Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Ulice
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulice
Dolina Godryka nie może poszczycić się dużą ilością ulic. Zaledwie jedno większe skrzyżowanie, kilka małych zaułków i jedna główna aleja przechodząca przez główny plac, łącząca wjazd i wyjazd z wioski. Wzdłuż niej, podobnie jak i przy innych, ciągną się rzędy domów, w większości zbudowanych z kamienia według starej mody. Stając na placyku i patrząc przed siebie można odnieść wrażenie, jakby cofnęło się o kilkaset lat. Na ulicach nie ma wielu samochodów, a od czasu do czasu potrafi pojawić się nawet wóz zaprzęgnięty w konie. Nocą nikłe światło dają elektryczne latarnie stylizowane na stare. Zaułki oddalające się jednak od głównej ulicy giną w mroku, który rozjaśnia jedynie odrobina blasku bijącego z okien stojących przy nich budynków.
Jamie ruszyła jako pierwsza, sprawnie lawirując między przemieszczającymi się między namiotami ludźmi, a Steffen i Keat podążali tuż za nią. Cattermole wyciągnął różdżkę, starając się pomóc sobie w poszukiwaniach przywołaniem magicznego oka, ale w momencie wypowiedzenia inkantacji poczuł, że ktoś na niego wpada; uderzenie nastąpiło mniej więcej na wysokości jego ud, a kiedy spojrzał w dół, zobaczył zdezorientowaną pięciolatkę, która rzuciła mu zawstydzone spojrzenie, pisnęła cicho coś co brzmiało jak przepraszampanabardzo, po czym uciekła, chowając się za wysoką czarownicą w szmaragdowozielonym płaszczu. Magia rozproszyła się razem z uwagą Steffena; zaklęcie było nieudane.
Mimo wszystko czujne spojrzenie Jamie zdołało zlokalizować upuszczony przez mężczyznę przedmiot; była w stanie podejść do niego, a kiedy schyliła się ku ziemi, dostrzegła, że było to radio starego typu, na pierwszy rzut oka wyglądające na uszkodzone.
Wyciągający szyję Keat zdołał wypatrzeć w oddali sylwetkę niskiego mężczyzny, o którym mówiła Jamie: czarodziej docierał już do wejścia na główny plac i za moment miał zniknąć w gęstniejącym tam tłumie. Keat, zaangażowany częściowo w organizację zabawy, zrozumiał też coś, czego nie mogli wiedzieć jego towarzysze - a mianowicie, że przygotowane na potrzebę ewentualnej ewakuacji świstokliki, rozmieszczone w strategicznych punktach w Dolinie Godryka, kryły się właśnie pod postacią starych, zdezelowanych odbiorników radiowych.
Mimo wszystko czujne spojrzenie Jamie zdołało zlokalizować upuszczony przez mężczyznę przedmiot; była w stanie podejść do niego, a kiedy schyliła się ku ziemi, dostrzegła, że było to radio starego typu, na pierwszy rzut oka wyglądające na uszkodzone.
Wyciągający szyję Keat zdołał wypatrzeć w oddali sylwetkę niskiego mężczyzny, o którym mówiła Jamie: czarodziej docierał już do wejścia na główny plac i za moment miał zniknąć w gęstniejącym tam tłumie. Keat, zaangażowany częściowo w organizację zabawy, zrozumiał też coś, czego nie mogli wiedzieć jego towarzysze - a mianowicie, że przygotowane na potrzebę ewentualnej ewakuacji świstokliki, rozmieszczone w strategicznych punktach w Dolinie Godryka, kryły się właśnie pod postacią starych, zdezelowanych odbiorników radiowych.
Ich pojawienie wyrwało ją z zamyślenia nad sceną, której przed chwilą była świadkiem. Zamrugała oczami, ale zogniskowała wzrok na młodych mężczyznach, których pamiętała z lat nauki w Gryffindorze. Na sylwestrze w Dolinie Godryka nie brakowało byłych Gryfonów, twarzy dawniej widywanych w pokoju wspólnym. Nie widywała za to Ślizgonów i wcale tego nie żałowała.
Przywitała ich i także zlustrowała wzrokiem, zauważając dość dziwaczne zachowanie Keata. Ale zawsze był trochę dziwny, miał swój świat, dlatego nie zgrał się z resztą drużyny Gryffindoru i utrzymał się w niej ledwie kilka miesięcy. Dlatego wtedy, tych kilka lat wstecz, musiała go wyrzucić. Może i uważał, że nie nadawała się na kapitana, ale właśnie dlatego, by nadawać się na niego w oczach opiekuna domu, musiała odłożyć na bok własne odczucia i kierować się dobrem drużyny i dbać o to, by każdy z zawodników grał uczciwie. To ona odpowiadała za drużynę przed opiekunem domu.
Ale to była przeszłość. Czy warto było w niej trwać? Uważała, że nie. Co było w Hogwarcie, zostawało w Hogwarcie a w dorosłości był zupełnie inny świat, zaś ludzie zmieniali się, dorastali i niektórzy zmieniali swoje spojrzenie na życie. Nie wiedziała, czym zajmował się teraz.
- Mi niestety nie udało się zdążyć na rozpoczęcie zabawy, więc muszę obejść się smakiem, ale cieszę się, że chociaż wy bawiliście się dobrze, nawet jeśli nie znaleźliście skarbu – rzekła. Sama rywalizacja też była dobrą zabawą, nawet jeśli nie była zwieńczona nagrodą, choć naturalnie każdy lubił wygrywać, również Jamie. W quidditchu to zwycięstwa miały najbardziej słodki smak, oczywiście poprzedzone wytrwałym dążeniem do nich, które samo w sobie też było czymś, co Jamie ceniła. Została zawodniczką z pasji, kochała ten sport całą sobą. – Niedawno przyszłam, miałam zamiar skorzystać z dobrodziejstw bufetu i popróbować po trochu tych wszystkich słodkich przysmaków które aż się proszą żeby ich skosztować, ale...
Wtedy zobaczyła tego faceta. A potem pojawili się oni dwaj, najwyraźniej mający ochotę na towarzyską pogawędkę z dawną znajomą ze szkoły. I czy miała postanowienia noworoczne? Rok temu na pewno odpowiedziałaby bez wahania, że jej postanowieniem noworocznym jest osiągnięcie jakiegoś wielkiego sukcesu w quidditchu, ale teraz na pierwszy plan wysunęły się inne rzeczy. Na pewno chciałaby w tym roku zrobić coś dobrego dla świata, pomóc tym, którzy tego potrzebowali. Odpowiedź „chciałabym dożyć do następnego sylwestra w jednym kawałku” także brzmiałaby dziwnie w ustach młodej, pełnej życia kobiety. Jej samej było dziwnie z myślą, że żyli w czasach wojny, że przyszłość jest niepewna i nie wiadomo, ile czasu zostało każdemu z nich, że wcale nie jest oczywistym to, że za rok też będą się tu bawić, choć kiedyś wydawało jej się że tak właśnie będzie, że przyszłość musi nadejść, musi być pełna przygód i zabawy, i nie ma innej opcji. Ale nie były to myśli, którymi powinna się chwalić starym szkolnym znajomym, z którymi jej drogi rozeszły się dawno temu. Nie mogła wiedzieć, że oni też byli sojusznikami Zakonu. Zresztą zanim mogłaby odpowiedzieć cokolwiek, zmyślić gładkie kłamstwo, przypomniała sobie o przedmiocie, który upuścił tamten facet i wspomniała im o zaobserwowanej scenie. Była Gryfonką, więc naturalnym był odruch odszukania zguby i zwrócenia jej właścicielowi, przy okazji sprawdzając, czy wszystko w porządku, bo z jakiegoś dziwnego względu mężczyzna wydawał jej się podejrzany, co wzmogło jej czujność. Ojciec zapewne byłby dumny; może to podszept jego aurorskich nawyków się w niej odezwał, ojciec na pewno sprawdziłby coś takiego, nie przyjmował niczego za pewnik.
- To było coś... stosunkowo niedużego, prostokątnego, strzeliło kilkoma iskrami, a potem widok przysłonili mi ludzie. Zasłonili też tego faceta – opisała przedmiot, a także okoliczności w których straciła nieznajomego z oczu.
Bycie spostrzegawczą miało jednak to do siebie, że często zwracała uwagę na rzeczy, które innym ludziom umykały. Lata gry w quidditcha musiały wyrobić w niej bystre oko, zdolne do wychwycenia ruchów zarówno współzawodników, jak i przeciwników, by móc szybko i z należytym refleksem reagować. Nie była tylko pewna, dlaczego uznała to za ważne, dlaczego akurat ten facet i jego zguba przykuły jej uwagę, ale ciekawość kazała jej ruszyć w tamtym kierunku.
Wyminęła ludzi, zwinnie lawirując pomiędzy sylwetkami. Spojrzała w dół, po chwili zauważając leżący na ziemi przedmiot, dopiero teraz mogła zobaczyć go z bliska. Wyglądało to na uszkodzone stare radio.
- Myślicie, że można tego bezpiecznie dotykać? – zapytała. Nie znała się na takich urządzeniach, a dorastanie w świecie magii i bycie córką aurora nauczyło ją, że dotykanie nieznanych przedmiotów, zwłaszcza takich upuszczonych przez podejrzanie zachowujących się ludzi, może się różnie skończyć. To sprawiło, że mimo ciekawości nie wyciągnęła po to ręki i ograniczyła się do obserwacji, zastanawiając się nad przeznaczeniem tego. – Któryś z was widział kiedyś coś podobnego? Wygląda mi to na jakieś radio, ale nie znam się na tego typu wynalazkach, widzę tylko, że to chyba jest zepsute. Może dlatego ten facet nawet go nie podniósł i sobie poszedł?
Przywitała ich i także zlustrowała wzrokiem, zauważając dość dziwaczne zachowanie Keata. Ale zawsze był trochę dziwny, miał swój świat, dlatego nie zgrał się z resztą drużyny Gryffindoru i utrzymał się w niej ledwie kilka miesięcy. Dlatego wtedy, tych kilka lat wstecz, musiała go wyrzucić. Może i uważał, że nie nadawała się na kapitana, ale właśnie dlatego, by nadawać się na niego w oczach opiekuna domu, musiała odłożyć na bok własne odczucia i kierować się dobrem drużyny i dbać o to, by każdy z zawodników grał uczciwie. To ona odpowiadała za drużynę przed opiekunem domu.
Ale to była przeszłość. Czy warto było w niej trwać? Uważała, że nie. Co było w Hogwarcie, zostawało w Hogwarcie a w dorosłości był zupełnie inny świat, zaś ludzie zmieniali się, dorastali i niektórzy zmieniali swoje spojrzenie na życie. Nie wiedziała, czym zajmował się teraz.
- Mi niestety nie udało się zdążyć na rozpoczęcie zabawy, więc muszę obejść się smakiem, ale cieszę się, że chociaż wy bawiliście się dobrze, nawet jeśli nie znaleźliście skarbu – rzekła. Sama rywalizacja też była dobrą zabawą, nawet jeśli nie była zwieńczona nagrodą, choć naturalnie każdy lubił wygrywać, również Jamie. W quidditchu to zwycięstwa miały najbardziej słodki smak, oczywiście poprzedzone wytrwałym dążeniem do nich, które samo w sobie też było czymś, co Jamie ceniła. Została zawodniczką z pasji, kochała ten sport całą sobą. – Niedawno przyszłam, miałam zamiar skorzystać z dobrodziejstw bufetu i popróbować po trochu tych wszystkich słodkich przysmaków które aż się proszą żeby ich skosztować, ale...
Wtedy zobaczyła tego faceta. A potem pojawili się oni dwaj, najwyraźniej mający ochotę na towarzyską pogawędkę z dawną znajomą ze szkoły. I czy miała postanowienia noworoczne? Rok temu na pewno odpowiedziałaby bez wahania, że jej postanowieniem noworocznym jest osiągnięcie jakiegoś wielkiego sukcesu w quidditchu, ale teraz na pierwszy plan wysunęły się inne rzeczy. Na pewno chciałaby w tym roku zrobić coś dobrego dla świata, pomóc tym, którzy tego potrzebowali. Odpowiedź „chciałabym dożyć do następnego sylwestra w jednym kawałku” także brzmiałaby dziwnie w ustach młodej, pełnej życia kobiety. Jej samej było dziwnie z myślą, że żyli w czasach wojny, że przyszłość jest niepewna i nie wiadomo, ile czasu zostało każdemu z nich, że wcale nie jest oczywistym to, że za rok też będą się tu bawić, choć kiedyś wydawało jej się że tak właśnie będzie, że przyszłość musi nadejść, musi być pełna przygód i zabawy, i nie ma innej opcji. Ale nie były to myśli, którymi powinna się chwalić starym szkolnym znajomym, z którymi jej drogi rozeszły się dawno temu. Nie mogła wiedzieć, że oni też byli sojusznikami Zakonu. Zresztą zanim mogłaby odpowiedzieć cokolwiek, zmyślić gładkie kłamstwo, przypomniała sobie o przedmiocie, który upuścił tamten facet i wspomniała im o zaobserwowanej scenie. Była Gryfonką, więc naturalnym był odruch odszukania zguby i zwrócenia jej właścicielowi, przy okazji sprawdzając, czy wszystko w porządku, bo z jakiegoś dziwnego względu mężczyzna wydawał jej się podejrzany, co wzmogło jej czujność. Ojciec zapewne byłby dumny; może to podszept jego aurorskich nawyków się w niej odezwał, ojciec na pewno sprawdziłby coś takiego, nie przyjmował niczego za pewnik.
- To było coś... stosunkowo niedużego, prostokątnego, strzeliło kilkoma iskrami, a potem widok przysłonili mi ludzie. Zasłonili też tego faceta – opisała przedmiot, a także okoliczności w których straciła nieznajomego z oczu.
Bycie spostrzegawczą miało jednak to do siebie, że często zwracała uwagę na rzeczy, które innym ludziom umykały. Lata gry w quidditcha musiały wyrobić w niej bystre oko, zdolne do wychwycenia ruchów zarówno współzawodników, jak i przeciwników, by móc szybko i z należytym refleksem reagować. Nie była tylko pewna, dlaczego uznała to za ważne, dlaczego akurat ten facet i jego zguba przykuły jej uwagę, ale ciekawość kazała jej ruszyć w tamtym kierunku.
Wyminęła ludzi, zwinnie lawirując pomiędzy sylwetkami. Spojrzała w dół, po chwili zauważając leżący na ziemi przedmiot, dopiero teraz mogła zobaczyć go z bliska. Wyglądało to na uszkodzone stare radio.
- Myślicie, że można tego bezpiecznie dotykać? – zapytała. Nie znała się na takich urządzeniach, a dorastanie w świecie magii i bycie córką aurora nauczyło ją, że dotykanie nieznanych przedmiotów, zwłaszcza takich upuszczonych przez podejrzanie zachowujących się ludzi, może się różnie skończyć. To sprawiło, że mimo ciekawości nie wyciągnęła po to ręki i ograniczyła się do obserwacji, zastanawiając się nad przeznaczeniem tego. – Któryś z was widział kiedyś coś podobnego? Wygląda mi to na jakieś radio, ale nie znam się na tego typu wynalazkach, widzę tylko, że to chyba jest zepsute. Może dlatego ten facet nawet go nie podniósł i sobie poszedł?
Gdy ich usta muskały się co rusz, w młodzieńczo-wstydliwym tańcu przekazywały sobie to ciche uczucie rodzące się między nimi, pomyślała o amortencji. O tym, jak na lekcji eliksirów profesor zaprezentował im najbardziej zaawansowane z nich, najsilniejsze w działaniu, działające niemal jk narkotyk. I o tym, że jej amortencja wcale nie pachniała jak coś odpychającego, odrażającego, ostrzegającego. Czuła dom, przestrzeń, którą dzieliła z innymi – tymi, których chowała w swoim sercu najgłębiej, których kochała najmocniej na świecie. Maliny zerwane prosto z ciernistego krzewu smakowały wolnością i latem, razem z Virginią uwielbiały malować nimi swoje usta, kolorować policzki i udawać, że są damami na rozległych, magicznych włościach. Świeże pranie kojarzyło jej się wyłącznie z formą troski i z uczuciem zatapiania się w niemożliwej przyjemności, kiedy wpełzało się pod kołdrę otoczoną miękkim i tak wiosennie pachnącym materiałem – woń najbardziej trywialna ze wszystkich towarzyszących głównej nucie malin. Cytrusy oddawały aromat gdzieś obok, wplatał orzeźwiające nuty między każdą kolejną chwilę delektowania się uczuciem. Uczuciem. Sztucznym i wymuszonym. Zupełnie innym od tego, który teraz, w zlepku tych kilku chwil, rozgrzewał serce i sprawiał, że zimowe rumieńce muśnięte karmazynem stawały się jeszcze bardziej czerwone. Napełniał nadzieją, której teraz tak desperacko się poszukiwało, i pozwalał patrzeć na drugiego czarodzieja z miękkością i ciepłem, jakiego jeszcze dotąd się nie znało. Odkrywała to teraz – tę drobną emocję, która jak dziecko natrętnie ciągnęła za rękaw jej płaszcza, by zwrócić na siebie jej całą uwagę. Łapczywie chłonęła obecność Alexandra, napełniała zmysły jego zapachem, który, choć przecież doskonale zdawała sobie sprawę z realności, miał zakotwiczyć jego sylwetkę w zatłoczonym umyśle. Chłodny, zimowy wieczór, gorzka pomarańcza – woń tak podobna do znanego już aromatu, przypominająca o bezpieczeństwie i trosce, o bliskości.
Palcami drugiej dłoni zaledwie musnęła jego policzki, by zaledwie jedno mignięcie nocnych gwiazd później obejmować nią jego skórę, ogrzewać, przekazywać to ciepło wciąż wargami. W końcu jednak pojawiła się między delikatna przestrzeń, zaledwie kilka centymetrów, które można było pokonać susem przez jesienną kałużę. Zobaczyła jego uśmiech i choć jej zachwyt sięgał niemal czubka głowy, udało jej się wysupłać z niego odrobinę więcej i odpowiedzieć tym samym gestem, szerokim i szczerym. Nie bała się cicho zaśmiać, zachichotać ledwie, udać, że jej głos porwał na chwilę wiatr. Odjęła palce od jego policzka, żeby zawinąć za ucho kosmyki niesfornych włosów. Nie mogła oderwać spojrzenia od jego jasnych, szklących się tęczówek. To sen, Ido Lupin. Ale ty nie chcesz się z niego budzić. Nie teraz.
– Szczęśliwego Nowego Roku, Alexandrze – powiedziała cicho, nie szczędząc cichego śmiechu wypływającego spomiędzy warg. – Życzę tobie. I sobie. Nam. – nam. Wyobrażasz to sobie, Ido? – Żebyśmy w nadchodzącym roku znacznie częściej tańczyli razem.
Razem. Nie, to poza sferą twojej wyobraźni, Ido.
Palcami drugiej dłoni zaledwie musnęła jego policzki, by zaledwie jedno mignięcie nocnych gwiazd później obejmować nią jego skórę, ogrzewać, przekazywać to ciepło wciąż wargami. W końcu jednak pojawiła się między delikatna przestrzeń, zaledwie kilka centymetrów, które można było pokonać susem przez jesienną kałużę. Zobaczyła jego uśmiech i choć jej zachwyt sięgał niemal czubka głowy, udało jej się wysupłać z niego odrobinę więcej i odpowiedzieć tym samym gestem, szerokim i szczerym. Nie bała się cicho zaśmiać, zachichotać ledwie, udać, że jej głos porwał na chwilę wiatr. Odjęła palce od jego policzka, żeby zawinąć za ucho kosmyki niesfornych włosów. Nie mogła oderwać spojrzenia od jego jasnych, szklących się tęczówek. To sen, Ido Lupin. Ale ty nie chcesz się z niego budzić. Nie teraz.
– Szczęśliwego Nowego Roku, Alexandrze – powiedziała cicho, nie szczędząc cichego śmiechu wypływającego spomiędzy warg. – Życzę tobie. I sobie. Nam. – nam. Wyobrażasz to sobie, Ido? – Żebyśmy w nadchodzącym roku znacznie częściej tańczyli razem.
Razem. Nie, to poza sferą twojej wyobraźni, Ido.
breathe
then begin again
then begin again
-Au! - fuknął Steffen, gdy coś uderzyło go w uda, uniemożliwiając skupienie się na magii. Rozproszona uwaga miała swoje konsekwencje - czar się nie udał, a sfrustrowany chłopak zerknął w dół.
Zły humor natychmiast mu minął, gdy tylko spojrzał w oczy onieśmielonego dzieciaka.
-Ummm, nie szkodzi... - spróbował uspokoić dziewczynkę, ale na próżno. Uciekła, a on zdążył tylko zarejestrować kolor płaszcza jej mamy lub opiekunki.
W międzyczasie Jamie znalazła poszukiwany przedmiot, a Steffen nachylił się nad nim ciekawsko - mając nadzieję, że to Keat ma oko na oddalającego się mężczyznę, chyba.
-Wygląda...ale dziwnie wygląda! Jest czarodziejskie czy mugolskie? - nie znał się na technice mugoli, a radio wydawało się jakieś dziwne, jakby uszkodzone. Przytaknął z uznaniem głową - jako łamacz klątw uważał, że obawy Jamie są jak najbardziej uzasadnione.
-Czekaj, postaram się go sprawdzić... Specialis Revelio! - mruknął, znów koncentrując się na magii. Z łatwością mógł przebadać przedmiot pod kątem obecności klątw, ale kto normalny przynosiłby coś przeklętego na Sylwestra? Bardziej skomplikowane zaklęcie, ujawniające magiczne właściwości przedmiotu, wydawało mu się skuteczniejsze.
Zły humor natychmiast mu minął, gdy tylko spojrzał w oczy onieśmielonego dzieciaka.
-Ummm, nie szkodzi... - spróbował uspokoić dziewczynkę, ale na próżno. Uciekła, a on zdążył tylko zarejestrować kolor płaszcza jej mamy lub opiekunki.
W międzyczasie Jamie znalazła poszukiwany przedmiot, a Steffen nachylił się nad nim ciekawsko - mając nadzieję, że to Keat ma oko na oddalającego się mężczyznę, chyba.
-Wygląda...ale dziwnie wygląda! Jest czarodziejskie czy mugolskie? - nie znał się na technice mugoli, a radio wydawało się jakieś dziwne, jakby uszkodzone. Przytaknął z uznaniem głową - jako łamacz klątw uważał, że obawy Jamie są jak najbardziej uzasadnione.
-Czekaj, postaram się go sprawdzić... Specialis Revelio! - mruknął, znów koncentrując się na magii. Z łatwością mógł przebadać przedmiot pod kątem obecności klątw, ale kto normalny przynosiłby coś przeklętego na Sylwestra? Bardziej skomplikowane zaklęcie, ujawniające magiczne właściwości przedmiotu, wydawało mu się skuteczniejsze.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
śmieszki 2
Co to za sterta złomu? Kto normalny pojawia się na Sylwestrze z...?
- Nie dotykajcie tego - wyrwało mu się, kiedy zwoje mózgowe wreszcie zaczęły pracować, a on zdał sobie sprawę z tego, że przecież już to widział. - To chyba świstoklik, wiem, że zostały przygotowane na wypadek ewentualnej ewakuacji, ze względów bezpieczeństwa... Rozmieszczono je w różnych punktach Doliny, i wszystkie te świstokliki wyglądają tak samo - jak radio - urwał, niepewien, czy wiedzą, czym w ogóle jest odbiornik radiowy, ale to chyba nienajlepszy czas na przyspieszony kurs mugoloznawstwa - no takie pudła właśnie... ale nie mam pojęcia, czy one są aktywne, czy dopiero trzeba je jakoś aktywować... - co byłoby bez sensu w przypadku ewakuacji, więc pewnie ta pierwsza opcja, a jeśli ona - chyba nie należało ich dotykać? - Nie wiem, jak to działa, uważajcie z tym... swoją drogą, czemu... ktoś miałby to ruszać? - na to inteligentne pytanie odpowiedział sobie co prawda chwilę później, sam, lecz nadal nie był pewien, czy to nie paranoja i nie doszukuje się jakichś bezsensownych powiązań tam, gdzie one nie istnieją.
- Ten facet... - zaczął tylko, pospiesznie przenosząc wzrok z urządzenia na oddalającą się sylwetkę, acz wybuch śmiechu uniemożliwił mu kontynuowanie.
Pozostało mu już tylko desperackie posunięcie, pierwszy (gorszy?) pomysł, który wpadł mu na głowy, nie miał nawet czasu zastanowić się, czy to w ogóle ma sens (i tak by tego nie zrobił).
- CZYJA TO RÓŻDŻKA? KTO JĄ ZGUBIŁ? - ryknął na tyle głośno, by wszyscy wokół niego nie mogli tego zignorować, może istniała szansa, że znikający w tłumie mężczyzna również usłyszy jego głos? Że zatrzyma się na chwilę, że sięgnie do kieszeni, żeby upewnić się, czy ta jego znajduje się na swoim miejscu - może nawet odwróci się w ich stronę, a Burroughs będzie miał ten ułamek sekundy na wyrycie w pamięci rysów twarzy miłośnika starych, niedziałających sprzętów mugolskich?
Uniósł własną różdżkę wysoko - by wzrok zainteresowanych objął ją czujnym spojrzeniem, nim stanie się jasne, że to nie ich, że mogą brnąć dalej, że zabawa nadal trwa. Ale przecież każdy czarodziej musiał mieć w sobie choć odrobinę instynktu samozachowawczego, nikt nie przeszedłby obojętnie, gdyby był choć cień szansy, że to jego różdżka leży na bruku - bez niej przecież jak bez ręki.
Ruszył w stronę mężczyzny, z wciąż podniesioną różdżką, nie spuszczając z niego wzroku, i licząc na to, że skróci dzielący ich dystans - a przynajmniej, że go nie zgubi.
| spostrzegawczość (?) - I
Co to za sterta złomu? Kto normalny pojawia się na Sylwestrze z...?
- Nie dotykajcie tego - wyrwało mu się, kiedy zwoje mózgowe wreszcie zaczęły pracować, a on zdał sobie sprawę z tego, że przecież już to widział. - To chyba świstoklik, wiem, że zostały przygotowane na wypadek ewentualnej ewakuacji, ze względów bezpieczeństwa... Rozmieszczono je w różnych punktach Doliny, i wszystkie te świstokliki wyglądają tak samo - jak radio - urwał, niepewien, czy wiedzą, czym w ogóle jest odbiornik radiowy, ale to chyba nienajlepszy czas na przyspieszony kurs mugoloznawstwa - no takie pudła właśnie... ale nie mam pojęcia, czy one są aktywne, czy dopiero trzeba je jakoś aktywować... - co byłoby bez sensu w przypadku ewakuacji, więc pewnie ta pierwsza opcja, a jeśli ona - chyba nie należało ich dotykać? - Nie wiem, jak to działa, uważajcie z tym... swoją drogą, czemu... ktoś miałby to ruszać? - na to inteligentne pytanie odpowiedział sobie co prawda chwilę później, sam, lecz nadal nie był pewien, czy to nie paranoja i nie doszukuje się jakichś bezsensownych powiązań tam, gdzie one nie istnieją.
- Ten facet... - zaczął tylko, pospiesznie przenosząc wzrok z urządzenia na oddalającą się sylwetkę, acz wybuch śmiechu uniemożliwił mu kontynuowanie.
Pozostało mu już tylko desperackie posunięcie, pierwszy (gorszy?) pomysł, który wpadł mu na głowy, nie miał nawet czasu zastanowić się, czy to w ogóle ma sens (i tak by tego nie zrobił).
- CZYJA TO RÓŻDŻKA? KTO JĄ ZGUBIŁ? - ryknął na tyle głośno, by wszyscy wokół niego nie mogli tego zignorować, może istniała szansa, że znikający w tłumie mężczyzna również usłyszy jego głos? Że zatrzyma się na chwilę, że sięgnie do kieszeni, żeby upewnić się, czy ta jego znajduje się na swoim miejscu - może nawet odwróci się w ich stronę, a Burroughs będzie miał ten ułamek sekundy na wyrycie w pamięci rysów twarzy miłośnika starych, niedziałających sprzętów mugolskich?
Uniósł własną różdżkę wysoko - by wzrok zainteresowanych objął ją czujnym spojrzeniem, nim stanie się jasne, że to nie ich, że mogą brnąć dalej, że zabawa nadal trwa. Ale przecież każdy czarodziej musiał mieć w sobie choć odrobinę instynktu samozachowawczego, nikt nie przeszedłby obojętnie, gdyby był choć cień szansy, że to jego różdżka leży na bruku - bez niej przecież jak bez ręki.
Ruszył w stronę mężczyzny, z wciąż podniesioną różdżką, nie spuszczając z niego wzroku, i licząc na to, że skróci dzielący ich dystans - a przynajmniej, że go nie zgubi.
| spostrzegawczość (?) - I
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Przypatrywaliście się uszkodzonemu radiu przez chwilę, nie decydując się na jego dotknięcie, ale nic nowego nie zwróciło waszej uwagi. Przedmiot był nieruchomy, nieruszany nie sypał już iskrami, ani nie wydawał z siebie żadnych dźwięków; na pierwszy rzut oka wyglądał całkowicie zwyczajnie. Steffen skierował na niego różdżkę, starając się odkryć tajemnice, jakie mogły kryć się za metalową obudową, jednak rzucone przez niego zaklęcie nie zadziałało tak, jak powinno. Być może był to wynik wypitego alkoholu, a może zwyczajnie tego wieczoru w powietrzu zbyt gęsto pulsowała magia; w każdym razie – Cattermole mógł być pewien, że brak reakcji ze strony radia nie oznaczał, że było wolne od magicznych właściwości.
Keat zareagował instynktownie, starając się zatrzymać oddalającego się mężczyznę za pomocą pierwszego sposobu, który przyszedł mu do głowy – i okazał się to sposób trafiony. Jego głos poniósł się nad tłumem wyraźnie, powodując, że prawie wszyscy znajdujący się w zasięgu słuchu czarodzieje natychmiast się zatrzymali – najpierw oglądając się za siebie w poszukiwaniu właściciela okrzyku, a później nieco nerwowo przeszukując swoje kieszenie. Podobnie zachował się również ubrany w ciemny płaszcz mężczyzna; zatrzymał się tuż przy wejściu na plac, odwracając się i na sekundę krzyżując spojrzenia z Keatem; jego twarz należała do czarodzieja w średnim wieku, nie odznaczała się jednak niczym szczególnym poza rzadkim, pokrywającym policzki zarostem. Burroughs mógł być pewien, że nigdy wcześniej go nie widział.
Nieznajomy mężczyzna opuścił spojrzenie, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Cokolwiek tam znalazł, musiało go to usatysfakcjonować – bo w następnej chwili odwrócił się na pięcie, ponownie ruszając w stronę placu. Zatrzymani przez Keata zabawowicze również zaczynali się już rozchodzić, jednak sam łowca smoków zdołał wykorzystać tę chwilę bezruchu na znacznie zmniejszenie dystansu pomiędzy sobą, a właścicielem czarnego płaszcza. Widział teraz jego pochylone od ciężaru torby plecy dosyć wyraźnie.
Podjęcie próby śledzenia mężczyzny wymaga wykonania rzutu na spostrzegawczość. ST niezgubienia celu w tłumie wynosi 80, w przypadku nieosiągnięcia wymaganego pułapu przez żadną z postaci, które się na to zdecydują, nieznajomy zniknie wam z oczu. Rzut na spostrzegawczość nie jest liczony jako akcja.
Keat otrzymuje bonus do rzutu +30, ponieważ znajduje się bliżej niż pozostali.
Keat zareagował instynktownie, starając się zatrzymać oddalającego się mężczyznę za pomocą pierwszego sposobu, który przyszedł mu do głowy – i okazał się to sposób trafiony. Jego głos poniósł się nad tłumem wyraźnie, powodując, że prawie wszyscy znajdujący się w zasięgu słuchu czarodzieje natychmiast się zatrzymali – najpierw oglądając się za siebie w poszukiwaniu właściciela okrzyku, a później nieco nerwowo przeszukując swoje kieszenie. Podobnie zachował się również ubrany w ciemny płaszcz mężczyzna; zatrzymał się tuż przy wejściu na plac, odwracając się i na sekundę krzyżując spojrzenia z Keatem; jego twarz należała do czarodzieja w średnim wieku, nie odznaczała się jednak niczym szczególnym poza rzadkim, pokrywającym policzki zarostem. Burroughs mógł być pewien, że nigdy wcześniej go nie widział.
Nieznajomy mężczyzna opuścił spojrzenie, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Cokolwiek tam znalazł, musiało go to usatysfakcjonować – bo w następnej chwili odwrócił się na pięcie, ponownie ruszając w stronę placu. Zatrzymani przez Keata zabawowicze również zaczynali się już rozchodzić, jednak sam łowca smoków zdołał wykorzystać tę chwilę bezruchu na znacznie zmniejszenie dystansu pomiędzy sobą, a właścicielem czarnego płaszcza. Widział teraz jego pochylone od ciężaru torby plecy dosyć wyraźnie.
Podjęcie próby śledzenia mężczyzny wymaga wykonania rzutu na spostrzegawczość. ST niezgubienia celu w tłumie wynosi 80, w przypadku nieosiągnięcia wymaganego pułapu przez żadną z postaci, które się na to zdecydują, nieznajomy zniknie wam z oczu. Rzut na spostrzegawczość nie jest liczony jako akcja.
Keat otrzymuje bonus do rzutu +30, ponieważ znajduje się bliżej niż pozostali.
Przyglądała się przedmiotowi uważnie, ale teraz zdawał się wyglądać zwyczajnie, nie strzelał już iskrami a po prostu leżał na bruku. Miała ochotę dźgnąć go różdżką, żeby nie dotykać go gołą skórą dłoni (tak na wszelki wypadek, w młodszym wieku ojciec dużo razy przestrzegał ją przed klątwami, gdy ujawniała ciągotki do ciekawskiego sięgania rękami po to co ją zaintrygowało), ale wtedy odezwał się Keat, który najwyraźniej rozpoznał przedmiot.
- Świstoklik? – zdziwiła się, unosząc brwi. W takim razie rzeczywiście nie powinni tego dotykać, żeby nie przenieść się w jakieś dziwne miejsce wbrew woli. Coś tu coraz bardziej śmierdziało, więc to nie była pora na opuszczanie Doliny Godryka. Wcześniejsze towarzyskie pogawędki też straciły na znaczeniu w obliczu tego faktu, tym bardziej że tym, co wypatrzyła zainteresowali się też jej niespodziewani towarzysze, i teraz cała ich trójka tkwiła w tej sprawie. – Skąd o tym wiesz? W takim razie chyba nie powinien znajdować się w torbie tamtego faceta, chyba że dopiero niósł go na miejsce docelowe, ale to pewnie powinno zostać zrobione już dawno temu, a nie kiedy zabawa trwa od dłuższego czasu. – Wydawało jej się, że to byłoby nielogiczne, że organizatorzy rozkładają świstokliki dopiero teraz. Ale istniała inna opcja: ten mężczyzna zabrał go z miejsca, w którym miał spoczywać Merlin jeden wie po co. Gdyby ewakuacja była konieczna, mogłoby się okazać, że w miejscu, gdzie miał czekać świstoklik go nie ma i jacyś czarodzieje mogliby zostać pozbawieni szansy ucieczki przed potencjalnym zagrożeniem. – Wiesz może, w jakich miejscach miały być te świstokliki? – spytała jeszcze.
Ale wtedy Keat ryknął na całe gardło coś o różdżkach, zapewne by przykuć uwagę ludzi, a przede wszystkim tamtego faceta. Słysząc taki okrzyk każdy by się zainteresował, w końcu nikt nie chciałby zgubić różdżki. I rzeczywiście niemal wszyscy w zasięgu wzroku i słuchu zaczęli grzebać po kieszeniach. Tamten facet też musiał to słyszeć, ale nie zawrócił po zgubę, prawdopodobnie nie zauważając braku świstoklika.
- Idę za nim, może uda mi się go dogonić, gdy będzie szedł za tym facetem – rzuciła do Steffena, patrząc na znikającego Keata.
Burroughs był bliżej tamtego faceta, dzięki czemu zapewne łatwiej mógł go śledzić, może nawet już to robił, skoro ruszył w tamtą stronę niemalże od razu. McKinnon miała zamiar ruszyć w jego ślady, nie mogłaby teraz wzruszyć ramionami i zignorować tej sprawy. Może to nic takiego, może ktoś z organizatorów postanowił tylko przenieść świstoklik w inne miejsce, a może był to ktoś, kto próbował go ukraść, by w jakiś sposób zasabotować wydarzenie i utrudnić ewakuację. W obecnych czasach wszystko było możliwe.
Dostrzeżenie czegokolwiek ponownie wymagało od Jamie więcej wysiłku, jako że znajdowała się dalej. Ale była zwinna, szybka i miała długie nogi, więc zgrabnie wymijała ludzi i pokonywała kolejne metry. Idąc przed siebie od razu zaczęła się rozglądać, próbując znów dostrzec tę samą sylwetkę w czarnym płaszczu, dźwigającą na ramieniu sporych rozmiarów torbę. Musiała go wypatrzeć, a jeśli nie jego, to przynajmniej Keata. Może Burroughs zdążył zaobserwować coś ciekawego?
| rzucam na spostrzegawczość, poziom III, a więc +60 do rzutu
- Świstoklik? – zdziwiła się, unosząc brwi. W takim razie rzeczywiście nie powinni tego dotykać, żeby nie przenieść się w jakieś dziwne miejsce wbrew woli. Coś tu coraz bardziej śmierdziało, więc to nie była pora na opuszczanie Doliny Godryka. Wcześniejsze towarzyskie pogawędki też straciły na znaczeniu w obliczu tego faktu, tym bardziej że tym, co wypatrzyła zainteresowali się też jej niespodziewani towarzysze, i teraz cała ich trójka tkwiła w tej sprawie. – Skąd o tym wiesz? W takim razie chyba nie powinien znajdować się w torbie tamtego faceta, chyba że dopiero niósł go na miejsce docelowe, ale to pewnie powinno zostać zrobione już dawno temu, a nie kiedy zabawa trwa od dłuższego czasu. – Wydawało jej się, że to byłoby nielogiczne, że organizatorzy rozkładają świstokliki dopiero teraz. Ale istniała inna opcja: ten mężczyzna zabrał go z miejsca, w którym miał spoczywać Merlin jeden wie po co. Gdyby ewakuacja była konieczna, mogłoby się okazać, że w miejscu, gdzie miał czekać świstoklik go nie ma i jacyś czarodzieje mogliby zostać pozbawieni szansy ucieczki przed potencjalnym zagrożeniem. – Wiesz może, w jakich miejscach miały być te świstokliki? – spytała jeszcze.
Ale wtedy Keat ryknął na całe gardło coś o różdżkach, zapewne by przykuć uwagę ludzi, a przede wszystkim tamtego faceta. Słysząc taki okrzyk każdy by się zainteresował, w końcu nikt nie chciałby zgubić różdżki. I rzeczywiście niemal wszyscy w zasięgu wzroku i słuchu zaczęli grzebać po kieszeniach. Tamten facet też musiał to słyszeć, ale nie zawrócił po zgubę, prawdopodobnie nie zauważając braku świstoklika.
- Idę za nim, może uda mi się go dogonić, gdy będzie szedł za tym facetem – rzuciła do Steffena, patrząc na znikającego Keata.
Burroughs był bliżej tamtego faceta, dzięki czemu zapewne łatwiej mógł go śledzić, może nawet już to robił, skoro ruszył w tamtą stronę niemalże od razu. McKinnon miała zamiar ruszyć w jego ślady, nie mogłaby teraz wzruszyć ramionami i zignorować tej sprawy. Może to nic takiego, może ktoś z organizatorów postanowił tylko przenieść świstoklik w inne miejsce, a może był to ktoś, kto próbował go ukraść, by w jakiś sposób zasabotować wydarzenie i utrudnić ewakuację. W obecnych czasach wszystko było możliwe.
Dostrzeżenie czegokolwiek ponownie wymagało od Jamie więcej wysiłku, jako że znajdowała się dalej. Ale była zwinna, szybka i miała długie nogi, więc zgrabnie wymijała ludzi i pokonywała kolejne metry. Idąc przed siebie od razu zaczęła się rozglądać, próbując znów dostrzec tę samą sylwetkę w czarnym płaszczu, dźwigającą na ramieniu sporych rozmiarów torbę. Musiała go wypatrzeć, a jeśli nie jego, to przynajmniej Keata. Może Burroughs zdążył zaobserwować coś ciekawego?
| rzucam na spostrzegawczość, poziom III, a więc +60 do rzutu
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Gdzieś zupełnie niedaleko pod opuszkami jego palców, pod skórą i kośćmi kłębiły się myśli, które uciekały ku niemu przez niebiesko-zielone oczy panny Lupin. Co się tam kryło? Jak wielki nieporządek poczyniło w jej głowie nieposłuszne serce gnające za własnymi niemożliwymi do okiełznania porywami? Alexander nie wiedział - w obecnej chwili znał tylko ten pochłaniający całą świadomość szum, który swój początek miał w jednym niepowstrzymanym dotyku, któremu pozwolono buchnąć płomieniem. Został całkowicie omamiony jej bliskością, zapachem i smakiem. Czuł na swoim policzku jej palce, których obecność była tak ostrożna i delikatna, jakby była powracającym z głębin niepamięci wspomnieniem. Przy niej nie czuł się samotny, jednak ile w tym było logiki? Jak wiele prawdziwego, głębokiego pragnienia, a ile chwilowego uniesienia? Nie wiedział i słuchając jej śmiechu nie chciał wiedzieć. Życie biegło dla niego zbyt gwałtownym tempem, aby właśnie teraz chciał się nad tym pochylić. Przez krótką, wyrwaną ze szponów rzeczywistości chwilę nie pamiętał o swoim memeto ukrytym w pokiereszowanych w Azkabanie ciele i umyśle - wróciło jednak do niego prędko, kiedy usłyszał jakże ostrożne i pełne nadziei życzenia noworoczne. Śledził spojrzeniem jej oczy i ruch ust, a opadający nieznacznie z jego twarzy uśmiech łatwo było pomylić z zamyśleniem, ucieczką w roztaczającą się przed nim wizją przyszłości - zupełnie jakby namyślał się nad możliwymi ścieżkami ich losów, a wizja ta pochwyciła go i nie chciała wypuścić. Gdyby tylko panna Lupin wiedziała, jak różne były ich wyobrażenia i nadzieje.
Alexander nie mógł obiecać jej czegokolwiek, a sama myśl o próbie normalnego życia podnosiła w jego umyśle alarm. Ida poznała go na moście w chwili jego największego zwątpienia, gdy prawie porzucił wszystko to, czego porzucać nie chciał i nie mógł, ponieważ nie należało to już dłużej do niego. Nie miał jej czego ofiarować, nie naprawdę, nie w sposób pozbawiony samolubności, nie bez zwodzenia jej. Gdyby miał się o nią troszczyć to czy nie osiągnąłby lepszego efektu w ogóle nie próbując?
Gwałtownie odepchnął od siebie te wątpliwości - to nie był na nie czas. Dziś nie chciał myśleć. Tego wieczora zamykał rok tak trudny, że nawet nie potrafił go opisać. Dzisiaj bawili się, korzystali z tego, co los im łaskawie ofiarował. Jego dłoń ześlizgnęła się powoli wzdłuż ramienia czarownicy.
- Szczęśliwego nowego roku, Ido - odpowiedział, niezbyt zażarcie walcząc z uśmiechem, który znów wpełzał mu na usta w całej swojej okazałości. Mówił przy tym równie cicho jak ona, jakby uważając by zbyt głośno wypowiedzianymi słowami nie skusić świata do stanięcia w kontrze do ich nieśmiałych życzeń. - Oby los był dla nas łaskawy - powiedział, a jego palce ześlizgnęły się po jej dłoni, znajdując sobie w niej miejsce. Nie precyzował, do kogo dokładniej kierował te życzenia, nie będąc pewnym, kto z ich dwójki potrzebował ich bardziej, lecz jeżeli... jeżeli... to był prawie że przekonany, że to przed nią czekałyby wyzwania bardziej wymagające, bo te, których nie mogłaby w jakikolwiek sposób przewidzieć bądź się na nie przygotować. Zacisnął swoją dłoń na jej ręce odrobinę mocniej, a jego oczy błysnęły z zainteresowaniem. - Czy masz jakieś życzenia, które mógłbym dla ciebie spełnić tu i teraz? - zapytał, chcąc odsunąć swoją głowę od ciężkich tematów, nad którymi na pewno będzie głowił się jutro; teraz jednak do północy wciąż pozostawało wystarczająco dużo czasu.
Alexander nie mógł obiecać jej czegokolwiek, a sama myśl o próbie normalnego życia podnosiła w jego umyśle alarm. Ida poznała go na moście w chwili jego największego zwątpienia, gdy prawie porzucił wszystko to, czego porzucać nie chciał i nie mógł, ponieważ nie należało to już dłużej do niego. Nie miał jej czego ofiarować, nie naprawdę, nie w sposób pozbawiony samolubności, nie bez zwodzenia jej. Gdyby miał się o nią troszczyć to czy nie osiągnąłby lepszego efektu w ogóle nie próbując?
Gwałtownie odepchnął od siebie te wątpliwości - to nie był na nie czas. Dziś nie chciał myśleć. Tego wieczora zamykał rok tak trudny, że nawet nie potrafił go opisać. Dzisiaj bawili się, korzystali z tego, co los im łaskawie ofiarował. Jego dłoń ześlizgnęła się powoli wzdłuż ramienia czarownicy.
- Szczęśliwego nowego roku, Ido - odpowiedział, niezbyt zażarcie walcząc z uśmiechem, który znów wpełzał mu na usta w całej swojej okazałości. Mówił przy tym równie cicho jak ona, jakby uważając by zbyt głośno wypowiedzianymi słowami nie skusić świata do stanięcia w kontrze do ich nieśmiałych życzeń. - Oby los był dla nas łaskawy - powiedział, a jego palce ześlizgnęły się po jej dłoni, znajdując sobie w niej miejsce. Nie precyzował, do kogo dokładniej kierował te życzenia, nie będąc pewnym, kto z ich dwójki potrzebował ich bardziej, lecz jeżeli... jeżeli... to był prawie że przekonany, że to przed nią czekałyby wyzwania bardziej wymagające, bo te, których nie mogłaby w jakikolwiek sposób przewidzieć bądź się na nie przygotować. Zacisnął swoją dłoń na jej ręce odrobinę mocniej, a jego oczy błysnęły z zainteresowaniem. - Czy masz jakieś życzenia, które mógłbym dla ciebie spełnić tu i teraz? - zapytał, chcąc odsunąć swoją głowę od ciężkich tematów, nad którymi na pewno będzie głowił się jutro; teraz jednak do północy wciąż pozostawało wystarczająco dużo czasu.
-Świstoklik? Myślicie, że działa? - dłoń Steffena zawisła nad przedmiotem. Zaklęcie się nie powiodło, a on postanowił nie dotykać radia, bo nie chciał się nigdzie teleportować. Spróbował skoncentrować się na zaklęciu raz jeszcze, ale Jamie uprzedziła go, że rusza za Keatem i nieznajomym.
Nie rozumiał trochę, czemu oddanie mu zepsutego (albo i nie?) świstoklika jest takie ważne, ale postanowił lojalnie ruszyć za towarzyszami. Nie chciał tylko zostawiać tutaj zgubionego przedmiotu, ani brać go do rąk.
-Wingardium Leviosa! - mruknął, celując w radio. Chciał zabrać je ze sobą i zbadać na spokojnie, gdy już dogonią tamtego faceta.
Potem wyprostował się i ruszył za Jamie, starając się nie stracić z oczu ani jej ani tajemniczego typa.
1. zaklęcie
2. spostrzegawczość
Nie rozumiał trochę, czemu oddanie mu zepsutego (albo i nie?) świstoklika jest takie ważne, ale postanowił lojalnie ruszyć za towarzyszami. Nie chciał tylko zostawiać tutaj zgubionego przedmiotu, ani brać go do rąk.
-Wingardium Leviosa! - mruknął, celując w radio. Chciał zabrać je ze sobą i zbadać na spokojnie, gdy już dogonią tamtego faceta.
Potem wyprostował się i ruszył za Jamie, starając się nie stracić z oczu ani jej ani tajemniczego typa.
1. zaklęcie
2. spostrzegawczość
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k100' : 81
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k100' : 81
przepraszam bardzo za tempo <3
Koncentrował się tylko na jednej osobie - gdy wypatrywany mężczyzna przystanął, nerwowo sprawdzając swoją kieszeń i odwracając się w jego stronę, Keat podtrzymał rzucone mu spojrzenie, przyglądając się uważnie, zapamiętując to, jak wygląda - choć trudno powiedzieć, aby miłośnik świstoklików czymkolwiek się wyróżniał spośród reszty. Nie znał tego człowieka - mógł już mieć co do tego pewność, nie oznaczało to jednak, że on również nie należał do ekipy organizacyjnej, Burroughs poznał ledwie garstkę zaangażowanych w organizowanie Sylwestra osób.
Odwrócił się w stronę Steffa i Jamie, szukając ich wzrokiem, ale wiedział, że nie ma czasu na zwłokę, więc wyrwał się do przodu, z różdżką ściskaną w dłoni, którą następnie wsunął do kieszeni płaszcza - przypadkowy przechodzeń widział jedynie zblazowaną pozę, nic poza jego nienaturalnym pośpiechem nie mogło nikogo zaalarmować.
Czarny płaszcz niknął w tłumie, Keaton jednak, po raz kolejny tego dnia, uznał, że tę sprawę należy wyjaśnić; że... to zbyt wiele przypadków jak na to wszystko, czego był świadkiem wcześniej, a torba, pod której ciężarem uginał się mężczyzna wybrzuszała się dziwnie... zupełnie tak, jakby skrywała w sobie wiele tajemnic.
- Diffindo - wymruczał, skierowując różdżkę na pasek torby niesionej przez podejrzanego mężczyznę. Jeśli okaże się, że jego mroczną tajemnicą jest stos skradzionych babeczek, to może nawet zmusi się, by pomóc mu je pozbierać, niemniej jednak... chętnie zobaczyłby, co kryje się w środku.
Wznowił marsz, mając nadzieję, że nie straci go ze wzroku.
1# spostrzegawczość
2# czary
Koncentrował się tylko na jednej osobie - gdy wypatrywany mężczyzna przystanął, nerwowo sprawdzając swoją kieszeń i odwracając się w jego stronę, Keat podtrzymał rzucone mu spojrzenie, przyglądając się uważnie, zapamiętując to, jak wygląda - choć trudno powiedzieć, aby miłośnik świstoklików czymkolwiek się wyróżniał spośród reszty. Nie znał tego człowieka - mógł już mieć co do tego pewność, nie oznaczało to jednak, że on również nie należał do ekipy organizacyjnej, Burroughs poznał ledwie garstkę zaangażowanych w organizowanie Sylwestra osób.
Odwrócił się w stronę Steffa i Jamie, szukając ich wzrokiem, ale wiedział, że nie ma czasu na zwłokę, więc wyrwał się do przodu, z różdżką ściskaną w dłoni, którą następnie wsunął do kieszeni płaszcza - przypadkowy przechodzeń widział jedynie zblazowaną pozę, nic poza jego nienaturalnym pośpiechem nie mogło nikogo zaalarmować.
Czarny płaszcz niknął w tłumie, Keaton jednak, po raz kolejny tego dnia, uznał, że tę sprawę należy wyjaśnić; że... to zbyt wiele przypadków jak na to wszystko, czego był świadkiem wcześniej, a torba, pod której ciężarem uginał się mężczyzna wybrzuszała się dziwnie... zupełnie tak, jakby skrywała w sobie wiele tajemnic.
- Diffindo - wymruczał, skierowując różdżkę na pasek torby niesionej przez podejrzanego mężczyznę. Jeśli okaże się, że jego mroczną tajemnicą jest stos skradzionych babeczek, to może nawet zmusi się, by pomóc mu je pozbierać, niemniej jednak... chętnie zobaczyłby, co kryje się w środku.
Wznowił marsz, mając nadzieję, że nie straci go ze wzroku.
1# spostrzegawczość
2# czary
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35, 76
'k100' : 35, 76
Ulice
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka