Ławka nad rzeką
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ławka nad rzeką
Nad samą Tamizą znajduje się niewielka ławka, a z tabliczki na jej oparciu można się dowiedzieć, że została zadedykowana Elisabeth, “o której pamięć nigdy nie wygaśnie”. Chociaż ławka, sądząc po wyglądzie, z pewnością jest już wiekowa, czas obchodzi się z nią nad wyraz łagodnie: drewno nie ulega zniszczeniom pod wpływem deszczów, wciąż jest solidne i twarde, niemożliwym jest wyryć w nim jakiekolwiek zadrapania czy wyżłobienia, ewentualne akty wandalizmu zwyczajnie nie przynoszą skutku. Ktokolwiek postawił tę ławkę, zadbał o to, żeby nałożyć nań odpowiednie zaklęcia ochronne. Za dnia często przysiadają się tutaj turyści - ławka oddalona o kilkadziesiąt metrów od Mostu Westminster stanowi doskonały punkt widokowy na wiele słynnych atrakcji Londynu. Wieczorami atmosfera robi się bardziej romantyczna, a dźwięki dobiegające z ulic za plecami cichną.
Przez ostatnie trzy dni Aquila nie czuła się sobą. Po dziwnym zdarzeniu które miało miejsce w Ruinach Mer-Akha wydawało jej się jakby musiała bardziej docenić każdy dzień swojego życia. Intensywność tego lata miała poziom zbliżony do tempa żółwia, ale ostatni atak świniowstrętu, ostatnia wizyta w podejrzanym kasynie, to wszystko pozbawiało Aquili wykreowanej bańki sztucznego uczucia bezpieczeństwa.
- Powiedzmy, że moje badania nie idą tak doskonale jak mogłabym to planować - właśnie po raz pierwszy powiedziała to głośno.
Uczucie niespełnienia własnych ambicji było jednym z trudniejszych, chociaż przyznanie się przed samą sobą Aquila miała już za sobą. Pokładała ostatnie nadzieje właśnie w tym spotkaniu, licząc na to, że panna Burke pomoże w odszyfrowaniu okładki książki. W żadnej książce, żadnym opracowaniu, nie było nawet słowa na temat run widocznych tuż obok głowy Beedla i chociaż Black nie wierzyła, że nikt nigdy nie zwrócił na nie uwagi, to tonący brzytwy się chwyta.
- Och, spotkałaś Forsythię? - uśmiechnęła się na myśl o kuzynce. - Nie widziałam jej chyba od miesiąca, ale wymieniamy listy. Wiesz... Ta jej praca w Ministerstwie, z pewnością ma mało czasu - właściwie ich ostatnie spotkanie zakończyło się w sposób dziwny. - Przy jakiej okazji się spotkałyście?
Upicie się butelką tequili pozostawiło po sobie kaca i ucięty kosmyk włosów z głowy panny Crabbe, a do tego wszystkiego ta nie odpisywała jej na list od co najmniej 3 dni. Forsythia jednak zawsze była szalona i zawsze chodziła swoimi ścieżkami.
- Jeśli mam być z Tobą zupełnie szczera - a chciała być - to najzwyklej w świecie, stęskniłam się za czasami naszej nauki. Mam takie wrażenie, że od kiedy napisałyśmy egzaminy to nie było okazji by poczuć się tak jak kiedyś, tak... lekko... Wiesz o co mi chodzi, prawda?
Myśli o Evandrze były trudne. Głupie uczucie w żołądku na temat lady Rosier wywoływało niepokój, swego rodzaju niepewność czy nawet niemoc. Głęboko w sercu Aquila liczyła na to, że jej przyjaciółką rzeczywiście jest szczęśliwa, ale spotkanie przed niemal dwoma miesiącami w Zaciszku Kirke wcale nie wskazywało na jej lekkość ducha.
- Primrose, chciałabym Cię prosić o pomoc... - Aquila zaczęła niepewnie i podała przyjaciółce książkę. - Dobrze wiesz, że starożytne runy nigdy nie były moją mocną stroną, za to Ty... Chciałam to pokazać komuś zaufanemu - wskazała palcem na runy w rogach książki oraz te wyryte koło głowy Barda Beedla.
Aquila nie wiedziała nawet czego się spodziewać i na co mogłaby liczyć, ale jeśli ktokolwiek miał jej pomóc to właśnie Primrose.
- Czy... Czy jest tu coś co może mi pomóc, Prim?
- Powiedzmy, że moje badania nie idą tak doskonale jak mogłabym to planować - właśnie po raz pierwszy powiedziała to głośno.
Uczucie niespełnienia własnych ambicji było jednym z trudniejszych, chociaż przyznanie się przed samą sobą Aquila miała już za sobą. Pokładała ostatnie nadzieje właśnie w tym spotkaniu, licząc na to, że panna Burke pomoże w odszyfrowaniu okładki książki. W żadnej książce, żadnym opracowaniu, nie było nawet słowa na temat run widocznych tuż obok głowy Beedla i chociaż Black nie wierzyła, że nikt nigdy nie zwrócił na nie uwagi, to tonący brzytwy się chwyta.
- Och, spotkałaś Forsythię? - uśmiechnęła się na myśl o kuzynce. - Nie widziałam jej chyba od miesiąca, ale wymieniamy listy. Wiesz... Ta jej praca w Ministerstwie, z pewnością ma mało czasu - właściwie ich ostatnie spotkanie zakończyło się w sposób dziwny. - Przy jakiej okazji się spotkałyście?
Upicie się butelką tequili pozostawiło po sobie kaca i ucięty kosmyk włosów z głowy panny Crabbe, a do tego wszystkiego ta nie odpisywała jej na list od co najmniej 3 dni. Forsythia jednak zawsze była szalona i zawsze chodziła swoimi ścieżkami.
- Jeśli mam być z Tobą zupełnie szczera - a chciała być - to najzwyklej w świecie, stęskniłam się za czasami naszej nauki. Mam takie wrażenie, że od kiedy napisałyśmy egzaminy to nie było okazji by poczuć się tak jak kiedyś, tak... lekko... Wiesz o co mi chodzi, prawda?
Myśli o Evandrze były trudne. Głupie uczucie w żołądku na temat lady Rosier wywoływało niepokój, swego rodzaju niepewność czy nawet niemoc. Głęboko w sercu Aquila liczyła na to, że jej przyjaciółką rzeczywiście jest szczęśliwa, ale spotkanie przed niemal dwoma miesiącami w Zaciszku Kirke wcale nie wskazywało na jej lekkość ducha.
- Primrose, chciałabym Cię prosić o pomoc... - Aquila zaczęła niepewnie i podała przyjaciółce książkę. - Dobrze wiesz, że starożytne runy nigdy nie były moją mocną stroną, za to Ty... Chciałam to pokazać komuś zaufanemu - wskazała palcem na runy w rogach książki oraz te wyryte koło głowy Barda Beedla.
Aquila nie wiedziała nawet czego się spodziewać i na co mogłaby liczyć, ale jeśli ktokolwiek miał jej pomóc to właśnie Primrose.
- Czy... Czy jest tu coś co może mi pomóc, Prim?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tragedia każdego naukowca – stanie w miejscu lub mierzenie się z zagadnieniem, które nie dostarcza odpowiedzi a bólu głowy połączonego z bezsennością. Uśmiechnęła się pokrzepiająco do przyjaciółki, doskonale wiedząc z czym się aktualnie mierzy. Sama nie raz stała nad stosem dokumentów, trzymając w dłoni opracowania mądrzejszych od siebie i szukała odpowiedzi błądząc niczym dziecko we mgle. Kiedyś udawała, że sama rozwiąże każdy problem, z czasem nauczyła się prosić o tą pomoc innych. Miała nadzieję, że Aquila również kogoś takiego ma, z kim może porozmawiać. Podzielić się wątpliwościami oraz przemyśleniami. Na wspomnienie Forsythii uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
-Ta sama – przytaknęła upijając łyk herbaty. - Cóż... próbowałyśmy się w zaklęciach. I wychodziły nam fatalnie!
Przyznała otwarcie, bo nie miało to sensu aby ukrywać taką wiedzę. Ćwiczenie zaklęć czy doskonale swoich umiejętności nie było niczym wstydliwym, a wręcz było powodem do dumy. Była damą, ale to nie znaczyło, że nie jej czary miały się ograniczać podgrzewania czajniczka na herbatę czy zaplatania zdobnej fryzury. Wiedziała, ze Aquila zrozumie ten pęd do samodoskonalenia się, ponieważ ona tez podążała tą ścieżką.
-To dzika i niezwykle inspirująca osoba. Cieszę się, że odświeżyłyśmy naszą znajomość. Pożyczyłam jej parę książek. - Krukoni zawsze dobrze się rozumieli i wspierali, a panna Crabbe wkroczyła w życie dorosłej Primrose równie śmiało jak wtedy gdy były dziećmi. A te wspomnienia odżyły wraz ze słowami panny Black. Spojrzała uważniej na przyjaciółkę wyczuwając cichą, smutną a może nostalgiczną nutę. Okres szkolny nie wiązał się z żadnymi większymi obowiązkami niż nauka. Nawet jeżeli były jakieś inne to odmienne od tych, które miały teraz. Filiżanka wylądowała na spodeczku i panna Burke odsunęła ją delikatnie na bok.
-Ot i wróciłyśmy do czasów nauki – zaśmiała się delikatnie przyjmując od Aquili książkę. Spojrzała na okładkę, a potem na przyjaciółkę. - Oczywiście, że ci pomogę.
Zapewniła gorliwie. Nigdy nie odmawia się innego naukowcowi, a tym bardziej gdy jest przyjacielem. Primrose spojrzała dokładnie na narysowane runy. Wodziła przez chwilę po nich palcami i zmarszczyła lekko brwi. W niekontrolowanym geście założyła kosmyk za ucho. Zawsze to robiła kiedy nad czymś intensywnie myślała. Szukała w pamięci podobnych znaków, z czymś się jej kojarzyły, już je kiedyś gdzieś widziała. Na okładce pełno było run, z różnych kultur i tradycji, jakby ktoś bezmyślnie jest ot tak napisał. Jednak w książce dla dzieci pisanie w ten sposób run było bardzo nierozsądne, bo nawet takie miały w sobie jakąś siłę i moc. Nagle złapała gwałtownie powietrze i już wiedziała.
-Jest to oznaczenie planet, bardzo stare, już się go nie uznaje. Ta... – wskazała lewy górny róg – To symbol Saturna. Kolejna w prawym górnym rogu to oznaczenie Uranu, lewy dolny róg to Mars, a ostatnia to Neptun. Dawno nie spotkałam się z tym oznaczeniem i nigdy nie zwróciłam uwagi na to wcześniej.
Ostatnio skupiła się głównie na runach nordyckich i germańskich, gdyż to je wykorzystywała do tworzenia talizmanów. W samych artefaktach gdy była zaklęta klątwa najczęściej były to runy właśnie germańskie i nordyckie. Najprostsze do nakreślenia, a jednocześnie jedne z najsilniejszych. Pochyliła się nad kolejnymi wokół głowy narysowanej postaci.
-A to ciekawe – powiedziała po chwili i wskazała przyjaciółce trzy kolejne runy – Te oznaczają kolejno Saturna, Neptuna i Uran ale już w zapisie, który używamy obecnie. Mars zaś jest ledwo dostrzegalny ukryty pod napisami. Kolejne to Perthro, Dagaz i Ansuz w odwróconej pozycji, runy nordyckie. Bardzo dużo run jak na książkę dla dzieci. Jednak co ciekawe...
W głosie Primrose dało się słyszeć podekscytowanie, jak zawsze kiedy coś odkrywała i uświadamiała sobie intrygujące połączenie pomiędzy symbolami. Ona sama na pewno czuła się jakby wróciła do szkoły. Mogła uwierzyć, ze siedzą na błoniach i powtarzają materiał z lekcji.
- Runa Perthro to runa, która opowiada o losie i zawiłych ścieżkach, po których prowadzi nas życie. Pokazuje sens i cel istnienia, karmę i lekcje do przepracowania, obrazuje prawo przyczyny i skutku. Symbol wskazuje wszystko to, co jest w ukryciu, a powinno zostać przez nas poznane. Mimo to, jest to runa dobrych znaków i wskazówek, na które powinniśmy zwracać szczególną uwagę. Perthro możemy porównać do Feniksa, który odradza się z własnych popiołów. - Była w swoim żywiole i z pasją w głosie opowiadała o każdej runie. - Transformacja całościowa oraz inicjacja nowych, często zmieniających wszystko projektów, to hasło przewodnie runy Dagaz. Nowe możliwości, nowe początki, drastyczne zmiany. Dagaz to równowaga. Ostatnia zaś runa to ansuz w pozycji odwróconej, wskazuje ona na myślowy zamęt i brak natchnienia, a także oszustwa, brak szczerości, pomówienia, niekorzystne umowy i plotki. Opowiada o ignorowaniu dobrych rad.
Westchnęła cicho jakby lekko poirytowana albo zdumiona tym co właśnie odkryła.
-Trochę to wygląda jakby ktoś od tak napisał runy nie mając pojęcia co znaczą, ale może jeżeli zgłębisz kwestię planet i ich połączenia z tymi runami... znajdziesz odpowiedzi, których szukasz?
Spojrzała na przyjaciółkę.
-Powiedziałam co znaczą te runy, ale nie wiem na co poszukujesz odpowiedzi.
-Ta sama – przytaknęła upijając łyk herbaty. - Cóż... próbowałyśmy się w zaklęciach. I wychodziły nam fatalnie!
Przyznała otwarcie, bo nie miało to sensu aby ukrywać taką wiedzę. Ćwiczenie zaklęć czy doskonale swoich umiejętności nie było niczym wstydliwym, a wręcz było powodem do dumy. Była damą, ale to nie znaczyło, że nie jej czary miały się ograniczać podgrzewania czajniczka na herbatę czy zaplatania zdobnej fryzury. Wiedziała, ze Aquila zrozumie ten pęd do samodoskonalenia się, ponieważ ona tez podążała tą ścieżką.
-To dzika i niezwykle inspirująca osoba. Cieszę się, że odświeżyłyśmy naszą znajomość. Pożyczyłam jej parę książek. - Krukoni zawsze dobrze się rozumieli i wspierali, a panna Crabbe wkroczyła w życie dorosłej Primrose równie śmiało jak wtedy gdy były dziećmi. A te wspomnienia odżyły wraz ze słowami panny Black. Spojrzała uważniej na przyjaciółkę wyczuwając cichą, smutną a może nostalgiczną nutę. Okres szkolny nie wiązał się z żadnymi większymi obowiązkami niż nauka. Nawet jeżeli były jakieś inne to odmienne od tych, które miały teraz. Filiżanka wylądowała na spodeczku i panna Burke odsunęła ją delikatnie na bok.
-Ot i wróciłyśmy do czasów nauki – zaśmiała się delikatnie przyjmując od Aquili książkę. Spojrzała na okładkę, a potem na przyjaciółkę. - Oczywiście, że ci pomogę.
Zapewniła gorliwie. Nigdy nie odmawia się innego naukowcowi, a tym bardziej gdy jest przyjacielem. Primrose spojrzała dokładnie na narysowane runy. Wodziła przez chwilę po nich palcami i zmarszczyła lekko brwi. W niekontrolowanym geście założyła kosmyk za ucho. Zawsze to robiła kiedy nad czymś intensywnie myślała. Szukała w pamięci podobnych znaków, z czymś się jej kojarzyły, już je kiedyś gdzieś widziała. Na okładce pełno było run, z różnych kultur i tradycji, jakby ktoś bezmyślnie jest ot tak napisał. Jednak w książce dla dzieci pisanie w ten sposób run było bardzo nierozsądne, bo nawet takie miały w sobie jakąś siłę i moc. Nagle złapała gwałtownie powietrze i już wiedziała.
-Jest to oznaczenie planet, bardzo stare, już się go nie uznaje. Ta... – wskazała lewy górny róg – To symbol Saturna. Kolejna w prawym górnym rogu to oznaczenie Uranu, lewy dolny róg to Mars, a ostatnia to Neptun. Dawno nie spotkałam się z tym oznaczeniem i nigdy nie zwróciłam uwagi na to wcześniej.
Ostatnio skupiła się głównie na runach nordyckich i germańskich, gdyż to je wykorzystywała do tworzenia talizmanów. W samych artefaktach gdy była zaklęta klątwa najczęściej były to runy właśnie germańskie i nordyckie. Najprostsze do nakreślenia, a jednocześnie jedne z najsilniejszych. Pochyliła się nad kolejnymi wokół głowy narysowanej postaci.
-A to ciekawe – powiedziała po chwili i wskazała przyjaciółce trzy kolejne runy – Te oznaczają kolejno Saturna, Neptuna i Uran ale już w zapisie, który używamy obecnie. Mars zaś jest ledwo dostrzegalny ukryty pod napisami. Kolejne to Perthro, Dagaz i Ansuz w odwróconej pozycji, runy nordyckie. Bardzo dużo run jak na książkę dla dzieci. Jednak co ciekawe...
W głosie Primrose dało się słyszeć podekscytowanie, jak zawsze kiedy coś odkrywała i uświadamiała sobie intrygujące połączenie pomiędzy symbolami. Ona sama na pewno czuła się jakby wróciła do szkoły. Mogła uwierzyć, ze siedzą na błoniach i powtarzają materiał z lekcji.
- Runa Perthro to runa, która opowiada o losie i zawiłych ścieżkach, po których prowadzi nas życie. Pokazuje sens i cel istnienia, karmę i lekcje do przepracowania, obrazuje prawo przyczyny i skutku. Symbol wskazuje wszystko to, co jest w ukryciu, a powinno zostać przez nas poznane. Mimo to, jest to runa dobrych znaków i wskazówek, na które powinniśmy zwracać szczególną uwagę. Perthro możemy porównać do Feniksa, który odradza się z własnych popiołów. - Była w swoim żywiole i z pasją w głosie opowiadała o każdej runie. - Transformacja całościowa oraz inicjacja nowych, często zmieniających wszystko projektów, to hasło przewodnie runy Dagaz. Nowe możliwości, nowe początki, drastyczne zmiany. Dagaz to równowaga. Ostatnia zaś runa to ansuz w pozycji odwróconej, wskazuje ona na myślowy zamęt i brak natchnienia, a także oszustwa, brak szczerości, pomówienia, niekorzystne umowy i plotki. Opowiada o ignorowaniu dobrych rad.
Westchnęła cicho jakby lekko poirytowana albo zdumiona tym co właśnie odkryła.
-Trochę to wygląda jakby ktoś od tak napisał runy nie mając pojęcia co znaczą, ale może jeżeli zgłębisz kwestię planet i ich połączenia z tymi runami... znajdziesz odpowiedzi, których szukasz?
Spojrzała na przyjaciółkę.
-Powiedziałam co znaczą te runy, ale nie wiem na co poszukujesz odpowiedzi.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Aquila wysłuchała w skupieniu wszystkiego co powiedziała jej przyjaciółka na temat run zawartych na okładce książki Barda Beedla. Przez cały czas czuła nieprzyjemne ukłucie w żołądku, które mogło świadczyć albo o truciźnie w wypijanej herbacie albo o niewytłumaczalnym stresie który powoli pojawiał się w jej ciele. Szczery uśmiech powoli zamieniał się w pełną niezrozumienia minę, a potem wręcz rozgoryczone zmarszczenie brwi. Wszystko to wydawało się niezrozumiałe i to nie dlatego, że Primrose mówiła jakimś dziwnym językiem. Przyjaciółka powoli uświadamiała ją w bezsensowności ostatnich miesięcy i to zdawało się rozrywać ostatnie pomruki nadziei na sukces w temacie.
- Prim... Ufam Twoim osądom i Twojemu zdrowemu rozsądkowi - powiedziała nieco ostrzej próbując wyczuć pannę Burke. - Myślisz, że to ma jakikolwiek sens, te runy, spisane ze sobą w taki sposób? Nie do końca rozumiem co mogą znaczyć te runy w odwróconej pozycji? To tylko forma zapisu czy za odwróceniem ich stoi coś więcej...?
Oczywiście Primrose nie mogła zdawać sobie sprawy ze wszystkich myśli jakie biły się same ze sobą w głowie Aquili. Dziewczyna wyciągnęła mały notatnik i spisała wszystkie informacje które właśnie usłyszała, licząc tylko, że nie pomyli żadnej nazwy runy. Nawet jeśli zamierzała zrezygnować z tych badań i odwrócić wszystkie swoje siły na inny tor, to warto było mieć w zanadrzu te notatki, nawet tylko po to to by móc kiedyś do nich wrócić, wtedy gdy jakimś cudem okazały by się przydatne.
- Te wszystkie symbole planet i, niezrozumiałe, przynajmniej dla mnie, runy... Wydaje mi się, że to tylko pusty labirynt bez żadnej nagrody na końcu. Czyż nie stanowi to w pewien sposób metafory tego wszystkiego - rozejrzała się dookoła w teatralnym geście. - Przeciwieństw losu, które i tak na samym końcu nie dają nic w zamian.
Coraz częściej panna Black czuła głupią bezsilność, kwestionowała własne wybory i ścieżkę którą obrała, której przecież od samego początku była tak pewna. Kolejna ściana mogła być już o wiele cieńsza, niemal zrobiona z tektury, ale sił na przebijanie ją głową brakowało.
- Czasem żałuję, że dostęp do niektórej wiedzy jest tak trudny. Oczywiście popieram wszystkie działania, zwłaszcza te które mają miejsce w moim pięknym Londynie, ale nawet nie wiesz ile muszę się natrudzić by znaleźć to czego szukam - zamyśliła się jeszcze na chwilę spoglądając na wody Tamizy. - Oczywiście nasza biblioteka słynie z ilości dzieł, które zgromadzili moi przodkowie przez te lata, ale... Ale czasem mam wrażenie, że najlepsza wiedza leży w ludzkich głowach.
Aquila upiła łyk gorącej jeszcze herbaty wzdychając głęboko. Stolica była piękna tak późnym latem. Słońce szybciej kuliło się ku zachodowi, a odlatujące powoli do ciepłych krajów ptaki tworzyły na pomarańczowym niebie majestatyczne klucze.
- Primrose, miewasz czasem takie uczucie, które mogłoby świadczyć o poddaniu się? - wlepiła ślepia w przyjaciółkę. - Czy kiedykolwiek w ogóle miałaś takie uczucie? Cichy głos w głowie mówiący jak wielki błąd popełniłaś poświęcając czemuś czas?
Black nie była zbyt pewna czy zadanie tego pytania pannie Burke ma sens. Zawsze wydawała jej się osobą skupioną na celu i nie odpuszczającą jeśli już jakaś myśl zakorzeni się w jej głowie.
- Prim... Ufam Twoim osądom i Twojemu zdrowemu rozsądkowi - powiedziała nieco ostrzej próbując wyczuć pannę Burke. - Myślisz, że to ma jakikolwiek sens, te runy, spisane ze sobą w taki sposób? Nie do końca rozumiem co mogą znaczyć te runy w odwróconej pozycji? To tylko forma zapisu czy za odwróceniem ich stoi coś więcej...?
Oczywiście Primrose nie mogła zdawać sobie sprawy ze wszystkich myśli jakie biły się same ze sobą w głowie Aquili. Dziewczyna wyciągnęła mały notatnik i spisała wszystkie informacje które właśnie usłyszała, licząc tylko, że nie pomyli żadnej nazwy runy. Nawet jeśli zamierzała zrezygnować z tych badań i odwrócić wszystkie swoje siły na inny tor, to warto było mieć w zanadrzu te notatki, nawet tylko po to to by móc kiedyś do nich wrócić, wtedy gdy jakimś cudem okazały by się przydatne.
- Te wszystkie symbole planet i, niezrozumiałe, przynajmniej dla mnie, runy... Wydaje mi się, że to tylko pusty labirynt bez żadnej nagrody na końcu. Czyż nie stanowi to w pewien sposób metafory tego wszystkiego - rozejrzała się dookoła w teatralnym geście. - Przeciwieństw losu, które i tak na samym końcu nie dają nic w zamian.
Coraz częściej panna Black czuła głupią bezsilność, kwestionowała własne wybory i ścieżkę którą obrała, której przecież od samego początku była tak pewna. Kolejna ściana mogła być już o wiele cieńsza, niemal zrobiona z tektury, ale sił na przebijanie ją głową brakowało.
- Czasem żałuję, że dostęp do niektórej wiedzy jest tak trudny. Oczywiście popieram wszystkie działania, zwłaszcza te które mają miejsce w moim pięknym Londynie, ale nawet nie wiesz ile muszę się natrudzić by znaleźć to czego szukam - zamyśliła się jeszcze na chwilę spoglądając na wody Tamizy. - Oczywiście nasza biblioteka słynie z ilości dzieł, które zgromadzili moi przodkowie przez te lata, ale... Ale czasem mam wrażenie, że najlepsza wiedza leży w ludzkich głowach.
Aquila upiła łyk gorącej jeszcze herbaty wzdychając głęboko. Stolica była piękna tak późnym latem. Słońce szybciej kuliło się ku zachodowi, a odlatujące powoli do ciepłych krajów ptaki tworzyły na pomarańczowym niebie majestatyczne klucze.
- Primrose, miewasz czasem takie uczucie, które mogłoby świadczyć o poddaniu się? - wlepiła ślepia w przyjaciółkę. - Czy kiedykolwiek w ogóle miałaś takie uczucie? Cichy głos w głowie mówiący jak wielki błąd popełniłaś poświęcając czemuś czas?
Black nie była zbyt pewna czy zadanie tego pytania pannie Burke ma sens. Zawsze wydawała jej się osobą skupioną na celu i nie odpuszczającą jeśli już jakaś myśl zakorzeni się w jej głowie.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Runy były jedną z największych pasji panny Burke, zaraz po jeździe konnej i szermierce. Uwielbiała zagłębiać ich tajemnice, co ze sobą niosły, jak oddziaływały na otaczający ich świat. Nie uważała, że są tylko wróżbą, były czymś znacznie więcej. Wpływały silnie na ich rzeczywistość, to one potrafiły zamknąć w małym przedmiocie klątwę, to one bywały zabezpieczeniem przed niebezpieczeństwem i często stanowiły wskazówki, choć nie jednoznaczne.
Słyszała niepokój w głosie przyjaciółki więc podniosła na nią wzrok przez chwilę badając jej twarz z wielką uwagą.
-Ciężko mi powiedzieć jeżeli nadal nie wiem czego szukasz – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Runy zawsze mają znaczenie, ale w tym przypadku te, które znajdują się tutaj opisują dokładnie to jakie przesłanie mają nieść opowieści.
Wskazała na ponownie na okładkę i postukała w nią palcem.
-Wskazują, czego uczą te historie. Mogą być swego rodzaju wróżbą dla czytających. Dziwny zabieg, ale często jeżeli chodzi o logikę to nie można jej szukać w magii. – Spojrzała ponownie na oznaczenia planet. Znała symbole, ale już nie była tak dobra w ich interpretacji. Czasami żałowała, że nie przykładała się do astronomii. Być może teraz ta wiedza mogłaby jej pomóc.
-Myślałaś może aby wyjść poza bibliotekę Blacków? – Zagadnęła spokojnie Aquilę oddając jej książkę i sięgnęła po swoją filiżankę. – Biblioteka Londyńska ma wiele ciekawych pozycji. Ostatnio napisałam list z prośbą o dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych. Próbowałaś tam szukać?
Kiedy stawała przed problemem starała się znaleźć rozwiązanie. Czasami szukała go godzinami, tygodniami, miesiącami innym razem pomysł sam wpadał do głowy. Nauczyła się też prosić o pomoc innych w szukaniu rozwiązania. Chciała bardzo pomóc przyjaciółce, ale ta wciąż nie chciała podzielić się tym czego poszukiwała w opowieściach. Była w tej kwestii bardzo tajemnicza. Jak zwykle zresztą. Aquila od dzieciństwa robiła minę pod tytułem: „Zobaczysz” i robiła swoje, często się irytując, mamrocząc po nosem, przechadzała się po pokoju i kopała poduszki. Raz Prim musiała w nią rzucić jedną z tych poduszek aby zmusić upartą Blackównę do mówienia. Teraz nie miała poduszki pod ręką więc musiała wykorzystać słowa.
-Mogą być pustym labiryntem jak nie wiesz czego szukasz – przechyliła lekko głowę na bok i upiła kolejny łyk herbaty. – Z runami mogę wiele pomóc, niestety planety to nie moja domena. Jednak z tego co wiem, to często niebo jest mapą. Potrafi doprowadzić tam gdzie inne wskazówki nie mogą. Możliwe, że gdy poznasz dokładne znaczenie planet, zestawisz z runami oraz z wiedzą, którą posiadasz… - Prim westchnęła zrezygnowana. – Nie jestem Evandra, nie mam czasami sił na miłe rozmówki. Czego szukasz? Co takiego znalazłaś w tej książce, że uczepiłaś się jej i pewnie z nią śpisz?
Przestała bawić się w grzeczne pytania i delikatne badanie terenu. Musiała użyć tej poduszki, prosto w głowę.
Podążyła wzrokiem przyjaciółki w stronę Tamizy.
-Wiele razy – odpowiedziała na pytanie o wątpliwości bez cienia wahania. – Ileż to razy chciałam coś rzucić w kąt i nigdy do tego nie wracać. Czasami musiałam odłożyć na bok, aby odpocząć od tego tematu. I po jakimś czasie wracałam do zagadnienia. Może też tak powinnaś zrobić?
Odsunęła do siebie lewitującą filiżankę ze spodeczkiem.
-Parę projektów nigdy nie wyszło, ale wyciągnęłam z nich wnioski, które pomogły przy kolejnych. Każdy badacz i naukowiec tak ma. Czasami coś jest ślepą uliczką.
Zdawała sobie jak bywa to frustrujące i męczące kiedy poświęcasz czemuś godziny, dni, noce miesiące swojego czasu, ale nic z tego nie wychodzi. Na końcu drogi czeka wielkie rozczarowanie, z którym należy się zmierzyć. Prim jednak nie należała do osób, które się poddają, tylko uparcie dążą do wyznaczonego celu, choć nie raz musi obrać inną ścieżkę niż na początku założyła.
-Co do planet zapytałam bym kogoś bardziej biegłego w tej tematyce. Może panna Selwyn? Jest zadufaną w sobie snobką, ale ma ogromną wiedzę. Warto z niej skorzystać.
Słyszała niepokój w głosie przyjaciółki więc podniosła na nią wzrok przez chwilę badając jej twarz z wielką uwagą.
-Ciężko mi powiedzieć jeżeli nadal nie wiem czego szukasz – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Runy zawsze mają znaczenie, ale w tym przypadku te, które znajdują się tutaj opisują dokładnie to jakie przesłanie mają nieść opowieści.
Wskazała na ponownie na okładkę i postukała w nią palcem.
-Wskazują, czego uczą te historie. Mogą być swego rodzaju wróżbą dla czytających. Dziwny zabieg, ale często jeżeli chodzi o logikę to nie można jej szukać w magii. – Spojrzała ponownie na oznaczenia planet. Znała symbole, ale już nie była tak dobra w ich interpretacji. Czasami żałowała, że nie przykładała się do astronomii. Być może teraz ta wiedza mogłaby jej pomóc.
-Myślałaś może aby wyjść poza bibliotekę Blacków? – Zagadnęła spokojnie Aquilę oddając jej książkę i sięgnęła po swoją filiżankę. – Biblioteka Londyńska ma wiele ciekawych pozycji. Ostatnio napisałam list z prośbą o dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych. Próbowałaś tam szukać?
Kiedy stawała przed problemem starała się znaleźć rozwiązanie. Czasami szukała go godzinami, tygodniami, miesiącami innym razem pomysł sam wpadał do głowy. Nauczyła się też prosić o pomoc innych w szukaniu rozwiązania. Chciała bardzo pomóc przyjaciółce, ale ta wciąż nie chciała podzielić się tym czego poszukiwała w opowieściach. Była w tej kwestii bardzo tajemnicza. Jak zwykle zresztą. Aquila od dzieciństwa robiła minę pod tytułem: „Zobaczysz” i robiła swoje, często się irytując, mamrocząc po nosem, przechadzała się po pokoju i kopała poduszki. Raz Prim musiała w nią rzucić jedną z tych poduszek aby zmusić upartą Blackównę do mówienia. Teraz nie miała poduszki pod ręką więc musiała wykorzystać słowa.
-Mogą być pustym labiryntem jak nie wiesz czego szukasz – przechyliła lekko głowę na bok i upiła kolejny łyk herbaty. – Z runami mogę wiele pomóc, niestety planety to nie moja domena. Jednak z tego co wiem, to często niebo jest mapą. Potrafi doprowadzić tam gdzie inne wskazówki nie mogą. Możliwe, że gdy poznasz dokładne znaczenie planet, zestawisz z runami oraz z wiedzą, którą posiadasz… - Prim westchnęła zrezygnowana. – Nie jestem Evandra, nie mam czasami sił na miłe rozmówki. Czego szukasz? Co takiego znalazłaś w tej książce, że uczepiłaś się jej i pewnie z nią śpisz?
Przestała bawić się w grzeczne pytania i delikatne badanie terenu. Musiała użyć tej poduszki, prosto w głowę.
Podążyła wzrokiem przyjaciółki w stronę Tamizy.
-Wiele razy – odpowiedziała na pytanie o wątpliwości bez cienia wahania. – Ileż to razy chciałam coś rzucić w kąt i nigdy do tego nie wracać. Czasami musiałam odłożyć na bok, aby odpocząć od tego tematu. I po jakimś czasie wracałam do zagadnienia. Może też tak powinnaś zrobić?
Odsunęła do siebie lewitującą filiżankę ze spodeczkiem.
-Parę projektów nigdy nie wyszło, ale wyciągnęłam z nich wnioski, które pomogły przy kolejnych. Każdy badacz i naukowiec tak ma. Czasami coś jest ślepą uliczką.
Zdawała sobie jak bywa to frustrujące i męczące kiedy poświęcasz czemuś godziny, dni, noce miesiące swojego czasu, ale nic z tego nie wychodzi. Na końcu drogi czeka wielkie rozczarowanie, z którym należy się zmierzyć. Prim jednak nie należała do osób, które się poddają, tylko uparcie dążą do wyznaczonego celu, choć nie raz musi obrać inną ścieżkę niż na początku założyła.
-Co do planet zapytałam bym kogoś bardziej biegłego w tej tematyce. Może panna Selwyn? Jest zadufaną w sobie snobką, ale ma ogromną wiedzę. Warto z niej skorzystać.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Tajemnice zawsze były obecne w życiu Blacków. Nie należało mówić o niektórych przedmiotach znajdujących się w piwnicach, nie należało wspominać o niektórych gościach zjawiających się w reprezentatywnym salonie na parterze. Dzieci Polluxa i Irmy przywykły do trzymania języka za zębami przy obcych. Prim jednak nie była obca, a rozdarcie w sercu Aquili nie stanowiło wielkiej tajemnicy, zwłaszcza jeśli wiedziała o niej już jej kuzynka czy nawet Craig Burke...
- Prim, wspominałam Ci już na pewno o moich badaniach na temat życia Amaty, Aszy i Althedy z Baśni Barda Beedla - wskazała na ksiażkę. - Na pewno domyślasz się, że nie obchodzi mnie samo życie tych czarownic, a to co odkryły... Problem polega na tym, że powoli przestaje wierzyć w tę legendę - Aquila wzięła głęboki oddech. - Wydawało mi się, że mogą być tą która odnajdzie Fontannę Szczęśliwego Losu, Prim... Wyobrażasz sobie? Wody które mogą spełnić wszystkie życzenia? Wszystkie! Że ten cały czas który poświęcam, że to całe zaangażowanie, talent, wiedza, że to... Że to wszystko będzie coś znaczyć i mi się uda. A tymczasem... - głośno wypuściła powietrze. - A tymczasem znowu jestem tam gdzie byłam i znowu nie wiem nic.
Jak przytłaczająca była ta myśl, myśl poddania się. Cała energia spędzona nad dziesiątkami książek wydawała się teraz zmarnowana. Black traciła ochotę na jakiekolwiek działania od tygodni, ale gwoździem do trumny był fakt, że nawet dla Primrose te runy nie miały oczywistego sensu, chociaż czy kiedykolwiek Aquila mogłaby się spodziewać, że miały one sens? Być może właśnie dlatego ten temat nigdy nie został poruszony przez grono szanowanych historyków, być może właśnie dlatego był on tak bardzo bez celu.
- Straciłam motywację - wypuściła haust powietrza i oparła się o ławkę. - Sądziłam, że gdy miasto zostanie oczyszczone, że gdy Malfoy będzie Ministrem, będzie mi jakoś łatwiej dostać się do informacji, które potrzebuje, a tymczasem... A tymczasem boją się mojego nazwiska. Ja wiem gdzie szukać, Primrose. Wszystkie odpowiedzi mogę znaleźć w Yorkshire, ale co z tego skoro sam fakt, że jestem z tych Blacków sprawia, że czarodzieje uciekają, tak jakby bali się, że zrobię im ministerialną kontrolę - było to nawet upokarzające.
Nie była nawet pewna czy Prim ją zrozumie. Kolejne zderzenie ze ścianą wywoływało już tylko w Aquili irytację, a nawet chęć rzucenia książką prosto do wód Tamizy. Powstrzymała się. Nie wypadało. Rzuci sobie nią w domu. Prosto w ścianę albo skrzata.
- Próbowałam... - odpowiedziała jeszcze smętnie na pytanie przyjaciółki. - Ale nic tam nie...
Dopiero w tym momencie, wpatrując się w szalone oczy Primrose Burke przez głowę Black przelała się fala myśli. Cała rozsypka, każda otworzona szuflada i niepołączona niteczka nagle zdawała się mieć sens. Na chwilę każda teoria zdawała się szczepić w jedną bryłę, idealnie wiążącą się ze sobą, aby tuż potem rozpaść się na kawałki zostawiając kompletną pustkę. Była oczyszczona.
- Muszę się cofnąć - powiedziała cicho. - Zacząć od początku i spojrzeć na to innym okiem, prawda? - przygryzła jeszcze dolna wargę. - Jeśli wpadłam w błędne koło, jeśli odbijam się od ściany i błądzę po labiryncie to najlogiczniejszym rozwiązaniem jest cofnąć się do momentu gdzie jeszcze miałam wybór w którą stronę iść, prawda?
To wydawało się w końcu najrozsądniejsze. Wziąć głęboki oddech... Potrzebowała przestać myśleć. Było tyle tematów obok. Chociażby ta legenda którą powiedziała jej Wren Chang, albo sztylet, który dalej spoczywał pod grobem w krypcie Blacków na cmentarzu albo Lai d'Yonec...
- Powinnyśmy spotkać się z Evandrą - powiedziała, chociaż były to niezwiązane z tematem. - Wydaje mi się, że dobrze nam to zrobi. Z przyjemnością spędziłabym z Wami popołudnie w trakcie którego mogłybyśmy najzwyklej w świecie porozmawiać... Co Ty na to?.
Dzbanek herbaty powoli kończył się, tak samo jak ciepłe słońce które już zmierzało w stronę zachodu. Wody Tamizy odbijały pomarańczowe promienie jak na najpiękniejszym obrazku i przez chwilę można było zapomnieć, że to miasto pod powłoką czarów jest zaledwie ruiną.
zt
- Prim, wspominałam Ci już na pewno o moich badaniach na temat życia Amaty, Aszy i Althedy z Baśni Barda Beedla - wskazała na ksiażkę. - Na pewno domyślasz się, że nie obchodzi mnie samo życie tych czarownic, a to co odkryły... Problem polega na tym, że powoli przestaje wierzyć w tę legendę - Aquila wzięła głęboki oddech. - Wydawało mi się, że mogą być tą która odnajdzie Fontannę Szczęśliwego Losu, Prim... Wyobrażasz sobie? Wody które mogą spełnić wszystkie życzenia? Wszystkie! Że ten cały czas który poświęcam, że to całe zaangażowanie, talent, wiedza, że to... Że to wszystko będzie coś znaczyć i mi się uda. A tymczasem... - głośno wypuściła powietrze. - A tymczasem znowu jestem tam gdzie byłam i znowu nie wiem nic.
Jak przytłaczająca była ta myśl, myśl poddania się. Cała energia spędzona nad dziesiątkami książek wydawała się teraz zmarnowana. Black traciła ochotę na jakiekolwiek działania od tygodni, ale gwoździem do trumny był fakt, że nawet dla Primrose te runy nie miały oczywistego sensu, chociaż czy kiedykolwiek Aquila mogłaby się spodziewać, że miały one sens? Być może właśnie dlatego ten temat nigdy nie został poruszony przez grono szanowanych historyków, być może właśnie dlatego był on tak bardzo bez celu.
- Straciłam motywację - wypuściła haust powietrza i oparła się o ławkę. - Sądziłam, że gdy miasto zostanie oczyszczone, że gdy Malfoy będzie Ministrem, będzie mi jakoś łatwiej dostać się do informacji, które potrzebuje, a tymczasem... A tymczasem boją się mojego nazwiska. Ja wiem gdzie szukać, Primrose. Wszystkie odpowiedzi mogę znaleźć w Yorkshire, ale co z tego skoro sam fakt, że jestem z tych Blacków sprawia, że czarodzieje uciekają, tak jakby bali się, że zrobię im ministerialną kontrolę - było to nawet upokarzające.
Nie była nawet pewna czy Prim ją zrozumie. Kolejne zderzenie ze ścianą wywoływało już tylko w Aquili irytację, a nawet chęć rzucenia książką prosto do wód Tamizy. Powstrzymała się. Nie wypadało. Rzuci sobie nią w domu. Prosto w ścianę albo skrzata.
- Próbowałam... - odpowiedziała jeszcze smętnie na pytanie przyjaciółki. - Ale nic tam nie...
Dopiero w tym momencie, wpatrując się w szalone oczy Primrose Burke przez głowę Black przelała się fala myśli. Cała rozsypka, każda otworzona szuflada i niepołączona niteczka nagle zdawała się mieć sens. Na chwilę każda teoria zdawała się szczepić w jedną bryłę, idealnie wiążącą się ze sobą, aby tuż potem rozpaść się na kawałki zostawiając kompletną pustkę. Była oczyszczona.
- Muszę się cofnąć - powiedziała cicho. - Zacząć od początku i spojrzeć na to innym okiem, prawda? - przygryzła jeszcze dolna wargę. - Jeśli wpadłam w błędne koło, jeśli odbijam się od ściany i błądzę po labiryncie to najlogiczniejszym rozwiązaniem jest cofnąć się do momentu gdzie jeszcze miałam wybór w którą stronę iść, prawda?
To wydawało się w końcu najrozsądniejsze. Wziąć głęboki oddech... Potrzebowała przestać myśleć. Było tyle tematów obok. Chociażby ta legenda którą powiedziała jej Wren Chang, albo sztylet, który dalej spoczywał pod grobem w krypcie Blacków na cmentarzu albo Lai d'Yonec...
- Powinnyśmy spotkać się z Evandrą - powiedziała, chociaż były to niezwiązane z tematem. - Wydaje mi się, że dobrze nam to zrobi. Z przyjemnością spędziłabym z Wami popołudnie w trakcie którego mogłybyśmy najzwyklej w świecie porozmawiać... Co Ty na to?.
Dzbanek herbaty powoli kończył się, tak samo jak ciepłe słońce które już zmierzało w stronę zachodu. Wody Tamizy odbijały pomarańczowe promienie jak na najpiękniejszym obrazku i przez chwilę można było zapomnieć, że to miasto pod powłoką czarów jest zaledwie ruiną.
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekała aż przyjaciółka w końcu zacznie mówić. Wiedziała, że czasami należało na Aquilę odpowiednio nacisnąć inaczej trzymała język za zębami. Nawet wtedy kiedy paplanie mogło jej pomóc czy uratować skórę. Czasami Blackowie był bardziej uparci i twardogłowi niż Burkowie, a to już było duże osiągnięcie, z którego raczej nie powinno się być dumnym.
-Wątpię aby źródło realnie istniało – zaczęła ostrożnie mówić aby nie zezłościć lub jeszcze bardziej zdemotywować przyjaciółki. - Jednak w każdej baśni jest ziarno prawdy. Być może należy szukać miejsca, gdzie wierzono, że takie źródło istniało, a to doprowadzi cię do innych odkryć. Czasami znajdujemy nie koniecznie to czego oczekiwaliśmy.
Widziała rezygnację w postawie lady Black. Słyszała zniechęcenie w jej głosie i brak motywacji w mowie ciała. Gdy zaś doszły do tego zarzuty co do własnego nazwiska prychnęła cicho pod nosem.
-Trochę wyolbrzymiasz problem -przekrzywiła lekko głowę na bok. - Black, Burke, Malfoy wszystkie te nazwiska wzbudzają strach, to od ciebie zależy jak je wykorzystasz i czy pokażesz, że warto ci zaufać. Pomimo tego, że jestem z rodu Burke nie spotkałam się z aż takim problemem. Owszem, inni się dystansują, stawiając mur między nami. Cała sztuka polega na tym aby umiejętnie zrobić wyłom w murze. Przestań być Aquilą z t y c h Blacków, a stań się t ą Aquilą.
Primrose regularnie wyłamywała drzwi z zawiasów zasad i stereotypów. Pokazywała tym, z którymi obcowała, że nie jest ich wrogiem, że pomimo wojny, walających się budynków za ich plecami i niechęci, ona się nie miesza. Jej przyświecały inne cele i miała inne dążenia. Nie mówiła za często o polityce czy swoich poglądach, mogłyby zszokować nie jednego. Nie zaprzeczała temu jednak, że była tworem swojej klasy i rodziny. Podobnie jednak jak Aquila odczuwała efekty wojny, które nie sprzyjały pozyskiwaniu informacji, ale od czego miało się takich ludzi jak Wroński czy inni dostawcy do sklepu, którzy potrafili wejść i wynieść coś, usłyszeć informacje i odpowiednio je sprzedać dalej aby zyskać jeszcze więcej. Dopiła swoją herbatę i uniosła jedna brew do góry widząc, że przyjaciółka właśnie złapała myśl, która roziskrzyła jej oczy i przywróciła radość spojrzenia. To był ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że zboczyłeś ze ścieżki i są inne możliwości, o których wcześniej nie pomyślałeś.
-Bardzo dobrze -pokiwała głową. – Wróć po własnych krokach, przeanalizuj je na spokojnie i zobacz jakie masz opcje. Jestem pewna, że dotarłaś do pewnych informacji, które zignorowałaś, warto je teraz zgłębić.
Znała to uczucie, kiedy okazywało się, że wciąż jest wiele niezbadanych tematów, które leżą pod nosem, ale ich nie widzimy. Olśnienie przychodzi nagle, a wtedy powraca wiara we własne możliwości.
-Z Evandrą? - Zapytała zaskoczona ta nagłą zmianą tematu. - Nie jest to zły pomysł.
Zgodziła się. Złożenie wizyty lady Rosier stanowiłby miłą odskocznię od ostatnich wydarzeń, a Prim miała o czym opowiadać. A pewnych informacji nie przekazuje się bratu czy kuzynowi, gdyż są mężczyznami i nie zrozumieją.
zt x2
-Wątpię aby źródło realnie istniało – zaczęła ostrożnie mówić aby nie zezłościć lub jeszcze bardziej zdemotywować przyjaciółki. - Jednak w każdej baśni jest ziarno prawdy. Być może należy szukać miejsca, gdzie wierzono, że takie źródło istniało, a to doprowadzi cię do innych odkryć. Czasami znajdujemy nie koniecznie to czego oczekiwaliśmy.
Widziała rezygnację w postawie lady Black. Słyszała zniechęcenie w jej głosie i brak motywacji w mowie ciała. Gdy zaś doszły do tego zarzuty co do własnego nazwiska prychnęła cicho pod nosem.
-Trochę wyolbrzymiasz problem -przekrzywiła lekko głowę na bok. - Black, Burke, Malfoy wszystkie te nazwiska wzbudzają strach, to od ciebie zależy jak je wykorzystasz i czy pokażesz, że warto ci zaufać. Pomimo tego, że jestem z rodu Burke nie spotkałam się z aż takim problemem. Owszem, inni się dystansują, stawiając mur między nami. Cała sztuka polega na tym aby umiejętnie zrobić wyłom w murze. Przestań być Aquilą z t y c h Blacków, a stań się t ą Aquilą.
Primrose regularnie wyłamywała drzwi z zawiasów zasad i stereotypów. Pokazywała tym, z którymi obcowała, że nie jest ich wrogiem, że pomimo wojny, walających się budynków za ich plecami i niechęci, ona się nie miesza. Jej przyświecały inne cele i miała inne dążenia. Nie mówiła za często o polityce czy swoich poglądach, mogłyby zszokować nie jednego. Nie zaprzeczała temu jednak, że była tworem swojej klasy i rodziny. Podobnie jednak jak Aquila odczuwała efekty wojny, które nie sprzyjały pozyskiwaniu informacji, ale od czego miało się takich ludzi jak Wroński czy inni dostawcy do sklepu, którzy potrafili wejść i wynieść coś, usłyszeć informacje i odpowiednio je sprzedać dalej aby zyskać jeszcze więcej. Dopiła swoją herbatę i uniosła jedna brew do góry widząc, że przyjaciółka właśnie złapała myśl, która roziskrzyła jej oczy i przywróciła radość spojrzenia. To był ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że zboczyłeś ze ścieżki i są inne możliwości, o których wcześniej nie pomyślałeś.
-Bardzo dobrze -pokiwała głową. – Wróć po własnych krokach, przeanalizuj je na spokojnie i zobacz jakie masz opcje. Jestem pewna, że dotarłaś do pewnych informacji, które zignorowałaś, warto je teraz zgłębić.
Znała to uczucie, kiedy okazywało się, że wciąż jest wiele niezbadanych tematów, które leżą pod nosem, ale ich nie widzimy. Olśnienie przychodzi nagle, a wtedy powraca wiara we własne możliwości.
-Z Evandrą? - Zapytała zaskoczona ta nagłą zmianą tematu. - Nie jest to zły pomysł.
Zgodziła się. Złożenie wizyty lady Rosier stanowiłby miłą odskocznię od ostatnich wydarzeń, a Prim miała o czym opowiadać. A pewnych informacji nie przekazuje się bratu czy kuzynowi, gdyż są mężczyznami i nie zrozumieją.
zt x2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
23 VII 1957
Nigdy nie żałowała decyzji, które podejmowała, a zwłaszcza jeśli miała okazję przewidzieć wszelkie konsekwencje, jakie takowe niosły za sobą. Tym razem było inaczej, coś wyrwało się spod kontroli, nerwy zrobiły swoje, a wypowiedziane pod wpływem chwili słowa zraniły bardziej, niż powinny. Mimo to nadal nie żałowała. Miała świadomość, że powinno dojść do tego już dawno, a ostatnie spotkanie być może było jedyną chwilą czystej szczerości na jaką pozwolili względem siebie od wielu lat. Po takim stażu związku najwyraźniej tylko tyle mieli dla siebie; słowa podszyte złością, żalem i poczuciem przegrania. Oboje chcieli czegoś, czego druga strona nie mogła dać od siebie. Odchodząc, czuła dziwny ucisk w żołądku, lecz nie obejrzała się, nie zwolniła kroku, naprawdę nie mogąc tego zrobić. Wiedziała, że samokontrola pękłaby wtenczas zupełnie. Potrafiła zachować zimną krew, opanować emocje, lecz w takiej sytuacji czuła się zbyt krucha oraz delikatna, zbyt podatna na bodźce atakujące zmysły i chociaż serce już dawno nie należało do tego mężczyzny, to w tamtej chwili miało szansę pęknąć pomimo wszystko. Uczucia i emocje były zdradliwe, ale nie potrafiła egzystować bez nich, nie była taką osobą. Mogła operować nimi, bawić się ukrywając jedne pod postacią drugich, ale one nadal pozostawały w niej i oddziaływały tak samo mocno.
Powrót do domu był ciężki, nawet jeśli nastał długo po rozstaniu na moście. Ledwie dwie godziny snu, szybkie przebranie i rozpoczął się dzień w pracy. Nie miała czasu zastanawiać się, myśleć i analizować, funkcjonowała zadaniowo; od sali do sali… od pacjenta do pacjenta. Prosty schemat, który wielokrotnie ratował jej życie w najgorszych momentach. Tylko dzięki temu przetrwała pierwsze tygodnie po śmierci rodziców, nie wypadając z codzienności i ucząc się za uśmiechem kryć wszystko, co męczyło wewnątrz. Dla otoczenia była miłą i pogodną osobą, której kąciki ust wiecznie unosiły się ku górze, mało kto dostrzegał coś zgoła innego w ciemnych tęczówkach. Opuszczając mury szpitala, nie wracała do domu, czując, że zamknięcie się w czterech ścianach mieszkania to wyjątkowy błąd, którego nie zamierzała popełnić. Musiała się przejść, zachłysnąć świeżym powietrzem, tkwić wśród ludzi. Dlatego właśnie skierowała się w stronę jednego z parków, aby w końcu obrać nieco inny kierunek i dotrzeć do brzegów Tamizy, gdzie przez wzgląd na sprzyjającą porę roku kręciło się dużo osób, wiele par, które mijała, nie poświęcając im zbytniej uwagi. Uchyliła się delikatnie, aby nie trącić ramieniem przypadkowej dziewczyny przechodzącej obok i zdającej się nie widzieć otoczenia poza towarzyszącym jej mężczyzną. Przewróciła lekko oczami, ale nie wypowiedziała ani słowa, domyślając się, ze sama musiała wyglądać podobnie i to nie jeden raz. Dostrzegając nieco dalej wolną ławeczkę, skierowała się do niej, aby usiąść na chwilę. Pogoda była zbyt idealna, aż nienaturalna w pochmurnej Anglii, aby uciekać stąd zbyt szybko. Powiodła spojrzeniem po otoczeniu, uciekając myślami daleko od tego otoczenia. Może dlatego nie od razu zauważyła, że miała towarzystwo… takie, którego zdecydowanie nie spodziewała się teraz i może nie chciała? Przeniosła ciemne tęczówki na kobietę, by po chwili unieść delikatnie brew w niemym pytaniu. Nie znały się za dobrze, ledwie z widzenia i nawet nie potrafiła określić, jaki miała do niej stosunek.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Każdy miał swoje powody, by wieczorem wybierać się na spacer nad rzekę, mniej lub bardziej trywialne, a zwykle zwyczajnie osobiste. W środku trwającej wojny trudno było oczekiwać, że napotka się ludzi wychodzących samotnie po prostu, nawet jeżeli należało się do prawych czarodziei czystej krwi z zarejestrowaną różdżką. To, że nie musiała obawiać się służb policyjnych, nie oznaczało, że zza rogu nie wyskoczy zaraz jakiś obłąkany rebeliant albo spokojna przechadzka w świetle gasnącego słońca nie zostanie przerwana widokiem gnijących zwłok. Taki mamy klimat, takie czasy. W Elvirze nadzwyczajnego lęku to wszystko nie wzbudzało, nie zamierzała kisić się w czterech ścianach w obawie przed wrogami - żyła jeszcze wciąż w słodkim przekonaniu, że skoro tyle lat mieszkała i funkcjonowała samotnie, to nie potrzebuje żadnego męskiego ramienia, które miałoby ochraniać ją na ulicach. Jeszcze czego. Do walki może nie rwała się pierwsza, ale zdecydowanie nie była bezbronna. A do zwłok porzuconych w zaułkach czasami specjalnie zaglądała, po części z naukowej ciekawości, a po części z chciwości, bo czasami mieli jeszcze drobne pochowane po kieszeniach. Bycie cmentarną hieną nie było hańbą, zmarłym pieniądze już do niczego nie były potrzebne - najważniejsze to odróżnić inferiusa od trupa, bo te pierwsze pojawiały się w Londynie rzadko, ale jednak nie z zerowym prawdopodobieństwem.
Kiedy wymykała się na własne wędrówki, zwykle robiła to, aby odpocząć od czterech ścian Pokątnej oraz przepychu i jaskrawości pałacu w Boreham. Sportów Multon nigdy nie uprawiała, ale była ruchliwa; najlepiej przychodziło jej oczyścić myśli i pokontemplować swoje następne kroki w trakcie realnego spaceru. Na swojej drodze rzadko spotykała samotne kobiety, ze wszystkich tych oczywistych powodów zwykle mijali ją albo mężczyźni albo pary i czarownice zbite w gromadki. Nie przywiązywała do tego nadzwyczajnej wagi, skupiona na sobie, ale nie mogłaby nie dostrzec śmiesznej zależności... oraz istniejących od niej wyjątków.
Londyn był mały, a bez mugolskiej hołoty stał jeszcze mniejszy - kobieta na ławce, ponuro zamiatająca stopami pył deptaka, z oczami martwo wbitymi w przestrzeń, nie była zupełnie obca. Nie była także znajoma, po prawdzie nie łączyło je nic więcej niż dawne miejsce pracy Elviry oraz wieczór w zimnej piwnicy, gdzie los splótł je dwie w rolach współsprawczyń zbrodni. O tym trzecim chłopczyku, którego nazwisko zacierał czas, nie było sensu wspominać, równie dobrze mógł wcale nie istnieć. Belvinę jednak zapamiętała, zastanawiała się, czy ona ją również. Jeśli tak, oby nie z Munga. Szczęśliwie pracowały na różnych oddziałach, lecz Elvira lubiła narzekać na innych uzdrowicieli i ich niekompetencje, a Blythe zapewne nie była wyjątkiem.
To jednak były stare dzieje, obecnie powinny, na to przynajmniej wyglądało, stać po jednej stronie, nie czuła więc skrępowania, kiedy przysiadła się na szeroką ławkę, niezrażona sceptycznym spojrzeniem. Godziny takie jak ta - przejściowy moment, gdy słońce już muskało horyzont ognistą tarczą, ale jeszcze jej nie przekroczyło - najlepiej nadawały się na relaks i Elvira zapewne nie kryła tego w prezencji. Ubrana była w lekką i powłóczystą szatę koloru brudnej czerwieni, z dekoltem nieco zbyt niskim, by wyglądał na skromny; jasne włosy powiewały swobodnie w słabym wietrze ciągnącym od wody, nietknięta makijażem twarz wyrażała znużenie. W zębach trzymała odpalonego papierosa i z bocznej kieszeni torby zaraz wyciągnęła całą paczkę, wyciągając ją wymownie w kierunku Belviny.
Wyglądała na spiętą, dziwacznie podbitą; słowem, jak ktoś, kto pilnie potrzebował zajarać.
- No nie patrz się tak, to nie twoja prywatna ławeczka - rzuciła z cieniem rozbawienia, zerkając na wyryty w drewnie trwały napis. Dedykowana Elisabeth, a Elvira miała tak na drugie imię. Dostatecznie blisko. - Zapal sobie, wiem, że chcesz. - Multon sama w ciągu ostatnich kilku dni ciągnęła jednego za drugim, więcej niż kiedykolwiek, nieelegancko, lecz cóż z tego?
Też była kobietą, dręczoną kobiecymi dylematami, ale nie na tyle słabą, by pozwolić zdominować się lękowi. To jeszcze nie był ten moment, ten powód. Bywały gorsze problemy. - Czekasz na kogoś? - Tchnęła Belvinie dymem w twarz, bezczelnie, ale nie zamierzała długo prosić się o uwagę. Jeżeli nie chciała rozmawiać, mogła sobie iść, Elvira nie miała w zwyczaju odpuszczać jako pierwsza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kiedy wymykała się na własne wędrówki, zwykle robiła to, aby odpocząć od czterech ścian Pokątnej oraz przepychu i jaskrawości pałacu w Boreham. Sportów Multon nigdy nie uprawiała, ale była ruchliwa; najlepiej przychodziło jej oczyścić myśli i pokontemplować swoje następne kroki w trakcie realnego spaceru. Na swojej drodze rzadko spotykała samotne kobiety, ze wszystkich tych oczywistych powodów zwykle mijali ją albo mężczyźni albo pary i czarownice zbite w gromadki. Nie przywiązywała do tego nadzwyczajnej wagi, skupiona na sobie, ale nie mogłaby nie dostrzec śmiesznej zależności... oraz istniejących od niej wyjątków.
Londyn był mały, a bez mugolskiej hołoty stał jeszcze mniejszy - kobieta na ławce, ponuro zamiatająca stopami pył deptaka, z oczami martwo wbitymi w przestrzeń, nie była zupełnie obca. Nie była także znajoma, po prawdzie nie łączyło je nic więcej niż dawne miejsce pracy Elviry oraz wieczór w zimnej piwnicy, gdzie los splótł je dwie w rolach współsprawczyń zbrodni. O tym trzecim chłopczyku, którego nazwisko zacierał czas, nie było sensu wspominać, równie dobrze mógł wcale nie istnieć. Belvinę jednak zapamiętała, zastanawiała się, czy ona ją również. Jeśli tak, oby nie z Munga. Szczęśliwie pracowały na różnych oddziałach, lecz Elvira lubiła narzekać na innych uzdrowicieli i ich niekompetencje, a Blythe zapewne nie była wyjątkiem.
To jednak były stare dzieje, obecnie powinny, na to przynajmniej wyglądało, stać po jednej stronie, nie czuła więc skrępowania, kiedy przysiadła się na szeroką ławkę, niezrażona sceptycznym spojrzeniem. Godziny takie jak ta - przejściowy moment, gdy słońce już muskało horyzont ognistą tarczą, ale jeszcze jej nie przekroczyło - najlepiej nadawały się na relaks i Elvira zapewne nie kryła tego w prezencji. Ubrana była w lekką i powłóczystą szatę koloru brudnej czerwieni, z dekoltem nieco zbyt niskim, by wyglądał na skromny; jasne włosy powiewały swobodnie w słabym wietrze ciągnącym od wody, nietknięta makijażem twarz wyrażała znużenie. W zębach trzymała odpalonego papierosa i z bocznej kieszeni torby zaraz wyciągnęła całą paczkę, wyciągając ją wymownie w kierunku Belviny.
Wyglądała na spiętą, dziwacznie podbitą; słowem, jak ktoś, kto pilnie potrzebował zajarać.
- No nie patrz się tak, to nie twoja prywatna ławeczka - rzuciła z cieniem rozbawienia, zerkając na wyryty w drewnie trwały napis. Dedykowana Elisabeth, a Elvira miała tak na drugie imię. Dostatecznie blisko. - Zapal sobie, wiem, że chcesz. - Multon sama w ciągu ostatnich kilku dni ciągnęła jednego za drugim, więcej niż kiedykolwiek, nieelegancko, lecz cóż z tego?
Też była kobietą, dręczoną kobiecymi dylematami, ale nie na tyle słabą, by pozwolić zdominować się lękowi. To jeszcze nie był ten moment, ten powód. Bywały gorsze problemy. - Czekasz na kogoś? - Tchnęła Belvinie dymem w twarz, bezczelnie, ale nie zamierzała długo prosić się o uwagę. Jeżeli nie chciała rozmawiać, mogła sobie iść, Elvira nie miała w zwyczaju odpuszczać jako pierwsza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Tego, jak mały okazywał się Londyn, nie trzeba było jej uświadamiać, gdy przychodziło jej spotykać znajome osoby w różnych momentach dnia, lecz co gorsze raz za razem okazywało się to całkowicie niespodziewane. Wczorajsze jednak niosło ze sobą najgorsze emocje, które nadal dominowały, podobnie jak myśli, które zaprzątały głowę. Nie sądziła, że tak będzie to wyglądać, a co gorsze, że okaże się męczyć bardziej niż powinno. Nie chciała tego pożałować, przez ani jedną krótką chwilę. Podjętych decyzji nie dało się cofnąć, a w ostatnim czasie uświadamiała się w tym coraz bardziej. Zanim jednak zdążyła bardziej pogrążyć się w ponurych myślach, które najpewniej zniszczyłyby ów dzień całkowicie, zauważyła towarzystwo. Wyjątkowo smukła kobieca sylwetka, okalana blond włosami była znajoma, ale niekoniecznie wyczekiwana w obecnej chwili. Pamiętała ją jak przez mgłę ze szpitala, wiecznie mamroczącą coś pod nosem, ciągle wyglądającą jakby cały świat obrażała ją tym, że śmiał istnieć, a czarodzieje wchodzić jej w drogę. Jeśli miały większy styk ze sobą, nie pamiętała tego, najpewniej nie było wtenczas nic wartego wyrycia się we wspomnieniach. Pozostało jednak coś innego z czasów szpitala; te kilka dni, kiedy personel żył plotkami o dyscyplinarce, jaką złapała Multon. Takie rzeczy się zdarzały, uzdrowiciele tracili pracę przez popełniane błędy, rzadko mordowali kogoś z premedytacją. W tym przypadku zadziałało jednak coś innego… niechęć, jaką współpracownicy Elviry żywili do dziewczyny i setki niewybrednych żartów oraz ciętych komentarzy. Nie wtórowała im, tylko dlatego, że ledwo potrafiła powiązać imię i nazwisko z osobą. Teraz jednak nie miała tego problemu, spoglądając na nią, wiedziała dobrze kto to. Wydarzenia z piwnicy sprawiły, że nagle Multon okazała się godna tego, aby zostać przez nią zapamiętana. Zmierzyła ją wzrokiem, by z niewiadomego powodu zauważyć pewną rzecz. Wyglądały jak swoje przeciwieństwa; Elvira blondynka o błękitnych oczach i jasnej cerze, Ona o ciemnych włosach, oczach i skórze liźniętej słońcem, która nawet zimną pozostawała odrobinę ciemniejsza.
Kiedy kobieta zajęła miejsce obok niej, westchnęła cicho pozbywając się złudzeń, że sobie pójdzie.
- Ale moja prywatna przestrzeń i czas. Oba naruszasz.- odparła, odsuwając się nieco od niej. Na całe szczęście ławeczka była dość szeroka, aby mogła nabrać dystansu. To nie tak, że miała coś wyjątkowo przeciw Elvirze, jej osoba nadal pozostawała jej obojętna, ale fakt, że się dosiadła, już przeszkadzał. Założyła nogę na nogę, nie zwracając uwagi na to, że zwiewna granatowa sukienka o najpewniej zbyt głębokim dla wielu dekolcie, układając się źle, odsłoniła trochę więcej smukłego uda. Uniosła wzrok na niebo, zachodzące słońce przyjemnie grzało, dlatego zgarnęła ciemne loki na jedno ramię, odsłaniając szyję na przyjemne i ostatnie już dziś promienie.
Przeniosła ponownie spojrzenie na swą niespodziewaną towarzyszkę, gdy ta nie dawała za wygraną.
- Nie, nie chcę.- rzadko paliła, wiedząc, że uciekanie w używki przy nerwach, stresie i problemach to głupota. Lepiej przy tym przemilczeć, że dość często łamała ów zasadę, docierając do istnej ściany, gdy desperacko szukało się ratunku. Praca w Mungu lekką nie była, a praca poza szpitalem też nie okazywała się dobrym pomysłem.
- Może to zaskakujące, gdy siedzę w otoczeniu zakochanych par… ale nie, nie czekam na nikogo.- zabrzmiała nieco ostro, co sama wyłapała, dlatego lekko się skrzywiła. Grymas pogłębił się, kiedy Multon postanowiła wspaniałomyślnie dmuchnąć jej dymem w twarz.- Potrafisz być mniej odpychająca? – syknęła cicho.
Kiedy kobieta zajęła miejsce obok niej, westchnęła cicho pozbywając się złudzeń, że sobie pójdzie.
- Ale moja prywatna przestrzeń i czas. Oba naruszasz.- odparła, odsuwając się nieco od niej. Na całe szczęście ławeczka była dość szeroka, aby mogła nabrać dystansu. To nie tak, że miała coś wyjątkowo przeciw Elvirze, jej osoba nadal pozostawała jej obojętna, ale fakt, że się dosiadła, już przeszkadzał. Założyła nogę na nogę, nie zwracając uwagi na to, że zwiewna granatowa sukienka o najpewniej zbyt głębokim dla wielu dekolcie, układając się źle, odsłoniła trochę więcej smukłego uda. Uniosła wzrok na niebo, zachodzące słońce przyjemnie grzało, dlatego zgarnęła ciemne loki na jedno ramię, odsłaniając szyję na przyjemne i ostatnie już dziś promienie.
Przeniosła ponownie spojrzenie na swą niespodziewaną towarzyszkę, gdy ta nie dawała za wygraną.
- Nie, nie chcę.- rzadko paliła, wiedząc, że uciekanie w używki przy nerwach, stresie i problemach to głupota. Lepiej przy tym przemilczeć, że dość często łamała ów zasadę, docierając do istnej ściany, gdy desperacko szukało się ratunku. Praca w Mungu lekką nie była, a praca poza szpitalem też nie okazywała się dobrym pomysłem.
- Może to zaskakujące, gdy siedzę w otoczeniu zakochanych par… ale nie, nie czekam na nikogo.- zabrzmiała nieco ostro, co sama wyłapała, dlatego lekko się skrzywiła. Grymas pogłębił się, kiedy Multon postanowiła wspaniałomyślnie dmuchnąć jej dymem w twarz.- Potrafisz być mniej odpychająca? – syknęła cicho.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niektórzy mogliby powiedzieć, że zachowuje się bezwstydnie, lecz w rzeczywistości za jej zachowaniem zwykle nie kryło się nic więcej niż ponadwymiarowa pewność siebie i niechęć do ograniczania własnej swobody. Z rzadka dopuszczała się rzeczy naprawdę nielegalnych, choć i po takie sięgała coraz ochoczej; zwykle poważała się jedynie na gesty, słowa i zachowania, na które inni ludzie patrzyli krzywo, a ona, jak to ona, miała to głęboko w dupie. Nakładanie masek albo wciskanie sobie kija w gorset miało dla Elviry znaczenie wyłącznie tam, gdzie przynosiło współmierne korzyści - mogła być milutką uzdrowicielką dla Wendeliny Selwyn i posłusznym słuchaczem przy Rycerzach wyższego stopnia, nic więcej i nic mniej. No, czasami zdarzało się, że i tam ją ponosiło, ale jakoś się z tego wszystkiego zawsze wyplątywała. Zręczna jak dama, zwinna jak kocica i piękna jak wila, przy takich atutach dało się osiągać sukcesy prawie w równym stopniu co przyciągać niebezpieczne sytuacje.
Kiedy jednak tego wieczoru zdecydowała się dosiąść do Belviny, lekko znudzona, ale i zainteresowana samotnym stanem kobiety, jej pociemniałą twarzą, doszła do wniosku, że Blythe również nie brakowało szczegółów, za którymi warto powieść spojrzeniem. Dotąd nie patrzyła na nią w ten sposób, nie miała okazji - wygodne, uzdrowicielskie kitle miały to do siebie, że były kryjące i workowate, a w piwnicy Mantykory skupiała się na sprawach innych, pewnie ważniejszych. W porywach bryzy, która łagodnie szarpała ich włosami, w ciepłym blasku ostatnich promieni wieczoru, Belvina powinna spodziewać się, że soczysty dekolt i podwijająca się nieskromnie sukienka przyciągną spacerowiczów. Może niekoniecznie takich jak Elvira - ale po zmroku to miejsce przestanie być dla niej komfortowe, a może nawet bezpieczne, Multon wiedziała o tym z doświadczenia. Ciekawe, czy i ona zdawała sobie z tego sprawę?
- Och, nie, tylko nie to. Czy to znaczy, że muszę cię teraz przeprosić? - zapytała z leniwym uśmiechem, nie przysuwając się bliżej, ale i nie odsuwając o cal. - Nie przesadzaj, dopóki cię nie dotykam, to nie naruszam twojej żadnej przestrzeni. - A mogę zacząć, korciło ją aby dodać, dla samej tylko ciekawości reakcji, odepchnęła jednak wątłą pokusę i zamiast tego skupiła na własnym papierosie.
Skoro kobieta pogardzała gestem szczodrości, nie zamierzała go powtarzać; nie nawykła narzucać się innym z własnymi dobrami, prędzej by ich po prostu okradła. Chciała być miła, a przynajmniej dość, by okazać pozytywny zamiar. Na swój własny, pokraczny poniekąd sposób.
- Ja też na nikogo nie czekam - odpowiedziała, opierając ramię na ławce i posyłając Belvinie ukradkowe spojrzenie, gdy ta odchyliła głowę, eksponując długą szyję. Ładna, ale nie najładniejsza, jaką widziała. - Ale Tamiza wygląda o tej porze zjawiskowo. Woda barwi się na czerwono, można pomyśleć, że to krew mugoli odpływa, zostawiając Londyn czystym - rzuciła frazesem, bo choć szczerze się z nowym porządkiem zgadzała, to wszystko to była trochę klisza. Nie rozumiała fenomenu, jaki krew wzbudzała ostatnio zwłaszcza w środowisku szlacheckim.
Uśmiechnęła się złośliwie, gdy Belvina pogrymasiła z powodu niewielkiej chmury dymu. No doprawdy, wrażliwość godna dziewczynki. Przytyk nie zrobił na Elvirze większego wrażenia, słyszała gorsze, a żeby to podkreślić, odchyliła się na oparciu, unosząc bladą twarz do nieba i przymykając błękitne oczy. Długie, jasne rzęsy lekko połyskiwały w odbiciu słońca na wodzie, policzki zdawały tknięte różem, choć była to wyłącznie iluzja i kwestia światła.
- Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kto tu przyszedł dla widoków - podjęła wreszcie szeptem. - Masz jakiś problem, który powinnam ci pomóc rozwiązać?
Były sojuszniczkami o wspólnych celach, a ona szukała ostatnio rozrywki, którą mogłaby zająć myśli wymęczone jednym irytującym facetem.
Kiedy jednak tego wieczoru zdecydowała się dosiąść do Belviny, lekko znudzona, ale i zainteresowana samotnym stanem kobiety, jej pociemniałą twarzą, doszła do wniosku, że Blythe również nie brakowało szczegółów, za którymi warto powieść spojrzeniem. Dotąd nie patrzyła na nią w ten sposób, nie miała okazji - wygodne, uzdrowicielskie kitle miały to do siebie, że były kryjące i workowate, a w piwnicy Mantykory skupiała się na sprawach innych, pewnie ważniejszych. W porywach bryzy, która łagodnie szarpała ich włosami, w ciepłym blasku ostatnich promieni wieczoru, Belvina powinna spodziewać się, że soczysty dekolt i podwijająca się nieskromnie sukienka przyciągną spacerowiczów. Może niekoniecznie takich jak Elvira - ale po zmroku to miejsce przestanie być dla niej komfortowe, a może nawet bezpieczne, Multon wiedziała o tym z doświadczenia. Ciekawe, czy i ona zdawała sobie z tego sprawę?
- Och, nie, tylko nie to. Czy to znaczy, że muszę cię teraz przeprosić? - zapytała z leniwym uśmiechem, nie przysuwając się bliżej, ale i nie odsuwając o cal. - Nie przesadzaj, dopóki cię nie dotykam, to nie naruszam twojej żadnej przestrzeni. - A mogę zacząć, korciło ją aby dodać, dla samej tylko ciekawości reakcji, odepchnęła jednak wątłą pokusę i zamiast tego skupiła na własnym papierosie.
Skoro kobieta pogardzała gestem szczodrości, nie zamierzała go powtarzać; nie nawykła narzucać się innym z własnymi dobrami, prędzej by ich po prostu okradła. Chciała być miła, a przynajmniej dość, by okazać pozytywny zamiar. Na swój własny, pokraczny poniekąd sposób.
- Ja też na nikogo nie czekam - odpowiedziała, opierając ramię na ławce i posyłając Belvinie ukradkowe spojrzenie, gdy ta odchyliła głowę, eksponując długą szyję. Ładna, ale nie najładniejsza, jaką widziała. - Ale Tamiza wygląda o tej porze zjawiskowo. Woda barwi się na czerwono, można pomyśleć, że to krew mugoli odpływa, zostawiając Londyn czystym - rzuciła frazesem, bo choć szczerze się z nowym porządkiem zgadzała, to wszystko to była trochę klisza. Nie rozumiała fenomenu, jaki krew wzbudzała ostatnio zwłaszcza w środowisku szlacheckim.
Uśmiechnęła się złośliwie, gdy Belvina pogrymasiła z powodu niewielkiej chmury dymu. No doprawdy, wrażliwość godna dziewczynki. Przytyk nie zrobił na Elvirze większego wrażenia, słyszała gorsze, a żeby to podkreślić, odchyliła się na oparciu, unosząc bladą twarz do nieba i przymykając błękitne oczy. Długie, jasne rzęsy lekko połyskiwały w odbiciu słońca na wodzie, policzki zdawały tknięte różem, choć była to wyłącznie iluzja i kwestia światła.
- Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kto tu przyszedł dla widoków - podjęła wreszcie szeptem. - Masz jakiś problem, który powinnam ci pomóc rozwiązać?
Były sojuszniczkami o wspólnych celach, a ona szukała ostatnio rozrywki, którą mogłaby zająć myśli wymęczone jednym irytującym facetem.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zwykle nie miała problemów z cudzą bezwstydnością, perfidią i każdym zachowaniem, które w którymś momencie przez wielu zostałoby uznane za przekroczenie granicy dobrego smaku. Osoby łamiące szablony najczęściej zwracały jej uwagę, sprawiały, że ciemne tęczówki podążały powoli za każdym ruchem, zdradzając błysk zainteresowania. Szczególnie ceniła to wśród kobiet, lubiąc ten typ odwagi, aby być sobą i nie przejmować się cudzymi spojrzeniami, zwłaszcza że takowe zwykle były przepełnione dezaprobatą. W tej jednak chwili zachowanie Multon nawet jej działało na nerwy, chwilowo zbyt kruche, naruszone godzinami gdybania nad sprawami, które powinny już wylądować za zatrzaśniętymi drzwiami wspomnień do których nie warto powracać.
Wiedziała dobrze, że odważny dekolt i zwiewność sukienki przyciągną cudze spojrzenia, ale dzięki tej świadomości nie czuła zaskoczenia, kiedy właśnie tak się stało, gdy pośród mijanych osób kilka natarczywych oczu spoczęło na niej. Taka uwaga karmiła ego, uświadamiała, że zerwanie to nie koniec świata, że krok którego się podjęła to nowy etap, przypomnienie iż można żyć inaczej. Pierwszy raz od lat była singielkom, była sama i z każdą minutą myślenia o tym w ten sposób, było lepiej. Nigdy nie czuła się stłamszona przez Burke, ale zawsze był gdzieś z tyłu głowy, każdy przelotny romans, niewinny flirt miał swoje ograniczenia właśnie przez Niego. Teraz już tego nie było. Cudownie. Kąciki jej ust zadrżały delikatnie, nawet jeśli czuła się nadal trochę przytłumiona, jakby smutek wydarzeń nie chciał do końca odpuścić. Zniknąć i dać spokój, by cieszyła się tym, co przyniosą następne tygodnie, miesiące i lata. Oczywiście wiedziała, że za ów prezencją idą ciągną się mniej przyjemne kwestie, pewne ryzyko, że w zostanie zaczepiona, przez kogoś kogo wolała uniknąć. Delikatność w charakterze była pozorna, lecz ta fizyczna niestety pozostawała autentyczna i miała minimalne szanse zdziałać cokolwiek wobec kogoś namolnego. Póki co jednak nie miała wielu takich sytuacji, a kiedy już się tak działo… pojawiał się ktoś, kto pomagał. Fart głupiego? Może, ale niech i tak będzie.
Zerknęła na dziewczynę, słysząc jej słowa, by zaraz przewrócić oczami.
- Twoje przeprosiny pewnie wyszłyby mi bokiem. Umiesz w ogóle przepraszać za cokolwiek?- odparła niechętnie, zahaczając o pogardliwą nutę. Od niektórych osób nie wymagało się pewnych zachowań, miała co do tego pewność popartą mieszanym towarzystwem znajomych. Pozwalało to uniknąć sytuacji drażniących dla obu stron. Skupiła na niej uważniejsze spojrzenie, słysząc o niedotykaniu. Uniosła delikatnie brew, powstrzymując jednak nieprzemyślane pytanie, jakie prawie opuściło jej usta. Syciła się ostatnimi promieniami słońca, aby powstrzymać chęć zadania co najmniej głupiego pytania. Nie miała dziś humoru na słowne przepychanki, a przynajmniej nie z Elvirą.
Zastanawiała się przez chwilę, po co dziewczyna dalej mówi, po co przyznaje, że na nikogo nie czeka. Nie interesowało jej to, resztki empatii wyczerpała w pracy, chęć zainteresowania inną osobą też znikła, a przynajmniej ani jednego ani drugiego nie potrafiła wykrzesać z siebie ot, tak, już i teraz.
Mimowolnie spojrzała na wodę, musząc przyznać rację drugiej uzdrowicielce. Rzeka faktycznie wyglądała, jakby płynęła krwią, piękne i straszne.
- Czystym.- powtórzyła to jedno słowo. Mogły się zgodzić w braku zrozumienia dla fenomenu ostatniego czasu.- Przyrównujesz barwę wody do krwi, a wszystkie zebrane tu pary widzą w tym romantyzm, upajają się miłością… Śmieszny paradoks.- dodała, poświęcając kobiecie więcej uwagi i odwracając się nieco w jej stronę, aby podobnym gestem oprzeć ramię na oparciu ławki.
Kiedy Multon odchyliła głowę ku niebu, przymykając oczy, przyjrzała jej się. Nie robiła tego ukratkiem, jakby obawiała się zostać przyłapaną na gapieniu się na nią. Nie widziała ku temu powodów.
- Wątpię, abyś mogła pomóc mi z moimi obecnymi problemami.- przyznała, wątpiąc czy chce o tym z nią rozmawiać, ale w sumie, cóż jej szkodziło. Najwyżej za moment Elvira podniesie się i zwieje, gdy wysłuchiwanie durnych rozterek przerośnie ją.- Chyba że chcesz posłuchać o beznadziejnych facetach i połamanym sercu, które w sumie sama sobie zdeptałam… z rozsądku? – prychnęła, przenosząc spojrzenie na otoczenie.- Albo o tym, jak praca w Mungu jest upierdliwa? Chociaż to pewnie wiesz, nie wiele się zmieniło, odkąd wyleciałaś.- mruknęła, może trochę celowo próbując poruszyć drażliwy temat. W sumie nawet nie miała pojęcia czy taki właśnie był.
Wiedziała dobrze, że odważny dekolt i zwiewność sukienki przyciągną cudze spojrzenia, ale dzięki tej świadomości nie czuła zaskoczenia, kiedy właśnie tak się stało, gdy pośród mijanych osób kilka natarczywych oczu spoczęło na niej. Taka uwaga karmiła ego, uświadamiała, że zerwanie to nie koniec świata, że krok którego się podjęła to nowy etap, przypomnienie iż można żyć inaczej. Pierwszy raz od lat była singielkom, była sama i z każdą minutą myślenia o tym w ten sposób, było lepiej. Nigdy nie czuła się stłamszona przez Burke, ale zawsze był gdzieś z tyłu głowy, każdy przelotny romans, niewinny flirt miał swoje ograniczenia właśnie przez Niego. Teraz już tego nie było. Cudownie. Kąciki jej ust zadrżały delikatnie, nawet jeśli czuła się nadal trochę przytłumiona, jakby smutek wydarzeń nie chciał do końca odpuścić. Zniknąć i dać spokój, by cieszyła się tym, co przyniosą następne tygodnie, miesiące i lata. Oczywiście wiedziała, że za ów prezencją idą ciągną się mniej przyjemne kwestie, pewne ryzyko, że w zostanie zaczepiona, przez kogoś kogo wolała uniknąć. Delikatność w charakterze była pozorna, lecz ta fizyczna niestety pozostawała autentyczna i miała minimalne szanse zdziałać cokolwiek wobec kogoś namolnego. Póki co jednak nie miała wielu takich sytuacji, a kiedy już się tak działo… pojawiał się ktoś, kto pomagał. Fart głupiego? Może, ale niech i tak będzie.
Zerknęła na dziewczynę, słysząc jej słowa, by zaraz przewrócić oczami.
- Twoje przeprosiny pewnie wyszłyby mi bokiem. Umiesz w ogóle przepraszać za cokolwiek?- odparła niechętnie, zahaczając o pogardliwą nutę. Od niektórych osób nie wymagało się pewnych zachowań, miała co do tego pewność popartą mieszanym towarzystwem znajomych. Pozwalało to uniknąć sytuacji drażniących dla obu stron. Skupiła na niej uważniejsze spojrzenie, słysząc o niedotykaniu. Uniosła delikatnie brew, powstrzymując jednak nieprzemyślane pytanie, jakie prawie opuściło jej usta. Syciła się ostatnimi promieniami słońca, aby powstrzymać chęć zadania co najmniej głupiego pytania. Nie miała dziś humoru na słowne przepychanki, a przynajmniej nie z Elvirą.
Zastanawiała się przez chwilę, po co dziewczyna dalej mówi, po co przyznaje, że na nikogo nie czeka. Nie interesowało jej to, resztki empatii wyczerpała w pracy, chęć zainteresowania inną osobą też znikła, a przynajmniej ani jednego ani drugiego nie potrafiła wykrzesać z siebie ot, tak, już i teraz.
Mimowolnie spojrzała na wodę, musząc przyznać rację drugiej uzdrowicielce. Rzeka faktycznie wyglądała, jakby płynęła krwią, piękne i straszne.
- Czystym.- powtórzyła to jedno słowo. Mogły się zgodzić w braku zrozumienia dla fenomenu ostatniego czasu.- Przyrównujesz barwę wody do krwi, a wszystkie zebrane tu pary widzą w tym romantyzm, upajają się miłością… Śmieszny paradoks.- dodała, poświęcając kobiecie więcej uwagi i odwracając się nieco w jej stronę, aby podobnym gestem oprzeć ramię na oparciu ławki.
Kiedy Multon odchyliła głowę ku niebu, przymykając oczy, przyjrzała jej się. Nie robiła tego ukratkiem, jakby obawiała się zostać przyłapaną na gapieniu się na nią. Nie widziała ku temu powodów.
- Wątpię, abyś mogła pomóc mi z moimi obecnymi problemami.- przyznała, wątpiąc czy chce o tym z nią rozmawiać, ale w sumie, cóż jej szkodziło. Najwyżej za moment Elvira podniesie się i zwieje, gdy wysłuchiwanie durnych rozterek przerośnie ją.- Chyba że chcesz posłuchać o beznadziejnych facetach i połamanym sercu, które w sumie sama sobie zdeptałam… z rozsądku? – prychnęła, przenosząc spojrzenie na otoczenie.- Albo o tym, jak praca w Mungu jest upierdliwa? Chociaż to pewnie wiesz, nie wiele się zmieniło, odkąd wyleciałaś.- mruknęła, może trochę celowo próbując poruszyć drażliwy temat. W sumie nawet nie miała pojęcia czy taki właśnie był.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z biegiem czasu, tych wszystkich lat spędzanych gdzieś na granicy rzeczywistego udziału w społeczeństwie, Elvira nauczyła się dostrzegać drobne sygnały wskazujące na to, że jej towarzystwo nie jest mile widziane. Zwykle nie było, bo obiektywnie patrząc uzdrowicielka należała do osobowości dominujących, napastliwych, niezwykle narcystycznych w swoim aroganckim przeświadczeniu, że parę minut rozmowy z kimś takim jak ona było darem, za który inni powinni czuć stokrotną wdzięczność. Subiektywnie Elvira tłumaczyła sobie ludzką niechęć fatalnym niezrozumieniem oraz ignorancją. W znacznej mierze nie potrafiła dogadywać się z otoczeniem, bo nie czuła potrzeby dostosowywać swoich skrajnych opinii i bezpośredniego nastawienia do okazywanych pól wrażliwości. Znużone spojrzenie Belviny nie było więc w stanie ugodzić w jej ego. Złośliwe uwagi, które może miałyby moc przepędzić każdą inną czarownicę, która napatoczyłaby się tu przypadkiem, dla Elviry były jak zachęta do dalszego przejmowania terenu. Deptaka, ławki, całej Belviny z jej wszystkimi fochami i zmartwieniami.
Kobieta mogła nie mieć nastroju na gierki słowne, lecz los nie był przecież nigdy na tyle łaskawy, by dawać ludziom to, czego by akurat chcieli - czasami jednak, jeżeli miało się szczęście, przynosił to, co nieoczekiwane i potrzebne.
- Nie umiem - odpowiedź spłynęła z języka Elviry od razu i gładko, bez śladowej ilości wyrzutu sumienia, bez smutku. - Cieszę się, że to rozumiesz i oszczędzimy sobie zażenowania.
Resztki coraz krótszego papierosa zawisły w szczupłych palcach, biały papier znaczyły nieznaczne ilości różu, bladej i słabo dostrzegalnej szminki, której zdarzało się Elvirze używać, aby zabezpieczyć skórę przed wyschnięciem na wietrze. Powietrze w dobrym towarzystwie stawało się parne i gęstsze, słony zapach wilgoci przegrał z obłokiem dymu oraz paloną lawendą, kiedy blondynka bezwstydnie zarzuciła jedno kolano na drugie i nachyliła się w stronę Belviny, jakby były koleżankami wymieniającymi ploteczki. A żadne podejrzenie w tym obrazie nie byłoby prawdziwe.
- Romantyzm jest nudny. Na koniec dnia, gdy przychodzi wojna, miłość nie ma żadnego znaczenia. A krew... - urwała, spostrzegając kątem oka ramię, które na oparciu ławki dołączyło do jej własnego. Korciło, żeby przesunąć opuszkami palców po odkrytej skórze, poczuć jej ciepło i fakturę, a że Elvira nie należała do kobiet szczycących się samokontrolą, pozwoliła sobie powieść kciukiem po gładkim ramieniu, bez złośliwego uśmiechu, bez zmiany w barwie głosu, jakby bezwiednie. - Krew jest symbolem władzy. Kiedy się ją przelewa. Kiedy się ją nazywa. Im bardziej jesteś czysty, tym większy budzisz szacunek. - Odetchnęła powoli, drugą dłonią miażdżąc niedopałek i bez namysłu rzucając go pod ławkę. Mogła zachowywać się bezczelnie, ale słowa padające z jej ust brzmiały poważnie. - Wykorzystujemy ją w teorii i w praktyce. - Nie zamierzała zwierzać się z własnych słabości, ale przypadkowe spotkania dawały więcej niż doskonałą szansę na to, by dzielić się bezosobowymi spostrzeżeniami i przeobrażać emocje w pragmatyzm.
Ciekawiło ją, jakie uczucia gnębią Belvinę; jakie toksyczne pijawki mogła od siebie oderwać, pokroić i położyć na szalce. Uniosła brew z cynicznym zainteresowaniem na sugestię, że nie będzie w stanie pomóc. Polemizowałaby, zazwyczaj clou nie leżało po stronie możliwości, co najwyżej w wybieraniu niewłaściwych rozwiązań, bo te najprostsze budziły niepotrzebne moralne wątpliwości.
Nie było jednak czasu protestować; wraz z kolejnymi zdaniami zmarszczki w kącikach ust Elviry pogłębiały się, układając wreszcie w wyraz słabego obrzydzenia. Pozwoliła sobie na to przez chwilę, potem, jak za pstryknięciem palcami, bladą twarz złagodził pokrętny uśmieszek.
- Pracę można zmienić - rzuciła obojętnie, zamykając ten temat; pierwsze miesiące po marcu spędziła w frustracji, rwąc samą siebie na strzępy z poczucia wściekłej niesprawiedliwości i upokorzenia, to jednak było już za nią, teraz była w lepszym miejscu, lepszym towarzystwie, obdarowana lepszymi możliwościami. Chętniej zamierzała odnieść się do pierwszej części. Była rozkoszna. Poczuła się tak, jakby Belvina dobrowolnie wystawiła szyję, aby mogła ją pokąsać. - Czy chcę słuchać? Nie, ale mogę. Zastanawia mnie tylko, na ile szanujesz swój czas? Tak w skali od jeden do dziesięć. - Przechyliła głowę, opierając policzek na własnym przedramieniu. - A swoje serce? Szanujesz je? A jeżeli tak, to czemu je depczesz? Dla faceta? Jesteś tak niewiele warta we własnych oczach, że byle facet może złamać ci ducha? - Przygryzła wargę, trochę rozbawiona, trochę zła. - Pomyśl, ile rzeczy mogłabyś robić w tej chwili. Ratować czyjeś życie. Czytać zakazane woluminy. Ćwiczyć zaklęcia obronne. Pić. Mordować. Uprawiać gorący seks. - Nos zadrżał jej lekko, sugerując, a może narzucając żart. Nie chciała teraz rozmawiać o tym, co było, a co nie było w zakresie jej moralnego dozwolenia. - Myślisz, że on siedzi teraz na jakiejś ławce i patrzy w przestrzeń z łezką w oku? Błagam cię. Wiesz, mi nikt nigdy nie złamał serca, musiałabym je najpierw posiadać, ale gdy czuję dyskomfort z męskiej winy, idę i załatwiam sprawę raz a dobrze. - To, czego się dopuściła kilka dni wcześniej trudno było nazwać załatwieniem sprawy, paradoksalnie jednak czuła się spokojniejsza, zelżało upokorzenie, a ze spalonej ziemi wykwitło nowe uczucie, na bardzo soczystej podstawie obustronnej złości. - Ale proszę, pomówmy o beznadziejnych facetach. Chętnie posłucham o tym jak niedobry pan namącił w główce małej kobietki. - Z kieszeni torby wysunęła kolejnego papierosa i włożyła go sobie do ust. Brzmiała pogardliwie, brzmiała zimno, ale ani na moment nie oderwała spojrzenia od głębokich, brązowych oczu Belviny, aby dać jej do zrozumienia, że wcale jej problemu nie zbywa. Wiedziała, jak to jest nosić się kilka tygodni z myślą o jednym tylko facecie; i żałowała poniekąd, że w przeciwieństwie do niej nie miała przy boku nikogo, kto w tamtym czasie w metaforyczny sposób dałby jej w pysk.
Kobieta mogła nie mieć nastroju na gierki słowne, lecz los nie był przecież nigdy na tyle łaskawy, by dawać ludziom to, czego by akurat chcieli - czasami jednak, jeżeli miało się szczęście, przynosił to, co nieoczekiwane i potrzebne.
- Nie umiem - odpowiedź spłynęła z języka Elviry od razu i gładko, bez śladowej ilości wyrzutu sumienia, bez smutku. - Cieszę się, że to rozumiesz i oszczędzimy sobie zażenowania.
Resztki coraz krótszego papierosa zawisły w szczupłych palcach, biały papier znaczyły nieznaczne ilości różu, bladej i słabo dostrzegalnej szminki, której zdarzało się Elvirze używać, aby zabezpieczyć skórę przed wyschnięciem na wietrze. Powietrze w dobrym towarzystwie stawało się parne i gęstsze, słony zapach wilgoci przegrał z obłokiem dymu oraz paloną lawendą, kiedy blondynka bezwstydnie zarzuciła jedno kolano na drugie i nachyliła się w stronę Belviny, jakby były koleżankami wymieniającymi ploteczki. A żadne podejrzenie w tym obrazie nie byłoby prawdziwe.
- Romantyzm jest nudny. Na koniec dnia, gdy przychodzi wojna, miłość nie ma żadnego znaczenia. A krew... - urwała, spostrzegając kątem oka ramię, które na oparciu ławki dołączyło do jej własnego. Korciło, żeby przesunąć opuszkami palców po odkrytej skórze, poczuć jej ciepło i fakturę, a że Elvira nie należała do kobiet szczycących się samokontrolą, pozwoliła sobie powieść kciukiem po gładkim ramieniu, bez złośliwego uśmiechu, bez zmiany w barwie głosu, jakby bezwiednie. - Krew jest symbolem władzy. Kiedy się ją przelewa. Kiedy się ją nazywa. Im bardziej jesteś czysty, tym większy budzisz szacunek. - Odetchnęła powoli, drugą dłonią miażdżąc niedopałek i bez namysłu rzucając go pod ławkę. Mogła zachowywać się bezczelnie, ale słowa padające z jej ust brzmiały poważnie. - Wykorzystujemy ją w teorii i w praktyce. - Nie zamierzała zwierzać się z własnych słabości, ale przypadkowe spotkania dawały więcej niż doskonałą szansę na to, by dzielić się bezosobowymi spostrzeżeniami i przeobrażać emocje w pragmatyzm.
Ciekawiło ją, jakie uczucia gnębią Belvinę; jakie toksyczne pijawki mogła od siebie oderwać, pokroić i położyć na szalce. Uniosła brew z cynicznym zainteresowaniem na sugestię, że nie będzie w stanie pomóc. Polemizowałaby, zazwyczaj clou nie leżało po stronie możliwości, co najwyżej w wybieraniu niewłaściwych rozwiązań, bo te najprostsze budziły niepotrzebne moralne wątpliwości.
Nie było jednak czasu protestować; wraz z kolejnymi zdaniami zmarszczki w kącikach ust Elviry pogłębiały się, układając wreszcie w wyraz słabego obrzydzenia. Pozwoliła sobie na to przez chwilę, potem, jak za pstryknięciem palcami, bladą twarz złagodził pokrętny uśmieszek.
- Pracę można zmienić - rzuciła obojętnie, zamykając ten temat; pierwsze miesiące po marcu spędziła w frustracji, rwąc samą siebie na strzępy z poczucia wściekłej niesprawiedliwości i upokorzenia, to jednak było już za nią, teraz była w lepszym miejscu, lepszym towarzystwie, obdarowana lepszymi możliwościami. Chętniej zamierzała odnieść się do pierwszej części. Była rozkoszna. Poczuła się tak, jakby Belvina dobrowolnie wystawiła szyję, aby mogła ją pokąsać. - Czy chcę słuchać? Nie, ale mogę. Zastanawia mnie tylko, na ile szanujesz swój czas? Tak w skali od jeden do dziesięć. - Przechyliła głowę, opierając policzek na własnym przedramieniu. - A swoje serce? Szanujesz je? A jeżeli tak, to czemu je depczesz? Dla faceta? Jesteś tak niewiele warta we własnych oczach, że byle facet może złamać ci ducha? - Przygryzła wargę, trochę rozbawiona, trochę zła. - Pomyśl, ile rzeczy mogłabyś robić w tej chwili. Ratować czyjeś życie. Czytać zakazane woluminy. Ćwiczyć zaklęcia obronne. Pić. Mordować. Uprawiać gorący seks. - Nos zadrżał jej lekko, sugerując, a może narzucając żart. Nie chciała teraz rozmawiać o tym, co było, a co nie było w zakresie jej moralnego dozwolenia. - Myślisz, że on siedzi teraz na jakiejś ławce i patrzy w przestrzeń z łezką w oku? Błagam cię. Wiesz, mi nikt nigdy nie złamał serca, musiałabym je najpierw posiadać, ale gdy czuję dyskomfort z męskiej winy, idę i załatwiam sprawę raz a dobrze. - To, czego się dopuściła kilka dni wcześniej trudno było nazwać załatwieniem sprawy, paradoksalnie jednak czuła się spokojniejsza, zelżało upokorzenie, a ze spalonej ziemi wykwitło nowe uczucie, na bardzo soczystej podstawie obustronnej złości. - Ale proszę, pomówmy o beznadziejnych facetach. Chętnie posłucham o tym jak niedobry pan namącił w główce małej kobietki. - Z kieszeni torby wysunęła kolejnego papierosa i włożyła go sobie do ust. Brzmiała pogardliwie, brzmiała zimno, ale ani na moment nie oderwała spojrzenia od głębokich, brązowych oczu Belviny, aby dać jej do zrozumienia, że wcale jej problemu nie zbywa. Wiedziała, jak to jest nosić się kilka tygodni z myślą o jednym tylko facecie; i żałowała poniekąd, że w przeciwieństwie do niej nie miała przy boku nikogo, kto w tamtym czasie w metaforyczny sposób dałby jej w pysk.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W innych okolicznościach i z innym nastawieniem najpewniej próbowałaby ją rozgryźć, przejść przez mur zbudowany z cech, które działały na nerwy, aby sprawdzić, co znajdowało się tuż za nim i jeszcze głębiej. Cóż mogło grać w duszy. Wiedziała przecież, że to, co czarodzieje prezentują na wierzchu jest jedynie skrawkiem całości, bezpieczną częścią, pozwalającą zachować pewność siebie i poczucie przewagi. Robili to zwłaszcza ci, którzy nie jeden raz dostali solidnego kopniaka i utracili umiejętność patrzenia na świat z wiecznym optymizmem. W pewnym sensie utożsamiała się z nimi, utrzymując wyrobioną latami maskę, ozdobioną delikatnym uśmiechem w ostatnich podrygach optymizmu, jaki pozostał. Tak było łatwiej, wygodniej, a o to tylko chodziło. Dziś jednak pozostawała tą szczerze i otwarcie niechętną, wolącą przegonić niechciane towarzystwo, pozostać samej, aby uporać się z podłym nastrojem, sprzecznymi wnioskami. Wydobycie z siebie odrobiny kpiny, granie słowami nie było tak łatwe, jak zwykle, gdy trafiała na kogoś kto okazywał się przeciwnikiem dotrzymującym kroku. Nie miała chęci słuchać i obserwować, aby łapać, co ciekawsze kwestie by ku rozrywce obu stron podjąć wyzwanie. Niestety Multon zdawała się zbyt uparta, a już na pewno niechętna, aby pójść jej na rękę i odejść bez słowa.- Tak myślałam.- odparła cicho, wręcz głucho.- Im mniej rozczarowań tym chyba lepiej.- dodała. Czy pojawiłoby się zażenowanie? Nie, miała tego pewność. Spojrzała na nią z minimalnym zainteresowaniem, gdy dziewczyna naruszyła dystans po raz kolejny, pochylając się w jej stronę. Tym razem nie odsunęła się, ani drgnęła czekając na kolejny ruch ze strony blondynki.- Powiedz to im wszystkim. Raczej mają inne zdanie- skinęła na czarodziejów, którzy znajdowali się w pobliżu. Jej osobiście było to obojętne, chociaż z tych dwóch skojarzeń względem barwy, dziś wolała to przedstawione przez Elvirę. Krew nie była jej obca, a może nawet bliższa niż mówiła otwarcie przez wzgląd na zawód i wiele innych czynników.- Masz surową ocenę. Z nieznajomości czy niechęci? Byłaś kiedykolwiek zakochana? – mimowolnie i wbrew temu, co sądziła jeszcze chwilę temu, zaczęła podejmować drobną grę, wyłapywać z jej słów to, co pozwoli jakkolwiek poznać drugą uzdrowicielkę. W sumie była to też zmiana strategii, skoro otwarcie nie mogła jej przegonić, próbowała zdziałać coś dociekliwością, stawianiem niewygodnych pytań, poruszaniem kwestii budzących dyskomfort. Zerknęła na blade palce, które dotknęły jej skóry, bez pośpiechu sycąc się dotykiem jakby Multon miała całkowite prawo do tego. Bawiła ją ta pewność siebie, ale nadal budziło aprobatę.
Słuchała ze skupieniem, chociaż mimika nie zdradzała już tego, błądzące spojrzenie nie potwierdzało, że chociażby jedno słowo trafiało do niej.- Symbolem władzy, możliwe.- mruknęła jedynie, zdawkowo.- Szacunek to krucha rzecz, nie ochronisz go jedynie czystością...- dodała równie oszczędnie, nie zdradzając jakie osobiste wnioski i myśli kryły się za ów słowami.
Obserwowała z zainteresowaniem, jak zmienia się mimika Multon, jak zdradza emocje nad którymi nie panuje, bądź nie chce tego zrobić. Nie wnikała, chociaż dało to podpowiedź, że temat pracy jest drażliwy, narusza delikatną strunę i wywołuje reakcję.- Oczywiście.- oszczędziła jej dalszej rozmowy o szpitalu, chociaż uśmiech wyginający usta nie był tak sympatyczny, a zdecydowanie przewrotny. Znikł chwilę później, kiedy Elvira zaczęła mówić. Nie spodziewała się po niej rozwinięcia tematu, tego, który z kolei jej nie był lekki, mimo że sama podpowiedziała, co ją denerwowało i wprawiało w nastrój taki, a nie inny. Milczała, bo w ciszy łatwiej było smakować każde słowo, analizować dość brutalny fakt, że najwyraźniej zapominała o ważnym aspekcie. Opinia Elviry może była ostra, słowa nie były ważone tak, aby nie urazić, ale chyba były tym, czego potrzebowała. Ostatni fragment układanki, tworzący pewność, że nie powinna roztrząsać tego na co się zdecydowała.- Znam swoją wartość.- taka była prawda, a jednak głos nie brzmiał całkowicie pewnie, gdy przecież zaprzeczała temu, snując się mamiona ponurymi myślami, jakby żałowała. Może tak było? Zaczynała wątpić? Eh, nie wiedziała i nie chciała. Nagle pewność tego, co sądziła, zaczęła zanikać.- Nie podeptałam serca dla niego, a dla siebie i z rozsądku. Nie zrozumiesz.- rzuciła cicho, wędrując spojrzeniem gdzieś ponad ramieniem dziewczyny. To było bardziej skomplikowane, a żeby Multon mogła połapać się w tym, potrzebowałaby całej historii, której chyba nie chciała jej opowiadać. Nie znały się najlepiej, a najważniejsze nie było między nimi ani grama, nędznej odrobiny przyjaźni, dzięki której byłaby skora mówić o każdym szczególe.
Prychnęła cicho, co zabrzmiało jak zduszony śmiech. Ratowania ludzi miała na dziś dosyć, ten jeden dzień nie chcąc nawet poza szpitalem sięgać po różdżkę, aby znów szeptać inkantacje z dziedziny, w której była biegła, ale reszta brzmiała co najmniej kusząco i bardziej pożytecznie. Skupiła spojrzenie na dziewczynie, unosząc delikatnie brew, gdy padła ostatnia rzecz, jaką mogła robić.- A zamiast tego siedzę tutaj z tobą.- nie zabrzmiało to miło, miała tego świadomość, podobnie jak jeszcze czegoś.- I co zaskakujące, nie mam wrażenia, że marnuję sekundy i minuty mojego życia.- dodała, a kącik ust uniósł się w słabym uśmiechu. Szczerość, nawet jeśli brutalna, drugiej uzdrowicielki powoli dawała efekt.
Myśl, że Burke mógłby jakkolwiek rozpamiętywać ostatnie spotkanie, zdawała się śmieszna. Była prawie pewna, że pocieszył się już między smukłymi udami jakiejś panny, może było to krytyczne, ale przecież znała go, mogła pewnych rzeczy po prostu się spodziewać.- Chętnie poczekam na dzień, gdy przekonasz się, że jednak posiadasz serce i jak łatwo je połamać przez nieostrożne oddanie nieodpowiedniemu człowiekowi.- stwierdziła, może źle jej życząc, ale było to podyktowane jedynie parszywym humorem, który okazywał się niesamowicie chwiejny.- Wtedy chętnie posłucham jeszcze raz tych błyskotliwych rad.- dodała, zerkając na nią przelotnie.- Skoro tak ci nie zależy, co możesz wiedzieć o beznadziejnych facetach? Kto ci zagrał na nerwach…- zainteresowało ją to tylko z dwóch powodów, mogła uniknąć mówienia o własnym przypadku oraz wykpić Multon, jeśli nadarzy się okazja. Obie rzeczy miały szansę poprawić nastrój.
Słuchała ze skupieniem, chociaż mimika nie zdradzała już tego, błądzące spojrzenie nie potwierdzało, że chociażby jedno słowo trafiało do niej.- Symbolem władzy, możliwe.- mruknęła jedynie, zdawkowo.- Szacunek to krucha rzecz, nie ochronisz go jedynie czystością...- dodała równie oszczędnie, nie zdradzając jakie osobiste wnioski i myśli kryły się za ów słowami.
Obserwowała z zainteresowaniem, jak zmienia się mimika Multon, jak zdradza emocje nad którymi nie panuje, bądź nie chce tego zrobić. Nie wnikała, chociaż dało to podpowiedź, że temat pracy jest drażliwy, narusza delikatną strunę i wywołuje reakcję.- Oczywiście.- oszczędziła jej dalszej rozmowy o szpitalu, chociaż uśmiech wyginający usta nie był tak sympatyczny, a zdecydowanie przewrotny. Znikł chwilę później, kiedy Elvira zaczęła mówić. Nie spodziewała się po niej rozwinięcia tematu, tego, który z kolei jej nie był lekki, mimo że sama podpowiedziała, co ją denerwowało i wprawiało w nastrój taki, a nie inny. Milczała, bo w ciszy łatwiej było smakować każde słowo, analizować dość brutalny fakt, że najwyraźniej zapominała o ważnym aspekcie. Opinia Elviry może była ostra, słowa nie były ważone tak, aby nie urazić, ale chyba były tym, czego potrzebowała. Ostatni fragment układanki, tworzący pewność, że nie powinna roztrząsać tego na co się zdecydowała.- Znam swoją wartość.- taka była prawda, a jednak głos nie brzmiał całkowicie pewnie, gdy przecież zaprzeczała temu, snując się mamiona ponurymi myślami, jakby żałowała. Może tak było? Zaczynała wątpić? Eh, nie wiedziała i nie chciała. Nagle pewność tego, co sądziła, zaczęła zanikać.- Nie podeptałam serca dla niego, a dla siebie i z rozsądku. Nie zrozumiesz.- rzuciła cicho, wędrując spojrzeniem gdzieś ponad ramieniem dziewczyny. To było bardziej skomplikowane, a żeby Multon mogła połapać się w tym, potrzebowałaby całej historii, której chyba nie chciała jej opowiadać. Nie znały się najlepiej, a najważniejsze nie było między nimi ani grama, nędznej odrobiny przyjaźni, dzięki której byłaby skora mówić o każdym szczególe.
Prychnęła cicho, co zabrzmiało jak zduszony śmiech. Ratowania ludzi miała na dziś dosyć, ten jeden dzień nie chcąc nawet poza szpitalem sięgać po różdżkę, aby znów szeptać inkantacje z dziedziny, w której była biegła, ale reszta brzmiała co najmniej kusząco i bardziej pożytecznie. Skupiła spojrzenie na dziewczynie, unosząc delikatnie brew, gdy padła ostatnia rzecz, jaką mogła robić.- A zamiast tego siedzę tutaj z tobą.- nie zabrzmiało to miło, miała tego świadomość, podobnie jak jeszcze czegoś.- I co zaskakujące, nie mam wrażenia, że marnuję sekundy i minuty mojego życia.- dodała, a kącik ust uniósł się w słabym uśmiechu. Szczerość, nawet jeśli brutalna, drugiej uzdrowicielki powoli dawała efekt.
Myśl, że Burke mógłby jakkolwiek rozpamiętywać ostatnie spotkanie, zdawała się śmieszna. Była prawie pewna, że pocieszył się już między smukłymi udami jakiejś panny, może było to krytyczne, ale przecież znała go, mogła pewnych rzeczy po prostu się spodziewać.- Chętnie poczekam na dzień, gdy przekonasz się, że jednak posiadasz serce i jak łatwo je połamać przez nieostrożne oddanie nieodpowiedniemu człowiekowi.- stwierdziła, może źle jej życząc, ale było to podyktowane jedynie parszywym humorem, który okazywał się niesamowicie chwiejny.- Wtedy chętnie posłucham jeszcze raz tych błyskotliwych rad.- dodała, zerkając na nią przelotnie.- Skoro tak ci nie zależy, co możesz wiedzieć o beznadziejnych facetach? Kto ci zagrał na nerwach…- zainteresowało ją to tylko z dwóch powodów, mogła uniknąć mówienia o własnym przypadku oraz wykpić Multon, jeśli nadarzy się okazja. Obie rzeczy miały szansę poprawić nastrój.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Była uparta, bezlitosna w zaspokajaniu własnej ciekawości, samolubnych pragnień nasuwających skojarzenie węża, który odnalazł sobie ofiarę i miał w zamiarze długo pogrywać sobie nim połknie ją w całości. Nie dosiadła się do Belviny na tej samotnej ławeczce po to, aby zaoferować jej ramię do wypłakania, gestu otuchy i ciepłego uścisku - lodowate ramiona Elviry nie były do takich działań stworzone. Chodziło o jej własną nudę, o zainteresowanie kobietą, która poza oczywistymi wdziękami, kusząco odkrytym biodrem i burzą brązowych loków musiała mieć również potencjał, sprawiający, że zwróciła na siebie uwagę Śmierciożerców. Czymś odznaczyć się musiała, nie mogła być przeciętna. To znaczyłoby, że wcielają w swoje szeregi byle kogo, stanowiłoby obrazę dla niej samej. Kim jesteś, Belvino Blythe? Co masz mi do zaoferowania?
- Mogłabyś we mnie wsadzić całą swoją różdżkę, a i tak nie sięgnęłabyś tego jak głęboko w dupie mam ich zdanie. - rzuciła szeptem, wodząc spojrzeniem za ludźmi, których gestem wskazała kobieta. Uniosła przy tym brew i odchyliła nieco, przygotowana, prawie prowokująca westchnienie oburzenia. Przygryzanie języka było umiejętnością, której nigdy nie zdołała opanować w pełni; albo nie mówiła nic albo mówiła po swojemu, z tego powodu sporą część życia spędziła w ciszy, nawet jeżeli dziś zdawało się to nieprawdopodobne. - Z pragmatyzmu, Belvino. Miłość jest słabością. Odbiera rozum, uzależnia, zaćmiewa rozsądek... - Czubkami paznokci przesuwała wzdłuż ciepłej skóry kobiety, zaczepnie muskając materiał rękawa. - Nie byłam zakochana. I nie będę. Nie mam na to czasu - podkreśliła kwaśno, wywracając błękitnymi oczami i rzucając obojętne spojrzenie najbliższej przytulonej parze.
Wróciła uwagą do Blythe dopiero wtedy, gdy ta odważyła się podjąć rozmowę na nowo, już nie narzekaniem na niechcianą obecność, nie zbywaniem, lecz rozsądnym obwieszczeniem, które dotąd mniejszym lub większym podstępem próbowała wyciągnąć z jej ust. Bez tego dalsza dyskusja nie miałaby sensu, tak samo jak jakakolwiek znajomość.
- Znasz? - podchwyciła z nieznaczną złośliwością, rzucając się natychmiast na nutę wątpliwości, by zmiażdżyć ją pod obcasem; pozostawiając Belvinę zdruzgotaną lub nie, w zależności od tego ile tak naprawdę miała w sobie wartości. - Masz rację, nie rozumiem. Nie rozumiem, co dało ci podeptanie serca, skoro zrobiłaś to dla siebie. - Przesunęła się na ławce, popierając podbródek na ich złączonych przedramionach, na tyle blisko, że mogła muskać twarz kobiety gorącym oddechem, tytoniem i miętą. - Chyba, że zrobiłaś to, aby pozbyć się serca? Potrzebne ci serce, Belvino? - Jakże przewrotne pytanie, gdy zadane uzdrowicielce przez towarzyszkę w zawodzie.
Brak bliskości emocjonalnej, wspólnej historii, sprawiał może, że szczegóły pojawiały się w ustach niechętnie, na swój sposób jednak zapewniał także komfort anonimowości. Nie oczekiwała nazwisk, nie chciała o nich teraz rozmawiać. Chciała przejrzeć czarodziejkę na wylot, a nie zgłębiać idące za nią dramaty. Oschły ton nie robił na niej wrażenia; na pewno nie bardziej niż odważne wyznanie.
- Przy mnie nie da się marnować czasu - wymruczała arogancko, opierając gładki policzek na dłoni Belviny, domagając się uwagi. Przez moment, gdyż zaraz wróciła do uprzedniej pozycji, wtykając między zęby kolejnego papierosa.
Spodziewała się, że prędzej czy później zaczepka odniesie skutek i Belvina przestanie wpatrywać się smętnie w czubki własnych butów; nie podejrzewała jednak, by w tych pełnych usteczkach pojawić się mogły słowa tak podłe. Przykuło to jej uwagę, rozdrażniło, zmusiło do silniejszego zaciśnięcia zębów na bibule, prawie przegryzając ją w pół. Na chwilę. Potem, jak za szarpnięciem huśtawką, irytację zastąpiło trudne do poskromienia rozbawienie. Krótki chichot, który rozbrzmiał pomiędzy nimi, był dźwiękiem ostrym i zupełnie nieprzyjemnym do słuchania.
- Takie rzeczy teraz sobie mówimy? - Trudno odgadnąć, co miała na myśli. - Możesz czekać do śmierci, jeżeli nie masz do roboty niczego ciekawszego. Ja się nikomu nie oddaję - podkreśliła, ignorując drżący kącik ust. - Ja jedynie biorę. - Ze wszystkich tematów, tego najbardziej nie chciała ciągnąć dłużej; niechętna wspomnieniom własnych słów rzucanych w ogniu pożądania i błędów, na jakie pozwoliła sobie przez nieuwagę.
Skoro Belvina nie zdecydowała się dzielić szczegółami, i ona nie zamierzała zgłębiać tematu dalej niż samych tylko ogólników; wizja wyrzucenia z siebie pozostałości frustracji była jednak zbyt kusząca, aby się jej opierać.
- Jeden dupek, z którym spałam. Czy nie brzmię typowo? - rzuciła sarkastycznie, otrzepując nieistniejący popiół z papierosa. - Chyba nie, bo teraz za nim nie smęcę. Powiedziałam mu, co myślę, temat jest zamknięty. - Wbiła wzrok w taflę Tamizy. - Trochę przy tym oberwał, ja również, ale tak jest najlepiej. - Westchnęła. - Będziemy tu siedzieć do jutra? - Tknęła Belvinę zaczepnie stopą, tak jakby od początku wybrały się na spacer wspólnie.
- Mogłabyś we mnie wsadzić całą swoją różdżkę, a i tak nie sięgnęłabyś tego jak głęboko w dupie mam ich zdanie. - rzuciła szeptem, wodząc spojrzeniem za ludźmi, których gestem wskazała kobieta. Uniosła przy tym brew i odchyliła nieco, przygotowana, prawie prowokująca westchnienie oburzenia. Przygryzanie języka było umiejętnością, której nigdy nie zdołała opanować w pełni; albo nie mówiła nic albo mówiła po swojemu, z tego powodu sporą część życia spędziła w ciszy, nawet jeżeli dziś zdawało się to nieprawdopodobne. - Z pragmatyzmu, Belvino. Miłość jest słabością. Odbiera rozum, uzależnia, zaćmiewa rozsądek... - Czubkami paznokci przesuwała wzdłuż ciepłej skóry kobiety, zaczepnie muskając materiał rękawa. - Nie byłam zakochana. I nie będę. Nie mam na to czasu - podkreśliła kwaśno, wywracając błękitnymi oczami i rzucając obojętne spojrzenie najbliższej przytulonej parze.
Wróciła uwagą do Blythe dopiero wtedy, gdy ta odważyła się podjąć rozmowę na nowo, już nie narzekaniem na niechcianą obecność, nie zbywaniem, lecz rozsądnym obwieszczeniem, które dotąd mniejszym lub większym podstępem próbowała wyciągnąć z jej ust. Bez tego dalsza dyskusja nie miałaby sensu, tak samo jak jakakolwiek znajomość.
- Znasz? - podchwyciła z nieznaczną złośliwością, rzucając się natychmiast na nutę wątpliwości, by zmiażdżyć ją pod obcasem; pozostawiając Belvinę zdruzgotaną lub nie, w zależności od tego ile tak naprawdę miała w sobie wartości. - Masz rację, nie rozumiem. Nie rozumiem, co dało ci podeptanie serca, skoro zrobiłaś to dla siebie. - Przesunęła się na ławce, popierając podbródek na ich złączonych przedramionach, na tyle blisko, że mogła muskać twarz kobiety gorącym oddechem, tytoniem i miętą. - Chyba, że zrobiłaś to, aby pozbyć się serca? Potrzebne ci serce, Belvino? - Jakże przewrotne pytanie, gdy zadane uzdrowicielce przez towarzyszkę w zawodzie.
Brak bliskości emocjonalnej, wspólnej historii, sprawiał może, że szczegóły pojawiały się w ustach niechętnie, na swój sposób jednak zapewniał także komfort anonimowości. Nie oczekiwała nazwisk, nie chciała o nich teraz rozmawiać. Chciała przejrzeć czarodziejkę na wylot, a nie zgłębiać idące za nią dramaty. Oschły ton nie robił na niej wrażenia; na pewno nie bardziej niż odważne wyznanie.
- Przy mnie nie da się marnować czasu - wymruczała arogancko, opierając gładki policzek na dłoni Belviny, domagając się uwagi. Przez moment, gdyż zaraz wróciła do uprzedniej pozycji, wtykając między zęby kolejnego papierosa.
Spodziewała się, że prędzej czy później zaczepka odniesie skutek i Belvina przestanie wpatrywać się smętnie w czubki własnych butów; nie podejrzewała jednak, by w tych pełnych usteczkach pojawić się mogły słowa tak podłe. Przykuło to jej uwagę, rozdrażniło, zmusiło do silniejszego zaciśnięcia zębów na bibule, prawie przegryzając ją w pół. Na chwilę. Potem, jak za szarpnięciem huśtawką, irytację zastąpiło trudne do poskromienia rozbawienie. Krótki chichot, który rozbrzmiał pomiędzy nimi, był dźwiękiem ostrym i zupełnie nieprzyjemnym do słuchania.
- Takie rzeczy teraz sobie mówimy? - Trudno odgadnąć, co miała na myśli. - Możesz czekać do śmierci, jeżeli nie masz do roboty niczego ciekawszego. Ja się nikomu nie oddaję - podkreśliła, ignorując drżący kącik ust. - Ja jedynie biorę. - Ze wszystkich tematów, tego najbardziej nie chciała ciągnąć dłużej; niechętna wspomnieniom własnych słów rzucanych w ogniu pożądania i błędów, na jakie pozwoliła sobie przez nieuwagę.
Skoro Belvina nie zdecydowała się dzielić szczegółami, i ona nie zamierzała zgłębiać tematu dalej niż samych tylko ogólników; wizja wyrzucenia z siebie pozostałości frustracji była jednak zbyt kusząca, aby się jej opierać.
- Jeden dupek, z którym spałam. Czy nie brzmię typowo? - rzuciła sarkastycznie, otrzepując nieistniejący popiół z papierosa. - Chyba nie, bo teraz za nim nie smęcę. Powiedziałam mu, co myślę, temat jest zamknięty. - Wbiła wzrok w taflę Tamizy. - Trochę przy tym oberwał, ja również, ale tak jest najlepiej. - Westchnęła. - Będziemy tu siedzieć do jutra? - Tknęła Belvinę zaczepnie stopą, tak jakby od początku wybrały się na spacer wspólnie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gdyby te pytania padły na głos, najpewniej zbyłaby je ciszą, skomentowała milczeniem bardziej wymownym niż cokolwiek innego. Wiedziała, co potrafi, nie wahała się sięgać po umiejętności nabyte z czasem i robiła to cały czas oraz o każdej porze dnia, lecz czy było to coś, co wychodziło ponad przeciętność? Najpewniej nie, a przynajmniej tak to postrzegała. Dlatego właśnie odpowiedź, nie padłaby, nie zaspokoiła ciekawości, jaką wzbudzała w Multon. Może za jakiś czas, okaże się to jasne, oczywiste jak nic innego. Kąciki jej ust drgnęły odrobinę, brew uniosła się powoli, gdy usłyszała komentarz względem swoich słów. Powinna już dawno przywyknąć do specyficznego humoru i sposobu bycia czarodziejów ze swojego otoczenia, a mimo to nadal docierała do momentu, gdy czuła zaskoczenie, zmieszane z rozbawieniem. W tym przypadku co prawda mogła zgonić winę na fakt, że Elvira wcale nie była osobą z którą łączyło ja cokolwiek poza wieczorem w piwnicy.- Uwierz mi, jestem ostatnią osobą, która chciałaby cokolwiek w ciebie wsadzać.- rzuciła kpiarsko, a ciemne tęczówki zdawały się pojaśnieć, reagując na zmienne emocje.- Słabością? Jeśli nieumiejętnie się z nią obchodzisz, na pewno. Jednak odrzucanie jej dla zasady lub z nieznajomości to już tchórzostwo i niedojrzałość.- dodała, poniekąd zgadzając się z dziewczyną, a poniekąd nie. Z perspektywy czasu mogła powiedzieć to na głos, podobnie jak utożsamiać się z osobami, które decydowały się na odrzucenie z czystego tchórzostwa.
Zatrzymała na niej uważne spojrzenie, gdy w kobiecym głosie usłyszała złośliwość i wątpliwość wraz z rzuconym pytaniem. Nie przejmowała się, opinia Multon w gruncie rzeczy jej nie obchodziła, nie miała cienia znaczenia. Poza tym domyślała się, że prezentowała się teraz raczej kiepsko i pewnie sama sobie nie uwierzyłaby w zapewnienie o świadomości własnej wartości. Snująca się bez celu, rozmyślająca nad zakończonym związkiem… żałosne. Ta jedna myśl, uświadamiała jak nic, że musi wziąć się w garść.
- Nic zaskakującego.- odparła, kiedy dziewczyna przyznała, że nie rozumie tego podejścia. Nie spodziewała się niczego innego, ale też nie miała chęci, aby wyjaśnić jej cokolwiek. Co dało jej takie działanie? Zastanowiła się nad tym dłuższą chwilę.- Wolność? Powód, aby nie oglądać się już za siebie? – właśnie to udało jej się osiągnąć i nabierała coraz większej pewności co do tego. Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, a oczy zmrużyły nieco, gdy padło jakże przewrotne pytanie.- Możliwe.- szepnęła, a przez to, jak blisko siebie znajdowały się, nie musiała mówić głośniej. Obie były uzdrowicielkami, obie wiedziały o istotności tego organu, lecz teraz względem emocji, zdawało się zbędne, a przynajmniej póki okazywało się raną.
Nie cofnęła się, gdy Multon zbliżyła się jeszcze bardziej, nie przeszkadzało jej to. Coraz bardziej neutralnie podchodziła do towarzystwa uzdrowicielki oraz do tego, co mówiła. Zwłaszcza że miała sporo racji w większości rzucanych słów.- Jak pewność siebie.- prychnęła, ale nie ganiła ją za to, tak jak wcześniej podobne zachowanie spotykało się z aprobatą. W ciemnym spojrzeniu błysnęła nieskrywana satysfakcja, gdy tylko dostrzegła nagły zryw emocji, piękne szarpnięcie zirytowania, być może zaskoczenia. Panna Multon była najwyraźniej kolejną osobą, która nie spodziewała się po niej ciętego języka, złośliwości czasami grającej w duszy własne melodie.
- Możemy więcej, powiedz tylko słowo.- skoro już Elvira zdecydowała się zachęcić ją, aby otrząsnęła się z żałosnego stanu, powinna znieść delikatną uszczypliwość.- Poczekam z przyjemnością i niecierpliwością.- dodała, teraz samej naruszając dystans. Przechyliła delikatnie głowę, gdy Elvira zaczęła mówić o ów mężczyźnie, który wpasowywał się w dzisiejszą kategorię. Była ciekawa kto to, określenie dupka pasowało do dużej części męskiej populacji… nawet samego Londynu. Za mało szczegółów, zdecydowanie, dlatego miała chęć pociągnąć ją za język.
- Kłamiesz.- zawyrokowała z zadziornym uśmiechem.- Gdyby temat był zamknięty, nie wspominałabyś Go, nie myślała o nim w tej chwili… a wybrała jakiegoś innego, jednego z wielu, który faktycznie nie ma znaczenia.- jak łatwo było wyciągnąć ów wniosek, gdy miała wrażenie jakby słuchała słów bliźniaczych do tych, które nie raz przechodziły przez jej myśli. Czując szturchnięcie, zerknęła w dół, zanim ponownie utkwiła spojrzenie w kobiecej twarzy.- Wolałabym nie. Co powiesz na drinka? – miała ochotę zakończyć to spotkanie w ten sposób. Podniosła się zwinnie, patrząc na nią teraz z góry.
Zatrzymała na niej uważne spojrzenie, gdy w kobiecym głosie usłyszała złośliwość i wątpliwość wraz z rzuconym pytaniem. Nie przejmowała się, opinia Multon w gruncie rzeczy jej nie obchodziła, nie miała cienia znaczenia. Poza tym domyślała się, że prezentowała się teraz raczej kiepsko i pewnie sama sobie nie uwierzyłaby w zapewnienie o świadomości własnej wartości. Snująca się bez celu, rozmyślająca nad zakończonym związkiem… żałosne. Ta jedna myśl, uświadamiała jak nic, że musi wziąć się w garść.
- Nic zaskakującego.- odparła, kiedy dziewczyna przyznała, że nie rozumie tego podejścia. Nie spodziewała się niczego innego, ale też nie miała chęci, aby wyjaśnić jej cokolwiek. Co dało jej takie działanie? Zastanowiła się nad tym dłuższą chwilę.- Wolność? Powód, aby nie oglądać się już za siebie? – właśnie to udało jej się osiągnąć i nabierała coraz większej pewności co do tego. Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, a oczy zmrużyły nieco, gdy padło jakże przewrotne pytanie.- Możliwe.- szepnęła, a przez to, jak blisko siebie znajdowały się, nie musiała mówić głośniej. Obie były uzdrowicielkami, obie wiedziały o istotności tego organu, lecz teraz względem emocji, zdawało się zbędne, a przynajmniej póki okazywało się raną.
Nie cofnęła się, gdy Multon zbliżyła się jeszcze bardziej, nie przeszkadzało jej to. Coraz bardziej neutralnie podchodziła do towarzystwa uzdrowicielki oraz do tego, co mówiła. Zwłaszcza że miała sporo racji w większości rzucanych słów.- Jak pewność siebie.- prychnęła, ale nie ganiła ją za to, tak jak wcześniej podobne zachowanie spotykało się z aprobatą. W ciemnym spojrzeniu błysnęła nieskrywana satysfakcja, gdy tylko dostrzegła nagły zryw emocji, piękne szarpnięcie zirytowania, być może zaskoczenia. Panna Multon była najwyraźniej kolejną osobą, która nie spodziewała się po niej ciętego języka, złośliwości czasami grającej w duszy własne melodie.
- Możemy więcej, powiedz tylko słowo.- skoro już Elvira zdecydowała się zachęcić ją, aby otrząsnęła się z żałosnego stanu, powinna znieść delikatną uszczypliwość.- Poczekam z przyjemnością i niecierpliwością.- dodała, teraz samej naruszając dystans. Przechyliła delikatnie głowę, gdy Elvira zaczęła mówić o ów mężczyźnie, który wpasowywał się w dzisiejszą kategorię. Była ciekawa kto to, określenie dupka pasowało do dużej części męskiej populacji… nawet samego Londynu. Za mało szczegółów, zdecydowanie, dlatego miała chęć pociągnąć ją za język.
- Kłamiesz.- zawyrokowała z zadziornym uśmiechem.- Gdyby temat był zamknięty, nie wspominałabyś Go, nie myślała o nim w tej chwili… a wybrała jakiegoś innego, jednego z wielu, który faktycznie nie ma znaczenia.- jak łatwo było wyciągnąć ów wniosek, gdy miała wrażenie jakby słuchała słów bliźniaczych do tych, które nie raz przechodziły przez jej myśli. Czując szturchnięcie, zerknęła w dół, zanim ponownie utkwiła spojrzenie w kobiecej twarzy.- Wolałabym nie. Co powiesz na drinka? – miała ochotę zakończyć to spotkanie w ten sposób. Podniosła się zwinnie, patrząc na nią teraz z góry.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ławka nad rzeką
Szybka odpowiedź