Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Dawny dom rodziny Dumbledore
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dawny dom rodziny Dumbledore
Mieszczący się w Dolinie Godryka dom państwa Dumbledore stoi pusty i smutny przypominając o tragicznej historii jego rodziny. Magicznie zamknięty skutecznie powstrzymuje ciekawskich przed wejściem do środka. Ponoć czasem nawet pojawia się w nim Aberforth, młodszy brat słynnego Albusa. Chowa się wtedy gdzieś w budynku i nie wychyla nosa na zewnątrz, pozwalając ludziom odwiedzać ogródek, w którym stoi kamień upamiętniający historię rodu, który niegdyś tu zamieszkiwał. Na nim pojawiają się coraz częściej dopiski od czarodziejów szukających wsparcia w tych trudnych czasach. Początkowo systematycznie usuwane przez Abertfortha, później pozostawione, gdy właściciel posesji zdał sobie sprawę z bezsensowności swych wysiłków. Obiekt chroniony jest przed mugolami prostym zaklęciem, które sprawia, że gdy tylko pojawią się w pobliżu, mają wrażenie, że zauważyli jak ktoś przechadza się po domu. Z resztą bardzo niepozornego z wyglądu, nieco zapuszczonego z zarośniętym trawnikiem i brudnymi oknami, w których wiszą szare firanki, które zapewne kilkanaście lat tamu świeciły idealną bielą.
The member 'Lilith Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Chciałem dobrze, a cóż, wyszło raczej mizernie.
Niestety nie miałem pojęcia, że zwierzę nie ma zamiaru atakować. Pogorszyłem sprawę, ale w końcu nie bez przyczyny. Zrobiłem to w naprawdę szczytnym celu. Przynajmniej zgarnąłem na siebie całą uwagę tego okropnego stworzenia, co dawało nam sporo cennego czasu na reakcję. Nie tylko mi, także dziewczynom, w których siłę i inteligencję wierzyłem całym sobą. Inaczej przecież nie pozwolono by im walczyć w naszej szlachetnej organizacji. Póki co jednak skupiam się na sobie. Olbrzymi pies biegnie prosto w moją stronę, ale to jednocześnie jego zaleta i wada. Nie przeceniam jego umiejętności i instynktu, ale kiedy biegnie tak na mnie z impetem to ciężej mu lawirować, więc kiedy skręcam nie zdążył podążyć za mną. Jest jednak upartą bestią. Cóż, jest rozwścieczony, wcale mu się nie dziwię. Nawraca, ponownie w moją stronę. To dobrze, moje towarzyszki mają szanse na reakcję. Słyszę nawet zza pleców jakieś inkantacja, ale nie docierają do mnie jeszcze ich efekty. Zresztą muszę się teraz skupić. Nie mogę biegać sobie po ogródku Dumbledora, kondycję mam dobrą, dziękuję. Pora też samemu spróbować swoich sił. Podobno do trzech razy sztuk, ale kto wie, może uda się już za drugim? Zatrzymuję się w końcu, biorę głęboki wdech i ruszam nadgarstkiem w znanej sekwencji, licząc na powodzenie. Inaczej może być krucho.
- Orbis - mówię pewnie jeszcze raz. Niech chociaż komuś z nas trzech się uda, proszę. Nie chcę zostać karmą.
Niestety nie miałem pojęcia, że zwierzę nie ma zamiaru atakować. Pogorszyłem sprawę, ale w końcu nie bez przyczyny. Zrobiłem to w naprawdę szczytnym celu. Przynajmniej zgarnąłem na siebie całą uwagę tego okropnego stworzenia, co dawało nam sporo cennego czasu na reakcję. Nie tylko mi, także dziewczynom, w których siłę i inteligencję wierzyłem całym sobą. Inaczej przecież nie pozwolono by im walczyć w naszej szlachetnej organizacji. Póki co jednak skupiam się na sobie. Olbrzymi pies biegnie prosto w moją stronę, ale to jednocześnie jego zaleta i wada. Nie przeceniam jego umiejętności i instynktu, ale kiedy biegnie tak na mnie z impetem to ciężej mu lawirować, więc kiedy skręcam nie zdążył podążyć za mną. Jest jednak upartą bestią. Cóż, jest rozwścieczony, wcale mu się nie dziwię. Nawraca, ponownie w moją stronę. To dobrze, moje towarzyszki mają szanse na reakcję. Słyszę nawet zza pleców jakieś inkantacja, ale nie docierają do mnie jeszcze ich efekty. Zresztą muszę się teraz skupić. Nie mogę biegać sobie po ogródku Dumbledora, kondycję mam dobrą, dziękuję. Pora też samemu spróbować swoich sił. Podobno do trzech razy sztuk, ale kto wie, może uda się już za drugim? Zatrzymuję się w końcu, biorę głęboki wdech i ruszam nadgarstkiem w znanej sekwencji, licząc na powodzenie. Inaczej może być krucho.
- Orbis - mówię pewnie jeszcze raz. Niech chociaż komuś z nas trzech się uda, proszę. Nie chcę zostać karmą.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Ruch... ruch... to musiały być pozostałe żaby. Czuła, jak żaba, w której ciele znajdowała się część jej samej, skacze przed siebie, w ślad za pozostałymi, nad nią wciąż znajdował się roślinny tunel - tunel, którym skakała, tunel, w którym... skąd się w nim wzięło aż tyle czekoladowych żab? Były ich setki, cała masa, lawina żab, zapewne wszystkie z czekolady - w innych okolicznościach zachwyciłaby się tym widokiem, teraz strach kołatał jej w sercu. Roślinny labirynt przed domem Dumbledore'a był dziwny i chował w sobie wiele niewyjaśnionych tajemnic, lecz tego, co działo się z nią w tym momencie, nie rozumiała w ogóle. Byłoby łatwiej, gdyby widziała przestrzeń dookoła niej - nie pomyślała, genialny plan spalił na panewce, bo Minerwa McGonagall zapomniała podstawowych rzeczy, jakich uczono ją na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami. Ale zaklęcie się udało - a ona musiała robić tyle, ile leżało w jej mocy, aby wyciągnąć ze swojej wędrówki jak najwięcej informacji. Skok, przepaść, upadek.
Obraz zaczął się rozjaśniać, to właśnie teraz miała szansę na ujrzenie jak największej ilości szczegółów. I z tego też pragnęła wynieść jak najwięcej - rozglądała się, patrzyła na przepaść, usiłowała zapamiętać tę skarpę - kiedy wróci do siebie, będzie wiedziała, że na jej dnie czeka ją masa czekoladowych żab. Jak wielka mogła być ta przepaść? Trudno oszacować, w ciele żaby była wszak wiele mniejsza i odległość postrzegała inaczej. Widziała jak człowiek, czy to oznaczało, że zaklęcie kończyło swoje działanie? A może - zadziało się coś innego? Coś wartego... zainteresowania? Leciała w dół - z szeroko otwartymi oczyma, wypatrując odbitych odłamów innych żab. Jakichkolwiek śladów, co działo się z tymi, które uderzyły o niekończącą się przepaść. Gdyby była w swoim ciele, witałaby się ze śmiercią, ale przecież była żabą - która na dodatek nie była stworzona z jej ciała.
Odwaga. Pamiętaj o odwadze. Razem z nią skoczyła tutaj setka żab, upadnie więc na inne czekoladowe żaby - powinny być miękkie. Gdyby tylko mogła skorzystać z magii, gdyby tylko mogła sięgnąć po różdżkę. Ale nie mogła - sprawdzała drogę w ciele innego stworzenia. Jej ciało było bezpieczne, czy roztrzaskanie się tej żaby mogło jej zagrozić?
Jeszcze tylko kawałek, odwagi, Minnie. Jakkolwiek potwornie to wszystko wygląda. W ciele żaby nie mogła czuć potu, nie mogła zagryzać zębów ani ściągać ku sobie kończyn, mogła tylko patrzeć - patrzeć i próbować zapamiętać.
Obraz zaczął się rozjaśniać, to właśnie teraz miała szansę na ujrzenie jak największej ilości szczegółów. I z tego też pragnęła wynieść jak najwięcej - rozglądała się, patrzyła na przepaść, usiłowała zapamiętać tę skarpę - kiedy wróci do siebie, będzie wiedziała, że na jej dnie czeka ją masa czekoladowych żab. Jak wielka mogła być ta przepaść? Trudno oszacować, w ciele żaby była wszak wiele mniejsza i odległość postrzegała inaczej. Widziała jak człowiek, czy to oznaczało, że zaklęcie kończyło swoje działanie? A może - zadziało się coś innego? Coś wartego... zainteresowania? Leciała w dół - z szeroko otwartymi oczyma, wypatrując odbitych odłamów innych żab. Jakichkolwiek śladów, co działo się z tymi, które uderzyły o niekończącą się przepaść. Gdyby była w swoim ciele, witałaby się ze śmiercią, ale przecież była żabą - która na dodatek nie była stworzona z jej ciała.
Odwaga. Pamiętaj o odwadze. Razem z nią skoczyła tutaj setka żab, upadnie więc na inne czekoladowe żaby - powinny być miękkie. Gdyby tylko mogła skorzystać z magii, gdyby tylko mogła sięgnąć po różdżkę. Ale nie mogła - sprawdzała drogę w ciele innego stworzenia. Jej ciało było bezpieczne, czy roztrzaskanie się tej żaby mogło jej zagrozić?
Jeszcze tylko kawałek, odwagi, Minnie. Jakkolwiek potwornie to wszystko wygląda. W ciele żaby nie mogła czuć potu, nie mogła zagryzać zębów ani ściągać ku sobie kończyn, mogła tylko patrzeć - patrzeć i próbować zapamiętać.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Poczuł pod palcami nie tylko tak bardzo znajomą mu kruchość jej sylwetki, lecz również tak obcy i nie ludzki chłód z niej bijący. Przymknął ślepia.
A więc jednak...
Rosnący żal i rozczarowanie zaczęły w nim nieprzyjemnie wzbierać, lecz pomimo tego się od niej nie odsunął stając się tym samym dla siebie samego katem. Inaczej się nazwać tego nie dało. Niczym wprawiony masochista stał bowiem przy niej szukając ciepła, którego dać mu nie mogła, pragnął poczuć zapach jej skóry, którego nie było, a jej słowa... Lilian dobrze wiedziała, że Adrien posiadał ideały, których zdradzenie wiązało się ze zniszczeniem wszystkiego co go stanowiło. Dlatego nie zatrzymywała go gdy postanowił wyruszyć na wojnę, nie skarżyła się gdy zamiast na salonach w jej towarzystwie przebywał w Mungu wśród chorych, tak więc chciał wierzyć, że i teraz zrozumiałaby jego decyzję.
- Nie mogę. - Powiedział pewniej, starając brzmieć szorstko, lecz wbrew jego woli głos mu zadrżał widząc jak Lilian oddala się ku ciemności i z każdą chwilą w niej znika. Przekonywał siebie, że to nie ona lecz coś się w nim się z tym buntowało. Zacisnął dłoń na zranionym łokciu mając nadzieję, że rzeczywisty ból go wyratuje z objęć tego okrutnego déjà vu, zmobilizuje rozsądek. Musiał znaleźć w końcu swoich towarzyszy.
A więc jednak...
Rosnący żal i rozczarowanie zaczęły w nim nieprzyjemnie wzbierać, lecz pomimo tego się od niej nie odsunął stając się tym samym dla siebie samego katem. Inaczej się nazwać tego nie dało. Niczym wprawiony masochista stał bowiem przy niej szukając ciepła, którego dać mu nie mogła, pragnął poczuć zapach jej skóry, którego nie było, a jej słowa... Lilian dobrze wiedziała, że Adrien posiadał ideały, których zdradzenie wiązało się ze zniszczeniem wszystkiego co go stanowiło. Dlatego nie zatrzymywała go gdy postanowił wyruszyć na wojnę, nie skarżyła się gdy zamiast na salonach w jej towarzystwie przebywał w Mungu wśród chorych, tak więc chciał wierzyć, że i teraz zrozumiałaby jego decyzję.
- Nie mogę. - Powiedział pewniej, starając brzmieć szorstko, lecz wbrew jego woli głos mu zadrżał widząc jak Lilian oddala się ku ciemności i z każdą chwilą w niej znika. Przekonywał siebie, że to nie ona lecz coś się w nim się z tym buntowało. Zacisnął dłoń na zranionym łokciu mając nadzieję, że rzeczywisty ból go wyratuje z objęć tego okrutnego déjà vu, zmobilizuje rozsądek. Musiał znaleźć w końcu swoich towarzyszy.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Czekoladowe żaby były czymś dobrze kojarzonym w świecie czarodziejów, a miłośnicy słodkości nie mogli się im oprzeć. Tych tutaj była całe mnóstwo, a kiedy wpadały w korytarz z prawej strony zbijały się w ciemną, gestą masę, z której trudno było cokolwiek rozróżnić. Ślepo podążały za czymś, aby ostatecznie wyskoczyć i rozpocząć destrukcyjny proces szybkiego spadania. Minnie mogła widzieć więcej; jej wizja zniekształcała się. Obracała się w powietrzu dookoła własnej osi, choć spadająca żaba starała się balansować tak, by mimo wszystko lecieć brzuchem do dołu i spaść szczęśliwie na swoje łapy. Zbliżając się do ziemi, Minerwa dostrzegła rozsypaną czekoladę. Rozkruszone czekoladowe żaby leżały na samym dole i zdecydowanie nie nadawały się do spożycia. Wyglądały tak, jakby ktoś cisnął nimi z całej siły i rozdeptał, choć przecież jeszcze chwilę temu żywe same podjęły się beznadziejnej misji samobójczej. Ta, której spojrzenie przejęła Minerwa i ta, której karta opisana była nazwiskiem Grindelwalda, zeskoczyła na stosunkowo miękkie podłoże, uniknąwszy w ten sposób zniszczenia. W końcu wylądowała na innych, niezdolnych do dalszego poruszania żabach, wcale nie odczuwając żadnego przygnębienia, że reszta przyjaciółek po prostu nie przetrwała. Czego jednak można było od niej wymagać, była tylko żabą. Usiadła na szczycie czekoladowej górki i zarechotała donośnie, nie zamierzając się stąd ruszyć.
Samuel widok jaki rozciągał się przed Samuelem z pewnością był trudny i przygnębiający w obliczu słów czarnoksiężnika, którego zostawił za sobą. Ale okazał się o wiele mniej istotny niż dziewczyna, która teraz spoczywała bezpieczna w jego ramionach. Jasny Patronus odwrócił się i ruszył lewą ścieżką w głąb niezachęcającego, ciemnego korytarza. Niezbyt długo trwała ta wędrówka, bo po kilku chwilach stanęli przed litą skałą, która nie tyle blokowała przejście, co zwyczajnie kończyła tunel. Samuel mógł dostrzec jak pnącza i rośliny odsuwają się powoli od ściany.
Nie mogła zrozumieć jego decyzji. Odsuwała się do niego. Po jej bladych policzkach spłynęły srebrzyste łzy, które jedynie potwierdzały, że nie mogła mu tego wybaczyć. Zawód malował się w jej oczach i na jej wykrzywionych w nieszczerym uśmiechu ustach. Aż w koncu odwróciła się do niego tyłem, bez słowa zostawiając go za sobą. Odeszła, nie spoglądajac na niego nawet przez ramię. Adrien został całkiem sam, lecz ciemność rozjaśniała mu różdżka. Mógł ruszyć przed siebie, ale nie dostrzegłby już swojej ukochanej, nie mógłby jej dogonić. Zniknęła na dobre.
Z różdżki Magrit wyleciała drobna, świetlista mgiełka, która uformowała się w kształtną postać pięknego flaminga. Zaklęcie Lilith po raz kolejny się nie powiodło, a magiczne lasso rzucone przez Leonarda zsunęło się z widmowego psa. To chwilowe zamieszanie sprawiło, że kłapnął szczęką i ugryzł Mastrangelo w rękę. Nie zacisnął zębów, bo Patronus, który rozlśnił wokół nich skutecznie go spłoszył, zmusił do odsunięcia w tył. Włochate stworzenie cofnęło się, podkulając ogon, choć wciąż warczało z niezadowoleniem, a ostatecznie powróciło tam, skąd przyszło, pozostawiając trójkę Zakonników na tyłach ogrodu. Z rany Leonarda sączyła się krew, ale obrażenia nie były zbyt głębokie i istniała szansa, że nie dojdzie do żadnego zakażenia.
| Jeśli nie czarujecie lub nie wykonujecie żadnej akcji nie musicie rzucać kośćmi. Na odpis macie 48h.
Samuel widok jaki rozciągał się przed Samuelem z pewnością był trudny i przygnębiający w obliczu słów czarnoksiężnika, którego zostawił za sobą. Ale okazał się o wiele mniej istotny niż dziewczyna, która teraz spoczywała bezpieczna w jego ramionach. Jasny Patronus odwrócił się i ruszył lewą ścieżką w głąb niezachęcającego, ciemnego korytarza. Niezbyt długo trwała ta wędrówka, bo po kilku chwilach stanęli przed litą skałą, która nie tyle blokowała przejście, co zwyczajnie kończyła tunel. Samuel mógł dostrzec jak pnącza i rośliny odsuwają się powoli od ściany.
Nie mogła zrozumieć jego decyzji. Odsuwała się do niego. Po jej bladych policzkach spłynęły srebrzyste łzy, które jedynie potwierdzały, że nie mogła mu tego wybaczyć. Zawód malował się w jej oczach i na jej wykrzywionych w nieszczerym uśmiechu ustach. Aż w koncu odwróciła się do niego tyłem, bez słowa zostawiając go za sobą. Odeszła, nie spoglądajac na niego nawet przez ramię. Adrien został całkiem sam, lecz ciemność rozjaśniała mu różdżka. Mógł ruszyć przed siebie, ale nie dostrzegłby już swojej ukochanej, nie mógłby jej dogonić. Zniknęła na dobre.
Z różdżki Magrit wyleciała drobna, świetlista mgiełka, która uformowała się w kształtną postać pięknego flaminga. Zaklęcie Lilith po raz kolejny się nie powiodło, a magiczne lasso rzucone przez Leonarda zsunęło się z widmowego psa. To chwilowe zamieszanie sprawiło, że kłapnął szczęką i ugryzł Mastrangelo w rękę. Nie zacisnął zębów, bo Patronus, który rozlśnił wokół nich skutecznie go spłoszył, zmusił do odsunięcia w tył. Włochate stworzenie cofnęło się, podkulając ogon, choć wciąż warczało z niezadowoleniem, a ostatecznie powróciło tam, skąd przyszło, pozostawiając trójkę Zakonników na tyłach ogrodu. Z rany Leonarda sączyła się krew, ale obrażenia nie były zbyt głębokie i istniała szansa, że nie dojdzie do żadnego zakażenia.
| Jeśli nie czarujecie lub nie wykonujecie żadnej akcji nie musicie rzucać kośćmi. Na odpis macie 48h.
W uszach wciąż dźwięczały mu słowa czarnoksiężnika, ale powoli, metodycznie, spychał je gdzieś na skraj świadomości. Miał w tym momencie dużo ważniejszy cel. W jego ramionach, wciąż nieprzytomna leżała Minnie. Spoglądał co jakiś czas na drobne ciało dziewczyny, dopatrujac się jakichkolwiek oznak pobudki. Nie wiedział co jej dolegało. Nie znał ani jednego zaklęcia z magii leczniczej, dlatego jedyne co mógł robić - to czekać. Obejrzał się raz, patrząc w ciemność, próbując wypatrzeć gdzieś sylwetki innych towarzyszy, ale - Patronus prowadził dalej, skręcając w nieprzyjemną toń mrocznego korytarza. I możliwe, że w innej sytuacji - zawahał się, wiedziony pokusą łatwiejszej drogi, ale - zdążył już doświadczyć, że to co dobre - nigdy nie było proste, ani łatwe, ani tym bardziej wygodne w odpowiedzi.
Skupiał wzrok na lśniącej poświacie biegnącego przed nim Koziorożca. Zmarszczył brwi, gdy ten - zatrzymał się przed chropowatym murkiem, który kończył ich aktualną wędrówkę. Spojrzał najpierw na świetlistą postać, przebierającą niecierpliwie kopytami, potem skupił się na umykających pnączach, odkrywających szarą fakturę ściany. Nachylił się lekko, by wciąż przytrzymując Minnie jednym ramieniem, drugie uwolnić i dotknąć powierzchni zastałej przeszkody, sprawdzając jej materialność. W końcu - iluzji było tu pełno. Dopiero potem cofnął się i wyciągnął przed siebie (na tyle, na ile pozwalało mu drobne ciałko trzymane w ramionach) i wymówił pierwsze zaklęcie, które w zaistniałej sytuacji mogło okazać się oczywistością.
- Dissendium - jeśli było tu jakiekolwiek ukryte przejście, zaklęcie powinno je otworzyć. W końcu - koniec zawsze stanowił początek czegoś nowego. W tym przypadku - innej drogi, albo - nieznanej przestrzeni.
Skupiał wzrok na lśniącej poświacie biegnącego przed nim Koziorożca. Zmarszczył brwi, gdy ten - zatrzymał się przed chropowatym murkiem, który kończył ich aktualną wędrówkę. Spojrzał najpierw na świetlistą postać, przebierającą niecierpliwie kopytami, potem skupił się na umykających pnączach, odkrywających szarą fakturę ściany. Nachylił się lekko, by wciąż przytrzymując Minnie jednym ramieniem, drugie uwolnić i dotknąć powierzchni zastałej przeszkody, sprawdzając jej materialność. W końcu - iluzji było tu pełno. Dopiero potem cofnął się i wyciągnął przed siebie (na tyle, na ile pozwalało mu drobne ciałko trzymane w ramionach) i wymówił pierwsze zaklęcie, które w zaistniałej sytuacji mogło okazać się oczywistością.
- Dissendium - jeśli było tu jakiekolwiek ukryte przejście, zaklęcie powinno je otworzyć. W końcu - koniec zawsze stanowił początek czegoś nowego. W tym przypadku - innej drogi, albo - nieznanej przestrzeni.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Nadzieja matką głupich. A pewność siebie to ich grabarz.
Byłem przekonany, że mi się uda. Inkantacja wybrzmiała, nadgarstek się ruszył, zaklęcie błysnęło. Nagle miałem wrażenie, że wszystko zwolniło i przesuwało się niemiłosiernie powoli, kadr po kadrze. Ponurak biegł w moją stronę, zbliżając się nieubłaganie, a ja mogłem tylko patrzyć na jego wielkie cielsko i wielkie zębiska. Magiczne lasso wydobywało się z mojej różdżki uciążliwie powoli, miałem ochotę krzyknąć i pogonić je, ale stałem jak wmurowany w podłoże. Widziałem tylko jak moje udane zaklęcie chybia, a między mną a ponurakiem odległość ciągle maleje. I nagle wszystko przyspiesza, zaczynam się ruszać, chcę uciec, ale robię to za wolno do pędzącego psa. Czuję jak jego kły zaciskają się na mojej ręce. Na zaledwie chwilę, bo zaraz potem rozbłyskuje jasne światło majestatycznego patronusa - flaminga, który przegania mrocznego psa. Oddycham z ulgą widząc jak ten znika tam skąd przybył. Dopiero wtedy spoglądam na swoją rękę. Rana nie jest głęboka, ale krew i tak cieknie radośnie. Mam ochotę przekląć szpetnie, ale powstrzymuję się i wzdycham tylko. Żałuję, że nie mam przy sobie żadnego szalika. Pozostaje mi tylko trzymać rękę przed sobą, aby nie pobrudzić krwią ubrania. Spoglądam na Lilith i Margit, dziękując tej drugiej skinieniem głowy. Gdyby nie ona prawdopodobnie nie miałbym ręki.
- Co dalej? - pytam, spoglądając na tył domu Dumbledora. Wypadałoby dostać się do środka.
Byłem przekonany, że mi się uda. Inkantacja wybrzmiała, nadgarstek się ruszył, zaklęcie błysnęło. Nagle miałem wrażenie, że wszystko zwolniło i przesuwało się niemiłosiernie powoli, kadr po kadrze. Ponurak biegł w moją stronę, zbliżając się nieubłaganie, a ja mogłem tylko patrzyć na jego wielkie cielsko i wielkie zębiska. Magiczne lasso wydobywało się z mojej różdżki uciążliwie powoli, miałem ochotę krzyknąć i pogonić je, ale stałem jak wmurowany w podłoże. Widziałem tylko jak moje udane zaklęcie chybia, a między mną a ponurakiem odległość ciągle maleje. I nagle wszystko przyspiesza, zaczynam się ruszać, chcę uciec, ale robię to za wolno do pędzącego psa. Czuję jak jego kły zaciskają się na mojej ręce. Na zaledwie chwilę, bo zaraz potem rozbłyskuje jasne światło majestatycznego patronusa - flaminga, który przegania mrocznego psa. Oddycham z ulgą widząc jak ten znika tam skąd przybył. Dopiero wtedy spoglądam na swoją rękę. Rana nie jest głęboka, ale krew i tak cieknie radośnie. Mam ochotę przekląć szpetnie, ale powstrzymuję się i wzdycham tylko. Żałuję, że nie mam przy sobie żadnego szalika. Pozostaje mi tylko trzymać rękę przed sobą, aby nie pobrudzić krwią ubrania. Spoglądam na Lilith i Margit, dziękując tej drugiej skinieniem głowy. Gdyby nie ona prawdopodobnie nie miałbym ręki.
- Co dalej? - pytam, spoglądając na tył domu Dumbledora. Wypadałoby dostać się do środka.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dusza rwała mu się na fragmenty, lecz stał w miejscu nie ważąc się dać ponieść porywowi serca. W wszystko w nim krzyczało by pobiec i ją pochwycić, zaś gdy zobaczył jej łzy usta już mu się rozchylały by prosić o to by zrozumiała, by wybaczyła, lecz ostatecznie stał w bezruchu i w ciszy patrzył jak znika. Rozsądek szeptał by nie był głupi, że to nie ona. Silna wola przypominała mu o obowiązkach wobec swoich towarzyszy. Ze wszystkiego zdawał sobie doskonale sprawę, lecz...to nie oznaczało, że było mu łatwo patrzeć jak Lilian znika w ciemnościach pozostawiając go samego.
Zrobił kilka nerwowych kroków w przód, gdy tylko stracił ją z pola widzenia, lecz blask różdżki już jej nie dosięgnął. Wypuścił ciężko powietrze z płuc czując swego rodzaju słabość nie wynikającą z ciała, a ducha. Stał jeszcze krótką chwile w samotności po czym postawił pierwsze kroki przed siebie. Musiał znaleźć Sama i Minnie. Próbował ich odnaleźć.
|nie wiem czy pchanie się w korytarz i szukanie reszty to akcja więc turlam kotkę, jak niepotrzebnie to nie bijcie :I
Zrobił kilka nerwowych kroków w przód, gdy tylko stracił ją z pola widzenia, lecz blask różdżki już jej nie dosięgnął. Wypuścił ciężko powietrze z płuc czując swego rodzaju słabość nie wynikającą z ciała, a ducha. Stał jeszcze krótką chwile w samotności po czym postawił pierwsze kroki przed siebie. Musiał znaleźć Sama i Minnie. Próbował ich odnaleźć.
|nie wiem czy pchanie się w korytarz i szukanie reszty to akcja więc turlam kotkę, jak niepotrzebnie to nie bijcie :I
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Żałowała, że w obcym ciele nie mogła zacisnąć powiek, nie widzieć, bała się, oczywiście, że się bała, spadała z olbrzymiej wysokości w przepaść, w której dostrzegała tylko otchłań i nie mogła wiedzieć, co czaiło się na jej dnie. Ale ponoć wstydem nie jest nigdy sam strach, a sposób, w jaki można sobie z nim radzić. Ku własnemu zdziwieniu, nie grzmotnęła o kamień, jej żaba-Grindelwald wylądowała miękko, na łapach, choć nie bez szwanku. To już, koniec tej wędrówki - zarówno dla niej, jak i dla żaby.
Zdawało jej się, że wizja potwierdziła jej przypuszczenia: nie mogli ślepo podążać za tym, co ich wabiło. Żaby potokiem zlały się w przepaść, za którą czekała na nich tylko śmierć; czyżby? Żaba, w której ciele wciąż się znajdowała, przeżyła. Nie do końca wiedziała dlaczego - pewnie przypadkiem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Otaczające ją okruchy czekolady mówiły wystarczająco dużo.
Szukała wzrokiem wyjścia, jakby chcąc się ostatecznie upewnić, że to była przepaść pozbawiona przejścia, że otaczały ją tylko ściany, bez żadnego dalszego tunelu, jedynie olbrzymie cmentarzysko czekoladowych żab, wśród których prawdopodobnie była również żaba symbolizująca ją samą i symbolizująca Dumbledore'a - choć wiedziała, że skutecznie utrudniał jej to bezruch stworzenia. Zaklęcie za moment powinno przestać działać, a ona - powinna wrócić do swojego ciała, jeśli wciąż istniało. Tunel był pełen niebezpieczeństw.
Chwilę, która jej została, poświęciła na kontemplację owej wizji - czy niosła za sobą głębszą przestrogę? Nie ufać zbyt łatwo temu, co łatwe do rozczytania, nie podążać ślepo za tym, co wabiło, a przede wszystkim... patrzeć pod nogi.
Zdawało jej się, że wizja potwierdziła jej przypuszczenia: nie mogli ślepo podążać za tym, co ich wabiło. Żaby potokiem zlały się w przepaść, za którą czekała na nich tylko śmierć; czyżby? Żaba, w której ciele wciąż się znajdowała, przeżyła. Nie do końca wiedziała dlaczego - pewnie przypadkiem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Otaczające ją okruchy czekolady mówiły wystarczająco dużo.
Szukała wzrokiem wyjścia, jakby chcąc się ostatecznie upewnić, że to była przepaść pozbawiona przejścia, że otaczały ją tylko ściany, bez żadnego dalszego tunelu, jedynie olbrzymie cmentarzysko czekoladowych żab, wśród których prawdopodobnie była również żaba symbolizująca ją samą i symbolizująca Dumbledore'a - choć wiedziała, że skutecznie utrudniał jej to bezruch stworzenia. Zaklęcie za moment powinno przestać działać, a ona - powinna wrócić do swojego ciała, jeśli wciąż istniało. Tunel był pełen niebezpieczeństw.
Chwilę, która jej została, poświęciła na kontemplację owej wizji - czy niosła za sobą głębszą przestrogę? Nie ufać zbyt łatwo temu, co łatwe do rozczytania, nie podążać ślepo za tym, co wabiło, a przede wszystkim... patrzeć pod nogi.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Byłam wściekła. Moje włosy niemal natychmiastowo przybrały krwistoczerwoną barwę. Auror który okazał się bezużyteczny. Potrząsnęłam głową, przystępując parę kroków w stronę Leonarda. - Bardzo krwawisz? - Spytałam, wyciągając rękę w jego kierunku, żeby sprawdzić ranę. - Przepraszam... - Wyszeptałam jeszcze w kierunku swoich towarzyszy. - To chyba z nerwów... W każdym razie, dobrze, że Cie mamy Magrit. W innym wypadku skończylibyśmy jako kolacja. - Dodałam nieco speszona, odwracając wzrok od tych dwojga by raz jeszcze przeciągnąć spojrzeniem po okolicy. Pusto. Zostaliśmy sami. - Może gdzieś tu jest jeszcze wejście? Możemy się rozejrzeć, chyba nic gorszego od ponuraka już nas tu nie czeka. - Nuta kpiny wdarła się w mój głos, kiedy stawiałam kolejne kroki w głąb ogrodu. - Lumos- Szepnęłam.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lilith Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Dawny dom rodziny Dumbledore
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka