Herbarium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Herbarium
Niewielkich rozmiarów pokoik, który nie służy ani do spania, ani do gotowania w nim obiadów. Jego główną powierzchnię stanowią półki zrobione ze starych desek i wszelkiej maści szafki, gdzie można schować wszystkie zielarskie narzędzia i postawić na nich kolejne doniczki z roślinami. Znajdziemy tam również kilka kolorowych konewek, a okna przesłonione są starą, stalowoszarą kotarą.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Po sukcesach i porażkach dnia poprzedniego, Susanne postanowiła kontynuować warzenie eliksirów w samotności, bez pomocy doświadczonego Norwega. Wiedziała, że nauczyła się paru nowych rzeczy, podpatrując u alchemika kilka sposobów i otrzymując cenne wskazówki, również wyjaśnienia - wiedziała już, co w niektórych eliksirach zrobiła źle i nie zamierzała popełniać tych samych błędów. Rozpoczęła od przygotowania wszystkiego do eliksiru kurczącego, poprzedniego dnia wyszedł, liczyła więc na kolejne powodzenie oraz utrwalenie zdobytej wiedzy.
Do wody wrzuciła kolce jeżozwierza (by miękły) oraz suszoną szałwię - potem zabrała się niechętnie za krojenie gąsienic, dorzuciła oczy ryby rozdymki, ostrożnie spaliła pióro białego gołębia nad kociołkiem i uzupełniła wszystko kwiatami akacji, by na koniec dorzucić płatki ciemiernika. Wydawało jej się, że wszystko zrobiła tak samo, jak wczoraj.
| warzę eliksir kurczący - ST 40; astronomia I (1 porcja); serce - płatki ciemiernika; +2 roślinne - kwiaty akacji, szałwia; +4 zwierzęce - pióra białego gołębia, oczy ryby rozdymki, gąsienice, kolce jeżozwierza
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Tym razem również się udało - przelała eliksir kurczący do fiolki, posprzątała wszystko, co było potrzebne do kolejnej próby oraz rozłożyła na blacie potrzebne ingrediencje. Tym razem planowała poprawić coś, co wcześniej nie wyszło - eliksir przeciwbólowy. Zaczęła od przypomnienia sobie, co zrobiła źle i jak ten błąd skorygować. Zostały jej ostatnie płatki ciemiernika, miała szczerą nadzieję, że ich nie zmarnuje. Wrzucone do wody unosiły się na jej powierzchni, moment później dołączyła do nich żółć pancernika, podarta na kawałki pokrzywa oraz rozdrobnione kolce jeżozwierza. Gdy zbliżała się już do końca warzenia, dodała aloesu, składnika wyraźnie łagodzącego. Zamieszała całość ostrożnie.
| warzę eliksir przeciwbólowy - st 45; astronomia I (1 porcja); serce - płatki ciemiernika; +2 zwierzęce - kolce jeżozwierza, żółć pancernika; +2 roślinne - pokrzywa, aloes
| warzę eliksir przeciwbólowy - st 45; astronomia I (1 porcja); serce - płatki ciemiernika; +2 zwierzęce - kolce jeżozwierza, żółć pancernika; +2 roślinne - pokrzywa, aloes
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Westchnęła, nie mając pojęcia, jaki nowy błąd popełniła - nie miała szczęścia do tego eliksiru, najwyraźniej tak, jak Asbjorn do złotego eliksiru, miała złą passę i musiała pozwolić jej odczekać oraz odejść. Nie przejmowała się porażką zbyt długo, już szykując wszystko do kolejnego i czyszcząc dokładnie kociołek. Tym razem wzięła się za coś bardzo prostego, ale przydatnego - wywar ze szczuroszczeta. Strączki wnykopieńki posiekała zanim wrzuciła do gorącej wody z ogonem szczuroszczeta, pokrojonym także na cienkie kawałki. Korzeń stokrotki również został pokrojony, cała mikstura zaś zamieszana, zanim dodała pokruszoną korę lipy oraz śluz gumochłona. Potem mogła już tylko czekać na efekty.
| wywar ze szczuroszczeta - st 25; astronomia I (1 porcja); serce - strączki wnykopieńki; +2 zwierzęce - ogon szczuroszczeta, śluz gumochłona; +2 roślinne - korzeń stokrotki, kora lipy
| wywar ze szczuroszczeta - st 25; astronomia I (1 porcja); serce - strączki wnykopieńki; +2 zwierzęce - ogon szczuroszczeta, śluz gumochłona; +2 roślinne - korzeń stokrotki, kora lipy
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Na szczęście nie poległa - przelała prędko wywar do fiolki, zabierając się za następne, proste zadanie - choć eliksiru volubilis jeszcze nie miała okazji warzyć. Zaczęła od korzenia ciemiernika, serca eliksiru - pokroiła go ostrożnie, nie chcąc zmarnować całej pracy nieostrożnymi ruchami już na wstępie. Dodała go do wody razem z aloesem, który nieco zagęszczał całość, następnie spaliła pawie pióro oraz dorzuciła żądła żądlibąka - wtedy też pozwoliła miksturze gotować się na małym ogniu przez dłuższy czas, po czym dodała suszone poziomki i zamieszała całość, jak w instrukcji - trzykrotnie, energicznie.
| eliksir volubilis (st 25) - astronomia I (1 porcja), serce - korzeń ciemiernika; +2 roślinne - aloes, suszone poziomki; +2 zwierzęce - żądła żądlibąka, pióro pawia
| eliksir volubilis (st 25) - astronomia I (1 porcja), serce - korzeń ciemiernika; +2 roślinne - aloes, suszone poziomki; +2 zwierzęce - żądła żądlibąka, pióro pawia
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
30.12
Potrzebowała być sama.
Od rana próbowała jakoś zebrać myśli i poukładać sobie wszystko w głowie - mimo, że wydawało jej się to zwyczajnie niemożliwe. Na raz na wierzch pchało się tyle pytań, że Florence powoli dostawała od niego bólu głowy. Koniec roku miał być przecież szczęśliwym okresem. Ledwie parę dni temu były święta, które Florence spędziła w doborowym towarzystwie. Wszystko układało się naprawdę dobrze. Lada dzień mieli świętować zakończenie starego roku i początek nowego. To także był powód do radości. Tymczasem w zaledwie jedną noc rodzeństwo Fortescue zostało niemalże bez niczego. Bez lodziarni, bez mieszkania, nawet bez większości swoich rzeczy. Kamienica groziła zawaleniem, mieszkańcom nie pozwolono nawet spróbować odzyskać części dobytku. Tak jak stała, tak udała się w jedno z kilku miejsc, w których wiedziała, że jej nie wyrzucą na ulicę.
Gdy na parapecie przysiadła nieznajoma sowa, kobieta niemal krzyknęła z zaskoczenia - wyrwana nagle ze swojego zamyślenia, nieźle się wystraszyła. I sowę przy okazji też. Na szczęście ptak nie odleciał, aczkolwiek nastroszył swoje pióra wyraźnie obrażony za tak gwałtowne powitanie. Florence szybko otarła łzy, owiązując pergamin od jego nóżki. Sowa była jej zupełnie obca, dlatego też zdziwiła się widząc znajome, ale jednocześnie dość chaotyczne pismo skreślone ręką Joeya. Mogła się tego spodziewać. Kobieta niemalże potrafiła wyobrazić sobie rozgorączkowanego Wrighta, zbierającego naprędce wszystko, co wpadło mu w ręce i co uznał za niezbędne do tego typu podróży. Nagle zrobiło jej się jakoś ciepło na sercu. Do jej oczu napłynęły nowe łzy. Florence wolała uchodzić za samodzielną osobę, dzielnie stawiającą czoła wszelakim przeciwnościom losu... czasami jednak nie dawała rady i naprawdę cieszyła się, że ma takich przyjaciół jak Joey i Bertie. Nie miała pojęcia, co zrobiłaby bez tej dwójki.
Kobieta jeszcze raz otarła nowe łzy, które napłynęły jej do oczu. Przedarła pergamin na pół, kreśląc kilka linijek tekstu na niezapisanej części kartki. Zawinęła i przywiązała znów do nóżki ptaka. Potrzebowała zobaczyć się z Joey'em. Z resztą po tym liście wiedziała, że prędzej czy później i tak by się tu zjawił, aby upewnić się, ze nic jej nie jest.
Potrzebowała być sama.
Od rana próbowała jakoś zebrać myśli i poukładać sobie wszystko w głowie - mimo, że wydawało jej się to zwyczajnie niemożliwe. Na raz na wierzch pchało się tyle pytań, że Florence powoli dostawała od niego bólu głowy. Koniec roku miał być przecież szczęśliwym okresem. Ledwie parę dni temu były święta, które Florence spędziła w doborowym towarzystwie. Wszystko układało się naprawdę dobrze. Lada dzień mieli świętować zakończenie starego roku i początek nowego. To także był powód do radości. Tymczasem w zaledwie jedną noc rodzeństwo Fortescue zostało niemalże bez niczego. Bez lodziarni, bez mieszkania, nawet bez większości swoich rzeczy. Kamienica groziła zawaleniem, mieszkańcom nie pozwolono nawet spróbować odzyskać części dobytku. Tak jak stała, tak udała się w jedno z kilku miejsc, w których wiedziała, że jej nie wyrzucą na ulicę.
Gdy na parapecie przysiadła nieznajoma sowa, kobieta niemal krzyknęła z zaskoczenia - wyrwana nagle ze swojego zamyślenia, nieźle się wystraszyła. I sowę przy okazji też. Na szczęście ptak nie odleciał, aczkolwiek nastroszył swoje pióra wyraźnie obrażony za tak gwałtowne powitanie. Florence szybko otarła łzy, owiązując pergamin od jego nóżki. Sowa była jej zupełnie obca, dlatego też zdziwiła się widząc znajome, ale jednocześnie dość chaotyczne pismo skreślone ręką Joeya. Mogła się tego spodziewać. Kobieta niemalże potrafiła wyobrazić sobie rozgorączkowanego Wrighta, zbierającego naprędce wszystko, co wpadło mu w ręce i co uznał za niezbędne do tego typu podróży. Nagle zrobiło jej się jakoś ciepło na sercu. Do jej oczu napłynęły nowe łzy. Florence wolała uchodzić za samodzielną osobę, dzielnie stawiającą czoła wszelakim przeciwnościom losu... czasami jednak nie dawała rady i naprawdę cieszyła się, że ma takich przyjaciół jak Joey i Bertie. Nie miała pojęcia, co zrobiłaby bez tej dwójki.
Kobieta jeszcze raz otarła nowe łzy, które napłynęły jej do oczu. Przedarła pergamin na pół, kreśląc kilka linijek tekstu na niezapisanej części kartki. Zawinęła i przywiązała znów do nóżki ptaka. Potrzebowała zobaczyć się z Joey'em. Z resztą po tym liście wiedziała, że prędzej czy później i tak by się tu zjawił, aby upewnić się, ze nic jej nie jest.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Było koło północy, a na pewno po jedenastej w nocy, kiedy Joseph Wright stanął w końcu na progu Rudery w długim oszronionym płaszczu i z torbą sportową w ręce. Niedawno przestał padać śnieg, a chmury się rozwiały, by choć na chwilę ukazać skrywające się za nimi gwiazdy na granacie nocnego nieba. Joe jednak nie podziwiał widoków, zamiast tego energicznie potrząsnął głową, a większa część szadzi, która osadziwszy się na jego włosach i brodzie, upodobniła go do Dziadka Mroza, opadła wokół na ziemię. Dobra, to chyba wszystko, by doprowadzić się do porządku.
Uniósł rękę do drzwi i zapukał - nie za głośno, ale jednak zdecydowanie.
Pora z pewnością nie była odpowiednia do odwiedzin kogokolwiek, a już w szczególności w obcym domu, ale... szczerze mówiąc, miał to w tej chwili gdzieś. Obiecał przyjaciółce, że przyleci ze Szkocji najszybciej jak to możliwe i to właśnie zrobił, a że zeszło mu z tym trochę... no cóż, pech, ale czy z tego powodu miałby wrócić do Piddletrenthide, sprawdzić czy Kometa tam dotarła, zjeść coś, ogrzać się, umyć i odpocząć, żeby jutro przylecieć do Rudery o ludzkiej porze? Absolutnie nie!
Florence go potrzebowała, sama mu tak napisała w liście, więc żadna pora, żadna pogoda, żadne zmęczenie czy zezłoszczenie nieznajomych domowników nie mogło go w tej chwili powstrzymać.
Zapukał jeszcze raz.
Po tym szalonym przelocie nie mógł uwierzyć, że tutaj jest tak spokojnie - całe miasteczko pogrążone we śnie, piękna gwiaździsta noc, rozświetlona jeszcze śnieżnym puchem pokrywającym cały świat. Pięknie i sennie... nie do wiary, że jeszcze godzinę, czy dwie temu...
Drzwi się uchyliły i ujrzał w końcu znajome dziewczę, o które tak się martwił, od kiedy przeczytał o zburzeniu lodziarni na Pokątnej.
- Florence... - z jednej strony czuł ulgę, że widzi ją całą - z oczami, rękami, nogami w komplecie - co ostatnio wcale nie było takie częste wśród jego rodziny i znajomych - wybacz, że tak późno, zatrzymała mnie zamieć śnieżna...
...i grad i nieznajoma dziewczyna na drodze...
- ...i musiałem ją przeczekać.
...Z drugiej strony, jak myślał o tych zwyrodnialcach, którzy byli zdolni do takich czynów... Co się działo z tymi ludźmi? Co w nich wstąpiło, żeby atakować obcych, niewinnych, kobiety...? Jak bardzo trzeba być przepełnionym nienawiścią do drugiego człowieka, żeby zrobić coś takiego? Co mieli w głowach? I co niby chcieli osiągnąć?
- Chodź tu do mnie - mruknął, kładąc torbę na ziemi i już przyciągając do siebie Flo, by zamknąć ją w mocnym, choć tym razem trochę zimnym uścisku - wszystko przez zesztywniały od lodu materiał płaszcza Wrighta. - Jak się czujesz? - zapytał dopiero po chwili, kiedy wypuścił ją z objęć.
Uniósł rękę do drzwi i zapukał - nie za głośno, ale jednak zdecydowanie.
Pora z pewnością nie była odpowiednia do odwiedzin kogokolwiek, a już w szczególności w obcym domu, ale... szczerze mówiąc, miał to w tej chwili gdzieś. Obiecał przyjaciółce, że przyleci ze Szkocji najszybciej jak to możliwe i to właśnie zrobił, a że zeszło mu z tym trochę... no cóż, pech, ale czy z tego powodu miałby wrócić do Piddletrenthide, sprawdzić czy Kometa tam dotarła, zjeść coś, ogrzać się, umyć i odpocząć, żeby jutro przylecieć do Rudery o ludzkiej porze? Absolutnie nie!
Florence go potrzebowała, sama mu tak napisała w liście, więc żadna pora, żadna pogoda, żadne zmęczenie czy zezłoszczenie nieznajomych domowników nie mogło go w tej chwili powstrzymać.
Zapukał jeszcze raz.
Po tym szalonym przelocie nie mógł uwierzyć, że tutaj jest tak spokojnie - całe miasteczko pogrążone we śnie, piękna gwiaździsta noc, rozświetlona jeszcze śnieżnym puchem pokrywającym cały świat. Pięknie i sennie... nie do wiary, że jeszcze godzinę, czy dwie temu...
Drzwi się uchyliły i ujrzał w końcu znajome dziewczę, o które tak się martwił, od kiedy przeczytał o zburzeniu lodziarni na Pokątnej.
- Florence... - z jednej strony czuł ulgę, że widzi ją całą - z oczami, rękami, nogami w komplecie - co ostatnio wcale nie było takie częste wśród jego rodziny i znajomych - wybacz, że tak późno, zatrzymała mnie zamieć śnieżna...
...i grad i nieznajoma dziewczyna na drodze...
- ...i musiałem ją przeczekać.
...Z drugiej strony, jak myślał o tych zwyrodnialcach, którzy byli zdolni do takich czynów... Co się działo z tymi ludźmi? Co w nich wstąpiło, żeby atakować obcych, niewinnych, kobiety...? Jak bardzo trzeba być przepełnionym nienawiścią do drugiego człowieka, żeby zrobić coś takiego? Co mieli w głowach? I co niby chcieli osiągnąć?
- Chodź tu do mnie - mruknął, kładąc torbę na ziemi i już przyciągając do siebie Flo, by zamknąć ją w mocnym, choć tym razem trochę zimnym uścisku - wszystko przez zesztywniały od lodu materiał płaszcza Wrighta. - Jak się czujesz? - zapytał dopiero po chwili, kiedy wypuścił ją z objęć.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedziała, że to było niemożliwe, żeby Joey znalazł się tuż obok zaraz po tym, jak wysłała mu odpowiedź. Oczywiście były świstokliki, ale Wright wspominał w swoim liście o przyleceniu na miotle... a to musiało zająć sporo czasu. Przez ten czas Florence zdążyła się ponownie zanieść szlochem, a później nawet lekko przysnąć, kiedy już zabrakło jej łez. Z tego też powodu minęło kilka chwil, zanim ktokolwiek otworzył Joeyowi, gdy ten w końcu dotarł do Rudery. Wiedziała, że nawet tak gościnna osoba jak Bertie mogła by się zirytować, że ktoś dobija się do jego drzwi w środku nocy, więc sama otworzyła Wrightowi. Zabrała go też do okupowanego wcześniej herbarium, żeby mogli w spokoju porozmawiać. Jej tymczasowy pokój znajdował się zaraz przy innych, nie chciała ryzykować, że przez przypadek mogłaby kogoś obudzić.
- Joey... - na jego widok głos momentalnie znów jej się lekko załamał. Wiedziała, że jemu będzie mogła wypłakać się ze wszystkich bolączek. Zrobiła to już z Floreanem, Bertiem, nawet z Lily, ale chociaż miała nadzieję, że wygadanie się komuś ukoi odrobinę jej ból, tak się nie działo. Zupełnie nie zwróciła uwagi na fakt, że jego podróż trwała kilka godzin - najważniejsze było to, że jednak się tu znalazł.
Zamknięta w uścisku, skrzywiła się tylko na chwilę - kiedy jej skóra zerknęła się z chłodnym ubraniem Joeya. Trzymała się go jednak mocno, niemal jak ostatniej deski ratunku. Czuła się tak bardzo bezradna, więc każda przyjazna dusza była jej właśnie takim ratunkiem.
- Okropnie. Jak ostatnia oferma - mruknęła w odpowiedzi. Wright wspominał w liście, że czytał Proroka. Czytał więc jej słowa w wywiadzie o tym, że mogła zginąć. Nie chciała ich powtarzać. - Uciekłam i zostawiłam Floreana. Byłam totalnie bezradna i tylko słyszałam, że na ulicy miotane są zaklęcia. I nic nie mogłam zrobić. A potem ten huk... och, ten huk... - była przerażona, gdy dotarło do niej wtedy, że to wnętrze lodziarni mogło zostać potraktowane przez to, co spowodowało ten wybuch. Ale rzecz okazała się jeszcze gorsza, cały budynek mógł się zawalić! Ich mieszkanie! Nie tylko ich z resztą! - Oh Joey, Florean mówi już o odbudowie, ale ja czuję taką słabość... Taką totalną bezsilność - jęknęła, czując jak znów łzy napływają jej do oczu.
- Joey... - na jego widok głos momentalnie znów jej się lekko załamał. Wiedziała, że jemu będzie mogła wypłakać się ze wszystkich bolączek. Zrobiła to już z Floreanem, Bertiem, nawet z Lily, ale chociaż miała nadzieję, że wygadanie się komuś ukoi odrobinę jej ból, tak się nie działo. Zupełnie nie zwróciła uwagi na fakt, że jego podróż trwała kilka godzin - najważniejsze było to, że jednak się tu znalazł.
Zamknięta w uścisku, skrzywiła się tylko na chwilę - kiedy jej skóra zerknęła się z chłodnym ubraniem Joeya. Trzymała się go jednak mocno, niemal jak ostatniej deski ratunku. Czuła się tak bardzo bezradna, więc każda przyjazna dusza była jej właśnie takim ratunkiem.
- Okropnie. Jak ostatnia oferma - mruknęła w odpowiedzi. Wright wspominał w liście, że czytał Proroka. Czytał więc jej słowa w wywiadzie o tym, że mogła zginąć. Nie chciała ich powtarzać. - Uciekłam i zostawiłam Floreana. Byłam totalnie bezradna i tylko słyszałam, że na ulicy miotane są zaklęcia. I nic nie mogłam zrobić. A potem ten huk... och, ten huk... - była przerażona, gdy dotarło do niej wtedy, że to wnętrze lodziarni mogło zostać potraktowane przez to, co spowodowało ten wybuch. Ale rzecz okazała się jeszcze gorsza, cały budynek mógł się zawalić! Ich mieszkanie! Nie tylko ich z resztą! - Oh Joey, Florean mówi już o odbudowie, ale ja czuję taką słabość... Taką totalną bezsilność - jęknęła, czując jak znów łzy napływają jej do oczu.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Florence wyglądała jak kupka nieszczęścia i Joe nie wiedział, czy kiedykolwiek widział ją w takim stanie. Chyba nie. Zresztą nie dziwił się jakoś bardzo - straciła z bratem cały dobytek, pracę i dom. Na szczęście ten ostatni szybko zyskała nowy, tymczasowy.
Wright pobieżnie mu się nawet przyglądnął, kiedy prowadziła go do... o, wow, to robiło wrażenie - szklarnia w domu! Momentalnie poczuł się jak w cieplarniach w Hogwarcie na lekcjach zielarstwa... nawet zapach był ten sam. Normalnie jakby przenieśli się w czasie! Tylko Flo była trochę wyższa niż wtedy i bez gryfońskiego mundurku. I wtedy to ona była jego głosem rozsądku, a teraz...
- Zaraz... zaraz... co? - z zamyślenia wyrwały go już pierwsze słowa przyjaciółki i to dość brutalnie, bo Joe aż zmarszczył brwi bacznie jej się przyglądając. Czuła się jak oferma? Postradała zmysły czy co?
Położył jej ręce na ramionach i wbił w nią spojrzenie tych swoich szaro-niebieskich ślepi.
- Florence Fortescue, posłuchaj mnie teraz uważnie - powiedział bardzo powoli i bardzo poważnie, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. Chyba nawet nie mrugał.
- Bardzo. Dobrze. Zrobiłaś - wyartykułował z naciskiem. - To byli jacyś chorzy szaleńcy, zwyrodnialcy. Wyburzyli budynek, Flo, jakie miałabyś z nimi szanse? - potrząsnął głową i część wody z roztopionej na jego czuprynie szadzi rozprysnęło się wokół. - Z takimi wojują tylko aurorzy, a nie drobne właścicielki atakowanej lodziarni, rozumiesz? Wyszkoleni aurorzy, którzy znają takie zaklęcia, które nam się nawet nie śniły, wyspecjalizowani w obezwładnianiu takich szajbusów i w pakowaniu ich do Tower albo i Azkabanu. Ci na pewno też tam trafią, a ty i Florean mieliście kupę szczęścia, że wyszliście z tego żywi. Gdybyś zrobiła inaczej, zapewne nie byłoby tak kolorowo, rozumiesz? - powiedział wprost. Flo chyba już miała wyrzuty sumienia, że nie próbowała walczyć o lodziarnię, a z tego to tylko rzut beretem do obwiniania się za to, że jej brat trafił do Munga - Joseph nie mógł do tego dopuścić i absolutnie nie zamierzał.
- Hej - odezwał się ponownie, już łagodniej dostrzegając łzy napływające jej do oczu. - Dużo przeszłaś, musisz teraz odpocząć, przestać o tym myśleć. I nie zaprzątuj sobie teraz swojej ślicznej głowy odbudową lodziarni, co? - uśmiechnął się do niej lekko, pokrzepiająco. - Twój brat wydobrzeje i mu pomogę, a zanim się obejrzysz wszystko wróci do normy, a to co się stało, będzie tylko jak zły sen, możesz mi wierzyć na słowo.
Bo komu jak nie Joey'owi? On się przecież zna na rzeczy, Flo nie miała się czym martwić.
Wright pobieżnie mu się nawet przyglądnął, kiedy prowadziła go do... o, wow, to robiło wrażenie - szklarnia w domu! Momentalnie poczuł się jak w cieplarniach w Hogwarcie na lekcjach zielarstwa... nawet zapach był ten sam. Normalnie jakby przenieśli się w czasie! Tylko Flo była trochę wyższa niż wtedy i bez gryfońskiego mundurku. I wtedy to ona była jego głosem rozsądku, a teraz...
- Zaraz... zaraz... co? - z zamyślenia wyrwały go już pierwsze słowa przyjaciółki i to dość brutalnie, bo Joe aż zmarszczył brwi bacznie jej się przyglądając. Czuła się jak oferma? Postradała zmysły czy co?
Położył jej ręce na ramionach i wbił w nią spojrzenie tych swoich szaro-niebieskich ślepi.
- Florence Fortescue, posłuchaj mnie teraz uważnie - powiedział bardzo powoli i bardzo poważnie, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. Chyba nawet nie mrugał.
- Bardzo. Dobrze. Zrobiłaś - wyartykułował z naciskiem. - To byli jacyś chorzy szaleńcy, zwyrodnialcy. Wyburzyli budynek, Flo, jakie miałabyś z nimi szanse? - potrząsnął głową i część wody z roztopionej na jego czuprynie szadzi rozprysnęło się wokół. - Z takimi wojują tylko aurorzy, a nie drobne właścicielki atakowanej lodziarni, rozumiesz? Wyszkoleni aurorzy, którzy znają takie zaklęcia, które nam się nawet nie śniły, wyspecjalizowani w obezwładnianiu takich szajbusów i w pakowaniu ich do Tower albo i Azkabanu. Ci na pewno też tam trafią, a ty i Florean mieliście kupę szczęścia, że wyszliście z tego żywi. Gdybyś zrobiła inaczej, zapewne nie byłoby tak kolorowo, rozumiesz? - powiedział wprost. Flo chyba już miała wyrzuty sumienia, że nie próbowała walczyć o lodziarnię, a z tego to tylko rzut beretem do obwiniania się za to, że jej brat trafił do Munga - Joseph nie mógł do tego dopuścić i absolutnie nie zamierzał.
- Hej - odezwał się ponownie, już łagodniej dostrzegając łzy napływające jej do oczu. - Dużo przeszłaś, musisz teraz odpocząć, przestać o tym myśleć. I nie zaprzątuj sobie teraz swojej ślicznej głowy odbudową lodziarni, co? - uśmiechnął się do niej lekko, pokrzepiająco. - Twój brat wydobrzeje i mu pomogę, a zanim się obejrzysz wszystko wróci do normy, a to co się stało, będzie tylko jak zły sen, możesz mi wierzyć na słowo.
Bo komu jak nie Joey'owi? On się przecież zna na rzeczy, Flo nie miała się czym martwić.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak, Rudera, chociaż cały czas wyglądała, jakby gdzieś właśnie trwał remont, była jednocześnie bardzo swojska. W niczym nie przypominała Florence domu, w którym się wychowała - tam zawsze panował porządek, jej matka bardzo dbała o to, aby dom był schludny i uporządkowany, ale jednocześnie też gościnny. Rudera także była gościnna, ale tu panował głównie chaos. Florence sama była zszokowana, kiedy zorientowała się, że to miejsce posiada nawet szklarnię. Ale potem automatycznie polubiła to miejsce. Przede wszystkim dlatego, że bardzo lubiła rośliny, nawet jeśli niespecjalnie miała do nich rękę. A tu mogła posiedzieć w samotności, powdychać to specyficzne powietrze i próbować poukładać swoje myśli. Choć jak dotąd, z raczej marnym skutkiem.
Kiedy Joey zareagował tak gwałtownie, zwracając się do niej pełnym imieniem i nazwiskiem, Florence aż mrugnęła kilka razy. Tak ją zaskoczył, wręcz nawet lekko wystraszył. Wsłuchiwała się w jego słowa i rozumiała dokładnie każde z nich. I gdyby nie była tak bardzo podłamana, prawdopodobnie przyznałaby mu racje. Dobrze wiedziała, że nie była specjalnie utalentowana jeśli chodzi o uroki - gdyby była, dziś prawdopodobnie sama biegałaby po ulicach jako auror. Ale nawet zdrowy rozsądek nie chciał do niej dziś za bardzo dotrzeć. Nadal obwiniała się za to, że nie pomogła Floreanowi. On przecież też nie był stróżem prawa, a jednak stanął w obronie ich dobytku.
- Może chociaż gdybym z ukrycia cisnęła jakieś zaklęcie... - jęknęła, kiedy Joey zrobił przerwę w swoim wywodzie. Przecież czasami jedno zaklęcie potrafiło całkowicie zmienić bieg wydarzeń. Ona uciekła i schowała się jak tchórz, podczas gdy jej brat ryzykował życiem przeciwko napastnikom. Świetna z niej siostra, nie ma co.
- Jak mam o tym nie myśleć - burknęła, odrobinkę zirytowana tonem, jakim Joey wypowiedział te słowa. Dobrze wiedziała, że chciał ją pocieszyć, odciągnąć uwagę od nieprzyjemnych myśli. Ale kotłujące się w niej emocje nie dały się tak łatwo stłumić. Była zrozpaczona, była wściekła, miała ochotę krzyczeć i pytać, czemu świat nie mógł zostawić jej w spokoju. Przez dwadzieścia lat jej życie było raczej normalne, pełne wzlotów i upadków, ale późniejsze tragedie, które ją spotykały, naprawdę zaczynały podcinać jej skrzydła. Śmierć matki, samobójstwo ojca, potem porzucenie przez Alana. A teraz na dodatek jeszcze to. Miała powoli dosyć, zwyczajnie dosyć. Więc pomimo tych wszystkich słów, którymi raczył ją Joey, Florence wcale nie uspokoiła się, ocierając łzy. Wręcz przeciwnie, wybuchnęła jeszcze większym płaczem, znów mocno się w niego wtulając.
Kiedy Joey zareagował tak gwałtownie, zwracając się do niej pełnym imieniem i nazwiskiem, Florence aż mrugnęła kilka razy. Tak ją zaskoczył, wręcz nawet lekko wystraszył. Wsłuchiwała się w jego słowa i rozumiała dokładnie każde z nich. I gdyby nie była tak bardzo podłamana, prawdopodobnie przyznałaby mu racje. Dobrze wiedziała, że nie była specjalnie utalentowana jeśli chodzi o uroki - gdyby była, dziś prawdopodobnie sama biegałaby po ulicach jako auror. Ale nawet zdrowy rozsądek nie chciał do niej dziś za bardzo dotrzeć. Nadal obwiniała się za to, że nie pomogła Floreanowi. On przecież też nie był stróżem prawa, a jednak stanął w obronie ich dobytku.
- Może chociaż gdybym z ukrycia cisnęła jakieś zaklęcie... - jęknęła, kiedy Joey zrobił przerwę w swoim wywodzie. Przecież czasami jedno zaklęcie potrafiło całkowicie zmienić bieg wydarzeń. Ona uciekła i schowała się jak tchórz, podczas gdy jej brat ryzykował życiem przeciwko napastnikom. Świetna z niej siostra, nie ma co.
- Jak mam o tym nie myśleć - burknęła, odrobinkę zirytowana tonem, jakim Joey wypowiedział te słowa. Dobrze wiedziała, że chciał ją pocieszyć, odciągnąć uwagę od nieprzyjemnych myśli. Ale kotłujące się w niej emocje nie dały się tak łatwo stłumić. Była zrozpaczona, była wściekła, miała ochotę krzyczeć i pytać, czemu świat nie mógł zostawić jej w spokoju. Przez dwadzieścia lat jej życie było raczej normalne, pełne wzlotów i upadków, ale późniejsze tragedie, które ją spotykały, naprawdę zaczynały podcinać jej skrzydła. Śmierć matki, samobójstwo ojca, potem porzucenie przez Alana. A teraz na dodatek jeszcze to. Miała powoli dosyć, zwyczajnie dosyć. Więc pomimo tych wszystkich słów, którymi raczył ją Joey, Florence wcale nie uspokoiła się, ocierając łzy. Wręcz przeciwnie, wybuchnęła jeszcze większym płaczem, znów mocno się w niego wtulając.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Byłoby gorzej. Gdyby Florence nie uciekła, ale gdyby nawet z ukrycia rzucała zaklęcia w tych drani, wszystko o wiele gorzej by się skończyło - Joe był o tym merlińsko przekonany i oczywiście nie omieszkał jej tego powiedzieć.
- Flo, uwierz mi - spojrzał na nią zmartwiony. Wiedział, że chciała dobrze, że było w niej całe mnóstwo gryfońskiej odwagi i brawury, widział je przecież nie raz, a ostatnio chociażby podczas walki z golemem właśnie w tej ich lodziarni, ale wiedział też aż zbyt doskonale jak działa braterska miłość.
- Po prostu uwierz mi na słowo, że tym jednym zaklęciem, nawet gdyby ci wyszło, a pewnie by wyszło, bo zdolna z ciebie czarownica, pogorszyłabyś waszą sytuację - powinna to zrozumieć, nieważne jak koszmarnie to brzmiało. A brzmiało koszmarnie i zupełnie wbrew ich naturze, ale...
- Jesteś dzielna jak lwica i równie waleczna i wiem o tym ja i ty i Florean też na pewno wie, ale w tamtym momencie podjęłaś najlepszą możliwą decyzję - powtórzył z naciskiem i zamierzał to powtarzać do skutku, aż przyjaciółka po prostu przyjmie to do wiadomości. Tak samo jak to, że woda jest mokra, a śnieg zimny. Tak po prostu było, nieważne czy komuś się to podobało czy nie.
Za to to "jak ma o tym nie myśleć" było bardzo proste, zdaniem Joeya. Niemyślenie o pewnych (większości?) rzeczach było jego głównym zajęciem, prawda? Nawet cień uśmiechu pojawił się na jego zarośniętej mordzie i już chciał jej odpowiedzieć (oczywiście jakimś żartem), ale wtedy Flo się całkiem rozkleiła i momentalnie przestało być mu do śmiechu. Za to doskonale sprawdzał się jako ramię czy tam poduszka do wypłakania łez. Już nawet nie był taki zimny jak poprzednio od śniegu i lodu (choć chyba trochę bardziej mokry), kiedy przygarnął ją mocno do siebie, jak gdyby miał nigdy nie puścić. Sporo w tym było prawdy, bo długo tak trwał w ciszy, delikatnie gładząc jej brązowe włosy i pozwalając jej płakać do woli. Dopiero kiedy częstotliwość jej szlochu zmalała niemal do minimum, odezwał się szeptem:
- Wszystko będzie dobrze... Musi być, zobaczysz. Macie tylu przyjaciół, pomożemy wam... Florean to silny facet, raz dwa się wyliże - mruczał cicho, monotonnie, uspokajająco. - A potem to już pójdzie z górki. I będziesz silniejsza - dodał całkowicie tego pewny. - Pamiętasz swój pierwszy dzień w Hogwarcie? Jak trafiliście do innych domów? Wtedy to też wydawało się końcem świata, prawda? A ile dobrych rzeczy z tego wniknęło...? Dzięki temu się znamy i możemy na sobie polegać, prawda? Te wszystkie złe i przykre rzeczy, zazwyczaj niosą ze sobą dobre skutki. I tak trzeba myśleć: że będzie lepiej... bo już gorzej być nie może, co? - ostatnie dodał trochę żartobliwie, uśmiechając się lekko i szukając wzrokiem jej wzroku. No już, już... niech się nie martwi, przecież tu był, tak?
- Flo, uwierz mi - spojrzał na nią zmartwiony. Wiedział, że chciała dobrze, że było w niej całe mnóstwo gryfońskiej odwagi i brawury, widział je przecież nie raz, a ostatnio chociażby podczas walki z golemem właśnie w tej ich lodziarni, ale wiedział też aż zbyt doskonale jak działa braterska miłość.
- Po prostu uwierz mi na słowo, że tym jednym zaklęciem, nawet gdyby ci wyszło, a pewnie by wyszło, bo zdolna z ciebie czarownica, pogorszyłabyś waszą sytuację - powinna to zrozumieć, nieważne jak koszmarnie to brzmiało. A brzmiało koszmarnie i zupełnie wbrew ich naturze, ale...
- Jesteś dzielna jak lwica i równie waleczna i wiem o tym ja i ty i Florean też na pewno wie, ale w tamtym momencie podjęłaś najlepszą możliwą decyzję - powtórzył z naciskiem i zamierzał to powtarzać do skutku, aż przyjaciółka po prostu przyjmie to do wiadomości. Tak samo jak to, że woda jest mokra, a śnieg zimny. Tak po prostu było, nieważne czy komuś się to podobało czy nie.
Za to to "jak ma o tym nie myśleć" było bardzo proste, zdaniem Joeya. Niemyślenie o pewnych (większości?) rzeczach było jego głównym zajęciem, prawda? Nawet cień uśmiechu pojawił się na jego zarośniętej mordzie i już chciał jej odpowiedzieć (oczywiście jakimś żartem), ale wtedy Flo się całkiem rozkleiła i momentalnie przestało być mu do śmiechu. Za to doskonale sprawdzał się jako ramię czy tam poduszka do wypłakania łez. Już nawet nie był taki zimny jak poprzednio od śniegu i lodu (choć chyba trochę bardziej mokry), kiedy przygarnął ją mocno do siebie, jak gdyby miał nigdy nie puścić. Sporo w tym było prawdy, bo długo tak trwał w ciszy, delikatnie gładząc jej brązowe włosy i pozwalając jej płakać do woli. Dopiero kiedy częstotliwość jej szlochu zmalała niemal do minimum, odezwał się szeptem:
- Wszystko będzie dobrze... Musi być, zobaczysz. Macie tylu przyjaciół, pomożemy wam... Florean to silny facet, raz dwa się wyliże - mruczał cicho, monotonnie, uspokajająco. - A potem to już pójdzie z górki. I będziesz silniejsza - dodał całkowicie tego pewny. - Pamiętasz swój pierwszy dzień w Hogwarcie? Jak trafiliście do innych domów? Wtedy to też wydawało się końcem świata, prawda? A ile dobrych rzeczy z tego wniknęło...? Dzięki temu się znamy i możemy na sobie polegać, prawda? Te wszystkie złe i przykre rzeczy, zazwyczaj niosą ze sobą dobre skutki. I tak trzeba myśleć: że będzie lepiej... bo już gorzej być nie może, co? - ostatnie dodał trochę żartobliwie, uśmiechając się lekko i szukając wzrokiem jej wzroku. No już, już... niech się nie martwi, przecież tu był, tak?
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Herbarium
Szybka odpowiedź