Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Nie miała jeszcze szansy by zastanowić się nad tym wszystkim jakoś szerzej. Miała wrażenie, że jej umysł jeszcze nie przyswaja wszystkiego czego się dowiedziała. Często w sytuacjach stresowych lub przy kryzysowym zmęczeniu miała wrażenie jakby to co się dzieje wokół niej było jedynie snem. Tak działo się i teraz. Z jednej strony przeżyła to wszystko, była w Tower, walczyła ze zwolennikami Ministerstwa. Z drugiej wciąż miała zachwianą świadomość. Od jakiegoś czasu działała po prostu mechanicznie. Wiedziała, że potrzebuje snu. Musi odpocząć. Zdawała sobie też sprawę z tego, że nawet jeśli uda jej się dotrzeć dziś do łóżka to sen i tak nie przyjdzie. Nie tak łatwo, nie bez kolejnej walki.
Blondynka mogła sobie tylko wyobrazić co tak naprawdę spotkało Justine. Całe to przesłuchanie musiało być piekłem na ziemi. Widziała ją jedynie za maską. Nie wiedziała co kryje się za nią. Nie była ciekawa tego jak bardzo ją poturbowali. Liczyło się dla niej tylko to, że żyła. Liczyło się to, że grupie z Azkabanu udało się uciec i to bez ich pomocy. Szlag trafił w końcu lusterka, które miały przecież ułatwić im komunikowanie się. Było zgoła inaczej.
W myślach kołatała jej się jeszcze jedna myśl. Niezmiennie zadziwiała ją determinacja jaką Zakonnicy nosili w sobie. Determinacja by przeżyć. Wiedziała, że na tej krętej ścieżce stracili już wielu prawdziwych wojowników. Przyjaciół, ale też członków rodziny. Los jednak chciał, że również udało się przeżyć. Zakon był przecież mieszaniną różnych osób. Tylko nieliczni byli doświadczeni w walce. Większość uczyła się na własnych błędach. Większość można było nazwać amatorami. Ale to właśnie wola walki i chęć przetrwania pozwoliła im kolejny raz przeżyć. Czasami martwiła się, że jej szczęście się wyczerpie. Bała się, że pewnego dnia nie wróci ze swoimi przyjaciółmi do domu. Strach nie był niczym złym, nie blokował jej działań.
Kiedy dotarła do Zakazanego Lasu zaczęła jeszcze bardziej pluć sobie w brodę. Mieli wzmocnić barierę i wiedziała, że nadal musieli to zrobić, ale z drugiej strony czy jeśli udałoby się im zrobić to wcześniej to musieliby przenosić portal, który przez tak długi czas spełniał swoją funkcję? Postanowiła przestać zatracać się w ponurych domysłach.
Z całych sił skupiła się na uczuciu, które towarzyszyło jej, gdy dotarli do Oazy. Uldze. Wspomnieniami wróciła też do siebie za młodu. Pierwsza wyprawa z ojcem, rodzicielska dłoń pokazująca jej jak smakuje wolność. Widziała siebie stojącą obok z lękiem przyglądając się światu. Bała się jego bezkresu, ale była nim tak zafascynowana, że nagle nie istniało nic innego. Uczepiając się tego wspomnienia, uniosła różdżkę i rzuciła. – Expecto Patronum!
Blondynka mogła sobie tylko wyobrazić co tak naprawdę spotkało Justine. Całe to przesłuchanie musiało być piekłem na ziemi. Widziała ją jedynie za maską. Nie wiedziała co kryje się za nią. Nie była ciekawa tego jak bardzo ją poturbowali. Liczyło się dla niej tylko to, że żyła. Liczyło się to, że grupie z Azkabanu udało się uciec i to bez ich pomocy. Szlag trafił w końcu lusterka, które miały przecież ułatwić im komunikowanie się. Było zgoła inaczej.
W myślach kołatała jej się jeszcze jedna myśl. Niezmiennie zadziwiała ją determinacja jaką Zakonnicy nosili w sobie. Determinacja by przeżyć. Wiedziała, że na tej krętej ścieżce stracili już wielu prawdziwych wojowników. Przyjaciół, ale też członków rodziny. Los jednak chciał, że również udało się przeżyć. Zakon był przecież mieszaniną różnych osób. Tylko nieliczni byli doświadczeni w walce. Większość uczyła się na własnych błędach. Większość można było nazwać amatorami. Ale to właśnie wola walki i chęć przetrwania pozwoliła im kolejny raz przeżyć. Czasami martwiła się, że jej szczęście się wyczerpie. Bała się, że pewnego dnia nie wróci ze swoimi przyjaciółmi do domu. Strach nie był niczym złym, nie blokował jej działań.
Kiedy dotarła do Zakazanego Lasu zaczęła jeszcze bardziej pluć sobie w brodę. Mieli wzmocnić barierę i wiedziała, że nadal musieli to zrobić, ale z drugiej strony czy jeśli udałoby się im zrobić to wcześniej to musieliby przenosić portal, który przez tak długi czas spełniał swoją funkcję? Postanowiła przestać zatracać się w ponurych domysłach.
Z całych sił skupiła się na uczuciu, które towarzyszyło jej, gdy dotarli do Oazy. Uldze. Wspomnieniami wróciła też do siebie za młodu. Pierwsza wyprawa z ojcem, rodzicielska dłoń pokazująca jej jak smakuje wolność. Widziała siebie stojącą obok z lękiem przyglądając się światu. Bała się jego bezkresu, ale była nim tak zafascynowana, że nagle nie istniało nic innego. Uczepiając się tego wspomnienia, uniosła różdżkę i rzuciła. – Expecto Patronum!
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Zakon Feniksa zmobilizował się do działania i pomimo strachu, lęku i ponurej wizji przyszłości skutecznie przywołał magię szczęśliwych wspomnień, wzmacniając tym samym przenoszony portal do Oazy Harolda Longbottoma. Siła portalu wynosi: 1666
| Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, to tylko post uzupełniający.
150 bazowe; Steffen 30+19; Florean 96+19; Anthony 26+19; Samuel 97; Keat; 49+19; Anthony 114+19; Mike 54+19; Marcella 38+19; Hannah 85+19; Billy 37+19; Percival 73+19; Ulysses 108+19; Frederick 94+19; Cedric 119+19; Alexander 96+19; Lucinda 115+19
| Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, to tylko post uzupełniający.
150 bazowe; Steffen 30+19; Florean 96+19; Anthony 26+19; Samuel 97; Keat; 49+19; Anthony 114+19; Mike 54+19; Marcella 38+19; Hannah 85+19; Billy 37+19; Percival 73+19; Ulysses 108+19; Frederick 94+19; Cedric 119+19; Alexander 96+19; Lucinda 115+19
Po korytarzach dziewiątego piętra nie szwendali się przypadkowi czarodzieje. Panowała tam więc zazwyczaj cisza przerywana bardziej grzecznościowymi wymianami zdań niż zapalczywymi dysputami na naukowe tematy — każdy Niewymowny strzegł swoich tajemnic, chronił przed pozostałymi, niechętnie dzieląc się wynikami, osiągnięciami w swojej dziedzinie. Robił to, kiedy musiał, a projekt wymagał uczestnictwa osób zgłębiających arkana różnych dziedzin. To odróżniało ich od badaczy publikujących swoje wyniki w Horyzontach Zaklęć, spisujących nowo powstałe teorie w mających posłużyć pokoleniom woluminach; czarodziejami poszukującymi rozgłosu i poklasku, sławy na całym świecie, uznania w hermetycznym, naukowym środowisku. Byli nieznani, anonimowi, a ich wiedza i praktyki niemożliwe do ocenienia przez kogokolwiek poza nimi samymi. Nie mieli nad sobą żadnego zwierzchnika poza Ministrem Magii — a jednak mało który był świadom tego, co odbywało się za zamkniętymi drzwiami poszczególnych sal. Malfoy, jeśli próbował cokolwiek wyciągnąć od swoich badaczy, stał po właściwej stronie. Nie martwiła go więc składana przez badaczy pod przysięgą obietnica zachowania wszystkiego w sekrecie. I on sam nie wierzył, by za jej łamanie i przekazywanie całej wiedzy zdobywanej w Departamencie Tajemnic Czarnemu Panu kiedykolwiek trafił do Azkabanu. Nie, póki Czarny Pan panował nad ministerstwem. Niewymownych trudno było jednak złamać, a nauka zebrana na dziewiątym piętrze czasem bywała cenniejsza od czegokolwiek, co znał czarodziejski świat.
Kiedy więc w ciemnym korytarzu z połyskującego kamienia pojawił się wysłannik samego Ministra Magii, wiedział już, że wydarzyło się coś na co podświadomie czekał od dłuższego czasu. I choć nie wiedział czego to dotyczyło, czuł, że będzie warte poświęconego czasu, z wielu innych powodów, niż sama naukowa ciekawość. Wieści o Zakazanym Lesie były, zaiste, niezwykle ważne. I choć pozostali badacze, którzy zostali wezwani do zbadania tej sprawy nie mieli pojęcia jak bardzo, on sam posiadał zbyt dużą wiedzę o tajemnicach, które próbowali rozwikłać jako Rycerze Walpurgii. Od samego Drew wiedział o tym, że schwytana Tonks często bywała pod Hogwartem i znikała z jego mapy bez słowa. Spotkanie na dworze Rosierów przyniosło wiele nowin dotyczących przesłuchania i tego, co kryło się między prastarymi drzewami w odległej Szkocji. Portal do Oazy Harolda Longbottoma — ta myśl przyszła mu od razu do głowy, kiedy wjeżdżał windą wraz z pracownikiem ministra i trzema innymi Niewymownymi w górę. Jeszcze nim zdradził im powód, dla którego muszą się tam udać wiedział, że ministerstwo odnalazło kamienie, które prowadziły na miejsce. Wiedział też jakie było ich zadanie i co mieli zrobić — otworzyć go i umożliwić przejście.
Na miejscu spotkał go niecodzienny widok. Aportował się nieopodal jednego z ciał, zakrwawione kopyto wystawało zza krzaków wygięte pod nienaturalnym kątem. I choć w pierwszej sekundzie wziąłby go za konia, szybko zrozumiał, że musiał to być centaur. Nie widział go za dobrze, musiał podejść bliżej, by się upewnić. Korzystając z chwili, w której wszyscy pojawiali się dookoła, uczynił to bez obrzydzenia, ekscytacji, czy nawet satysfakcji. Beznamiętnie obrzucił truchło spojrzeniem. Zbyt mocno był obeznany ze śmiercią, zbyt często ją widział — a może nie, może po prostu odkąd ujrzał ją po raz pierwszy we własnej wizji, tak brutalną i dramatyczną przestała robić na nim takie wrażenie, jak na innych. I nie dostrzegał w niej nic poza pięknem i ciekawością jaką w nim niezmiennie rozbudzała przez te wszystkie lata.
Przedarł się przez trawę, nie spoglądając na runo pod stopami. Kierował się w miejsce, które wskazywał jeden z pracowników patrolu egzekucyjnego. Było ich wokół wielu. I choć w pierwszej chwili, w gęstej mgle byli niezauważeni, kręcili się między drzewami z wyciągniętymi móżdżkami, rozświetlając ziemię w poszukiwaniu czegoś konkretnego — śladów, które mogły im powiedzieć coś więcej o tym miejscu. Nie widział ich też, lecz czuł w pobliżu obecność dementora, lub kilku. Niezmiennie wywołały w nim nieprzyjemny dreszcz, który podskórnie przemknął wzdłuż kręgosłupa i ramion. Kamienie, które miały być tym, czego szukali wyglądały rzeczywiście niepozornie. Nie był zdziwiony, że szukanie ich zajęło ministerstwu tyle czasu. Przeszukanie tak wielkiego obszaru w celu odnalezienia czegoś tak małego i będącego częścią krajobrazu, to tak jak wypatrywanie źdźbła trawy w polu. Ale na tym polegały świstokliki — miały zlane z otoczeniem nie budzić jakichkolwiek wątpliwości, zastanowienia. Miały nie zwracać na siebie uwagi. Przykucnął przy jednym z nich, przyglądając mu się przez chwilę. Ze słów czarodzieja dowiedzieli się, że nikt ich nie dotykał, nikt nie próbował ich aktywować na własną rękę, a oni, badacze z Departamentu Tajemnic zostali wezwani na miejsce od razu po dotarciu tutaj. Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie wykrywające pułapki, przezornie, nie chcąc aktywować czegoś w pobliżu. O ile pozostali mogli sądzić inaczej lub nie interesować się tym, kto to stworzył i tu postawił, był świadom, że jeśli został stworzony przez Zakon Feniksa mógł być zabezpieczony w sposób, który zrani każdego, kto spróbuje się przedrzeć przez barierę. Jeśli w tej oazie rzeczywiście ukrywał się sam Longbottom, z pewnością zadbał o bezpieczeństwo tego miejsca, a mógł to zrobić na wiele sposobów, był przecież utalentowanym i silnym czarodziejem.
Zaklęcie nie wykazało niczego. Pozwolił sobie więc dotknąć leżący kamień, jeden z kilku z tego, co zdołał już zauważyć. Uniósł wzrok wyżej, kiedy opuszkami palców dotknął zimnej skały, ale nie poczuł ani szarpnięcia okolicy mostka, ani drżenia typowego dla podróżującego świstoklikiem. Objął kamień całą dłonią, przenosząc na niego wzrok — dało się go podnieść, ale nie uczynił tego. Zamiast tego skierował w jego stronę różdżkę. Czuł bijącą od niego magię, ale nie była zbyt wielka. Kiedy przymknął oczy poczuł pod palcami jej przepływ, ale przypominała raczej ostatnie uderzenia serca, rytm kogoś, kto umiera. Coraz wolniejszy, coraz mniej wyczuwalny pod skórą puls. Potrafił to rozpoznać. Asystowanie Valerijowi w poszukiwaniach magicznych żył w ziemi wiele mu dały. Wtedy nie zdążyli przed Zakonem. Biała, promieniującą wielką mocą magia była tak silna, że pozwoliła wedrzeć się Zakonnikom do Azkabanu. Oko Ślepego, które miał na palcu pomagało mu uchwycić to, co niewidoczne, zaklęcia stworzone przez Niewymownych w Departamencie Tajemnic, nie udostępnione nikomu poza nimi, były najszybszą metodą zdobywania takich informacji. Magia towarzysząca temu miejscu wydawała mu się podobna. Była wyczuwalna w powietrzu, ziemi, ale jak napromieniowaną, biła coraz słabiej od kamienia. Odpowiedzi przyniosła jednak Źrenica Fudge’a, którą jeden z czarodziejów wbił w ziemię. Pióro poruszało się, obserwował je przez długą chwilę, w myślach odliczając sekundy. Kamień mógł być świstoklikiem, czymś co przenosiło Harolda i Justine do oazy. Ten, jak i pozostałe. Ale słowo portal wydawało się na zbyt charakterystyczne i użyte nie bez powodu. Zwykłe świstokliki, jeszcze w większej liczbie wydawały się nierozsądne. Co miał więc na myśli Harold, tworząc portal. Nie świstoklik. Portal to przejście, otwór, wejście.
Pozostawił ten jeden kamień, by podejść do kolejnego i uczynić z nim to samo. Doszedł do tych samych wniosków. Jego magia była tak samo słaba i nikła. Był wyczerpany? Zużyty? Skierował na niego różdżkę i szepnął inkantację, przez którą poczuł delikatną, ledwie wyczuwalną wibrację w otoczeniu. Tylko on, nikt poza nim. To naczynie było już puste. Bezwartościowe, bezużyteczne. Pozostawił drugi z kamieni pozostałym badaczom i ruszył do następnego. Nie dowiedział się z niego nic więcej. Później stanął pośrodku, rozejrzał się dookoła, wzrokiem ogarniając je wszystkie. Zrobił krok w prawo — wtedy wszystkie znalazły się w jednakowej odległości od niego. Wszystkie kamienie. Nie miały żadnego wspólnego elementu, niczego podobnego nie dostrzegł. Ale nie było problemu, by i bez tego ich magia kierowała się ku środkowi. Okrąg, symbol zamknięcia, ochrony, a jego centrum to najsilniejsze miejsce oddziaływania magii, kontaktu z mocą jednakową dla wszystkich otaczających elementów, punktów. Skumulowanie siły i skoncentrowanie jej w jednym miejscu potrafiłoby otworzyć coś na kształt przejścia do innego miejsca, stworzyć drzwi — pozwalające na podróż podobną podróży świstoklikiem. Czy krótszą, czy przyjemniejszą? Tego nie wiedział, ale był pewien, że można było bez trudu przedostać się na drugą stronę. Portal, w przeciwieństwie do świstoklików umożliwiłby też przenoszenie materii o znacznie większych rozmiarach, ożywionej i nieożywionej. Wydawał się poręczniejszy od śwwstoklika. I z pewnością lepiej zabezpieczony. Zakładał, że dotknięcie kamieni nie mogło ich aktywować — byłoby to zbyt proste, a Longbottom nie był głupi. Gdziekolwiek oaza realnie się znajdowała — a może była tylko iluzją? na pewno przejście do niej było czymś wyjątkowym.
— Trzeba zbadać teren — odezwał się do czarodzieja, który przystanął obok niego, prawdopodobnie myśląc w tej chwili o tym samym, co on. Musieli przesondować okolicę w poszukiwaniu owej oazy. Mogła być tu ukryta, razem z całą swoją zawartością — niedostępna metafizycznie dla nikogo, kto nie był w stanie otworzyć portalu. Wiązki magii, jeśli znajdowały się w pobliżu mogły im dać odpowiedź, czy coś znajdowało się w pobliżu. Jej kumulacja byłaby odpowiednią sugestią i wskazówką do dalszych badań. — Kamienie wydają się bezużyteczne w tej chwili — powiedział, marszcząc brwi. Wyjął z kieszeni puzderko, które otworzył, a wewnątrz pojawiło się coś na kształt kompasu z kilkoma kołami zębatymi i czerwoną wskazówką, która słabo zaczęła bujać się na prawo i lewo, powoli zmieniając swoją pozycję.
— Sprawdzimy, czy można je uzupełnić magią i czy to cokolwiek zmieni — zaproponował Orton, po czym ruszył w stronę kamieni. Rozejrzał się jeszcze i ruszył razem z nim, by przykucnąć przy tym, którego poddawał analizie w pierwszej kolejności, podczas gdy niewymowny kucnął przy drugim. Każdy przedmiot może było napełnić mocą, magią. Białą, czarną. Uniwersalną. Tak, jak działo się to przy świstoklikach. Zerknął na Ortona i skinął mu głową, by spróbowali to zrobić w podobnym czasie. Tak samo z kolejnymi kamieniami. Sprecyzowanie ich kierunku działania musiało zostać wykonane wcześniej. Aktywacja kamieni wypełnionych mocą nie przyniosła jednak żadnego skutku.
— Jeszcze raz, tym razem skondensujmy to — powiedział.
Proces badawczy nie mógł trwać ani dziesięć ani sześćdziesiąt, nawet trzysta minut. Trwał wiele godzin. Nie chcieli przenosić kamieni, póki nie wykorzystają wszystkich znanych im sposobów na sprawdzenie ich współdziałania z tym konkretnym miejscem, magią, która mogła wcześniej przepływać przez okolicę. Nie mogli tez odejść, nie upewniwszy się, że to, co było po drugiej stronie portalu nie znajdowało się gdzieś w okolicy. Dopiero kiedy wszystkie hipotezy ich zawiodły, a próby aktywacji portalu na rozmaite sposoby okazały się daremne, zebrali kamienie, by spróbować odtworzyć wszystko w Departamencie Tajemnic i kontynuować analizy i gromadzenie wniosków, wstępne informacje przekazując Ministrowi Magii od razu po powrocie do ministerstwa.
| zt
Kiedy więc w ciemnym korytarzu z połyskującego kamienia pojawił się wysłannik samego Ministra Magii, wiedział już, że wydarzyło się coś na co podświadomie czekał od dłuższego czasu. I choć nie wiedział czego to dotyczyło, czuł, że będzie warte poświęconego czasu, z wielu innych powodów, niż sama naukowa ciekawość. Wieści o Zakazanym Lesie były, zaiste, niezwykle ważne. I choć pozostali badacze, którzy zostali wezwani do zbadania tej sprawy nie mieli pojęcia jak bardzo, on sam posiadał zbyt dużą wiedzę o tajemnicach, które próbowali rozwikłać jako Rycerze Walpurgii. Od samego Drew wiedział o tym, że schwytana Tonks często bywała pod Hogwartem i znikała z jego mapy bez słowa. Spotkanie na dworze Rosierów przyniosło wiele nowin dotyczących przesłuchania i tego, co kryło się między prastarymi drzewami w odległej Szkocji. Portal do Oazy Harolda Longbottoma — ta myśl przyszła mu od razu do głowy, kiedy wjeżdżał windą wraz z pracownikiem ministra i trzema innymi Niewymownymi w górę. Jeszcze nim zdradził im powód, dla którego muszą się tam udać wiedział, że ministerstwo odnalazło kamienie, które prowadziły na miejsce. Wiedział też jakie było ich zadanie i co mieli zrobić — otworzyć go i umożliwić przejście.
Na miejscu spotkał go niecodzienny widok. Aportował się nieopodal jednego z ciał, zakrwawione kopyto wystawało zza krzaków wygięte pod nienaturalnym kątem. I choć w pierwszej sekundzie wziąłby go za konia, szybko zrozumiał, że musiał to być centaur. Nie widział go za dobrze, musiał podejść bliżej, by się upewnić. Korzystając z chwili, w której wszyscy pojawiali się dookoła, uczynił to bez obrzydzenia, ekscytacji, czy nawet satysfakcji. Beznamiętnie obrzucił truchło spojrzeniem. Zbyt mocno był obeznany ze śmiercią, zbyt często ją widział — a może nie, może po prostu odkąd ujrzał ją po raz pierwszy we własnej wizji, tak brutalną i dramatyczną przestała robić na nim takie wrażenie, jak na innych. I nie dostrzegał w niej nic poza pięknem i ciekawością jaką w nim niezmiennie rozbudzała przez te wszystkie lata.
Przedarł się przez trawę, nie spoglądając na runo pod stopami. Kierował się w miejsce, które wskazywał jeden z pracowników patrolu egzekucyjnego. Było ich wokół wielu. I choć w pierwszej chwili, w gęstej mgle byli niezauważeni, kręcili się między drzewami z wyciągniętymi móżdżkami, rozświetlając ziemię w poszukiwaniu czegoś konkretnego — śladów, które mogły im powiedzieć coś więcej o tym miejscu. Nie widział ich też, lecz czuł w pobliżu obecność dementora, lub kilku. Niezmiennie wywołały w nim nieprzyjemny dreszcz, który podskórnie przemknął wzdłuż kręgosłupa i ramion. Kamienie, które miały być tym, czego szukali wyglądały rzeczywiście niepozornie. Nie był zdziwiony, że szukanie ich zajęło ministerstwu tyle czasu. Przeszukanie tak wielkiego obszaru w celu odnalezienia czegoś tak małego i będącego częścią krajobrazu, to tak jak wypatrywanie źdźbła trawy w polu. Ale na tym polegały świstokliki — miały zlane z otoczeniem nie budzić jakichkolwiek wątpliwości, zastanowienia. Miały nie zwracać na siebie uwagi. Przykucnął przy jednym z nich, przyglądając mu się przez chwilę. Ze słów czarodzieja dowiedzieli się, że nikt ich nie dotykał, nikt nie próbował ich aktywować na własną rękę, a oni, badacze z Departamentu Tajemnic zostali wezwani na miejsce od razu po dotarciu tutaj. Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie wykrywające pułapki, przezornie, nie chcąc aktywować czegoś w pobliżu. O ile pozostali mogli sądzić inaczej lub nie interesować się tym, kto to stworzył i tu postawił, był świadom, że jeśli został stworzony przez Zakon Feniksa mógł być zabezpieczony w sposób, który zrani każdego, kto spróbuje się przedrzeć przez barierę. Jeśli w tej oazie rzeczywiście ukrywał się sam Longbottom, z pewnością zadbał o bezpieczeństwo tego miejsca, a mógł to zrobić na wiele sposobów, był przecież utalentowanym i silnym czarodziejem.
Zaklęcie nie wykazało niczego. Pozwolił sobie więc dotknąć leżący kamień, jeden z kilku z tego, co zdołał już zauważyć. Uniósł wzrok wyżej, kiedy opuszkami palców dotknął zimnej skały, ale nie poczuł ani szarpnięcia okolicy mostka, ani drżenia typowego dla podróżującego świstoklikiem. Objął kamień całą dłonią, przenosząc na niego wzrok — dało się go podnieść, ale nie uczynił tego. Zamiast tego skierował w jego stronę różdżkę. Czuł bijącą od niego magię, ale nie była zbyt wielka. Kiedy przymknął oczy poczuł pod palcami jej przepływ, ale przypominała raczej ostatnie uderzenia serca, rytm kogoś, kto umiera. Coraz wolniejszy, coraz mniej wyczuwalny pod skórą puls. Potrafił to rozpoznać. Asystowanie Valerijowi w poszukiwaniach magicznych żył w ziemi wiele mu dały. Wtedy nie zdążyli przed Zakonem. Biała, promieniującą wielką mocą magia była tak silna, że pozwoliła wedrzeć się Zakonnikom do Azkabanu. Oko Ślepego, które miał na palcu pomagało mu uchwycić to, co niewidoczne, zaklęcia stworzone przez Niewymownych w Departamencie Tajemnic, nie udostępnione nikomu poza nimi, były najszybszą metodą zdobywania takich informacji. Magia towarzysząca temu miejscu wydawała mu się podobna. Była wyczuwalna w powietrzu, ziemi, ale jak napromieniowaną, biła coraz słabiej od kamienia. Odpowiedzi przyniosła jednak Źrenica Fudge’a, którą jeden z czarodziejów wbił w ziemię. Pióro poruszało się, obserwował je przez długą chwilę, w myślach odliczając sekundy. Kamień mógł być świstoklikiem, czymś co przenosiło Harolda i Justine do oazy. Ten, jak i pozostałe. Ale słowo portal wydawało się na zbyt charakterystyczne i użyte nie bez powodu. Zwykłe świstokliki, jeszcze w większej liczbie wydawały się nierozsądne. Co miał więc na myśli Harold, tworząc portal. Nie świstoklik. Portal to przejście, otwór, wejście.
Pozostawił ten jeden kamień, by podejść do kolejnego i uczynić z nim to samo. Doszedł do tych samych wniosków. Jego magia była tak samo słaba i nikła. Był wyczerpany? Zużyty? Skierował na niego różdżkę i szepnął inkantację, przez którą poczuł delikatną, ledwie wyczuwalną wibrację w otoczeniu. Tylko on, nikt poza nim. To naczynie było już puste. Bezwartościowe, bezużyteczne. Pozostawił drugi z kamieni pozostałym badaczom i ruszył do następnego. Nie dowiedział się z niego nic więcej. Później stanął pośrodku, rozejrzał się dookoła, wzrokiem ogarniając je wszystkie. Zrobił krok w prawo — wtedy wszystkie znalazły się w jednakowej odległości od niego. Wszystkie kamienie. Nie miały żadnego wspólnego elementu, niczego podobnego nie dostrzegł. Ale nie było problemu, by i bez tego ich magia kierowała się ku środkowi. Okrąg, symbol zamknięcia, ochrony, a jego centrum to najsilniejsze miejsce oddziaływania magii, kontaktu z mocą jednakową dla wszystkich otaczających elementów, punktów. Skumulowanie siły i skoncentrowanie jej w jednym miejscu potrafiłoby otworzyć coś na kształt przejścia do innego miejsca, stworzyć drzwi — pozwalające na podróż podobną podróży świstoklikiem. Czy krótszą, czy przyjemniejszą? Tego nie wiedział, ale był pewien, że można było bez trudu przedostać się na drugą stronę. Portal, w przeciwieństwie do świstoklików umożliwiłby też przenoszenie materii o znacznie większych rozmiarach, ożywionej i nieożywionej. Wydawał się poręczniejszy od śwwstoklika. I z pewnością lepiej zabezpieczony. Zakładał, że dotknięcie kamieni nie mogło ich aktywować — byłoby to zbyt proste, a Longbottom nie był głupi. Gdziekolwiek oaza realnie się znajdowała — a może była tylko iluzją? na pewno przejście do niej było czymś wyjątkowym.
— Trzeba zbadać teren — odezwał się do czarodzieja, który przystanął obok niego, prawdopodobnie myśląc w tej chwili o tym samym, co on. Musieli przesondować okolicę w poszukiwaniu owej oazy. Mogła być tu ukryta, razem z całą swoją zawartością — niedostępna metafizycznie dla nikogo, kto nie był w stanie otworzyć portalu. Wiązki magii, jeśli znajdowały się w pobliżu mogły im dać odpowiedź, czy coś znajdowało się w pobliżu. Jej kumulacja byłaby odpowiednią sugestią i wskazówką do dalszych badań. — Kamienie wydają się bezużyteczne w tej chwili — powiedział, marszcząc brwi. Wyjął z kieszeni puzderko, które otworzył, a wewnątrz pojawiło się coś na kształt kompasu z kilkoma kołami zębatymi i czerwoną wskazówką, która słabo zaczęła bujać się na prawo i lewo, powoli zmieniając swoją pozycję.
— Sprawdzimy, czy można je uzupełnić magią i czy to cokolwiek zmieni — zaproponował Orton, po czym ruszył w stronę kamieni. Rozejrzał się jeszcze i ruszył razem z nim, by przykucnąć przy tym, którego poddawał analizie w pierwszej kolejności, podczas gdy niewymowny kucnął przy drugim. Każdy przedmiot może było napełnić mocą, magią. Białą, czarną. Uniwersalną. Tak, jak działo się to przy świstoklikach. Zerknął na Ortona i skinął mu głową, by spróbowali to zrobić w podobnym czasie. Tak samo z kolejnymi kamieniami. Sprecyzowanie ich kierunku działania musiało zostać wykonane wcześniej. Aktywacja kamieni wypełnionych mocą nie przyniosła jednak żadnego skutku.
— Jeszcze raz, tym razem skondensujmy to — powiedział.
Proces badawczy nie mógł trwać ani dziesięć ani sześćdziesiąt, nawet trzysta minut. Trwał wiele godzin. Nie chcieli przenosić kamieni, póki nie wykorzystają wszystkich znanych im sposobów na sprawdzenie ich współdziałania z tym konkretnym miejscem, magią, która mogła wcześniej przepływać przez okolicę. Nie mogli tez odejść, nie upewniwszy się, że to, co było po drugiej stronie portalu nie znajdowało się gdzieś w okolicy. Dopiero kiedy wszystkie hipotezy ich zawiodły, a próby aktywacji portalu na rozmaite sposoby okazały się daremne, zebrali kamienie, by spróbować odtworzyć wszystko w Departamencie Tajemnic i kontynuować analizy i gromadzenie wniosków, wstępne informacje przekazując Ministrowi Magii od razu po powrocie do ministerstwa.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Analiza zabranych z Zakazanego Lasu kamieni potwierdziła przypuszczenia, że skały stały się cząstką gromadzącą magiczną materię i transmitującą ją ku sobie w celu otwarcia przejścia. Świstokliki nie działały inaczej, nie były jednak tak zaawansowane. Przedmioty, które były wykorzystywane do transportu ludzi nie gromadziły w sobie tak potężnych ładunków magii, wyczerpywały się, moc była ograniczona. Trzy kamienie skierowane ku sobie, w centralnym miejscu otwierając tajemnicze przejście mogły oddziaływać na siebie w trójkącie i wzajemnie ładować się energią, którą jednocześnie wykorzystywały do otwarcia portalu. Choć samo zjawisko nie było mu obce, wciąż był pod wrażeniem sposobu, w jaki to zostało skonstruowane. Wiedział, że w stworzeniu podobnego przejścia musiał brać udział wybitny czarodziej, ktoś posiadający olbrzymią wiedzę z zakresu magii. Niewiele materiałów i informacji dało się wyciągnąć ze skał. Nie pozostawiły na sobie ani informacji o tym, w jaki sposób dało się je otworzyć, ani dokąd prowadził portal. Same kamienie — już puste, wyładowane, opróżnione z mocy były zupełnie bezużyteczne. Gdziekolwiek podziało się wejście do Oazy Harolda Longbottoma, moc zniknęła na dobre.
Nie był usatysfakcjonowany. Liczył a to, że przyglądanie się głazom w szczególnych warunkach panujących w Departamencie Tajemnic pozwolą mu na odczytanie materiału źródłowego, dowie się czegoś intrygującego o samej Oazie, gdzie się mieściła, gdzie została ukryta — dokąd przenosił portal i dokąd sam został przeniesiony. Magia zawsze zostawiała po sobie ślady. A jednak nie znalazł niczego. Ktokolwiek bezpośrednio odpowiadał za zamknięcie przejścia zadbał o to, by nie pozostawiać po sobie śladów. I prawdopodobnie właśnie dlatego same kamienie zostały w tym miejscu, zupełnie bezwartościowe. Pojawił się w Zakazanym Lesie ponownie, po raz ostatni chcąc przyjrzeć się okolicy, która wtedy wykazywała obecność magii. Wyjątkowej, potężnej. Teleportował się w pobliże Zamku, koło chatki gajowego, czekając na Blacka, który miał mu dziś towarzyszyć. Musieli obaj wyruszyć z jednego miejsca, Zakazany Las był na tyle duży, że łatwo było się stracić, a punkt, w którym znajdowały się kamienie był na zachód.
Patrzył na Hogwart, paląc papierosa, którego kilka sekund wcześniej wyciągnął z kieszeni i odpalił, kiedy tuż obok niego, z typowym dla siebie trzaskiem teleportował się Rigel. Spojrzał na niego i już bez zwłoki ruszył przed siebie, w kierunku polany.
— Jak dużo wiesz na temat Justine Tonks i tego, co się wydarzyło w Zakazanym Lesie? — spytał stażystę, wypuszczając przed siebie obłok dymu. Zboczył ze ścieżki w trawę, schodząc z pagórka. Przed nimi majaczyły wysokie, ciemne, i złowieszczo szumiące drzewa lasu. Nie mówił mu dokąd się wybierają i co zamierzali robić. Poinformował go, że jest mu potrzebny do analizy w Zakazanym Lesie. Badania nad kamieniami były tajne, przybył tu wtedy jednak nie tylko z kamieni Ministerstwa Magii, jako niewymowny, ale także jako Śmierciożerca. Dziś, kiedy już widział, że nie dowie się z nich niczego nowego powinni przyjrzeć się okolicy ostatecznie zamykając ten temat. Rigel powinien się dowiedzieć. Najwyższa pora, by wkroczył na odpowiednią ścieżkę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Poranek w Departamencie Tajemnic dla Lorda Blacka zaczął się od standardowej herbaty, sterty typowych dziwacznych papierów oraz nietypowego polecenia, aby zjawił się na skraju Zakazanego Lasu. Czarodziej był już wysyłany służbowo w samotne misje w celu sprawdzenia różnych miejsc dla danej Sali, jednak był to pierwszy raz, kiedy miał towarzyszyć Niewymownemu podczas wykonywania obowiązków. Fakt ten sprawiał, że zajmowanie się codzienna papierologią było istną katorgą. Rigel już chciał być na miejscu, poobserwować i dowiedzieć się - a przynajmniej spróbować, bo, jak wiadomo, bycie stażystą wykluczało możliwość dowiedzenia się wszystkiego o danej sprawie - jak mógłby pomóc.
To była szansa, na jaką czekał od tygodni, tak że kiedy tylko wysłał ostatni kawałek pergaminu do Sali Czasu, jak strzała ruszył w stronę obrzeży Londynu i dalej, już teleportacją, do Szkocji.
Na miejscu pojawił się parę minut przed umówioną godziną, jednak jego przełożony już czekał na miejscu. Na szczęście, chyba, nie był zirytowany.
Teren koło Hogwartu przywoływał odległe wspomnienia. Pierwsze sukcesy i porażki, pierwszy wypalony ukradkiem papieros, który oczywiście zdradził ich kryjówkę, unoszącym się obłoczkiem kolorowego dymu.
Pierwszy…
Teraz to nieistotne.
Black szybko ruszył za Mulciberem, nie zadając zbędnych pytań w stylu „co będziemy robić”, chociaż tak bardzo cisnęły mu się na język. To nie miało najmniejszego sensu.
-Justin Tonks… pochodzi z niemagicznej rodziny, terrorystka, pochwycona podczas egzekucji. - po czym dodał, trochę niechętnie, jakby bliskość szkoły obudziła w nim mało przyjemne wspomnienia. - Byliśmy… w szkole w jednym domu.
Z wiadomych przyczyn Rigel i Justin nigdy się specjalnie nie kumplowali. Przestrzeń, która ich dzieła - pochodzenie, wiek, charakter, sprawiały, że czarodziej nie miał nią nic wspólnego, oprócz niebieskiego krawatu - elementu szkolnego mundurka. Chociaż nie powiedziałby też, że jej nie lubił. Po prostu była mu obojętna. Dlatego też nie znał jej upodobań, hobby, czy innych informacji, które mogłyby się jakoś przydać.
-Niestety, nie posiadam informacji, do czego doszło w tym miejscu. - powiedział i szczelniej owinął się szarym szalikiem, kiedy poczuł, jak już z tej odległości lepki chód lasu, wpełza mu wprost za kołnierz. Zakazany Las wydawał się wyjątkowo ciemny i odpychający. Zupełnie inny, niż Rigel go zapamiętał.
Ciekawe, czy to prawda… że tu leżą ich kości?
Centaury - podobno wybite co do jednego. Ale... kto by tam wierzył jakimś bzdurom z gazety dla rebeliantów?
-Jedynie plotki, wypisane w "Proroku Codziennym". Ktoś zostawił nam jeden egzemplarz na progu domu jakiś czas temu.
To była szansa, na jaką czekał od tygodni, tak że kiedy tylko wysłał ostatni kawałek pergaminu do Sali Czasu, jak strzała ruszył w stronę obrzeży Londynu i dalej, już teleportacją, do Szkocji.
Na miejscu pojawił się parę minut przed umówioną godziną, jednak jego przełożony już czekał na miejscu. Na szczęście, chyba, nie był zirytowany.
Teren koło Hogwartu przywoływał odległe wspomnienia. Pierwsze sukcesy i porażki, pierwszy wypalony ukradkiem papieros, który oczywiście zdradził ich kryjówkę, unoszącym się obłoczkiem kolorowego dymu.
Pierwszy…
Teraz to nieistotne.
Black szybko ruszył za Mulciberem, nie zadając zbędnych pytań w stylu „co będziemy robić”, chociaż tak bardzo cisnęły mu się na język. To nie miało najmniejszego sensu.
-Justin Tonks… pochodzi z niemagicznej rodziny, terrorystka, pochwycona podczas egzekucji. - po czym dodał, trochę niechętnie, jakby bliskość szkoły obudziła w nim mało przyjemne wspomnienia. - Byliśmy… w szkole w jednym domu.
Z wiadomych przyczyn Rigel i Justin nigdy się specjalnie nie kumplowali. Przestrzeń, która ich dzieła - pochodzenie, wiek, charakter, sprawiały, że czarodziej nie miał nią nic wspólnego, oprócz niebieskiego krawatu - elementu szkolnego mundurka. Chociaż nie powiedziałby też, że jej nie lubił. Po prostu była mu obojętna. Dlatego też nie znał jej upodobań, hobby, czy innych informacji, które mogłyby się jakoś przydać.
-Niestety, nie posiadam informacji, do czego doszło w tym miejscu. - powiedział i szczelniej owinął się szarym szalikiem, kiedy poczuł, jak już z tej odległości lepki chód lasu, wpełza mu wprost za kołnierz. Zakazany Las wydawał się wyjątkowo ciemny i odpychający. Zupełnie inny, niż Rigel go zapamiętał.
Ciekawe, czy to prawda… że tu leżą ich kości?
Centaury - podobno wybite co do jednego. Ale... kto by tam wierzył jakimś bzdurom z gazety dla rebeliantów?
-Jedynie plotki, wypisane w "Proroku Codziennym". Ktoś zostawił nam jeden egzemplarz na progu domu jakiś czas temu.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Hogwart już od dawna go nie zachwycał. Wielki moloch pełen sal, korytarzy i uczniów, którym wciąż na niektórych przedmiotach wpajano głupoty do głów. Wciąż roiło się tam od dzieci mieszańców, szlam. Wciąż traktowano ich wszystkich równo, chociaż o równości nie było mowy. Spoglądał na zamek z tlącym się papierosem, by wkrótce potem ruszyć przed siebie, dom miejsca, w którym znaleziono kamienie. Z kieszeni płaszcza wyciągnął niewielkie tajemnicze puzderko, obrócił je w dłoni, ale nic więcej z nim nie zrobił, wciąż drugą ręką przytrzymując nikotynową bibułkę. Szedł za nim. Czy zastanawiał się nad tym, co tu robili? Czy myślał o tym, jak mogłaby wyglądać jego przyszłość, gdyby poszedł w odpowiednim kierunku? Czy myślał teraz o tym, jak wiele pozostało do zbadania i odkrycia? Miał nadzieje, że to właśnie największe tajemnice świata teraz spędzały mu sen z powiek.
— W jednym domu — powtórzył po nim, zerkając powoli na Rigela chłodnymi, stalowymi oczami. Nie mrugając przyglądał mu się tak, jakby był w stanie wyczytać z jego twarzy znacznie więcej — jego historie, przeszłość, stosunek do szlamy — nie, ten musiał być oczywisty. Był w końcu Blackiem. Ale nie mógł. Wiedział za to doskonale, że kiedy tak patrzył ludzie w końcu zaczynali wierzyć, że potrafi patrzeć przez skórę, wnikać do głowy przez mięśnie i kości. — Justine Tonks jest szlamą — poprawił go. Całe to z niemagicznej rodziny brzmiało kurtuazyjnie i choć w ustach lorda nie było w tym nic dziwnego, mogli sobie ufać, prawda? Mogli nazywać rzeczy po imieniu. — Kiedy wystąpiła na placu w Londynie próbowała zburzyć lożę pełną gości. Twoich krewnych. Niewinnych kobiet. Rozwalić podesty, kamienice, nie patrząc nawet jak gruz przysypuje zgromadzonych tam ludzi — skomentował sucho, aż w końcu zatrzymał się w miejscu. Wokół trawa była wygnieciona, widać było wyraźnie ślady wygniecionej ziemi, mnóstwo wgnieceń, śladów stóp. Wiele osób tu chodziło przez ostatnie tygodnie, badali to miejsce, sprawdzali wciąż, licząc, że coś znajdą. Ciała centaurów nie zostawiły po sobie śladów. Krew dawno wsiąkła w ziemie.
— Zdradziła to miejsce podczas przesłuchania. Wskazała je jako istotne. — Zatrzymał się na moment, by na niego spojrzeć, jakby się wahał, przed powiedzeniem mu prawdy. — Powiedziała, że tu znajduje się portal do Oazy Harolda Longbottoma. — Otworzył puzderko. W środku znajdowało się urządzenie z kamieniem, który otaczały drobne kuleczki, mniejsze od ziarenek ryżu. — Centaury strzegły tego miejsca. Niestety, musiały zostać pokonane, byśmy tu trafili. Wiedziała, że tak będzie. — Mówił tak, jakby mu zupełnie nie przeszkadzało chodzenie i badanie terenu. Ale tak naprawdę zrobił to już dawno temu, chciał mu coś pokazać. Wyciągnął rękę z pudełeczkiem, by je wziął. — Wskaże ci czy magia wokół jest aktywna i plastyczna — wspomniał pobieżnie, a ruchem dłoni z papierosem polecił mu, by się przeszedł. Wiedział już sam, że w obrębie trójkąta magii nie było. Po prostu zniknęła. Dopiero dalej, poza obszarem, na którym wcześniej rozlokowanie były kamienie magia wracała, magia Zakazanego Lasu, szkoły. — Kiedy badaliśmy to miejsce nie dało się wychwycić kumulacji magii. Zniknęła, ale portal bez wątpienia tutaj był. Użyto trzech kamieni jako transputerów. Naładowane magią w nieskończoność potrafiły emitować wiązki między sobą, dlatego prawdopodobnie w przeciwieństwie do świstoklików magia nigdy się nie kończyła. Centralizowały moc i otwierały bramę w inne miejsce, odzyskując przy tym samym energię z powrotem. I do tego zamknięte, zabezpieczone i usunięte. Brak pozostałości sprawia, że nie jesteśmy w stanie wyszukać podobnego skupiska magii w innym miejscu. Więc jak znaleźć coś, co zostało zamknięte na dobre, albo przeniesione gdzie indziej?— spytał go, unosząc brwi.
— W jednym domu — powtórzył po nim, zerkając powoli na Rigela chłodnymi, stalowymi oczami. Nie mrugając przyglądał mu się tak, jakby był w stanie wyczytać z jego twarzy znacznie więcej — jego historie, przeszłość, stosunek do szlamy — nie, ten musiał być oczywisty. Był w końcu Blackiem. Ale nie mógł. Wiedział za to doskonale, że kiedy tak patrzył ludzie w końcu zaczynali wierzyć, że potrafi patrzeć przez skórę, wnikać do głowy przez mięśnie i kości. — Justine Tonks jest szlamą — poprawił go. Całe to z niemagicznej rodziny brzmiało kurtuazyjnie i choć w ustach lorda nie było w tym nic dziwnego, mogli sobie ufać, prawda? Mogli nazywać rzeczy po imieniu. — Kiedy wystąpiła na placu w Londynie próbowała zburzyć lożę pełną gości. Twoich krewnych. Niewinnych kobiet. Rozwalić podesty, kamienice, nie patrząc nawet jak gruz przysypuje zgromadzonych tam ludzi — skomentował sucho, aż w końcu zatrzymał się w miejscu. Wokół trawa była wygnieciona, widać było wyraźnie ślady wygniecionej ziemi, mnóstwo wgnieceń, śladów stóp. Wiele osób tu chodziło przez ostatnie tygodnie, badali to miejsce, sprawdzali wciąż, licząc, że coś znajdą. Ciała centaurów nie zostawiły po sobie śladów. Krew dawno wsiąkła w ziemie.
— Zdradziła to miejsce podczas przesłuchania. Wskazała je jako istotne. — Zatrzymał się na moment, by na niego spojrzeć, jakby się wahał, przed powiedzeniem mu prawdy. — Powiedziała, że tu znajduje się portal do Oazy Harolda Longbottoma. — Otworzył puzderko. W środku znajdowało się urządzenie z kamieniem, który otaczały drobne kuleczki, mniejsze od ziarenek ryżu. — Centaury strzegły tego miejsca. Niestety, musiały zostać pokonane, byśmy tu trafili. Wiedziała, że tak będzie. — Mówił tak, jakby mu zupełnie nie przeszkadzało chodzenie i badanie terenu. Ale tak naprawdę zrobił to już dawno temu, chciał mu coś pokazać. Wyciągnął rękę z pudełeczkiem, by je wziął. — Wskaże ci czy magia wokół jest aktywna i plastyczna — wspomniał pobieżnie, a ruchem dłoni z papierosem polecił mu, by się przeszedł. Wiedział już sam, że w obrębie trójkąta magii nie było. Po prostu zniknęła. Dopiero dalej, poza obszarem, na którym wcześniej rozlokowanie były kamienie magia wracała, magia Zakazanego Lasu, szkoły. — Kiedy badaliśmy to miejsce nie dało się wychwycić kumulacji magii. Zniknęła, ale portal bez wątpienia tutaj był. Użyto trzech kamieni jako transputerów. Naładowane magią w nieskończoność potrafiły emitować wiązki między sobą, dlatego prawdopodobnie w przeciwieństwie do świstoklików magia nigdy się nie kończyła. Centralizowały moc i otwierały bramę w inne miejsce, odzyskując przy tym samym energię z powrotem. I do tego zamknięte, zabezpieczone i usunięte. Brak pozostałości sprawia, że nie jesteśmy w stanie wyszukać podobnego skupiska magii w innym miejscu. Więc jak znaleźć coś, co zostało zamknięte na dobre, albo przeniesione gdzie indziej?— spytał go, unosząc brwi.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Black odczuł pewien niepokój. Jakby to właśnie była jego wina, że zamiast trafić do Slytherinu - jak porządny członek dumnego i szlachetnego rodu, znalazł się w domu Roweny Ravenclaw, tuż obok mieszańców i innych takich. Będąc dzieckiem, ciężko przeżywał to pierwsze rozczarowanie, bojąc się gniewu rodziców. Teraz, mimo że upłynęło już tyle lat, emocje, jakie wtedy odczuwał, powróciły. Jakby znowu kogoś zawiódł, był gorszy.
Chociaż logika podpowiada, że to nie prawda.
Czarodziej powoli skinął głową w odpowiedzi na słowa Niewymownego. Nie chciał wdawać się kwestie językowe, w końcu nie po to tu przyszli. Dla Rigela słowo “szlama” była obrzydliwe, kwaśno-gorzkie w smaku. Nie lubił go stosować. Mimo całej swojej niechęci do tych, którzy pochodzili z gorszych, mniej czystych i szlachetnych rodzin, daleko mu było do ich odczłowieczania. Było w tym coś, co dość mocno gryzło się z tym, jak wychowała go matka.
Mimowolnie zadrżał, kiedy wyobraził sobie oszalałą ze wściekłości czarownicę, próbującą zabić niewinnych ludzi.
Na Merlina, jakie szczęście, że Aquili tam nie było…
Ale była wśród nich Evandra.
Jak dobrze, że nic jej się nie stało.
Tylko że jakaś część Blacka, ta, którą za każdym razem starał się spacyfikować wszelkimi możliwymi sposobami, wyraźnie ubolewała, że Tonks nie poharatała Tristana Rosiera.
Przecież tym pseudo-francuskim psidwakom, przydałaby się lekcja pokory…
Nie. Stop. Dość.
Żeby w jakikolwiek sposób zagłuszyć ciche podszepty tej mroczniejszej części siebie, rozejrzał się dookoła. Ciekawe, że zostało wybrane właśnie to miejsce. I to tuż obok szkoły! Tylu niebezpiecznych ludzi tak blisko bezbronnych dzieciaków… Ale ta przerażająca myśl, została zastąpiona inną - jeszcze bardziej niekomfortową.
"Centaury musiały zostać pokonane..."
- Czy udało się dowiedzieć od centaurów, jakie miały ustalenia z Longbottomem i jego poplecznikami? - zapytał cicho, wpatrując się gdzieś pustym wzrokiem w wydeptaną pożółkłą trawę. Rodzina jego matki od pokoleń żyła z centaurami w pokoju i sama myśl o tym, że stanęły po stronie wroga, kompletnie nie mieściła się w światopoglądzie młodego czarodzieja. Próbował na różne sposoby sobie tłumaczyć, co mogło pójść nie tak, że w ostateczności musiało dojść do walki, ale każda z tych teorii nie trzymała się logicznej całości. - Możliwe, że jeśli porozmawiać z nimi w odpowiedni sposób, w końcu od incydentu upłynęło już trochę czasu, a emocje opadły, to mogą opowiedzieć więcej.
Rigel posłusznie wyciągnął rękę, aby wziąć przedziwny przedmiot i dalej podążał za instrukcjami.
Pierwszy raz widział coś podobnego - i przedmiot i to, jak zachowywała się magia w tym miejscu. Tak naprawdę, jeśli zamknąć oczy, dało się nawet na własnej skórze wyczuć, jak w różnych częściach tego miejsca, zmienia się też jego atmosfera. Kiedy skończył szybki obchód, wrócił na swoje miejsce i od razu oddał pudełeczko Ramseyowi.
-Może stworzyć własne o podobnych cechach? - lekko przechylił głowę. - Pytanie, czy do stworzenia tego portalu również było niezbędne tworzenie go w miejscu docelowym, jak świstoklik? Bo…
Urwał. To, co przyszło mu na myśl, wydawało się głupie. Ale w końcu prawda rodzi się w trakcie rozmów.
-Pomyślałem, czy by nie bazować na samym wspomnieniu tego, jak wygląda Oaza. W końcu wyciągnięte wspomnienia, oglądane w Myślodsiewni mogą być bardzo realistyczne. Jakby się podróżowało w czasie i przestrzeni.
Nagle raptownie wstrzymał oddech.
-Czasie. Przeniesienie w czasie… - podniósł wzrok na Mulcibera. - Słyszałem pewne plotki o artefaktach, które znajdują się w Sali Czasu.
Nawet to nie były plotki, ponieważ jakiś czas temu katalogował zawartość jednej ze skrzyń, należącej do tej części Departamentu.
-Czy w teorii byłoby możliwe cofnięcie się w czasie do momentu, w którym portal jeszcze stoi, żeby w odpowiedni sposób go przebadać i skopiować jego wzór magiczny do późniejszego wykorzystania?
Chociaż logika podpowiada, że to nie prawda.
Czarodziej powoli skinął głową w odpowiedzi na słowa Niewymownego. Nie chciał wdawać się kwestie językowe, w końcu nie po to tu przyszli. Dla Rigela słowo “szlama” była obrzydliwe, kwaśno-gorzkie w smaku. Nie lubił go stosować. Mimo całej swojej niechęci do tych, którzy pochodzili z gorszych, mniej czystych i szlachetnych rodzin, daleko mu było do ich odczłowieczania. Było w tym coś, co dość mocno gryzło się z tym, jak wychowała go matka.
Mimowolnie zadrżał, kiedy wyobraził sobie oszalałą ze wściekłości czarownicę, próbującą zabić niewinnych ludzi.
Na Merlina, jakie szczęście, że Aquili tam nie było…
Ale była wśród nich Evandra.
Jak dobrze, że nic jej się nie stało.
Tylko że jakaś część Blacka, ta, którą za każdym razem starał się spacyfikować wszelkimi możliwymi sposobami, wyraźnie ubolewała, że Tonks nie poharatała Tristana Rosiera.
Przecież tym pseudo-francuskim psidwakom, przydałaby się lekcja pokory…
Nie. Stop. Dość.
Żeby w jakikolwiek sposób zagłuszyć ciche podszepty tej mroczniejszej części siebie, rozejrzał się dookoła. Ciekawe, że zostało wybrane właśnie to miejsce. I to tuż obok szkoły! Tylu niebezpiecznych ludzi tak blisko bezbronnych dzieciaków… Ale ta przerażająca myśl, została zastąpiona inną - jeszcze bardziej niekomfortową.
"Centaury musiały zostać pokonane..."
- Czy udało się dowiedzieć od centaurów, jakie miały ustalenia z Longbottomem i jego poplecznikami? - zapytał cicho, wpatrując się gdzieś pustym wzrokiem w wydeptaną pożółkłą trawę. Rodzina jego matki od pokoleń żyła z centaurami w pokoju i sama myśl o tym, że stanęły po stronie wroga, kompletnie nie mieściła się w światopoglądzie młodego czarodzieja. Próbował na różne sposoby sobie tłumaczyć, co mogło pójść nie tak, że w ostateczności musiało dojść do walki, ale każda z tych teorii nie trzymała się logicznej całości. - Możliwe, że jeśli porozmawiać z nimi w odpowiedni sposób, w końcu od incydentu upłynęło już trochę czasu, a emocje opadły, to mogą opowiedzieć więcej.
Rigel posłusznie wyciągnął rękę, aby wziąć przedziwny przedmiot i dalej podążał za instrukcjami.
Pierwszy raz widział coś podobnego - i przedmiot i to, jak zachowywała się magia w tym miejscu. Tak naprawdę, jeśli zamknąć oczy, dało się nawet na własnej skórze wyczuć, jak w różnych częściach tego miejsca, zmienia się też jego atmosfera. Kiedy skończył szybki obchód, wrócił na swoje miejsce i od razu oddał pudełeczko Ramseyowi.
-Może stworzyć własne o podobnych cechach? - lekko przechylił głowę. - Pytanie, czy do stworzenia tego portalu również było niezbędne tworzenie go w miejscu docelowym, jak świstoklik? Bo…
Urwał. To, co przyszło mu na myśl, wydawało się głupie. Ale w końcu prawda rodzi się w trakcie rozmów.
-Pomyślałem, czy by nie bazować na samym wspomnieniu tego, jak wygląda Oaza. W końcu wyciągnięte wspomnienia, oglądane w Myślodsiewni mogą być bardzo realistyczne. Jakby się podróżowało w czasie i przestrzeni.
Nagle raptownie wstrzymał oddech.
-Czasie. Przeniesienie w czasie… - podniósł wzrok na Mulcibera. - Słyszałem pewne plotki o artefaktach, które znajdują się w Sali Czasu.
Nawet to nie były plotki, ponieważ jakiś czas temu katalogował zawartość jednej ze skrzyń, należącej do tej części Departamentu.
-Czy w teorii byłoby możliwe cofnięcie się w czasie do momentu, w którym portal jeszcze stoi, żeby w odpowiedni sposób go przebadać i skopiować jego wzór magiczny do późniejszego wykorzystania?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie było gorszych określeń na tych, którzy posiedli zdolności magiczne chociaż wśród ich przodków, tych najbliższych, nie było czarodziejów. Byli, gdzieś tam, ukryci w liniach drzew genealogicznych. Musieli — magia nie pojawiała się zupełnie znikąd, niesiono ją we krwi. A jednak takie wynaturzenia jak Tonks posiadały ją i co gorsza, potrafiły bardzo dobrze władać. To obraza czarodziejskiego świata. Istnienie takich przypadków było bardziej odrażające od określenia, jakim je mianowano. Kreatury, nie ludzie. Wypadki, nie czarodzieje. Anomalie. Nigdy nie krył się ze swoimi poglądami, choć nigdy tez nie obnażał się z nimi dosadnie i głośno. Ale tu, w towarzystwie szanownego Blacka nie mógłby używać innych sformułowań, inaczej podchodzić do tematu. Stali po tej samej stronie, popierali Czarnego Pana, popierali jego ideę i wierzyli w to, że tworzyli lepszy świat niż ten, który ich otaczał.
Był tego pewien.
Stojąc na skraju obszaru, który wcześniej objęty był działaniem magii, niezwykłej, białej i potężnej, magii trans figuracyjnej, potrafiącej otwierać bramy i przejścia do innych miejsc, wymiarów, może nawet czasu? Niewymowni byli tu, zgłębiali to miejsce na kilka różnych sposobów, testując pod kątem znanych im teorii, szukając sposobu na rozwikłanie zagadki. Bezskutecznie. Jego interesowało coś innego. Była tu jeszcze śmierć. Śmierć jak wszystko, pozostawiała po sobie krwawe nekrologi. Chwilę palił papierosa, spoglądając przed siebie. Trudno było dostrzec to już teraz, lecz gdy był tu ostatni raz w gęstej trawie migotały drobiny oznaczające szczególne miejsca — miejsca śmierci centaurów. I kiedy o nich wspomniał Black, zerknął na niego przez ramię.
— Nie doszło do żadnych pertraktacji. Centaury zaatakowały i zostały wyeliminowane, uznane za zdrajców. — Znał przebieg tego wydarzenia, wiedział, że służby ministerstwa w asyście dementorów i olbrzymów wcale nie przejmowały się losem tych istot. Kiedy się już zaczęło, im więcej wysłali za zasłonę cienia, tym większy efekt mogli uzyskać wśród pogrążonych w poczucie winy zakonników. — Nie żyją, Rigel. Zostały zabite— podkreślił jaśniej, burząc jego nadzieję na jakikolwiek dyskurs. Nie było o czym rozmawiać. Część ponoć zbiegła, ale tym się nikt nie zamierzał chwalić. Z łatwością Mulciberowi przyszło przybranie odpowiedniej miny — pełnej żalu, smutku i zawodu. — Nikt nie chciał dla nich takiego końca. — Zaciągnął się papierosem, ap otem westchnął, ruszając w stronę, gdzie dostrzegł pozostałość mieniących się drobinek. — Ale ministerstwo nie miało wyboru. Centaury były bezwzględne, agresywne. Zachowywały się jak wytresowane, przeciągnięte na stronę Zakonu Feniksa. Ślepe na wszystko — mijał się z prawdą, ale Rigel musiał poznać smak okrucieństwa wroga.
Odebrał puzderko od Blacka, wyciągnął za to różdżkę, wykorzystując energię, magię na to by połączyć się znów z tym węzłem, żyłą magii płynącą z ziemi. Tą, która zawierała informacje o mitycznej śmierci, która kroczyła tędy przed miesiącami. Nie czuł już zbyt wiele, ale Rigiel musiał się uczyć, jeśli chciał poznać magię od drugiej strony.
— Można by spróbować, ale musielibyśmy mieć kogoś, kto takie wspomnienie posiada, i od którego moglibyśmy je wyciągnąć. Z Tonks się nie udało.— A teraz była na wolności, ale nie była to powszechna wiedza. Nie mogli z nią zrobić nic, nawet zabrać jej do Departamentu, by obejrzeć dokładnie, od wewnątrz. Zaciągnął się papierosem i powoli, ostrożnie spojrzał na ekscytującego się młodego Blacka. Wyraz jego twarzy nie wyrażał rozbawienia, jakie poczuł. Pozostał poważny i skupiony.
— W teorii, jak najbardziej. W praktyce, owy artefakt, o którym słyszałeś plotki, jakoby znajdował się w jednej z sal departamentu, działa bezpiecznie tylko kilka godzin. Dłuższe podróże w czasie są śmiertelnie niebezpieczne dla korzystającego, równowagi magicznego świata. Budują logiczne pętle, z których nie ma ucieczki, zmieniają bieg zdarzeń na tyle mocno, że dla takich zdarzeń nikt nie zgodzi się tego podjąć.— Nie próbował go zgasić, ale zmieniacz czasu, który miał znajdować się w sali czasu był potężnym, ale i równie niestabilnym orężem. Zmienić bieg historii - to dopiero coś. Ale ta, która była tu i teraz podobała mu się znacznie bardziej niż większość alternatywnych wersji.
Był tego pewien.
Stojąc na skraju obszaru, który wcześniej objęty był działaniem magii, niezwykłej, białej i potężnej, magii trans figuracyjnej, potrafiącej otwierać bramy i przejścia do innych miejsc, wymiarów, może nawet czasu? Niewymowni byli tu, zgłębiali to miejsce na kilka różnych sposobów, testując pod kątem znanych im teorii, szukając sposobu na rozwikłanie zagadki. Bezskutecznie. Jego interesowało coś innego. Była tu jeszcze śmierć. Śmierć jak wszystko, pozostawiała po sobie krwawe nekrologi. Chwilę palił papierosa, spoglądając przed siebie. Trudno było dostrzec to już teraz, lecz gdy był tu ostatni raz w gęstej trawie migotały drobiny oznaczające szczególne miejsca — miejsca śmierci centaurów. I kiedy o nich wspomniał Black, zerknął na niego przez ramię.
— Nie doszło do żadnych pertraktacji. Centaury zaatakowały i zostały wyeliminowane, uznane za zdrajców. — Znał przebieg tego wydarzenia, wiedział, że służby ministerstwa w asyście dementorów i olbrzymów wcale nie przejmowały się losem tych istot. Kiedy się już zaczęło, im więcej wysłali za zasłonę cienia, tym większy efekt mogli uzyskać wśród pogrążonych w poczucie winy zakonników. — Nie żyją, Rigel. Zostały zabite— podkreślił jaśniej, burząc jego nadzieję na jakikolwiek dyskurs. Nie było o czym rozmawiać. Część ponoć zbiegła, ale tym się nikt nie zamierzał chwalić. Z łatwością Mulciberowi przyszło przybranie odpowiedniej miny — pełnej żalu, smutku i zawodu. — Nikt nie chciał dla nich takiego końca. — Zaciągnął się papierosem, ap otem westchnął, ruszając w stronę, gdzie dostrzegł pozostałość mieniących się drobinek. — Ale ministerstwo nie miało wyboru. Centaury były bezwzględne, agresywne. Zachowywały się jak wytresowane, przeciągnięte na stronę Zakonu Feniksa. Ślepe na wszystko — mijał się z prawdą, ale Rigel musiał poznać smak okrucieństwa wroga.
Odebrał puzderko od Blacka, wyciągnął za to różdżkę, wykorzystując energię, magię na to by połączyć się znów z tym węzłem, żyłą magii płynącą z ziemi. Tą, która zawierała informacje o mitycznej śmierci, która kroczyła tędy przed miesiącami. Nie czuł już zbyt wiele, ale Rigiel musiał się uczyć, jeśli chciał poznać magię od drugiej strony.
— Można by spróbować, ale musielibyśmy mieć kogoś, kto takie wspomnienie posiada, i od którego moglibyśmy je wyciągnąć. Z Tonks się nie udało.— A teraz była na wolności, ale nie była to powszechna wiedza. Nie mogli z nią zrobić nic, nawet zabrać jej do Departamentu, by obejrzeć dokładnie, od wewnątrz. Zaciągnął się papierosem i powoli, ostrożnie spojrzał na ekscytującego się młodego Blacka. Wyraz jego twarzy nie wyrażał rozbawienia, jakie poczuł. Pozostał poważny i skupiony.
— W teorii, jak najbardziej. W praktyce, owy artefakt, o którym słyszałeś plotki, jakoby znajdował się w jednej z sal departamentu, działa bezpiecznie tylko kilka godzin. Dłuższe podróże w czasie są śmiertelnie niebezpieczne dla korzystającego, równowagi magicznego świata. Budują logiczne pętle, z których nie ma ucieczki, zmieniają bieg zdarzeń na tyle mocno, że dla takich zdarzeń nikt nie zgodzi się tego podjąć.— Nie próbował go zgasić, ale zmieniacz czasu, który miał znajdować się w sali czasu był potężnym, ale i równie niestabilnym orężem. Zmienić bieg historii - to dopiero coś. Ale ta, która była tu i teraz podobała mu się znacznie bardziej niż większość alternatywnych wersji.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Rigel wbił zaskoczone spojrzenie w Niewymownego, starając się zrozumieć, przetrawić sens wypowiedzianych przez niego słów.
Przecież to niemożliwe. Po prostu niemożliwe.
Centaury nie były takie. Owszem, bywały terytorialne i agresywne, niechętne do obcowania z czarodziejami, ale żeby tak po prostu zaatakować? To mugole od zawsze niszczyli ich lasy, zabierali kawałek po kawałku przestrzeń, zmuszając ich do ucieczki w bezpieczniejsze miejsca. To mugoli nienawidzili. To dlaczego bronili tych, co wspierają ich oprawców…?
-Może zostały odurzone? Istnieje wiele specyfików, wpływających na umysł - nie tylko ludzki… - zaczął, chociaż wiedział, że to już niczego nie zmieni. Centaury nie żyły. Ciekawe, czy plemię, mieszkające w Charnwood, wie coś więcej? Ich też trzeba ostrzec, bo kto wie, czy i one nie staną się celem kolejnej manipulacji Zakonu. - Jeśli wróg coś takiego potrafi, to należałoby przeprowadzić badania i w tym zakresie. A co jeśli tym samym sposobem wpłyną na kogoś innego, niewinnego?
Gdyby tylko miał możliwość, żeby przebadać zwłoki, może by coś odkrył. Czasami niektóre substancje wpływały na to, jak wyglądały narządy wewnętrzne, a niektóre substancje nawet odkładały się w nich, przez co dało się wywnioskować, czym taka osoba została zatruta. Ale to temat na później. Teraz przed sobą miał inną zagadkę.
-To… przykre. - powiedział i zmarszczył czoło. - Jest oklumentką?
Nie słyszał, aby Oklumencja blokował zaklęcie Memorii… Prawdopodobnie problem był inny - jakimś cudem nie udało się zmusić Tonks do użycia tego zaklęcia na sobie.
Na wiadomość o artefakcie, pozwalającym cofać się w czasie, w oczach Blacka pojawił się dziwny blask. Był zafascynowany samą koncepcją tego, że jest na świecie coś takiego, coś tak potężnego. Przecież nawet cofnięcie się o parę godzin, a co tam, nawet parę minut, może tyle zmienić.
Czy wersje czasu zastępują siebie, czy istnieją równolegle? Jak działa czas? Czy da się przewidzieć logiczny ciąg zmian?
Od tych wszystkich możliwości aż kręciło się w głowie i sprawiło, że Black zaczął się poważnie zastanawiać czy nie rozważać i tej sali jako jednej z możliwości swojego rozwoju zawodowego.
Te wszystkie rozważania nad naturą czasu sprawiły, że czarodziej pomyślał jeszcze o innej rzeczy.
-A gdyby tak podejść do problemu, mając na uwadze pojęcie genius loci? To miejsce było i jest wyjątkowe. Może jest jakieś inne źródło energii, które mogłoby je… ożywić, przynajmniej na chwilę, żeby dało się zaobserwować jego magię? - spróbował dobrać jakiś przykład, żeby dzięki niemu w lepszy sposób opisać, co ma na myśli. - To jak… ożywienie na chwilę zwłok.
Sam brzydził się nekromancją, w końcu co umarło, powinno spoczywać w spokoju. Jednak ta analogia w tym wypadku aż sama cisnęła się na usta.
Przecież to niemożliwe. Po prostu niemożliwe.
Centaury nie były takie. Owszem, bywały terytorialne i agresywne, niechętne do obcowania z czarodziejami, ale żeby tak po prostu zaatakować? To mugole od zawsze niszczyli ich lasy, zabierali kawałek po kawałku przestrzeń, zmuszając ich do ucieczki w bezpieczniejsze miejsca. To mugoli nienawidzili. To dlaczego bronili tych, co wspierają ich oprawców…?
-Może zostały odurzone? Istnieje wiele specyfików, wpływających na umysł - nie tylko ludzki… - zaczął, chociaż wiedział, że to już niczego nie zmieni. Centaury nie żyły. Ciekawe, czy plemię, mieszkające w Charnwood, wie coś więcej? Ich też trzeba ostrzec, bo kto wie, czy i one nie staną się celem kolejnej manipulacji Zakonu. - Jeśli wróg coś takiego potrafi, to należałoby przeprowadzić badania i w tym zakresie. A co jeśli tym samym sposobem wpłyną na kogoś innego, niewinnego?
Gdyby tylko miał możliwość, żeby przebadać zwłoki, może by coś odkrył. Czasami niektóre substancje wpływały na to, jak wyglądały narządy wewnętrzne, a niektóre substancje nawet odkładały się w nich, przez co dało się wywnioskować, czym taka osoba została zatruta. Ale to temat na później. Teraz przed sobą miał inną zagadkę.
-To… przykre. - powiedział i zmarszczył czoło. - Jest oklumentką?
Nie słyszał, aby Oklumencja blokował zaklęcie Memorii… Prawdopodobnie problem był inny - jakimś cudem nie udało się zmusić Tonks do użycia tego zaklęcia na sobie.
Na wiadomość o artefakcie, pozwalającym cofać się w czasie, w oczach Blacka pojawił się dziwny blask. Był zafascynowany samą koncepcją tego, że jest na świecie coś takiego, coś tak potężnego. Przecież nawet cofnięcie się o parę godzin, a co tam, nawet parę minut, może tyle zmienić.
Czy wersje czasu zastępują siebie, czy istnieją równolegle? Jak działa czas? Czy da się przewidzieć logiczny ciąg zmian?
Od tych wszystkich możliwości aż kręciło się w głowie i sprawiło, że Black zaczął się poważnie zastanawiać czy nie rozważać i tej sali jako jednej z możliwości swojego rozwoju zawodowego.
Te wszystkie rozważania nad naturą czasu sprawiły, że czarodziej pomyślał jeszcze o innej rzeczy.
-A gdyby tak podejść do problemu, mając na uwadze pojęcie genius loci? To miejsce było i jest wyjątkowe. Może jest jakieś inne źródło energii, które mogłoby je… ożywić, przynajmniej na chwilę, żeby dało się zaobserwować jego magię? - spróbował dobrać jakiś przykład, żeby dzięki niemu w lepszy sposób opisać, co ma na myśli. - To jak… ożywienie na chwilę zwłok.
Sam brzydził się nekromancją, w końcu co umarło, powinno spoczywać w spokoju. Jednak ta analogia w tym wypadku aż sama cisnęła się na usta.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Gdyby był młodszy, zaśmiałby się poruszony naiwnością Blacka. Ponieważ miał kontrolę nad tym, co mu przekazywał i w jaki sposób, wiedział, że był w błędzie.
— Nie, centaury nie zostały odurzone. Po prostu sprzymierzyły się z wrogiem — odpowiedział spokojnie, pozwalając mu eksplorować ten teren. Stażystów tu nie zapraszano. Nie mówiono im o tym, co tu się wydarzyło, nie pozwalano badać magii w okolicy. Ale Rigel nie był zwykłym stażystą, pochodził z szanowanej rodziny o wielkim potencjale, wspaniałych wartościach. Był specyficzny — zbyt delikatny, zniewieściały, naiwny, ale wojna zmieniała człowieka. I Rigiela też zmieni. Nie zaprzepaści przecież swojej szansy, obecna władza mogła mu pomóc stać się kimś, poznać tajemnice tego świata. Jeśli młody Black odrzuci podsuwane mu wartości pod nos, straci wszystko bezpowrotnie. Skąd ten opór, Rigel? Skąd poszukiwanie tłumaczeń, jeśli już znaleźli winnych?
Westchnął, kończąc palić papierosa. Nim się jednak odezwał, pozwolił sobie ostentacyjnym cmoknięciem zwrócić na siebie uwagę młodego szlachcica, dopiero po tym zgasił niedopałek, wciskając go butem w ziemię.
— Już to zrobili. Manipulują czarodziejami, masą, wpajają jej szaleńcze teorie do głów, by popchnąć ich do rewolucji. W rezultacie zrobić z nich pierwszą linię ostrzału zaklęciami, żywą tarczę — mruknął z całym swoim przekonaniem, granym smutkiem i żalem zerkając na mężczyznę. Grał. Oczywiście, że grał. To była jedna z tych masek, które na siebie z łatwością nakładał, by osiągnąć sukces. Może to wszystko było kwestią wieku, Rigel był młody. Nie pojmował, skąd tyle łagodności w nim i wątpliwości — wychowali go Blackowie, powinien mieć w sobie więcej przekonania i pewności.— Legilimencja była zakazana, wiesz dlaczego, prawda?— każdy wiedział. — Zakon Feniksa posiada w swoich szeregach legilimentów, którzy bez wahania dokonują gwałtów na ludzkich umysłach. Jednego z nich poznałem. Alexander Farley. Chłopiec w twoim wieku. Myślisz, że pozyskując w ten sposób swoich sojuszników mógł mieć dobre intencje? Tak właśnie wpływają na niewinnych, Black. Ludzie poddani legilimencji nie są już tacy sami. Interesuje cię ludzki umysł, potrafisz to sobie wyobrazić?— Prowokował go do śmielszych myśli, przekonań, do analiz. O tym, że Tonks uciekła powiedzieć mu nie mógł i nie zamierzał.
— Nie jest — odparł więc krótko, na tym kończąc jej tematu. Wspomnienie o teorii szczególnej mocy otaczającej to miejsce, przywołało na jego usta subtelny i krótki uśmiech. Oczywiście, że to miejsce było wyjątkowe, tak jak i sam Hogwart. Nie tak strzeżone, jak szkoła, nie tak wypełnione magią, ale równie specyficzne niegdyś interesujące badaczy. Ale ze źródłami magii należało uważać — tak jak potężny artefakt, zmieniacz czasu był w stanie w jednej chwili zniszczyć setki lat pracy, tak niewłaściwe próby wyzwolenia magii byłyby w stanie wywołać magiczny zamęt. Nie spodziewał się, by Rigel był w stanie sprowadzić na Anglię kolejną anomalie, wywołać tak potężną magiczną eksplozję, by zdestabilizowała cały kraj pod tym kątem. Grindelwald, bądź co bądź, był potężnym czarodziejem, a Black znajdował się na początku swojej drogi.
— Magia płynie we wszystkim, co cię otacza. Niewymowni próbowali badać jej przepływy i natężenie, źródło kiedy znaleźli się tu pierwszy raz, tuż po walce. Problemem jest właśnie jej brak na tym obszarze. Tu, gdzie miał znajdować się portal do oazy. Ktoś zadbał o to, by ci uniemożliwić zbadanie tego — to była potężna sztuczka, doskonałe zabezpieczenie. Ślad pozostawał zawsze i byli w stanie go odnaleźć, ale to wymagało czasu, a on nie miał go na tyle, by nad tym tkwić. — Ale jeśli wierzysz, że to droga do sukcesu, nie rezygnuj z niej. Przyprowadziłem cię tu po to, byś się temu przyjrzał. To miejsce jest do twojej dyspozycji.— Jeśli będzie potrzebował, otrzyma list z Ministerstwa uprawniający go do badań na tym obszarze, ale szerze wątpił, By Dippett protestował.
— Nie, centaury nie zostały odurzone. Po prostu sprzymierzyły się z wrogiem — odpowiedział spokojnie, pozwalając mu eksplorować ten teren. Stażystów tu nie zapraszano. Nie mówiono im o tym, co tu się wydarzyło, nie pozwalano badać magii w okolicy. Ale Rigel nie był zwykłym stażystą, pochodził z szanowanej rodziny o wielkim potencjale, wspaniałych wartościach. Był specyficzny — zbyt delikatny, zniewieściały, naiwny, ale wojna zmieniała człowieka. I Rigiela też zmieni. Nie zaprzepaści przecież swojej szansy, obecna władza mogła mu pomóc stać się kimś, poznać tajemnice tego świata. Jeśli młody Black odrzuci podsuwane mu wartości pod nos, straci wszystko bezpowrotnie. Skąd ten opór, Rigel? Skąd poszukiwanie tłumaczeń, jeśli już znaleźli winnych?
Westchnął, kończąc palić papierosa. Nim się jednak odezwał, pozwolił sobie ostentacyjnym cmoknięciem zwrócić na siebie uwagę młodego szlachcica, dopiero po tym zgasił niedopałek, wciskając go butem w ziemię.
— Już to zrobili. Manipulują czarodziejami, masą, wpajają jej szaleńcze teorie do głów, by popchnąć ich do rewolucji. W rezultacie zrobić z nich pierwszą linię ostrzału zaklęciami, żywą tarczę — mruknął z całym swoim przekonaniem, granym smutkiem i żalem zerkając na mężczyznę. Grał. Oczywiście, że grał. To była jedna z tych masek, które na siebie z łatwością nakładał, by osiągnąć sukces. Może to wszystko było kwestią wieku, Rigel był młody. Nie pojmował, skąd tyle łagodności w nim i wątpliwości — wychowali go Blackowie, powinien mieć w sobie więcej przekonania i pewności.— Legilimencja była zakazana, wiesz dlaczego, prawda?— każdy wiedział. — Zakon Feniksa posiada w swoich szeregach legilimentów, którzy bez wahania dokonują gwałtów na ludzkich umysłach. Jednego z nich poznałem. Alexander Farley. Chłopiec w twoim wieku. Myślisz, że pozyskując w ten sposób swoich sojuszników mógł mieć dobre intencje? Tak właśnie wpływają na niewinnych, Black. Ludzie poddani legilimencji nie są już tacy sami. Interesuje cię ludzki umysł, potrafisz to sobie wyobrazić?— Prowokował go do śmielszych myśli, przekonań, do analiz. O tym, że Tonks uciekła powiedzieć mu nie mógł i nie zamierzał.
— Nie jest — odparł więc krótko, na tym kończąc jej tematu. Wspomnienie o teorii szczególnej mocy otaczającej to miejsce, przywołało na jego usta subtelny i krótki uśmiech. Oczywiście, że to miejsce było wyjątkowe, tak jak i sam Hogwart. Nie tak strzeżone, jak szkoła, nie tak wypełnione magią, ale równie specyficzne niegdyś interesujące badaczy. Ale ze źródłami magii należało uważać — tak jak potężny artefakt, zmieniacz czasu był w stanie w jednej chwili zniszczyć setki lat pracy, tak niewłaściwe próby wyzwolenia magii byłyby w stanie wywołać magiczny zamęt. Nie spodziewał się, by Rigel był w stanie sprowadzić na Anglię kolejną anomalie, wywołać tak potężną magiczną eksplozję, by zdestabilizowała cały kraj pod tym kątem. Grindelwald, bądź co bądź, był potężnym czarodziejem, a Black znajdował się na początku swojej drogi.
— Magia płynie we wszystkim, co cię otacza. Niewymowni próbowali badać jej przepływy i natężenie, źródło kiedy znaleźli się tu pierwszy raz, tuż po walce. Problemem jest właśnie jej brak na tym obszarze. Tu, gdzie miał znajdować się portal do oazy. Ktoś zadbał o to, by ci uniemożliwić zbadanie tego — to była potężna sztuczka, doskonałe zabezpieczenie. Ślad pozostawał zawsze i byli w stanie go odnaleźć, ale to wymagało czasu, a on nie miał go na tyle, by nad tym tkwić. — Ale jeśli wierzysz, że to droga do sukcesu, nie rezygnuj z niej. Przyprowadziłem cię tu po to, byś się temu przyjrzał. To miejsce jest do twojej dyspozycji.— Jeśli będzie potrzebował, otrzyma list z Ministerstwa uprawniający go do badań na tym obszarze, ale szerze wątpił, By Dippett protestował.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Od samego początku swojego życia głównym pytaniem, jakim kierował się młody Black, było “dlaczego”. Jak to się dzieje, że zaistnieje jakieś zjawisko - magiczne, czy nie, oraz co sprawia, że osoby decydują się na takie lub inne kroki. Był badaczem z krwi i kości, próbującym zrozumieć jak działa świat i ludzie, którzy go zamieszkiwali. Dlatego bardzo trudno przełykał argumenty, że coś się dzieje “bo tak”. Nic nigdy nie działo się w taki sposób. Zawsze stało za tym coś i już tym bardziej, kiedy w grę wchodził ludzki umysł - zbudowany z najróżniejszych żądz i strachu.
Black mógłby próbować dalej drążyć ten temat, ale uznał, że czas najwyższy odpuścić. Jego przełożony prawdopodobnie nie wie, co konkretnie zostało powiedziane centaurom, że te zdecydowały się ich zdradzić. Nic dziwnego, w końcu nie mieli możliwości porozmawiania z nimi, wrzuceni w samo centrum dramatycznej walki. Jednak sugerowanie tego, że Niewymowny czegoś nie wie, dla Rigela było czymś nie do pomyślenia - niebezpiecznym zbliżaniem się do granicy dobrego wychowania.
Podniósł głowę, odrywając się od obserwacji miejsca, dopiero kiedy Mulciber dał mu znak. Słuchał go uważnie, czując rosnący gniew na tę niesprawiedliwość.
-To jak z tymi zamordowanymi dziećmi. - powiedział cicho, tym razem podnosząc wzrok i krzyżując go ze spojrzeniem starszego czarodzieja. Wyraz jego twarzy wyraźnie się zmienił, przypominając teraz zimną maskę. - Robią wszystko, żeby oczernić nas w oczach ludzi. Jak sprawić, żeby porządni obywatele przejrzeli na oczy?
Zadał to pytanie nie przypadkowo. W końcu, spędzając większość czasu w otoczeniu innych wysoko urodzonych, nie miał za dużo do czynienia ze zwykłymi obywatelami. Miał nadzieję, że może Ramsey, znałby odpowiedzi na to pytanie, przecież na pewno był o wiele bliżej zwykłych obywateli.
Temat legilimencji również poruszył młodego lorda, chociaż tutaj jego stosunek do tej dziedziny magii był zgoła odmienny.
-Oczywiście. Nieudana legilimencja potrafi zrobić istne spustoszenie w ludzkim umyśle. Ale ta, wykonana ostrożnie i w celu poznania sedna problemu, który trapi danego czarodzieja, żeby, przysłowiowo wejść w jego buty i mu pomóc? To nie może być złe. - w końcu mówili otwarcie o rzeczach, tak że pozwolił sobie na trochę większą swobodę w tej sprawie. Gdyby to od niego zależało, Rigel zniósłby ten idiotyczny zakaz. Jak już powoli zmienia się podejście do czarnej magii, to, z jakiej racji legilimencja miałby być gorsza? - Przecież nie każde lekarstwo jest smaczne.
Przykucnął, aby dotknąć dłonią wilgotnej i pożółkłej trawy, jakby ta posiadała odpowiedzi na wszystkie jego pytania.
-Nic to... też coś. - powiedział cicho, nad czymś się zastanawiając. Wydobył z kieszeni swoją papierośnicę i zapalił, pozwalając kolorowemu obłoczkowi unieść się ku gałęziom wiekowych drzew. Myśli powoli zaczynały się sklejać w jakąś logiczną całość, ale potrzebował jeszcze przeprowadzić parę eksperymentów, żeby się upewnić, czy ma rację. Dlatego słowa, że ma tu swobodny dostęp, wywołały w nim prawdziwą euforię. Postarał się to ukryć, w końcu mogłoby to zostać źle odebrane. Niestety nie przewidział, że zdradzi go trochę zbyt szybkie podniesienie się z ziemi.
-Bardzo dziękuję. - nad głosem zapanować było o niebo łatwiej. - Nie ukrywam, mam pewien pomysł… ale wymagałoby to pewnych przygotowań. Nie chciałbym czegoś tu uszkodzić.
Black mógłby próbować dalej drążyć ten temat, ale uznał, że czas najwyższy odpuścić. Jego przełożony prawdopodobnie nie wie, co konkretnie zostało powiedziane centaurom, że te zdecydowały się ich zdradzić. Nic dziwnego, w końcu nie mieli możliwości porozmawiania z nimi, wrzuceni w samo centrum dramatycznej walki. Jednak sugerowanie tego, że Niewymowny czegoś nie wie, dla Rigela było czymś nie do pomyślenia - niebezpiecznym zbliżaniem się do granicy dobrego wychowania.
Podniósł głowę, odrywając się od obserwacji miejsca, dopiero kiedy Mulciber dał mu znak. Słuchał go uważnie, czując rosnący gniew na tę niesprawiedliwość.
-To jak z tymi zamordowanymi dziećmi. - powiedział cicho, tym razem podnosząc wzrok i krzyżując go ze spojrzeniem starszego czarodzieja. Wyraz jego twarzy wyraźnie się zmienił, przypominając teraz zimną maskę. - Robią wszystko, żeby oczernić nas w oczach ludzi. Jak sprawić, żeby porządni obywatele przejrzeli na oczy?
Zadał to pytanie nie przypadkowo. W końcu, spędzając większość czasu w otoczeniu innych wysoko urodzonych, nie miał za dużo do czynienia ze zwykłymi obywatelami. Miał nadzieję, że może Ramsey, znałby odpowiedzi na to pytanie, przecież na pewno był o wiele bliżej zwykłych obywateli.
Temat legilimencji również poruszył młodego lorda, chociaż tutaj jego stosunek do tej dziedziny magii był zgoła odmienny.
-Oczywiście. Nieudana legilimencja potrafi zrobić istne spustoszenie w ludzkim umyśle. Ale ta, wykonana ostrożnie i w celu poznania sedna problemu, który trapi danego czarodzieja, żeby, przysłowiowo wejść w jego buty i mu pomóc? To nie może być złe. - w końcu mówili otwarcie o rzeczach, tak że pozwolił sobie na trochę większą swobodę w tej sprawie. Gdyby to od niego zależało, Rigel zniósłby ten idiotyczny zakaz. Jak już powoli zmienia się podejście do czarnej magii, to, z jakiej racji legilimencja miałby być gorsza? - Przecież nie każde lekarstwo jest smaczne.
Przykucnął, aby dotknąć dłonią wilgotnej i pożółkłej trawy, jakby ta posiadała odpowiedzi na wszystkie jego pytania.
-Nic to... też coś. - powiedział cicho, nad czymś się zastanawiając. Wydobył z kieszeni swoją papierośnicę i zapalił, pozwalając kolorowemu obłoczkowi unieść się ku gałęziom wiekowych drzew. Myśli powoli zaczynały się sklejać w jakąś logiczną całość, ale potrzebował jeszcze przeprowadzić parę eksperymentów, żeby się upewnić, czy ma rację. Dlatego słowa, że ma tu swobodny dostęp, wywołały w nim prawdziwą euforię. Postarał się to ukryć, w końcu mogłoby to zostać źle odebrane. Niestety nie przewidział, że zdradzi go trochę zbyt szybkie podniesienie się z ziemi.
-Bardzo dziękuję. - nad głosem zapanować było o niebo łatwiej. - Nie ukrywam, mam pewien pomysł… ale wymagałoby to pewnych przygotowań. Nie chciałbym czegoś tu uszkodzić.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Spojrzenie Rigela stanęło mu na drodze. Nie zamierzał okazać mu wsparcia, ani zrozumienia. Nauka i wielkość nie lubiły słabości. By osiągnąć coś więcej niż pozostali, by wybić się ponad tłum przeciętnych czarodziejów należało znaleźć w sobie siłę, której im brakowało. Słaby, cierpiący i empatyczny nigdy tego nie pojmie. Droga do prawdy nie raz była okrutna, nie usłana różami, miękkimi dywanami. Jeżeli Rigel zamierzał znaleźć się wyżej i pojąć potęgę, musiał odrzucić słabość i naiwność, które niczym kotwica ściągały, go na dno.
— Nie wiesz? — spytał z wyraźną wątpliwością w głosie. To on był Blackiem. To jego bliskim był Alphard, czarodziej o wielkim umyśle i talencie do spoglądania na ludzi. — Plotki, pogłoski, teorie i spiski słane do ludu istniały od wieków, jako jedna z najpotężniejszych broni przeciwko władzy. — A Ty, Rigelu, będąc lordem szanowanego rodu miałeś ją na wyciągnięcie ręki. — I żaden władca nie był w stanie z nimi wygrać. Kiedy przestaniesz o tym myśleć, przestanie cię boleć.— Istniały narzędzia do walki z nimi. Propaganda, cenzura, ograniczenie obywatelskiej wolności. Czy nie to właśnie teraz robił Cronus Malfoy? Czy jego rządy nie miały być twarde, surowe i bezwzględne? Nic tak nie mobilizowało obywateli do działania jak wojna. Uciszała buntowników, znajdowała kozły ofiarne, a także prawdziwych wrogów. Wygrywała z problemami, by potem szlachetny i dobry władca mógł wyciągnąć do ludzi pomocną dłoń. Minie jeszcze trochę czasu nim młody stażysta to zrozumie.
Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Blacka. Nawet on wiedział, że legilimencja była narzędziem potworów — wiedział, jak działała, czuł ją. Padł jej ofiarą — Czarny Pan przetrząsnął mu umysł bardzo wnikliwie, w jednej chwili doszukując się wszystkich jego tajemnic. Słysząc słowa Rigela zastanowił się chwilę — w ustach Alpharda nie brzmiałoby to w ten sposób, ale Rigela?
— Zechcesz wziąć udział w pewnym eksperymencie, lordzie Black? Naukowym, oczywiście. Z przyjemnością sprawdzilibyśmy tę teorię. Wierzę, że w twych słowach czai się olbrzymi potencjał. Geniusz. Będę ukontentowany, jeśli zgodzisz się podjąć ze mną tą próbę — powiedział w końcu, kończąc ten temat na dzisiaj. — Zostawię cię tu. Przyjrzyj się temu dobrze.— Skinął mu głową, ruszając przed siebie, tylko po to by oddalić się od miejsca, w którym jeszcze chwilę temu znajdowało się przejście do Oazy.
| zt2
— Nie wiesz? — spytał z wyraźną wątpliwością w głosie. To on był Blackiem. To jego bliskim był Alphard, czarodziej o wielkim umyśle i talencie do spoglądania na ludzi. — Plotki, pogłoski, teorie i spiski słane do ludu istniały od wieków, jako jedna z najpotężniejszych broni przeciwko władzy. — A Ty, Rigelu, będąc lordem szanowanego rodu miałeś ją na wyciągnięcie ręki. — I żaden władca nie był w stanie z nimi wygrać. Kiedy przestaniesz o tym myśleć, przestanie cię boleć.— Istniały narzędzia do walki z nimi. Propaganda, cenzura, ograniczenie obywatelskiej wolności. Czy nie to właśnie teraz robił Cronus Malfoy? Czy jego rządy nie miały być twarde, surowe i bezwzględne? Nic tak nie mobilizowało obywateli do działania jak wojna. Uciszała buntowników, znajdowała kozły ofiarne, a także prawdziwych wrogów. Wygrywała z problemami, by potem szlachetny i dobry władca mógł wyciągnąć do ludzi pomocną dłoń. Minie jeszcze trochę czasu nim młody stażysta to zrozumie.
Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Blacka. Nawet on wiedział, że legilimencja była narzędziem potworów — wiedział, jak działała, czuł ją. Padł jej ofiarą — Czarny Pan przetrząsnął mu umysł bardzo wnikliwie, w jednej chwili doszukując się wszystkich jego tajemnic. Słysząc słowa Rigela zastanowił się chwilę — w ustach Alpharda nie brzmiałoby to w ten sposób, ale Rigela?
— Zechcesz wziąć udział w pewnym eksperymencie, lordzie Black? Naukowym, oczywiście. Z przyjemnością sprawdzilibyśmy tę teorię. Wierzę, że w twych słowach czai się olbrzymi potencjał. Geniusz. Będę ukontentowany, jeśli zgodzisz się podjąć ze mną tą próbę — powiedział w końcu, kończąc ten temat na dzisiaj. — Zostawię cię tu. Przyjrzyj się temu dobrze.— Skinął mu głową, ruszając przed siebie, tylko po to by oddalić się od miejsca, w którym jeszcze chwilę temu znajdowało się przejście do Oazy.
| zt2
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart