Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Leśne mokradła
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne mokradła
Kilka kilometrów od cmentarza w Salisbury łagodne pagórki zamieniają się w gęsty, porośnięty cierniami las. W samym jego sercu kwitną mokradła. Nikt o zdrowym rozsądku nie zapuszcza się tam samotnie. Mokradła pełne są niebezpiecznych magicznych stworzeń, które tylko na to czekają. Wśród nich są Zwodniki - bagienne demony o jednej nodze, wabiące zbłąkanych wędrowców na trzęsawiska. Miejscowi bajarze powiadają, że na mokradłach mieszka Ambrozjusz Bzik, który dobrych czarodziejów nagradza, wskazując im drogę do jaskini pełnej skarbów, a złych porywa i przywiązuje do drzewa.
Na terenie lasu nie można się teleportować.
Na terenie lasu nie można się teleportować.
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
nanananana czuje że to będzie zabawne
Parł więc przed siebie, według wcześniejszych postanowień. Coraz to wolniej, słabiej, z przerwami na chwilowy odpoczynek, oparcie się o potencjalnie niebezpieczne drzewo, które zaraz pożre go w całości. Coraz to bardziej spragniony, zirytowany własnym położeniem, zmęczony i obolały. Ręka dokuczała mu niemiłosiernie, świat chwiał się u podłoża. Jak w amoku jednak nie zatrzymywał się, nie przysiadał na bezpiecznie wyglądającej ściółce. Omijał bagna, czasem topił się po kolano w mule, innym razem potykał o korzeń drzewa niemal lądując w śmierdzącym błocie.
Wspaniale. W historii zostanie zapamiętany jako wędrujący rycerz. Znakomicie.
Parł więc przed siebie, według wcześniejszych postanowień. Coraz to wolniej, słabiej, z przerwami na chwilowy odpoczynek, oparcie się o potencjalnie niebezpieczne drzewo, które zaraz pożre go w całości. Coraz to bardziej spragniony, zirytowany własnym położeniem, zmęczony i obolały. Ręka dokuczała mu niemiłosiernie, świat chwiał się u podłoża. Jak w amoku jednak nie zatrzymywał się, nie przysiadał na bezpiecznie wyglądającej ściółce. Omijał bagna, czasem topił się po kolano w mule, innym razem potykał o korzeń drzewa niemal lądując w śmierdzącym błocie.
Wspaniale. W historii zostanie zapamiętany jako wędrujący rycerz. Znakomicie.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
To nie wydawało się coraz to zabawniejsze, może... tragiczne? Tak tragiczne, że czuł litość do własnej osoby, gdy po raz kolejny mijał to samo drzewo, gdy znał już tę ziemię na pamięć (tak często rył w niej kolanami) nie mogąc zrobić kompletnie nic - malutki człowiek brodzący w błocie, wielki pan na własnym podwórku, zmęczony, z trzęsącymi się niemocy, zaciskającymi w pięści dłońmi. Mógł jedynie krzyczeć, co także nie przyniosłoby żadnego skutku. Może zwabiłoby niebezpieczne stworzenia lub inne tajemnice tegoż lasu.
M o ż e.
Nie miał zamiaru próbować.
M o ż e.
Nie miał zamiaru próbować.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Jedynie spojrzał na Caesara i Russela, nim ruszyli przed siebie. Nie powinni się rozdzielać, ale każdy z nich miał przecież inne tempo, mimo iż każdy tak samo chciał opuścić mokradła i wrócić do domu. Podróż się dłużyła, a on, mając sporo czasu mógł w końcu zacząć myśleć o czymś innym niż misja dla Toma. Przetarł twarz dłonią, czując świeże rozcięcie na policzku, do którego przyczyniła się jego narzeczona poprzedniego dnia. Nie o tym i nie o niej chciał myśleć, ale bezczynność polegająca na ciągłym przedzieraniu się przez zarośla i kierowaniu w stronę skraju lasu nie pozwalała mu na nic produktywnego.
Nim zdał sobie sprawę, że jest sam mgła powoli zgęstniała. Odeszli od siebie, myśląc każdy o własnych sprawach. Rozdzielili się. Znowu. I każdy był zdany na siebie, ale może to i lepiej, bo cisza zdawała się być zbawienna. Tempo jego marszu spadło, bo mleko ograniczające znacznie widzialność zmuszało do uważniejszego stawiania kroków. Fatalną porażką byłoby skręcenie kostki na samym wyjściu.
Nim zdał sobie sprawę, że jest sam mgła powoli zgęstniała. Odeszli od siebie, myśląc każdy o własnych sprawach. Rozdzielili się. Znowu. I każdy był zdany na siebie, ale może to i lepiej, bo cisza zdawała się być zbawienna. Tempo jego marszu spadło, bo mleko ograniczające znacznie widzialność zmuszało do uważniejszego stawiania kroków. Fatalną porażką byłoby skręcenie kostki na samym wyjściu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
W bielusieńkiej mgle, w której niewiele było widać, ciemną nocą, szedł dalej przed siebie z wyciągniętą przed siebie różdżką. Bijące jej światło niczego nie ułatwiało, rozjaśniało jedynie mleczną poświatę, która zdawała się oblepiać go całego szczelnie. Zmęczenie dawało się we znaki, mięśnie po wielogodzinnym wysiłku pozostawały w stałym napięciu, znacznie mniej wydajne niż wcześniej. Nie spodziewał się cudów. Nasłuchiwał jedynie głosów, zastanawiając się, czy idzie w dobrym kierunku i dokąd udali się jego towarzysze.
Po jakimś czasie mgła zaczęła się przerzedzać. Światło płynące z różdżki zwiększało swój zasięg, przedzierając się przez coraz bardziej przejrzyste powietrze, pozwalając na szybsze tempo. I nim się zorientował stanął na skraju lasu. Wziął głęboki wdech, odwracając się za siebie, ale choćby niewiadomo jak próbował nie był w stanie dojrzeć ani Avery’ego ani Lestrange’a, ani Russela, czy Weasley. O Juliuszu dawno zapomniał, częściowo spisał go na straty w chwili, w której zaginął. Nie łudził się, że pojawi się znikąd. Albo zrezygnował już na starcie i zawrócił, kiedy się rozdzielili, albo było już po nim.
Zatrzymała go chwilowa konsternacja, ale nie było sensu zwlekać dłużej. To był koniec.
K o n i e c.
/zt
Dzięki :serce:
Po jakimś czasie mgła zaczęła się przerzedzać. Światło płynące z różdżki zwiększało swój zasięg, przedzierając się przez coraz bardziej przejrzyste powietrze, pozwalając na szybsze tempo. I nim się zorientował stanął na skraju lasu. Wziął głęboki wdech, odwracając się za siebie, ale choćby niewiadomo jak próbował nie był w stanie dojrzeć ani Avery’ego ani Lestrange’a, ani Russela, czy Weasley. O Juliuszu dawno zapomniał, częściowo spisał go na straty w chwili, w której zaginął. Nie łudził się, że pojawi się znikąd. Albo zrezygnował już na starcie i zawrócił, kiedy się rozdzielili, albo było już po nim.
Zatrzymała go chwilowa konsternacja, ale nie było sensu zwlekać dłużej. To był koniec.
K o n i e c.
/zt
Dzięki :serce:
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nawet nie zauważyłem. Wszystko potoczyło się nagle. Być może to wina, że po tej nużącej stagnacji powrót towarzyszy okazał się wręcz raptowny. Najpierw krab udał się na tymczasowy odpoczynek, a ja zarobiłem trochę czasu. Wtedy właśnie wrócili i uroczyście zostałem zwolniony z irytującego obowiązku niańczenia Lestrange'a. Nie mieli pustych rąk, co było niewątpliwym plusem, ale śmierć Bzika? Tak bardzo się na nich rzucał, że nie mieli wyboru? Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Mimo to nie wyraziłem swojej opinii na głos, nie chcąc wszczynać kolejnej burdy. Starczy tego. Dzień chylił się ku zachodowi i jedyne na co miałem ochotę to powrót do domu. Widocznie wszyscy byliśmy tego zdania. Naburmuszony Avery, kulejąca Weasley i wyglądający na niewzruszonego Mulciber. Jednak wszyscy co do joty wyglądaliśmy na zmęczonych. Być może dlatego bez słowa dyskusji ruszyliśmy zgodnie w stronę, z której przyszliśmy.
Zaczęliśmy jako grupa, ale stopniowo się rozsuwaliśmy w zależności od narzuconego sobie tempa. Na szczęście nie rozeszły się nagle jakieś krzyki, więc nikt nie wpadł na jakieś niespodziewane przeszkody. Wpadłem przez to wręcz w pewien marazm. Stopa za stopą, minuta za minutą, godzina za godziną. Nie wiedziałem ile już idziemy, ale ciemność powitała nas z radością. Tak samo jak mgła? Mgła? Nie zauważyłem, kiedy zdołała zasnuć nas wszystkich. Obudziłem się z tego dziwnego stanu akurat, gdy było już za późno. Nie widziałem nikogo ani specjalnie nie wiedziałem, gdzie dokładnie jestem. Cholera by to wzięła. Wzdycham ciężko i mocniej zaciskam ramiona na niedającym żadnych oznak życia jaju. Nie wiem po co je ze sobą targam. Nieważne, później będę rozważał to wszystko. Teraz chcę po prostu wrócić do domu. Zdeterminowany ruszam przed siebie, chcę się tylko stąd wreszcie wydostać.
Zaczęliśmy jako grupa, ale stopniowo się rozsuwaliśmy w zależności od narzuconego sobie tempa. Na szczęście nie rozeszły się nagle jakieś krzyki, więc nikt nie wpadł na jakieś niespodziewane przeszkody. Wpadłem przez to wręcz w pewien marazm. Stopa za stopą, minuta za minutą, godzina za godziną. Nie wiedziałem ile już idziemy, ale ciemność powitała nas z radością. Tak samo jak mgła? Mgła? Nie zauważyłem, kiedy zdołała zasnuć nas wszystkich. Obudziłem się z tego dziwnego stanu akurat, gdy było już za późno. Nie widziałem nikogo ani specjalnie nie wiedziałem, gdzie dokładnie jestem. Cholera by to wzięła. Wzdycham ciężko i mocniej zaciskam ramiona na niedającym żadnych oznak życia jaju. Nie wiem po co je ze sobą targam. Nieważne, później będę rozważał to wszystko. Teraz chcę po prostu wrócić do domu. Zdeterminowany ruszam przed siebie, chcę się tylko stąd wreszcie wydostać.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Crispin Russell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Przeciskanie się przez mlecznobiałą mgłę, która ogranicza pole widzenia do zera nie jest rzeczą łatwą. Byłem pewien, że przy moim szczęściu nie uda mi się tego zrobić. Na pewno nie szybko. Cóż, może właśnie wątpienie to dobra strategia. Nie sądziłem, że się uda, a właśnie się udało. Znalazłem się nagle poza granicą tej okropnej biali, a co ważniejsze za granicą lasu. Skoczyłbym ze szczęścia, ale byłem zbyt zmęczony tym wszystkim. Zamiast tego rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu pozostałych. Rozdzieliliśmy się niefortunnie i teraz nie wiedziałem czy czekać. Czy oni czekaliby na mnie? A może już dawno wyszli, może to ja ostatni zdołałem się stąd wydostać? Nie wiedziałem. Nie uśmiechało mi się czekanie, które okazałoby się zupełnie bezsensowne. Normalnie nie skoczylibyśmy za sobą w ogień, a na najbliższy czas wykorzystałem już wszystkie swoje pokłady empatii. Jeśli się zgubią tak jak ten nieszczęsny Nott to pewnie prędzej czy później się o tym dowiem. Na pewno nie teraz, bo już nie chce mi się czekać. Teraz myślę tylko o sobie. Starczy tego miłosierdzia. Teleportuję się do domu.
Koniec psot.
|zt :moh:
Koniec psot.
|zt :moh:
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Caesar, gdy udało ci się wydostać z mgły, mroki nocy ustępowały szarości. Nie zastałeś swoich kompanów na skraju lasu - zapewne albo błądzili wciąż po kniei albo teleportowali się do domów, uznając, że znajdujesz się z kimś innym. Pozostałeś sam, na szczęście mogłeś się teleportować lub ruszyć do pobliskiego miasteczka, by skorzystać z sieci fiuu - to na pewno chroniłoby cię przez rozszczepieniem. Nim jednak zdecydowałeś na coś więcej niż kilka kroków, usłyszałeś trzask charakterystyczny dla wnyków, a następnie odczułeś ból, tym razem całkowicie fizyczny, odmienny od tego odczuwanego przy zaklęciu Cruciatus. Choć i tym razem mogłeś koncentrować się tylko na cierpieniu - twoja łydka uwięzła w metalowych paszczach najpewniej należących do mugolskich kłusowników, choć kto wie, może były to sidła nieuważnych łowców oczekujących na wilkołaki? Ironia losu, gdybyś nie był tak wycieńczony psychicznie i fizycznie zapewne bez problemu zauważyłbyś podejrzane wybrzuszenie pod warstwą martwych liści. Ból był nie do zniesienia, wszędzie tryskała krew, a jeśli spróbujesz się ruszyć, na pewno ci to nie pomoże.
ST uwolnienia się z wnyków wynosi 75, jednak możesz także spróbować przywołać magiczną pomoc.
ST uwolnienia się z wnyków wynosi 75, jednak możesz także spróbować przywołać magiczną pomoc.
mistrzuczyjatuumrę
Monotonna wędrówka zakończyła się dosyć niespodziewanym zwrotem akcji - nie ufał sobie w tym stanie całkowitego rozkojarzenia, więc planował skorzystać z kominka, aby przedostać się do domu, niż ryzykować rozczepienie o wiele wygodniejszą teleportacją - gdy jego noga utknęła w objęciu metalowych, raniących sideł. Zanim poczuł ból i uświadomił sobie, co się stało, usłyszał własny, krótki, niekontrolowany krzyk. Z niemocy, wściekłości dla własnej lekkomyślności i nieuwagi chciał wrzeszczeć dalej, szarpać się, aż uwolni z krwawego potrzasku, lecz zamarł nagle, instynktownie, ostatkami rozsądku uświadamiając sobie, że jakikolwiek ruch utrudni sprawę.
Nie wierzył, że to się działo. Że był tak bliski powrotu do domu, uwolnienia się z mroku przeklętego lasu - nie, wpadł w sidła, które winien z łatwością rozpoznać. Oddychał głęboko zagryzając zęby z bólu próbując odnaleźć jakiekolwiek r o z s ą d n e rozwiązanie, które nie bierze pod uwagę wzywania pomocy medycznej i odpowiadania na niewygodne pytania, jakimi raczyliby go zaniepokojeni medycy.
Nie. Nie mógł zwracać na siebie uwagi, wzbudzać podejrzeń. Nie mógł.
Rozpiął płaszcz krzywiąc się przy każdym ruchu poparzoną ręką, zagryzł jednak zęby i prędko dobrał się do najwyższej jakości koszuli, której w innym przypadku żałowałby piekielnie, lecz dzisiaj przerwał ją, by uzyskać długi, szeroki pas. Materiał zawiązał na wysokości pod kolanem tuż przy tętnicy uciskając ją z siłą, jaka pozostała w jego drżących dłoniach. Miał nadzieję, że to choć odrobinę zatamuje krwawienie i będzie mógł uwolnić się z sideł bez ryzyka wykrwawienia na śmierć. Sięgnął do metalowego mechanizmu próbując w jakiś sposób zwolnić go i wydostać nogę z potrzasku - stosował podobne pułapki w pracy, wiedział więc, jak się z nimi obsługiwać. Tym razem nie ufał sobie na tyle, by z własnej nieprzymuszonej woli sięgać po podobne środki, nie miał jednak wyboru, gdy stał przed perspektywą ewentualnego wzywania pomocy.
Monotonna wędrówka zakończyła się dosyć niespodziewanym zwrotem akcji - nie ufał sobie w tym stanie całkowitego rozkojarzenia, więc planował skorzystać z kominka, aby przedostać się do domu, niż ryzykować rozczepienie o wiele wygodniejszą teleportacją - gdy jego noga utknęła w objęciu metalowych, raniących sideł. Zanim poczuł ból i uświadomił sobie, co się stało, usłyszał własny, krótki, niekontrolowany krzyk. Z niemocy, wściekłości dla własnej lekkomyślności i nieuwagi chciał wrzeszczeć dalej, szarpać się, aż uwolni z krwawego potrzasku, lecz zamarł nagle, instynktownie, ostatkami rozsądku uświadamiając sobie, że jakikolwiek ruch utrudni sprawę.
Nie wierzył, że to się działo. Że był tak bliski powrotu do domu, uwolnienia się z mroku przeklętego lasu - nie, wpadł w sidła, które winien z łatwością rozpoznać. Oddychał głęboko zagryzając zęby z bólu próbując odnaleźć jakiekolwiek r o z s ą d n e rozwiązanie, które nie bierze pod uwagę wzywania pomocy medycznej i odpowiadania na niewygodne pytania, jakimi raczyliby go zaniepokojeni medycy.
Nie. Nie mógł zwracać na siebie uwagi, wzbudzać podejrzeń. Nie mógł.
Rozpiął płaszcz krzywiąc się przy każdym ruchu poparzoną ręką, zagryzł jednak zęby i prędko dobrał się do najwyższej jakości koszuli, której w innym przypadku żałowałby piekielnie, lecz dzisiaj przerwał ją, by uzyskać długi, szeroki pas. Materiał zawiązał na wysokości pod kolanem tuż przy tętnicy uciskając ją z siłą, jaka pozostała w jego drżących dłoniach. Miał nadzieję, że to choć odrobinę zatamuje krwawienie i będzie mógł uwolnić się z sideł bez ryzyka wykrwawienia na śmierć. Sięgnął do metalowego mechanizmu próbując w jakiś sposób zwolnić go i wydostać nogę z potrzasku - stosował podobne pułapki w pracy, wiedział więc, jak się z nimi obsługiwać. Tym razem nie ufał sobie na tyle, by z własnej nieprzymuszonej woli sięgać po podobne środki, nie miał jednak wyboru, gdy stał przed perspektywą ewentualnego wzywania pomocy.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Całą tę drogę myślała tylko o tym, co musi zrobić, by wrócić do pełnego zdrowia. Kroczyła tak przez ciemny las, kiedy nagle opanowała ją gęsta mgła. Nie potrafiła dostrzec nic. Ani jednego ze swych towarzyszy od siedmiu boleści. Została sama. To samo pewnie tyczyło się reszty. Nie wierzyła przecież, że to naturalne zjawisko i tylko jej przyszło zmagać się z nim w pojedynkę. Westchnęła więc tylko ciężko i spróbowała iść dalej drogą, którą tyle już przecież przeszła. Miała nadzieję, że w końcu jakoś wyjdzie z tych przeklętych mokradeł. A gdyby jej się udało, chciała jak najszybciej dostać się do Szpitala św. Munga. Tylko tam mogła dostać profesjonalną pomoc i w miarę szybko odzyskać zdrowie. Musiała tylko mieć dobrą historyjkę - bo przecież nie mogła od tak powiedzieć, że była na misji z grupą parającą się czarną magią. Może powie, że to domowy wypadek. Zawsze mogła spaść na nią szafa. Przecież jakąś jedną, wielką, starą szafę miała. Zresztą, nie uzdrowicielom o tym decydować czy ma, czy nie ma. Wymówka była dobra.
Kiedy tylko udało jej się wydostać z lasu - co było wprawdzie bardzo trudnym zadaniem, jednak nie awykonalnym - nie czekając na resztę grupy, przeteleportowała się w pobliże Munga.
Kiedy tylko udało jej się wydostać z lasu - co było wprawdzie bardzo trudnym zadaniem, jednak nie awykonalnym - nie czekając na resztę grupy, przeteleportowała się w pobliże Munga.
Leśne mokradła
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire