Herbarium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Herbarium
Niewielkich rozmiarów pokoik, który nie służy ani do spania, ani do gotowania w nim obiadów. Jego główną powierzchnię stanowią półki zrobione ze starych desek i wszelkiej maści szafki, gdzie można schować wszystkie zielarskie narzędzia i postawić na nich kolejne doniczki z roślinami. Znajdziemy tam również kilka kolorowych konewek, a okna przesłonione są starą, stalowoszarą kotarą.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
| 5 maja; Wieczny Płomień: zw. – jaja popiełka; roś. – arcydzięgiel żółtawy, granat, lawenda, kolce róży
Patrzyli na siebie w skupieniu, szukając w swoich oczach wyzwania, które przecież i tak tkwiło w nich od kilku minut.
- Jesteś pewna, Ellie? – spytał ostrożnie, naciągając głos tak, żeby rzeczywiście dotarło do niej, co planuje zrobić.
- Tak, jestem pewna! – w odpowiedzi dała mu ton pełen zdeterminowania, pewny wypowiadanych słów, ale jednak nakropiony drobinami wątpliwości.
- Wieczny Płomień jest eliksirem niezwykle trudnym do uwarzenia, Eileen – nałożył ojcowski nacisk na jej imię, po raz kolejny tą niewidzialną ręką wychowania próbując wybić jej szalony pomysł z głowy. – Jeśli źle połączysz składniki, jeśli źle obrobisz jaja… na litość, Eileen, będziesz miała powtórkę z rozrywki.
A ona wiedziała. Im bardziej ją w tym uświadamiał, tym głośniej w jej głowie rozbrzmiewał odgłos tłuczonego szkła i iskry zapalnej, która powstała po połączeniu się oleju z płomieniem. Uciekający chłopiec, którego dosięgają jęzory ognia. Paraliżująca bezczynność, różdżka pochłaniana przez tańczące ze sobą czerwień i pomarańcz. Spojrzała na niego z ukosa, wędrując wzrokiem po wzorach jego luźnej szaty. Przez chwilę nie mogę odpędzić od siebie strachu i świadomości możliwości niepowodzenia, która w jej głowie nagle urosła do rangi katastrofy przyrodniczej.
- Po prostu m pomóż – decyzja podjęła szybko, być może zbyt szybko, ale wiedziała, że jeśli będzie się wahała jeszcze chwilę dłużej, nigdy nie wykona tego pierwszego kroku. Była w Zakonie i nie mogła pozwolić sobie na traumy, które w każdej możliwej chwili mogły zatrzymać ją przy ziemi, nie pozwalając iść naprzód za pozostałymi.
Nie był zadowolony, ale nie odmówił też pomocy.
Sprawnym ruchem sięgnął do półki z książkami i wyjął spomiędzy innych grubsze tomisko w purpurowej, twardej, nieco nadgryzionej przez ząb czasu okładce. Przewertował kilka stron, spojrzał na Eileen i położył przed nią lekturę.
- Przeczytaj.
Przebiegła wzrokiem po recepturze, skacząc nim po drobnych rysunkach kociołka, które doczepione były do poszczególnych punktów działań. Jeden z nich nieco ją przestraszył, ale zgodnie z instrukcją przewinęła stronę. Przełknęła ślinę.
- Nie mówiłeś, że mikstura będzie płonąć podczas jej przygotowywania – odparła nieco za bardzo drżącym głosem, w narastającym stresie skubiąc skrawki drewna na blacie.
- Bo nie pytałaś. Mówiłem, że Wieczny Płomień jest wysoce niebezpieczny. Pytam po raz ostatni, Eileen – chcesz go uwarzyć czy nie?
Patrzyła na niego przez kolejne chwile, ale tym razem spojrzenie wyrażało czystą, niczym niestępioną niepewność. To było trudniejsze niż sądziła. Ale zgodziła się.
Na początku nic nie zwiastowało katastrofy, która z mocą olbrzymów stąpała po jej wyobraźni, co nie znaczy oczywiście, że do katastrofy musiało ostatecznie dojść. Ziołowy wywar z miodem powoli zaczynał bulgotać w kociołku, roztaczając wokół przyjemny zapach, kiedy ojciec pokazywał Eileen jak powinno obrobić się jaja popiełka, zanim doda się je do dojrzewającego w kociołku eliksiru.
- Musisz znaleźć miękkie miejsce na skorupce – odparł, delikatnie wyjmując jedno, malutkie, podobne do przepiórczego jajko. Miał na dłoniach grube rękawice, te ze smoczej skóry. – Zazwyczaj w tych miejscach znajdziesz charakterystyczne… - nachylił się ostrożnie, końcówką noża pokazując jej jasną, niemal przezroczystą plamę na mlecznej, zmarzniętej wapniowej pokrywie. – Charakterystyczne przejaśnienie. To znaczy, że w tym miejscu skorupka jest cieńsza i jeśli obrócisz ją tak, by plamka była na górze, nie musisz się bać, że gorąca zawartość jajka wyleje ci się na dłonie i dotkliwie poparzy – spojrzał na nią kontrolnie, żeby sprawdzić, jak się trzymała. Jej stopy wciąż twardo stały na drewnianej podłodze, nigdzie nie uciekła. – Jeśli będziesz ostrożna, nic ci się nie stanie. Z resztą składników sobie poradzisz. Nacięcia muszą być trójkątne, ziarna granatu zgniecione. Ale pamiętaj, najpierw jaja. Nałóż rękawice.
Stał tuż obok, kiedy zabierała się do pracy, więc mogła czuć się przy nim bezpiecznie. Zanim jednak wzięła się do obrabiania skorupek, pocięła odpowiednio płatki arcydzięgla żółtawego i przyprószyła nimi powierzchnię gotującego się eliksiru tak, by utworzyły na nim grube okrycie. Dopiero wtedy zajęła się jajami popiełka. Ostrożnie nacięła w skorupce otwór wielkości główki od szpilki, dbając o to, żeby był na północnym biegunie jajka i powoli, bardzo, ale to, cholera, bardzo powoli, zaczęła wylewać zawartość do kociołka.
- Dobrze, powoli… - szeptał ojciec, obserwując uważnie reakcję, która zaczęła tworzyć się w miksturze. Najpierw pojawiła się na jej powierzchni lekka, mleczna mgła, barwa eliksiru nabierała pomarańczowej barwy, a kiedy zielarka dolała zawartość drugiego jajka, zaczęły z niego wypełzać języki ognia.
Wyglądały, poniekąd, spektakularnie. Rodziły się, z cichym sykiem i trzaskiem, dość miękkim, wychodziły ze środka bulgoczącego dekoktu, oblewając swoją świetlistą łuną boki i krawędzie niewielkiego kociołka. Gdy jeden z nich wydarł się do góry, odruchowo wycofała się o krok, chwytając ojca za ramię. Oddychała głęboko, wpatrując się w ten spektakl z niepokojem, próbującą wydostać się z niej wolą ucieczki. Obrazy wciąż przemykały przed jej oczami i gdyby nie to, że była świadoma okoliczności i magii, mogłaby przysiąc, że w płomieniach znowu zobaczyła tamte sceny. Żywe jak nigdy dotąd.
- Granat, kolce róży i lawenda, Eileen – podpowiedział jej, kiedy zorientował się, jak długo stała taka cała zesztywniała.
Gdy gniotła w moździerzu ziarna granatu razem z lawendą i kolcami róży, co zajęło jej dość sporo czasu, bo musiała doprowadzić całość do stanu żelu, obserwowała kątem oka, czy gotujący się wywar nie wychodzi poza strefę jej własnej kontroli. Wszystko jedna było w porządku. Ogień lizał potulnie miedziane krawędzie kociołka, czekając na dokończenie swojej struktury idealnej.
Dodawała żel powoli, mieszając po każdej porcji metalową, zabezpieczoną zaklęciami łyżką. Wzięła głęboki wdech.
Patrzyli na siebie w skupieniu, szukając w swoich oczach wyzwania, które przecież i tak tkwiło w nich od kilku minut.
- Jesteś pewna, Ellie? – spytał ostrożnie, naciągając głos tak, żeby rzeczywiście dotarło do niej, co planuje zrobić.
- Tak, jestem pewna! – w odpowiedzi dała mu ton pełen zdeterminowania, pewny wypowiadanych słów, ale jednak nakropiony drobinami wątpliwości.
- Wieczny Płomień jest eliksirem niezwykle trudnym do uwarzenia, Eileen – nałożył ojcowski nacisk na jej imię, po raz kolejny tą niewidzialną ręką wychowania próbując wybić jej szalony pomysł z głowy. – Jeśli źle połączysz składniki, jeśli źle obrobisz jaja… na litość, Eileen, będziesz miała powtórkę z rozrywki.
A ona wiedziała. Im bardziej ją w tym uświadamiał, tym głośniej w jej głowie rozbrzmiewał odgłos tłuczonego szkła i iskry zapalnej, która powstała po połączeniu się oleju z płomieniem. Uciekający chłopiec, którego dosięgają jęzory ognia. Paraliżująca bezczynność, różdżka pochłaniana przez tańczące ze sobą czerwień i pomarańcz. Spojrzała na niego z ukosa, wędrując wzrokiem po wzorach jego luźnej szaty. Przez chwilę nie mogę odpędzić od siebie strachu i świadomości możliwości niepowodzenia, która w jej głowie nagle urosła do rangi katastrofy przyrodniczej.
- Po prostu m pomóż – decyzja podjęła szybko, być może zbyt szybko, ale wiedziała, że jeśli będzie się wahała jeszcze chwilę dłużej, nigdy nie wykona tego pierwszego kroku. Była w Zakonie i nie mogła pozwolić sobie na traumy, które w każdej możliwej chwili mogły zatrzymać ją przy ziemi, nie pozwalając iść naprzód za pozostałymi.
Nie był zadowolony, ale nie odmówił też pomocy.
Sprawnym ruchem sięgnął do półki z książkami i wyjął spomiędzy innych grubsze tomisko w purpurowej, twardej, nieco nadgryzionej przez ząb czasu okładce. Przewertował kilka stron, spojrzał na Eileen i położył przed nią lekturę.
- Przeczytaj.
Przebiegła wzrokiem po recepturze, skacząc nim po drobnych rysunkach kociołka, które doczepione były do poszczególnych punktów działań. Jeden z nich nieco ją przestraszył, ale zgodnie z instrukcją przewinęła stronę. Przełknęła ślinę.
- Nie mówiłeś, że mikstura będzie płonąć podczas jej przygotowywania – odparła nieco za bardzo drżącym głosem, w narastającym stresie skubiąc skrawki drewna na blacie.
- Bo nie pytałaś. Mówiłem, że Wieczny Płomień jest wysoce niebezpieczny. Pytam po raz ostatni, Eileen – chcesz go uwarzyć czy nie?
Patrzyła na niego przez kolejne chwile, ale tym razem spojrzenie wyrażało czystą, niczym niestępioną niepewność. To było trudniejsze niż sądziła. Ale zgodziła się.
Na początku nic nie zwiastowało katastrofy, która z mocą olbrzymów stąpała po jej wyobraźni, co nie znaczy oczywiście, że do katastrofy musiało ostatecznie dojść. Ziołowy wywar z miodem powoli zaczynał bulgotać w kociołku, roztaczając wokół przyjemny zapach, kiedy ojciec pokazywał Eileen jak powinno obrobić się jaja popiełka, zanim doda się je do dojrzewającego w kociołku eliksiru.
- Musisz znaleźć miękkie miejsce na skorupce – odparł, delikatnie wyjmując jedno, malutkie, podobne do przepiórczego jajko. Miał na dłoniach grube rękawice, te ze smoczej skóry. – Zazwyczaj w tych miejscach znajdziesz charakterystyczne… - nachylił się ostrożnie, końcówką noża pokazując jej jasną, niemal przezroczystą plamę na mlecznej, zmarzniętej wapniowej pokrywie. – Charakterystyczne przejaśnienie. To znaczy, że w tym miejscu skorupka jest cieńsza i jeśli obrócisz ją tak, by plamka była na górze, nie musisz się bać, że gorąca zawartość jajka wyleje ci się na dłonie i dotkliwie poparzy – spojrzał na nią kontrolnie, żeby sprawdzić, jak się trzymała. Jej stopy wciąż twardo stały na drewnianej podłodze, nigdzie nie uciekła. – Jeśli będziesz ostrożna, nic ci się nie stanie. Z resztą składników sobie poradzisz. Nacięcia muszą być trójkątne, ziarna granatu zgniecione. Ale pamiętaj, najpierw jaja. Nałóż rękawice.
Stał tuż obok, kiedy zabierała się do pracy, więc mogła czuć się przy nim bezpiecznie. Zanim jednak wzięła się do obrabiania skorupek, pocięła odpowiednio płatki arcydzięgla żółtawego i przyprószyła nimi powierzchnię gotującego się eliksiru tak, by utworzyły na nim grube okrycie. Dopiero wtedy zajęła się jajami popiełka. Ostrożnie nacięła w skorupce otwór wielkości główki od szpilki, dbając o to, żeby był na północnym biegunie jajka i powoli, bardzo, ale to, cholera, bardzo powoli, zaczęła wylewać zawartość do kociołka.
- Dobrze, powoli… - szeptał ojciec, obserwując uważnie reakcję, która zaczęła tworzyć się w miksturze. Najpierw pojawiła się na jej powierzchni lekka, mleczna mgła, barwa eliksiru nabierała pomarańczowej barwy, a kiedy zielarka dolała zawartość drugiego jajka, zaczęły z niego wypełzać języki ognia.
Wyglądały, poniekąd, spektakularnie. Rodziły się, z cichym sykiem i trzaskiem, dość miękkim, wychodziły ze środka bulgoczącego dekoktu, oblewając swoją świetlistą łuną boki i krawędzie niewielkiego kociołka. Gdy jeden z nich wydarł się do góry, odruchowo wycofała się o krok, chwytając ojca za ramię. Oddychała głęboko, wpatrując się w ten spektakl z niepokojem, próbującą wydostać się z niej wolą ucieczki. Obrazy wciąż przemykały przed jej oczami i gdyby nie to, że była świadoma okoliczności i magii, mogłaby przysiąc, że w płomieniach znowu zobaczyła tamte sceny. Żywe jak nigdy dotąd.
- Granat, kolce róży i lawenda, Eileen – podpowiedział jej, kiedy zorientował się, jak długo stała taka cała zesztywniała.
Gdy gniotła w moździerzu ziarna granatu razem z lawendą i kolcami róży, co zajęło jej dość sporo czasu, bo musiała doprowadzić całość do stanu żelu, obserwowała kątem oka, czy gotujący się wywar nie wychodzi poza strefę jej własnej kontroli. Wszystko jedna było w porządku. Ogień lizał potulnie miedziane krawędzie kociołka, czekając na dokończenie swojej struktury idealnej.
Dodawała żel powoli, mieszając po każdej porcji metalową, zabezpieczoną zaklęciami łyżką. Wzięła głęboki wdech.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Eliksir nabrał brunatnej barwy i niebezpiecznie mocno zgęstniał, a płomienie zniknęły, ale Eileen postanowiła się nie poddawać. Z pomocą ojca wyczyściła kociołek do czysta, co niestety zbyt łatwą czynnością nie było, zważywszy na to, że sklejone nasiona granatu w połączeniu z kolcami róży było trzeba zdrapywać nożem.
W związku z tym, że dokładnie ten sam eliksir przygotowywała kilka godzin temu, miała jeszcze w głowie wskazówki i lekcje ojca. Do czystego kociołka wlała wywar ziołowy z miodem i zabrała się za resztę prac.
Najpierw wysypała na wierzch pocięte płatki arcydzięgla żółtawego, dokładnie tak, jak poprzednio, a potem wylała na nie, znów ostrożnie, znów powoli, zawartość dwóch popiełkowych jaj. Z drżącym sercem patrzyła na pojawiające się płomienie, jak lizały zaokrąglone ścianki kociołka. Powędrowała wzrokiem do sufitu, jakby chciała wznieść modlitwy do nieistniejących bogów, prosząc ich o wytrwałość i ciut więcej odwagi, dzięki której następnym razem nie będzie stała w płomieniach jak słup soli i ruszy się, żeby pomóc.
W moździerzu, który też wyczyściła zaraz po kociołku, znów utarła obleczone miąższem ziarna granatu z kolcami róży, ale tym razem zamiast lawendy dodała nacięte kwiaty dyptamu. Powtórzyła czynności – mieszaninę dodawała powoli, mieszając po każdym razie odpowiednio zabezpieczoną chochlą.
W związku z tym, że dokładnie ten sam eliksir przygotowywała kilka godzin temu, miała jeszcze w głowie wskazówki i lekcje ojca. Do czystego kociołka wlała wywar ziołowy z miodem i zabrała się za resztę prac.
Najpierw wysypała na wierzch pocięte płatki arcydzięgla żółtawego, dokładnie tak, jak poprzednio, a potem wylała na nie, znów ostrożnie, znów powoli, zawartość dwóch popiełkowych jaj. Z drżącym sercem patrzyła na pojawiające się płomienie, jak lizały zaokrąglone ścianki kociołka. Powędrowała wzrokiem do sufitu, jakby chciała wznieść modlitwy do nieistniejących bogów, prosząc ich o wytrwałość i ciut więcej odwagi, dzięki której następnym razem nie będzie stała w płomieniach jak słup soli i ruszy się, żeby pomóc.
W moździerzu, który też wyczyściła zaraz po kociołku, znów utarła obleczone miąższem ziarna granatu z kolcami róży, ale tym razem zamiast lawendy dodała nacięte kwiaty dyptamu. Powtórzyła czynności – mieszaninę dodawała powoli, mieszając po każdym razie odpowiednio zabezpieczoną chochlą.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Westchnął tylko, kiedy po raz kolejny mikstura stała się gęsta jak zupa gulaszowa. Poklepał ją tylko po ramieniu i powiedział, że powinna jeszcze przez chwile mierzyć wyżej. W duchu się z nim zgodziła, ale trochę ugodziło to jej dumę. Tym razem zostawił ją samą w pracowni, żeby mogła po sobie posprzątać.
W czasie, gdy skrobała kociołek z przyschniętych ziaren granatu, czytała książkę, jedną z wielu, jakie ojciec posiadał w podręcznej biblioteczce. Nie wczytywała się w poszczególne receptury, skupiała się raczej na drobnych notatkach, które miały pomóc alchemikowi dostosować swoje umiejętności do wskazanych ingrediencji i trudności w ich wcześniejszym przygotowaniu. Czyściła kociołek na tyle długo i na tyle powoli, że dotarła aż do rozdziału poświęconego astronomii. Utknęła w nim na dobre kilka godzin, łykając z zaciekawieniem nowinki na temat zbierania roślinnych składników przy określonych porach nocy. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że ucinanie łodyżek mlecza w czasie pełni może wzmocnić działanie jego soku i nie doprowadzić do jego wycieku tuż po oddzieleniu go od rośliny. Skończyła swoje prace dopiero koło drugiej w nocy.
Zabrała lekturę i wróciła po cichu do swojego pokoju.
| zt
W czasie, gdy skrobała kociołek z przyschniętych ziaren granatu, czytała książkę, jedną z wielu, jakie ojciec posiadał w podręcznej biblioteczce. Nie wczytywała się w poszczególne receptury, skupiała się raczej na drobnych notatkach, które miały pomóc alchemikowi dostosować swoje umiejętności do wskazanych ingrediencji i trudności w ich wcześniejszym przygotowaniu. Czyściła kociołek na tyle długo i na tyle powoli, że dotarła aż do rozdziału poświęconego astronomii. Utknęła w nim na dobre kilka godzin, łykając z zaciekawieniem nowinki na temat zbierania roślinnych składników przy określonych porach nocy. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że ucinanie łodyżek mlecza w czasie pełni może wzmocnić działanie jego soku i nie doprowadzić do jego wycieku tuż po oddzieleniu go od rośliny. Skończyła swoje prace dopiero koło drugiej w nocy.
Zabrała lekturę i wróciła po cichu do swojego pokoju.
| zt
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
| 15 maja; Eliksir słodkiego snu: roś. - ślaz, szałwia, cynamon; zw. - syrop z trzminorka, śluz gumochłona
Wydawało jej się, że definicja odpoczynku przestała być jej znana. Gubiła się w tym, co robiła, żeby było lepiej - melisa i mieszanki ziół uspokajających, które podsyłała jej matka, nie miały na nią żadnego wpływu. A raczej miały, ale nie taki, jakiego Eileen sobie życzyła. Nie chciała spać, krzywiła się na samo słowo „sen”, przypominając sobie mgliste, lepkie łapy koszmarów, twarze oblepione czarną smołą, oczy zaglądające w sam głąb jej duszy. Doby zlewały się ze sobą w szarą smugę, przestały być dniem i nocą – musiała żyć i czuwać tak samo o świcie, jak i po północy. W Zakazanym Lesie było jeszcze dobrze – musiała zachować trzeźwość na każdym kroku, bo jeśli straciłaby skupienie, prędko zostałaby zaatakowana przez jakieś rozwścieczone magią zwierzęta. Tylko tego jej brakowało, żeby jakiś hipogryf wbił jej pazury w plecy, bo przez swoje osłabienie nie usłyszała szelestu za sobą.
Kiedy nadchodził moment krytyczny, zajmowała się eliksirami. Rozdrabniała ingrediencje w moździerzu, ich ostry aromat budził ją z otępienia.
Na pierwszy ogień miał iść eliksir słodkiego snu – pragnęła go jak niczego innego w tej chwili. Miał jej zapewnić spokój chociaż na jedną noc. Wszystko miała już przygotowane i obrobione na stole. Płatki i liście ślazu moczyły się we wrzątku całą noc, cynamon usypany był w niewielki stożek w miseczce, szałwia stała nieruchomo w doniczce, potrzebowała tylko kilku listków. Ale najpierw ingrediencje pochodzenia zwierzęcego – syrop z trzminorka i śluz gumochłona już grzały się w niewielkim kociołku, musiała tylko chwilę poczekać, aż roztwór stanie się klarowny, a nie mętny, jak widać to było w tej chwili. Wzięła do rąk książkę z recepturą eliksiru i przeczytała go jeszcze raz, starając się powstrzymać powieki przed opadaniem. Jeszcze tylko chwila. Wrzuciła na powierzchnię eliksiru liście szałwii i zamieszała ostrożnie, obserwując zmieniającą się barwę. Miętowa zieleń przeszła w ciemniejszy odcień, kolorując również delikatną parę wzlatującą niemal pod sam sufit. Po nich przyszedł czas na napar ze ślazu i cynamon. Połączenie składników i kolejne mieszanie, tym razem od lewej do prawej, miało przynieść kolejną zmianę zabarwienia. Zieleń przechodząca w róż. Obserwowała miksturę w oczekiwaniu na właściwy efekt.
Wydawało jej się, że definicja odpoczynku przestała być jej znana. Gubiła się w tym, co robiła, żeby było lepiej - melisa i mieszanki ziół uspokajających, które podsyłała jej matka, nie miały na nią żadnego wpływu. A raczej miały, ale nie taki, jakiego Eileen sobie życzyła. Nie chciała spać, krzywiła się na samo słowo „sen”, przypominając sobie mgliste, lepkie łapy koszmarów, twarze oblepione czarną smołą, oczy zaglądające w sam głąb jej duszy. Doby zlewały się ze sobą w szarą smugę, przestały być dniem i nocą – musiała żyć i czuwać tak samo o świcie, jak i po północy. W Zakazanym Lesie było jeszcze dobrze – musiała zachować trzeźwość na każdym kroku, bo jeśli straciłaby skupienie, prędko zostałaby zaatakowana przez jakieś rozwścieczone magią zwierzęta. Tylko tego jej brakowało, żeby jakiś hipogryf wbił jej pazury w plecy, bo przez swoje osłabienie nie usłyszała szelestu za sobą.
Kiedy nadchodził moment krytyczny, zajmowała się eliksirami. Rozdrabniała ingrediencje w moździerzu, ich ostry aromat budził ją z otępienia.
Na pierwszy ogień miał iść eliksir słodkiego snu – pragnęła go jak niczego innego w tej chwili. Miał jej zapewnić spokój chociaż na jedną noc. Wszystko miała już przygotowane i obrobione na stole. Płatki i liście ślazu moczyły się we wrzątku całą noc, cynamon usypany był w niewielki stożek w miseczce, szałwia stała nieruchomo w doniczce, potrzebowała tylko kilku listków. Ale najpierw ingrediencje pochodzenia zwierzęcego – syrop z trzminorka i śluz gumochłona już grzały się w niewielkim kociołku, musiała tylko chwilę poczekać, aż roztwór stanie się klarowny, a nie mętny, jak widać to było w tej chwili. Wzięła do rąk książkę z recepturą eliksiru i przeczytała go jeszcze raz, starając się powstrzymać powieki przed opadaniem. Jeszcze tylko chwila. Wrzuciła na powierzchnię eliksiru liście szałwii i zamieszała ostrożnie, obserwując zmieniającą się barwę. Miętowa zieleń przeszła w ciemniejszy odcień, kolorując również delikatną parę wzlatującą niemal pod sam sufit. Po nich przyszedł czas na napar ze ślazu i cynamon. Połączenie składników i kolejne mieszanie, tym razem od lewej do prawej, miało przynieść kolejną zmianę zabarwienia. Zieleń przechodząca w róż. Obserwowała miksturę w oczekiwaniu na właściwy efekt.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
| Kameleon; zw: żądło mantykory, język kameleona, gąsienice, włosie kuguchara; roś: goździki
Udało się. Delikatne bulgotanie poprzedziło zmieniający się koloryt eliksiru. Zdjęła kociołek z ognia i rozlała go, jeszcze gorącego, do dwóch fiolek. Nie starczyło na więcej, zawiesina na dnie kociołka zrobiła się na tyle gęsta, że mogła ją jedynie wyrzucić albo… albo zrobić z niej dobry użyźniacz do gleby. Dobry pomysł, Eileen, jednak zdarza ci się mieć przebłyski geniuszu.
Wyskrobała wszystko drewnianą łopatką i odstawiła na bok, tuż pod uchylone okno, gdzie papka miała się schłodzić przy padającym deszczu. Wzięła głęboki wdech i przy pomocy miękkiej gąbki i odrobiny dezynfekującej mazi z asfodelusa i lewizji zaczęła go dokładnie czyścić. Nie trwało to długo, ale na koniec znów poczuła na swoich ramionach ciągnące ją w stronę sypialni pazury koszmarnych snów. Chciała odpocząć, na litość, to tak wiele?
Ale jeszcze nie teraz, jeszcze chwila.
Kociołek znów wylądował na palenisku, który nie zgasł po warzeniu słodkiego snu, i wlała do niego ziołowego naparu z goździkami. Miał się pogotować chwilę, przygotować się na kolejno wrzucane ingrediencje zwierzęce. Kameleon był eliksirem bojowym, pozwalał zlać się z otoczeniem, stać się niewidzialnym. Ziewnęła szeroko, kiedy o nim czytała, za chwilę już skupiając się na dokładnym cięciu języka kameleona wzdłuż drobnych, kłaczkowatych linii nerwowych. Kiedy była jeszcze w domu, a ojciec pokazywał jej przeróżne techniki odpowiedniej pracy ze składnikami zwierzęcymi, zdołała się poniekąd uodpornić na ich brzydotę. Na krew wypływającą z tkanek, gdy naciskało się je, pozbywając się gniazdującego tam jeszcze tlenu; na poruszające się żaby, gdy dotknęło się odpowiedni nerw, chociaż już dawno pozbawione były głowy. Na wijące się w ziemi ślepe dżdżownice.
- Merlinie, przepraszam, że już nigdy nie zostaniecie motylami – szepnęła do siebie, z dziwnym żalem wrzucając do kociołka trzy zielone gąsienice razem z poszatkowanym językiem kameleona.
Zaraz po nich nadszedł czas na serce eliksir – żądło mantykory. Dostała je od Justine, ale nim zdołała zająć się nimi na własną rękę, ojciec pomógł jej dokładnie oczyścić je cienką, bawełnianą nitką z bytującego tam wciąż jadu i skruszyć je w moździerzu na drobny pył. Dlatego teraz mogła wsypać już go powoli, jednocześnie mieszając łyżką raz w prawo, a potem dwa razy w lewo. Włosie kuguchara rzucone zostało na sam koniec i natychmiast pochłonęła go bulgocząca mikstura. Zamieszała jeszcze raz, końcówką różdżki co jeden pełny okrąg pukając w górny łuk kociołka.
Udało się. Delikatne bulgotanie poprzedziło zmieniający się koloryt eliksiru. Zdjęła kociołek z ognia i rozlała go, jeszcze gorącego, do dwóch fiolek. Nie starczyło na więcej, zawiesina na dnie kociołka zrobiła się na tyle gęsta, że mogła ją jedynie wyrzucić albo… albo zrobić z niej dobry użyźniacz do gleby. Dobry pomysł, Eileen, jednak zdarza ci się mieć przebłyski geniuszu.
Wyskrobała wszystko drewnianą łopatką i odstawiła na bok, tuż pod uchylone okno, gdzie papka miała się schłodzić przy padającym deszczu. Wzięła głęboki wdech i przy pomocy miękkiej gąbki i odrobiny dezynfekującej mazi z asfodelusa i lewizji zaczęła go dokładnie czyścić. Nie trwało to długo, ale na koniec znów poczuła na swoich ramionach ciągnące ją w stronę sypialni pazury koszmarnych snów. Chciała odpocząć, na litość, to tak wiele?
Ale jeszcze nie teraz, jeszcze chwila.
Kociołek znów wylądował na palenisku, który nie zgasł po warzeniu słodkiego snu, i wlała do niego ziołowego naparu z goździkami. Miał się pogotować chwilę, przygotować się na kolejno wrzucane ingrediencje zwierzęce. Kameleon był eliksirem bojowym, pozwalał zlać się z otoczeniem, stać się niewidzialnym. Ziewnęła szeroko, kiedy o nim czytała, za chwilę już skupiając się na dokładnym cięciu języka kameleona wzdłuż drobnych, kłaczkowatych linii nerwowych. Kiedy była jeszcze w domu, a ojciec pokazywał jej przeróżne techniki odpowiedniej pracy ze składnikami zwierzęcymi, zdołała się poniekąd uodpornić na ich brzydotę. Na krew wypływającą z tkanek, gdy naciskało się je, pozbywając się gniazdującego tam jeszcze tlenu; na poruszające się żaby, gdy dotknęło się odpowiedni nerw, chociaż już dawno pozbawione były głowy. Na wijące się w ziemi ślepe dżdżownice.
- Merlinie, przepraszam, że już nigdy nie zostaniecie motylami – szepnęła do siebie, z dziwnym żalem wrzucając do kociołka trzy zielone gąsienice razem z poszatkowanym językiem kameleona.
Zaraz po nich nadszedł czas na serce eliksir – żądło mantykory. Dostała je od Justine, ale nim zdołała zająć się nimi na własną rękę, ojciec pomógł jej dokładnie oczyścić je cienką, bawełnianą nitką z bytującego tam wciąż jadu i skruszyć je w moździerzu na drobny pył. Dlatego teraz mogła wsypać już go powoli, jednocześnie mieszając łyżką raz w prawo, a potem dwa razy w lewo. Włosie kuguchara rzucone zostało na sam koniec i natychmiast pochłonęła go bulgocząca mikstura. Zamieszała jeszcze raz, końcówką różdżki co jeden pełny okrąg pukając w górny łuk kociołka.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
| Eliksir wspomagający kiełkowanie; roś: wijołapka, paprotka zwyczajna, strączek wnykopieńki, zw: dżdżownice, śluz gumochłona, pancerzyk chropianka, pancerzyki żuków
Potrzeba było kilku minut, żeby klarowny, ciemniejący dekokt stał się nagle smołą w najczystszej postaci. Wywróciła tylko oczami i wylała wszystko do starego, nadgryzionego przez ząb czasu zlewu i o razu zajęła się czyszczeniem kociołka. Wiedziała, że jeśli zrezygnuje z ostatniego eliksiru, jaki sobie dzisiaj zaplanowała i zostawi sprzątanie na potem, to już nigdy tu nie wróci i prędzej kupi nowy kociołek niż uprzątnie ten stary. Zajęło jej to przeszło godzinę.
Do ostatniego eliksiru potrzebowała znacznie więcej składników, więc powyciągała z szafek wszystkie swoje zapasy i odseparowała od reszty te, których użyje. Środek był na tyle prosty w utworzeniu, że nie wymagał specjalnych procedur. Wystarczyła woda i połączenie wszystkich składników tak, by razem tworzyły coś w rodzaju… gęstej zupy.
Do wrzątku wrzuciła więc łodyżki wijołapki, kilkanaście liści z nasionami paprotki zwyczajnej, wyłuskane i rozgniecione fasolki ze strączków wnykopieńki, a zaraz po nich całe cztery dżdżownice i śluz gumochłona. Zamieszała dość niedbale, ze zmęczenia i żalu po nieudanym eliksirze nie przykładając już takiej troski do swoich ruchów nad kociołkiem. Na końcu skupiła się na gnieceniu w palcach pancerzyków żuków i chropianków, bo sprawiało jej to niewytłumaczalną satysfakcję. Cichy trzask łamanych, cienkich powłoczek dawało ulgę, pozwalało na chwilę uśmiechnąć się ze spokojem. Wrzuciła drobinki do kociołka i przysiadła na krześle. Musiała poczekać, aż mieszanina zamieni w brązową, acz przyjemnie pachnącą breję.
Potrzeba było kilku minut, żeby klarowny, ciemniejący dekokt stał się nagle smołą w najczystszej postaci. Wywróciła tylko oczami i wylała wszystko do starego, nadgryzionego przez ząb czasu zlewu i o razu zajęła się czyszczeniem kociołka. Wiedziała, że jeśli zrezygnuje z ostatniego eliksiru, jaki sobie dzisiaj zaplanowała i zostawi sprzątanie na potem, to już nigdy tu nie wróci i prędzej kupi nowy kociołek niż uprzątnie ten stary. Zajęło jej to przeszło godzinę.
Do ostatniego eliksiru potrzebowała znacznie więcej składników, więc powyciągała z szafek wszystkie swoje zapasy i odseparowała od reszty te, których użyje. Środek był na tyle prosty w utworzeniu, że nie wymagał specjalnych procedur. Wystarczyła woda i połączenie wszystkich składników tak, by razem tworzyły coś w rodzaju… gęstej zupy.
Do wrzątku wrzuciła więc łodyżki wijołapki, kilkanaście liści z nasionami paprotki zwyczajnej, wyłuskane i rozgniecione fasolki ze strączków wnykopieńki, a zaraz po nich całe cztery dżdżownice i śluz gumochłona. Zamieszała dość niedbale, ze zmęczenia i żalu po nieudanym eliksirze nie przykładając już takiej troski do swoich ruchów nad kociołkiem. Na końcu skupiła się na gnieceniu w palcach pancerzyków żuków i chropianków, bo sprawiało jej to niewytłumaczalną satysfakcję. Cichy trzask łamanych, cienkich powłoczek dawało ulgę, pozwalało na chwilę uśmiechnąć się ze spokojem. Wrzuciła drobinki do kociołka i przysiadła na krześle. Musiała poczekać, aż mieszanina zamieni w brązową, acz przyjemnie pachnącą breję.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Końcówka sierpnia nie była najmilszym okresem w jej życiu - jak zresztą parę ostatnich miesięcy, naznaczonych ciągłą żałobą, bezsennością, napadami strachu i ciągłym lękiem, potrafiącym znikać tylko na nieliczne chwile. Feralna wyprawa z Gabrielem (gdzieś pomiędzy zdarzeniami udało jej się usłyszeć, że wyszedł z anomalii cało, co pomogło zrzucić Sue choć jeden kamień z obłożonego nimi serca) nie potrafiła opuścić jej myśli. Z początku odczuwała tylko strach, w każdym huku słysząc Bombardę, zaś większe szmery z łatwością wyolbrzymiając do rangi huku - zwłaszcza we śnie, o ile w końcu udawało jej się trafić w jego krainy, coraz bardziej odległe. Odłamki radości uciekły z niej, ponownie czyniąc spojrzenie strapionym i zlęknionym, osłabione ciało nie dodawało zaś żadnej otuchy, a na myśl, że nie tylko jej przytrafiły i wciąż przytrafiają się tak przykre spotkania z czarnoksiężnikami, kolana gwałtownie miękły. Szukała odwagi, tęskniąc za jej mocą, lecz mając wrażenie, że zabrakło na nią siły. Czy miała szczęście? Rozmyte wspomnienia znad Tamizy (czy oby na pewno?) nie wskazywały wcale na dobre serce przypadkowo spotkanej kobiety.
Przez parę ostatnich dni letniego miesiąca unikała domowników, próbując przywrócić własną wiarę. Wrzesień postanowiła powitać już nad kociołkiem, wypominając sobie, że tak długo z tym zwlekała i obiecując, że kolejny raz przyniesie poprawę.
Obecność milczących roślin miała dodać jej otuchy. Nie była wcale pewna swoich zdolności, jeśli chodziło o eliksiry, lecz jednego była pewna - z czasem musiały się rozwinąć, zaś bez prób nie miały na to szans. Powoli przygotowywała kolejne składniki, nasłuchując, czy woda w kociołku już bulgocze, gotowa na ich przyjęcie. Płatki ciemiernika, przyjemne w dotyku, unosiły się na powierzchni, stanowiąc bazę eliksiru przeciwbólowego. Chyba nie znała nikogo, kto teraz by go nie potrzebował. Kolce jeżozwierza nie wymagały skomplikowanych przygotowań, podobnie jak żółć pancernika, zabarwiająca momentalnie wywar, zaś pokrzywa i aloes dodały nieco zieleni podejrzanemu kolorowi. Parę chwil na odczekanie - chciała mieć już pewność, że wszystko się uda.
| eliksir przeciwbólowy - st 45; astronomia I (2 porcje); serce - płatki ciemiernika; +2 zwierzęce - kolce jeżozwierza, żółć pancernika; +2 roślinne - pokrzywa, aloes
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Ogień stał się jej prześladowcą - mogła powtarzać sobie, że nie ma się czego obawiać, gdy rozpalała go pod kociołkiem albo rozjaśniała płomykiem knot świecy, lecz każde wywołanie ognia własną różdżką, wywoływało nieprzyjemny dreszcz. Nawet trzask palonego w kominku drewna sprawiał, że zaczynała czuć się nieswojo, niwelując postępy, jakie poczyniła w trakcie wakacji. Zamarła teraz, znów łapiąc się na tym, że spojrzenie utknęło na ognistej poświacie - czy gdyby na jej drodze stanął bogin, uformowałby się właśnie w ten nieopisany, jasny i potwornie gorący kształt? Wylazłyby z niego najgorsze mary, niczym z szatańskiej pożogi?
Nic dziwnego, że ogniste nasiona okazały się trudnym składnikiem - zapobiegawczo odsunęła wszystko, co mogło złapać iskrę, nawet sama trzymała się na dystans - największy jaki mogła trzymać. Uspakajające oddechy i mamrotanie pod nosem miały odpędzić ogniste duchy od tego miejsca, lecz w pewnym momencie chciała zwyczajnie wrzucić te nasiona do lodowatej wody i zakończyć ich żywot, równocześnie marnując potencjał. Musiała powtórzyć sobie wiele razy, że efekt ostateczny, czyli pasta na oparzenia, bardzo się przyda i więcej pożytku będzie z odpowiedniego wykorzystania ingrediencji. Serce tłukło po żebrach, kiedy rozgniatała nasiona na gorący popiół - od razu odkładając zapas do kolejnego eliksiru, co by nie panikować dwa razy. Dopilnowała, by woda w kociołku była naprawdę gorąca, dorzuciła żabi skrzek, nim lękogenny składnik trafił do parującej cieczy i pozwoliła wszystkiemu gotować się piętnaście minut, miażdżąc w tym czasie pancerzyk chropianka na pył. O dziwo, to zajęcie pochłonęło ją do reszty, oszczędzając przykrych myśli - może dużą ulgę przyniosło rozprawienie się z nasionami. Starty pancerzyk otulił kwiat stokrotki, zanurzony wcześniej w letniej wodzie - delikatnie, drewnianą pęsetą, starała się obtoczyć całą główkę i płatki w pyle, następnie powoli i ostrożnie ułożyła go na powierzchni eliksiru i dodała suszoną miętę, dokładnie jak w instrukcji. Mieszała wszystko, licząc dokładnie i sumiennie, zgodnie z tabelą - w astronomii nie była najlepsza, ale wydawało jej się, że wszystko sprawdziła dobrze.
| pasta na oparzenia - st 50; astronomia I (1 porcja); serce - ogniste nasiona; +2 zwierzęce - pancerzyk chropianka, żabi skrzek; +2 roślinne - mięta, kwiat stokrotki
Nic dziwnego, że ogniste nasiona okazały się trudnym składnikiem - zapobiegawczo odsunęła wszystko, co mogło złapać iskrę, nawet sama trzymała się na dystans - największy jaki mogła trzymać. Uspakajające oddechy i mamrotanie pod nosem miały odpędzić ogniste duchy od tego miejsca, lecz w pewnym momencie chciała zwyczajnie wrzucić te nasiona do lodowatej wody i zakończyć ich żywot, równocześnie marnując potencjał. Musiała powtórzyć sobie wiele razy, że efekt ostateczny, czyli pasta na oparzenia, bardzo się przyda i więcej pożytku będzie z odpowiedniego wykorzystania ingrediencji. Serce tłukło po żebrach, kiedy rozgniatała nasiona na gorący popiół - od razu odkładając zapas do kolejnego eliksiru, co by nie panikować dwa razy. Dopilnowała, by woda w kociołku była naprawdę gorąca, dorzuciła żabi skrzek, nim lękogenny składnik trafił do parującej cieczy i pozwoliła wszystkiemu gotować się piętnaście minut, miażdżąc w tym czasie pancerzyk chropianka na pył. O dziwo, to zajęcie pochłonęło ją do reszty, oszczędzając przykrych myśli - może dużą ulgę przyniosło rozprawienie się z nasionami. Starty pancerzyk otulił kwiat stokrotki, zanurzony wcześniej w letniej wodzie - delikatnie, drewnianą pęsetą, starała się obtoczyć całą główkę i płatki w pyle, następnie powoli i ostrożnie ułożyła go na powierzchni eliksiru i dodała suszoną miętę, dokładnie jak w instrukcji. Mieszała wszystko, licząc dokładnie i sumiennie, zgodnie z tabelą - w astronomii nie była najlepsza, ale wydawało jej się, że wszystko sprawdziła dobrze.
| pasta na oparzenia - st 50; astronomia I (1 porcja); serce - ogniste nasiona; +2 zwierzęce - pancerzyk chropianka, żabi skrzek; +2 roślinne - mięta, kwiat stokrotki
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Herbarium
Szybka odpowiedź