Ławka nad rzeką
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ławka nad rzeką
Nad samą Tamizą znajduje się niewielka ławka, a z tabliczki na jej oparciu można się dowiedzieć, że została zadedykowana Elisabeth, “o której pamięć nigdy nie wygaśnie”. Chociaż ławka, sądząc po wyglądzie, z pewnością jest już wiekowa, czas obchodzi się z nią nad wyraz łagodnie: drewno nie ulega zniszczeniom pod wpływem deszczów, wciąż jest solidne i twarde, niemożliwym jest wyryć w nim jakiekolwiek zadrapania czy wyżłobienia, ewentualne akty wandalizmu zwyczajnie nie przynoszą skutku. Ktokolwiek postawił tę ławkę, zadbał o to, żeby nałożyć nań odpowiednie zaklęcia ochronne. Za dnia często przysiadają się tutaj turyści - ławka oddalona o kilkadziesiąt metrów od Mostu Westminster stanowi doskonały punkt widokowy na wiele słynnych atrakcji Londynu. Wieczorami atmosfera robi się bardziej romantyczna, a dźwięki dobiegające z ulic za plecami cichną.
Nie miał doświadczenia w walce z czarną magią. Owszem, brał udział w kilku spotkaniach klubu pojedynków, ale to był jedynie śmieszny ułamek tego co można było spotkać w prawdziwym świecie. Nawet będąc w Zakonie nie brał udziału w wystarczającej ilości akcji, żeby oswoić się z podobnymi zaklęciami. Najczęściej służył pomocą medyczną, bo właśnie na tym znał się najlepiej, rzadko po prostu walcząc. Był świadomy, że swoim brakiem umiejętności nie przyniósłby wielu korzyści, za to mógł dużo zdziałać za kurtyną. Dlatego teraz kompletnie nie wiedział jak się zachować przed tą tajemniczą barierą. Nie miał pojęcia skąd mogła się wziąć i mógł się jedynie domyślać w jaki sposób ją zlikwidować. A i tak ten pomysł przyszedł do niego dopiero po dwukrotnym porażeniu magią. Czuł, że całe jego plecy są boleśnie obtłuczone, ale to wciąż nie były obrażenia, które mogły mu w czymkolwiek przeszkodzić. - Zauważyłem - odpowiedział niezadowolony, dopiero teraz zastanawiając się kto to wyczarował i czy przypadkiem nie jest gdzieś w pobliżu. Zacisnął mocniej palce na różdżce, ale nikt wokół niego nie wydał mu się szczególnie podejrzany.
Obserwował Kierana i jego próbę obalenia czarnomagicznej bariery, będąc pewnym, że mu się to uda. Tyle lat pracował w zawodzie aurora, że pewnie takich tarcz widział przynajmniej dziesięć - takie było wyobrażenie Archibalda i nawet nie uznał go za mylne, kiedy z zaklęcia Rinehearta nic nie wyszło. Przez moment Prewett miał wrażenie, że wąska stróżka światła rozsadzi tarczę, ale niestety nic takiego się nie stało. Westchnął z rezygnacją, zaczynając czuć presję czasu. Gdyby nie to już wyleczyłby Kierana i zająłby się kolejnymi potrzebującymi, a tak marnował swój czas w jakiejś kwarantannie. Zdenerwowany uniósł różdżkę i postanowił samemu uporać się z tą przeszkodą. Wątpił w swoje powodzenie, w końcu kompletnie się na tym nie znał, ale bezczynne stanie wydawało mu się jeszcze gorsze. Finite Incantatem pomyślał, unosząc wyżej obie ręce. A nóż jego zaklęcie się powiedzie, przecież nie można było tracić wiary.
Obserwował Kierana i jego próbę obalenia czarnomagicznej bariery, będąc pewnym, że mu się to uda. Tyle lat pracował w zawodzie aurora, że pewnie takich tarcz widział przynajmniej dziesięć - takie było wyobrażenie Archibalda i nawet nie uznał go za mylne, kiedy z zaklęcia Rinehearta nic nie wyszło. Przez moment Prewett miał wrażenie, że wąska stróżka światła rozsadzi tarczę, ale niestety nic takiego się nie stało. Westchnął z rezygnacją, zaczynając czuć presję czasu. Gdyby nie to już wyleczyłby Kierana i zająłby się kolejnymi potrzebującymi, a tak marnował swój czas w jakiejś kwarantannie. Zdenerwowany uniósł różdżkę i postanowił samemu uporać się z tą przeszkodą. Wątpił w swoje powodzenie, w końcu kompletnie się na tym nie znał, ale bezczynne stanie wydawało mu się jeszcze gorsze. Finite Incantatem pomyślał, unosząc wyżej obie ręce. A nóż jego zaklęcie się powiedzie, przecież nie można było tracić wiary.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Może i odrobinę za późno poinformował Archibalda o sposobie działania niewidzialnej tarczy, skoro ten zdołał odczuć jej siłę na własnej skórze. Niektórym łatwiej uczyć się na własnych błędach, choć Kieran nie tolerował żadnych. To właśnie łączyło go z męską linią jego rodziny, zostało mu wpojone i dane raz na zawsze, aby łatwo identyfikował się jako kolejny Rineheart. Dziadek i ojciec wbili mu do głowy, że lepiej zważać na cudze błędy, aby samemu ich w przyszłości nie popełniać. Po co pchać paluch między drzwi, kiedy dobrze się wie, że ktoś inny go pchał i tym właśnie sposobem go stracił bezpowrotnie? Ten jeden przejaw nieuwagi był w stanie wybaczyć, bo nie niósł żadnych poważnych konsekwencji, jak również Prewett nie został nauczony tego, jak wyczuwać czarną magię w swoim otoczeniu. Co najwyżej lord potłukł się kolejny, może i niepotrzebnie, ale dzięki temu z pewnością wyniesie z całej sytuacji jakąś naukę. Wiedza płynąca z doświadczenia jest niezwykle cenna. Chyba tylko dlatego Kieran nie zaczął kręcić nosem z jawnym niezadowoleniem, a jego spojrzenie nie stało się surowe.
Choć zaklęcie dosięgło tarczy, ta wciąż pozostała nienaruszona, jawnie kpiąc sobie z wcześniejszego ataku na jej powłokę. Jakby krzyczała bezczelnie tylko na tyle cię stać, gdy jasny promień rozprysł się tak po prostu. Bezczelne ucieleśnienie mrocznej magii okazało się większym wyzwaniem, przez które Kieran zmarszczył z irytacji brwi. Zmiął przekleństwo w ustach, a potem niemrawo spoglądał na próbę Archibalda. Promień zaklęcia umknął z jego różdżki i dotarł do bariery, po której spłynął leniwie. Również wysiłek toksykologa okazał się nieskuteczny, co jedynie mocniej rozsierdziło aurora. Marnowali cenny czas na uporanie się z tą cholerną tarczą, kiedy z pewnością wiele osób oczekiwało pomocy od osoby obeznanej w magii leczniczej. Z trudem powstrzymał się od posyłania bluzg i podniesienia swego oburzenia na anomalie, które niezwykle utrudniały czarodziejskiej społeczności funkcjonowanie. Mężczyzna znów uniósł swoją różdżkę i huknął donośnie w myślach: Finite Incatatem!
PŻ: 202/224 (kara -5)
Choć zaklęcie dosięgło tarczy, ta wciąż pozostała nienaruszona, jawnie kpiąc sobie z wcześniejszego ataku na jej powłokę. Jakby krzyczała bezczelnie tylko na tyle cię stać, gdy jasny promień rozprysł się tak po prostu. Bezczelne ucieleśnienie mrocznej magii okazało się większym wyzwaniem, przez które Kieran zmarszczył z irytacji brwi. Zmiął przekleństwo w ustach, a potem niemrawo spoglądał na próbę Archibalda. Promień zaklęcia umknął z jego różdżki i dotarł do bariery, po której spłynął leniwie. Również wysiłek toksykologa okazał się nieskuteczny, co jedynie mocniej rozsierdziło aurora. Marnowali cenny czas na uporanie się z tą cholerną tarczą, kiedy z pewnością wiele osób oczekiwało pomocy od osoby obeznanej w magii leczniczej. Z trudem powstrzymał się od posyłania bluzg i podniesienia swego oburzenia na anomalie, które niezwykle utrudniały czarodziejskiej społeczności funkcjonowanie. Mężczyzna znów uniósł swoją różdżkę i huknął donośnie w myślach: Finite Incatatem!
PŻ: 202/224 (kara -5)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 04.05.18 16:48, w całości zmieniany 2 razy
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jego próba zlikwidowania tajemniczej tarczy zakończyła się fiaskiem - nie żeby Archibalda to szczególnie zdziwiło. Dobrze wiedział, że jego znajomość obrony przed czarną magią znajduje się na przeciętnym poziomie, chociaż prawdopodobnie nawet to słowo przeciętny jest użyte na wyrost. Tylko nie miał czasu szkolić się we wszystkim - jego priorytetem zawsze była i będzie magia lecznicza. Wolny czas wolał pożytkować właśnie na nią, nie na żadną inną dziedzinę nauki, bo każda inna zakładała skupienie się na nim samym, a on chciał pomagać innym. Jakkolwiek nielogicznie by to nie brzmiało; w końcu martwy nikomu więcej nie pomoże, ale Archibald jeszcze nie dotarł do tego wniosku. Może dzisiejsze niepowodzenie wraz z kilkoma wcześniejszymi dadzą mu coś do zrozumienia.
W tym momencie to nie nieudane zaklęcie go zdenerwowało, a anomalia. Poczuł jak z jego nosa zaczyna lecieć krew, jakby był stereotypowym wątłym i bladym szlachcicem, który męczy się przy rzuceniu pierwszego lepszego czaru. A przecież wcale tak nie było - naprawdę nie rozumiał anomalii, chociaż bardzo się starał. Dlaczego akurat teraz poczuł się osłabiony? Czy było to spowodowane tym konkretnym zaklęciem czy dwukrotnym wystawieniem się na działanie czarnomagicznej bariery? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie tak jak nie potrafił odpowiedzieć na setki innych. Teraz najbardziej pragnął zniknięcia anomalii - nie tylko ze względu na siebie, ale również (A może przede wszystkim?) ze względu na dzieci. One musiały się z nimi mierzyć bez przerwy. Nie mogły od nich uciec, tak jak dorośli, po prostu unikając czarowania. Wbrew pozorom okazywały się silniejsze - Archibald wciąż pamiętał jak dzielnie Winnie zniósł miotanie piorunami. Nie wiedzieć czemu on częściej stawał się ofiarą anomalii niż Miriam. O, i znowu kolejne pytanie bez odpowiedzi. Kiedy to się w końcu zmieni? To zaczynało być nie do zniesienia.
Widząc, że Kieranowi również nie udało się zaklęcie, Archibald postanowił spróbować jeszcze raz. Komuś musiało w końcu się udać, tak? Finite incantatem!
203/208
W tym momencie to nie nieudane zaklęcie go zdenerwowało, a anomalia. Poczuł jak z jego nosa zaczyna lecieć krew, jakby był stereotypowym wątłym i bladym szlachcicem, który męczy się przy rzuceniu pierwszego lepszego czaru. A przecież wcale tak nie było - naprawdę nie rozumiał anomalii, chociaż bardzo się starał. Dlaczego akurat teraz poczuł się osłabiony? Czy było to spowodowane tym konkretnym zaklęciem czy dwukrotnym wystawieniem się na działanie czarnomagicznej bariery? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie tak jak nie potrafił odpowiedzieć na setki innych. Teraz najbardziej pragnął zniknięcia anomalii - nie tylko ze względu na siebie, ale również (A może przede wszystkim?) ze względu na dzieci. One musiały się z nimi mierzyć bez przerwy. Nie mogły od nich uciec, tak jak dorośli, po prostu unikając czarowania. Wbrew pozorom okazywały się silniejsze - Archibald wciąż pamiętał jak dzielnie Winnie zniósł miotanie piorunami. Nie wiedzieć czemu on częściej stawał się ofiarą anomalii niż Miriam. O, i znowu kolejne pytanie bez odpowiedzi. Kiedy to się w końcu zmieni? To zaczynało być nie do zniesienia.
Widząc, że Kieranowi również nie udało się zaklęcie, Archibald postanowił spróbować jeszcze raz. Komuś musiało w końcu się udać, tak? Finite incantatem!
203/208
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Druga próba obalenia bariery również okazała się nieskuteczna, przez co aż zacisnął usta z irytacji. Tak naprawdę zacisnął je po to, aby nie uleciała z nich żadna bluzga wypełniona goryczą porażki, do której jeszcze nie był gotów się przyznać, a przecież musiał stawić jej właśnie czoła. Niewątpliwie w jego głowie można było odnaleźć w tej jednej chwili wiele wymyślnych obelg, z których mógłby stworzyć niebywale długą i wulgarną wiązankę. A wszystko przez zaznane upokorzenie wynikające z tej cholernej niemocy. Krew burzyła się w jego żyłach, bo nie mógł poradzić sobie z tarczą i żadnym usprawiedliwieniem nie był fakt, że utkana została z czarnej magii. On, doświadczony auror, nie zdołał obalić bariery. Mógł zrzucić to na karb anomalii, jednak nie chciał szukać dla siebie wymówek, wolał raczej podsumować wszystkie swoje niedociągnięcia.
Przyglądał się ponownym staraniom Archibalda, nie oczekując zbyt wiele, tymczasem został mile zaskoczony, bo oto tarcza padła, gdy dosięgło ją kolejne zaklęcie Prewetta. Skuteczność lorda w tym przypadku wprawiła go w osłupienie, lecz zdołał je szybko w sobie zdusić. Nie miało znaczenia kto pozbył się kłopotliwej ostoi czarnej magii pomiędzy nimi. To nie powinno mieć znaczenia. Dla Kierana mimo wszystko miało.
– Najwyższa pora – burknął niewyraźnie pod nosem, ruszając ku Archibaldowi, aby samemu sprawdzić, że zagrożenie w postaci odpychającej tarczy rzeczywiście zostało w pełni zażegnane. Niewidzialna siła nie posłała go kilka metrów dalej na łopatki, zatem mieli spokój przynajmniej z tą jedną komplikacją.
– Dobra robota – wycedził z siebie pochwałę, choć bez większego entuzjazmu. Zwyczajnie nie potrafił słać komplementów, nawet własnej córce ich szczędził. Popełnił kolejny wyjątek tego dnia i naprawdę chciał wierzyć, że nie wejdzie mu to w nawyk. Zawsze najlepiej odnajdywał się w roli szorstkiego aurora, w innych zaś całkowicie się gubił. Chyba właściwie nigdy nie wychodził z tej roli, niezależnie od tego, czy w danej chwili miał być mężem, czy ojcem, albo po prostu sąsiadem. – Niepotrzebna komplikacja – dodał mrukliwie, mając na myśli przeklętą tarczę. – Powinieneś się zająć innymi poszkodowanymi.
Wciąż dokuczał mu uciążliwy ból głowy, jak również nie miał zagojonych wszystkich ran, mimo to nie czuł, aby potrzebna mu już była pomoc. Wokół były inne osoby, w bardziej opłakanym stanie niż on sam. Zresztą, musiał znaleźć Jackie, za którą zaczął się rozglądać, próbując nie czynić tego zbyt jawnie. Żadnych gwałtownych ruchów głową, tylko sunięcie wzrokiem po najbliższym otoczeniu, prawie leniwie.
PŻ: 202/224 (kara -5)
Przyglądał się ponownym staraniom Archibalda, nie oczekując zbyt wiele, tymczasem został mile zaskoczony, bo oto tarcza padła, gdy dosięgło ją kolejne zaklęcie Prewetta. Skuteczność lorda w tym przypadku wprawiła go w osłupienie, lecz zdołał je szybko w sobie zdusić. Nie miało znaczenia kto pozbył się kłopotliwej ostoi czarnej magii pomiędzy nimi. To nie powinno mieć znaczenia. Dla Kierana mimo wszystko miało.
– Najwyższa pora – burknął niewyraźnie pod nosem, ruszając ku Archibaldowi, aby samemu sprawdzić, że zagrożenie w postaci odpychającej tarczy rzeczywiście zostało w pełni zażegnane. Niewidzialna siła nie posłała go kilka metrów dalej na łopatki, zatem mieli spokój przynajmniej z tą jedną komplikacją.
– Dobra robota – wycedził z siebie pochwałę, choć bez większego entuzjazmu. Zwyczajnie nie potrafił słać komplementów, nawet własnej córce ich szczędził. Popełnił kolejny wyjątek tego dnia i naprawdę chciał wierzyć, że nie wejdzie mu to w nawyk. Zawsze najlepiej odnajdywał się w roli szorstkiego aurora, w innych zaś całkowicie się gubił. Chyba właściwie nigdy nie wychodził z tej roli, niezależnie od tego, czy w danej chwili miał być mężem, czy ojcem, albo po prostu sąsiadem. – Niepotrzebna komplikacja – dodał mrukliwie, mając na myśli przeklętą tarczę. – Powinieneś się zająć innymi poszkodowanymi.
Wciąż dokuczał mu uciążliwy ból głowy, jak również nie miał zagojonych wszystkich ran, mimo to nie czuł, aby potrzebna mu już była pomoc. Wokół były inne osoby, w bardziej opłakanym stanie niż on sam. Zresztą, musiał znaleźć Jackie, za którą zaczął się rozglądać, próbując nie czynić tego zbyt jawnie. Żadnych gwałtownych ruchów głową, tylko sunięcie wzrokiem po najbliższym otoczeniu, prawie leniwie.
PŻ: 202/224 (kara -5)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 02.05.18 15:23, w całości zmieniany 2 razy
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Udało się! Archibald nie mógł uwierzyć własnym oczom. Duża, czarnomagiczna bariera zniknęła jak (nomen omen) za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przecież jego umiejętności dotyczące czegokolwiek poza lecznictwem wołały o pomstę do nieba, a pomimo tego udało mu się dokonać czegoś co nie udało się Kieranowi. Był zmęczony, to fakt, a Archibaldowi po prostu dopisało szczęście, ale wciąż był w szoku. Niemniej to nie czas na dziwienie się takimi rzeczami - Kieran i inni poszkodowani czekali na jego pomoc. Otrząsnął się i podbiegł do Rinehearta. - Dziękuję - odpowiedział lekko zaskoczony tą pochwałą, wciąż uważając swoje powodzenie za łut szczęścia, ale wolał tego nie podkreślać. Zresztą nieważne, musiał się skupić na leczeniu. W jego pracy czas nie był wiernym kompanem, szczególnie podczas takich akcji. Musiał się sprężyć i pomóc innym, nawet Kieran to zauważał, ale za szybko go wyganiał. - Nie, najpierw muszę zająć się tobą - powiedział, stając na przecieko niego. Czuł się przy nim jak dzieciak, sięgał mu niewiele ponad ramię. - Wystarczająco długo pracuje jako uzdrowiciel, żeby wiedzieć, że nawet takie urazy mogą prowadzić do poważnych komplikacji - dodał, żeby na pewno wszystko było jasne. Potrafił być uparty, zresztą zawodzie uzdrowiciela to było konieczne. Już wcześniej zauważył liczne śliniaki i obtarcia na jego ciele, ale najpierw chciał się zająć jego bólem głowy. Był przekonany, że przeszkadza mu najbardziej - sam niedawno cierpiał na okropną migrenę przez działanie anomalii, chyba nigdy nie bolała go głowa tak jak wtedy. Wycelował więc w niego różdżką. - Zajmę się bólem głowy - uprzedził. Nie lubił zostawiać pacjentów w niewiedzy - nawet jeżeli wiadomości nie były najlepsze, wolał o nich powiedzieć niż udawać, że wszystko jest w porządku. W tym momencie na szczęście najtrudniejsze urazy zostały wyleczone, a te pozostałe nie powinny już sprawić żadnego problemu. Nie powinny, ale magia bywała ostatnio kapryśna, musiał więc się skupić, żeby nie popełnić żadnego błędu. - Paxo
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Niedowierzanie Archibalda we własny sukces Kieranowi wydało się poniekąd czymś naturalnym, bo reakcja ta znajdowała uzasadnienie w rzeczywistości. Czarodziej, który od zawsze skupiał się na rozwijaniu umiejętności związanych z magią leczniczą, przez co zwracał mniejszą uwagę na inne dziedziny magii, właśnie pozbył się czarnomagicznej tarczy, mimo że miał z nią do czynienia po raz pierwszy. Zarazem w tym zdumieniu było mimo wszystko coś niegodnego, jakby sam Prewett od początku nie wierzył, że mu się uda, a działanie podjął tylko z konieczności, ponieważ tego od niego oczekiwano. A może sam poczuł, że to jego obowiązek? Na całe szczęście Rineheart nie był skory do analizowanie motywacji toksykologa, miał inne priorytety, przede wszystkim chciał jak najszybciej odnaleźć córkę. Gdy już upewni się, że Jackie jest cała, zapewne dołączy do osób próbujących opanować sytuację. I w nim odzywało się poczucie obowiązku, choć gdzieś w głębi duszy odczuwał jeszcze niepokój.
Podziękowanie skierowane ku niemu prawie całkowicie zignorował, bo jednak czujność kazała mu odnotować zaskoczenie występujące nie tylko w tonie wypowiedzi, ale i na twarzy lorda, po raz kolejny zresztą. Zaraz jednak dane mu było mierzyć się ze stanowczością uzdrowiciela. Słysząc jawny sprzeciw z jego strony, tym razem sam musiał dać ujście swojemu zdziwieniu, posyłając nieco zaskoczone spojrzenie Archibaldowi. Kiedy wysłuchał jego argumentacji, zmarszczył brwi, zbił usta w wąską kreskę, a potem przymknął oczy i westchnął ciężko.
– Niech ci będzie.
Nie obdarzył jego różdżki podejrzliwym spojrzeniem, jednak na wszelki wypadek zerkał na nią kątem oka. Zaklęcie trafiło w niego i mógł przysiąc, że czuł, jak w niego wsiąka, by zaraz zalać go ciepłem, spokojem. Skronie przestały uparcie pulsować, więc może cały ten ból głowy był wynikiem podniesionego ciśnienia. Kieran nie był fachowcem, zatem nie próbował doszukiwać się przyczyn, po prostu czuł się lepiej niż wcześniej i był za to wdzięczny.
– Czuję się już całkiem nieźle – wyrzucił z siebie niezbyt entuzjastycznie, jednak i tak miał nadzieję, że słowa te zachęcą Prewetta do zajęcia się inną osobą poszkodowaną.
PŻ: 218/224 (udane Paxo: 5+½L = 16)
Podziękowanie skierowane ku niemu prawie całkowicie zignorował, bo jednak czujność kazała mu odnotować zaskoczenie występujące nie tylko w tonie wypowiedzi, ale i na twarzy lorda, po raz kolejny zresztą. Zaraz jednak dane mu było mierzyć się ze stanowczością uzdrowiciela. Słysząc jawny sprzeciw z jego strony, tym razem sam musiał dać ujście swojemu zdziwieniu, posyłając nieco zaskoczone spojrzenie Archibaldowi. Kiedy wysłuchał jego argumentacji, zmarszczył brwi, zbił usta w wąską kreskę, a potem przymknął oczy i westchnął ciężko.
– Niech ci będzie.
Nie obdarzył jego różdżki podejrzliwym spojrzeniem, jednak na wszelki wypadek zerkał na nią kątem oka. Zaklęcie trafiło w niego i mógł przysiąc, że czuł, jak w niego wsiąka, by zaraz zalać go ciepłem, spokojem. Skronie przestały uparcie pulsować, więc może cały ten ból głowy był wynikiem podniesionego ciśnienia. Kieran nie był fachowcem, zatem nie próbował doszukiwać się przyczyn, po prostu czuł się lepiej niż wcześniej i był za to wdzięczny.
– Czuję się już całkiem nieźle – wyrzucił z siebie niezbyt entuzjastycznie, jednak i tak miał nadzieję, że słowa te zachęcą Prewetta do zajęcia się inną osobą poszkodowaną.
PŻ: 218/224 (udane Paxo: 5+½L = 16)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Leczenie szło Archibaldowi naprawdę dobrze - trochę się tego obawiał po podobnej akcji, w której niedawno brał udział, i prawdopodobnie jeszcze przez dłuższy czas będzie miał przez to uraz, chociaż najwyraźniej wcale nie powinien. Udało mu się wyleczyć Kierana bez żadnych komplikacji; poradził sobie wręcz książkowo z każdym urazem i zapewne bardziej by się z tego ucieszył gdyby nie skomplikowana sytuacja w której się znaleźli. Dookoła wciąż panował chaos i mnóstwo osób potrzebowało jego pomocy, nie miał czasu na chełpienie się swoimi dokonaniami - poza tym to była jego praca, za każdym razem powinien osiągać takie wyniki, właśnie to powinna być jego norma. Nawet w przypadku anomalii; anomalie nie mogły stać się wymówką za każde niepowodzenie. Czarodzieje mogli się przez nie niebezpiecznie rozleniwić.
Całe szczęście, że Kieran nie postanowił się buntować przeciwko leczeniu. Na jego ciele pozostały jedynie siniaki i obtarcia - nie wyglądały groźnie, nawet Archibald wątpił, by miał mieć z tego powodu poważniejsze problemy. Niemniej one się zdarzały i Prewett wolał wyleczyć absolutnie każdy uraz i nie martwić się na zapas czy przypadkiem Kieran jednak nie zemdlał i nie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Szczególnie, że dosłownie za chwilę miał wystartować na poszukiwania córki - musiał mieć do tego wystarczająco dużo siły, a pozornie błahe siniaki mogły mu w tym przeszkodzić. - Jeszcze zajmę się twoimi ranami - powiedział, chociaż wierzył Kieranowi, że czuje się już lepiej. Paxo zawsze tak działało. - To potrwa dosłownie minutę - dodał z cichym westchnieniem, żeby mu pacjent przypadkiem nie zwiał. Tyle już razem wytrzymali - ta chwila absolutnie nikogo nie zbawi. - Curatio Vulnera - rzucił więc, celując różdżką w kierunku rozdarcia na jego koszuli. Archibald pomyślał, że może tak przejmować się każdą raną właśnie z powodu śmierci Lewisa - nigdy wcześniej nie umarł mu żaden pacjent, w dodatku dziecko, nie do końca potrafił sobie z tym poradzić, chociaż teoretycznie przeszedł na tym do porządku dziennego już następnego poranka. Nawet jemu się wydawało, że wszystko jest w porządku, ale najwidoczniej nie do końca takie było.
Całe szczęście, że Kieran nie postanowił się buntować przeciwko leczeniu. Na jego ciele pozostały jedynie siniaki i obtarcia - nie wyglądały groźnie, nawet Archibald wątpił, by miał mieć z tego powodu poważniejsze problemy. Niemniej one się zdarzały i Prewett wolał wyleczyć absolutnie każdy uraz i nie martwić się na zapas czy przypadkiem Kieran jednak nie zemdlał i nie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Szczególnie, że dosłownie za chwilę miał wystartować na poszukiwania córki - musiał mieć do tego wystarczająco dużo siły, a pozornie błahe siniaki mogły mu w tym przeszkodzić. - Jeszcze zajmę się twoimi ranami - powiedział, chociaż wierzył Kieranowi, że czuje się już lepiej. Paxo zawsze tak działało. - To potrwa dosłownie minutę - dodał z cichym westchnieniem, żeby mu pacjent przypadkiem nie zwiał. Tyle już razem wytrzymali - ta chwila absolutnie nikogo nie zbawi. - Curatio Vulnera - rzucił więc, celując różdżką w kierunku rozdarcia na jego koszuli. Archibald pomyślał, że może tak przejmować się każdą raną właśnie z powodu śmierci Lewisa - nigdy wcześniej nie umarł mu żaden pacjent, w dodatku dziecko, nie do końca potrafił sobie z tym poradzić, chociaż teoretycznie przeszedł na tym do porządku dziennego już następnego poranka. Nawet jemu się wydawało, że wszystko jest w porządku, ale najwidoczniej nie do końca takie było.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Miał do czynienia z wieloma ranami w swoim życiu, tak dokładnie to na swoim ciele, na którym roiło się od blizn. To był jeden z zawsze obecnych aspektów pracy aurora, na każdym kroku pozostawało się narażonym na atak, a więc i na poważne urazy. Nawet podczas treningu można było nabawić się poważnej kontuzji. Rineheart od początku wiedział na co się pisze, gdy obrał taką a nie inną ścieżkę kariery. Nigdy nie żałował tego wyboru, choć ten odcisnął się na całym jego życiu. Zawsze był aurorem, bo niby kim innym mógłby być? Całe swoje życie podporządkował pracy, przede wszystkim poświęcił rodzinę. Własnej córce nie przepuścił, od zawsze pchając ją w jedynym słusznym kierunku. Jackie. Czyż nie naraził jej na to niebezpieczeństwo? To przez niego mogła spłonąć.
– Dobra – mruknął pod nosem, w ten sposób udzielając mu zgody na dalsze leczenie, jednocześnie posyłając mu sceptyczne spojrzenie, jakby nie był do końca przekonany co do czasu wykonania niby ostatniego zabiegu. Wiedział, że magia potrafi zdziałać cuda i rzeczywiście wyleczyć w mgnieniu oka skomplikowane obrażenia, jednak ostatnimi czasy stała się niezwykle kapryśna. Teraz nawet zaklęcie mające na celu uleczenie czarodzieja mogło paradoksalnie zadać obrażenia, ot tak sprowadzając na rzucającego czar i jego najbliższe otoczenia duże zagrożenia. Ale jak na razie wszystko pod tym względem było w jak najlepszym porządku i Kieran nie śmiał narzekać, zatem nie podniósł dalszych sprzeciwów. Był w stanie wytrzymać jeszcze jedno zaklęcie z działu magii leczniczej. Usłyszał inkantację padającą z ust Archibalda, aby chwile później poczuć jak magia otacza go, rozpływa się w nim, a na sam koniec dociera do wszystkich ran, aby je zasklepić. Wszelkie obtarcia i niezbyt głębokie rany cięte już nie dawały o sobie znać, zostały zaleczone natychmiast. Został postawiony na równe nogi i był naprawdę pod wrażeniem umiejętności, jak i fachowej postawy Prewetta. Z wdzięczności skinął mu głową, co miało pozostać jedyną jawną oznaką aprobaty.
– Jest jeszcze wielu poszkodowanych – prędzej czy później musiał zwrócić na to uwagę, choć bardziej przejęty był tym, czy pośród nich naprawdę znajdowała się Jackie. Nie wykonywał jednak żadnych gwałtownych ruchów, zaś spojrzenie niebieskich oczu nie stało się rozbiegane, raczej wodziło leniwie wokół. Wciąż odczuwał spokój, najwidoczniej Paxo wciąż działało bez zarzutu. – Musimy dojść z tym wszystkim do ładu.
Po tych słowach ruszył między poszkodowanych, próbując pośród nich wypatrzyć tę jedną konkretną sylwetkę. Jackie.
PŻ: 224/224 (udane Curatio Vulnera)
| z tematu x 2
– Dobra – mruknął pod nosem, w ten sposób udzielając mu zgody na dalsze leczenie, jednocześnie posyłając mu sceptyczne spojrzenie, jakby nie był do końca przekonany co do czasu wykonania niby ostatniego zabiegu. Wiedział, że magia potrafi zdziałać cuda i rzeczywiście wyleczyć w mgnieniu oka skomplikowane obrażenia, jednak ostatnimi czasy stała się niezwykle kapryśna. Teraz nawet zaklęcie mające na celu uleczenie czarodzieja mogło paradoksalnie zadać obrażenia, ot tak sprowadzając na rzucającego czar i jego najbliższe otoczenia duże zagrożenia. Ale jak na razie wszystko pod tym względem było w jak najlepszym porządku i Kieran nie śmiał narzekać, zatem nie podniósł dalszych sprzeciwów. Był w stanie wytrzymać jeszcze jedno zaklęcie z działu magii leczniczej. Usłyszał inkantację padającą z ust Archibalda, aby chwile później poczuć jak magia otacza go, rozpływa się w nim, a na sam koniec dociera do wszystkich ran, aby je zasklepić. Wszelkie obtarcia i niezbyt głębokie rany cięte już nie dawały o sobie znać, zostały zaleczone natychmiast. Został postawiony na równe nogi i był naprawdę pod wrażeniem umiejętności, jak i fachowej postawy Prewetta. Z wdzięczności skinął mu głową, co miało pozostać jedyną jawną oznaką aprobaty.
– Jest jeszcze wielu poszkodowanych – prędzej czy później musiał zwrócić na to uwagę, choć bardziej przejęty był tym, czy pośród nich naprawdę znajdowała się Jackie. Nie wykonywał jednak żadnych gwałtownych ruchów, zaś spojrzenie niebieskich oczu nie stało się rozbiegane, raczej wodziło leniwie wokół. Wciąż odczuwał spokój, najwidoczniej Paxo wciąż działało bez zarzutu. – Musimy dojść z tym wszystkim do ładu.
Po tych słowach ruszył między poszkodowanych, próbując pośród nich wypatrzyć tę jedną konkretną sylwetkę. Jackie.
PŻ: 224/224 (udane Curatio Vulnera)
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Choć bardzo starała się myśleć o czymkolwiek innym niż to, do czego przyznał się Bagman, nawet ważne sprawy Zakonu nie były w stanie powstrzymać potoku jej rozmyślań. Kwestie poruszone na spotkaniu dotknęły ją do żywego, lecz analizowała jej już tyle razy, że w końcu musiała odetchnąć. Nawet planowanie wyprawy na misję nie było w stanie całkowicie skupić jej uwagi; myśli uciekały wciąż i wciąż do tematu, który rzekomo zostawiła już za sobą. Nie mogła pozbyć się obrazu jego twarzy z momentu, gdy wyznawał jej czym się stał i płaszczył się, przedstawiając swoją wersję wydarzeń. Gardziła nim za to, jaką decyzję podjął, lecz nie mogła nie żałować jego osoby.
Kiedyś Aidan był dla niej najważniejszy na całym świecie, nawet ego rudowłosej zeszło na dalszy plan i liczyło się tylko wspólne życie oraz planowanie kolejnych wspaniałych kroków, które wykonywać miała ramię w ramię z mężczyzną, którego kochała do szaleństwa. A później kubeł zimnej wody wylał się prosto na jej głowę, a grunt zachwiał pod nogami. Upadła, a podniosła się tylko dlatego, że byli przy niej ludzie, którzy jej pomogli. Spotykając się dziś z łamaczem klątw podświadomie stawiała się właśnie w roli wsparcia, jakiego być może nie otrzymał od lat.
Litowała się nad nim, gdy wysyłała list z zaproszeniem na spotkanie, lecz jednocześnie pragnęła uspokoić własne sumienie, które ostatnimi czasy nie było tak nieskazitelne, jak można byłoby podejrzewać. Wiedziała, że nigdy nie da mu drugiej szansy, lecz ochota na zapchnięcie go na margines podobała jej się tylko przez chwilę, bowiem wyobraziła sobie moment, w którym będzie musiała wytłumaczyć wszystko Amosowi. Gdy podrośnie, na pewno zapyta o ojca i jeśli odziedziczył choć połowę jej temperamentu, zapewne nie przyjmie gładko wymijającej odpowiedzi. Jessa musiała liczyć się z tym, że przeszłość dogoni ją prędzej czy później, a skoro już tak się stało, postanowiła stawić jej czoła.
Pojawiła się w Londynie z samego rana, korzystając ze świstoklika, który przeniósł ją z Ottery St Catchpole prosto do magicznej części stolicy. Wykorzystała czas wolny na zrobienie niezbędnych sprawunków i gdy nadeszła wyznaczona godzina, skierowała się ku parkowej alejce, kojarzonej jeszcze z okresu, w którym mieszkała nieopodal. Wiedziała, że Aidan odnajdzie ją bez problemu.
Usiadła na jednej z ławek i szczelniej owinęła się musztardowym szalikiem; kontrastował z jej włosami, lecz razem wpisywały się w jesienną aurę tego miejsca. Diggory nie oparła się wygodnie, lecz nie rozglądała się też natarczywie. Co ma być, to będzie. Upewniła się, że różdżka znajduje się na właściwym miejscu i czekała na nadejście mężczyzny, który posiadał umiejętność wyprowadzenia jej z równowagi w pół sekundy.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
10 września
Od paru dni byłem pobudzony, mój umysł jak szalony kalkulował raz po raz różne scenariusze na zbliżający się dzień, skupiał się na myśleniu co może się zdarzyć i jaki to może mieć dla mnie skutek, przez co ciężko było mi się skupić na czymkolwiek, a już tym bardziej na pracy. Świadom tego zrezygnowałem z przyjmowania zleceń od piątego września do dziś, by nie narażać się na niebezpieczne skutki rozkojarzenia, nie chciałem przypadkiem zamiast złamać klątwę skierować jej działanie na siebie samego. Nie pozostało mi więc nic innego jak nerwowe kręcenie się po domu i odliczanie leniwie ciągnących się godzin, które dzieliły mnie od chwili, w której sowa przyniosła mi list do wyznaczonej daty spotkania.
Nie mogłem zaprzeczyć, że przesyłka bardzo mnie zaskoczyła, po feralnym pojedynku nie spodziewałem się kolejnego kontaktu, przynajmniej nie z jej strony, sam też próbowałem trzymać swoje nerwy i uczucia na wodzy, nie dopuścić do głosu rozpaczy, która pojawiła się, gdy Jessa odwróciła się do mnie plecami by w końcu zniknąć w oddali wędrując do swojego domu, odchodząc z mojego życia na stałe, jak mi się wtedy zdawało. Wiedziałem, że sam jestem sobie winien, że gdyby nie moje błędy nie doszło by do tego, jednak nic nie mogło zmienić faktu, że czułem się fatalnie. I robiłem wszystko by o tym nie myśleć. Jednak ten list… Gdy go przeczytałem coś we mnie pękło, uczucia zalały mnie od nowa i chociaż kobieta wyraźnie podkreśliła, że nie powinienem robić sobie nadziei i choć była to najbardziej logiczna opcja działania, nie potrafiłem powstrzymać szalejących w chaosie myśli, które wśród wielu złych scenariuszy i obaw, podsuwały mi również wyobrażenia, które przyprawiały mnie o tęskne szybsze bicie serca.
Rano obudziłem się bardzo wcześnie, podekscytowanie i stres nie pozwoliły mi spać spokojnie i długo, podniosłem się więc wcześnie i wyruszyłem na miasto najwcześniej jak to było możliwe, zdecydowałem się dotrzeć na miejsce pieszo choć czekał mnie ładny spacer ten mógł pomóc mi w rozładowaniu zbędnych emocji i ułożeniu sobie wszystkiego w głowie. Szedłem żywym, ale nie za szybkim krokiem, nie chciałem dotrzeć przed czasem i czekać na ławce, w efekcie gdy dotarłem na miejsce wybiła już umówiona godzina. Zatrzymałem się na chwilę poszukując wzrokiem kobiety, a gdy wreszcie ją odnalazłem odetchnąłem głębiej zbierając się w sobie. Co ma być to się stanie, nie mogłem powstrzymać biegu wydarzeń, ani nie zamierzałem przed nim uciec.
-Dzień dobry – odezwałem się, gdy w końcu podszedłem do Jessy, uśmiechając się do niej niepewnie. Nie mogłem nie zauważyć jak ładnie wygląda. - Miło cię widzieć.
Od paru dni byłem pobudzony, mój umysł jak szalony kalkulował raz po raz różne scenariusze na zbliżający się dzień, skupiał się na myśleniu co może się zdarzyć i jaki to może mieć dla mnie skutek, przez co ciężko było mi się skupić na czymkolwiek, a już tym bardziej na pracy. Świadom tego zrezygnowałem z przyjmowania zleceń od piątego września do dziś, by nie narażać się na niebezpieczne skutki rozkojarzenia, nie chciałem przypadkiem zamiast złamać klątwę skierować jej działanie na siebie samego. Nie pozostało mi więc nic innego jak nerwowe kręcenie się po domu i odliczanie leniwie ciągnących się godzin, które dzieliły mnie od chwili, w której sowa przyniosła mi list do wyznaczonej daty spotkania.
Nie mogłem zaprzeczyć, że przesyłka bardzo mnie zaskoczyła, po feralnym pojedynku nie spodziewałem się kolejnego kontaktu, przynajmniej nie z jej strony, sam też próbowałem trzymać swoje nerwy i uczucia na wodzy, nie dopuścić do głosu rozpaczy, która pojawiła się, gdy Jessa odwróciła się do mnie plecami by w końcu zniknąć w oddali wędrując do swojego domu, odchodząc z mojego życia na stałe, jak mi się wtedy zdawało. Wiedziałem, że sam jestem sobie winien, że gdyby nie moje błędy nie doszło by do tego, jednak nic nie mogło zmienić faktu, że czułem się fatalnie. I robiłem wszystko by o tym nie myśleć. Jednak ten list… Gdy go przeczytałem coś we mnie pękło, uczucia zalały mnie od nowa i chociaż kobieta wyraźnie podkreśliła, że nie powinienem robić sobie nadziei i choć była to najbardziej logiczna opcja działania, nie potrafiłem powstrzymać szalejących w chaosie myśli, które wśród wielu złych scenariuszy i obaw, podsuwały mi również wyobrażenia, które przyprawiały mnie o tęskne szybsze bicie serca.
Rano obudziłem się bardzo wcześnie, podekscytowanie i stres nie pozwoliły mi spać spokojnie i długo, podniosłem się więc wcześnie i wyruszyłem na miasto najwcześniej jak to było możliwe, zdecydowałem się dotrzeć na miejsce pieszo choć czekał mnie ładny spacer ten mógł pomóc mi w rozładowaniu zbędnych emocji i ułożeniu sobie wszystkiego w głowie. Szedłem żywym, ale nie za szybkim krokiem, nie chciałem dotrzeć przed czasem i czekać na ławce, w efekcie gdy dotarłem na miejsce wybiła już umówiona godzina. Zatrzymałem się na chwilę poszukując wzrokiem kobiety, a gdy wreszcie ją odnalazłem odetchnąłem głębiej zbierając się w sobie. Co ma być to się stanie, nie mogłem powstrzymać biegu wydarzeń, ani nie zamierzałem przed nim uciec.
-Dzień dobry – odezwałem się, gdy w końcu podszedłem do Jessy, uśmiechając się do niej niepewnie. Nie mogłem nie zauważyć jak ładnie wygląda. - Miło cię widzieć.
I created a monster, a hell within my head
I created a monster
a beast inside my brain
I created a monster
a beast inside my brain
Aidan Bagman
Zawód : Łamacz Klątw, do niedawna przemytnik i krętacz
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
My fingers claw your skin, try to tear my way in
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
You are the moon that breaks the night for which I have to howl
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Ławka nad rzeką
Szybka odpowiedź