Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]06.04.15 16:28
First topic message reminder :

Część restauracyjna

★★★★
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]03.05.23 11:22
Słowa Ramseya nieoczekiwanie wybrzmiały na wyrost, wyostrzając moją czujność. Podniosłem na niego spojrzenie znad kieliszka - przenikliwe, ale zbyt krótkie, by mogło skłonić go do refleksji nad tym, jak zdziwiło mnie poruszanie tak oczywistej kwestii. Nie znałem ani jego historii, ani tradycji w jakiej wyrósł na obczyźnie, jednak w murach twierdzy zasady od zarania były postawione jasno - rodzina była najważniejsza. Nigdy nie kwestionowałem tej reguły, a jeśli coś miało dla mnie znaczenie, była to krew. Nie w sposób bezkrytyczny i głupi, dostrzegałem błędy własnego ojca jak i dziadów czy wujów, ale były to dyskusje, które należało prowadzić wyłącznie w gronie rodzinnym. Przez wieki nasi niedźwiedzi przodkowie wypracowali obraz ludzi zamkniętych, nieufnych wobec obcych, zjednoczonych. Czy tutaj, z dala od ojczyzny, przez zmieszanie krwi, żelazne zasady ulegały roztopieniu? Tego jeszcze nie wiedziałem. - To oczywiste. - Skinąłem lekko, z powagą przytakując kuzynowi, ani na moment nie pozwalając mu odczuć, że zaskoczył mnie jego imperatyw. Jeśli w istocie w niego wierzył, być może moje wątpliwości były bezpodstawne - coś jednak musiało wydarzyć się w przeszłości, skoro uznał za konieczne podkreślanie bezsprzecznej dla mnie - dla Mulciberów - wartości. Nie miałem ukrytych zamiarów - nie przed kimś, kogo wybrałem na sojusznika - ale czy miał je Ramsey? W historii, która syciła bardziej niż krwiste mięso, płynęła spójność i wielkość człowieka, który pisał nowy rozdział w dziejach czarodziejów. Człowieka, który wyzwolił długo ukrywane pragnienia o wolności, który z pewnością urastał do największego czarodzieja naszych dziejów - a raczej już nim był. Gdyby nie list od Ramseya, być może nadal przygadałbym się wydarzeniom w Anglii w zachwycie, ale pozostając na uboczu, kisząc się w moskiewskim mieszkaniu, używając bezmyślnego życia do granic wytrzymałości własnego organizmu. Nie tego jednak chciałem. Gdy inne niedźwiedzie podnosiły ryk, chciałem być jednym z nich. Historia powoli o nas zapominała, w przeszłości poparliśmy niewłaściwych ludzi. Ale Czarny Pan nie mógł być niewłaściwy. Potęga, którą przedstawił kuzyn, była niepodważalna. Nie przerywałem mu co jakiś czas dopytując jedynie o sens zdań, których nie potrafiłem do końca pojąć przez barierę językową. Przeplatając mowy dwóch kultur, w których żyła nasza rodzina, byliśmy w stanie się zrozumieć - a to, czego nie dało ująć się słowami, dopowiadała krew. Wierzyłem w nią. Czy angielski krewny siedzący na przeciwko mnie również?  
Bezsporna zgoda, tak jak i obietnica konkretnych działań, była pochlebstwem i rysowała w mojej głowie obraz człowieka czynu, który mi imponował - jeśli oczywiście za słowami rzeczywiście miało podążać działanie. Jednocześnie niosła pewne dywagacje, które rozwiać mógł tylko czas.
- Chcę nauczyć się wszystkiego. - Dumnie uniosłem podbródek, a w moich oczach skrzyła się pewność siebie. Nie zawsze byłem ambitny - w przeszłości brakowało mi celu. Teraz było inaczej. Teraz wierzyłem, że samą myślą potrafiłem naginać rzeczywistość pod własne upodobania. - Języka. Zwyczajów. Myślenia anglików. Nie jestem turystą. - W sercu pozostawałem wierny surowej ojczyźnie, która mnie ukształtowała, ale jeśli przyszłe losy naszego rodu miały zostać zapoczątkowane tutaj, musiałem wtopić się w tłum. Tak jak dobry myśliwy pachniał lasem, po krytym się poruszał, ubrany w sposób, który pomagał ukryć go w dzikim krajobrazie - odnajdywałem wiele analogii miedzy polowaniami a życiem na obczyźnie. Dotychczas myślałem jedynie, że był to sposób ojca na nudę - ale może w tym wszystkim już dawno tkwiło drugie dno, może ta dzikość, ta czujność, którą krzewił we mnie starą tradycją, była czymś więcej niż tylko rozrywką. - Nie na wojnie. Nie o własne życie. - Doświadczenie wyniesione z pracy w milicji z pewnością czyniło mnie wprawniejszym w sztuce pojedynków od przeciętnego obywatela, ale było niczym w zderzeniu z sytuacją polityczną Anglii. Nie wiedziałem tego na pewno, ale nie przeceniałem swoich umiejętności. - W Rosji - wystarczająco. Tu? Jeszcze nie wiem. - Ocena nie była niczym innym jak porównaniem. Mogłem myśleć o sobie, że jestem zdolnym czarodziejem, i równie dobrze w innych okolicznościach mogłem się gorzko rozczarować. Pewny byłem tylko jednego - nasza krew słynęła z brutalności. A potęgą lubiła przychodzić do tych, którzy nie wahali się po nią sięgać. - Sprawdź mnie. - Zaproponowałem, sięgając po kielich, który kelner ponownie napełnił winem. Sączyłem je niespiesznie, gdy Ramsey opowiadał o Zakonie Feniksa, drażniąc język cierpko-słodkim płynem. Niespiesznie odnajdywałem się w nowej rzeczywistości, która miała utrwalać się jeszcze przez najbliższe miesiące. Ogrom informacji nie przytłaczał, jednak pełne zrozumienie miało przyjść dopiero z czasem.
- To przykra wiadomość. - Słowa współczucia, choć szczere, łatwiej wybrzmiały w zgłoskach, niż rzeczywiście dały się odczuć. Więcej było w nich wyuczonej kurtuazji, która była niezbędnym narzędziem do zjednywania sobie towarzystwa - choć miałem dziwne wrażenie, że nie musiałem silić się na nią w obecności kuzyna. - Yelena. To rosyjskie imię. - Zauważyłem, uśmiechając się do siebie. Nawet z dala od domu, na obcej ziemii, Mulciberowie nie sprzeciwiali się krwi i swoim korzeniom. Podobało mi się to. - Nie mogę się doczekać, aż ją poznam. - Byłem ciekaw tej gałęzi rodziny. Ile syberyjskiej spuścizny odbija się w ich obliczach i zachowaniu? Czy mimo wyrastania na obcych ziemiach nadal mówiliśmy jednym głosem? - Dima? Myślałem, że jest w Rosji. - Krótkie uniesienie brwi demaskowało zaskoczenie. Jeśli wuj przebywał w Anglii, warto było nawiązać z nim kontakt. Prośbę o utrzymanie w tajemnicy miejsca pobytu rodziny potwierdziłem krótkim skinieniem, zastanawiając się nad motywem, który przewodził kuzynowi. Miałem jednak wystarczająco rozwagi, by o niego nie pytać, zamiast tego bliźniaczo sięgając do papierośnicy. - Ożenić? - Powtórzyłem za nim, upewniając się, że dobrze rozumiem. Wniosek Ramseya wydał mi się oderwany od kontekstu. - Nie mam na razie takich planów. - Wyjaśniłem krótko, wedle własnego odczucia wyprowadzając go z błędu. Kiedy opadł ostatni kłąb papierosowego dymu, ruszyłem w ślad za nim, nie wiedząc jeszcze, że za obrazem frywolnie puszczającej oko, nagiej kobiety krył się inny świat. Pełen słodkiego zepsucia, z pogranicza moralności, hołdujący najbardziej zwyrodniałym pragnieniom. Przekraczając próg bawialni na mojej twarzy malowało się powściągliwe zadowolenie. Tańczące na podestach dziewczęta kusiły nie mniej niż poruszające się zmysłowo między lożami hostessy, noszące tace z alkoholem i owocami. W powietrzu unosił się zapach luksusu, seksu i próżności, o których marzyłem ze śmiałością. Jasne, przenikliwe oczy odnalazły spojrzenie Ramseya, który z łatwością mógł dostrzec malującą się na moim obliczu satysfakcję. Chciałem należeć do miejsc takich jak to. Chciałem kosztować wszystkiego, co zakazane. - Już rozumiem, dlaczego nie zostaliśmy na deser. - Skwitowałem, odwracając wzrok i wyławiając sylwetkę, która niezaprzeczalnie kierowała się ku nam.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 10 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]03.05.23 19:13
O tym, jak byli wychowani wiedział niewiele, ledwie tyle ile zdążył usłyszeć i pojąć podczas wizyty w krainie przodków i ostatnio, ze skąpych rozmów z Varyą, ale nie była szczególnie wylewna, a wszystko, co chciał wiedzieć o jej krewnych i tym, jak żyli w dalekiej Rosji musiał wyciągać od niej konkretami. Przeszłość pozostawała przeszłością, ale dzięki niej wyciągał wnioski i uczył się na błędach. Nie wracał do tamtych momentów i ludzi, którzy go zawiedli, ale bazując na nich kreował w głowie już los przyszłych pokoleń. Nie musiał uciekać do podstępu, bawić się w subtelności i kurtuazję, podejrzewając, że jego krewni z Syberii tak, jak i on, doceniali konkrety. Będąc w pozycji gospodarza zaznaczył swoje oczekiwania jasno: chciał, by ta rodzina, którą tu będą tworzyć zawsze mówiła jednym głosem, stała za sobą i walczyła w imię tego samego, niezależnie od własnych preferencji, celów i zastrzeżeń. Łatwa zgoda Arsentijego była powodem do zadowolenia. Podstawowe zasady były jasne i proste, reszta stanie się łatwiejsza w odbiorze w niedługiej przyszłości. Nie zastanawiał się nad tym, czy jego oczekiwania wywołały w młodym Mulciberze zdziwienie. Życie nauczyło go, że każdy miał swoje "to oczywiste". Niech obaj znajdą wspólny mianownik dla tego, co ważne i dla przyszłości, którą chcieli obaj widzieć.
— Od "chcę" daleka droga do sukcesu — uprzedził go, prawie lojalnie. Chęciami wybrukowano przecież krainy, do których zsyłano mugoli i zdrajców krwi, to za mało. Przyjął jednak deklarację z uśmiechem, wiedząc, że była bliższa zapowiedzi tego, co nadejdzie niż prezentacją marzeń i snów młodego hedonisty. Swobodny, lekki uśmiech zmiękczał surowość tonu, jakim go uraczył, zupełnie tak jakby pragnął przekonać go, że w przyszłości ich relacje mogłyby być bliższe, niemalże braterskie. Nawet jeśli obaj wiedzieli, że to niemożliwe i nigdy nie nastąpi, cel wydawał się być zadowalający. Nigdy nie znajdą się w jednym miejscu, nigdy nie będą równi sobie, ale przecież na ten jeden moment i jedną chwilę mogli o tym zapomnieć, racząc się słodką obietnicą przyszłości. Ramsey czas poszukiwań miał za sobą, dążył do wytyczonego przez siebie celu, osiągając po drodze znacznie więcej niż wielu jego rówieśników mogło mieć w zasięgu ręki. To, co miał Arsentiy to czas i młodość, które Ramsey zostawił już za sobą. Okres popełniania błędów i zatracania się w pragnienia ch i własnych żądzach minął bezpowrotnie. — Dobrze. Pokażę ci wszystko— przyrzekł solennie, wiedząc, że i w jego interesie było wychowane kuzyna na angielskie standardy. — Ale nie dziś. Nie teraz.— Rozpoczną od przyjemności, na zachętę, bo droga, która czekała młodego Mulcibera była wyboista i nim pojmie sposób funkcjonowania angielskiej socjety wiele wody upłynie w rzece Avon. Był młody, chłonny, ambitny. Nauka przysposobienia obronnego przyjdzie mu łatwo. Może i związany był ze złotem i umowami, ale walka go nie minie, nie chciał w swojej rodzinie tchórzy, a jego przeszłość związana z rosyjską policją mogła mu tylko w tym pomóc. Musiał umieć bronić się i atakować, a zgodnie z tym, w co wierzył, musiał stać się niedźwiedziem, który potrafił nie tylko ryczeć ostrzegawczo, ale i ostrzyć kły na każde zagrożenie.
Przytaknął. Yelena wychowała się tutaj, w Anglii, a wspólnego z Rosją miała prawie tyle, co on, nawet mniej. Będzie miłym wprowadzeniem do brytyjskiego świata dla krewnych, dla Varyi i Arsentijego. Znacznie milszym niż on sam. Uniósł brwi usłyszawszy i Dimitrim. Nie miał wiedzy dotyczącej wyjazdów Karkaroffa, ale przecież Anglia była jego domem i to dziś już znacznie bardziej niż zimna Rosja.
— Mieszka tu — odpowiedział ostrożnie; czy był w Rosji aktualnie — nie wiedział. Podróże były dziś utrudnione, wyjazdy wiązały się z wielkimi wydatkami i ścisłymi kontrolami, a Dimy nie było w ich szeregach. Jeśli rzeczywiście w tej chwili przebywał za granicą z pewnością czeka go niemiła niespodzianka po powrocie do Anglii. — Od dawna.
Brew drgnęła mu, gdy kuzyn wyraził zdziwienie pomysłem ożenku. Dopiero wtedy pojął, jak bardzo rozminęli się w pojmowaniu słów. Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy, nie zamierzał dziś uświadamiać go w jego przyszłych obowiązkach. Ostrożnie podchodził do tematu, wpierw chcąc poznać i dobrze zrozumieć świat, w jakim wyrastali. Zaprowadził więc kuzyna prosto do Wenus, tej przyjemniejszej i znacznie piękniejszej części lokalu. Nagość przed nimi była słodka, kusząca i zachęcająca. Łatwo złapał spojrzenie kuzyna, zachęcając go do pójścia przodem, bez obaw, raczeniem się tym, czego pragnął. Wsunąwszy dłonie w kieszenie spodnie został w tyle, obserwując jak odnajdywał się tym świecie — i okazywało się, że zaskakująco dobrze, zupełnie tak, jakby był w domu. Zagadnął jedną z kobiet, szeptem prosto do jej ucha wyrażając swoje pragnienie i chęć ujrzenia raz jeszcze tamtej kobiety z początku kwietnia, czarnowłosej ćmy, która porzuciła go w pośpiechu jeszcze nim nastał świt. Stalowe spojrzenie błysnęło drapieżnie, a pierwsze guziki szaty rozpięły się jeszcze nim zdążył razem z kuzynem zniknąć za zamkniętymi drzwiami dusznego pokoju.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Stoliki [część restauracyjna] - Page 10 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]24.07.23 0:02
| 3 sierpnia
rzut 1 i rzut 2; zręczne ręce III

Ledwie parę dni temu polecono go w kolejnej sprawie; jak zwykle miał być chłopcem na posyłki, rozwiązaniem cudzych problemów i odpowiedzią na potrzeby, ale nie robił tego przecież za darmo. Wszystko w tym świecie miało swoją cenę, on wiedział o tym aż za dobrze, bo sam często dyktował warunki umowy. Tym razem chodziło o jakieś bzdurne zaopatrzenie, nic wielkiego, bodaj trochę przypraw, cukru, może mąki. Podobne mu szumowiny od miesięcy nie widziały na oczy takich cymesów, te jadali bowiem chyba tylko obrzydliwie bogaci arystokraci. W czasach wojny jemu znajomy był tylko smak zwietrzałych sucharów i zgoła podgnitych warzyw, albo paskudnych potrawek z cholera wie czego, ociekających tanim tłuszczem i śmierdzących spalenizną, co to jadał niekiedy w podrzędnych spelunach. Gdy żołądek kurczy się z głodu, człowiek machinalnie porzuca wybredność na rzecz rozsądku — a ten podpowiadał mu kłamstwo. Że smakuje, że pyszne, że sycące. Nad wyraz pouczająca rozmowa z magipsychiatrą przypomniała mu o wielkiej wartości wmawiania; na powrót praktykował je więc bez zająknięcia, jakby od oszukiwania samego siebie w lustrze zależeć miało całe jego życie. Leciwy bimber znaleziony w cudzym mieszkaniu mógł się stać iluzorycznym, wykwintnym winem; banalny gulasz bez polotu mógł jawić się jako ekscentryczna, zagraniczna potrawa. Dobrze było się pocieszać, marzyć, żądać; w końcu, na tylko tyle było go stać. Ze zwątpieniem traktował zatem tamten interes, dogadany w mroku londyńskich alejek; nie miał dostępu do oczekiwanych przez nią produktów, samemu raczył się bowiem przywłaszczonymi z cudzych mieszkań resztkami. Nigdy nie wiedział też na pewno, co znajdzie za zamkniętymi drzwiami, więc wolał walczyć o kasę przy stoliczku od pokera. Nie widywał tam pokaźnych kokosów, bo na pieniądze dymał nierozgarniętych piratów albo lokalne moczymordy, wciskające w hazard swoje ostatnie grosze — te, których nie utopili w rumie, albo których nie odebrały im władcze żony. Ale do zacnego grona dołączył niedawno jeszcze jeden cwaniak. Pijał sporo wódki, i równie dużo przepuszczał w kości, a przy okazji opowiadał o starej pracy, z której wywalili go raptem miesiąc temu. Facet biegał między stolikami w prestiżowym lokalu na obrzeżach stolicy, gdzie zbierał zamówienia na wystawne obiadki. Składali je tylko ci uprzywilejowani skurwysyni, wszelkich mieszańców i nędzarzy bowiem odprawiano stamtąd z kwitkiem. Zwolniono go za panoszenie się po restauracyjnej kuchni, skąd zwykł podbierać alkohol i inne wyszukane delicje. Szczęśliwie podzielił się przy kartach jeszcze paroma innymi szczegółami, a on sprytnie zanotował je w pamięci. Bo podobno okazja czyni złodzieja.
Ciasny kołnierzyk białej koszuli i czarna mucha krępowały szyję; włosy ułożone były misternie, gustownie, twarz jaśniała natomiast świeżością i ładem. Wyglądał dobrze, pachniał mydłem i pianką do golenia, oczy miał wyjątkowo bystre; spodnie o prostym kroju krępował skórzany pasek wciśnięty między szlufki. Ciemna marynarka i buty zdradzały się taniością kiczowatych materiałów, ale blade światełko w korytarzyku nie objawiało takich niuansów. Dawno już nie był tak wymuskany, od dawna już nie miał sposobności kisić się w galowym stroju; dzisiaj był on jedynie przebraniem, przykrywką w prostej walce o zaopatrzenie, za które dostać miał niemałe pieniądze. Plan był dość swobodny, chodziło wszakże o wyczucie sytuacji, sprytną gadkę, może proste przekupstwo; żadnej innej artylerii nie dzierżył w dłoni, niegotowy też był na przedstawienia pełne gróźb i ściśniętych w pięści dłoni. Nie warto było ryzykować krzywizną nosa dla paru kilo cukru albo mąki.
Wieczór był wilgotny i duszny, zupełnie jakby zanosiło się na burzę. On bynajmniej nie planował rozpętać jej w dostojnym lokalu, a parę grzmotów nie stawało mu na drodze. Zaułki znanych mu dzielnic wyzierały cieniem, a latarnie migały niepokojąco; w beztrosce podążał jednak do tonącego w luksusie Wenus, z niewielką, prostą walizką w ręce. Na razie była jeszcze pusta, ale to miało zmienić się w niedługiej chwili. W to chciał przynajmniej wierzyć, przyłażąc z ulicy z lichym planem kradzieży.
Dostrzegł wreszcie długi budynek i podłużne okna, wyłażące z nich ogniki strojnych kinkietów i ciężkie sukna zasłon. Tamten pijaczek, którego bezwstydnie ograł jeszcze w kartach, gadał coś o zapleczu, gdzie zwykł wychodzić na papieroska. Rozejrzał się po okolicy i dojrzał masywne drzwi, brudny słoik pełny kiepów, trzy drewniane palety naśladujące prowizoryczne siedzisko. Przy wejściu raz po raz rozbrzmiewały śmiechy podpitych panienek i cwanych chłopaczków; tutaj nie widział jednak choćby żywej duszy, postanowił więc poczekać cierpliwie na zmęczonego robotą naiwniaka, który wpuści go bez większego namysłu. Między palcami ściskał jedynego fajeczka, zwlekał z jego podpaleniem. W końcu wejście zaskrzypiało, w progu ukazał się spocony, i chyba fatalnie wkurwiony kelner. A Michael właśnie wchodził w rolę.
Kurwa, co za młyn — stwierdził z niezadowoleniem, wtłaczając do płuc wyczekiwany dym. Gość spojrzał na niego pytającym wzrokiem, więc złodziejaszek pospieszył z wyjaśnieniem: — Arthur. Pracuję tu od trzech dni — dodał, spoglądając nań porozumiewawczo.
— Greg — przedstawił się tylko i uścisnął dłoń, ale niechętny był do dalszych rozmówek. Szybko spalili, co było, a potem Scaletta podążał za nim do środka, niby niechętnie i bez energii. Oczom ukazała się skromna szatnia dla pracowników, toalety dla personelu, wreszcie też kuchnia, pachnąca zachęcająco, emanująca parą i gorącem. Teczkę odstawił chwilowo na korytarzyku, coby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń; bystrze zapamiętywał układ pomieszczeń i mijane twarze. Niemowa z palarni zniknęła gdzieś już na restauracyjnej sali, ale na horyzoncie wyrastały kolejne mordy; nikt jednak nie zwracał na niego uwagi, całkiem sprytnie wtapiał się bowiem w lokalne środowisko, zgrywając sztywnego garsona. Szybko połapał się też w tutejszym systemie obowiązków; porządny zapierdol nijak przypominał jego leniwe wycieranie kufli w spelunie sprzed paru lat, gdzie raz na jakiś czas należało polać ohydnego piwska, czasem jeszcze przetrzeć kontuar wcale nieczystą szmatą. Od sprzątania tamtych kibli, zdrapywania krwi i rzygowin z podłóg, szczęśliwie był kto inny. Czasem trzeba było podnieść ciężką skrzynię z butelkami taniego jabola, albo wytargać z pubu jakąś moczymordę za fraki, ale bynajmniej nie musiał latać w te i we w te, zbierając zamówienia od roszczeniowych zjebów. Ci z jego byłego etatu zwykle nie mieli zębów i żadnych wpływów, więc sytuacja zarysowywała się zgoła inaczej.
Tuż obok serca zakładu znalazł wreszcie spiżarnię, zaryglowaną na cztery spusty. W kieszeni miał jednak zestaw magicznych wytrychów, którym migiem otworzył wrota do magazynu. Wszedł do środka z walizką w ręce, upewniając się zawczasu, że nikt nie przygląda się jego wybrykom. Oczy rozjaśniły się nadzieją, bo półki zastawione były wszystkim, czego dusza mogła zapragnąć. Na sam widok w brzuchu zaburczało mu głośno; zza ściany usłyszał jednak alarmujący hałas. Jakiś dupek wydzierał się na resztę. Nie miał zatem czasu na rozwleczone oględziny, tak też łapał to, co interesowało najbardziej jego zleceniodawczynię. Dojrzał prędko dwa pięćdziesięciogramowe opakowania pieprzu, obok leżała jeszcze stugramowa mieszanka korzennych przypraw; w naprzeciwległym rogu wypatrzył dwa kilogramy cukru, z myślą o sobie do środka wpakował natomiast butelkę Ognistej. Na odchodne dorzucił jeszcze dwa kilo pszennej mąki, a potem już zamykał szczelnie klamerki przepełnionej po brzegi torby. Po cichu wymknął się komórki, zaraz sprytnie pędził do drzwi, które otworzył mu przedtem niejaki Greg. Z kuchni dalej dobiegał krzyk sromotnego opierdolu; na dworze papierosa palił teraz otyły jegomość w fartuchu, też zupełnie niezainteresowany beztroskim kieszonkowcem, który z satysfakcją dźwigał w ręce ciężary niewidzianych od dawna luksusów. Dobrze było wiedzieć, co skrywały szafki szykownej restauracyjki; dobrze było znać krętą drogę do ciasnego kantorka, zawartością którego można by nakarmić co najmniej połowę tego cuchnącego miasta. Być może udawanie kelnera wyglądało jakąś alternatywą dla ryzykownego buszowania po obcych mieszkaniach. Tutaj nikt na niego nawet nie spojrzał.

| zt
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]21.07.24 16:27
25 października

Było pewnym niezrozumiałym absurdem, że mieszkając z Bradfordem pod jednym dachem, spotykaliśmy się w ostatnich tygodniach tak rzadko, że prawie w ogóle. Krótkie rozmowy podczas śniadań – a to i tak nie zawsze – musiały nam wystarczyć do zaspokojenia rodzinnych kontaktów od niemal dwóch miesięcy, czyli od czasu tragicznego deszczu meteorytów. O tym, jak komiczna stała się cała sytuacja niech świadczy fakt, że w pewnym momencie zaczęliśmy wysyłać sobie sowy! Nic jednak nie mogłem poradzić na to, że dramatyczne wydarzenia uwięziły mnie w lecznicy praktycznie do początków września, a i później spędzałem w św. Mungu więcej czasu, niż zwykle. Po pracy zaś moim jedynym marzeniem był porządny sen i odpoczynek, nie zaś podtrzymywanie rodzinnych więzi; w nielicznych wolnych chwilach zaś szukałem odwrócenia uwagi w towarzystwie pięknych kobiet.
Z całym szacunkiem zaś do mojego brata, być może jest prawie tak przystojny jak ja, ale w żadnym calu nie zastąpi obecności miłej damy wplatającej czule dłonie w moje włosy.
Tym razem sytuacja wymagała jednak zaciśnięcia zębów i poświęcenia się z mojej strony: wykreślenia z kalendarza paru spotkań z miłymi damami, aby zarezerwować wieczór dla Bradforda. Postanowiłem jednak, aby nie rezygnować całkowicie z przyjemności damskiego towarzystwa, toteż na miejsce naszego spotkania wybrałem Wenus, a nie salon w Broadway Tower. Ponieważ rezerwacji dokonałem na ostatnią chwilę, zaproponowano mi stolik w kącie, co jednak bardzo mi odpowiadało; nie była to wszak część bawialniana, gdzie warto było mieć dobry widok. Dzisiaj chciałem omówić istotne kwestie dotyczące Domu Mody, ale i kilka prywatnych spraw, dlatego nieco prywatności było mi wręcz na rękę.
Oczywiście przybyłem na miejsce grubo przed czasem; nienawidziłem się spóźniać i nienawidziłem wchodzić równo z wyznaczoną godziną. Rozsiadłem się wygodnie przy stoliku, zamówiłem szklankę whisky na dobry początek wieczoru i deskę francuskich serów – w karcie na dwie osoby, ale Bradford nie musi o tym wiedzieć, jeśli przypadkowo nic nie zostanie – po czym widząc potępieńczą minę kelnera, domówiłem do przystawek również butelkę pasującego do nich wina. Rzeczywiście, nie wypadało popijać francuskich specjałów szkockimi trunkami. A potem czekałem, przysłuchując się mimowolnie prowadzonym dookoła strzępkom rozmów.
Starałem się skupić na czytaniu wieczornej gazety, w której jednak nie znalazłem nic interesującego – nie było nawet reklamy naszych najnowszych sukien, co uważałem za spore niedopatrzenie i zamierzałem to wytknąć bratu – ale moje myśli wciąż wędrowały do pomysłu, który zamierzałem z nim skonsultować. Formalnie to on odpowiadał za funkcjonowanie Domu Mody, zajmując się wszystkimi sprawami, które mnie męczyły i drażniły albo do których zwyczajnie nie miałem talentu. Owszem, dzielił ten obowiązek z innymi członkami naszej rodziny, niemniej dla mnie to właśnie Bradford pozostawał motorem napędowym całego biznesu. Pozwalał mi się panoszyć po pracowni i podpowiadać rozwiązania stosowane w projektowanych modelach, ale gdy tylko brałem nożyczki do ręki (co zdarzało się i tak bardzo rzadko!), niemal czułem na plecach jego pełen przerażenia wzrok. I bynajmniej nie chodziło mu to, że mogłem sobie zrobić krzywdę swoim krawieckim beztalenciem; raczej o to, że zniszczyłbym najdroższe satyny i atłasy sprowadzane z Merlin wie skąd. Bez większego rozczarowania pogodziłem się więc ze swoją szalenie odpowiedzialną rolą bycia żywą reklamą naszych strojów, co jednak nie oznaczało, że nie angażowałem się w rodzinne obowiązki. Wręcz przeciwnie, dlatego właśnie byłem w Wenus, zajadając ostatnie cztery kawałki sera i wypijając powoli drugi kieliszek wina, czekając na swojego ulubionego brata.


Ostatnio zmieniony przez Harland Parkinson dnia 26.07.24 17:33, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : data)
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]24.07.24 11:11
Do Wenus przybywa o czasie, ani przesadnie wcześnie, ani tym bardziej nie spóźniony. Praca w warsztacie była dziś wymagająca i czasochłonna. Wraz z młodszymi projektantami doszli do wniosku, że nie wszystkie ze szkiców odpowiadają ich wymaganiom. Brakowało im pewnej spójności, elementu wspólnego, który wskazywałby na to, że mają do czynienia z kolekcją. Modne w ostatnim czasie plisowane aksamity nawiązują do klasyki greckiej, do wsławionej na początku tego wieku jedwabnej sukni delfijskiej. Cienki materiał spływał z ramion, delikatnie obejmując sylwetkę, stanowiąc wyraźny przejaw nowego kierunku w modzie damskiej. Oryginał nie był projektowany dla sylwetki sztucznie ukształtowanej gorsetem, ale miał pokazywać naturalnie piękną linię kobiecego ciała. Model ten nie do końca przyjął się w kręgu szlachetnie urodzonych dam, zbyt przerażonych możliwością wyjścia poza utarty schemat, ale Bradford gotów był to zrozumieć. Nie wszyscy są gotowi na tak gwałtowne zmiany, zwłaszcza gdy w towarzystwie nadal liczy się spojrzenie konserwatywnej, osadzonej w zamierzchłych czasach mentalności starszyzny. Tym razem Parkinson zamierzał sięgnąć do artystów z kręgu Bractwa Prerafaelitów i kierunków związanych z estetyzmem, by subtelnie zachęcić panie do zmiany myślenia. Czy tym razem się uda? Pracy nad projektami wciąż pozostawało wiele, lecz uprzedzona o umówionym spotkaniu Margaret odciąga go od rysunków, nad którymi się pochyla i przypomina o upływającym czasie. Z Domu Mody Parkinson do Wenus jest kawałek drogi i choć mógłby skorzystać z powozu, by zaoszczędzić czasu, decyduje się na pospieszne wyjście, aby zaczerpnąć spaceru.
Londyn wieczorową porą jest już rozświetlony latarniami, a ich blask rozświetla odnawiane po burzy meteorytów kamienice. Od kiedy stolica jest już w pełni we władaniu czarodziejów, zdaje się ona rozkwitać — wolno, bo wolno, ale jednak nabiera wreszcie dobrego smaku. Szkoda tylko, że cały ten proces zmian musiał zostać zapoczątkowany przez suty rozlew krwi. Ma świadomość, że bez tych radykalnych działań, zmiany nie weszłyby tak prędko w życie — może jest to technika, do której powinien sięgnąć podczas proponowania nowej kolekcji?
Dociera do umiejscowionego na końcu sali stolika i już z pewnej odległości zauważa brata. Rozłożona przed Harlandem wpół wyczyszczona już patera wskazuje na to, że był on tu dużo wcześniej, albo był bardzo głodny. Jego żołądek także zaczyna się już odzywać, nawołując do zadbania o swoje dobre samopoczucie, zwłaszcza jeśli ma omawiać z bratem jakiś biznes. Młodszy Parkinson lubi przychodzić do niego ze swoimi pomysłami i choć nie wszystkie przypadają mu do gustu, tak nie może mu odmówić kreatywności. Czarodziej dobrze wychwytuje potrzeby klienteli, brylując w śmietance towarzyskiej znacznie częściej, niż on. Absolutnie mu tego nie zazdrości, ba — jest mu nawet wdzięczny za trzymanie ręki na pulsie, bo znacznie lepiej radzi sobie w tej roli, niż inni ambasadorzy nieposiadający szlachetnej krwi. Co tym razem ma mu do zaoferowania?
- Dobry wieczór, Harlandzie - wita się z nim ze względnym uśmiechem, bo zmęczenie nie pozwala na beztroskę. - Widzę, że zacząłeś beze mnie. Spróbowałeś czegoś godnego polecenia? - Zajmuje miejsce przy stoliku i kątem oka wyłapuje, że w ich kierunku już zmierza kelner. Nigdy nie pozwalają, by klienci zbyt długo czekali na obsługę. Nigdy nie zastanawiał się, jak wielu ten lokal posiada pracowników, ale jak widać, są doskonali w swoim fachu. - Confit de canard z ziemniakami sauté i pinot noir, byle ze starszego rocznika - zwraca się do młodzieńca, precyzując swoje zamówienie. Ma ochotę na korzenne nuty wina, a te młodsze zdają się być zbyt słodkie do wskazanego dania. Rozpina guzik marynarki i usadawia się wygodniej, osadzając wyczekujące spojrzenie na Harlandzie.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]25.07.24 21:34
Równiutko pokrojone kawałki sera znikają jeden za drugim, a wraz z nimi narastają moje wątpliwości co do dzisiejszego spotkania. W liście do brata byłem bowiem jedynie częściowo szczery a raczej – nie wszystko w nim ujawniłem, pozostawiając dla siebie kwestię dość wrażliwą i w moim odczuciu pilną. Nie chciałem jednak poruszać tego tematu listownie, co więcej, nie byłem pewien, czy chcę go poruszyć twarzą w twarz dzisiaj, jako że sam do końca nie wszystko sobie jeszcze poukładałem. Postanowiłem więc zrobić coś dla mnie nietypowego i zaufać przeczuciu; jeśli nadarzy się okazja do tego, aby porozmawiać z Bradfordem o sytuacji Elviry, wtedy to niewątpliwie zrobię.
Dostrzegłem brata chwilę po tym, jak pojawił się w sali i udaje mi się wepchnąć do ust jedynie część leżącej przede mną przekąski. Wyglądam pewnie przy tym komicznie, z policzkami wypchanymi niemal jak u chomika; na szczęście nikt wokół nie zwraca na nas uwagi, mogę więc wyglądać jak tylko sobie zamarzę. Chciałem odpowiedzieć na jego przywitanie, ale pełne usta uniemożliwiły mi wydanie jakiegokolwiek sensownego dźwięku.
- Bra... Bradfordzie – powiedziałem po sekundzie, przełykając jednocześnie jeden z większych kawałków i uruchamiając na nowo swój aparat mowy. - Jeśli masz na myśli ich menu z jedzeniem, to skusiłem się na przystawkę z serami, całkiem niezła, ale te włoskie, które przywiózł nam ostatnio mediolański kupiec, były o wiele lepsze. Więc jako dobry brat nie będę narażał twojego podniebienia – mruknąłem, ściągając z patery ostatnie dwa kawałki i ratując go niewątpliwie przed ostrą niewydolnością kubków smakowych, sam wcisnąłem je do ust i popiłem winem. - Jeśli chodzi ci zaś o ich specjalne menu – ściągnąłem znacząco brwi i nieco zniżyłem głos, gdyż nie wypadało inaczej mówić o specjałach z kurtyzańskiej karty dań głównych – jestem na diecie i niestety niczego nie polecę. - Dokończyłem wino jednym długim haustem i odstawiłem kielich na bok, by kelner mógł go zabrać. Ten rzeczywiście materializuje się niemal natychmiast.
- Dla mnie to samo, lecz bez wina – upomniałem się o swoją porcję, rzucając Bradfordowi wymowne spojrzenie, jakby nie mógł po prostu zamówić po angielsku. Owszem, znałem francuski nieco gorzej od niego, ale tylko z tego powodu, ze uważałem go za język miłości pasujący do sypialni, a nie do kaczki z ziemniakami. Była martwa i oskubana, wszystko jej jedno.
- Pokaz mody – powiedziałem, gdy tylko kelner odszedł. - Zimowy, świąteczny, sylwestrowy, na święto zakochanych, bez różnicy. Wydarzenie roku a przynajmniej sezonu! I cały dochód przeznaczony na odbudowę Londynu. Okazja, by zaprezentować nasze krawieckie prace, a przy okazji umocnić polityczne sojusze... albo zawiązać nowe – rzuciłem hasłami, nie wchodząc póki co w nadmierne szczegóły, aby pozwolić Bradfordowi przetrawić dotychczasowe rewelacje. W Paryżu takie pokazy były na porządku dziennym, nie budząc większych rewelacji i emocji, chyba że swoje stroje prezentowali prawdziwi mistrzowie. W naszej starej Anglii wystawianie się na widok publiczny wciąż budziło potężne opory.
- Pomyślałem, że niektóre ze szlacheckich panien byłyby łaskawe zostać ambasadorkami, nosząc suknie z naszych pracowni. Oczywiście nie na wybiegu, to zostawimy modelkom. - Machinalnie złapałem za szklankę z whisky, chociaż powinienem odczekać chwilę, zanim zmieszam alkohole; wciąż czułem na języku słodki smak wina. - Dla szlachcianek byłaby kolekcja rodowa, Bradfordzie, suknie dopasowane do nazwiska, duma i chluba równa sygnetom i wisiorkom z herbami. - Przesunąłem palcem po obrysie szklanki, wpatrując się z wyczekiwaniem w brata i szukając w jego twarzy emocji wywołanych moim pomysłem.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]09.08.24 0:01
Bradford jest pełen podziwu dla swego brata, który zdaje się czerpać z życia pełnymi garściami. Niczym się nie przejmuje, chwyta byka za rogi i sięga po to, czego pragnie. Starszy Parkinson nierzadko zderza się z jego oportunizmem, nieznacznie gasząc go realiami rzeczywistości. Wydaje się, jakby czasem nie rozumiał, w jakim miejscu, czasie i sytuacji w ogóle się znajduje. Krawiec dziwi mu się, jakim cudem udało mu się osiągnąć biegłość w tak precyzyjnym zawodzie, jakim jest uzdrawianie. Wymaga to wiele pracy i poświęcenia, a także potężnej wiedzy, której nie może bratu odmówić. Gołym okiem widać, że kiedy prawdziwie mu na czymś zależy, potrafi stanąć na wysokości zadania i osiągnąć zamierzony cel.
- Wobec tego podziękuję dzisiaj za przystawki - podejmuje decyzję, powątpiewając w szczerość jego słów w kwestii serów. Czy tak bardzo by się nimi opychał, gdyby drażniły jego podniebienie? Nie ciągnie jednak tego tematu, uważając go za mało teraz istotny. Wznosi jedną z ciemnych brwi na wzmiankę o specjalnym menu, od razu domyślając się, o czym jest mowa. - Na diecie? - powtarza powoli za bratem. - Skąd ta decyzja, Harlandzie? Wydawało mi się, że lubisz się rozsmakowywać w tutejszych specjałach. - To dla niego niecodzienne zachowanie, budzi zastanowienie. Co to za odmiana?
Ignoruje wymowne spojrzenie, nie widząc niczego niewłaściwego w sięganiu po język francuski. Tutejsza obsługa jest przecież przygotowana na zagranicznych klientów, nie powinno to nikogo dziwić. Gdy tylko kelner odchodzi od ich stolika, w oczach Harlanda pojawia się błysk ekscytacji. Bradford zamienia się w słuch i chłonie każde z jego słów. Młodszy brat ma rację, Londynowi przyda się odbudowa, zwłaszcza że dopiero co udało im się odrestaurować stolicę po druzgocących zniszczeniach przeprowadzonej w niej bitwy. Nie można przedłużać tej serii niefortunnych zdarzeń.
- Ah tak, Odetta wspominała o tym pomyśle w zeszłym roku - przypomina sobie podekscytowany głos kuzynki, która z wypiekami na twarzy opowiadała o swoich planach, chcąc wziąć cały ten projekt pod własną pieczę. Dziewczyna ma jednak zaledwie dwadzieścia trzy lata, nie zna się na rachunkowości, zarządzaniu ludźmi, ani organizacji wydarzeń. Nazbyt pochłonięty bieżącą pracą Bradford zbagatelizował jej ambitne zapędy, lecz obiecywał, że finalnie dojdzie on do skutku. Czyżby Odetta zwróciła się tym razem do drugiego kuzyna? - I rozumiem, że ja miałbym zająć się projektami tychże sukni? - bardziej stwierdza, niż pyta, bo kto mógłby zająć się realizacją tego planu lepiej, niż on? - Z jednej strony kusi, by pomówić z każdą z kandydatek, zrobić pełen wywiad, by jak najlepiej przygotować się do wykonania zadania. Z drugiej zaś miłą byłaby sprezentowana niespodzianka - myśli na głos, kiedy w głowie już pojawia się kilka pomysłów. Sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie trzyma niewielki notes i równie drobny ołówek. Na jednej ze stron kreśli kilka słów, mających później w pracowni przypomnieć się wedle skojarzeń. - Myślałeś już nad konkretnymi pannami? Wiem, każdą potrafię ubrać tak, by wyglądała zjawiskowo, ale obawiam się, że taka lady Camille Flint stałaby cały wieczór na uboczu, podpierając ścianę. Żadna byłaby z niej ambasadorka - przebiega myślami po dziewczętach, w których tak naprawdę całkiem nieźle się odnajduje za sprawą matron, które podsuwają mu swoje córki z nadzieją na szybkie zamążpójście. Wspomniana lady Flint jest jedną z czarownic preferujących przesiadywanie na uboczu. Wiecznie zawstydzona, ze spuszczonym wzrokiem; choć figurę ma dobrą, tak Bradford ma wątpliwości, czy będzie stanowić odpowiednią reprezentację rodziny.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]11.08.24 10:10
Odsunąłem od siebie pusty talerz po przystawkach i wytarłem usta brzegiem serwetki, którą złożyłem na stole. Miałem szczerą nadzieję, że żaden kawałek zagubionego sera nie utknął mi między zębami, ale nie mogłem sobie teraz w nich dłubać. Brat czy nie, nie zasługiwał na to, aby patrzeć jak grzebię sobie przy nim w szczęce. Są pewne granice braterskiej bliskości.
- Cóż, chyba po prostu należę do tej grupy mężczyzn, którzy sycą się samym widokiem potrawy, niekoniecznie zaś jej smakiem. - Uśmiechnąłem się wymijająco, niespecjalnie mając teraz ochotę wchodzić w szczegóły mojego intymnego życia i wywlekać na światło dzienne faktu, jak bardzo było ono skromne. Pasowało mi uchodzenie za mężczyznę, który większość wieczorów w Wenus spędzał w ustronnych komnatach, a spotkania z kobietami kończył w ich buduarach, bo w jakiś pokrętny sposób budowało mój mit uwodziciela i prawdziwego mężczyzny. A tego właśnie potrzebowałem po tych wszystkich latach spędzonych w nieudanym małżeństwie, które tak bardzo podkopało moją pewność siebie. - Poza tym – dodałem po chwili wahania – chyba zmieniły mi się gusta i teraz szukam czegoś subtelniejszego. - W zamyśleniu upiłem łyk alkoholu zastanawiając się, jak Bradford zareagowałby na wieść o tym, że przedkładam towarzystwo naszej kuzynki nad francuskie specjały Wenus, a Elvira na to, że nazwałem ją subtelną.
- W zeszłym roku i nic z tym nie zrobiłeś? - spojrzałem na Bradforda z wyrzutem w oczach w imieniu tak niewdzięcznie zignorowanej kuzynki. Gdybym nie siedział, wziąłbym się teraz pod boki dla zwiększenia efektu. Wciąż zapominałem, jak bardzo się różniliśmy; dla mnie kobiece życzenia bywało nierzadko wręcz rozkazem, który wykonywałem natychmiast bez mrugnięcia okiem; Bradford wolał przyjmować niewieście pomysły z chłodnym rozrachunkiem. Pewnie dlatego to on zarządzał pracownią i nadal mieliśmy dość pieniędzy, by móc coś włożyć do garnka. Niemniej... r o k? Dorzuciłem do swojego spojrzenia groźny błysk, po czym westchnąłem głęboko.
- Obawiam się, że gdybym ja je projektował, nie nadawałyby się na publiczne pokazy - wzruszyłem ramionami trochę rozbawiony a trochę zirytowany faktem, że angielska moda nie nadąża za nowoczesnymi czasami. Tak, szlachta pozwalała sobie w tym zakresie na dość sporo nawet jak na tradycyjne standardy, ale nawet ona nie zdołałaby udźwignąć wszystkich moich pomysłów. Kolekcja kobiecych sukni, którą bym zaproponował, zrobiłaby ogromną furorę, z drugiej strony jednak wywołałaby równie wielki skandal i być może doprowadziła do paru widowiskowych bójek pomiędzy szlachcicami broniącymi honoru swoich żon i córek. - Lepiej, abyś faktycznie się tym zajął – skłoniłem lekko głowę, oddając mu stery. I tak prawie zamieszkał w pracowni.
- Powiedzmy, że nad tym pracuję – powiedziałem powoli ostrożnie dobierając słowa – ale mam na oku kilka szlachetnie urodzonych panien i mężatek, które być może chętnie wsparłyby nasz mały projekt, zwłaszcza jeśli dochód zostałby przeznaczony na odbudowę czarodziejskiego świata. - Wydawało się, że Bradford nie jest przeciwnym mojemu pomysłowi, mimo że entuzjazm z jakim mówił był znacznie mniejszy od tego brzmiącego w moim głosie. Sam fakt jednak, że w ogóle zaczął rozważać pokaz mody świadczył o tym, że nie jestem na zupełnie straconej pozycji. Być może Dom Mody Parkinsonów potrzebował takiej nowości szczególnie w czasach, gdy wszelka rozrywka, radość i cieszenie się życiem były wypierane przez wojenną zawieruchę. Miałem świadomość, że nie każdemu spodoba się takie wydarzenie zwłaszcza niższym warstwom społecznym dotkniętym przez wojnę i zamieszki. Ale przecież nie dla nich je szykowaliśmy. Dla nas powinno się liczyć zdanie tylko i wyłącznie szlachty, tych którzy mają wciąż coś do powiedzenia w naszym świecie, a że najwięcej jak zawsze do powiedzenia miały pieniądze... - Lady Hypatia Crouch, debiutantka, zwróciłaby z pewnością swoją osobą uwagę na nasze suknie, a lady Travers... Melisande... wyobraź sobie tylko te szepty, gdy ktoś o tym nazwisku pokaże się w stroju od nas! – uśmiechnąłem się mimowolnie, wodząc palcem po brzegu na wpół pustej już szklanki. - Może nawet... sama namiestniczka - zaśmiałem się z tego pomysłu, opróżniając whisky do końca; nie potrzebowałem jednak więcej alkoholu, byłem wystarczająco radosny, by podsuwać wyobraźni coraz odważniejsze pomysły nazwisk i kobiet mogących wziąć udział w całym przedsięwzięciu.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]08.09.24 15:30
- Coś subtelnego, mówisz - powtarza za nim, kiwając powoli głową ze zrozumieniem, będąc tylko odrobinę zaskoczonym podjętej zmiany. Za Harlandem ciężko jest czasem nadążyć i nawet nie podejmuje prób, by zrozumieć, co stoi za każdą z nich. W towarzystwie pozuje na lekkoducha, łaknącego kobiecego zainteresowania. Najczęściej można go spotkać w towarzystwie pięknych dam, na których to urok jest niezwykle łasy. Czy konsumuje każdą z nich? Czy spełnia się raczej w domach uciech? W to Bradford też woli się nie zagłębiać, zostawiając tę kwestię bratu. Szczerze liczy na to, że znajdzie sobie żonę prędzej od niego, co powinno nieco uspokoić nestora i dać mu nieco więcej czasu.
- Miałem wtedy pilniejsze rzeczy na głowie i nie było nikogo, kto mógłby się tym zająć. Nie dałbym Odetcie tak dużego przedsięwzięcia, bo wszystko musiałbym po niej poprawiać. - Unosi jedną brew i powstrzymuje się przed wywróceniem oczami. Jeszcze tego brakowało, by zezwalać niedoświadczonemu dziewczęciu na pełnienie poważnych obowiązków. - Zgodzę się pod warunkiem, że sam zajmiesz się organizacją. Ustaleniem miejsca, dekoracjami, poczęstunkiem, zaproszeniem gości, prasy i całą resztą. - Chce, żeby Harland był świadomy ogromu przygotowań, których jest bez liku przy takich wydarzeniach. Spodziewa się, że brat zacznie się wymigiwać, bo prowadząc swój gabinet i zajmując się pacjentami, ma ograniczony czas, który mógłby temu poświęcić, a sam nie zamierza na ten moment dokładać sobie zadań.
Odbudowa Londynu jest szczytnym i słusznym celem, by stolica nadal była reprezentacyjną wizytówką kraju. Każdy, kto tu przyjeżdża, powinien utożsamiać sobie to miejsce z czarodziejską mekką, a mieszkańcy powinni być dumni z bycia Anglikami. Od dnia wybuchu wojny, jak i po niefortunnym ataku meteorytów, udało się uczynić znaczne postępy i nie trzeba już przesłaniać zniszczonych kamienic kamuflującymi zaklęciami. Wiele budynków nadal wymaga odrestaurowania, lecz miasto zdaje się wyglądać coraz to bardziej przyzwoicie.
Nie trzeba długo czekać, żeby zamówione dania pojawiły się na stole. Parujące jeszcze potrawy układają się przed nimi akurat w momencie, kiedy Harland zaczyna wymieniać nazwiska czarownic, które widziałby w roli modelek. To dzięki obecności kelnera projektant nie wtrąca się od razu z wybałuszonymi oczami, tylko otwiera usta, zawieszając spojrzenie na młodszym bracie i czeka, aż obsługa zostawi ich samych.
- Travers? Chyba nie mówisz poważnie - uczepia się nazwiska lady Melisande, którą miał przyjemność poznać przed kilkoma dniami. - Wiesz, że naszła mnie nieproszona w pracowni, podsuwając jakieś wydumane oczekiwania? - Tylko odrobinę podkolorowuje ich wymianę zdań, bo słowa czarownicy, choć były propozycją i dawały mu wolną rękę, tak ton, jakim zostały rzucone, wskazywały na to, że nie zniesie ona odmowy. Bradford sięga po kieliszek napełniony winem i upija łyk, delektując się delikatną goryczką tanin.
- Pani Mericourt brzmi za to rozsądnie. Nawet jeśli nie w roli modelki, to z pewnością chciałaby wziąć udział w organizacji pokazu, w końcu to ona pełni pieczę nad Londynem i powinna mieć świadomość, że chcemy zrobić takie wydarzenie. Rozumiem, że jako organizator, pomówisz z nią? - Jest to dla niego rzecz oczywista i nie widzi tu żadnego problemu, nie mając pojęcia o łączącej (dzielącej?) tych dwoje relacji. Odstawiając kieliszek, chwyta za sztućce i zabiera się za obiad, mając szczerą nadzieję, że brat nie zarzuci go już żadną szokującą rewelacją, ryzykując potencjalne zakrztuszenie.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]10.09.24 18:20
Postanowiłem wspaniałomyślnie darować Bradfordowi opowieść o mojej przemianie z wenusjańskiego drapieżnika w lubującego się w subtelności romantyka; w zasadzie nie była to przecież żadna przemiana, raczej zrzucenie maski, którą od wielu lat przywdziewałem, próbując wpasować się w zewnętrzne oczekiwania. Niewiele osób znało moją prawdziwą naturę, pewną wrażliwość, jakiej nie wypadało okazywać mi zarówno jako mężczyźnie, mężowi, jak i szlachcicowi. Owszem, Bradford był powiernikiem wielu moich sekretów, znał większą część ukrytego mnie, ale pewne rzeczy pragnąłem zachować dla siebie. Czasami łatwiej było być po prostu tym mniej pokornym bratem, bo odgrywanie tej roli nie wymagało ode mnie większego trudu; przychodziło mi z naturalnością i łatwością, do których się przyzwyczaiłem i które z biegiem czasu po prostu ze mną pozostały.
- Prasą? - zapytałem, wyłaniając z tego mrowia zupełnie nieciekawych rzeczy – od czego jest w końcu służba i pieniądze? - to, co wydawało mi się najbardziej interesujące. - Z przyjemnością zajmę się prasą i udzielę wszelkich niezbędnych wywiadów – zapewniłem go, widząc już oczami wyobraźni swoje zdjęcie na pierwszej stronie ogólnokrajowej gazety. W końcu zasługiwałem na to jak nikt inny, no, może poza właśnie Bradfordem, ale skoro on zrzucał na mnie ten obowiązek, to widocznie nie zależało mu na uśmiechaniu się z okładki do tysięcy czarownic.
W sumie w tej chwili był chyba zbyt zajęty próbą przełknięcia pomysłu, którym go uraczyłem. Dobrze, że biedaczek nie zaczął jeszcze jeść. Spodziewałem się wielkiego sceptycyzmu, zwłaszcza proponując nazwisko naszego rodowego przeciwnika, ale w tym zasadzało się całe clue przedsięwzięcia, o czym nie omieszkałem go wcześniej poinformować. Widząc jednak minę brata zrozumiałem, że nie będzie łatwo go przekonać. Po prawdzie, sam nie byłem całkowicie pewien tego pomysłu; podobała mi się sama idea połączenia dwóch przeciwstawnych nazwisk i związana z tym plotkarska machina, ale nie rozważałem jeszcze wszystkich za i przeciw.
- Och, Melisande nie słynie z subtelności, mój drogi, nie musisz traktować jej oczekiwań poważnie – pocieszyłem go, powstrzymując się od braterskiego poklepania po ramieniu. Podejrzewałem, jak przebiegła ta ich rozmowa i w duchu westchnąłem na wspomnienie mojego ostatniego spotkania z dawną Rosierówną. Może jednak rodowa niechęć była nabywana również przez małżeństwo, wpisana w astrologiczne przeznaczenie i choćby nie wiadomo jak się starać, niesnaski i tak wyjdą na wierzch. - Zaszalej z nieco głębszym dekoltem i jakimiś smoczymi odwołaniami, a będzie zadowolona – dźgnąłem widelcem swoją kaczkę, sprawdzając stopień miękkości mięsa; test wypadł pomyślnie, więc zacząłem kroić ją z należytą uwagą i szacunkiem przynależnym daniu zamówionemu po francusku. Takie kaczki od razu smakują zagranicą i drożyzną. Wpakowałem do ust spory kawałek i zamruczałem cicho z zadowoleniem, zanim podjąłem rozmowę.
- Oczywiście, że pomówię z namiestniczką. Ostatnio dość często na siebie wpadamy, może to jakiś rodzaj przeznaczenia? - zastanowiłem się na głos, mierząc się po chwili z ziemniakami. Do obłędnych było im daleko, ale darmowemu jedzeniu fundowanemu przez brata nie zaglądało się w zęby. W przeszłości nie jadałem za często w Wenus, gustując w nieco innym menu, jednak niekiedy zdarzało mi się wrzucić coś na ząb; zwłaszcza w czasach, gdy dopiero rozpoczynałem swoje regularne wizyty i dość niepewnie przekraczałem progi zamkniętych komnat. Dobry posiłek i szklaneczka whisky na zachętę były wtedy nader mile widziane. - No i planuję się oświadczyć – rzuciłem jeszcze w przelocie między kęsem kaczki i ziemniaków.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]11.09.24 16:54
- Ustaleniem miejsca, dekoracjami, poczęstunkiem i gośćmi - powtarza spokojnie, gdy spotyka się z wybiórczością. - Jeśli sobie z tym nie poradzisz, prasa będzie nam nie na rękę. Nie chcesz chyba w wywiadzie przyznawać, że Dom Mody Parkinson jednak zawiódł w organizacji pokazu? - Co do tego, że z łatwością owinie sobie wokół palca redaktorkę Czarownicy, nie ma żadnych wątpliwości. Bradford jednak wolałby uniknąć świecenia oczami przed tymi, którzy trzymać ich będą za słowo, a sam nie zamierza po bracie wszystkiego poprawiać. - Zresztą, skąd u mnie te wątpliwości. Z pewnością nie okażesz się być mniej kompetentny od Odetty, prawda? - Po raz pierwszy podczas tego spotkania na twarzy Parkinsona pojawia się szeroki uśmiech, którym obdarza swojego towarzysza, czekając tylko, aż ten zacznie się wycofywać z ambitnego pomysłu.
Harlandowe lekkie podejście do lady Travers nie jest niczym zaskakującym. On z łatwością zapomina o rodzinnych niesnaskach, zwłaszcza gdy chodzi o relację prowadzoną z piękną damą. Godne pochwały jest jego optymistyczne nastawienie względem łagodzenia konfliktów. Czy dzięki niemu prowadzony od lat spór - czego tak naprawdę dotyczy, to chyba nie wie nikt, ale nie sposób się mu sprzeciwiać - ma szansę wreszcie odejść w zapomnienie? Sama Melisande przyszła do niego z podobnymi intencjami, mając na celu pojednanie ich rodzin. Naturalnie jest to tylko jeden ze skutków ubocznych jej planu, bo głównym zamiarem jest wszak jej własna prezencja i prym, jaki zamierza wieść na przyszłej scenie - no właśnie, której?
- Gdyby chodziło wyłącznie o suknię, nie stanowiłoby to żadnego problemu - mruczy cicho z pewnym westchnieniem. - Zarzuciła mnie kilkoma propozycjami, oczekując rychłej odpowiedzi, jednak nie jestem pewien, czy chcę się na to godzić. Zgadzam się, że politycznie mógłby to być dobry krok, ale wszystko wskazuje na to, że działa ona na własną rękę bez zezwolenia męża, a na to ciężko przystać. - Mówi się, że kobiety łagodzą obyczaje, czy tak będzie i w tym przypadku? Nie przyznaje się jednak bratu, że podczas tej krótkiej wymiany zdań czarownica zdążyła go zaintrygować. Zaledwie kilka minut po jej wyjściu, pospiesznie nakreślił kilka szkiców, mając w pamięci świeży obraz jej figury, a także nonszalancję gestów i bystre spojrzenie. To właśnie ono sprawiło, że jeszcze przez pewien czas czuł na sobie fantomowy ciężar. Nie, nie zamierza jej ignorować, czy nie traktować poważnie, lecz wciąż jeszcze nie zdecydował, jak się do niej odnieść.
- Przeznaczenie czy nie, warto utrzymywać z nią dobre relacje. Otrzymała Order Czaszki i Węża za wybitne zasługi wojenne, nie zachodziłbym jej za skórę - zauważa, chwyciwszy za sztućce, by zająć się wreszcie jedzeniem. Ściśnięty żołądek zaczął dawać o sobie znać.
Kaczka idealnie odchodzi od kości, a mięso wręcz rozpływa się w ustach. Idealna kompozycja faktury i smaku sprawia, że jadanie w Wenus, to czysta przyjemność. Delikatnych kęsów nie trzeba żuć, a jednak w momencie, w którym Harland mimochodem rzuca swoją rewelację, Bradford zawiesza się, mieląc przez moment, utkwiwszy spojrzenie w bracie. Ma ochotę zapytać, czy to jeden z tych jego mało śmiesznych żartów, których czasem nie łapie, gubiąc się w drobnicy niuansów, niezbyt za nim nadążając. Młodszy brat niechętnie podszedł do pierwszego ożenku, ceniąc sobie przestrzeń, jaką wraz z małżonką zachowywali. Nie cieszył się także, kiedy nestor zwrócił się do niego, podobnie jak do Bradforda, z przypomnieniem powinności, jaka dotyczy każdego z członków rodu Parkinson. Do tej pory był święcie przekonany, że prędzej sam przed kimś uklęknie, decydując się na nieszczęsną debiutantkę, z którą miałby niewiele wspólnego, niż zrobi to jego brat. Zmiana nastawienia jest prawdziwe zaskakująca i przez chwilę przyglądając się czarodziejowi próbuje dostrzec, czy unosi się kącik jego ust, by finalnie rzucić coś o dowcipie, lecz nic takiego nie następuje. Czy więc jednak…?
- Która to subtelna panna zawładnęła twoim sercem na tyle, byś zdecydował, że jednak sięgniesz po pierścionek przede mną? - pyta wreszcie, kiedy udaje mu się przełknąć przeżuwany kęs i powraca do swojego talerza, czekając na dalsze rewelacje.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]17.09.24 15:52
- Bradfordzie – westchnąłem głęboko z rozczarowaniem. Tak wzdychać potrafią jedynie młodsi bracia, których los obdarzył tymi starszymi, będącymi do bólu odpowiedzialnym i nieprzejednanymi. - Ustaleniem miejsca, dekoracjami, poczęstunkiem i gośćmi – powtórzyłem jednak za nim, powstrzymując się od skrzyżowania ze sobą palców. - To ustalone – uśmiechnąłem się. Później będę się martwił tymi głupimi szczegółami, w końcu nie mogło być nic trudnego w zamówieniu paru babeczek na poczęstunek i wywieszeniu kilku ozdobnych girland. A miejsce? Gruzy spopielonego Londynu! Modelki kroczące po rumowiskach! Kurz i pył ulatujący w powietrze przy każdym kroku! Ta wizja roztaczająca się w moich myślach wywołała dreszcz ekscytacji, którą rozsądnie postanowiłem na razie nie dzielić się z bratem. Miałem przeczucie, że niekoniecznie spodobałaby mu się ta artystyczna strona całego przedsięwzięcia.
- Jej mężem jest Travers – przypomniałem mu, dziabiąc kawałek kaczki, a potem zupełnie nieelegancko wycelowałem widelcem w Bradforda, niczym wytrawny polityk prezentujący coś na mapie. - Jeśli Melisande robi coś przeciwko niemu lub bez jego zgody, działa to na naszą korzyść. Bądź dobrym Parkinsonem i daj tej kobiecie to, czego potrzebuje. No, może nie dosłownie wszystko – znów się uśmiechnąłem, tym razem przywołując na twarz lekko złośliwy, dwuznaczny uśmieszek. W rzeczy samej lepiej było pozwolić żonie kopać doły pod mężem, niż samemu angażować się w rodowe boje i potyczki. Jakkolwiek nie miałem nic przeciwko zacieśnianiu naszych kontaktów z Traversami, dziwnym zbiegiem okoliczności wolałem robić to z ichniejszą płcią piękną. A już zwłaszcza taką, która była zewnętrznym nabytkiem, nie zaś krwią z krwi; nigdy nie wiadomo, jaka trucizna płynie w żyłach żeglarzy.
Chwilę mi zajęło zorientowanie się, że Bradford błyskawicznie zmienił temat na namiestniczkę.
Kaczka nagle zaczęła smakować jak boska ambrozja, gdy tylko sobie uświadomiłem minę mojej słodkiej Miu, kiedy zobaczy mnie stojącego na progu z zaproszeniem na pokaz... Na samą myśl zachciało mi się szczerze roześmiać, ale brat chyba nie zrozumiałby tej nagłej wesołości i zażądał niepotrzebnych wyjaśnień. Przełknąłem więc jedzenie, kiwając potakująco głową. Roztrząsanie teraz mojej przeszłości zniszczyłoby iście sielankową, rodzinną atmosferę, a tego starałem się uniknąć. Musiałem jednak przyznać, że na moje matrymonialne ogłoszenie zareagował całkiem przyzwoicie; nie opluł mnie winem, nie zakrztusił się i nie wybałuszył oczu. Za to ostatnie byłem mu szczególnie wdzięczny, bo doprawdy, wyglądałby wtedy komicznie i nigdy nie mógłbym zapomnieć tego widoku.
- Dlaczego zakładasz, że któraś skradła moje serce? - zapytałem, imitując lekkie obruszenie, jakby sama myśl o tym, że jakaś dama mogłaby mną zawładnąć, godziła w moją męską dumę. Bradford znał mnie jednak zbyt dobrze, aby dać się nabrać; w końcu doskonale wiedział, jak nieszczęśliwy byłem w pierwszym małżeństwie i że kolejny potencjalny mariaż rozważałem jedynie w kategoriach prawdziwego uczucia. Co prawda nigdy mu nie mówiłem wprost, że mimo swojej rozpustnej reputacji byłem również beznadziejnym romantykiem, ale hej, był przecież moim bratem. Bracia wiedzą takie rzeczy, zwłaszcza gdy bez zapowiedzi wchodzą do pokoju i zastają nas zaczytanych z babskim romansidłem w rękach.
- Ale tak – przyznałem w końcu, gdy już niebezpiecznie długo przedłużałem chwilę niepewności między nami, wybierając sobie ten moment na rozszarpanie widelcem resztki kaczki i wpakowanie jej do ust. Brad jadł zdecydowanie wolniej, mniejszymi kęsami. Spryciarz, może jednak przewiduje dzisiaj krztuszenie i nie chce, by kaczka utknęła mu w przełyku. - Zakochałem się. - No jeśli teraz nie trafi go piorun zaskoczenia, to już nie wiem. - W Elvirze. - Stuknąłem sztućcami o talerz i wyprostowałem się na krześle, przyjmując bojowo-defensywną pozycję, gotów bronić swojego postanowienia za wszelką cenę. Nie przewidywałem raczej większych protestów, byłem dorosły i miałem swoje życie, lecz właśnie to życie nauczyło mnie też, aby być przygotowanym na wszystko. - Naszej kuzynce Elvirze – uściśliłem jeszcze nieco wyzywającym tonem, mierząc brata długim spojrzeniem. Częściowo prowokującym, częściowo zaniepokojonym tym, że naprawdę mógłby się zakrztusić, a wtedy musiałbym go ratować i to najlepiej w taki sposób, by nie wypluł kaczki na swoją koszulę i jej nie zabrudził.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]13.10.24 12:27
O tym, że Parkinsonowie istnieją po to, by dawać kobietom to, czego pragną, doskonale zdaje sobie sprawę. Czy to nie one są w większości ich klientkami, co sprawia, że to przed nimi się gimnastykują, podsuwając coraz to lepsze oferty, by zaskarbić sobie ich uznanie oraz zaufanie? Czy nie uczono ich wychodzić naprzeciw ich oczekiwaniom, spełniać marzenia, także te, o których same jeszcze nie wiedzą? Nie dosłownie wszystko, pada w podkreśleniu i to na tę uwagę Bradford unosi znów jedną brew, przesuwając wzrokiem po twarzy młodszego.
- Ma w sobie wystarczająco wiele buty, by nazwać ją już typowym Traversem, zupełnie jakby od zawsze przygotowywała się do tej roli. - A przynajmniej takie wrażenie sprawiała, pojawiając się w Domu Mody, z uniesionym dumnie podbródkiem i wyzywającym spojrzeniem rzucając kolejne zawoalowane argumenty, które wedle jej oczekiwań powinien przyjąć. - Mówisz, że nie dosłownie wszystko, jakbyś ją lepiej znał. Jakie są jej ukryte motywy? - Za bardzo przykuł jego uwagę, by ot tak wymigać się teraz od potencjalnie istotnych informacji.
Skinięcie głowy w temacie namiestniczki jest wystarczającym gestem, by ukrócić tu zainteresowanie Bradforda. Nie ma on pojęcia o tym, co łączy tych dwojga, a więc nie doszukuje się też drugiego dna. Kiedy jednak przeczesuje pamięć w poszukiwaniu kolejnych dam, które mogłyby przyczynić się do rozpromowania wydarzenia i przyciągnięcia spojrzeń czarodziejów, na myśl wnika drobna sylwetka arystokratki.
- Powiedz mi proszę, co sądzisz o lady Primrose Burke? - pyta dość mimochodem, nawiązując jeszcze do czarownic, które miałyby reprezentować Dom Mody. Ma w tym jednak własny interes, bo młoda czarownica zdarza się zaprzątać jego myśli, powracać uporczywie, gdy najmniej się tego spodziewa. - Czy zdecyduje się także podjąć naszego projektu? - Naszego, bo skoro pokaz ma być sygnowany nazwiskiem Parkinson, musi także wziąć za niego odpowiedzialność. Zaangażowanie Harlanda, promieniujące od niego radość oraz zapał, mogą świadczyć o tym, że nie cofnie się od przed niczym, by swój plan wprowadzić w życie. Zbyt wiele razy dał się poznać jako nieustępliwy (niekiedy w swej głupocie), więc i teraz, gdy po kilkukrotnym podkreśleniu obowiązków, nadal obstaje przy swoim, należy wziąć go pod uwagę. Jak wiele będzie wymagał przy tym pomocy?
Pada retoryczne pytanie, a krawiec pozwala sobie nie unieść brwi powątpiewająco. Ma do czynienia z własnym bratem, beznadziejnym romantykiem, który potrafi sypnąć dziesiątkami komplementów w stronę dowolnej spódniczki, odnajdując weń prawdziwe, nawet te niedostrzegalne na pierwszy rzut oka perełki. Tyle że nawet on, pomimo miękkości serca i skłonności do rozpływania się pod pięknem, nie postawiłby wszystkiego na jedną kartę; nie żeniłby się, gdyby nie musiał. Chyba…
- Może nie skradła, ale najwidoczniej ofiarowałeś jej je sam - sięga po żartobliwy ton, widząc malujące się na twarzy brata przejęcie. Cisza jest wymowna i aż zmusza Bradforda, by zaczął żałować swojego ironicznego nastawienia. Co, jeśli uzdrowiciel rzeczywiście się zmienił? Harland może mieć wiele dziwnych pomysłów, specyficzne nastawienie do życia i równie specyficzne maniery, jednak nie jest kłamcą. Wszystko, co myśli i co czuje, jest prawdziwe, pochodzące z głębi jego serca. Jak się śmieje, to głośno i szczerze, a gdy oburza, nie kryje złości. Wychodzi więc na to, że miłość traktuje wedle tych samych zasad, skoro przed miesiącem nie wspominał o swojej potencjalnej wybrance nawet słowem, dziś zaś oznajmia, że chce się żenić.
- Elvira z Multonów? - ściąga ciemne brwi, przywodząc przed oczy wyobraźni sylwetkę jasnowłosej czarownicy, z którą to Harland miał więcej styczności za ich czasów szkolnych. Majaczy się gdzieś w pamięci, będąc postacią żwawą, nierzadko prowokacyjną, o cechach charakterystycznych dla osób wywodzących się z Domu Węża. Nie ma w jego głosie skrajnego oburzenia, czy zaskoczenia. Jakiekolwiek nazwisko by tu nie padło - może poza jakąś mężatką - ciekaw jest czarownicy obdarzonej przymiotami, w których zakochał się sam Harland. - Masz już upatrzoną datę ślubu? Daj mi wcześniej znać, żebym zdążył złożyć zamówienie na materiały. - Męska dłoń sięga po kieliszek z winem. - Czy ona nie jest już starą panną? - pyta nagle, gdy przypomina mu się, że musi być w wieku młodszego Parkinsona, co dla kobiety jest dość późnym momentem na ożenek.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]19.10.24 18:29
Zadane przez brata pytanie sprawiło, że na moment zmarszczyłem brwi, poważnie zastanawiając się nad odpowiedzią. W pierwszym odruchu chciałem zaprotestować, że Melisande nie jest typem osoby mającej ukryte motywy, szybko jednak się zreflektowałem, że całkowicie mijałbym się z prawdą. Chciałbym, aby moja przyjaciółka nie miała nic do ukrycia, żebym mógł czytać z niej jak z otwartej księgi i żebym wiedział w s z y s t k o na jej temat; chciałem tego w zasadzie w odniesieniu do każdej kobiety, do każdej osoby, która z jakiegoś powodu była mi bliska. Nie oznaczało to jednak, że pragnienie automatycznie stawało się rzeczywistością. Lady – niestety – Travers faktycznie mogła mieć swoje powody, aby przyjść do Bradforda, wybierając osobę o nazwisku z drugiej strony barykady, nie zaś do kogoś z przyjaźniejszej listy znajomych. Czy oni w ogóle byli znajomymi? Nie miałem jednak pomysłu, co było tym powodem.
- Nie wiem, co nią kieruje – powiedziałem więc zgodnie z prawdą, chociaż z lekką niefrasobliwością w głosie. Mogłem nie znać jej powodów, ale wciąż była we mnie wiotka nić zaufania do niej, która pozwalała mi przejść nad tym do porządku dziennego. - Ale cokolwiek knuje, nie powinno nam zaszkodzić. Znam ją trochę czasu. Z rezerwatu smoków, przyjęć, prywatnych rozmów. Może bywa trochę szalona, w końcu kto wychodzi za Traversa, ale pamiętaj, że jest też Rosierem i ma głowę na karku. - Wzruszyłem ramionami, nie mogąc odpowiedzieć bratu bardziej szczegółowo na jego pytanie. Mogłem co prawda napisać do Melisande z prośbą o wyjaśnienia, ale to zrodziłoby kolejne pytania. Poza tym o wiele bardziej zainteresowała mnie kolejna kwestia podjęta przez Bradforda. Moje brwi podjechały wysoko w górę, gdy nie udało mi się zapanować nad nagłym zaskoczeniem.
- Chcesz zaangażować Primrose? - upewniłem się. Oczywiście pamiętałem o jej wizycie w pracowni, ale nie sądziłem, że dla Bradforda będzie to preludium do wciągnięcia jej w nasz projekt. Spojrzałem na brata z niekrytą podejrzliwością, zapominając o kaczce i kieliszku z alkoholem. - Byłaby to niewątpliwie przyjemna i odświeżająca odmiana. - Lady Burke zdecydowanie różniła się od większości szlachcianek, mogłaby więc wzbudzić poważne zainteresowanie samym faktem udziału w takim przedsięwzięciu. Mimo wszystko jednak nie sądziłem, że stanie się dla mojego brata tak naturalną opcją w wyborze ambasadorki naszych strojów.
- Widzę ją w roli dyskutantki, teoretyczki zmieniającej świat, nie zaś kogoś wystawiającego się na widok publiczny i bezpośrednią ocenę obserwatorów. - Dodałem ostrożnie. Może Bradford dostrzegł w niej coś, co mi umykało? Może mój obraz Prim był zafałszowany i w rzeczywistości była to pełna animuszu, ekscentryczna dziewczyna? - Czyżby wasze ostatnie spotkanie zakończyło się czymś konkretniejszym niż zdjęcie z niej miary? - zapytałem wciąż z lekkim zdziwieniem, ale i z wyraźnie brzmiącą podejrzliwością. Idąc tutaj byłem pewny, że to ja zaskoczę Brada i stanę się główną atrakcją wieczoru, tymczasem mój starszy brat postanowił całkiem zręcznie odbić piłeczkę. W tym wszystkim moje ogłoszenie ślubu stawało się nieco mniej szokujące. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy sam z własnej woli wspomniał o jakiejś kobiecie i to budziło we mnie pewien... niepokój.
- Elvirą z Parkinsonów – poprawiłem go natychmiast, postanawiając zignorować wszelkie potencjalne westchnienia, parsknięcia i przewracanie oczami. Byłem świadom, że tylko ja uparcie uważałem swoją przyszłą narzeczoną za pełnoprawnego członka naszej rodziny, ale nie zamierzałem się też z tym ukrywać. Płynęła w niej szlachecka krew, nieco rozrzedzona, lecz temu właśnie zamierzałem zaradzić. - Zawsze była wyjątkowa, a teraz, gdy nie dzieli nas przepaść mojego nieudanego małżeństwa... - zawiesiłem głos, bawiąc się pierścieniem na palcu i uświadamiając sobie nagle coś nowego. Myśl o ślubie z Elvirą była ekscytująca, ale jednocześnie rodziła niepewność, której nie potrafiłem zignorować. Znałem ją przecież od lat, a jednak wiedziałem, że teraz w dorosłym życiu, stała się kimś zupełnie innym; sam zapewniałem ją o tym, że jest dla mnie ważna niezależnie od swojej przeszłości i tego, kim jest. Niepewność nie wynikała więc z obaw o Elvirę; bałem się tego, czy ona zaakceptuje mnie takiego, jakim byłem. Nie byłem jednak jeszcze gotowy, aby podzielić się tym z bratem a tym bardziej z nią samą.
- Starą panną – prychnąłem pod nosem. - Jeśli tak nazywasz kobietę wiernie czekają na swoją najlepszą matrymonialną opcję, to owszem – burknąłem, zapamiętując jednak, by uczulić tego gruboskórnego troglodytę, że pewnych rzeczy o kobietach nie powinno się wypowiadać na głos niezależnie od ich społecznego statusu. - Najpierw się muszę oświadczyć, potem będę ustalał datę ślubu – przypomniałem mu – chociaż gdyby to zależało ode mnie, wyszedłbym stąd i porwał ją prosto przed urzędnika, by jak najszybciej przypieczętować małżeństwo. - Przemknęło mi przez myśl, czy nasza przyszłość będzie wyglądać tak, jak sobie to wyobrażałem. Czy to, że ją kochałem, tak jak naprawdę powinno się kochać, wystarczy? - Jednakże – urwałem i odchrząknąłem – byłbym wdzięczny, gdybyś w razie pewnych... komplikacji, wstawił się za mną u naszej rodziny. - Spojrzałem na niego wymownie, oczekując, że domyśli się, co zawisło w powietrzu niewypowiedziane na głos.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]22.10.24 8:29
Wątpliwości Bradforda zostają potwierdzone słowami Harlanda. Melisande - niestety - Travers jest czarownicą szaloną, acz z głową na karku, a te mogą być niebezpieczne. Ściąga ciemne brwi, jak to ma w zwyczaju, usilnie się nad czymś zastanawiając.
- W porządku, pomówię z nią - godzi się wreszcie, przekonany argumentami. Choć brat mógłby nieco rozminąć się w kwestii oceny czarownicy, tak nie oszukałby go, nie mając w tym żadnego interesu. Melisande przez większość swojego życia była Rosierem, częściowo nadal jeszcze doń należąc. Warto podjąć ryzyko i sprawdzić, czy to gra warta świeczki.
Zaskoczenie Harlanda nie jest niczym zadziwiającym. Spodziewa się go i tylko czeka, aż posypią się argumenty przeciwne zaangażowaniu młodej czarownicy do tego projektu.
- Lady Burke zgłosiła się do mnie z prośbą o całkowite odświeżenie garderoby. Spodziewam się, że może być zmęczona ciągłym porównywaniem do innych, barwnych ptaków towarzystwa - stara się zachowywać spokojny ton, choć na to stwierdzenie momentalnie wyczuwa w sobie pewien sprzeciw. Wrona, którą mianowała ją Czarownica, skupiła się wyłącznie na powierzchowności, zresztą tak, jak to ma w zwyczaju, jednak Primrose ma w sobie znacznie więcej, niż buzia o bystrym spojrzeniu i warstwa ciężkich, czarnych tkanin. - I to prawda, rozmawialiśmy całkiem niedawno, wcale nie o sukniach. Okazało się, że ma ona predyspozycje, by stać się wytrawną szermierką. - Przez twarz czarodzieja przemyka cień zagadkowego uśmiechu. W ostatnim czasie pojedynki toczył wyłącznie z bratem i kuzynami, wcześniej głównie z żoną. Niewielu uznałoby mierzenie do siebie szpadą za romantyczne, lecz on był zachwycony, tym bardziej ciesząc się, że miał do czynienia z przeciwnikiem równym sobie. - Masz rację, to dyskutantka, która chce zmienić świat, co jest tym bardziej zadziwiające, że kobieta w jej wieku może wykazać się roztropnością. - Na palcach jednej ręki jest w stanie policzyć czarownice, które potrafiły go tak urzec. Inną sprawą jest też to, że nie dostają one przestrzeni, by się w pełni rozwinąć. Panie potrafią być ambitne, rzeczywistość trudna i nie zawsze im przychylna. - Sądzę, że jeśli jej trochę pomóc, olśni całe towarzystwo i stanie się prawdziwą perłą. - Mimo iż nie uważa się za wielkiego artystę, czy wizjonera, sztuka jest istotną częścią jego życia i tym chętniej zobaczyłby ją podczas pokazu w roli ambasadorki.
Łapanie za słówka i peany na cześć ukochanej wcale Bradforda nie ruszają. Słucha brata bez słowa, czekając, czy w tym wszystkim urodzi się jakaś prośba, czy też jest to wyłącznie chęć podzielenia się rosnącym uczuciem. To drugie może od razu wykreślić, bo choć zawsze trzymali się ze sobą blisko, tak zwierzanie z podobnych emocji leży poza strefą komfortu, przynajmniej dla starszego Parkinsona.
- Jesteś niepoważny - kwituje krótko, odkładając sztućce i ze ściągniętymi brwiami spogląda na brata. Nie przyczepia się nazwiska, ani rozrzedzona krew. Nie widzi problemu w jej pracy, ani usposobieniu. Problem stanowi pośpiech. - Rozumiem, że chcesz kuć żelazo, póki gorące, ale uważaj, by nie doszło do tego zbyt szybko. Jeszcze oskarżą cię o jej zhańbienie, kiedy zaraz się okaże, że powodem ślubu jest niechęć do posiadania dziecka z nieprawego łoża. - Czy ktokolwiek zadawałby pytania, widząc, że wybranka Harlanda jest już starą panną? Ludzie potrzebują plotek do ubarwiania sobie dnia codziennego. Poszukują sensacji, żyją cudzym życiem, byleby nie zajmować się własnym. Ślub wdowca pełnego zalet z kobietą o niższym stanie, może być uznany za fanaberię, lub podstęp spragnionej fortuny czarownicy. Jeśli do tego wszystkiego dojdzie dziecko, to będzie woda na plotkarski młyn. - Niemniej tak - zawiesza głos z lekkim westchnieniem, a na twarzy krawca pojawia się uśmiech. - Jeśli okaże się, że rzeczywiście jesteście sobie przeznaczeni, a wasza miłość wielka i nieskończona, to wstawię się za tobą u wuja. - Choćby stale dzieliły ich niesnaski, przytyki, westchnienia i wywracanie oczu, to przecież są braćmi. Bradford zamierza stać za nim murem, potwierdzając łączącą ich więź, lecz zamierza też dbać o to, by podejmowane przez niego decyzje wiązały się z rozsądkiem, nie zaś gorącą i ulotną myślą. - Swoją drogą, dawno Elviry nie widziałem. Jak ona się miewa? - pyta, powracając do swojego talerza. - Pamiętam, że chciała zostać uzdrowicielką, ale czy nadal pracuje w zawodzie? I czy uświadomiłeś ją, że po ślubie będzie musiała ją porzucić? - Szlachetnie urodzone czarownice nie mogą wykonywać pracy zarobkowej. Rozrywka, pasja, czy bezinteresowna pomoc najbliższym, jak najbardziej pasują, jednak posiadanie własnego gabinetu, lub - co gorsza - posada w Mungu, spotkają się ze zdecydowanym sprzeciwem nestora.
Bradford Parkinson
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12418-bradford-duncan-parkinson https://www.morsmordre.net/t12434-feronia#382499 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12507-skrytka-bankowa-nr-2652#385063 https://www.morsmordre.net/t12435-bradford-parkinson#382513

Strona 10 z 11 Previous  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Next

Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach