Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
Strona 41 z 41 • 1 ... 22 ... 39, 40, 41
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
Lewą dłonią silnie trzymał świecę, prawą zaciskając na różdżce, by jeszcze raz spróbować czaru ochronnego, który miał być dla świecy choćby i chwilową tarczą.
- Protego maxima!
- Protego maxima!
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Ted Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Troje Zakonników zdecydowało się rozpalić świece: blask ognia feniksa wybrzmiał też jego melodią, pieśnią, która wyciszyła zbierające się w głowach szepty. Elric i Ted potrafili odseparować od nich swoje myśli, najmłodszy Olivier miał z tym największe trudności: lecz ta pieśń, słodka i dobra pieśń feniksa, wskazała mu właściwą drogę i pozwoliła wyciszyć głos złego. Światło świec rozżarzyło się jasnym i silnym blaskiem, zmuszając czarodziejów do zamknięcia oczu, lecz nawet przez zaciśnięte powieki dostrzegali rozlewającą się po nocnym krajobrazie ostrą biel. I choć raziła, choć oślepiała, czuli, że w tej bieli mogli odnaleźć kojące ciepło, ratunek wobec bezmiaru otaczającego ich koszmaru. Że temu ciepłu - mogli zaufać. Przytłaczający ich ze wszystkich stron cień był potężny, potężniejszy od wszystkiego, co na własne oczy mogli dotąd widzieć. Ale płoszył się przed blaskiem świec, gdy błękitna poświata zaczynała rozlewać się coraz dalej wokół strumienia, zamykając skłębioną w nim mgłę w świetlistej pułapce. Jasność iskrzyła, pachniała i wyglądała nadzieją. Lepszym jutrem. Gdy otworzyli oczy mogli spostrzec sypiące się z tej światłości drobiny białej magii: Olivier wiedział, że podobna unosiła się w niektórych miejscach Oazy.
Ted usiłował ochronić się przed wilczą paszczą, lecz jego tarcza okazała się wątła i krucha, rozpadła się prędko, gdy zwierzę na nią naparło - szczęki boleśnie zacisnęły się na przedramieniu uzdrowiciela i ściągnęły go w dół, na kolana. Paszcza kłapnęła, płomień świecy zadygotał, lecz wtedy, w ostatniej chwili, ognista lanca Elrika świsnęła prosto na wilczy cień, rozmywając jego sylwetkę w powietrzu nim zdołał uczynić krzywdę uzdrowicielowi.
Olivier przywołał zaklęcie światła: jaśniejąca kula uniosła się w górę, wychodząc naprzeciw cieniowi, który rzucił się na czarodzieja. Kula światła zdawała się wzmacniać blask świec, połączyła się z ich błękitnym blaskiem, wyraźnie rezonowała: może podsycając ogień świec, a może czerpiąc z ich mocy. Wchłonęła ten cień, który roztopił się w bieli światła i zniknął, nie pozostawiając po sobie nic. Otaczająca Zakonników wilcza gromada otoczyła ich ze wszystkich stron - gotowe do skoku bestie czaiły się na ugiętych łapach, gdy rubinowe ślepia błyskały złowrogo w ciemnościach. Smoła kapała z ich pysków, warkot mieszał się z upiornym szeptem, cienie nie podeszły jednak bliżej magicznego światła. Nie zamierzały się też wycofać - stadnie zamykając Zakonników w potrzasku.
Wkrótce cień podjął rzuconą rękawicę i zaczął walczyć.
Mgła zalegając nad strumieniem zaczęła się poruszać, popłynęła z prądem i zawróciła, niby unoszący się w powietrzu mglisty wąż, wąż, który wbił się w wodę z chlupotem, a potem wyłonił się z niej, rozlewając wokół kaskadę przyczernionej wody i rozwidlił się nagle na trzy głowy, przyjmując złowieszczy kształt ogromnego widłowęża. Jego łuski połyskiwały jak smoła, jego trzy paru oczu mrużyły się przed światłem, uwalniając rubinowy blask. Elric, choć miał o tym gadzie obszerną wiedzę, podejrzewał, że cienista istota niewiele wspólnego miała ze swoim żywym odpowiednikiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że trzy głowy widłowęża miały trzy różne zadania, a ta, którą zwracał się w jego stronę, była prawa: co przypomniał sobie z refleksem, to że u żywego zwierzęcia jako jedyna była jadowita. Prawa głowa wydała z siebie upiorny syk, zaraz po niej zasyczała środkowa - zwrócona ku Tedowi - i lewa - wpatrzona w Oliviera. Wszystkie trzy ze wściekłym sykiem runęły na Zakonników równocześnie, za cel obierając sobie płonące świece.
Czas na odpis: do środy, godziny 18. Mistrz gry może nie czekać na spóźnialskich. Możecie wykonać do trzech akcji i napisać do trzech postów.
Eliksiry:
Elric: Smocza łza 2/2
Ted: Czuwający strażnik 2/5 (+34 do odporności magicznej)
Energia magiczna:
Olivier: 43/50
Ted: 40/50
Elric: 40/50
Ted usiłował ochronić się przed wilczą paszczą, lecz jego tarcza okazała się wątła i krucha, rozpadła się prędko, gdy zwierzę na nią naparło - szczęki boleśnie zacisnęły się na przedramieniu uzdrowiciela i ściągnęły go w dół, na kolana. Paszcza kłapnęła, płomień świecy zadygotał, lecz wtedy, w ostatniej chwili, ognista lanca Elrika świsnęła prosto na wilczy cień, rozmywając jego sylwetkę w powietrzu nim zdołał uczynić krzywdę uzdrowicielowi.
Olivier przywołał zaklęcie światła: jaśniejąca kula uniosła się w górę, wychodząc naprzeciw cieniowi, który rzucił się na czarodzieja. Kula światła zdawała się wzmacniać blask świec, połączyła się z ich błękitnym blaskiem, wyraźnie rezonowała: może podsycając ogień świec, a może czerpiąc z ich mocy. Wchłonęła ten cień, który roztopił się w bieli światła i zniknął, nie pozostawiając po sobie nic. Otaczająca Zakonników wilcza gromada otoczyła ich ze wszystkich stron - gotowe do skoku bestie czaiły się na ugiętych łapach, gdy rubinowe ślepia błyskały złowrogo w ciemnościach. Smoła kapała z ich pysków, warkot mieszał się z upiornym szeptem, cienie nie podeszły jednak bliżej magicznego światła. Nie zamierzały się też wycofać - stadnie zamykając Zakonników w potrzasku.
Wkrótce cień podjął rzuconą rękawicę i zaczął walczyć.
Mgła zalegając nad strumieniem zaczęła się poruszać, popłynęła z prądem i zawróciła, niby unoszący się w powietrzu mglisty wąż, wąż, który wbił się w wodę z chlupotem, a potem wyłonił się z niej, rozlewając wokół kaskadę przyczernionej wody i rozwidlił się nagle na trzy głowy, przyjmując złowieszczy kształt ogromnego widłowęża. Jego łuski połyskiwały jak smoła, jego trzy paru oczu mrużyły się przed światłem, uwalniając rubinowy blask. Elric, choć miał o tym gadzie obszerną wiedzę, podejrzewał, że cienista istota niewiele wspólnego miała ze swoim żywym odpowiednikiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że trzy głowy widłowęża miały trzy różne zadania, a ta, którą zwracał się w jego stronę, była prawa: co przypomniał sobie z refleksem, to że u żywego zwierzęcia jako jedyna była jadowita. Prawa głowa wydała z siebie upiorny syk, zaraz po niej zasyczała środkowa - zwrócona ku Tedowi - i lewa - wpatrzona w Oliviera. Wszystkie trzy ze wściekłym sykiem runęły na Zakonników równocześnie, za cel obierając sobie płonące świece.
Eliksiry:
Elric: Smocza łza 2/2
Ted: Czuwający strażnik 2/5 (+34 do odporności magicznej)
Energia magiczna:
Olivier: 43/50
Ted: 40/50
Elric: 40/50
Światło wybuchło jasnością, gdy pióro dotknęło knot świecy - dało wpierw iskrę, która następnie poniosła echo mocy, jaką skrywały w sobie te niewielkie, ale jak cenne przedmioty, artefakty. Odwrócił wzrok, bo wrażenie było zniewalające, ale gdy pierwszy szok minął, oczami pełnymi zadziwienia wrócił do świecy, czując jak światło zalewa go nadzieją, siłą, by walczyć dalej, by zrobić wszystko, co było w jego mocy, by uciąć na zawsze arterię Cienia. Te natomiast, dzieci samej Śmierci, nie dawały za wygraną. Gdy pojawiła się przed nim tarcza krucha i delikatna jak tiul, zadrżało w nim wszystko, jakby przygotowywało się na to, co zaraz nastąpi.
Wilk zaatakował szybko - zbyt szybko, by zareagował jakkolwiek inaczej - a gdy przerwał zębami skórę, Ted wrzasnął z bólu, czując, jak ramię na chwilę drętwieje, jak pod warstwami tkanek przechodzą gorące dreszcze. Przeraził się, kiedy palce oplatające świece zadrżały, miał już chwytać za różdżkę prawą dłonią, sprawną, ale nim zdecydował się zrobić cokolwiek, tuż przed nosem świsnął mu blask żywiołu. Najpierw spojrzał na wilka ulatującego razem z wiatrem, a później na Elrica, któremu skinął głową w podzięce za uratowanie... życie, bądź co bądź. Na słowa przyjdzie czas później.
Mięśnie lewej ręki wciąż drżały, krew spływała ciepłym strumieniem. Zbladł, umysł zmienił kierunek myśli - teraz ciągnęły ku ramieniu, ku bólowi. Opanuj się. Świece. Ted. Świeca. Myśl. Świeca.
- Praesiepta - wyszeptał słabiej, koniec różdżki kierując na najcenniejsze, co teraz przy sobie miał. Musiał ją zabezpieczyć, ochronić.
Obrócił się, żeby sprawdzić, co z pozostałymi wilkami, ale zamiast tego, zobaczył coś o wiele gorszego. Czarna, smolista mgła zaczęła unosić się coraz wyżej, formowana jakby przez czyjeś dłonie. Ze strachem coraz mocniej podrywającym do skoków serce, przypatrywał się temu zjawisku. Trzy głowy pokazały swój koszmarny kształt, zionęły groźbą w ich stronę - w stronę świec.
- Luminis virtute! - bez wahania, wręcz mimowolnie, skierował zaklęcie na środkową głowę, której spojrzenie paliło skórę na jego twarzy. - Lancea!
Wilk zaatakował szybko - zbyt szybko, by zareagował jakkolwiek inaczej - a gdy przerwał zębami skórę, Ted wrzasnął z bólu, czując, jak ramię na chwilę drętwieje, jak pod warstwami tkanek przechodzą gorące dreszcze. Przeraził się, kiedy palce oplatające świece zadrżały, miał już chwytać za różdżkę prawą dłonią, sprawną, ale nim zdecydował się zrobić cokolwiek, tuż przed nosem świsnął mu blask żywiołu. Najpierw spojrzał na wilka ulatującego razem z wiatrem, a później na Elrica, któremu skinął głową w podzięce za uratowanie... życie, bądź co bądź. Na słowa przyjdzie czas później.
Mięśnie lewej ręki wciąż drżały, krew spływała ciepłym strumieniem. Zbladł, umysł zmienił kierunek myśli - teraz ciągnęły ku ramieniu, ku bólowi. Opanuj się. Świece. Ted. Świeca. Myśl. Świeca.
- Praesiepta - wyszeptał słabiej, koniec różdżki kierując na najcenniejsze, co teraz przy sobie miał. Musiał ją zabezpieczyć, ochronić.
Obrócił się, żeby sprawdzić, co z pozostałymi wilkami, ale zamiast tego, zobaczył coś o wiele gorszego. Czarna, smolista mgła zaczęła unosić się coraz wyżej, formowana jakby przez czyjeś dłonie. Ze strachem coraz mocniej podrywającym do skoków serce, przypatrywał się temu zjawisku. Trzy głowy pokazały swój koszmarny kształt, zionęły groźbą w ich stronę - w stronę świec.
- Luminis virtute! - bez wahania, wręcz mimowolnie, skierował zaklęcie na środkową głowę, której spojrzenie paliło skórę na jego twarzy. - Lancea!
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Ted Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 72
--------------------------------
#3 'k100' : 76
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 72
--------------------------------
#3 'k100' : 76
Pieśń Feniksa, nie potrafił jej zapomnieć.
W jednej chwili przymknął oczy, pozwalając się jej porwać. Nie tylko niosła ukojenie, ale sama nim była. Nadzieją, w żywej formie, nadzieją, która była im wszystkim tak bardzo potrzebna. Była potrzebna również jemu, skupienie się na czym innym niż szepty okazało się być ciężkie, do tego stopnia, że przez moment myślał, że nie da sobie rady. Ale wtedy, jak za każdym razem w chwili zwątpienia, odnajdywał siebie w tej cudownej pieśni. Dłoń zacisnęła się na różdżce, a następnie na świecy zupełnie sama, gdy podążając za nadzieją i dobrem odparł wreszcie złe szepty. I choć miał przymknięte powieki, widział — czuł — intensywne światło, które musiało oślepić każdego, kto ośmielił się otworzyć oczy i wyjść jej na spotkanie. Na chwilę uderzyła go zupełnie pragmatyczna myśl, że nie miał czym szastać jeżeli chodzi o wzrok, i tak już potrzebował okularów, a zaraz za tą myślą zacisnął oczy z całej siły. Nie czuł się przy tym zagrożony — ciepło, które odczuwał wydawało się znajome, może właśnie takie było albo to Oliver pragnął się z nim zaznajomić. Odbierał dobro każdym swoim zmysłem, również węchem, odkrywając przy tym, że nadzieja naprawdę miała zapach. Chciał go czuć, całym sobą, pragnął, aby ten wsiąkł w jego skórę, włosy, ubrania, żeby tak właśnie pachniała każda noc i każdy dzień. Zaciągnął się zapachem, powoli — ostrożnie — otwierając oczy. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, uśmiechu szczerego szczęścia, gdy zobaczył drobinki białej magii unoszące się w powietrzu, skrzące swą dobrocią w czymś, co miało być najciemniejszą nocą w życiu Summersa.
I wtedy też zrozumiał, że nic mu się (jeszcze) nie stało. Zadarł głowę w górę, dostrzegając, że światło kuli nie wyglądało tak, jak miało w zwyczaju. Nie tylko wzmocniła blask świec, ale wchłonęła cienistego wilka, ratując Olivera przed jego atakiem. Nie było to jednak zwycięstwem — wystarczyło się przecież rozejrzeć, blask czerwonych ślepi podążał za nimi, gdziekolwiek by się nie zwrócić. Zamknęli ich w pułapce, wydostanie się z tego kręgu będzie okrutnie trudne.
O ile w ogóle uda im się dojść do tego etapu.
Z przerażeniem dostrzegł ruch mgły, to jemu oddając pierwszeństwo swojej uwagi. Próbował przełknąć ślinę, lecz gardło miał wysuszone, a język ze strachu i suchoty niemal przykleił mu się do podniebienia. Widłowąż. Czarny, cienisty widłowąż, to nie było stworzenie, które mogło im pomóc, nieść mogło wyłącznie śmierć. Świeca była jednak najważniejsza, jeżeli widłowąż chciał ją dostać, musiał wziąć go całego. Z tą myślą skierował różdżkę na swą dłoń, w której dzierżył świecę, łącząc ją z ręką zaklęciem trwałego przylepca. Lewa głowa widłowęża rzuciła się do ataku, a on sam nie zamierzał pozostać jej dłużny.
— Lancea! — krzyknął, planując posłać świetlistą włócznię tak, aby przeszyła szyję lewej głowy na wylot. Liczył przy tym, że podobnie jak z wcześniejszym zaklęciem przywołującym światło, tak i moc tego zaklęcia zostanie w pewien sposób powiązana z magią świec.
W jednej chwili przymknął oczy, pozwalając się jej porwać. Nie tylko niosła ukojenie, ale sama nim była. Nadzieją, w żywej formie, nadzieją, która była im wszystkim tak bardzo potrzebna. Była potrzebna również jemu, skupienie się na czym innym niż szepty okazało się być ciężkie, do tego stopnia, że przez moment myślał, że nie da sobie rady. Ale wtedy, jak za każdym razem w chwili zwątpienia, odnajdywał siebie w tej cudownej pieśni. Dłoń zacisnęła się na różdżce, a następnie na świecy zupełnie sama, gdy podążając za nadzieją i dobrem odparł wreszcie złe szepty. I choć miał przymknięte powieki, widział — czuł — intensywne światło, które musiało oślepić każdego, kto ośmielił się otworzyć oczy i wyjść jej na spotkanie. Na chwilę uderzyła go zupełnie pragmatyczna myśl, że nie miał czym szastać jeżeli chodzi o wzrok, i tak już potrzebował okularów, a zaraz za tą myślą zacisnął oczy z całej siły. Nie czuł się przy tym zagrożony — ciepło, które odczuwał wydawało się znajome, może właśnie takie było albo to Oliver pragnął się z nim zaznajomić. Odbierał dobro każdym swoim zmysłem, również węchem, odkrywając przy tym, że nadzieja naprawdę miała zapach. Chciał go czuć, całym sobą, pragnął, aby ten wsiąkł w jego skórę, włosy, ubrania, żeby tak właśnie pachniała każda noc i każdy dzień. Zaciągnął się zapachem, powoli — ostrożnie — otwierając oczy. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, uśmiechu szczerego szczęścia, gdy zobaczył drobinki białej magii unoszące się w powietrzu, skrzące swą dobrocią w czymś, co miało być najciemniejszą nocą w życiu Summersa.
I wtedy też zrozumiał, że nic mu się (jeszcze) nie stało. Zadarł głowę w górę, dostrzegając, że światło kuli nie wyglądało tak, jak miało w zwyczaju. Nie tylko wzmocniła blask świec, ale wchłonęła cienistego wilka, ratując Olivera przed jego atakiem. Nie było to jednak zwycięstwem — wystarczyło się przecież rozejrzeć, blask czerwonych ślepi podążał za nimi, gdziekolwiek by się nie zwrócić. Zamknęli ich w pułapce, wydostanie się z tego kręgu będzie okrutnie trudne.
O ile w ogóle uda im się dojść do tego etapu.
Z przerażeniem dostrzegł ruch mgły, to jemu oddając pierwszeństwo swojej uwagi. Próbował przełknąć ślinę, lecz gardło miał wysuszone, a język ze strachu i suchoty niemal przykleił mu się do podniebienia. Widłowąż. Czarny, cienisty widłowąż, to nie było stworzenie, które mogło im pomóc, nieść mogło wyłącznie śmierć. Świeca była jednak najważniejsza, jeżeli widłowąż chciał ją dostać, musiał wziąć go całego. Z tą myślą skierował różdżkę na swą dłoń, w której dzierżył świecę, łącząc ją z ręką zaklęciem trwałego przylepca. Lewa głowa widłowęża rzuciła się do ataku, a on sam nie zamierzał pozostać jej dłużny.
— Lancea! — krzyknął, planując posłać świetlistą włócznię tak, aby przeszyła szyję lewej głowy na wylot. Liczył przy tym, że podobnie jak z wcześniejszym zaklęciem przywołującym światło, tak i moc tego zaklęcia zostanie w pewien sposób powiązana z magią świec.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Oliver Summers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Nie było czasu na rozmowy, na westchnięcia ulgi, na przerzucanie się pomysłami i wypracowanie jednego frontu - kiedy decydował się na tę wyprawę długo zastanawiał się nad tym jak będzie wyglądać walka, kiedy już znajdzie się w jej krwawym ogniu, i w głównej mierze do tego właśnie wniosku doszedł; że gdy przyjdzie co do czego zawsze będą improwizować i zawsze będą zdani na siebie. Nie byli wojownikami, nie byli pewnie nawet bohaterami - przynajmniej Elric się nim nie czuł - ale mimo to próbował wejść w tę rolę jak w niedopasowane buty. Albo takie, które ubiera się zbyt szybko, zanim się naprawdę do nich dorośnie.
Pomógł Tedowi, dostrzegł to; ulgę i wdzięczność, przebiegające po twarzy uzdrowiciela i pryskające szybko w obliczu nieustających ataków Cieni.
Ratowało ich tylko blade światło, te świece, w które ciężko było mu na początku uwierzyć. Walczyli z wrogiem zupełnie nieznanym, czystą czarną magią, która - choć przybierała postać zwierząt i stworzeń - zapewne nie miała z nimi wiele wspólnego. Była groźniejsza. Nieprzewidywalna. Zmrużył powieki i mimo wszystko, mimo całego strachu i dreszczy przebiegających po ramionach z każdym wywrzaskiwanym przez towarzyszy zaklęciem, starał się skupić tylko na tym cieple, tej jasności. Nie był najlepszy w rozpoznawaniu znamion takiej potęgi, ale wszyscy przecież czuli, że to przed czym pierzcha ta czarna mgła i rozkład musi być dobre.
Kiedy potwór wyłonił się z wody i jego najgroźniejsza głowa zwróciła się w jego stronę - był gotów. Instynktownie pragnął chronić świecę, choć nie umiał przypomnieć sobie teraz każdego zdania jakie padło na spotkaniu. Wykorzystał Zaklęcie Trwałego Przylepca; było najprostsze, najszybciej o nim pomyślał, choć nie miał pewności, czy zadziała. Słowa wykorzystał na coś znacznie mocniejszego:
- Circo Igni! - Bo jeżeli światło przerażało Cienie to być może ogień uwięzi węża
1. Trwały przylepiec na świecę i lewą dłoń
2. Circo Igni na widłowęża z Cienia
Pomógł Tedowi, dostrzegł to; ulgę i wdzięczność, przebiegające po twarzy uzdrowiciela i pryskające szybko w obliczu nieustających ataków Cieni.
Ratowało ich tylko blade światło, te świece, w które ciężko było mu na początku uwierzyć. Walczyli z wrogiem zupełnie nieznanym, czystą czarną magią, która - choć przybierała postać zwierząt i stworzeń - zapewne nie miała z nimi wiele wspólnego. Była groźniejsza. Nieprzewidywalna. Zmrużył powieki i mimo wszystko, mimo całego strachu i dreszczy przebiegających po ramionach z każdym wywrzaskiwanym przez towarzyszy zaklęciem, starał się skupić tylko na tym cieple, tej jasności. Nie był najlepszy w rozpoznawaniu znamion takiej potęgi, ale wszyscy przecież czuli, że to przed czym pierzcha ta czarna mgła i rozkład musi być dobre.
Kiedy potwór wyłonił się z wody i jego najgroźniejsza głowa zwróciła się w jego stronę - był gotów. Instynktownie pragnął chronić świecę, choć nie umiał przypomnieć sobie teraz każdego zdania jakie padło na spotkaniu. Wykorzystał Zaklęcie Trwałego Przylepca; było najprostsze, najszybciej o nim pomyślał, choć nie miał pewności, czy zadziała. Słowa wykorzystał na coś znacznie mocniejszego:
- Circo Igni! - Bo jeżeli światło przerażało Cienie to być może ogień uwięzi węża
1. Trwały przylepiec na świecę i lewą dłoń
2. Circo Igni na widłowęża z Cienia
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 10
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 10
Strona 41 z 41 • 1 ... 22 ... 39, 40, 41
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart