Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
Strona 1 z 41 • 1, 2, 3 ... 21 ... 41
AutorWiadomość
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
| 5 marca
Poranna mgła w Zakazanym Lesie kładła się mlecznym dywanem na ziemi, przykrywając wystające spod ziemi korzenie i runo leśne, bogato odżywione deszczem z wczorajszej ulewy. Grindelwald podniósł ciemny łeb, gdy po chatce rozszedł się dźwięk klapy mocno przyciskanej do skórzanej torby.
- Mapa lasu, rejestr magicznych stworzeń Zakazanego Lasu, prowiant – Eileen obróciła się w kierunku pupila i rzuciła mu jedną kostkę, popularny psi przysmak. – Pies przewodnik – odhaczone. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała prosić cię o przegryzienie komuś gardła, Waldie.
Pies zawarczał jak na rozkaz. Eileen uśmiechnęła się pod nosem, jednak za chwilę drgnęła niespokojnie, kiedy do jej uszu dotarł znajomy, niski, nacechowany jakąś duchową energią głos. Odwróciła się niemal natychmiast, wiedząc już, czego może się spodziewać.
- Sir Nicholas de Mimsy-Porpington, dobrze pana widzieć! – gdyby mogła, uścisnęłaby go za to, że obiecał pomóc jej w odnajdywaniu właściwych ścieżek i w byciu swego rodzaju paszportem na granicy między poszczególnymi terytoriami, które zasiedlane były przez magiczne stworzenia. Głównie zależało jej jednak na tym, by w razie czego stanął między nią a centaurami, bo w końcu one znały Ogga i miały z nim dobre relacje, ale z samą Eileen… cóż, nie nawiązali jeszcze ze sobą nici porozumienia.
Gdy cała trójka wyszła z chatki, Eileen zatrzymała się i obróciła w stronę zamku. Unosił się nad błoniami, dumnie wypinając swoją kamienną pierś i ramiona w kierunku jeziora i lasu. Z zewnątrz wyglądało to zupełnie tak, jakby nic się nie zmieniło, ale kiedy weszło się do środka…
- Kilka dni temu rodzice osobiście odebrali dwóch Puchonów. – duch pokręcił lekko głową. – A wczoraj kolejny uczeń został odniesiony do skrzydła szpitalnego z przykrymi skutkami stosowania na nim zaklęć czarnomagicznych. Ten już pęka w szwach. Cóż się dzieje z tym światem, panno Wilde…
Chciała mu powiedzieć, że coś złego, coś, czego nikt nigdy się nie spodziewał, a co jednak ma miejsce, wylęga się na ich oczach jak wąż przebijający się kłami przez cienką, białą skorupkę, jak paskudna larwa, która wypełza ze swojego kokonu i która wcale a wcale nie ma zamiaru zostać motylem. Zamiast tego spojrzała po prostu na ducha i uśmiechnęła się blado, smutno. Przecież nie mogli nic zrobić. Może nie do końca mieli związane ręce, ale nie mogli też tak po prostu wpaść do gabinetu dyrektora i zrzucić go ze stołka. Jeśli by jednak mogli, to najlepiej z wieży astronomicznej za to, co zrobił Hogwartowi, jego pedagogicznemu gronu i, przede wszystkim, tym młodym czarodziejom, którzy chcieli pobierać w zamku nauki.
- Sir, musimy już iść – strasznie zabrzmiała. Dokładnie tak, jakby lekceważyła jego słowa, a wcale tak nie było. Skomentowała je tylko wewnątrz siebie, prowadząc batalię w każdym skrawku swojego umysłu.
- Ah, prawda, chodźmy.
Uśmiechnęła się do niego wątpliwie, stawiając swój pierwszy krok w dzisiejszej podróży przez Zakazany Las.
- Ogg mówił, że chrobotki się rozpanoszyły i niedługo wejdą na terytorium hipogryfów. – powiedziała Eileen, idąc za płynącą w powietrzu srebrną mgłą. – I muszę podejrzeć, co dzieje się z walerianą. Śluz gumochłonów trochę nadwyrężył jej zdrowie. Czyrakobulwy też nie za bardzo sobie radzą.
Grindelwald szedł spokojnie obok nich, czasami ryjąc nosem w ziemi, czasami rozglądając się na boki. Sir Nicholas lewitował tuż obok gajowej, rozglądając się na boki. Wzrok uciekł jej w stronę jego szyi naznaczonej nieprzyjemnymi bruzdami, choć teraz i tak mniej widocznymi, które wciąż niosły za sobą brutalne widmo przeszłości. Ale nie pytała, nie zamierzała. Dopowiedzenia i tak już falami płynęły pod stołach w czasie każdego posiłku w Wielkiej Sali.
Gdy wychodzili z domu, Eileen wydawało się, że Zakazany Las to nie jest miejsce, w którym będzie łatwo się zgubić. Miała przecież mapę, miała psa-tropiciela, miała ducha, który mieszka na tych terenach od… sama nie wiedziała, od kiedy, ale naprawdę mieszkał tu długo! A tymczasem poczuła pierwsze tknięcia stresu, kiedy okazało się, że w miejscu, gdzie miała być droga, stało drzewo. Ogromne, z korzeniami zastygniętymi kilka centymetrów nad ziemią, z koroną wiszącą nad nimi niczym żyrandol. Jeszcze raz utkwiła wzrok w brudnym skrawku pergaminu, którym kiedyś Ogg musiał wycierać sobie brodę po kolacji, by móc rozejrzeć się po rozrysowanym gęsto terenie. Gdzieś za nią rozbrzmiał głuchy chrzęst runa. Parskanie. Coś zamiotło powietrze, coś innego uderzyło w korę wiekowego klonu. Obróciła się w tamtą stronę.
- Są wściekłe – szepnął Prawie Bezgłowy Nick. – Ministerstwo chce im odciąć część terytorium. Prorok Codzienny umieścił szanowny wpis na przedostatniej stronie, jakby te szlachetne stworzenia były zupełnie nieistotne dla czarodziejskiego społeczeństwa.
Między drzewami, gdzieś w oddali, przebiegły sylwetki centaurów – dumnych obywateli tego ogromnego lasu, znających prawa rządzące niebem i ziemią, potrafiące odczytać to, co zaszyfrowane między chmurami i czernią nocnego firmamentu. W książkach zawsze opisywano je z najwyższą godnością, pomijając przy tym jednak kwestie istotne dla ich rasy i kultury. Część dopowiadała sobie sama, część zdradzała jej Rossa, kiedy w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami ustalano dokładniej kierunek postępowania względem nich. Byli dzicy, a jednocześnie szlachetni bardziej niż ktokolwiek inny urodzony pod szlacheckim płaszczem elegancji i sztucznie przypisanej godności. Jeden z nich zatrzymał się w przestrzeni między wysokimi konarami, a swój wzrok utkwił w jasnej poświacie i stojącej obok niego, nieco ciemniejszej, kobiecej sylwetce. Zlękła się, po karku przebiegł jej dreszcz, ale… nie chciała uciekać. Chciała patrzeć przed siebie, na dumnie wypiętą pierś i kołczan pełen cienkich strzał, na drobiące tanecznie w ziemi kopyta i ogon zamiatający powietrze. Za jednostką zatrzymały się następne. Znajdowali się od siebie zbyt daleko, by gajowa mogła poczuć się stłamszona pod wpływem ich wzroku, ale również na tyle blisko, by tęgie ciała mogły w ułamku sekundy pomknąć w jej kierunku i wgnieść ją w ziemię. Zareagowała instynktownie – ostrożnie pochyliła się w ich kierunku, posyłając prosty, ale pełen szacunku ukłon. Nie unosiła wzroku, obserwując czubki swoich ciepłych, roboczych półbutów i oczekując cierpliwie jakichkolwiek znaków od otaczającego ją świata, które podpowiedziałaby jej czy powinna uciekać, czy jednak wciąż może spokojnie oddychać.
Jeden z centaurów wydobył z siebie krótki, wskazujący drogę okrzyk i poszedł do przodu, a reszta gromady pobiegła za nim. Dopiero wtedy Eileen odetchnęła z ulgą i wyprostowała się, w mimowolnym geście przygładzając niewidzialne zgrubienia na materiale swojej ciepłej sukienki. Chwila minęła, zanim tętent kopyt ucichł, a las znów pogrążył się w martwej ciszy.
- Od kiedy to duchy czytają gazety? – uśmiechnęła się lekko do ducha lewitującego tuż obok niej, gdy wznowiła krok.
Poniekąd była z siebie dumna, chociaż w sytuacji, która chwilę temu miała miejsce, nie było niczego, z czego faktycznie można było być dumnym. Bo ileż to wysiłku wymagało pokłonienie się centaurowi? A jednak aż serce jej rosło, kiedy o tym myślała. Nie była gajową zbyt długo, doświadczenia musiała nabrać nagle, niemal się nim zachłysnąć, notując wszystkie najważniejsze informacje z właściwych ksiąg i pakując je do głowy w zatrważających ilościach. Lubiła opiekę nad magicznymi stworzeniami, kiedy jeszcze sama była uczennicą Hogwartu, ale swoją dalszą przyszłość wiązała raczej z zielarstwem, dlatego mimowolnie złogi wiedzy ulatywały z jej głowy niczym para z czajnika.
- Gryfoni często dostają prasę przy okazji porannej poczty. Jeść nie mogę, to chociaż nasycę umysł informacjami podpatrzanymi z Proroka Codziennego!
Po raz pierwszy w czasie tej dłuższej wędrówki po lesie, między drzewami rozbrzmiał ich cichy śmiech. Te dobre i spokojne czasy Hogwartu powoli zanikały, czasami tylko przebijając się przez grubą warstwę zmartwień w czasie posiłków w Wielkiej Sali i tych lżejszych zajęć, które nie wymagały uczenia się inkantacji czarnomagicznych zaklęć. Przyszłość Hogwartu zmierzała w złym kierunku. Od czasu śmierci profesora Dumbledore'a i nastania ponurej dyktatury Grindelwalda, szkoła podupadała - nie tylko tracąc uczniów, ale też swoje zasady moralne, ustanowione przed wielu laty przez ludzi znacznie bardziej zaangażowanych w utrzymywanie równowagi i harmonii. Eileen miała nadzieję, że to jednak nie był definitywny koniec i sama będzie mogła przyczynić się, choć odrobinę, do przywrócenia Hogwartowi jego dawnej świetności.
Poranna mgła w Zakazanym Lesie kładła się mlecznym dywanem na ziemi, przykrywając wystające spod ziemi korzenie i runo leśne, bogato odżywione deszczem z wczorajszej ulewy. Grindelwald podniósł ciemny łeb, gdy po chatce rozszedł się dźwięk klapy mocno przyciskanej do skórzanej torby.
- Mapa lasu, rejestr magicznych stworzeń Zakazanego Lasu, prowiant – Eileen obróciła się w kierunku pupila i rzuciła mu jedną kostkę, popularny psi przysmak. – Pies przewodnik – odhaczone. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała prosić cię o przegryzienie komuś gardła, Waldie.
Pies zawarczał jak na rozkaz. Eileen uśmiechnęła się pod nosem, jednak za chwilę drgnęła niespokojnie, kiedy do jej uszu dotarł znajomy, niski, nacechowany jakąś duchową energią głos. Odwróciła się niemal natychmiast, wiedząc już, czego może się spodziewać.
- Sir Nicholas de Mimsy-Porpington, dobrze pana widzieć! – gdyby mogła, uścisnęłaby go za to, że obiecał pomóc jej w odnajdywaniu właściwych ścieżek i w byciu swego rodzaju paszportem na granicy między poszczególnymi terytoriami, które zasiedlane były przez magiczne stworzenia. Głównie zależało jej jednak na tym, by w razie czego stanął między nią a centaurami, bo w końcu one znały Ogga i miały z nim dobre relacje, ale z samą Eileen… cóż, nie nawiązali jeszcze ze sobą nici porozumienia.
Gdy cała trójka wyszła z chatki, Eileen zatrzymała się i obróciła w stronę zamku. Unosił się nad błoniami, dumnie wypinając swoją kamienną pierś i ramiona w kierunku jeziora i lasu. Z zewnątrz wyglądało to zupełnie tak, jakby nic się nie zmieniło, ale kiedy weszło się do środka…
- Kilka dni temu rodzice osobiście odebrali dwóch Puchonów. – duch pokręcił lekko głową. – A wczoraj kolejny uczeń został odniesiony do skrzydła szpitalnego z przykrymi skutkami stosowania na nim zaklęć czarnomagicznych. Ten już pęka w szwach. Cóż się dzieje z tym światem, panno Wilde…
Chciała mu powiedzieć, że coś złego, coś, czego nikt nigdy się nie spodziewał, a co jednak ma miejsce, wylęga się na ich oczach jak wąż przebijający się kłami przez cienką, białą skorupkę, jak paskudna larwa, która wypełza ze swojego kokonu i która wcale a wcale nie ma zamiaru zostać motylem. Zamiast tego spojrzała po prostu na ducha i uśmiechnęła się blado, smutno. Przecież nie mogli nic zrobić. Może nie do końca mieli związane ręce, ale nie mogli też tak po prostu wpaść do gabinetu dyrektora i zrzucić go ze stołka. Jeśli by jednak mogli, to najlepiej z wieży astronomicznej za to, co zrobił Hogwartowi, jego pedagogicznemu gronu i, przede wszystkim, tym młodym czarodziejom, którzy chcieli pobierać w zamku nauki.
- Sir, musimy już iść – strasznie zabrzmiała. Dokładnie tak, jakby lekceważyła jego słowa, a wcale tak nie było. Skomentowała je tylko wewnątrz siebie, prowadząc batalię w każdym skrawku swojego umysłu.
- Ah, prawda, chodźmy.
Uśmiechnęła się do niego wątpliwie, stawiając swój pierwszy krok w dzisiejszej podróży przez Zakazany Las.
- Ogg mówił, że chrobotki się rozpanoszyły i niedługo wejdą na terytorium hipogryfów. – powiedziała Eileen, idąc za płynącą w powietrzu srebrną mgłą. – I muszę podejrzeć, co dzieje się z walerianą. Śluz gumochłonów trochę nadwyrężył jej zdrowie. Czyrakobulwy też nie za bardzo sobie radzą.
Grindelwald szedł spokojnie obok nich, czasami ryjąc nosem w ziemi, czasami rozglądając się na boki. Sir Nicholas lewitował tuż obok gajowej, rozglądając się na boki. Wzrok uciekł jej w stronę jego szyi naznaczonej nieprzyjemnymi bruzdami, choć teraz i tak mniej widocznymi, które wciąż niosły za sobą brutalne widmo przeszłości. Ale nie pytała, nie zamierzała. Dopowiedzenia i tak już falami płynęły pod stołach w czasie każdego posiłku w Wielkiej Sali.
Gdy wychodzili z domu, Eileen wydawało się, że Zakazany Las to nie jest miejsce, w którym będzie łatwo się zgubić. Miała przecież mapę, miała psa-tropiciela, miała ducha, który mieszka na tych terenach od… sama nie wiedziała, od kiedy, ale naprawdę mieszkał tu długo! A tymczasem poczuła pierwsze tknięcia stresu, kiedy okazało się, że w miejscu, gdzie miała być droga, stało drzewo. Ogromne, z korzeniami zastygniętymi kilka centymetrów nad ziemią, z koroną wiszącą nad nimi niczym żyrandol. Jeszcze raz utkwiła wzrok w brudnym skrawku pergaminu, którym kiedyś Ogg musiał wycierać sobie brodę po kolacji, by móc rozejrzeć się po rozrysowanym gęsto terenie. Gdzieś za nią rozbrzmiał głuchy chrzęst runa. Parskanie. Coś zamiotło powietrze, coś innego uderzyło w korę wiekowego klonu. Obróciła się w tamtą stronę.
- Są wściekłe – szepnął Prawie Bezgłowy Nick. – Ministerstwo chce im odciąć część terytorium. Prorok Codzienny umieścił szanowny wpis na przedostatniej stronie, jakby te szlachetne stworzenia były zupełnie nieistotne dla czarodziejskiego społeczeństwa.
Między drzewami, gdzieś w oddali, przebiegły sylwetki centaurów – dumnych obywateli tego ogromnego lasu, znających prawa rządzące niebem i ziemią, potrafiące odczytać to, co zaszyfrowane między chmurami i czernią nocnego firmamentu. W książkach zawsze opisywano je z najwyższą godnością, pomijając przy tym jednak kwestie istotne dla ich rasy i kultury. Część dopowiadała sobie sama, część zdradzała jej Rossa, kiedy w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami ustalano dokładniej kierunek postępowania względem nich. Byli dzicy, a jednocześnie szlachetni bardziej niż ktokolwiek inny urodzony pod szlacheckim płaszczem elegancji i sztucznie przypisanej godności. Jeden z nich zatrzymał się w przestrzeni między wysokimi konarami, a swój wzrok utkwił w jasnej poświacie i stojącej obok niego, nieco ciemniejszej, kobiecej sylwetce. Zlękła się, po karku przebiegł jej dreszcz, ale… nie chciała uciekać. Chciała patrzeć przed siebie, na dumnie wypiętą pierś i kołczan pełen cienkich strzał, na drobiące tanecznie w ziemi kopyta i ogon zamiatający powietrze. Za jednostką zatrzymały się następne. Znajdowali się od siebie zbyt daleko, by gajowa mogła poczuć się stłamszona pod wpływem ich wzroku, ale również na tyle blisko, by tęgie ciała mogły w ułamku sekundy pomknąć w jej kierunku i wgnieść ją w ziemię. Zareagowała instynktownie – ostrożnie pochyliła się w ich kierunku, posyłając prosty, ale pełen szacunku ukłon. Nie unosiła wzroku, obserwując czubki swoich ciepłych, roboczych półbutów i oczekując cierpliwie jakichkolwiek znaków od otaczającego ją świata, które podpowiedziałaby jej czy powinna uciekać, czy jednak wciąż może spokojnie oddychać.
Jeden z centaurów wydobył z siebie krótki, wskazujący drogę okrzyk i poszedł do przodu, a reszta gromady pobiegła za nim. Dopiero wtedy Eileen odetchnęła z ulgą i wyprostowała się, w mimowolnym geście przygładzając niewidzialne zgrubienia na materiale swojej ciepłej sukienki. Chwila minęła, zanim tętent kopyt ucichł, a las znów pogrążył się w martwej ciszy.
- Od kiedy to duchy czytają gazety? – uśmiechnęła się lekko do ducha lewitującego tuż obok niej, gdy wznowiła krok.
Poniekąd była z siebie dumna, chociaż w sytuacji, która chwilę temu miała miejsce, nie było niczego, z czego faktycznie można było być dumnym. Bo ileż to wysiłku wymagało pokłonienie się centaurowi? A jednak aż serce jej rosło, kiedy o tym myślała. Nie była gajową zbyt długo, doświadczenia musiała nabrać nagle, niemal się nim zachłysnąć, notując wszystkie najważniejsze informacje z właściwych ksiąg i pakując je do głowy w zatrważających ilościach. Lubiła opiekę nad magicznymi stworzeniami, kiedy jeszcze sama była uczennicą Hogwartu, ale swoją dalszą przyszłość wiązała raczej z zielarstwem, dlatego mimowolnie złogi wiedzy ulatywały z jej głowy niczym para z czajnika.
- Gryfoni często dostają prasę przy okazji porannej poczty. Jeść nie mogę, to chociaż nasycę umysł informacjami podpatrzanymi z Proroka Codziennego!
Po raz pierwszy w czasie tej dłuższej wędrówki po lesie, między drzewami rozbrzmiał ich cichy śmiech. Te dobre i spokojne czasy Hogwartu powoli zanikały, czasami tylko przebijając się przez grubą warstwę zmartwień w czasie posiłków w Wielkiej Sali i tych lżejszych zajęć, które nie wymagały uczenia się inkantacji czarnomagicznych zaklęć. Przyszłość Hogwartu zmierzała w złym kierunku. Od czasu śmierci profesora Dumbledore'a i nastania ponurej dyktatury Grindelwalda, szkoła podupadała - nie tylko tracąc uczniów, ale też swoje zasady moralne, ustanowione przed wielu laty przez ludzi znacznie bardziej zaangażowanych w utrzymywanie równowagi i harmonii. Eileen miała nadzieję, że to jednak nie był definitywny koniec i sama będzie mogła przyczynić się, choć odrobinę, do przywrócenia Hogwartowi jego dawnej świetności.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zgodnie z wcześniejszymi uzgodnieniami pojawił się w miejscu spotkania dokładnie dziesięć minut przed czasem. Było około trzeciej trzydzieści rano, a do świtu jeszcze pozostało co najmniej półtorej godziny. Może dłużej. Most nad Tamizą świecił pustkami o tej porze, ale Morgoth wiedział, że za chwilę zupełnie pozostanie osamotniony, gdy dołączy do niego Alisa i wspólnie udadzą się do lasu niedaleko Hogwartu. Wiedzieli wszystko. Co, gdzie i jak się wydarzy. Dzięki instrukcjom znali rysopis sowy, chociaż nie było to aż tak ważne. Najważniejsza była treść, którą zawierał list niesiony przez ptaka. To było oczywiste że łączność między górą Ministerstwa Magii i Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie istniała. Ba. Nawet pierwsze z nich było podległe drugiemu. Nie trzeba było się specjalnie interesować polityką, by dojrzeć te koneksje. Referendum poszło zgodnie z planem, zgodnie z tym w co wierzył, ale nie sądził, by tyle procent społeczeństwa było za zmianami. Ludzie kochali swoje ciepłe posadki i brak zmian. Byli nijacy i szarzy. Ale odpowiadało im to. Nie było wręcz możliwości by zagłosowali za tak drastycznymi zmianami nie tylko w strukturze Ministerstwa, ale również i sceny politycznej świata całej Wielkiej Brytanii. Zaciemnione owce nie mogły zdawać sobie sprawy z konsekwencji, które szły razem z nowymi decyzjami. Nie mogły, bo nie chciały nawet wiedzieć. A teraz ich życie miało się wywrócić do góry nogami. Postanowienia Minister, nie ważne jak bardzo oszukane, zmieniały czarodziejów Anglii. I to na dobre.
Rozejrzał się, wbijając dłonie mocniej w kieszenie płaszcza. Wysoki kołnierz filcowego ubrania chronił go przed powiewami chłodu, ale i tak dane było czuć mężczyźnie nieprzyjemne zimno. Czekając na Mulciber, przypomniał sobie, że wspólna podróż do Hogwartu gwarantowała to, że znajdą się we właściwym miejscu. Alisa nigdy nie chodziła do szkoły w starym zamku ani zapewne też nigdy tam nie była. Odpowiedzialność za wybranie odpowiedniego miejsca spadło, więc na barki Morgotha, ale nie przejmował się tym. Od wczorajszego powrotu do rodzinnego kraju minęło zaledwie parę godzin - nie czuł się zmęczony. Siły, który nabrał na wyjeździe rozchodziły się w nim i utrzymywały zapewne jeszcze przez długi czas. W końcu dostrzegł postać wyłaniającą się powoli zza ściany mgły. Było to niemal mistyczne, ale po chwili już stali naprzeciwko siebie. Spojrzał na kobietę, a po chwili teleportowali się w wyznaczone miejsce. Czekało ich kilka godzin wyczekiwania, a potem przechwycenia przesyłki.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Większość osób narzekało by na nieludzką porę, lecz nie Alisa. Budzenie się nocą przypominało jej o latach nauki spędzonych w Norwegii, o porannych, samotnych lotach na miotle nad ośnieżonymi iglakami. Zabawne, że ten dzień miał być podobny, a jednak przy tym tak bardzo inny - w końcu przyświecała jej znacznie jaśniejsza idea niż błaha i dziecinna potrzeba wyciszenia się.
Głatko przyczesała włosy i splotła je w schludny warkocz, ubrała szatę, zapięła pod szyją więzy ciepłej peleryny, chwyciła miotłę i teleportowała się.
Przez chwilę towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie dezorientacji. Pomimo tego, głowę miała uniesioną wysoko, a jej obcasy z pewnością uderzały o dławiącą dźwięk nawierzchnię. Dostrzegła Morghota. Skinęła mu głową i po chwili znów w powietrzu zabrzmiało charakterystyczny dla teleportacji dźwięk.
Wiatr smagnął jej twarz, gdy przeniosła swój wzrok w stronę jeziora. Widok przysłaniał jej mdła, nocna mgła zabłąkaną pomiędzy pniami drzew, lecz mimo to mogła dostrzec niewyraźną plamę będącą kształtem zamku. Zaraz potem spojrzała w zgoła przeciwnym kierunku - w tym, w którego stronę będzie zmierzała sowa.
- Jak wygląda las dalej...? - podpytała, chcąc widzieć, czy powinna czegoś się w sposób szczególny wystrzegać. Nie wiedziała jakie stworzenia można tu spotkać.
Głatko przyczesała włosy i splotła je w schludny warkocz, ubrała szatę, zapięła pod szyją więzy ciepłej peleryny, chwyciła miotłę i teleportowała się.
Przez chwilę towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie dezorientacji. Pomimo tego, głowę miała uniesioną wysoko, a jej obcasy z pewnością uderzały o dławiącą dźwięk nawierzchnię. Dostrzegła Morghota. Skinęła mu głową i po chwili znów w powietrzu zabrzmiało charakterystyczny dla teleportacji dźwięk.
Wiatr smagnął jej twarz, gdy przeniosła swój wzrok w stronę jeziora. Widok przysłaniał jej mdła, nocna mgła zabłąkaną pomiędzy pniami drzew, lecz mimo to mogła dostrzec niewyraźną plamę będącą kształtem zamku. Zaraz potem spojrzała w zgoła przeciwnym kierunku - w tym, w którego stronę będzie zmierzała sowa.
- Jak wygląda las dalej...? - podpytała, chcąc widzieć, czy powinna czegoś się w sposób szczególny wystrzegać. Nie wiedziała jakie stworzenia można tu spotkać.
- Teren jest płaski. Kawałek dalej jest polana - odparł krótko, gdy spytała, co teraz. Wiedzieli którędy miała lecieć wyznaczona sowa, chociaż Alisa czysto teoretycznie. Nakreślił jej to na szybkim spotkaniu, gdy stanął przy jej dworku w Peak District. Przekazał jedynie niezbędne informacje, a także instrukcję, gdzie mieli się spotkać. Musieli współpracować pomimo tego że się nie znali. Morgoth wiedział jedynie że Mulciber zajmowała się teorią magii, co jedynie zwiększyło jego poważanie wobec niej. W końcu nie każda osoba nadawała się do tej pracy. I chociaż nie była związana w żaden sposób z wysiłkiem fizycznym, potrzebowała poświęceń. Poza tym nic o niej nie wiedział i nie potrzebował wiedzieć. Działali razem w jednej organizacji, a to znaczyło wystarczająco wiele. Byle gałgan nie był przyjmowany w szeregi Rycerzy Walpurgii ani nie mógł stać się Śmierciożercą. Przemknęło mu przez głowę czy Ramsey pozwoliłby Alisie na podobne ryzyko. Była to jednak jedna, pusta myśl, która zaraz zniknęła. Nie musiał ufać tym osobom - poplecznikom Toma Riddle'a. Ważne było, że mógł działać w imię idei, w którą wierzył. Nic więcej go nie obchodziło. Odwrócił się i zaczął powoli iść w wyznaczoną stronę, bez problemu znajdując drogę. Księżyc jeszcze świecił, oświetlając okolicę, więc światło różdżek nie było potrzebne. Na szczęście dla nich.
- To tu - rzucił, zatrzymując się na małej polanie. Nie wychodził poza linię drzew, wiedząc, że lepiej było zostać w mroku, ale z magicznym kompasem byli bezpieczni. Jeśli jakieś zwierzę lub stworzenie kręciło się po okolicy, wiedziałby o tym. Rozejrzał się po niebie na linii gdzie znajdowała się wieża Grindelwalda. Zesztywniał, gdy nad ich głowami przeleciało jakieś ptaszysko. Nie był to jednak ich cel. Musieli poczekać. Nie wiedział, ile już czekali, gdy usłyszał szum skrzydeł i odwrócił spojrzenie w tamtą stronę. Tym razem sowa wyglądała na identyczną z tą z rysopisu. Musieli ją przechwycić. I to teraz.
|Próg złapania sowy 220
- To tu - rzucił, zatrzymując się na małej polanie. Nie wychodził poza linię drzew, wiedząc, że lepiej było zostać w mroku, ale z magicznym kompasem byli bezpieczni. Jeśli jakieś zwierzę lub stworzenie kręciło się po okolicy, wiedziałby o tym. Rozejrzał się po niebie na linii gdzie znajdowała się wieża Grindelwalda. Zesztywniał, gdy nad ich głowami przeleciało jakieś ptaszysko. Nie był to jednak ich cel. Musieli poczekać. Nie wiedział, ile już czekali, gdy usłyszał szum skrzydeł i odwrócił spojrzenie w tamtą stronę. Tym razem sowa wyglądała na identyczną z tą z rysopisu. Musieli ją przechwycić. I to teraz.
|Próg złapania sowy 220
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Przyjęła do wiadomości jego słowa krótkim skinieniem głowy. Nie znała mężczyzny, lecz to nie było konieczne. Skoro Czarny Pan mu fał - ona też zamierzała, tym bardziej, że był jednym z nich. Myśl ta wywoływała w niej nęcące uczucie zazdrości i jednocześnie podziwu. Podsycała pragnienie podążenia za nim nie tylko w tym przypadku dosłownym - bo przecież za nim szła przez ten las - lecz również w tym lojalnościowym wobec Pana. Ramsey byłby dumny...? Przygryzła dolną wargę. Nie było to odpowiednie miejsce do takich rozmyślań. Zganiła się w myślach i wróciła do rzeczywistości. W odpowiednim momencie. Nad głową posłyszała bowiem trzepot skrzydeł. Spięła się cała, lecz reakcja towarzysza uzmysłowiła jej, że to nie był cel. Właśnie z tego powodu, powinnaś się skupić, Alis. Zmrużyła powieki wyglądając zza nich drapieżnie ku przestworzom. W końcu się pojawiła. Tym razem była to sowa mająca być ich łupem.
Mulciber siadła na miotłę i wzbiła się w powietrze chcąc zmusić ptaka do obniżenia lotu i zanurzenia się wśród kniei. Była ciągle świadoma tego, jak wysoki był las i na jaką wysokość mogła się wzbić by w półmroku nie wzbudzić nadmiernego zainteresowania lewitującym w powietrzu czarnym punktem.
Mulciber siadła na miotłę i wzbiła się w powietrze chcąc zmusić ptaka do obniżenia lotu i zanurzenia się wśród kniei. Była ciągle świadoma tego, jak wysoki był las i na jaką wysokość mogła się wzbić by w półmroku nie wzbudzić nadmiernego zainteresowania lewitującym w powietrzu czarnym punktem.
The member 'Alisa Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Był zadowolony, że nie musiał nic więcej mówić. Rozmowy nie były dla niego rzeczą niezbędną w komunikacji. A teraz musieli być cicho i skupić na swoim zadaniu. Nie na paplaniu bez sensu. Dlatego dobrze, że tę misję kazano mu wykonać właśnie z Mulciber. Mimo że nie znał jej kuzyna najlepiej, miał o nim jako o czarodzieju dobre zdanie. Cała reszta zostawała jedynie milczeniem. Zresztą tak samo było z resztą Rycerzy Walpurgii. Uważał ją w większości za mieszaninę ochłapów, z którymi nic więcej go nie łączyło. I miał nadzieję, że nic więcej już nie połączy.
Gdy tylko ptak przefrunął nad ich głowami, zareagował, a Mulciber nie była wcale wolniejsza. Dziewczyna wzbiła się w powietrze, a Morgoth poczuł podmuch, który towarzyszył jej przy starcie. Zabranie miotły było dobrym pomysłem. Musiał oddać ten pomysł Alisie, jednak sam wolał pozostać na ziemi. Nie przepadał za lataniem. Dlatego wyciągnął różdżkę i zaklęciami otaczał powietrze nad jego głową barierą, która miała zamknąć przestrzeń i zwiększyć szanse na złapanie sowy. Jasne upierzenie chyba nie było najlepszym kamuflażem, a Grindelwald chyba nie był aż takim głupcem, żeby to zrobić, ale najwidoczniej był tak pewny, że nikt nie ośmieli się przechwycić listu, że zaryzykował. Pycha często gubiła wielkich ludzi. Yaxley wystrzelił kolejne zaklęcie w stronę ptaszyska, dodatkowo uchylając się przed nadlatującą czarownicą.
Gdy tylko ptak przefrunął nad ich głowami, zareagował, a Mulciber nie była wcale wolniejsza. Dziewczyna wzbiła się w powietrze, a Morgoth poczuł podmuch, który towarzyszył jej przy starcie. Zabranie miotły było dobrym pomysłem. Musiał oddać ten pomysł Alisie, jednak sam wolał pozostać na ziemi. Nie przepadał za lataniem. Dlatego wyciągnął różdżkę i zaklęciami otaczał powietrze nad jego głową barierą, która miała zamknąć przestrzeń i zwiększyć szanse na złapanie sowy. Jasne upierzenie chyba nie było najlepszym kamuflażem, a Grindelwald chyba nie był aż takim głupcem, żeby to zrobić, ale najwidoczniej był tak pewny, że nikt nie ośmieli się przechwycić listu, że zaryzykował. Pycha często gubiła wielkich ludzi. Yaxley wystrzelił kolejne zaklęcie w stronę ptaszyska, dodatkowo uchylając się przed nadlatującą czarownicą.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Poły jej peleryny zatrzepotały na wietrze, gdy wzbiła się w powietrze. Niby skrzydła mielące powietrze. Jednak nie przyjemność z lotu była dziś ważna, a zadanie które musiała wykonać. Podciągnęła miotłę by niemalże w pionem wdrapywać się w przestrzeń. Zaraz jednak obróciła się niczym śruba. Znalazła się nad grzbietem sowy
- Aeris - sykneła. Wietrzne zaklęcie zdawało się jakby cisnąć zwierzęciem ku ziemi, zmuszając je do obniżenia lotu. Mulciber zrobiła to samo. Morgoth w tym czasie zamknął ich w barierze. Powodzenie misji mieli już w kieszeni. Tak uważała.
Gdy spłoszone zwierze przemknęło przy rycerzu w stronę lasu, Alisa popędziła za nim. Niemalże zetknęła się z ziemią, by zaraz podnieść trzon miotły i wybić się. Przyśpieszyła, chcąc wyprzedzić o nagonić ptaszysko w kierunku towarzyszącego jej Yaxleya.
|1-41 to wyprzedzanie i nagonka średnio mi wyszła. Nie wyrobiłam się i miotneło i wytarzało mnie po ziemie
|>42 jestę boska i wszystko idzie zgodnie z planem
- Aeris - sykneła. Wietrzne zaklęcie zdawało się jakby cisnąć zwierzęciem ku ziemi, zmuszając je do obniżenia lotu. Mulciber zrobiła to samo. Morgoth w tym czasie zamknął ich w barierze. Powodzenie misji mieli już w kieszeni. Tak uważała.
Gdy spłoszone zwierze przemknęło przy rycerzu w stronę lasu, Alisa popędziła za nim. Niemalże zetknęła się z ziemią, by zaraz podnieść trzon miotły i wybić się. Przyśpieszyła, chcąc wyprzedzić o nagonić ptaszysko w kierunku towarzyszącego jej Yaxleya.
|1-41 to wyprzedzanie i nagonka średnio mi wyszła. Nie wyrobiłam się i miotneło i wytarzało mnie po ziemie
|>42 jestę boska i wszystko idzie zgodnie z planem
The member 'Alisa Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Musiał przyznać, że Mulciber bardzo dobrze radziła sobie w powietrzu co ułatwiało im zadanie. Sam nie był fanem tego rodzaju spędzania czasu, dla Yaxley'ów z pałacu coś takiego jak marnotrawienie czasu na latanie na miotle nie było związane ze szlachectwem. Każdy dzikus to potrafił. Dlatego właśnie przekładali uwagę do innych aspektów, innych sportów, które bardziej odpowiadały standardom arystokratów. Nie miał nic przeciwko, by inni marnowali swoją energię. Nigdy przecież nie zwracał uwagi na obcych ludzi poza kręgiem rodzinnym. Zresztą każdy kto nie nosił nazwiska Yaxley z góry był skazany na porażkę. Dlatego Morgoth cieszył się, że niedługo miał wtajemniczyć swojego kuzyna w świat Rycerzy Walpurgii. Mieszanina ochłapów pełna pederastów, kundli, kurtyzan i ludzi niegodnych przyrównywania się do szlachciców. Nie rozumiał jak to się stało, że mogli zagrzać miejsce przy stole Riddle'a... Ale ufał mu i idei, za którą szedł. Reszty szanować nie musiał.
Immobulus wystrzelił w stronę zwierzęcia i zaraz w powietrzu można było dostrzec zawieszoną w powietrzu sowę. Alisa złapała unieruchomione zwierzę w locie i zaraz wylądowała przy jego boku. Pieczęć Grindelwalda upewniła ich, że dobrze wykonali zadanie. Sądzili, że to już koniec. Morgoth szybkim ruchem pociągnął Mulciber w bok, równocześnie uskakując przed hipogryfem. Zaklął pod nosem. Tego nie przewidział. Cholerne bydlę.
Immobulus wystrzelił w stronę zwierzęcia i zaraz w powietrzu można było dostrzec zawieszoną w powietrzu sowę. Alisa złapała unieruchomione zwierzę w locie i zaraz wylądowała przy jego boku. Pieczęć Grindelwalda upewniła ich, że dobrze wykonali zadanie. Sądzili, że to już koniec. Morgoth szybkim ruchem pociągnął Mulciber w bok, równocześnie uskakując przed hipogryfem. Zaklął pod nosem. Tego nie przewidział. Cholerne bydlę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zakazany Las był zaiste cudownym miejscem... Dla magicznych zwierząt rzecz jasna. Centaury mogły bez trudu czytać z gwiazd, pięknie jednorożce pasły się pośród rozłożystych drzew... a mięsożercy mogli polować na swoje ofiary.
Piękny, czarnopióry hipogryf będący przywódcą tutejszego stada polował właśnie na nornice. Wredne małe gryzonie chowały się przed nim za wszelką cenę, ale on doskonale potrafił je wytropić. Złapał już trzy, wszystkie pożarł na miejscu. Gonił właśnie kolejną gdy futrzak nagle na coś wpadł, łamiąc przy tym kark. Gdyby szyja hipogryfa nie była znacznie mocniejsza niż takiego gryzonia, niechybnie skończyłby jak futrzak. Nie znaczyło to jednak, że wyszedł z tego bez szwanku. Stłukł sobie całą szyję a własnym dziobem zrobił niewielką ranę na piersi. Zaskrzeczał z oburzeniem a potem - nieco już ostrożniej - ruszył wyładować swoją złość i zaskoczenie. Prawdopodobnie powściekałby się chwilę a potem postanowił zjeść martwą nornicę i wrócić do swojego stada, w tym momencie jednak zauważył jakichś dwóch intruzów.
Od razu rzucił się w ich kierunku, skrzecząc potwornie. Jego ostre szpony o włos minęły głowę Morgotha. Zwierz zarył kopytami w ziemię, wyhamowując. Rozłożył potem skrzydła wykonał szybki zwrot i wydawszy z siebie kolejny krzyk pełen wściekłości skierowało łeb ku znajdującej się bliżej kobiecie. Napinając mięśnie jak struny hipogryf zaszarżował ku niej, kłapiąc ostrym jak brzytwa dziobem, zamierzając ją stratować.
Piękny, czarnopióry hipogryf będący przywódcą tutejszego stada polował właśnie na nornice. Wredne małe gryzonie chowały się przed nim za wszelką cenę, ale on doskonale potrafił je wytropić. Złapał już trzy, wszystkie pożarł na miejscu. Gonił właśnie kolejną gdy futrzak nagle na coś wpadł, łamiąc przy tym kark. Gdyby szyja hipogryfa nie była znacznie mocniejsza niż takiego gryzonia, niechybnie skończyłby jak futrzak. Nie znaczyło to jednak, że wyszedł z tego bez szwanku. Stłukł sobie całą szyję a własnym dziobem zrobił niewielką ranę na piersi. Zaskrzeczał z oburzeniem a potem - nieco już ostrożniej - ruszył wyładować swoją złość i zaskoczenie. Prawdopodobnie powściekałby się chwilę a potem postanowił zjeść martwą nornicę i wrócić do swojego stada, w tym momencie jednak zauważył jakichś dwóch intruzów.
Od razu rzucił się w ich kierunku, skrzecząc potwornie. Jego ostre szpony o włos minęły głowę Morgotha. Zwierz zarył kopytami w ziemię, wyhamowując. Rozłożył potem skrzydła wykonał szybki zwrot i wydawszy z siebie kolejny krzyk pełen wściekłości skierowało łeb ku znajdującej się bliżej kobiecie. Napinając mięśnie jak struny hipogryf zaszarżował ku niej, kłapiąc ostrym jak brzytwa dziobem, zamierzając ją stratować.
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 02.01.17 22:38, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Strona 1 z 41 • 1, 2, 3 ... 21 ... 41
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart