Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Część restauracyjna
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
|nie jedz! sesje mnie nadgryzły
Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy Thomas przypomniał mi o kolacji. Gdyby zrobił to bardziej natrętnie i stanowczo, brzmiałby jak Fredrick. Gdyby zaczął mi prawić... W sumie i tak odezwał się we mnie sentymentalny diabełek, który najchętniej podyskutowałby na temat rozpoczynania kolacji od pożywnych dań. Z drugiej strony stała Cynka z założonymi rękoma i stanowczo patrzyła prosto na naszą spiskową dwójkę. Ona wiedziała, że należy zdrowo się odżywiać, mimo posiadania pewnych obsesji.
– Ależ oczywiście – odparłam, robiąc grzeczną minkę i zamawiając pierwsze lepsze dania z menu. Tylko takie, by przypadkiem nie przepłacił za tę kolację. Nie wypadało, zwłaszcza że byłam tu tylko dzięki swej dobroci serca, a za tę nie powinnam pobierać jakichkolwiek opłat.
– I dla mnie również Ognistą – dodałam jeszcze obojętnie. Jakoś szczególnie nie przepadałam za alkoholem, o ile ten nie był dodatkiem do ciasta, aczkolwiek nigdy nim nie gardziłam. Nie miałam jednak swoich ulubionych alkoholi, ani tych nielubianych. Chyba że ewentualnie te nielegalne, przez które liczba pacjentów się powiększała.
– Pewnie przez to ciągłe powtarzanie staję się nudna... – zasugerowałam rozbawiona, szczerze wątpiąc w taką kolejność rzeczy. Czyż za każdym razem nie napomykałam tego w innych okolicznościach? Z innym uśmiechem na twarzy? Z innym grymasem bólu na twarzy pacjenta? I czasem wręczając słodki kawałek ciasta? Powinnam przystopować z tym myśleniem o słodkościach, bo niedługo naprawdę powiększę swój rozmiar trzykrotnie i nikt mnie nie zaprosi na bal sylwestrowy.
– Ależ oczywiście, że nie uznam jego talentu! Ja tu jestem doskonała! – zaśmiałam się, oczywiście żartując. W takich przypadkach w sumie bardziej poszerzałam swoją wiedzę na temat wypieków. Książki nie mogły mi wszystkiego przekazać. Tajnych składników, na przykład.
Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy Thomas przypomniał mi o kolacji. Gdyby zrobił to bardziej natrętnie i stanowczo, brzmiałby jak Fredrick. Gdyby zaczął mi prawić... W sumie i tak odezwał się we mnie sentymentalny diabełek, który najchętniej podyskutowałby na temat rozpoczynania kolacji od pożywnych dań. Z drugiej strony stała Cynka z założonymi rękoma i stanowczo patrzyła prosto na naszą spiskową dwójkę. Ona wiedziała, że należy zdrowo się odżywiać, mimo posiadania pewnych obsesji.
– Ależ oczywiście – odparłam, robiąc grzeczną minkę i zamawiając pierwsze lepsze dania z menu. Tylko takie, by przypadkiem nie przepłacił za tę kolację. Nie wypadało, zwłaszcza że byłam tu tylko dzięki swej dobroci serca, a za tę nie powinnam pobierać jakichkolwiek opłat.
– I dla mnie również Ognistą – dodałam jeszcze obojętnie. Jakoś szczególnie nie przepadałam za alkoholem, o ile ten nie był dodatkiem do ciasta, aczkolwiek nigdy nim nie gardziłam. Nie miałam jednak swoich ulubionych alkoholi, ani tych nielubianych. Chyba że ewentualnie te nielegalne, przez które liczba pacjentów się powiększała.
– Pewnie przez to ciągłe powtarzanie staję się nudna... – zasugerowałam rozbawiona, szczerze wątpiąc w taką kolejność rzeczy. Czyż za każdym razem nie napomykałam tego w innych okolicznościach? Z innym uśmiechem na twarzy? Z innym grymasem bólu na twarzy pacjenta? I czasem wręczając słodki kawałek ciasta? Powinnam przystopować z tym myśleniem o słodkościach, bo niedługo naprawdę powiększę swój rozmiar trzykrotnie i nikt mnie nie zaprosi na bal sylwestrowy.
– Ależ oczywiście, że nie uznam jego talentu! Ja tu jestem doskonała! – zaśmiałam się, oczywiście żartując. W takich przypadkach w sumie bardziej poszerzałam swoją wiedzę na temat wypieków. Książki nie mogły mi wszystkiego przekazać. Tajnych składników, na przykład.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnął się z lekko skrywaną ulgą, że nie wyjdzie przed kelnerami na dziwoląga, który najpierw je deser, a dopiero potem kolację. Nie żeby był jakimś sztywniakiem, ale znali go w tej restauracji i zawsze robił nienaganne wrażenie, więc ucieszył się, że dziewczyna zamówiła najpierw coś normalnego. Co do pieniędzy, nie musiała się tym przejmować. On płacił i nie przejmowałby się, gdyby zamówiła najbardziej drogie danie tutaj.
On dla siebie wziął jedno z droższych dań, bo już zdążył się przekonać w swoim żywocie, że zwykle im droższe tym lepsze. Może nie zawsze, ale bardzo często spotykał tę zależność. Dlatego wolał nie eksperymentować z tańszymi daniami, przekonany że nie będą mu smakować. Teoretycznie to bardzo dobra restauracja, więc wszystko powinno być wyśmienite, ale przecież zawsze znajdzie się coś, co nie będzie odpowiadać.
- O tak, jesteś tak nudna, że aż zaprosiłem cię na kolację - powiedział ironicznie z delikatnym uśmiechem. Bardzo lubił kobietę i spędzanie z nią czasu zaliczał do jak najbardziej udanych, więc jej słowa były dla niego absurdalne. Kiedy kelner podał im napoje, wzniósł toast podnosząc szklankę. - Wznieśmy toast za nasze spotkanie i oby było ich więcej.
Nie miałby nic przeciwko, gdyby częściej się spotykali. Podobała mu się. Ładna, inteligentna i oczywiście dobra zważywszy na jej pracę. Podziwiał magomedyków za ich umiejętności i chęć niesienia pomocy rannym. On na swój sposób również pomagał, ale w kwestiach bezpieczeństwa.
- Nie wątpię w twą doskonałość, moja pani - powiedział łagodnie i z uśmiechem. Lubił być takim dżentelmenem w każdym calu, który jednak czasami łamie reguły na rzecz dobrej zabawy.
- W każdym razie... powiedz mi, jak to się stało, że zostałaś uzdrowicielką? - zapytał wprost ciekawy jej pobudek. Każdy jakieś miał, a czarodzieje pomagający innym już zdecydowanie. Przez czas, kiedy go leczyła mógł się o niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Nie wiedział jednak takich podstawowych, dlaczego więc nie zapytać?
On dla siebie wziął jedno z droższych dań, bo już zdążył się przekonać w swoim żywocie, że zwykle im droższe tym lepsze. Może nie zawsze, ale bardzo często spotykał tę zależność. Dlatego wolał nie eksperymentować z tańszymi daniami, przekonany że nie będą mu smakować. Teoretycznie to bardzo dobra restauracja, więc wszystko powinno być wyśmienite, ale przecież zawsze znajdzie się coś, co nie będzie odpowiadać.
- O tak, jesteś tak nudna, że aż zaprosiłem cię na kolację - powiedział ironicznie z delikatnym uśmiechem. Bardzo lubił kobietę i spędzanie z nią czasu zaliczał do jak najbardziej udanych, więc jej słowa były dla niego absurdalne. Kiedy kelner podał im napoje, wzniósł toast podnosząc szklankę. - Wznieśmy toast za nasze spotkanie i oby było ich więcej.
Nie miałby nic przeciwko, gdyby częściej się spotykali. Podobała mu się. Ładna, inteligentna i oczywiście dobra zważywszy na jej pracę. Podziwiał magomedyków za ich umiejętności i chęć niesienia pomocy rannym. On na swój sposób również pomagał, ale w kwestiach bezpieczeństwa.
- Nie wątpię w twą doskonałość, moja pani - powiedział łagodnie i z uśmiechem. Lubił być takim dżentelmenem w każdym calu, który jednak czasami łamie reguły na rzecz dobrej zabawy.
- W każdym razie... powiedz mi, jak to się stało, że zostałaś uzdrowicielką? - zapytał wprost ciekawy jej pobudek. Każdy jakieś miał, a czarodzieje pomagający innym już zdecydowanie. Przez czas, kiedy go leczyła mógł się o niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Nie wiedział jednak takich podstawowych, dlaczego więc nie zapytać?
Gość
Gość
Zaśmiałam się z powodu wizji Cynki, która jest nudna tak bardzo, że z powodu fascynacji tą nudą, a może bardziej z litości, zostaje zapraszana na kolacje do tak luksusowych miejsc jak to. Wizja zdecydowanie niezwykle absurdalna zważywszy na mój nieco nadpobudliwy charakter i mus bycia niemal non stop w ruchu, a jeszcze kiedy rozbrzmiewały wokół skoczne jazzowe dźwięki... Nie istniała siła, która powstrzymałaby mnie wtedy przed skakaniem po parkiecie.
– Za nasze spotkanie – powtórzyłam, unosząc szklankę nieznacznie w górę, by zaraz umoczyć swe wargi w ognistej whisky. Niemal natychmiast poczułam jak rozgrzewa mnie ona od środka, zaś jakaś dobra duszyczka w mojej głowie przypomniała mi o tym, bym nie piła za wiele, bo to groziło dosyć szybkiemu upojeniu, w trakcie którego, cóż, byłam raczej zdolna do wszystkiego. Nie miałam zbyt wielu okazji, by się przekonać o skutkach rozrabiania podchmielonej Cynki.
Skinęłam głową z wdzięcznością, kiedy usłyszałam kolejny komplement, i uśmiechnęłam się szeroko, mimo że w jakimś stopniu nadal mnie to peszyło. Miałam ochotę wyrywać się do przodu, by przeczyć swej idealnej osobie, ale zaniechałam. Mężczyzna istniał po to, by kobietę komplementować – tak zwykł mi powtarzać Fredrick, kiedy ciskałam w niego poduszką, słysząc jakiekolwiek słowa uwielbienia. Thomas miał to szczęście, że nie dostał jeszcze żadną poduszką z mojej strony, aczkolwiek prosił się o kilka ciosów – na tę myśl uśmiechnęłam się leniwie. Ja to też miałam tę głowę taką... zapewne to wina Deimosa.
– Jak zostałam uzdrowicielką? – zapytałam wdzięczna za skierowanie mych myśli w innym kierunku. – Myślę, że to miało już początki w czasie, kiedy mój ojciec zachorował na śmiertelną chorobę. Byłam wtedy dzieckiem, więc musiało to jakoś na mnie wpłynąć, zwłaszcza, że zawsze bardziej wolałam ojca od matki... Kiedy ja byłam urwisem numer jeden w naszym domu, to tato był tym numerem dwa... – przyznałam, wywracając oczy. Wychodziły wszelkie prawdy o tym, iż byłam nieokiełznana od małego.
– Potem, kiedy już miałam zdawać ostatnie egzaminy... mniej więcej w tym okresie, zmarła moja matka w wypadku samochodowym – przyznałam bez cienia smutku czy rozpaczy. Tęskniłam za nimi, ale życie toczyło się dalej. – Nie wiedziałam po szkole, co ze sobą począć. Zostałam sama, więc zdecydowałam się wyruszyć w podróż a miotle na południe, po centralnej Europie, którą to fascynował się mój ojciec, i tam zetknęłam się z konsekwencjami drugiej wojny światowej... Myślę, że to szczególnie pozwoliło podjąć mi tę decyzję. W ten sposób mogłam pomagać tym, których dotknęło nieszczęście. Jestem jedną z tych osób, które chciałyby zbawić świat – przyznałam, wzruszając przepraszająco ramionami. Myślę jednak, że właśnie między innymi to we mnie go urzekało na tyle, by zapraszać mnie gdziekolwiek i rozmawiać z moją interesującą osobą.
– Za nasze spotkanie – powtórzyłam, unosząc szklankę nieznacznie w górę, by zaraz umoczyć swe wargi w ognistej whisky. Niemal natychmiast poczułam jak rozgrzewa mnie ona od środka, zaś jakaś dobra duszyczka w mojej głowie przypomniała mi o tym, bym nie piła za wiele, bo to groziło dosyć szybkiemu upojeniu, w trakcie którego, cóż, byłam raczej zdolna do wszystkiego. Nie miałam zbyt wielu okazji, by się przekonać o skutkach rozrabiania podchmielonej Cynki.
Skinęłam głową z wdzięcznością, kiedy usłyszałam kolejny komplement, i uśmiechnęłam się szeroko, mimo że w jakimś stopniu nadal mnie to peszyło. Miałam ochotę wyrywać się do przodu, by przeczyć swej idealnej osobie, ale zaniechałam. Mężczyzna istniał po to, by kobietę komplementować – tak zwykł mi powtarzać Fredrick, kiedy ciskałam w niego poduszką, słysząc jakiekolwiek słowa uwielbienia. Thomas miał to szczęście, że nie dostał jeszcze żadną poduszką z mojej strony, aczkolwiek prosił się o kilka ciosów – na tę myśl uśmiechnęłam się leniwie. Ja to też miałam tę głowę taką... zapewne to wina Deimosa.
– Jak zostałam uzdrowicielką? – zapytałam wdzięczna za skierowanie mych myśli w innym kierunku. – Myślę, że to miało już początki w czasie, kiedy mój ojciec zachorował na śmiertelną chorobę. Byłam wtedy dzieckiem, więc musiało to jakoś na mnie wpłynąć, zwłaszcza, że zawsze bardziej wolałam ojca od matki... Kiedy ja byłam urwisem numer jeden w naszym domu, to tato był tym numerem dwa... – przyznałam, wywracając oczy. Wychodziły wszelkie prawdy o tym, iż byłam nieokiełznana od małego.
– Potem, kiedy już miałam zdawać ostatnie egzaminy... mniej więcej w tym okresie, zmarła moja matka w wypadku samochodowym – przyznałam bez cienia smutku czy rozpaczy. Tęskniłam za nimi, ale życie toczyło się dalej. – Nie wiedziałam po szkole, co ze sobą począć. Zostałam sama, więc zdecydowałam się wyruszyć w podróż a miotle na południe, po centralnej Europie, którą to fascynował się mój ojciec, i tam zetknęłam się z konsekwencjami drugiej wojny światowej... Myślę, że to szczególnie pozwoliło podjąć mi tę decyzję. W ten sposób mogłam pomagać tym, których dotknęło nieszczęście. Jestem jedną z tych osób, które chciałyby zbawić świat – przyznałam, wzruszając przepraszająco ramionami. Myślę jednak, że właśnie między innymi to we mnie go urzekało na tyle, by zapraszać mnie gdziekolwiek i rozmawiać z moją interesującą osobą.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Co prawda Thomas nie znał wszystkich "dziwactw" panny Vanity. Znał ją tyle co ze szpitala, kiedy naprawiała jego popsute ciało. Był jej zawsze wdzięczny za szybkość i dyskrecję. Także ta kolacja to była tylko kwestia czasu, a im dłużej by zwlekał, tym większą musiałby zaproponować. Prawda była taka, że wiele jej zawdzięczał.
Alkohol zaczął rozgrzewać od razu, kiedy wziął go do ust. I dobrze, bo takie było jego zadanie. Uśmiechnął się po toaście i miał nadzieję, że to nie ostatni, bo miał nadzieję na dobrą zabawę. Jeśli trzeba będzie to rozniesie tę budę tańcząc jak szalony. To dość abstrakcyjna wizja, aczkolwiek Thomas już różne głupstwa miał na swoim koncie. Jego ojca już chyba nic by nie zdziwiło. I dobrze. Pan Fawley za to miał dobrą głowę do picia. Mógł sobie pozwolić na sporą ilość, zanim poczuje zawirowania w głowie. Nie każdy jednak miał to szczęście. A może to kwestia wprawy? Dla niego alkohol to już niestety nieodłączna forma zabawy, zdarzało mu się nawet picie w samotności. ALE ma co do tego dobre usprawiedliwienie - jest artystą! Kto tworzy dzieła o suchym pysku? Z pewnością nie artysta!
Co do tej poduszki to z pewnością nie miałby nic przeciwko, gdyby dziewczyna uderzyłaby go parę razy. W końcu nie zabolałoby go to, a mogłoby doprowadzić do przyjemnego droczenia. Po chwili pogrążył się w jej opowiadaniu. Zrobiło mu się przykro słysząc jej rodzinną tragedię, zwłaszcza że sam przeżył coś podobnego. Ale nie skłoniło go to do zostania uzdrowicielem.
- Ty urwisem? Kto by pomyślał? - zapytał z szerokim uśmiechem, jednak po chwili spoważniał, bo zamierzał skomentować resztę, raczej poważną. - Bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców, zwłaszcza ojca. Ja miałem odwrotnie, byłem bardziej przywiązany do matki i również odeszła.
Co do wojny, to on w sumie też niejedno widział. Może nie podróżował tak dla frajdy, ale ciągle wysyłano go gdzieś z pracy i podczas szkoleń. Widział nie tylko konsekwencje wojny, ale także konsekwencje głupoty czarodziejów, którzy próbowali doprowadzić do własnej zguby.
- Może i mnie zbawisz? - zapytał retorycznie, myśląc o swoim stylu życia, które niejednego by przeraziło. No cóż, nie było idealne, ale on je lubił. Może kiedyś spotka kobietę, dla której będzie chciał coś zmienić? Albo będzie musiał. - W każdym razie bardzo ciekawa historia i bardzo się cieszę, że wybrałaś taką drogę. Jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
Alkohol zaczął rozgrzewać od razu, kiedy wziął go do ust. I dobrze, bo takie było jego zadanie. Uśmiechnął się po toaście i miał nadzieję, że to nie ostatni, bo miał nadzieję na dobrą zabawę. Jeśli trzeba będzie to rozniesie tę budę tańcząc jak szalony. To dość abstrakcyjna wizja, aczkolwiek Thomas już różne głupstwa miał na swoim koncie. Jego ojca już chyba nic by nie zdziwiło. I dobrze. Pan Fawley za to miał dobrą głowę do picia. Mógł sobie pozwolić na sporą ilość, zanim poczuje zawirowania w głowie. Nie każdy jednak miał to szczęście. A może to kwestia wprawy? Dla niego alkohol to już niestety nieodłączna forma zabawy, zdarzało mu się nawet picie w samotności. ALE ma co do tego dobre usprawiedliwienie - jest artystą! Kto tworzy dzieła o suchym pysku? Z pewnością nie artysta!
Co do tej poduszki to z pewnością nie miałby nic przeciwko, gdyby dziewczyna uderzyłaby go parę razy. W końcu nie zabolałoby go to, a mogłoby doprowadzić do przyjemnego droczenia. Po chwili pogrążył się w jej opowiadaniu. Zrobiło mu się przykro słysząc jej rodzinną tragedię, zwłaszcza że sam przeżył coś podobnego. Ale nie skłoniło go to do zostania uzdrowicielem.
- Ty urwisem? Kto by pomyślał? - zapytał z szerokim uśmiechem, jednak po chwili spoważniał, bo zamierzał skomentować resztę, raczej poważną. - Bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców, zwłaszcza ojca. Ja miałem odwrotnie, byłem bardziej przywiązany do matki i również odeszła.
Co do wojny, to on w sumie też niejedno widział. Może nie podróżował tak dla frajdy, ale ciągle wysyłano go gdzieś z pracy i podczas szkoleń. Widział nie tylko konsekwencje wojny, ale także konsekwencje głupoty czarodziejów, którzy próbowali doprowadzić do własnej zguby.
- Może i mnie zbawisz? - zapytał retorycznie, myśląc o swoim stylu życia, które niejednego by przeraziło. No cóż, nie było idealne, ale on je lubił. Może kiedyś spotka kobietę, dla której będzie chciał coś zmienić? Albo będzie musiał. - W każdym razie bardzo ciekawa historia i bardzo się cieszę, że wybrałaś taką drogę. Jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
Gość
Gość
– Mi również przykro z powodu twojej matki... Cóż, jednakże większą tragedią byłoby, gdyby rodzic musiał chować swe dziecko – odparłam nieco odległa, przypominając sobie wszystkie te tragedie, jakie miały okazję zdarzać się w Mungu czasami na tle dziennym, oraz o pustce we własnym życiu. Zastanawiało mnie, czy ktoś przyszedłby, gdybym ja... Co prawda miałam jakąś dalszą rodzinę, z którą kontakt był bardziej urwany niźli ciągły, czasami widywałam rodzinę męża oraz... przyjaciół? Oni na pewno by wpadli. Na nich mogłam liczyć. Może lepiej zejść z tego tematu?
– Co do bycia urwisem... Nie uwierzysz w to, co usłyszysz, a co z pewnością nie przystoi arystokratycznej damie... W sumie żadnej damie! – zaśmiałam się, wywracając oczami. Tematy mojego dzieciństwa mogły nieźle rozczulać, ale również przerażać. Czasami przez opowiadane historie wychodziłam na dziwną, aspołeczną i niewyżytą masochistkę.
– Kiedyś, kiedyś, kiedyś często skakałam po drzewach, co równało się wielu upadkom, te zaś niejednokrotnie niosły za sobą różnorodne złamania... Zazwyczaj ręki. Kto wtedy nie płakał, tylko z ciekawością jechał z rodzicami do szpitala...? – zapytałam rozbawiona, wzruszając skromnie ramionami. – Myślę, że to po prostu... Przeznaczenie, jak to ująłeś! Ja i uzdrowcielstwo! Ja i zbawianie wszystkich, w tym szczególnie ciebie, Fawley – odparłam ostrzegawczym tonem. Właśnie, skoro już była o tym mowa, to chyba nie pozwalał siebie naumyślnie ranić, byleby znajdować ukojenie w rękach uzdrowicielek? W moich rękach? Nieee... Choć musiałam przyznać, że zdarzały się przypadki osób uzależnionych od wypijania przeróżnych eliksirów. Tylko czy ktoś mógłby być uzależniony od pomocy? Mną w dzieciństwie kierowała jedynie czysta ciekawość... Ale bycie dzieckiem, to bycie dzieckiem. Dorośli myśleli doroślej.
– Dobrze, skoro mamy jeden kąsek z mojego dzieciństwa za sobą, to teraz twoja kolej, panie strażniku – odezwałam się po chwili, wcześniej biorąc do ust kolejny łyk whisky. – Co tam broił blondwłosy aniołek jak ty? – zapytałam ciekawskim głosem, który nieco podpuszczał mojego rozmówcę. Wiedziałam, że nie każdy lubi rozgłaszać na prawi i lewo grzeszki swojego dzieciństwa. Zwłaszcza tyczyło się to dorosłych, pewnych siebie panów szlachciców.
– Co do bycia urwisem... Nie uwierzysz w to, co usłyszysz, a co z pewnością nie przystoi arystokratycznej damie... W sumie żadnej damie! – zaśmiałam się, wywracając oczami. Tematy mojego dzieciństwa mogły nieźle rozczulać, ale również przerażać. Czasami przez opowiadane historie wychodziłam na dziwną, aspołeczną i niewyżytą masochistkę.
– Kiedyś, kiedyś, kiedyś często skakałam po drzewach, co równało się wielu upadkom, te zaś niejednokrotnie niosły za sobą różnorodne złamania... Zazwyczaj ręki. Kto wtedy nie płakał, tylko z ciekawością jechał z rodzicami do szpitala...? – zapytałam rozbawiona, wzruszając skromnie ramionami. – Myślę, że to po prostu... Przeznaczenie, jak to ująłeś! Ja i uzdrowcielstwo! Ja i zbawianie wszystkich, w tym szczególnie ciebie, Fawley – odparłam ostrzegawczym tonem. Właśnie, skoro już była o tym mowa, to chyba nie pozwalał siebie naumyślnie ranić, byleby znajdować ukojenie w rękach uzdrowicielek? W moich rękach? Nieee... Choć musiałam przyznać, że zdarzały się przypadki osób uzależnionych od wypijania przeróżnych eliksirów. Tylko czy ktoś mógłby być uzależniony od pomocy? Mną w dzieciństwie kierowała jedynie czysta ciekawość... Ale bycie dzieckiem, to bycie dzieckiem. Dorośli myśleli doroślej.
– Dobrze, skoro mamy jeden kąsek z mojego dzieciństwa za sobą, to teraz twoja kolej, panie strażniku – odezwałam się po chwili, wcześniej biorąc do ust kolejny łyk whisky. – Co tam broił blondwłosy aniołek jak ty? – zapytałam ciekawskim głosem, który nieco podpuszczał mojego rozmówcę. Wiedziałam, że nie każdy lubi rozgłaszać na prawi i lewo grzeszki swojego dzieciństwa. Zwłaszcza tyczyło się to dorosłych, pewnych siebie panów szlachciców.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
We Francji rozpraszało ją tak wiele rozrywek, że zdarzało jej się zapomnieć o czyichś urodzinach czy innych uroczystych okolicznościach, jakie miały miejsce w Anglii. Jako, że jednak mieszkała za morzem, wiele się jej wybaczało. Brak stałego kontaktu z dawnymi znajomymi zawsze stanowił dobre okoliczności łagodzące. Teraz, kiedy wróciła do kraju, nie mogła się usprawiedliwić tym samym. Zapomniała o urodzinach Lucana. Nie kupiła dla niego żadnego prezentu, dlatego też zaprosiła go na uroczystą kolację w szanowanym lokalu. Tak przynajmniej słyszała z polecenia. Nie miała okazji zbadać tego miejsca wcześniej. Powołując się na nazwisko i zaliczkę pieniężną, udało jej się złożyć rezerwację w czas, co samo w sobie okazało się nie lada trudnością. Miała nadzieję, że Abbott doceni jej starania tak samo jak jej towarzystwo. Nie lubiła afiszować się swoim narcyzmem, ale podskórnie wierzyła, że jej obecność sama w sobie powinna stanowić dla niego odpowiednie wynagrodzenie za jej brak pamięci do jego święta. Ubrała się odświętnie odpowiednio do okazji. Lekki materiał zwiewnej sukni w odcieniu pokrewnym fioletowi, falował przy każdym jej kroku, kiedy kierowała się w stronę stolika. Spodziewała się, że Lucan pojawi się wcześniej, nie musiałaby wtedy na niego czekać. Było to jednak założenie mocno naiwne. Zastała pusty stolik. Wykorzystując ten czas na omiecenie spojrzeniem pomieszczenia, leniwie przenosiła je z dekoracji restauracji, do detali architektonicznych. Ram okien, faktury drzwi, zdobień wewnętrznych kolumn. I to szybko się jej znudziło. Nie dostrzegła niczego, czego nie widziałaby już wcześniej i co byłoby w stanie poruszyć jej estetyczne wrażenia. Pod jego nieobecność zamówiła jedynie szklankę wody i w trunku nie doszukując się żadnego spełnienia. Obracała szklankę w dłoni, ze wzrokiem utkwionym na jej zawartości. Przy tym ruchu subtelna bransoletka w przegubie ręki brzęczała cicho o szkło, czym Blaithin zdawała się zupełnie nie przejmować. Twarz miała skoncentrowaną, jakby pogrążyła się we własnych myślach, a mimo wszystko, kiedy tylko Lucan pojawił się w pomieszczeniu, dostrzegła go od razu. Utrzymała na nim spojrzenie, witając go nim i nieznacznym uniesieniem ust w przychylnym mu uśmiechu.
— Lordzie Abbott… — badała grunt, na jaką swobodę mogła sobie pozwolić w jego towarzystwie. Czy powinna mu mówić po imieniu? Kiedyś mówiła, ale kiedyś nie była jeszcze pełnoprawną damą, a jedynie młódką, jeszcze przed swoim debiutem.
— Czy pańskie spóźnienie powinno mnie martwić?
Pytanie brzmiało dobrodusznie, ale znając ją, kryło w sobie podtekst, którego nikt nie mógłby jej otwarcie zarzucić.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To wcale nie tak, że Lucan domagał się jakiegoś podarku na kolejną już rocznicę dnia swoich narodzin. Osobiście byłby zadowolony zaledwie z przesłania mu przez sowę kawałka pergaminu, zapisanego kilkoma miłymi słowami. Nie uważał tego za jakieś gigantyczne święto, które należało celebrować. Jego rodzina oczywiście uważała inaczej, dlatego finalnie wyprawili mu niewielkie przyjęcie. Nie zmieniało to jednak faktu, że z radością przyjął szansę na to, by ponownie móc w końcu zobaczyć się z Blaithin.
Nie spodziewał się tylko tego, że kobieta w ramach prezentu postanowi zaprosić go na kolację. Zwykle działało to w drugą stronę. Nie zamierzał jednak marudzić, dlatego wyznaczonego dnia po pracy przygotował się jak należy - na wykwintną kolację nie wypadało pojawiać się w wymiętej, zaplamionej atramentem na rękawie szacie oraz nieco potarganych włosach. I gdy już zjawił się w drzwiach restauracji, nie można było nic jego aparycji zarzucić - choć szczerze, podczas podróży tak rozmyślał o sprawach wszelakich, że obawiał się iż od tego tornada myśli włosy znów mu się zmierzwią. Bardzo się cieszył na to spotkanie, choć widział też wiele argumentów, które mówiły mu, że to nie był dobry pomysł. I nawet jeśli nie było to w stylu Lucana, musiał przyznać, że nieco przejmował się reputacją samej Blaithin. I swojej. Niby w kolacji z przyjaciółką nie było nic złego. Ale postronni obserwatorzy mogli widzieć po prostu niewiastę towarzyszącą żonatemu mężczyźnie. W Wenus.
- Moja droga, bez takich formalności proszę - powiedział, kiedy w końcu znalazł się przy stoliku i powitał ją, wedle szlacheckich przykazań, ujmując jej delikatną dłoń i składając na jej wierzchu grzecznościowy pocałunek. - Mów mi po imieniu, jak dawniej. - aż miał ochotę powiedzieć "jak za dzieciaka", jakoś mu jednak nie pasowało by w tak frywolny sposób odezwać się w towarzystwie Blaithin. W jego pamięci wyrysowała się jako młódka zapatrzona w jego siostrę, podążająca za nią niemal krok w krok. Pamiętał też jak ganiał je obie po ogrodach. Wiele się zmieniło. Gdzie właściwie uciekł ten czas?
- To faktycznie straszne faux pas z mojej strony, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. Wiesz na pewno, jaką trudność sprawia teraz podróżowanie. - a z Doliny Godryka do Londynu był kawałek drogi. Zakon usilnie próbował w jakiś sposób zapanować nad szalejącą magią, a więc i nad teleportacją, ale o tym Blaithin nie mogła wiedzieć. Poza tym... kłopoty z anomaliami nie były jedynym powodem, dla którego nie dał rady zjawić się o czasie.
- Ponadto, jak zapewne wiesz, mam małżonkę - dodał, siadając w końcu na swoim miejscu, naprzeciwko niej - I muszę przyznać, że średnio podobała jej się wizja puszczenia mnie na tę kolację. Tym bardziej, że wybrałaś dość... interesujące miejsce. Choć jej tego oczywiście nie powiedziałem.
Nie spodziewał się tylko tego, że kobieta w ramach prezentu postanowi zaprosić go na kolację. Zwykle działało to w drugą stronę. Nie zamierzał jednak marudzić, dlatego wyznaczonego dnia po pracy przygotował się jak należy - na wykwintną kolację nie wypadało pojawiać się w wymiętej, zaplamionej atramentem na rękawie szacie oraz nieco potarganych włosach. I gdy już zjawił się w drzwiach restauracji, nie można było nic jego aparycji zarzucić - choć szczerze, podczas podróży tak rozmyślał o sprawach wszelakich, że obawiał się iż od tego tornada myśli włosy znów mu się zmierzwią. Bardzo się cieszył na to spotkanie, choć widział też wiele argumentów, które mówiły mu, że to nie był dobry pomysł. I nawet jeśli nie było to w stylu Lucana, musiał przyznać, że nieco przejmował się reputacją samej Blaithin. I swojej. Niby w kolacji z przyjaciółką nie było nic złego. Ale postronni obserwatorzy mogli widzieć po prostu niewiastę towarzyszącą żonatemu mężczyźnie. W Wenus.
- Moja droga, bez takich formalności proszę - powiedział, kiedy w końcu znalazł się przy stoliku i powitał ją, wedle szlacheckich przykazań, ujmując jej delikatną dłoń i składając na jej wierzchu grzecznościowy pocałunek. - Mów mi po imieniu, jak dawniej. - aż miał ochotę powiedzieć "jak za dzieciaka", jakoś mu jednak nie pasowało by w tak frywolny sposób odezwać się w towarzystwie Blaithin. W jego pamięci wyrysowała się jako młódka zapatrzona w jego siostrę, podążająca za nią niemal krok w krok. Pamiętał też jak ganiał je obie po ogrodach. Wiele się zmieniło. Gdzie właściwie uciekł ten czas?
- To faktycznie straszne faux pas z mojej strony, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. Wiesz na pewno, jaką trudność sprawia teraz podróżowanie. - a z Doliny Godryka do Londynu był kawałek drogi. Zakon usilnie próbował w jakiś sposób zapanować nad szalejącą magią, a więc i nad teleportacją, ale o tym Blaithin nie mogła wiedzieć. Poza tym... kłopoty z anomaliami nie były jedynym powodem, dla którego nie dał rady zjawić się o czasie.
- Ponadto, jak zapewne wiesz, mam małżonkę - dodał, siadając w końcu na swoim miejscu, naprzeciwko niej - I muszę przyznać, że średnio podobała jej się wizja puszczenia mnie na tę kolację. Tym bardziej, że wybrałaś dość... interesujące miejsce. Choć jej tego oczywiście nie powiedziałem.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewiele jej brakowało, żeby przechylić głowę na bok, przypatrując się z zainteresowaniem zmianom, jakie nastąpiły na jego twarzy. Kiedyś był młodym mężczyzną, starszym bratem Lorraine i kiedyś nie przykładała tak dużo uwagi do aury, jaką roztaczał. Skupiona była na tej, jaką roznosił wokół siebie jej brat. Zapatrzona w Finna i Lorraine, Lucana traktowała po koleżeńsku, ale z nierówną do jego siostry sympatią. Trochę się zmieniło od tamtego czasu. W ostatnim przebłysku rozwagi, nie podparła podbródka na dłoni, ani łokcia na stole. Zamiast tego przymknęła powieki z nieukrywanym westchnieniem. Konwenanse i szlachecka etykieta bywały naprawdę upierdliwe. Prostując się w miejscu, sięgnęła dłonią w jego kierunku, ułatwiając mu powitanie zgodne z panującymi wśród szlachty regułami.
— Bez formalności, mówisz? — zakpiła niegroźnie z zabawności tej uwagi, kiedy obecnie sam łamał się pod kurtuazyjne nauki. — Po imieniu… lordzie Lucan? Panie Lucan? Lucanie-zdobywco, jesteś pewien? Jak dawniej? Co na to Twoja żona?
Wydawała się spokojna, nieco rozbawiona i nieco drocząca się, ale nie pozwalała swojemu rozbawieniu przebić się przez jej ton. Uśmiechnęła się jedynie z ledwie dostrzegalną nutą złośliwości. Dobrze było wiedzieć, że ktoś jeszcze w Anglii pamiętał młodą Blaithin i ich wspólnie spędzone w dzieciństwie chwile. Mało było osób, których widok i czyich wspomnienie mogłoby wywołać w lady Fawley pozytywne odczucia. Jej twarz złagodniała, kiedy z ulgą odkryła, że Lucan nie był jedną z tych osobistości, które budziłyby w niej złość i rozczarowanie. Przy których musiałaby pozostać cały czas czujna. Chociaż dla bezpieczeństwa, zachowała ostrożność. Plany nestora rodu Fawleyów sprawiały, że nie mogła okazać Lucanowi otwarcie takiej sympatii, jakby chciała. Nie chciała jednak dać się ponieść istnemu szaleństwu, żeby nagle zacząć traktować swoich sojuszników wrogo, kiedy wyraźnie nie zasługiwali na tak niesprawiedliwe traktowanie. Z ukrytym zażenowaniem spojrzała w bok, na chwilę uciekając myślami gdzieś dalej. Szukała cierpliwości i rozwagi, żeby dostosować się do bieżących wydarzeń.
— Wiem nie jest jednoznaczne z tym, że rozumiem. Zrozumiem jak dorosnę.
Po chwilowym rozproszeniu, wróciła do niego swoją uwagą. Uśmiechnęła się przy tym niejasno, z mieszanką niewinności i nieszczerości. Nie wyglądała bowiem na taką, która miałaby nie rozumieć panujących zasad, czy na dość niedojrzałą, żeby lekceważyć kwestie reputacji żonatego mężczyzny.
— Interesujące miejsce? — powtarzając za nim, tak naprawdę dała sygnał, że tylko ten wątek wydawał się dla niej NAPRAWDĘ niezrozumiały. Wpatrywała się w niego z ledwie odkrytą ciekawością, na ten moment nie szukając nawet podstaw do przekręcania jego słów i wypowiedzi, stwarzając sobie z tego rozrywkę. Zamiast szklankę, którą przed chwilą podniosła do góry, odjęła od swoich ust i odłożyła ją na bok — Co masz na myśli? Twoja żona nie docenia sztuki, ani staranności Lestrange’ów w celu przedstawienia ich bogactwa i pozycji za pośrednictwem tej restauracji? Przynajmniej dla jednego z tych dwóch powodów już mogłabym ją polubić.
— Bez formalności, mówisz? — zakpiła niegroźnie z zabawności tej uwagi, kiedy obecnie sam łamał się pod kurtuazyjne nauki. — Po imieniu… lordzie Lucan? Panie Lucan? Lucanie-zdobywco, jesteś pewien? Jak dawniej? Co na to Twoja żona?
Wydawała się spokojna, nieco rozbawiona i nieco drocząca się, ale nie pozwalała swojemu rozbawieniu przebić się przez jej ton. Uśmiechnęła się jedynie z ledwie dostrzegalną nutą złośliwości. Dobrze było wiedzieć, że ktoś jeszcze w Anglii pamiętał młodą Blaithin i ich wspólnie spędzone w dzieciństwie chwile. Mało było osób, których widok i czyich wspomnienie mogłoby wywołać w lady Fawley pozytywne odczucia. Jej twarz złagodniała, kiedy z ulgą odkryła, że Lucan nie był jedną z tych osobistości, które budziłyby w niej złość i rozczarowanie. Przy których musiałaby pozostać cały czas czujna. Chociaż dla bezpieczeństwa, zachowała ostrożność. Plany nestora rodu Fawleyów sprawiały, że nie mogła okazać Lucanowi otwarcie takiej sympatii, jakby chciała. Nie chciała jednak dać się ponieść istnemu szaleństwu, żeby nagle zacząć traktować swoich sojuszników wrogo, kiedy wyraźnie nie zasługiwali na tak niesprawiedliwe traktowanie. Z ukrytym zażenowaniem spojrzała w bok, na chwilę uciekając myślami gdzieś dalej. Szukała cierpliwości i rozwagi, żeby dostosować się do bieżących wydarzeń.
— Wiem nie jest jednoznaczne z tym, że rozumiem. Zrozumiem jak dorosnę.
Po chwilowym rozproszeniu, wróciła do niego swoją uwagą. Uśmiechnęła się przy tym niejasno, z mieszanką niewinności i nieszczerości. Nie wyglądała bowiem na taką, która miałaby nie rozumieć panujących zasad, czy na dość niedojrzałą, żeby lekceważyć kwestie reputacji żonatego mężczyzny.
— Interesujące miejsce? — powtarzając za nim, tak naprawdę dała sygnał, że tylko ten wątek wydawał się dla niej NAPRAWDĘ niezrozumiały. Wpatrywała się w niego z ledwie odkrytą ciekawością, na ten moment nie szukając nawet podstaw do przekręcania jego słów i wypowiedzi, stwarzając sobie z tego rozrywkę. Zamiast szklankę, którą przed chwilą podniosła do góry, odjęła od swoich ust i odłożyła ją na bok — Co masz na myśli? Twoja żona nie docenia sztuki, ani staranności Lestrange’ów w celu przedstawienia ich bogactwa i pozycji za pośrednictwem tej restauracji? Przynajmniej dla jednego z tych dwóch powodów już mogłabym ją polubić.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Moja żona jest świadoma tego, jak bardzo ją kocham, oraz tego że jest jedyną kobietą w moim życiu. - odpowiedział bez zbędnej krępacji, zupełnie ignorując jej kpinę. To, że przez wzgląd na stare czasy poprosił ją, by mówiła mu po imieniu, nie kolidowało z tym, aby jednak traktował ją jak damę, którą przecież była. Bo nie dało się nie zauważyć jej powabu i wdzięku. On także potrafił dostrzec różnicę, która w niej zaszła. Zawsze był pewien, że Blaithin wyrośnie na niewiastę o zjawiskowej urodzie. A Lucan wbrew pozorom był prostym człowiekiem. Lubił gdy rzeczy miały swój porządek, kiedy ludzie przestrzegali zasad, no i swoje działania zawsze uznawał za logiczne. Jeśli miał przed sobą przyjaciela, nie doszukiwał się w nim wroga. I dziś, jak sądził, właśnie takiego przyjaciela miał w Blaithin. Nie widzieli się przez lata, ale stare znajomości bardzo łatwo było odnowić. Chociaż gdy dostrzegł jak na twarzy lady Fawley pojawia się niezrozumienie, poczuł lekkie rozbawienie. I tym razem to on pozwolił sobie na lekki uśmieszek. Jeśli nie musiał akurat lawirować pomiędzy ustawami oraz kodeksami karnymi, zwykle wolał grać raczej w otwarte karty. W prywatnym życiu preferował raczej prostotę, jeśli miał coś do powiedzenia, mówił. Jeśli nie miał się czym podzielić, wtedy milczał. Ale starczyło ledwie kilka chwil w towarzystwie Blaithin, by pojąć, że rozmowa z nią będzie miała trochę inny charakter. Niedopowiedzenia i półsłówka miały tu grać pierwsze skrzypce. Niech więc i tak będzie.
- Och, wręcz przeciwnie. Bardzo lubi sztukę, to ona zawsze zajmuje się wystrojem naszej rezydencji. - odpowiedział prostodusznie. Jego żona była kobietą zdecydowanie lubiącą otaczać się rzeczami ładnymi, ponadto bardzo często można było ją spotkać w różnych galeriach oraz muzeach, gdzie z namysłem kontemplowała dzieła artystów znanych, jak i także tych, o których jeszcze nie było zbyt głośno - Naprawdę nie wiesz, co dokładnie kryje się za tamtym obrazem, moja droga? - płótno o którym mówił, znajdowało się na samym końcu zielonego korytarza. Aby dostrzec je z miejsca, w którym się znajdowali, trzeba było się odrobinę wychylić. Obraz ten był doskonale znany wśród kręgów szlacheckich, a już w szczególności wśród przedstawicieli płci męskiej. - Nie sądzisz, że dzieło takiej urody powinno być wystawione w głównej sali restauracji, gdzie byłoby lepie widoczne?
Lucan tylko raz przeszedł za portret Wenus. Mógł się przyznać bez bicia. Ale był wtedy o ponad dekadę młodszy, głupszy, ciekawy świata i bardzo niedoświadczony. Przyprowadził go tu jeden ze znajomych. Dziś traktował tamten dzień po prostu jako wybryk młodości.
- Och, wręcz przeciwnie. Bardzo lubi sztukę, to ona zawsze zajmuje się wystrojem naszej rezydencji. - odpowiedział prostodusznie. Jego żona była kobietą zdecydowanie lubiącą otaczać się rzeczami ładnymi, ponadto bardzo często można było ją spotkać w różnych galeriach oraz muzeach, gdzie z namysłem kontemplowała dzieła artystów znanych, jak i także tych, o których jeszcze nie było zbyt głośno - Naprawdę nie wiesz, co dokładnie kryje się za tamtym obrazem, moja droga? - płótno o którym mówił, znajdowało się na samym końcu zielonego korytarza. Aby dostrzec je z miejsca, w którym się znajdowali, trzeba było się odrobinę wychylić. Obraz ten był doskonale znany wśród kręgów szlacheckich, a już w szczególności wśród przedstawicieli płci męskiej. - Nie sądzisz, że dzieło takiej urody powinno być wystawione w głównej sali restauracji, gdzie byłoby lepie widoczne?
Lucan tylko raz przeszedł za portret Wenus. Mógł się przyznać bez bicia. Ale był wtedy o ponad dekadę młodszy, głupszy, ciekawy świata i bardzo niedoświadczony. Przyprowadził go tu jeden ze znajomych. Dziś traktował tamten dzień po prostu jako wybryk młodości.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Blaithin uśmiechnęła się łagodnie, póki jeszcze podlegała tak trywialnym uczuciom jak rozbawienie. Zaraz nie miała się czuć już tak bezkarna i swobodna, kiedy Lucan uświadomi jej w jakie miejsce go zaciągnęła. Póki co była jednak spokojna, a jej spokój i swoboda niosła ze sobą również zaczepność. Lucan wiekiem odpowiadał mniej więcej wiekowi jej zmarłego brata. Chociaż nie starała się porównywać ich do siebie. Wspomnienie Finna wywoływało w niej dostatecznie dużo bólu, żeby unikała w towarzystwie wspominek o nim. Mimo wszystko przyzwyczajona była do rozmów z mężczyznami starszymi od siebie. Czerpała z nich większą rozrywkę i naukę, a przez wzgląd na wspólnie spędzone dzieciństwo, przy lordzie Abottcie czuła się wyjątkowo swobodnie. Dlatego zwróciła się do niego z zadziornością:
— Spokojnie. Nie próbowałam cię uwieść. Zbyt często przypominasz mi, że jesteś żonaty i zakochany. Można być dalej tak zakochanym taki czas po ślubie? Widocznie – można. Chciałabym się zakochać tak, jak ty.
Zaśmiała się, bardzo szczerze, chociaż jej słowa do szczerości były bardzo dalekie. NIe szukała w swoim życiu miłości. Doświadczyła jej. W rodzinie. I straciła brata. Nie doświadczyła w życiu większych tragedii niż jego śmierć. Przeżyła też szczenięcą miłość. I nie podobała jej się. Nie podobało jej się, że po latach potrafiła dostrzec, że została w takim związku wykorzystana. Była też pewna, że nieodwzajemniona miłość i tak spodobałaby jej się bardziej niż kolejna tragiczna miłość. Dlatego dawno podjęła decyzję, żeby od tak wysokich emocji trzymać się z daleka. Teraz mogła z tego żartować, bo przecież każda panna w jej wieku marzyła o wydaniu. Nie powinna dawać innym powodów do myślenia, że ona może uważać inaczej.
— Poza tym, nie jesteś w moim typie.
Zlustrowała go spojrzeniem, jakby oceniała jego sylwetkę, aparycję, choć tak naprawdę jego osobowość zdawała się nie trafiać w jej typ. Mężczyzny. Nie przyjaciela. Jako przyjaciel sprawdzał się dobrze. Właśnie dlatego, że pozostawał dla niej całkowicie aseksualny. Czy to za własną sprawą, czy za sprawą swojej żony.
— Dlaczego jeszcze nie znam twojej żony? Jest takim skarbem, że postanowiłeś ją schować przed całym światem? Zdajesz sobie sprawę, że nie jestem pełnym testosteronu mężczyzną, który postanowi ci wyrwać twoją kobietę siłą i uwięzić w rodowej piwnicy?
Lekki uśmiech na jej twarzy wskazywał, że naprawdę bawiła ją ta rozmowa. Jej przebieg. Jego jasne okazanie uczucia wobec żony. Było urocze, w pewien sposób, ale przez to stawał się podatniejszy na uszczypliwości. Pomimo faktu, że szanowała jego przywiązanie do rodziny i kobiety, którą kochał. Nie pogardzała miłością. Pogardzała nią w kontekście swojej osoby.
— Powinnam poczuć się urażona, że wyglądam ci na mężczyznę… — przypięła mu łatkę na podstawie własnych domysłów, ale zdawało jej się to wcale nie przeszkadzać. Przekręciła głową, przeczesując bok głowy dłonią. Miękkie włosy pod palcami uciekły do tyłu, do luźnego upięcia włosów, ale przez ich długość pojedyńcze pasma zaraz znów opadły na twarz. Dokładnie w momencie, w którym Abbott skoncentrował swoją uwagę na obrazie, a zaraz potem i jej skupienie pod wpływem jego słów. Ulokowała wzrok na malowidle, dopiero teraz podejrzewając co mógł mieć na myśli poprzez swoją sugestię.
— Och… ale to chyba dobrze o mnie świadczy? Że tego nie wiedziałam? Szanująca się dama nie powinna wiedzieć.
Nie powinna się też domyślać, powinna może udać, że nie wie do czego Lucan zmierza. Ale Lucan akurat respektował kobiety w takim stopniu, że nie musiała się obawiać, że w jakikolwiek sposób będzie próbował wykorzystać jej zachowanie przeciw niej. Zakładałaby raczej, ze jest raczej z tych, którzy chronią wizerunek damy, niż go burzą.
— Nie kończ. To niezręczne…
Powinno być, ale nie czuła się wcale onieśmielona. Jedynie zagrała onieśmieloną, choć nawet niezbyt przekonująco. Po prostu trzymała się sztywnej etykiety. Chwilę błądziła z zakłopotaniem spojrzeniem po sali, ale zaraz wróciła nim do dawnego przyjaciela.
— Powinnam teraz chcieć zmienić lokal, prawda? Ale nie masz pojęcia jak wiele wysiłku kosztowała mnie rezerwacja tych miejsc. Czy możemy uznać tą rozmowę za nieodbytą?
Sięgnęła dłonią po szkło, upijając kilka łyków wina, jakie w międzyczasie zostało im przyniesione przez obsługę restauracji. We Francji rozpusta była czymś naturalnym. Szlachcianki, rzecz jasna, trzymały się od niej z daleka, co nie znaczyło, że nie znały jej definicji, ani procesów i pragnień jakie rządziły kobietami i mężczyznami. Po prostu skutecznie udawały, że nie są z tą wiedzą zaznajomione.
— Oczywiście zapomnisz o moim faux pas? Lucanie?
Uśmiechnęła się słabo, choć była prawie pewna, że pomimo jego uprzejmości, będzie jej to teraz wypominał za każdym razem, kiedy będzie chciał wywołać w niej lekkie zażenowanie dzisiejszą niefortunną decyzją pojawienia się Wenus. Blaithin pomyślała, że to zbyt wyjątkowa i dźwięczna nazwa jak dla zwykłego, luksusowego burdelu. Wystrój restauracji uważała zaś za zmarnowanie potencjału. Siedziałoby jej się tutaj znacznie milej, gdyby nie wiedziała, jakie ekscesy mogą się odbywać za ścianą głównej sali.
— Spokojnie. Nie próbowałam cię uwieść. Zbyt często przypominasz mi, że jesteś żonaty i zakochany. Można być dalej tak zakochanym taki czas po ślubie? Widocznie – można. Chciałabym się zakochać tak, jak ty.
Zaśmiała się, bardzo szczerze, chociaż jej słowa do szczerości były bardzo dalekie. NIe szukała w swoim życiu miłości. Doświadczyła jej. W rodzinie. I straciła brata. Nie doświadczyła w życiu większych tragedii niż jego śmierć. Przeżyła też szczenięcą miłość. I nie podobała jej się. Nie podobało jej się, że po latach potrafiła dostrzec, że została w takim związku wykorzystana. Była też pewna, że nieodwzajemniona miłość i tak spodobałaby jej się bardziej niż kolejna tragiczna miłość. Dlatego dawno podjęła decyzję, żeby od tak wysokich emocji trzymać się z daleka. Teraz mogła z tego żartować, bo przecież każda panna w jej wieku marzyła o wydaniu. Nie powinna dawać innym powodów do myślenia, że ona może uważać inaczej.
— Poza tym, nie jesteś w moim typie.
Zlustrowała go spojrzeniem, jakby oceniała jego sylwetkę, aparycję, choć tak naprawdę jego osobowość zdawała się nie trafiać w jej typ. Mężczyzny. Nie przyjaciela. Jako przyjaciel sprawdzał się dobrze. Właśnie dlatego, że pozostawał dla niej całkowicie aseksualny. Czy to za własną sprawą, czy za sprawą swojej żony.
— Dlaczego jeszcze nie znam twojej żony? Jest takim skarbem, że postanowiłeś ją schować przed całym światem? Zdajesz sobie sprawę, że nie jestem pełnym testosteronu mężczyzną, który postanowi ci wyrwać twoją kobietę siłą i uwięzić w rodowej piwnicy?
Lekki uśmiech na jej twarzy wskazywał, że naprawdę bawiła ją ta rozmowa. Jej przebieg. Jego jasne okazanie uczucia wobec żony. Było urocze, w pewien sposób, ale przez to stawał się podatniejszy na uszczypliwości. Pomimo faktu, że szanowała jego przywiązanie do rodziny i kobiety, którą kochał. Nie pogardzała miłością. Pogardzała nią w kontekście swojej osoby.
— Powinnam poczuć się urażona, że wyglądam ci na mężczyznę… — przypięła mu łatkę na podstawie własnych domysłów, ale zdawało jej się to wcale nie przeszkadzać. Przekręciła głową, przeczesując bok głowy dłonią. Miękkie włosy pod palcami uciekły do tyłu, do luźnego upięcia włosów, ale przez ich długość pojedyńcze pasma zaraz znów opadły na twarz. Dokładnie w momencie, w którym Abbott skoncentrował swoją uwagę na obrazie, a zaraz potem i jej skupienie pod wpływem jego słów. Ulokowała wzrok na malowidle, dopiero teraz podejrzewając co mógł mieć na myśli poprzez swoją sugestię.
— Och… ale to chyba dobrze o mnie świadczy? Że tego nie wiedziałam? Szanująca się dama nie powinna wiedzieć.
Nie powinna się też domyślać, powinna może udać, że nie wie do czego Lucan zmierza. Ale Lucan akurat respektował kobiety w takim stopniu, że nie musiała się obawiać, że w jakikolwiek sposób będzie próbował wykorzystać jej zachowanie przeciw niej. Zakładałaby raczej, ze jest raczej z tych, którzy chronią wizerunek damy, niż go burzą.
— Nie kończ. To niezręczne…
Powinno być, ale nie czuła się wcale onieśmielona. Jedynie zagrała onieśmieloną, choć nawet niezbyt przekonująco. Po prostu trzymała się sztywnej etykiety. Chwilę błądziła z zakłopotaniem spojrzeniem po sali, ale zaraz wróciła nim do dawnego przyjaciela.
— Powinnam teraz chcieć zmienić lokal, prawda? Ale nie masz pojęcia jak wiele wysiłku kosztowała mnie rezerwacja tych miejsc. Czy możemy uznać tą rozmowę za nieodbytą?
Sięgnęła dłonią po szkło, upijając kilka łyków wina, jakie w międzyczasie zostało im przyniesione przez obsługę restauracji. We Francji rozpusta była czymś naturalnym. Szlachcianki, rzecz jasna, trzymały się od niej z daleka, co nie znaczyło, że nie znały jej definicji, ani procesów i pragnień jakie rządziły kobietami i mężczyznami. Po prostu skutecznie udawały, że nie są z tą wiedzą zaznajomione.
— Oczywiście zapomnisz o moim faux pas? Lucanie?
Uśmiechnęła się słabo, choć była prawie pewna, że pomimo jego uprzejmości, będzie jej to teraz wypominał za każdym razem, kiedy będzie chciał wywołać w niej lekkie zażenowanie dzisiejszą niefortunną decyzją pojawienia się Wenus. Blaithin pomyślała, że to zbyt wyjątkowa i dźwięczna nazwa jak dla zwykłego, luksusowego burdelu. Wystrój restauracji uważała zaś za zmarnowanie potencjału. Siedziałoby jej się tutaj znacznie milej, gdyby nie wiedziała, jakie ekscesy mogą się odbywać za ścianą głównej sali.
Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie |
Blaithin Fawley
Zawód : kuratorka i krytyk muzyczny
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Cofnęłabym się tysiąc razy i straciła go tysiąc razy, żeby tylko usłyszeć jego snute opowieści albo tylko głos. Albo nawet bez tego. Jedynie wiedzieć, że gdzieś tutaj jest. Żywy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiejszy wieczór był niewątpliwie wyjątkowy. Nie tyle z powodu wizyty wili w restauracji, o której jedynie słyszała z plotek wymienianych między klientkami, ale z powodu osoby, z którą miała się tu spotkać; jej księcia, wybranka serca, którego z nieznanych przyczyn do tej pory pomijała i nie pomyślałaby nawet o nim w takich kategoriach, lecz jedynie jako o partnerze do przyjemnej konwersacji. Ale któż znał zawiłe drogi przeznaczenia i miłości? Któż w ogóle by się nad nimi zastanawiał, kiedy rozum przegrywał w walce z sercem rwącym się z młodej piersi na samo imię przystojnego lorda? Z pewnością nie ona, ani żadna inna istota, która nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności napatoczyła się w ręce złośliwego amora.
Nie mogła doczekać się spotkania. Samo zresztą przygotowanie zajęło jej sporo czasu, gdy kwestionowała każdy możliwy wybór sukienki, aż wreszcie postawiła na projekt, który całkiem niedawno wyszedł spod jej dłoni. Zwiewna sukienka w odcieniu brudnego różu odsłaniała ramiona, lecz nie przejmowała się tym; znana była przecież z noszenia podobnych kreacji i odsłaniania pleców, czy dekoltu, czy właśnie ramion, jednak w ten sposób podkreślała swoje geny; choć nie zamierzała tego przyznać otwarcie. Włosy z kolei pozostawiła niespięte, a całość swojej romantycznej kreacji podkreśliła perfumami; kwiatowymi, delikatnymi, idealnie pasującymi do jej osoby.
Na miejscu znalazła się przed czasem. Pokonała schodki z gracją godną dumnej łani, wnet znajdując się w sali restauracyjnej. Odnalezienie wybranka serca nie było wcale trudne; jasnoniebieskie tęczówki niemal od razu, jakby instynktownie, skierowały się na sylwetkę mężczyzny, błyszcząc ze słodkiego, miłosnego upojenia zdrowym blaskiem. Niewiele myślała nad kolejnym ruchem; prostując się i dorównując swoją postawą każdej wyrafinowanej damie, pokonała dzielącą ich odległość stawiając miękko kroki, niezależnie od sprowadzonych z Paryża butów na obcasie czy zwiewnej sukienki – zdecydowanie podkreślającej atuty, aurę i ulotność wił – plątającej się pomiędzy nogami. Kiedy zaś znalazła się obok, z nieco tajemniczym, ale wciąż urokliwym, uśmiechem nachyliła się ku mężczyźnie, składając na jego bladym licu pocałunek.
– Nie mogłam się doczekać, żeby cię ponownie ujrzeć, mon cher – otoczenie nie miało dlań większego znaczenia; skupiała się na nim i tylko na nim, lecz jej spojrzenie nie było natarczywe.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gdy podczas krótkiego spaceru dostał czymś na kształt strzałki nie spodziewał się, że tak będzie wyglądał ten wieczór. Z początku spojrzał tylko na niewielki przedmiot kątem oka i lekko się skrzywił na jego widok. Co w ogóle to miało znaczyć? Jakieś nieokrzesane dziecko zdecydowanie za bardzo sobie poczynało. Powinien pójść gdzieś opatrzyć tę niewielką rankę, w końcu i taka może stać się ogromnym problemem, gdy jego wzrok przeniósł się na towarzyszkę jego spaceru. W tym momencie poczuł coś czego nigdy wcześniej nie poczuł. Blond włosy kobiety zaświeciły szczerym złotem, a jej błękitne oczy zmieniły się w bezkres morskiej toni. Przywodził go do niej silny zapach jakby mięty, miętowych czekoladek. Świat się skurczył jak ściśnięta pod palcami glina, uformowana w postać przepięknej kobiety. W pamięci trzymał obraz rumianych policzków kolorem przypominających dojrzałe maliny. Nie doświadczył nigdy tak ogromnej obsesji z powodu kobiecego piękna, choć zdecydowanie wiele pięknych kobiet widział. Nie w głowie mu jednak porównania! Obie wszystkie zniknęły, zniknęły też dzieła sztuki i wszystko co dotąd przyciągało jego uwagę. To było nieważne.
Utrzymał fason w pełni. Ujął miękkie, kobiece dłonie, które wydawały się rozpadać pod jego rękami jakby zrobione z cienkiego, półprzezrostyczego papieru, zawierającego najpiękniejsze poematy. Nie czekając na jej odpowiedź, z uśmiechem flirciarza i zawadiaki poprosił ją, aby zjawiła się w restauracji tego wieczora, by mógł celebrować spotkanie miłości. Tak, to jedyne słowo którym potrafił określić piękność przed nim stojącą, choć widział ją jako coś zdecydowanie większego, trwalszego, silniejszego. Upojenie. Tak, była jego upojeniem.
Dopiął wszystko na ostatni guzik. Jego garnitur był przygotowany na specjalne okazje, ledwo wyjechał z domu mody Parkinson, wszystkie stoliki obok nich wyjechały w inną część lokalu i Bulstrode zadbał o ich prywatność odpowiednią ilością gotówki, którą oddał w ręce menadżerki. Starannie wybrał menu, tak, aby odpowiadało nawet najbardziej wyszukanemu gustowi kulinarnemu każdej osoby, oczywiście wszystko z odpowiednią ilością polotu. Orkiestra również została opłacona. Gdy tylko zasiądą, zagrają im miłosną pieśń. Jej kroki wydawały się przebijać przez muzykę, graną w tle. Tak, wszystko było w tle gdy się pojawiła. Dotyk miękkich ust trwał i trwał, nawet gdy się odsunęła od jego policzka i usiadła naprzeciwko. Machnął dłonią powoli i już po chwili przybył kelner - nalał im oboju wino do kieliszków.
- Ja również, moja damo. - powiedział głosem łagodnym i przedziwnie niskim jak na niego.
Utrzymał fason w pełni. Ujął miękkie, kobiece dłonie, które wydawały się rozpadać pod jego rękami jakby zrobione z cienkiego, półprzezrostyczego papieru, zawierającego najpiękniejsze poematy. Nie czekając na jej odpowiedź, z uśmiechem flirciarza i zawadiaki poprosił ją, aby zjawiła się w restauracji tego wieczora, by mógł celebrować spotkanie miłości. Tak, to jedyne słowo którym potrafił określić piękność przed nim stojącą, choć widział ją jako coś zdecydowanie większego, trwalszego, silniejszego. Upojenie. Tak, była jego upojeniem.
Dopiął wszystko na ostatni guzik. Jego garnitur był przygotowany na specjalne okazje, ledwo wyjechał z domu mody Parkinson, wszystkie stoliki obok nich wyjechały w inną część lokalu i Bulstrode zadbał o ich prywatność odpowiednią ilością gotówki, którą oddał w ręce menadżerki. Starannie wybrał menu, tak, aby odpowiadało nawet najbardziej wyszukanemu gustowi kulinarnemu każdej osoby, oczywiście wszystko z odpowiednią ilością polotu. Orkiestra również została opłacona. Gdy tylko zasiądą, zagrają im miłosną pieśń. Jej kroki wydawały się przebijać przez muzykę, graną w tle. Tak, wszystko było w tle gdy się pojawiła. Dotyk miękkich ust trwał i trwał, nawet gdy się odsunęła od jego policzka i usiadła naprzeciwko. Machnął dłonią powoli i już po chwili przybył kelner - nalał im oboju wino do kieliszków.
- Ja również, moja damo. - powiedział głosem łagodnym i przedziwnie niskim jak na niego.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Postarał się, widziała to i miała nadzieję, że również dostrzegał jej starania. W wystrojeniu się, rzecz jasna, bo choć zwykle na co dzień wyglądała równie olśniewająco, tak dzisiaj na pierwszy plan wysuwał się piękny uśmiech: ten, który widziało tylko kilka osób, nim padło ofiarą wilej aury, i dwie, których aura ostatecznie nie sięgnęła. Ale nim pogłębiła ten uśmiech, nienaturalnie przeciążając policzki i zmuszając je do nadmiernego wysiłku, spłonęła niemal rumieńcem, gdy zorientowała się, że w tle na żywo wygrywana jest jakże romantyczna pieśń. To dla mnie?, pomyślała, posyłając mu wymowne spojrzenie a gdy napotkała na równie wymowną, niemą odpowiedź:
– Ach, Rinnalu... – westchnęła cichutko i zajęła miejsce przy stole; pieszczotliwie brzmiało jego imię, przyjemne imionko, którego poufały ton pasował do jej drobnych, malinowych warg; pieszczotliwy głos, którym zazwyczaj skłaniała wszystkich mężczyzn do uległości – wiedziała o tym, naturalnie – jednak teraz, o dziwo, nie używała go celowo. W życiu nie pomyślałaby, żeby używać na nim uroku, co to to nie! Bo niby dlaczego miała dokładać kilku sykli do miłości, szczerej i prawdziwej? Nie na swoim słodkim księciu, wymarzonym mężczyźnie, u którego boku chciała spędzić resztę życia (a przynajmniej dzisiejszy wieczór). Przeważnie rozgadana, dzisiaj zapomniała języka w gębie, właściwie poczuła jak zasycha jej w gardle z niepojętego stresu – czy to dobrze, że stresowała się na randce? Pierwszej od bardzo, bardzo dawna? Czy jako wila w ogóle winna czuć zawstydzenie? Niewiele myśląc, ujęła w dłoń nóżkę od kieliszka, by ciepłem dłoni nie ogrzać drogocennego trunku i skosztowała wina, następnie odstawiając naczynie z powrotem na stolik.
– Powiedz mi, mój drogi, czy to nie zabawne zrządzenie losu? – spytała zaskakująco kokieteryjnie, jak na towarzyszące jej wcześniej zmieszanie i lekką niepewność – spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, a jednak to ten spacer po Pokątnej dopiero zwrócił na nas wspólną uwagę – dosłownie. Pochylając się nieco do przodu, ku mężczyźnie, dopiero teraz przesunęła spojrzeniem po stole. Francuskie przysmaki występujące koło innych potraw zaskoczyły ją, ale pozytywnie; tęskniła za smakami ojczyzny.
– Ach, Rinnalu... – westchnęła cichutko i zajęła miejsce przy stole; pieszczotliwie brzmiało jego imię, przyjemne imionko, którego poufały ton pasował do jej drobnych, malinowych warg; pieszczotliwy głos, którym zazwyczaj skłaniała wszystkich mężczyzn do uległości – wiedziała o tym, naturalnie – jednak teraz, o dziwo, nie używała go celowo. W życiu nie pomyślałaby, żeby używać na nim uroku, co to to nie! Bo niby dlaczego miała dokładać kilku sykli do miłości, szczerej i prawdziwej? Nie na swoim słodkim księciu, wymarzonym mężczyźnie, u którego boku chciała spędzić resztę życia (a przynajmniej dzisiejszy wieczór). Przeważnie rozgadana, dzisiaj zapomniała języka w gębie, właściwie poczuła jak zasycha jej w gardle z niepojętego stresu – czy to dobrze, że stresowała się na randce? Pierwszej od bardzo, bardzo dawna? Czy jako wila w ogóle winna czuć zawstydzenie? Niewiele myśląc, ujęła w dłoń nóżkę od kieliszka, by ciepłem dłoni nie ogrzać drogocennego trunku i skosztowała wina, następnie odstawiając naczynie z powrotem na stolik.
– Powiedz mi, mój drogi, czy to nie zabawne zrządzenie losu? – spytała zaskakująco kokieteryjnie, jak na towarzyszące jej wcześniej zmieszanie i lekką niepewność – spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, a jednak to ten spacer po Pokątnej dopiero zwrócił na nas wspólną uwagę – dosłownie. Pochylając się nieco do przodu, ku mężczyźnie, dopiero teraz przesunęła spojrzeniem po stole. Francuskie przysmaki występujące koło innych potraw zaskoczyły ją, ale pozytywnie; tęskniła za smakami ojczyzny.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cisza między nimi była łagodna, nieprzeszkadzająca. Mógłby tak pozostawić cały świat. Cichy, w którym mógł skupić się na doznaniu swojego wzroku. Włosy niczym fala błyszczącego złota, kremowa kreacja, zdobiąca ją jak piedestał. Nie sądził, że kiedykolwiek dozna takiego uczucia. Całym sobą czuł dudnienie w piersi przypominające zwielokrotniony siłą trzepot skrzydeł. Szczupłe palce drętwiały, a sam Rinnal czuł, że głos ciągle zastyga mu w gardle, jakby zapomniał co ma powiedzieć. Bo faktycznie zapomniał, a bardzo długo myślał nad każdym swoim zdaniem, aby na pewno nie odrzuciło ją nic, cokolwiek mógłby powiedzieć. W głowie miał jednak jedynie pochwały - o jej włosach jak złoto, jej oczach jak pięknie oszlifowane topazy. Każdy jej ruch powodował falę dreszczy na jego karku. Mógłby na nią patrzeć całe dnie, cokolwiek by nie robiła. Gdy upinała materiał szpileczkami na krawieckim manekinie, gdy unosiła do czerwonych niczym świeże wiśnie ust kieliszek pełen wina, gdy jej usta dotykały czerwonego trunku. Mógł nie mówić nic, tylko to podziwiać. Z resztą jego aparycja, ona sprawiała, że wydawało się, jakby nic nie mógł więcej. Blada skóra, podkrążone oczy, organizm nie rozpieszczał go zdrowiem. Cudem pojawił się tego dnia na Pokątnej, aby jej towarzyszyć. Mimo to jego dzisiejszy humor dodawał mu życia - napełnił spojrzenie uczuciami gorącymi i wyrywnymi, ni trochę nie dzikimi. Oczy wydawały się chcieć zostać właśnie takie do końca jego życia.
- Zapewne. To zapewne musiało nastąpić. - Wyznał po czym uniósł kieliszek w dłoni do ust i upił odrobinę wina. Kwaśny smak nieco go otrzeźwiał, paradoksalnie, będąc przecież alkoholem. Wiedział, że musi dopłacić kelnerowi za wybranie odpowiednio dobrego wina, zrobiłby naprawdę straszną awanturę, gdyby nie odpowiadało jego standardom. Choć zapewne nie był pewien, czy naprawdę czuł w nozdrzach jedynie zapach mięty i kwiatów, najpiękniejszych kwiatów z jego domowego ogrodu. Czuł je zazwyczaj podczas długich spacerów w labiryncie. Powinien zabrać tam Solene, pokazać jej piękno jego domu. Tak rzadko go tam odwiedzała, częściej to on pojawiał się w jej pracowni. Zasłaniał swój wzrok interesami, nie wiedząc, że kobieta jego życia ubiera go w taki sposób, jaki właśnie cenił.
- Zapewne. To zapewne musiało nastąpić. - Wyznał po czym uniósł kieliszek w dłoni do ust i upił odrobinę wina. Kwaśny smak nieco go otrzeźwiał, paradoksalnie, będąc przecież alkoholem. Wiedział, że musi dopłacić kelnerowi za wybranie odpowiednio dobrego wina, zrobiłby naprawdę straszną awanturę, gdyby nie odpowiadało jego standardom. Choć zapewne nie był pewien, czy naprawdę czuł w nozdrzach jedynie zapach mięty i kwiatów, najpiękniejszych kwiatów z jego domowego ogrodu. Czuł je zazwyczaj podczas długich spacerów w labiryncie. Powinien zabrać tam Solene, pokazać jej piękno jego domu. Tak rzadko go tam odwiedzała, częściej to on pojawiał się w jej pracowni. Zasłaniał swój wzrok interesami, nie wiedząc, że kobieta jego życia ubiera go w taki sposób, jaki właśnie cenił.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogła przy nim milczeć. Nie miała z tym problemu, szczególnie, że cisza ta nie nosiła znamion ani niezręcznej ani tym bardziej męczącej, jak bywało w przypadku innych osób; mogła być cicho i patrzeć, zerkać ukradkiem, z lekkim wstydem, ale i ciekawością, czy również i on na nią zerka. Wystarczyło, że był blisko, naprzeciwko, i że przecież zorganizował to spotkanie – jakże intymne – tylko dla niej, nie zaś dla każdej innej, dowolnej szlachetnie urodzonej angielskiej damy. Choć w myślach nieskromnie zawsze była zdania, że duża część z nich jest niemal identyczna a ona swoim blaskiem wyróżniała się w tłumie, tak dzisiaj jednak wierzyła, że to nie z pomocą genów się tutaj znalazła. Dogadywali się przecież z Rinnalem od początku i mała wróżba Mulcibera z festiwalu lata nagle zaczynała nabierać sensu; wyglądało na to, że wreszcie przejrzała na oczy a los zdawał się ją polubić, zsyłając jej pod nogi przyszłego męża.
Bo tak o nim właśnie myślała, że w końcu spotkają się ponownie, ale nie tutaj, w restauracji, lecz na ślubnym kobiercu. Nie bez powodu przecież ubrała sukienkę, która nie dość, że dodatkowo podkreślała jej aurę, tak przypominała sobą kreację panny młodej. Miała nadzieję, że jej lord myślał podobnie, jednak teraz skupiła się na winie, przystawkach i wygrywanej w tle muzyce. Odrywając wzrok od ukochanego, zaledwie na chwilę, powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu; z uśmiechem, lekkim i naturalnym.
– Jest idealnie – szepnęła, dopiero po chwili przyłapując się na myśli, że właściwie mogliby opuścić restaurację, by być jak najdalej od wścibskich spojrzeń i ludzi. Nie była głodna, żywiła się powietrzem i miłością, rzecz jasna. – Czy czymś jeszcze mnie dzisiaj zaskoczysz, kochany? – spytała więc, chcąc sprawdzić, czy i w tej kwestii się zgadzali. Oczywiście mogła poczekać, aż mężczyzna jej życia się posili, nie zamierzała go pośpieszać, chociaż ta odległość – niewielka w teorii, praktyce ogromna – zaczynała powolutku ją męczyć. Czy wypadało jej się przesiąść? A może wyciągnąć rękę, by niby to przypadkiem musnąć opuszkami palców męską dłoń? Czy zaproponować taniec? To ostatnie, najrozsądniejsze, postanowiła zachować na koniec. Tymczasem rzeczywiście wysunęła smukłą dłoń i spojrzeniem sugerując lordowi zrobienie tego samego, zacisnęła palce na ręce.
Bo tak o nim właśnie myślała, że w końcu spotkają się ponownie, ale nie tutaj, w restauracji, lecz na ślubnym kobiercu. Nie bez powodu przecież ubrała sukienkę, która nie dość, że dodatkowo podkreślała jej aurę, tak przypominała sobą kreację panny młodej. Miała nadzieję, że jej lord myślał podobnie, jednak teraz skupiła się na winie, przystawkach i wygrywanej w tle muzyce. Odrywając wzrok od ukochanego, zaledwie na chwilę, powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu; z uśmiechem, lekkim i naturalnym.
– Jest idealnie – szepnęła, dopiero po chwili przyłapując się na myśli, że właściwie mogliby opuścić restaurację, by być jak najdalej od wścibskich spojrzeń i ludzi. Nie była głodna, żywiła się powietrzem i miłością, rzecz jasna. – Czy czymś jeszcze mnie dzisiaj zaskoczysz, kochany? – spytała więc, chcąc sprawdzić, czy i w tej kwestii się zgadzali. Oczywiście mogła poczekać, aż mężczyzna jej życia się posili, nie zamierzała go pośpieszać, chociaż ta odległość – niewielka w teorii, praktyce ogromna – zaczynała powolutku ją męczyć. Czy wypadało jej się przesiąść? A może wyciągnąć rękę, by niby to przypadkiem musnąć opuszkami palców męską dłoń? Czy zaproponować taniec? To ostatnie, najrozsądniejsze, postanowiła zachować na koniec. Tymczasem rzeczywiście wysunęła smukłą dłoń i spojrzeniem sugerując lordowi zrobienie tego samego, zacisnęła palce na ręce.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź