Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Dawny dom rodziny Dumbledore
Strona 23 z 23 • 1 ... 13 ... 21, 22, 23
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dawny dom rodziny Dumbledore
Mieszczący się w Dolinie Godryka dom państwa Dumbledore stoi pusty i smutny przypominając o tragicznej historii jego rodziny. Magicznie zamknięty skutecznie powstrzymuje ciekawskich przed wejściem do środka. Ponoć czasem nawet pojawia się w nim Aberforth, młodszy brat słynnego Albusa. Chowa się wtedy gdzieś w budynku i nie wychyla nosa na zewnątrz, pozwalając ludziom odwiedzać ogródek, w którym stoi kamień upamiętniający historię rodu, który niegdyś tu zamieszkiwał. Na nim pojawiają się coraz częściej dopiski od czarodziejów szukających wsparcia w tych trudnych czasach. Początkowo systematycznie usuwane przez Abertfortha, później pozostawione, gdy właściciel posesji zdał sobie sprawę z bezsensowności swych wysiłków. Obiekt chroniony jest przed mugolami prostym zaklęciem, które sprawia, że gdy tylko pojawią się w pobliżu, mają wrażenie, że zauważyli jak ktoś przechadza się po domu. Z resztą bardzo niepozornego z wyglądu, nieco zapuszczonego z zarośniętym trawnikiem i brudnymi oknami, w których wiszą szare firanki, które zapewne kilkanaście lat tamu świeciły idealną bielą.
Słowa Eve, ciepłe, pełne zaufania i tak bardzo, przede wszystkim, niespodziewane, wprawiły ją w przyjemnie mrowiące zdumienie. Oczy półwili błysnęły wdzięcznością, ujęła obie jej dłonie we własne i uścisnęła je łagodnie, z półksiężycem uśmiechu wyrysowanym na linii ust, ponownie przekraczając dzielącą je barierę dotyku. Porozumiewała się za jego sposobem, gesty wyrażały niejednokrotnie więcej niż słowa, zrodzone z czystego instynktu tam, gdzie zawodził rozum.
- Nie jestem pewna, czy ktokolwiek wcześniej tak o mnie powiedział - przyznała maścią głosu słodką i płynną jak bursztynowy miód nagrzany słońcem. Bo przecież nie była osobą godną zaufania, zapatrzona na czubek własnego nosa podczas nastoletniej głupoty, owładnięta narkotycznym głodem w portowych zakamarkach ulic, naiwnie prosząca przeznaczenie o guza przez wadliwość wszystkich dokonanych wyborów. A jednak to, że uważała tak Eve, ta chłodna, niedostępna dziewczyna, jaką jawiła się wraz z końcem marca w domu Bathildy, sprawiało, że na krótką chwilę Celine nawet jej uwierzyła. Dotknięta wagą pozornie niepozornego wyznania nie zauważyła wątpliwości rozmywających się w ciszy, z jakiej po chwili wyklarowała się odpowiedź Doe. - Myślisz, że to synek? Czy wiesz to jakoś? - spytała z przejęciem, powoli prowadząc dłonie w kierunku wypukłości brzucha czarownicy. Najpierw jej palce zamarły w powietrzu, spojrzała spod kurtyny rzęs na śliczną twarz towarzyszki, jakby w ostrzeżeniu przed rychło nadchodzącym dotykiem - i ułożyła dłoń na półkuli skrytej pod materiałem sukienki, ostrożnie, delikatnie, by żadnym skrawkiem własnej skóry nie wyrządzić jej krzywdy. - Który to miesiąc? - nie pamiętała czy pytała o to podczas ich ostatniej wspólnej kąpieli. Wyraz jej twarzy był jednocześnie podekscytowany i zaaferowany, to pierwszy raz, kiedy w całym swoim życiu dotknęła ciążowego brzucha, czy to jedno z tych wspomnień, które zostają z człowiekiem na zawsze? Uśmiechnęła się znowu, oddychając głęboko, a wtedy - z wnętrza Eve przeszył ją nieoczekiwany prąd, który sprawił, że Celine wzdrygnęła się, zaskoczona. - Och! On mnie kopnął - zawołała rozemocjonowana, po czym zaśmiała się wesoło, jeszcze chwilę trwając u boku czarownicy, zanim jej dłoń cofnęła się powoli, niezbyt chętnie. Gdyby wybór należał do niej, spędziłaby tam przynajmniej godzinę. - To musi być strasznie dziwne, kiedy mały człowiek kopie cię od środka bardzo małą nóżką - zauważyła z rozczuleniem.
Pokiwała głową, wzdychając cicho, owładnięta częstą, prywatną obawą o to, jak lato rozgrzewające całą szerokość Wysp wpłynie na bezpieczeństwo zwierząt i roślin. Nie wszystko dało się wnieść do domu, nie każdy kwiat nawodnić czarem tryskającym z różdżki, nie każde zwierzę pragnęło być przygarnięte pod dach, tęskne wolności nawet kosztem zdrowia.
- A jak ona sobie radzi? - zapytała, by dodać niemal od razu, - I wy wszyscy? Wszyscy Doe? - Z Jimem nie miała zbyt częstego kontaktu, reszta jego rodzeństwa również spowiła się nieodgadnioną enigmą, zajęta zapewne własnymi sprawami. Czy Tom dalej z nimi mieszkał?
Półwila nigdy nie słuchała nieprzychylnych komentarzy, które padały czasem na targach pod adresem jej przyjaciół, nie zawracała sobie głowy uprzedzeniami, nie zatrzymywała się, by nadstawić ucha ku plotkującym kobietom. Świadomie wyłączała wtedy zmysły, udając, że nie dotyczyły jej ramy rzeczywistości, wypierała otaczające ją okoliczności i ruszała własną drogą, odcinając się od toksyny wypływającej ze zwykle dobrych serc mieszkańców miasteczka. Gdyby miała w sobie więcej odwagi, zapewne stanęłaby w ich obronie, jednak ramiona wciąż kuliły się ze strachu na myśl, że mogłaby kogoś do siebie zrazić, kogoś rozgniewać, wyrządzić przykrość.
- Zdradzisz mi ją, tę nadzieję? - odważyła się poprosić z zachęcającym uśmiechem. W porównaniu do życzeń składanych na widok spadającej gwiazdy, wypowiedziana nie mogła stracić swojej mocy. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na kometę o długim, błyszczącym warkoczu przypominającym węża wykutego ze złota, a choć słońce raziło oczy jaskrawymi refleksami swoich promieni, wytrwała, mrużąc powieki.
- Podobno niepokojąca. Ale nie wiem, czy taka jest - wyznała. Narodziny zamrożonej w bezruchu gwiazdy przypadły na trudny, wojenny czas, miesiące, w trakcie których przelano tak wiele krwi, wyniszczono tak wiele rodzin, nie odpowiadała za całe zło, do którego zdolni byli ludzie. - Pomyśl tylko, objawiła się nam po nocy i poranku, kiedy działy się dziwne rzeczy i w chwili, kiedy rozbłysła, wszystko ustało. Prawda? Co jeśli pojawiła się po to, żeby powstrzymać jakieś gorsze zło? I dlatego nie odeszła? Bo wie, że gdy tylko zniknie, przepuści przez drzwi paskudztwa, które chcą nas męczyć? - zasugerowała górnolotnie, po raz kolejny decydując się nałożyć klapki na własne oczy, byle zlikwidować część nowego strachu. Lęki żyły w niej własnym życiem, odmawiała poddania się im wyłącznie dzięki terapii z Hectorem, która każdego dnia zwracała jej odrobinę dawnej normalności, nie chciała więc dopuszczać do siebie nowych powodów do przerażenia. Może kiedy zabliźnią się ostatnie przeżycia, zblednie ich intensywność... Ale jeszcze nie teraz.
Zamilkła na dłuższy moment, w rzeczywistości pozbawiona odpowiedzi, poszukująca jej smaku na języku, jej echa pośród spienionych, zagmatwanych myśli. Czemu dziś? Przewracając się tej nocy z boku na bok w rozpadlinie szarych, przerywanych snów, na materacu, którego włókna zdawały się przemienić w ostre szpilki, zrozumiała, że nie zniesie kolejnych dni zawieszenia w nerwach. Wyniszczały ją, wiecznie obecne w cieniach czaszki, pełzające pomiędzy kotlinami fałd mózgu.
- Dłużej nie wytrzymam. Muszę już mieć to za sobą, Evie - odpowiedziała szeptem tkanym nicią obezwładniających emocji: trwogi, niepewności i napięcia. Kroki zwolniły, kiedy doszły do następnego rozwidlenia dróg, jeden skręt w prawo, kilka następnych metrów i oto fasada domu pojawiła się w polu widzenia, częściowo skryta za jabłonią o szerokich, rozłożystych gałęziach. Celine zatrzymała się gwałtownie na ten widok, krew zaszumiała w jej uszach, a z twarzy odpłynęły kolory. - Ktoś tam mieszka - sapnęła, nie do końca świadoma czego tak właściwie oczekiwała. Że dom nie przejdzie w potrzebujące ręce? Pelargonie zasadzone w podłużnych doniczkach przesiadywały na parapetach, z jednego z uchylonych okien widać było firanę poruszającą się w objęciach popołudniowego wiatru. Z ogrodu dochodziły ciche odgłosy bawiących się dzieci. Zamarła, zwalczając w sobie chęć ucieczki, wcisnęła paznokcie w miękkość wnętrza dłoni tak mocno, aż w skórze odcisnęły się czerwone półksiężyce. Emocje podeszły do gardła. Dom, dom, który im odebrano, dom, który przeszedł pod obcą opiekę. Półwila wzięła długi wdech, choć powietrze wcale nie koiło, po czym sięgnęła do dłoni Eve, splotła z nią palce i dzielnie ruszyła przed siebie, dalej do znajomych sztachet niedawno odmalowanego płotu. - Dopóki go nie widziałam, mogłam jeszcze udawać, że... - urwała. Że tata żył. I dokąd by ją to zaprowadziło? - Ale te dni nie wrócą - rzuciła głucho, z goryczą zrozumienia i akceptacji, ni w eter, ni do niej, ani do losu, który przyglądał się ich obecności.
- Nie jestem pewna, czy ktokolwiek wcześniej tak o mnie powiedział - przyznała maścią głosu słodką i płynną jak bursztynowy miód nagrzany słońcem. Bo przecież nie była osobą godną zaufania, zapatrzona na czubek własnego nosa podczas nastoletniej głupoty, owładnięta narkotycznym głodem w portowych zakamarkach ulic, naiwnie prosząca przeznaczenie o guza przez wadliwość wszystkich dokonanych wyborów. A jednak to, że uważała tak Eve, ta chłodna, niedostępna dziewczyna, jaką jawiła się wraz z końcem marca w domu Bathildy, sprawiało, że na krótką chwilę Celine nawet jej uwierzyła. Dotknięta wagą pozornie niepozornego wyznania nie zauważyła wątpliwości rozmywających się w ciszy, z jakiej po chwili wyklarowała się odpowiedź Doe. - Myślisz, że to synek? Czy wiesz to jakoś? - spytała z przejęciem, powoli prowadząc dłonie w kierunku wypukłości brzucha czarownicy. Najpierw jej palce zamarły w powietrzu, spojrzała spod kurtyny rzęs na śliczną twarz towarzyszki, jakby w ostrzeżeniu przed rychło nadchodzącym dotykiem - i ułożyła dłoń na półkuli skrytej pod materiałem sukienki, ostrożnie, delikatnie, by żadnym skrawkiem własnej skóry nie wyrządzić jej krzywdy. - Który to miesiąc? - nie pamiętała czy pytała o to podczas ich ostatniej wspólnej kąpieli. Wyraz jej twarzy był jednocześnie podekscytowany i zaaferowany, to pierwszy raz, kiedy w całym swoim życiu dotknęła ciążowego brzucha, czy to jedno z tych wspomnień, które zostają z człowiekiem na zawsze? Uśmiechnęła się znowu, oddychając głęboko, a wtedy - z wnętrza Eve przeszył ją nieoczekiwany prąd, który sprawił, że Celine wzdrygnęła się, zaskoczona. - Och! On mnie kopnął - zawołała rozemocjonowana, po czym zaśmiała się wesoło, jeszcze chwilę trwając u boku czarownicy, zanim jej dłoń cofnęła się powoli, niezbyt chętnie. Gdyby wybór należał do niej, spędziłaby tam przynajmniej godzinę. - To musi być strasznie dziwne, kiedy mały człowiek kopie cię od środka bardzo małą nóżką - zauważyła z rozczuleniem.
Pokiwała głową, wzdychając cicho, owładnięta częstą, prywatną obawą o to, jak lato rozgrzewające całą szerokość Wysp wpłynie na bezpieczeństwo zwierząt i roślin. Nie wszystko dało się wnieść do domu, nie każdy kwiat nawodnić czarem tryskającym z różdżki, nie każde zwierzę pragnęło być przygarnięte pod dach, tęskne wolności nawet kosztem zdrowia.
- A jak ona sobie radzi? - zapytała, by dodać niemal od razu, - I wy wszyscy? Wszyscy Doe? - Z Jimem nie miała zbyt częstego kontaktu, reszta jego rodzeństwa również spowiła się nieodgadnioną enigmą, zajęta zapewne własnymi sprawami. Czy Tom dalej z nimi mieszkał?
Półwila nigdy nie słuchała nieprzychylnych komentarzy, które padały czasem na targach pod adresem jej przyjaciół, nie zawracała sobie głowy uprzedzeniami, nie zatrzymywała się, by nadstawić ucha ku plotkującym kobietom. Świadomie wyłączała wtedy zmysły, udając, że nie dotyczyły jej ramy rzeczywistości, wypierała otaczające ją okoliczności i ruszała własną drogą, odcinając się od toksyny wypływającej ze zwykle dobrych serc mieszkańców miasteczka. Gdyby miała w sobie więcej odwagi, zapewne stanęłaby w ich obronie, jednak ramiona wciąż kuliły się ze strachu na myśl, że mogłaby kogoś do siebie zrazić, kogoś rozgniewać, wyrządzić przykrość.
- Zdradzisz mi ją, tę nadzieję? - odważyła się poprosić z zachęcającym uśmiechem. W porównaniu do życzeń składanych na widok spadającej gwiazdy, wypowiedziana nie mogła stracić swojej mocy. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na kometę o długim, błyszczącym warkoczu przypominającym węża wykutego ze złota, a choć słońce raziło oczy jaskrawymi refleksami swoich promieni, wytrwała, mrużąc powieki.
- Podobno niepokojąca. Ale nie wiem, czy taka jest - wyznała. Narodziny zamrożonej w bezruchu gwiazdy przypadły na trudny, wojenny czas, miesiące, w trakcie których przelano tak wiele krwi, wyniszczono tak wiele rodzin, nie odpowiadała za całe zło, do którego zdolni byli ludzie. - Pomyśl tylko, objawiła się nam po nocy i poranku, kiedy działy się dziwne rzeczy i w chwili, kiedy rozbłysła, wszystko ustało. Prawda? Co jeśli pojawiła się po to, żeby powstrzymać jakieś gorsze zło? I dlatego nie odeszła? Bo wie, że gdy tylko zniknie, przepuści przez drzwi paskudztwa, które chcą nas męczyć? - zasugerowała górnolotnie, po raz kolejny decydując się nałożyć klapki na własne oczy, byle zlikwidować część nowego strachu. Lęki żyły w niej własnym życiem, odmawiała poddania się im wyłącznie dzięki terapii z Hectorem, która każdego dnia zwracała jej odrobinę dawnej normalności, nie chciała więc dopuszczać do siebie nowych powodów do przerażenia. Może kiedy zabliźnią się ostatnie przeżycia, zblednie ich intensywność... Ale jeszcze nie teraz.
Zamilkła na dłuższy moment, w rzeczywistości pozbawiona odpowiedzi, poszukująca jej smaku na języku, jej echa pośród spienionych, zagmatwanych myśli. Czemu dziś? Przewracając się tej nocy z boku na bok w rozpadlinie szarych, przerywanych snów, na materacu, którego włókna zdawały się przemienić w ostre szpilki, zrozumiała, że nie zniesie kolejnych dni zawieszenia w nerwach. Wyniszczały ją, wiecznie obecne w cieniach czaszki, pełzające pomiędzy kotlinami fałd mózgu.
- Dłużej nie wytrzymam. Muszę już mieć to za sobą, Evie - odpowiedziała szeptem tkanym nicią obezwładniających emocji: trwogi, niepewności i napięcia. Kroki zwolniły, kiedy doszły do następnego rozwidlenia dróg, jeden skręt w prawo, kilka następnych metrów i oto fasada domu pojawiła się w polu widzenia, częściowo skryta za jabłonią o szerokich, rozłożystych gałęziach. Celine zatrzymała się gwałtownie na ten widok, krew zaszumiała w jej uszach, a z twarzy odpłynęły kolory. - Ktoś tam mieszka - sapnęła, nie do końca świadoma czego tak właściwie oczekiwała. Że dom nie przejdzie w potrzebujące ręce? Pelargonie zasadzone w podłużnych doniczkach przesiadywały na parapetach, z jednego z uchylonych okien widać było firanę poruszającą się w objęciach popołudniowego wiatru. Z ogrodu dochodziły ciche odgłosy bawiących się dzieci. Zamarła, zwalczając w sobie chęć ucieczki, wcisnęła paznokcie w miękkość wnętrza dłoni tak mocno, aż w skórze odcisnęły się czerwone półksiężyce. Emocje podeszły do gardła. Dom, dom, który im odebrano, dom, który przeszedł pod obcą opiekę. Półwila wzięła długi wdech, choć powietrze wcale nie koiło, po czym sięgnęła do dłoni Eve, splotła z nią palce i dzielnie ruszyła przed siebie, dalej do znajomych sztachet niedawno odmalowanego płotu. - Dopóki go nie widziałam, mogłam jeszcze udawać, że... - urwała. Że tata żył. I dokąd by ją to zaprowadziło? - Ale te dni nie wrócą - rzuciła głucho, z goryczą zrozumienia i akceptacji, ni w eter, ni do niej, ani do losu, który przyglądał się ich obecności.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Myślę, że jeszcze nie raz to usłyszysz. Czasami musi paść ten pierwszy raz, aby później nastąpiły kolejne.- stwierdziła z uśmiechem. Każdy zasługiwał, by coś podobnego słyszeć i być dla innych oparciem. Wiedziała, że do tego potrzeba było czasu, ale dla nich dwóch upłynęło wystarczająco. Pamiętała, jak niechętna i zdystansowana była z początku ich znajomości. Przytłoczona tamtą rzeczywistością i obawą, że sprowadzi to na nich kolejne kłopoty. Czas jej uświadomił, że to nie Celina była ich źródłem, a mężczyźni, którzy ją otaczali.
Spojrzała w dół na brzuch, na dziecko skryte pod materiałem, skórą, mięśniami i ścięgnami. Nie miała żadnej pewności, jakiej będzie płci, ale...
- Mam nadzieję, że to będzie chłopiec. Chciałabym, aby nim właśnie było.- przyznała, trochę ostrożniej dobierając słowa, które dźwięczały jej własnymi obawami.- Chłopcy mają w życiu łatwiej, mogą więcej i jeżeli tylko mają chociaż trochę rozwagi... świat stoi przed nimi otworem.- dodała, opierając dłoń na brzuchu.- Jeżeli miałby w życiu poczuć rozczarowanie to tylko z własnych czynów, a nie przez to, że rozczarować i zawieść miałby ją świat, w który naiwnie wierzy.- jej głos stał się szeptem, jakby straciła pewność czy powinna o tym mówić. Przełknęła ślinę, czując, jakby atmosfera zgęstniała przez jej słowa.- No, ale przekonamy się o tym niedługo. Wiem, że są jakieś sposoby na upewnienie, ale nie chcę. Niech zrobi mi tą niespodziankę, bo nieistotne czy będzie chłopcem, czy dziewczynką, kochać je będę tak samo mocno.- odparła z większą pogodnością, która początkowo sztuczna, stawała się szczera przy kolejnych słowach.
Zaśmiała się dźwięcznie, gdy Celina rozemocjonowana zdradziła, co właśnie się stało.
- Ma siłę, co? – śmiech zmienił się w lekki chichot.- To już siódmy miesiąc, jeszcze trochę i będzie na świecie.- ten czas minął szybciej niż mogła się spodziewać. Zastanowiła się przez chwilę i wzruszyła lekko ramionami.- Początkowo było dziwnie, ale później jakoś przestałam zwracać na to uwagę. Co prawda czasami mam wrażenie, że chce mi skopać wnętrzności, tak się kręci.- prychnęła, by zaraz uśmiechnąć się szerzej.
Kiedy temat zszedł na zwierzęta, którym taki upał dokuczał, trochę spochmurniała. Zerknęła na niebo, czując nieprzerwanie żar lejący się z góry i cień komety.
- Spędza całe dnie w cieniu, biedna szuka każdego skrawku, który pozwoli jej odpocząć od gorąca. W najgorszych momentach zabieram ją nad jezioro, by ją schłodzić, ale i tak widać, że się męczy.- westchnęła, mimowolnie teraz nawet martwiąc się, czy kobyła miała wodę. Co prawda zostawiła jej pełne wiadro przed wyjściem, ale mimo wszystko.
- A my... radzimy sobie, jak możemy.- odparła z wahaniem.- Nie zawsze jest łatwo, ale jakoś trzeba iść do przodu. Nigdy nie sądziłam, że bez taboru może być tak trudno żyć. Niby wiedziałam, że bez rodziny jesteśmy jak dzieci we mgle z całą nieporadnością na która nas stać, ale... sama wiesz.- nerwowo potarła nadgarstek smukłymi palcami drugiej ręki.- Do tego zniknął Thomas, a mi wcale nie jest z tym lepiej.- dodała, nie pamiętając lub nie kojarząc czy Celina była świadoma trudnych relacji. Czy ktoś z Doe jej wspomniał cokolwiek? Dużo rzeczy ukrywali przed obcymi, nawet jeżeli byli to ich przyjaciele.
Spojrzała na Lovegood z uwagą, ciemne tęczówki osiadły przeszywająco na twarzy dziewczyny. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to, jak rozmówczyni dociekała i próbowała dowiedzieć się więcej. Nie miała pewności czy jej to przeszkadza, czy jednak nie.
- Ta nadzieja to normalność, zwykła codzienność bez wsłuchiwania się w każdy szmer. Bez zastanawiania się, czy jak wyjdę z domu na targ lub by się z kimś spotkać, to wrócę w te same mury. Czy może tym razem kłopoty ciągnące się za Doe, obrócą w zgliszcza kolejne miejsce i kilka osób.- westchnęła, ale na jej twarzy nie widniał smutek ani zmęczenie. Te odczucia były zagrzebane głęboko, ukryte za fałszywymi uśmiechami i pogodnością, czasami za spokojem, który złudnie roztaczała w otoczeniu. Zaczęła gnieść w palcach materiał sukienki, by jakoś rozładować napięcie.- Wiesz, nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takim dziwnym miejscu i położeniu. W dorosłości w której czuję się sama, zdana na siebie i z poczuciem, że jeżeli zatrzymam się w miejscu, to nikt nie złapie mnie za rękę bym ruszyła dalej. Ludzie nienawidzili mnie lub uwielbiali za temperament i ogień skryty w duszy, a teraz mam wrażenie, że to wypala mnie samą. Frustracja i zazdrość trawią mocniej, niż się spodziewałam i nie wiem jak je zatrzymać...- zmarszczyła lekko nos, zdradzając niezadowolenie. Potrzebowała niewiele do szczęścia, niewiele do spokoju i jeszcze mniej, aby wrócić do zwyczajności. Nie mogła wyciągnąć ręki po nic. Wypuściła powietrze z płuc, orientując się, co właśnie wypowiedziała, co stało się pod tym potokiem słów.
- Przepraszam, że musiałaś tego słuchać.- uśmiechnęła się niemrawo.- To chyba trochę nauczka, by nie pytać ciężarnej cyganki o nadzieje i dzień.- dodała z nerwowym śmiechem, który brzmiał ciężko i brzydko. Zadarła głowę do góry, wbijając wzrok w kometę, której obecność stała się tak samo pewna, jak słońca w dzień i księżyca nocą.
- Myślisz, że może być nam opiekunką.- nie patrzyła na to tak wcześniej, ale może było w tym sporo racji.- Jeżeli masz rację to oby pozostała z nami najdłużej, jak tylko się da. Nawet jeżeli ma przerażać wielu to niech chroni tych, których nikt wcześniej nie chciał.- dodała, zastanawiając się, czy Celina naprawdę się nie myliła.
Skinęła głową, kiedy dziewczyna wyraźnie się spięła, a później przyznała, dlaczego tu dziś były. Trwała u jej boku, kiedy fasada obcego dla niej domu, wyraźniej wstrząsnęła blondynką. Zrozumienie, gdzie były przyszło szybko. Przyjrzała się frontowi budynku, błądziła wzrokiem po detalach, aż poczuła dłoń zamykającą się na własnej. Zacisnęła palce nieco mocniej, będąc dla niej wsparciem. Naprawdę była tu dla niej, by przejść przez trudny moment. Wiedziała dobrze, jak ciężkie było mierzenie się z bólem i słabością w pojedynkę, więc nie chciała, aby przeżywała to Lovegood.
- Nie myśl o tym tak. Może nie rozumiem posiadania rodzinnego domu, gdy moje dzieciństwo to kolorowe wozy, otwarte przestrzenie, rżenie koni i dźwięki muzyki, ale wiem, jak boli utrata ich i jak cenne są te najpiękniejsze wspomnienia. Pielęgnuj je, Celine. Dom to tylko zimne mury, które ocieplają wszystkie toczące się wewnątrz historie... i na nich się skup.- zatrzymała dziewczynę, blisko furtki na teren domu, który nie należał już do rodziny dziewczyny.- Dni o których wspominasz, faktycznie nie wrócą, ale możesz stworzyć kolejne, barwniejsze i wypełnione ludźmi. Osobami, które są twoją rodziną z krwi, ale również tymi, które za takie uznasz, a masz ich równie wiele i oni czekają, by ci pomóc.- złapała Celinę również za drugą dłoń. Coś co uznawał James i powtarzał bez końca, chyba wreszcie udzieliło się i jej, zapadło w pamięć, moszcząc się w świadomości.- Wiem, że nie da się nie cierpieć, gdy coś lub kogoś tracisz.- zerknęła w kierunku domu.- Ale to w końcu mija, zabliźnia się.- posłała jej delikatny uśmiech. Puściła jej dłoń, by wyciągnąć w kierunku Lovegood ramię. Chciała ją przytulić, ale nie zamierzała się narzucać i była gotowa zaakceptować odrzucenie, bo tak, jak mówiła wcześniej... była tu dla niej.
Spojrzała w dół na brzuch, na dziecko skryte pod materiałem, skórą, mięśniami i ścięgnami. Nie miała żadnej pewności, jakiej będzie płci, ale...
- Mam nadzieję, że to będzie chłopiec. Chciałabym, aby nim właśnie było.- przyznała, trochę ostrożniej dobierając słowa, które dźwięczały jej własnymi obawami.- Chłopcy mają w życiu łatwiej, mogą więcej i jeżeli tylko mają chociaż trochę rozwagi... świat stoi przed nimi otworem.- dodała, opierając dłoń na brzuchu.- Jeżeli miałby w życiu poczuć rozczarowanie to tylko z własnych czynów, a nie przez to, że rozczarować i zawieść miałby ją świat, w który naiwnie wierzy.- jej głos stał się szeptem, jakby straciła pewność czy powinna o tym mówić. Przełknęła ślinę, czując, jakby atmosfera zgęstniała przez jej słowa.- No, ale przekonamy się o tym niedługo. Wiem, że są jakieś sposoby na upewnienie, ale nie chcę. Niech zrobi mi tą niespodziankę, bo nieistotne czy będzie chłopcem, czy dziewczynką, kochać je będę tak samo mocno.- odparła z większą pogodnością, która początkowo sztuczna, stawała się szczera przy kolejnych słowach.
Zaśmiała się dźwięcznie, gdy Celina rozemocjonowana zdradziła, co właśnie się stało.
- Ma siłę, co? – śmiech zmienił się w lekki chichot.- To już siódmy miesiąc, jeszcze trochę i będzie na świecie.- ten czas minął szybciej niż mogła się spodziewać. Zastanowiła się przez chwilę i wzruszyła lekko ramionami.- Początkowo było dziwnie, ale później jakoś przestałam zwracać na to uwagę. Co prawda czasami mam wrażenie, że chce mi skopać wnętrzności, tak się kręci.- prychnęła, by zaraz uśmiechnąć się szerzej.
Kiedy temat zszedł na zwierzęta, którym taki upał dokuczał, trochę spochmurniała. Zerknęła na niebo, czując nieprzerwanie żar lejący się z góry i cień komety.
- Spędza całe dnie w cieniu, biedna szuka każdego skrawku, który pozwoli jej odpocząć od gorąca. W najgorszych momentach zabieram ją nad jezioro, by ją schłodzić, ale i tak widać, że się męczy.- westchnęła, mimowolnie teraz nawet martwiąc się, czy kobyła miała wodę. Co prawda zostawiła jej pełne wiadro przed wyjściem, ale mimo wszystko.
- A my... radzimy sobie, jak możemy.- odparła z wahaniem.- Nie zawsze jest łatwo, ale jakoś trzeba iść do przodu. Nigdy nie sądziłam, że bez taboru może być tak trudno żyć. Niby wiedziałam, że bez rodziny jesteśmy jak dzieci we mgle z całą nieporadnością na która nas stać, ale... sama wiesz.- nerwowo potarła nadgarstek smukłymi palcami drugiej ręki.- Do tego zniknął Thomas, a mi wcale nie jest z tym lepiej.- dodała, nie pamiętając lub nie kojarząc czy Celina była świadoma trudnych relacji. Czy ktoś z Doe jej wspomniał cokolwiek? Dużo rzeczy ukrywali przed obcymi, nawet jeżeli byli to ich przyjaciele.
Spojrzała na Lovegood z uwagą, ciemne tęczówki osiadły przeszywająco na twarzy dziewczyny. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to, jak rozmówczyni dociekała i próbowała dowiedzieć się więcej. Nie miała pewności czy jej to przeszkadza, czy jednak nie.
- Ta nadzieja to normalność, zwykła codzienność bez wsłuchiwania się w każdy szmer. Bez zastanawiania się, czy jak wyjdę z domu na targ lub by się z kimś spotkać, to wrócę w te same mury. Czy może tym razem kłopoty ciągnące się za Doe, obrócą w zgliszcza kolejne miejsce i kilka osób.- westchnęła, ale na jej twarzy nie widniał smutek ani zmęczenie. Te odczucia były zagrzebane głęboko, ukryte za fałszywymi uśmiechami i pogodnością, czasami za spokojem, który złudnie roztaczała w otoczeniu. Zaczęła gnieść w palcach materiał sukienki, by jakoś rozładować napięcie.- Wiesz, nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takim dziwnym miejscu i położeniu. W dorosłości w której czuję się sama, zdana na siebie i z poczuciem, że jeżeli zatrzymam się w miejscu, to nikt nie złapie mnie za rękę bym ruszyła dalej. Ludzie nienawidzili mnie lub uwielbiali za temperament i ogień skryty w duszy, a teraz mam wrażenie, że to wypala mnie samą. Frustracja i zazdrość trawią mocniej, niż się spodziewałam i nie wiem jak je zatrzymać...- zmarszczyła lekko nos, zdradzając niezadowolenie. Potrzebowała niewiele do szczęścia, niewiele do spokoju i jeszcze mniej, aby wrócić do zwyczajności. Nie mogła wyciągnąć ręki po nic. Wypuściła powietrze z płuc, orientując się, co właśnie wypowiedziała, co stało się pod tym potokiem słów.
- Przepraszam, że musiałaś tego słuchać.- uśmiechnęła się niemrawo.- To chyba trochę nauczka, by nie pytać ciężarnej cyganki o nadzieje i dzień.- dodała z nerwowym śmiechem, który brzmiał ciężko i brzydko. Zadarła głowę do góry, wbijając wzrok w kometę, której obecność stała się tak samo pewna, jak słońca w dzień i księżyca nocą.
- Myślisz, że może być nam opiekunką.- nie patrzyła na to tak wcześniej, ale może było w tym sporo racji.- Jeżeli masz rację to oby pozostała z nami najdłużej, jak tylko się da. Nawet jeżeli ma przerażać wielu to niech chroni tych, których nikt wcześniej nie chciał.- dodała, zastanawiając się, czy Celina naprawdę się nie myliła.
Skinęła głową, kiedy dziewczyna wyraźnie się spięła, a później przyznała, dlaczego tu dziś były. Trwała u jej boku, kiedy fasada obcego dla niej domu, wyraźniej wstrząsnęła blondynką. Zrozumienie, gdzie były przyszło szybko. Przyjrzała się frontowi budynku, błądziła wzrokiem po detalach, aż poczuła dłoń zamykającą się na własnej. Zacisnęła palce nieco mocniej, będąc dla niej wsparciem. Naprawdę była tu dla niej, by przejść przez trudny moment. Wiedziała dobrze, jak ciężkie było mierzenie się z bólem i słabością w pojedynkę, więc nie chciała, aby przeżywała to Lovegood.
- Nie myśl o tym tak. Może nie rozumiem posiadania rodzinnego domu, gdy moje dzieciństwo to kolorowe wozy, otwarte przestrzenie, rżenie koni i dźwięki muzyki, ale wiem, jak boli utrata ich i jak cenne są te najpiękniejsze wspomnienia. Pielęgnuj je, Celine. Dom to tylko zimne mury, które ocieplają wszystkie toczące się wewnątrz historie... i na nich się skup.- zatrzymała dziewczynę, blisko furtki na teren domu, który nie należał już do rodziny dziewczyny.- Dni o których wspominasz, faktycznie nie wrócą, ale możesz stworzyć kolejne, barwniejsze i wypełnione ludźmi. Osobami, które są twoją rodziną z krwi, ale również tymi, które za takie uznasz, a masz ich równie wiele i oni czekają, by ci pomóc.- złapała Celinę również za drugą dłoń. Coś co uznawał James i powtarzał bez końca, chyba wreszcie udzieliło się i jej, zapadło w pamięć, moszcząc się w świadomości.- Wiem, że nie da się nie cierpieć, gdy coś lub kogoś tracisz.- zerknęła w kierunku domu.- Ale to w końcu mija, zabliźnia się.- posłała jej delikatny uśmiech. Puściła jej dłoń, by wyciągnąć w kierunku Lovegood ramię. Chciała ją przytulić, ale nie zamierzała się narzucać i była gotowa zaakceptować odrzucenie, bo tak, jak mówiła wcześniej... była tu dla niej.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Sympatia Eve była być może właśnie tak słodka, bo nadeszła nieoczekiwanie. Z początku w jej oczach błyszczały niechęć i nieufność, lecz nawet mimo ich toksyn zasianych wśród myśli była w stanie przymusić się do spędzenia chwili w towarzystwie przestraszonej półwili; fundament, na którym wzniosły swoje koleżeństwo (przyjaźń?) był miękki, nie do końca stabilny, ale budulec ścian stawał się solidny, oprawiony nienadkruszoną zaprawą. Celine uśmiechnęła się do niej wdzięcznie, choć nie podjęła słów Doe, wciąż walcząc z przekonaniem, że takich słów po prostu nie była warta. Kątem oka widziała przesuwające się po fakturze rzeczywistości cienie, które zapraszały ją do zguby Tower of London, szepcząc o naukach, które stamtąd wyniosła. Założyła za ucho pukiel srebrnych włosów i pokiwała lekko głową, prawie niedostrzegalnie, wieńcząc w ten sposób otrzymany komplement, z łagodnym ukłuciem zawstydzenia łaskoczącym ją od środka.
Musiały zresztą skupić się na rzeczy znacznie ważniejszej, półwila słuchała jej, kiedy ta opowiadała o upragnionym chłopcu, którego los obdarzy łaskawszym życiem kolorowanym większą swobodą. - To prawda. Na nich spogląda się inaczej - westchnęła, jednakże w jej głosie na próżno byłoby szukać goryczy czy zniechęcenia, świat po prostu tak właśnie działał. Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie miłości, jaką Eve już pielęgnowała w sercu dla swojego maleństwa. - A wybrałaś już imiona? - zainteresowała się szczerze, rozwiązując język, na którym rozlewał się lukrowany smak ciekawości. - Sądząc po sile, to na pewno będzie chłopiec - zgodziła się ze śmiechem, z wyraźnym ociąganiem odsuwając dłoń od wypukłości brzucha czarownicy, bo gdyby mogła, najchętniej ułożyłaby na nim głowę i słuchała dźwięków rozkwitającego tam życia, tak zaintrygowana. Podobnie postępowała w londyńskim porcie, jeśli koleżanki nie miały nic przeciwko; większość z nich żałowała rosnącego brzucha, odwracała wzrok, gdy Celine łasiła się do kołyski kształtującej nowe życie, lecz mimo to przeczesywały palcami jej włosy, bo rozumiały, musiały rozumieć, że w ten pokraczny sposób próbowała także je wesprzeć.
- Och, a nie chcesz wybrać się razem nad jezioro? - podchwyciła natychmiast. - To znaczy: tylko jeśli nie przeszkodzi wam to w popołudniowych planach. Może potrzebujesz samotności od ludzi, wtedy nie proponuję swojego towarzystwa. Ale mogłoby być miło. Piknik, wylegiwanie się na brzegu, czytanie książek, kiedy zmęczą się głosy - wymieniała pogodnie, bez skrępowania ani tonu fałszywości, bo spędzanie czasu w towarzystwie Eve stało się dla niej przyjemnością. - Thomas zniknął? - powtórzyła ze zdumieniem. Ostatnie miesiące orbitujące wokół Thomasa były napięte, burzliwe, chyba sam napytał sobie tej biedy, jednak zostawić rodzinę? Brata, ciężarną bratową, młodszą siostrę? Naprawdę był taki? - Nie miałam pojęcia... Dlaczego? - spytała głucho, może zostawił najbliższym wiadomość, coś, do czego Celine nie miałaby prawa się wtrącać, ale zapytała o to odruchowo, bezmyślnie, zbyt szybko, by zastanowić się, czy nie wprawi Eve w dyskomfort.
Szczególnie, że dyskomfortem musiało być dla niej już dzielenie się wrażliwą częścią swojej duszy, myślami, do których nie dopuszczała przypadkowych osób. Doe otwierała serce, a półwila słuchała jej uważnie, z miękkim, czułym spojrzeniem błądzącym po ślicznej twarzy towarzyszki. Wydawało jej się, że czuła jej ból, zastygł pomiędzy nimi jak świeżo wylane żelazo, półpłynne, półtwarde, boleśnie palące skórę, której dotknęło. Czerń spowijająca myśli Eve sięgała głęboko. - Nie jesteś sama - przypomniała jej łagodnie, powoli. - Wiem, że może nie ode mnie chciałabyś usłyszeć te słowa, i że znamy się krótko, ale obiecuję, że złapię cię za rękę i zachęcę, żebyś się nie poddawała. I nie posłucham odmowy - mówiła cicho, stanowczo i szczerze, bo nie zamierzała zostawiać jej samej. Celine przesunęła spojrzenie w dół i po chwili wahania ponownie dotknęła brzucha czarownicy. - Już nigdy nie będziesz sama - przypomniała z uśmiechem kwitnącym na ustach. Dziecko, które nosiła pod sercem, będzie z nią przez wiele kolejnych lat. Chwyciła potem jej dłonie we własne, odciągając je od miętolonego materiału sukienki, i splotła palce z Eve. - Nie przepraszaj. Proszę cię, nie przepraszaj. Tak właściwie teraz jeszcze częściej będę cię o to pytać! Cisza nie jest dobra, w końcu cię zniszczy. Obiecasz, że pozwolisz mi siebie słuchać? Nawet w środku nocy możesz pisać mi listy - westchnęła, pamiętając marazm, który ogarnął ją tuż po ucieczce z pociągu, kiedy koszmary i lęki lepiły się do jej kości, a ona przytrzymywała je w sobie, dusząc się ich czarnymi smugami. Nikomu nie zdradzała, co działo się w jej wnętrzu, nawet Yvette. Ujawniła to dopiero gdy zaniepokojona kuzynka zarekomendowała jej Hectora, który wiedział w jaki sposób pokierować jej duszą, by wyłamać pręty więżącej ją od środka klatki i pozwolić wreszcie nasycić się tlenem, wpuścić przez szpary żeber odrobinę światła muskającego serce. Rozmowa była ważna. Przyjaźń była ważna. Zaufanie było ważne. Nie były ciężarem, choć tak trudno czasem było w to uwierzyć.
Dlatego opowiedziała jej o tym domu.
Dlatego pozwoliła sobie błądzić przytłoczonym wzrokiem po znajomych ścianach i wyobrażać sobie dzieciństwo, które spędziła w tamtym ogrodzie. Bezprawnie odebrane gniazdo, zajęte z ramienia banku po aresztowaniu ojca oskarżonego o rzekome morderstwo. Ciepło dłoni Eve niemalże zanikało w zetknięciu z zalewającą ją od środka falą smutku, której białe tumany rozbijały się o mostek, sycąc to miejsce pulsującym bólem. Czy byłoby jej lepiej z myślą, że budynek stał opuszczony i niekochany, zapomniany jak jego dawni lokatorzy? Dom to tylko zimne mury. Miała rację. To, co tworzyło dom, który nie był byle budowlą, to ludzie, którzy pałętali się po jego pokojach, ich miłość, oddanie. Otoczona dźwiękami słów spływających z pełnych ust Doe, zajrzała przez furtkę i spostrzegła bawiące się na trawniku dzieci. Miały drewniane, kolorowe klocki i układały je w różnych kombinacjach, zajęte trajkotaniem do siebie niestworzonych historyjek. Wiele lat temu to była ona. Łzy zalśniły w oczach, ból wykrzywił wnętrzności i mocno, chociaż bezwiednie, zacisnęła dłoń na dłoni Eve, a kiedy ręce czarownicy otwarły się, gotowe ją objąć, Celine przylgnęła do niej pełna desperacji, opierając czoło o jej bark.
- Tak... Wy jesteście moją rodziną - szepnęła cicho, oni, wszyscy przyjaciele, których zamknęła w sercu. Oni, Elric, Yvette, Susanne, Prima, więzy duszy i więzy krwi. Drżała lekko w jej ramionach, wytrącając z siebie przejęcie i stres, a kiedy mięśnie rozluźniły się nieznacznie, odchyliła głowę, choć jeszcze się nie cofnęła. - Mój tata... hodował dirikraki, mówiłam ci? To kolorowo upierzone magiczne ptaki, coś jak zwykłe kury, ale mogące zniknąć i pojawić się kawałek dalej. Często uciekały nam z ogrodu na ulicę. Tata je gonił, biegał za nimi, a one znów mu uciekały. Nie chciał ich łapać do klatek albo w koce, wolał je zagonić z powrotem... I udawało mu się to, w końcu zataczali koło i dirikraki znów pojawiały się w ogrodzie - opowiadała cicho, ze smutnym uśmiechem. Jakiż Egerton był z siebie wtedy dumny. Twierdził, że wolał nie przysparzać zwierzętom dodatkowego stresu, więc sprawiał wrażenie, jakby po prostu się z nimi bawił, kiedy w rzeczywistości sprowadzał je do domu, taki właśnie był. Półwila odetchnęła głęboko i na chwilę przymknęła powieki. - Zginął tam - zniżyła głos do ledwie słyszalnego szeptu. Eve mogła już to wiedzieć od ich wspólnych przyjaciół, ale Celine rzadko kiedy nadawała tym wydarzeniom barwę własnego tembru. Nie mówiła o tym, licząc, że cisza zakrzywi rzeczywistość i odejmie przeszłości sprawczości - ale tak nie było. - W Tower - dodała jeszcze ciszej, obróciwszy głowę, by po raz ostatni spojrzeć na budynek, którego progu nie mogła już przestąpić. Pogrążona w głębinach własnego przygnębienia Eve mogła ją zrozumieć, czuła to; nie bała się więc jej tego powiedzieć, lub może bała się powiedzieć jej to mniej, niż innym ludziom. - Chciałabym móc cofnąć czas... Ostrzec go jakoś - przyznała boleśnie i odsunęła się lekko od Doe, znów ujmując jej dłoń we własną, po czym na drżących nogach ruszyła w dół ulicy, pozostawiając za sobą dom; patrzyła na niego jednakże przez ramię, patrzyła jak się oddalał, jak nigdy więcej już nie wróci. Tyle musiało jej wystarczyć, ta konfrontacja.
Musiały zresztą skupić się na rzeczy znacznie ważniejszej, półwila słuchała jej, kiedy ta opowiadała o upragnionym chłopcu, którego los obdarzy łaskawszym życiem kolorowanym większą swobodą. - To prawda. Na nich spogląda się inaczej - westchnęła, jednakże w jej głosie na próżno byłoby szukać goryczy czy zniechęcenia, świat po prostu tak właśnie działał. Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie miłości, jaką Eve już pielęgnowała w sercu dla swojego maleństwa. - A wybrałaś już imiona? - zainteresowała się szczerze, rozwiązując język, na którym rozlewał się lukrowany smak ciekawości. - Sądząc po sile, to na pewno będzie chłopiec - zgodziła się ze śmiechem, z wyraźnym ociąganiem odsuwając dłoń od wypukłości brzucha czarownicy, bo gdyby mogła, najchętniej ułożyłaby na nim głowę i słuchała dźwięków rozkwitającego tam życia, tak zaintrygowana. Podobnie postępowała w londyńskim porcie, jeśli koleżanki nie miały nic przeciwko; większość z nich żałowała rosnącego brzucha, odwracała wzrok, gdy Celine łasiła się do kołyski kształtującej nowe życie, lecz mimo to przeczesywały palcami jej włosy, bo rozumiały, musiały rozumieć, że w ten pokraczny sposób próbowała także je wesprzeć.
- Och, a nie chcesz wybrać się razem nad jezioro? - podchwyciła natychmiast. - To znaczy: tylko jeśli nie przeszkodzi wam to w popołudniowych planach. Może potrzebujesz samotności od ludzi, wtedy nie proponuję swojego towarzystwa. Ale mogłoby być miło. Piknik, wylegiwanie się na brzegu, czytanie książek, kiedy zmęczą się głosy - wymieniała pogodnie, bez skrępowania ani tonu fałszywości, bo spędzanie czasu w towarzystwie Eve stało się dla niej przyjemnością. - Thomas zniknął? - powtórzyła ze zdumieniem. Ostatnie miesiące orbitujące wokół Thomasa były napięte, burzliwe, chyba sam napytał sobie tej biedy, jednak zostawić rodzinę? Brata, ciężarną bratową, młodszą siostrę? Naprawdę był taki? - Nie miałam pojęcia... Dlaczego? - spytała głucho, może zostawił najbliższym wiadomość, coś, do czego Celine nie miałaby prawa się wtrącać, ale zapytała o to odruchowo, bezmyślnie, zbyt szybko, by zastanowić się, czy nie wprawi Eve w dyskomfort.
Szczególnie, że dyskomfortem musiało być dla niej już dzielenie się wrażliwą częścią swojej duszy, myślami, do których nie dopuszczała przypadkowych osób. Doe otwierała serce, a półwila słuchała jej uważnie, z miękkim, czułym spojrzeniem błądzącym po ślicznej twarzy towarzyszki. Wydawało jej się, że czuła jej ból, zastygł pomiędzy nimi jak świeżo wylane żelazo, półpłynne, półtwarde, boleśnie palące skórę, której dotknęło. Czerń spowijająca myśli Eve sięgała głęboko. - Nie jesteś sama - przypomniała jej łagodnie, powoli. - Wiem, że może nie ode mnie chciałabyś usłyszeć te słowa, i że znamy się krótko, ale obiecuję, że złapię cię za rękę i zachęcę, żebyś się nie poddawała. I nie posłucham odmowy - mówiła cicho, stanowczo i szczerze, bo nie zamierzała zostawiać jej samej. Celine przesunęła spojrzenie w dół i po chwili wahania ponownie dotknęła brzucha czarownicy. - Już nigdy nie będziesz sama - przypomniała z uśmiechem kwitnącym na ustach. Dziecko, które nosiła pod sercem, będzie z nią przez wiele kolejnych lat. Chwyciła potem jej dłonie we własne, odciągając je od miętolonego materiału sukienki, i splotła palce z Eve. - Nie przepraszaj. Proszę cię, nie przepraszaj. Tak właściwie teraz jeszcze częściej będę cię o to pytać! Cisza nie jest dobra, w końcu cię zniszczy. Obiecasz, że pozwolisz mi siebie słuchać? Nawet w środku nocy możesz pisać mi listy - westchnęła, pamiętając marazm, który ogarnął ją tuż po ucieczce z pociągu, kiedy koszmary i lęki lepiły się do jej kości, a ona przytrzymywała je w sobie, dusząc się ich czarnymi smugami. Nikomu nie zdradzała, co działo się w jej wnętrzu, nawet Yvette. Ujawniła to dopiero gdy zaniepokojona kuzynka zarekomendowała jej Hectora, który wiedział w jaki sposób pokierować jej duszą, by wyłamać pręty więżącej ją od środka klatki i pozwolić wreszcie nasycić się tlenem, wpuścić przez szpary żeber odrobinę światła muskającego serce. Rozmowa była ważna. Przyjaźń była ważna. Zaufanie było ważne. Nie były ciężarem, choć tak trudno czasem było w to uwierzyć.
Dlatego opowiedziała jej o tym domu.
Dlatego pozwoliła sobie błądzić przytłoczonym wzrokiem po znajomych ścianach i wyobrażać sobie dzieciństwo, które spędziła w tamtym ogrodzie. Bezprawnie odebrane gniazdo, zajęte z ramienia banku po aresztowaniu ojca oskarżonego o rzekome morderstwo. Ciepło dłoni Eve niemalże zanikało w zetknięciu z zalewającą ją od środka falą smutku, której białe tumany rozbijały się o mostek, sycąc to miejsce pulsującym bólem. Czy byłoby jej lepiej z myślą, że budynek stał opuszczony i niekochany, zapomniany jak jego dawni lokatorzy? Dom to tylko zimne mury. Miała rację. To, co tworzyło dom, który nie był byle budowlą, to ludzie, którzy pałętali się po jego pokojach, ich miłość, oddanie. Otoczona dźwiękami słów spływających z pełnych ust Doe, zajrzała przez furtkę i spostrzegła bawiące się na trawniku dzieci. Miały drewniane, kolorowe klocki i układały je w różnych kombinacjach, zajęte trajkotaniem do siebie niestworzonych historyjek. Wiele lat temu to była ona. Łzy zalśniły w oczach, ból wykrzywił wnętrzności i mocno, chociaż bezwiednie, zacisnęła dłoń na dłoni Eve, a kiedy ręce czarownicy otwarły się, gotowe ją objąć, Celine przylgnęła do niej pełna desperacji, opierając czoło o jej bark.
- Tak... Wy jesteście moją rodziną - szepnęła cicho, oni, wszyscy przyjaciele, których zamknęła w sercu. Oni, Elric, Yvette, Susanne, Prima, więzy duszy i więzy krwi. Drżała lekko w jej ramionach, wytrącając z siebie przejęcie i stres, a kiedy mięśnie rozluźniły się nieznacznie, odchyliła głowę, choć jeszcze się nie cofnęła. - Mój tata... hodował dirikraki, mówiłam ci? To kolorowo upierzone magiczne ptaki, coś jak zwykłe kury, ale mogące zniknąć i pojawić się kawałek dalej. Często uciekały nam z ogrodu na ulicę. Tata je gonił, biegał za nimi, a one znów mu uciekały. Nie chciał ich łapać do klatek albo w koce, wolał je zagonić z powrotem... I udawało mu się to, w końcu zataczali koło i dirikraki znów pojawiały się w ogrodzie - opowiadała cicho, ze smutnym uśmiechem. Jakiż Egerton był z siebie wtedy dumny. Twierdził, że wolał nie przysparzać zwierzętom dodatkowego stresu, więc sprawiał wrażenie, jakby po prostu się z nimi bawił, kiedy w rzeczywistości sprowadzał je do domu, taki właśnie był. Półwila odetchnęła głęboko i na chwilę przymknęła powieki. - Zginął tam - zniżyła głos do ledwie słyszalnego szeptu. Eve mogła już to wiedzieć od ich wspólnych przyjaciół, ale Celine rzadko kiedy nadawała tym wydarzeniom barwę własnego tembru. Nie mówiła o tym, licząc, że cisza zakrzywi rzeczywistość i odejmie przeszłości sprawczości - ale tak nie było. - W Tower - dodała jeszcze ciszej, obróciwszy głowę, by po raz ostatni spojrzeć na budynek, którego progu nie mogła już przestąpić. Pogrążona w głębinach własnego przygnębienia Eve mogła ją zrozumieć, czuła to; nie bała się więc jej tego powiedzieć, lub może bała się powiedzieć jej to mniej, niż innym ludziom. - Chciałabym móc cofnąć czas... Ostrzec go jakoś - przyznała boleśnie i odsunęła się lekko od Doe, znów ujmując jej dłoń we własną, po czym na drżących nogach ruszyła w dół ulicy, pozostawiając za sobą dom; patrzyła na niego jednakże przez ramię, patrzyła jak się oddalał, jak nigdy więcej już nie wróci. Tyle musiało jej wystarczyć, ta konfrontacja.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie oczekiwała niczego w reakcji na swoje słowa, może nawet wolała, aby skomentowała je cisza ze strony przyjaciółki. Zwłaszcza kiedy temat zszedł na całkiem inne kwestie; opinie i zdania, pragnienia co do nowego życia, które dopiero miało pojawić się wśród nich. To było w jakimś stopniu smutne, że świat działał w taki sposób. Dwie osoby żyjące w podobnych warunkach, a jednak otoczenie wymagało od nich czegoś całkiem innego i nierówno pozwalało na swobodę, tylko przez wzgląd na płeć. Nie chciała, by jej córka przeżywała coś takiego, jeżeli miałaby mieć charakter chociaż trochę podobny do niej. Ilość przeszkód na drodze w końcu przytłaczała, ukazywała brzydki obraz świata. To nie było miłe, nie było łatwe, a przyzwyczajanie się do ograniczeń trwało zdecydowanie zbyt długo. Nawet teraz natrafiała przecież na ściany, których nie dawało się obejść, a stawiane przez kogoś po kim nigdy się tego nie spodziewała. Również tego chciałaby uniknąć dla swego dziecka i zaufania komuś, kto po czasie zacznie traktować ją, jak przeciwnika z którym trzeba wygrywać raz za razem. Spojrzała na Celinę uważnie, gdy ta spytała ją o imiona i pokiwała powoli głową.
- Taak, ale nie jestem jeszcze pewna. W naszej kulturze wybiera się trzy imiona dla dziecka; pierwsze, którego używa wśród Romów, drugie, którym będzie posługiwał się wśród gadzie i trzecie, które zna tylko matka.- wyjaśniła z lekkim uśmiechem. Rzadko miała okazję mówić coś o romskich tradycjach i przesądach. Ludzie raczej nie chcieli wiedzieć o nich nic albo uważali, że pozjadali już wszystkie rozumy i nie słuchali, jak wygląda prawda. Miała jednak wrażenie, że przy Lovegood może powiedzieć coś więcej.- Trzecie imię to trochę przesąd, a trochę ochrona przed nieszczęściem. Mówi się, że zło nie dosięgnie dziecka, póki nie pozna jego trzech imion.- dodała, by dziewczyna rozumiała, skąd wzięło się to trzecie.- Myślałam, żeby na pierwsze dać mu Kaven albo Noah.- zdradziła po chwili zawahania.- Albo Luke, po moim najstarszym bracie.- nie mogła się zdecydować, ale miała jeszcze trochę czasu i nawet po porodzie, będzie miała tą chwilę na ostateczną decyzję.- A na drugie, chyba chcę dać mu Marcelius. Marcel jest naszą rodziną i jest ważny zarówno dla mnie, jak i dla Jima. Więc chyba tak wypada.- skoro jedno imię rozważała po swoim bracie to drugie wypadało po kimś ważnym dla Jamesa. Wybór był prosty.
Zerknęła w dół, by zaraz cicho się zaśmiać.
- Racja, nawet najbardziej temperamentna dziewczynka, nie byłaby tak silna dając upust emocją.- więc już we dwie wierzyły, że będzie chłopak. To pragnienie miało też jeszcze jedną stronę, ale o tym nie chciała dziś myśleć ani wspominać.
Nagła reakcja i pochwycenie tematu przez Celinę, szczerze ją zaskoczyło. Po chwili jednak pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.
- Bardzo chętnie.- odparła od razu, dając wydźwięk zachwytowi nad tą propozycją.- Popołudniowe plany? Moje plany to bycie samej albo z Aishą.- przewróciła lekko oczami. Przechyliła głowę, gdy dziewczyna wspomniała o potrzebie samotności. Poczuła lekki chłód rozchodzący się po ciele, jakby każdy nerw zareagował na te słowa.- Nie chcę samotności, nie potrzebuję jej.- zamilkła na moment, zastanawiając się, czy powinna mówić więcej.- Samotność kojarzy mi się tylko z problemami, chwilami, kiedy coś mnie przerasta, a nikt nie jest w stanie... nikt nie chce mi pomóc.- chciała uspokoić drżenie w głosie, które słyszała zbyt mocno. Czuła, że jej oddech stał się płytszy, reagując na ukłucie stresu.- Dlatego chętnie wyrwę się z domu i spędzę czas z tobą.- zapewniła ją z wymuszoną pogodnością, którą jednak chciała czuć na nowo.- Wybierzmy się same, a jeśli będzie nam mało, możemy zaproponować to Aishy i Liddy.- zaproponowała, ceniąc sobie towarzystwo szwagierki i przyjaciółki.- I Neali.- dodała, ale mniej przekonana. Mimo to pamiętała, że Weasley kolegowała się z pozostałymi. Własne awersje musiała zepchnąć na bok, skoro już padał plan spędzenia czasu wśród dziewczyn.
Wzruszyła ramionami, gdy padło pytanie o Thomasa.
- Nie wiem, czemu zniknął tym razem, ale tacy już są Doe. Niestabilni do granic możliwości, a on przede wszystkim. Może znów się w coś wpakował, więc wpadł na genialny pomysł, żeby znów zapaść się pod ziemię.- przyznała, jak to wyglądała i co przypuszczała.- Tylko znów nie myśli o tym, że rani swoje rodzeństwo.- skrzywiła się nieco. Rani Jamesa, bo to ją denerwowało najmocniej, wiedząc jak istotny był dla niego brat.
Mówienie o tym, co boli było prawdziwym dyskomfortem. Otwieranie się na własne emocje i przemyślenia, spinało ją nieprzyjemnie, bo kiedy próbowała tego w rozmowach, zwykle było powodem do kłótni. Szczerość z jej strony budziła konflikty. Teraz chyba też na to czekała, rozpoczęcie kolejnej walki z drugą osobą na którą nie miała siły. Chciała być wysłuchana, a nie przekrzykiwana i negowana. Ciemne tęczówki zatrzymały się na twarzy półwili, gdy nic z tego, czego się spodziewała nie miało miejsca. Zamiast odrzucenia, pojawiło się wsparcie i nie bardzo wiedziała, jak na to zareagować. Poczuła zagubienie i wdzięczność, które na moment sprawiły, że do oczu napłynęły łzy, ale nie wymknęły się z kącików oczu.
- Dziękuję. Może i znamy się krótko, ale tylko ty zdobyłaś się na podobne słowa.- szepnęła, pozwalając, by kąciki ust uniosły się delikatnie. Zerknęła krótko w dół, kiedy dziewczyna dotknęła raz jeszcze jej brzucha. Przytaknęła jej skinięciem głowy. Zdecydowanie już nigdy nie będzie sama, bo dziecko mogło wypełnić pewną pustkę. Nie mniej teraz istotniejsze było towarzystwo Celiny i myśl, że mogła stracić taką przyjaciółkę, może bratnią duszę, gdyby nie opamiętała się w porę i nie przestała traktować ją chłodno. Bez walki pozwoliła odjąć swoje dłonie od materiału sukienki, który nerwowo gniotła. Czuła, jak dziewczyna plotła palce ich dłoni, ten gest był jej bliski, był znajomy i budził pewność siebie. - Dobrze i wiem, jak bardzo niszczy cisza, jak miesiącami potrafi wypalić wiele.- wzięła spokojny wdech. To właśnie cisza i niedopowiedzenia zaczęły rujnować fundamenty jej małżeństwa. Tylko że nie miała dziś odwagi powiedzieć o tym Lovegood, może za jakiś czas, przyjdzie dość pewności, aby zwierzyć się z tych problemów.- Obiecuję, ale tylko jeżeli ty obiecasz mi, że to będzie działało w obie strony. O każdej porze dnia i nocy, jeżeli stanie się coś, co będzie cię przerastać i będziesz potrzebowała o tym powiedzieć... nie wahaj się, Celine.- odparła jej, chcąc być dla niej takim samym wsparciem.
Mogła tylko przypuszczać, jak trudne to były chwile dla dziewczyny. Była tu z nią, była tu dla niej. Spojrzała w dół, kiedy blondynka zacisnęła mocno palce na jej dłoni, ale nie powiedziała ani słowa. Chociaż uścisk się wzmógł daleko było temu do bólu, który znała. W ciszy czekała na reakcję, dając tej chwili trwać i oswoić się z tym stanem. Czując, jak dziewczyna przylgnęła do niej, przytuliła ją bez wahania. Przesuwała delikatnie jedną dłonią po jej włosach, kojąco i próbując ją uspokoić.
Słuchała historii, którą chciała opowiedzieć Lovegood, łapała każde jedno słowo. Miała świadomość, że to musiało być dla Celine ważne, skoro właśnie o tym chciała teraz wspomnieć. Nic jednak nie przygotowało ją na to, co padło później. Śmierć. Zamarła na moment, czując, jakby oddech ugrzązł jej w gardle.
- Przykro mi, Celine.- szepnęła tuż przy jej uchu.- Tak bardzo mi przykro.- bo znała ten ból i okropną ranę, która pozostawała po stracie rodziców. Poczucie, że powinno się coś zrobić, aby zapobiec tej tragedii, ale niemoc była zbyt oczywista. Los właśnie tak chciał, odebrać jedno życie, aby pozostawić inne. To była niesprawiedliwość, ale nikt nie miał na to wpływu.
- Wiem, Celi, wiem, jak bardzo potrzebujemy czasami cofnąć ten czas.- i jak bardzo boli rozczarowanie, że nie możemy. Zamknęła mocniej dłoń na jej dłoni, oddalając się powoli od domu, który w przyjaciółce budził smutek o niepojętej skali. Sama nie wróciła na miejsce, gdzie po wozach zostały zgliszcza. Nie odważyła się na powrót w okolicę, gdzie śmierć poniosła jej rodzinę. Może to najwyższy czas? Może w końcu powinna? Tylko nie wiedziała z kim powinna.
- Taak, ale nie jestem jeszcze pewna. W naszej kulturze wybiera się trzy imiona dla dziecka; pierwsze, którego używa wśród Romów, drugie, którym będzie posługiwał się wśród gadzie i trzecie, które zna tylko matka.- wyjaśniła z lekkim uśmiechem. Rzadko miała okazję mówić coś o romskich tradycjach i przesądach. Ludzie raczej nie chcieli wiedzieć o nich nic albo uważali, że pozjadali już wszystkie rozumy i nie słuchali, jak wygląda prawda. Miała jednak wrażenie, że przy Lovegood może powiedzieć coś więcej.- Trzecie imię to trochę przesąd, a trochę ochrona przed nieszczęściem. Mówi się, że zło nie dosięgnie dziecka, póki nie pozna jego trzech imion.- dodała, by dziewczyna rozumiała, skąd wzięło się to trzecie.- Myślałam, żeby na pierwsze dać mu Kaven albo Noah.- zdradziła po chwili zawahania.- Albo Luke, po moim najstarszym bracie.- nie mogła się zdecydować, ale miała jeszcze trochę czasu i nawet po porodzie, będzie miała tą chwilę na ostateczną decyzję.- A na drugie, chyba chcę dać mu Marcelius. Marcel jest naszą rodziną i jest ważny zarówno dla mnie, jak i dla Jima. Więc chyba tak wypada.- skoro jedno imię rozważała po swoim bracie to drugie wypadało po kimś ważnym dla Jamesa. Wybór był prosty.
Zerknęła w dół, by zaraz cicho się zaśmiać.
- Racja, nawet najbardziej temperamentna dziewczynka, nie byłaby tak silna dając upust emocją.- więc już we dwie wierzyły, że będzie chłopak. To pragnienie miało też jeszcze jedną stronę, ale o tym nie chciała dziś myśleć ani wspominać.
Nagła reakcja i pochwycenie tematu przez Celinę, szczerze ją zaskoczyło. Po chwili jednak pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.
- Bardzo chętnie.- odparła od razu, dając wydźwięk zachwytowi nad tą propozycją.- Popołudniowe plany? Moje plany to bycie samej albo z Aishą.- przewróciła lekko oczami. Przechyliła głowę, gdy dziewczyna wspomniała o potrzebie samotności. Poczuła lekki chłód rozchodzący się po ciele, jakby każdy nerw zareagował na te słowa.- Nie chcę samotności, nie potrzebuję jej.- zamilkła na moment, zastanawiając się, czy powinna mówić więcej.- Samotność kojarzy mi się tylko z problemami, chwilami, kiedy coś mnie przerasta, a nikt nie jest w stanie... nikt nie chce mi pomóc.- chciała uspokoić drżenie w głosie, które słyszała zbyt mocno. Czuła, że jej oddech stał się płytszy, reagując na ukłucie stresu.- Dlatego chętnie wyrwę się z domu i spędzę czas z tobą.- zapewniła ją z wymuszoną pogodnością, którą jednak chciała czuć na nowo.- Wybierzmy się same, a jeśli będzie nam mało, możemy zaproponować to Aishy i Liddy.- zaproponowała, ceniąc sobie towarzystwo szwagierki i przyjaciółki.- I Neali.- dodała, ale mniej przekonana. Mimo to pamiętała, że Weasley kolegowała się z pozostałymi. Własne awersje musiała zepchnąć na bok, skoro już padał plan spędzenia czasu wśród dziewczyn.
Wzruszyła ramionami, gdy padło pytanie o Thomasa.
- Nie wiem, czemu zniknął tym razem, ale tacy już są Doe. Niestabilni do granic możliwości, a on przede wszystkim. Może znów się w coś wpakował, więc wpadł na genialny pomysł, żeby znów zapaść się pod ziemię.- przyznała, jak to wyglądała i co przypuszczała.- Tylko znów nie myśli o tym, że rani swoje rodzeństwo.- skrzywiła się nieco. Rani Jamesa, bo to ją denerwowało najmocniej, wiedząc jak istotny był dla niego brat.
Mówienie o tym, co boli było prawdziwym dyskomfortem. Otwieranie się na własne emocje i przemyślenia, spinało ją nieprzyjemnie, bo kiedy próbowała tego w rozmowach, zwykle było powodem do kłótni. Szczerość z jej strony budziła konflikty. Teraz chyba też na to czekała, rozpoczęcie kolejnej walki z drugą osobą na którą nie miała siły. Chciała być wysłuchana, a nie przekrzykiwana i negowana. Ciemne tęczówki zatrzymały się na twarzy półwili, gdy nic z tego, czego się spodziewała nie miało miejsca. Zamiast odrzucenia, pojawiło się wsparcie i nie bardzo wiedziała, jak na to zareagować. Poczuła zagubienie i wdzięczność, które na moment sprawiły, że do oczu napłynęły łzy, ale nie wymknęły się z kącików oczu.
- Dziękuję. Może i znamy się krótko, ale tylko ty zdobyłaś się na podobne słowa.- szepnęła, pozwalając, by kąciki ust uniosły się delikatnie. Zerknęła krótko w dół, kiedy dziewczyna dotknęła raz jeszcze jej brzucha. Przytaknęła jej skinięciem głowy. Zdecydowanie już nigdy nie będzie sama, bo dziecko mogło wypełnić pewną pustkę. Nie mniej teraz istotniejsze było towarzystwo Celiny i myśl, że mogła stracić taką przyjaciółkę, może bratnią duszę, gdyby nie opamiętała się w porę i nie przestała traktować ją chłodno. Bez walki pozwoliła odjąć swoje dłonie od materiału sukienki, który nerwowo gniotła. Czuła, jak dziewczyna plotła palce ich dłoni, ten gest był jej bliski, był znajomy i budził pewność siebie. - Dobrze i wiem, jak bardzo niszczy cisza, jak miesiącami potrafi wypalić wiele.- wzięła spokojny wdech. To właśnie cisza i niedopowiedzenia zaczęły rujnować fundamenty jej małżeństwa. Tylko że nie miała dziś odwagi powiedzieć o tym Lovegood, może za jakiś czas, przyjdzie dość pewności, aby zwierzyć się z tych problemów.- Obiecuję, ale tylko jeżeli ty obiecasz mi, że to będzie działało w obie strony. O każdej porze dnia i nocy, jeżeli stanie się coś, co będzie cię przerastać i będziesz potrzebowała o tym powiedzieć... nie wahaj się, Celine.- odparła jej, chcąc być dla niej takim samym wsparciem.
Mogła tylko przypuszczać, jak trudne to były chwile dla dziewczyny. Była tu z nią, była tu dla niej. Spojrzała w dół, kiedy blondynka zacisnęła mocno palce na jej dłoni, ale nie powiedziała ani słowa. Chociaż uścisk się wzmógł daleko było temu do bólu, który znała. W ciszy czekała na reakcję, dając tej chwili trwać i oswoić się z tym stanem. Czując, jak dziewczyna przylgnęła do niej, przytuliła ją bez wahania. Przesuwała delikatnie jedną dłonią po jej włosach, kojąco i próbując ją uspokoić.
Słuchała historii, którą chciała opowiedzieć Lovegood, łapała każde jedno słowo. Miała świadomość, że to musiało być dla Celine ważne, skoro właśnie o tym chciała teraz wspomnieć. Nic jednak nie przygotowało ją na to, co padło później. Śmierć. Zamarła na moment, czując, jakby oddech ugrzązł jej w gardle.
- Przykro mi, Celine.- szepnęła tuż przy jej uchu.- Tak bardzo mi przykro.- bo znała ten ból i okropną ranę, która pozostawała po stracie rodziców. Poczucie, że powinno się coś zrobić, aby zapobiec tej tragedii, ale niemoc była zbyt oczywista. Los właśnie tak chciał, odebrać jedno życie, aby pozostawić inne. To była niesprawiedliwość, ale nikt nie miał na to wpływu.
- Wiem, Celi, wiem, jak bardzo potrzebujemy czasami cofnąć ten czas.- i jak bardzo boli rozczarowanie, że nie możemy. Zamknęła mocniej dłoń na jej dłoni, oddalając się powoli od domu, który w przyjaciółce budził smutek o niepojętej skali. Sama nie wróciła na miejsce, gdzie po wozach zostały zgliszcza. Nie odważyła się na powrót w okolicę, gdzie śmierć poniosła jej rodzinę. Może to najwyższy czas? Może w końcu powinna? Tylko nie wiedziała z kim powinna.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ze szczerym zaciekawieniem przysłuchiwała się opowieści Eve. Tyle praw rządziło kwestią imienia w kulturze, której sama odchyliła zaledwie rąbek - ale czy w pewien sposób nie było to jasne i logiczne? I czy nie było to piękne? Szczególnie wzmianka o ochronnej tożsamości, przywdziewanej niczym talizman odpychający zło. Jej oczy rozpaliły się zachwytem, którego nawet nie próbowała ukryć, lekko kiwając głową raz po raz na znak zrozumienia, ale i wzbierającego w niej natchnienia, które gdzieś musiało uzyskać ujście. To uzmysławiało jej, jak niewiele wciąż o nich wiedziała. Czas, jaki w porcie przetańczyła do muzyki skrzypiec Jima, nie sprzyjał poznawaniu innych, znajdujących się tuż obok światów, a gdy trafiła do ich domu po wyzwoleniu z Tower of London, takie myśli znajdowały się gdzieś na przeciwległym horyzoncie, bezbarwne i zupełnie obojętne. Dziś było inaczej, stała tu o własnych nogach odrobinę silniejsza, zaintrygowana, chłonna, chcąca poznać każdy aspekt Eve, do którego ta by ją dopuściła. Na tym właśnie polegała przyjaźń.
- Wszystkie są prześliczne - oceniła bezkrytycznie, splatając dłonie na podołku. - Ale ten Marcelius... Och, Evie. To cudowny pomysł. Najwspanialszy hołd dla prawdziwego przyjaciela. On chyba oszaleje z radości, jak się dowie - uśmiechnęła się szeroko, żałując, że zapewne nie wydarzy się to przy niej, by mogła obserwować reakcję Carringtona, czerpać z jasności jego uśmiechów i niedowierzającego oraz ogarniętego wzruszeniem spojrzenia. Chwila godna uwiecznienia na fotografii, jedna z pierwszych pamiątek przygotowanych już przed dziecięcymi narodzinami. - Kaven Marcelius, Noah Marcelius, Luke Marcelius, każde połączenie jest na swój sposób zgrabne - dodała szczęśliwie, dzieląca się przemyśleniami, nie zaś próbując przekonać Eve do któregokolwiek z nich. Ciekawość znała swoje granice, półwila nie mogła i nie zamierzała się wtrącać do tak ważnych wyborów, mogła jedynie docenić te, które powstały w wyobraźni Doe, powzięte częściowo z rodzinnych skojarzeń. - Nie wiedziałam, że masz brata - spostrzegła po chwili. O to też nigdy nie zapytała, nawet kiedy przebywały pod tym samym dachem przez kilka dni dłużących się w próbie ostudzenia strachów i gorących łez.
- Aisha może pójść z nami! Jeśli chcesz - zaproponowała natychmiast, darząc szwagierkę Eve ogromną sympatią. Nigdy nie zapomniała opieki, jaką roztoczyła nad nią ta śliczna dziewczyna, nie zapomniała kojącej obecności i łagodnych słów tkanych w fakturze wieczornej ciszy, gdy umysł znów zrywał się pod wpływem koszmaru. Wdzięczność, jaka urosła w jej sercu, była ciepła i pełna miłości. Wspólne pasje natomiast nadały później tej relacji nieco innego charakteru, lżejszego, bardziej beztroskiego - i właśnie beztroski zabrakło w wyznaniu Eve. Celine spojrzała na nią ze zrozumieniem, którego dowód pojawił się pod postacią palców delikatnie gładzących przegub dłoni Romki. To przychodziło naturalniej niż słowa, w mniemaniu półwili miało w sobie też więcej szczerości, bo ciało nie potrafiło kłamać, przynajmniej nie jej. Opuszki zataczały na ciepłej, nasłonecznionej skórze kojące kręgi, jakby próbowała zmasować z Eve wszelkie przytłoczone drżenie. - Myślę, że wiele osób chce i chciałoby ci pomóc, Evie. Masz wokół siebie przyjaciół, którzy cię wysłuchają, ramiona, na których możesz się wesprzeć. Tylko zwróć się do nas, kiedy tego potrzebujesz. Zaufaj nam - poprosiła cicho. W jej głosie nie dźwięczała pogodność, a wybrzmiewała powaga, bo to, o czym rozmawiały, było trudne; przyznawanie się do słabości, do potrzeby wsparcia, było trudne. - Ja na pewno zawsze ci pomogę. Chcę to robić. Wspierać cię, słuchać, spędzać z tobą czas i przeganiać samotność, która wyciąga po ciebie szpony - zadeklarowała, po czym pokiwała głową na kwestię Aishy oraz Liddy. - Same więc - dopiero teraz pozwoliła, by na jej ustach znów zagrał uśmiech - dyskretny, ale ciepły i szczery.
Wieści odnośnie Thomasa skwitowała lekkim skinięciem, przyjęciem do wiadomości. Nie była pewna co powinna myśleć ani na jego, ani na ten temat, więc zamilkła, wzdychając przeciągle, by oczyścić płuca z napiętego i zdziwionego powietrza. Rodzinne meandry Doe zdawały się coraz bardziej zawiłe, coraz bardziej mgliste. Nie była świadoma prawdziwej podszewki niesnasek i nieporozumień w tkaninie ich rodziny, ale ich przebłyski przebijały przez opowieść Eve i zaczynały klarować się przed oczyma coraz mocniej, poddając w wątpliwość szczęście, które wcześniej im przypisywała - niemalże bajkowe, cukierkowe. W nich również jednak mieszkał mrok. Zawiesina ciężaru rozlana w ciszy i mijaniu się, w życiu obok siebie, zamiast życiu ze sobą. Może dziecko na nowo ich połączy? Dłoń Celine ułożyła się na pagórku brzucha, w którym drzemało, a potem znów splotła z nią palce i uścisnęła dłonie Eve nieco mocniej, kiedy wzruszenie ścisnęło gardło. Po ucieczce z aresztu i przeklętego pociągu nie wyobrażała sobie, że los obdarzy ją przyjaźnią; że będzie godna sympatii drugiego człowieka, tak brudna i połamana, zlękniona.
Tymczasem każdy dzień ukazywał, jak bardzo się myliła.
- Obiecuję - przysięgła solennie, z czułością spoglądając w oczy przyjaciółki. - Ale jeśli pewnej nocy obudzi cię dobijająca się do twojego okna Dandelion, bo będę się zastanawiać, co przyrządzić na obiad, nie możesz mieć o to do mnie pretensji - dodała z teatralną lekkością, bo gdyby tego nie zrobiła, za moment w jej oczach zalśniłyby łzy roztkliwienia. W rzeczywistości było tyle rzeczy, o których mogłaby opowiedzieć Eve, tyle lęków, którymi mogłaby się podzielić, i być może nadejdzie na nie czas, nawet gdy tak trudno było przekonać rozum, że odwzajemniona zachęta nie wynikała jedynie z grzeczności, a z faktycznej więzi, którą zdołały między sobą wytworzyć. Jeden sekret zresztą został już obnażony. Dom zanikał za ich plecami, gdy odchodziły od zaopiekowanego podwórza i odgłosów rodzinnego życia dobiegających zza uchylonych okien; świat ruszył do przodu, wspomnienia pozostały w przeszłości, nieważne jak trudno było jej się z nimi rozstać.
- To miejsce zabrało mi tak wiele - szepnęła drżąco. Nie budynek, od którego odchodziły, a Tower, ta bestia o nienasyconym apetycie, wiecznie spragniona krwi. Poszukująca ofiar, którymi mogłaby wypełnić przepastne brzuszysko. Pożarła jej ojca i wypluła gdzieś jego kości, nie zwracając go jednak rodzinie. - Pozostał mi tylko napis na nagrobku, w mogile na tutejszym cmentarzu nie ma nawet jego ciała - zdradziła niemal za cicho, pociągnąwszy nosem. Czy odzyskał spokój po śmierci, skoro nie złożono go w ziemi z szacunkiem i miłością? Nie chciała o tym myśleć, a jednocześnie nie mogła przestać o tym myśleć. Przylgnęła do boku Eve, z dłonią w jej dłoni, walcząca ze łzami i z gulą rosnącą w gardle, i nie spojrzała przez ramię, gdy dom rozmywał się w parnym słońcu, niezależnie od pokusy, która wgryzała się w serce. To niczego nie zmieni. - Zdecydowanie chodźmy nad jezioro - westchnęła cicho, chcąc zmyć smutki przyjemnie chłodną wodą, która już tam na nie czekała. - Zajdę jeszcze na chwilę do domu, wezmę kostium, koc i coś do jedzenia... Może aparat. Spotkamy się na placyku? Za, nie wiem, piętnaście minut? - spytała, nie zmusiwszy się do uśmiechu, do radości; Eve musiała wiedzieć, że każdy uśmiech byłby teraz fałszywy, a Celine nie chciała kłamać w ten sposób. Nie jej.
zt?
- Wszystkie są prześliczne - oceniła bezkrytycznie, splatając dłonie na podołku. - Ale ten Marcelius... Och, Evie. To cudowny pomysł. Najwspanialszy hołd dla prawdziwego przyjaciela. On chyba oszaleje z radości, jak się dowie - uśmiechnęła się szeroko, żałując, że zapewne nie wydarzy się to przy niej, by mogła obserwować reakcję Carringtona, czerpać z jasności jego uśmiechów i niedowierzającego oraz ogarniętego wzruszeniem spojrzenia. Chwila godna uwiecznienia na fotografii, jedna z pierwszych pamiątek przygotowanych już przed dziecięcymi narodzinami. - Kaven Marcelius, Noah Marcelius, Luke Marcelius, każde połączenie jest na swój sposób zgrabne - dodała szczęśliwie, dzieląca się przemyśleniami, nie zaś próbując przekonać Eve do któregokolwiek z nich. Ciekawość znała swoje granice, półwila nie mogła i nie zamierzała się wtrącać do tak ważnych wyborów, mogła jedynie docenić te, które powstały w wyobraźni Doe, powzięte częściowo z rodzinnych skojarzeń. - Nie wiedziałam, że masz brata - spostrzegła po chwili. O to też nigdy nie zapytała, nawet kiedy przebywały pod tym samym dachem przez kilka dni dłużących się w próbie ostudzenia strachów i gorących łez.
- Aisha może pójść z nami! Jeśli chcesz - zaproponowała natychmiast, darząc szwagierkę Eve ogromną sympatią. Nigdy nie zapomniała opieki, jaką roztoczyła nad nią ta śliczna dziewczyna, nie zapomniała kojącej obecności i łagodnych słów tkanych w fakturze wieczornej ciszy, gdy umysł znów zrywał się pod wpływem koszmaru. Wdzięczność, jaka urosła w jej sercu, była ciepła i pełna miłości. Wspólne pasje natomiast nadały później tej relacji nieco innego charakteru, lżejszego, bardziej beztroskiego - i właśnie beztroski zabrakło w wyznaniu Eve. Celine spojrzała na nią ze zrozumieniem, którego dowód pojawił się pod postacią palców delikatnie gładzących przegub dłoni Romki. To przychodziło naturalniej niż słowa, w mniemaniu półwili miało w sobie też więcej szczerości, bo ciało nie potrafiło kłamać, przynajmniej nie jej. Opuszki zataczały na ciepłej, nasłonecznionej skórze kojące kręgi, jakby próbowała zmasować z Eve wszelkie przytłoczone drżenie. - Myślę, że wiele osób chce i chciałoby ci pomóc, Evie. Masz wokół siebie przyjaciół, którzy cię wysłuchają, ramiona, na których możesz się wesprzeć. Tylko zwróć się do nas, kiedy tego potrzebujesz. Zaufaj nam - poprosiła cicho. W jej głosie nie dźwięczała pogodność, a wybrzmiewała powaga, bo to, o czym rozmawiały, było trudne; przyznawanie się do słabości, do potrzeby wsparcia, było trudne. - Ja na pewno zawsze ci pomogę. Chcę to robić. Wspierać cię, słuchać, spędzać z tobą czas i przeganiać samotność, która wyciąga po ciebie szpony - zadeklarowała, po czym pokiwała głową na kwestię Aishy oraz Liddy. - Same więc - dopiero teraz pozwoliła, by na jej ustach znów zagrał uśmiech - dyskretny, ale ciepły i szczery.
Wieści odnośnie Thomasa skwitowała lekkim skinięciem, przyjęciem do wiadomości. Nie była pewna co powinna myśleć ani na jego, ani na ten temat, więc zamilkła, wzdychając przeciągle, by oczyścić płuca z napiętego i zdziwionego powietrza. Rodzinne meandry Doe zdawały się coraz bardziej zawiłe, coraz bardziej mgliste. Nie była świadoma prawdziwej podszewki niesnasek i nieporozumień w tkaninie ich rodziny, ale ich przebłyski przebijały przez opowieść Eve i zaczynały klarować się przed oczyma coraz mocniej, poddając w wątpliwość szczęście, które wcześniej im przypisywała - niemalże bajkowe, cukierkowe. W nich również jednak mieszkał mrok. Zawiesina ciężaru rozlana w ciszy i mijaniu się, w życiu obok siebie, zamiast życiu ze sobą. Może dziecko na nowo ich połączy? Dłoń Celine ułożyła się na pagórku brzucha, w którym drzemało, a potem znów splotła z nią palce i uścisnęła dłonie Eve nieco mocniej, kiedy wzruszenie ścisnęło gardło. Po ucieczce z aresztu i przeklętego pociągu nie wyobrażała sobie, że los obdarzy ją przyjaźnią; że będzie godna sympatii drugiego człowieka, tak brudna i połamana, zlękniona.
Tymczasem każdy dzień ukazywał, jak bardzo się myliła.
- Obiecuję - przysięgła solennie, z czułością spoglądając w oczy przyjaciółki. - Ale jeśli pewnej nocy obudzi cię dobijająca się do twojego okna Dandelion, bo będę się zastanawiać, co przyrządzić na obiad, nie możesz mieć o to do mnie pretensji - dodała z teatralną lekkością, bo gdyby tego nie zrobiła, za moment w jej oczach zalśniłyby łzy roztkliwienia. W rzeczywistości było tyle rzeczy, o których mogłaby opowiedzieć Eve, tyle lęków, którymi mogłaby się podzielić, i być może nadejdzie na nie czas, nawet gdy tak trudno było przekonać rozum, że odwzajemniona zachęta nie wynikała jedynie z grzeczności, a z faktycznej więzi, którą zdołały między sobą wytworzyć. Jeden sekret zresztą został już obnażony. Dom zanikał za ich plecami, gdy odchodziły od zaopiekowanego podwórza i odgłosów rodzinnego życia dobiegających zza uchylonych okien; świat ruszył do przodu, wspomnienia pozostały w przeszłości, nieważne jak trudno było jej się z nimi rozstać.
- To miejsce zabrało mi tak wiele - szepnęła drżąco. Nie budynek, od którego odchodziły, a Tower, ta bestia o nienasyconym apetycie, wiecznie spragniona krwi. Poszukująca ofiar, którymi mogłaby wypełnić przepastne brzuszysko. Pożarła jej ojca i wypluła gdzieś jego kości, nie zwracając go jednak rodzinie. - Pozostał mi tylko napis na nagrobku, w mogile na tutejszym cmentarzu nie ma nawet jego ciała - zdradziła niemal za cicho, pociągnąwszy nosem. Czy odzyskał spokój po śmierci, skoro nie złożono go w ziemi z szacunkiem i miłością? Nie chciała o tym myśleć, a jednocześnie nie mogła przestać o tym myśleć. Przylgnęła do boku Eve, z dłonią w jej dłoni, walcząca ze łzami i z gulą rosnącą w gardle, i nie spojrzała przez ramię, gdy dom rozmywał się w parnym słońcu, niezależnie od pokusy, która wgryzała się w serce. To niczego nie zmieni. - Zdecydowanie chodźmy nad jezioro - westchnęła cicho, chcąc zmyć smutki przyjemnie chłodną wodą, która już tam na nie czekała. - Zajdę jeszcze na chwilę do domu, wezmę kostium, koc i coś do jedzenia... Może aparat. Spotkamy się na placyku? Za, nie wiem, piętnaście minut? - spytała, nie zmusiwszy się do uśmiechu, do radości; Eve musiała wiedzieć, że każdy uśmiech byłby teraz fałszywy, a Celine nie chciała kłamać w ten sposób. Nie jej.
zt?
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Słysząc opinię o imionach, które wybrała, poczuła się pewniej, że są właściwym wyborem. Chciała tym upamiętnić braci, ale również dać dowód, jak ważny dla Doe był Marcel. Te wybory nie były trudne, a naturalne. Znaczyły coś, miały chronić maleństwo, które pojawi się na świecie i stanie przed tymi wszystkimi niebezpieczeństwami. Zamierzała je chronić, najlepiej, jak potrafiła wiedziała, że to samo zrobią ludzie, którzy będą rodziną najmniejszego Doe.
- Wiem i chcę, żeby miał tą radość.- odparła, gdy Celina wspomniała, jak zareagować mógł na tą wiadomość Sallow. Nie myślała, by to upamiętnić, zostawić na przyszłość. Takie chwile zachowywała we wspomnieniach, zakopane głęboko i powracające w momentach, gdy były potrzebne.
Przechyliła nieco głowę, kiedy dziewczyna napomknęła o nieznajomości jej rodziny.
- Miałam.- sprostowała, ale ta myśl, nie bolała już mocniej niż dotąd. Straciła ich i czas zdążył ją z tym stanem oswoić.- Miałam trzech braci, wszystkich starszych. Zginęli, kiedy tabor przestał istnieć.- wyjaśniła, odsłaniając jeszcze więcej swych tajemnic do których dotąd nie miała dostępu Celina. Coraz łatwiej przychodziło jej otwieranie się przed Lovegood, ufała jej i czuła, że może powiedzieć wszystko. Nie bała się już tak mocno oceny i krytyki z ust przyjaciółki, bo ta tego nie robiła.
Pokiwała powoli głową, a usta rozciągnęły się w wyraźniejszym uśmiechu, który miał za moment zniknąć.- Jasne, że chcę, by szła z nami.- towarzystwo szwagierki, było dla niej codziennością, była tą kolorową częścią dnia. Na co dzień w końcu miały tylko siebie i tylko na siebie mogły liczyć, były dla siebie wsparciem na tyle na ile potrafiły. Nie zostawiłaby młodej Doe samej w domu, gdy była szansa wyjść gdzieś i spędzić czas przyjemniej. Zerknęła w dół, czując palce, które delikatnie muskały jej rękę. Było coś kojącego w takich gestach, jakby dotykiem dało się rozmasować cały stres i napięcie w mięśniach. Chłonęła to chwilę w ciszy, mimowolnie przymykając oczy. Potrzebowała tego.
Zamrugała szybko, przygryzła nerwowo wargę, by dać ujście niepewności. Uniosła znów wzrok na twarz dziewczyny i skinęła głową. Wierzyła jej, po prostu. Potrzebowała wsparcia, potrzebowała kogoś, kto pozwoli jej na chwilę słabości bez strachu, że się z tego już nie podniesie. Miała przyjaciół, wiedziała dobrze, że są na świecie osoby, które wyciągną do niej rękę, jeżeli będzie tego potrzebowała. Lovegood jej o tym przypominała, uświadamiała, że dotąd liczyła na złą osobę. Wypuściła powoli powietrze z płuc.
- Ja... wiem i postaram się.- odpowiedziała. Obiecuję, że się postaram. Musiała, nawet jeżeli nie uda się już i teraz. To jednak w końcu, musiała znów zaufać ludziom, których miała obok i zapomnieć o zawodzie, jakiego doznała.- Dziękuję.- szepnęła na to zapewnienie, że chciała być i słuchać, chciała pomóc, jeżeli będzie trzeba.
Kącik ust drgnął wobec podjętej decyzji. Niech i tak będzie, bo każdy wybór był na swój sposób dobry.
Kiedy przyszedł czas obietnic, nie wahała się. Nie obawiała się, jak wiążące były to słowa i ile miały oznaczać, bo nic co za nimi szło, nie było złe. Każdy chciał mieć w życiu kogoś takiego, kogoś na kogo można liczyć o każdej porze dnia i nocy. Sama zamknęła nieco mocniej dłonie na dłoniach przyjaciółki, ten dzień budował tylko pewniejszy grunt tej relacji.
- Jeżeli kiedyś nastanie taka noc, obiecuję, że wypiszę ci listę propozycji, co możesz zrobić.- rzuciła ze śmiechem, który przyszedł jakoś łatwiej i lżej.- Może napiszę przepisy na kilka ulubionych dań, a może i twoimi się staną.- dodała jeszcze. Nie było to takie straszne, gdyby sowa miała obudzić ją w nocy z takiego powodu.
Spojrzała na nią, gdy zostawiały za sobą rodzinny dom dziewczyny. Ścisnęła lekko jej dłoń w niewypowiedzianym wsparciu, kiedy Celina dzieliła się kolejnymi słowami z nią.
- Jest w twoim sercu, Celly.- szepnęła, bo to miało większe znaczenie. Przynajmniej tak sobie próbowała to tłumaczyć, wiedząc, że i jej rodzina nigdy nie doczekała się pochowku zgodnie z ich tradycjami. Chociaż z drugiej strony tamtej nocy spłonęło wszystko. Otoczyła dziewczynę ramieniem, a usta musnęły delikatnie skroń. Ten gest był czulszy niż wszystkie poprzednie, które okazała przyjaciółce.
Kiedy oddaliły się wystarczająco, spojrzała na nią z uwagą.
- Pewnie, mam coś idealnego na dzisiejszy dzień.- rzuciła, chcąc zabrać z domu coś idealnego na poprawę humoru.- Za piętnaście minut.- dodała, przytakując na czas, który wskazała Celina.
|zt
- Wiem i chcę, żeby miał tą radość.- odparła, gdy Celina wspomniała, jak zareagować mógł na tą wiadomość Sallow. Nie myślała, by to upamiętnić, zostawić na przyszłość. Takie chwile zachowywała we wspomnieniach, zakopane głęboko i powracające w momentach, gdy były potrzebne.
Przechyliła nieco głowę, kiedy dziewczyna napomknęła o nieznajomości jej rodziny.
- Miałam.- sprostowała, ale ta myśl, nie bolała już mocniej niż dotąd. Straciła ich i czas zdążył ją z tym stanem oswoić.- Miałam trzech braci, wszystkich starszych. Zginęli, kiedy tabor przestał istnieć.- wyjaśniła, odsłaniając jeszcze więcej swych tajemnic do których dotąd nie miała dostępu Celina. Coraz łatwiej przychodziło jej otwieranie się przed Lovegood, ufała jej i czuła, że może powiedzieć wszystko. Nie bała się już tak mocno oceny i krytyki z ust przyjaciółki, bo ta tego nie robiła.
Pokiwała powoli głową, a usta rozciągnęły się w wyraźniejszym uśmiechu, który miał za moment zniknąć.- Jasne, że chcę, by szła z nami.- towarzystwo szwagierki, było dla niej codziennością, była tą kolorową częścią dnia. Na co dzień w końcu miały tylko siebie i tylko na siebie mogły liczyć, były dla siebie wsparciem na tyle na ile potrafiły. Nie zostawiłaby młodej Doe samej w domu, gdy była szansa wyjść gdzieś i spędzić czas przyjemniej. Zerknęła w dół, czując palce, które delikatnie muskały jej rękę. Było coś kojącego w takich gestach, jakby dotykiem dało się rozmasować cały stres i napięcie w mięśniach. Chłonęła to chwilę w ciszy, mimowolnie przymykając oczy. Potrzebowała tego.
Zamrugała szybko, przygryzła nerwowo wargę, by dać ujście niepewności. Uniosła znów wzrok na twarz dziewczyny i skinęła głową. Wierzyła jej, po prostu. Potrzebowała wsparcia, potrzebowała kogoś, kto pozwoli jej na chwilę słabości bez strachu, że się z tego już nie podniesie. Miała przyjaciół, wiedziała dobrze, że są na świecie osoby, które wyciągną do niej rękę, jeżeli będzie tego potrzebowała. Lovegood jej o tym przypominała, uświadamiała, że dotąd liczyła na złą osobę. Wypuściła powoli powietrze z płuc.
- Ja... wiem i postaram się.- odpowiedziała. Obiecuję, że się postaram. Musiała, nawet jeżeli nie uda się już i teraz. To jednak w końcu, musiała znów zaufać ludziom, których miała obok i zapomnieć o zawodzie, jakiego doznała.- Dziękuję.- szepnęła na to zapewnienie, że chciała być i słuchać, chciała pomóc, jeżeli będzie trzeba.
Kącik ust drgnął wobec podjętej decyzji. Niech i tak będzie, bo każdy wybór był na swój sposób dobry.
Kiedy przyszedł czas obietnic, nie wahała się. Nie obawiała się, jak wiążące były to słowa i ile miały oznaczać, bo nic co za nimi szło, nie było złe. Każdy chciał mieć w życiu kogoś takiego, kogoś na kogo można liczyć o każdej porze dnia i nocy. Sama zamknęła nieco mocniej dłonie na dłoniach przyjaciółki, ten dzień budował tylko pewniejszy grunt tej relacji.
- Jeżeli kiedyś nastanie taka noc, obiecuję, że wypiszę ci listę propozycji, co możesz zrobić.- rzuciła ze śmiechem, który przyszedł jakoś łatwiej i lżej.- Może napiszę przepisy na kilka ulubionych dań, a może i twoimi się staną.- dodała jeszcze. Nie było to takie straszne, gdyby sowa miała obudzić ją w nocy z takiego powodu.
Spojrzała na nią, gdy zostawiały za sobą rodzinny dom dziewczyny. Ścisnęła lekko jej dłoń w niewypowiedzianym wsparciu, kiedy Celina dzieliła się kolejnymi słowami z nią.
- Jest w twoim sercu, Celly.- szepnęła, bo to miało większe znaczenie. Przynajmniej tak sobie próbowała to tłumaczyć, wiedząc, że i jej rodzina nigdy nie doczekała się pochowku zgodnie z ich tradycjami. Chociaż z drugiej strony tamtej nocy spłonęło wszystko. Otoczyła dziewczynę ramieniem, a usta musnęły delikatnie skroń. Ten gest był czulszy niż wszystkie poprzednie, które okazała przyjaciółce.
Kiedy oddaliły się wystarczająco, spojrzała na nią z uwagą.
- Pewnie, mam coś idealnego na dzisiejszy dzień.- rzuciła, chcąc zabrać z domu coś idealnego na poprawę humoru.- Za piętnaście minut.- dodała, przytakując na czas, który wskazała Celina.
|zt
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 23 z 23 • 1 ... 13 ... 21, 22, 23
Dawny dom rodziny Dumbledore
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka