Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]06.04.15 16:28
First topic message reminder :

Część restauracyjna

★★★★
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]29.07.22 13:03
| do tych państwa

Przechyliła z zaciekawieniem głowę, lustrując profil Deirdre, wyłapując teatralne zdumienie przy stwierdzeniu o zamknięciu się we troje w ciasnocie powozu. Dopiero słysząc je wypowiadane na głos, pozwoliła rozgościć się intrygującej wizji, a śmiałe obrazy wypełniły umysł, odcinając na moment Evandrę od toczonej tuż obok rozmowy. Uśmiechnęła się kącikowo, gdy dotarły do niej strzępki o ożywczej dyskusji i świeżości przemyśleń, odczuwając jednocześnie mało przyjemny ścisk w dole brzucha, wywołany ubolewaniem braku kameralnej przestrzeni na wyciągnięcie ręki.
- Zawsze możemy wspólnie udać się w drogę powrotną - wyrwało jej się nagle, nieco nieśmiało i ściszonym tonem, jakby sama dopiero rozważała tę opcję. Czując na sobie wyczekujące rozwinięcia myśli spojrzenia, nabrała więcej powietrza w płuca. - Sądzę, że prędko nie zabraknie nam tematów do rozmów, a nie ma lepszego sposobu na świętowanie, od spędzenia czasu w oświeconym, wrażliwym na sztukę towarzystwie - nawiązała do Tristanowego stwierdzenia, jakoby półwila częściej poświęcała się właśnie tej kwestii.
Stała tak zapatrzona w madame Mericourt, z wolna zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo wyczekuje jej kolejnych słów, jak chce spijać tę toksyczną słodycz, którą ta nadal toczy napięciem złośliwości. Z trudem rozróżniała które z nich wypowiadane są szczerze, które podsycać miały rzekomą niechęć, a które kładły się na języku z zamiarem podpuszczenia - czyżby podłapała grę, sprawdzając jak daleko można się w niej posunąć? Kto odpuści pierwszy, a kto zdecyduje się przekroczyć granicę? Czy w zaistniałej sytuacji, niejasnych powiązań i gęstniejącej atmosfery, istniała jakakolwiek granica?
- Twoje niezwykłe umiejętności nie są tajemnicą, a i ja nie ukrywam, że liczę na zapoznanie z tajnikami. - W istocie nie uznawała Deirdre za rywalkę - jak mogła się z nią równać, jak stawać w szranki i mierzyć się jedną miarą, gdy były tak od siebie różne? Udowadniała jej to na każdym kroku swoją chęcią bezwzględnego stanowienia kontroli, utrzymania się na powierzchni - dlaczego by jej tego nie ułatwić? Otworzyć się szerzej, pozwolić zadziałać i pochwalić pełnią potencjału? Słowami szafować mógł każdy, lecz nie każdy miał możliwość podparcia ich działaniem, a w umiejętności Deirdre nie wątpiła. Myśli na krótko powróciły do ptaszarni i technik zwinności palców czarownicy, którym wszak daleko do kojenia zmęczenia, ale za to blisko do rozwiania trosk. Z wielką wprawą i zadziwiającymi, godnymi podziwu umiejętnościami poprowadziła wpół świadomą półwilę wąskim, wybranym przez siebie torem. Tamtego dnia, ani żadnego kolejnego nie była w stanie wyrzucić jej z głowy, próbując wciąż wzniecić namiastkę zaznanego płomienia. Choć zakosztowała spełnienia, miała świadomość, że pozwoliła jej ledwie zamoczyć usta w kielichu rozkoszy, z którego oni we dwoje czerpali bez ograniczeń. Chciała pochwycić go w obie dłonie, zachłysnąć się i skąpać bez opamiętania, a wychylony dziś szampan wyłącznie potęgował to pragnienie, coraz odważniej domagając się sięgnięcia po to, czego chce i za czym woła, a co nieudolnie próbuje stłumić.
- Niezgodność zdań nie wynikała z wątpliwości wobec samej propozycji, a okoliczności jej złożenia - wyjaśniła ze spokojem, którego uzyskanie graniczyło już niemal z cudem, gdy myśli mąciły nie tyle wspomnienia, co żywa wyobraźnia, nie mająca nic wspólnego z przyzwoitością. - Może problem nie tkwił też w różnicach, a w braku jakiegoś istotnego elementu? - zwróciła się do męża bez szerokiego, uprzejmego uśmiechu, na który nie chciała się już silić. Tamtego dnia w ptaszarni ewidentnie brakowało im równowagi, tego kto mógłby nadać im rytm, zadbać o harmonię wśród mnogości dźwięków. Stał teraz obok, na wyciągnięcie dłoni, którą naraz zwolniła z czułych objęć i przesunęła na brzeg jego grubego, skórzanego pasa - dlaczego musiał stale ubierać się w tak sztywne, wielowarstwowe szaty? - W pewnych kwestiach pośpiech jest marnym sprzymierzeńcem, można się łatwo poparzyć, lecz przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by zatańczyć z ogniem, prawda? - Tkwiąc tak z zadartą brodą, nie odejmowała od niego wzroku, coraz śmielej pozwalając sobie na odrzucenie woalu, za jakim przyszło im się ukrywać w towarzystwie. Jak bardzo tajemnica kusiła swoją intymnością i elektryzującym napięciem, tak cierpliwość nie była jej najmocniejszą stroną. Zwłaszcza, gdy słaba, półwila głowa została napojona szampanem i mieszaniną zdegustowanych win. Prędko zmieniła zdanie, przesunęła się z niechęci wobec zapraszania Tristana do ich duetu w stronę niemal pełnej transparentności, tym samym odbierając sobie możliwość dalszego podpuszczania Deirdre. Za bardzo kusiło, by poznać jego reakcję, najchętniej spotkać się z aprobatą. Wpatrywała się w męża z lekko uniesionymi brwiami, jakby mętne słowa miały tłumaczyć mu wszystko, a nie pozostawiać niedopowiedzenia.
Otrzymując kieliszek miała wreszcie chwilę, by zerknąć przez ramię na resztę pogrążonej w dyskusjach oraz tańcu sali. Goście restauracji znajdowali się tuż obok nich, a jednak jakby w oddali, zupełnie nieświadomi emocji, jakie gromadziły się wewnątrz swoistego trójkąta. Ta różnica potęgowała duszność i powstałe napięcie, zwłaszcza gdy wyciągnięta dłoń nestora na powrót przyciągnęła uwagę Evandry. Kieliszek zatrzymał się wpół drogi do ust, a spomiędzy karminowych warg wydostawały się urywane wydechy. Łomoczące w piersi serce zagłuszało dochodzące zewsząd dźwięki, niczym tykanie zegara, świadczącego o upływie czasu. Nie było już odwrotu.
- Nigdy nie odmawiam przyjemnościom - powtórzyła za nim bezwiednie, a szampan wreszcie zmoczył przeschnięte wargi. - Wybaczcie, że przerywam to preludium, ale potrzebuję świeżego oddechu - wtrąciła się na pytanie o polecane menu, a na zarumienionej twarzy znów pojawił się lekki uśmiech. Przestąpiła krok ku Deirdre, delikatnie, acz wcale nie niepostrzeżenie przesuwając dłonią po jej ręce w kierunku łokcia i ujęła ją pod ramię, zaciskając nań mocniej palce. Nachyliła się ku niej, choć wcale nie ściszyła głosu, by mieć pewność, że Tristan dosłyszy jej słowa. - Byłabyś tak miła zaprowadzić mnie w bardziej ustronne miejsce? - Utkwiła w czerni tęczówek czarownicy wyczekujące spojrzenie. Po raz pierwszy od tamtego dnia lutego znajdowała się znów tak blisko niej, ogarnięta przez te same emocje, które doprowadziły ją wtedy do białej gorączki. Znów mogła wprowadzić do płuc jej zapach, zawalczyć z przemożną chęcią sięgnięcia do jej ust. - Dołączysz? - Odwróciła się jeszcze do męża, nie wierząc że subtelne aluzje okażą się dla niego wystarczające. - Więcej przekąsek już nam chyba nie potrzeba.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]30.07.22 14:22
Szczególna więź. Zamrugała szybciej, gdy z ust Tristana padły te słowa. Czym była w ich przypadku? Uzależnieniem, mającym doprowadzić ją do katastrofy? Syndromem sztokholmskim, sprawiającym, że uznawała sól sypaną przez niego na rany - które sam jej zadał - za najdroższe lekarstwo? Nienawiścią, podsycaną krótkimi momentami trzeźwości? A może miłością, obdartą z banalności romantyzmu, wypaczoną, zhańbioną, wystawioną na setki prób. Jeśli tą ostatnią, była to miłość jednostronna, zdeformowana wersja lustrzanego odbicia, uwieczniającego małżeńską czułość na niezniszczalnym płótnie pamięci. Śledziła dotyk dłoni męskiej obejmującej Evandrę, potem jej palców muskających pas szlachcica, istotniejsze od tych drobnych, raniących ją gestów, były jednak słowa, drżące między nimi napięcie. Którego stała się...przyczyną czy celem? Upiła łyk wina, kolejny, nie komentując już metafory tresury, nie musiała, wiele zadziało się w jej roziskrzonym, pijanym, urażonym i oddanym wzroku, który utkwiła na kilka długich sekund w oczach Tristana. Mocniej niż wstawionego, dawno nie widziała go w tak rozrywkowym nastroju, potęgującym jeszcze mocniej wszystkie - nawet na trzeźwo intensywne - cechy. Butny, nonszalancki, wyniosły, pewny siebie, przekraczający granicę przywoitości, o ile pozwalała na to sytuacja; teraz miała do czynienia z wręcz niebezpiecznym poziomem drapieżności. Także dlatego, że bestie polowały w grupie, w tym wypadku w zaskakującym duecie. Czy była ofiarą czy łowcą? Rolę obróciły się tak gwałtownie, a przy tym subtelnie, że zaśmiała się krótko, z nieodgadnioną melodią, ni to uznania dla śmiałych słów lady doyenne, ni zdziwienia, że szlachcianka tak śmiało podążała w stronę płomieni, niepomna wcześniejszych ostrzeżeń.
- Nie wiedziałam, że preferujesz taki sposób celebracji, Evandro - odparła z uprzejmym zdziwieniem na propozycję dyskusji w karocy. Wyobrażała sobie szlachciankę zupełnie inaczej, a każde kolejne spotkanie udowadniało coraz mocniej, że wizja ta nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Dlaczego więc, mając u boku kobietę tak bezwstydnie otwartą, Tristan szukał odskoczni u Miu? Nie pojmowała tego, nie rozumiała też, jaką rolę miała tu odegrać; zabawki, prowokatorki, prowodyrki tej gry w niedopowiedzenia? - Wspólny powrót brzmi kusząco, nie wiem jednak, jak długo planujecie tutaj zabawić, ja zaś wręcz marzę już o znalezieniu się w sypialni - dodała ciszej, pochylając się ku parze małżonków, tak, jakby zdradzała nieco nieprzystający sekret. W tym wypadku dotyczący zmęczenia, tak, chodziło wyłącznie o to. Nie zamierzała przecież dzielić się sekretami alkowy - uśmiechnęła się jednak do Evandry jeszcze bardziej ujmująco. - Proszę przestać, bo się zarumienię. Mistrz iluzji nie zdradza tajemnic swych występów, ja również wolę zachować najbardziej efektowne techniki dla siebie, ale kto wie, może pozwolę ci zajrzeć za kulisy i się zainspirować - mrugnęła do jasnowłosej prawie zawadiacko, jednocześnie stawiając granicę i oferując jej przekroczenie: na jej warunkach. Ciągle w rozkołysanej alkoholem głowie odbijało się pytanie dlaczego, odsuwała je jednak w niepamięć, czując dreszcze przeskakujące po kręgosłupie. Lubiła słyszeć w głosie Tristana zmysłowe rozbawienie, lubiła, gdy na nią patrzył - w ten sposób, zwłaszcza publicznie, czuła się wtedy ważna. Miał rację, powinna budować pewność siebie wewnętrznie, nie polegając na opinii innych, nie potrafiła jednak wyzbyć się łaknącego głodu jego aprobaty. Wskoczyłaby dla niego w ogień: i czyż nie to właśnie robiła, wystawiając się na płomienną atencję jego żony?
- Ma lord rację, pokonałam wiele przeciwności, nie powinnam więc wątpić w to, że zostałam stworzona do wyjątkowych rzeczy i czerpania z życia wszystkiego, co hojnie oferuje. A jeśli tego nie robi: do wyrwania mu tego, co mi należne - zadeklamowała elegancko, nawet jeśli ktoś podsłuchałby ich konwersację, jakimś cudem wyłapując kolejne zdania spomiędzy szumu rozmów, muzyki i dźwięków innych atrakcji, nie wyczułby drżących dwuznaczności. Padających głównie z ust kobiet, wyjątkowo zgrały się w tym tańcu, oczy Deirdre roziskrzały się coraz bardziej, niemal czuła na sobie kuszące spojrzenie Evandry, tak, jakby błękitne oczy fizycznie muskały policzki, szyję i skryty pod materiałem sukni dekolt.
- Wydaje mi się, że okoliczności były więcej niż sprzyjające - weszła szlachciance w słowo, ale nie kontynuowała wesołej, werbalnej przepychanki, pozwalając przedstawić czarownicy historię ich bliskiej współpracy, znacznie wykraczającej poza troskę o dobro La Fantasmagorii. Kątem oka wyłapywała reakcję Tristana, rozmytą alkoholem - nie dostrzegła jednak szoku, furii ani zazdrości, być może również upojenie zwycięstwem sprawiało, że nie reagował na powolne i nieoczywiste odsłanianie prawdy tak, jak zrobiłby to na trzeźwo. Podświadomie Deirdre bała się jego odzewu, na mniejsze zatajenia czy przemilczenia z jej strony reagował furią. Nieobecną teraz, choć sięgnęła śmiało po coś dla niego najcenniejszego, po jego żonę. Nie traktował jej - ich? - poważnie? Nieistotne, to wszak on był brakującym elementem, wspomnianym śmiało przez Evandrę. Źrenice Mericourt rozszerzyły się jeszcze bardziej, dotąd uważała namiętną konwersację za nieszkodliwą zabawę, ta jednak szybko przeradzała się coraz śmielej w rzeczywistość. Pajęczyna sugestii gęstniała, powietrze dławiło; przeniosła wzrok na Tristana, szukając w jego oczach złości lub szoku - przeliczyła się, wydawał się upojony, drapieżny, zadowolony, syty i głodny ich towarzystwa zarazem. - A więc wypijmy za zaproszenie do tańca ognia - uniosła kieliszek tuż po słowach Evandry, dopijając szampana do końca - I za pośpiech. Bywa niewskazany, owszem, ale w wyjątkowych przypadkach dobrze iść za ciosem, by przekonać się, czy płomienie nas pochłoną, czy tylko oczyszczą ze zbędnych zahamowań i słabości - a więc robiła krok w nieznane, śmiało, ignorując ryzyko i pewność, że skomplikuje to i tak poplątaną, szczególną więź, która łączyła ją z Rosierem. Robiła to dla siebie, robiła to dla niego, dla nich, jakkolwiek by nie definiowała tej wspólnoty; spojrzała z góry na Evandrę, prowokująco, władczo, łącząc barwny opis Salome, deklamowany przez szlachcica, z jej sylwetką. Nie wiedziała, co wydarzyło się w operze, być może Tristan za kulisami skorzystał z hojności wschodzącej solistki, lecz pasja z jaką opowiadał o artystycznym doświadczeniu popychała myśli Dei ku półwili. Nie zdążyła skomentować zachwytów mężczyzny ani zaproponować skosztowania orientalnego dania - arystokratka skutecznie przekierowała uwagę, brawurowo kończąc preludium. Czarne oczy napotkały te jasne, a Mericourt wahała się tylko chwilę. Nie było czasu ani miejsca - w narkotycznych oparach triumfu, podniecenia i alkoholu - na dłuższe rozmyślania, rachunki zysków i strat, ważenie potencjalnego ryzyka. Szła za tym, co podpowiadało...może nie serce, ale chuć i to dzikie, niezdrowe pragnienie zaznaczenia swej pozycji, wzięcia tego, co dla Tristana było świętością, rozsmakowania się w przeznaczonym tylko dla arystokraty pięknie, zrównania się z nim w pewien pokrętny sposób. Dodatkiem - czy aby na pewno, Deirdre? nie robisz też tego dla niego? nie chcesz dać mu tego, o czym zapewne nie śmiał nawet marzyć? - było zadowolenie Rosiera.
- Myślę, że znam miejsce, w którym lady będzie mogła odpocząć i zebrać siły na resztę wieczoru - odpowiedziała w końcu śmiało, z uśmiechem nawet nie tyle już drapieżnym, co wręcz złowrogim, budzącym dreszcze: strachu i podniecenia. Odstawiła kielich i nie czekając na dokończenie wypowiedzi minęła Evandrę, muskając delikatnie dłonią jej ramię, zachęcając, by podążyła za nią: przystanęła jednak w pół kroku, odwracając się ku Tristanowi. Podniosła na niego wzrok, prowokacyjny, władczy - zobacz, jak idę w twoje ślady. Duma nie pozwalała dopuścić do siebie innych myśli: że to ona podąża wytyczoną przez niego ścieżką, kierowana instynktowną już manipulacją. Zamierzała zabrać półwilę tam, gdzie będzie należała tylko do niej, gdzie w symboliczny sposób pożegna się z tym kim była, stając się Tristanem - toksyczne, niezdrowe, szalone myśli tylko wzniecały mocniej płomienie skrajnych uczuć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]30.07.22 20:51
Przekierował spojrzenie na Evandrę, gdy napomknęła o możliwości wspólnego powrotu do domu; zastanawiał się, na ile półwila zdawała sobie sprawę z dwuznaczności tej metafory. Niewiedza nie była w stanie wstrzymać galopującej wyobraźni, nasuwające się fantazje związane z dwoma kobietami równie mocno różnymi od siebie, co bliskimi jemu, zdawały się bliższe sennym marzeniom, niż rzeczywistości. Lecz ile mogło być przypadku w rozmowach, które przed nim prowadziły? Nad jakimi innymi umiejętnościami jego kochanki mogły się teraz rozwodzić? Choć znajdował się całkowicie poza ich rozmową, obserwował ją z rosnącą fascynacją, jakby miał przed sobą wyjątkowo cenne dzieło sztuki - takie wymagające kontemplacji i takie, którego widok potrafi zachłysnąć wielością przemawiających do wyobraźni bodźców. Nie miał wszak przed sobą przypadkowych kobiet, a białego i czarnego łabędzia, kochankę, żywioną namiętną pasją i krwawym oddaniem, i żonę, trawioną podsycanym we wzburzonej krwi ogniem, gorycz i słodycz, trzaskający mróz i ciepły płomień, piekło i niebo, razem stanowiły o doskonałości. Pragnął ich obu, czy mógłby nie pragnąć ich razem?  W najdalszych fantazjach podobna wizja wydawała się zbyt piękna, by mogła okazać się rzeczywista. Zmącony alkoholem umysł nie szukał przyczyn, nie zastanawiał się nad kłamstwami i niedomówieniami, nad tym, w ilu jeszcze sprawach oszukany mógł zostać, pragnął zaspokojenia i rozsmakowania się w tym, co właśnie podano mu na srebrnej tacy, pragnął tego, co tu i teraz malowało się przed nim najpiękniejszymi pociągnięciami pędzla przewrotnego losu. Dla niego otaczający ich goście przestali istnieć już parę chwil temu, całkowicie zajęty fascynacją Evandry skierowaną ku Deirdre i iskrami w źrenicach kochanki.
Rzadko zdarzały mu się sytuację, w których brakowało mu słów, lecz w tej konkretnej rozchylone wargi nie wydobyły z siebie ni słowa, gdy spoglądał wpierw na jedną, potem na drugą, a w końcu zaśmiał się cicho i nisko, urywanie, krótko, wcale nierozbawiony, ze spojrzeniem przepełnionym nie radością i nie śmiechem, a najczarniejszym pożądaniem, tym silniejszym, gdy z niedowierzaniem przeniósł wzrok na lico żony, gdy złożyła dłoń na jego pasie. Subtelności rozmyły się w lot, nadając kształtu tego, co jeszcze przed momentem pozostawało tylko domysłem zaprawionym zbyt dużą ilością przelanego alkoholu. Wciąż patrząc na Evandrę uniósł kielich szampana zgodnie z życzeniem Deirdre, gdy wzniosła toast i jej śladem opróżnił własne naczynie. Jego uśmiech z wolna przeobrażał się z samozadowolenia triumfalną ceremonią w wilczy uśmiech drapieżnika.
- Ogień ogniem zwalczaj - odparł z rozbawieniem wyczuwalnym w głosie i na ustach, ale wciąż nie w oczach, przemykając wzrokiem z twarzy żony na twarz kochanki. - Jedni błysną i gasną, inni palą się całe życie, w perspektywie mając tylko pustkę. - On zawsze brał to, czego chciał, szukał niezapomnianych wrażeń i nowych doznań, przerażony samą myślą o nudzie lub marazmie. Wolał żałować błędów niż bezczynności. Mieli tę cechę wspólną we troje, właśnie dlatego odnajdywali wspólny język, lecz zaczynał to dostrzegać u Evandry dopiero w ostatnich tygodniach. Ogień mógł przejść pożogą, znacząc swoją drogę zgliszczami, łącząc płomienie stawał się niepowstrzymanym żywiołem; czym byli oni, wielkimi płomieniami, które scalone mogły się przeobrazić w ognistą nawałnicę czy tylko zbrukanym krajobrazem pozostałym po jej przejściu? To nie było jeszcze do końca jasne, ale powietrze wydawało się duszne jak w samym sercu topniejącego pożaru.
Nie powrócił wzrokiem ku Evandrze, gdy powtórzyła jego słowa, lecz wiódł wzrokiem za każdym jej ruchem, każdym gestem, gdy przesunęła dłonią po skórze Deirdre i zgrabnie wślizgnęła się pod jej ramię. - Z rozkoszą - odparł, kiedy zapytała go, czy do nich dołączy i choć w swoich słowach wyraźnie już zdradziła się z tym, że zdaje sobie sprawę z natury relacji tak naprawdę łączącej jego i madame Mericourt, to zdawał się tego teraz nawet nie dostrzegać, nazbyt zaabsorbowany ważniejszymi bodźcami. Dżentelmeńskim gestem odebrał od nich obu puste kielichy po szampanie, oswabadzając im dalszą drogę. Wyminęły go, z zadartą brodą wdychał zmieszany zapach ich perfum, samymi źrenicami podążając za kochanką, gdy zwróciła się do niego. Gdyby wypił jedną lampkę szampana mniej, zatrzymałby ją w tym miejscu i zawrócił, wiedząc, co jej paląca zazdrość mogła zrobić z Evandrą, gdy zostaną sam na sam. Ale ją wypił.
Skrzyżował spojrzenie z prowokacyjnym Deirdre, w jego źrenicach iskrzył już tylko pożądliwy głód. Bezwiednie nachylił się w jej stronę, by w ostatniej chwili oprzytomnieć i zatrzymać się nad nią w połowie tego gestu, tu i teraz nie mógł zasmakować jej ust, których czerwień nachalnie przyciągała wzrok. Nieśpiesznie rozchylił własne:
- Miu was ugości, Czarna Orchideo - zwrócił się do niej, ustronne i wygodne miejsce znajdowało się tak blisko, na wyciągnięcie ręki; drogę do dawnego pokoju Deirdre obydwoje znali doskonale i bez trudu mogli się tam odnaleźć i choć przenikało upokorzeniem kontrastującym wobec orderów pobłyskujących dziś na jej piersi, nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Nie pamiętał już, jak sarkastycznie wypowiedział podobne słowa w trakcie oficjalnej części ceremonii. Skupiliby na sobie wiele spojrzeń, gdyby udali się na zaplecze we troje - sądził, że co najmniej większość gości zdaje sobie sprawę z prawdziwej natury tego miejsca - lecz dwie zmęczone późną porą damy szukające wytchnienia nie powinny zwrócić niczyjej uwagi. Odczeka chwilę i je odnajdzie. Dobrze go tu znali, hojny napiwek powinien zamknąć kwestię dyskrecji i zapewnić im satysfakcjonującą prywatność.

/zt Evandra, Deirdre



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n



Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 13.11.22 16:16, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]22.09.22 22:10
Jeszcze dwa lata temu sytuacja taka jak dzisiejsza nie mogłaby mieć miejsca. Skrywając się głęboko w cierniu starał się ukrywać, za wszelką cenę unikając towarzyskich spotkań, świateł reflektorów i rozgłosu. Dziś był jednak innym człowiekiem, przede wszystkim człowiekiem czynu, który o wiele lepiej radził sobie w towarzyskim gronie, rozmowach z innymi sobie podobnymi. Nie miał powodów do skrywania własnego ja, skoro przez długi czas pracował na to, kim się stał. Dawny Mathieu zniknął w odmętach niepamięci i choć pierwsze stawiane kroki w obliczu nowości były niepewne, teraz wiedział, że nie wróciłby do tego stylu życia, który praktykował wcześniej. Światopogląd ulegał zmianie, zupełnie tak jak świadomość wielu kwestii i pewność własnego postępowania. Może i dla wielu jego zachowanie było nielogicznym czy bezsensownym, nie przystojącym, łamiącym zasady… Dzisiaj nie zamierzał się tym przejmować. Czas spędzany w towarzystwie Primrose był bardzo cenny. Bliskość i wspólnie nabywane doświadczenia sprawiły, że jej bliskość stawała się dla niego w pewien sposób wiążąca. Plany i nadzieje, choć raczej chęć zbudowania czegoś mocniejszego, silniejszego niż budowla z kart, bez solidnych fundamentów nie miały na chwilę obecną sensu. Z jednej strony wiedział, jak trudne decyzje będą konieczne do podjęcia i jak będzie należało się dostosować, a z drugiej… Nie wiedział co siedziało w jej głowie i w jaki sposób Primrose widziała to wszystko.
Uniósł brew ku górze wsłuchując się w jej słowa. Policzek w twarz głodujących? Z jednej strony należałoby im współczuć i przejmować się ich niewdzięcznym losem, a z drugiej… nie ich winą było, że ich sytuacja ekonomiczna była na lepszym poziomie. Przecież nie pozwolą dobrowolnie obedrzeć się z dóbr, które były im należne. W tej kwestii ich postawa najwyraźniej była różna, jeśli Primrose czuła się jak hipokrytka. Chciała heroicznie walczyć, o każdego, nawet najmniej wdzięcznego z biednych?
- Jestem niemal pewien, że robisz co możesz, aby wesprzeć swoją działalnością najbardziej potrzebujących. Niemniej jednak, nie powinnaś się obwiniać, że znajdujesz się w takich miejscach jak to, na spotkaniach takich jak dzisiejsze. To nasz przywilej, a świat od wieków skonstruowany jest w ten sposób, że pewne grupy ludzi mają lepiej od innych. – odpowiedział spokojnie, a kącik jego ust drgnął ku górze. Choćby walczyła do ostatniej kropli krwi, tego nie zmieni. Świat funkcjonował w ten sposób przez setki istnień i kolejne setki będą zmagać się z podobnymi problemami. To nie ich wina i nie powinni ograniczać się do minimum czy przekształcać własnego życia w zachowanie ascetów, którzy umartwiają się, wyrzekają przyjemności i wygód, twierdząc, że to pozwoli im osiągnąć stan doskonałości.
- Jeśli nie masz ochoty być w tym miejscu, wystarczy słowo. Nikt nie może Cię do tego przymusić. – z drugiej strony, właśnie dała mu do zrozumienia, że traktowała to miejsce jako oznakę własnego hipokryzmu, więc wolałaby tutaj nie być. Nikt jej nie zmuszał, nikt nie narzucał obecności tutaj, to jej świadomy wybór. Mogła go dokonać i opuścić to miejsce, jeśli powodowało u niej dyskomfort psychiczny.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]28.09.22 21:15
Rozejrzała się po okolicy, to był jej świat. To właśnie w tym się wychowywała, więc dlaczego czuła, że coś jest nie tak. Jakaś skaza niszczyła ten obraz, sprawiała, że był on w jakiś sposób wadliwy. Nie potrafiła tego nazwać, nie wiedziała czego ma szukać, na co wskazać palcem.
Nie sądziła, że znajdzie się w takiej sytuacji, w której jednocześnie jest dumna i czuje pewien wstyd. Kiedyś życie zdawało się prostsze, łatwiejsze kiedy galopowała przez wzgórza Durham wprost do małego portu, a morska bryza targała ciemnymi włosami, a oczy poszukiwały przygód, hen za horyzontem.
Teraz jej wzrok skupił się na tym co było na wyciągnięcie ręki, a umysł kierował się ku innym sprawom, odkładając marzenia i pragnienia na bok.
-Masz słuszność - uśmiechnęła się przepraszająco. -Najwidoczniej jestem tym wszystkim trochę przytłoczona. - Słowa Mathieu sprawiły, że aż zadrżała cała w posadach. Wskazywał na jej system myślenia, który obciążony był pewną skazą, a nie powinien. Mogła korzystać ze swojej pozycji, a nie za nią przepraszać. Miała możliwości, więc z nich korzystała. Umartwianie się było błędem i nigdy nie powinna o tym zapominać. Życie, w którym odmawiała by sobie wszystkiego nie zbawi i nikomu nie zaimponuje, a tylko sobie zaszkodzić i tym, którym realnie może pomóc.
Szarozielone spojrzenie spoczęło na ciemnych tęczówkach czarodzieja; mówił wprost, nie owijał w miłe słówka to co myślał.
-Dziękuję. - Odpowiedziała w końcu, a w głosie dało się słyszeć realną wdzięczność. Wyjście, tak nagłe, zostałoby odnotowane a ona sama udowodniłaby, że jeszcze zbyt mało rozumie i nie może aspirować do tego aby zostać usłyszaną. Jeżeli chciał stać się Dama z prawdziwego zdarzenia, musiała zacząć się zachowywać jak Dama. Nie chciała pozostać w tle, stać się jedną z wielu lady, które znikają w dziejach rodowych kart, pozostaje po nich tylko imię, a czasami nawet ono zanika w pomrokach przeszłości. -Nie mówmy o tym, ale cieszmy się chwilą. Zdradź proszę jakie masz dalsze plany, podejrzewam, że medal na twojej piersi to jedynie początek kolejnych działań. Przedsmak tego co nastąpi. - Ujęła swój kieliszek by upić łyk wina. Tak właśnie powinna spędzać ten wieczór, na rozmowach gdzie poznaje plany, słucha i dowiaduje się jak można polepszyć sytuację w kraju.
Rozmowy z lordem Rosier zaś sprawiały, że mogła swobodnie dzielić się swoją myślą, a ten jej nie oceniał, a jedynie skutecznie punktował kiedy zbytnio się zapędzała.

|zt dla Primrose i Mathieu



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]22.11.22 16:57
Jej imię nie było istotne. W Wenus nosiła ulubione imiona swoich klientów, wcielała się w każdą upragnioną fantazję. Często była samą Afrodytą albo Walkirią - chwalono ją za nordycką urodę, porcelanową cerę i złote włosy, które upinała w fantazyjne kombinacje. Pamiętała, że on lubił właśnie takie, że przed laty była jedną z jego ulubienic.
Nie wiedziała, kim będzie za rok, dwa, pięć. Pracowała w Wenus już prawie dekadę, a choć jej uroda jeszcze nie przygasła, to wszystko było przecież kwestią czasu. Panicznie wklepywała w policzki kremy z krwi dziewic, piła eliksir ognistej urody, nie uśmiechała się poza godzinami pracy by zapobiec zmarszczkom mimicznym. Lęk jednak pozostawał - podskórny, ciągły. Inny niż lęk, który czuła przy nim gdy chwytał ją zbyt mocno za szyję, gdy w otumanionych używkami oczach widziała jak żądza miesza się z agresją.
Za pierwszym razem ogromnie się go bała. W teorii wiedziała, że są tutaj chronione, że ich życie jest wiele warte - to Wenus, a nie portowy burdel. W praktyce był bogatym lordem o spojrzeniu, któremu nie można się sprzeciwić.
Przeżyła jednak i przekonała się, że zostawiał hojne napiwki. Potem próbowała poskromić jego agresję, rozpalić chuć. Pomimo doświadczenia przegapiła chyba, że splatają się w jedno. Nie rozumiała jego siły, w odróżnieniu od tamtej - zbyt chudej, kruczowłosej, obcej, nie w jego typie. Ale to tamtą wybrał - Miu i młodsze dziewczyny zdążyły ją zastąpić.
Nie brakowało jej klientów, próbowała sobie wmówić, że to nic, że tak bywa. Że powinno jej ulżyć, że oszczędzi czas na leczeniu siniaków. Mimo wszystko, myślała czasem o jego przystojnej twarzy. A teraz, gdy zobaczyła , jużnieMiu, wśród zaszczyconych gości - i jego u boku młodziutkiej blondynki o olśniewającej urodzie, tak bardzo w jego typie... poczuła ukłucie zazdrości.
Przyglądała im się spod rzęs już jakiś czas. Starała się być dyskretna, ale czy mogła go zwieść? Czy czuł na sobie spojrzenie jej jasnych oczu?
Wreszcie, gdy kobiety zniknęły, a on został na chwilę sam - wyczuła swoją szansę.
Roznoszenie szampana nie było nawet jej obowiązkiem, miała tutaj po prostu ładnie wyglądać, ale bezceremonialnie odebrała tacę jednej z młodszych dziewczyn.
-Szampana, milordzie? - zjawiła się u jego boku wyprostowana jak struna, kołysząc lekko biodrami. Włosy, wcześniej upięte w kok, opuściła na ramię. -Toast za Kawalera Orderu Merlina? - dodała ciszej, niemalże nieśmiało, nie wypadało jej w końcu proponować toastu jemu - ani łudzić się, że napiłby się z nią, przez pamięć na dawne czasy. Rozchyliła lekko pełne usta, przesunęła językiem po dolnej wardze - niby mimowolnie, ale tak, by zauważył. Może minęło kilka lat, może nie miała już dziewiętnastu lat, ale pamiętała, jak go zadowolić, jak sprawić, by odpoczął. Nie musiałby nawet nic robić, tylko siąść na szezlongu z kieliszkiem szampana.
A jeśli rozpędzała się za bardzo w swoich pragnieniach - to czy zasłużyła chociaż na napiwek, przez wzgląd na dawne czasy?


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]05.12.22 2:21
Nie od razu ją rozpoznał. Choć upływ czasu nie odcisnął na niej zbyt silnego piętna nie widywał jej regularnie już od lat. Znacznie rzadziej i coraz rzadziej bywał w Wenus w ostatnich miesiącach, latach, była jedną z wielu, tych, które widywał częściej niż pozostałe, ale wciąż jedną z wielu. Nigdy przecież nie myślał poważnie o żadnej z kurtyzan, widząc w nich jedynie towar, handel miłością miał w sobie coś niewybaczalnie sztucznego, lecz teatr najzdolniejszych pozwalał o tym zapomnieć. Pewnie dlatego wysoko cenił te, które dawały z siebie najwięcej.
Kazał jej uruchamiać gramofon, Lot Walkirii Wagnera, przypomniał sobie, gdy wpatrywał się w jej rozchylone pełne usta i zwilżający je język. Nie lubił myśleć o niej jako o Afrodycie, nie było tak jeszcze dekadę temu, lecz dziś to imię kojarzyło mu się z Evandrą. Miu nazywał Czarną Orchideą od Cesarzowej Orchidei, ta dziewczyna zawsze była dla niego królową Walkirii. Musiał zresztą dostrzec, że po latach ten tytuł pasował jej bardziej - rysy straciły dziecięcy urok, a uroda przybrała tylko na intrygującej nordyckiej surowości. Uroda, którą wciąż doceniał. Ostatnim razem był z nią w dniu, w którym Evandra powiła mu syna, lecz nie zwierzał jej się z niczego, a z przybytku zniknął, gdy tylko nadeszły dobre wieści. Kącik jego ust uniósł się do własnych myśli, zwabiony wspomnieniami przeszłości. Przez chwilę przyglądał się jej z tym uśmiechem - z biegiem lat zdał się bardziej niepokojący - nie mającym w sobie ni krzty szczerej radości, a jedynie czarną otchłań, tę samą, którą poznała tak dobrze. Lubił zapach jej ciała, nie mógł go poczuć z tak daleka. Ale dziś nie miał chęci poczuć go wcale, bo to, co mogła mu dać, nie mogło równać się z tym, czemu miał lada moment wyjść naprzeciw. Nigdy nie była nawet w połowie tak dobra jak Deirdre. Brakowało jej odwagi, nie potrafiła go zrozumieć. Za mało się wyróżniała. Przy Evandrze jej uroda bladła jak więdnący kwiat. Przy nich obu była jak wczorajszy deszcz, urokliwy i piękny na swój sposób, ale jednak - miniony i codzienny.
- To jeszcze nie mój czas na Walhallę - odpowiedział krótko, odkładając pusty kielich po wodzie na trzymaną przez nią tacę z winem. Zadaniem walkirii było odprowadzić do tej sennej krainy wielkich bohaterów, którzy polegli. On stał na nogach, jeszcze. Nie odmawiał szampana nigdy, kiedy tutaj był. Ale teraz - nade wszystko musiał odpocząć i wytrzeźwieć po spotkaniu nad basenem. Zebrać siły. Jej postawa pomagała. Przyciągała uwagę. - Zaprowadź mnie do szefowej, mam do niej sprawę - dodał po chwili, ani nie prosząc, ani nie żądając, zastanawiając się, czy nie użyć jej jako pośredniczki - lecz im mniej osób wiedziało o ich planach tym lepiej. Powinien pomówić z Borgią bezpośrednio, był pewien, że nie będzie miała nic przeciwko, by zajęli dawny pokój Miu na dłuższą chwilę. Pieniądz otwierał każdą drogę.

/zt (x2?) :pwease:



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]29.01.23 0:05
7 czerwca 1958

Przywykłem do mieszkania w dużym mieście - Moskwa była w tych czasach jednym z największych w Europie, a Londyn intrygował nie tyle wielkością w rozumieniu skali, co wydarzeń i reform, którym została poddana stolica. Wypędzenie mugoli obiło się szerokim echem wśród największych miast, docierając również do Rosji, gdzie przy zimnej wódce podnoszono dyskusje o tym, kiedy Kreml zadecyduje o oczyszczeniu swoich ulic. Plany zwykle jednak kończyły się z nastaniem słońca i rozdzierającego czaszkę bólu głowy, a kolorowa Moskwa wracała do nakładania masek i zabezpieczeń, by magiczne dzielnice trzymać z dala od mugoli. Tym, co wywarło na mnie najmocniejsze wrażenie po przybyciu, była pustka - nie w znaczeniu dosłownym. Przywykłem raczej do ścisku panującego w magicznych częściach miasta, gdzie tłoczyła się większość społeczności. Podobała mi się cisza, wolna od warkotu mugolskich maszyn i ich obrzydliwego gawędziarstwa, nie przeszkadzała paskudna, deszczowa aura, która utrzymywała się odkąd postawiłem stopę na Angielskiej ziemi. Byłem już raz w Londynie, na krótko po ukończeniu nauki - w wyzwolonym mieście czuć było w końcu wolność, do której przywykłem wyrastając na jałowych ziemiach Syberii, i choć darzyłem Rosję szacunkiem za korzenie i wychowanie, które mi ofiarowała, byłem żądny tego skrawka świata. Ciekawił mnie jego smak, nawyki, a przede wszystkim szanse, jakie niósł za sobą nowy porządek, dyktowany przez tych, z którymi śniłem wspólny sen. Nie traktowałem Anglii jak ziemii obiecanej, ale jako miejsce, w którym działo się wystarczająco dużo, by przykuć moją uwagę, skusić perspektywami, omamić szansami. Chciałem tego romansu, potrafiąc patrzeć znacznie dalej niż ojciec, który chętniej ogniskował swój wzrok na przeszłości. Ale martwe zwierzę dawało już tylko skórę i mięso, nie mleko i potomstwo. W Londynie nie było widać śladów wojny domowej, która trawiła państwo - ale o tym, jak głęboki był konflikt i jak daleko sięgał, dowiadywałem się jedynie z prasy. Anglia była wolna od upadku mojego nazwiska i pełna krewnych, którzy wyrastali w obcej kulturze. Również tych, którzy przebyli długą drogę, by w ubiegłe lato zasiać we mnie ziarno ciekawości, które przez te kilkanaście miesięcy zdołało dojrzeć, gotowe na zebranie pierwszych plonów. Teraz to ja podążyłem ich śladami, czując, że ta wizyta mogła się jednak przedłużyć. Nie wiedziałem jeszcze o ile, to wszystko zależało. Kuzyna i wuja powiadomiłem o przybyciu z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Nie potrzebowałem oprowadzania za rękę, ale byłem żądny poznania ich perspektywy. Miałem jeszcze sporo do nadrobienia i jeszcze więcej nauk do odebrania, a w ostatnim czasie zdawałem się nabyć nieco pokory w tej materii, po latach wymuszonej edukacji samemu wybierając ścieżkę, którą chciałem podążać. Pieniądz rządził światem, podobnie jak czyniły to seks i władza. Ale być może i w tej kwestii miałem jeszcze wiele do odkrycia.
Bez trudu odnalazłem wskazane przez Ramseya miejsce. Elegancka restauracja sprawiała wrażenie, jakby została stworzona dla socjety, która zwykła zajmować miejsca w najlepszych lożach moskiewskiej opery, skłaniając mnie do uważnego przyglądania się gościom. Wszyscy nosili się dumnie, w drogich materiałach, a w powietrzu niosła się woń pieczonego mięsa, mieszana z najróżniejszymi perfumami. Jedne drażniły, jak te o fiołkowych nutach, inne - bardziej dymne i surowe - koiły zmysły. Zająłem wskazany przez kelnera stolik, informując go, że czekam jeszcze na towarzystwo.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]05.02.23 14:35
Dzieliła ich prawie dekada, dzieliły tysiące kilometrów, środowisko w jakim dorastali i doświadczenia — mniej lub bardziej odbijające się na psychice. Dzieliły ich lata świetlne, a jednak łączyła krew i ze zdumieniem pojmował, że nie sposób jej było oszukać, bowiem te wszystkie różnice były niczym w porównaniu z syberyjskim zimnem w sercu, zakorzenionym w umysłach pragnieniu wielkości, władzy i możliwości. Przez te wszystkie lata wierzył, że surowe wychowanie Rosiera, jego twarda ręka, która miała uczynić go silnym nieustępliwym i nie dała mu ani skrawka ciepła i poczucia bezpieczeństwa — uczyniły go tym, kim był dzisiaj. Ale pobyt w dalekiej, mroźnej Rosji u krewnych, spotkanie z pozostałym dziedzictwem jego przodków, Ignotus, który zaginął dawno temu i przyjazd Varyi uświadomiły mu, że to coś więcej. To kim był miał w genach. A jeśli to prawda — to wszyscy jego krewni, po których posłał w kwietniu listy mieli szansę wytyczonymi przez niego, ubitymi ścieżkami dojść do tej potęgi, uszczknąć możliwości dawanych przez Lorda Voldemorta, a w końcu wytyczyć własne drogi ku wielkości.
Mogłoby się zdawać, że miał miał pewne nadzieje, względem tego spotkania, względem kuzyna, który poinformował go o pojawieniu się w Anglii, ale to były założenia, bliższe oczekiwaniom niż nadziei. To nie była jednostronna propozycja. Zaproszenie do Warwickshire jednym i drugim niosło korzyść. On potrzebował rodziny, własnej krwi, która nigdy go nie zdradzi i nie zawiedzie, a która rozsieje swoje ziarna na otrzymanych ziemiach i zapuści tam korzenie, by to, co zyskał i na co sobie zasłużył, nie wymknęło mu się niepostrzeżenie z rak. W zamian za opuszczenie domu otrzymali szansę na nowe życie i napisanie nowego rozdziału w historii upadłej rodziny. Jej dzieje były mu dobrze znane. O wszystkim dowiedział się wpierw od Grahama, potem od Ignotusa, a na końcu od nich wszystkich kiedy odwiedził Krainę Lodu. Był tylko ciekaw, czy Arsentiy był gotów na to, co czekało go tutaj.
Wenus wydało mu się odpowiednim wyborem. restauracja serwowała wyśmienite dania, obsługa mogła — musiała — wybaczyć ewentualne kaprysy. Było dostojnie, godnie, a za ścianami duszno i rozkosznie, ale o tym miał uświadomić młodszego kuzyna później. Zjawił się na miejscu o czasie, rozpoznany przez kelnera, który najczęściej go obsługiwał został zaprowadzony do odpowiedniego stolika, przy którym siedział już młody mężczyzna. Czarodziej. Mulciber. Jakież to było dziwne witać go w ten sposób.
— Arsentyi— powitał go, znalazłszy się przy stoliku, zajął miejsce naprzeciw niego, od kelnera otrzymał menu i kartę win, ale odłożył się na bok, by krótko, w milczeniu przyjrzeć się młodzieńcowi. Wyglądał zdrowo, świeżo. Rosja odbijała się w surowym, zimnym spojrzeniu i ostrych, wyrazistych rysach twarzy, na które bez wątpienia teraz zerkały z boku siedzące przy jednym ze stolików czarownice. Mógłby zatęsknić za tamtym czasem, ale wiedział, że czas to doświadczenie, które wpływało na niego bardziej niż cokolwiek innego. — Podoba ci się tutaj? gdzie się zatrzymałeś?— spytał w jego rodzimym języku, po rosyjsku, bez akcentu. Spytał prosto, konkretnie, choć jednocześnie nie sprecyzował, czy chodzi mu o samą restaurację, czy pochmurną, deszczową Anglię. Kiedy kelner przyniósł popielnicę, oddał mu menu, ale ruchem dłoni nakazał mu poczekać. Spojrzał na kuzyna. Na co miał ochotę? Chciał poznać jego gust, preferencje. Oddał mu sprawczości w tej kwestii. — Wybrałeś coś?— spytał.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]19.02.23 15:11
Otrzymany w kwietniu list był zwiastunem zmian, ale dopiero ten otrzymany od siostry przypieczęstował mój los. Nie zamierzałem pozostawać w tyle, kiedy ona wyrwała się z kopyta ku odległemu lądowi, jeszcze obcemu, ale naznaczonemu przez krewnych, którzy mieli odwagę porzucić wszystko i zacząć od nowa, bez skazy ciągnącej się za dźwiękiem własnego nazwiska. Zaszli daleko - a przynajmniej Ramsey, którego zapamiętałem jako milczącego. Wtedy, rok temu, trudno było nam się porozumieć. Żaden nie byl w obcym języku wystarczająco biegły, by sięgnąć ponad kilka najprostszych zwrotów. W pamięci wyryły się za to głęboko opowieści wuja, a jednak to nie on zwrócił się do krewnych z Syberii, a jego syn. Kiedy wkroczył do lokalu, dało się zaobserwować, że obsługa go rozpoznała. Zanim się pojawił, zdążyłem zapoznać się z kartą, szybko przeliczając wartość serwowanych dań na rosyjskie ruble. Wnioski nasuwały się same - musiał żyć w dostatku, jeśli w tak kosztownym miejscu witano go jak swojego. Wiedziałem, że nie otrzymał statusu w schedzie po przodkach, bo ci go nie posiadali - kamienna twierdza trwająca na Syberii była echem dawnych lat, stanowiła solidny dom, ale nie generowała majątku jak ziemie - a tych nie posiadaliśmy. Ramsey musiał więc zapracować na sukces własnymi rękami, a to czyniło kuzyna najbardziej interesującą postacią, którą chciałem poznać. Czujnym okiem śledziłem jego krok, bo rosyjską dumę dało się wyczuć już w samym chodzie. Kiedy usiadł na przeciwko, mogłem przyjrzeć mu się lepiejej - obópubla ciekawość była wyczuwalna. Wyglądał inaczej niż go zapamiętałem. Poważniej, chłodniej, jakby ostatni rok odcisnął na nim piętno - w Anglii wiele się działo, słychać było o tym w szerokim świecie, a czas reform i przemian sprzyjał tym, którzy mieli odwagę. W pewnym sensie przyjazd tutaj był szaleństwem - nikt o zdrowych zmysłach nie decydował się na zamieszkanie w kraju, który był trawiony przez wojnę domową, podobnie jak nikt normalny nie chciał ofiarować swojego życia więzieniom, które stanowiły sztywne prawa rządzące Rosją.
Czy tam, czy tutaj, byłem tylko kundlem, który mógł gonić własny ogon, lub nauczyć się ostrzyć kły.
- Ramsey - Podążyłem za śladem kuzyna, witając go imiennie. - Znacznie bardziej niż cztery lata temu. - Odparłem w ojczystym języku, nieco wolniej niż miałem w zwyczaju, ale wystarczająco naturalnie. - Sukces czarodziejów w Londynie inspiruje Moskwę. Żałuję jedynie, że do zażartych dyskusji, nie czynów. - Spory podnosili ci, którzy trzymali władzę, ale komentarze dało się również słyszeć na ulicach i w barach. Wódka rozwiązywała język - być może poza Moskwą - z wyjątkiem Petersburga - nie brano tych reform na poważnie, ale w dużych ośrodkach czarodzieje zdawali się coraz bardziej przychylni wobec konserwatywnej władzy. Ja również bylem wśród tych, którzy ją popierali - ale te wszystkie myśli paliły zbyt mocno, bym siedział bezczynnie, a w kraju, który zwykłem nazywać domem, mój głos niknął pośród większych, garstki trzymającej realne przywództwo. - Dziurawy Kocioł. Powinienem coś wiedzieć o tym miejscu? - Znał to miasto, a moje pytanie podyktowane było ostrożnością, nie strachem. Stojący przy stoliku kelner na chwilę odwiódł nas od rozmowy; zachęcony przez starszego kuzyna zwróciłem się do mężczyzny prostą angielszczyzną, namaszczoną wschodnioeuropejskim akcentem. - Wezmę stek, krwawy. I czerwone wino, wytrawne. - Półsurowe mięso idealnie łączyło się z cierpkim alkoholem, choć stanowiło jedną z najdroższych pozycji w karcie. Nie zważalem na to - lubiłem żyć wystawnie, lubiłem kosztować i smakować, nawet jeśli apetyczne kąski znajdowały się poza moim zasiegiem - ale zwyczajnie nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Wierzyłem, że jeśli zmierzam w kierunku prywatnych loży obitych czerwonym aksamitem, musiałem zachowywać się, jakbym już tam był, jakbym już tam siedział. Jedni mogli dostrzegać w tym butę i pychę, inni - spryt i przebiegłość. Miejsce spotkania, które wskazał Ramsey, miało w sobie coś z tego, o którym śniłem. Widziałem to w kulturze obsługi, w bogatym wystroju, w dumnych twarzach gości. Wrota do świata, którego chciałem stać się częścią. - Ponoć sytuacja ekonomiczna w Anglii jest ciężka, ale sądząc po pozycjach w menu, jest to częścią polityki. - Zauważyłem, wracając do ojczystej mowy i dzieląc się z kuzynem spostrzeżeniem. Nie wiedziałem, czy miałem rację, ale doskonale znałem mechanizmy rządzące gospodarką. Wbrew strachowi, który wywoływała, wojna była doskonałą okazją do wzbogacenia się. Byłem księgowym, bo w komunistycznej Rosji nikt nie potrzebował ekonomisty, jednak to ją studiowałem najchętniej, śledząc kapitalistyczne rynki w innych państwach Europy, podnoszące się po wielkiej wojnie czarodziejów.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]27.02.23 0:06
Cztery lata to niewiele w życiu dorosłego czarodzieja, a jednak porównałby je do kilkuminutowego cwału w gęstej tajdze pokrytej świeżym śniegiem. Być może świat nie zmienił się tak bardzo, a zatrzymany na Syberii czas sprawiał, że to, co działo się w Anglii wprawiało w zdumienie. Od oczyszczenia Londynu, stolicy kraju, minął już ponad rok, kraj pogrążył się w chaosie i wojnie, której podwaliny rozpoczęły się właśnie wtedy. Cztery lata temu Czarny Pan, będący dla niego wtedy kimś innym — dawno już zapomnianym — powrócił do Anglii i zjednał swoich dawnych przyjaciół. Odmieniony bardziej przerażał niż fascynował — ale ten czas odbił się także na Ramseyu. Wyciszał ostatnie podrygi młodości, pozostawiając już tylko cele, do których drogę opracowywał na chłodno.
Uśmiechnął się lekko, choć szczerze. Cztery lata temu; gdzie był, co robił? Piastował niechlubne stanowisko w Ministerstwie Magii, zgłębiał tajemnice śmierci, analizował jej istotę i piękno. Była nie tylko celem samym w sobie, ale także sztuką — jedyną, jaką naprawdę doceniał i podziwiał. Cztery lata temu Arsentiy był młodym, wolnym duchem, który kosztował słodyczy dorosłości. Jego aprobata z tego, co tu zastał oznaczała dojrzałość, którą osiągnął bardzo szybko, ale czego można by się spodziewać po synach, którzy przetrwali śnieżną burzę i dzikość surowej natury? Niezależnie od tego, czy sama Anglia mu się podobała, dostrzegał w niej korzyść, a umiejętność jej odnalezienia połyskiwała w jego chłodnym, zaciętym spojrzeniu.
— Słyszałeś o samosprawdzającej się przepowiedni? — spytał po angielsku, wiedząc, że nie byłby w stanie przełożyć tych słów na rosyjski. — W Anglii nie brak wizjonerów i wróżbitów — odpowiedział zaraz bez szczególnej powagi. Nie poświęcał wiele uwagi sytuacji za granicą, zbyt wiele działo się w kraju i zbyt wiele wymagało jego atencji tutaj, ale słyszał o tym, że w kraju zwanych przez jego przodków Matką Rosją zachodziło wiele zmian. — Moskwa ma swoje wyzwania dzisiaj— odparł prosto w języku przodków. Wierzył, że ich śladem pójdą inne kraje, nie wszystkie były gotowe. Wyznaczali kierunek, byli silni, a ich ostateczne zwycięstwo sprawi, że cała Europa jeszcze raz zastanowi się nad tym, gdzie się znajduje.
Dziurawy Kocioł. Popatrzył na niego chwilę. Samodzielny i samowystarczalny, zjawił się w Anglii bz trudu znajdując dla siebie miejsce. Nie poddawał go ocenie; daleki był od wyrażania co im przystało, a co nie. Dotąd ani wizerunek ani dobra materialne po które sięgał nie były sferą, która go zajmowała; którą musiał się przejmować. Póki był anonimowy mógł koncentrować się na tym, co naprawdę uznawał za istotne, plansze gier pozorów znajdowały się zupełnie gdzie indziej, a pionki nie musiały zachwycać rzemieślniczym kunsztem.
— Przez długi czas był londyńskim azylem dla naszych wrogów i siedzibą ich wtyczek, ale zająłem się tym— odpowiedział lekceważąco; stracił na tym zdrowie, odzyskanie tego miejsca okazało się utrudnione. Sięgnął po papierośnicę, którą miał w wewnętrznej kieszeni szaty. — Czuj się jak u siebie— dodał zaraz, lecz nim skorzystał z dobrodziejstw, przy stoliku zjawił się kelner. Pozwolił zamówić kuzynowi, słuchając jego angielskiego, zaraz potem dopowiedział:— Dla mnie będzie kaczka w sosie bigarade, do tego wino. Kiedy kelner spytał o Montepulciano Dabruzzo, pokręcił głową. — Nie. Mieliście dobre wino z winnicy Haute Cabrière— tyle nauczyła go Giovanna, trudnej miłości do win. Pinot Noir? — Tak. Weźmiemy butelkę. Dziękuję. — Odprowadził go wzrokiem, otwierając papierośnicę i częstując kuzyna umagicznionymi przez siebie papierosami z dobrym tytoniem. Szybko dostrzegł to, co ważne. To wiele o nim mówiło. Pokiwał głową lekko, a kiedy sam sięgnął po papierosa, przesunął nim po dolnej wardze, zwilżając bibułę, by nie przylepiła się do ust i dopiero wtedy odpalił pstryknięciem palca. — Wszystko jest polityką— Wojna była polityką, czyż nie? Ci, którzy siedzieli u władzy mieli wszystko. Trudno było nie zauważyć, że kraj pogrążał się w ubóstwie, wojna wyniszczała ludzi, zwiększała przestępczość, niszczyła to, co wieki temu budowali przodkowie. — Mówią, że na wojnie łatwo się wzbogacić. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie siedzieć, z kim rozmawiać. Znasz się na pieniądzach, prawda?— Rosyjski nie był językiem, którym biegle władał, ale proste słowa wystarczyły by mówić jednym głosem. — To dobry czas na to. W Warwickshire czeka na kogoś takiego jak ty dużo zadań. I dużo pieniędzy. — Ale przecież nie tylko o bogactwo się rozchodziło. Stalowe spojrzenie spłynęło na przyniesioną przez kelnera papierośnicę; strzepnął do niej popiół. Zależało mu na wiedzy, teraz musiało także na władzy, pieniądze przyjdą z czasem, ale nie był jeszcze pewien, co mogło skusić młodego Mulcibera bardziej. — Przenosimy się do Warwick. Znajdzie się tam dla ciebie miejsce. Odpowiednie.— Zastanawiał się chwilę jakich słów użyć, ograniczony ich zasób czynił rozmowę trudniejszą. Choć mogła być konkretna niosła ze sobą ryzyko niezrozumienia, ale Arsentiy był inteligentnym czarodziejem, musiał doskonale wiedzieć o co mu chodzi w nieszczególnie rozbudowanych i zawoalowanych zdaniach. Ten dom potrzebował drugiego mężczyzny, kogoś kto o niego zadba, podobnie jak o interes. Kogoś kto przejmie wiele ważnych i odpowiedzialnych obowiązków. Ramsey nigdy nie był głupcem, znał ograniczenia — choćby chciał wszystko robić sam nie był w stanie; potrzebował ludzi, którzy mieli większą wiedzę od niego i czas. Czy Arsentiy mógł? Do tego była jeszcze długa droga, ale trudno było odmówić mu potencjału już teraz. — Do czego zmierzasz? Tutaj, w Anglii. Na co liczysz? — Nie zwykł dopytywać, ale chciał go poznać; musiał go poznać. Obserwował go uważnie, nie tylko mimikę, gestykulację, ale pierwsze, najbardziej szczere reakcje. Chciał go znać naprawdę, na wylot; dobrze. Tak, jakby nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. — Masz jakąś kobietę?— Co i z kim go wiązało? Nie wspomniał mu jeszcze o tym, że zaoferował go swojej siostrze; dzisiaj to było bez znaczenia, pogardziła krwią Mulciberów, możliwościami jakie dziś ofiarowała.
Kiedy kelner przyniósł zamówienie, odsunął dłoń z papierosem, dopali go do końca i zgasił.
— Co wiesz o tym miejscu?— Rozejrzał się pobieżnie po sali restauracyjnej, sięgnął po kielich z winem, poruszał nim odrobinę, prędko wyczuwając owocową, ciężką nutę. — Pozycji w menu jest więcej niż widać.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]01.03.23 22:12
Angielski nie wydawał się skomplikowanym językiem, jednak słowa w obcej mowie nie przychodziły z równą płynnością, co myśli, a to budziło we mnie frustrację. Nie lubiłem czuć się słaby, choć jednocześnie dobrze wiedziałem, że nie było innej drogi do perfekcji niż ta, która prowadziła przez ciemną dolinę porażek i błędów. Łatwiej było przyjąć jej gorzki smak, kiedy byłem sam, bez towarzystwa - a choć kuzyn dzielił ze mną krew, nie chciałem, by ujrzał mnie słabego.
- U mnie jest taka wiara, że spełnia się rzeczywistość, jeśli ona jest traktowana właściwie. Tak gdyby już się to wydarzyło. - Skąpe słownictwo i ubytki w gramatyce nadrabiałem dumnym spojrzeniem. Akcentu nawet nie próbowałem się pozbyć. Choć Rosja nie mogła zaoferować mi tego, czym kusiła Anglia, to ona była moją matką, ona mnie wychowała, ona uczyniła mnie odpornym, ostrym, ona wyciosała mnie w chłodzie, ściskała za pysk i karmiła poczuciem wielkości. Doglądała, czy myśli mam wystarczająco śmiałe, a skórę odpowiednio twardą, by swoje sny urzeczywistniać. To nie ojciec mnie tak wychował, to przyszło do mnie gdzieś kiedyś, samo, ale może właśnie w spuściźnie tej syberyjskiej ziemii, niczym barwy ochronne, bo przyzwyczajony do bieli za bardzo rzucałbym się w oczy. Ta maniera posiadania, kiedy jeszcze niczego nie miałem. Mówienia, kiedy słowa jeszcze nie znały dźwięków. Ścigałem się z rzeczywistością, bo wierzyłem, że jeśli zostanę w tyle, stracę kontrolę. Że wtedy znowu pojawi się szaman o mongolskich rysach, wskazując na los, którego nie chciałem. - Czy o to chodzi? -Czy o takich wizjonerach mówił? O tych, których ja wolałem nazywać po rosyjsku, po swojemu - kowalami swoich losów? - Jeśli będzie opierać się temu, co przychodzi z zachodu, utonie we własnej przeszłości. - Tak naprawdę tonęła już od lat. Pozycja, którą niegdyś cieszyła się w Europie, z roku na rok bledła. Ci, którzy dzierżyli władzę, prowadzili kraj w kierunku ruiny - mój piękny kraj, który kochałem za surowość przyrody, za chłodne wychowanie, bo bez niego niemiałbym odwagi ruszyć na podbój świata, hen daleko za syberyjski horyzont.
Pogarda wybrzmiewająca w głosie Ramseya przykuła moją uwagę - w listach rysował się jako człowiek poważny, z konkretną wizją, i odpowiednimi narzędziami, by te wizje spełniać. Chciałem znać jego metody, intrygowało mnie jak wyszarpał swoją drogę ku potędze, która wschodziła powoli nad angielską ziemią - jeszcze bardziej to, czy progi, w które zapraszał mnie i Varyę były zbudowane ze szczerości, czy osnute mrocznym całunem tajemnicy.
- Jak? - Uniosłem brwi, oczy zaiskrzyły się. Zanim jednak padła odpowiedź, towarzystwo kelnera zmieniło bieg rozmowy. Spodobał mi się - miał w sobie tę rosyjską zachłanność do wystawnego życia - lepszego - a przynajmniej takie wywarł na mnie wrażenie. Mówił w sposób, który budował aurę pewności, stabilności. Tacy jak on decydowali o kierunku, w którym kręcił się świat. Takim chciałem być ja.  
Chętnie sięgnąłem po papierosa, napełniając płuca dymem. Jakość tytoniu nie była dla mnie zaskoczeniem. W Rosji trudno było dostać tak dobre papierosy - komuś takiemu jak ja. Czasami, kiedy naczelnik miał lepszy dzień, przynosił nam podobny tytoń - równie szlachetny, amerykański. Nie był dostępny dla każdego obywatela. Czy podobnie było tutaj?  
- To prawda. - Zgodziłem się z Ramseyem, w zasadzie przytakując na wszystkie jego słowa, z ulgą przyjmując powrót do ojczystego języka. Musiał zauważyć, że nawet moja postawa zmieniła się wraz z nim - rozluźniłem barki, z nonszalancją zatopiłem się w oparciu krzesła, luźny nadgarstek wirował między ustami a szklaną popielnicą. - Ale trzeba też wiedzieć jak działa pieniądz. Banki. Urzędy. Politycy. Arystokracja. - Wiedziałem, że tutaj miała duże znaczenie, zabierała głos w sprawach politycznych, a pewnie i miała wpływ na gospodarkę - w imię własnych interesów. Nie otwarcie, nie bezpośrednio - poprzez odpowiednio finansowanych urzędników. Jeszcze tego nie poznałem, ale domysły same pisały scenariusze o tym, jak mogła funkcjonować Brytyjska polityka. - Pracowałem w urzędzie podatkowym. Wcześniej w milicji. - W kraju który wzgardził działem kapitalizmu nie było wiele miejsca i możliwości dla kogoś, kto chciał gonić za pieniądzem. - Ale bardziej interesował mnie wolny rynek i ekonomia zagraniczna. - Śledziłem ją w obcojęzycznej prasie, sprzedawanej nielegalnie na jednej z kolorowych, moskiewskich ulic. Towar spod lady, trzeba było wiedzieć, gdzie pytać - ale jako były milicjant takie miejsca znałem najlepiej. - Chcesz, żebym dopilnował majątku. - List nie zdradzał szczegółów, choć wystarczająco nakreślał sytuację. Wiedziałem, że dostał we władanie spore ziemie, a ziemie oznaczały dochód. Odpowiednio zarządzane, mogły przysłużyć się równo mieszkańcom, co i włodarzowi - ci pierwsi mieli trwać w przekonaniu o dobrobycie, ci drudzy - zobaczyć, czym dobrobyt był naprawdę. Łatwiej było powierzyć to zadanie własnej krwi, ale czy wychowany w odległym kraju kuzyn wierzył w jej jedność równie mocno, co ja? - Musi być coś jeszcze. - Coś, czego list ujawnić nie mógł. Angielski miał namaścić pytanie szczerością. Leniwie zaciągnąłem się papierosem, na moment mrużąc oczy. Brak wspólnej mowy tworzył wyrwę w komunikacji, ale obaj byliśmy potomkami niedźwiedzi - i wierzyłem, że w pewien sposób byliśmy podobni. - Przez lata słuchałem o wielkości swojego nazwiska, ale im byłem starszy, tym mniej wierzyłem w te bajki. Byłeś tam. Widziałeś pogorzelisko naszego upadku. - Lekceważąco wzruszyłem ramionami, prawda obchodziła się z nami brutalnie, a ja nadstawiałem jej policzek. Dość ironicznie, kiedy między palcami nadal tlił się pet. - Nie chcę życia, które żeruje na wspomnieniu. Chcę te wspomnienia tworzyć. Tak jak wy. - Kuzyn. Wuj. - Osiągnąłeś wiele. Sprawiłeś, że Mulciber tutaj w Anglii znaczy sprawczy. Godny zaufania. Wielki. - O tym miałem się przekonać na własnej skórze w nadchodzących tygodniach. - Wierzę, że to, co wydarzy się tutaj, odbije się echem w Rosji. Nie chcę tylko patrzeć, nie chcę czekać. Chcę być tym, który wstaje, kiedy krew wzywa. - Nie ukrywałem swoich pobudek. Nie miałem potrzeby. Przybyłem tu z konkretnym interesem, konkretną wizją - a rodzina miała być wparciem. Nasze cele nie mogły się aż tak bardzo różnić. - Władza. Pieniądze. Dobrobyt rodziny. Pozycja. Bezpieczeństwo. Nowy porządek świata. Chcę tego, czego każdy mężczyzna powinien od siebie wymagać. - Z błyskiem w oku wypowiadałem kolejne życzenia, w głosie czuć było dumę. Byłem daleko od osiągnięć kuzyna, ale nie brakowało mi ambicji. Ani pychy, by po wszystko sięgać. Brzydziłem się skromnością. Była przeznaczona dla tych, którym nie starczało odwagi i siły.
Mój apetyt był nieskończony.  
- W Rosji nikt na mnie nie czeka - Odparłem krótko, domyślając się, dlaczego pytał - ale mnie nie w głowie były kobiety, nie w znaczeniu stateczności. Potrzebowałem ich ciepła, oddania, ich ciał i uwagi, i nic ponad to. Wpierw miałem do zbudowania imperium. - O tym miejscu - nic ponad to, co widzę. Ostatnie lata spędziłem jednak w Moskwie. To miasto nauczyło mnie, że odpowiednie znajomości to klucz do ukrytych drzwi. - Tu nie mogło być inaczej - a słowa i zachowanie Ramseya jasno wskazywały na to, że tu, w Londynie, to on był kluczem. Wytrychem, który wykuł własną pracą i determinacją, budząc mój szacunek i podziw, choć nie wiedziałem niczego o ofiarach, które poniósł. Chciałem podążyć jego śladem, choćby po trupach, ale nie bezwiednie, jak ślepy naśladowca. Znałem swoje umiejętności - wierzyłem, że sam również mogę wypruć z tej ziemii dodatkową wartość, naznaczyć ród niedźwiedzi stabilną pozycję materialną, która umocni go na pokolenia. Majątek mógł istnieć bez władzy. Władza bez majątku szybko popadała w ruinę.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]15.03.23 17:16
W skąpych słowach odnajdywał zrozumienie równie dobrze, co w wymianie chłodnych spojrzeń. Wyrazy sympatii, kurtuazyjne uśmiechy i nienaturalne gesty bywały dobre, gdy trzeba było zrobić odpowiednie wrażenie, ale już od chwili, w której usiadł naprzeciw niego wiedział, że wcale nie chodziło dziś o wrażenie, a o prawdę o nich samych; o to, czy mogli współistnieć w jednej, wbrew pozorom dość ciasnej rzeczywistości. Czy krew nie kłamała, a oni mogli dzielić poglądy i przekonania. Chciał go poznać i dowiedzieć się kim był dzisiaj, ale zdawał sobie tez sprawę, że był równie wielką niewiadomą dla kuzyna. Interesowało go, co miał do powiedzenia, a słowa — nawet skąpe i wypowiedziane z przemyśleniem, bo nie w ojczystym języku mówiły wiele. Zaciągnął się papierosem, zerkając na kelnera, kiedy przystanął przy nich, by zaoferować skosztowanie zamówionej butelki. Nachylił się w stronę Ramseya, ale ten ruchem dłoni wskazał mu Arsentiy'ego. Niech degustacja przypadnie jemu. Nie uczynił tego bez powodu; wybrał wino, które znał, które tu już pijał i nie musiał sprawdzać danej butelki wierząc, że spełni ich oczekiwania jak spełniały zawsze jego. Ale co powie kuzyn? Pozornie wyraz uprzejmości i dobrej woli był też sprawdzianem.
Usłyszawszy jego odpowiedź uśmiechnął się lekko; dość skąpo, ale jednocześnie szczerze.
— Tak— odparł krótko, zdecydowanie, poważniejąc, kiedy stalowe tęczówki uniosły się znów na twarz siedzącego przed nim mężczyzny. — Dokładnie tak. — Z przeznaczeniem nie można było igrać, a jednak nieprzerwanie wierzył, że potrafił je oszukać dzięki darowi, o który nigdy nie prosił, a który spłynął z niego wraz z krwią rosyjskich przodków. Jego istnienie przeczyło o szansie kucia własnego losu, ale skrzydeł nie podcinano tym, których się dopingowało. Zabawa z przeznaczeniem była podobna do zabawy z czasem — należało ostrożnie ingerować w jego przebieg, bo konsekwencje mogły być zupełnie inne od oczekiwanych.
Jak?
— Szybko, brutalnie, ostatecznie— odpowiedział niemalże żartem, ale za to z zaskakująca pewnością siebie. Tego oczekiwał, zarówno od siebie jak i od innych. Działania, reagowania w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób. Wiedział, że za tym pytaniem nie czaiła się chęć poznania szczegółów. Być może z uwagi na szacunek, a może z braku odwagi nie spytał wprost o to, co działo się w Anglii, o doniesienia — wiedział przecież, interesował się światem, a informacje o tym, co się działo dotarły do Moskwy. Mówił to. Uprzedził go więc: — Twoja siostra popiera Czarnego Pana — zaczął od tego, co mogłoby wydawać mu się najważniejsze. — Będzie mu lojalna, tak jak i ja jestem, jako jeden z czterech najbliższych mu ludzi. Śmierciożerców. Jego sojuszników jest znacznie więcej, ale to już wiesz. Nazywamy się Rycerzami Walpurgii— powiedział już po angielsku, płynnie i prosto. Patrzył na niego dając mu to, czego chciał. Oczekiwania i obietnicę sowitej nagrody. — Czarny Pan to najpotężniejszy czarodziej wszech czasów. Brzmi, jak tani argument, ale zapewniam cię, że nie spotkałeś nigdy nikogo podobnego. Historia zapomni o Grindelwaldzie. Już świat o nim zapomniał. Czarny Pan go zabił. Lord Voldemort to ktoś przy kim chcesz się obracać, Arsentiy. Przy kim opłaca się być. U jego boku możesz osiągnąć rzeczy, o których nie zdążyłeś jeszcze śnić. Możesz osiągnąć wielkość i przyćmić swojego ojca o stokroć— dodał już po rosyjsku, kiedy kelner pojawił się ponownie, tym razem z daniami, które postawił przed nimi. Skinął mu głową i zgasił papierosa w popielnicy. — Pokażę ci, czego mnie nauczył.— Obiecał cicho, a na ustach zatańczył mu uśmiech, który ostatecznie nie wykwitł. To będzie brutalna i trudna lekcja, ale jeśli to prawda, co Ignotus mówił o jego krewnych w Rosji, mieli twarde skóry i nie dali się łatwo zniechęcić, czy pokonać. Czekała ich tu przyszłość — przeszłość zostawili za sobą, w Rosji.
Nim sięgnął po sztućce wysłuchał go uważnie, łapiąc obcobrzmiące słowa i wplatając je w znacznie, które już rozumiał. Nie ruszał się, nie sygnalizując jeszcze co myślał o tym, kim był. Potrzebował czasu, by to zweryfikować, zobaczyć co potrafił, wysłuchać jego propozycji dotyczących konkretnych działań. To, co o sobie mówił brzmiało imponująco. Brzmiało jak coś, co niemalże spadło mu z nieba. Nie widział się w tym, nie szukał podobnej wiedzy i umiejętności, od zawsze pasjonując się zarówno nauką, co śmiercią. Odkąd objął urząd namiestnika radził się Tristana, był jego przyjacielem. Nie tylko nestorem rodu, ale także zarządcą rezerwatu, a jego olbrzymia wiedza i doświadczenie pomogły mu w pierwszych zmianach w Warwickshire. Chwytał się jego rad i wcielał je w życie, ale to był czas, w którym należało stanąć o własnych siłach.
— Owszem — zgodził się z jego podejrzeniem. Ktoś musiał gospodarować tymi dobrami, ktoś musiał wiedzieć, jak nimi zarządzać mądrze. Ale i z kolejnym się nie mylił. Mimo to, chwyciwszy za sztućce i zabrawszy się do jedzenia, spytał: — Mało?— Czy to, co już dziś powiedzieli to mało? Czy ziemie, o które miał zadbać to mało? Ukroił sobie kawałek soczystej kaczki, przerywając na moment rozmowę, utrzymując krewniaka w niepewności, bo przecież w jego głosie nie było ani przygany, ani krytyki. Czy młodemu Mulciberowi było mało? Czy to uczucie nie było zaskakująco znajome? Ramseyowi było wiecznie mało. Nie potrafił się nasycić i nacieszyć, ciągle wyciągał ręce po więcej, ciągle próbował dostać i osiągnąć to, co jeszcze pozostawało poza jego zasięgiem. Wiecznie głodny, wiecznie umiarkowanie zadowolony — czy to już była paranoja? — Pojawiłeś się w kraju, w którym trwa wojna, a ja chę byś do niej dołączył. Został Rycerzem Walpurgii. Odpowiedziałeś na mój list skuszony przyszłością, a ja chcę żebyś zaczął ją tworzyć. Tu i teraz. I robił to, co do ciebie należy. To, czego każdy mężczyzna od siebie powinien wymagać— powtórzył jego słowa, odkładając na moment widelec. Przetarł usta chustką i odłożył ją na bok. — Nie takie było moje pytanie — zauważył, unosząc brwi, ale nie dociekał. — Znajdź taką, z którą będziesz chciał dzielić sekrety— Spojrzał na niego przeciągle; czy między zgłoskami pojął o co chodzi? Nie bez powodu nie wspomniał o niczym więcej. Łoże mógł dzielić z kim tylko chciał, ale wzięcie kobiety za żonę i spłodzenie dziecka było jednym z jego obowiązków jako mężczyzny. A teraz, w ich sytuacji, było to niezwykle ważne. Za jakiś czas wrócą do tej rozmowy. Budując rodzinę i zakorzeniając ją na nowych ziemiach potrzebowali swoich ludzi, dzieci, którym przyjdzie dziedziczyć to, na co dziś pracowali. Ramseya wychowali arystokraci i choć do niedawna nie myślał o tym — dziś, chcąc na dobre przejąć Warwickshire, niezależnie od tego, co się wydarzy w przyszłości, musieli stworzyć dużą, silną rodzinę, która przezwycięży wszystkie przeciwności losu. — W kupie siła— dodał, powracając do jedzenia. Uśmiechnął się raz jeszcze, kiedy padła odpowiedź dotycząca Wenus. Tego właśnie oczekiwał. — Doskonale.— Rozbawienie zatańczyło w głoskach, ale nie powiedział nic więcej, nie chcąc psuć kuzynowi niespodzianki.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]18.03.23 10:55
Nie musiałem szukać u kuzyna dumy rosyjskich przodków - siła biła od niego w każdym geście, każdym spojrzeniu, każdym wyważonym słowie. Choć nie minęło wiele czasu, z każdą minutą ukorzeniało się we mnie przeświadczenie, że opuszczenie Rosji było słuszną decyzją. Mój ojciec był podobny - ale zamiast zmian wybierał wygodnictwo, powoli schylające się ku ruinie. Ramsey myślał inaczej, był młodszy, pełen pasji. Nie wiedziałem, ile było w tym zasługi krwi, wiedziałem za to na pewno już, że był typem człowieka, w towarzystwie którego chciałem się obracać. Szczyty można było zdobywać w pojedynkę, ale jeśli ktoś z samego wierzchołka nie wyciągał do ciebie ręki, mogłeś jedynie liczyć na powolną śmierć u ich stóp. Nikt nie osiągnął sukcesu bez ofiar, bez wsparcia potężnych sojuszników, bez mistrzów - wiedział o tym nawet ktoś tak przekonany o własnej niezawodności jak ja. Gdzieś pod skórą tliła się we mnie niewygodna zazdrość, mieszała się z fascynacją i podziwem, a ja nie potrafiłem jeszcze zdecydować, który z wilków wygrywa te walkę.  
Sięgnąłem po degustacyjny kieliszek, poruszając szkarłatnym płynem wypełniającym szkło i pozwalając, by wiązka aromatów uderzyła w zmysły, rozpoznając nuty czarnych owoców oraz tytoniu. Na podniebieniu okazało się pełne i aksamitne - podobało mi się to, że kuzyn znał się na dobrych rzeczach, że nie pozwalał zadowalać się tym, co było dostępne dla wszystkich. W tym myśleniu byliśmy podobni, choć jego pozycja i status pozwalały na znacznie więcej, niż mnie. Nie szkodzi - uczniem byłem pojętnym, to miało na razie wystarczyć. Skinąłem kelnerowi, a ten napełnił alkoholem oba naczynia, po chwili pozostawiając dwójkę niedźwiedzi samym sobie. Dziś byłem gościem Ramseya, ale nadchodzące miesiące miały to zmienić. Kiedy w krótki, acz treściwy sposób odpowiedział na moje pytanie, uśmiech mimowolnie wykwitł na moich wargach. Zdradliwy, wilczy, przepełniony satysfakcją. Potwierdzał moje przypuszczenia - wszystko to, o czym prasa nie pisała, a co ze sklejonych zeznań wysnuwała intuicja.    
- Jesteśmy rodziną. Dobrze, kiedy myślimy jedno. - Nasza spójność i zgoda decydowała o potędze. Kiedy nadchodziła zima, samotny wilk umierał, ale wataha doczekiwała wiosny. - Chcę przebywać wśród najlepszych. Zostać jednym z nich. - Odpowiedziałem bez zawahania, gasząc papierosa w szklanej popielnicy. Nie musiał mnie przekonywać. Decyzję podjąłem już dawno. - Twój mistrz… zrobił rzeczy wielkie. Zmienił świat, ten kraj. Ty też dużo masz. - Widziałem jedynie owoce jego pracy; jego determinacji. Mówiły do mnie więcej niż słowa, były namacalnym dowodem wielkości, którą ubierał w słowa - choć wcale nie musiał. - Ale co ma on? - Nie piastował stanowiska Ministra, nie posiadał ziemi - przynajmniej wedle mojej wiedzy. Jakie korzyści przynosiła mu ta wojna, skoro wszystko, co zdobywał, rozdawał swoim sojusznikom? - Opowiedz mi więcej. Kto sprawuje władzę. Jak naprawdę prowadzicie tu politykę. - Ile chciał mi powiedzieć, a ile mógł? Nie ukrywałem przed nim swoich zamiarów - czy kuzyn równie chętnie sięgał po szczerość? Interesowało mnie mięso. Surowe, takie jak to, które wylądowało przede mną na talerzu. Pewnym cięciem odkroiłem kawałek wołowiny. Wewnątrz była krwista, tak jak oczekiwałem. - Już go przyćmiewam. - Moje słowa mogły wydać się zuchwałe - ale wiedziałem, że było mi pisane zajść dalej niż jemu. Krzewił u mnie odpowiednie wartości, zadbał o wychowanie, które uczyniło mnie twardym i bezwzględnym - za to darzyłem go szacunkiem. Nie mogłem jednak znieść jego bierności. Tego, że nie miał odwagi spojrzeć ponad horyzont.
Nic nie odpowiedziałem na zapewnienie Ramseya, wychwytując jedynie spojrzenie starszego kuzyna. Krótkie uniesienie warg, błysk w oku. Byłem pewien, że zrozumiał. Potrzebowałem mentorów - najpotężniejszych. Rosja była bezwzględną matką, szlifowała wytrzymałość, ale i poczucie wielkości. Nie zadowalałem się byle czym, po cokolwiek nie sięgałem - miało być ostateczne, brutalne, monumentalne, intensywne, bliskie osiągnięcia absolutu.  
- Mało. - Powtórzyłem chłodno, ostrząc kły. Kuzyn nie wydawał się zaskoczony, przełknąłem więc kawałek mięsa i kontynuowałem. Prostą, nie do końca poprawną gramatycznie angielszczyzną wizualizowałem śmiały plan, który w perspektywie lat sięgał znacznie dalej niż ziemie Warwickshire. - Pracujesz w Ministerstwie Magii. Chcę tego, ty wprowadzisz mnie tam. Ile zaufania masz w ludziach pracy tam? - Zwłaszcza tych, którzy piastowali kluczowe stanowiska? Miałem mętne pojęcie o prawdziwej grze politycznej rozgrywanej w obcym kraju, ale znałem mechanizmy, które działały wszędzie, niezależnie od układu sił. - Jeśli chcesz rozwijać majątek, który ci przypadł, dobry plan rozwoju to nie wszystko. Instytucje państwowe będą działać zawsze, niezależnie od tego, kto będzie u władzy. - Myśli łatwiej było układać w rodzimym języku, starałem się jednak dobierać słowa proste, niewyszukane. - Potrzeba kogoś, kto będzie miał wpływ na ustalanie polityki ekonomicznej. Kto będzie w stanie działać wewnątrz struktury odpowiedzialnej za decyzje finansowe w kraju jak i na polu międzynarodowym. - Byłem urzędnikiem, znałem działanie machiny politycznej. Brak płynności w języku angielskim mogłem nadrobić doskonałą znajomością dwóch innych - kluczowych w kontaktach międzynarodowych. Mogłem stanowić cenny nabytek, ale bez wsparcia rodziny, jako obcokrajowiec, nie miałem z czym pukać do bram Brytyjskiego Ministerstwa. - Jeśli szybko awansuję, wierzę że na tym skorzystamy. - Czy ręce Ramseya sięgały wystarczająco daleko, by mi to ułatwić - To nie wydarzy się dziś, ani jutro - ale to słuszna inwestycja. - Nie wiedziałem, na ile nasze myślenie w kwestii finansów było podobne, ale nie wątpiłem, że chciał dla swojej rodziny dobrobytu. Teraz być może jeszcze tego nie odczuwał, ale jeśli chciał utrzymać pozycję, która spadła na jego barki niedawno, musiał wykazać się skutecznością na wielu polach. Ludzie szanowali tych, którzy posiadali władzę, a z władzą zawsze szły w parze pieniądze.  
Kolejne kawałki mięsa rozpływały się na moim języku, łechtając podniebienie. Cierpkie wino komponowało się z wołowiną, podbijając jej smak. W restauracji Wenus czuć było przyszłość, nie wojnę.
- Dołączę. Nie jestem tu po to, by poklaskiwać innym za ich dokonania. Ty i wuj walczycie. Wojny są potrzebne, bo dają zmiany. To szansa dla naszej rodziny. Zrobię wszystko, co będzie konieczne. Prawo jest po naszej stronie. - W moich słowach nie było wahania, czaiły się za to kiełkująca determinacja i towarzysząca jej ambicja. Mógł to wyczuć - przyszłość miała szybko zweryfikować moje deklaracje, zakrzywiania rzeczywistości nie było potrzebne. Porzuciłem wszystko, by wszystko odzyskać. - Z kim walczymy? - Już mówiłem o sobie, jakbym był jednym z nich, jednym z Rycerzy Walpurgii - poparcie dla sprawy było jedynie czystą formalnością. Chciałem znać przeciwnika, choć zakładałem, że nie był zbyt potężny. Nic dziwnego - czarodzieje zbyt długo trwali w ukryciu, ustępując szlamowi, odbierając sobie prawo do wielkości, wstrzymując oddech, by nie odebrać go mniejszym istotom - a przecież nie taki był porządek świata. W świecie, gdzie panował ład i harmonia, o przeżyciu decydowali najsilniejsi. Należało go przywrócić. - Sekrety dzielę z Varyą. - Opowiedziałem skąpo, ale z pewnością, która nie znosiła sprzeciwu. Nie byłem świadomy, że w kwestii kobiet nie do końca zrozumieliśmy się z Ramseyem. Więcej nie powiedziałem już nic, w spokoju kończąc posiłek. - Co takiego powinienem wiedzieć?




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]29.03.23 13:18
Z zainteresowaniem obserwował jak kuzyn sięga po kieliszek, upija łyk i poddaje go swojej surowej ocenie. Poświęcał mu całą swoją uwagę, nie zwracając jej na kelnera ani tym bardziej zupełnie nieistotnych gości wokół nich. To było ważne — poznanie się wzajemnie, a pierwszy kontakt rzutował na dalszą ocenę, choć często mawiało się, że może być inaczej. Ludzi poznawało się po czynach, zachowaniu, nie słowach, którymi łatwo się szachowało. Kłamiąc całe życie wiedział o tym doskonale. Dlatego szukał u rosyjskiego krewnego cech i zachowań, które podpowiedziałyby mu, że jest godny zaufania — nie tylko w kontekście tajemnic i tego, co będzie działo się w rodzinie i będzie miało w jej ścianach pozostać, ale także przyszłego przekazania mu części ważnych obowiązków. Poleganie wyłącznie na krwi byłoby głupotą. Wiedział, że była ważna u jego krewnych i przodków, ale znał gorzki smak zawodu, zdrady krwi. Był ostrożny, wręcz podejrzliwy z natury. Nie dawał mu tego jednak odczuć, oferując nieco złudny wachlarz pełnego zaufania. Chciał — naprawdę chciał — by ten sen się ziścił i zasiane ziarno przyniosło soczyste owoce. Arsentiy wydawał się idealnym kandydatem, kuzynem i przyszłym towarzyszem walki o lepsze jutro. Kiedy młody czarodziej skinął głową, potwierdzając kelnerowi, że akceptuje wybór wina, zerknął na wypełniający się kieliszek na chwilę, bardziej ciekaw, czy rzeczywiście wino przypadło mu do gustu, czy był po prostu wystarczająco mądry, by ten wybór zaakceptować.
— To bardzo ważne— potwierdził w jego ojczystym języku z pełną powagą odmalowaną na twarzy. — By rodzina mówiła jednym głosem, załatwiała spory między sobą i nie pozwalała, by nieporozumienia wylały się poza jej bezpieczne mury.— Bo co do tego, że się zdarzają i będą zdarzać nie miał złudzeń. Myśleli podobnie, ale silne charaktery miały do siebie to, że nawet dążąc w tym samym kierunku będą się różnić obranymi ścieżkami i podporami, jakie zastosują po drodze. Dziś byli sobie obcy, poznawali się, ale przyjdzie czas, że będą pozwalać sobie na więcej we własnym towarzystwie. Nie wychowali go Mulciberowie, wychował się jako bękart wśród róż, ale wiele się nauczył i wiedział, że ich siła będzie tkwiła w głośnej jednomyślności, nawet jeśli różnice będą kusić do wybijania odmiennych poglądów. — Zostaniesz. Z całą pewnością— odpowiedział mu z przekonaniem. — Czarny Pan ofiaruje ci możliwości, jakich nie miałbyś w Rosji— i nigdzie indziej, ale poszukiwanie słów w obcym języku wymagało od niego dodatkowego wysiłku wciąż. — Pozwól, że zacznę od początku...— zaproponował już po angielsku. Ta opowieść była długa. Przeplatana smakiem wytrawnego wina i soczystej kaczki nie sięgała zamierzchłych czasów i człowieka, którym Lord Voldemort już nie był, ale jego pojawienia się w Anglii i zgromadzenia wokół siebie ludzi, którzy wyznawali to samo stanowisko i wierzyli w tę samą sprawę. Opowiedział Arsentijemu o talentach Czarnego Pana, jego umiejętności przyciągania wielkich ludzi, wiedzy i umiejętnościach magicznych, a także wpływach. Nie omieszkał też opowiedzieć o tym, że jest dziedzicem rodu Gauntów, czego dowodem jest noszony na palcu pierścień; największym czarnoksiężnikiem jakiego widział świat, skoro zabił uznawanego dotąd za niego Gellerta Grindelwalda. Dzierżył insygnium śmierci, Czarną Różdżkę, szeptał mową węży. Opowiedział mu o Stonehenge i o tym jak posadził nowego Ministra Magii na stołku, jak zakulisowo sprawuje władze nad całą Anglią. Ujawniał krewniakowi informacje, które potwierdzały wielkość czarodzieja, za którym podążał, kończąc na wielkiej próbie, jaką było oddanie życia i duszy Czarnemu Panu, przysiędze lojalności i władzy, którą dzięki temu otrzymali. Kończąc obiad wspomniał mu o sojusznikach, a także bardziej zaangażowanych w sprawę Rycerzach Walpurgii, nie kryjąc przed nim nazwisk, które powinien dobrze zapamiętać.
Ostatni kęs przepił winem, zastanawiając się nad pytaniem Arsentijego o swoje wpływy w ministerstwie. Był niewymownym, ale z oczywistych powodów nie wiedziało o tym całe ministerstwo. Jego rola, odkąd przestał być zwykłym urzędnikiem się rozmyła Znacznie istotniejszy był fakt, że był śmierciożercą i jego prośba mogła okazać się znacząca. Z odpowiedzią odczekał jeszcze, wsłuchując się w zawoalowaną autoprezentację kuzyna, która jednocześnie zawierała przemyślaną i mądrą propozycję dalszego rozwoju i ich wspólnej przyszłości. Podobało mu się to, że miał plan na siebie. Wiedział, co chciał dostać i jak do tego dążyć. Wizja zajęcia przez niego atrakcyjnego stołka w ministerstwie rzeczywiście wyglądała na korzystną. Znacznie lepiej zadba o interes rodziny, jeśli przyjdzie mu kierować interesem całej społeczności. Przekonał go do słuszności swoich planów. Oparł łokieć na blacie i palcem wskazującym przesunął po brodzie w zamyśleniu.
— Polecę cię, pomówię z kim trzeba— zaoferował, zamiast odpowiadać na jego pytanie. — Ale będziesz musiał nauczyć się biegle mówić po angielsku, zanim znajdziesz się tam, gdzie chcesz naprawdę dotrzeć. — Pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć. Jego znajomość obcego języka była interesującym dodatkiem, ale pracując w brytyjskim magicznym urzędzie musiał narodowy język opanować doskonale, zanim awansuje, a ich plany się ziszczą.
— Walczyłeś kiedyś? Jak dobrze znasz uroki? Czarna magia? Obrona?— spytał, przyglądając mu się. W międzyczasie kelner dolał im wina, kończąc butelkę, ale nie poprosił o następną, miał inne plany. — Zakon Feniksa — zaczął, opowiadając mu o tym, kim byli wrogowie. Nie znał okoliczności, w jakich powstała ta organizacja, ale wiedział o co walczyli i dowiedział się tego od jednej z nich, dawno temu. Kiedy ich wrogiem był Gellert Grindelwald to w jego stronę kierowali swoje różdżki; Rycerze Walpurgii działali w ukryciu. Rebelianci pragnęli końca terroru Grindelwalda, ale Czarny Pan ich ubiegł i osiągnął władzę. Zrzeszeni terroryści, którzy deptali tradycję, podważali ideę czystości krwi, dążyli do równości pomiędzy nimi wszystkimi — mugolami, mugolakami; o kobietach, które były bezwzględne i dążyły do rozlewu niewinnej krwi — Justine Tonks, która próbowała dokonać zamachu w trakcie egzekucji, o jej porwaniu i ucieczce. O Haroldzie Longbottomie, który został strącony ze stołka i przejął przywództwo wśród rebeliantów. Opowiedział mu o znanych członkach rebelii i o tym, że w Białej Wywenie, gdzie jako Rycerz Walpurgii będzie cieszył się szacunkiem, spotka barmana, któremu może przekazać istotne informacje i dowiedzieć się tego, co potrzebuje. Opowiedział mu o tym, jak rozpętali anomalie, które rozszalały się w Anglii i zabiły wiele istnień, o tym, jak Rycerze weszli do Azkabanu z ówczesnym ministrem, by znaleźć Bagmana. Wspomniał też o Dementorach, którzy byli dla nich niegroźni, bo służyły Czarnemu Panu, olbrzymach, które namówili do współpracy i likantropach, którzy opowiedzieli się po stronie Zakonu. Opowiedział mu także o bezpiecznej Oazie, w której kryją się Zakonnicy i o tym, że wejście do niej było nigdyś w Zakazanym Lesie, a centaury, które go broniły zostały wybite. Od tamtej pory nie wiedzą gdzie znajduje się wejście, nie wiedzą też jak je otworzyć. Te wszystkie informacje były już przeszłością, ale pozwolą mu usystematyzować wszystko to, co przyjdzie mu się dopiero dowiedzieć.
— Musisz wiedzieć, że Ignotus zaginął — powiedział w końcu, kończąc wino. Zakołysał kielichem, a alkohol rozlał się po ściankach zostawiając na nich lekki ślad. — Ale tu w Anglii, masz jeszcze jedna krewną, Yelenę. Yelenę Mulciber. Jest bratanicą Ignotusa. Mieszka w Londynie. Dima Karkaroff także tu mieszka, na Alei Śmiertelnego Nokturnu. Tak jak i moja żona z dwójką moich dzieci — zakończył, rozpoczynając wymyśloną przez niego i Cassandrę historię. — Ale nikt o tym nie wie, i póki się nie wyprowadzimy stąd, tak powinno pozostać. Jest uzdrowicielką i członkiem Rycerzy Walpurgii. Bardzo się przysłużyła się Czarnemu Panu. — Wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił, unosząc spojrzenie na kuzyna. Gdy wspomniał o dzieleniu sekretów z Varyą, uniósł jedną brew, ale nie było to wyrazem zaskoczenia — z Rowle'ami łączyło Mulciberów wiele, wszak oni także zamknięci na innych mieszali się ze sobą. Arsentiy go zaskoczył tym, bo Varya o nim nie wspomniała. — Dobrze— odpowiedział w końcu, zaciągając się papierosem. Krótka pauza na zebranie myśli, strzepnięcie popiołu do popielnicy. — Zanim zdecydujesz się ożenić, pozwól więc, że ci coś pokażę— zaproponował, dając znać kelnerowi, że chciałby zakończyć kolacje. Dopił wina i zapłaciwszy za wieczór wstał, oczekując aż kuzyn uczyni to samo. Ruszył między stoikami, opuszczając salę restauracyjną. Zielonym korytarzem poprowadził czarodzieja aż do portretu Wenus, który znajdował się na samym końcu. Zatrzymał się przed nim i odwrócił do Arsentijego, wypowiadając bogini hasło — wtedy też portret ustąpił, wpuszczając ich do środka.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Stoliki [część restauracyjna] - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 9 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Next

Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach