Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Katakumby
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Katakumby
Tuż pod nogami spacerowiczów zwiedzających urokliwe zakątki Doliny Godryka znajduje się coś na kształt podziemnego miasta. O katakumbach krąży wiele legend, ale powszechnie uważa się je za wyssane z palca bajki dla młodych czarodziejów. A jednak istnieją naprawdę. Zbudowane przez założyciela miasta podczas wojny z goblinami miały służyć jako miejsce schronienia dla zagrożonej ludności. Ochroniono je potężnymi zaklęciami, dzięki czemu wszelkie magiczne próby odszukania wejścia czy choćby potwierdzenia istnienia katakumb spełzają na niczym. Nie oznacza to jednak, że nie można się do nich dostać. Wejście znajduje się na cmentarzu, obok grobu Ignotusa. Po wyczarowaniu czerwonego napisu PEVERELL i umieszczeniu go na kamieniu, grób otworzy się ukazując schody prowadzące w dół. Schodząc nimi dotrzeć można do labiryntu korytarzy, w których łatwo się zgubić. Utrzymane są w zaskakująco dobrym stanie, magia świetnie ochroniła katakumby przed destrukcyjnym działaniem czasu. Wchodząc jednak zbyt głęboko natrafić można na kości tych, którzy przecenili swoje możliwości i uwięzieni pod ziemią dokonali żywota. Używanie magii jest tam bowiem możliwe, jednak nic za pomocą czarów nie może się do środka dostać ani stamtąd uciec.
To nie miało już sensu. Nie kiedy Morgoth usłyszał za swoimi plecami poruszenie. Gwałtownie obrócił się, by stanąć przodem do korytarza, którym weszli. Różdżka nie drgnęła jednak czekając na decyzję swojego właściciela. Z miejsca w którym stał, mogły to być równie dobrze czyjeś kroki, ale również i spotęgowane kapanie wody. Odrzucił drugą opcję z tego prostego względu, że usłyszałby to wcześniej. Nie zamierzał rzucać bezmyślnie zaklęć. Nie wiedział, gdzie byli, nie wiedział też kto tu był. Ani co. Jeśli miał użyć czegokolwiek, musiał wiedzieć, z czym mieli do czynienia. A teraz nic nie wiedzieli. Uderzenie w kamień poniósł się w ich stronę wraz z chłodnym oddechem katakumb, niosąc za sobą paskudny odór rozkładających się ciał. Yaxley'owi jednak nie zadrgał żaden mięsień - skupiony był całkowicie na tym, co nadchodziło. Stał plecami do lady Parkison, która zapewne dalej obserwowała przedmioty na stole. W pewnym momencie coś mocno uderzyło w oddali, ale na tyle blisko, by Morgoth poczuł niepokój. Co to było? By się przekonać mieli dwa wyjścia. Mogli czekać lub uciekać. Śmierciożerca jednak wolał się nie działać w nieznane. Odwrócił się, wyminął Elisabeth, po czym złapał za skrzynię, nie wiedząc jakie będą tego konsekwencje. Nie poczuł nic, czując jej ciężar, ale nie zastanawiał się nad tym.
- Szybko! - warknął w stronę kobiety. Mogła spróbować zablokować wejście, z którego dobiegały nieznane im odgłosy. Musiała się jednak pospieszyć. Nie mieli za wiele czasu. Spojrzał na nią wymownie, podchodząc ze szkatułą przy lewym boku do drugiego bezdrzwiowego korytarza. Poprawił chwyt na różdżce i wszedł w ciemność.
|Parzyste - czekacie dalej w miejscu, chociaż odgłosy raz po raz urywają się i wracają. Może to oddalony brzęk łańcuchów?
Nieparzyste - udajecie się w nieznane sobie wejście po drugiej stronie komnaty, chociaż w tle dalej słychać nieznany wam dźwięk.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Szybko! - warknął w stronę kobiety. Mogła spróbować zablokować wejście, z którego dobiegały nieznane im odgłosy. Musiała się jednak pospieszyć. Nie mieli za wiele czasu. Spojrzał na nią wymownie, podchodząc ze szkatułą przy lewym boku do drugiego bezdrzwiowego korytarza. Poprawił chwyt na różdżce i wszedł w ciemność.
|Parzyste - czekacie dalej w miejscu, chociaż odgłosy raz po raz urywają się i wracają. Może to oddalony brzęk łańcuchów?
Nieparzyste - udajecie się w nieznane sobie wejście po drugiej stronie komnaty, chociaż w tle dalej słychać nieznany wam dźwięk.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 28.02.17 19:51, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k10' : 7
'k10' : 7
Ręce dosłownie jej opadły, chociaż po dłuższym zastanowieniu zrobiła to nieco gwałtowniej niż by sobie tego życzyła. Nie miało to jednak znaczenia, bo jej zaklęcie znowu się nie udało! Nie lubiła się poddawać, jednakże nie mogła odpędzić sugestii, iż kolejny raz może być równie nieudany co ten pierwszy. Postanowiła zatem, chociaż na chwilę, przestać próbować i zająć się nieco innymi rzeczami. Zwróciła uwagę na pozostałe przedmioty znajdujące się na stole, a także na miejsce wokół niego. Starała się znaleźć coś nietypowego, coś co na pierwszy rzut oka może wydawać się czymś normalnym, jednakże w obecnej sytuacji wcale takie nie jest. Najpierw zwróciła uwagę na książkę, którą uniosła do góry w nadziei, iż coś z niej wypadnie. I wypadło, upadając lekko na podłogę - Elisabeth schyliła się by podnieść... kartkę. Prychnęła cicho pod nosem i odłożyła stronę książki z powrotem na stół. Kontynuowała swoje poszukiwania, gdy w jednej chwili zamarła. Uderzenie dobiegające z korytarza nie uszło jej uwadze, a wręcz wydawać by się mogło, iż dotarło do niej wręcz zbyt wyraźnie. Odwróciła głowę w stronę przejścia, którym jeszcze niedawno przeszli. Mimowolnie wciągnęła nieco duży haust powietrza, co dodatkowo mocniej ją otrzeźwiło. Czasami zapominała, że nie jest kotem. Mimo nieco wyostrzonych ludzkich zmysłów nie działały one tak, jak pod postacią zwierzęcą. A jednak i bez tego można było wyczuć w powietrzu coś niepokojącego.
Nie było czasu jednak się nad tym zastanawiać, co zresztą w idealny sposób podkreślił jej towarzysz. Aż nazbyt - jego warknięcie nie uszło zachowaniu Elisabeth, która naturalnie poczuła się w jakiś sposób urażona. Jak na razie jednak postanowiła uchować to uczucie w sobie, nie było czasu na oburzenia bądź inne podobne reakcje.
- Murusio - powiedziała, celując w przejście z którego przeszli. Nie miała pojęcia, czy tym razem los będzie jej przychylny i nie miała zamiaru tego sprawdzać. Ruszyła w kierunku, w którym poszedł lord Yaxley i bez słowa weszła do środka, trzymając przed sobą różdżkę. Na chwilę jeszcze zatrzymała się, by odwrócić się w stronę komnaty, w którym znaleźli stół.
- Duna - rzuciła kolejne zaklęcie i zaraz ruszyła przed siebie, pozwalając jednak mężczyźnie iść przodem. Dźwięk wciąż rozchodził się echem po korytarzu, wydawał się stopniowo przybliżać, choć mogło się jej to jedynie wydawać. Najbardziej niepokojący był fakt, iż nie mieli pojęcia, co wydaje te dźwięki. Jeżeli są to żywe stworzenia, to przecież nie muszą być jedynie w tamtej części - mogą być wszędzie.
Nagle w kobietę uderzyła pewna myśl, która wcześniej gdzieś jej umknęła. Zajęta tajemniczą skrzynką nie zwróciła zupełnej uwagi na fakt, iż ona w ogóle się tam znajdowała. Wraz z palącymi się lampami, książką i pojedynczymi kartkami na podłodze. I chociaż tom miał już swoje lata, to kartki wydawały się być świeższe niż powinny.
- To mogą być ludzie - powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego. Jej myśli ponownie trafiły na szkatułkę, trzymaną przez lorda. - Musimy ją otworzyć.
Nie było czasu jednak się nad tym zastanawiać, co zresztą w idealny sposób podkreślił jej towarzysz. Aż nazbyt - jego warknięcie nie uszło zachowaniu Elisabeth, która naturalnie poczuła się w jakiś sposób urażona. Jak na razie jednak postanowiła uchować to uczucie w sobie, nie było czasu na oburzenia bądź inne podobne reakcje.
- Murusio - powiedziała, celując w przejście z którego przeszli. Nie miała pojęcia, czy tym razem los będzie jej przychylny i nie miała zamiaru tego sprawdzać. Ruszyła w kierunku, w którym poszedł lord Yaxley i bez słowa weszła do środka, trzymając przed sobą różdżkę. Na chwilę jeszcze zatrzymała się, by odwrócić się w stronę komnaty, w którym znaleźli stół.
- Duna - rzuciła kolejne zaklęcie i zaraz ruszyła przed siebie, pozwalając jednak mężczyźnie iść przodem. Dźwięk wciąż rozchodził się echem po korytarzu, wydawał się stopniowo przybliżać, choć mogło się jej to jedynie wydawać. Najbardziej niepokojący był fakt, iż nie mieli pojęcia, co wydaje te dźwięki. Jeżeli są to żywe stworzenia, to przecież nie muszą być jedynie w tamtej części - mogą być wszędzie.
Nagle w kobietę uderzyła pewna myśl, która wcześniej gdzieś jej umknęła. Zajęta tajemniczą skrzynką nie zwróciła zupełnej uwagi na fakt, iż ona w ogóle się tam znajdowała. Wraz z palącymi się lampami, książką i pojedynczymi kartkami na podłodze. I chociaż tom miał już swoje lata, to kartki wydawały się być świeższe niż powinny.
- To mogą być ludzie - powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego. Jej myśli ponownie trafiły na szkatułkę, trzymaną przez lorda. - Musimy ją otworzyć.
A little learning is a dangerous thing...
The member 'Elisabeth Parkinson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88, 14
'k100' : 88, 14
Mogło wydawać się, że nie powinni reagować, aż tak przesadnie. W końcu nie wiedzieli z kim ani z czym mają do czynienia. Może mogli kogoś skrzywdzić. Morgoth akurat wierzył w to, że lepiej kogoś niż miałoby się coś stać jego towarzyszce. Wiedział, że sama by sobie poradziła, ale nie zamierzał wystawiać tego pytania na próbę. Elisabeth Parkinson jak mało kto potrafiła go zaskoczyć i zdawał sobie sprawę z tego, że była kobietą niezwykle silną. Której najwidoczniej mało kto doceniał. Ciekawe... Dlaczego jeszcze pomimo nadchodzącego staropanieńskiego wieku nikt nie znalazł jej odpowiedniego męża. Nadchodził ten czas i Morgoth zdawał sobie sprawę, że mu również ten czas uciekał. Nie tylko wykruszające się sojusze o tym mówiły. Coraz więcej rodów opowiadało się za promugolską polityką, co było nie do zaakceptowania. Rozumiał tak pozbawione żadnych wartości domy Weasley czy słabi Abbottowie. Ale ród Selwyn? Greengrass? Kto jeszcze miał przejść na zdecydowanie nie tą stronę? Przerażało go to i równocześnie skłaniało do tego, by postawić sprawę jasno - nie mógł pozwolić, by ci wszyscy zdrajcy mieli miejsce w jego życiu. Ani w życiu jego rodziny. Zamierzał tego dopilnować za wszelką cenę. Ojciec walczył o to jako nestor, on mógł w inny sposób. Nie tylko na scenie towarzystwa arystokracji. Pochłonięty przez własne myśli jak i obserwowanie ciemności w korytarzu, nie zwracał uwagi na to, co robiła za jego plecami Elisabeth. Nie miał jednak nawet czasu, by to skontrolować. Kobieta dość szybko zareagowała, gdy zniknęli po drugiej stronie. Szedł przodem oświetlając im drogę, nie puszczając ani na chwilę skrzynki. Nie zatrzymywali się przez jakiś czas, nie musiał wybierać drogi. Korytarz nigdy się nie rozdzielał, co było dość kłopotliwe, ale w tym wypadku przynajmniej ich nie zwalniało. Odgłosy za ich plecami wcale nie cichły, co wywoływało zdecydowaną irytacje u Yaxley'a. W końcu przystanął, odwracając się do Parkinson, która uparcie patrzyła wprost na niego. Przygryzł lekko wargę, ale nie mieli czasu. Już i tak postawili wszystko na jedną kartę. Podał jej swoją różdżkę, po czym spróbował otworzyć szkatułę. Nie była zamknięta. Jednak Morgoth nie zdążył sprawdzić, co w niej było, gdy poczuł jak coś mocno szarpnęło go w tył, odrzucając w ciemność. Upadł na brzuch, czując wbijające się w jego nogę szpony. Nie mógł krzyknąć, bo głos uwiązł mu w gardle. Zaraz jednak poczuł jak coś ociera się o jego twarz. Usłyszał charkot, sądząc, że to zwierzę. Dopiero gdy jakieś zaklęcie poleciało tuż nad jego głową, zrozumiał, co się działo. Chyba przerośnięty wilk znalazł sobie tutaj kryjówkę. Przydałoby się zmienić formę, ale mając lady Parkinson za plecami, wolał tego nie robić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 05.03.18 13:32, w całości zmieniany 2 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zastanawiała się nad gwałtownością swojej reakcji - po prostu działała, nie czekając na ewentualne niebezpieczeństwo. Było to poniekąd spowodowane nie tylko równie nagłymi działaniami towarzysza, ale i instynktem samozachowawczym. Nie była bojaźliwa, ona po prostu nie ryzykowała bez potrzeby. Nie było warto stawiać swojego zdrowia czy nawet i życia przeciwko nieznanemu - mógł to być szczur, człowiek zamknięty tak jak oni, a mogło być to coś prawdziwie zagrażającemu im. Nie miała zamiaru przekonywać siebie, co kryje się w ciemności. Yaxley najwyraźniej też nie.
Elisabeth ze spotkania na spotkanie coraz bardziej doceniała tą znajomość, a dzisiejszy dzień najwyraźniej miał potwierdzić jej dotychczasową opinię bądź przekreślić ją na zawsze. Jak na razie jednak wszystkie jej rokowania się sprawdzały, a u niej coraz większy był szacunek w stosunku do mężczyzny. Wcześniej zwykła myśleć o nim "młody lord", dostrzegając tą subtelną różnicę ich wieku. Teraz zapominała o tym, bo i nie było w nim nic młodzieńczego. Dojrzał, a szczególnie pod względem psychicznym. Nie miała prawa myśleć o nim w kategoriach wiekowych, bo takowe nie miały pokrycia z rzeczywistością.
Sposób postrzegania osoby lorda był wyraźny w stosunku do jego osoby. Chociaż nie traciła dawnego ja, to wielokrotnie zdarzały się sytuacje, w których reakcja zależałaby od towarzystwa. Podobnie było i teraz, aczkolwiek tutaj działał też zdrowy rozsądek. Nie mogła sobie pozwolić na chociażby słowne przepychanki ani tym bardziej te fizyczne - musiała liczyć się z jego zdaniem, czekać na jego reakcje. Podejście do osoby jedynie pomagało w tym.
Gdy ten przystanął, ona również to uczyniła. Chwyciła jego różdżkę, po czym przeniosła wzrok na szkatułkę. Niewiele już brakowało do poznania jej sekretów, toteż kobieta mimowolnie zagryzła wargę, oczekując na odkrycie wnętrza przedmioty. Nie doczekała się jednak. Następujące wydarzenia przebiegały w tak szybkim tempie, iż nie do końca wiedziała co ostatecznie robi. Z początku działała intuicyjnie - cofnęła się krok do tyłu, chcąc mieć lepszy widok i oddalić się od zagrożenia. Podczas gdy ręka Morgotha spoczywała w jej lewej ręce, ta jej była pewnie trzymana w prawej, gdy celowała w atakującego.
-Everte stati - rzuciła zaklęcie, skupiając się na celu. Starała się przy tym dobierać zaklęcia w taki sposób, by nie skrzywdzić towarzysza. - Commotio
Dopiero w tej chwili dostrzegła z czym mają do czynienia - ryś. Widok zwierzęcia nie zdziwił jej, w końcu takie miejsca wydają się być odpowiednią kryjówką.
Elisabeth ze spotkania na spotkanie coraz bardziej doceniała tą znajomość, a dzisiejszy dzień najwyraźniej miał potwierdzić jej dotychczasową opinię bądź przekreślić ją na zawsze. Jak na razie jednak wszystkie jej rokowania się sprawdzały, a u niej coraz większy był szacunek w stosunku do mężczyzny. Wcześniej zwykła myśleć o nim "młody lord", dostrzegając tą subtelną różnicę ich wieku. Teraz zapominała o tym, bo i nie było w nim nic młodzieńczego. Dojrzał, a szczególnie pod względem psychicznym. Nie miała prawa myśleć o nim w kategoriach wiekowych, bo takowe nie miały pokrycia z rzeczywistością.
Sposób postrzegania osoby lorda był wyraźny w stosunku do jego osoby. Chociaż nie traciła dawnego ja, to wielokrotnie zdarzały się sytuacje, w których reakcja zależałaby od towarzystwa. Podobnie było i teraz, aczkolwiek tutaj działał też zdrowy rozsądek. Nie mogła sobie pozwolić na chociażby słowne przepychanki ani tym bardziej te fizyczne - musiała liczyć się z jego zdaniem, czekać na jego reakcje. Podejście do osoby jedynie pomagało w tym.
Gdy ten przystanął, ona również to uczyniła. Chwyciła jego różdżkę, po czym przeniosła wzrok na szkatułkę. Niewiele już brakowało do poznania jej sekretów, toteż kobieta mimowolnie zagryzła wargę, oczekując na odkrycie wnętrza przedmioty. Nie doczekała się jednak. Następujące wydarzenia przebiegały w tak szybkim tempie, iż nie do końca wiedziała co ostatecznie robi. Z początku działała intuicyjnie - cofnęła się krok do tyłu, chcąc mieć lepszy widok i oddalić się od zagrożenia. Podczas gdy ręka Morgotha spoczywała w jej lewej ręce, ta jej była pewnie trzymana w prawej, gdy celowała w atakującego.
-Everte stati - rzuciła zaklęcie, skupiając się na celu. Starała się przy tym dobierać zaklęcia w taki sposób, by nie skrzywdzić towarzysza. - Commotio
Dopiero w tej chwili dostrzegła z czym mają do czynienia - ryś. Widok zwierzęcia nie zdziwił jej, w końcu takie miejsca wydają się być odpowiednią kryjówką.
A little learning is a dangerous thing...
Ostatnio zmieniony przez Elisabeth Parkinson dnia 09.03.17 20:51, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Elisabeth Parkinson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 5, 54
'k100' : 5, 54
Każdy postąpiłby tak samo. Nikt nie czekałby na to, co pojawi się we wnętrzu ciemnej otchłani, nie da się zaskoczyć. A przynajmniej będzie miał taki plan. On też chciał mieć taki plan. Niestety jednak na tym polegało życie, że nie można było być zawsze pewnym swoich racji czy oczekiwań. Morgoth przekonał się o tym już dobitnie kilka razy i miało mu się to przytrafić również i w przyszłości, ale nic o tym nie wiedział. Na razie. W tym właśnie momencie musiał się skupić na tym, by wydostać nie tylko samego siebie, ale głównie lady Parkinson z tego miejsca. Katakumb było naprawdę wiele, ale nie miało to znaczenia w których się znajdowali. Chodziło jedynie o opuszczenie podziemi. Sądził, że wnętrze szkatuły im w tym pomoże. Nie wiedział skąd miał to przeczucie, ale je posiadał. Jeśli miał się mylić, zamierzał szukać innego wyjścia. W tym właśnie momencie była to ich główna nadzieja. Ale nie ostatnia. Był uczony i wierzył w to, że jest wyjście z każdej sytuacji. Nawet jeśli miałoby to być niemożliwe, prawdziwy Yaxley sprawi by już takie nie było. Tego się trzymał, bo Leon Vasilas na pewno wiedziałby co robić. Morgoth był jego synem i nie zamierzał zawieść nie tylko ojca, ale był w tej chwili przy jego boku ktoś, czyje życie cenił bardziej od swojego. Jego charakter ani wychowanie nie pozwoliło mu w to zwątpić ani na chwilę.
Teraz mieli się przekonać czy uda im się sprostać zadaniu i zasłużyć na życie. Domyślał się, że zwierzę nie było jedynym w jaskiniach, gdzie można było się spokojnie urządzić. Nikt od lat pewnie nie zaglądał do katakumb, a przynajmniej do tych głębszych partii, gdzie dzikie koty mogły się kryć. Czuł na klatce piersiowej dość spory ciężar, ale nie to go najbardziej interesowało w tej chwili. Musiał zrzucić z siebie tego kota, który nie zamierzał dawać za wygraną. Poczuł w pewnym momencie jak pazur przeorał mu lewe oko. W ciemnościach gdzie jedynym światłem była oddalona w tyle różdżka w dłoni Elisabeth, nie dawała nawet pełni obrazu, który miał przed nią miejsce. Raczej nie miał wyjść z tego bez szwanku, szczególnie że oba zaklęcia, które usłyszał za sobą się nie udały. Udało mu się jednak wysunąć dłoń w bok i złapać coś twardego. Jednym ruchem uderzył w łeb zwierzęcia, które zapiszczało i odpuściło. Wiadomo było że jedynie na chwilę, ale wystarczyło to, by wstać i złapać za szkatułę, która upadła i złapać swoją różdżkę rzuconą mu przez Lisę. Wycofał się na tyle na ile było to możliwe. Rzucił Incendio w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą był wilk. Gdy znajdujące się tam materiały zapłonęły, zobaczyli wyszczerzony w ich kierunku pysk pełen ostrych jak brzytwa zębów. Mieli jeszcze chwilę czasu nim ten przejdzie na drugą stronę. Nie czekając, Morgoth otworzył szkatułę, znajdując w jej środku coś co przypominało rękę. Może była to ręka Glorii lub coś innego?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Teraz mieli się przekonać czy uda im się sprostać zadaniu i zasłużyć na życie. Domyślał się, że zwierzę nie było jedynym w jaskiniach, gdzie można było się spokojnie urządzić. Nikt od lat pewnie nie zaglądał do katakumb, a przynajmniej do tych głębszych partii, gdzie dzikie koty mogły się kryć. Czuł na klatce piersiowej dość spory ciężar, ale nie to go najbardziej interesowało w tej chwili. Musiał zrzucić z siebie tego kota, który nie zamierzał dawać za wygraną. Poczuł w pewnym momencie jak pazur przeorał mu lewe oko. W ciemnościach gdzie jedynym światłem była oddalona w tyle różdżka w dłoni Elisabeth, nie dawała nawet pełni obrazu, który miał przed nią miejsce. Raczej nie miał wyjść z tego bez szwanku, szczególnie że oba zaklęcia, które usłyszał za sobą się nie udały. Udało mu się jednak wysunąć dłoń w bok i złapać coś twardego. Jednym ruchem uderzył w łeb zwierzęcia, które zapiszczało i odpuściło. Wiadomo było że jedynie na chwilę, ale wystarczyło to, by wstać i złapać za szkatułę, która upadła i złapać swoją różdżkę rzuconą mu przez Lisę. Wycofał się na tyle na ile było to możliwe. Rzucił Incendio w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą był wilk. Gdy znajdujące się tam materiały zapłonęły, zobaczyli wyszczerzony w ich kierunku pysk pełen ostrych jak brzytwa zębów. Mieli jeszcze chwilę czasu nim ten przejdzie na drugą stronę. Nie czekając, Morgoth otworzył szkatułę, znajdując w jej środku coś co przypominało rękę. Może była to ręka Glorii lub coś innego?
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 05.03.18 13:32, w całości zmieniany 2 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poprzednie zaklęcia mogły się nie udać. Miały jakiś cel, lecz nie był ważny na tyle, by mocno przeżywać porażkę, która uderzała jedynie w jej ambicje. Mogła je sobie wypominać, walić głową w mur, ale ostatecznie nie miały aż tak wielkiego znaczenia. Błędy się zdarzały, ona mogła się jedynie na nich uczyć i starać się niwelować ich ilość. W obecnej jednak sytuacji jej klęska była o wiele poważniejsza, gdyż godziła nie tylko w nią, ale i inną osobę. Kogoś, kto w jakiś sposób powierzył jej życie, oddając jej różdżkę. Mogła być wyniosła, mogła nienawidzić wszystkich bądź być wobec nich obojętna, podsłuchiwać, lecz we wszystkim były jakieś granice przyzwoitości. Nie mogła wzruszyć ramionami na krzywdę towarzysza, prawdziwie pragnęła pomóc, pozbyć się bestii, która zębiskami wpiła się w jego nogę. Niestety nie udało się, zaklęcia nie przyniosły oczekiwanych rezultatów ku jej wewnętrznej irytacji, która była widoczna w wyrazie jej twarzy. Nie pozwoliła jednak, by złość przyćmiewała jej realny obraz sytuacji. Wciąż była świadoma wszystkich wydarzeń i gdy tylko dostrzegła odpowiednią okazję, rzuciła w stronę lorda jego różdżkę, z której ten zrobił dobry użytek. Elisabeth obserwowała rosnący ogień, który jak na razie obronił ich, mógł jednak ściągnąć inne bestie, prawdopodobnie czające się w ciemnościach. Dwójka czarodziejów nieświadomie wtargnęła na ich terytorium, a te miały zamiar, naturalnie, bronić swojego kawałka ziemi. Czas, który lord im kupił, musiał im wystarczyć.
Jej spojrzenie padło na skrzynkę i jej zawartość. Zmarszczyła czoło, czując lekki zawód. To wszystko? Spodziewała się czegoś innego, czegoś co miało im pomóc. Mieli jednak tylko rękę, którą ktoś umieścił by z nich zażartować. A może jednak nie? Może umieściła je ta sama osoba, która zaczarowała totem w świstoklik? Było wiele możliwości tłumaczenia prawdziwej funkcji pudełeczka i znajdującej się w jej wnętrzu dłoni, ale nie było na to czasu. Mogli jedynie zaryzykować. Elisabeth chwyciła delikatnie rękę lorda, by drugą dłonią sięgnąć po rękę. Chciała, by ta umożliwiła im powrót do miejsca o wiele im przyjaźniejszego, niż to obecne. Gdy jednak dotknęła sinej skóry, nic się nie stało. Kobieta podniosła ją jednak, niesiona znajomym kobiecym instynktem. Nie zawiodła się, gdy spostrzegła pod kawałkiem czyjegoś ciała, mały, skromny medalik. Sięgnęła w jego stronę, by już po chwili obrazy przed jej oczami, zaczęły się rozmazywać i zmieniać.
|ztx2
Jej spojrzenie padło na skrzynkę i jej zawartość. Zmarszczyła czoło, czując lekki zawód. To wszystko? Spodziewała się czegoś innego, czegoś co miało im pomóc. Mieli jednak tylko rękę, którą ktoś umieścił by z nich zażartować. A może jednak nie? Może umieściła je ta sama osoba, która zaczarowała totem w świstoklik? Było wiele możliwości tłumaczenia prawdziwej funkcji pudełeczka i znajdującej się w jej wnętrzu dłoni, ale nie było na to czasu. Mogli jedynie zaryzykować. Elisabeth chwyciła delikatnie rękę lorda, by drugą dłonią sięgnąć po rękę. Chciała, by ta umożliwiła im powrót do miejsca o wiele im przyjaźniejszego, niż to obecne. Gdy jednak dotknęła sinej skóry, nic się nie stało. Kobieta podniosła ją jednak, niesiona znajomym kobiecym instynktem. Nie zawiodła się, gdy spostrzegła pod kawałkiem czyjegoś ciała, mały, skromny medalik. Sięgnęła w jego stronę, by już po chwili obrazy przed jej oczami, zaczęły się rozmazywać i zmieniać.
|ztx2
A little learning is a dangerous thing...
Zabawa trwała najlepsze, a szampan lał się strumieniami; czarodzieje zdawali się nie pamiętać nawet o troskach spędzających im cień z powiek jeszcze przed paroma dniami. Anomalie ustały, ale niebezpieczeństwo nie - to nieustannie rosło w siłę, szerząc się w Ministerstwie jak obrzydliwa zaraza; co gorsza infekcja zaczęła się od serca: a polityka nowego Ministra nie mogła spotkać się z entuzjazmem warstw wyraźnie przez niego dyskryminowanych. Nie chciało mu się wierzyć, że miejsce takie jak to nie było narażone na atak; posiadał zresztą informacje, które podpowiadały mu, że nie był jedynym, który tak sądził. Nie bez powodu za cel patrolu obrał stary cmentarz, przez skrzypiący śnieg kierując się do grobu, który nazwiskiem dawał się być wyjęty z czytanych w dzieciństwie baśni. Po drodze rozglądał się uważnie, wypatrując śladów odbitych w śniegu - zima była okresem przyjaznym takim jak on, aurorom, policjantom, innym służbom, pościg za psem stawał się banalnie łatwy, kiedy ten zostawiał po sobie tak wyraźne ślady. Gorzej, kiedy rozpoczynała się zawierucha i świeży śnieg prędko zakrywał wszystko.
Poprawił poły kurtki, im dalej od placu głównego, tym zdawało mu się, że temperatura stawała się bardziej odczuwalna. Czarodzieje nie roztaczali tu swojego ciepła, a entuzjastyczna atmosfera koncertu nie mogła się tutaj udzielać, brakowało oddechów, ciepła świateł, nawet muzyki, której już tutaj nie słyszał. Przeszedł się wzdłuż nagrobków - znalazł się na tym cmentarzu po raz pierwszy - poszukując konkretnego, grobu Ignotusa Peverella. Musiał wiedzieć, którędy prowadziła droga, zamierzał sprawdzić to zawczasu, by nie oddać się panice, gdy nadejdzie czas. By móc działać sprawnie, jeśli tylko będzie trzeba. Wreszcie jego wzrok odnalazł właściwe litery, chwilę później również zejście w dół. Kamienne schodki ciągnęły się ku ciemności, ale nie sięgnął po światło, wpierw nasłuchując; jeśli miał być zaskoczony, równie dobrze zaskoczyć mógł on. Rozejrzawszy się jeszcze przez moment po powierzchni, skierował się w dół, ku podziemiom, niepokojącym katakumbom.
rzucam na spostrzegawczość
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Jednak ani na powierzchni, ani pod nią, nie usłyszał ani szeptu, ani kroku, ani czegokolwiek, co mogłoby się wydać niepokojące; pokonawszy schodki, odczekawszy, aż oczy przyzwyczają się do ciemności, nasłuchiwał przez moment kroków: w miejscu tak przestronnym jak to, musiały być przecież doskonale słyszalne. Nie słysząc jednak nic, wykonał różdżką spokojny gest, przywołując zaklęcie lumos; gdy światło wypełniło przestrzeń, upewnił się, że wszystko było w porządku i nic nie wyglądało na naruszone. W kurzu pokrywającym posadzkę dostrzegł ślady, lecz zatarte, starsze, pozostawione zapewne przez czarodziejów, od których otrzymał list. Co istotniejsze, nie dostrzegł śladów śniegu innych niż te, które sam po sobie pozostawił. Skierował się z powrotem ku schodom, nieśpiesznym krokiem - jakby nieprzekonany co do własnej oceny - opuścił ten teren.
/zt
/zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
stąd
To nie był jeden szczur, było ich więcej, małe łapki odciskały na śniegu kolejne ślady, kiedy przemykały tuż obok niego, zwinnie zeskakując z kolejnych stopni. Im głębiej, tym duszniej się robiło, pot oblepił jego czoło, a policzki zaróżowiły się nieznacznie. Starał się iść tak cicho, jak tylko potrafił, lecz ze względu na specyfikę akustyki tego miejsca, niemożliwe było bezszelestne wdarcie się do podziemi.
Katakumby. Słyszał o nich kiedyś na jakieś nudnej lekcji historii magii, lecz poza skojarzeniem z goblinami, nie był sobie w stanie nic więcej przypomnieć - ba, pewien był, że to tylko legenda, że tak naprawdę istnieją jedynie w wyobraźni czarodziejów. Jak na nieistniejącą przestrzeń, wyglądały zaskakująco realnie.
Stojąca w kamiennej grocie postać, oświetlona wątłą iluminacją, zatrzymała się gwałtownie, wyczuwając najpewniej, że ma ogonniekoniecznie szczurzy. Burroughsowi została ledwie chwila, by zastanowić się, jaką obrać taktykę. Skierowana w jego stronę twarz wyglądała znajomo - był to mężczyzna, który niósł torbę wypełnioną... prawdziwymi świstoklikami, które chciano zamienić na fałszywe? Zgromadzone w tym miejscu? A może ktoś manipulował przy nich, by nie prowadziły już w bezpieczne miejsce lecz to, które było na rękę... tym ludziom, kimkolwiek nie byli? Albo...?
Tajemnica świstoklików musiała na razie pozostać nierozwiązana.
Wyglądało na to, że mężczyzna był chwilowo sam, lecz mogło się to szybko zmienić. Keat obrzucił przeciągłym spojrzeniem jego sylwetkę, zatrzymując wzrok na skierowanej w swoją stronę różdżce, a także wybrzuszeniu pod płaszczem.
Musiał się do niego zbliżyć.
Przyspieszony oddech odbijał się ciężko echem, gdy Keaton zrobił kilka pospiesznych, chaotycznych kroków, wyłaniając się z ciemności. Starał się jak mógł, by wyglądał na spanikowanego i skrajnie zagubionego.
- Próbowałem cię ostrzec tam na ulicy, nie widziałeś jej wcześniej? - strumień wylewających się myśli, zupełnie tak, jakby stracił zdolność racjonalnego myślenia, jakby zapomniał o tym, że stojący przed nim mężczyzna jeszcze go nie zna (sugestia, że Keat z kolei go zna, że może już ich sobie przedstawiano, że skądś powinni się kojarzyć). - Śledziła cię, ta pieprzona aurorka, starałem się ją powstrzymać, ale zanim zniknąłeś jej z oczu, zdążyła jeszcze rzucić zaklęcie i rozciąć twoją torbę... oni wiedzą - piskliwy ton wybrzmiał lękliwie w grocie, odbijając się od ścian, atakując ich z każdej strony; ciężar różdżki spoczywał w kieszeni kurtki, on jednak postawił wszystko na jedną kartę, dłonie miał przed sobą, gestykulując nimi w ferworze emocji; chciał wyglądać na przejętego tą całą sytuacją - starał się korzystać z tego, co już wiedział, by zbudować fałszywy obraz, iż ma o wiele większą wiedzę na temat tego, co się działo w Dolinie. - Miałem pomóc ze świstoklikami, ale, kurwa, wpakowałem się w sam środek kabały, ta sama aurorka przesłuchiwała naszych ludzi - niech będzie ich więcej, niech będzie ich więcej, bo w przeciwnym razie... - zgarnęli wszystkich z niewidkami, którzy obstawiali poszukiwania skarbów, nie wiedziałem, co robić, zostałem tam sam... oni chyba wiedzą o katakumbach - kolejne kilka chaotycznych kroków, rozpraszające uwagę mężczyzny wymachy dłońmi, rozbiegany wzrok; był tak bardzo przerażony.
Urwany oddech, wyrzucane naprędce słowa, byle tylko nie padło żadne pytanie, na które nie zna odpowiedzi. Znalazł się bliżej - czy jednak na tyle, by móc rzucić się z zaskoczenia na tego faceta, próbując wyszarpać mu różdżkę?
kłamstwo II
To nie był jeden szczur, było ich więcej, małe łapki odciskały na śniegu kolejne ślady, kiedy przemykały tuż obok niego, zwinnie zeskakując z kolejnych stopni. Im głębiej, tym duszniej się robiło, pot oblepił jego czoło, a policzki zaróżowiły się nieznacznie. Starał się iść tak cicho, jak tylko potrafił, lecz ze względu na specyfikę akustyki tego miejsca, niemożliwe było bezszelestne wdarcie się do podziemi.
Katakumby. Słyszał o nich kiedyś na jakieś nudnej lekcji historii magii, lecz poza skojarzeniem z goblinami, nie był sobie w stanie nic więcej przypomnieć - ba, pewien był, że to tylko legenda, że tak naprawdę istnieją jedynie w wyobraźni czarodziejów. Jak na nieistniejącą przestrzeń, wyglądały zaskakująco realnie.
Stojąca w kamiennej grocie postać, oświetlona wątłą iluminacją, zatrzymała się gwałtownie, wyczuwając najpewniej, że ma ogon
Tajemnica świstoklików musiała na razie pozostać nierozwiązana.
Wyglądało na to, że mężczyzna był chwilowo sam, lecz mogło się to szybko zmienić. Keat obrzucił przeciągłym spojrzeniem jego sylwetkę, zatrzymując wzrok na skierowanej w swoją stronę różdżce, a także wybrzuszeniu pod płaszczem.
Musiał się do niego zbliżyć.
Przyspieszony oddech odbijał się ciężko echem, gdy Keaton zrobił kilka pospiesznych, chaotycznych kroków, wyłaniając się z ciemności. Starał się jak mógł, by wyglądał na spanikowanego i skrajnie zagubionego.
- Próbowałem cię ostrzec tam na ulicy, nie widziałeś jej wcześniej? - strumień wylewających się myśli, zupełnie tak, jakby stracił zdolność racjonalnego myślenia, jakby zapomniał o tym, że stojący przed nim mężczyzna jeszcze go nie zna (sugestia, że Keat z kolei go zna, że może już ich sobie przedstawiano, że skądś powinni się kojarzyć). - Śledziła cię, ta pieprzona aurorka, starałem się ją powstrzymać, ale zanim zniknąłeś jej z oczu, zdążyła jeszcze rzucić zaklęcie i rozciąć twoją torbę... oni wiedzą - piskliwy ton wybrzmiał lękliwie w grocie, odbijając się od ścian, atakując ich z każdej strony; ciężar różdżki spoczywał w kieszeni kurtki, on jednak postawił wszystko na jedną kartę, dłonie miał przed sobą, gestykulując nimi w ferworze emocji; chciał wyglądać na przejętego tą całą sytuacją - starał się korzystać z tego, co już wiedział, by zbudować fałszywy obraz, iż ma o wiele większą wiedzę na temat tego, co się działo w Dolinie. - Miałem pomóc ze świstoklikami, ale, kurwa, wpakowałem się w sam środek kabały, ta sama aurorka przesłuchiwała naszych ludzi - niech będzie ich więcej, niech będzie ich więcej, bo w przeciwnym razie... - zgarnęli wszystkich z niewidkami, którzy obstawiali poszukiwania skarbów, nie wiedziałem, co robić, zostałem tam sam... oni chyba wiedzą o katakumbach - kolejne kilka chaotycznych kroków, rozpraszające uwagę mężczyzny wymachy dłońmi, rozbiegany wzrok; był tak bardzo przerażony.
Urwany oddech, wyrzucane naprędce słowa, byle tylko nie padło żadne pytanie, na które nie zna odpowiedzi. Znalazł się bliżej - czy jednak na tyle, by móc rzucić się z zaskoczenia na tego faceta, próbując wyszarpać mu różdżkę?
kłamstwo II
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
stąd
-Pii pi pipipipi! - To okropne! Chodźmy tam razem, przyjaciele, a pomszczę wasze kryjówki, a potem będziemy ucztować, bo przyniosę wam resztki ze zgromadzenia ludzi! - przekonywał wytrwale Steffen, usiłując skupić na sobie uwagę szczurów i zyskać ich zaufanie. Nigdy nie był w korytarzach pod grobem, a one wydawały się doskonale znać to miejsce. Potrzebował przewodników i będzie mu raźniej w grupie.
Odczytawszy słowa na nagrobku, spróbował przypomnieć sobie, czy słyszał o jakimś Peverellu na zajęciach historii sztuki. Nie miał jednak czasu na długie rozważania, bo musiał dać nura w ciemność i gonić poszukiwanego czarodzieja.
Nie mógł zakomunikować Keatowi, że jest jego przyjacielem, ale z ulgą usłyszał, że Burroughs skacze za nim. W dwójkę raźniej, choć Keat nie wiedział jeszcze, że ma przy sobie kompana.
Steff pognał przodem, w duchu krzywiąc się na głośne kroki tuptającego niczym słoń Keata. Naprawdę ludzie są tacy ociężali? Miał nadzieję, że on tak nie brzmi w swojej drugiej postaci.
Niepokoił się coraz bardziej - nowe stoliki, wzmianki szczurów o paradzie ludzi w tych katakbumach... czy to jakiś zorganizowany spisek? Co, jeśli na końcu korytarza będzie więcej osób?
Na szczęście, znajdował się tam tylko goniony przez nich facet. I oczywiście zorientował się, że jest śledzony - zaś Steff zdołał wreszcie zerknąć na jego twarz i zrozumieć, że ścigają własnego osobę.
-Piip! - to on, złodziej jedzenia! - pisnął cichutko. Biegnąc wzdłuż ściany, zakradł się do mężczyzny od tyłu, z paniką zerkając na gadającego Burroughsa. Czy on naprawdę myśli, że da radę okłamać złodzieja? Oby tak, ale teraz liczyły się sekundy - Steff nie miał zamiaru obserwować, jak przyjaciel obrywa zaklęciem za zbyt pośpiesznie wypowiedziane słowa.
-Pipipi! - pomocy, on chce zabić i zjeść mojego przyjaciela! - jęknął z desperacją, po czym postanowił zadziałać, niezależnie od odwagi innych szczurów. Puścił się biegiem w stronę mężczyzny i wbił pazurkami w nogawkę jego spodni, a następnie zaczął zwinnie wspinać się do góry. Zależnie od tego, jak daleko uda mu się dojść, miał zamiar ugryźć faceta w szyję lub w palec, licząc, że osłabi to jego koordynację ruchów i że efekt zaskoczenia uniemożliwi mu wycelowanie różdżką w Keata!
pasywnie szczurza retoryka, rzucam na zwinność (36 jako szczur) i idę do góry, gryząc jak się uda!
-Pii pi pipipipi! - To okropne! Chodźmy tam razem, przyjaciele, a pomszczę wasze kryjówki, a potem będziemy ucztować, bo przyniosę wam resztki ze zgromadzenia ludzi! - przekonywał wytrwale Steffen, usiłując skupić na sobie uwagę szczurów i zyskać ich zaufanie. Nigdy nie był w korytarzach pod grobem, a one wydawały się doskonale znać to miejsce. Potrzebował przewodników i będzie mu raźniej w grupie.
Odczytawszy słowa na nagrobku, spróbował przypomnieć sobie, czy słyszał o jakimś Peverellu na zajęciach historii sztuki. Nie miał jednak czasu na długie rozważania, bo musiał dać nura w ciemność i gonić poszukiwanego czarodzieja.
Nie mógł zakomunikować Keatowi, że jest jego przyjacielem, ale z ulgą usłyszał, że Burroughs skacze za nim. W dwójkę raźniej, choć Keat nie wiedział jeszcze, że ma przy sobie kompana.
Steff pognał przodem, w duchu krzywiąc się na głośne kroki tuptającego niczym słoń Keata. Naprawdę ludzie są tacy ociężali? Miał nadzieję, że on tak nie brzmi w swojej drugiej postaci.
Niepokoił się coraz bardziej - nowe stoliki, wzmianki szczurów o paradzie ludzi w tych katakbumach... czy to jakiś zorganizowany spisek? Co, jeśli na końcu korytarza będzie więcej osób?
Na szczęście, znajdował się tam tylko goniony przez nich facet. I oczywiście zorientował się, że jest śledzony - zaś Steff zdołał wreszcie zerknąć na jego twarz i zrozumieć, że ścigają własnego osobę.
-Piip! - to on, złodziej jedzenia! - pisnął cichutko. Biegnąc wzdłuż ściany, zakradł się do mężczyzny od tyłu, z paniką zerkając na gadającego Burroughsa. Czy on naprawdę myśli, że da radę okłamać złodzieja? Oby tak, ale teraz liczyły się sekundy - Steff nie miał zamiaru obserwować, jak przyjaciel obrywa zaklęciem za zbyt pośpiesznie wypowiedziane słowa.
-Pipipi! - pomocy, on chce zabić i zjeść mojego przyjaciela! - jęknął z desperacją, po czym postanowił zadziałać, niezależnie od odwagi innych szczurów. Puścił się biegiem w stronę mężczyzny i wbił pazurkami w nogawkę jego spodni, a następnie zaczął zwinnie wspinać się do góry. Zależnie od tego, jak daleko uda mu się dojść, miał zamiar ugryźć faceta w szyję lub w palec, licząc, że osłabi to jego koordynację ruchów i że efekt zaskoczenia uniemożliwi mu wycelowanie różdżką w Keata!
pasywnie szczurza retoryka, rzucam na zwinność (36 jako szczur) i idę do góry, gryząc jak się uda!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Katakumby
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka