Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Dawny dom rodziny Dumbledore
Strona 1 z 23 • 1, 2, 3 ... 12 ... 23
AutorWiadomość
Dawny dom rodziny Dumbledore
Mieszczący się w Dolinie Godryka dom państwa Dumbledore stoi pusty i smutny przypominając o tragicznej historii jego rodziny. Magicznie zamknięty skutecznie powstrzymuje ciekawskich przed wejściem do środka. Ponoć czasem nawet pojawia się w nim Aberforth, młodszy brat słynnego Albusa. Chowa się wtedy gdzieś w budynku i nie wychyla nosa na zewnątrz, pozwalając ludziom odwiedzać ogródek, w którym stoi kamień upamiętniający historię rodu, który niegdyś tu zamieszkiwał. Na nim pojawiają się coraz częściej dopiski od czarodziejów szukających wsparcia w tych trudnych czasach. Początkowo systematycznie usuwane przez Abertfortha, później pozostawione, gdy właściciel posesji zdał sobie sprawę z bezsensowności swych wysiłków. Obiekt chroniony jest przed mugolami prostym zaklęciem, które sprawia, że gdy tylko pojawią się w pobliżu, mają wrażenie, że zauważyli jak ktoś przechadza się po domu. Z resztą bardzo niepozornego z wyglądu, nieco zapuszczonego z zarośniętym trawnikiem i brudnymi oknami, w których wiszą szare firanki, które zapewne kilkanaście lat tamu świeciły idealną bielą.
22 lutego 1956r.
Szarą codzienność w biurze Aurorów przerwało niezwykłe doniesienie o uaktywnieniu się jednej z barier ochronnych. Lilith była wtedy w kwaterze i od razu zwróciła na nie uwagę — sygnał alarmowy dochodził z Doliny Godryka, a konkretniej z rodzinnego domu Albusa Dumbledore'a. Z raportu wynikało, że nie było to zaklęcie odstraszające nieszczęśliwie zagubionych (lub wyjątkowo ciekawskich) mugoli. Na tym terenie pojawił się nieupoważniony do tego czarodziej. O tym dziwnym zdarzeniu postanowiła poinformować członków Zakonu Feniksa. Wyłoniła się grupa ochotników postanawiająca sprawdzić to miejsce. O ile zaklęcia chroniące magiczne miejsca przed mugolami było zupełnie zasadne, tak trudno było pojąć dlaczego stojący od lat pusty dom Albusa został obłożony barierą, uniemożliwiającą wtargnięcie do środka również osobom ze świata czarodziejskiego. Pierwsze pytania rodzą kolejne: skoro coś jest chronione, musi ukrywać coś niezwykle cennego; co takiego? A jeśli ktokolwiek próbował tam wtargnąć to kim był i w jaki sposób się o tym dowiedział? Wszyscy Zakonnicy od samego początku wiedzieli, że jedyną możliwością na uzyskanie odpowiedzi na te wątpliwości jest pojawienie się w domu Dumbledore'a i schwytanie nieproszonego gościa, a jeśli zdołał umknąć lub powstrzymało go zaklęcie — sprawdzić czego szukał. Aby uniknąć interwencji aurorów i przerwanie misji Zakonników, raport o uaktywnieniu bariery pozostaje tajemnicą i spoczywa bezpieczny w kieszeni Lilith.
Miejscem spotkania był chodnik naprzeciwko domu Albusa, tuż obok pustego kontenera na śmieci. Ulica okazała się zupełnie opustoszała i stosunkowo ciemna, a sam dom niezachęcający do przypadkowych odwiedzin, co jedynie potwierdziło wątpliwości. Wejście na teren należący niegdyś do rodziny Dumbledore pozostawał w całkowitym mroku. Wszystko na pozór wydawało się zupełnie normalne, nie wzbudzające zainteresowania ani niepokoju. Zakonnicy mają świadomość, że ktoś uaktywnił zaklęcie ochronne. Nie wiedzą jednak co to za zaklęcie i jakie są jego skutki, ani w jaki sposób chroni przed intruzami.
|W skład grupy wchodzą: Minnie McGonagall, Lilith Greengrass, Magrit Lupin, Samuel Skamander, Leonard Mastrangelo i Adrien Carrow. W poście opiszcie wszystko, co macie ze sobą, określcie swój ekwipunek, uwzględnijcie posiadane ze sobą magiczne przedmioty, oceńcie swój nastrój, a także kondycję psychiczną i fizyczną. Macie czas na przemyślenie swojego zadania i zaplanowanie działania. Jeśli jednak zdecydujecie się od razu ruszyć w kierunku domu, rzucacie kością k100. Przypominam, że event jest niebezpieczny i może zagrażać życiu, a więc rozpoczynanie wątków z datą późniejszą jest niedozwolone. Na odpis macie 48h. Powodzenia!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Szarą codzienność w biurze Aurorów przerwało niezwykłe doniesienie o uaktywnieniu się jednej z barier ochronnych. Lilith była wtedy w kwaterze i od razu zwróciła na nie uwagę — sygnał alarmowy dochodził z Doliny Godryka, a konkretniej z rodzinnego domu Albusa Dumbledore'a. Z raportu wynikało, że nie było to zaklęcie odstraszające nieszczęśliwie zagubionych (lub wyjątkowo ciekawskich) mugoli. Na tym terenie pojawił się nieupoważniony do tego czarodziej. O tym dziwnym zdarzeniu postanowiła poinformować członków Zakonu Feniksa. Wyłoniła się grupa ochotników postanawiająca sprawdzić to miejsce. O ile zaklęcia chroniące magiczne miejsca przed mugolami było zupełnie zasadne, tak trudno było pojąć dlaczego stojący od lat pusty dom Albusa został obłożony barierą, uniemożliwiającą wtargnięcie do środka również osobom ze świata czarodziejskiego. Pierwsze pytania rodzą kolejne: skoro coś jest chronione, musi ukrywać coś niezwykle cennego; co takiego? A jeśli ktokolwiek próbował tam wtargnąć to kim był i w jaki sposób się o tym dowiedział? Wszyscy Zakonnicy od samego początku wiedzieli, że jedyną możliwością na uzyskanie odpowiedzi na te wątpliwości jest pojawienie się w domu Dumbledore'a i schwytanie nieproszonego gościa, a jeśli zdołał umknąć lub powstrzymało go zaklęcie — sprawdzić czego szukał. Aby uniknąć interwencji aurorów i przerwanie misji Zakonników, raport o uaktywnieniu bariery pozostaje tajemnicą i spoczywa bezpieczny w kieszeni Lilith.
Miejscem spotkania był chodnik naprzeciwko domu Albusa, tuż obok pustego kontenera na śmieci. Ulica okazała się zupełnie opustoszała i stosunkowo ciemna, a sam dom niezachęcający do przypadkowych odwiedzin, co jedynie potwierdziło wątpliwości. Wejście na teren należący niegdyś do rodziny Dumbledore pozostawał w całkowitym mroku. Wszystko na pozór wydawało się zupełnie normalne, nie wzbudzające zainteresowania ani niepokoju. Zakonnicy mają świadomość, że ktoś uaktywnił zaklęcie ochronne. Nie wiedzą jednak co to za zaklęcie i jakie są jego skutki, ani w jaki sposób chroni przed intruzami.
|W skład grupy wchodzą: Minnie McGonagall, Lilith Greengrass, Magrit Lupin, Samuel Skamander, Leonard Mastrangelo i Adrien Carrow. W poście opiszcie wszystko, co macie ze sobą, określcie swój ekwipunek, uwzględnijcie posiadane ze sobą magiczne przedmioty, oceńcie swój nastrój, a także kondycję psychiczną i fizyczną. Macie czas na przemyślenie swojego zadania i zaplanowanie działania. Jeśli jednak zdecydujecie się od razu ruszyć w kierunku domu, rzucacie kością k100. Przypominam, że event jest niebezpieczny i może zagrażać życiu, a więc rozpoczynanie wątków z datą późniejszą jest niedozwolone. Na odpis macie 48h. Powodzenia!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.07.16 9:42, w całości zmieniany 1 raz
Pojawiła się, jak się okazało, pierwsza. Dom pod tajemniczym adresem wynurzył się z ciemności jak kamienny kolos, a ona przez moment w zamyśleniu wpatrywała się w ledwie widoczny front. Bała się. Cokolwiek się tutaj wydarzyło, działo się coś tajemniczego, niewyjaśnionego, coś, co przyciągnęło ich tutaj, aby rozwikłać tę zagadkę. Kiedy tylko usłyszała o raporcie Lilith, zdecydowała się ruszyć razem z pozostałymi - prędzej czy później na każdego przychodził czas, a tym razem pomóc mogła również ona. Na tyle, na ile potrafiła.
Westchnęła, uważnie rozglądając się wokół - czy nikt ich nie śledził, czy aby na pewno nikogo tutaj nie było. Musiała dojść pod dom pieszo, wciąż nie potrafiła się teleportować, a doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mogła w ten sposób złapać ogon - dlatego starała się być ostrożna. To, co mieli zamiar zrobić, robili wbrew rozsądkowi, wbrew prawu... wbrew wszystkiemu, nie wolno było tak po prostu włamywać się do cudzego domu, ale ten dom był dawno opuszczony. I, być może, skrywał w sobie coś więcej, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Miała ma na sobie zielony sweterek, pod nim białą koszulę i wełnianą spódnicę, otulał ją zimowy płaszczyk w czarno-białą kratę. Buty na niskim obcasie stukały, uderzając o płyty chodnika. W kieszeni trzymała różdżkę, był to jedyny przedmiot, który ze sobą wzięła. Oprócz niego, w kieszeni trzymała również trzy czekoladowe żaby, jakie dostała w prezencie w wigilię spędzoną wspólnie przez członków Zakonu Feniksa. Czekolada dodawała energii, krótkotrwale, ale zawsze, pomagała pokonać słabość - kto wie, może akurat się przyda. Włosy opadały luźno wzdłuż jej ramion, Minerwa stanęła przy domu, oczekując na pozostałych - przez moment wahała się, czy nie ruszyć już w kierunku budynku, ale szybko doszła do wniosku, że nie byłoby to rozsądne. Wciąż nie wiedzieli przecież, kto właściwie wszedł do środka, czy wciąż tam był, ani... co właściwie mogli znaleźć w środku.
Westchnęła, uważnie rozglądając się wokół - czy nikt ich nie śledził, czy aby na pewno nikogo tutaj nie było. Musiała dojść pod dom pieszo, wciąż nie potrafiła się teleportować, a doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mogła w ten sposób złapać ogon - dlatego starała się być ostrożna. To, co mieli zamiar zrobić, robili wbrew rozsądkowi, wbrew prawu... wbrew wszystkiemu, nie wolno było tak po prostu włamywać się do cudzego domu, ale ten dom był dawno opuszczony. I, być może, skrywał w sobie coś więcej, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Miała ma na sobie zielony sweterek, pod nim białą koszulę i wełnianą spódnicę, otulał ją zimowy płaszczyk w czarno-białą kratę. Buty na niskim obcasie stukały, uderzając o płyty chodnika. W kieszeni trzymała różdżkę, był to jedyny przedmiot, który ze sobą wzięła. Oprócz niego, w kieszeni trzymała również trzy czekoladowe żaby, jakie dostała w prezencie w wigilię spędzoną wspólnie przez członków Zakonu Feniksa. Czekolada dodawała energii, krótkotrwale, ale zawsze, pomagała pokonać słabość - kto wie, może akurat się przyda. Włosy opadały luźno wzdłuż jej ramion, Minerwa stanęła przy domu, oczekując na pozostałych - przez moment wahała się, czy nie ruszyć już w kierunku budynku, ale szybko doszła do wniosku, że nie byłoby to rozsądne. Wciąż nie wiedzieli przecież, kto właściwie wszedł do środka, czy wciąż tam był, ani... co właściwie mogli znaleźć w środku.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Nie wiedziała, czego dokładnie powinna się spodziewać. Na co być przygotowaną. Jej szara codzienność zamykała się w czterech ścianach Salonu luster i domku na przedmieściach. To były dwa miejsca wyznaczające kierunki jej życia, a ona sama była niczym wahadło, które wędruje tam i z powrotem, bardzo rzadko zbaczając z obranego przez siebie toru. Dlatego czuła, jak po całym jej ciele rozchodzą się drobne igiełki ekscytacji. Gdy tylko dotarła do niej informacja, że Zakon poszukuje ochotników do wykonania jeszcze bliżej niesprecyzowanej misji, nie wahała się ani chwili. Mimo możliwego niebezpieczeństwa, w końcu doskonale pamiętała, co działo się ostatnim razem, gdy znalazła na swojej poduszce czerwone pióro i wybrała się w podróż w nieznane, a połowa nieprzewidzianego spotkania minęła pod hasłem: ucieczka, to pojawiła się na miejscu z dumnie uniesioną głową, starając się wzbudzić w sobie jak największą czujność. Deportowała się tuż u wejścia do Doliny Godryka, dając sobie nieco czasu na uspokojenie oddechu. Przed wyjściem spięła włosy w wysoki kok, choć pojedyncze pasma zdążyły wysnuć się wcale nie tak misternie utkanej fryzury, teraz odgarnęła je automatycznym gestem. W ostatnim momencie postanowiła zmienić sukienkę na wygodne spodnie, nieco grubszy sweter i ciemny płaszcz z wysokim kołnierzem. Buty wygodne, nieprzemakalne, idealne na tę porę roku, gdy zima już chyliła się ku końcowi, ale wiosna wcale jeszcze nie dawała o sobie znać w zbyt nachalny sposób. Do kieszeni schowała dwustonnne lusterko, różdżkę, tabliczkę czekolady, którą Bobby wcisnął jej w ręce przed wyjściem, w drugiej kieszeni zaplątało się inne zwierciadełko wielkości małej puderniczki, która zawsze nieco rozjaśniało odbijany w sobie obraz. Wszystko tak na wszelki wypadek. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Cześć, Minnie! - Już z daleka dostrzegła drobną kobiecą sylwetkę, w której niemal natychmiast rozpoznała swoją kuzynkę. Uśmiechnęła się lekko, miło było mieć u boku kogoś bliższego. Także stanęła w miejscu, zerkając w stronę dawnego domu Dumbledore'a. - Chyba najlepiej będzie, jeśli poczekamy na resztę towarzystwa. - Wypowiedziała na głos myśl, która krążyła chyba w obydwu niewieścich głowach.
- Cześć, Minnie! - Już z daleka dostrzegła drobną kobiecą sylwetkę, w której niemal natychmiast rozpoznała swoją kuzynkę. Uśmiechnęła się lekko, miło było mieć u boku kogoś bliższego. Także stanęła w miejscu, zerkając w stronę dawnego domu Dumbledore'a. - Chyba najlepiej będzie, jeśli poczekamy na resztę towarzystwa. - Wypowiedziała na głos myśl, która krążyła chyba w obydwu niewieścich głowach.
Gość
Gość
Kwatera główna Aurorów. Niemal pusta. Poza mną gdzieś po korytarzach kręciło się może jeszcze kilka osób, zbyt zaaferowanych własnymi sprawami, by dostrzegać sygnały świata zewnętrznego. Reszta? Zapewne gdzieś w terenie - od pamiętnego sylwestra wszyscy jesteśmy w stanie podwyższonej gotowości.
Kolejny dzień spędzony na nerwowym przekopywaniu papierów w poszukiwaniu czegoś, co choć odrobinę przybliżyłoby nas do odkrycia sprawcy kolejnego spektakularnego wyczynu. Cholerni czarnoksiężnicy. Ostatnio moje życie ma smak słodko-gorzki. Można by powiedzieć, że osiągam równowagę. Tyle samo złych co dobrych chwil, wieści, wydarzeń. A mimo to choć fizycznie nic mi nie dolega, czuję jakoś się bardziej przybita, zmęczona. I choć nie brak mi zacięcia i determinacji, to w głębi duszy drżę ze strachu, martwię się co przyniesie dzień kolejny. Ostatni czas to nieustanne kalkulacje, wieczny bilans zysków i strat. Ktoś drwi z nas okrutnie. Bezceremonialnie wyrywa nas z naszej strefy komfortu, pozbawiając jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa. Targa naszymi emocjami niczym nieostrożny uczeń za struny. Nikt nie może już czuć się bezpiecznie. Nikt. Ni szlachcic ni mugolak, wszyscy jesteśmy zwierzyną.
Już miałam sięgać po kolejną teczkę kiedy to uaktywniony alarm przerwał mi syzyfową pracę i skupił moją uwagę na czymś innym.
- Dom Albusa Dumbledora... - Te słowa nie odnajdują swojej nuty na żadnej z pięciolinii. Moje oczy nerwowo skaczą po trzymanej w dłoni informacji. Po co ktoś miałby nakładać na ten budynek zaklęcia przeciwko czarodziejom? Czyżby był czymś więcej niż tylko symbolem? Elementem historii? Parę razy przekręcam pierścień Zakonu wokół palca i nie zastanawiając się dłużej, sięgnęłam po płaszcz wiszący na krześle a kartkę skrzętnie upchnęłam w wsiąkiewce. Przecież nie mogę sobie pozwolić aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Ktokolwiek poza Zakonem.
Powietrze przeszywa krótki trzask a zaraz po nim na ulicy przed wspomnianym budynkiem pojawiła się moja osoba. Przesunęłam badawczo wzrokiem po okolicy, szukając nieproszonych gapiów. Pusto. Poprawiłam niedawno kupiony płaszcz, potocznie zwany również płaszczem kameleona i ruszyłam w stronę dwóch, znajomych mi twarzy. Końcówka lutego to wciąż zima, ubrałam więc ciepłe, wygodne ubrania - arystokratka czy nie, nie wyobrażam sobie biegać za złoczyńcami w sukience, to też moje nogi opinają ciemne, nieco grubsze spodnie a klatkę piersiową czarny, utkany z wysokiej jakości materiału, golf; do tego wysokie, nieprzemakalne buty na płaskiej podeszwie i niewielka torba, zawierająca wodę i trochę jedzenia zabranego na szybko z pracy.
- Minnie, Magrit. - Posyłam im najcieplejszy uśmiech na jaki mnie teraz stać, po czym przenoszę wzrok na budynek. Z rękawa mojego płaszcza delikatnie wysuwa się końcówka różdżki. Kiwnęłam tylko głową na potwierdzenie słów Pani Lupin, gdyż moje myśli już błądziły wokół odpowiednich zaklęć sprawdzających co tak naprawdę rzucono na dom, w jaki sposób ma go chornić i jakie są skutki przekroczenia ów bariery.
Kolejny dzień spędzony na nerwowym przekopywaniu papierów w poszukiwaniu czegoś, co choć odrobinę przybliżyłoby nas do odkrycia sprawcy kolejnego spektakularnego wyczynu. Cholerni czarnoksiężnicy. Ostatnio moje życie ma smak słodko-gorzki. Można by powiedzieć, że osiągam równowagę. Tyle samo złych co dobrych chwil, wieści, wydarzeń. A mimo to choć fizycznie nic mi nie dolega, czuję jakoś się bardziej przybita, zmęczona. I choć nie brak mi zacięcia i determinacji, to w głębi duszy drżę ze strachu, martwię się co przyniesie dzień kolejny. Ostatni czas to nieustanne kalkulacje, wieczny bilans zysków i strat. Ktoś drwi z nas okrutnie. Bezceremonialnie wyrywa nas z naszej strefy komfortu, pozbawiając jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa. Targa naszymi emocjami niczym nieostrożny uczeń za struny. Nikt nie może już czuć się bezpiecznie. Nikt. Ni szlachcic ni mugolak, wszyscy jesteśmy zwierzyną.
Już miałam sięgać po kolejną teczkę kiedy to uaktywniony alarm przerwał mi syzyfową pracę i skupił moją uwagę na czymś innym.
- Dom Albusa Dumbledora... - Te słowa nie odnajdują swojej nuty na żadnej z pięciolinii. Moje oczy nerwowo skaczą po trzymanej w dłoni informacji. Po co ktoś miałby nakładać na ten budynek zaklęcia przeciwko czarodziejom? Czyżby był czymś więcej niż tylko symbolem? Elementem historii? Parę razy przekręcam pierścień Zakonu wokół palca i nie zastanawiając się dłużej, sięgnęłam po płaszcz wiszący na krześle a kartkę skrzętnie upchnęłam w wsiąkiewce. Przecież nie mogę sobie pozwolić aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Ktokolwiek poza Zakonem.
Powietrze przeszywa krótki trzask a zaraz po nim na ulicy przed wspomnianym budynkiem pojawiła się moja osoba. Przesunęłam badawczo wzrokiem po okolicy, szukając nieproszonych gapiów. Pusto. Poprawiłam niedawno kupiony płaszcz, potocznie zwany również płaszczem kameleona i ruszyłam w stronę dwóch, znajomych mi twarzy. Końcówka lutego to wciąż zima, ubrałam więc ciepłe, wygodne ubrania - arystokratka czy nie, nie wyobrażam sobie biegać za złoczyńcami w sukience, to też moje nogi opinają ciemne, nieco grubsze spodnie a klatkę piersiową czarny, utkany z wysokiej jakości materiału, golf; do tego wysokie, nieprzemakalne buty na płaskiej podeszwie i niewielka torba, zawierająca wodę i trochę jedzenia zabranego na szybko z pracy.
- Minnie, Magrit. - Posyłam im najcieplejszy uśmiech na jaki mnie teraz stać, po czym przenoszę wzrok na budynek. Z rękawa mojego płaszcza delikatnie wysuwa się końcówka różdżki. Kiwnęłam tylko głową na potwierdzenie słów Pani Lupin, gdyż moje myśli już błądziły wokół odpowiednich zaklęć sprawdzających co tak naprawdę rzucono na dom, w jaki sposób ma go chornić i jakie są skutki przekroczenia ów bariery.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dłuższą chwilę stał w przeciwległej uliczce, obserwując - z niewiadomych dla siebie przyczyn - okolicę, przylegającą do miejsca, w którym stał opuszczony? dom Dumbledora. A im dłużej stał w miejscu, tym częściej jego wzrok zatrzymywał się na chronionej zaklęciem posesji. Wciąż pamiętał sen i głos rozbrzmiewający w jego myślach,pamiętał słowa pieśni grające nadal - gdzieś na granicy słyszalności. Nadal czuł rozgrzewające w okolicach klatki piersiowej - ciepło, które walczyło z gromami wydarzeń, które ostatnio miały miejsce, zalegając ciemnymi chmurami także w głowie Samuela. I mimo faktu, że musiał pamiętać o wszystkim, doliczając do listy powodów dla których i za które walczył, nie mógł pozwolić sobie na zniechęcenie. A była to emocja coraz łatwiej atakująca czarodziejską społeczność, mieszana z głosami gniewu i..strachu. Dlatego Zakon działał, dlatego przecież służył razem z podobnymi mu w idei, dlatego...nie tracił wiary.
Motor zostawił w uliczce. Nawet jeśli się nie był potrzebny od razu, mógł być pomocny, jeśli trzeba było coś pilnie przewieźć. Albo kogoś. Ze sobą miał zapalniczkę, brzęczącą w kieszeni spodni, kawałek kredy, zawinięty w chusteczkę i wciśnięty do niedużej kalety przerzuconej przez ramię. Dodatkowo na dnia torby znajdowała się zwykła piersiówka z mocnym alkoholem, kawałek chleba i wody w manierce. Oczywiście w kieszeni płaszcza z kołnierzem, chroniącym przed wiatrem, znajdowała się paczka papierosów i różdżka.
Na sobie miał czarny golf i narzuconą na to koszulę, pod którą krył się rzemyk z uwieszonym na nim pierścionkiem Zakonu i druga, drobniejsza biżuteria, pasująca raczej na kobiecy palec. Drugi rzemyk uwiązany był na nadgarstku.
Dopiero, gdy dostrzegł zbliżające się kolejne - znajome - sylwetki, ruszył. Wyciągnął jeszcze papierosa, odpalił po drodze i zatrzymał się przy zebranych kobietach. Brakowało Adriena i..Leo? Tak mu się zdawało. - Witam dzielne panie - uśmiechnął się do każdej wypuszczając wcześniej z ust kłąb szarobiałego dymu, rozpraszającego się w powietrzu. W ten nawykły dla siebie sposób czuł się za nie odpowiedzialny, nawet - jeśli wiedział, że ma przy sobie przyjaciół, na których może i powinien liczyć. W końcu walczyli o to samo dobro, które ostatnimi czasu ginęło pod ciężkimi oparami londyńskiej grozy.
Motor zostawił w uliczce. Nawet jeśli się nie był potrzebny od razu, mógł być pomocny, jeśli trzeba było coś pilnie przewieźć. Albo kogoś. Ze sobą miał zapalniczkę, brzęczącą w kieszeni spodni, kawałek kredy, zawinięty w chusteczkę i wciśnięty do niedużej kalety przerzuconej przez ramię. Dodatkowo na dnia torby znajdowała się zwykła piersiówka z mocnym alkoholem, kawałek chleba i wody w manierce. Oczywiście w kieszeni płaszcza z kołnierzem, chroniącym przed wiatrem, znajdowała się paczka papierosów i różdżka.
Na sobie miał czarny golf i narzuconą na to koszulę, pod którą krył się rzemyk z uwieszonym na nim pierścionkiem Zakonu i druga, drobniejsza biżuteria, pasująca raczej na kobiecy palec. Drugi rzemyk uwiązany był na nadgarstku.
Dopiero, gdy dostrzegł zbliżające się kolejne - znajome - sylwetki, ruszył. Wyciągnął jeszcze papierosa, odpalił po drodze i zatrzymał się przy zebranych kobietach. Brakowało Adriena i..Leo? Tak mu się zdawało. - Witam dzielne panie - uśmiechnął się do każdej wypuszczając wcześniej z ust kłąb szarobiałego dymu, rozpraszającego się w powietrzu. W ten nawykły dla siebie sposób czuł się za nie odpowiedzialny, nawet - jeśli wiedział, że ma przy sobie przyjaciół, na których może i powinien liczyć. W końcu walczyli o to samo dobro, które ostatnimi czasu ginęło pod ciężkimi oparami londyńskiej grozy.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie wiem czy do długo czy krótko, ale już po dwóch miesiącach od mojego oficjalnego pojawienia się w Zakonie okazało się, że będę im potrzebny. To dobrze, nie chciałem być tylko fragmentem tła, pierścień nie zdobił mojego palca przez przypadek. Chciałem pomóc, bo tak naprawdę z każdym dniem atmosfera w mieście zdawała się gęstnieć. Jestem tylko brygadzistą, ale nawet u nas widać było rosnący niepokój. A teraz ten alarm, po prostu nie mógł być fałszywy. Musieliśmy to sprawdzić. Nie tylko dlatego, że było to dla nas ważne miejsce. Chodziło o to dlaczego ktoś chciał je odwiedzić. Czego szukał i czy to znalazł? A może tam wróci?
Nie pojawiłem się od razu w umówionym miejscu, żeby w razie czego nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Kluczyłem dla niepoznaki uliczkami niczym zwyczajny spacerowicz, chociaż umiejętności nabyte podczas szkolenia brygadzisty nie pozwalały mi na tępe wpatrywanie się w ośnieżony chodnik. Niby luty chylił się już ku końcowi, ale chyba zima nic sobie z tego nie robiła. Musiałem więc ubrać się ciepło, ale wygodnie. Sam nie wiem dlaczego akurat wszystko, łącznie ze skórzaną kurtką było w radosnej czerni, podejrzewam, że większość moich ubrań taka jest. Spiąłem włosy, aby nie przeszkadzały, chociaż zaczynam żałować, że dawno ich nie podcinałem. To jednak nie ważne. Najważniejsza jest ukryta w kieszeni różdżka. To śmieszne, że tak bardzo zarzekałem się jak niepotrzebna jest magia, a teraz pokrywam w niej tak wielkie nadzieje. Chociaż nie może ona nam dać wszystkiego, więc w razie czego w wewnętrznej kieszeni kurtki ukryłem piersiówkę, niestety napełnioną wodą. Powstrzymałem się przed zabieraniem ze sobą srebra, żeby nie zapeszać. No i nie będę przecież tam sam.
Docieram chyba jako ostatni w umówione miejsce. Uśmiecham się do Samuela. Ostatni raz widzieliśmy się na ślubie Franka niemal wlokąc go ku przyszłej małżonce, a teraz proszę - okoliczności są zgoła inna. Klepię go w ramię w milczącym przywitaniu, a paniom, których wciąż nie znam zbyt dobrze skinąłem na powitanie głową.
- Coś mnie ominęło? - pytam cicho. Może poczynili już jakieś wstępne plany, ale nie sądzę, przecież się nie spóźniłem.
Nie pojawiłem się od razu w umówionym miejscu, żeby w razie czego nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi. Kluczyłem dla niepoznaki uliczkami niczym zwyczajny spacerowicz, chociaż umiejętności nabyte podczas szkolenia brygadzisty nie pozwalały mi na tępe wpatrywanie się w ośnieżony chodnik. Niby luty chylił się już ku końcowi, ale chyba zima nic sobie z tego nie robiła. Musiałem więc ubrać się ciepło, ale wygodnie. Sam nie wiem dlaczego akurat wszystko, łącznie ze skórzaną kurtką było w radosnej czerni, podejrzewam, że większość moich ubrań taka jest. Spiąłem włosy, aby nie przeszkadzały, chociaż zaczynam żałować, że dawno ich nie podcinałem. To jednak nie ważne. Najważniejsza jest ukryta w kieszeni różdżka. To śmieszne, że tak bardzo zarzekałem się jak niepotrzebna jest magia, a teraz pokrywam w niej tak wielkie nadzieje. Chociaż nie może ona nam dać wszystkiego, więc w razie czego w wewnętrznej kieszeni kurtki ukryłem piersiówkę, niestety napełnioną wodą. Powstrzymałem się przed zabieraniem ze sobą srebra, żeby nie zapeszać. No i nie będę przecież tam sam.
Docieram chyba jako ostatni w umówione miejsce. Uśmiecham się do Samuela. Ostatni raz widzieliśmy się na ślubie Franka niemal wlokąc go ku przyszłej małżonce, a teraz proszę - okoliczności są zgoła inna. Klepię go w ramię w milczącym przywitaniu, a paniom, których wciąż nie znam zbyt dobrze skinąłem na powitanie głową.
- Coś mnie ominęło? - pytam cicho. Może poczynili już jakieś wstępne plany, ale nie sądzę, przecież się nie spóźniłem.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy znalazł się w zasięgu wzroku zebranych - skinął im powitalnie głową uśmiechając się po nosem.
- Wybaczcie, zbłądziłem nieco na drogach życia - zażartował.
Ubrany był dość codziennie. Można by rzec, że właściwie nie wyróżniał się na tle klasy robotniczej. Wygodne, nieco poniszczone buty, sztruksy, koszula, sweter i rozchylony prochowiec bo taki z niego gorący człowiek. Na lewej ręce miał zegarek (bo lubił), a w wewnętrznej kieszeni chustkę (bo wypada) i różdżkę (bo trzeba).
Włożył obie ręce do kieszeni prochowca i kątem oka zlustrował budynek o fundamentów po dach.
- Jakiś plan działania czy ciągniemy zapałki i ten kto przegra idzie na pierwszy ogień, a reszta patrzy i wyciąga wnioski czy może co bardziej twórczego? - Rzekł dość frywolnie, a potem zakołysał się na swych stopach przelewając ciężar z palców na pięty. Nie dało się ukryć, że jakoś tak go dziś energia rozpierała. Nie był pewien czy to magia popołudniowej drzemki, czy to te pączki. Swoją drogą to drugie to winien chyba zacząć ograniczać bo jeszcze trochę i sam zmieni się w pączka.
- Wybaczcie, zbłądziłem nieco na drogach życia - zażartował.
Ubrany był dość codziennie. Można by rzec, że właściwie nie wyróżniał się na tle klasy robotniczej. Wygodne, nieco poniszczone buty, sztruksy, koszula, sweter i rozchylony prochowiec bo taki z niego gorący człowiek. Na lewej ręce miał zegarek (bo lubił), a w wewnętrznej kieszeni chustkę (bo wypada) i różdżkę (bo trzeba).
Włożył obie ręce do kieszeni prochowca i kątem oka zlustrował budynek o fundamentów po dach.
- Jakiś plan działania czy ciągniemy zapałki i ten kto przegra idzie na pierwszy ogień, a reszta patrzy i wyciąga wnioski czy może co bardziej twórczego? - Rzekł dość frywolnie, a potem zakołysał się na swych stopach przelewając ciężar z palców na pięty. Nie dało się ukryć, że jakoś tak go dziś energia rozpierała. Nie był pewien czy to magia popołudniowej drzemki, czy to te pączki. Swoją drogą to drugie to winien chyba zacząć ograniczać bo jeszcze trochę i sam zmieni się w pączka.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnimi dniami zima nie była zbyt uciążliwa. W południe temperatura oscylowała na granicy zera, wieczorem spadała kilka stopni w dół. Mokre drogi zmieniały się w śliską lodową taflę, przez co znacząco rosło ryzyko poślizgnięcia się i nabawienia dotkliwej kontuzji. Tego wieczora wiał lekki, chłodny wiatr, a niebo pokryte było nielicznymi chmurami.
Wszyscy chętni do zbadania sprawy członkowie Zakonu pojawili się na umówionym miejscu, uznając sprawę za priorytetową. Na szczęście — nikt ich nie śledził. Wokół nie było żadnego żywego ducha, przynajmniej pozornie. W końcu wszystkich ściągnął tutaj raport informujący o nieupoważnionym wtargnięciu na teren domu. Nie wiadomo, czy ktoś wciąż znajdował się w okolicy posiadłości. W oknach nie można było dostrzec żadnego światła lub ruchu. Sam budynek nie wyglądał również zbyt okazale i niczym nie wyróżniał się spośród wszystkich innych domów w najbliższej okolicy, poza tym, że wyglądał na opuszczony i nie odwiedzany od wielu lat. Był usytuowany nieco z tyłu, przysłonięty częściowo innym domem znajdującym się bezpośrednio przy ulicy. Fugi ceglanej elewacji pokrywał stary mech, niepielęgnowane krzewy wyrastały ponad ogrodzenie, a wejście na posesję było dostępne jedynie przez główną bramę. Żelazne, stare drzwi były otwarte niemalże na oścież, a za nimi rozpościerała się kamienna ścieżka. Już na pierwszych kilku metrach dało się dostrzec stosunkowo świeże ślady butów w zamarzniętym już błocie, informujące o czyjejś obecności w przeciągu ostatnich godzin.
|Nadeszła pora podjąć decyzję. Jeśli ruszacie w kierunku domu lub używacie magii rzucacie kością k100, w innym wypadku jesteście z tego zwolnieni. Kolejny post Mistrza Gry pojawi się po 48h. Może pojawić się szybciej, jeśli wszyscy członkowie drużyny uporają się z odpisem przed upływem tego czasu.
Wszyscy chętni do zbadania sprawy członkowie Zakonu pojawili się na umówionym miejscu, uznając sprawę za priorytetową. Na szczęście — nikt ich nie śledził. Wokół nie było żadnego żywego ducha, przynajmniej pozornie. W końcu wszystkich ściągnął tutaj raport informujący o nieupoważnionym wtargnięciu na teren domu. Nie wiadomo, czy ktoś wciąż znajdował się w okolicy posiadłości. W oknach nie można było dostrzec żadnego światła lub ruchu. Sam budynek nie wyglądał również zbyt okazale i niczym nie wyróżniał się spośród wszystkich innych domów w najbliższej okolicy, poza tym, że wyglądał na opuszczony i nie odwiedzany od wielu lat. Był usytuowany nieco z tyłu, przysłonięty częściowo innym domem znajdującym się bezpośrednio przy ulicy. Fugi ceglanej elewacji pokrywał stary mech, niepielęgnowane krzewy wyrastały ponad ogrodzenie, a wejście na posesję było dostępne jedynie przez główną bramę. Żelazne, stare drzwi były otwarte niemalże na oścież, a za nimi rozpościerała się kamienna ścieżka. Już na pierwszych kilku metrach dało się dostrzec stosunkowo świeże ślady butów w zamarzniętym już błocie, informujące o czyjejś obecności w przeciągu ostatnich godzin.
|Nadeszła pora podjąć decyzję. Jeśli ruszacie w kierunku domu lub używacie magii rzucacie kością k100, w innym wypadku jesteście z tego zwolnieni. Kolejny post Mistrza Gry pojawi się po 48h. Może pojawić się szybciej, jeśli wszyscy członkowie drużyny uporają się z odpisem przed upływem tego czasu.
Zimowy chłód sprawiał, że przyjemniej mu się oddychało. Tak dymem jak i zmieszanym mroźnym powietrzem. Nie był pewien co go bardziej odprężało i mimo narastającego napięcia - między kolejnymi papierosowymi haustami - kąciki ust wciąż unosiły się ku górze, tym mocniej, gdy kolejne dwie sylwetki pojawiły się w miejscu spotkania. Przywitał się niemo z Leo, przestępując krok by dać mu miejsce obok siebie. W oczach błysnęło milczące porozumienie na obecność uzdrowiciela, którego doświadczenie - wielokrotnie ratowało Samuela...po połamanych akcjach.
- Ominął cię tylko papieros - na swoje słowa, rzucił niedopałek peta, który zniknął w śnieżnej zaspie obok bramy - ...a nas wszystkich nieproszony gość - odwrócił głowę w stronę otwartej bramy i wyraźnych, przymarzniętych śladów, widocznych chyba dla każdego - ...który szczególnie chyba nie starał się kryć - dopowiedział ciszej. To akurat było zastanawiające. Jeśli ktokolwiek chciał zakraść się na posesję, raczej zadbałby o zacieranie śladów, chyba że..chciał zostać odkryty. Albo fałszywe ślady, bo z głupotą chyba nie miało to nic wspólnego. Chyba.
- Mogę iść na pierwszy ogień - zatrzymał spojrzenie na przyjacielu, kiwając mu kpiąco głową - Ale wnioski wolę wyciągać przed - dodał już poważniej. Jeszcze tylko chwila i uśmiech zgasł, wprowadzając na wargi wyraz skupienia - Nie ma jednak co stać w miejscu. Im dłużej się tu tłoczymy, tym szybciej ktoś może zwrócić na nas uwagę, a tego nie chcemy - mówił ciszej, przyglądając się zebranym, by na koniec przejść kilka kroków w stronę bramy - To chyba nasza jedyna droga, ale do samego domu można spróbować dostać się z dwóch stron... - zawiesił cichy do tej pory głos, by zacisnąć palce na różdżce, którą wyciągnął i skierował w stronę wejścia, i celu ich przybycia.
Dumbledore
- Veritas Claro - pewnie wymówił inkantację zaklęcia, które już mu kiedyś rozjaśniło rzeczywistość. Nawet - jeśli była to wyłącznie Halloweenowa iluzja nokturnowych pokoi.
- Ominął cię tylko papieros - na swoje słowa, rzucił niedopałek peta, który zniknął w śnieżnej zaspie obok bramy - ...a nas wszystkich nieproszony gość - odwrócił głowę w stronę otwartej bramy i wyraźnych, przymarzniętych śladów, widocznych chyba dla każdego - ...który szczególnie chyba nie starał się kryć - dopowiedział ciszej. To akurat było zastanawiające. Jeśli ktokolwiek chciał zakraść się na posesję, raczej zadbałby o zacieranie śladów, chyba że..chciał zostać odkryty. Albo fałszywe ślady, bo z głupotą chyba nie miało to nic wspólnego. Chyba.
- Mogę iść na pierwszy ogień - zatrzymał spojrzenie na przyjacielu, kiwając mu kpiąco głową - Ale wnioski wolę wyciągać przed - dodał już poważniej. Jeszcze tylko chwila i uśmiech zgasł, wprowadzając na wargi wyraz skupienia - Nie ma jednak co stać w miejscu. Im dłużej się tu tłoczymy, tym szybciej ktoś może zwrócić na nas uwagę, a tego nie chcemy - mówił ciszej, przyglądając się zebranym, by na koniec przejść kilka kroków w stronę bramy - To chyba nasza jedyna droga, ale do samego domu można spróbować dostać się z dwóch stron... - zawiesił cichy do tej pory głos, by zacisnąć palce na różdżce, którą wyciągnął i skierował w stronę wejścia, i celu ich przybycia.
Dumbledore
- Veritas Claro - pewnie wymówił inkantację zaklęcia, które już mu kiedyś rozjaśniło rzeczywistość. Nawet - jeśli była to wyłącznie Halloweenowa iluzja nokturnowych pokoi.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Im dłużej tu stali tym bardziej rosło prawdopodobieństwo, że kto w końcu zwróci na nich uwagę - to był fakt. Drugą prawdą było to, że mogła być to pułapka. Oczywiście nie można było zapominać, że nieproszony gość ciągle mógł krążyć po okolicy.
- Cóż... - zagaił po zaklęciu Sama, jednoczenie sięgając po różdżkę zza pazuchy. - To...ja pójdę więc przodem, a ty wyciągaj wnioski. - stwierdził, a wąs jego uniósł się wraz z kącikami ust. - Bądźmy optymistami. - Wyprostował się, a cholewki jego butów trzasnęły wesoło, gdy zaraz potem czarodziej postanowił swe kroki ukierunkować w stronę bramy, a więc - i samego domu. Podążał przy tym za nieswoimi śladami. Bo cóż, skoro już ktoś opatentował tą ścieżkę to może źle nie będzie, jeżeli też nią podąży, prawda?
- Cóż... - zagaił po zaklęciu Sama, jednoczenie sięgając po różdżkę zza pazuchy. - To...ja pójdę więc przodem, a ty wyciągaj wnioski. - stwierdził, a wąs jego uniósł się wraz z kącikami ust. - Bądźmy optymistami. - Wyprostował się, a cholewki jego butów trzasnęły wesoło, gdy zaraz potem czarodziej postanowił swe kroki ukierunkować w stronę bramy, a więc - i samego domu. Podążał przy tym za nieswoimi śladami. Bo cóż, skoro już ktoś opatentował tą ścieżkę to może źle nie będzie, jeżeli też nią podąży, prawda?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Zanim podjęła jakiekolwiek kroki jeszcze raz zmierzyła wzrokiem dom Dumbledore'a. Już sam wygląd, rozsiewany przez niego charakter osamotnienia i pustki nie zachęcał przechodniów do wkroczenia w swe skromne progi. Nie powiedziałaby, że wyglądał on na nawiedzony, lecz na pewno biła od niego jakaś nienazwana energia, której źródło było trudne do zdefiniowania i określenia prostym: dobre czy złe. Co w takim razie kryło jego tajemnicze wnętrze, skoro jednak pojawił się ktoś, kto postanowił zagłębić się w domostwo osnute sekretną nutką niewiadomej? Magrit przygryzła wargę również wykonując parę kroków w stronę bramy i dostrzegając ślady pozostawione na kamiennej dróżce.
- Świetny pomysł - mruknęła do Samuela i posłała przelotny uśmiech w stronę Carrowa. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i lekko podkasała rękawy. - Może zanim przekroczymy próg domu, przekonamy się, czy przypadkiem intruz nadal nie znajduje się w środku? Homenum Revelio! - wypowiedziała formułę, równocześnie w głowie zadając sobie pytanie, czy nie jest aby za daleko domu Dumbledore'a i czy jej zaklęcie na pewno zdoła go dosięgnąć. Miała jednak nadzieję, że jej się uda.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Świetny pomysł - mruknęła do Samuela i posłała przelotny uśmiech w stronę Carrowa. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i lekko podkasała rękawy. - Może zanim przekroczymy próg domu, przekonamy się, czy przypadkiem intruz nadal nie znajduje się w środku? Homenum Revelio! - wypowiedziała formułę, równocześnie w głowie zadając sobie pytanie, czy nie jest aby za daleko domu Dumbledore'a i czy jej zaklęcie na pewno zdoła go dosięgnąć. Miała jednak nadzieję, że jej się uda.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Magrit Lupin dnia 22.07.16 14:16, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
The member 'Magrit Lupin' has done the following action : rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Strona 1 z 23 • 1, 2, 3 ... 12 ... 23
Dawny dom rodziny Dumbledore
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka