Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
Skinął tylko głową bezgłośnie zgadzając się na zaproponowane zmiany. Najważniejsze, żeby świstoklik był dobrze chroniony, nie mogą pozwolić, żeby ktoś niepowołany dostał się do Kwatery. To nie było tylko niebezpieczne, było skrajnie lekkomyślne. Nie mogli pozwolić sobie na głupotę. Przemilczał, puścił mimo uszu żart Garretta. Zamiast wdawania się w słowne utarczki chwycił leżącą na stole fiolkę. Popatrzył przez chwilę na konsystencję eliksiru po czym odkorkował go robiąc krok w stronę przyjaciela.
- Do dna, Garry - uniósł jedną brew jakby czekał aż auror zaprotestuje. - Leci miotełka - przysunął fiolkę nieco bliżej twarzy Weasleya bawiąc się z nim w starą jak Hogwart grę mającą nakłonić oporne dzieci do jedzenia. Nie mieli całego dnia, żeby się zastanawiać. I tak nie ma innej możliwości wprowadzenia dwóch aurorów do zamku. Garrett musiał przemóc swoją niechęć do tajemniczych płynów w szklanych ampułkach. Nawet jeśli Barty całkiem ją rozumiał.
- Sala od numerologii - powtórzył spoglądając na resztę Zakonników. Zatrzymał nieco dłużej spojrzenie na Eileen, na którą przez cały czas usilnie starał się nie patrzeć. Wspomnienie, w którym ginęła walcząc na obrzeżach Zakazanego Lasu wciąż było zbyt realne, by mógł być całkowicie spokojny.
- Zmiana koloru włosów i fryzury powinna zminimalizować ryzyko zdziwienia znalezieniem jednego ucznia w dwóch różnych miejscach zamku. Jest szansa, że nikt specjalnie nie będzie się wam przyglądał.
Oczywiście zawsze istniała szansa, że spotkają kogoś, kto zainteresuje się uczniem. Musieli być tego świadomi, ale niewiele mogli na to poradzić. Zawierzenie sprawy losowi niespecjalnie przypadało Herewardowi do gustu, ale nie za bardzo mieli jakikolwiek wybór. Niewiele też zostało już do roztrząsania. Drużyna zebrana, plan ustalony, czas ruszać w drogę. Tylko najpierw Samuel i Garrett musieli wypić swoje porcje eliksiru. Powrócił spojrzeniem do Garretta. Czekając aż będzie mógł wreszcie rzucić na niego zaklęcie zmieniające mu fryzurę. Gdyby chwilę nad tym pomyśleć, była to zdecydowanie najdziwniejsza rzecz, jaką Barty robił kiedykolwiek w Hogwarcie. Włamywał się do niego. Ale Hereward się nad tym nie zastanawiał. Nie stać było go na rozproszenie myśli. Dostał zadanie i je wypełni. Cena już nie grała roli.
- Do dna, Garry - uniósł jedną brew jakby czekał aż auror zaprotestuje. - Leci miotełka - przysunął fiolkę nieco bliżej twarzy Weasleya bawiąc się z nim w starą jak Hogwart grę mającą nakłonić oporne dzieci do jedzenia. Nie mieli całego dnia, żeby się zastanawiać. I tak nie ma innej możliwości wprowadzenia dwóch aurorów do zamku. Garrett musiał przemóc swoją niechęć do tajemniczych płynów w szklanych ampułkach. Nawet jeśli Barty całkiem ją rozumiał.
- Sala od numerologii - powtórzył spoglądając na resztę Zakonników. Zatrzymał nieco dłużej spojrzenie na Eileen, na którą przez cały czas usilnie starał się nie patrzeć. Wspomnienie, w którym ginęła walcząc na obrzeżach Zakazanego Lasu wciąż było zbyt realne, by mógł być całkowicie spokojny.
- Zmiana koloru włosów i fryzury powinna zminimalizować ryzyko zdziwienia znalezieniem jednego ucznia w dwóch różnych miejscach zamku. Jest szansa, że nikt specjalnie nie będzie się wam przyglądał.
Oczywiście zawsze istniała szansa, że spotkają kogoś, kto zainteresuje się uczniem. Musieli być tego świadomi, ale niewiele mogli na to poradzić. Zawierzenie sprawy losowi niespecjalnie przypadało Herewardowi do gustu, ale nie za bardzo mieli jakikolwiek wybór. Niewiele też zostało już do roztrząsania. Drużyna zebrana, plan ustalony, czas ruszać w drogę. Tylko najpierw Samuel i Garrett musieli wypić swoje porcje eliksiru. Powrócił spojrzeniem do Garretta. Czekając aż będzie mógł wreszcie rzucić na niego zaklęcie zmieniające mu fryzurę. Gdyby chwilę nad tym pomyśleć, była to zdecydowanie najdziwniejsza rzecz, jaką Barty robił kiedykolwiek w Hogwarcie. Włamywał się do niego. Ale Hereward się nad tym nie zastanawiał. Nie stać było go na rozproszenie myśli. Dostał zadanie i je wypełni. Cena już nie grała roli.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyjątkowo, jak na siebie, mało mówił. Nie próbował wplatać przytyków w swoje wypowiedzi, chociaż coś znajomego rwało mu się w piersi (i tym razem nie nazywał go bólem). Te sam? zmianę dostrzegł już wcześniej u Garretta i Herewarda, traktując już niemal jako stały symptom przejścia Próby. Okaleczone ciało było przecież niczym w porównaniu ze spustoszeniem, jakie wypaliło się w ich duszach. I nawet jeśli żaden z nich nie znał co działo się u pozostałych...mogli się domyślać.
Słuchał słów Eileen i raz jeszcze na wzmiankę o testralach zamyślił się. Przynajmniej do momentu, w który drugi auror zmienił zdanie i rozmieszczenie sił. Na czole Skamandera pojawiła się pionowa zmarszczka i przez kilka sekund przyglądał się mężczyźnie, próbując wyczytać intencję, która się kierował. Nie udawaj bohatera - paskudny, skrzeczący głos załomotał w jego głowie i nagłym odruchu zerknął w dół, jakby na podłodze miał odnaleźć kształtującego się, wampiropodobnego stwora. Wciągnął głośno powietrze hamując narastający łomot serca, ale nie odezwał się słowem komentarza. Ciemnookie spojrzenie za to skupił na Pomonie i Eileen.
- W takim razie idziemy razem - wysunął dłoń, na której wciąż widać były ślady po zadrapaniach i sięgnął po po leżące pióro. Schował je ostrożnie do przewieszonej przez ramie torby i oderwał się od podpierania stolika, by podejść do kuzynki i przejąć dawkę eliksiru, którą wychylił, starając się jak najszybciej przełknąć gorzki napar - Sala numerologii...nigdy jej nie lubiłem - dodał tylko ciszej, czekając aż działanie eliksiru uaktywni swoja moc. Nigdy nie lubił takich przemian i zawsze kojarzyły mu się ze znienawidzoną? w szkole dziedzinę magii - transmutacją. Jakiekolwiek jednak animozje zniknęły. To, czego się własnie podejmowali było paskudnie wręcz niebezpieczne i chociaż Samuel powinien się bać - jego emocje dalekie były od strachu. Czuł się dziwnie pusty, jakby ktoś przelał z niego zastraszająca ich ilość. Albo - w którymś momencie przekroczył próg bólu. Nie bał się śmierci. Umieranie było zdecydowanie bardziej przerażające.
- Panie prowadzą - wyciągnął rękę wskazując drzwi, by ruszyć wraz z Pomoną i Eileen do wyjścia. I zdecydowanie nie próbował skupiać się na tym, w którym momencie dokonała się całkowita przemiana w niepozornego Krukona.
Słuchał słów Eileen i raz jeszcze na wzmiankę o testralach zamyślił się. Przynajmniej do momentu, w który drugi auror zmienił zdanie i rozmieszczenie sił. Na czole Skamandera pojawiła się pionowa zmarszczka i przez kilka sekund przyglądał się mężczyźnie, próbując wyczytać intencję, która się kierował. Nie udawaj bohatera - paskudny, skrzeczący głos załomotał w jego głowie i nagłym odruchu zerknął w dół, jakby na podłodze miał odnaleźć kształtującego się, wampiropodobnego stwora. Wciągnął głośno powietrze hamując narastający łomot serca, ale nie odezwał się słowem komentarza. Ciemnookie spojrzenie za to skupił na Pomonie i Eileen.
- W takim razie idziemy razem - wysunął dłoń, na której wciąż widać były ślady po zadrapaniach i sięgnął po po leżące pióro. Schował je ostrożnie do przewieszonej przez ramie torby i oderwał się od podpierania stolika, by podejść do kuzynki i przejąć dawkę eliksiru, którą wychylił, starając się jak najszybciej przełknąć gorzki napar - Sala numerologii...nigdy jej nie lubiłem - dodał tylko ciszej, czekając aż działanie eliksiru uaktywni swoja moc. Nigdy nie lubił takich przemian i zawsze kojarzyły mu się ze znienawidzoną? w szkole dziedzinę magii - transmutacją. Jakiekolwiek jednak animozje zniknęły. To, czego się własnie podejmowali było paskudnie wręcz niebezpieczne i chociaż Samuel powinien się bać - jego emocje dalekie były od strachu. Czuł się dziwnie pusty, jakby ktoś przelał z niego zastraszająca ich ilość. Albo - w którymś momencie przekroczył próg bólu. Nie bał się śmierci. Umieranie było zdecydowanie bardziej przerażające.
- Panie prowadzą - wyciągnął rękę wskazując drzwi, by ruszyć wraz z Pomoną i Eileen do wyjścia. I zdecydowanie nie próbował skupiać się na tym, w którym momencie dokonała się całkowita przemiana w niepozornego Krukona.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Furnunculus? - powtórzył na wpół głucho słowa kuzynki - inkantacja paskudnego (choć protego; takie były najgorsze) zaklęcia smakowała mu w ustach dziwnie gorzko, gdy przenosił na Eileen wzrok. - Jeżeli już musicie eksperymentować na naszych ciałach, róbcie to w sposób, który nie ograniczy naszej sprawności - dodał szybko, choć w jego głosie nie było złośliwości - brzmiał jedynie konkretnością i namiastką stanowczości. Spomiędzy palców wymykał im się czas, powinni się spieszyć, nie owijać w bawełnę, nie zwodzić ogólnikami.
Dostrzegając gest Herewarda przykładającego mu fiolkę do ust, mimowolnie spojrzał na niego z pewnym niepowstrzymanym wyrzutem (a raczej jego hybrydą łączącą się z zaskoczeniem) i nieznacznie się odchylił. W formie niemego westchnięcia głośno wypuścił powietrze nosem. - Daj mi to, Barty - żachnął się ze zniecierpliwieniem, wyrywając mu z dłoni eliksir; zduszał w sobie narastającą niechęć, nie lubił tego rodzaju magii - nie tylko dlatego, że kociołki miały dziwne skłonności do wybuchania mu w twarz. Zamykając oczy, przyłożył fiolkę do ust i, nieznacznie wykrzywiając oblicze w niechcianym grymasie, opróżnił ją do dna; drażniło go działanie wszelakich wywarów, eliksiru wielosokowego w szczególności. Ale w trakcie Próby przysiągł posłuszeństwo, gotowość do najwyższych poświęceń - a zmuszenie się do opróżnienia obrzydliwej zawartości naczynia nie było nawet bliskie działaniom, jakich gotów był się podjąć. Potrząsnął głową, przygotowując się już mentalnie na ból, który wywoływało wypicie tego eliksiru; czekał w milczeniu, bo nie pozostało mu nic więcej, na dokonanie się nieprzyjemnej przemiany.
Chciał coś powiedzieć - uważajcie na siebie? Nie podejmujcie pochopnych decyzji? Nie skazujcie się na niebezpieczeństwo? Nie narażajcie niepotrzebnie swojego życia?
- Zadbajmy o to, żeby misja zakończyła się sukcesem - powiedział zamiast tego, jakimś dziwnym, jakby pustym głosem, mówiąc dokładnie to, czego ostatnio się nauczył - że liczyły się efekty, nawet jeśli okupione były rozpaczą, cierpieniem, żałobą. Zaprzyjaźnił się z najgorszymi z uczuć. Nie miał innego wyboru. - Za wszelką cenę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dostrzegając gest Herewarda przykładającego mu fiolkę do ust, mimowolnie spojrzał na niego z pewnym niepowstrzymanym wyrzutem (a raczej jego hybrydą łączącą się z zaskoczeniem) i nieznacznie się odchylił. W formie niemego westchnięcia głośno wypuścił powietrze nosem. - Daj mi to, Barty - żachnął się ze zniecierpliwieniem, wyrywając mu z dłoni eliksir; zduszał w sobie narastającą niechęć, nie lubił tego rodzaju magii - nie tylko dlatego, że kociołki miały dziwne skłonności do wybuchania mu w twarz. Zamykając oczy, przyłożył fiolkę do ust i, nieznacznie wykrzywiając oblicze w niechcianym grymasie, opróżnił ją do dna; drażniło go działanie wszelakich wywarów, eliksiru wielosokowego w szczególności. Ale w trakcie Próby przysiągł posłuszeństwo, gotowość do najwyższych poświęceń - a zmuszenie się do opróżnienia obrzydliwej zawartości naczynia nie było nawet bliskie działaniom, jakich gotów był się podjąć. Potrząsnął głową, przygotowując się już mentalnie na ból, który wywoływało wypicie tego eliksiru; czekał w milczeniu, bo nie pozostało mu nic więcej, na dokonanie się nieprzyjemnej przemiany.
Chciał coś powiedzieć - uważajcie na siebie? Nie podejmujcie pochopnych decyzji? Nie skazujcie się na niebezpieczeństwo? Nie narażajcie niepotrzebnie swojego życia?
- Zadbajmy o to, żeby misja zakończyła się sukcesem - powiedział zamiast tego, jakimś dziwnym, jakby pustym głosem, mówiąc dokładnie to, czego ostatnio się nauczył - że liczyły się efekty, nawet jeśli okupione były rozpaczą, cierpieniem, żałobą. Zaprzyjaźnił się z najgorszymi z uczuć. Nie miał innego wyboru. - Za wszelką cenę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 28.03.17 1:27, w całości zmieniany 1 raz
W drzwi chatki ktoś zapukał.
Przyglądał się przemianie Samuela, który zaledwie chwilę po wypiciu eliksiru przestał przypominać doświadczonego aurora. Młody Krukon wyglądał dokładnie tak jak powinien, nie budził podejrzeń.
- Przydadzą ci się - wcisnął Samuelowi w dłoń okulary, kiedy Garrett przejął fiolkę z eliksirem. - Powodzenia.
Ugryzł się w język powstrzymując się od przypomnienia po raz trzeci, że chodzi o salę od numerologii. Wydawało się, że wszyscy doskonale zrozumieli to już za pierwszym. Po chwili został w chacie z Garrettem, który coraz mniej przypominał doskonale znajomego wszak przyjaciela. Barty chciał mu coś powiedzieć. O próbie, o tym jak bardzo nim wstrząsnęła, ale nie potrafił znaleźć w sobie odpowiednich słów. Widział, że nie tylko on przez nią przeszedł, rozpoznawał blizny. Poddał się, rezygnując z zarzucenia Garretta swoimi problemami i przeprosinami. Zmienił się, nie mógł nic na to poradzić.
- Capillus - wydłużył włosy Weasleya, zarzucając je na twarz tak, by nieco ją zakryły, lekko rozjaśnił ich kolor. Tyle musiało wystarczyć. W razie czego powie, że uczeń dla niepoznaki zmienił swoje rysy, żeby nikt nie poznał go, gdy próbował ukraść marchewki z ogródka Eileen. Serce stanęło mu na moment, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Rzucił Garrettowi ostrzegawcze spojrzenie. Miał nadzieję, że uda im się uniknąć użycia różdżek.
- Kto tam?
Przymknął oczy próbując się uspokoić. Patrzył jednak w napięciu na drzwi oczekując odpowiedzi.
- Przydadzą ci się - wcisnął Samuelowi w dłoń okulary, kiedy Garrett przejął fiolkę z eliksirem. - Powodzenia.
Ugryzł się w język powstrzymując się od przypomnienia po raz trzeci, że chodzi o salę od numerologii. Wydawało się, że wszyscy doskonale zrozumieli to już za pierwszym. Po chwili został w chacie z Garrettem, który coraz mniej przypominał doskonale znajomego wszak przyjaciela. Barty chciał mu coś powiedzieć. O próbie, o tym jak bardzo nim wstrząsnęła, ale nie potrafił znaleźć w sobie odpowiednich słów. Widział, że nie tylko on przez nią przeszedł, rozpoznawał blizny. Poddał się, rezygnując z zarzucenia Garretta swoimi problemami i przeprosinami. Zmienił się, nie mógł nic na to poradzić.
- Capillus - wydłużył włosy Weasleya, zarzucając je na twarz tak, by nieco ją zakryły, lekko rozjaśnił ich kolor. Tyle musiało wystarczyć. W razie czego powie, że uczeń dla niepoznaki zmienił swoje rysy, żeby nikt nie poznał go, gdy próbował ukraść marchewki z ogródka Eileen. Serce stanęło mu na moment, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Rzucił Garrettowi ostrzegawcze spojrzenie. Miał nadzieję, że uda im się uniknąć użycia różdżek.
- Kto tam?
Przymknął oczy próbując się uspokoić. Patrzył jednak w napięciu na drzwi oczekując odpowiedzi.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
- Numerologii, tak – powtórzyła po Herewardzie, posyłając w jego stronę krótki, wdzięczny uśmiech.
Musiała się w tym jeszcze odnaleźć, w tej całkiem nowej, obcej sytuacji. Po drugiej stronie barykady musiała być ostrożniejsza, czujniejsza – i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale… czasami ciężko było przełożyć teorię na praktykę. Nie stanie się w jednej chwili bohaterką, w jednej chwili też nie nabierze odwagi, jakiej sama sobie zawsze życzyła.
Wzrokiem śledziła ruchy swoich towarzyszy, a uszami próbowała wyłapać jak najwięcej szczegółów, które mogły być kluczowe w dalszym rozwoju wydarzeń. Z lekkim drgnięciem kącika ust obserwowała Samuela i Garretta, poddających się działaniu eliksiru wielosokowego – dość nieprzewidywalnego działania, wszak żadne z nich nie wiedziało, czy czasami owy magiczny napój nie był warzony po raz pierwszy. Miała nadzieję, że efekty będą współgrały z ich zamiarami.
Pojawienie się dwóch takich samych Krukonów nie sprzyjało powodzeniu misji.
- Capillus – delikatny gest różdżką i miękka inkantacja miały nadać włosom Samuela wyglądu szalonych loków powykręcanych na wszystkie możliwe strony.
Już mieli w trójkę, kiedy jej krok został przerwany przez pukanie. Jej wzrok natychmiast powędrował w stronę drzwi. Dlaczego jej pies nie ujadał? Dlaczego nie ostrzegał przed nieznajomym? Jeśli Waldie nie szczekał, znaczyło, że najwyraźniej odwiedził ich ktoś… znajomy? Albo…
Nie ruszyła się z miejsca, ale nie miała też zamiaru pozostawiać pukanie bez odpowiedzi, skoro i tak z zamku widoczne było palące się w oknach chatki światło.
- Kto tam? To coś ważnego?
Wystarczyło, że odezwały się dwie osoby.
Musiała się w tym jeszcze odnaleźć, w tej całkiem nowej, obcej sytuacji. Po drugiej stronie barykady musiała być ostrożniejsza, czujniejsza – i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale… czasami ciężko było przełożyć teorię na praktykę. Nie stanie się w jednej chwili bohaterką, w jednej chwili też nie nabierze odwagi, jakiej sama sobie zawsze życzyła.
Wzrokiem śledziła ruchy swoich towarzyszy, a uszami próbowała wyłapać jak najwięcej szczegółów, które mogły być kluczowe w dalszym rozwoju wydarzeń. Z lekkim drgnięciem kącika ust obserwowała Samuela i Garretta, poddających się działaniu eliksiru wielosokowego – dość nieprzewidywalnego działania, wszak żadne z nich nie wiedziało, czy czasami owy magiczny napój nie był warzony po raz pierwszy. Miała nadzieję, że efekty będą współgrały z ich zamiarami.
Pojawienie się dwóch takich samych Krukonów nie sprzyjało powodzeniu misji.
- Capillus – delikatny gest różdżką i miękka inkantacja miały nadać włosom Samuela wyglądu szalonych loków powykręcanych na wszystkie możliwe strony.
Już mieli w trójkę, kiedy jej krok został przerwany przez pukanie. Jej wzrok natychmiast powędrował w stronę drzwi. Dlaczego jej pies nie ujadał? Dlaczego nie ostrzegał przed nieznajomym? Jeśli Waldie nie szczekał, znaczyło, że najwyraźniej odwiedził ich ktoś… znajomy? Albo…
Nie ruszyła się z miejsca, ale nie miała też zamiaru pozostawiać pukanie bez odpowiedzi, skoro i tak z zamku widoczne było palące się w oknach chatki światło.
- Kto tam? To coś ważnego?
Wystarczyło, że odezwały się dwie osoby.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Przemiana nie była przyjemna - a gdy się dokonała, dostrzegł, że Hereward unosił różdżkę. Nie zdążył zaprotestować, nie zdążył ostrzec go, że jeśli popełni błąd, będzie on kosztował ich wiele; w tym samym momencie w powietrzu rozległ się dźwięk pukania. Marszczył brwi, poczuł, że jego serce na chwilę przyspiesza; postarał się zgasić jednak rodzące się obawy. Nie przejmując się tym, jak wygląda - nie miał czasu tego skontrolować - sięgnął po leżące na stole okulary oraz rozpisaną instrukcję od Bathildy, by pospiesznie upchnąć ją do kieszeni; okulary zaś włożył na nos, bo przed oczami począł rozmywać mu się obraz. Przeklął w duchu; wada wzroku można znacznie utrudnić wykonanie zadania.
- Udawajcie z Eileen, że... - udawajcie cokolwiek, że zajmowaliście się sobą, bo z jakiego innego powodu mielibyście spotkać się nocą w chatce? - ale nie dokończył wyszeptanego zdania, decydując się na milczenie. Wiedział, że wydobycie z siebie jakiegokolwiek głośniejszego dźwięku poskutkowałoby tragedią, wiedział, że nie powinien tu być, w żadnej postaci: ani Garretta, ani przypadkowego ucznia, szesnastoletniego okularnika. Pospiesznie się rozejrzał, wierząc, że dostrzeże w chatce cokolwiek, co zdoła im się ukryć - zasłonę, grubą firanę, szeroką, pojemną szafę. Im więcej osób zdołałoby się tam pomieścić, tym lepiej, ale kryjówki najbardziej potrzebowali oni - dwóch bliźniaczych Thomasów Ogdenów nielegalnie przebywających poza dormitorium.
- Udawajcie z Eileen, że... - udawajcie cokolwiek, że zajmowaliście się sobą, bo z jakiego innego powodu mielibyście spotkać się nocą w chatce? - ale nie dokończył wyszeptanego zdania, decydując się na milczenie. Wiedział, że wydobycie z siebie jakiegokolwiek głośniejszego dźwięku poskutkowałoby tragedią, wiedział, że nie powinien tu być, w żadnej postaci: ani Garretta, ani przypadkowego ucznia, szesnastoletniego okularnika. Pospiesznie się rozejrzał, wierząc, że dostrzeże w chatce cokolwiek, co zdoła im się ukryć - zasłonę, grubą firanę, szeroką, pojemną szafę. Im więcej osób zdołałoby się tam pomieścić, tym lepiej, ale kryjówki najbardziej potrzebowali oni - dwóch bliźniaczych Thomasów Ogdenów nielegalnie przebywających poza dormitorium.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Eliksir wielosokowy był niedobry. Cierpki, gorzki smak wykrzywił usta Samuela i Garretta, utrzymując je w niechętnym grymasie jeszcze chwilę po wypiciu. Zaczęliście się kurczyć, a ubrania nie skurczyły się razem z wami i zaczęły wisieć na tyle luźno, by wyglądać źle, jednocześnie raczej nie krępując ruchów. Mieliście po szesnaście lat, byliście podlotkami, nie dorosłymi mężczyznami. Szybko doszliście do wniosku, że jednak niewielu uczniów chodzi po szkole w ubraniach, które przypominają wasze.
Ale okulary pasowały jak ulał - i tylko przez nie mogliście teraz patrzeć na świat.
Byliście niemal identyczni, lecz różniły was włosy: Garretta były długie długie do ramion, z obfitą grzywką, która opadała na oczy, nie na tyle, by mu przeszkadzać, a jednocześnie na tyle, by utrudnić jego rozpoznanie. Włosy Samuela rozrosły się natomiast na wszystkie strony jak lwia grzywa dzikich niekontrolowanych loków. Tym samym obaj różniliście się od oryginału - ale tylko tym detalem. Eliksir został uwarzony poprawnie, a rozdzielenie go na dwie porcje zdawało się nie przynieść żadnych negatywnych skutków. Pomona wiedziała, co robiła.
Wasze blizny nie zniknęły.
Garrett, chatka gajowej tak naprawdę składała się tylko z jednego, dużego pomieszczenia z kominkiem, krzywo wyciętym z drewna stołem, parą krzeseł i dwoma wysłużonymi fotelami, w których można było z łatwością się zapaść. Trudno było znaleźć w tym kryjówkę, ale obydwoje mogliście stanąć za zasłonką okna. Będą wystawać wam buty i będziecie musieli stanąć naprawdę blisko siebie, żeby schować się tam razem, ale przy odrobinie szczęścia nikt was nie zauważy.
Samuel, Pomona i Eileen znajdowali się już przy drzwiach, kiedy rozległo się pukanie, ale nie zdążyli opuścić chatki. Hereward odezwał się jako pierwszy, później odpowiedziała również Eileen i przez chwilę na zewnątrz utrzymywała się cisza.
- Numerologii? - powtórzył za Eileen głos zza drzwi; nieco speszony. - Coś jest nie tak? To ja - Zarówno Eileen, jak i Pomona oraz Hereward rozpoznali go bez trudu. Była to Melissa Greeds, nauczycielka numerologii, czarownica w średnim wieku o raczej otwartym usposobieniu. Zamilkła, zabrawszy głos ponownie dopiero po znaczącym odchrząknięciu.
- To ważne, mogę wejść?
Nacisnęła klamkę.
Na odpis macie 24h.
Ale okulary pasowały jak ulał - i tylko przez nie mogliście teraz patrzeć na świat.
Byliście niemal identyczni, lecz różniły was włosy: Garretta były długie długie do ramion, z obfitą grzywką, która opadała na oczy, nie na tyle, by mu przeszkadzać, a jednocześnie na tyle, by utrudnić jego rozpoznanie. Włosy Samuela rozrosły się natomiast na wszystkie strony jak lwia grzywa dzikich niekontrolowanych loków. Tym samym obaj różniliście się od oryginału - ale tylko tym detalem. Eliksir został uwarzony poprawnie, a rozdzielenie go na dwie porcje zdawało się nie przynieść żadnych negatywnych skutków. Pomona wiedziała, co robiła.
Wasze blizny nie zniknęły.
Garrett, chatka gajowej tak naprawdę składała się tylko z jednego, dużego pomieszczenia z kominkiem, krzywo wyciętym z drewna stołem, parą krzeseł i dwoma wysłużonymi fotelami, w których można było z łatwością się zapaść. Trudno było znaleźć w tym kryjówkę, ale obydwoje mogliście stanąć za zasłonką okna. Będą wystawać wam buty i będziecie musieli stanąć naprawdę blisko siebie, żeby schować się tam razem, ale przy odrobinie szczęścia nikt was nie zauważy.
Samuel, Pomona i Eileen znajdowali się już przy drzwiach, kiedy rozległo się pukanie, ale nie zdążyli opuścić chatki. Hereward odezwał się jako pierwszy, później odpowiedziała również Eileen i przez chwilę na zewnątrz utrzymywała się cisza.
- Numerologii? - powtórzył za Eileen głos zza drzwi; nieco speszony. - Coś jest nie tak? To ja - Zarówno Eileen, jak i Pomona oraz Hereward rozpoznali go bez trudu. Była to Melissa Greeds, nauczycielka numerologii, czarownica w średnim wieku o raczej otwartym usposobieniu. Zamilkła, zabrawszy głos ponownie dopiero po znaczącym odchrząknięciu.
- To ważne, mogę wejść?
Nacisnęła klamkę.
Na odpis macie 24h.
Zacisnęła zęby, czując narastającą w niej niepewność tego, co stanie się za chwilę. Waldie ich nie ostrzegł, nie mogła polegać na jego zmyśle, co skróciło ich czas na reakcję. Dobrze, że potencjalne miejsce skrycia się zostało tak szybko i trafnie zauważone. Chwyciła grubą szmatę wiszącą przy kominku i rzuciła im na buty, mając nadzieję, że chociaż w ten sposób zminimalizuje możliwość wystąpienia pospolitego fiaska. Jeszcze im brakowało katastrofy w chatce.
- Melissa, to ty! – zawołała, szybkim krokiem idąc w stronę wejścia, posyłając zdezorientowany wzrok Pomonie i Herewardowi. Co ona tu robiła? – Tak, oczywiście, wejdź!
Znała ją. Kiedy jeszcze uczyła zielarstwa, siadała całkiem blisko niej na wspólnych posiłkach, gawędząc o błahych sprawach, zupełnie przyziemnych, dających miłe wrażenie tego, że w ich szkole nic się takiego nie działo, że życie pędziło tam swoim starym, nienaruszalnym torem. Na chwilę. Gdy została gajową, raczej wolała trzymać się przy bocznej części stołu, a ciężar problemów, które bardziej dotyczyły uczniów, niż samych nauczycieli, odczuwała zdecydowanie bardziej.
Nim zdążyła sięgnąć po klamkę, drzwi się otworzyły. Eileen przywitała kobietę z lekkim uśmiechem. Bo przecież nic się nie działo. Pomona i Hereward przyszli do niej na herbatkę. I ciasteczka.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj o tej porze. Co się stało?
- Melissa, to ty! – zawołała, szybkim krokiem idąc w stronę wejścia, posyłając zdezorientowany wzrok Pomonie i Herewardowi. Co ona tu robiła? – Tak, oczywiście, wejdź!
Znała ją. Kiedy jeszcze uczyła zielarstwa, siadała całkiem blisko niej na wspólnych posiłkach, gawędząc o błahych sprawach, zupełnie przyziemnych, dających miłe wrażenie tego, że w ich szkole nic się takiego nie działo, że życie pędziło tam swoim starym, nienaruszalnym torem. Na chwilę. Gdy została gajową, raczej wolała trzymać się przy bocznej części stołu, a ciężar problemów, które bardziej dotyczyły uczniów, niż samych nauczycieli, odczuwała zdecydowanie bardziej.
Nim zdążyła sięgnąć po klamkę, drzwi się otworzyły. Eileen przywitała kobietę z lekkim uśmiechem. Bo przecież nic się nie działo. Pomona i Hereward przyszli do niej na herbatkę. I ciasteczka.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj o tej porze. Co się stało?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Staram się nie widzieć tych wszystkich męskich ran. W przeciwnym razie musiałabym oszaleć ze zmartwienia - nie ma na to czasu. Wytyczne są jasne. Wszystko dzieje się jednak niesamowicie szybko. Nie nadążam zareagować na stawiane pytania, chociaż otwieram już usta pragnąc sprostować kontrowersyjną sprawę eliksirów. Widocznie profesor Bartius wolał wziąć sprawy w swoje ręce zamiast czekać na moje nerwowe tłumaczenia. Uśmiecham się do niego dziękczynnie, do Garretta może odrobinę przepraszająco, ale staram się nie przesadzać. Mamy określony cel, z powodu którego tu jesteśmy. Dlatego nie rzucam się Samowi na szyję, nie zaczynam grzecznościowych pogawędek. W zasadzie to takie dziwne, że cały czas milczę! Spokojnie przyglądam się transmutacyjnym metamorfozom kiwając z uznaniem głową. Poprawiam rękawy grubego swetra oraz spięcie włosów, kiedy zamieram. Pukanie. Do chatki. O tej porze? Patrzę z przestrachem na drzwi, później na Eileen oraz Herewarda. Na końcu języka zostaje mi odpowiedź N I E, DO CHOLERY - język ucieka na górę podniebienia, „n” zastyga nigdy niewypowiedziane. Milknę, ponownie. Kiwam głową do Wilde, żeby może wyszła przed chatkę i jej tu nie wpuszczała, ale już jest za późno. Aurorzy-krukoni dają susa za zasłonkę, a moja otwarta dłoń ląduje z niesmakiem na mojej twarzy, wycierając z niej wszystkie moje zmartwienia. Jasne.
Staję szybko w miejscu, gdzie gajowa rzuciła koc, starając się jeszcze swoimi wydatnymi kształtami zasłonić dantejskie sceny, teraz rozgrywające się za moimi plecami. Pocieram w zakłopotaniu kark, uśmiechając się nietęgo do wchodzącej do środka nauczycielki. Och, do głowy przychodzą mi same głupie pomysły - jeden z nich realizuję, naturalnie. W przeciwnym razie nie byłabym sobą.
- Och, Melisa! - zawodzę z rozpaczą. - Wydało się. Nakryłaś nas. Nie ma co dłużej tego ukrywać - kontynuuję swoją niesamowitą grę aktorską, wymyśloną dosłownie przed chwilą. I nieprzemyślaną. - Prędzej czy później dostrzegłabyś obierki ciśnięte w śmietnik klasy numerologii - dodaję kiwając głową na potwierdzenie własnych słów. - Wyobrażasz sobie, że oni - mówiąc to wskazuję oskarżycielsko palcem najpierw na Eileen, potem na nauczyciela transmutacji. - Jedzą sobie w najlepsze, w t a j e m n i c y przed resztą, wieczorami, przepyszne marchewki gajowej?! - kończę melodramatyczną wypowiedź przykładając nadgarstek do czoła. - Wydało się to tylko dlatego, że zjedli ich za dużo i potrzebowali mojej pomocy z bolącymi brzuchami. Ale ze mną nie ma tak łatwo - zastrzegłam robiąc groźną minę, naturalnie. - Przyznaję, że dałam się przekupić. Kolejne pałaszowanie miało się odbyć jutro w sali do numerologii, bo do niej mam najbliżej. Nie jestem dumna z tego szantażu, ale… wiesz jak uwielbiam jeść. To silniejsze ode mnie - dodaję, tym razem ze smutkiem w głosie, spuszczając głowę ze skruchą. Zaraz ją unoszę patrząc się w nadziei na współpracownicę. - Ej, ale nas nie wydasz? Podzielimy się! - zapewniam solennie. Nawet przykładam dłoń do piersi. Jednak patrzę też znacząco na parę nauczycieli oraz na drzwi. Może pokażecie przyjaciółce piękne grządki? A aurorzy czmychną w drugą stronę? Och, plotę straszne głupoty, ale trudno. Lepiej tak niż mielibyśmy stać w milczeniu oraz konsternacji. Moja, nazwijmy to, spontaniczność wprowadzi nas kiedyś do grobu.
Staję szybko w miejscu, gdzie gajowa rzuciła koc, starając się jeszcze swoimi wydatnymi kształtami zasłonić dantejskie sceny, teraz rozgrywające się za moimi plecami. Pocieram w zakłopotaniu kark, uśmiechając się nietęgo do wchodzącej do środka nauczycielki. Och, do głowy przychodzą mi same głupie pomysły - jeden z nich realizuję, naturalnie. W przeciwnym razie nie byłabym sobą.
- Och, Melisa! - zawodzę z rozpaczą. - Wydało się. Nakryłaś nas. Nie ma co dłużej tego ukrywać - kontynuuję swoją niesamowitą grę aktorską, wymyśloną dosłownie przed chwilą. I nieprzemyślaną. - Prędzej czy później dostrzegłabyś obierki ciśnięte w śmietnik klasy numerologii - dodaję kiwając głową na potwierdzenie własnych słów. - Wyobrażasz sobie, że oni - mówiąc to wskazuję oskarżycielsko palcem najpierw na Eileen, potem na nauczyciela transmutacji. - Jedzą sobie w najlepsze, w t a j e m n i c y przed resztą, wieczorami, przepyszne marchewki gajowej?! - kończę melodramatyczną wypowiedź przykładając nadgarstek do czoła. - Wydało się to tylko dlatego, że zjedli ich za dużo i potrzebowali mojej pomocy z bolącymi brzuchami. Ale ze mną nie ma tak łatwo - zastrzegłam robiąc groźną minę, naturalnie. - Przyznaję, że dałam się przekupić. Kolejne pałaszowanie miało się odbyć jutro w sali do numerologii, bo do niej mam najbliżej. Nie jestem dumna z tego szantażu, ale… wiesz jak uwielbiam jeść. To silniejsze ode mnie - dodaję, tym razem ze smutkiem w głosie, spuszczając głowę ze skruchą. Zaraz ją unoszę patrząc się w nadziei na współpracownicę. - Ej, ale nas nie wydasz? Podzielimy się! - zapewniam solennie. Nawet przykładam dłoń do piersi. Jednak patrzę też znacząco na parę nauczycieli oraz na drzwi. Może pokażecie przyjaciółce piękne grządki? A aurorzy czmychną w drugą stronę? Och, plotę straszne głupoty, ale trudno. Lepiej tak niż mielibyśmy stać w milczeniu oraz konsternacji. Moja, nazwijmy to, spontaniczność wprowadzi nas kiedyś do grobu.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nieprzyjemne zmiany w końcu zatrzymały swój rozwój, a nieprzyjemne wywracanie w żołądku skończyło swoje wybryki. Zerknął na swoje dłonie - dziwnie chude, wystające z przydługich rękawów płaszcza jak dziwne szczudła. Machinalnie sięgnął do twarzy, natrafiając na okulary i gładką twarz pozbawioną zarostu. Czuł się dziko, a wbrew pozorom, pozostawione na jego obliczu blizny przypominały kim rzeczywiście jest. Westchnął cicho podwijając rękawy i nogawki spodni, by przypadkiem się nie przewrócić. Zrobił to na czas, akurat w momencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi i głos po drugiej stronie. Zamarł w bezruchu, poprawiając tylko torbę, która opadała mu na biodro. Spojrzenie utkwił w kobietach, ale zanim cokolwiek zdążył powiedzieć lub wymyślić, został wepchnięty za zasłonę, stojąc tuż obok, bliźniaczo podobnego Garretta. I autentycznie, prawie się zaśmiał, spoglądając w oblicze chudego młodzieńca. Wstrzymał jednak oddech, gdy próg chatki Eileen przekroczyła nieznajoma mu kobieta.
W aktualnym położeniu nie miał zbyt wielkiego pola do manewru. Nikt nie mógł ich zobaczyć, tym bardziej w podwójnej, uczniowskiej wersji, sugerując obserwatorowi przynajmniej narastające halucynacje. Starając się nie wykonywać nadmiernych gestów skupił się na nieco przybrudzonym oknie. Spoglądał przez szybę próbując przebić się przez krajobraz po drugiej stronie. Przeszkadzały mu przyduże okulary, które drapały go w nos, burza loków łaskotała w czoło i musiał powstrzymywać uniesienie dłoni i podrapaniem. Skupił się na tym, co się działo w pomieszczeniu, gdy nauczycielka numerologii znalazła się w środku. Odpowiedź Pomony niemal wydarła mu oddech z chudej (tak bardzo młodzieńczo zapadniętej) klatki piersiowej. Kuzynka miała w sobie taki zasób nieoczekiwanych pomysłów, że zastanawiał się skąd brała taką energię. Musiał jednak trwać w bezruchu z milcząco przyklejonym do twarzy grymasem. Czekał na rozwój wypadków, niezapowiedziany gość zburzył pierwotny plan rozpoczęcia misji. Musieli jak najszybciej pozbyć się z pola widzenia przybyłej nauczycielki lub...zrobić cokolwiek innego. Samuel nie lubił zbyt długo trwać bezczynnie, a właśnie do tego sprowadzało się jego aktualne zadanie.
Czekać.
I być cicho.
W aktualnym położeniu nie miał zbyt wielkiego pola do manewru. Nikt nie mógł ich zobaczyć, tym bardziej w podwójnej, uczniowskiej wersji, sugerując obserwatorowi przynajmniej narastające halucynacje. Starając się nie wykonywać nadmiernych gestów skupił się na nieco przybrudzonym oknie. Spoglądał przez szybę próbując przebić się przez krajobraz po drugiej stronie. Przeszkadzały mu przyduże okulary, które drapały go w nos, burza loków łaskotała w czoło i musiał powstrzymywać uniesienie dłoni i podrapaniem. Skupił się na tym, co się działo w pomieszczeniu, gdy nauczycielka numerologii znalazła się w środku. Odpowiedź Pomony niemal wydarła mu oddech z chudej (tak bardzo młodzieńczo zapadniętej) klatki piersiowej. Kuzynka miała w sobie taki zasób nieoczekiwanych pomysłów, że zastanawiał się skąd brała taką energię. Musiał jednak trwać w bezruchu z milcząco przyklejonym do twarzy grymasem. Czekał na rozwój wypadków, niezapowiedziany gość zburzył pierwotny plan rozpoczęcia misji. Musieli jak najszybciej pozbyć się z pola widzenia przybyłej nauczycielki lub...zrobić cokolwiek innego. Samuel nie lubił zbyt długo trwać bezczynnie, a właśnie do tego sprowadzało się jego aktualne zadanie.
Czekać.
I być cicho.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zdążył jeszcze podwinąć zwisające nieelegancko, przydługie rękawy (i podziękować w duchu Merlinowi, że zdecydował się wetknąć nogawki spodni w wysokie, skórzane cholewy butów), zanim natychmiast ruszył z miejsca, dostrzegając zwisającą zasłonkę - była to tragiczna kryjówka, ale lepszej nie mieli. Rzucił się w jej stronę, zaciskając palce na uchwycie różdżki i nie marnując nawet czasu na to, by spojrzeć przez ramię na Samuela (Thomasa? - nazewnictwo stało się dość trudne); wiedział, że mężczyzna pomyśli podobnie i także postanowi zakamuflować swoją obecność.
Rozległ się kobiecy głos, którego nie rozpoznał, ale nie zamierzał ryzykować; nawet jeśli była to sojuszniczka, przyjaciółka, to ostrożność jeszcze nigdy nie zwiodła nikogo na manowce. Uniósł więc różdżkę, a mimo że nie rozległo się jeszcze skrzypienie drzwi (bądź go nie dosłyszał - mógłby jednak przysiąc, że klamka nie zdążyła zapaść), starał się swoim gestem nie zaburzyć bezruchu zasłony, za którą przed sekundami zdołał się skryć.
- Salvio Hexia - wyszeptał, ledwo poruszając ustami, gdy dostrzegł, że zasłonka nie zakrywa ich stóp - a jeśli pospiesznie rzucone zaklęcie nie zakończy się sukcesem, zmuszeni będą zdać się na okrucieństwo przewrotnego losu. I modlić się w duchu, aby nieznajoma nie dostrzegła ich obecności. Wstrzymał oddech, nasłuchiwał; wyłapywał padające słowa Eileen i Pomony, krzywił się lekko, gdy dźwięki wypowiadanych zgłosek zaczęły panicznie wymykać się spod kontroli. Adrenalina przyspieszała krew płynącą w żyłach, ale jego serce wcale nie biło głośniej czy rozpaczliwiej - tak bardzo skupiał się na zachowaniu spokoju, że nie miał już sił na naznaczone lękiem odruchy.
Rozległ się kobiecy głos, którego nie rozpoznał, ale nie zamierzał ryzykować; nawet jeśli była to sojuszniczka, przyjaciółka, to ostrożność jeszcze nigdy nie zwiodła nikogo na manowce. Uniósł więc różdżkę, a mimo że nie rozległo się jeszcze skrzypienie drzwi (bądź go nie dosłyszał - mógłby jednak przysiąc, że klamka nie zdążyła zapaść), starał się swoim gestem nie zaburzyć bezruchu zasłony, za którą przed sekundami zdołał się skryć.
- Salvio Hexia - wyszeptał, ledwo poruszając ustami, gdy dostrzegł, że zasłonka nie zakrywa ich stóp - a jeśli pospiesznie rzucone zaklęcie nie zakończy się sukcesem, zmuszeni będą zdać się na okrucieństwo przewrotnego losu. I modlić się w duchu, aby nieznajoma nie dostrzegła ich obecności. Wstrzymał oddech, nasłuchiwał; wyłapywał padające słowa Eileen i Pomony, krzywił się lekko, gdy dźwięki wypowiadanych zgłosek zaczęły panicznie wymykać się spod kontroli. Adrenalina przyspieszała krew płynącą w żyłach, ale jego serce wcale nie biło głośniej czy rozpaczliwiej - tak bardzo skupiał się na zachowaniu spokoju, że nie miał już sił na naznaczone lękiem odruchy.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart