Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Ulice
Strona 1 z 16 • 1, 2, 3 ... 8 ... 16
AutorWiadomość
Ulice
Dolina Godryka nie może poszczycić się dużą ilością ulic. Zaledwie jedno większe skrzyżowanie, kilka małych zaułków i jedna główna aleja przechodząca przez główny plac, łącząca wjazd i wyjazd z wioski. Wzdłuż niej, podobnie jak i przy innych, ciągną się rzędy domów, w większości zbudowanych z kamienia według starej mody. Stając na placyku i patrząc przed siebie można odnieść wrażenie, jakby cofnęło się o kilkaset lat. Na ulicach nie ma wielu samochodów, a od czasu do czasu potrafi pojawić się nawet wóz zaprzęgnięty w konie. Nocą nikłe światło dają elektryczne latarnie stylizowane na stare. Zaułki oddalające się jednak od głównej ulicy giną w mroku, który rozjaśnia jedynie odrobina blasku bijącego z okien stojących przy nich budynków.
Cztery ciche trzaski świadczące o teleportacji szczęśliwie nie przykuły uwagi żadnego ze śpieszących główną ulicą mugoli. Pochłonięci swymi popołudniowymi obowiązkami nie zainteresowali się osobami, które znikąd pojawiły się w ślepym zaułku, pomiędzy dwoma kontenerami na śmieci. Tylko szczury wydawały się niezadowolone z nowych towarzyszy; cicho popiskując schowały się do niewielkich wnęk w murach starego budownictwa. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce na rozpoczęcie akcji ze względu na unoszący się zapach zgnilizny, jednak zachowanie dyskrecji było najważniejsze - głównie przed mugolami, jeśli podejrzenia okażą się słuszne za kilka dni lub godzin w Dolinie Godryka zaroi się od magicznej policji. Obecnie czwórka wykwalifikowanych aurorów niewiele wie o zleconym zadaniu, dlatego czasowe rozdzielenie się, w celu przepytania kilku czarownic i czarodziejów zameldowanych na obszarze Doliny, wydaje się najlepszym rozwiązaniem.
Panie Potter, Longbottom, panno Fawley i Atteberry, póki co piszecie w dowolnej kolejności. Zgodnie z regulaminem forum odstęp pomiędzy waszymi odpisami może wynosić maksymalnie 72h, jednakże ze względu na obecność aż 4 osób w wątku, redukuję ten czas do 48h. Proszę was o aktywny udział w rozgrywce. Połamania różdżek!
Panie Potter, Longbottom, panno Fawley i Atteberry, póki co piszecie w dowolnej kolejności. Zgodnie z regulaminem forum odstęp pomiędzy waszymi odpisami może wynosić maksymalnie 72h, jednakże ze względu na obecność aż 4 osób w wątku, redukuję ten czas do 48h. Proszę was o aktywny udział w rozgrywce. Połamania różdżek!
/no to jedziemy z tym koksem!
Po raz kolejny teleportowałem się z Ministerstwa do Doliny Godryka, jednakże tym razem nie miałem wskoczyć w ciepłe kapcie i zrobić sobie herbaty. Czekało nas zadanie, o którym wiedzieliśmy w zasadzie tyle co nic. No, ale taka praca, prawda? Skoro coś się działo to trzeba było to sprawdzić. Gdyby nie to, nie wysyłaliby aż czwórki aurorów do tak małej wioski, jaką była Dolina. Poprawiłem swój płaszcz, który zdecydowanie pamiętał lepsze czasy. Widać, że byłem typowym facetem bez małżonki u boku, bo kompletnie nie obchodziły mnie sprawy związane z modą.
Gdy pojawiliśmy się w zacienionej uliczce, naciągnąłem lekko płaszcz, który się lekko zagiął podczas teleportacji. Odruchowo zmarszczyłem nos, ponieważ nadchodzący do moich nozdrzy zapach nie był niczym przyjemnym. Kolejnym odruchem, którego nie kontrolowałem było poprawienie oprawek na nosie. Kiedy byliśmy w komplecie spojrzałem na towarzyszy.
-To jak? Rozdzielamy się? Panowie kontra panie? Chociaż przyznam, że wolę drużyny mieszane.-rzuciłem z lekkim uśmiechem. W sumie mi to było bez różnicy, ale chyba zawsze lepiej jakby każdej damie został przydzielony jej prywatny, bądź co bądź, gryfoński rycerz. Może i byłem najstarszy stażem, ale to jedynie dwa lata różnicy. Spojrzałem na Longbottoma, Fawley i Atteberry.
-Proponuję Elizabeth i Gawain kontra ja i Mona. Średnia wieku się nam wtedy idealnie wyrówna.-zaproponowałem. Niby musieli mnie słuchać, ale musieli mi przyznać, że to całkiem rozsądne, oni mieli tyle samo doświadczenia, ja trochę więcej Mona trochę mniej, a sumując nasz wiek każda z ustalonych par miałaby po pięćdziesiąt lat łącznie! I nie, nie pytajcie dlaczego na to wpadłem.
Po raz kolejny teleportowałem się z Ministerstwa do Doliny Godryka, jednakże tym razem nie miałem wskoczyć w ciepłe kapcie i zrobić sobie herbaty. Czekało nas zadanie, o którym wiedzieliśmy w zasadzie tyle co nic. No, ale taka praca, prawda? Skoro coś się działo to trzeba było to sprawdzić. Gdyby nie to, nie wysyłaliby aż czwórki aurorów do tak małej wioski, jaką była Dolina. Poprawiłem swój płaszcz, który zdecydowanie pamiętał lepsze czasy. Widać, że byłem typowym facetem bez małżonki u boku, bo kompletnie nie obchodziły mnie sprawy związane z modą.
Gdy pojawiliśmy się w zacienionej uliczce, naciągnąłem lekko płaszcz, który się lekko zagiął podczas teleportacji. Odruchowo zmarszczyłem nos, ponieważ nadchodzący do moich nozdrzy zapach nie był niczym przyjemnym. Kolejnym odruchem, którego nie kontrolowałem było poprawienie oprawek na nosie. Kiedy byliśmy w komplecie spojrzałem na towarzyszy.
-To jak? Rozdzielamy się? Panowie kontra panie? Chociaż przyznam, że wolę drużyny mieszane.-rzuciłem z lekkim uśmiechem. W sumie mi to było bez różnicy, ale chyba zawsze lepiej jakby każdej damie został przydzielony jej prywatny, bądź co bądź, gryfoński rycerz. Może i byłem najstarszy stażem, ale to jedynie dwa lata różnicy. Spojrzałem na Longbottoma, Fawley i Atteberry.
-Proponuję Elizabeth i Gawain kontra ja i Mona. Średnia wieku się nam wtedy idealnie wyrówna.-zaproponowałem. Niby musieli mnie słuchać, ale musieli mi przyznać, że to całkiem rozsądne, oni mieli tyle samo doświadczenia, ja trochę więcej Mona trochę mniej, a sumując nasz wiek każda z ustalonych par miałaby po pięćdziesiąt lat łącznie! I nie, nie pytajcie dlaczego na to wpadłem.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/Po spotkaniu z Lexem/
Gdy dostała swoją pierwszą sowę z zadaniem była tak podekscytowana, że miała problem aby usiedzieć w miejscu. Wraz z nabywaniem doświadczenia jej entuzjazm malał, tak że dzisiaj skwitowała to tylko cichym westchnięciem. Oczywiście, czuła ekscytacje, ale sporo już takich akcji w swoim życiu przeżyła. Na pewno operacje w terenie były lepsze od pisania raportów, których nienawidziła. Samo siedzenie w biurze zawsze potrafiło ją tylko znużyć i nawet kawa nie pomagała, była po prostu zmęczona nudą. Teraz o tym jednak nie było mowy.
Nie wiedziała za wiele na temat tej misji, co tylko podsycało adrenalinę. Zgodnie z instrukcjami teleportowali się do cichej uliczki w Dolinie Godryka i trafili idealnie pomiędzy kontenerami na śmieci. Od razu uderzył ją odór wydobywający się z pojemników i zdusiła w ustach przekleństwo, które chciało się jej wymsknąć. Rozglądnęła się po uliczce, prócz uciekających szczurów nie było tu żadnej żywej duszy. Mimo to sprawdziła czy różdżka jest na swoim miejscu, gdy przegląd wypada pozytywnie- uspokoiła się. Popatrzyła na Pottera, który miał dowodzić. Jakoś ta myśl wywołała na jej twarzy szeroki uśmiech, gdyż nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie Charlusa kierującego grupą. Jednak dzisiaj był to inny Potter, którego od tej strony jeszcze nie znała.
Nie powiedziała nic na jego słowa, tylko jej brew uciekła w górę mówiąc wszystko. Może i miał pewne talenty przywódcze, ale cały czas wydawało się jej, że roześmieje się mówiąc, że to wszystko żart. Nie skomentowała jego propozycji, nawet jeśli wymusiła ona na niej prace z Longbottomem. Biurowe animozje musiały odejść w odstawkę gdy byli terenie. Popatrzyła w kierunku głównej ulicy gdzie widać było idących ludzi, zapewne mugoli. Musieli się dowiedzieć o co tu chodzi, a w tym celu trzeba było znaleźć jakiś czarodziejów. Poczekała chwilę aż w końcu Gawain do niej dołączy i ruszyli ramię w ramię w kierunku jedynej drogi wyjścia gdzie mogliby odnaleźć odpowiedzi na ich pytania.
- Gotowy? - zapytała, gdy byli już na końcu uliczki i zaraz ich obecność miała zostać zauważona przez przechodniów.
Gdy dostała swoją pierwszą sowę z zadaniem była tak podekscytowana, że miała problem aby usiedzieć w miejscu. Wraz z nabywaniem doświadczenia jej entuzjazm malał, tak że dzisiaj skwitowała to tylko cichym westchnięciem. Oczywiście, czuła ekscytacje, ale sporo już takich akcji w swoim życiu przeżyła. Na pewno operacje w terenie były lepsze od pisania raportów, których nienawidziła. Samo siedzenie w biurze zawsze potrafiło ją tylko znużyć i nawet kawa nie pomagała, była po prostu zmęczona nudą. Teraz o tym jednak nie było mowy.
Nie wiedziała za wiele na temat tej misji, co tylko podsycało adrenalinę. Zgodnie z instrukcjami teleportowali się do cichej uliczki w Dolinie Godryka i trafili idealnie pomiędzy kontenerami na śmieci. Od razu uderzył ją odór wydobywający się z pojemników i zdusiła w ustach przekleństwo, które chciało się jej wymsknąć. Rozglądnęła się po uliczce, prócz uciekających szczurów nie było tu żadnej żywej duszy. Mimo to sprawdziła czy różdżka jest na swoim miejscu, gdy przegląd wypada pozytywnie- uspokoiła się. Popatrzyła na Pottera, który miał dowodzić. Jakoś ta myśl wywołała na jej twarzy szeroki uśmiech, gdyż nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie Charlusa kierującego grupą. Jednak dzisiaj był to inny Potter, którego od tej strony jeszcze nie znała.
Nie powiedziała nic na jego słowa, tylko jej brew uciekła w górę mówiąc wszystko. Może i miał pewne talenty przywódcze, ale cały czas wydawało się jej, że roześmieje się mówiąc, że to wszystko żart. Nie skomentowała jego propozycji, nawet jeśli wymusiła ona na niej prace z Longbottomem. Biurowe animozje musiały odejść w odstawkę gdy byli terenie. Popatrzyła w kierunku głównej ulicy gdzie widać było idących ludzi, zapewne mugoli. Musieli się dowiedzieć o co tu chodzi, a w tym celu trzeba było znaleźć jakiś czarodziejów. Poczekała chwilę aż w końcu Gawain do niej dołączy i ruszyli ramię w ramię w kierunku jedynej drogi wyjścia gdzie mogliby odnaleźć odpowiedzi na ich pytania.
- Gotowy? - zapytała, gdy byli już na końcu uliczki i zaraz ich obecność miała zostać zauważona przez przechodniów.
Do uroków pracy aurora niewątpliwie należało to, że przełożeni posyłali cię z Kwatery w przeróżne miejsca. Niekiedy na drugi koniec kraju. A niekiedy w znacznie bliższe okolice - na przykład w ciemny zaułek na Śmiertelnym Nokturnie.
Jednak dzięki tej różnorodności aurorowi nie groziła dłuższa nuda w pracy. Wprost przeciwnie. Zatrudnienie w biurze otwierało przed nim możliwości odkrywania nowych, interesujących zakątków oraz poznawania nowych ludzi. Szkopuł w tym, że owych świeżo poznanych ludzi zaraz należało aresztować bądź nakłonić do zeznań. Żadna z tych rzeczy nie sprzyjała nawiązywaniu z nimi przyjaźni. Aresztowane typki spod ciemnej gwiazdy rzucały się i wygrażały, czego to nie zrobią, kiedy już wyjdą na wolność. Bo całe to aresztowanie było wielką pomyłką ze strony Ministerstwa. Źli, niekompetentni aurorzy gnębili porządnych czarodziejów, którzy wyłącznie w celach kolekcjonerskich trzymali w domach przedmioty od jakich aż ziało czarną magią.
Oczywiście. Dla kryminalistów to władza i prawo były złem wcielonym.
W przypadku zwyczajnych czarodziejów wyglądało to znacznie lepiej. Przynajmniej starali się pomóc i podzielić się ważnymi informacjami. Przeważnie traktowali pracowników biura uprzejmie, z szacunkiem należnym aurorskiej profesji. Pomimo tej uczynności cywilów, nie dało się nie zauważyć, że zależało im na jak najszybszym zakończeniu procedur. Auror na służbie zwiastował kłopoty.
Kłopoty od których ci zwyczajni czarodzieje woleli trzymać się z dala.
Naturalnie zdarzały się i odwrotne przypadki. Aresztanci, którzy wcale nie miotali się, lecz popadali w ponure milczenie i skrywali emocje nawet wówczas, gdy stawali już przed obliczem sądu. Nieuprzejmi cywile opierający się przed każdą próbą nawiązania współpracy z funkcjonariuszami; ewentualnie irytująco ciekawscy. Wścibscy, wręcz.
Odmienne przypadki również dotyczyły odwiedzanych miejsc. Tak samo jak istniała szansa wylądowania w uroczym lasku, tak istniała szansa znalezienia się gdzieś, gdzie nie było ani ładnie ani przyjemnie. Pech chciał, że Longbottom teleportował się w punkcie nieporażającym zmysłów swoją urokliwością. Za to porażał zmysły zupełnie innymi doznaniami.
Odkopał spod nóg ogryzek jabłka. Poza kopnięciem resztek owocu nie okazał więcej w żaden sposób, że zapach bijący od kontenerów i walające się śmieci w jakiś sposób mu przeszkadzają. Każdy auror potrafił zapanować nad swoim poczuciem dyskomfortu.
- Będziemy w kontakcie - odparł Charlusowi, lekko przechylając głowę. Objęcie dowództwa przez starszego kolegę potraktował jako coś zwyczajnego. Jakaś hierarchia w Kwaterze obowiązywała. Był szef, a pod nim aurorzy mogący poszczycić się długim stażem pracy. Bardziej doświadczeni i obyci w zawodzie. Karierowicze którym zależało tylko na jak najszybszym wspięciu się na sam szczyt, nie mieli czego szukać w biurze. Albo dostosowywali się do panujących realiów albo ciężko okaleczeni trafiali do Munga, bo nadmiar ambicji skłonił ich do zrobienia czegoś głupiego podczas akcji.
Gawain zaakceptował propozycję podziału grup. Przeczuwał, że Charlus zaproponował taki rozkład sił, głównie ze względu na gryfońskie poczucie honoru nakazujące otoczyć opieką panie. Podział był logiczny; z tym zgadzał się też. Para aurorów mogła niepotrzebnie peszyć ostrożniejszych mieszkańców Doliny. Mieszana para natomiast nieco łagodziła wrażenie, że oto pojawili się srodzy stróże prawa.
- Tak. Do dzieła zatem - z tymi słowami dołączył do swojej partnerki.
Z Elizabeth łączyły go skomplikowane relacje. Mające swoje źródło w zdarzeniach z przeszłości. Byłby jednak przeklęty, gdyby pozwolił aby coś takiego przeszkodziło mu w wykonaniu zadania. Pomiędzy nim, a Fawleyówną nie zapanowały jakieś ciepłe stosunki, ale oboje wiedzieli, że od zgodnej pracy w terenie zależy sukces misji.
Jednak dzięki tej różnorodności aurorowi nie groziła dłuższa nuda w pracy. Wprost przeciwnie. Zatrudnienie w biurze otwierało przed nim możliwości odkrywania nowych, interesujących zakątków oraz poznawania nowych ludzi. Szkopuł w tym, że owych świeżo poznanych ludzi zaraz należało aresztować bądź nakłonić do zeznań. Żadna z tych rzeczy nie sprzyjała nawiązywaniu z nimi przyjaźni. Aresztowane typki spod ciemnej gwiazdy rzucały się i wygrażały, czego to nie zrobią, kiedy już wyjdą na wolność. Bo całe to aresztowanie było wielką pomyłką ze strony Ministerstwa. Źli, niekompetentni aurorzy gnębili porządnych czarodziejów, którzy wyłącznie w celach kolekcjonerskich trzymali w domach przedmioty od jakich aż ziało czarną magią.
Oczywiście. Dla kryminalistów to władza i prawo były złem wcielonym.
W przypadku zwyczajnych czarodziejów wyglądało to znacznie lepiej. Przynajmniej starali się pomóc i podzielić się ważnymi informacjami. Przeważnie traktowali pracowników biura uprzejmie, z szacunkiem należnym aurorskiej profesji. Pomimo tej uczynności cywilów, nie dało się nie zauważyć, że zależało im na jak najszybszym zakończeniu procedur. Auror na służbie zwiastował kłopoty.
Kłopoty od których ci zwyczajni czarodzieje woleli trzymać się z dala.
Naturalnie zdarzały się i odwrotne przypadki. Aresztanci, którzy wcale nie miotali się, lecz popadali w ponure milczenie i skrywali emocje nawet wówczas, gdy stawali już przed obliczem sądu. Nieuprzejmi cywile opierający się przed każdą próbą nawiązania współpracy z funkcjonariuszami; ewentualnie irytująco ciekawscy. Wścibscy, wręcz.
Odmienne przypadki również dotyczyły odwiedzanych miejsc. Tak samo jak istniała szansa wylądowania w uroczym lasku, tak istniała szansa znalezienia się gdzieś, gdzie nie było ani ładnie ani przyjemnie. Pech chciał, że Longbottom teleportował się w punkcie nieporażającym zmysłów swoją urokliwością. Za to porażał zmysły zupełnie innymi doznaniami.
Odkopał spod nóg ogryzek jabłka. Poza kopnięciem resztek owocu nie okazał więcej w żaden sposób, że zapach bijący od kontenerów i walające się śmieci w jakiś sposób mu przeszkadzają. Każdy auror potrafił zapanować nad swoim poczuciem dyskomfortu.
- Będziemy w kontakcie - odparł Charlusowi, lekko przechylając głowę. Objęcie dowództwa przez starszego kolegę potraktował jako coś zwyczajnego. Jakaś hierarchia w Kwaterze obowiązywała. Był szef, a pod nim aurorzy mogący poszczycić się długim stażem pracy. Bardziej doświadczeni i obyci w zawodzie. Karierowicze którym zależało tylko na jak najszybszym wspięciu się na sam szczyt, nie mieli czego szukać w biurze. Albo dostosowywali się do panujących realiów albo ciężko okaleczeni trafiali do Munga, bo nadmiar ambicji skłonił ich do zrobienia czegoś głupiego podczas akcji.
Gawain zaakceptował propozycję podziału grup. Przeczuwał, że Charlus zaproponował taki rozkład sił, głównie ze względu na gryfońskie poczucie honoru nakazujące otoczyć opieką panie. Podział był logiczny; z tym zgadzał się też. Para aurorów mogła niepotrzebnie peszyć ostrożniejszych mieszkańców Doliny. Mieszana para natomiast nieco łagodziła wrażenie, że oto pojawili się srodzy stróże prawa.
- Tak. Do dzieła zatem - z tymi słowami dołączył do swojej partnerki.
Z Elizabeth łączyły go skomplikowane relacje. Mające swoje źródło w zdarzeniach z przeszłości. Byłby jednak przeklęty, gdyby pozwolił aby coś takiego przeszkodziło mu w wykonaniu zadania. Pomiędzy nim, a Fawleyówną nie zapanowały jakieś ciepłe stosunki, ale oboje wiedzieli, że od zgodnej pracy w terenie zależy sukces misji.
Gość
Gość
- Po pogrzebie Slughorna.
Nigdy wcześniej nie odwiedzała Doliny Godryka, choć lata temu czytała o magicznych miejscowościach w opracowaniu mugolaka-podróżnika, który pragnął zwiedzić cały glob od strony nieznanej nikomu z jego rodziny, dawnych znajomych lub mieszkańców „nudniejszej strony Londynu”. Idea wydawała się służyć wszystkim, jego przewodniki rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Proces zagłębiania się w relacje z wypraw również należał do relaksujących. Wspominała miejscowość założoną przez samego Grffindora z ciepłem stworzonym przez opowieści, jednak obawiała się niego faktycznego spotkania z rzeczywistością.
Skrywała cichą nadzieję, że wszystkie malownicze domki gdzieniegdzie porośnięte bluszczem stały na swoich miejscach, będąc wciąż oświetlanymi przez promienie ciepłego, lipcowego słońca. Wszystko musiało pozostać tak samo piękne.
Skupiła się na zasadzie ce-wu-en, by po chwili wyczuć niezbyt przyjemny swąd unoszący się w powietrzu. Oby trafili na jedyne, niezbyt przyjemny zaułek w dzielnicy przeznaczonej dla mugoli, gdzie niekoniecznie dbało się o utylizację odpadów organicznych, pozwalając im na ożycie pomiędzy chłodnymi ścianami budynków.
Zapowiadało się fantastycznie. Prawie miała się tym przejąć, ale musiałaby przestać marszczyć nos związany z nieświeżym zapachem wydobywającym się z każdej szczeliny i przerwać współpracownikom krótką wymianę zdań.
-Nie mam nic przeciwko - podsumowała, będąc gotową przystać na każdy skład. W rzeczywistości średnia wieku była dla niej nieco naciąganym tłumaczeniem. Monie, wbrew pozorom, to wystarczyło. Nie pragnęła się zamartwiać czyimś wyborem - marzyła o wyjściu z tej nory. Z utęsknieniem patrzyła, jak pierwsza para znikała za zabudowaniami uliczki.
- Czy jest pan gotów? - zapytała ze śmiertelnie udawaną powagą, kierując pytanie ze wszelkimi formułkami grzecznościowymi. Może, gdyby Charlus nie miał żony, odważyłaby się wsunąć rękę pod jego ramię… w ten przyjacielski sposób!
I bladego pojęcia nie posiadała, co pozwoliłoby im utrzymać kontakt, jeżeli zwiększyliby dystans do dwóch różnych ulic.
Gość
Gość
Drużyny zostały rozdzielone równomiernie, co prawda zdobywanie informacji w parach zajmie więcej czasu niżeli zbieranie wywiadu pojedynczo, jednakże jest to o wiele bezpieczniejsze; skoro w Dolinie dzieje się coś niepokojącego, ostrożności nigdy za wiele, szczególnie, że przybycie aurorów mogło nie być wcale takie anonimowe, jakby się zdawało.
***
Para aurorów – Fawley i Longbottom – bez problemu odnaleźli pierwszy dom należący do rodziny czarodziejów. Załomotanie kołatką przyciągnęło małą dziewczynkę, która wołając „mamo, mamo!”, pozostawiła drzwi otwarte, dzięki czemu kobieta krzątająca się w kuchni jest doskonale widoczna. Po krótkiej chwili pojawia się na korytarzu, ściskając ubrudzoną ścierkę w dłoni; za jej spódnicą oprószoną śladami mąki, skrywa się to samo dziecko, które wpuściło do domu nieznajomych. - Mogę w czymś pomóc? – głos ma chłodny, a założone ręce na piersi na pewno nie świadczą o otwartych stosunkach wobec obcych.
***
Natomiast panna Atteberry wraz z panem Potterem mieli mniej szczęścia – mieszkańcy domostwa, do którego próbowali się dostać, wydawali się niemi na kołatanie oraz prośby otworzenia, czy to z obawy przed kontaktem z obcymi, czy też po prostu jeszcze nie wrócili z pracy. Czas oczekiwania umilają głośne rymowanki wymieszane z odgłosami podskoków i uderzeń liny o chodnik. Dzieci pilnuje starsza osoba, zapewne babcia jednego z brzdąców, która przygląda wam się z pode łba – w końcu tak należy traktować każdych obcych, szczególnie tych, którzy próbują dostać się do pustego domu. Z każdą chwilą czujecie się coraz to bardziej obserwowany. Czy zasłony w budynku naprzeciw nie drgają podejrzenie? Coż to za wścibskie miasteczko!
| Drużyny piszą niezależnie od siebie. Kolejność odpisów graczy jest dowolna. Po każdej turze jednej z drużyn pojawi się post MG.
***
Para aurorów – Fawley i Longbottom – bez problemu odnaleźli pierwszy dom należący do rodziny czarodziejów. Załomotanie kołatką przyciągnęło małą dziewczynkę, która wołając „mamo, mamo!”, pozostawiła drzwi otwarte, dzięki czemu kobieta krzątająca się w kuchni jest doskonale widoczna. Po krótkiej chwili pojawia się na korytarzu, ściskając ubrudzoną ścierkę w dłoni; za jej spódnicą oprószoną śladami mąki, skrywa się to samo dziecko, które wpuściło do domu nieznajomych. - Mogę w czymś pomóc? – głos ma chłodny, a założone ręce na piersi na pewno nie świadczą o otwartych stosunkach wobec obcych.
***
Natomiast panna Atteberry wraz z panem Potterem mieli mniej szczęścia – mieszkańcy domostwa, do którego próbowali się dostać, wydawali się niemi na kołatanie oraz prośby otworzenia, czy to z obawy przed kontaktem z obcymi, czy też po prostu jeszcze nie wrócili z pracy. Czas oczekiwania umilają głośne rymowanki wymieszane z odgłosami podskoków i uderzeń liny o chodnik. Dzieci pilnuje starsza osoba, zapewne babcia jednego z brzdąców, która przygląda wam się z pode łba – w końcu tak należy traktować każdych obcych, szczególnie tych, którzy próbują dostać się do pustego domu. Z każdą chwilą czujecie się coraz to bardziej obserwowany. Czy zasłony w budynku naprzeciw nie drgają podejrzenie? Coż to za wścibskie miasteczko!
| Drużyny piszą niezależnie od siebie. Kolejność odpisów graczy jest dowolna. Po każdej turze jednej z drużyn pojawi się post MG.
Na całe szczęście zapach zgnilizny pozostawili już dawno za sobą, wymieniając go na znacznie przyjemniejsze doznania wzroko-węchowe. Wyjście z półcienia przyprawiło Monę o nieprzyjemne uczucie wdzierania się palących strużek światła wprost w oko. Przymrużyła powieki, starając zorientować się w badanym ternie. Na przekór niesympatycznym założeniom, ujrzała brukowane ulice oglądane przed laty na kolorowych fotografiach. Nawet firany widzące we wszystkich oknach miały świeży kolor czystej bieli niczym nieodróżnianej się od pierwszego śniegu na wsi. Świeże powietrze delikatnie drażniło jej nozdrza, pozostawiając słodką kwiatową nutę.
Czy w tak wspaniały miejscu mogło dziać się jakieś zło? Nikt o zdrowych zmysłach nie obrałby sobie za cel czarnomagicznych pokazów tak cichej oraz malowniczej miejscowości, w której myśli same układały się we właściwy sposób i każde kolejne drzwi kusiły do odwiedzin swoimi pięknymi mosiężnymi klamkami.
- Urodziłeś się tutaj, prawda? Wszyscy Potterowie się tutaj wychowują - wydawała się szczerze zaciekawiona, jak w rzeczywistości wyglądało życie w Dolinie Godryka. Może mieli szansę minąć dom, gdzie pomieszczenia od zawsze wypełniało ciepło familijnego ogniska oraz każdy zakamarek przypominał o beztroskich czasach dzieciństwa.
Jednocześnie dokonała krótkiego porównania - jej dom chyba nawet w latach świetności, kiedy tata co trzy tygodnie kosił trawę i mama każdego wieczora podlewała kwiaty na rabatce w kształcie trapezu, nie wyglądał w połowie tak pięknie, co losowo wybrany budynek przy ulicy.
- Jak to jest tutaj mieszkać? - Pewnie wyprzedziła fakt, aczkolwiek dedukcja nie należała do jej słabych stron. Charlus nie udzielił szczególnych rad pierwszemu zespołowi, ale podczas ich przechadzki zdawał się doskonale wiedzieć, dokąd zmierzać - znajomość swoich magicznych sąsiadów przynajmniej wtedy wypadał bardziej cennie niż kilogram szlachetnego kruszcu.
W odpowiedzi na seans uporczywego użycia kołatki otrzymali wyłącznie głos skakanki uderzającej o kamienną nawierzchnię wraz z wesołym pokrzykiwaniem dzieci. Pierwszą próbę mogli uznać za straconą, bo powtórna seria uderzeń nie przynosiła niczego więcej niż przyciągania zbytniej uwagi losowych przechodniów...
Cóż, chyba nieco się spóźnili się z działaniem pod przykrywką zupełnie niezauważonej przez nikogo pary. Wystarczyło zerknąć przez ramię, aby przekonać się o trafności tezy.
- Obserwuje nas - wyszeptała, udając zaniepokojenie w swoich gestach. Podróbek powędrował do góry, jakby z góry miało nadejść objawienie. - Dołącz w odpowiednim momencie.
Odwróciła się na pięcie, ściągając kosmyk brązowych włosów za ucho. Staruszki stanowiły wspaniały materiał na osobę do przeprowadzenia wywiadu. Zazwyczaj spędzały całe dnie na obserwowaniu okolicy - wystarczyło je tylko odpowiednio podejść i same wyrzucały z siebie potrzebne informacje. Czasem wręcz mocno szokujące, bo skąd siedemdziesięciolatki wiedziały tyle o romansach, czy rutynie sąsiadów… z następnej dzielnicy. Oprócz nowych osób w mieście, czy kościelnych nieobecności, samowolnie wyśledziły ulubione miejsca typów spod ciemnej gwiazdy lub orientowały się w produktów obarczanym na czarnym rynku.
Trafili na chodzący punkt informacyjny, przeszywających ich ciała chłodnym spojrzeniem. Wszystkiemu dało się zaradzić.
- Dzień dobry! - zwróciła się do niej, ukrywając świadomość spojrzenia, wbijającego kolejne ostrza w cienką skórę. - Kolejny piękny dzień nad West Country - niebiosa zdają się nam sprzyjać tego lata - lekko uśmiechnęła się do staruszki, zmniejszając dystans między przyszłymi rozmówcami.
Spełniła nieformalne warunki nawiązywania kontaktów - była uprzejma, sprawiała wrażenie miejscowej oraz wykrzywiała usta najbardziej naturalnie pod horyzontem. Atteberry nie zawahałaby się przez moment - chętnie porozmawiałaby z kimś swojego pokroju.
Czy w tak wspaniały miejscu mogło dziać się jakieś zło? Nikt o zdrowych zmysłach nie obrałby sobie za cel czarnomagicznych pokazów tak cichej oraz malowniczej miejscowości, w której myśli same układały się we właściwy sposób i każde kolejne drzwi kusiły do odwiedzin swoimi pięknymi mosiężnymi klamkami.
- Urodziłeś się tutaj, prawda? Wszyscy Potterowie się tutaj wychowują - wydawała się szczerze zaciekawiona, jak w rzeczywistości wyglądało życie w Dolinie Godryka. Może mieli szansę minąć dom, gdzie pomieszczenia od zawsze wypełniało ciepło familijnego ogniska oraz każdy zakamarek przypominał o beztroskich czasach dzieciństwa.
Jednocześnie dokonała krótkiego porównania - jej dom chyba nawet w latach świetności, kiedy tata co trzy tygodnie kosił trawę i mama każdego wieczora podlewała kwiaty na rabatce w kształcie trapezu, nie wyglądał w połowie tak pięknie, co losowo wybrany budynek przy ulicy.
- Jak to jest tutaj mieszkać? - Pewnie wyprzedziła fakt, aczkolwiek dedukcja nie należała do jej słabych stron. Charlus nie udzielił szczególnych rad pierwszemu zespołowi, ale podczas ich przechadzki zdawał się doskonale wiedzieć, dokąd zmierzać - znajomość swoich magicznych sąsiadów przynajmniej wtedy wypadał bardziej cennie niż kilogram szlachetnego kruszcu.
W odpowiedzi na seans uporczywego użycia kołatki otrzymali wyłącznie głos skakanki uderzającej o kamienną nawierzchnię wraz z wesołym pokrzykiwaniem dzieci. Pierwszą próbę mogli uznać za straconą, bo powtórna seria uderzeń nie przynosiła niczego więcej niż przyciągania zbytniej uwagi losowych przechodniów...
Cóż, chyba nieco się spóźnili się z działaniem pod przykrywką zupełnie niezauważonej przez nikogo pary. Wystarczyło zerknąć przez ramię, aby przekonać się o trafności tezy.
- Obserwuje nas - wyszeptała, udając zaniepokojenie w swoich gestach. Podróbek powędrował do góry, jakby z góry miało nadejść objawienie. - Dołącz w odpowiednim momencie.
Odwróciła się na pięcie, ściągając kosmyk brązowych włosów za ucho. Staruszki stanowiły wspaniały materiał na osobę do przeprowadzenia wywiadu. Zazwyczaj spędzały całe dnie na obserwowaniu okolicy - wystarczyło je tylko odpowiednio podejść i same wyrzucały z siebie potrzebne informacje. Czasem wręcz mocno szokujące, bo skąd siedemdziesięciolatki wiedziały tyle o romansach, czy rutynie sąsiadów… z następnej dzielnicy. Oprócz nowych osób w mieście, czy kościelnych nieobecności, samowolnie wyśledziły ulubione miejsca typów spod ciemnej gwiazdy lub orientowały się w produktów obarczanym na czarnym rynku.
Trafili na chodzący punkt informacyjny, przeszywających ich ciała chłodnym spojrzeniem. Wszystkiemu dało się zaradzić.
- Dzień dobry! - zwróciła się do niej, ukrywając świadomość spojrzenia, wbijającego kolejne ostrza w cienką skórę. - Kolejny piękny dzień nad West Country - niebiosa zdają się nam sprzyjać tego lata - lekko uśmiechnęła się do staruszki, zmniejszając dystans między przyszłymi rozmówcami.
Spełniła nieformalne warunki nawiązywania kontaktów - była uprzejma, sprawiała wrażenie miejscowej oraz wykrzywiała usta najbardziej naturalnie pod horyzontem. Atteberry nie zawahałaby się przez moment - chętnie porozmawiałaby z kimś swojego pokroju.
Gość
Gość
Wiedziałem, że Gawain i Elizabeth sobie poradzą. Ja zaś dziarskim krokiem szedłem przed siebie. Spojrzałem na Monę z lekkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. W sumie rzadko można było zobaczyć mnie bez uśmiechu.
-Tak, faktycznie. Na pewno mieszkał tu mój dziad i pradziad. Trochę złamałem tradycję, ponieważ wyprowadziłem się dwa domy dalej.-powiedziałem. W sumie mógłbym jej tłumaczyć dlaczego się wyprowadziłem, ale znała Doreę, w końcu ta przed trzema laty pracowała jako auror, a Mona na pewno zdążyła chociaż raz ją zobaczyć. Poza tym rozmyślanie o zaginionej żonie podczas akcji nie wróżyło niczym dobrym. Musiałem skupić się na zadaniu, przecież nie mogłem pozwolić, aby Monie coś się stało przez moją nieuwagę, nawet jeżeli pozornie mieliśmy przesłuchać na razie mieszkańców Doliny Godryka. Zazwyczaj takie zadania, o których wiemy tyle co kot napłakał są najciekawsze i najbardziej niebezpieczne. Na jej kolejne pytanie wzruszyłem delikatnie ramionami, odruchowo poprawiając oprawki na nosie, które co chwilę się zsuwały.
-To mała miejscowość, wszyscy, wszystkich znają. Można uciec od hałasu londyńskich ulic. Wchodząc tutaj, czujesz się jakbyś cofnęła się w czasie. Jeżeli chodzi o mnie, jestem dumnym mieszkańcem Doliny Godryka i nie zamierzam się stąd wyprowadzać, chyba jak większość Potterów.- odparłem, zerkając na Monę. Taka była prawda, dobrze mi się tutaj mieszkało. Nie tylko miałem sentyment do tego miejsca, ponieważ się tutaj urodziłem. Może już powinienem z tego wyrosnąć, ale nadal rozpiera mnie duma, z tego, że w czasach Hogwartu ,chociaż było to dawno, byłem gryfonem. A pochodzenie z miejscowości, którą rzekomo założyć sam Godryk Gryffindor jeszcze bardziej podbudowuje moje gryfońskie ego. W końcu doszliśmy do domostwa, w którym moglibyśmy szukać czegokolwiek. Już od samego wejścia zwróciłem uwagę na ciemne okna. Zapukałem kołatką w drzwi, ale nikt nawet nie raczył spojrzeć przez okno kto przyszedł. Żywe w tej okolicy zdawały się być jedynie dzieci. Czułem, że ktoś nas obserwuje, zerknąłem przez ramię. Skinąłem jej jedynie głową, kobieta zawsze sprawia lepsze wrażenie, a starsza pani to kopalnia wiedzy, żyła złota. Ja natomiast spojrzałem na okna domu naprzeciwko. Albo mi się wydawało, albo firanki naprzeciwko drgnęły. Zacisnąłem usta w wąską linię. Spojrzałem na Monę, widząc, że kobieta radziła sobie świetnie ze starszą panią przeszedłem na drugą stronę ulicy, do tego domostwa państwa wścibskich. Otworzyłem furtkę i podszedłem do drzwi. Miałem niezły talent pakowania się w kłopoty, miałem jednak nadzieję, że przy tym zadaniu mnie to ominie. Zapukałem trzy razy kołatką w drewniane drzwi.
-Tak, faktycznie. Na pewno mieszkał tu mój dziad i pradziad. Trochę złamałem tradycję, ponieważ wyprowadziłem się dwa domy dalej.-powiedziałem. W sumie mógłbym jej tłumaczyć dlaczego się wyprowadziłem, ale znała Doreę, w końcu ta przed trzema laty pracowała jako auror, a Mona na pewno zdążyła chociaż raz ją zobaczyć. Poza tym rozmyślanie o zaginionej żonie podczas akcji nie wróżyło niczym dobrym. Musiałem skupić się na zadaniu, przecież nie mogłem pozwolić, aby Monie coś się stało przez moją nieuwagę, nawet jeżeli pozornie mieliśmy przesłuchać na razie mieszkańców Doliny Godryka. Zazwyczaj takie zadania, o których wiemy tyle co kot napłakał są najciekawsze i najbardziej niebezpieczne. Na jej kolejne pytanie wzruszyłem delikatnie ramionami, odruchowo poprawiając oprawki na nosie, które co chwilę się zsuwały.
-To mała miejscowość, wszyscy, wszystkich znają. Można uciec od hałasu londyńskich ulic. Wchodząc tutaj, czujesz się jakbyś cofnęła się w czasie. Jeżeli chodzi o mnie, jestem dumnym mieszkańcem Doliny Godryka i nie zamierzam się stąd wyprowadzać, chyba jak większość Potterów.- odparłem, zerkając na Monę. Taka była prawda, dobrze mi się tutaj mieszkało. Nie tylko miałem sentyment do tego miejsca, ponieważ się tutaj urodziłem. Może już powinienem z tego wyrosnąć, ale nadal rozpiera mnie duma, z tego, że w czasach Hogwartu ,chociaż było to dawno, byłem gryfonem. A pochodzenie z miejscowości, którą rzekomo założyć sam Godryk Gryffindor jeszcze bardziej podbudowuje moje gryfońskie ego. W końcu doszliśmy do domostwa, w którym moglibyśmy szukać czegokolwiek. Już od samego wejścia zwróciłem uwagę na ciemne okna. Zapukałem kołatką w drzwi, ale nikt nawet nie raczył spojrzeć przez okno kto przyszedł. Żywe w tej okolicy zdawały się być jedynie dzieci. Czułem, że ktoś nas obserwuje, zerknąłem przez ramię. Skinąłem jej jedynie głową, kobieta zawsze sprawia lepsze wrażenie, a starsza pani to kopalnia wiedzy, żyła złota. Ja natomiast spojrzałem na okna domu naprzeciwko. Albo mi się wydawało, albo firanki naprzeciwko drgnęły. Zacisnąłem usta w wąską linię. Spojrzałem na Monę, widząc, że kobieta radziła sobie świetnie ze starszą panią przeszedłem na drugą stronę ulicy, do tego domostwa państwa wścibskich. Otworzyłem furtkę i podszedłem do drzwi. Miałem niezły talent pakowania się w kłopoty, miałem jednak nadzieję, że przy tym zadaniu mnie to ominie. Zapukałem trzy razy kołatką w drewniane drzwi.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Dobry, jak dobry, młoda damo. Wytrzymać się nie da w te upały! A tu jeszcze tych hałaśliwych nicponi muszę pilnować! Wszędzie tylko hałasy! W dzień dzieci, w nocy te przeklęte pociągi! Kto by pomyślał, przecież to taka spokojna wioska! – odpowiada, relaksując się choć odrobinę, przynajmniej nie łypie już groźnie spode łba. Choć to aurorka powinna zbierać wywiad, to siwowłosa pani dopytuje o wszystko, przekraczając wszelkie granice wścibstwa i dobrego smaku.
- Kim jesteś? Nowa narzeczona Charlesa? Tamta wydawała się ładniejsza i bardziej... obyta – mierzy Monę niedyskretnym spojrzeniem, szczególnie krzywiąc się na widok spodni dziewczyny. - Kiedyś to nawet do pola się ich nie nosiło… – mamrocze w sposób, który trudno zrozumieć, zanim - już głośniej - wraca do tematu: - Pewnie o niej słyszałaś, co? Miała takie dziwne imię… Żesz to, wszyscy diabli! Nie pamiętam jakie! Starość nie radość… Ale co ty możesz wiedzieć, jesteś młoda, całe życie przed tobą! – macha ręką i wzdycha ciężko, wydawałoby się, że już skończyła swój monolog, jednak ożywia się na nowo, przypominając sobie, o co takiego ważnego miała do przekazania. - Powiem ci w zaufaniu - uważaj, Ci Potterowie to jacyś dziwacy, stara rodzina, lecz wyalienowana. Co też robi wychowanie, to pewnie dobry chłopak, ale taki zamknięty w sobie… Zastanawiam się, co też tam musiało się dziać, że jego żona zniknęła tak z dnia na dzień – nie dopuszcza aurorki do głosu, plotkując jak ze starą przyjaciółką. Wyciągnięcie jakichkolwiek informacji okaże się nie lada zadaniem.
Tymczasem pan Potter nie trwał jak wrośnięty w ziemię. Zakołatanie w drzwi domostwa naprzeciwko, okazało się całkiem trafione; otworzył niewysoki, pulchny staruszek ubrany w szatę codzienną, a na jego szyi wisiał medalion – medalion łączący w sobie trójkąt, koło i prostą linię. Kiwnął głową w powitaniu, by następnie odsunąć się, proponując wejście do środka.
- Oh, pan Potter – kłania się nisko, zanim przechodzi do zagraconego salonu. - Proszę wejść, nie będziemy rozmawiać w drzwiach. Rozumiem, że jesteście tutaj z biura. Dobrze, bardzo dobrze, że w końcu ktoś się tutaj stawił - macha różdżka, a na niewielki stolik opada zastawa do herbaty. Niewielki imbryczek sam rozlewa swoją zawartość do dwóch niewielkich filiżanek.
- Kim jesteś? Nowa narzeczona Charlesa? Tamta wydawała się ładniejsza i bardziej... obyta – mierzy Monę niedyskretnym spojrzeniem, szczególnie krzywiąc się na widok spodni dziewczyny. - Kiedyś to nawet do pola się ich nie nosiło… – mamrocze w sposób, który trudno zrozumieć, zanim - już głośniej - wraca do tematu: - Pewnie o niej słyszałaś, co? Miała takie dziwne imię… Żesz to, wszyscy diabli! Nie pamiętam jakie! Starość nie radość… Ale co ty możesz wiedzieć, jesteś młoda, całe życie przed tobą! – macha ręką i wzdycha ciężko, wydawałoby się, że już skończyła swój monolog, jednak ożywia się na nowo, przypominając sobie, o co takiego ważnego miała do przekazania. - Powiem ci w zaufaniu - uważaj, Ci Potterowie to jacyś dziwacy, stara rodzina, lecz wyalienowana. Co też robi wychowanie, to pewnie dobry chłopak, ale taki zamknięty w sobie… Zastanawiam się, co też tam musiało się dziać, że jego żona zniknęła tak z dnia na dzień – nie dopuszcza aurorki do głosu, plotkując jak ze starą przyjaciółką. Wyciągnięcie jakichkolwiek informacji okaże się nie lada zadaniem.
***
Tymczasem pan Potter nie trwał jak wrośnięty w ziemię. Zakołatanie w drzwi domostwa naprzeciwko, okazało się całkiem trafione; otworzył niewysoki, pulchny staruszek ubrany w szatę codzienną, a na jego szyi wisiał medalion – medalion łączący w sobie trójkąt, koło i prostą linię. Kiwnął głową w powitaniu, by następnie odsunąć się, proponując wejście do środka.
- Oh, pan Potter – kłania się nisko, zanim przechodzi do zagraconego salonu. - Proszę wejść, nie będziemy rozmawiać w drzwiach. Rozumiem, że jesteście tutaj z biura. Dobrze, bardzo dobrze, że w końcu ktoś się tutaj stawił - macha różdżka, a na niewielki stolik opada zastawa do herbaty. Niewielki imbryczek sam rozlewa swoją zawartość do dwóch niewielkich filiżanek.
Może to był głupi pomysł, zostawiać Monę samą, może nie. Ważnie było to, że nie musiałem długo czekać na to, aż drzwi domu się otworzą. Stanął w nich nie za wysoki mężczyzna. Chyba skądś go kojarzyłem. Medalion jaki miał na piersi od razu przykuł moją uwagę, chociaż nie dałem tego po sobie poznać. Uśmiechnąłem się do niego uprzejmie.
-Dzień dobry, panu.- przywitałem się, bo jakoś nazwisko tego mężczyzny wyleciało mi z głowy. Oglądnąłem się przez ramię na moją partnerkę, oczywiście zawodową, a potem jeszcze raz na mojego rozmówcę, a zarazem jak mniemałem właściciela tejże posiadłości i głowy rodziny. Przestąpiłem próg domu, zamykając za sobą drzwi, wydawało mi się, że Mona widziała gdzie wchodzę, zresztą byłem duży, zadbałbym o siebie, a zanim ta staruszka powie jej coś wartościowego zdążyłbym stąd wyjść.
-Tak, dzisiaj jestem tu służbowo. W takim razie, nie chcę zabierać panu zbyt dużo czasie, ale proszę mi powiedzieć, czy zauważył pan coś podejrzanego? Może pan coś wie?-zwróciłem się do niego, chociaż spokoju nie dawał mi ten jego medalion. Ktoś kto miał znak przedstawiający legendarnych insygniów, mógł mieć również cenne informacje. A może sam miałem lekko wypaczone spojrzenie na sprawę tej legendy? Ojciec opowiadał o tym każdemu, a moja peleryna niewidka nadal leżała w moim pokoju w moim domu. Usiadłem na kanapie, ale na razie nie sięgnąłem po filiżankę herbaty, patrzyłem na mężczyznę znad oprawek. Miałem to po tacie, podobno.
-Ciekawy medalion.-zwróciłem uwagę, w końcu nie mogłem się powstrzymać.
-Dzień dobry, panu.- przywitałem się, bo jakoś nazwisko tego mężczyzny wyleciało mi z głowy. Oglądnąłem się przez ramię na moją partnerkę, oczywiście zawodową, a potem jeszcze raz na mojego rozmówcę, a zarazem jak mniemałem właściciela tejże posiadłości i głowy rodziny. Przestąpiłem próg domu, zamykając za sobą drzwi, wydawało mi się, że Mona widziała gdzie wchodzę, zresztą byłem duży, zadbałbym o siebie, a zanim ta staruszka powie jej coś wartościowego zdążyłbym stąd wyjść.
-Tak, dzisiaj jestem tu służbowo. W takim razie, nie chcę zabierać panu zbyt dużo czasie, ale proszę mi powiedzieć, czy zauważył pan coś podejrzanego? Może pan coś wie?-zwróciłem się do niego, chociaż spokoju nie dawał mi ten jego medalion. Ktoś kto miał znak przedstawiający legendarnych insygniów, mógł mieć również cenne informacje. A może sam miałem lekko wypaczone spojrzenie na sprawę tej legendy? Ojciec opowiadał o tym każdemu, a moja peleryna niewidka nadal leżała w moim pokoju w moim domu. Usiadłem na kanapie, ale na razie nie sięgnąłem po filiżankę herbaty, patrzyłem na mężczyznę znad oprawek. Miałem to po tacie, podobno.
-Ciekawy medalion.-zwróciłem uwagę, w końcu nie mogłem się powstrzymać.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dolina Godryka miała więcej do zaoferowania niż tamten wypełniony smrodem ślepy zaułek. Gdy wyszło się już na główną ulicę można było poczuć się jak w średniowieczu. Stare zabudowania z kamienia nadawały swojskiego klimatu, tak różnego od wielkomiejskiego Londynu. Mimo to lubiła tę anonimowość, którą zapewniała jej stolica Anglii. Tutaj nie mogłaby na to liczyć, każdy siebie tutaj znał i każdy ruch był dostrzegany przez sąsiadów. Jeszcze inne warunki panowały w jej rodzimym Cumberland, gdzie ich posiadłość była oddalona o paręset metrów od innych domostw. Tam można było żyć z dala od oczu innych, a co najważniejsze uszu. Nie trzeba było się obawiać co ludzie powiedzą, choć ona sama też nigdy nie należała do osób, które by się tym przejmowały. Dolina Godryka była więc miejscem pomiędzy jej rodzinnym domem a miejscem zamieszkania.
Co pewien czas mijał ich przechodzień przyglądając się parzę nietutejszych. Wzięła Longbottoma pod rękę i zapewne teraz wyglądali jak typowa para. Zresztą, dwie osoby zawsze są mniej widoczne niż jedna. Gdy jesteś sam zwracasz uwagę w takim miejscu, gdzie wszyscy się znają. Nie mieszkasz tu, nikt nie wie kim jesteś i ludzie od razu zauważają twoją obecność. Gdy ludzie udzielają zeznań zawsze mówią o typkach spod ciemniej gwiazdy kręcących się po okolicy, nigdy nie są to dwie czy trzy osoby. Obecnie wyglądają na zwykłą, niestanowiącą zagrożenia parę, która sobie spaceruje.
- Myślę, że ten dom będzie dobry. – zaproponowała wskazując głową na budynek po ich lewej stronie. Musieli znaleźć dom czarodziei, bo mugoli nie ma co pytać. Ten wyglądał na zamieszkany, zabawki dziecięce ułożone na parapecie świadczyły o obecności dzieci. Oczywiście, równie dobrze może tam mieszkać niebezpieczny kryminalista, więc nie mogli tam wparować i powiedzieć, że są Aurorami. Podeszli do drzwi i załomotała kołatką. Nie musieli długo czekać, gdyż zaraz otworzyła im mała dziewczynka, która zanim zdążyli coś powiedzieć zaczęła wołać matkę. Dzięki otwartym drzwiom mogli zobaczyć kobietę w średnim wieku w kuchni. Nie wyglądała na groźnego przestępcę, ale pozory mogą mylić. Idealnym przykładem był jej ojciec, który chciał mieć dzieci tylko dla kampanii wyborczej i żeby prasa się czymś zajmowała, gdy on będzie popełniał kolejne błędy. On nawet nie lubi dzieci, ale musiał się poświęcić dla dobra kariery. Uśmiechnęła się promienie do kobiety, gdy ta do nich podeszła. Mimo że całą postawą ciała krzyczała, że nie chce mieć z nimi żadnego kontaktu, Elizabeth się tym nie przejęła.
- Jestem Elizabeth, a to mój narzeczony Gawain. – Zero nazwisk, one zawsze były kłopotliwe. Może kogoś znać o tym nazwisku, a ich to były wykluczone od początku z powodu rozpoznawalności. – Planujemy kupić dom w okolicy i bardzo nam się tu spodoba, ale doszły nas niepokojące słuchy. Nie wiemy co o tym sądzić, więc postanowiliśmy zapytać się osób, które najlepiej wiedzą co się tu dzieje- czyli mieszkańców. – w jej tonie słychać była zmartwienie i zawód, który może kobieta jej sprawić. Uścisnęła delikatnie rękę Logbottoma, przedstawienie trzeba zacząć. Wiedziała, że Potter zostanie od razu rozpoznany, bo tu mieszka, ale oni byli tutaj zupełnie anonimowi. Nie ograniczyła ich znajomości jak i niechęć przed aurorami.
Co pewien czas mijał ich przechodzień przyglądając się parzę nietutejszych. Wzięła Longbottoma pod rękę i zapewne teraz wyglądali jak typowa para. Zresztą, dwie osoby zawsze są mniej widoczne niż jedna. Gdy jesteś sam zwracasz uwagę w takim miejscu, gdzie wszyscy się znają. Nie mieszkasz tu, nikt nie wie kim jesteś i ludzie od razu zauważają twoją obecność. Gdy ludzie udzielają zeznań zawsze mówią o typkach spod ciemniej gwiazdy kręcących się po okolicy, nigdy nie są to dwie czy trzy osoby. Obecnie wyglądają na zwykłą, niestanowiącą zagrożenia parę, która sobie spaceruje.
- Myślę, że ten dom będzie dobry. – zaproponowała wskazując głową na budynek po ich lewej stronie. Musieli znaleźć dom czarodziei, bo mugoli nie ma co pytać. Ten wyglądał na zamieszkany, zabawki dziecięce ułożone na parapecie świadczyły o obecności dzieci. Oczywiście, równie dobrze może tam mieszkać niebezpieczny kryminalista, więc nie mogli tam wparować i powiedzieć, że są Aurorami. Podeszli do drzwi i załomotała kołatką. Nie musieli długo czekać, gdyż zaraz otworzyła im mała dziewczynka, która zanim zdążyli coś powiedzieć zaczęła wołać matkę. Dzięki otwartym drzwiom mogli zobaczyć kobietę w średnim wieku w kuchni. Nie wyglądała na groźnego przestępcę, ale pozory mogą mylić. Idealnym przykładem był jej ojciec, który chciał mieć dzieci tylko dla kampanii wyborczej i żeby prasa się czymś zajmowała, gdy on będzie popełniał kolejne błędy. On nawet nie lubi dzieci, ale musiał się poświęcić dla dobra kariery. Uśmiechnęła się promienie do kobiety, gdy ta do nich podeszła. Mimo że całą postawą ciała krzyczała, że nie chce mieć z nimi żadnego kontaktu, Elizabeth się tym nie przejęła.
- Jestem Elizabeth, a to mój narzeczony Gawain. – Zero nazwisk, one zawsze były kłopotliwe. Może kogoś znać o tym nazwisku, a ich to były wykluczone od początku z powodu rozpoznawalności. – Planujemy kupić dom w okolicy i bardzo nam się tu spodoba, ale doszły nas niepokojące słuchy. Nie wiemy co o tym sądzić, więc postanowiliśmy zapytać się osób, które najlepiej wiedzą co się tu dzieje- czyli mieszkańców. – w jej tonie słychać była zmartwienie i zawód, który może kobieta jej sprawić. Uścisnęła delikatnie rękę Logbottoma, przedstawienie trzeba zacząć. Wiedziała, że Potter zostanie od razu rozpoznany, bo tu mieszka, ale oni byli tutaj zupełnie anonimowi. Nie ograniczyła ich znajomości jak i niechęć przed aurorami.
Dolina Godryka uchodziła za ciche, spokojne miejsce. Idealne do wychowywania dzieci. Perfekcyjne dla tych co szukali ucieczki od zgiełku i problemów wielkiego świata. Czas zdawał się zwalniać tu swój bieg. Malownicze domki zapewne pamiętały okres kiedy, dopiero kładziono podwaliny pod Ministerstwo Magii. Sama koncepcja istnienia i funkcjonowania rozbudowanego rządu czuwającego nad magiczną częścią Wielkiej Brytanii wydawała się zaś sennym marzeniem.
Społeczność żyła tak jakby wojny wcale nie zaciskały na niej swoich szponów. Ani wojny ani żadne kataklizmy. Takie zjawiska zdawały się wręcz w magiczny sposób omijać Dolinę. Rozboje, morderstwa czy kradzieże zdarzały się rzadziej niż burze późną jesienią. Miejscowość nie przypominała wielu podobnych, niewielkich miejscowości. Coś je od niej różniło. Być może była to magia przesiąkająca powietrze i każdy cal budynków. Może życzliwość mieszkańców. W każdym bądź razie Gawain zapamiętał ją jako coś idyllicznego, nieziemskiego. Niewiarygodne, że w tak przeuroczej okolicy działy się złe rzeczy. Że potrzebna była interwencja policji i aurorów.
Z drugiej strony patrząc, odwiedził Dolinę będąc jeszcze dzieciakiem. Rozbrykanym, nie do końca świadomym okrucieństwa oraz podłości ludzkiej dzieciakiem. W jego wspomnieniach Dolina mogła jawić się jako raj na ziemi. No, dobra. Przesadzał. Niepowtarzalne miejsce na ziemi. Właśnie tak. Gdyby należał do grona pesymistów, wzruszyłby ramionami i doszedł do wniosku, że w sumie nie ma co się dziwić, iż zaczynało dziać się coś paskudnego. Świat psuł się coraz bardziej. A wraz z nim psuły się jego piękne, niezwykłe zakątki. Dolina nie stanowiła żadnego wyjątku. Tak musiało być.
Ponieważ Gawainowi bliżej było do idealistów (chociaż nauczył się przez ostanie lata nieco ograniczać swój idealistyczny punkt widzenia), uczepił się pomysłu że cień który padł na te okolice da się wciąż da się przepędzić. Odkryją co wyprawia się w osadzie i podejmą się odpowiednich działań zaradczych.
Skoro mowa o zdobywaniu informacji. Zdziwił się zainicjowaniem przez Elizabeth kontaktu dotykowego. Z kim jak z kim, ale z nim nie chodziłaby pod rękę. W ten sposób przypominali parę. Małżeństwo na przechadzające się po uliczkach i cieszące z pięknego dnia. Niemniej zaakceptował swoją rolę. Im mniej przyciągali do siebie uwagi, tym lepiej.
W Dolinie leżał Dwór Abbottów. Głowa rodziny z pewnością była na bieżąco z wieloma wydarzeniami i znała wiele pogłosek. Nie wyrzuci za próg domu syna swojej najmłodszej córki, gdy ten złoży krótką wizytę. Czyż nie? Warto sprawdzić co dziadek miałby do powiedzenia na temat niepokojących zdarzeń.
Już przymierzał się do zaproponowania wycieczki do dworzyska, gdy Elizabeth wskazała na średniej wielkości dom. Zadbany ogródek za płotem i siedzące na parapecie zabawki pozwalały wysnuć wniosek, że domostwo zamieszkuje rodzina. Zawahał się przez chwilę, ale ostateczności uległ. Niech jej będzie. Równie dobrze mogli zacząć od rozpytania mieszkających przy tej ulicy czarodziejów.
Drzwi otworzyła im mała dziewczynka. Ot, następny urok spokojnej okolicy. Dzieci wpuszczające obcych do środka. W Londynie raczej by to nie przeszło.
- Dzień dobry pani - Longbottom posłał gospodyni swój najbardziej czarujący uśmiech. Zarezerwowany na rozmowy z nieufnymi cywilami - Proszę wybaczyć mojej najdroższej Liz. Jest bezpośrednią osóbką i lubi od razu mówić co leży jej na sercu - uśmiech pogłębił, stał się pobłażliwym uśmiechem mężczyzny, który znał i akceptował drobne przywary swojej wybranki - Zgadza się, chcemy zakupić dom w waszej pięknej Dolinie. Dlatego przyjechaliśmy przyjrzeć się ofertom. Prosiłem cię, Liz - [/b] wzmocnił uścisk dłoni - Nie dopytuj się tak od razu o te pogłoski. Ludzie mogą źle to odebrać - po drobnej nagannie, ponownie zwrócił się do właścicielki domu - Skoro już temat został poruszony... jakby była pani uprzejma wyjaśnić nam cóż to pogłoski; czułbym się zobowiązany.
Narzeczeństwo pragnące zakupić dom, tak? Wiarygodny scenariusz. Pod warunkiem, że aktorzy wypadną przekonująco. Gawain wszedł więc w rolę szczęśliwie zaręczonego członka porządnej oraz zamożnej rodziny. Odebrał szlacheckie wychowanie, stąd odgrywanie kogoś takiego nie wymagało od niego straszliwego wysiłku. Hmmm, narzeczeństwo.
Kiedyś jeszcze przypomni Elizabeth dzień, w którym "zaręczyli się" w Dolinie Godryka. Będzie zabawnie.
Społeczność żyła tak jakby wojny wcale nie zaciskały na niej swoich szponów. Ani wojny ani żadne kataklizmy. Takie zjawiska zdawały się wręcz w magiczny sposób omijać Dolinę. Rozboje, morderstwa czy kradzieże zdarzały się rzadziej niż burze późną jesienią. Miejscowość nie przypominała wielu podobnych, niewielkich miejscowości. Coś je od niej różniło. Być może była to magia przesiąkająca powietrze i każdy cal budynków. Może życzliwość mieszkańców. W każdym bądź razie Gawain zapamiętał ją jako coś idyllicznego, nieziemskiego. Niewiarygodne, że w tak przeuroczej okolicy działy się złe rzeczy. Że potrzebna była interwencja policji i aurorów.
Z drugiej strony patrząc, odwiedził Dolinę będąc jeszcze dzieciakiem. Rozbrykanym, nie do końca świadomym okrucieństwa oraz podłości ludzkiej dzieciakiem. W jego wspomnieniach Dolina mogła jawić się jako raj na ziemi. No, dobra. Przesadzał. Niepowtarzalne miejsce na ziemi. Właśnie tak. Gdyby należał do grona pesymistów, wzruszyłby ramionami i doszedł do wniosku, że w sumie nie ma co się dziwić, iż zaczynało dziać się coś paskudnego. Świat psuł się coraz bardziej. A wraz z nim psuły się jego piękne, niezwykłe zakątki. Dolina nie stanowiła żadnego wyjątku. Tak musiało być.
Ponieważ Gawainowi bliżej było do idealistów (chociaż nauczył się przez ostanie lata nieco ograniczać swój idealistyczny punkt widzenia), uczepił się pomysłu że cień który padł na te okolice da się wciąż da się przepędzić. Odkryją co wyprawia się w osadzie i podejmą się odpowiednich działań zaradczych.
Skoro mowa o zdobywaniu informacji. Zdziwił się zainicjowaniem przez Elizabeth kontaktu dotykowego. Z kim jak z kim, ale z nim nie chodziłaby pod rękę. W ten sposób przypominali parę. Małżeństwo na przechadzające się po uliczkach i cieszące z pięknego dnia. Niemniej zaakceptował swoją rolę. Im mniej przyciągali do siebie uwagi, tym lepiej.
W Dolinie leżał Dwór Abbottów. Głowa rodziny z pewnością była na bieżąco z wieloma wydarzeniami i znała wiele pogłosek. Nie wyrzuci za próg domu syna swojej najmłodszej córki, gdy ten złoży krótką wizytę. Czyż nie? Warto sprawdzić co dziadek miałby do powiedzenia na temat niepokojących zdarzeń.
Już przymierzał się do zaproponowania wycieczki do dworzyska, gdy Elizabeth wskazała na średniej wielkości dom. Zadbany ogródek za płotem i siedzące na parapecie zabawki pozwalały wysnuć wniosek, że domostwo zamieszkuje rodzina. Zawahał się przez chwilę, ale ostateczności uległ. Niech jej będzie. Równie dobrze mogli zacząć od rozpytania mieszkających przy tej ulicy czarodziejów.
Drzwi otworzyła im mała dziewczynka. Ot, następny urok spokojnej okolicy. Dzieci wpuszczające obcych do środka. W Londynie raczej by to nie przeszło.
- Dzień dobry pani - Longbottom posłał gospodyni swój najbardziej czarujący uśmiech. Zarezerwowany na rozmowy z nieufnymi cywilami - Proszę wybaczyć mojej najdroższej Liz. Jest bezpośrednią osóbką i lubi od razu mówić co leży jej na sercu - uśmiech pogłębił, stał się pobłażliwym uśmiechem mężczyzny, który znał i akceptował drobne przywary swojej wybranki - Zgadza się, chcemy zakupić dom w waszej pięknej Dolinie. Dlatego przyjechaliśmy przyjrzeć się ofertom. Prosiłem cię, Liz - [/b] wzmocnił uścisk dłoni - Nie dopytuj się tak od razu o te pogłoski. Ludzie mogą źle to odebrać - po drobnej nagannie, ponownie zwrócił się do właścicielki domu - Skoro już temat został poruszony... jakby była pani uprzejma wyjaśnić nam cóż to pogłoski; czułbym się zobowiązany.
Narzeczeństwo pragnące zakupić dom, tak? Wiarygodny scenariusz. Pod warunkiem, że aktorzy wypadną przekonująco. Gawain wszedł więc w rolę szczęśliwie zaręczonego członka porządnej oraz zamożnej rodziny. Odebrał szlacheckie wychowanie, stąd odgrywanie kogoś takiego nie wymagało od niego straszliwego wysiłku. Hmmm, narzeczeństwo.
Kiedyś jeszcze przypomni Elizabeth dzień, w którym "zaręczyli się" w Dolinie Godryka. Będzie zabawnie.
Gość
Gość
Niezmiernie podziwiała ludzi, którzy wyrzucali z siebie więcej niż dwa słowa na sekundę, pozostając w pełni zrozumiałymi przez środowisko. Perfekcyjna dykcja oraz bystre umiejętności splatania sensowych pod kątem gramatycznym i lotniczym zdań stanowiła pewien twór przywieziony z odległych planet! Zaskakiwało ją, że kobieta wiodąca spokojne życie w pozbawionej sensacji miejscowości skrywała tak niesamowity dar, wykorzystywany wyłącznie do odcinania rozmówców od zapisanego w konstytucji prawa głosu.
Wysłuchała falę krytyki, niekoniecznie zaważając na nieprzychylne komentarze. Zdążyła do nich przywyknąć, więc nie wybuchała skrajnymi emocjami na nowe wieści dotyczące wątpliwej urody lub sposobu ubioru, mogącego tworzyć pewien problem dla wybitnie konserwatywnych czarownic.
Wszystko schodziło się w spójną całość - do brzydkiej buzi nosiła fatalne spodnie, akcentujące je cienkimi butami z lekko skóry.
- Ma pani wspaniałe oko do ludzi… choć jeszcze nie zostałam jego narzeczoną - uniosła lewą dłoń wyżej, ukazując palec serdeczny nieprzyozdobiony żadnym kamieniem szlachetnym. - Charlus wydaje się potrzebować trochę więcej czasu. Nie chcemy na siebie naciskać. - Nie miała pojęcia, co wyprawiała, ale scenariusz napisany przez staruszkę zacieśniał ich relację i wprowadzał rozmowę na nowy poziom, tym samym przybliżał do upragnionego zdobycia informacji.
Najwyżej za kilka dni (zakładając z góry - niewiele) pan auror dowiedziałby się od sąsiadów, iż wszyscy czekali na jego kolejny ślub, życząc mu zawczasu niewyczerpanych pokładów magii miłości. Każdy przyszły młody mężczyzna gotów do ślubu chciałby otrzymywać tak radosne gratulacji z powodu rychło nadchodzącego ożenku… bez pokrycia w rzeczywistych planach. Wierzyła, że jej kolega dałby sobie radę w obliczu tak skomplikowanej sytuacji, ponieważ staruszkę darzyła mniejszą wiarą w milczeniu na wiele tematów. Nadawałaby się na kogoś w rodzaju przewodniczącej sabatu czy naczelnej Proroka Codziennego. Wielka Brytanii w obliczu Doliny Godryka wcale nie przyjmowała aż tak ogromnych wymiarów.
- Pociągi? Jakie pociągi?! - zdawała się aż nadto zaskoczona, podkreślając słowo kluczowe. - Macie państwo także szynowe środki transportu? Przepraszam, jeżeli wychodzę na ignorantkę - jestem tutaj pierwszy raz. Cisza, spokój i malownicze uliczki wprawiają czarodzieja w beztroski nastrój. Od kilku godzin czuję się, jakbym znała to miejsce lepiej od własnego domu i wiem, że nie może stać się tutaj nic owianego nieprzychylną sławą. Ostoja pokoju podczas morza wojen z przeszłości!
Właśnie w taki sposób nastąpiła pierwsza próba wyciągnięcia z tej plątaniny zeznań pewnego racjonalnego splotu wydarzeń. Ministerstwo Magii w przyszłości powinno było przyznać niektórym aurorom nagrody. Nie liczyła na miejsce w kategorii najlepszego, to wygrana w kategorii największego przyjaciela propagandy leżała całkiem blisko jej szczupłych ramion.
Oczywiście, że Potter nie mógł posłuchać Mony- przeszedł do kolejnych drzwi, gdzie, na jej nieszczęście, zastał któregokolwiek z domowników. Dosłownie minutę później skontrolowała sytuacją, ale nikogo ani niczego nie ujrzała na froncie domu. Została sama pośrodku pustej ulicy, natomiast partner poszedł odprężyć się w salonie znajomego. Wszystkie zadurzeni rozwijały się wręcz fenomenalnie... wróżąc cudowną katastrofę.
- Szczerze powiedziawszy… nie miałam nigdy przyjemności dowiedzieć się niczego więcej o jego żonie - z trudem wbiła się w wolną od deszczu słów przestrzeń następującą podczas uraczenia płuc świeżą dawką tlenu. - Kiedy to wszystko miało miejsce? Czy to czyjaś konkretna zasługa? W ich domu działo się coś niepokojącego? - zdawała kolejne pytania z chłodem oraz siłą karabinu maszynowego. Nie odnosiły się konkretnie do zadania, więc ton mógł wychodzić poza kanon uroczej, popołudniowej pogawędki. Dodatkowo nie rozumiała motywacji własnego działania - czemu mogła chcieć poznać tak intymny fragment historii z życia przyszłego męża.
Wysłuchała falę krytyki, niekoniecznie zaważając na nieprzychylne komentarze. Zdążyła do nich przywyknąć, więc nie wybuchała skrajnymi emocjami na nowe wieści dotyczące wątpliwej urody lub sposobu ubioru, mogącego tworzyć pewien problem dla wybitnie konserwatywnych czarownic.
Wszystko schodziło się w spójną całość - do brzydkiej buzi nosiła fatalne spodnie, akcentujące je cienkimi butami z lekko skóry.
- Ma pani wspaniałe oko do ludzi… choć jeszcze nie zostałam jego narzeczoną - uniosła lewą dłoń wyżej, ukazując palec serdeczny nieprzyozdobiony żadnym kamieniem szlachetnym. - Charlus wydaje się potrzebować trochę więcej czasu. Nie chcemy na siebie naciskać. - Nie miała pojęcia, co wyprawiała, ale scenariusz napisany przez staruszkę zacieśniał ich relację i wprowadzał rozmowę na nowy poziom, tym samym przybliżał do upragnionego zdobycia informacji.
Najwyżej za kilka dni (zakładając z góry - niewiele) pan auror dowiedziałby się od sąsiadów, iż wszyscy czekali na jego kolejny ślub, życząc mu zawczasu niewyczerpanych pokładów magii miłości. Każdy przyszły młody mężczyzna gotów do ślubu chciałby otrzymywać tak radosne gratulacji z powodu rychło nadchodzącego ożenku… bez pokrycia w rzeczywistych planach. Wierzyła, że jej kolega dałby sobie radę w obliczu tak skomplikowanej sytuacji, ponieważ staruszkę darzyła mniejszą wiarą w milczeniu na wiele tematów. Nadawałaby się na kogoś w rodzaju przewodniczącej sabatu czy naczelnej Proroka Codziennego. Wielka Brytanii w obliczu Doliny Godryka wcale nie przyjmowała aż tak ogromnych wymiarów.
- Pociągi? Jakie pociągi?! - zdawała się aż nadto zaskoczona, podkreślając słowo kluczowe. - Macie państwo także szynowe środki transportu? Przepraszam, jeżeli wychodzę na ignorantkę - jestem tutaj pierwszy raz. Cisza, spokój i malownicze uliczki wprawiają czarodzieja w beztroski nastrój. Od kilku godzin czuję się, jakbym znała to miejsce lepiej od własnego domu i wiem, że nie może stać się tutaj nic owianego nieprzychylną sławą. Ostoja pokoju podczas morza wojen z przeszłości!
Właśnie w taki sposób nastąpiła pierwsza próba wyciągnięcia z tej plątaniny zeznań pewnego racjonalnego splotu wydarzeń. Ministerstwo Magii w przyszłości powinno było przyznać niektórym aurorom nagrody. Nie liczyła na miejsce w kategorii najlepszego, to wygrana w kategorii największego przyjaciela propagandy leżała całkiem blisko jej szczupłych ramion.
Oczywiście, że Potter nie mógł posłuchać Mony- przeszedł do kolejnych drzwi, gdzie, na jej nieszczęście, zastał któregokolwiek z domowników. Dosłownie minutę później skontrolowała sytuacją, ale nikogo ani niczego nie ujrzała na froncie domu. Została sama pośrodku pustej ulicy, natomiast partner poszedł odprężyć się w salonie znajomego. Wszystkie zadurzeni rozwijały się wręcz fenomenalnie... wróżąc cudowną katastrofę.
- Szczerze powiedziawszy… nie miałam nigdy przyjemności dowiedzieć się niczego więcej o jego żonie - z trudem wbiła się w wolną od deszczu słów przestrzeń następującą podczas uraczenia płuc świeżą dawką tlenu. - Kiedy to wszystko miało miejsce? Czy to czyjaś konkretna zasługa? W ich domu działo się coś niepokojącego? - zdawała kolejne pytania z chłodem oraz siłą karabinu maszynowego. Nie odnosiły się konkretnie do zadania, więc ton mógł wychodzić poza kanon uroczej, popołudniowej pogawędki. Dodatkowo nie rozumiała motywacji własnego działania - czemu mogła chcieć poznać tak intymny fragment historii z życia przyszłego męża.
Gość
Gość
- Oh, to… W obecnych czasach wielu uważa to za symbol Grindelwalda, więc może nierozsądnie jest go tak publicznie okazywać – wzrusza ramionami upijając łyk herbaty. - Jak pan wie, panie Potter, dawniej pracowałem jak pan, jako auror... Nie wiedział pan? Może jestem starszy niż mi się wydaje! - uśmiecha się lekko, jakby wspominając stare dobre czasy. Auror obecnie popierający, a przynajmniej obnoszący się z symbolem jednego z większych czarnoksiężników, zabójcy Albusa Dumbledore'a, który wychował się tylko kilka domów dalej? To połączenie wydaje się co najmniej irracjonalne. Czyżby Potter powinien mieć się na baczności? Starszy mężczyzna wydaje się jednak niegroźny, a przynajmniej nie wykazuje wrogich zamiarów, kto wie jednak co kryje się pod maską dobrotliwego staruszka?
- Obecnie moim głównym zajęciem jest opieka nad cmentarzem, głównie dbanie o roślinność, porządek, jak i pilnowanie zabezpieczeń niektórych grobów przed mugolami. Takie hobby na emeryturze, dobrze jest skupić się na roślinach niżeli na wykrywaniu czarnej magii. Pyta pan, czy widziałem coś podejrzanego – niestety, panie Potter. Kilka dni temu znalazłem jeden z najstarszych grobów, ten należący do Ignotusa Peverella – jednego z trzech braci z baśni barda Beedle'a… Ten symbol - chwyta łańcuszek w palce - to znak... Nie, nie Grindelwalda, a trzech braci, a raczej... Trzech przedmiotów jakie posiadali. Pan, panie Potter powinien doskonale wiedzieć, o jakich mówię... - uśmiecha się tajemniczo, jakby nie wierząc, że gość nie do końca go rozumie. - Cóż, stare dzieje czasami mogą się okazać pomocne. Historia nie gryzie i nie zawsze jest nudna... - mamrocze pod nosem upijając kolejny łyk herbaty. - Wracając jednak do tematu... Grób nie był zniszczony, jednakże wyraźnie naruszony, jakby ktoś coś szukał… Pytanie tylko czy znalazł? – mężczyzna wpatruje się w Pottera świdrującym spojrzeniem, jakby oczekując, że weźmie go na poważnie. Tylko czy jest to możliwe, gdy przypuszczenia wymieszane są ze starymi bajkami dla dzieci?
Tymczasem Mona prowadziła pozornie miłą pogawędkę ze starszą panią, sprawnie udając zainteresowanie, jak i utrzymując uprzejmy poziom konwersacji. Cóż, praca aurora to nie tylko walka z czarną magią, ale i zdobywanie cennych informacji od ludzi różnego pokroju.
- Czyli pewnie przyszedł cię przedstawić swojej rodzinie, co? – kiwa z aprobatą głową, nawet obdarza aurorkę przelotnym uśmiechem. - Najwyższy czas, w moich czasach nie było nawet możliwości spotkań przed poznaniem rodziców! Dobrze, dobrze, czyli najwyraźniej za niedługo odbędzie się ślub w naszej Dolinie! Dobrze, że przynosisz takie dobre wieści! Ten nasz Potter staje się coraz to starszy, a dzieci wciąż nie ma… Taki cios dla rodziców… Za moich czasów w jego wieku to miałam już trójkę, a teraz proszę spojrzeć jakich nicponi muszę pilnować! To moje prawnuki, da pani wiarę! – do kobiety jakby nie dociera, że nie było mowy o żadnych zaręczynach, a co dopiero ślubie i dzieciach. Zapewne, po tej akcji za Potterem będą ciągnąć się najróżniejsze wymysły!
- Pociągi… Nie, nie mamy tutaj stacji, za małe miasteczko, choć takie popularne! Niedaleko, o tam za tamtym lasem – wskazuje ręką na domy przed sobą - w pobliżu cmentarza ciągnie się trakt. Tędy do Hogwartu się jedzie, wiedziałaś? – mówi konspiracyjnym szeptem, jakby przekazywała informacje wagi państwowej. - Oczywiście, mieszkający tutaj mugole nic nie wiedzą, dziwią się czemu nic tutaj nie przejeżdża, w sumie ten trakt to dla nich na stary wygląda! Ostatnio jednak coraz częściej słyszy się pociągi, chyba nawet się zatrzymują tutaj na chwilę. Ciekawe, ciekawe, może jakaś nowa trasa się otwarła? - kobieta niewiele wie na ten temat, wszystkie jej przypuszczenia opierają się na tym co zobaczy lub usłyszy. Pociągi przejeżdżające przed Dolinę naprawdę są prawdziwe, czy to może tylko wytwory wyobraźni starszej pani, która już na pierwszy rzut oka skłonna jest do tworzenia plotek?
- Nic o niej nie słyszałaś, młoda damo? Kilka lat temu Potter pojął za żonę dziewczynę od Blacków. Wręcz to niemożliwe, wszyscy myśleli, że to jakaś bzdura, by obalić znaczenie rodu... W końcu pani Potter nie była jakaś brzydka, upośledzona czy też chora… Więc dlaczego mieli ją wyżeniać z rodu, dając nawet na to pozwolenie! Jednak naprawdę była to Blackówna, nawet Prorok o tym pisał przez kilka numerów! A potem zniknęła, mówią że to ze wstydu… Upewnij się lepiej dobrze, czy rozwód jest wzięty! Nie ma nic gorszego niż wpakowanie się w małżeństwo z drugim dnem… Znaczy drugą kobietą. Kto wie, może jeszcze wróci, choć zniknęła tak nagle… Wydaje mi się, że pochłonął ją pobliski las… Jeśli wiesz co mam namyśli – spogląda na dziewczynę wymownie, w sposób niezwykle przenikliwy, jakby to ona wiedziała tutaj najwięcej, a wszystkie wysnute teorie spiskowe nie były tylko czczym gadaniem.
Rozmówczyni nie zmieniła swojego nastawienia, choć wytłumaczenie, dla którego dwójka młodych osób niepokoiła kobietę z dzieckiem, wydawało się przekonujące. Dopiero czarujący uśmiech Gawaina zmiękczył jej serce na tyle, by udzieliła jakichkolwiek informacji.
- Pogłoski? Jakie pogłoski? To pewnie jakieś banialuki wymyślane przez starszyznę nudzącą się w swoich domach. Ot co, za mało zajęcia mają! Ja to nawet nie wiedziałam, że są kolejne domy na sprzedaż, choć nie dziwię się, kto chciałby mieszkać w takiej dziurze, gdzie każdy każdemu przez okna zagląda! Zero prywatności. ZERO! – kręci z niedowierzaniem głową, jakby to nie był pierwszy raz. - W każdym razie, nawet jeśli tutaj coś się dzieje, to o niczym nie wiem, za dużo obowiązków na głowie, zobaczycie, kiedy doczekacie się potomków, będziecie mieli dom do prowadzenia i szefa szowinistę na głowie. Czasami dziękuję, Merl… – urywa, lustrując parę spojrzeniem, w końcu nigdy nie wiadomo, czy ma się do czynienia z czarodziejami czy mugolami. - Niebiosom – poprawia się, kontynuując temat: - że tutaj jest tak cicho. Choć dla osób, które w swym nudnym życiu nie mają żadnych zajęć, Dolna jest przekleństwem. To tyle, bardziej nie mogę wam pomóc – rusza przed siebie, jakby chcąc wygonić przybyszy. - W sumie, to ostatnio nie widziałam Molly Carter, naszej lokalnej reporterki, pisującej do miejscowej gazety. Kto wie, może poszła po rozum do głowy i wyniosła się do Londynu? Na jej miejscu dawno szukałabym pracy w jakiejś większej gazecie, nawet jeśli miałaby to być kolumna z nekrologami! – chwyta za brzeg drzwi, patrząc na parę wyczekująco, wyraźnie życzyła sobie, by w końcu zniknęli z jej przedsionka.
- Obecnie moim głównym zajęciem jest opieka nad cmentarzem, głównie dbanie o roślinność, porządek, jak i pilnowanie zabezpieczeń niektórych grobów przed mugolami. Takie hobby na emeryturze, dobrze jest skupić się na roślinach niżeli na wykrywaniu czarnej magii. Pyta pan, czy widziałem coś podejrzanego – niestety, panie Potter. Kilka dni temu znalazłem jeden z najstarszych grobów, ten należący do Ignotusa Peverella – jednego z trzech braci z baśni barda Beedle'a… Ten symbol - chwyta łańcuszek w palce - to znak... Nie, nie Grindelwalda, a trzech braci, a raczej... Trzech przedmiotów jakie posiadali. Pan, panie Potter powinien doskonale wiedzieć, o jakich mówię... - uśmiecha się tajemniczo, jakby nie wierząc, że gość nie do końca go rozumie. - Cóż, stare dzieje czasami mogą się okazać pomocne. Historia nie gryzie i nie zawsze jest nudna... - mamrocze pod nosem upijając kolejny łyk herbaty. - Wracając jednak do tematu... Grób nie był zniszczony, jednakże wyraźnie naruszony, jakby ktoś coś szukał… Pytanie tylko czy znalazł? – mężczyzna wpatruje się w Pottera świdrującym spojrzeniem, jakby oczekując, że weźmie go na poważnie. Tylko czy jest to możliwe, gdy przypuszczenia wymieszane są ze starymi bajkami dla dzieci?
***
Tymczasem Mona prowadziła pozornie miłą pogawędkę ze starszą panią, sprawnie udając zainteresowanie, jak i utrzymując uprzejmy poziom konwersacji. Cóż, praca aurora to nie tylko walka z czarną magią, ale i zdobywanie cennych informacji od ludzi różnego pokroju.
- Czyli pewnie przyszedł cię przedstawić swojej rodzinie, co? – kiwa z aprobatą głową, nawet obdarza aurorkę przelotnym uśmiechem. - Najwyższy czas, w moich czasach nie było nawet możliwości spotkań przed poznaniem rodziców! Dobrze, dobrze, czyli najwyraźniej za niedługo odbędzie się ślub w naszej Dolinie! Dobrze, że przynosisz takie dobre wieści! Ten nasz Potter staje się coraz to starszy, a dzieci wciąż nie ma… Taki cios dla rodziców… Za moich czasów w jego wieku to miałam już trójkę, a teraz proszę spojrzeć jakich nicponi muszę pilnować! To moje prawnuki, da pani wiarę! – do kobiety jakby nie dociera, że nie było mowy o żadnych zaręczynach, a co dopiero ślubie i dzieciach. Zapewne, po tej akcji za Potterem będą ciągnąć się najróżniejsze wymysły!
- Pociągi… Nie, nie mamy tutaj stacji, za małe miasteczko, choć takie popularne! Niedaleko, o tam za tamtym lasem – wskazuje ręką na domy przed sobą - w pobliżu cmentarza ciągnie się trakt. Tędy do Hogwartu się jedzie, wiedziałaś? – mówi konspiracyjnym szeptem, jakby przekazywała informacje wagi państwowej. - Oczywiście, mieszkający tutaj mugole nic nie wiedzą, dziwią się czemu nic tutaj nie przejeżdża, w sumie ten trakt to dla nich na stary wygląda! Ostatnio jednak coraz częściej słyszy się pociągi, chyba nawet się zatrzymują tutaj na chwilę. Ciekawe, ciekawe, może jakaś nowa trasa się otwarła? - kobieta niewiele wie na ten temat, wszystkie jej przypuszczenia opierają się na tym co zobaczy lub usłyszy. Pociągi przejeżdżające przed Dolinę naprawdę są prawdziwe, czy to może tylko wytwory wyobraźni starszej pani, która już na pierwszy rzut oka skłonna jest do tworzenia plotek?
- Nic o niej nie słyszałaś, młoda damo? Kilka lat temu Potter pojął za żonę dziewczynę od Blacków. Wręcz to niemożliwe, wszyscy myśleli, że to jakaś bzdura, by obalić znaczenie rodu... W końcu pani Potter nie była jakaś brzydka, upośledzona czy też chora… Więc dlaczego mieli ją wyżeniać z rodu, dając nawet na to pozwolenie! Jednak naprawdę była to Blackówna, nawet Prorok o tym pisał przez kilka numerów! A potem zniknęła, mówią że to ze wstydu… Upewnij się lepiej dobrze, czy rozwód jest wzięty! Nie ma nic gorszego niż wpakowanie się w małżeństwo z drugim dnem… Znaczy drugą kobietą. Kto wie, może jeszcze wróci, choć zniknęła tak nagle… Wydaje mi się, że pochłonął ją pobliski las… Jeśli wiesz co mam namyśli – spogląda na dziewczynę wymownie, w sposób niezwykle przenikliwy, jakby to ona wiedziała tutaj najwięcej, a wszystkie wysnute teorie spiskowe nie były tylko czczym gadaniem.
***
Rozmówczyni nie zmieniła swojego nastawienia, choć wytłumaczenie, dla którego dwójka młodych osób niepokoiła kobietę z dzieckiem, wydawało się przekonujące. Dopiero czarujący uśmiech Gawaina zmiękczył jej serce na tyle, by udzieliła jakichkolwiek informacji.
- Pogłoski? Jakie pogłoski? To pewnie jakieś banialuki wymyślane przez starszyznę nudzącą się w swoich domach. Ot co, za mało zajęcia mają! Ja to nawet nie wiedziałam, że są kolejne domy na sprzedaż, choć nie dziwię się, kto chciałby mieszkać w takiej dziurze, gdzie każdy każdemu przez okna zagląda! Zero prywatności. ZERO! – kręci z niedowierzaniem głową, jakby to nie był pierwszy raz. - W każdym razie, nawet jeśli tutaj coś się dzieje, to o niczym nie wiem, za dużo obowiązków na głowie, zobaczycie, kiedy doczekacie się potomków, będziecie mieli dom do prowadzenia i szefa szowinistę na głowie. Czasami dziękuję, Merl… – urywa, lustrując parę spojrzeniem, w końcu nigdy nie wiadomo, czy ma się do czynienia z czarodziejami czy mugolami. - Niebiosom – poprawia się, kontynuując temat: - że tutaj jest tak cicho. Choć dla osób, które w swym nudnym życiu nie mają żadnych zajęć, Dolna jest przekleństwem. To tyle, bardziej nie mogę wam pomóc – rusza przed siebie, jakby chcąc wygonić przybyszy. - W sumie, to ostatnio nie widziałam Molly Carter, naszej lokalnej reporterki, pisującej do miejscowej gazety. Kto wie, może poszła po rozum do głowy i wyniosła się do Londynu? Na jej miejscu dawno szukałabym pracy w jakiejś większej gazecie, nawet jeśli miałaby to być kolumna z nekrologami! – chwyta za brzeg drzwi, patrząc na parę wyczekująco, wyraźnie życzyła sobie, by w końcu zniknęli z jej przedsionka.
Strona 1 z 16 • 1, 2, 3 ... 8 ... 16
Ulice
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka