Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Ulice
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulice
Dolina Godryka nie może poszczycić się dużą ilością ulic. Zaledwie jedno większe skrzyżowanie, kilka małych zaułków i jedna główna aleja przechodząca przez główny plac, łącząca wjazd i wyjazd z wioski. Wzdłuż niej, podobnie jak i przy innych, ciągną się rzędy domów, w większości zbudowanych z kamienia według starej mody. Stając na placyku i patrząc przed siebie można odnieść wrażenie, jakby cofnęło się o kilkaset lat. Na ulicach nie ma wielu samochodów, a od czasu do czasu potrafi pojawić się nawet wóz zaprzęgnięty w konie. Nocą nikłe światło dają elektryczne latarnie stylizowane na stare. Zaułki oddalające się jednak od głównej ulicy giną w mroku, który rozjaśnia jedynie odrobina blasku bijącego z okien stojących przy nich budynków.
Rudzielec nie chciał zbyt szybko kończyć zabawy, bo wtedy wracają myśli o nieprzyjemnym sabacie, na który nie miał ochoty iść. Bo po co, by słuchać żarliwych komentarzy o jego rodzinie? By zaciskać ciągle zęby, aby tylko nie wybuchnąć i nie rzucić wir komentarzy, które mogą mieć nieprzyjemności w konsekwencji? Ostatnimi czasy ma bardzo cięty język, co już nawet jego rodzeństwo może zauważyć. Teraz na szczęście jest w innym humorze, nie musi pokazywać innego jestestwa, tylko może zostawić radosny uśmiech na twarzy.
- No na pewno nie ja.- dodał wesoło na pytanie, na które wcale nie musiał odpowiedzieć słownie, tylko rzucić ją ponownie w zaspę. Ale nie zrobił tej czynności, w zamian pomógł jej wstać a ona w zamian oczyściła jego płaszcz od znaków walki. Znaczy on ich wiele nie miał, w przeciwieństwie do sarenki. Jednak to ona oberwała najmocniej i rudzielec nie przeszkadzał jej w czynnościach oczyszczających.
- Nie ma stracha, ja przecież nie zamarzam.- powiedział dowcipnie krzyżując wielce plotkary, które kiedyś opowiadały, że taki chudzielec to szybciej zamarznie na śniegu, niż się utopi w jeziorze. Może i Barry jest chudy [za chudy], lecz jak widać, trzyma się całkiem dobrze. - A jestem tak ubrany, bo muszę iść na snobistyczny sabat. Merlin wie, jak ja chciałbym nie iść do tego feralnego kasyna.- westchnął. Może Flo zaraz powie, że będzie chciała iść za niego do tego kasyna? Niby tylko sami mężczyźni tam mogą być, ale jak Flo się przebierze, to może ją wpuszczą do środka. Mogłaby spróbować. Bo Barry nie chciał tam iść, i to widać cholernie mocno. Rozluźnił nieco muszkę, która drażniła jego szyję. Jak można coś takiego nosić?
- No na pewno nie ja.- dodał wesoło na pytanie, na które wcale nie musiał odpowiedzieć słownie, tylko rzucić ją ponownie w zaspę. Ale nie zrobił tej czynności, w zamian pomógł jej wstać a ona w zamian oczyściła jego płaszcz od znaków walki. Znaczy on ich wiele nie miał, w przeciwieństwie do sarenki. Jednak to ona oberwała najmocniej i rudzielec nie przeszkadzał jej w czynnościach oczyszczających.
- Nie ma stracha, ja przecież nie zamarzam.- powiedział dowcipnie krzyżując wielce plotkary, które kiedyś opowiadały, że taki chudzielec to szybciej zamarznie na śniegu, niż się utopi w jeziorze. Może i Barry jest chudy [za chudy], lecz jak widać, trzyma się całkiem dobrze. - A jestem tak ubrany, bo muszę iść na snobistyczny sabat. Merlin wie, jak ja chciałbym nie iść do tego feralnego kasyna.- westchnął. Może Flo zaraz powie, że będzie chciała iść za niego do tego kasyna? Niby tylko sami mężczyźni tam mogą być, ale jak Flo się przebierze, to może ją wpuszczą do środka. Mogłaby spróbować. Bo Barry nie chciał tam iść, i to widać cholernie mocno. Rozluźnił nieco muszkę, która drażniła jego szyję. Jak można coś takiego nosić?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy oboje wyglądają już niemal tak samo jak przed rozpoczęciem bitwy (tylko trochę bardziej czerwoni na twarzy!), Flo zaczyna zerkać w stronę, z której dochodziły coraz głośniejsze odgłosy sylwestrowej zabawy. Słońce już zaszło, więc ludzie z pewnością schodzili się już na głównym placu. Kto wie może nawet jakieś gry i zabawy już się zaczęły? Ewidentnie przymierzała się, by ruszyć w tamtą stronę. Nie umawiała się z nikim na konkretną godzinę, bo była przecież była najmniej punktualną osobą na świecie (zapomniała odrobić tą lekcje z dorosłości - tak samo jak zapomniała spoważnieć). W centrum Doliny spodziewała się jednak spotkać niemal wszystkich swoich przyjaciół i naprawdę jej się do tego spieszyło. Przenosiła ciężar ciała z nogi na nogę i wydawała się gotowa do podjęcia marszu, który przerwała im obojgu chwilę wcześniej tą zaimprowizowaną bitwą na śnieżki.
- No tak. Czasem zapominam, że to tylko ja jestem takim strasznym zmarzluchem. - westchnęła chyba z zazdrością, bo o ile prościej byłoby zadowolić się samym płaszczem, bez wciskania pod niego dwóch swetrów? Flo w tym stroju wydawała się nieco bardziej puszysta niż zazwyczaj, ale zawsze przedkładała przecież wygodę i komfort termiczny ponad modę.
Kolejne słowa rudzielca sprawiły, że jej brwi powędrowały wysoko w górę.
- Naprawdę? - dopytywała z niedowierzaniem, wyraźnie zasmucona, że młodszy Weasley nie będzie im towarzyszył w powitaniu Nowego Roku. - Strasznie szkoda. Będzie nam smutno bez Ciebie. - dodała z westchnieniem. Zaraz jednak przywołała na usta ciepły uśmiech. Przechyliła nieco głowę w bok i przyjaźnie szturchnęła go w ramię.
- Ale mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił z tymi snobami. Pokaż im, że wcale nie są tacy fajni jak im się wydaje. - poradziła mu. Skryła swoje zmartwienia pod pogodnym wyrazem twarzy i lekkim tonem. Miała nadzieję, że arystokraci nie zrujnują Barremu wieczoru. Wiedziała przecież jaką mają opinię o rodzie Weasleyów oraz jak okrutni potrafią być w słowach i czynach. A ponoć jaki Sylwester, taki Nowy Rok.
- No tak. Czasem zapominam, że to tylko ja jestem takim strasznym zmarzluchem. - westchnęła chyba z zazdrością, bo o ile prościej byłoby zadowolić się samym płaszczem, bez wciskania pod niego dwóch swetrów? Flo w tym stroju wydawała się nieco bardziej puszysta niż zazwyczaj, ale zawsze przedkładała przecież wygodę i komfort termiczny ponad modę.
Kolejne słowa rudzielca sprawiły, że jej brwi powędrowały wysoko w górę.
- Naprawdę? - dopytywała z niedowierzaniem, wyraźnie zasmucona, że młodszy Weasley nie będzie im towarzyszył w powitaniu Nowego Roku. - Strasznie szkoda. Będzie nam smutno bez Ciebie. - dodała z westchnieniem. Zaraz jednak przywołała na usta ciepły uśmiech. Przechyliła nieco głowę w bok i przyjaźnie szturchnęła go w ramię.
- Ale mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił z tymi snobami. Pokaż im, że wcale nie są tacy fajni jak im się wydaje. - poradziła mu. Skryła swoje zmartwienia pod pogodnym wyrazem twarzy i lekkim tonem. Miała nadzieję, że arystokraci nie zrujnują Barremu wieczoru. Wiedziała przecież jaką mają opinię o rodzie Weasleyów oraz jak okrutni potrafią być w słowach i czynach. A ponoć jaki Sylwester, taki Nowy Rok.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rudzielec nawet nie zarejestrował, jak późno zaczynało się robić. A powinien teraz lecieć po Marcelyn, cholerna arystokracja i ich durne zasady. Cholerny nadęty nestor. Gdyby nie to, wszystko inaczej by się toczyło. Może nawet by teraz maszerował z Flo na zabawę? Na pewno przyjemniej by było. Wszędzie byłoby lepiej, niż na sabacie. Nawet niebo o takiej porze zachęcało, by wystawić się na dwór i poczuć się jak za dawnych, szczęśliwych lat. Widząc, że nie ma co stać, by Flo nie zmarzła od ciągłego stania, ruszył powoli w stronę placu. Odprowadzi ją i sobie pójdzie.
- Oj tam, to tylko odrobina śniegu.- powiedział zadziornie. Aż tak dużo śniegu jej nie wsypał, by miała zaraz stać się lodowcem. Lecz może to było tak, ze dziewczyny są cholerne wrażliwe na zimno i po prostu narzekają. Może coś w tym jest. Rudzielcowi wystarczy to co ma. Nawet jeśli będzie jemu zimno, to się do tego nie przyzna, bo jest mężczyzną. To chyba jest oczywiste.
Zaraz uśmiech znów pojawił się na jego twarzy czując szturchnięcie dziewczyny. Dobrze mieć takie osoby, które pocieszą i poradzą, co zrobić w złych chwilach. Znaczy ech..., w takich momentach, gdy nikomu nic się nie stanie. Bo nie we wszystkich kwestiach znajdą się kobiece rady.
- Żeby to było takie łatwe.- powiedział wesoło zerkając to na nią, to na niebo. - Dobra, ja muszę się zbierać po narzeczoną. Gdyby nie ona, szedłbym dalej z Tobą. Mam nadzieję, że przeżyję ten sabat, lecz się mówi .... co mnie nie zabije, to wzmocni.- dodał stając w miejscu. Trzeba było zdążyć do kasyna, nawet jeśli się nie chciało. Może spotka Lorne'go lub swego szwagra, z którymi w miarę bezpiecznie spędzi tegoroczny Sylwester.
- Szczęśliwego Nowego Roku Flo.- złożył jej życzenia po czym pożegnał się tuląc ją na chwilę do siebie. W końcu była niczym rodzina, miała prawo do takich pożegnań. Posłał dziewczynie ostatni uśmiech tego roku, po czym deportował się pod dom Marcelyn.
Ach ten sabat.
z.t
- Oj tam, to tylko odrobina śniegu.- powiedział zadziornie. Aż tak dużo śniegu jej nie wsypał, by miała zaraz stać się lodowcem. Lecz może to było tak, ze dziewczyny są cholerne wrażliwe na zimno i po prostu narzekają. Może coś w tym jest. Rudzielcowi wystarczy to co ma. Nawet jeśli będzie jemu zimno, to się do tego nie przyzna, bo jest mężczyzną. To chyba jest oczywiste.
Zaraz uśmiech znów pojawił się na jego twarzy czując szturchnięcie dziewczyny. Dobrze mieć takie osoby, które pocieszą i poradzą, co zrobić w złych chwilach. Znaczy ech..., w takich momentach, gdy nikomu nic się nie stanie. Bo nie we wszystkich kwestiach znajdą się kobiece rady.
- Żeby to było takie łatwe.- powiedział wesoło zerkając to na nią, to na niebo. - Dobra, ja muszę się zbierać po narzeczoną. Gdyby nie ona, szedłbym dalej z Tobą. Mam nadzieję, że przeżyję ten sabat, lecz się mówi .... co mnie nie zabije, to wzmocni.- dodał stając w miejscu. Trzeba było zdążyć do kasyna, nawet jeśli się nie chciało. Może spotka Lorne'go lub swego szwagra, z którymi w miarę bezpiecznie spędzi tegoroczny Sylwester.
- Szczęśliwego Nowego Roku Flo.- złożył jej życzenia po czym pożegnał się tuląc ją na chwilę do siebie. W końcu była niczym rodzina, miała prawo do takich pożegnań. Posłał dziewczynie ostatni uśmiech tego roku, po czym deportował się pod dom Marcelyn.
Ach ten sabat.
z.t
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiech nie znikał z jej piegowatej twarzy, choć w bursztynowych oczach czaił się niepokój. Wolałaby żeby Barry poszedł z nią. Dołączył do zgromadzonych już w Dolinie przyjaciół i bliskich. Świat arystokracji był jej obcy i przez to napawał ją lękiem - pewnie dlatego nie mogła zrozumieć czemu młodsi Weasley'owie dawali się w niego wciągnąć. Zapewne nigdy nie uda jej się tego pojąć. Mogła jednak podjąć próbę zaakceptowania ich wyborów i wparcia ich w podjętych decyzjach. Przecież od tego właśnie są przyjaciele, czyż nie tak?
- Szczęśliwego Nowego Roku, Barry. - odpowiedziała cicho, jednocześnie obejmując go ramionami i ściskając mocno. Przez tą chwilę na jej obliczu wyraźnie odmalowało się zmartwienie, którego nie mógł dostrzec. Florence czasem myślała o tym jak bardzo zwodnicze potrafią być uściski - nie da się w nich dostrzec twarzy drugiej osoby, więc łatwiej ukryć swoje prawdziwe uczucia. Kiedy odsunęła się od Barrego, na jej twarzy znów widniał pogodny uśmiech. Posłała mu jeszcze całusa, a potem wcisnęła ręce w kieszenie płaszcza i patrzyła jak deportuje się w sobie tylko znaną lokalizację. Gdy została sama, jeszcze przez chwilę stała w bezruchu, wpatrując się w puste miejsce, w którym zniknął jej przyjaciel. Brwi miała zmarszczone, a usteczka zaciśnięte. Jej myśli niespokojnie krążyły wokół coraz dziwniejszych tematów. Podskoczyła lekko w miejscu, gdy niespodziewanie od strony placu doszły ją głośne śmiechy. No tak, impreza już się zaczęła! A ona jak zawsze jest spóźniona. Potrząsnęła lekko głową, odganiając od siebie ponure rozmyślania. Kiedy indziej się pomartwi. A najlepiej nigdy...
Raźnym krokiem podjęła przerwany marsz w stronę zgromadzonych w centrum miasteczka ludzi. Na jej usta wrócił uśmiech, a w oczy znów lśniły beztrosko. Zimny szampan gdzieś tam na nią czeka.
[zt]
- Szczęśliwego Nowego Roku, Barry. - odpowiedziała cicho, jednocześnie obejmując go ramionami i ściskając mocno. Przez tą chwilę na jej obliczu wyraźnie odmalowało się zmartwienie, którego nie mógł dostrzec. Florence czasem myślała o tym jak bardzo zwodnicze potrafią być uściski - nie da się w nich dostrzec twarzy drugiej osoby, więc łatwiej ukryć swoje prawdziwe uczucia. Kiedy odsunęła się od Barrego, na jej twarzy znów widniał pogodny uśmiech. Posłała mu jeszcze całusa, a potem wcisnęła ręce w kieszenie płaszcza i patrzyła jak deportuje się w sobie tylko znaną lokalizację. Gdy została sama, jeszcze przez chwilę stała w bezruchu, wpatrując się w puste miejsce, w którym zniknął jej przyjaciel. Brwi miała zmarszczone, a usteczka zaciśnięte. Jej myśli niespokojnie krążyły wokół coraz dziwniejszych tematów. Podskoczyła lekko w miejscu, gdy niespodziewanie od strony placu doszły ją głośne śmiechy. No tak, impreza już się zaczęła! A ona jak zawsze jest spóźniona. Potrząsnęła lekko głową, odganiając od siebie ponure rozmyślania. Kiedy indziej się pomartwi. A najlepiej nigdy...
Raźnym krokiem podjęła przerwany marsz w stronę zgromadzonych w centrum miasteczka ludzi. Na jej usta wrócił uśmiech, a w oczy znów lśniły beztrosko. Zimny szampan gdzieś tam na nią czeka.
[zt]
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po bałwankach a przed łyżwami postanawiam nieco się rozgrzać, a z racji, iż mój towarzysz, ten, którego zdążyłam polubić i który całkiem mi się spodobał gdzieś zniknął - rozpłynął się, ulotnił, zmył, a może padł ofiarą wilkołaka - zupełnie nieistotne - postanawiam wybrać się na krótki spacer, licząc, że zrobi mi się choć odrobinę cieplej i z powrotem wróci moje żwawe krążenie. Zazwyczaj samotne przechadzki po Londynie stanowią nieodłączny element każdego dnia; żyję przecież zupełnie odizolowana od ludzi, jeśli nie licząc przypadkowych przechodniów, którzy czasami mnie zaczepią, pytając o godzinę.
Teraz jednak dopada mnie dziwne przygnębienie, bo tutaj każdy bawi się z kimś i chyba wyłącznie ja nie znam dobrze zupełnie nikogo, jak zwyczajna przybłęda. Zagryzam wargi, otulając się szczelniej ciepłym kocykiem i dalej brnę przez śniegowe zaspy, chociaż powoli czuję przemakające buty. Nie jest to jednak w stanie mnie zrazić, wszystko lepsze od oglądania szczęścia innych. Trzymam się blisko lodowiska, na którym niedługo rozpocznie się wyścig, aby w nagłym wypadku, wystarczyło jedynie nieco spopielić gumy i dotrzeć na miejsce. Widzę stąd zamarzniętą taflę, więc nie przewiduję problemu z dotarciem na miejsce. Postanawiam już zawracać, kiedy nagle widzę przed sobą dość niecodzienną zaspę, z której wystaje połowa młodej dziewczyny. Jej włosy są chyba nawet bielsze od moich i zlewają się z barwą śniegu, ale skoro już ją dostrzegam, nie waham się przed wyciągnięciem jej z pułapki. Zapieram się mocno i ciągnę, jeszcze przed zadaniem jakichkolwiek pytań. A kiedy stoi już obok mnie i ocieka roztapiającym się śniegiem (nie jestem aż tak rycerska, by oddać jej swój koc), pytam nieco zaciekawiona, a nieco rozbawiona.
- Jak to się stało?
Teraz jednak dopada mnie dziwne przygnębienie, bo tutaj każdy bawi się z kimś i chyba wyłącznie ja nie znam dobrze zupełnie nikogo, jak zwyczajna przybłęda. Zagryzam wargi, otulając się szczelniej ciepłym kocykiem i dalej brnę przez śniegowe zaspy, chociaż powoli czuję przemakające buty. Nie jest to jednak w stanie mnie zrazić, wszystko lepsze od oglądania szczęścia innych. Trzymam się blisko lodowiska, na którym niedługo rozpocznie się wyścig, aby w nagłym wypadku, wystarczyło jedynie nieco spopielić gumy i dotrzeć na miejsce. Widzę stąd zamarzniętą taflę, więc nie przewiduję problemu z dotarciem na miejsce. Postanawiam już zawracać, kiedy nagle widzę przed sobą dość niecodzienną zaspę, z której wystaje połowa młodej dziewczyny. Jej włosy są chyba nawet bielsze od moich i zlewają się z barwą śniegu, ale skoro już ją dostrzegam, nie waham się przed wyciągnięciem jej z pułapki. Zapieram się mocno i ciągnę, jeszcze przed zadaniem jakichkolwiek pytań. A kiedy stoi już obok mnie i ocieka roztapiającym się śniegiem (nie jestem aż tak rycerska, by oddać jej swój koc), pytam nieco zaciekawiona, a nieco rozbawiona.
- Jak to się stało?
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Monique sama nie wiedziała jak to się stało. Po swoim występie wyszła na spacer, w poszukiwaniu osoby, z którą mogłaby porozmawiać, którą ewentualnie znała i z którą mogłaby spędzić czas do rozpoczęcia wyścigu na łyżwach. Aż tu nagle usłyszała głośne śmiech i rozmowy, z naprzeciwka niej szła dość spora grupa osób. Nie wiedziała, czy jej nie zauważyli, czy zrobili to przypadkiem. W każdym razie popchnęli ją lekko, nie za mocno, ale na tyle by straciła równowagę i wpadła w zaspę. I zapewne siedziałaby tak w niej, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, gdyby na horyzoncie nie pojawiła się przemiła twarzyczka, która wyciągnęła ją ze środka.
- Dziękuje. Sama nie wiem, popchnęli mnie - stwierdziła z rozbrajającą szczerością.
Moniczka była dosyć drobną osóbką, która w dodatku w akompaniamencie śniegu dookoła trochę zlewała się z otoczeniem. Dziewczyna, która pomogła jej wydostać się na zewnątrz zaspy wyglądała dziwnie znajomo. Znaczy, Moni na pewno jej nie znała, ale wyglądała podobnie do tej osoby, którą codziennie rano widziała w lustrze. Również miała jasne włosy i brwi oraz skórę, ale jej biel na głowie nie była aż tak biała jak Moni. Dziewczyna uniosła głowę do góry, marszcząc lekko brwi. Jej wybawczyni była zdecydowanie wyższa od niej, sięgała jej chyba do ramienia.
- Nie można się spokojnie przejść - powiedziała w końcu. - Idą grupą, zajmując całą drogę i nie patrzą na innych. Nie wiem kto ich nauczył takiego zachowania.
Pokręciła głową z dezaprobatą. Zastanawiała się co tę dziewczynę tutaj sprowadza. Może tak jak ona wybierała się właśnie na konkurs wyścigu? Postanowiła więc zapytać, może pójdą razem?
- Ty też się wybierasz na konkurs na lodowisku? - zapytała, tak jak postanowiła. - W ogóle, jestem Monique.
Wyciągnęła rękę, licząc na to, że i jej rozmówczyni się przedstawi. Zaciekawiła ją ta osoba, miała przyjemne podejście i już od samego początku biło od niej sympatią.
- Dziękuje. Sama nie wiem, popchnęli mnie - stwierdziła z rozbrajającą szczerością.
Moniczka była dosyć drobną osóbką, która w dodatku w akompaniamencie śniegu dookoła trochę zlewała się z otoczeniem. Dziewczyna, która pomogła jej wydostać się na zewnątrz zaspy wyglądała dziwnie znajomo. Znaczy, Moni na pewno jej nie znała, ale wyglądała podobnie do tej osoby, którą codziennie rano widziała w lustrze. Również miała jasne włosy i brwi oraz skórę, ale jej biel na głowie nie była aż tak biała jak Moni. Dziewczyna uniosła głowę do góry, marszcząc lekko brwi. Jej wybawczyni była zdecydowanie wyższa od niej, sięgała jej chyba do ramienia.
- Nie można się spokojnie przejść - powiedziała w końcu. - Idą grupą, zajmując całą drogę i nie patrzą na innych. Nie wiem kto ich nauczył takiego zachowania.
Pokręciła głową z dezaprobatą. Zastanawiała się co tę dziewczynę tutaj sprowadza. Może tak jak ona wybierała się właśnie na konkurs wyścigu? Postanowiła więc zapytać, może pójdą razem?
- Ty też się wybierasz na konkurs na lodowisku? - zapytała, tak jak postanowiła. - W ogóle, jestem Monique.
Wyciągnęła rękę, licząc na to, że i jej rozmówczyni się przedstawi. Zaciekawiła ją ta osoba, miała przyjemne podejście i już od samego początku biło od niej sympatią.
Gość
Gość
Odpowiedź białowłosej dziewczyny jest bardzo logiczna. Jeśli uczestnicy zabawy nawalili się choć w połowie tak mocno, jak jeden z prowadzących bałwankowej rywalizacji, to dziwię się, że w ogóle mogą jeszcze chodzić. Toczyć się. Wykonywać jakiekolwiek ruchy, nieograniczające się do przytykania dłoni do ust w żałosnym celu powstrzymania strumienia wymiocin. Tak się bawią angielscy czarodzieje - myślę kpiąco, bo jakkolwiek sama za kołnierz nie wylewam, to mimo wszystko stan całkowitego upojenia nie jest mi znany.
-To zwierzęta - stwierdzam lekkim tonem; humor nieco mi się poprawia, cieszę się, że to nie j a skończyłam w zaspie. Bo wtedy zdecydowanie przestałoby być miło. Pijani czy nie, w przewadze liczebnej czy też nie, nigdy nie pozwalam na dokonanie uszczerbku na swej godności. No i nie powiem, że dziewczyna wierzgającą i usiłująca o własnych siłach wydostać się ze śniegu nieco mnie rozbawiła. Komizm sytuacyjny pogłębił się, gdy wróciło wspomnienie tamtej drugiej dziewczyny, która podczas konkursu utknęła w środku bałwana.
-Nikt nie nauczył. Prawo dżungli - odpowiadam po prostu, bo doskonale znam przecież takie kliki. W zasadzie... nie tylko z widzenia, ale to już są szczegóły, w jakie nie mam najmniejszej ochoty się zagłębiać. No i serio, to w końcu sylwester. Zabawa do białego rana, fajerwerki o północy, picie na umór... To takie nowożytne saturnalia, gdzie szef wznosi toast z podwładnym i nikt nie przejmuje się zupełnie niczym, naiwnie wierząc, że nowy rok przyniesie jakąś pozytywną odmianę.
-Taki jest plan, o ile nic mnie nie zatrzyma - odpowiadam z ledwo wyczuwalną kpiną w głosie; hałaśliwa grupka oddala się coraz bardziej, ale kto wie, mogą zawsze zawrócić albo poczekać na łatwy cel - Bleach - przedstawiam się po raz kolejny tego dnia i potrząsam dłonią dziewczyny - czyli będziemy rywalizować? - upewniam się, wytrząsając z kieszeni okruszki babeczek od Colina i pochłaniając je zachłannie. Paszteciki sprzed bałwankowego konkursu są już przecież dalekim widmem.
-To zwierzęta - stwierdzam lekkim tonem; humor nieco mi się poprawia, cieszę się, że to nie j a skończyłam w zaspie. Bo wtedy zdecydowanie przestałoby być miło. Pijani czy nie, w przewadze liczebnej czy też nie, nigdy nie pozwalam na dokonanie uszczerbku na swej godności. No i nie powiem, że dziewczyna wierzgającą i usiłująca o własnych siłach wydostać się ze śniegu nieco mnie rozbawiła. Komizm sytuacyjny pogłębił się, gdy wróciło wspomnienie tamtej drugiej dziewczyny, która podczas konkursu utknęła w środku bałwana.
-Nikt nie nauczył. Prawo dżungli - odpowiadam po prostu, bo doskonale znam przecież takie kliki. W zasadzie... nie tylko z widzenia, ale to już są szczegóły, w jakie nie mam najmniejszej ochoty się zagłębiać. No i serio, to w końcu sylwester. Zabawa do białego rana, fajerwerki o północy, picie na umór... To takie nowożytne saturnalia, gdzie szef wznosi toast z podwładnym i nikt nie przejmuje się zupełnie niczym, naiwnie wierząc, że nowy rok przyniesie jakąś pozytywną odmianę.
-Taki jest plan, o ile nic mnie nie zatrzyma - odpowiadam z ledwo wyczuwalną kpiną w głosie; hałaśliwa grupka oddala się coraz bardziej, ale kto wie, mogą zawsze zawrócić albo poczekać na łatwy cel - Bleach - przedstawiam się po raz kolejny tego dnia i potrząsam dłonią dziewczyny - czyli będziemy rywalizować? - upewniam się, wytrząsając z kieszeni okruszki babeczek od Colina i pochłaniając je zachłannie. Paszteciki sprzed bałwankowego konkursu są już przecież dalekim widmem.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
- Prawo dżungli? - zapytała trochę zdziwiona.
Cóż, Monique chyba nie zbyt była przyzwyczajona do takiego zachowania. Nie często bowiem była popychana i przewracana przez obcych sobie ludzi. Na szczęście w okolicy byli też dobrzy ludzie, taka Bleach, która jest skłonna do pomocy innym. I chwała jej za to.
- Też miałam taki plan, ale już mi się posypał - zaśmiałam się lekko.
Wychyliła się za dziewczynę, obserwując, jak zdziczała banda odchodzi i westchnęła z ulgą. Sama nie wiedziała, czy poradziłaby sobie z nimi, gdyby zechcieli jeszcze bardziej uprzykrzyć jej życie, niż tylko popychając ją w zaspę śniegu.
- Tak, chyba tak - odpowiedziała jej z uśmiechem.
Obserwowała, jak dziewczyna zajmuje się okruszkami. Czuć było od niej tak pozytywną energię, że aż udzieliła się ona Moniczce i nagle ten przykry incydent przestał mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Zwróciła uwagę na jasne włosy swojej towarzyszki i przez chwilę zastanawiała się, czy powinna o to pytać. Lekko zagryzła dolną wargę, przytupując z jednej nogi na drugą. Było trochę chłodno.
- Masz strasznie jasne włosy - powiedziała z rozbrajającą szczerością.
Nie byłoby w tym stwierdzeniu nic nadzwyczajnego, gdyby Moniczka miała włosy na przykład czarne, brązowe albo blond. Ale jej były przecież niemal śnieżno białe. Może dlatego tak bardzo zainteresował ją kolor włosów. Może była chora, tak samo jak Moni? Dziewczyna sama jednak nie wiedziała, czy życzyłaby komukolwiek czegoś takiego.
Cóż, Monique chyba nie zbyt była przyzwyczajona do takiego zachowania. Nie często bowiem była popychana i przewracana przez obcych sobie ludzi. Na szczęście w okolicy byli też dobrzy ludzie, taka Bleach, która jest skłonna do pomocy innym. I chwała jej za to.
- Też miałam taki plan, ale już mi się posypał - zaśmiałam się lekko.
Wychyliła się za dziewczynę, obserwując, jak zdziczała banda odchodzi i westchnęła z ulgą. Sama nie wiedziała, czy poradziłaby sobie z nimi, gdyby zechcieli jeszcze bardziej uprzykrzyć jej życie, niż tylko popychając ją w zaspę śniegu.
- Tak, chyba tak - odpowiedziała jej z uśmiechem.
Obserwowała, jak dziewczyna zajmuje się okruszkami. Czuć było od niej tak pozytywną energię, że aż udzieliła się ona Moniczce i nagle ten przykry incydent przestał mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Zwróciła uwagę na jasne włosy swojej towarzyszki i przez chwilę zastanawiała się, czy powinna o to pytać. Lekko zagryzła dolną wargę, przytupując z jednej nogi na drugą. Było trochę chłodno.
- Masz strasznie jasne włosy - powiedziała z rozbrajającą szczerością.
Nie byłoby w tym stwierdzeniu nic nadzwyczajnego, gdyby Moniczka miała włosy na przykład czarne, brązowe albo blond. Ale jej były przecież niemal śnieżno białe. Może dlatego tak bardzo zainteresował ją kolor włosów. Może była chora, tak samo jak Moni? Dziewczyna sama jednak nie wiedziała, czy życzyłaby komukolwiek czegoś takiego.
Gość
Gość
Mrugam zaskoczona, że Monique nie zna tego określenia. Albo udaje, albo rzeczywiście słyszy je po raz pierwszy i naprawdę jest tak delikatna i krucha jak na to wygląda, pomimo grubego płaszcza otulającego jej ciało.
-Właśnie tak. Silniejszy wygrywa itepe - precyzuję, nie wdając się jednak w szczegóły. Selekcja naturalna to nie moja bajka, wystarczająco długo gram Życiu na nosie, bym czuła się w jakiś sposób zagrożona. Choć podobno nigdy nic nie wiadomo. Zerkam na dziewczynę kątem oka, już przedzierając się przez zaspy, z zachowaniem szczególnej ostrożności na wszelkie ewentualne pułapki, typu grząski śnieg, gwarantujący zapadnięcie się po pachy oraz mniejsze i większe grupki pijanych dzikusów.
-To idziesz? Nie będziemy tu sterczeć, czekając aż nas stratują - mówię, trochę przyjaźnie, trochę drwiąco, choć tę nutę w mym głosie zdecydowanie trudniej wychwycić. Nie robię sobie niepotrzebnie wrogów; tworzą się sami, jako że z natury jestem niemiła. A skoro już postanowiłam okazać trochę serca w ten dzień, naprawdę staram się, żeby moje złośliwości też nie brzmiały tak do końca źle.
- W porównaniu z twoimi wypadają blado - koryguję, uśmiechając się nieznacznie. Humor się mnie trzyma jak rzep psiego ogona; ciekawe kiedy nie wytrzymam i na kogoś bluzgnę. Najpewniej na sędziego wyścigu, nie mam cierpliwości do ludzi, którzy osądzają innych.
-Właśnie tak. Silniejszy wygrywa itepe - precyzuję, nie wdając się jednak w szczegóły. Selekcja naturalna to nie moja bajka, wystarczająco długo gram Życiu na nosie, bym czuła się w jakiś sposób zagrożona. Choć podobno nigdy nic nie wiadomo. Zerkam na dziewczynę kątem oka, już przedzierając się przez zaspy, z zachowaniem szczególnej ostrożności na wszelkie ewentualne pułapki, typu grząski śnieg, gwarantujący zapadnięcie się po pachy oraz mniejsze i większe grupki pijanych dzikusów.
-To idziesz? Nie będziemy tu sterczeć, czekając aż nas stratują - mówię, trochę przyjaźnie, trochę drwiąco, choć tę nutę w mym głosie zdecydowanie trudniej wychwycić. Nie robię sobie niepotrzebnie wrogów; tworzą się sami, jako że z natury jestem niemiła. A skoro już postanowiłam okazać trochę serca w ten dzień, naprawdę staram się, żeby moje złośliwości też nie brzmiały tak do końca źle.
- W porównaniu z twoimi wypadają blado - koryguję, uśmiechając się nieznacznie. Humor się mnie trzyma jak rzep psiego ogona; ciekawe kiedy nie wytrzymam i na kogoś bluzgnę. Najpewniej na sędziego wyścigu, nie mam cierpliwości do ludzi, którzy osądzają innych.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
- Tak, tak, idę - potwierdziła szybko.
Ruszyła razem z nową znajomą, przedzierając się przez śnieg. Zimy były piękne, dobrze jej się kojarzyły. Zresztą, Monique bardzo lubiła biały kolor, bo w sumie nie bardzo miała wybór, kiedy jej skóra i wszystkie włosy były niemal śnieżnobiałe. Pewnie gdyby założyła białe futerko, białe rękawiczki, spodnie i buty i stanęła na tle wielkiej zaspy śnieżnej, to nikt by jej nie rozpoznał. Mogłaby być niezłym zimowym szpiegiem.
- Twoje włosy są bardziej... żółte. Co z nimi zrobiłaś? Jesteś metamorfomagiem? - zapytała.
Jedynego metamorfomaga jakiego znała, to Alexander i bardzo żałowała, że nie może spędzić z nim dzisiejszej nocy. Tak samo jak żałowała, że nie mogła bawić się teraz z Lyrą. Była tu praktycznie całkiem sama. Jak za dawnych lat.
- Masz jakieś plany na ten rok? Ten nadchodzący - zapytała zaciekawiona.
Zaraz wybije przecież godzina dwunasta, zacznie się 1956. Podobno sylwester to okres noworocznych postanowień i zmian. Monique podchodziła do tego dosyć sceptycznie, ale wiedziała, ze wielu ludzi bardzo w to wierzy. Czy Bleach należała właśnie do takich osób?
- Chyba nie zaczną bez nas, prawda? - dopytała jeszcze.
Przedzieranie się przez śnieg było dosyć trudne, uciążliwe, a przede wszystkim męczące.
Ruszyła razem z nową znajomą, przedzierając się przez śnieg. Zimy były piękne, dobrze jej się kojarzyły. Zresztą, Monique bardzo lubiła biały kolor, bo w sumie nie bardzo miała wybór, kiedy jej skóra i wszystkie włosy były niemal śnieżnobiałe. Pewnie gdyby założyła białe futerko, białe rękawiczki, spodnie i buty i stanęła na tle wielkiej zaspy śnieżnej, to nikt by jej nie rozpoznał. Mogłaby być niezłym zimowym szpiegiem.
- Twoje włosy są bardziej... żółte. Co z nimi zrobiłaś? Jesteś metamorfomagiem? - zapytała.
Jedynego metamorfomaga jakiego znała, to Alexander i bardzo żałowała, że nie może spędzić z nim dzisiejszej nocy. Tak samo jak żałowała, że nie mogła bawić się teraz z Lyrą. Była tu praktycznie całkiem sama. Jak za dawnych lat.
- Masz jakieś plany na ten rok? Ten nadchodzący - zapytała zaciekawiona.
Zaraz wybije przecież godzina dwunasta, zacznie się 1956. Podobno sylwester to okres noworocznych postanowień i zmian. Monique podchodziła do tego dosyć sceptycznie, ale wiedziała, ze wielu ludzi bardzo w to wierzy. Czy Bleach należała właśnie do takich osób?
- Chyba nie zaczną bez nas, prawda? - dopytała jeszcze.
Przedzieranie się przez śnieg było dosyć trudne, uciążliwe, a przede wszystkim męczące.
Gość
Gość
Żółte? Serio? Unoszę brew, nieco zagniewana, bo Monique chyba zupełnie jest pozbawiona taktu. Już się nie dziwię, czemu skończyła wepchnięta w zaspę. Pewnie powiedziała któremuś z tamtej hałaśliwej grupki coś w podobnym stylu. Na szczęście dla niej, jakoś nie mam ochoty na mściwość, więc tylko obojętnie wzruszam ramionami.
-Jak byłam mała, wpadłam do miski z wybielaczem - mówię, ucinając historyjkę, bo przecież cóż mogło ją to obchodzić. Posądzenie o metamorfomagię było ciekawe - może nawet pochlebiające, ale halo, szybko schodzę na ziemię i uświadamiam sobie, że przecież w moich żyłach nie płynie ani kropla tego, co tutaj nazywa się magią.
-Przeżyć - odpowiadam krótko, nie rozwodząc się zbytnio nad genezą tegoż egzystencjalnego postanowienia. Nie lubię się zwierzać, jeśli dziewczyna chce iść ze mną, powinna się przymknąć, a przynajmniej gadać o rzeczach dość osobistych.
-Jeśli się spóźnimy, to nie wykluczone - odpowiadam i przyśpieszam kroku, nie czekając na Monique. Może mnie dogonić, nie pędzę przecież w trybie expresowym, ale nie mam zamiaru więcej jej poganiać.
|zt
-Jak byłam mała, wpadłam do miski z wybielaczem - mówię, ucinając historyjkę, bo przecież cóż mogło ją to obchodzić. Posądzenie o metamorfomagię było ciekawe - może nawet pochlebiające, ale halo, szybko schodzę na ziemię i uświadamiam sobie, że przecież w moich żyłach nie płynie ani kropla tego, co tutaj nazywa się magią.
-Przeżyć - odpowiadam krótko, nie rozwodząc się zbytnio nad genezą tegoż egzystencjalnego postanowienia. Nie lubię się zwierzać, jeśli dziewczyna chce iść ze mną, powinna się przymknąć, a przynajmniej gadać o rzeczach dość osobistych.
-Jeśli się spóźnimy, to nie wykluczone - odpowiadam i przyśpieszam kroku, nie czekając na Monique. Może mnie dogonić, nie pędzę przecież w trybie expresowym, ale nie mam zamiaru więcej jej poganiać.
|zt
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Słysząc wrzaski Matta tylko przewróciła oczami. - Przestań dramatyzować Bott - warknęła w stronę oddalonych nieznacznie mężczyzn. - Jestem wdzięczna za to, że mi pomogłeś ale niepotrzebnie wszystko nadmuchujesz. Mówimy o Bertiem, upije się w towarzystwie koników morskich i fok - nie brzmiało to jak coś czym warto się chwalić - I do jutra o wszystkim zapomni - mruknęła już znacznie ciszej. Merlinie! Oddałaby lewą nerkę za papierosa!
Wierzyła, że jej słowa okażą się prorocze. Niby dla czego Bertie miałby się przejmować tym co się stało. Przecież minęły już prawie cztery lata…zresztą to on ją zdradził. Nie miał prawa do wyrzutów. Jest jeszcze sprawa głupiej męskiej solidarności. Gdyby nie ona w ogóle nie doszło by do tej całej awantury. Już chciała to wszystko wytłumaczyć Mattowi zwłaszcza gdy spytał co właściwe rodzeństwo Skamander robiło na tej imprezie. Nagle jednak straciła cały animusz i poprzestała na krótkim, mało przekonywującym zapewnieniu - To nie miało tak wyglądać - i potulnie spuściła głowę odwracając wzrok w przeciwną stronę. Nie, nie zamierzała płakać. Przecież przeżyła w życiu gorsze rzeczy. Chodziło o to, że to naprawdę nie miało tak wyglądać. Chciała go tylko zobaczyć, zamienić dwa słowa i może przeprosić, że nigdy nie dała choć znaku życia. Ale wtedy zobaczyła go z tą dziewczyną a wszystko potoczyło się tak szybko.
Coś oplotło ramiona Juidth. Nie coś…to przecież Just starała się jej jakoś pomóc. Sama Skamander wyglądała na mocno skonsternowaną. Niby po co to wszystko? Przecież nic jej nie jest. W pierwszym odruchu chciała nawet odsunąć od siebie dziewczynę ale wiedziała, że…po prostu nie mogła. Przecież chodziło o przeraźliwe dobrą i przeraźliwe roztrzepaną Just. Skinęła głową w geście zgody. Alkohol i tańce wydawały się jedynym rozsądnym wyjściem w tej sytuacji. Już chciała zapytać czy dwa wściekłe goryle idą z nimi ale goryl numer jeden postanowił odezwać się jako pierwszy. - Byle przed siebie - wydukała trochę bez sensu. Mało jest barów w szafą grającą na tym świecie? Szli kilka minut w milczeniu. Może każdy z nich szukał jakiegoś wygodnego tematu do rozmowy albo po prostu czekali aż przeklęta kamienica zostanie daleko za nimi. Judith sama postanowiła przerwać te ogłuszającą ciszę. - Przepraszam - wydusiła z siebie. - To wszystko moja wina - tyle przynajmniej im się należało. Świadomość, że Judith wie iż zrobiła źle oraz jej żal za grzechy. Teraz czas by oni byli dla niej mili bo jeśli które tylko potwierdzi jej wersje albo co gorsza wyleci z czymś w stylu stara miłość nie rdzewieje to Judith nie ręczyła za siebie.
Wierzyła, że jej słowa okażą się prorocze. Niby dla czego Bertie miałby się przejmować tym co się stało. Przecież minęły już prawie cztery lata…zresztą to on ją zdradził. Nie miał prawa do wyrzutów. Jest jeszcze sprawa głupiej męskiej solidarności. Gdyby nie ona w ogóle nie doszło by do tej całej awantury. Już chciała to wszystko wytłumaczyć Mattowi zwłaszcza gdy spytał co właściwe rodzeństwo Skamander robiło na tej imprezie. Nagle jednak straciła cały animusz i poprzestała na krótkim, mało przekonywującym zapewnieniu - To nie miało tak wyglądać - i potulnie spuściła głowę odwracając wzrok w przeciwną stronę. Nie, nie zamierzała płakać. Przecież przeżyła w życiu gorsze rzeczy. Chodziło o to, że to naprawdę nie miało tak wyglądać. Chciała go tylko zobaczyć, zamienić dwa słowa i może przeprosić, że nigdy nie dała choć znaku życia. Ale wtedy zobaczyła go z tą dziewczyną a wszystko potoczyło się tak szybko.
Coś oplotło ramiona Juidth. Nie coś…to przecież Just starała się jej jakoś pomóc. Sama Skamander wyglądała na mocno skonsternowaną. Niby po co to wszystko? Przecież nic jej nie jest. W pierwszym odruchu chciała nawet odsunąć od siebie dziewczynę ale wiedziała, że…po prostu nie mogła. Przecież chodziło o przeraźliwe dobrą i przeraźliwe roztrzepaną Just. Skinęła głową w geście zgody. Alkohol i tańce wydawały się jedynym rozsądnym wyjściem w tej sytuacji. Już chciała zapytać czy dwa wściekłe goryle idą z nimi ale goryl numer jeden postanowił odezwać się jako pierwszy. - Byle przed siebie - wydukała trochę bez sensu. Mało jest barów w szafą grającą na tym świecie? Szli kilka minut w milczeniu. Może każdy z nich szukał jakiegoś wygodnego tematu do rozmowy albo po prostu czekali aż przeklęta kamienica zostanie daleko za nimi. Judith sama postanowiła przerwać te ogłuszającą ciszę. - Przepraszam - wydusiła z siebie. - To wszystko moja wina - tyle przynajmniej im się należało. Świadomość, że Judith wie iż zrobiła źle oraz jej żal za grzechy. Teraz czas by oni byli dla niej mili bo jeśli które tylko potwierdzi jej wersje albo co gorsza wyleci z czymś w stylu stara miłość nie rdzewieje to Judith nie ręczyła za siebie.
Fuknąłem.
- Przestań dramatyzować Bott - przedrzeźniałem ją wywracając oczami. Kopnąłem jakiś kamyk, który niefortunnie napatoczył się na bruk, a potem pod moją nogę. Tak się składało, że miałem zamiar dramatyzować, kiedy tylko będę chciał, a że miałem w tym momencie ku temu bardzo dobrą okazję... W ogóle czy ona siebie słyszała? Do jutra zapomni? Ja wiem, że być może w tym momencie mogłem się wydawać lekko stronniczy, lecz dobrze wiedziałem, że nie, nie zapomni. Miał ku temu zbyt wiele powodów o których Jud prawdopodobnie nie wiedziała, a które zamierzałem przemilczeć. Przekląłem jeszcze raz pocierając kark zapominając na chwilę o siedzącym obok mnie Samuelu. Zerknąłem na niego badawczo, chcąc wiedzieć czy patrzy na mnie wilkiem za te słowa które rzucałem pod adresem Jude przez niego, jako medium.
- W sumie to mnie to nie dziwi. W końcu daleko ci do planowania czegokolwiek. Wam. - Poprawiłem się, mając na myśli cały Skamanderowy ród i nie była to obelga tylko zwyczajowe stwierdzenie faktu. Narwańcze duchy do których specjalnie nie odstawałem więc tym bardziej nie miałem zamiaru ich potępiać. Nie odezwałem się więcej czując w sobie narastające poczucie winy. Byłem winien Bertimu wyjaśnienia ale to też nie oznaczało, że powarkiwanie na Jud mi w tym pomoże zwłaszcza, że ta naprawdę wydawała się żałować. Machnąłem ręką.
- Dobra, jebać to. Nie pierwszy i ostatni raz coś się schrzaniło. Pogadam z nim i jakoś to będzie - dodałem, sugerując Jud, że nie zamierzałem ciągnąć tej farsy. Nie ze złośliwości. Nie chciałem się mieszać w ich zatargi. Zrobiłem to już raz za dużo.
- Przestań dramatyzować Bott - przedrzeźniałem ją wywracając oczami. Kopnąłem jakiś kamyk, który niefortunnie napatoczył się na bruk, a potem pod moją nogę. Tak się składało, że miałem zamiar dramatyzować, kiedy tylko będę chciał, a że miałem w tym momencie ku temu bardzo dobrą okazję... W ogóle czy ona siebie słyszała? Do jutra zapomni? Ja wiem, że być może w tym momencie mogłem się wydawać lekko stronniczy, lecz dobrze wiedziałem, że nie, nie zapomni. Miał ku temu zbyt wiele powodów o których Jud prawdopodobnie nie wiedziała, a które zamierzałem przemilczeć. Przekląłem jeszcze raz pocierając kark zapominając na chwilę o siedzącym obok mnie Samuelu. Zerknąłem na niego badawczo, chcąc wiedzieć czy patrzy na mnie wilkiem za te słowa które rzucałem pod adresem Jude przez niego, jako medium.
- W sumie to mnie to nie dziwi. W końcu daleko ci do planowania czegokolwiek. Wam. - Poprawiłem się, mając na myśli cały Skamanderowy ród i nie była to obelga tylko zwyczajowe stwierdzenie faktu. Narwańcze duchy do których specjalnie nie odstawałem więc tym bardziej nie miałem zamiaru ich potępiać. Nie odezwałem się więcej czując w sobie narastające poczucie winy. Byłem winien Bertimu wyjaśnienia ale to też nie oznaczało, że powarkiwanie na Jud mi w tym pomoże zwłaszcza, że ta naprawdę wydawała się żałować. Machnąłem ręką.
- Dobra, jebać to. Nie pierwszy i ostatni raz coś się schrzaniło. Pogadam z nim i jakoś to będzie - dodałem, sugerując Jud, że nie zamierzałem ciągnąć tej farsy. Nie ze złośliwości. Nie chciałem się mieszać w ich zatargi. Zrobiłem to już raz za dużo.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie miał ochoty się odzywać. patrzył w milczeniu, jak Jude i Just wychodzą zaraz za nimi i stają obok. Skamander odchylił się tylko po to, by mieć obie w zasięgu wzroku i głosu. Tylko jego usta zajęły się papierosem, który wetknął między zęby i zanim sięgnął po niego dłonią, minęła dłuższą chwila, w której kilkukrotnie zaciągnął się drażniącym płuca dymem. I milczał. Nawet, gdy z warg wysunął tytoniowy zwitek, wdychając dla odmiany czyste, mroźne, marcowe powietrze.
Sytuacja powoli wyparowywała znaczeniem z jego organizmu, pozostawiając po sobie tylko gniewną potrzebę, przetrącenia czegoś rzeczywiście. Najlepiej, gdyby była to twarz głupszego Botta, bo ten mądrzejszy...właściwie uratował coś więcej, niż urodzinową imprezę.
Kątem oka spoglądał na Matta, ale twarz miał skierowana gdzieś przed siebie. nawet nie zauważył, kiedy popiół opadł z papierosa, pozostawiając w palcach Samuela marna końcówkę. Rzucił go pod buta i z satysfakcja zdusił pod podeszwą. W końcu sięgnął po rzemyk ukryty w kieszeni, by w kilku gestach splątać w niego rozpuszczone do tej pory włosy. Czuł się już i tak wystarczająco jak skończony idiota. Tym mocniej, ze chęć przetrącenia twarzy Bertiego - nie mijała. Niestety - Matt miał rację. Siedział jeszcze dłuższą chwilę, wyłapując pojedyncze słowa wymieniane między kobietami, rejestrując gniewne pomruki i słowa przyjaciela, ale nadal tkwił jak kołek w miejscu - Widocznie jesteśmy w tym nieźli - odezwał się w końcu na słowa Botta - Możesz mu powiedzieć, żeby się do mnie nie zbliżał..jeśli nie będzie ciebie w pobliżu - zakończył z gorzkim uśmiechem. W końcu wstał z miejsca, kierując kroki wprost do stojących nieopodal dziewcząt.
- Dziękuję Just - nachylił się nad dziewczyną, najpierw łapiąc ja palcami pod brodę, potem całując ją w czubek nosa, by chwile potem odwrócić do siostry - Posłuchaj mnie - zaczął cicho, odsuwając ich dwójkę na bok - Tak, to twoja wina, bo sprowokowałaś. Jego wina... - zacisnął zęby - bo jest skończonym chamem i nie umie radzić sobie z kobietami. Nie zasługuje na ciebie - wziął wdech, wciąż trzymając za ramiona młodszej Skamanderówny, delikatnie obejmując - I moja, że dałem się sprowokować, ale...nie rób tego więcej, bo i tak zareagowałbym tak samo. Rozumiesz? - patrzył prosto w oczy dziewczyny, nie przejmując się, ze jest obserwowany. Mówił cicho, ale wystarczająco słyszalne dla samej zainteresowanej. Skoczyłby za nią w ogień, ale to nie znaczyło, że będzie zgadzał się na wszystkie jej pomysły. Westchnął cicho, w końcu opuszczając dłonie, by złapać w palce kolejny papieros. jeden włożył sobie do ust, drugi podał Jude.
Sytuacja powoli wyparowywała znaczeniem z jego organizmu, pozostawiając po sobie tylko gniewną potrzebę, przetrącenia czegoś rzeczywiście. Najlepiej, gdyby była to twarz głupszego Botta, bo ten mądrzejszy...właściwie uratował coś więcej, niż urodzinową imprezę.
Kątem oka spoglądał na Matta, ale twarz miał skierowana gdzieś przed siebie. nawet nie zauważył, kiedy popiół opadł z papierosa, pozostawiając w palcach Samuela marna końcówkę. Rzucił go pod buta i z satysfakcja zdusił pod podeszwą. W końcu sięgnął po rzemyk ukryty w kieszeni, by w kilku gestach splątać w niego rozpuszczone do tej pory włosy. Czuł się już i tak wystarczająco jak skończony idiota. Tym mocniej, ze chęć przetrącenia twarzy Bertiego - nie mijała. Niestety - Matt miał rację. Siedział jeszcze dłuższą chwilę, wyłapując pojedyncze słowa wymieniane między kobietami, rejestrując gniewne pomruki i słowa przyjaciela, ale nadal tkwił jak kołek w miejscu - Widocznie jesteśmy w tym nieźli - odezwał się w końcu na słowa Botta - Możesz mu powiedzieć, żeby się do mnie nie zbliżał..jeśli nie będzie ciebie w pobliżu - zakończył z gorzkim uśmiechem. W końcu wstał z miejsca, kierując kroki wprost do stojących nieopodal dziewcząt.
- Dziękuję Just - nachylił się nad dziewczyną, najpierw łapiąc ja palcami pod brodę, potem całując ją w czubek nosa, by chwile potem odwrócić do siostry - Posłuchaj mnie - zaczął cicho, odsuwając ich dwójkę na bok - Tak, to twoja wina, bo sprowokowałaś. Jego wina... - zacisnął zęby - bo jest skończonym chamem i nie umie radzić sobie z kobietami. Nie zasługuje na ciebie - wziął wdech, wciąż trzymając za ramiona młodszej Skamanderówny, delikatnie obejmując - I moja, że dałem się sprowokować, ale...nie rób tego więcej, bo i tak zareagowałbym tak samo. Rozumiesz? - patrzył prosto w oczy dziewczyny, nie przejmując się, ze jest obserwowany. Mówił cicho, ale wystarczająco słyszalne dla samej zainteresowanej. Skoczyłby za nią w ogień, ale to nie znaczyło, że będzie zgadzał się na wszystkie jej pomysły. Westchnął cicho, w końcu opuszczając dłonie, by złapać w palce kolejny papieros. jeden włożył sobie do ust, drugi podał Jude.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Trzymałam Jud w mocnym i pewnym uścisku. Takim który mówił że niczemu winna nie jest a ja kocham ją jak drugą siostrę. Albo nawet jedyną. Nie wiedziałam. Jej obecność i istnienie było dla mnie tak pewne i oczywiste jakbym znała ją od zawsze. Może przesadzałam, ale rzeczywiście miałam takie wrażenie.
-Nic nie jest winą tylko jednej osoby. Gdy ja się wywracam winnymi za to jestem ja i wszechświat. -mówię częstując ją uśmiechem i chcąc jakoś w ten sposób rozładować napiętą sytuację. W sumie ignoruję jęczenie Matta, na które Jud postanawia odpowiedzieć. Jednocześnie też cieszę się że jeszcze w Ruderze w całej sytuacji zjawiałam się ostatnia bo pewnie - przez swoje własne nieogarnięcie – widząc Matta z Jud trzymających się za ręce kazałabym im przestać się wygłupiać.
W końcu puszczam Judtih a ona sama przystaje na moją propozycję. Sam z Mattem zresztą też. I wtedy dzieje się coś czego zupełnie się nie spodziewam. Dziękuję Just pada z ust Samuela i jak magnez przyciąga moje spojrzenie które prawie automatycznie przenosi się na niego. Sama nie wiem czemu, zupełnie nieświadomie, uchylam lekko wargi i kiwam bezmyślnie głową. W sumie nie uważam że ma mi za co dziękować. Dlatego mnie to dziwi. Pomoc, czy trwanie u boku Judith było dla mnie tak naturalne jak oddychanie. Była jego siostrą – nie mogło być inaczej. Ale wtedy dzieje się więcej, bo nie poprzestaje na samych słowach. Nachyla się nade mną a ja kamienieję ze zdziwienia rozszerzając lekko oczy. Zbliża się, a jedyne o czym jestem w stanie myśleć zanim wszystkie myśli wyparują to to, by pilnować włosów.
Jego palce – w dotyku przyjemnie szorstkie – łapią za mają brodę, a ja czuję jak znajome już uczucie rozlewa się po moim ciele i miękną mi kolana. Przymykam lekko powieki by lepiej móc rozkoszować się jego dotykiem. Chłonę go na zapas wiedząc że już a chwilę na nowo będę go łaknąć. Ostatkami sił powstrzymuję się by całkowicie się nie roztopić i nie zostać jedną wielką kałużą. Już nie widzę świata. Nie istnieje żaden świat poza tym który jawi mi się w jego tęczówkach. Na szczęście gdzieś ostatki zdrowego rozsądku starają się utrzymać włosy na wodzy choć czuję jak rwą się do tego by zmienić kolor. I gdy Sam całuje mnie w nos rozpływam się już całkiem w uwielbieniu nad nim. Mój zdrowy rozsądek prawie całkiem odpływa i tylko jakaś niewyraźna myśl świta mi że chodziło mi o coś z włosami. To jednak za mało. Bo białe do ter pory włosy ciemnieją przybierając odcień jasnego jak piasek blondu a końcówki barwią się na już tak znany truskus.
Pocałował mnie. Pocałował mnie. Pocałował mnie. – obija się o ścianki mojego mózgu myśl i dopiero po chwili dochodzi mnie że to w nos było. Ale i tak całe moje ciało zalewa fala euforii. Czuję się ważna. Czuję się potrzebna. A co ważniejsze czuję się doceniona właśnie przez niego
-Nigdy cię nie pokocha tak jakbyś chciała. – słyszę w swojej głowie Nits gdy Sam odciąga na bok Judith. I choć nadal uśmiechem się to uśmiech mi trochę bladnie bo serce przeszywa wielkie ukłucie i czuję jak boli i nie mogę udać że nie. Od lat to wiem. Od lat też to czuję. A jednak demon w mojej głowie musi przypominać mi o tym co realne jest a co nie.
Na chwilę tracę rezon. Ale tylko na chwilę. Bo uświadamiam sobie że obok Matta idę podczas gdy Sam mówi do Judtih.
-Założę się, że padniesz szybciej niż ja. – unoszę głowę w górę by na niego spojrzeć i posyłam mu uśmiech. I nawet nie czekam na odpowiedź bo przypominam sobie że przecież znam okolicę – ze byłam już tu. Klaszczę w dłonie i robię – a właściwie biegnę – kilka kroków w przód by znaleźć się na początki tego peletonu. Odwracam się przodem do reszty i idę jak rak mając nadzieję że nie potknę się o coś i nie zbłaźnię przed Samem.
-Idziemy pić. – mówię klaszcząc jeszcze raz w dłonie, uśmiech rozlewa mi się na twarzy. Ja zaś wydymam usta i kręcę lekko głową po to by zmienić włosy. Wybieram opcję, która nie pozwoli na to by jakaś moja reakcja na Sama mnie wydała. Zaścielam włosy trzema, tak znanymi wszystkim, kolorami. Odwracam się robię kilka kroków na przód, a potem odbijam wprawo wprost do drzwi lokalu zza których już na ulicy dosłyszeć można skoczne rytmy rock&rolla. Otwieram drzwi i dłonią wskazuję im drogę.
-Właźcie. – zapraszam mało oficjalnie czy dostojnie. Byłam tutaj wcześniej, pewnie nawet z Samem. W czasach gdy jeszcze mieliśmy siły by pić do rana a potem na kacu biec do pracy i wykonywać ją tak samo dobrze jak zawsze. Ale dzisiaj nie było ważne kto jutro miał pracę a kto nie, dzisiaj liczyło się by dobrze spędzić czas.
zt tutaj
-Nic nie jest winą tylko jednej osoby. Gdy ja się wywracam winnymi za to jestem ja i wszechświat. -mówię częstując ją uśmiechem i chcąc jakoś w ten sposób rozładować napiętą sytuację. W sumie ignoruję jęczenie Matta, na które Jud postanawia odpowiedzieć. Jednocześnie też cieszę się że jeszcze w Ruderze w całej sytuacji zjawiałam się ostatnia bo pewnie - przez swoje własne nieogarnięcie – widząc Matta z Jud trzymających się za ręce kazałabym im przestać się wygłupiać.
W końcu puszczam Judtih a ona sama przystaje na moją propozycję. Sam z Mattem zresztą też. I wtedy dzieje się coś czego zupełnie się nie spodziewam. Dziękuję Just pada z ust Samuela i jak magnez przyciąga moje spojrzenie które prawie automatycznie przenosi się na niego. Sama nie wiem czemu, zupełnie nieświadomie, uchylam lekko wargi i kiwam bezmyślnie głową. W sumie nie uważam że ma mi za co dziękować. Dlatego mnie to dziwi. Pomoc, czy trwanie u boku Judith było dla mnie tak naturalne jak oddychanie. Była jego siostrą – nie mogło być inaczej. Ale wtedy dzieje się więcej, bo nie poprzestaje na samych słowach. Nachyla się nade mną a ja kamienieję ze zdziwienia rozszerzając lekko oczy. Zbliża się, a jedyne o czym jestem w stanie myśleć zanim wszystkie myśli wyparują to to, by pilnować włosów.
Jego palce – w dotyku przyjemnie szorstkie – łapią za mają brodę, a ja czuję jak znajome już uczucie rozlewa się po moim ciele i miękną mi kolana. Przymykam lekko powieki by lepiej móc rozkoszować się jego dotykiem. Chłonę go na zapas wiedząc że już a chwilę na nowo będę go łaknąć. Ostatkami sił powstrzymuję się by całkowicie się nie roztopić i nie zostać jedną wielką kałużą. Już nie widzę świata. Nie istnieje żaden świat poza tym który jawi mi się w jego tęczówkach. Na szczęście gdzieś ostatki zdrowego rozsądku starają się utrzymać włosy na wodzy choć czuję jak rwą się do tego by zmienić kolor. I gdy Sam całuje mnie w nos rozpływam się już całkiem w uwielbieniu nad nim. Mój zdrowy rozsądek prawie całkiem odpływa i tylko jakaś niewyraźna myśl świta mi że chodziło mi o coś z włosami. To jednak za mało. Bo białe do ter pory włosy ciemnieją przybierając odcień jasnego jak piasek blondu a końcówki barwią się na już tak znany truskus.
Pocałował mnie. Pocałował mnie. Pocałował mnie. – obija się o ścianki mojego mózgu myśl i dopiero po chwili dochodzi mnie że to w nos było. Ale i tak całe moje ciało zalewa fala euforii. Czuję się ważna. Czuję się potrzebna. A co ważniejsze czuję się doceniona właśnie przez niego
-Nigdy cię nie pokocha tak jakbyś chciała. – słyszę w swojej głowie Nits gdy Sam odciąga na bok Judith. I choć nadal uśmiechem się to uśmiech mi trochę bladnie bo serce przeszywa wielkie ukłucie i czuję jak boli i nie mogę udać że nie. Od lat to wiem. Od lat też to czuję. A jednak demon w mojej głowie musi przypominać mi o tym co realne jest a co nie.
Na chwilę tracę rezon. Ale tylko na chwilę. Bo uświadamiam sobie że obok Matta idę podczas gdy Sam mówi do Judtih.
-Założę się, że padniesz szybciej niż ja. – unoszę głowę w górę by na niego spojrzeć i posyłam mu uśmiech. I nawet nie czekam na odpowiedź bo przypominam sobie że przecież znam okolicę – ze byłam już tu. Klaszczę w dłonie i robię – a właściwie biegnę – kilka kroków w przód by znaleźć się na początki tego peletonu. Odwracam się przodem do reszty i idę jak rak mając nadzieję że nie potknę się o coś i nie zbłaźnię przed Samem.
-Idziemy pić. – mówię klaszcząc jeszcze raz w dłonie, uśmiech rozlewa mi się na twarzy. Ja zaś wydymam usta i kręcę lekko głową po to by zmienić włosy. Wybieram opcję, która nie pozwoli na to by jakaś moja reakcja na Sama mnie wydała. Zaścielam włosy trzema, tak znanymi wszystkim, kolorami. Odwracam się robię kilka kroków na przód, a potem odbijam wprawo wprost do drzwi lokalu zza których już na ulicy dosłyszeć można skoczne rytmy rock&rolla. Otwieram drzwi i dłonią wskazuję im drogę.
-Właźcie. – zapraszam mało oficjalnie czy dostojnie. Byłam tutaj wcześniej, pewnie nawet z Samem. W czasach gdy jeszcze mieliśmy siły by pić do rana a potem na kacu biec do pracy i wykonywać ją tak samo dobrze jak zawsze. Ale dzisiaj nie było ważne kto jutro miał pracę a kto nie, dzisiaj liczyło się by dobrze spędzić czas.
zt tutaj
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ulice
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka