Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
- Eileen, czy naprawdę chcesz teraz rozpocząć lekcję... - Zaczęła poddawać słowa Eileen w wątpliwość, lecz nie zdążyła skończyć: Wilde przyciągnęła ją do siebie, a skołowana Melissa najwyraźniej nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Rozpostarła ramiona na boki, nie odwzajemniając uścisku, rzuciwszy krótkie:
- Och. - I przeniosła wzrok na Pomonę, kiedy wyjaśniła przyczynę szybkiego odejścia Herewarda, mówiąc z kolei: - Ach.
Nie dane było jej jednak powiedzieć cokolwiek więcej, bowiem sięgnęło ją zaklęcie Garretta; Eileen oraz Pomona skutecznie osłabiły jej czujność - nie miała szans dostrzec lecącego ku niej Confundusa. Urok ją trafił, obie zielarki dostrzegły jej zagubiony wzrok - Melissa nie rozumiała, co działo się wokół niej.
- Eileen? - zwróciła się ściskającej ją czarownicy, bez zrozumienia przenosząc wzrok na drugą. - Pomona? Czuję się... dziwnie... marchewki...
Hereward, dostrzegłeś Garretta i Samuela - mogłeś do nich bez trudu dołączyć lub udać się do zamku inną drogą. Melissa nie zwróciła już na ciebie uwagi.
Samuel, droga do bocznego wejścia była wam mniej więcej znana. Nie potrafiłeś jednak przypomnieć sobie drogi prowadzącej od wejścia do sali do numerologii, którą znali wszyscy towarzyszący wam nauczyciele. Wciąż znajdowaliście się na błoniach, prawdopodobnie w istocie pozostając widocznymi z okien i balkonów zamku dla oczu, które mogłyby chcieć patrzeć. Strzegła was przed tym ciemność - ale nie mogliście wiedzieć, na ile mocno.
Straciliście już tutaj bardzo dużo czasu - musieliście być tego świadomi.
Na odpis macie 24h.
- Och. - I przeniosła wzrok na Pomonę, kiedy wyjaśniła przyczynę szybkiego odejścia Herewarda, mówiąc z kolei: - Ach.
Nie dane było jej jednak powiedzieć cokolwiek więcej, bowiem sięgnęło ją zaklęcie Garretta; Eileen oraz Pomona skutecznie osłabiły jej czujność - nie miała szans dostrzec lecącego ku niej Confundusa. Urok ją trafił, obie zielarki dostrzegły jej zagubiony wzrok - Melissa nie rozumiała, co działo się wokół niej.
- Eileen? - zwróciła się ściskającej ją czarownicy, bez zrozumienia przenosząc wzrok na drugą. - Pomona? Czuję się... dziwnie... marchewki...
Hereward, dostrzegłeś Garretta i Samuela - mogłeś do nich bez trudu dołączyć lub udać się do zamku inną drogą. Melissa nie zwróciła już na ciebie uwagi.
Samuel, droga do bocznego wejścia była wam mniej więcej znana. Nie potrafiłeś jednak przypomnieć sobie drogi prowadzącej od wejścia do sali do numerologii, którą znali wszyscy towarzyszący wam nauczyciele. Wciąż znajdowaliście się na błoniach, prawdopodobnie w istocie pozostając widocznymi z okien i balkonów zamku dla oczu, które mogłyby chcieć patrzeć. Strzegła was przed tym ciemność - ale nie mogliście wiedzieć, na ile mocno.
Straciliście już tutaj bardzo dużo czasu - musieliście być tego świadomi.
Na odpis macie 24h.
Przymrużył oczy, przyglądając się torowi lotu jego zaklęcia - nie drgnęła mu ręka, nie chybił, promień uroku trafił prosto w plecy nieświadomej zagrożenia nauczycielki. Było mu jej nawet szkoda: problem stanowił jednak czas nieubłaganie wymykający się spomiędzy palców, musieli uderzyć, a nie bawić się w prowizoryczną, nieudolną konspirację.
Zaraz po tym podążył spojrzeniem w kierunku Barty'ego, temat którego poruszył Samuel i w odpowiedzi nieznacznie pokręcił głową.
- Dogoni nas i bez tego - mruknął, z niejakim zdziwieniem oglądając szaleńczą pogoń profesora transmutacji; nie dbając o ukrywanie się i przemykanie wśród cieni, po prostu pędził, porażająco szybko pokonując dystans, przemierzenie którego zajęło im wieki. Gdyby miał na to czas, pokręciłby głową - gdyby dopisywał mu nastrój, roześmiałby się serdecznie, krzyżując ręce na piersi i nie omieszkując skomentować rozwichrzonego włosa pomykającego ćwierćslalomem przyjaciela. Nie mając jednak rezerw ani jednego, ani drugiego, odwrócił się, by ruszyć w kierunku bocznego wejścia do zamku; uważnie stawiał kroki, starając się iść niedostrzeżonym i skrywać się w okolicznych cieniach. - Lub, co bardziej prawdopodobne, odprowadzić nas prosto do gabinetu dyrektora za łamanie szkolnego regulaminu - rzucił cicho, cierpko, nie spoglądając na swojego towarzysza. Z niewyjaśnionych powodów tracił cierpliwość. - Nie ryzykujemy, nie bawimy się w bohaterów, po prostu tam, cholera jasna, trafmy - dodał, wciąż kontrolując głośność swoich słów; dopiero teraz uświadomił sobie, co mierziło go w tak znacznym stopniu. Podobnie wyglądała ich akcja ratowania więźniów z Tower - mieli lichy plan, który zawiódł, rozpoczęli improwizację, zapragnęli zbyt mocno zbawić świat i poskutkowało to klęską: ofiary zapłaciły za to życiem. Nie mógł dopuścić do tego ponownie, nie wiedział, czy potrafiłby unieść ciążące mu jeszcze mocniej sumienie. - W dalszym ciągu uważam, że powinniśmy się rozdzielić, ale nie mam pojęcia, ile zajmie Pomonie i Eileen dotarcie do zamku - ciągnął, zastanawiając się na głos, choć być może lepszym rozwiązaniem byłoby milczenie - stawiał jednak kolejne słowa cicho, ostrożnie, zakrawając niemalże o szept. I tak samo kroczył: chcąc pozostać niezauważonym, a jednocześnie jak najszybciej dotrzeć do celu.
Zaraz po tym podążył spojrzeniem w kierunku Barty'ego, temat którego poruszył Samuel i w odpowiedzi nieznacznie pokręcił głową.
- Dogoni nas i bez tego - mruknął, z niejakim zdziwieniem oglądając szaleńczą pogoń profesora transmutacji; nie dbając o ukrywanie się i przemykanie wśród cieni, po prostu pędził, porażająco szybko pokonując dystans, przemierzenie którego zajęło im wieki. Gdyby miał na to czas, pokręciłby głową - gdyby dopisywał mu nastrój, roześmiałby się serdecznie, krzyżując ręce na piersi i nie omieszkując skomentować rozwichrzonego włosa pomykającego ćwierćslalomem przyjaciela. Nie mając jednak rezerw ani jednego, ani drugiego, odwrócił się, by ruszyć w kierunku bocznego wejścia do zamku; uważnie stawiał kroki, starając się iść niedostrzeżonym i skrywać się w okolicznych cieniach. - Lub, co bardziej prawdopodobne, odprowadzić nas prosto do gabinetu dyrektora za łamanie szkolnego regulaminu - rzucił cicho, cierpko, nie spoglądając na swojego towarzysza. Z niewyjaśnionych powodów tracił cierpliwość. - Nie ryzykujemy, nie bawimy się w bohaterów, po prostu tam, cholera jasna, trafmy - dodał, wciąż kontrolując głośność swoich słów; dopiero teraz uświadomił sobie, co mierziło go w tak znacznym stopniu. Podobnie wyglądała ich akcja ratowania więźniów z Tower - mieli lichy plan, który zawiódł, rozpoczęli improwizację, zapragnęli zbyt mocno zbawić świat i poskutkowało to klęską: ofiary zapłaciły za to życiem. Nie mógł dopuścić do tego ponownie, nie wiedział, czy potrafiłby unieść ciążące mu jeszcze mocniej sumienie. - W dalszym ciągu uważam, że powinniśmy się rozdzielić, ale nie mam pojęcia, ile zajmie Pomonie i Eileen dotarcie do zamku - ciągnął, zastanawiając się na głos, choć być może lepszym rozwiązaniem byłoby milczenie - stawiał jednak kolejne słowa cicho, ostrożnie, zakrawając niemalże o szept. I tak samo kroczył: chcąc pozostać niezauważonym, a jednocześnie jak najszybciej dotrzeć do celu.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
czuł się dziwnie spoglądając w obcą twarz młodzieńca, którym dziś był Garrett. I nawet jeśli widział zupełnie odmienne rysy twarzy, to oblicze malował znajomy mars, ten sam, który zdobił czoło Weasleya przy większym skupieniu. I gdyby nie sytuacja i okoliczności, wspomniałby o tym przyjacielowi. ostatnio jednak wstrzymywał się ze słowami, która kiedyś z łatwością malowały jego wargi. Zmienił się. Tak, jak każdy z Gwardzistów.
- Niech więc Hereward pójdzie z nami teraz - głos miał ściszony, a ciało automatycznie nieco się przygarbiło - Eileen i Pomona wiedzą, że mamy się spotkać w sali numerologii, a nas poprowadzi profesor. Trzy nauczycielki łatwiej będą poruszały się po korytarzach - przynajmniej miał taka nadzieję. Przewodnik był im potrzebny jeśli mieli zdziałać cokolwiek poza niechybnym błądzeniem po korytarzach Hogwartu. Stracili już wystarczająco czasu i musieli swój plan zbudować od nowa. Błonia, na których się znajdowali były otwartym polem, widocznym z daleka tym bardziej, jeśli poruszały się po nim dwie chude sylwetki. Widząc dziarski bieg Gwardzisty, nie musieli długo czekać na jego pojawienie - Nie ma w tym bohaterstwa - skrzywił się nieco na wypowiadane słowa, a przez krótką sekundę można było dostrzec niewyraźny cień - Mówiłem w czasie w przeszłym, mogła to zrobić na samym początku, ale nieważne. Chodźmy - pokręcił nieznacznie głową. Nerwowa atmosfera w niczym nie pomagała psując i tak wywrócony do góry nogami plan. Tłumaczenia i słowne odbijanie argumentów nie miały sensu. Mieli zadanie i potrzeba im był w końcu ruszyć z powierzonym im zadaniem
- Rozdzielimy się, ale widać nie tak jak planowaliśmy. Chyba, ze jeden z nas zostanie i dołączy do kobiet, ale i to zajmie zbyt wiele czasu. Trzeba improwizować - odpowiadał Garrettowi równie stłumionym szeptem, pochylony, starając się kryć przed spojrzeniem, które mogło ich dostrzec i zdradzić obecność. Chyba, ze dało się i ten fakt wykorzystać? - Jeśli ktoś nas teraz obserwuje, może niech profesor nas zaskoczy? Wejdziemy do środka jako przyłapani na...czymś - zacisnął zęby, zerkając za siebie. Czy byliby wiarygodni w odgrywaniu sceny przed widzami, o których nie było wiadomo czy w ogóle istnieją?
Różdżka w dłoni świerzbiła do użycia, ale błyski zaklęć tym bardziej mogły przyciągnąć nieproszoną uwagę. I wciąż nie wiedzieli, czy w samym zamku nie trafia na antymugolskie patrole. Zbyt wiele niewiadomych w miejscu, które kiedyś uznawał za dom. Los bywał przewrotny, Okrutnie wręcz. A świadomość upływającego czasu zaciskał nieprzyjemnie zimne paluchy na jego karku.
- Niech więc Hereward pójdzie z nami teraz - głos miał ściszony, a ciało automatycznie nieco się przygarbiło - Eileen i Pomona wiedzą, że mamy się spotkać w sali numerologii, a nas poprowadzi profesor. Trzy nauczycielki łatwiej będą poruszały się po korytarzach - przynajmniej miał taka nadzieję. Przewodnik był im potrzebny jeśli mieli zdziałać cokolwiek poza niechybnym błądzeniem po korytarzach Hogwartu. Stracili już wystarczająco czasu i musieli swój plan zbudować od nowa. Błonia, na których się znajdowali były otwartym polem, widocznym z daleka tym bardziej, jeśli poruszały się po nim dwie chude sylwetki. Widząc dziarski bieg Gwardzisty, nie musieli długo czekać na jego pojawienie - Nie ma w tym bohaterstwa - skrzywił się nieco na wypowiadane słowa, a przez krótką sekundę można było dostrzec niewyraźny cień - Mówiłem w czasie w przeszłym, mogła to zrobić na samym początku, ale nieważne. Chodźmy - pokręcił nieznacznie głową. Nerwowa atmosfera w niczym nie pomagała psując i tak wywrócony do góry nogami plan. Tłumaczenia i słowne odbijanie argumentów nie miały sensu. Mieli zadanie i potrzeba im był w końcu ruszyć z powierzonym im zadaniem
- Rozdzielimy się, ale widać nie tak jak planowaliśmy. Chyba, ze jeden z nas zostanie i dołączy do kobiet, ale i to zajmie zbyt wiele czasu. Trzeba improwizować - odpowiadał Garrettowi równie stłumionym szeptem, pochylony, starając się kryć przed spojrzeniem, które mogło ich dostrzec i zdradzić obecność. Chyba, ze dało się i ten fakt wykorzystać? - Jeśli ktoś nas teraz obserwuje, może niech profesor nas zaskoczy? Wejdziemy do środka jako przyłapani na...czymś - zacisnął zęby, zerkając za siebie. Czy byliby wiarygodni w odgrywaniu sceny przed widzami, o których nie było wiadomo czy w ogóle istnieją?
Różdżka w dłoni świerzbiła do użycia, ale błyski zaklęć tym bardziej mogły przyciągnąć nieproszoną uwagę. I wciąż nie wiedzieli, czy w samym zamku nie trafia na antymugolskie patrole. Zbyt wiele niewiadomych w miejscu, które kiedyś uznawał za dom. Los bywał przewrotny, Okrutnie wręcz. A świadomość upływającego czasu zaciskał nieprzyjemnie zimne paluchy na jego karku.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Wijemy się jak piskorze starając się odgonić myśli o upływającym czasie. Na próżno. Ten ucieka nieprzerwanie, wprawiając mnie w coraz większy popłoch oraz panikę. Nie mogę jednak dać się zawładnąć tym uczuciom - wtedy nie zrobię nic, sparaliżowana strachem. A tak przynajmniej improwizuję, kiedy z Eileen obejmujemy nieświadomą niczego Melissę. Tak bardzo bym chciała, żeby było już po wszystkim… to tylko mrzonki. Nadal znajdujemy się na dyniowym poletku nie wiedząc co konkretnie robić. Ściskam obie kobiety w wierze, że ten koszmar się zaraz skończy. Że mężczyźni udali się wreszcie do Hogwartu, a więc i my zaraz będziemy mogły się ewakuować. Niestety kiedy otwieram zaciśnięte do tej pory (w niesamowitym smutku spowodowanym brakiem czułości) oczy, wszystko dzieje się nie tak, jak powinno. Krótki ułamek sekundy widzianego zaklęcia, rozbiegany wzrok Greeds dający jasno do zrozumienia, że jest skonfundowana. Korzystając z zamieszania zabieram jej szybko dynię odstawiając na ziemię. Zaraz potem prostuję się z uśmiechem. Mam nadzieję, że nie widać po mnie frustracji - już niczego więcej od nauczycielki numerologii nie wydostaniemy. A szkoda. I pytanie dlaczego aurorzy (profesor Bartius chyba popędził co tchu do toalety) zamiast udać się do szkoły, nadal gdzieś tu stoją. To zaczyna wyglądać naprawdę źle.
- Melisso, już wystarczy tych marchewek i dyń. To niedobra mieszanka. Wiem, że nocne podjadanie wyjątkowo kusi, ale jeszcze rozboli cię brzuch i problem gotowy. - Brnę w kolejną sieć kłamstw uśmiechając się serdecznie. Zerkam krótko na torebkę wciąż dyndającą na moim ramieniu, ale nie jest do dobry pomysł jeśli chcę zachować spokój. Nie wpadać w popłoch. - Zaparzymy ci z Eileen ziółek, tak na wszelki wypadek - dodaję, zerkając porozumiewawczo na Wilde. Skoro oni nadal tu stoją, nie możemy jej tak po prostu odstawić do szkoły. Jeszcze wpadnie na pomysł posprzątania sali… ponownie bierzemy ją pod boki, tym razem prowadząc do chatki gajowej.
- Wiesz Melisso, mamy do ciebie taką małą prośbę… - rzucam niby mimochodem. - Poprosiłam Eileen, żeby obejrzała w szklarni moje nowowyhodowane okazy ślazu, czy prawidłowo rosną. One potrzebują światła księżyca do rozkwitu, stąd pora taka a nie inna. Wiesz, te zielarskie niuanse - chichoczę, jak gdyby rzeczywiście cokolwiek z tego rozumiała. - Niestety nie możemy zostawić chatki pustej. Wiesz, krnąbrni uczniowie i te sprawy… może wypiłabyś herbatkę, posiedziała tu chwilkę, a my szybko skoczymy zobaczyć co tam u tych ślazów? Tak ładnie prosimy! - kontynuuję, póki widzę jej dezorientację. Trzepocę jeszcze rzęsami, zarzucam firmowym uśmiechem numer trzy, jednocześnie modląc się w duchu o jej zgodę. W czaszce obija mi się już tykanie zegara. Jedynie wspaniała, puchońska cierpliwość trzyma mnie w ryzach.
- Melisso, już wystarczy tych marchewek i dyń. To niedobra mieszanka. Wiem, że nocne podjadanie wyjątkowo kusi, ale jeszcze rozboli cię brzuch i problem gotowy. - Brnę w kolejną sieć kłamstw uśmiechając się serdecznie. Zerkam krótko na torebkę wciąż dyndającą na moim ramieniu, ale nie jest do dobry pomysł jeśli chcę zachować spokój. Nie wpadać w popłoch. - Zaparzymy ci z Eileen ziółek, tak na wszelki wypadek - dodaję, zerkając porozumiewawczo na Wilde. Skoro oni nadal tu stoją, nie możemy jej tak po prostu odstawić do szkoły. Jeszcze wpadnie na pomysł posprzątania sali… ponownie bierzemy ją pod boki, tym razem prowadząc do chatki gajowej.
- Wiesz Melisso, mamy do ciebie taką małą prośbę… - rzucam niby mimochodem. - Poprosiłam Eileen, żeby obejrzała w szklarni moje nowowyhodowane okazy ślazu, czy prawidłowo rosną. One potrzebują światła księżyca do rozkwitu, stąd pora taka a nie inna. Wiesz, te zielarskie niuanse - chichoczę, jak gdyby rzeczywiście cokolwiek z tego rozumiała. - Niestety nie możemy zostawić chatki pustej. Wiesz, krnąbrni uczniowie i te sprawy… może wypiłabyś herbatkę, posiedziała tu chwilkę, a my szybko skoczymy zobaczyć co tam u tych ślazów? Tak ładnie prosimy! - kontynuuję, póki widzę jej dezorientację. Trzepocę jeszcze rzęsami, zarzucam firmowym uśmiechem numer trzy, jednocześnie modląc się w duchu o jej zgodę. W czaszce obija mi się już tykanie zegara. Jedynie wspaniała, puchońska cierpliwość trzyma mnie w ryzach.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sekundy wypływały im przez palce niekontrolowanym strumieniem. Za wszelką cenę próbowała je trzymać, łapać w locie, ale to i tak nic nie dawało. Z jednej strony dałaby sobie różdżkę połamać, że od przybycia Melissy do chatki do momentu, w którym ściskały ją w dyniowym ogródku, minęła zaledwie chwila, ale z drugiej strony… to wszystko rozciągało się nieprawdopodobnie mocno. Tak, jakby czas był i nagle zniknął. Zobaczyła, że Pomona obiera inicjatywę – i bardzo dobrze, bo panna Wilde powoli traciła już wiarę w swoje umiejętności!
Dynia wylądowała z powrotem na ziemi, a kobiety wzięły profesor Greeds pod boki, żeby znów zafundować jej wycieczkę do chatki. W te i we w te. Melissa, doskonale skonfundowana zaklęciem, za co będzie musiała potem poklepać Garrego z uznaniem po ramieniu, wydawała się świetnym celem dla kobiecych pułapek słownych. Eileen przeniosła wzrok na Sprout, śledząc zmysłem słuchu jej słowa i zmysłem wzroku jej ruchy, by jak najlepiej wcielić się w tym przedstawieniu w swoją rolę. Pomonie kłamstwo szło zdecydowanie lepiej niż jej, więc postanowiła po prostu przytakiwać.
- Ostatnio zrobiłam mieszankę szałwii, melisy i mięty, która w zmieszaniu z sokiem malinowym jest idealna na znerwicowany wieczór – mówiła prawdę! Przeszło tydzień temu ususzyła zebrane w lesie zioła, żeby zrobić z nich herbatę idealną przed snem, bo miała z nim ostatnio problemy.
Zerknęła w stronę uciekających postaci, by upewnić się, że nic im się jeszcze nie stało. Niech biegną, tak, niech biegną, póki mogą. Jeśli dotrą pierwsi, być może będą mieli większe szanse na to, by…
Nie powinna o tym myśleć w tych kategoriach. Wróciła swoją duchową obecnością do Pomony akurat wtedy, gdy wspominała o kwiatach ślazu. Uśmiechnęła się do Melissy wyuczonym uśmiechem, który miał poprzeć w pełni pomysł profesor Sprout.
- Tak, właśnie tak! Popilnowałabyś Waldiego, bo on ostatnio ma problemy z przebywaniem samemu w chatce. Biedny, tęskni z naszym starym przyjacielem, byłym gajowym, Oggiem i piszczy, kiedy jest sam – klepnęła swoje udo dłonią, przywołując w ten sposób za sobą swojego psa, by, jeśli się uda, wszedł za nimi do chatki. – Jeśli byłabyś tak kochana, Melisso! My niedługo z Pomoną wrócimy i posiedzimy w trójkę, pogadamy, poplotkujemy! Co ty na to? Potrzebujesz takiego wieczoru, moja droga! Każda z nas potrzebuje!
Zerknęła szybko na Sprout, badając jej nastrój. Jeśli wrócą, Merlinie, jeśli wrócą.
Dynia wylądowała z powrotem na ziemi, a kobiety wzięły profesor Greeds pod boki, żeby znów zafundować jej wycieczkę do chatki. W te i we w te. Melissa, doskonale skonfundowana zaklęciem, za co będzie musiała potem poklepać Garrego z uznaniem po ramieniu, wydawała się świetnym celem dla kobiecych pułapek słownych. Eileen przeniosła wzrok na Sprout, śledząc zmysłem słuchu jej słowa i zmysłem wzroku jej ruchy, by jak najlepiej wcielić się w tym przedstawieniu w swoją rolę. Pomonie kłamstwo szło zdecydowanie lepiej niż jej, więc postanowiła po prostu przytakiwać.
- Ostatnio zrobiłam mieszankę szałwii, melisy i mięty, która w zmieszaniu z sokiem malinowym jest idealna na znerwicowany wieczór – mówiła prawdę! Przeszło tydzień temu ususzyła zebrane w lesie zioła, żeby zrobić z nich herbatę idealną przed snem, bo miała z nim ostatnio problemy.
Zerknęła w stronę uciekających postaci, by upewnić się, że nic im się jeszcze nie stało. Niech biegną, tak, niech biegną, póki mogą. Jeśli dotrą pierwsi, być może będą mieli większe szanse na to, by…
Nie powinna o tym myśleć w tych kategoriach. Wróciła swoją duchową obecnością do Pomony akurat wtedy, gdy wspominała o kwiatach ślazu. Uśmiechnęła się do Melissy wyuczonym uśmiechem, który miał poprzeć w pełni pomysł profesor Sprout.
- Tak, właśnie tak! Popilnowałabyś Waldiego, bo on ostatnio ma problemy z przebywaniem samemu w chatce. Biedny, tęskni z naszym starym przyjacielem, byłym gajowym, Oggiem i piszczy, kiedy jest sam – klepnęła swoje udo dłonią, przywołując w ten sposób za sobą swojego psa, by, jeśli się uda, wszedł za nimi do chatki. – Jeśli byłabyś tak kochana, Melisso! My niedługo z Pomoną wrócimy i posiedzimy w trójkę, pogadamy, poplotkujemy! Co ty na to? Potrzebujesz takiego wieczoru, moja droga! Każda z nas potrzebuje!
Zerknęła szybko na Sprout, badając jej nastrój. Jeśli wrócą, Merlinie, jeśli wrócą.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Dostrzegł Garretta i Samuela zmierzających w stronę zamku. Westchnął cicho widząc jak zmierzają ku bocznemu wejściu. Miał nadzieję, że nie będzie zamknięte. Dołączył do dwójki aurorów ruszając za nimi. Po drodze obejrzał się tylko raz, żeby sprawdzić czy z chatki Eileen nie rusza za nim chcąca nieść pomoc Melissa, ale wyglądało na to, że jednak udało mu się wyrwać.
- Jak ktoś nas złapie - mruknął zbliżając się do dwóch uczniów - idziemy na szlaban za wymykanie się z zamku. Wyglądajcie na przyłapanych po prostu. Albo coś szybo wymyślcie.
Wcale nie podobało mu się chodzenie po Hogwarcie z dwoma aurorami podszywającymi się pod nieistniejących uczniów. Niespecjalnie uśmiechało mu się rzucanie pracy, którą naprawdę polubił całym sercem. Nie chciał być zmuszony z niej rezygnować dlatego że znajdą go w towarzystwie kogoś, kogo nie powinno tu być. Chociaż, jeśli dowie się o tym dyrektor, zwolnienie może nawet nie wchodzić w grę. Ci, którzy narazili się Grindelwaldowi potrafili znikać w tajemniczych okolicznościach.
- Jak ktoś nas złapie - mruknął zbliżając się do dwóch uczniów - idziemy na szlaban za wymykanie się z zamku. Wyglądajcie na przyłapanych po prostu. Albo coś szybo wymyślcie.
Wcale nie podobało mu się chodzenie po Hogwarcie z dwoma aurorami podszywającymi się pod nieistniejących uczniów. Niespecjalnie uśmiechało mu się rzucanie pracy, którą naprawdę polubił całym sercem. Nie chciał być zmuszony z niej rezygnować dlatego że znajdą go w towarzystwie kogoś, kogo nie powinno tu być. Chociaż, jeśli dowie się o tym dyrektor, zwolnienie może nawet nie wchodzić w grę. Ci, którzy narazili się Grindelwaldowi potrafili znikać w tajemniczych okolicznościach.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Garrett i Samuel próbowali pozostać w ukryciu; nie mogli wiedzieć, czy przez strzeliste okna ciągnącego się u ich boku zamku ktokolwiek ich zauważył. Znajdowali się już w bezpiecznej odległości od Melissy. Dołączył do nich Hereward i wszyscy troje przedostali się pod boczne wejście do zamku.
Drzwi owego wejścia były otwarte - a raczej lekko uchylone. Hereward znał układ pomieszczenia znajdującego się przed nimi. W odległości około pół metra od ścian, wszystkich czterech, wznosiły się wysokie, grube na szerokość dwojga rosłych ludzi, kolumny podtrzymujące strop. Od komnaty odchodziły trzy korytarze: idącym w lewo najprędzej można dostać się wprost do zachodniego skrzydła. Tym, który odchodzi naprzeciw, również tam dojdziecie, ale dopiero po minięciu kilku ukrytych przejść - zajmie wam to więcej czasu, a już straciliście go bardzo dużo. Korytarz na prawo prowadził do głębszych części zamku, które jedynie oddalą was od docelowego miejsca. Co ważne, we wnętrzu dość doniośle nosiło się echo - jeśli chcielibyście przejść przez to miejsce po cichu, musielibyście zachować ogromną ostrożność stawiając kolejne kroki.
Nim jednak zdążyliście podjąć jakąkolwiek decyzję, wspomniane echo dało wam o sobie znać. Usłyszeliście głos, prawdopodobnie fragment rozmowy, choć dobiegały was jedynie pojedyncze, dziwnie akcentowane słowa: "wcześniej", "wieża". Hereward rozpoznał ten głos: należał do nauczyciela eliksirów rosyjskiego pochodzenia. Został powołany na to stanowisko w dość niejasnych okolicznościach niedługo po śmierci Horacego Slughorna. Zawsze zdystansowany pozostawał najbardziej oddalony od całego grona pedagogicznego, nie znaliście się dobrze.
Jeżeli zdecydujecie się wejść do środka, piszecie już tutaj.
- Nocne podjadanie... - Melissa powtórzyła frazę za Pomoną, wyraźnie skołowana. - Tak, oczywiście, ja... Szałwia i maliny, Eileen, ja muszę... - Wyglądała, jakby chciała zrobić cokolwiek, żeby się stąd oddalić i odpocząć, podążając za słowami zielarek jak dziecko za matką. Działanie confundusa jednak mijało, Eileen nie potrafiła kłamać, a Melissa, po tym jak oberwała zaklęciem, miała już powody do wzmocnionej podejrzliwości. Kiedy tylko zaczęła mówić o psie tęskniącym za dawnym panem, którego nie widział już przecież kilka długich miesięcy, i konieczności dotrzymania mu towarzystwa, bo z jakiegoś powodu nie mógł pójść za Pomoną i Eileen ani popilnować chatki samodzielnie, zatrzymała się w pół kroku w proteście i spojrzała poważnie na obie czarownice z przejęciem.
- Eileen? Pomono? czy możecie mi wreszcie powiedzieć... o co tutaj właściwie chodzi?
Nie widziałyście już ani żadnego z dwóch Thomasów ani Herewarda.
Na odpis macie 48h.
Drzwi owego wejścia były otwarte - a raczej lekko uchylone. Hereward znał układ pomieszczenia znajdującego się przed nimi. W odległości około pół metra od ścian, wszystkich czterech, wznosiły się wysokie, grube na szerokość dwojga rosłych ludzi, kolumny podtrzymujące strop. Od komnaty odchodziły trzy korytarze: idącym w lewo najprędzej można dostać się wprost do zachodniego skrzydła. Tym, który odchodzi naprzeciw, również tam dojdziecie, ale dopiero po minięciu kilku ukrytych przejść - zajmie wam to więcej czasu, a już straciliście go bardzo dużo. Korytarz na prawo prowadził do głębszych części zamku, które jedynie oddalą was od docelowego miejsca. Co ważne, we wnętrzu dość doniośle nosiło się echo - jeśli chcielibyście przejść przez to miejsce po cichu, musielibyście zachować ogromną ostrożność stawiając kolejne kroki.
Nim jednak zdążyliście podjąć jakąkolwiek decyzję, wspomniane echo dało wam o sobie znać. Usłyszeliście głos, prawdopodobnie fragment rozmowy, choć dobiegały was jedynie pojedyncze, dziwnie akcentowane słowa: "wcześniej", "wieża". Hereward rozpoznał ten głos: należał do nauczyciela eliksirów rosyjskiego pochodzenia. Został powołany na to stanowisko w dość niejasnych okolicznościach niedługo po śmierci Horacego Slughorna. Zawsze zdystansowany pozostawał najbardziej oddalony od całego grona pedagogicznego, nie znaliście się dobrze.
Jeżeli zdecydujecie się wejść do środka, piszecie już tutaj.
- Nocne podjadanie... - Melissa powtórzyła frazę za Pomoną, wyraźnie skołowana. - Tak, oczywiście, ja... Szałwia i maliny, Eileen, ja muszę... - Wyglądała, jakby chciała zrobić cokolwiek, żeby się stąd oddalić i odpocząć, podążając za słowami zielarek jak dziecko za matką. Działanie confundusa jednak mijało, Eileen nie potrafiła kłamać, a Melissa, po tym jak oberwała zaklęciem, miała już powody do wzmocnionej podejrzliwości. Kiedy tylko zaczęła mówić o psie tęskniącym za dawnym panem, którego nie widział już przecież kilka długich miesięcy, i konieczności dotrzymania mu towarzystwa, bo z jakiegoś powodu nie mógł pójść za Pomoną i Eileen ani popilnować chatki samodzielnie, zatrzymała się w pół kroku w proteście i spojrzała poważnie na obie czarownice z przejęciem.
- Eileen? Pomono? czy możecie mi wreszcie powiedzieć... o co tutaj właściwie chodzi?
Nie widziałyście już ani żadnego z dwóch Thomasów ani Herewarda.
Na odpis macie 48h.
Serce biło jej jak dzwon, tłukło się w jej piersi jak oszalały zwierz, który musi wyrwać się z klatki, bo przeczuwa najgorsze. Im dłużej byli tutaj, w dolinie, gdzie stała chatka, tym większe było prawdopodobieństwo, że stanie się coś niedobrego, że ludziom, których mieli uratować, coś się stanie. I właśnie to coś przerażało Eileen najbardziej – bała się, choć próbowała za wszelką cenę trzymać ten strach w ryzach, że przyjdą za późno, że podłogę będzie znaczyła krew, że Grindelwald zatriumfuje. Po raz kolejny.
Dlatego, gdy zauważyła, że Melissa zaczęła odzyskiwać świadomość, Eileen straciła tym samym swoją cierpliwość. Szybko spojrzała na Pomonę i zatrzymała się, zaciskając palce na ramionach profesor od numerologii. Naprawdę ją lubiła, ufała jej – nie tylko jej łagodnemu wyrazowi twarzy, ale również wierności, co do starych zasad Hogwartu, i odpowiedzialności. Poza tym… na samego Merlina, odkryła ich. Ile jeszcze wymyślą pokrętnych historii we dwie? Ile kłamstw przejdzie im przez gardło?
- Posłuchaj, Melisso, posłuchaj uważnie, bo sprawa jest poważna – wzięła szybko, głęboki wdech i wlepiła spojrzenie niebieskich oczu w jej twarz. – Ja, Pomona i Hereward mamy wrażenie, ba, prawie dowody na to, że w Hogwarcie przetrzymywani są ludzie. Nie znamy ich, wiemy o ich istnieniu, wiemy o tym, że grozi im niebezpieczeństwo, a my jesteśmy jedynymi, którzy mogą im pomóc. Nie przewidywaliśmy twojej obecności, spadłaś na nas jak grom z jasnego nieba i musieliśmy jakoś odsunąć cię na bok, żeby bezpiecznie dotrzeć do zamku, dlatego… dlatego Pomona opowiedziała historię z marchewkami – zacisnęła na chwilę usta, szukając zrozumienia w oczach nauczycielek. Ryzykowała, oczywiście, że tak, ale teraz nie pozostawało im nic innego, jak wszystko postawić na jedną kartę. Wóz albo przewóz. Mówiła szybko, ale nie na tyle, by jej głos stał się bezsensownym bełkotem. Drżały jej dłonie, ale nie odrywała ich od ramion kobiety. W kieszeni czuła nieznaczny ciężar różdżki. – Wiem, że to wydaje ci się kolejną pozbawioną sensu historią, ale to prawda. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co ostatnio dzieje się w magicznym półświatku, prawda? Dlatego błagam, Melisso, zostań w chatce i pozwól mi i Pomonie pomóc Herewardowi w odnalezieniu więźniów – i Aurorom zaklętym w ciałach jednego ucznia? – Bo jeśli nam przeszkodzisz, również twoje sumienie zostanie obarczone winą za ich, być może, stracone życie. Więc możesz milczeć i dać nam wolną drogę, albo pomóc nam bez zadawania zbędnych pytań. Czas działa tu na naszą niekorzyść.
Zacisnęła zęby. Kolejne sekundy były jak kamienie wolno toczące się po skarpie. Jeszcze chwila i będą tu mieli lawinę.
| eeee, może rzucam na retorykę? nie wiem, w razie czego nieważne!
Dlatego, gdy zauważyła, że Melissa zaczęła odzyskiwać świadomość, Eileen straciła tym samym swoją cierpliwość. Szybko spojrzała na Pomonę i zatrzymała się, zaciskając palce na ramionach profesor od numerologii. Naprawdę ją lubiła, ufała jej – nie tylko jej łagodnemu wyrazowi twarzy, ale również wierności, co do starych zasad Hogwartu, i odpowiedzialności. Poza tym… na samego Merlina, odkryła ich. Ile jeszcze wymyślą pokrętnych historii we dwie? Ile kłamstw przejdzie im przez gardło?
- Posłuchaj, Melisso, posłuchaj uważnie, bo sprawa jest poważna – wzięła szybko, głęboki wdech i wlepiła spojrzenie niebieskich oczu w jej twarz. – Ja, Pomona i Hereward mamy wrażenie, ba, prawie dowody na to, że w Hogwarcie przetrzymywani są ludzie. Nie znamy ich, wiemy o ich istnieniu, wiemy o tym, że grozi im niebezpieczeństwo, a my jesteśmy jedynymi, którzy mogą im pomóc. Nie przewidywaliśmy twojej obecności, spadłaś na nas jak grom z jasnego nieba i musieliśmy jakoś odsunąć cię na bok, żeby bezpiecznie dotrzeć do zamku, dlatego… dlatego Pomona opowiedziała historię z marchewkami – zacisnęła na chwilę usta, szukając zrozumienia w oczach nauczycielek. Ryzykowała, oczywiście, że tak, ale teraz nie pozostawało im nic innego, jak wszystko postawić na jedną kartę. Wóz albo przewóz. Mówiła szybko, ale nie na tyle, by jej głos stał się bezsensownym bełkotem. Drżały jej dłonie, ale nie odrywała ich od ramion kobiety. W kieszeni czuła nieznaczny ciężar różdżki. – Wiem, że to wydaje ci się kolejną pozbawioną sensu historią, ale to prawda. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co ostatnio dzieje się w magicznym półświatku, prawda? Dlatego błagam, Melisso, zostań w chatce i pozwól mi i Pomonie pomóc Herewardowi w odnalezieniu więźniów – i Aurorom zaklętym w ciałach jednego ucznia? – Bo jeśli nam przeszkodzisz, również twoje sumienie zostanie obarczone winą za ich, być może, stracone życie. Więc możesz milczeć i dać nam wolną drogę, albo pomóc nam bez zadawania zbędnych pytań. Czas działa tu na naszą niekorzyść.
Zacisnęła zęby. Kolejne sekundy były jak kamienie wolno toczące się po skarpie. Jeszcze chwila i będą tu mieli lawinę.
| eeee, może rzucam na retorykę? nie wiem, w razie czego nieważne!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
To zmierza donikąd. Stajemy się ofiarami własnych łgarstw. Będziemy smażyć się w piekle, Eileen - ty do zarumienionej, skwierczącej skórki, ja do spopielonego na węgiel ciała. Cały koszmar nabijania na rożen będzie powtarzał się w nieskończoność, a na dokładkę wszyscy obok będą zajadać pączki, a my nie - to najdotkliwsza z kar. Taka właśnie przysługuje tym, którzy uciekają się do kłamstw. W żywe oczy. Jednak spanikowanie nie jest dobrym doradcą. Lepszego planu nie potrafiłam wymyślić. Atak na lubianą nauczycielkę wydawał mi się czymś dużo obrzydliwszym - rachunek był zatem prosty. Jednak była szansa na wykaraskanie się z tego wszystkiego. Gdyby nie zaklęcie rzucone nie wiadomo przez kogo, gdyby nie mętne próby Wilde, może coś wreszcie by z tego wyszło. Może. Trudno przewidzieć na ile Melissa dopuszczała do siebie margines błędu. Przygryzam wargę prowadząc ją do chatki. To się robi coraz bardziej skomplikowane. Czas ucieka na łeb, na szyję, a ja nie umiem długo biegać. Męczy mnie ta sytuacja, te nieprzewidziane przeszkody, które trzeba przeskakiwać. Mam już mentalną zadyszkę. A mimo to brnę w to dalej - ciągnąc swoje wybujałe opowieści, rozciągając je niemal do granic przyzwoitości. Gryzie mnie sumienie. Na tyle mocno, że milknę. Chcę po prostu dojść już do wnętrza przytulnej chatki, zamknąć tam Greeds i uciec pomagając mężczyznom odnaleźć zakładników. Bardzo ważnych, jeśli nie najważniejszych.
Budzę się jak z dziwnego letargu kiedy nauczycielka numerologii zatrzymuje się i żąda wyjaśnień. Otwieram usta, żeby wypowiedzieć coś, cokolwiek, ale w tym biegu wyprzedza mnie Eileen. Moje brwi unoszą się wyżej i wyżej, aż pod niebo prawie! Nie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. Jak jej to wszystko wytłumaczymy? Czy jeśli pójdzie z nami, to jak zareaguje na dwóch Thomasów, którzy są tak naprawdę zakamuflowanymi aurorami? Prawda niestety nie trzyma się kupy równie mocno co nasze kłamstwa. Wstrzymuję oddech czując narastającą panikę. Patrzę to na gajową, to na Melissę i słowo daję, żołądek mam ściśnięty pod samą krtanią. Tak wiele ryzykujemy w tym momencie. Czy któraś z nas tak naprawdę umie czyścić pamięć? Wątpię. Nabieram wreszcie powietrza w płuca patrząc trochę spanikowana na Greeds.
- Policja antymugolska schwytała grupę mugolaków więżąc ich między innymi w Hogwarcie. Jedna z osób uciekła z transportu i skontaktowała się z nami, że część pojechała właśnie do szkoły - uzupełniam informacje. Fakty są lepsze od prawie dowodów. - Jednak nie ma czasu na tłumaczenia Melisso. Straciliśmy już go całe mnóstwo, a mogliśmy go spożytkować na ratunek. Musisz zdecydować teraz - naciskam na ostatnie słowo. Aż chce się rzec, że można tak było od razu. - Jesteś z nami lub przeciwko nam. Trzeciej opcji nie ma. Szybka decyzja. - Suche informacje. Bez owijania w bawełnę, piękną merytorykę, bez uśmiechów oraz wygłupów. Sięgam do torebki, drżącą ręką kładąc palce na chłodnym drewnie różdżki. Jeszcze jej nie wyciągając. To podchodziłoby pod zastraszanie - bądźmy szczerzy, ale moja słodycz oraz niewinność nikogo nie wystraszy. Musimy być jednak gotowe na ewentualną konfrontację. Zerkam kontrolnie na Eileen w nadziei, że ona też to rozumie i jest przygotowana. Powinna.
Budzę się jak z dziwnego letargu kiedy nauczycielka numerologii zatrzymuje się i żąda wyjaśnień. Otwieram usta, żeby wypowiedzieć coś, cokolwiek, ale w tym biegu wyprzedza mnie Eileen. Moje brwi unoszą się wyżej i wyżej, aż pod niebo prawie! Nie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. Jak jej to wszystko wytłumaczymy? Czy jeśli pójdzie z nami, to jak zareaguje na dwóch Thomasów, którzy są tak naprawdę zakamuflowanymi aurorami? Prawda niestety nie trzyma się kupy równie mocno co nasze kłamstwa. Wstrzymuję oddech czując narastającą panikę. Patrzę to na gajową, to na Melissę i słowo daję, żołądek mam ściśnięty pod samą krtanią. Tak wiele ryzykujemy w tym momencie. Czy któraś z nas tak naprawdę umie czyścić pamięć? Wątpię. Nabieram wreszcie powietrza w płuca patrząc trochę spanikowana na Greeds.
- Policja antymugolska schwytała grupę mugolaków więżąc ich między innymi w Hogwarcie. Jedna z osób uciekła z transportu i skontaktowała się z nami, że część pojechała właśnie do szkoły - uzupełniam informacje. Fakty są lepsze od prawie dowodów. - Jednak nie ma czasu na tłumaczenia Melisso. Straciliśmy już go całe mnóstwo, a mogliśmy go spożytkować na ratunek. Musisz zdecydować teraz - naciskam na ostatnie słowo. Aż chce się rzec, że można tak było od razu. - Jesteś z nami lub przeciwko nam. Trzeciej opcji nie ma. Szybka decyzja. - Suche informacje. Bez owijania w bawełnę, piękną merytorykę, bez uśmiechów oraz wygłupów. Sięgam do torebki, drżącą ręką kładąc palce na chłodnym drewnie różdżki. Jeszcze jej nie wyciągając. To podchodziłoby pod zastraszanie - bądźmy szczerzy, ale moja słodycz oraz niewinność nikogo nie wystraszy. Musimy być jednak gotowe na ewentualną konfrontację. Zerkam kontrolnie na Eileen w nadziei, że ona też to rozumie i jest przygotowana. Powinna.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Melissa wyglądała na zdezorientowaną, kiedy poczuła na ramieniu uścisk dłoni Eileen. Spojrzała na kobiety z powagą i milczała, słuchając ich słów; jej twarz zbladła, otworzyła szerzej oczy, a przez twarz przeszły różne emocje, od niedowierzania, przez zdziwienie, na szczerym przerażeniu skończywszy.
- Przetrzymywani ludzie? W Hogwarcie? Eileen, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to poważne oskarżenie? - Nigdy nie sprawiała, jakby była zwolenniczką aktualnej dyrekcji szkoły. - Pomono...
Umilkła, biorąc głęboki oddech - dla uspokojenia. Przyłożyła dłoń do serca, a rozchylone nieme usta zdradzały dezorientację. Melissa sprawiała wrażenie, jakby wam uwierzyła - ale coś było nie tak.
- Po co mieliby przetrzymywać ludzi w szkole? Ja... Nie chcę stawać przeciwko wam, ale czy nie powinniśmy w takim razie zawiadomić Ministerstwa? - Uniosła obie dłonie, znów powoli nabierając oddechu; cofnęła się o krok. - Musimy zawiadomić Ministerstwo - stwierdziła z przekonaniem. - Tak jest poprawnie. Jeśli macie na to dowody, świadka, wystarczy przecież przedstawić je odpowiednim władzom... - Pokręciła głową, zamykając oczy, zupełnie jakby miała nadzieję, że kiedy je otworzy - ocuci się z tego koszmaru.
- Gdzie jest Hereward? Co zamierzacie? Przecież we trójkę i tak nie jesteście w stanie nic zrobić! Zdajecie sobie sprawę z tego, jak on jest potężny?! Widziałam przecież, jak... - Znów pokręciła głową, powiedziała jedno słowo za dużo -cofnęła się znów pół kroku. Ostatnie wypowiedziane przez nią tony były zdecydowanie zbyt wysokie i mogły zwrócić na was czyjąś uwagę - a czas nie przestawał uciekać. - Przestańcie się bawić w bohaterów, nie jesteście w stanie nic zrobić - żachnęła się ze złością. - To jest poważniejsze, niż wam się wydaje!
Na odpis macie 48h.
- Przetrzymywani ludzie? W Hogwarcie? Eileen, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to poważne oskarżenie? - Nigdy nie sprawiała, jakby była zwolenniczką aktualnej dyrekcji szkoły. - Pomono...
Umilkła, biorąc głęboki oddech - dla uspokojenia. Przyłożyła dłoń do serca, a rozchylone nieme usta zdradzały dezorientację. Melissa sprawiała wrażenie, jakby wam uwierzyła - ale coś było nie tak.
- Po co mieliby przetrzymywać ludzi w szkole? Ja... Nie chcę stawać przeciwko wam, ale czy nie powinniśmy w takim razie zawiadomić Ministerstwa? - Uniosła obie dłonie, znów powoli nabierając oddechu; cofnęła się o krok. - Musimy zawiadomić Ministerstwo - stwierdziła z przekonaniem. - Tak jest poprawnie. Jeśli macie na to dowody, świadka, wystarczy przecież przedstawić je odpowiednim władzom... - Pokręciła głową, zamykając oczy, zupełnie jakby miała nadzieję, że kiedy je otworzy - ocuci się z tego koszmaru.
- Gdzie jest Hereward? Co zamierzacie? Przecież we trójkę i tak nie jesteście w stanie nic zrobić! Zdajecie sobie sprawę z tego, jak on jest potężny?! Widziałam przecież, jak... - Znów pokręciła głową, powiedziała jedno słowo za dużo -cofnęła się znów pół kroku. Ostatnie wypowiedziane przez nią tony były zdecydowanie zbyt wysokie i mogły zwrócić na was czyjąś uwagę - a czas nie przestawał uciekać. - Przestańcie się bawić w bohaterów, nie jesteście w stanie nic zrobić - żachnęła się ze złością. - To jest poważniejsze, niż wam się wydaje!
Na odpis macie 48h.
Obserwowała Melissę jak zaklęta – wzrokiem kluczyła między pojawiającymi się na czole zmarszczkami, pozwoliła sobie na wypuszczenie z ust powietrza, kiedy kolory na jej cerze meandrowały najpierw między pudrowym różem i kremem, aż finalnie zatrzymały się przy pergaminowej bieli. Była przerażona, one wszystkie były przerażone! Tylko najwyraźniej Eileen i Pomona jeszcze potrafiły myśleć przy tym w miarę trzeźwo. I o ile tę falę grozy mogła jeszcze zrozumieć, o tyle tych pisków, które z siebie wydawała, już nie. Jeszcze chwila i ktoś ich odkryje, na słowo Merlina...
- Cśśśśś, Melisso, błagam – syknęła do niej, wyciągając dłoń w uspokajającym geście. – Jeśli powiemy o tym Ministerstwu, ono raczej nie zgłosi się za chwilę. Minie czas, ten cenny czas, który teraz trwonimy stojąc w miejscu.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Melissa mogła być albo okrutnie naiwnie albo paraliżująco bała się Grindelwalda – przy pierwszym stwierdzeniu mogłaby spojrzeć na nią z żalem i być może połowicznym pobłażaniem, ale jeśli chodziło o drugie z nich… na litość, dość było strachu. Jeśli teraz nic już nie zrobią, jeśli będą chować się po kątach jak myszy, jeśli będą tańczyć tak, jak zagra im dyrektor, zginą. A ich śmierć będzie powolna i bolesna. Na to Eileen nie mogła pozwolić, bo miała już dość udawania, że absolutnie nic się nie działo.
- Tak, masz rację, to jest poważniejsze, niż nam się wydaje, dlatego nie możemy stać w miejscu i patrzeć, jak wszystko się sypie. – musimy działać szybko, a ty jesteś przeszkodą, której trzeba się pozbyć. – Przepraszam, Melisso, mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Białe drewno jodły niemal zalśniło w blasku płynącym od wiszącego nad nimi księżyca. Zacisnęła na nim mocno palce prawej dłoni. Bała się, oczywiście, ale jej strach był niczym w porównaniu do tego, jak bardzo zależało jej na uratowaniu tych ludzi.
- Petrificus Totalus.
- Cśśśśś, Melisso, błagam – syknęła do niej, wyciągając dłoń w uspokajającym geście. – Jeśli powiemy o tym Ministerstwu, ono raczej nie zgłosi się za chwilę. Minie czas, ten cenny czas, który teraz trwonimy stojąc w miejscu.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Melissa mogła być albo okrutnie naiwnie albo paraliżująco bała się Grindelwalda – przy pierwszym stwierdzeniu mogłaby spojrzeć na nią z żalem i być może połowicznym pobłażaniem, ale jeśli chodziło o drugie z nich… na litość, dość było strachu. Jeśli teraz nic już nie zrobią, jeśli będą chować się po kątach jak myszy, jeśli będą tańczyć tak, jak zagra im dyrektor, zginą. A ich śmierć będzie powolna i bolesna. Na to Eileen nie mogła pozwolić, bo miała już dość udawania, że absolutnie nic się nie działo.
- Tak, masz rację, to jest poważniejsze, niż nam się wydaje, dlatego nie możemy stać w miejscu i patrzeć, jak wszystko się sypie. – musimy działać szybko, a ty jesteś przeszkodą, której trzeba się pozbyć. – Przepraszam, Melisso, mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Białe drewno jodły niemal zalśniło w blasku płynącym od wiszącego nad nimi księżyca. Zacisnęła na nim mocno palce prawej dłoni. Bała się, oczywiście, ale jej strach był niczym w porównaniu do tego, jak bardzo zależało jej na uratowaniu tych ludzi.
- Petrificus Totalus.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart