Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Ulice
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulice
Dolina Godryka nie może poszczycić się dużą ilością ulic. Zaledwie jedno większe skrzyżowanie, kilka małych zaułków i jedna główna aleja przechodząca przez główny plac, łącząca wjazd i wyjazd z wioski. Wzdłuż niej, podobnie jak i przy innych, ciągną się rzędy domów, w większości zbudowanych z kamienia według starej mody. Stając na placyku i patrząc przed siebie można odnieść wrażenie, jakby cofnęło się o kilkaset lat. Na ulicach nie ma wielu samochodów, a od czasu do czasu potrafi pojawić się nawet wóz zaprzęgnięty w konie. Nocą nikłe światło dają elektryczne latarnie stylizowane na stare. Zaułki oddalające się jednak od głównej ulicy giną w mroku, który rozjaśnia jedynie odrobina blasku bijącego z okien stojących przy nich budynków.
Zostawiła panów samych i sama zaczęła rozglądać się po pokojach na parterze. Jednak szybko jej nadzieje zostały ostudzone, bo znalazła jedynie śmieci- ta kobieta naprawdę powinna tu posprzątać. Na pewno była zbyt zajęta plotkowaniem na wszystkie możliwe tematy, a najczęstszym to na pewno byli sąsiedzi, dlatego ten dom wyglądał potem jak chlew. Zawiedziona przeszukaniem parteru udała się powoli na piętro po drodze sprawdzając czy rozmowa panów nadal trwa. Pokoje na górze były o wiele bardziej osobiste, można było tutaj nawet poczuć zapach damskich perfum, zapewne używanych przez Carter. Weszła do najbliższego pomieszczenia i od razu zapach perfum został zakryty wonią starych książek i pergaminów. Zapaliła światło, a przed nią ukazała się sporych rozmiarów, jak na ten dom, biblioteka wypełniona zaskakująco dużą ilością książek. Teraz już wiedziała na co wszystkie pieniądze wydawała domowniczka. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które było zarazem miejscem pracy Carter. Wypełniała to miejsce cisza, tak znajoma z jej własnej biblioteczki, która nadawała pomieszczeniu majestatyczności. Podeszła najpierw do szafek i przejrzała tytuły książek w jakich zaczytywała się reporterka, rozpoznała paru autorów, których czasem sama czytywała. W końcu całą swoją uwagę zwróciła na biurko, które od początku ją zaintrygowało. Usiadła na krześle, na którym siadywała Molly Carter i popatrzyła na to pomieszczenie z tego punktu, tak jak robiła to właścicielka domu. Jej uwaga skupiła się na zdjęciach znajdujących się na biurku.
- To może być interesujące. – wymruczała sama do siebie biorąc pierwsze do ręki.
- To może być interesujące. – wymruczała sama do siebie biorąc pierwsze do ręki.
Zdjęcia były wykonane magicznym aparatem, zapewne tym samym który znajdował się na jednej z szafek. Pomimo plam z wosku postacie wciąż były rozpoznawalne, w niektórych momentach twarz trójki osobników była doskonale widoczna. Na pewno po ich opublikowaniu lub przesłaniu w odpowiednie ręce, fotografie zostałyby odpowiednio wykorzystane do pojmania osób, którzy… No właśnie. Okolice grobu były zastawione wielkimi skrzyniami z otworami na świeże powietrze, a sami mężczyźni zagłębiali się jakby… W dziurę, w której powinna znajdować się trumna. Czy to nowy rodzaj profanacji miejsc wiecznego spoczynku, czy może nagrobek jest tylko atrapą, która służy przemytnikom do przechowywania nielegalnych przedmiotów, a raczej… Stworzeń żywych, bo tylko one potrzebują tlenu do przeżycia w skrzyniach?
Czyżby Molly Carter zniknęła, bo dowiedzieli się, że nadgorliwa fotoreporterka uwieczniła ich na fotografiach?
| Elizabeth możesz udać się wraz ze zdjęciem na cmentarz, by przyjrzeć się owemu nagrobkowi lub przeszukać inne pomieszczenia w domu.
Czyżby Molly Carter zniknęła, bo dowiedzieli się, że nadgorliwa fotoreporterka uwieczniła ich na fotografiach?
| Elizabeth możesz udać się wraz ze zdjęciem na cmentarz, by przyjrzeć się owemu nagrobkowi lub przeszukać inne pomieszczenia w domu.
Zaczęła automatycznie zdrapywać placem wosk, gdy w skupieniu obserwowała zdjęcie. Czuła jakby wszystko się zatrzymało i oto wszechświat pokazywał jej swoje tajemnice. Słyszała tylko bicie swojego serca, które przy każdym nowo rozpoznanym szczególe przechodziło krótką arytmię. Widziała twarze trójki mężczyzn, przerażająco realne jakby znajdowała się w tej chwili na cmentarzu wraz z reporterką. Wchodzili oni do dziury, ciemnej i mrocznej jak wszystkie przeznaczone do ostatniego spoczynku. To nie był pogrzeb i to nie była kradzież. Jak bardzo by chciała, aby to jednak była grupka złodziejaszków, która zapomniała, że to miejsce sacrum. Jednak postawione dookoła skrzynie, które miały dziury, a nie powinny mieć dziur. I z tego wszystkiego to właśnie to te otwory najbardziej ją przeraziły. Niby takie małe, prawie niezauważalne, ale jednak świadczące, że były tam żywe istoty. Wiedziała z listu, że byli to przemytnicy, ale nie wiedziała czym się zajmowali i była coraz bardziej pewna, że to odkrycie może być bardziej makabryczne niż te małe otwory w skrzyniach. Chyba właśnie znalazła powód nagłej nieobecności Molly Carter i musiała uważać, bo nie wiadomo do czego Ci ludzie byli zdolni. Byli to miejscowi czy ktoś przejezdny? Nie może tego zdjęcia pokazać, zbyt wiele szczegółów. Musi udać się na cmentarz. Wstała szybko, aż krzesło wydawało piskliwy dźwięk przesuwając po podłodze. Schowała zdjęcie do kieszeni i ruszyła do wciąż rozmawiających panów.
- Bardzo dziękujemy za pomoc, ale my już się musimy zbierać. – powiedziała będąc wystarczająco blisko. – Dom jest wart uwagi, musimy pomyśleć. Teraz jednak nie mamy już czasu. Dowidzenia. – pożegnała się z nim szybko nie chcąc wdawać się w dyskusje. Nie odzywała się do Longbottoma aż nie wyszli po za ogrodzenie i wtedy zwolniła. – Musimy iść na cmentarz, znalazłam to zdjęcie w bibliotece. To jest chyba powód zniknięcia Molly Carter, więc musimy uważać. – pokazała mu fotografie i nie rozmawiając więcej udali się w ciszy do miasta umarłych.
- Bardzo dziękujemy za pomoc, ale my już się musimy zbierać. – powiedziała będąc wystarczająco blisko. – Dom jest wart uwagi, musimy pomyśleć. Teraz jednak nie mamy już czasu. Dowidzenia. – pożegnała się z nim szybko nie chcąc wdawać się w dyskusje. Nie odzywała się do Longbottoma aż nie wyszli po za ogrodzenie i wtedy zwolniła. – Musimy iść na cmentarz, znalazłam to zdjęcie w bibliotece. To jest chyba powód zniknięcia Molly Carter, więc musimy uważać. – pokazała mu fotografie i nie rozmawiając więcej udali się w ciszy do miasta umarłych.
Przejrzenie zdjęć okazało się trafną decyzją, na tyle, że Elizabeth postanowiła opuścić domostwo wraz z Gawainem – ku zaskoczeniu mężczyzny, który jednak nie protestował, widząc poruszenie na twarzy Falwey, a także słysząc, że ledwie kontroluje swój głos podczas szybkiego pożegnania z gospodarzem. Kobieta nic więcej nie potrzebowała, przeczucie mówiło jej, że jest coraz bliżej rozwiązania zagadki Molly Carter. Wytłumaczyła swojemu partnerowi, co znalazła, podzieliła się obawami i z nadzieją, że bałaganiarska reporterka wciąż żyje, teleportowali się w pobliże cmentarza. Liczył się czas, kto wie, co spotkało Molly – może jeszcze żyje, a może leży w tym grobie… Pochowana żywcem?
| Elizabeth, Gawain, trafiacie na uliczki cmentarza. By znaleźć odpowiedni grób rzucacie kostką k6. Wylosowanie wartości 2, 4 lub 6, wiąże się z odnalezieniem właściwego nagrobka.
/zt dla wszystkich w tej lokalizacji; zapraszam na cmentarz
| Elizabeth, Gawain, trafiacie na uliczki cmentarza. By znaleźć odpowiedni grób rzucacie kostką k6. Wylosowanie wartości 2, 4 lub 6, wiąże się z odnalezieniem właściwego nagrobka.
/zt dla wszystkich w tej lokalizacji; zapraszam na cmentarz
|koniec października
Pojawiła się w pracy wcześnie rano, po w większości nie przespanej nocy. Ostatnio znowu dręczyły ją złe sny, więc aż do czwartej rano siedziała, czytając niedawno nabytą książkę poświęconą umiejętności hipnozy, która niezwykle ją zaciekawiła i nawet uznała, że koniecznie musi dowiedzieć się na temat tej dziedziny czegoś więcej. Później przespała się może z dwie, trzy godziny i wyruszyła do pracy, zjawiając się w biurze jako jedna z pierwszych. Jej biurko w Kwaterze Głównej Amnezjatorów było położone gdzieś w kącie sali, na uboczu, dostała je już po ukończeniu stażu. Prawdę mówiąc, nie przepadała za dużą ilością papierkowej roboty, chociaż musiała przyznać, że czasami pomagała ona usystematyzować wnioski. I przez pierwszą godzinę pracy to właśnie robiła; przeglądała teczki akcji z ostatnich dwóch tygodni, jednocześnie notując co ciekawsze spostrzeżenia w swoim kajecie. Nawet jeśli większość z tych spraw była błaha, typu modyfikowanie pamięci mugoli, którzy byli świadkami czyjejś aportacji w środku miasta lub lekkomyślnego użycia czarów, to jednak niekiedy nawet takie zdarzenia mogły dostarczyć jej ciekawych informacji. Pracując z mugolami i rozmawiając z nimi w tej krótkiej chwili przed usunięciem z ich wspomnień śladów świata magii, powoli przekonywała się, że tak naprawdę wcale nie różnili się znacząco od czarodziejów. Nie wydawali się ułomni czy mniej inteligentni, więc to nie tutaj musiała leżeć ta różnica pomiędzy nimi a czarodziejami. Czyżby więc chodziło wyłącznie o pierwiastek magii, którą ci drudzy posiadali, a mugole nie, wskutek czego odbierali świat na swój własny, inny sposób? Ciekawe, bardzo ciekawe. I w zasadzie to ciekawiło ją od dawna, odkąd jako dziecko podsłuchała rozmowę dorosłych o zamieszaniu, jakie wówczas rozgrywało się w świecie mugoli.
Zrobiła sobie bardzo mocną herbatę, by skuteczniej się rozbudzić; przyzwyczaiła się do małych ilości snu, więc nie miała większego problemu ze skupieniem się na swoich czynnościach. I kiedy siedziała tak, godzinę, może dwie, wertując te akta i obserwując kątem oka, jak w kwaterze pojawiają się kolejni pracownicy, nagle ktoś podszedł do jej biurka. Rozpoznała Davida Bella, starszego od niej o dziesięć lat amnezjatora, z którym kilkukrotnie współpracowała.
- Mamy wezwanie, Spencer-Moon – rzucił do niej. – Paskudne rozszczepienie w Dolinie Godryka, świadkami jest kilku mugoli. Ktoś musi szybko się tym zająć, zanim powiadomią swoje służby i panika wśród niemagicznych się rozszerzy.
Luna zdawała sobie sprawę, że skoro zaledwie parę miesięcy temu zakończyła staż, często dostawała, podobnie jak inni początkujący, zadania właśnie tego typu. Jak na razie rzadko angażowano ją do naprawdę poważnych, niebezpiecznych spraw. Ona tu sobie w duchu marzyła o Departamencie Tajemnic i znalezieniu idealnej dla siebie tematyki badawczej, a tymczasem póki co musiała zapracować na zaufanie w obecnym wydziale! Cóż... Jak to mawiał jej ojciec, na wszystko potrzeba było czasu, więc z uśmiechem przyklejonym do twarzy (wcale nie tak bardzo udawanym) odłożyła teczki, wsunęła nieodłączny notatnik do wewnętrznej kieszeni szaty i w pośpiechu ruszyła za Bellem.
Zmaterializowali się na uboczu, za jakimś budynkiem; jeszcze tego brakowało, by oni sami stali się przyczyną paniki wśród mugoli! Zwłaszcza w takim miejscu, jak Dolina Godryka, gdzie prócz mugoli żyło sporo rodzin czarodziejskich, dbających o ukrywanie swojego istnienia i nie zwracanie na siebie uwagi. Bell zdążył ją poinformować, że uzdrowiciele zostali niezwłocznie wezwani, by poskładać lekkomyślnego nieszczęśnika, który najprawdopodobniej deportował się w zbyt dużym pośpiechu i zostawił za sobą własne nogi.
Wyszli zza rogu budynku, znajdując się w jednej z nielicznych uliczek przecinających małą miejscowość. Niemal natychmiast uderzył w nich zimny podmuch wilgotnego, jesiennego powietrza, jednak prawie nie zwrócili na to uwagi, skupieni przede wszystkim na czekającym ich zadaniu. Szczęście w nieszczęściu, że w okolicy nie było zbyt dużo ludzi, uliczka znajdowała się prawie na skraju miasteczka. Kilkoro zakamuflowanych czarodziejów próbowało zebrać do kupy niewielką grupkę spanikowanych mugoli, wrzeszczących coś o szaleńcu, który zaatakował w ich miasteczku i porzucił na ulicy poćwiartowane zwłoki, a jeszcze inni właśnie podnosili z ziemi krwawiące nogi, odziane w buty i dolne części nogawki spodni. Luna na widok poszarpanych, sterczących kości i tryskającej krwi mimowolnie się wzdrygnęła; nie znosiła tego typu widoków, bo raz, przypominały jej o tragicznej śmierci matki, a dwa, miała świadomość, że na miejscu tego czarodzieja najprawdopodobniej byłaby już martwa, w końcu trauma krwi mogła ją zabić już przy dużo lżejszych ranach.
- Gdzie ten czarodziej? – zapytała, odwracając wzrok i próbując wypatrzeć resztę ciała owego pechowego delikwenta.
- Jest ulicę dalej, uzdrowiciele próbują opanować krwotok. Jestem pewien, że w Mungu przyprawią mu nogi z powrotem, już nie z takimi wypadkami sobie radzili. I następnym razem z pewnością będzie ostrożniejszy.
Pewnie miał rację; rozszczepienia zdarzały się, zdarzają i będą zdarzać. Także w Hogwarcie, gdy się uczyła tej umiejętności na szóstym roku, zdarzały się przypadki uczniów zostawiających części ciała w miejscu startu.
- Zajmijmy się tymi mugolami – zaproponowała jednak, nie chcąc myśleć zbyt wiele o rozszczepionym czarodzieju, który był już pod dobrą opieką. Teraz pozostawało się skupić na ich właściwym zadaniu – modyfikacji pamięci świadków, którzy w tej chwili wyglądali na wyraźnie przerażonych i szeptali między sobą. Luna usłyszała kolejne wygłaszane drżącymi głosami uwagi o grasujących szaleńcach i obawy, kto następny padnie ich ofiarą. Mugoli było pięciu, trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy z nich wydawał się inaczej manifestować swój strach; stojący najbliżej mężczyzna nerwowo przytupywał i miął dłonie, pierwsza kobieta była biała jak papier i sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz zemdleć, druga rozglądała się chaotycznie i mamrotała do siebie, kolejny kręcił się w kółko, a ostatni zasypywał wszystkich pytaniami i snuł własne teorie dotyczące zajścia.
Każdym mugolem trzeba było zająć się na osobności, tak, by pozostali nie wpadli w jeszcze większą panikę na widok różdżek i rzucanych zaklęć. Po wymianie kilku zdań z dwójką pilnujących ich czarodziejów i upewnieniu się, że nie było jeszcze innych pozamagicznych świadków, którzy uciekli, Luna postanowiła zacząć od zajęcia się najbardziej rozemocjonowaną kobietą, zabierając ją za pobliski mur otoczony rachitycznymi drzewami, gdzie dyskretnie rzuciła czary uniemożliwiające podsłuchanie przez postronne osoby. Rozmowa z nią nie należała jednak do łatwych; mugolka, mogąca mieć około trzydziestu pięciu lat, szeptała coś o zakrwawionych nogach leżących na chodniku i strachu o swoje dzieci, które codziennie wracały tą drogą ze szkoły, trudno było od niej wyciągnąć coś innego. Wbrew pozorom, rozmawianie ze świadkami nie było jedynie jej fanaberią podyktowaną naukową ciekawością; w końcu trzeba było również się zorientować, jak wiele trzeba usunąć bądź zmienić w pamięci takiej osoby. Luna ukróciła jej niepokoje szybkim „Obliviate”, prócz wymazania wspomnienia drastycznego widoku zaszczepiając w jej umyśle przekonanie, jakoby jej osłabienie było efektem zwykłego przemęczenia. Wzrok mugolki na moment zamglił się i rozmarzył, jak to zwykle miało miejsce przy poprawnie rzuconym zaklęciu zapomnienia.
Jej współpracownik także zajmował się którymś ze świadków, więc Luna zabrała kolejnego, jak się okazało, mężczyznę, który najwięcej mówił.
- Zajmuje się pani tą sprawą? – zagadał ją natychmiast; być może uznał ich za przedstawicieli mugolskich służb? Widziała jednak, że łypał na nią z podejrzliwością. Może z powodu młodego wieku i tego, że pewnie nie wyglądała szczególnie profesjonalnie?
Luna skinęła głową, postanawiając się tym nie przejmować, skoro i tak za kilka minut mugol opuści to miejsce ze zmienionymi wspomnieniami i nie będzie mieć pojęcia, że w ogóle się spotkali. Zajmowała się, choć nie w takim sensie, jak mógł sobie to wyobrażać ten mugol.
- Co dokładnie pan widział, panie...
- Thompson – podsunął mugol.
- Proszę mi o tym opowiedzieć, panie Thompson. Co wydarzyło się na tej ulicy?
Lustrowała go czujnym, bystrym spojrzeniem jasnozielonych oczu. Może od niego dowie się czegoś ciekawszego?
- To było bardzo, bardzo dziwne. Przez chwilę aż myślałem, że może mam omamy, nigdy nie widziałem niczego takiego nawet na filmach!
Luna nie zapytała, co to są te filmy, bo nie to było teraz najważniejsze; dalej słuchała go uważnie, mając wrażenie, że ten mugol mógł widzieć samo zajście z próbą aportacji poszkodowanego czarodzieja, a nie jedynie jego rozerwane ciało.
- Proszę mówić – podsunęła mu.
- Właśnie wyszedłem z domu, kiedy zobaczyłem, jak tamten mężczyzna dziwnie podskoczył w miejscu, zupełnie, jakby się czegoś wystraszył... I po chwili górna połowa jego ciała zniknęła, dosłownie rozpłynęła się w powietrzu! Usłyszałem jeszcze zduszony krzyk, który nagle się urwał, a potem zobaczyłem, że jego nogi upadają na ziemię, lało się z nich tak dużo krwi! – ciągnął mugol z przejęciem. – Musi pani przyznać, że to naprawdę niezwykłe! Ta kobieta, która stała z nami na chodniku... Pojawiła się tam później, jestem pewien, że myślała, że to zrobił jakiś świr, ale... Dziwne, bardzo dziwne! Zupełnie jak jakieś... czary! Pewnie sama pani uzna mnie teraz za wariata, ale nie wiem, jak inaczej to określić.
Mugol kręcił się w miejscu i z przejęciem mierzwił swoje włosy. Miał może około czterdziestu lat, i z pewnością próbował jakoś logicznie wyjaśnić to zdarzenie, którego był świadkiem na ulicy. Wyglądał na bardzo dociekliwego; Luna była niemal pewna, że bez wymazania pamięci po odejściu stąd próbowałby dalej drążyć, może stałby się jednym z sympatyków dziwacznych teorii spiskowych, którymi wydawali się pasjonować niektórzy mugole. Może wielu z nich tak naprawdę byli świadkami jakichś magicznych incydentów, którymi nie zdążyli w odpowiednio szybkim czasie zająć się amnezjatorzy?
- Oczywiście, będziemy próbowali rozwikłać tę nietypową zagadkę. Jak pan mówi, to jest bardzo nietypowa sprawa. – Dla czarodziejów nie była, no ale przecież póki co udawała przedstawicielkę mugolskich służb. – Dziękuję panu za opowiedzenie mi o zajściu, z pewnością będzie to dla nas bardzo pomocne.
W tym momencie wyciągnęła z kieszeni różdżkę.
- Obliviate. – Wzrok mugola zamglił się, z jego twarzy zniknęło całe rozemocjonowanie sprzed chwili. I kiedy po pewnym czasie stąd wyszedł, nie pamiętał niczego o znikającym mężczyźnie, porzuconych na chodniku nogach czy młodej kobiecie, której z takim przejęciem o tym opowiadał. Był to dla niego dzień, jak każdy inny, a Luna i jej towarzysz, już po zakończeniu wszystkich czynności na miejscu zajścia i upewnieniu się, że wszyscy postronni mugole mają zmodyfikowane wspomnienia, wrócili do ministerstwa, gdzie czekało na nich wypełnienie raportu z interwencji.
| zt.
Pojawiła się w pracy wcześnie rano, po w większości nie przespanej nocy. Ostatnio znowu dręczyły ją złe sny, więc aż do czwartej rano siedziała, czytając niedawno nabytą książkę poświęconą umiejętności hipnozy, która niezwykle ją zaciekawiła i nawet uznała, że koniecznie musi dowiedzieć się na temat tej dziedziny czegoś więcej. Później przespała się może z dwie, trzy godziny i wyruszyła do pracy, zjawiając się w biurze jako jedna z pierwszych. Jej biurko w Kwaterze Głównej Amnezjatorów było położone gdzieś w kącie sali, na uboczu, dostała je już po ukończeniu stażu. Prawdę mówiąc, nie przepadała za dużą ilością papierkowej roboty, chociaż musiała przyznać, że czasami pomagała ona usystematyzować wnioski. I przez pierwszą godzinę pracy to właśnie robiła; przeglądała teczki akcji z ostatnich dwóch tygodni, jednocześnie notując co ciekawsze spostrzeżenia w swoim kajecie. Nawet jeśli większość z tych spraw była błaha, typu modyfikowanie pamięci mugoli, którzy byli świadkami czyjejś aportacji w środku miasta lub lekkomyślnego użycia czarów, to jednak niekiedy nawet takie zdarzenia mogły dostarczyć jej ciekawych informacji. Pracując z mugolami i rozmawiając z nimi w tej krótkiej chwili przed usunięciem z ich wspomnień śladów świata magii, powoli przekonywała się, że tak naprawdę wcale nie różnili się znacząco od czarodziejów. Nie wydawali się ułomni czy mniej inteligentni, więc to nie tutaj musiała leżeć ta różnica pomiędzy nimi a czarodziejami. Czyżby więc chodziło wyłącznie o pierwiastek magii, którą ci drudzy posiadali, a mugole nie, wskutek czego odbierali świat na swój własny, inny sposób? Ciekawe, bardzo ciekawe. I w zasadzie to ciekawiło ją od dawna, odkąd jako dziecko podsłuchała rozmowę dorosłych o zamieszaniu, jakie wówczas rozgrywało się w świecie mugoli.
Zrobiła sobie bardzo mocną herbatę, by skuteczniej się rozbudzić; przyzwyczaiła się do małych ilości snu, więc nie miała większego problemu ze skupieniem się na swoich czynnościach. I kiedy siedziała tak, godzinę, może dwie, wertując te akta i obserwując kątem oka, jak w kwaterze pojawiają się kolejni pracownicy, nagle ktoś podszedł do jej biurka. Rozpoznała Davida Bella, starszego od niej o dziesięć lat amnezjatora, z którym kilkukrotnie współpracowała.
- Mamy wezwanie, Spencer-Moon – rzucił do niej. – Paskudne rozszczepienie w Dolinie Godryka, świadkami jest kilku mugoli. Ktoś musi szybko się tym zająć, zanim powiadomią swoje służby i panika wśród niemagicznych się rozszerzy.
Luna zdawała sobie sprawę, że skoro zaledwie parę miesięcy temu zakończyła staż, często dostawała, podobnie jak inni początkujący, zadania właśnie tego typu. Jak na razie rzadko angażowano ją do naprawdę poważnych, niebezpiecznych spraw. Ona tu sobie w duchu marzyła o Departamencie Tajemnic i znalezieniu idealnej dla siebie tematyki badawczej, a tymczasem póki co musiała zapracować na zaufanie w obecnym wydziale! Cóż... Jak to mawiał jej ojciec, na wszystko potrzeba było czasu, więc z uśmiechem przyklejonym do twarzy (wcale nie tak bardzo udawanym) odłożyła teczki, wsunęła nieodłączny notatnik do wewnętrznej kieszeni szaty i w pośpiechu ruszyła za Bellem.
Zmaterializowali się na uboczu, za jakimś budynkiem; jeszcze tego brakowało, by oni sami stali się przyczyną paniki wśród mugoli! Zwłaszcza w takim miejscu, jak Dolina Godryka, gdzie prócz mugoli żyło sporo rodzin czarodziejskich, dbających o ukrywanie swojego istnienia i nie zwracanie na siebie uwagi. Bell zdążył ją poinformować, że uzdrowiciele zostali niezwłocznie wezwani, by poskładać lekkomyślnego nieszczęśnika, który najprawdopodobniej deportował się w zbyt dużym pośpiechu i zostawił za sobą własne nogi.
Wyszli zza rogu budynku, znajdując się w jednej z nielicznych uliczek przecinających małą miejscowość. Niemal natychmiast uderzył w nich zimny podmuch wilgotnego, jesiennego powietrza, jednak prawie nie zwrócili na to uwagi, skupieni przede wszystkim na czekającym ich zadaniu. Szczęście w nieszczęściu, że w okolicy nie było zbyt dużo ludzi, uliczka znajdowała się prawie na skraju miasteczka. Kilkoro zakamuflowanych czarodziejów próbowało zebrać do kupy niewielką grupkę spanikowanych mugoli, wrzeszczących coś o szaleńcu, który zaatakował w ich miasteczku i porzucił na ulicy poćwiartowane zwłoki, a jeszcze inni właśnie podnosili z ziemi krwawiące nogi, odziane w buty i dolne części nogawki spodni. Luna na widok poszarpanych, sterczących kości i tryskającej krwi mimowolnie się wzdrygnęła; nie znosiła tego typu widoków, bo raz, przypominały jej o tragicznej śmierci matki, a dwa, miała świadomość, że na miejscu tego czarodzieja najprawdopodobniej byłaby już martwa, w końcu trauma krwi mogła ją zabić już przy dużo lżejszych ranach.
- Gdzie ten czarodziej? – zapytała, odwracając wzrok i próbując wypatrzeć resztę ciała owego pechowego delikwenta.
- Jest ulicę dalej, uzdrowiciele próbują opanować krwotok. Jestem pewien, że w Mungu przyprawią mu nogi z powrotem, już nie z takimi wypadkami sobie radzili. I następnym razem z pewnością będzie ostrożniejszy.
Pewnie miał rację; rozszczepienia zdarzały się, zdarzają i będą zdarzać. Także w Hogwarcie, gdy się uczyła tej umiejętności na szóstym roku, zdarzały się przypadki uczniów zostawiających części ciała w miejscu startu.
- Zajmijmy się tymi mugolami – zaproponowała jednak, nie chcąc myśleć zbyt wiele o rozszczepionym czarodzieju, który był już pod dobrą opieką. Teraz pozostawało się skupić na ich właściwym zadaniu – modyfikacji pamięci świadków, którzy w tej chwili wyglądali na wyraźnie przerażonych i szeptali między sobą. Luna usłyszała kolejne wygłaszane drżącymi głosami uwagi o grasujących szaleńcach i obawy, kto następny padnie ich ofiarą. Mugoli było pięciu, trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy z nich wydawał się inaczej manifestować swój strach; stojący najbliżej mężczyzna nerwowo przytupywał i miął dłonie, pierwsza kobieta była biała jak papier i sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz zemdleć, druga rozglądała się chaotycznie i mamrotała do siebie, kolejny kręcił się w kółko, a ostatni zasypywał wszystkich pytaniami i snuł własne teorie dotyczące zajścia.
Każdym mugolem trzeba było zająć się na osobności, tak, by pozostali nie wpadli w jeszcze większą panikę na widok różdżek i rzucanych zaklęć. Po wymianie kilku zdań z dwójką pilnujących ich czarodziejów i upewnieniu się, że nie było jeszcze innych pozamagicznych świadków, którzy uciekli, Luna postanowiła zacząć od zajęcia się najbardziej rozemocjonowaną kobietą, zabierając ją za pobliski mur otoczony rachitycznymi drzewami, gdzie dyskretnie rzuciła czary uniemożliwiające podsłuchanie przez postronne osoby. Rozmowa z nią nie należała jednak do łatwych; mugolka, mogąca mieć około trzydziestu pięciu lat, szeptała coś o zakrwawionych nogach leżących na chodniku i strachu o swoje dzieci, które codziennie wracały tą drogą ze szkoły, trudno było od niej wyciągnąć coś innego. Wbrew pozorom, rozmawianie ze świadkami nie było jedynie jej fanaberią podyktowaną naukową ciekawością; w końcu trzeba było również się zorientować, jak wiele trzeba usunąć bądź zmienić w pamięci takiej osoby. Luna ukróciła jej niepokoje szybkim „Obliviate”, prócz wymazania wspomnienia drastycznego widoku zaszczepiając w jej umyśle przekonanie, jakoby jej osłabienie było efektem zwykłego przemęczenia. Wzrok mugolki na moment zamglił się i rozmarzył, jak to zwykle miało miejsce przy poprawnie rzuconym zaklęciu zapomnienia.
Jej współpracownik także zajmował się którymś ze świadków, więc Luna zabrała kolejnego, jak się okazało, mężczyznę, który najwięcej mówił.
- Zajmuje się pani tą sprawą? – zagadał ją natychmiast; być może uznał ich za przedstawicieli mugolskich służb? Widziała jednak, że łypał na nią z podejrzliwością. Może z powodu młodego wieku i tego, że pewnie nie wyglądała szczególnie profesjonalnie?
Luna skinęła głową, postanawiając się tym nie przejmować, skoro i tak za kilka minut mugol opuści to miejsce ze zmienionymi wspomnieniami i nie będzie mieć pojęcia, że w ogóle się spotkali. Zajmowała się, choć nie w takim sensie, jak mógł sobie to wyobrażać ten mugol.
- Co dokładnie pan widział, panie...
- Thompson – podsunął mugol.
- Proszę mi o tym opowiedzieć, panie Thompson. Co wydarzyło się na tej ulicy?
Lustrowała go czujnym, bystrym spojrzeniem jasnozielonych oczu. Może od niego dowie się czegoś ciekawszego?
- To było bardzo, bardzo dziwne. Przez chwilę aż myślałem, że może mam omamy, nigdy nie widziałem niczego takiego nawet na filmach!
Luna nie zapytała, co to są te filmy, bo nie to było teraz najważniejsze; dalej słuchała go uważnie, mając wrażenie, że ten mugol mógł widzieć samo zajście z próbą aportacji poszkodowanego czarodzieja, a nie jedynie jego rozerwane ciało.
- Proszę mówić – podsunęła mu.
- Właśnie wyszedłem z domu, kiedy zobaczyłem, jak tamten mężczyzna dziwnie podskoczył w miejscu, zupełnie, jakby się czegoś wystraszył... I po chwili górna połowa jego ciała zniknęła, dosłownie rozpłynęła się w powietrzu! Usłyszałem jeszcze zduszony krzyk, który nagle się urwał, a potem zobaczyłem, że jego nogi upadają na ziemię, lało się z nich tak dużo krwi! – ciągnął mugol z przejęciem. – Musi pani przyznać, że to naprawdę niezwykłe! Ta kobieta, która stała z nami na chodniku... Pojawiła się tam później, jestem pewien, że myślała, że to zrobił jakiś świr, ale... Dziwne, bardzo dziwne! Zupełnie jak jakieś... czary! Pewnie sama pani uzna mnie teraz za wariata, ale nie wiem, jak inaczej to określić.
Mugol kręcił się w miejscu i z przejęciem mierzwił swoje włosy. Miał może około czterdziestu lat, i z pewnością próbował jakoś logicznie wyjaśnić to zdarzenie, którego był świadkiem na ulicy. Wyglądał na bardzo dociekliwego; Luna była niemal pewna, że bez wymazania pamięci po odejściu stąd próbowałby dalej drążyć, może stałby się jednym z sympatyków dziwacznych teorii spiskowych, którymi wydawali się pasjonować niektórzy mugole. Może wielu z nich tak naprawdę byli świadkami jakichś magicznych incydentów, którymi nie zdążyli w odpowiednio szybkim czasie zająć się amnezjatorzy?
- Oczywiście, będziemy próbowali rozwikłać tę nietypową zagadkę. Jak pan mówi, to jest bardzo nietypowa sprawa. – Dla czarodziejów nie była, no ale przecież póki co udawała przedstawicielkę mugolskich służb. – Dziękuję panu za opowiedzenie mi o zajściu, z pewnością będzie to dla nas bardzo pomocne.
W tym momencie wyciągnęła z kieszeni różdżkę.
- Obliviate. – Wzrok mugola zamglił się, z jego twarzy zniknęło całe rozemocjonowanie sprzed chwili. I kiedy po pewnym czasie stąd wyszedł, nie pamiętał niczego o znikającym mężczyźnie, porzuconych na chodniku nogach czy młodej kobiecie, której z takim przejęciem o tym opowiadał. Był to dla niego dzień, jak każdy inny, a Luna i jej towarzysz, już po zakończeniu wszystkich czynności na miejscu zajścia i upewnieniu się, że wszyscy postronni mugole mają zmodyfikowane wspomnienia, wrócili do ministerstwa, gdzie czekało na nich wypełnienie raportu z interwencji.
| zt.
|31 grudnia, przed sabatem
Kto by się spodziewał, że będzie w tym roku zmuszony to pójścia na istne nudną imprezę, która - chyba na zamówienie Nottów ma początek w kasynie. Czyżby lady Nott chciała w ten sposób jemu pokazać, że może i jest zaproszony, lecz to nie jest miejsce dla niego? Chce pokazać jemu swoją wyższość, taką samą, jaką wyraziła w swoim durnym zaproszeniu? A może liczyła, że gdy rudzielec dowie się o kasynie, to zrezygnuje z przyjścia i tym samym zrobi jej prezent na nowy rok? Tylko Merlin wie, jak bardzo Barry nie chciał iść na ten bal, na którym może być więcej wrogów niż przyjaciół. I jeszcze się wymaga, by nie prowokował nikogo. Te wszystkie zasady, nakazy i zakazy wręczy hulały jemu w głowie. Nie mogły utrzymać się w pamięci, gdyż ich było za dużo, także po prostu porzucił książkę i liczył na szczęście. Bo tylko ze względu na Marcelyn tam przyjdzie. Tak, przyjdzie, ale później, kiedy będzie zbliżała się odpowiednia pora. Skoro i tak nie będzie potrafił się odnaleźć w snobistycznym miejscu, to nie musi się tam śpieszyć. Jeszcze jest sporo czasu, a nóż widelec spotka się z kimś, z kim się rozluźni.
Lecz zanim uda się na drugą imprezę, która pewnie powoli się przygotowuje, umówił się z jedną klientką, nieopodal gospody pod hipogryfem. Zaczął z nią rozmawiać swobodnie, aż w końcu przyszło na wymianę towaru na pieniądz. Sprawdził, czy nikt jego nie obserwuje, a następnie szybko podarował kobiecie towar, a zarobioną sakiewkę wrzucił do swojej wsiąkiewki. Rudzielec z uśmiechem na ustach podziękował za transakcję, kiwnął głową i pozwolił kobiecie się oddalić, a on po chwili ruszył wzdłuż ulicy w stronę placu, na którym miały rozgrywać się świąteczne zabawy z okazji nadchodzącego Nowego Roku. Dlaczego tu nie może ich spędzić, spokojnie, bez sztywnych i narzuconych z góry zasad, tylko w miejscu, w którym będzie czuł się niczym uwięziony ptak w klatce. Bez wyjścia, bez powietrza, bez wody. Zniewolony.
Kto by się spodziewał, że będzie w tym roku zmuszony to pójścia na istne nudną imprezę, która - chyba na zamówienie Nottów ma początek w kasynie. Czyżby lady Nott chciała w ten sposób jemu pokazać, że może i jest zaproszony, lecz to nie jest miejsce dla niego? Chce pokazać jemu swoją wyższość, taką samą, jaką wyraziła w swoim durnym zaproszeniu? A może liczyła, że gdy rudzielec dowie się o kasynie, to zrezygnuje z przyjścia i tym samym zrobi jej prezent na nowy rok? Tylko Merlin wie, jak bardzo Barry nie chciał iść na ten bal, na którym może być więcej wrogów niż przyjaciół. I jeszcze się wymaga, by nie prowokował nikogo. Te wszystkie zasady, nakazy i zakazy wręczy hulały jemu w głowie. Nie mogły utrzymać się w pamięci, gdyż ich było za dużo, także po prostu porzucił książkę i liczył na szczęście. Bo tylko ze względu na Marcelyn tam przyjdzie. Tak, przyjdzie, ale później, kiedy będzie zbliżała się odpowiednia pora. Skoro i tak nie będzie potrafił się odnaleźć w snobistycznym miejscu, to nie musi się tam śpieszyć. Jeszcze jest sporo czasu, a nóż widelec spotka się z kimś, z kim się rozluźni.
Lecz zanim uda się na drugą imprezę, która pewnie powoli się przygotowuje, umówił się z jedną klientką, nieopodal gospody pod hipogryfem. Zaczął z nią rozmawiać swobodnie, aż w końcu przyszło na wymianę towaru na pieniądz. Sprawdził, czy nikt jego nie obserwuje, a następnie szybko podarował kobiecie towar, a zarobioną sakiewkę wrzucił do swojej wsiąkiewki. Rudzielec z uśmiechem na ustach podziękował za transakcję, kiwnął głową i pozwolił kobiecie się oddalić, a on po chwili ruszył wzdłuż ulicy w stronę placu, na którym miały rozgrywać się świąteczne zabawy z okazji nadchodzącego Nowego Roku. Dlaczego tu nie może ich spędzić, spokojnie, bez sztywnych i narzuconych z góry zasad, tylko w miejscu, w którym będzie czuł się niczym uwięziony ptak w klatce. Bez wyjścia, bez powietrza, bez wody. Zniewolony.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zanim opuściła mieszkanie musiała upewnić się, że ma na sobie odpowiednią ilość ubrań - z jej drobnym ciałkiem, wyjście w chłód i śnieg było przecież poważnym przedsięwzięciem. Szczególnie wtedy, gdy planowała spędzić całą noc pod rozgwieżdżonym niebem, ciesząc się towarzystwem przyjaciół i świętując nadejście nowego roku. Oby był lepszy niż poprzedni. - myślała z nadzieją, poprawiając zawiązany wokół szyi szalik. Potem mogła już zamknąć za sobą drzwi i teleportować się wprost do Doliny Godryka.
Wylądowała w jednym z zaułków, przy głównej ulicy miasteczka. To był jej stały punkt aportacyjny w tej okolicy. Zadrżała mimowolnie, gdy chłodny powiew wiatr uderzył ją w twarz. Zamrugała intensywnie, zrzucając z rzęs płatki śniegu, które spadały gęsto z nieba. Naciągnęła mocniej na uszy swoją czapkę i poprawiła wystające spod niej warkocze. Och, będzie musiała szybko znaleźć grzane wino, jeśli planuje nie zamarznąć do północy! Pocieszona nieco wizją pachnącego korzennymi przyprawami, gorącego trunku wyszła na główną ulicę. Doskonale znała drogę do miejsca, w którym odbywały się tegoroczne obchody Sylwestrowe, więc lekkim i pewnym krokiem zmierzała w tamtą stronę. Gdyby nie było tak zimno, pewnie nawet zanuciłaby coś pod nosem, ale bała się, że oddech zamarznie jej w gardle jeśli będzie je niepotrzebnie otwierać. Mrużąc oczy dla ochrony przed padającym śniegiem nie widziała zbyt dobrze. Zapewne dlatego tak późno zorientowała się, że kilka metrów przed nią w tym samym kierunku podąża bardzo znajoma sylwetka. Rude włosy Weasley'ów umiała przecież rozpoznać wszędzie! Oczywiście nie był do Garrett, jego z pewnością rozpoznałaby szybciej. Nie miała jednak wątpliwości, że tuż przed nią znajduje się jego młodszy braciszek. Jej usteczka wykrzywił złośliwy uśmieszek, a w oczach błysnęły psotne ogniki. Nie zastanawiając się długo, schyliła się i nabrała w dłonie dużą garść śniegu. Dzięki rękawiczkom nie dokuczały jej przykre ukłucia chłodu, gdy zgniatała śnieg w zwartą kulkę. Gotową śnieżkę zważyła w dłoni, oceniając jej ciężar, by potem lepiej ocenić siłę potrzebną do rzucenia nią w ruchomy cel.
- Barry, orientuj się! - zawołała głośno, jednocześnie ciskając śniegiem w jego głowę. Jeśli będzie miała szczęście, młodszy rudzielec odwróci się akurat na czas, by dostać śniegiem prosto w nos!
Wylądowała w jednym z zaułków, przy głównej ulicy miasteczka. To był jej stały punkt aportacyjny w tej okolicy. Zadrżała mimowolnie, gdy chłodny powiew wiatr uderzył ją w twarz. Zamrugała intensywnie, zrzucając z rzęs płatki śniegu, które spadały gęsto z nieba. Naciągnęła mocniej na uszy swoją czapkę i poprawiła wystające spod niej warkocze. Och, będzie musiała szybko znaleźć grzane wino, jeśli planuje nie zamarznąć do północy! Pocieszona nieco wizją pachnącego korzennymi przyprawami, gorącego trunku wyszła na główną ulicę. Doskonale znała drogę do miejsca, w którym odbywały się tegoroczne obchody Sylwestrowe, więc lekkim i pewnym krokiem zmierzała w tamtą stronę. Gdyby nie było tak zimno, pewnie nawet zanuciłaby coś pod nosem, ale bała się, że oddech zamarznie jej w gardle jeśli będzie je niepotrzebnie otwierać. Mrużąc oczy dla ochrony przed padającym śniegiem nie widziała zbyt dobrze. Zapewne dlatego tak późno zorientowała się, że kilka metrów przed nią w tym samym kierunku podąża bardzo znajoma sylwetka. Rude włosy Weasley'ów umiała przecież rozpoznać wszędzie! Oczywiście nie był do Garrett, jego z pewnością rozpoznałaby szybciej. Nie miała jednak wątpliwości, że tuż przed nią znajduje się jego młodszy braciszek. Jej usteczka wykrzywił złośliwy uśmieszek, a w oczach błysnęły psotne ogniki. Nie zastanawiając się długo, schyliła się i nabrała w dłonie dużą garść śniegu. Dzięki rękawiczkom nie dokuczały jej przykre ukłucia chłodu, gdy zgniatała śnieg w zwartą kulkę. Gotową śnieżkę zważyła w dłoni, oceniając jej ciężar, by potem lepiej ocenić siłę potrzebną do rzucenia nią w ruchomy cel.
- Barry, orientuj się! - zawołała głośno, jednocześnie ciskając śniegiem w jego głowę. Jeśli będzie miała szczęście, młodszy rudzielec odwróci się akurat na czas, by dostać śniegiem prosto w nos!
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rudzielec szedł przed siebie, pozwalając, by śnieg swobodnie spadał na niego, jak i by wiatr przyjemnie uderzał w jego policzki. Przyjemnie się szło w taką pogodę, mimo iż odczuwało się chłód. Można było coś innego od londyńskiego pozoru ciepła wśród zimy, jak i nie czuło się smrodu osiadającego smogu w powietrzu w centrum.
Nagle usłyszał czyjś głos. W dodatku ta osoba wymówiła jego imię, więc odruchowo odwrócił się chcąc zobaczyć, co się dzieje i kto jego woła. Na jego nieszczęście - co za szczęście w nieszczęściu, akurat w tym samym momencie oberwał ze śnieżnej kulki. Zaskoczony zamrugał parę razy powiekami i rękoma strzepał śnieg z twarz.
- Co do .... Flo? - był zaskoczony i początkowo chciał się zapytać, co się dzieje, lecz po chwili ujrzał lodziarkę we własnej osobie. - Mówię ci, przegrasz.- ostrzegł Flo z zawadiackim uśmiechem. Mogła próbować rzucić znów w niego śnieżkę - tym razem zdążył odskoczyć, jak i przybrać nieco śniegu w dłoń, by na gołych palcach uformować kulkę śnieżną. No przecież w czasie jej zamachu nie da się znów pokonać. Już straciła swój atut zaskoczenia. No i była na linii prostej w rzucie, więc było o wiele łatwiej rzucać jej, jak i jemu, a także łatwo jest w obronie, bo wystarczy cofnąć się, a kulka nie dosięgnie.
Proste? No ba,
Nagle usłyszał czyjś głos. W dodatku ta osoba wymówiła jego imię, więc odruchowo odwrócił się chcąc zobaczyć, co się dzieje i kto jego woła. Na jego nieszczęście - co za szczęście w nieszczęściu, akurat w tym samym momencie oberwał ze śnieżnej kulki. Zaskoczony zamrugał parę razy powiekami i rękoma strzepał śnieg z twarz.
- Co do .... Flo? - był zaskoczony i początkowo chciał się zapytać, co się dzieje, lecz po chwili ujrzał lodziarkę we własnej osobie. - Mówię ci, przegrasz.- ostrzegł Flo z zawadiackim uśmiechem. Mogła próbować rzucić znów w niego śnieżkę - tym razem zdążył odskoczyć, jak i przybrać nieco śniegu w dłoń, by na gołych palcach uformować kulkę śnieżną. No przecież w czasie jej zamachu nie da się znów pokonać. Już straciła swój atut zaskoczenia. No i była na linii prostej w rzucie, więc było o wiele łatwiej rzucać jej, jak i jemu, a także łatwo jest w obronie, bo wystarczy cofnąć się, a kulka nie dosięgnie.
Proste? No ba,
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Młodsze rodzeństwo Garretta jest dla niej jak własne. Troszczyła się o nich, kochała ich. I było tak niemal od samego początku przyjaźni z Garrym - jej uczucia z każdym kolejnym rokiem tylko przybierały na sile. Kiedy najstarszy Weasley skończył Hogwart to właśnie Florence miała oko na Barrego. Małej Lyrze plotła na rudych włosach warkocze, spełniając tym samym wszystkie swoje fantazje dotyczące posiadania siostry. I choć była dumna z nazwiska Fortescu, a swojego starszego brata kochała nad życie, to czasem żałowała, że nie ma wściekle rudych włosów i wielkiej rodziny. To było coś czego odrobinę im zazdrościła.
Gdy jej śnieżka sięga celu, Florence wydaje okrzyk triumfu i natychmiast zabiera się za lepienie kolejnego pocisku. Choć ma niezłe oko (przez dwa sezony była wszak dumną ścigającą w drużynie Gryffindoru!) następny ciśnięty w rudzielca pociska nie dociera do przeznaczonego mu punktu. Flo bynajmniej się tym nie zraża.
- Nie bądź taki pewny siebie, Weasley! - odpowiada, a z jej twarzy nawet na moment nie znika psotny uśmieszek. - Rzucałam śnieżkami jeszcze zanim zacząłeś chodzić! - przechwałka jest trochę na wyrost, wszak była od niego starsza zaledwie o trzy lata. Nie pamiętała też kiedy po raz ostatni miała okazję uczestniczyć w regularnej bitwie na śnieżki. Siódmy rok Hogwartu? Potem tyle rzeczy zwaliło jej się na głowę, że nie miała czasu na beztroskie zabawy w śniegu. Jak widać nic straconego.
Z piskiem, który nie przystawał zapewne (starej) pannie w jej wieku, uskoczyła w bok, gdy dostrzegła śnieżkę w jego dłoni. Jej jedyna przewaga polegała na tym, że była mniejsza - więc trochę trudniej ją trafić. Jeśli jednak wpadnie mu do głowy, by wrzucić ją w zaspę... Umówmy się - nie będzie miała wielkich szans. Trzymała się więc na dystans próbując umykać przed kolejnymi śnieżnymi pociskami. Dobrze, że miała na sobie tyle ubrań! Nie poczuje jeśli oberwie mocniej. Policzki szybko zarumieniły jej się od uników i truchtania z boku na bok. Rękawiczki też powoli zaczynały przemakać. Nie traciła jednak zapału i rzucała kolejnymi śnieżkami, celując głownie w jego rude włosy. Jakimś dziwnym sposobem wydawały się doskonałym celem!
Gdy jej śnieżka sięga celu, Florence wydaje okrzyk triumfu i natychmiast zabiera się za lepienie kolejnego pocisku. Choć ma niezłe oko (przez dwa sezony była wszak dumną ścigającą w drużynie Gryffindoru!) następny ciśnięty w rudzielca pociska nie dociera do przeznaczonego mu punktu. Flo bynajmniej się tym nie zraża.
- Nie bądź taki pewny siebie, Weasley! - odpowiada, a z jej twarzy nawet na moment nie znika psotny uśmieszek. - Rzucałam śnieżkami jeszcze zanim zacząłeś chodzić! - przechwałka jest trochę na wyrost, wszak była od niego starsza zaledwie o trzy lata. Nie pamiętała też kiedy po raz ostatni miała okazję uczestniczyć w regularnej bitwie na śnieżki. Siódmy rok Hogwartu? Potem tyle rzeczy zwaliło jej się na głowę, że nie miała czasu na beztroskie zabawy w śniegu. Jak widać nic straconego.
Z piskiem, który nie przystawał zapewne (starej) pannie w jej wieku, uskoczyła w bok, gdy dostrzegła śnieżkę w jego dłoni. Jej jedyna przewaga polegała na tym, że była mniejsza - więc trochę trudniej ją trafić. Jeśli jednak wpadnie mu do głowy, by wrzucić ją w zaspę... Umówmy się - nie będzie miała wielkich szans. Trzymała się więc na dystans próbując umykać przed kolejnymi śnieżnymi pociskami. Dobrze, że miała na sobie tyle ubrań! Nie poczuje jeśli oberwie mocniej. Policzki szybko zarumieniły jej się od uników i truchtania z boku na bok. Rękawiczki też powoli zaczynały przemakać. Nie traciła jednak zapału i rzucała kolejnymi śnieżkami, celując głownie w jego rude włosy. Jakimś dziwnym sposobem wydawały się doskonałym celem!
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Barry nie miał nic przeciwko temu, by Flo ją zagadywała, częstowała lodami i próbowała czegoś dowiedzieć się o ich życiu. Jemu to nawet pasowało, bo przynajmniej z jednej strony zachowuje pozory, aby zakryć to, co powinno być niewidoczne gołym okiem. No w szkole niektóre rzeczy jemu na sucho nie wychodziły, gdyż Florence od razu niekiedy się dowiadywała, ale przecież było fajnie! Nielegalne pojedynki były świetną rozrywką, szczególnie gdy rudzielec walczył z Lorne'm. Pomyśleć, że przez te wszystkie lata nadal w sobie miał coś z dziecka. Bo mimo wszystko widząc kolejną śnieżkę lecącą w jego stronę, nie odpuścił, tylko niczym dziesięcioletni chłopiec wziął się za odparowywanie ataków, jak i konstruowania ataków. Minusem u niego był wzrost, gdyż no cóż, był najwyższy z rodzeństwa. Łatwo można było trafić w głowę, jeśli dobrze się wymierzyło. A Flo jest mniejsza, Barry musiał z przymrużeniem oka celować, by śnieżka niedaleko jej wpadła na chodnik. - Może i tak było- zaczął biorąc kolejne garści śniegu i trafił Florence w ucho. Zaraz na piegowatej twarzy ujarzmił się wręcz dziecięcy uśmiech.- Ale teraz nie masz Garretta do pomocy- dodał wskazując jej, ze jest tutaj sama, bez żadnego męskiego wsparcia, które by mogło jej pomóc w wygranej. Nie tym razem, lodziarko. Ruszył do przodu, nie przestając robić dwóch manewrów - rób i rzuć. A gdy nawet niekiedy oberwał, bo zbyt mocno skupił się na śnieżce, to tylko weselej się uśmiechał, lecz jego policzki robiły się czerwieńsze. Barry wzrokiem szukał zaspy, która jeszcze kawałek drogi była przed nim. - Sarenko.- skończył wykonując kolejny rzut.
Sarenko, skoczyć mi do zaspy, czy może ja, niczym leśniczy, mam cię zagonić w pułapkę?
Sarenko, skoczyć mi do zaspy, czy może ja, niczym leśniczy, mam cię zagonić w pułapkę?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miewała z nim czasem istne urwanie głowy! Nie raz zdarzało się, że sama naginała regulamin szkoły, wymykając się z dormitorium po ciszy nocnej, by znaleźć go podczas jednego z tych nieszczęsnych pojedynków. Merlin jej świadkiem, że czasem myślała, że udusi go na miejscu! Oczywiście do prób morderstwa nigdy nie doszło. Kończyło się na na mocnym trzepnięciu go w ryżą czuprynę (póki nie wystrzelił w górę, bo wtedy przestała sięgać tak wysoko!), wyszeptanej reprymendzie i zawleczeniu go z powrotem do Pokoju Wspólnego gryfonów. Oczywiście kilka razy złapali ich w czasie drogi powrotnej i ukarali szlabanem. Drugie tyle razy nie znalazła go na szkolnych korytarzach. Raz nawet wpadła na niego w czasie pojedynku i jego nieszczęsnego przeciwnika potraktował Upiorogackiem! Ale pewnie i tak większości jego szkolnych przygód nie była świadoma. Może to i lepiej? Przynajmniej spała przez to spokojniej. Teraz też wielu faktów z życia Barrego jej umyka, choć widuje go niemal codziennie, gdy z samego rana przechodzi Pokątną w drodze do Ollivandera.
- Że niby potrzeba mi mężczyzny do zwycięstwa? - w jej głosie natychmiast pojawia się niebezpieczna nuta. Opiera ręce na biodrach, niczym rozzłoszczona matka. - Nie tak Cię wychowałam, młody człowieku. - droczy się żartobliwie. Te przekomarzanki kosztują ją jednak sporo, bo brakuje jej czasu na ucieczkę przed kolejną śnieżką i obrywa po uchu. Znów piszczy - trochę z uciechy, trochę z zaskoczenia - i natychmiast przechodzi do kontrataku. Nie dostrzega jednak tego, że Barry zagania ją w stronę pobocza, na którym wznosi się wielka zaspa. Jest zbyt zadowolona ze swoich sprytnych uników i celnych rzutów, które zostawiają białe ślady na jego eleganckim płaszczu. Co on się tak wystroił? - myśli jeszcze na sekundę przed tym jak pod nogami kończy jej się chodnik. Robi bardzo zdziwioną minę, a potem ląduje plecami w zaspie.
- Szlag. - kwituje to krótko, ale dosadnie świadoma tego, że chyba właśnie poniosła sromotną klęskę. Chyba jest na to trochę za stara.
- Że niby potrzeba mi mężczyzny do zwycięstwa? - w jej głosie natychmiast pojawia się niebezpieczna nuta. Opiera ręce na biodrach, niczym rozzłoszczona matka. - Nie tak Cię wychowałam, młody człowieku. - droczy się żartobliwie. Te przekomarzanki kosztują ją jednak sporo, bo brakuje jej czasu na ucieczkę przed kolejną śnieżką i obrywa po uchu. Znów piszczy - trochę z uciechy, trochę z zaskoczenia - i natychmiast przechodzi do kontrataku. Nie dostrzega jednak tego, że Barry zagania ją w stronę pobocza, na którym wznosi się wielka zaspa. Jest zbyt zadowolona ze swoich sprytnych uników i celnych rzutów, które zostawiają białe ślady na jego eleganckim płaszczu. Co on się tak wystroił? - myśli jeszcze na sekundę przed tym jak pod nogami kończy jej się chodnik. Robi bardzo zdziwioną minę, a potem ląduje plecami w zaspie.
- Szlag. - kwituje to krótko, ale dosadnie świadoma tego, że chyba właśnie poniosła sromotną klęskę. Chyba jest na to trochę za stara.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może i bywał w Hogwarcie urwisem, sam tego nie zaprzeczy. Lecz był gryfonem, dumnym, walecznym, a przynajmniej w tamtych czasach. W końcu trzeba było się wyszumieć, a liczne szlabany, które przylatywały na kark, tylko powodowały uśmiech na twarzy rudzielca. Co z tego, że spędzi pół nocy na sprzątaniu, skoro dzień wcześniej mógł poćwiczyć własne umiejętności pojedynkowe. Czy nawet z jakichś dziedzin, na przykład transmutacji, z której był bardzo dobry. Ciekawe ile powiedziała Garrettowi z tego, co się działo z rudzielcem, jak i teraz. Czy Flo widywała, jak wychodził z Nokturnu na Pokątną i odwrotnie? Jeśli tak, czy naskarżyła o tym Garrettowi? Może Barry powinien ją jakoś poprosić, by milczała? Musiał pomyśleć, jak to tu z nią dobrze rozegrać, by wieści zbyt szybko nie dotarły do brata, a wraz z tym liczne skojarzenia i kłamstwa, które przedwcześnie wydane mogą zniszczyć ich braterską więź, która nieco się naprawiła, ale nieco.
- To wy takie nie jesteście- zaczął dalej drażnić dziewczynę obserwując, jak pomalutku dąży do przegranej. Chodź sarenko, chodź. - że bez facetów to jak czarodziej bez różdżki?- dodał zbliżając się do niej, a ona niczym sarenka, uciekała prosto w zaspę, którą rudzielec widział wcześniej.
I bum, wpadła w zaspę, a rudzielec zamiast ją wtedy oszczędzić, dorzucił jej śnieżkę prosto w twarz, jak i podszedł do niej i rękoma zaczął zbierać śnieg na jej twarz.
Ulepimy dziś bałwana?
No chodź zrobimy to.
Tak dawno nie widziałem cię,
Nie chowaj się, uciekłaś gdzieś, czy co?
Bawiłyśmy się razem, a teraz nie, dlaczego tak jest, czy wiesz?
Ulepimy dziś bałwana?
Albo zróbmy coś innego...
- To wy takie nie jesteście- zaczął dalej drażnić dziewczynę obserwując, jak pomalutku dąży do przegranej. Chodź sarenko, chodź. - że bez facetów to jak czarodziej bez różdżki?- dodał zbliżając się do niej, a ona niczym sarenka, uciekała prosto w zaspę, którą rudzielec widział wcześniej.
I bum, wpadła w zaspę, a rudzielec zamiast ją wtedy oszczędzić, dorzucił jej śnieżkę prosto w twarz, jak i podszedł do niej i rękoma zaczął zbierać śnieg na jej twarz.
Ulepimy dziś bałwana?
No chodź zrobimy to.
Tak dawno nie widziałem cię,
Nie chowaj się, uciekłaś gdzieś, czy co?
Bawiłyśmy się razem, a teraz nie, dlaczego tak jest, czy wiesz?
Ulepimy dziś bałwana?
Albo zróbmy coś innego...
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Garry zawsze wiedział tylko tyle ile w jej przekonaniu musiał. Nie chciała dodawać mu zmartwień i tak miał ich na głowie zbyt dużo. Jeśli mogła sobie z czymś poradzić sama - robiła to. Dlatego wybryki Barrego podczas ostatnich lat jej nauki, zwykle pozostawały w murach szkoły i między nimi. Zwłaszcza, że doskonale rozumiała żądzę przygód młodszego rudzielca. Sama przecież też do najgrzeczniejszych uczennic nie należała i swoje na szlabanach odrobiła. Na plecach miała nawet bliznę po tym jak woźny zdzielił ją rózgą za roztrzaskanie jednej z gablot w Izbie Pamięci (no co ona miała poradzić? Ten ślizgon naprawdę prosił się żeby go na nią popchnąć)! Póki co Flo żyła w błogiej nieświadomości co do niekoniecznie słusznych i prawych interesów Barrego. Jeśli jednak zacznie się czegoś domyślać, zapewne od razu pójdzie po pomoc do Garrego. To już nie były szkolne wybryki. Już nie...
- O nie, o nie, o nie. - próbowała zasłonić twarz ramionami, ale i tak mnóstwo śniegu wpadło jej za szalik i na twarz. Musiała jednak przyznać, że zimno było teraz nawet całkiem przyjemne. Była tak zgrzana po całym tym bieganiu przestała nawet marzyć o gorącym winie, a zaczęła rozważać zimnego szampana. Musiała czymś ugasić pragnienie po takim strasznym wysiłku, prawda? Do tego jednak jeszcze daleko. przecież póki co wciąż tkwi w zaspie - wierci i wije, próbując umknąć przed kolejnymi falami śniegu. Teraz jej wzrost jest już przeszkodą: nie ma wielkich szans w starciu z dużo wyższym i silniejszym Barrym. Może gdyby wyciągnęła różdżkę..? Ale gdzie w tym zabawa i duch zdrowej rywalizacji? A przecież ona bawi się naprawdę doskonale! Nawet jeśli przegrywa.
- Miej litość, dość. - śmieje się tak mocno, że aż załzawiły jej oczy. Potrząsa głową usiłując strzepnąć z twarzy śnieg i próbuje schwycić go za nadgarstki. - Proszę, dooość. - jęczy i zaraz znów wybucha głośnym śmiechem. - Wygrałeś, Weasley. Przyznaję się do porażki. - z trudem łapie oddech, ale to właściwie całkiem miłe uczucie. Dawno się tak nie uśmiała! Bursztynowe oczy lśnią jej czystą radością, a z ust nie znika szeroki uśmiech. Miała nadzieję, że jej prawie-młodszy-brat ulituje się nad nią. Chyba zaczynała jej przemakać pierwsza warstwa ubrań!
- O nie, o nie, o nie. - próbowała zasłonić twarz ramionami, ale i tak mnóstwo śniegu wpadło jej za szalik i na twarz. Musiała jednak przyznać, że zimno było teraz nawet całkiem przyjemne. Była tak zgrzana po całym tym bieganiu przestała nawet marzyć o gorącym winie, a zaczęła rozważać zimnego szampana. Musiała czymś ugasić pragnienie po takim strasznym wysiłku, prawda? Do tego jednak jeszcze daleko. przecież póki co wciąż tkwi w zaspie - wierci i wije, próbując umknąć przed kolejnymi falami śniegu. Teraz jej wzrost jest już przeszkodą: nie ma wielkich szans w starciu z dużo wyższym i silniejszym Barrym. Może gdyby wyciągnęła różdżkę..? Ale gdzie w tym zabawa i duch zdrowej rywalizacji? A przecież ona bawi się naprawdę doskonale! Nawet jeśli przegrywa.
- Miej litość, dość. - śmieje się tak mocno, że aż załzawiły jej oczy. Potrząsa głową usiłując strzepnąć z twarzy śnieg i próbuje schwycić go za nadgarstki. - Proszę, dooość. - jęczy i zaraz znów wybucha głośnym śmiechem. - Wygrałeś, Weasley. Przyznaję się do porażki. - z trudem łapie oddech, ale to właściwie całkiem miłe uczucie. Dawno się tak nie uśmiała! Bursztynowe oczy lśnią jej czystą radością, a z ust nie znika szeroki uśmiech. Miała nadzieję, że jej prawie-młodszy-brat ulituje się nad nią. Chyba zaczynała jej przemakać pierwsza warstwa ubrań!
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Każdy w szkole miał swoje mocne i słabe strony, również w swym szatańskim charakterze, bo który dzieciak nie chciałby się nieco pobawić, nagiąć nieco zasad. No dobra, prócz puchonów, bo oni to zazwyczaj są tymi spokojnymi. Już szybciej z krukonami można się umówić na coś, niż z borsukami. Stąd rodziły się wszelkie spotkania, planowania, walki. Fakt, niekiedy Barry szedł w zaciszne miejsce, by praktykować różdżkarstwo, lecz i tak nie omijał większych zabaw. Inaczej byłoby nudno, halo! Jak teraz, gdy zamiast wychodzić ze znajomymi na piwo, czy się zabawić, siedzi w mroku. I owszem, definitywnie nie chciałby mieć brata na karku, a też i sam chciałby jemu wszystko wyznać, nie wtajemniczając w to żadne inne niewinne istoty.
Ale póki co, skupiał się na ulepieniu zaspowego bałwana z Florki i mimo jej prób, ładował w nią śniegiem uśmiechając się przy tym wesoło. Topiła się wręcz w tym śniegu, a rudzielec nie ustępował. Chciał usłyszeć, jak się poddaje. Bez magii, bo skoro Barry nie wyciąga różdżki i nie robi z niej prowizorycznego bałwana, to i ona nie powinna z niej korzystać.
I usłyszał jej słowa. Przyznała się do porażki.Barry nie od razu ją puścił, bo na koniec, jako symbol jego zwycięstwa wrzucił jej nieco śniegu pod strój na tyle, ile mógł i zaraz odsunął się kawałek dając Florce odetchnąć, jak i nabrać powietrza. - Jaki buraczek z ciebie, sarenko. - dodał wesoło, niemal żartobliwie jednocześnie strzepując śnieg z drogocennego płaszczu. Nie żeby nagle chciał dbać o swój wygląd, jak i niewygodny strój, lecz po prostu tak wypadało.
Ale póki co, skupiał się na ulepieniu zaspowego bałwana z Florki i mimo jej prób, ładował w nią śniegiem uśmiechając się przy tym wesoło. Topiła się wręcz w tym śniegu, a rudzielec nie ustępował. Chciał usłyszeć, jak się poddaje. Bez magii, bo skoro Barry nie wyciąga różdżki i nie robi z niej prowizorycznego bałwana, to i ona nie powinna z niej korzystać.
I usłyszał jej słowa. Przyznała się do porażki.Barry nie od razu ją puścił, bo na koniec, jako symbol jego zwycięstwa wrzucił jej nieco śniegu pod strój na tyle, ile mógł i zaraz odsunął się kawałek dając Florce odetchnąć, jak i nabrać powietrza. - Jaki buraczek z ciebie, sarenko. - dodał wesoło, niemal żartobliwie jednocześnie strzepując śnieg z drogocennego płaszczu. Nie żeby nagle chciał dbać o swój wygląd, jak i niewygodny strój, lecz po prostu tak wypadało.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wierzga nogami i wyrywa się jak tylko może, ale prawda jest taka, że nigdzie nie może uciec. Naprawdę jest zdana na jego łaskę - przynajmniej w tej konkretnej chwili. Śnieg ma już chyba absolutnie wszędzie, nawet pod ubraniem (Barry troskliwie o to zadbał). Tym razem dla odmiany, prócz pisków z jej ust wylewa się także wiązanka przekleństw, gdy zimny śnieg styka się z rozgrzaną skórą. Na szczęście to już koniec tortur i może szybko pozbyć się niechcianego balastu spod swoich dwóch swetrów. Dużo nie zdążyło się stopić, więc nie ma wielkiej szkody.
- Złośliwiec. - kwituje jego słowa z prychnięciem i próbuje zrobić nadąsaną minę, ale przeszkadza jej w tym nieprzyzwoicie szeroki uśmiech. - Ech, sama się o to prosiłam, co? - pyta retorycznie, jeszcze przez moment leżąc w śniegu. Brzuch ją boli od śmiechu, więc pozwala sobie na moment wytchnienia i uspokaja oddech. Potem wyciąga przed siebie ręce, domagając się, by Barry pomógł jej się podnieść z zaspy. Kiedy już staje na nogach może rozpocząć żmudny proces oczyszczania się ze śniegu. Szybko dostrzega, że bez magii zajmie jej to istne wieki. Dlatego wyciąga różdżkę z kieszeni i mrucząc pod nosem zaklęcie doprowadza swoje odzienie do porządku. Znikają wszystkie pozostałości po śniegu - zarówno tym roztopionym, jak i tym wciąż białym i iskrzącym się w świetle gazowych lamp. Obrzuca stój Weasleya szybkim spojrzeniem i jego też doprowadza do wcześniejszego stanu, kilkoma ruchami. Wspina się na palce i pieszczotliwym gestem zrzuca resztki śniegu z jego rudej czupryny. Zaraz potem jej różdżka wraca na wcześniejsze miejsce. Flo zaciera ręce, które marzną na chłodzie (ściągnęła rękawiczki, gdy sięgnęła po różdżkę) i na przekór chłodnej aurze obdarza swego towarzysza ciepłym uśmiechem.
- Coś ty się tak wystroił dzisiaj, Barry? - pyta z wyraźnym zainteresowaniem. - Zmarzniesz tutaj do północy w tym cienkim płaszczu. - dodaje zaraz ze szczerym przejęciem. Flo nie domyśla się przecież, że ten konkretny Weasley za chwilę wybierze się na sabat Nottów. Nikt jej o tym nie wspominał, a sama nigdy nie zgadłaby, że mógłby mieć na to ochotę. Ze snobami w kasynie? Jak można by się z nimi wszystkimi radośnie upić szampanem?
- Złośliwiec. - kwituje jego słowa z prychnięciem i próbuje zrobić nadąsaną minę, ale przeszkadza jej w tym nieprzyzwoicie szeroki uśmiech. - Ech, sama się o to prosiłam, co? - pyta retorycznie, jeszcze przez moment leżąc w śniegu. Brzuch ją boli od śmiechu, więc pozwala sobie na moment wytchnienia i uspokaja oddech. Potem wyciąga przed siebie ręce, domagając się, by Barry pomógł jej się podnieść z zaspy. Kiedy już staje na nogach może rozpocząć żmudny proces oczyszczania się ze śniegu. Szybko dostrzega, że bez magii zajmie jej to istne wieki. Dlatego wyciąga różdżkę z kieszeni i mrucząc pod nosem zaklęcie doprowadza swoje odzienie do porządku. Znikają wszystkie pozostałości po śniegu - zarówno tym roztopionym, jak i tym wciąż białym i iskrzącym się w świetle gazowych lamp. Obrzuca stój Weasleya szybkim spojrzeniem i jego też doprowadza do wcześniejszego stanu, kilkoma ruchami. Wspina się na palce i pieszczotliwym gestem zrzuca resztki śniegu z jego rudej czupryny. Zaraz potem jej różdżka wraca na wcześniejsze miejsce. Flo zaciera ręce, które marzną na chłodzie (ściągnęła rękawiczki, gdy sięgnęła po różdżkę) i na przekór chłodnej aurze obdarza swego towarzysza ciepłym uśmiechem.
- Coś ty się tak wystroił dzisiaj, Barry? - pyta z wyraźnym zainteresowaniem. - Zmarzniesz tutaj do północy w tym cienkim płaszczu. - dodaje zaraz ze szczerym przejęciem. Flo nie domyśla się przecież, że ten konkretny Weasley za chwilę wybierze się na sabat Nottów. Nikt jej o tym nie wspominał, a sama nigdy nie zgadłaby, że mógłby mieć na to ochotę. Ze snobami w kasynie? Jak można by się z nimi wszystkimi radośnie upić szampanem?
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ulice
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka