Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Część restauracyjna
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Patrzyłem na brata nie do końca rozumiejąc w pierwszej chwili, o czym do mnie mówi. Dopiero po chwili dotarł do mnie ukryty sens jego słów, a przynajmniej to, co przetłumaczyłem sobie z angielskiego na harlandowy. Zaimponowała mu. Primrose Burke zaimponowała statecznemu Bradfordowi Parkinsonowi. Stłumiłem parsknięcie braterskiego śmiechu i przywołałem na twarz poważny grymas.
- Szermierka – powiedziałem jednak nieco rozczarowany, lecz właściwie czego się spodziewałem? Że podczas mierzenia strojów i dobierania tkanin dla Prim w Bradfordzie otworzy się niespodziewanie uczuciowa tama i zapała do szlacheckiej damy nagłym uczuciem? Cóż, w zasadzie jeśli miałbym być szczery, to na właśnie liczyłem. To znaczy nie konkretnie w kontekście lady Burke, lecz ogólnym; umiałem przecież liczyć i z wyliczeń wynikało niezbicie, że nie tylko ja powinienem zacząć rozglądać się na nową małżonką. Na moje subtelne i mniej subtelne aluzje na czele z podtykaniem mu kolejnych kandydatek na balach i przyjęciach reagował zgodnie z przewidywaniami: milcząco i pobłażliwie mnie ignorując, więc trzymałem mocno kciuki, aby w końcu ten cholerny Amor trafił go jakąś zabłąkaną strzałą. Jeśli miał to zrobić w towarzystwie tiulów i atłasów, nie miałem nic przeciwko; były to tkaniny dość miękkie, by się w nich trochę pokotłować.
- Jeśli się zgodzi – wzruszyłem ramionami – z przyjemnością zobaczę, co dla niej naszykowałeś. Skoro jak mówisz, może być perłą, nie wątpię, że tak się stanie, a to z pewnością mogłoby nam pomóc. Wielka metamorfoza to najlepsza reklama. - Odrzuciłem na moment emocjonalne rozważania i skupiłem się na praktycznej stronie przedsięwzięcia, które planowaliśmy. Nie daje jednak mi było zastanawiać się nad tym zbyt długo. Kolejne słowa Bradforda otrzeźwiły mnie i wyrwały z rozmyślań i planowania tak szybko, że nie miałem nawet czasu się oburzyć i zdenerwować jego podłymi insynuacjami; przeszedłem od razu do etapu zaprzeczania.
- Nigdy z nią nawet nie spałem – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Nawet nie musiałem kłamać i udawać, chociaż liczyłem, że nie będzie mimo wszystko wnikał w szczegóły. Miałem świadomość, że wszystko co powiedział, było po prostu odbiciem przyszłości, która czekała mnie i Elvirę; faktem, który prędzej czy później się ziści, a Bradford był tylko osobą, która po raz pierwszy wypowiedziała te słowa na głos. Mimo wszystko i tak zadrżałem z frustracji. Zwłaszcza że naprawdę z nią nie spałem. Czy naprawdę ludzie sądzili, że Elvira potrzebuje jego pieniędzy czy nazwiska, by się ratować przed hańbą? To absurdalne, wiedziałem, ale realia były inne; w naszym świecie absurdy często były rzeczywistością. – Ona nie jest tak słaba, jak się wydaje – dodałem cicho. – Nie boję się o mój wizerunek, i tak uważają mnie za lubieżnika. Jestem pewien, że w towarzystwie robią zakłady o to, któremu mężowi pierwszemu przyprawię rogi. Tylko... – zawahałem się. Moje myśli znowu skupiły się na Elvirze, jej zamkniętej postawie, tajemnicach, których nigdy być może nie będzie chciała mi zdradzić, które zamknęła tak głęboko w sobie, że nawet najpoważniejsza rozmowa ich nie wyciągnie na powierzchnię. – Tylko o to, czy zechce mnie, mimo tego, jaki jestem. - Kochałem ją za to, kim była, za jej nieugiętość, za odwagę, z jaką zmagała się z własnymi demonami. Byłem przekonany, że nigdy nie szukałaby we mnie wybawiciela, który pomaga jej z litości albo ze względu na więzy krwi; czułem, że zrozumie, że moje działania wynikają z innych uczuć. Uczuć, na które prawdziwy mężczyzna nie pozwoliłby sobie z taką beztroską, bo w końcu kochać kogoś to coś, czego nie wypadało robić p u b l i c z n i e. Od mężczyzny wymagało się czegoś innego niż roztkliwienia i delikatności.
- Elvira nie pracuje już w Mungu – odpowiedziałem wymijająco. - Poza tym – wbiłem w niego nieco rozdrażnione spojrzenie, że planuje moją przyszłość pod kątem wszelkich problemów – n a d a l się nie oświadczyłem, więc nie miałem o czym jej uświadamiać. - Podkreśliłem słowo nadal z taką drapieżną irytacją, że przechodzący obok kelner zerknął zdziwiony w naszą stronę. Kwestie ewentualnego uświadamiania musiały poczekać, aż padnie „tak”. - Nie jestem głupi, bracie. Najpierw niech się zgodzi, potem będę odmalowywał ponure wizje czekającej nas przyszłości – dodałem tak samo ponurym tonem, boleśnie świadomy faktu, że nie było to ani trochę sprawiedliwe wobec Elviry. - Na razie chcę się cieszyć uczuciem, którego nigdy dotąd nie zaznałem. Byłeś przecież zakochany, wiesz doskonale, jak to jest widzieć tylko jedną osobę na całym świecie. - Wytknąłem mu, wciąż jednak lekko skrzywiony wizjami czekających problemów. Mimo wszystko liczyłem jednak, że skoro Elvira poradziła sobie z płomieniami, śmiercią i wyzwaniami ponad siły, poradzi sobie z drobnymi komplikacjami czekającymi ją po ślubie. Ewentualnym ślubie; wciąż nie usłyszałem w końcu tego wymarzonego potwierdzenia.
- No nic – westchnąłem po chwili nieco zbyt teatralnie, by wyszło to w naturalny sposób, ale i nie miałem zamiaru tej teatralności ukrywać; dobitnie okazywałem, że rozmowa szła w niepożądanym przeze mnie kierunku – jeśli nie masz dla mnie innych zajęć i rad, będę się zbierał, praca czeka. - Poklepałem się wymownie po zegarku i spojrzałem na swój pusty talerz. Mogłem jeszcze zostać chwilę, może nawet z pół godziny, szpital z pewnością by się nie zawalił, gdybym się spóźnił nawet o godzinę albo dwie, ale spóźniać się akurat nienawidziłem.
- Szermierka – powiedziałem jednak nieco rozczarowany, lecz właściwie czego się spodziewałem? Że podczas mierzenia strojów i dobierania tkanin dla Prim w Bradfordzie otworzy się niespodziewanie uczuciowa tama i zapała do szlacheckiej damy nagłym uczuciem? Cóż, w zasadzie jeśli miałbym być szczery, to na właśnie liczyłem. To znaczy nie konkretnie w kontekście lady Burke, lecz ogólnym; umiałem przecież liczyć i z wyliczeń wynikało niezbicie, że nie tylko ja powinienem zacząć rozglądać się na nową małżonką. Na moje subtelne i mniej subtelne aluzje na czele z podtykaniem mu kolejnych kandydatek na balach i przyjęciach reagował zgodnie z przewidywaniami: milcząco i pobłażliwie mnie ignorując, więc trzymałem mocno kciuki, aby w końcu ten cholerny Amor trafił go jakąś zabłąkaną strzałą. Jeśli miał to zrobić w towarzystwie tiulów i atłasów, nie miałem nic przeciwko; były to tkaniny dość miękkie, by się w nich trochę pokotłować.
- Jeśli się zgodzi – wzruszyłem ramionami – z przyjemnością zobaczę, co dla niej naszykowałeś. Skoro jak mówisz, może być perłą, nie wątpię, że tak się stanie, a to z pewnością mogłoby nam pomóc. Wielka metamorfoza to najlepsza reklama. - Odrzuciłem na moment emocjonalne rozważania i skupiłem się na praktycznej stronie przedsięwzięcia, które planowaliśmy. Nie daje jednak mi było zastanawiać się nad tym zbyt długo. Kolejne słowa Bradforda otrzeźwiły mnie i wyrwały z rozmyślań i planowania tak szybko, że nie miałem nawet czasu się oburzyć i zdenerwować jego podłymi insynuacjami; przeszedłem od razu do etapu zaprzeczania.
- Nigdy z nią nawet nie spałem – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Nawet nie musiałem kłamać i udawać, chociaż liczyłem, że nie będzie mimo wszystko wnikał w szczegóły. Miałem świadomość, że wszystko co powiedział, było po prostu odbiciem przyszłości, która czekała mnie i Elvirę; faktem, który prędzej czy później się ziści, a Bradford był tylko osobą, która po raz pierwszy wypowiedziała te słowa na głos. Mimo wszystko i tak zadrżałem z frustracji. Zwłaszcza że naprawdę z nią nie spałem. Czy naprawdę ludzie sądzili, że Elvira potrzebuje jego pieniędzy czy nazwiska, by się ratować przed hańbą? To absurdalne, wiedziałem, ale realia były inne; w naszym świecie absurdy często były rzeczywistością. – Ona nie jest tak słaba, jak się wydaje – dodałem cicho. – Nie boję się o mój wizerunek, i tak uważają mnie za lubieżnika. Jestem pewien, że w towarzystwie robią zakłady o to, któremu mężowi pierwszemu przyprawię rogi. Tylko... – zawahałem się. Moje myśli znowu skupiły się na Elvirze, jej zamkniętej postawie, tajemnicach, których nigdy być może nie będzie chciała mi zdradzić, które zamknęła tak głęboko w sobie, że nawet najpoważniejsza rozmowa ich nie wyciągnie na powierzchnię. – Tylko o to, czy zechce mnie, mimo tego, jaki jestem. - Kochałem ją za to, kim była, za jej nieugiętość, za odwagę, z jaką zmagała się z własnymi demonami. Byłem przekonany, że nigdy nie szukałaby we mnie wybawiciela, który pomaga jej z litości albo ze względu na więzy krwi; czułem, że zrozumie, że moje działania wynikają z innych uczuć. Uczuć, na które prawdziwy mężczyzna nie pozwoliłby sobie z taką beztroską, bo w końcu kochać kogoś to coś, czego nie wypadało robić p u b l i c z n i e. Od mężczyzny wymagało się czegoś innego niż roztkliwienia i delikatności.
- Elvira nie pracuje już w Mungu – odpowiedziałem wymijająco. - Poza tym – wbiłem w niego nieco rozdrażnione spojrzenie, że planuje moją przyszłość pod kątem wszelkich problemów – n a d a l się nie oświadczyłem, więc nie miałem o czym jej uświadamiać. - Podkreśliłem słowo nadal z taką drapieżną irytacją, że przechodzący obok kelner zerknął zdziwiony w naszą stronę. Kwestie ewentualnego uświadamiania musiały poczekać, aż padnie „tak”. - Nie jestem głupi, bracie. Najpierw niech się zgodzi, potem będę odmalowywał ponure wizje czekającej nas przyszłości – dodałem tak samo ponurym tonem, boleśnie świadomy faktu, że nie było to ani trochę sprawiedliwe wobec Elviry. - Na razie chcę się cieszyć uczuciem, którego nigdy dotąd nie zaznałem. Byłeś przecież zakochany, wiesz doskonale, jak to jest widzieć tylko jedną osobę na całym świecie. - Wytknąłem mu, wciąż jednak lekko skrzywiony wizjami czekających problemów. Mimo wszystko liczyłem jednak, że skoro Elvira poradziła sobie z płomieniami, śmiercią i wyzwaniami ponad siły, poradzi sobie z drobnymi komplikacjami czekającymi ją po ślubie. Ewentualnym ślubie; wciąż nie usłyszałem w końcu tego wymarzonego potwierdzenia.
- No nic – westchnąłem po chwili nieco zbyt teatralnie, by wyszło to w naturalny sposób, ale i nie miałem zamiaru tej teatralności ukrywać; dobitnie okazywałem, że rozmowa szła w niepożądanym przeze mnie kierunku – jeśli nie masz dla mnie innych zajęć i rad, będę się zbierał, praca czeka. - Poklepałem się wymownie po zegarku i spojrzałem na swój pusty talerz. Mogłem jeszcze zostać chwilę, może nawet z pół godziny, szpital z pewnością by się nie zawalił, gdybym się spóźnił nawet o godzinę albo dwie, ale spóźniać się akurat nienawidziłem.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź