Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Część restauracyjna
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnęła się szerzej na stwierdzenie o radzeniu sobie z ogniem; zimnej krwi i determinacji nie mogła jej odmówić. Żadne pochlebstwo nie padło jednak z ust szlachcianki, wiedząc już jak drobny komplement potrafi zawrócić Śmierciożerczyni w głowie. Pozwoliła sobie nadal trzymać ją w zawieszeniu, jakże skrajnie drażniącej niepewności. Obie doskonale wiedziały, że nie tylko Evandra wiedziała o łączącej Deirdre i Tristana tajemnicy. Co do lojalności Primrose była pewna, lecz ta dowiedziała się od Francisa, a biorąc pod uwagę słabość jego umysłu w ostatnich miesiącach życia, wiedzieć mógł każdy. Czy powinna wspomnieć o tym Deirdre, sprawdzić dokąd sięgną jej szpony w panicznej chęci uciszenia każdego, kto mógłby im zagrozić? Mericourt nadal nie zdobyła zaufania doyenne na tyle, by podzieliła się z nią tą wiedzą.
- Bo nie zamierzam się ciebie pozbyć - odparła lekkim tonem, jakby nie była to żadna tajemnica i krótko wzruszyła ramionami. - A chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, co już razem przeszłyśmy, pozwolę ci ot tak odejść? - bardziej stwierdziła, niż zapytała, szczerze ciekawa jak tę relację widzi madame Mericourt. Czy naprawdę uważała, że wrócą teraz do stanu codzienności, jaki znały sprzed spotkania w gabinecie baletu? Choćby bardzo tego chciała, Evandra już zwyczajnie niechciała wiedziała jak.
- Dla ciebie to marnotrawstwo, ja sprawdzam czy pod tą maską skrywasz cokolwiek prawdziwego. Obiecałaś prawdę, lecz biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe spotkania pozwoliłaś mi wierzyć, że wszelkie zobowiązania przyjmujesz lekką ręką i z przymrużeniem oka. - Czyżby zupełnie tak, jak Tristan? Odnotowała w myślach nazwę baletu, zamierzając sięgnąć do niego w najbliższych dniach. O skandalicznych spektaklach zdążyła się już nasłuchać po doświadczeniu “Salome”, lecz “Święto Wiosny” musiało jej umknąć. - Póki co, bez zaskoczenia.
Nie oderwała od niej wzroku, gdy serce ponownie przyspieszyło swoje bicie na dźwięk ściszonego o ton głosu. To nie sens słów Mericourt doprowadzał ją do takiego stanu, a sam woal rozmowy, skrajnie i bluźnierczo intymny, jak na warunki bankietu w restauracji.
- Uciekać przed takim dotykiem? - udała zdziwienie w odpowiedzi na licznie zadane pytania, odważnie korzystając z tej krótkiej, siłą wyrwanej z oficjalności bankietu chwili. - Może liczę, że to pierwszy, lecz nie ostatni raz? - podpuszczała ją dalej, trzymając w niepewności, której przedłużającym stanem z wolna już się nudziła. Chciała dorzucić coś jeszcze, przechwycić opierającą się na ramieniu dłoń, której paznokcie z pewnością zostawiły pod materiałem sukni czerwone ślady. Wyśmiać paranoję, a może zaprosić na następne spotkanie - okazja by się przekonać w jednej chwili minęła bezpowrotnie.
Nagłe otoczenie ramieniem spowodowało wzdrygnięcie drobnego ciała, niespodziewającego się obecności trzeciej osoby. Jasne brwi powędrowały od razu ku górze, lecz nim usłyszała jego głos, poczuła dobrze znany sobie zapach, dzięki któremu zdobyła pewność kim jest ich nowe towarzystwo. Obserwowany ukradkiem Tristan w każdej chwili mógł znaleźć się wśród nich, to oczywiste zagrożenie, którego obie wyczekiwały z niecierpliwością. Niejednokrotnie rozmyślała jak przebiegałoby takie spotkanie, jak długo uda im się utrzymać tajemnice w sekrecie, kto pierwszy zdecyduje się rzucić kamieniem, by obserwować jak toczy się lawina? Półwila musiała przyznać, że kusiło, by stać się tą osobą, ale czy była gotowa na poniesienie konsekwencji, jakiekolwiek by one nie były?
Natychmiast przeniosła wzrok na Deirdre, chcąc sprawdzić jej reakcję na zmianę dynamiki. Na jasnej twarzy wykwitł uśmiech, zupełnie jakby ta sytuacja prawdziwie ją bawiła. Nawet nie odwróciła się w stronę terrarium, by poznać obiekt poruszonego przez Tristana tematu. Znając go wiedziała, że nie pozwoli im dopytywać w niecierpliwości, samemu zaraz rozjaśniając zagadnienie. Oparła dłoń o jego tors i przylgnęła doń bokiem, szczerze rada z braku formalności dzisiejszego bankietu. Dzierżona w jego ręce brzoskwinia nie umknęła uwadze czarownicy.
- To bunt przeciwko niewoli czy świadomość nieograniczonych możliwości? Czy po nabraniu pewności siebie w zamknięciu, nie wraca do starych przyzwyczajeń w naturalnym środowisku? - Odwróciła wreszcie wzrok od Deirdre, zadzierając brodę, by spojrzeć na męża. Ceniła sobie jego opowieści, często będące początkiem inspirującej dyskusji. Czy on i Mericourt także się im oddawali, czy też skupiali się wyłącznie na fizycznym aspekcie relacji? - Mówiłam właśnie Deirdre jak bardzo ucieszył mnie jej widok na scenie podczas dzisiejszych uroczystości - powiedziała w nawiązaniu do stwierdzenia, jakoby z każdego można było zrobić żołnierza. Pozwoliła sobie mówić o Śmierciożerczyni po imieniu, tym samym odsłaniając przed Tristanem łączącą je zażyłość. Przeniosła wzrok na Mericourt, uśmiechając się doń ciepło, sprawdzając czy zdecyduje się podjąć temat. Wyznała przecież podczas ich ostatniej rozmowy, że nie ma przed Rosierem żadnych tajemnic i nigdy nie ukrywa przy nim prawdy, jak będzie dzisiaj? - Nadal nie mogę wyjść z podziwu dla tych licznych zasług. Jesteś inspiracją dla wielu czarownic, madame. Nic, tylko winszować i brać przykład. - Tymi słowami wyraziła swoją dezaprobatę dla ostatniego, jakże szumnego artykułu Mulcibera. Czy którekolwiek z towarzyszących jej dziś osób miało okazję zapoznać się z jego treścią?
- Bo nie zamierzam się ciebie pozbyć - odparła lekkim tonem, jakby nie była to żadna tajemnica i krótko wzruszyła ramionami. - A chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, co już razem przeszłyśmy, pozwolę ci ot tak odejść? - bardziej stwierdziła, niż zapytała, szczerze ciekawa jak tę relację widzi madame Mericourt. Czy naprawdę uważała, że wrócą teraz do stanu codzienności, jaki znały sprzed spotkania w gabinecie baletu? Choćby bardzo tego chciała, Evandra już zwyczajnie nie
- Dla ciebie to marnotrawstwo, ja sprawdzam czy pod tą maską skrywasz cokolwiek prawdziwego. Obiecałaś prawdę, lecz biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe spotkania pozwoliłaś mi wierzyć, że wszelkie zobowiązania przyjmujesz lekką ręką i z przymrużeniem oka. - Czyżby zupełnie tak, jak Tristan? Odnotowała w myślach nazwę baletu, zamierzając sięgnąć do niego w najbliższych dniach. O skandalicznych spektaklach zdążyła się już nasłuchać po doświadczeniu “Salome”, lecz “Święto Wiosny” musiało jej umknąć. - Póki co, bez zaskoczenia.
Nie oderwała od niej wzroku, gdy serce ponownie przyspieszyło swoje bicie na dźwięk ściszonego o ton głosu. To nie sens słów Mericourt doprowadzał ją do takiego stanu, a sam woal rozmowy, skrajnie i bluźnierczo intymny, jak na warunki bankietu w restauracji.
- Uciekać przed takim dotykiem? - udała zdziwienie w odpowiedzi na licznie zadane pytania, odważnie korzystając z tej krótkiej, siłą wyrwanej z oficjalności bankietu chwili. - Może liczę, że to pierwszy, lecz nie ostatni raz? - podpuszczała ją dalej, trzymając w niepewności, której przedłużającym stanem z wolna już się nudziła. Chciała dorzucić coś jeszcze, przechwycić opierającą się na ramieniu dłoń, której paznokcie z pewnością zostawiły pod materiałem sukni czerwone ślady. Wyśmiać paranoję, a może zaprosić na następne spotkanie - okazja by się przekonać w jednej chwili minęła bezpowrotnie.
Nagłe otoczenie ramieniem spowodowało wzdrygnięcie drobnego ciała, niespodziewającego się obecności trzeciej osoby. Jasne brwi powędrowały od razu ku górze, lecz nim usłyszała jego głos, poczuła dobrze znany sobie zapach, dzięki któremu zdobyła pewność kim jest ich nowe towarzystwo. Obserwowany ukradkiem Tristan w każdej chwili mógł znaleźć się wśród nich, to oczywiste zagrożenie, którego obie wyczekiwały z niecierpliwością. Niejednokrotnie rozmyślała jak przebiegałoby takie spotkanie, jak długo uda im się utrzymać tajemnice w sekrecie, kto pierwszy zdecyduje się rzucić kamieniem, by obserwować jak toczy się lawina? Półwila musiała przyznać, że kusiło, by stać się tą osobą, ale czy była gotowa na poniesienie konsekwencji, jakiekolwiek by one nie były?
Natychmiast przeniosła wzrok na Deirdre, chcąc sprawdzić jej reakcję na zmianę dynamiki. Na jasnej twarzy wykwitł uśmiech, zupełnie jakby ta sytuacja prawdziwie ją bawiła. Nawet nie odwróciła się w stronę terrarium, by poznać obiekt poruszonego przez Tristana tematu. Znając go wiedziała, że nie pozwoli im dopytywać w niecierpliwości, samemu zaraz rozjaśniając zagadnienie. Oparła dłoń o jego tors i przylgnęła doń bokiem, szczerze rada z braku formalności dzisiejszego bankietu. Dzierżona w jego ręce brzoskwinia nie umknęła uwadze czarownicy.
- To bunt przeciwko niewoli czy świadomość nieograniczonych możliwości? Czy po nabraniu pewności siebie w zamknięciu, nie wraca do starych przyzwyczajeń w naturalnym środowisku? - Odwróciła wreszcie wzrok od Deirdre, zadzierając brodę, by spojrzeć na męża. Ceniła sobie jego opowieści, często będące początkiem inspirującej dyskusji. Czy on i Mericourt także się im oddawali, czy też skupiali się wyłącznie na fizycznym aspekcie relacji? - Mówiłam właśnie Deirdre jak bardzo ucieszył mnie jej widok na scenie podczas dzisiejszych uroczystości - powiedziała w nawiązaniu do stwierdzenia, jakoby z każdego można było zrobić żołnierza. Pozwoliła sobie mówić o Śmierciożerczyni po imieniu, tym samym odsłaniając przed Tristanem łączącą je zażyłość. Przeniosła wzrok na Mericourt, uśmiechając się doń ciepło, sprawdzając czy zdecyduje się podjąć temat. Wyznała przecież podczas ich ostatniej rozmowy, że nie ma przed Rosierem żadnych tajemnic i nigdy nie ukrywa przy nim prawdy, jak będzie dzisiaj? - Nadal nie mogę wyjść z podziwu dla tych licznych zasług. Jesteś inspiracją dla wielu czarownic, madame. Nic, tylko winszować i brać przykład. - Tymi słowami wyraziła swoją dezaprobatę dla ostatniego, jakże szumnego artykułu Mulcibera. Czy którekolwiek z towarzyszących jej dziś osób miało okazję zapoznać się z jego treścią?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czy miała w sobie cokolwiek prawdziwego? Chciała wierzyć, że tak, że sedno tego, kim była, pozostało niezmienne, że od dziecka nosiła w sobie wielkość i siłę, lecz wiara nie równała się wiedzy czy pewności. Odkąd na jej drodze stanął Rosier, nic nie było takie, jak przedtem; zniszczył w niej wszystko, połamał moralny kręgosłup, z starannie wyselekcjonowanych części wybierając te, które mu pasowały. Pragnienie Evandry zostało więc już wtedy skazane na wieczne niezaspokojenie, zbyt wiele na twarzy Deirdre było masek, a nawet gdy swą półwilą dociekliwością dobrnęłaby aż do skóry, ta - poraniona, oszpecona doświadczeniami, poznaczona łuskami poparzeń - wydawałaby się tylko kolejną warstą ułudy. Farbą na manekinie, ozdóbką na zabawce, teraz rzuconej w kolejne ręce.
Tak się czuła, w milczeniu obserwując Evandrę. Biła od niej taka duma, taka nonszalancka pewność siebie, że coraz bardziej, pomimo jak najbardziej ziemskich okoliczności, przypominała syrenę. Istotę zuchwałą, boleśnie piękną, świadomą władzy, jaką miała nad otoczeniem; balansowała na krawędzi przyzwoitości, wyśpiewywała swą zwodniczą pieśń, umiejętnie prowokując. Mericourt ciągle nie mogła połączyć tego obrazu z wizją z przeszłości; gdzie podziała się ta nudna, niewinna żona? Eteryczna Evandra z pijackich opowieści Tristana? To tu, w Wenus, usłyszała o niej po raz pierwszy, pełna ognistej zazdrości - los bywał przewrotny, teraz rozmawiały niemalże jak równa z równą, lecz palące uczucie odrzucenia pozostało. Paradoksalnie tylko zwiększając się po usłyszeniu ostatnich słów, wypowiedzianych przez artystokratkę cicho, ale z prawie oślepiającą swobodą. Naprawdę na to liczyła - na powtórkę z rozrywki? Na kolejne duszne popołudnie, rozkołysane drogim winem, upalną atmosferą oranżerii i buzującym pomiędzy ich ciałami napięciem? Mericourt dalej milczała, lecz spojrzenie jej mocno podkreślonych makijażem oczu pociemniało. Nie z gniewu, raczej z natłoku różnych skrajnych uczuć. W tym samym momencie pragnęła zatopić paznokcie w jej ramieniu jeszcze głębiej - i w podobny sposób potraktować własnymi ustami jej różane wargi. Nienawidziła jej: za tą pewność siebie, za władcze spojrzenie, za unikanie ostrych słów, za łagodność, ba, wręcz wyrozumiałość, z jaką podchodziła do kochanki męża - i lgnęła do niej, pragnąć udowodnić Evandrze...właśnie, co? Że nie jest byle kurwą, gotową spełnić zachcianki każdego z Rosierów, niezależnie od płci? Milczenie Deirdre mówiło więcej niż słowa, półwila musiala widzieć, że ją dotknęła - niekoniecznie w bolesny sposób, raczej taki, który dawał wiele do myślenia.
I motywował do działania. Ograniczonego sytuacją, w jakiej się znajdowały; mogła pozwolić sobie na większą poufałość, na głębsze wciśnięcie paznokci w kruchy bark Evandry, na pochylenie się jeszcze niżej ku kuszącej ciepłem linii szyi, by niemalże wyśpiewać szeptem do jej ucha przestrogę.
- Nie traktuj mnie jak zabawki, gotowej spełnić każdy twój kaprys. Możesz się przeliczyć - i nie sprostać wyzwaniu, którego tak uparcie chcesz się podjąć - każda głoska została wypowiedziana z namaszczeniem, zupełnie jakby pieściła językiem nie powietrze, a delikatny łuk jej ucha, porcelanową gałązkę obojczyka, gorące zagłębienie, w którym pulsowała krew z aorty.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, dwuznaczniej, dosadniej, ni to wroga, ni obiecująca, lecz na scenie pojawił się ktoś jeszcze. Bez maski, nie musiał jej nosić - czy aby na pewno? - zachowywał się jak władca świata. I słusznie, jego zasługi zostały docenione, lecz nawet bez orderów na piersi Rosier miał w sobie magiczną iskrę, szaleńczą śmiałość, dojrzałą jednak, popartą doświadczeniem; dziwne, że nie zauważyla jego aury wcześniej, lecz magia półwili mogła być jakimś wyjaśnieniem.
Odsunęła się od Evandry niemal natychmiast, głos Tristana przywołał ją do porządku. Wyprostowała się, paznokcie przestały rozrywać materiał sukni lady doyenne; nie zrobiła jednak kroku w tył, stali blisko siebie, w towarzyskim trójkącie; ot, wspaniałomyślna nestorska para zaszczycająca rozmową biedną, samotną wdowę. Tylko ich trójka - a właściwie dwójka, zaskakujące, że to śmierciożerca nie miał pojęcia o tym, co naprawdę działo się pomiędzy kobietami - była świadoma rosnącego napięcia. Deirdre upiła długi łyk wina, lodowate palce zacisnęły się kurczowo na nóżce kieliszka; nawet przez uniesione ku ustom szkło widziała wyraźnie władcze - opiekuńcze? - otoczenie ramieniem Evandry. I jej czułe przylgnięcie do męskiego torsu. Coś mocno szarpnęło w dole brzucha czarownicy, tak, jakby ktoś przyłożył do splotu słonecznego rozgrzane żelazo, naznaczając ją krwawą klątwą; czym innym było obserwowanie ich z daleka, i tak powodujące dyskomfort, a czym innym przebywanie w odległości kilkunastu cali, mogąc śledzić grę ich ciał. Zgranych, związanych węzłem małżeńskim; przełknęła alkohol, odkładając kieliszek na blat za plecami.
Darowała sobie uprzejme powitania i tytulaturę, oficjalnie powitali się wszak na placu przed pomnikiem Cronusa. - Widziałam, że byliście sobą zajęci, Tristanie, nie chciałam przeszkadzać tak wspaniałej parze - nie potrzebuję zresztą protekcji, chyba udowodniłam to wystarczająco - odpała na wspomnienie opuszczenia oficjalnej części celebracji; mówiła miękko, łagodząc ewentualny gorzki posmak znaczenia słów, machinalnie dotykając prawą dłonią własnych odznaczeń, wiszących na piersi. Bardziej obciążały ją jednak nerwowe myśli. Co robili w karocy? Czy on dotykał ją tak, jak teraz? A Evandra - czy gładziła nie skrytą za elegancką szatą klatkę piersiową, lecz jego udo? Biodro? Jej, Deirdre, ukochane załamanie ciała pomiędzy umięśnionym brzuchem a bokiem sylwetki? Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, jakby nagle prosto z nieznośnego upału weszła do lodowatej wody.
- Pozwolę się nie zgodzić - uśmiechnęła się lekko, komentując przypowieść o wężu. Nie spodobała się jej. Naszpikowana aluzjami, podszyta złośliwością. Możliwe, że odbierała jego słowa przesadnie: czuła się nadwrażliwa, chwiejna; nienawidziła tego stanu z całego serca. - Z Evandry nie śmiałby lord zrobić żołnierza, prawda? - zagadnęła doskonale odgrywając swobodę, nie odrywała jednak wzroku od małżonków, od ich dotyku, jakby masochistycznie pragnęła uwiecznić każdą sekundę ich szczęśliwego, publicznego pożycia. Rozpostartego na płótnie rozwieszonym w Wenus; zmrużyła oczy, obserwując ostre zęby Tristana wbijające się w połówkę brzoskwini - ledwie powstrzymała odruch dłoni; chciałaby otrzeć sok z kącików męskich ust, nie uczyniła tego jednak.
- Widzę, że przysmaki są tutaj jak zwykle wyjątkowo rozkoszne dla zmysłów - wtrąciła niby z grzeczności, drugie dno wypowiedzi było jednak aż nazbyt wygodne. Irracjonalnie drażniące poczucie własnej wartości; nie podobało się jej aroganckie, sarkastyczne i władcze spojrzenie Rosiera. Prawie tak samo, jak pochlebstwa padające z ust półwili. Przesunęła w końcu wzrok na nią, żałując, że pozbyła się kieliszka. Zdecydowanie pdotrzebowała kolejnej dawki alkoholu.
- Och, moja droga Evandro, przestań proszę, bo się zarumienię - odpowiedziała szybko, jednakże bez choć cienia pąsu na twarzy o orientalnym odcieniu. Nie wstydziła się swych osiągnięć. Nie wstydziła się tego, co czuła do Tristana. Nie cofnęłaby też czasu, by odepchnąć, wtedy, w oranżerii, Evandrę. - Twoja żona jest wyjątkowo czuła i wrażliwa, Tristanie. To prawdziwy skarb - i prawdziwa rzadkość, by móc poszczycić sie tak wspaniałą czarownicą u swego boku - ciągnęła, odgarniając jeden luźny kosmyk czarnych włosów za ucho. - Mam nadzieję, że z czasem będę mogła nazywać cię swoją przyjaciółką, Evandro - uśmiechnęła się uroczo, choć jej oczy pozostały roziskrzone niejednoznacznym blaskiem. Pragnienia? Groźby? - Szkoda, że poznałyśmy się dopiero niedawno. Tyle wspólnych doświadczeń nas ominęło - westchnęła teatralnie, dwuznacznie, próbując ponad ramieniem Tristana wyłowić jednego z kelnerów. Szampan wydawał się prawdziwym ratunkiem. - Może chcecie zostać sami? - dorzuciła jeszcze nagle, perfekcyjnie odywając cnotliwą uprzejmość; wyglądali na parę, która najchętniej zamknęłaby się w swoim świecie. we dwoje celebrując sukcesy. W tańcu i intymnej rozmowie. A Deirdre targały inne pragnienia - wyszarpania Evandry za włosy, by przestała wtulać się w jej mężczyznę; w czarodzieja, z którym to ona powinna upijać się wspólnym zwycięstwem. Nieświadomie oblizała nerwowo usta, wyprostowana, czujna, świadoma, że powietrze nalektryzowało się jeszcze mocniej, odkąd do ich małego kręgu dołączył Tristan.
Tak się czuła, w milczeniu obserwując Evandrę. Biła od niej taka duma, taka nonszalancka pewność siebie, że coraz bardziej, pomimo jak najbardziej ziemskich okoliczności, przypominała syrenę. Istotę zuchwałą, boleśnie piękną, świadomą władzy, jaką miała nad otoczeniem; balansowała na krawędzi przyzwoitości, wyśpiewywała swą zwodniczą pieśń, umiejętnie prowokując. Mericourt ciągle nie mogła połączyć tego obrazu z wizją z przeszłości; gdzie podziała się ta nudna, niewinna żona? Eteryczna Evandra z pijackich opowieści Tristana? To tu, w Wenus, usłyszała o niej po raz pierwszy, pełna ognistej zazdrości - los bywał przewrotny, teraz rozmawiały niemalże jak równa z równą, lecz palące uczucie odrzucenia pozostało. Paradoksalnie tylko zwiększając się po usłyszeniu ostatnich słów, wypowiedzianych przez artystokratkę cicho, ale z prawie oślepiającą swobodą. Naprawdę na to liczyła - na powtórkę z rozrywki? Na kolejne duszne popołudnie, rozkołysane drogim winem, upalną atmosferą oranżerii i buzującym pomiędzy ich ciałami napięciem? Mericourt dalej milczała, lecz spojrzenie jej mocno podkreślonych makijażem oczu pociemniało. Nie z gniewu, raczej z natłoku różnych skrajnych uczuć. W tym samym momencie pragnęła zatopić paznokcie w jej ramieniu jeszcze głębiej - i w podobny sposób potraktować własnymi ustami jej różane wargi. Nienawidziła jej: za tą pewność siebie, za władcze spojrzenie, za unikanie ostrych słów, za łagodność, ba, wręcz wyrozumiałość, z jaką podchodziła do kochanki męża - i lgnęła do niej, pragnąć udowodnić Evandrze...właśnie, co? Że nie jest byle kurwą, gotową spełnić zachcianki każdego z Rosierów, niezależnie od płci? Milczenie Deirdre mówiło więcej niż słowa, półwila musiala widzieć, że ją dotknęła - niekoniecznie w bolesny sposób, raczej taki, który dawał wiele do myślenia.
I motywował do działania. Ograniczonego sytuacją, w jakiej się znajdowały; mogła pozwolić sobie na większą poufałość, na głębsze wciśnięcie paznokci w kruchy bark Evandry, na pochylenie się jeszcze niżej ku kuszącej ciepłem linii szyi, by niemalże wyśpiewać szeptem do jej ucha przestrogę.
- Nie traktuj mnie jak zabawki, gotowej spełnić każdy twój kaprys. Możesz się przeliczyć - i nie sprostać wyzwaniu, którego tak uparcie chcesz się podjąć - każda głoska została wypowiedziana z namaszczeniem, zupełnie jakby pieściła językiem nie powietrze, a delikatny łuk jej ucha, porcelanową gałązkę obojczyka, gorące zagłębienie, w którym pulsowała krew z aorty.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, dwuznaczniej, dosadniej, ni to wroga, ni obiecująca, lecz na scenie pojawił się ktoś jeszcze. Bez maski, nie musiał jej nosić - czy aby na pewno? - zachowywał się jak władca świata. I słusznie, jego zasługi zostały docenione, lecz nawet bez orderów na piersi Rosier miał w sobie magiczną iskrę, szaleńczą śmiałość, dojrzałą jednak, popartą doświadczeniem; dziwne, że nie zauważyla jego aury wcześniej, lecz magia półwili mogła być jakimś wyjaśnieniem.
Odsunęła się od Evandry niemal natychmiast, głos Tristana przywołał ją do porządku. Wyprostowała się, paznokcie przestały rozrywać materiał sukni lady doyenne; nie zrobiła jednak kroku w tył, stali blisko siebie, w towarzyskim trójkącie; ot, wspaniałomyślna nestorska para zaszczycająca rozmową biedną, samotną wdowę. Tylko ich trójka - a właściwie dwójka, zaskakujące, że to śmierciożerca nie miał pojęcia o tym, co naprawdę działo się pomiędzy kobietami - była świadoma rosnącego napięcia. Deirdre upiła długi łyk wina, lodowate palce zacisnęły się kurczowo na nóżce kieliszka; nawet przez uniesione ku ustom szkło widziała wyraźnie władcze - opiekuńcze? - otoczenie ramieniem Evandry. I jej czułe przylgnięcie do męskiego torsu. Coś mocno szarpnęło w dole brzucha czarownicy, tak, jakby ktoś przyłożył do splotu słonecznego rozgrzane żelazo, naznaczając ją krwawą klątwą; czym innym było obserwowanie ich z daleka, i tak powodujące dyskomfort, a czym innym przebywanie w odległości kilkunastu cali, mogąc śledzić grę ich ciał. Zgranych, związanych węzłem małżeńskim; przełknęła alkohol, odkładając kieliszek na blat za plecami.
Darowała sobie uprzejme powitania i tytulaturę, oficjalnie powitali się wszak na placu przed pomnikiem Cronusa. - Widziałam, że byliście sobą zajęci, Tristanie, nie chciałam przeszkadzać tak wspaniałej parze - nie potrzebuję zresztą protekcji, chyba udowodniłam to wystarczająco - odpała na wspomnienie opuszczenia oficjalnej części celebracji; mówiła miękko, łagodząc ewentualny gorzki posmak znaczenia słów, machinalnie dotykając prawą dłonią własnych odznaczeń, wiszących na piersi. Bardziej obciążały ją jednak nerwowe myśli. Co robili w karocy? Czy on dotykał ją tak, jak teraz? A Evandra - czy gładziła nie skrytą za elegancką szatą klatkę piersiową, lecz jego udo? Biodro? Jej, Deirdre, ukochane załamanie ciała pomiędzy umięśnionym brzuchem a bokiem sylwetki? Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, jakby nagle prosto z nieznośnego upału weszła do lodowatej wody.
- Pozwolę się nie zgodzić - uśmiechnęła się lekko, komentując przypowieść o wężu. Nie spodobała się jej. Naszpikowana aluzjami, podszyta złośliwością. Możliwe, że odbierała jego słowa przesadnie: czuła się nadwrażliwa, chwiejna; nienawidziła tego stanu z całego serca. - Z Evandry nie śmiałby lord zrobić żołnierza, prawda? - zagadnęła doskonale odgrywając swobodę, nie odrywała jednak wzroku od małżonków, od ich dotyku, jakby masochistycznie pragnęła uwiecznić każdą sekundę ich szczęśliwego, publicznego pożycia. Rozpostartego na płótnie rozwieszonym w Wenus; zmrużyła oczy, obserwując ostre zęby Tristana wbijające się w połówkę brzoskwini - ledwie powstrzymała odruch dłoni; chciałaby otrzeć sok z kącików męskich ust, nie uczyniła tego jednak.
- Widzę, że przysmaki są tutaj jak zwykle wyjątkowo rozkoszne dla zmysłów - wtrąciła niby z grzeczności, drugie dno wypowiedzi było jednak aż nazbyt wygodne. Irracjonalnie drażniące poczucie własnej wartości; nie podobało się jej aroganckie, sarkastyczne i władcze spojrzenie Rosiera. Prawie tak samo, jak pochlebstwa padające z ust półwili. Przesunęła w końcu wzrok na nią, żałując, że pozbyła się kieliszka. Zdecydowanie pdotrzebowała kolejnej dawki alkoholu.
- Och, moja droga Evandro, przestań proszę, bo się zarumienię - odpowiedziała szybko, jednakże bez choć cienia pąsu na twarzy o orientalnym odcieniu. Nie wstydziła się swych osiągnięć. Nie wstydziła się tego, co czuła do Tristana. Nie cofnęłaby też czasu, by odepchnąć, wtedy, w oranżerii, Evandrę. - Twoja żona jest wyjątkowo czuła i wrażliwa, Tristanie. To prawdziwy skarb - i prawdziwa rzadkość, by móc poszczycić sie tak wspaniałą czarownicą u swego boku - ciągnęła, odgarniając jeden luźny kosmyk czarnych włosów za ucho. - Mam nadzieję, że z czasem będę mogła nazywać cię swoją przyjaciółką, Evandro - uśmiechnęła się uroczo, choć jej oczy pozostały roziskrzone niejednoznacznym blaskiem. Pragnienia? Groźby? - Szkoda, że poznałyśmy się dopiero niedawno. Tyle wspólnych doświadczeń nas ominęło - westchnęła teatralnie, dwuznacznie, próbując ponad ramieniem Tristana wyłowić jednego z kelnerów. Szampan wydawał się prawdziwym ratunkiem. - Może chcecie zostać sami? - dorzuciła jeszcze nagle, perfekcyjnie odywając cnotliwą uprzejmość; wyglądali na parę, która najchętniej zamknęłaby się w swoim świecie. we dwoje celebrując sukcesy. W tańcu i intymnej rozmowie. A Deirdre targały inne pragnienia - wyszarpania Evandry za włosy, by przestała wtulać się w jej mężczyznę; w czarodzieja, z którym to ona powinna upijać się wspólnym zwycięstwem. Nieświadomie oblizała nerwowo usta, wyprostowana, czujna, świadoma, że powietrze nalektryzowało się jeszcze mocniej, odkąd do ich małego kręgu dołączył Tristan.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Bracia Calypso mieli różne opinie — wszystko zależało od tego, kogo się spytało. Żadnego jednak z nich Calypso nie pozwoliłaby obrażać w swojej obecności. Nieważne, jak ekstrawagancki bywał Ares, czy buńczucznie zachowywał się Ikar, to wciąż byli jej bracia. Niektórzy jednak nie rozumieli tego, dlatego cieszyła się, że nie padło pytanie ze strony Pana Drew. Nie, żeby posądzała go o jakiś nietakt, ani nie sądziła, że to byłyby jego pierwsze słowa skierowane do niej. Calypso, może nieco pewnie sądziła, że sama potrafi zabawić rozmową i sama również uważała się za dobrą słuchaczkę. I to jeszcze z tak przystojnym mężczyzną. Nie zamierzała nawet ukrywać, że patrzenie na niego było przyjemnością, bo przecież jedynie tyle mogło z tego wyniknąć.
Dystans? A i owszem. Ta odrobina śródziemnomorskiej, greckiej krwi sprawiała, że jej temperament nie należał do najłatwiejszych. Zgodnie z tym, co sama mu wyjawiła, wcale nie zamierzała się hamować w tym, co miała do powiedzenia. Ci, których miało to zainteresować, zostaną i podyskutują, a ci, którzy nie byli przekonani do damskich wypowiedzi, wezmą ją za bredzącą młódkę, która nie ma pojęcia o życiu.
- A więc rzeczy, których nie wolno, nadal pan robi, tylko jeśli nikt nie widzi? - Ona sama uniosła brew, niemal naśladując jego własny gest. To oraz upity łyk wina. Podświadomie wysłała mu znak, że tę rozmowę uważa za dość intrygującą. Poglądy Calypso jednak były wciąż plastyczną masą, kształtowaną przez wpływy rodziny, otoczenia ogólnie pojętego. Dzisiejsze przemówienie i uroczystość mocno ją poruszyły i w zasadzie zaczęły kierować jej myśli ku byciu bardziej użyteczną dobrej sprawie. Przecież z mugoli nie wynikało wiele dobrego, więc świat byłby zdecydowanie lepszym miejscem, gdyby ich było mniej. Jako kobieta nauki jednak sądziła, że część z ich wiedzy można byłoby wykorzystać w innym celu i przekuć w coś użytecznego.
I rzeczywiście nie miała pojęcia o okropnościach podobnych starć. Nawet najbardziej detaliczne opisy w książkach, czy przedstawienia na obrazach nie oddawały tego, co działo się w takim momencie na polu bitwy. Była w tej kwestii jednak niepoprawnie ciekawa, jakby nie mogła rozdzielić śmierci od jakiegoś przedziwnego eksperymentu, który później mogłaby przenieść na płótno. Nawet jeśli się zaśmiał, Calypso nie do końca uwierzyła w jego żart. Mężczyźni tacy jak on z pewnością potrafią wypić taką ilość alkoholu, podczas gdy jej szumiało w głowie po dwóch kieliszkach wina.
A nawet jeśli to wszystko było żartem, to sama Calypso wydawała się mimo wszystko zaintrygowana.
- A pana nie? Nie ciekawi pana, co się dzieje w trakcie umierania i zaraz po tym? Czy przegrani żałują obranych stron i czy wygrani nie wątpią nigdy w słuszność? - Obserwowała teraz płyn w jego kieliszku, a zieleń jej oczu odbijała te płomienie świec, które wcześniej odbiły się od alkoholu. - I czy nie chciałby pan, by pana ostatnie chwile uwiecznione zostały kiedyś na płótnie? Nie, żebym życzyła Panu porażki, ale w czystej teorii, czy robiąc coś słusznego i oddając za to oddech, czy nie chciałby pan, by ktoś, kto rozumie, uwiecznił to w sztuce? - Powróciła do jego oczu spojrzeniem. - Czy wiedział pan, że w starożytnym Egipcie uważano, że tak długo będzie się żyło, jak istnieje imię nasze lub nasze wyobrażenie? - Obrazy więc i teksty pisane, były więc swoistym sposobem na nieśmiertelność. A wraz z nami pozostawały na świecie również nasze idee i wiara. Coś, na czym mogło zależeć czarodziejom w niektórych kręgach. Czy pan Drew był taki? Tego nie wiedziała. Była jedynie ciekawa opinii na jego temat. Zyskała też dzięki temu, kilka minut w niebywale ciekawym towarzystwie.
Dystans? A i owszem. Ta odrobina śródziemnomorskiej, greckiej krwi sprawiała, że jej temperament nie należał do najłatwiejszych. Zgodnie z tym, co sama mu wyjawiła, wcale nie zamierzała się hamować w tym, co miała do powiedzenia. Ci, których miało to zainteresować, zostaną i podyskutują, a ci, którzy nie byli przekonani do damskich wypowiedzi, wezmą ją za bredzącą młódkę, która nie ma pojęcia o życiu.
- A więc rzeczy, których nie wolno, nadal pan robi, tylko jeśli nikt nie widzi? - Ona sama uniosła brew, niemal naśladując jego własny gest. To oraz upity łyk wina. Podświadomie wysłała mu znak, że tę rozmowę uważa za dość intrygującą. Poglądy Calypso jednak były wciąż plastyczną masą, kształtowaną przez wpływy rodziny, otoczenia ogólnie pojętego. Dzisiejsze przemówienie i uroczystość mocno ją poruszyły i w zasadzie zaczęły kierować jej myśli ku byciu bardziej użyteczną dobrej sprawie. Przecież z mugoli nie wynikało wiele dobrego, więc świat byłby zdecydowanie lepszym miejscem, gdyby ich było mniej. Jako kobieta nauki jednak sądziła, że część z ich wiedzy można byłoby wykorzystać w innym celu i przekuć w coś użytecznego.
I rzeczywiście nie miała pojęcia o okropnościach podobnych starć. Nawet najbardziej detaliczne opisy w książkach, czy przedstawienia na obrazach nie oddawały tego, co działo się w takim momencie na polu bitwy. Była w tej kwestii jednak niepoprawnie ciekawa, jakby nie mogła rozdzielić śmierci od jakiegoś przedziwnego eksperymentu, który później mogłaby przenieść na płótno. Nawet jeśli się zaśmiał, Calypso nie do końca uwierzyła w jego żart. Mężczyźni tacy jak on z pewnością potrafią wypić taką ilość alkoholu, podczas gdy jej szumiało w głowie po dwóch kieliszkach wina.
A nawet jeśli to wszystko było żartem, to sama Calypso wydawała się mimo wszystko zaintrygowana.
- A pana nie? Nie ciekawi pana, co się dzieje w trakcie umierania i zaraz po tym? Czy przegrani żałują obranych stron i czy wygrani nie wątpią nigdy w słuszność? - Obserwowała teraz płyn w jego kieliszku, a zieleń jej oczu odbijała te płomienie świec, które wcześniej odbiły się od alkoholu. - I czy nie chciałby pan, by pana ostatnie chwile uwiecznione zostały kiedyś na płótnie? Nie, żebym życzyła Panu porażki, ale w czystej teorii, czy robiąc coś słusznego i oddając za to oddech, czy nie chciałby pan, by ktoś, kto rozumie, uwiecznił to w sztuce? - Powróciła do jego oczu spojrzeniem. - Czy wiedział pan, że w starożytnym Egipcie uważano, że tak długo będzie się żyło, jak istnieje imię nasze lub nasze wyobrażenie? - Obrazy więc i teksty pisane, były więc swoistym sposobem na nieśmiertelność. A wraz z nami pozostawały na świecie również nasze idee i wiara. Coś, na czym mogło zależeć czarodziejom w niektórych kręgach. Czy pan Drew był taki? Tego nie wiedziała. Była jedynie ciekawa opinii na jego temat. Zyskała też dzięki temu, kilka minut w niebywale ciekawym towarzystwie.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kącik jego ust drgnął, a na twarzy wykwitł zadowolony rozleniwiony uśmiech, gdy przylgnęła doń żona; złożona na torsie dłoń i zadarte spojrzenie zdradzało zainteresowanie i choć było niespodziewaną reakcją, to przecież po wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, miała całe mnóstwo powodów do dumy. Z zadartą brodą spoglądał na nią z góry, doglądając czerni źrenic, poszukując odbijających się w nich emocji. Nie odejmując od niej wzroku, wgryzł się w trzymany owoc, nieśpiesznie przełykając kolejny kęs.
- Prędzej nieświadomość: zachęta, wsparcie i bezpieczne warunki testowania swoich możliwości stwarzają odpowiednie środowisko, by okazać ich pełnię. Jednak zwierzę, które nabierze pewności siebie w niewoli, nigdy nie poradzi sobie już poza nią - odparł na jej wątpliwości, przenosząc wzrok na znajdującą się zadziwiająco blisko Evandry Deirdre. Niewiele dało się odczytać z jego twarzy, ale mogła wyczuć z jego intencji ostrzeżenie; ciężko pracował na to, by uzależnić ją od siebie. Stając dziś na równi z mężczyznami, otrzymując podobne do nich zaszczyty i nagrody, zagrażała jego pozycji, a na to nie zamierzał sobie pozwolić. I nie mogła o tym zapomnieć. Wszystko, co miała i wszystko, czego sięgnęła, zawdzięczała jemu. Bez niego - nie dokonałaby nawet połowy z tych czynów, zamknięta w dusznych oparach ciasnego burdelu, pod ciałami tych, którzy nie potrafili dostrzec w niej tego, co dostrzegał on. - Wypuszczony z objęć prędko utraci zyskane przymioty, a postawiony samotnie wobec wyzwań, z którymi tak długo nie musiał się mierzyć, obumrze przedwcześnie. Nie wszystkie stworzenia predysponowane są do tego, by przewodzić. - Początkowo nie odjął spojrzenia od Deirdre, mając nadzieję, że o tym nie zapominała, po chwili dopiero powrócił nim ku Evandrze, na słowa której wszak odpowiadał. - Niektóre potrzebują przewodnika, który wskaże im cel i powstrzyma przed popełnieniem błędu, nim będzie już za późno - zakończył lekko, nauki, jakim poddawany był od urodzenia nie pozostawiały przecież wątpliwości, wielkich wojen nie zwyciężali żołnierze, a ci, którzy nimi dowodzili.
- Ach, tak - westchnął, gdy wspomniała o obecności Deirdre na scenie. - Wielka szkoda, że nie doceniono waszych starań na rzecz wzrostu kultury w stolicy, madame - Wszak z tego tytułu nie otrzymała orderów, a skrupulatnie pielęgnowała prestiż Fantasmagorii, miał zwyczaj częściej wskazywać na jej porażki, niżeli sukcesy, zwłaszcza wtedy, kiedy nie były mu one do końca na rękę. - Ale liczę na to, że w przyszłości ulegnie to zmianie. Winszuję zaszczytów - dodał bez zawahania, otrzymała Londyn i musiała go utrzymać. Wydarty z nieporadnych rąk rodziny jego matki miał trafić prosto w ręce jego nieślubnych dzieci i nie zamierzał zmarnować tej okazji. Kilka szarad później stanie się częścią majątku Rosierów, śmiałe myśli przebudziły się w nim całkiem niedawno, między drugim a trzecim wzniesionym toastem. Czy czarownice powinny brać przykład z Deirdre? Wykonała krok w złym kierunku, narażała się dzisiaj już zbędnie. Musiała zabezpieczyć przyszłość ich dzieci. Predystynacja wytyczała ścieżki ich życia, były różne.
- Proszę nie żartować. Co sprawia, że dobre maniery i życzliwość postrzegane są przez was jak uraza? - Wciąż zadowolony uśmiech zdradzał, że niewiele było w nim faktycznego przejęcia jej słowami. Obruszenie Deirdre zaproponowaną nawet nie protekcją, a towarzystwem, wydawało mu się zupełnie nie na miejscu. Czy uwierzyła, że kilka otrzymanych orderów czyniło z niej mężczyznę? Mężczyźni nie wzbudzali w nim większych emocji, wolał widzieć w niej kobietę. Krótka wymiana zdań nie zmieniała jednak wcale tego, że jej wcześniejsze zniknięcie przywołało raczej ulgę, niżeli faktyczny żal. Nie powinna trzymać się zbyt blisko Evandry. Na jej dalsze słowa zaśmiał się szczerze, rozbawiony absurdem stwierdzenia. - To nie kwestia śmiałości. - Na moment przeniósł wzrok na Evandrę, gładząc jej ciało palcami dłoni otaczającego ją ramienia. Czy mogłaby zostać żołnierzem? Sama refleksja brzmiała jak bluźnierstwo, nie to było jej przeznaczeniem. Niosła pociechę tam, gdzie potrafiła, a jej walki z własnym ciałem o to, by dać mu syna, nie postrzegał jako mniej wartościowej. To było jej zadaniem i podobnie jak on: walczyła o przyszłość. Nikt nie rodził się bez obowiązków. - Jakby to o nas i o naszej pozycji świadczyło, gdybyśmy zaczęli wysyłać na front damy? Nie każdemu pisany jest los żołdaka. Ktoś musi też dawać naszym chłopcom nadzieję. - Z których zapewne niejeden gotów byłby umrzeć za jej twarz. W otwartym gronie i na oficjalnej części uroczystości nigdy nie wypowiedziałby się tak lekceważąco o czarodziejach na froncie, lecz tu nie mógł usłyszeć go nikt, przed kim mógłby się wstydzić własnych słów. Rozbawienie nie zniknęło jednak z jego ust, gdy dotarły do niego dalsze słowa Deirdre. Odnalazł jej ciemne czarne oczy, a posłany jej zagadkowy uśmiech przeciągnął się o pół oddechu zbyt długo, by móc uznać go za przypadek.
- Jak zawsze - powtórzył za nią, bez trudu wychwytując drugie dno wypowiedzi. - Wiosenna soczystość, bardzo obfita. Sama słodycz. Dawno już nie miałem okazji jej zakosztować, ale półmiski z owocami znów pełne są tutaj rozkoszy - zapewnił, nie odejmując od niej wzroku; w powietrzu było coś dziwnie elektryzującego. Jeszcze na widowni, obserwując ceremonię i jej oprawę, był znacznie ostrożniejszy, po kilku przechylonych kieliszkach szampana smakujących nie tylko alkoholem, ale i triumfem i honorami, czujność opadła. Poniekąd, bliskość jego kobiet pozostawała dla niego zaskakująca. Wierzył, że Evandra pozostawała nieświadoma, lecz doskonale znał gwałtowną zazdrość Deirdre i wiedział, jak niebezpieczną potrafiła być. Ramię, którym otaczał żonę, było niewerbalnym gestem skierowanym ku niej, dlatego też z podejrzliwością wsłuchiwał się w kolejne wypowiadane ku niej komplementy i zapewnienia o przyjaźni, wzrok utrzymując na twarzy kochanki: w co ty grasz, Deirdre?
- Mam zaiste wielkie szczęście - przytaknął jej słowom. Widział przecież tę przedziwną iskrę w jej oku. Czym była? Co błąkało się dzisiaj pomiędzy jej słowami? Nie mogła przecież ogłupieć od tych wszystkich orderów.
- Ależ skąd - zatrzymał Deirdre, gdy chciała odejść, oglądając się przez ramię na mijającego ich kelnera, którego musiała wypatrywać jego kochanka. - Z przyjemnością usłyszę, kiedy zbliżyłyście się do siebie tak bardzo. Evandra o niczym nie wspominała, a przyjaciele mojej żony są przecież moimi przyjaciółmi - zapewnił, na chwilę wypuszczając żonę z objęć, by odebrać kieliszki i przekazać je wpierw Deirdre, jako gościowi, rzucając jej przy tym ostrzegawcze spojrzenie, potem Evandrze, trzeci zabierając dla siebie. Przyjaciele Evandry nigdy nie byli jego przyjaciółmi, w większości pałali do niego niechęcią, którą zwykł lekceważyć jako mało istotną.
- Prędzej nieświadomość: zachęta, wsparcie i bezpieczne warunki testowania swoich możliwości stwarzają odpowiednie środowisko, by okazać ich pełnię. Jednak zwierzę, które nabierze pewności siebie w niewoli, nigdy nie poradzi sobie już poza nią - odparł na jej wątpliwości, przenosząc wzrok na znajdującą się zadziwiająco blisko Evandry Deirdre. Niewiele dało się odczytać z jego twarzy, ale mogła wyczuć z jego intencji ostrzeżenie; ciężko pracował na to, by uzależnić ją od siebie. Stając dziś na równi z mężczyznami, otrzymując podobne do nich zaszczyty i nagrody, zagrażała jego pozycji, a na to nie zamierzał sobie pozwolić. I nie mogła o tym zapomnieć. Wszystko, co miała i wszystko, czego sięgnęła, zawdzięczała jemu. Bez niego - nie dokonałaby nawet połowy z tych czynów, zamknięta w dusznych oparach ciasnego burdelu, pod ciałami tych, którzy nie potrafili dostrzec w niej tego, co dostrzegał on. - Wypuszczony z objęć prędko utraci zyskane przymioty, a postawiony samotnie wobec wyzwań, z którymi tak długo nie musiał się mierzyć, obumrze przedwcześnie. Nie wszystkie stworzenia predysponowane są do tego, by przewodzić. - Początkowo nie odjął spojrzenia od Deirdre, mając nadzieję, że o tym nie zapominała, po chwili dopiero powrócił nim ku Evandrze, na słowa której wszak odpowiadał. - Niektóre potrzebują przewodnika, który wskaże im cel i powstrzyma przed popełnieniem błędu, nim będzie już za późno - zakończył lekko, nauki, jakim poddawany był od urodzenia nie pozostawiały przecież wątpliwości, wielkich wojen nie zwyciężali żołnierze, a ci, którzy nimi dowodzili.
- Ach, tak - westchnął, gdy wspomniała o obecności Deirdre na scenie. - Wielka szkoda, że nie doceniono waszych starań na rzecz wzrostu kultury w stolicy, madame - Wszak z tego tytułu nie otrzymała orderów, a skrupulatnie pielęgnowała prestiż Fantasmagorii, miał zwyczaj częściej wskazywać na jej porażki, niżeli sukcesy, zwłaszcza wtedy, kiedy nie były mu one do końca na rękę. - Ale liczę na to, że w przyszłości ulegnie to zmianie. Winszuję zaszczytów - dodał bez zawahania, otrzymała Londyn i musiała go utrzymać. Wydarty z nieporadnych rąk rodziny jego matki miał trafić prosto w ręce jego nieślubnych dzieci i nie zamierzał zmarnować tej okazji. Kilka szarad później stanie się częścią majątku Rosierów, śmiałe myśli przebudziły się w nim całkiem niedawno, między drugim a trzecim wzniesionym toastem. Czy czarownice powinny brać przykład z Deirdre? Wykonała krok w złym kierunku, narażała się dzisiaj już zbędnie. Musiała zabezpieczyć przyszłość ich dzieci. Predystynacja wytyczała ścieżki ich życia, były różne.
- Proszę nie żartować. Co sprawia, że dobre maniery i życzliwość postrzegane są przez was jak uraza? - Wciąż zadowolony uśmiech zdradzał, że niewiele było w nim faktycznego przejęcia jej słowami. Obruszenie Deirdre zaproponowaną nawet nie protekcją, a towarzystwem, wydawało mu się zupełnie nie na miejscu. Czy uwierzyła, że kilka otrzymanych orderów czyniło z niej mężczyznę? Mężczyźni nie wzbudzali w nim większych emocji, wolał widzieć w niej kobietę. Krótka wymiana zdań nie zmieniała jednak wcale tego, że jej wcześniejsze zniknięcie przywołało raczej ulgę, niżeli faktyczny żal. Nie powinna trzymać się zbyt blisko Evandry. Na jej dalsze słowa zaśmiał się szczerze, rozbawiony absurdem stwierdzenia. - To nie kwestia śmiałości. - Na moment przeniósł wzrok na Evandrę, gładząc jej ciało palcami dłoni otaczającego ją ramienia. Czy mogłaby zostać żołnierzem? Sama refleksja brzmiała jak bluźnierstwo, nie to było jej przeznaczeniem. Niosła pociechę tam, gdzie potrafiła, a jej walki z własnym ciałem o to, by dać mu syna, nie postrzegał jako mniej wartościowej. To było jej zadaniem i podobnie jak on: walczyła o przyszłość. Nikt nie rodził się bez obowiązków. - Jakby to o nas i o naszej pozycji świadczyło, gdybyśmy zaczęli wysyłać na front damy? Nie każdemu pisany jest los żołdaka. Ktoś musi też dawać naszym chłopcom nadzieję. - Z których zapewne niejeden gotów byłby umrzeć za jej twarz. W otwartym gronie i na oficjalnej części uroczystości nigdy nie wypowiedziałby się tak lekceważąco o czarodziejach na froncie, lecz tu nie mógł usłyszeć go nikt, przed kim mógłby się wstydzić własnych słów. Rozbawienie nie zniknęło jednak z jego ust, gdy dotarły do niego dalsze słowa Deirdre. Odnalazł jej ciemne czarne oczy, a posłany jej zagadkowy uśmiech przeciągnął się o pół oddechu zbyt długo, by móc uznać go za przypadek.
- Jak zawsze - powtórzył za nią, bez trudu wychwytując drugie dno wypowiedzi. - Wiosenna soczystość, bardzo obfita. Sama słodycz. Dawno już nie miałem okazji jej zakosztować, ale półmiski z owocami znów pełne są tutaj rozkoszy - zapewnił, nie odejmując od niej wzroku; w powietrzu było coś dziwnie elektryzującego. Jeszcze na widowni, obserwując ceremonię i jej oprawę, był znacznie ostrożniejszy, po kilku przechylonych kieliszkach szampana smakujących nie tylko alkoholem, ale i triumfem i honorami, czujność opadła. Poniekąd, bliskość jego kobiet pozostawała dla niego zaskakująca. Wierzył, że Evandra pozostawała nieświadoma, lecz doskonale znał gwałtowną zazdrość Deirdre i wiedział, jak niebezpieczną potrafiła być. Ramię, którym otaczał żonę, było niewerbalnym gestem skierowanym ku niej, dlatego też z podejrzliwością wsłuchiwał się w kolejne wypowiadane ku niej komplementy i zapewnienia o przyjaźni, wzrok utrzymując na twarzy kochanki: w co ty grasz, Deirdre?
- Mam zaiste wielkie szczęście - przytaknął jej słowom. Widział przecież tę przedziwną iskrę w jej oku. Czym była? Co błąkało się dzisiaj pomiędzy jej słowami? Nie mogła przecież ogłupieć od tych wszystkich orderów.
- Ależ skąd - zatrzymał Deirdre, gdy chciała odejść, oglądając się przez ramię na mijającego ich kelnera, którego musiała wypatrywać jego kochanka. - Z przyjemnością usłyszę, kiedy zbliżyłyście się do siebie tak bardzo. Evandra o niczym nie wspominała, a przyjaciele mojej żony są przecież moimi przyjaciółmi - zapewnił, na chwilę wypuszczając żonę z objęć, by odebrać kieliszki i przekazać je wpierw Deirdre, jako gościowi, rzucając jej przy tym ostrzegawcze spojrzenie, potem Evandrze, trzeci zabierając dla siebie. Przyjaciele Evandry nigdy nie byli jego przyjaciółmi, w większości pałali do niego niechęcią, którą zwykł lekceważyć jako mało istotną.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Odpowiedź na ten post
Zastanawiał się wielokrotnie co kierowało nią, kiedy w zeszłym roku postanowiła poprosić o pomoc w nauce Czarnej Magii. Dlaczego wybrała właśnie jego, skoro wokół miała tak wielu wprawionych w tej dziedzinie? Co takiego było w nim, że niemal zupełnie się nie znając podeszła właśnie do niego. Co kierowało nim samym, że odpowiedź, której jej udzielił była pozytywna? Zakazany owoc kusił na każdym kroku, a on od dawien dawna pragnął sięgać po to, co zakazane. Wiedział, że jego zachowanie w każdym calu było niepoprawne, że nie powinien się zgadzać, ani tym bardziej wchodzić z nią w tak bliskie relacje. Coś było w tych szarozielonych oczach, zupełnie innych niż jego, co skłoniło go wtedy do takiej decyzji. Czy żałował? Nigdy.
Teraz miał ją tutaj obok siebie, wbrew wszelkim zasadom stała się jego towarzyszką tego wieczoru, skupiając na sobie wzrok innych. Niech patrzą i mówią. Mieli za sobą wiele historii, nieśli swoje bagaże nie tylko doświadczeń, ale również bagaże emocjonalne. Przeprasza Primrose przez narzeczeństwo z Carrowem, jego dwie nieudane historie narzeczeńskie… los ostrzegał go, kierował w taki sposób, aby odwieść od złych decyzji. Może czuwał nad nim, aby pochopność wyborów nie zniszczyła jego życia. Skąd wiedział, że tym razem nie jest to błędne? Nigdy nie było stuprocentowej pewności, ale wiedział, że będąc zupełnie nieświadomą Primrose prowadziła go przez ciemność, pomagając odnaleźć właściwą drogę wśród tego mroku, w którym się znalazł.
- Jestem ważnym aspektem Twego życia? – spytał szeptem, aby tylko ona to słyszała. Kącik ust drgnął ku górze. Nie liczył na to, że obleje się uroczym rumieńcem, który będzie próbowała jak zawsze ukryć. Śmiałość wobec niej przyszła z czasem i wiedział, że dla niej mogło być to kompletnie niezrozumiałe. Sama dawała mu sygnały, choć często były bardzo mylne. Nadejdzie czas poważnej rozmowy, teraz mieli wyśmienitą okazję do świętowania i dobrej zabawy, ich trud i wysiłek został doceniony, zostali nagrodzeni, wyróżnieni wśród wielu innych.
Przyjemna muzyka aż sama ciągnęła do tańca. Walc. Ze swoją nikłą wiedzą muzyczną mógł śmiało stwierdzić choć tyle. Uczono go tańca, ale uczniem był miernym. Serce zawsze rwało się w innym kierunku i nie był w stanie temu zaprzeczać, ani teraz, ani nigdy wcześniej. Niemniej jednak, wiedział jak nie podeptać partnerce butów i prowadzić ją wśród tańczących par. Szczególnie, kiedy za partnerkę miał tak wyjątkową kobietę. I pomyśleć, że jeszcze rok temu stałby przy barze sięgając po kolejną szklankę alkoholu, byleby tylko unikać parkietu jak ognia. Teraz czuł się tak, jakby ponownie jego życie zaczynało płynąć do przodu i nie były to wzburzone morskie fale, a spokojny nurt, z nadzieją na lepsze jutro.
Nawet nie wiedział, kiedy w eterze rozpłynęły się ostatnie nuty The Second Waltz, a muzyka płynnie przeszła do następnego utworu. Patrząc Primrose w oczy ujął jej dłoń i w podziękowaniu złożył pocałunek na jej wierzchu, po czym biorąc pod ramię poprowadził w stronę wolnych stolików. Nie przejmował się tym, że patrzą w ich kierunku, plotkowanie było modne, ale cóż innego miały robić kobiety, który cierpiały na nadmiar wolnego czasu.
- Żałuję, że wcześniej nie mogliśmy spędzać takich spotkań towarzyskich wspólnie. – powiedział z uśmiechem, patrząc prosto w jej oczy, kiedy w końcu usiedli, a zaraz obok nich zjawił się kelner z alkoholem. – Mam nadzieję, że w najbliżej przyszłości będzie więcej okazji do świętowania nie tylko z powodu triumfów wojennych, ale i naszych prywatnych osiągnięć. – dodał po chwili. Wierzył, że kiedy wojna ustanie będą mogli odetchnąć pełną piersią w nowym, lepszym świecie.
Zastanawiał się wielokrotnie co kierowało nią, kiedy w zeszłym roku postanowiła poprosić o pomoc w nauce Czarnej Magii. Dlaczego wybrała właśnie jego, skoro wokół miała tak wielu wprawionych w tej dziedzinie? Co takiego było w nim, że niemal zupełnie się nie znając podeszła właśnie do niego. Co kierowało nim samym, że odpowiedź, której jej udzielił była pozytywna? Zakazany owoc kusił na każdym kroku, a on od dawien dawna pragnął sięgać po to, co zakazane. Wiedział, że jego zachowanie w każdym calu było niepoprawne, że nie powinien się zgadzać, ani tym bardziej wchodzić z nią w tak bliskie relacje. Coś było w tych szarozielonych oczach, zupełnie innych niż jego, co skłoniło go wtedy do takiej decyzji. Czy żałował? Nigdy.
Teraz miał ją tutaj obok siebie, wbrew wszelkim zasadom stała się jego towarzyszką tego wieczoru, skupiając na sobie wzrok innych. Niech patrzą i mówią. Mieli za sobą wiele historii, nieśli swoje bagaże nie tylko doświadczeń, ale również bagaże emocjonalne. Przeprasza Primrose przez narzeczeństwo z Carrowem, jego dwie nieudane historie narzeczeńskie… los ostrzegał go, kierował w taki sposób, aby odwieść od złych decyzji. Może czuwał nad nim, aby pochopność wyborów nie zniszczyła jego życia. Skąd wiedział, że tym razem nie jest to błędne? Nigdy nie było stuprocentowej pewności, ale wiedział, że będąc zupełnie nieświadomą Primrose prowadziła go przez ciemność, pomagając odnaleźć właściwą drogę wśród tego mroku, w którym się znalazł.
- Jestem ważnym aspektem Twego życia? – spytał szeptem, aby tylko ona to słyszała. Kącik ust drgnął ku górze. Nie liczył na to, że obleje się uroczym rumieńcem, który będzie próbowała jak zawsze ukryć. Śmiałość wobec niej przyszła z czasem i wiedział, że dla niej mogło być to kompletnie niezrozumiałe. Sama dawała mu sygnały, choć często były bardzo mylne. Nadejdzie czas poważnej rozmowy, teraz mieli wyśmienitą okazję do świętowania i dobrej zabawy, ich trud i wysiłek został doceniony, zostali nagrodzeni, wyróżnieni wśród wielu innych.
Przyjemna muzyka aż sama ciągnęła do tańca. Walc. Ze swoją nikłą wiedzą muzyczną mógł śmiało stwierdzić choć tyle. Uczono go tańca, ale uczniem był miernym. Serce zawsze rwało się w innym kierunku i nie był w stanie temu zaprzeczać, ani teraz, ani nigdy wcześniej. Niemniej jednak, wiedział jak nie podeptać partnerce butów i prowadzić ją wśród tańczących par. Szczególnie, kiedy za partnerkę miał tak wyjątkową kobietę. I pomyśleć, że jeszcze rok temu stałby przy barze sięgając po kolejną szklankę alkoholu, byleby tylko unikać parkietu jak ognia. Teraz czuł się tak, jakby ponownie jego życie zaczynało płynąć do przodu i nie były to wzburzone morskie fale, a spokojny nurt, z nadzieją na lepsze jutro.
Nawet nie wiedział, kiedy w eterze rozpłynęły się ostatnie nuty The Second Waltz, a muzyka płynnie przeszła do następnego utworu. Patrząc Primrose w oczy ujął jej dłoń i w podziękowaniu złożył pocałunek na jej wierzchu, po czym biorąc pod ramię poprowadził w stronę wolnych stolików. Nie przejmował się tym, że patrzą w ich kierunku, plotkowanie było modne, ale cóż innego miały robić kobiety, który cierpiały na nadmiar wolnego czasu.
- Żałuję, że wcześniej nie mogliśmy spędzać takich spotkań towarzyskich wspólnie. – powiedział z uśmiechem, patrząc prosto w jej oczy, kiedy w końcu usiedli, a zaraz obok nich zjawił się kelner z alkoholem. – Mam nadzieję, że w najbliżej przyszłości będzie więcej okazji do świętowania nie tylko z powodu triumfów wojennych, ale i naszych prywatnych osiągnięć. – dodał po chwili. Wierzył, że kiedy wojna ustanie będą mogli odetchnąć pełną piersią w nowym, lepszym świecie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Szukała różnych spojrzeń na to samo zagadnienie, dlatego pomimo tego, że w Durham miała wiedzę na wyciągnięcie ręki skierowała swoją prośbę do kogoś z poza rodu Burke.
Brat oraz kuzyni chętnie dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem z Primrose. Wskazywali, które księgi powinny ją zainteresować, nad którymi warto się pochylić. Mimo wszystko młody, zachłanny umysł chciał więcej, pragnął zobaczyć coś czego wcześniej nie widział. Kierowała nią czysta ciekawość kiedy ośmieliła się skierować prośbę do Mathieu Rosiera. Spodziewała się odmowy, czystego zniechęcenia, spotkała się zaś z przyjęciem jej osoby dość spokojnie. Czym się kierował czarodziej? Chęcią sprawdzenia co też tak młoda kobieta może chcieć wiedzieć? Nie było to dla niej aż tak istotne póki zdobywała wiedzę i mogła się rozwijać. Z czasem, relacja zmieniła się, nie wiedziała nawet kiedy. Choć zdawała sobie sprawę, że więcej emocji pochodzi z jej strony. Pozwoliła sobie na założenie, że mężczyzna jest nią zainteresowany.
Teraz była dość skołowana. Nie rozumiała go, nie potrafiła za nim nadążyć, a rozmowa z Evandrą utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna z lordem Rosier pewne rzeczy ostatecznie wyjaśnić. Nie było to jednak miejsce i czas, musi wybrać dogodny moment, ale na pewno nie będzie czekać z tym długo, ponieważ zżerała ją ciekawość.
Uniosła spojrzenie szarozielonych oczu kiedy padło nagłe pytanie. Rumieniec się nie pojawił, choć serce dziewczyny zabiło szybciej. W co pogrywał? Skąd ta zmiana zachowania? Coraz więcej pytań, coraz więcej niepewności! Nie mogła tego tak zostawić, to nie leżało w jej naturze.
-Oczywiście. - Odparła z pewnością w głosie, której nie miała w swoich rozmyślaniach. Drobiła kroki w figurach walca, wirując wraz z czarodziejem na parkiecie. - Sądzę, że będą jeszcze okazje. - Skomentowała kiedy odchodzili do swojego stolika by na powrót skosztować wyśmienitych trunków. Mówiono, że Zakon został rozbity, ale nawet jeżeli to ich praca nie została zakończona, nadal mieli wiele do zrobienia. To co właśnie robiła było ledwie jednym krokiem, a miała zamiar postawić ich tysiące. Pragnęła aby przyszłość sprzyjała rozwojowi czarownic i czarodziejów, aby mogli realizować swoje cele. By tak się stało to ci żyjący teraz musieli podnieść kraj z wojennej zawieruchy. -Powody będą na pewno, jeżeli w pełni oddamy się pracy i działaniom. - Zbytnie pławienie się w atmosferze triumfu tylko im zaszkodzi. Tego musieli unikać.
Brat oraz kuzyni chętnie dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem z Primrose. Wskazywali, które księgi powinny ją zainteresować, nad którymi warto się pochylić. Mimo wszystko młody, zachłanny umysł chciał więcej, pragnął zobaczyć coś czego wcześniej nie widział. Kierowała nią czysta ciekawość kiedy ośmieliła się skierować prośbę do Mathieu Rosiera. Spodziewała się odmowy, czystego zniechęcenia, spotkała się zaś z przyjęciem jej osoby dość spokojnie. Czym się kierował czarodziej? Chęcią sprawdzenia co też tak młoda kobieta może chcieć wiedzieć? Nie było to dla niej aż tak istotne póki zdobywała wiedzę i mogła się rozwijać. Z czasem, relacja zmieniła się, nie wiedziała nawet kiedy. Choć zdawała sobie sprawę, że więcej emocji pochodzi z jej strony. Pozwoliła sobie na założenie, że mężczyzna jest nią zainteresowany.
Teraz była dość skołowana. Nie rozumiała go, nie potrafiła za nim nadążyć, a rozmowa z Evandrą utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna z lordem Rosier pewne rzeczy ostatecznie wyjaśnić. Nie było to jednak miejsce i czas, musi wybrać dogodny moment, ale na pewno nie będzie czekać z tym długo, ponieważ zżerała ją ciekawość.
Uniosła spojrzenie szarozielonych oczu kiedy padło nagłe pytanie. Rumieniec się nie pojawił, choć serce dziewczyny zabiło szybciej. W co pogrywał? Skąd ta zmiana zachowania? Coraz więcej pytań, coraz więcej niepewności! Nie mogła tego tak zostawić, to nie leżało w jej naturze.
-Oczywiście. - Odparła z pewnością w głosie, której nie miała w swoich rozmyślaniach. Drobiła kroki w figurach walca, wirując wraz z czarodziejem na parkiecie. - Sądzę, że będą jeszcze okazje. - Skomentowała kiedy odchodzili do swojego stolika by na powrót skosztować wyśmienitych trunków. Mówiono, że Zakon został rozbity, ale nawet jeżeli to ich praca nie została zakończona, nadal mieli wiele do zrobienia. To co właśnie robiła było ledwie jednym krokiem, a miała zamiar postawić ich tysiące. Pragnęła aby przyszłość sprzyjała rozwojowi czarownic i czarodziejów, aby mogli realizować swoje cele. By tak się stało to ci żyjący teraz musieli podnieść kraj z wojennej zawieruchy. -Powody będą na pewno, jeżeli w pełni oddamy się pracy i działaniom. - Zbytnie pławienie się w atmosferze triumfu tylko im zaszkodzi. Tego musieli unikać.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ciekawość była pierwszym stopniem do zguby, tak przynajmniej mawiano, a to właśnie z tego powodu Mathieu zgodził się na nauczanie Primrose. Młoda kobieta, czarownica szlachetnie urodzona wykazywała zainteresowanie Czarną Magią i chciała zgłębiać jej tajniki. Ile ze zgromadzonych tu dzisiejszego wieczoru szlachcianek choć spróbowało skierować swój wzrok w tym kierunku? Ile podjęło próbę, będąc świadome konsekwencji, które ta nauka, wiedza, a przede wszystkim stosowanie jej niosło za sobą. Zanim zaczął ją uczyć upewnił się, że wie co robi. Nie obawiała się bólu, a czasem przecież odczuwała go, kiedy zaklęcia okazywały się nieskuteczne, bądź magią pokierowała w inny sposób. Urazy psychiczne, fizyczne… na początku nauki zapoznał się z nimi bardzo dogłębnie, teraz zdarzały mu się jedynie w sporadycznych przypadkach, a jednak się zdarzały. Pewne rzeczy przychodziły z czasem.
Taniec był osłodą dnia codziennego, podobnie jak cale towarzyskie spotkanie na którym się znaleźli. Powodów do świętowania było wiele, choć musieli przyznać, że wiele przyszło im z trudem. To, co wydarzyło się w Warwick na długo zostanie zatrzymane w jego pamięci, starali się podejmować odpowiednie decyzje i podejmować odpowiednie kroki, choć osoba, która miała świecić im przykładem i prowadzić nie robiła tego, czego powinno się od niej oczekiwać. Chowanie się za kurtyną, w mroku nie było odpowiednim pomysłem, kiedy na szali mieli życie czarodziejów, uwięzionych przez zbrodniarzy i przeciwników politycznych, przeciwników wojennych. Rozpamiętywać mogliby to długo, ale mieli przy sobie jedynie doświadczenia minionych dni, a przyszłość dopiero przed nimi.
- Przyznam Ci szczerze, moja droga… nie jestem w pełni przekonany czy zagrożenie płynące ze strony Zakonu zostało całkowicie wyeliminowane. – powiedział ściszonym głosem i przekręcił głowę w bok, patrząc na nią. – Stąd popieram Twoje słowa, że okazji do świętowania będzie więcej, jeśli będziemy nad tym pracować. – dodał spokojnym tonem i wziął głęboki oddech, przejmując od kelnera drinka. Dzisiaj nie powinni przejmować się tak poważnymi sprawami. Gorzej, że wrócą do siebie, a wtenczas nie będzie mógł jej mieć na oku i upewniać się, że wszystko z nią w porządku. Przynajmniej kryształ będzie informował go, jeśli jej życie lub zdrowie znajdzie się w niebezpieczeństwie. Nie sądził, że los z loterii kiedykolwiek mu się przyda, ale w tym momencie nawet lepiej, że nie podrzucił go komuś podczas jarmarku zimowego. Lepiej dla niego i dla niej.
- Co planujesz w najbliższych tygodniach? – spytał. Wiedział, że miała ogrom obowiązków, ale na pewno znajdzie czas na odrobinę przyjemności. – Może powinniśmy znów spotkać się na treningu? Dawno tego nie robiliśmy. – zaznaczył, uśmiechając się lekko pod nosem i licząc na to, że Primrose pozytywnie spojrzy na tą kwestię.
Taniec był osłodą dnia codziennego, podobnie jak cale towarzyskie spotkanie na którym się znaleźli. Powodów do świętowania było wiele, choć musieli przyznać, że wiele przyszło im z trudem. To, co wydarzyło się w Warwick na długo zostanie zatrzymane w jego pamięci, starali się podejmować odpowiednie decyzje i podejmować odpowiednie kroki, choć osoba, która miała świecić im przykładem i prowadzić nie robiła tego, czego powinno się od niej oczekiwać. Chowanie się za kurtyną, w mroku nie było odpowiednim pomysłem, kiedy na szali mieli życie czarodziejów, uwięzionych przez zbrodniarzy i przeciwników politycznych, przeciwników wojennych. Rozpamiętywać mogliby to długo, ale mieli przy sobie jedynie doświadczenia minionych dni, a przyszłość dopiero przed nimi.
- Przyznam Ci szczerze, moja droga… nie jestem w pełni przekonany czy zagrożenie płynące ze strony Zakonu zostało całkowicie wyeliminowane. – powiedział ściszonym głosem i przekręcił głowę w bok, patrząc na nią. – Stąd popieram Twoje słowa, że okazji do świętowania będzie więcej, jeśli będziemy nad tym pracować. – dodał spokojnym tonem i wziął głęboki oddech, przejmując od kelnera drinka. Dzisiaj nie powinni przejmować się tak poważnymi sprawami. Gorzej, że wrócą do siebie, a wtenczas nie będzie mógł jej mieć na oku i upewniać się, że wszystko z nią w porządku. Przynajmniej kryształ będzie informował go, jeśli jej życie lub zdrowie znajdzie się w niebezpieczeństwie. Nie sądził, że los z loterii kiedykolwiek mu się przyda, ale w tym momencie nawet lepiej, że nie podrzucił go komuś podczas jarmarku zimowego. Lepiej dla niego i dla niej.
- Co planujesz w najbliższych tygodniach? – spytał. Wiedział, że miała ogrom obowiązków, ale na pewno znajdzie czas na odrobinę przyjemności. – Może powinniśmy znów spotkać się na treningu? Dawno tego nie robiliśmy. – zaznaczył, uśmiechając się lekko pod nosem i licząc na to, że Primrose pozytywnie spojrzy na tą kwestię.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Przyjęcia nigdy nie były czymś co uwielbiała i gdzie czuła się dobrze oraz swobodnie. Wychowana w pewnym świecie obowiązków i nakazów zdawała sobie sprawę, że było od niej oczekiwano, że będzie się na nich pojawiać. To jednak różniło się od innych, otrzymała odznaczenie za swoje zaangażowanie, a to jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna dalej podążać tą ścieżką. Planów miała wiele i miała zamiar wraz z wiosną w pełni im się oddać; nieświadoma jeszcze, że los ma zamiar nie raz ją jeszcze zaskoczyć.
Zdawała sobie sprawę, że przed nią wiele prób, takich które będą weryfikować jej życiową postawę, poglądy i postrzeganie świata. Nie raz stanie na rozdrożu, warto mieć wtedy odpowiednią wiedzę i ludzi wokół siebie.
Czarna magia - kiedyś temat zakazany, coś o czym mówiło się szeptem w obawie, że inny wokół uciekną w popłochu. Teraz stanowiła narzędzie, była odkrywana na nowo i ukazywała to o czym od dawna mówiono - czarną magią mogli władać ci, którzy byli na tyle silni, że znosili jej cenę. Czy była na tyle silna? Miała nadzieję, że tak. Musiała się przekonać na własnej skórze. Ciekawość Primrose nie znała granic, co kiedyś skończy się kłopotami dla niej samej. Ważne było to, że miała tego pełną świadomość.
Upiła łyk ze swojego kieliszka przyglądając się czarodziejowi z pełną uwagą w szarozielonych oczach.
-Sądzę, że byłoby z naszej strony raczej dość naiwne. - Zgodziła się. -Nawet jeżeli siły wroga zostały przetrzebione i mocno naruszone to ranne, a nawet umierające zwierzę potrafi jeszcze mocno kąsać. - Przez chwilę patrzyła na płyn w swoim kieliszku zbierając myśli. -Powinniśmy świętować sukcesy i działać dalej, aby móc równie hucznie obchodzić kolejne.
Chciała wierzyć i to mocno, że wojna zbliża się ku końcowi, że Zakon zrozumiał iż dalsza walka nie ma sensu, że przegrali i mądrzejszym ruchem będzie jeśli zaprzestaną oporu, a zaczną z nimi działać na rzecz dobrobytu kraju i społeczności czarodziejskiej. Czy było to możliwe? Czy istniała na to realna szansa? Przyszłość pokaże.
Kryształ, który otrzymała w prezencie nosiła przy sobie, niczym talizman chociaż nie wiedziała czy to dobrze, na dłuższą metę, że kryształ świeci się ostrzegając, że drugiej osobie coś grozi, kiedy nie mogła w żaden sposób zareagować. Przebywanie w ciągłym stresie i oczekiwanie na informacje bywało nieraz gorsze niż sama niewiedza.
-Pomagam przy ochronce w Warwickshire. Mam do sprawdzenia jeszcze dwie kwestie. - Wyjaśniła wiedząc, że ma wybrać się niedługo zgodnie z planem jaki sobie założyła. Gdy zaproponował aby powrócili sobie do ćwiczeń ożywiła się od razu. -Wspaniały pomysł. - Uśmiechnęła się delikatnie. -Koniecznie musimy spotkać się na kolejnym treningu.
Zdawała sobie sprawę, że przed nią wiele prób, takich które będą weryfikować jej życiową postawę, poglądy i postrzeganie świata. Nie raz stanie na rozdrożu, warto mieć wtedy odpowiednią wiedzę i ludzi wokół siebie.
Czarna magia - kiedyś temat zakazany, coś o czym mówiło się szeptem w obawie, że inny wokół uciekną w popłochu. Teraz stanowiła narzędzie, była odkrywana na nowo i ukazywała to o czym od dawna mówiono - czarną magią mogli władać ci, którzy byli na tyle silni, że znosili jej cenę. Czy była na tyle silna? Miała nadzieję, że tak. Musiała się przekonać na własnej skórze. Ciekawość Primrose nie znała granic, co kiedyś skończy się kłopotami dla niej samej. Ważne było to, że miała tego pełną świadomość.
Upiła łyk ze swojego kieliszka przyglądając się czarodziejowi z pełną uwagą w szarozielonych oczach.
-Sądzę, że byłoby z naszej strony raczej dość naiwne. - Zgodziła się. -Nawet jeżeli siły wroga zostały przetrzebione i mocno naruszone to ranne, a nawet umierające zwierzę potrafi jeszcze mocno kąsać. - Przez chwilę patrzyła na płyn w swoim kieliszku zbierając myśli. -Powinniśmy świętować sukcesy i działać dalej, aby móc równie hucznie obchodzić kolejne.
Chciała wierzyć i to mocno, że wojna zbliża się ku końcowi, że Zakon zrozumiał iż dalsza walka nie ma sensu, że przegrali i mądrzejszym ruchem będzie jeśli zaprzestaną oporu, a zaczną z nimi działać na rzecz dobrobytu kraju i społeczności czarodziejskiej. Czy było to możliwe? Czy istniała na to realna szansa? Przyszłość pokaże.
Kryształ, który otrzymała w prezencie nosiła przy sobie, niczym talizman chociaż nie wiedziała czy to dobrze, na dłuższą metę, że kryształ świeci się ostrzegając, że drugiej osobie coś grozi, kiedy nie mogła w żaden sposób zareagować. Przebywanie w ciągłym stresie i oczekiwanie na informacje bywało nieraz gorsze niż sama niewiedza.
-Pomagam przy ochronce w Warwickshire. Mam do sprawdzenia jeszcze dwie kwestie. - Wyjaśniła wiedząc, że ma wybrać się niedługo zgodnie z planem jaki sobie założyła. Gdy zaproponował aby powrócili sobie do ćwiczeń ożywiła się od razu. -Wspaniały pomysł. - Uśmiechnęła się delikatnie. -Koniecznie musimy spotkać się na kolejnym treningu.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| do tego wątku
Cierpliwie znosiła każde z jadowitych spojrzeń Deirdre, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego jak wielki zadaje jej ból. We własnym mniemaniu wyłącznie się z nią droczyła, starając utrzymać dystans wobec łączącej je kwestii. Bawiła ją świadomość balansowania na granicy, lecz w żadnym momencie nie pragnęła jej zniszczenia. No, może poza grudniowym spotkaniem w oparach swądu palonej sukni.
Mimowolnie ugięła się pod naciskiem Śmierciożerczyni, wcześniej chwilę stawiając jej opór. Na twarzy szlachcianki pojawił się grymas, mieszanina bólu, niechęci i irytacji. Po raz kolejny Mericourt dawała do zrozumienia, że nie chce mieć z nią nic do czynienia, a mimo to nie potrafiła się wycofać, nie chciała odejść ani przyznać do porażki. Przymknęła powieki, mieląc w umyśle słowa czarownicy. Nie chcesz się ze mną bawić? I kto to mówi?, przemknęło przez myśli sarkastyczne stwierdzenie. Od początku wodziła półwilę za nos, kim była w jej rękach, jeśli nie kolejną zabawką? Deirdre zmierzała ku wrogiemu nastawieniu, tym samym budząc znów w Evandrze znudzenie. Nie skomentowała tych słów, z głębszym oddechem przyjmując zwolniony nacisk.
Męża słuchała z uwagą, nie dostrzegając jeszcze tych powiązań między Deirdre a Tristanem. Choć Mericourt niejednokrotnie podkreślała któremu mężczyźnie zawdzięczała swój sukces, choć odsłaniała przed nią błyszczący na ręce mroczny znak, tak Evandra nie widziała w niej okrutnej i bezwzględnej czarownicy, której miejsce było w jednym rzędzie z żołdakami. Plasowała ją znacznie wyżej, darzyła szacunkiem - czy zmieni swoje nastawienie, gdy przyjdzie jej wreszcie poznać całą prawdę?
- Mąż bardzo się o mnie troszczy - stwierdziła pogodnie, żywo rozbawiona wizją samej siebie wśród żołnierzy. - Wszyscy mamy swoje role, każdy predysponowany jest do innych celów. Jeden walczyć będzie na froncie, drugi mu przewodzić, a trzeci czekać w porcie z otwartymi ramionami, gotów ukoić zmęczenie i zszargane nerwy. - Zarówno tego pierwszego, jak i drugiego, miało mówić jej spojrzenie, które posłała Deirdre, opuszczając brodę i oddalając wzrok od męża. Nie poradziłaby sobie ani chwili na froncie, najpewniej od razu wpadając w panikę i tracąc rezon. Najwięcej mogła zdziałać tu, poza pierwszą linią walk.
Mając już świadomość łączącej tych dwoje relacji, nietrudno było wywnioskować dwuznaczność słów związanych z owocami i ich rozkoszną słodyczą. Niby-przypadkiem odwróciła na chwilę głowę, podążając wzrokiem za obsługą, jednocześnie próbując powstrzymać śmiech. Musiała przyznać, że trzymające ją przez ostatnie lata obawy związane z niewiernością Tristana i jego lekkim podejściem do kobiet, okazały się być mocno przesadzone. Może to alkohol, który wzburzając półwilą krew ściągał ją ku uciesze, a może kwestia poznania Deirdre i odarcia diabła z tego, co złe wypłukiwała zazdrość Evandry, stawiając ją w pozycji bardziej zaciekawionej, niż złej. Możliwość przysłuchiwania się tym dwojgu i obserwacja swoistego tańca była iście fascynującą rozrywką, której czarownica nie zamierzała ot tak porzucić. W umyśle przeczesywała już kolejne argumenty, szukając odpowiedniego do podpuszczenia męża i jego kochanki, byleby sprawdzić jak wybrną z niewygodnej sytuacji. Ucieszyła się więc słysząc jak Tristan powstrzymuje Deirdre przed opuszczeniem ich towarzystwa. Poruszony przez niego temat wisiał gdzieś w powietrzu, czekając na usta gotowe, by go podjąć.
Zarówno Rigel Black i Primrose Burke nie pałali szczególną sympatią do Tristana, na czym zresztą nigdy mu nie zależało. Lady doyenne Rosier dobrze zdawała sobie z tego sprawę, a ściągnięte na moment brwi zdradzały zdziwienie na dźwięk jego słów. W Innych okolicznościach zapewne nie dałaby tego po sobie poznać, lecz wychylone dziś kieliszki wina skutecznie rozluźniały trzymane dotąd na wodzy nerwy. Rozchmurzyła się wraz z przyjętym kieliszkiem, a zajęte dłonie pozwoliły powrócić do punktu wyjścia, znów przywołać uśmiech na twarz i kontynuować przyjętą przez nich wszystkich grę.
- Doprawdy? Możliwe, że w natłoku wydarzeń nie było okazji, by o tym wspomnieć - stwierdziła w zastanowieniu, nadal naciągając prawdę. - Jak się okazało, mamy z Deirdre zbieżne zainteresowania. Obie jesteśmy wrażliwe na sztukę i ciekawe nowych doświadczeń. Nie ma powodu do zawodu - zwróciła się do madame Mericourt, utkwiwszy spojrzenie pięknej, acz nieco zdenerwowanej twarzy. Sztuczność uśmiechu półwili zelżała, kiedy nawiązała do przerwanej im przed momentem rozmowy. - Jak wspomniałam wcześniej, jestem otwarta na wszelkie propozycje. Proszę nie traktować tego jak fanaberię, a pełną powagi deklarację. Jestem przekonana, że razem możemy wiele zdziałać. - Oparła sugestywność spojrzenia w głębi czarnych oczu, wpatrując się weń intensywnie. Czego jeszcze od niej wymagała? Jakiego potwierdzenia, jakich wyznań, jakich działań, nim wreszcie weźmie ją na poważnie? Czy ich porozumienie było w ogóle możliwe? Nie do końca wierzyła w wielką przyjaźń, choć słowa Śmierciożerczyni, nawet jeśli kłamliwe, połechtały Evandrowe ego. Skoro mówiła o tym przed Tristanem, będzie musiała się z nich wytłumaczyć w przypadku niepowodzenia. Jak wyjaśni urwany kontakt i niechęć do spotkań? Czy sięgnie wreszcie po szczerość, czy też brnąć będzie w nieprawdę, byleby utrzymać się na powierzchni? Zarumieniona już od tętniącego w żyłach alkoholu twarz łagodnieje nagle, różane kąciki ust unoszą się wysoko. Półwila zadarła głowę, aby zerknąć na męża. - Mowa oczywiście o rozwoju baletu. Szalenie ciekawi mnie kierunek, w jakim madame poprowadzi La Fantasmagorie - wyjaśniła bez zająknięcia, mając tę kwestię przemyślaną na długo wcześniej. Czy nie od tego rozpoczęła się ich głębsza, wyniesiona na wyższy poziom znajomość? Omówienie repertuaru, pozbycie się Virginii, wybór nowej baleriny. Współpraca ta trwała już od miesięcy, z każdym kolejnym spotkaniem obierając nowy kierunek. - Wspominałam już, że w lutym mieliśmy z Tristanem przyjemność zobaczyć spektakl na deskach Royal Opera House? Porywająca historia, niesamowita gra aktorska, a talent pierwszej solistki prawdziwie zachwycający. - Tym razem uśmiech posłany mężowi, by sprawdzić czy zdecyduje się zdradzić przed kochanką tytuł niechlubnego dzieła. Mając już niejedną okazję, by poznać się na zazdrości Deirdre była ciekawa czy doleje on oliwy do ognia i dodatkowo wznieci liżący ich ciała ogień, czy też będzie szukać innego, łagodniejszego rozwiązania.
Cierpliwie znosiła każde z jadowitych spojrzeń Deirdre, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego jak wielki zadaje jej ból. We własnym mniemaniu wyłącznie się z nią droczyła, starając utrzymać dystans wobec łączącej je kwestii. Bawiła ją świadomość balansowania na granicy, lecz w żadnym momencie nie pragnęła jej zniszczenia. No, może poza grudniowym spotkaniem w oparach swądu palonej sukni.
Mimowolnie ugięła się pod naciskiem Śmierciożerczyni, wcześniej chwilę stawiając jej opór. Na twarzy szlachcianki pojawił się grymas, mieszanina bólu, niechęci i irytacji. Po raz kolejny Mericourt dawała do zrozumienia, że nie chce mieć z nią nic do czynienia, a mimo to nie potrafiła się wycofać, nie chciała odejść ani przyznać do porażki. Przymknęła powieki, mieląc w umyśle słowa czarownicy. Nie chcesz się ze mną bawić? I kto to mówi?, przemknęło przez myśli sarkastyczne stwierdzenie. Od początku wodziła półwilę za nos, kim była w jej rękach, jeśli nie kolejną zabawką? Deirdre zmierzała ku wrogiemu nastawieniu, tym samym budząc znów w Evandrze znudzenie. Nie skomentowała tych słów, z głębszym oddechem przyjmując zwolniony nacisk.
Męża słuchała z uwagą, nie dostrzegając jeszcze tych powiązań między Deirdre a Tristanem. Choć Mericourt niejednokrotnie podkreślała któremu mężczyźnie zawdzięczała swój sukces, choć odsłaniała przed nią błyszczący na ręce mroczny znak, tak Evandra nie widziała w niej okrutnej i bezwzględnej czarownicy, której miejsce było w jednym rzędzie z żołdakami. Plasowała ją znacznie wyżej, darzyła szacunkiem - czy zmieni swoje nastawienie, gdy przyjdzie jej wreszcie poznać całą prawdę?
- Mąż bardzo się o mnie troszczy - stwierdziła pogodnie, żywo rozbawiona wizją samej siebie wśród żołnierzy. - Wszyscy mamy swoje role, każdy predysponowany jest do innych celów. Jeden walczyć będzie na froncie, drugi mu przewodzić, a trzeci czekać w porcie z otwartymi ramionami, gotów ukoić zmęczenie i zszargane nerwy. - Zarówno tego pierwszego, jak i drugiego, miało mówić jej spojrzenie, które posłała Deirdre, opuszczając brodę i oddalając wzrok od męża. Nie poradziłaby sobie ani chwili na froncie, najpewniej od razu wpadając w panikę i tracąc rezon. Najwięcej mogła zdziałać tu, poza pierwszą linią walk.
Mając już świadomość łączącej tych dwoje relacji, nietrudno było wywnioskować dwuznaczność słów związanych z owocami i ich rozkoszną słodyczą. Niby-przypadkiem odwróciła na chwilę głowę, podążając wzrokiem za obsługą, jednocześnie próbując powstrzymać śmiech. Musiała przyznać, że trzymające ją przez ostatnie lata obawy związane z niewiernością Tristana i jego lekkim podejściem do kobiet, okazały się być mocno przesadzone. Może to alkohol, który wzburzając półwilą krew ściągał ją ku uciesze, a może kwestia poznania Deirdre i odarcia diabła z tego, co złe wypłukiwała zazdrość Evandry, stawiając ją w pozycji bardziej zaciekawionej, niż złej. Możliwość przysłuchiwania się tym dwojgu i obserwacja swoistego tańca była iście fascynującą rozrywką, której czarownica nie zamierzała ot tak porzucić. W umyśle przeczesywała już kolejne argumenty, szukając odpowiedniego do podpuszczenia męża i jego kochanki, byleby sprawdzić jak wybrną z niewygodnej sytuacji. Ucieszyła się więc słysząc jak Tristan powstrzymuje Deirdre przed opuszczeniem ich towarzystwa. Poruszony przez niego temat wisiał gdzieś w powietrzu, czekając na usta gotowe, by go podjąć.
Zarówno Rigel Black i Primrose Burke nie pałali szczególną sympatią do Tristana, na czym zresztą nigdy mu nie zależało. Lady doyenne Rosier dobrze zdawała sobie z tego sprawę, a ściągnięte na moment brwi zdradzały zdziwienie na dźwięk jego słów. W Innych okolicznościach zapewne nie dałaby tego po sobie poznać, lecz wychylone dziś kieliszki wina skutecznie rozluźniały trzymane dotąd na wodzy nerwy. Rozchmurzyła się wraz z przyjętym kieliszkiem, a zajęte dłonie pozwoliły powrócić do punktu wyjścia, znów przywołać uśmiech na twarz i kontynuować przyjętą przez nich wszystkich grę.
- Doprawdy? Możliwe, że w natłoku wydarzeń nie było okazji, by o tym wspomnieć - stwierdziła w zastanowieniu, nadal naciągając prawdę. - Jak się okazało, mamy z Deirdre zbieżne zainteresowania. Obie jesteśmy wrażliwe na sztukę i ciekawe nowych doświadczeń. Nie ma powodu do zawodu - zwróciła się do madame Mericourt, utkwiwszy spojrzenie pięknej, acz nieco zdenerwowanej twarzy. Sztuczność uśmiechu półwili zelżała, kiedy nawiązała do przerwanej im przed momentem rozmowy. - Jak wspomniałam wcześniej, jestem otwarta na wszelkie propozycje. Proszę nie traktować tego jak fanaberię, a pełną powagi deklarację. Jestem przekonana, że razem możemy wiele zdziałać. - Oparła sugestywność spojrzenia w głębi czarnych oczu, wpatrując się weń intensywnie. Czego jeszcze od niej wymagała? Jakiego potwierdzenia, jakich wyznań, jakich działań, nim wreszcie weźmie ją na poważnie? Czy ich porozumienie było w ogóle możliwe? Nie do końca wierzyła w wielką przyjaźń, choć słowa Śmierciożerczyni, nawet jeśli kłamliwe, połechtały Evandrowe ego. Skoro mówiła o tym przed Tristanem, będzie musiała się z nich wytłumaczyć w przypadku niepowodzenia. Jak wyjaśni urwany kontakt i niechęć do spotkań? Czy sięgnie wreszcie po szczerość, czy też brnąć będzie w nieprawdę, byleby utrzymać się na powierzchni? Zarumieniona już od tętniącego w żyłach alkoholu twarz łagodnieje nagle, różane kąciki ust unoszą się wysoko. Półwila zadarła głowę, aby zerknąć na męża. - Mowa oczywiście o rozwoju baletu. Szalenie ciekawi mnie kierunek, w jakim madame poprowadzi La Fantasmagorie - wyjaśniła bez zająknięcia, mając tę kwestię przemyślaną na długo wcześniej. Czy nie od tego rozpoczęła się ich głębsza, wyniesiona na wyższy poziom znajomość? Omówienie repertuaru, pozbycie się Virginii, wybór nowej baleriny. Współpraca ta trwała już od miesięcy, z każdym kolejnym spotkaniem obierając nowy kierunek. - Wspominałam już, że w lutym mieliśmy z Tristanem przyjemność zobaczyć spektakl na deskach Royal Opera House? Porywająca historia, niesamowita gra aktorska, a talent pierwszej solistki prawdziwie zachwycający. - Tym razem uśmiech posłany mężowi, by sprawdzić czy zdecyduje się zdradzić przed kochanką tytuł niechlubnego dzieła. Mając już niejedną okazję, by poznać się na zazdrości Deirdre była ciekawa czy doleje on oliwy do ognia i dodatkowo wznieci liżący ich ciała ogień, czy też będzie szukać innego, łagodniejszego rozwiązania.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Doskonale zdawała sobie sprawę, że kontynuowany przez Tristana temat dzikiego zwierzęcia wypuszczonego na wolność nie został podjęty przypadkowo. Każde jego słowo padało na podatny grunt, trafiając do wyobraźni Deirdre; groźba była dla niej aż nazbyt wyczuwalna, choć sądziła, że dla Evandry pozostaje niewiadomą - ot, rozmowa nie o pogodzie, a o zwyczajach zwierząt. Zdradzieckich, nieporadnych pomimo swej drapieżności, zagubionych, gdy tylko wypuści się ich spod bata tresera. Niekoniecznie zgodnie z jego wolą; Mericourt dalej czuła się boleśnie zagubiona, ciągle nie mogła uwierzyć w zaszczyty, których dostąpiła - dlatego zapijała zaskoczenie i szok, szukając w trunku ostatecznego ukojenia. Niemożliwego do osiągnięcia jednak w nadobnym towarzystwie nestorstwa. Śmiałego w swych aluzjach i słowach. - Jeśli objęcia opiekuna będą wystarczająco czułe i ścisłe, zwierzę nie poczuje potrzeby ucieczki czy zasmakowania innej rzeczywistości. To więc na tym, który oswoił bestię, spoczywa większość odpowiedzialności za losy drapieżnika, czyż nie? - zwróciła się w zastanowieniu ku Tristanowi, bez wyrzutu, stwierdzała fakt; bolał ją każdy gest czułości pomiędzy małżonkami, nie sądziła, że aż tak zrani ją obserwowanie z tak bliska ich miłości. Wolałaby ugryźć krawędź szklanego kielicha, niż śledzić opiekuńcze, zaborcze i w pewien subtelny sposób namiętne objęcie Evandry przez Tristana. Tylko na moment ten widok został osłodzony przez szczere - jak przypuszczała - gratulacje Tristana. Uśmiechnęła się krótko, prawdziwie, kocie oczy zalśniły dumą.
- Dziękuję, Tristanie, choć czuję się wystarczająco doceniona. Podejrzewam, że sposób, w jakim opiekuję się La Fantasmagorią, musiał jakoś wpłynąć na uzyskane przeze mnie zaszczyty - odpowiedziała, przypuszczając, że tak właśnie było; sprawdziła się jako opiekunka i dobra dusza magicznego baletu, wiedziała o tym, poświęcała przecież mu cały swój wolny czas, serce i umiejętności. Była jednak ciągle głodna atencji Tristana, jego uznania; teraz nawet ten rzucony uprzejmie okruch celebrowała niczym wykwitny przysmak, serwowany wprost do ust. Nieco się rozluźniła, dalej walcząc z bolesną zadrą, śmielej jednak i z większym sukcesem. Pozwalającym prawie skutecznie zignorować retoryczne pytanie Rosiera, doskonale wiedział, dlaczego nie chciała opuścić wraz z szczęśliwie zakochanymi arystokratami terenu głównego wydarzenia. - Naprawdę chciałby lord zostać zamknięty tylko ze mną i Evandrą w jednym powozie? - zdziwiła się teatralnie, raczej w rozbawieniu niż z jakąkolwiek groźbą. Jedyne, co ją pocieszało, wynikało z sekretu, który obydwie czarownice niosły na swych barkach. - To nie wypada, tak pełne miłości małżeństwo, stanowiące przykład dla wszystkich czarodziejskich par, zasługuje na choć odrobinę prywatności - kontynuowała gładko i jedynie nerwowe mrugnięcie mogło zdradzić poruszenie wywołane intensyfikującą się bliskością pomiędzy tą dwójką. Delikatne pieszczoty, czułe głaski; uśmiechnęła się jeszcze słodziej, ukrywając pod kokieteryjnym urokiem rosnącą frustrację. - Doprawdy, uważasz mnie, sir, za żołdaka? - zdziwiła się z dobrze odegranym smutkiem, przesuwając po chwili spojrzenie na Evandrę. Wprawnie dotrzymującą kroku w prowokacjach i dwuznacznościach swemu mężowi; co się z nią stało? A może zawsze była taka? Dlaczego więc, mając u boku czarownicę zadziwiająco wyzwoloną, zwinnie posługującą się prowokacją, świadomą swego czaru w tym najprymitywniejszym, a zarazem najbardziej kuszącym magów znaczeniu. - Mogę polecić ci kilka sposobów na ukojenie zmęczenia i rozwianie trosk znad męskiej głowy. Nieskromnie przyznam, że bywam w tym mistrzynią - uśmiechnęła się promiennie do półwili, ciekawa reakcji Tristana. Rozwścieczy go ta prowokacja? Zafrasuje? Podnieci? Intencje miała niejasne, mętne, rozkołysane, wibrowały jednak wokół tego ostatniego. Atmosfera stawała się coraz gęstsza, miała wrażenie, że tłum za ich plecami rozrzedził się, zniknął we mgle; że możni goście stanowią tylko szare tło, nieistotne, naciskające jednak na nich tak, by stawali coraz bliżej siebie, skoncentrowani w tym pełnym skrajnych emocji trójkącie. Magiczna figura, idealna, podstawowa, fundamentalna dla pewnych rytuałów. Oby ten odprawiany tutaj podświadomie poprzez ostre krawędzie wierności i zdrady przyniósł satysfakcję wszystkim zainteresowanym. O własną Deirdre musiała zadbać sama; dlaczego miała zgadzać się na ten ból i dyskomfort? Mogła popłynąć z prądem, dać się porwać atmosferze, zamieniającej się w żar, przesycony zapachem opium i jaśminu. To ten pierwszy dławił jednak bardziej. - Warto więc skusić się na więcej, rozsmakować w pełni doznań, nie ograniczając się jedynie do owoców - co o tym myślisz? - zagadnęła cichszym, bardziej melodyjnym tonem, kątem oka widząc reakcję Evandry: czy naprawdę bawiła się w tej sytuacji dobrze? Jak mogła zachować tak zimną krew i poskromić zazdrość - istniał tylko jeden powód, nie oznawała jej, Deirdre, za rywalkę, a coś nieistotnego, zabawkę, nie mogącą w żaden sposób jej zagrozić. Mericourt ciągle nie mogła uwierzyć w szczerość słów o przyjaźni, czekała jednak z niecierpliwością na odpowiedź szlachcianki. Dawno nie czuła się tak...zaintrygowana, oczekując na to, co postanowi zdradzić swemu mężowi lady doyenne.
Znów wymykająca się gładko konkretom, balansująca na granicy przyzwoitości; czy Tristan zdołał wyczuć drugie dno słów żony? Dei nie spoglądała na niego nawet z ukosa, skupiona cały czas na zarumienionej, pięknej twarzy szlachcianki, która przecież nie oddaliła jej po pełnym groźby syku - pozwolili dalej sobie towarzyszyć, a madame Mericourt nie mogła odmówić. Może też nie chciała, odwzajemniła uśmiech Evandry na swój bardziej koci, ostrzejszy sposób. - Łechce lady moje ego z prawdziwą wprawą - skomentowała oblizując krótko, powoli usta, świadoma, że Rosier wbija w nią wzrok, bynajmniej zachwycony. Raczej czujny, chronił swój największy skarb, obejmował żonę znacząco, lecz przecież obydwie jego kobiety się zaprzyjaźniły - czego więc się obawiał? - Moja ostatnia propozycja nie spotkała się jednak z odwzajemnieniem, choć reakcja osłodziła nieco towarzyski dysonans - kontynuowała wesołym tonem, stawiając sprawę na ostrzu...może nie noża, ale wspomnień już jak najbardziej. - Nie chowam jednak urazy i z niecierpliwością wyczekuję dalszej współpracy. Sądzę, że doskonale się uzupełniamy i możemy uczynić wiele dobrego. Nie tylko dla Fantasmagorii - zakończyła, dopiero teraz odwracając się ku Tristanowi. W końcu wypuścił z klatki ramion Evandrę, w końcu też dotknął samą Deirdre. Co prawda wyłącznie muskając palcami jej dłoń podczas przekazania kielicha trunku, i tak poczuła jednak przeskakującą iskrę. Zatrzymała opuszki palców na męskim nadgarstku na sekundę dłużej niż powinna, po czym umoczyła usta w alkoholu. Najpierw delikatnie, później, słysząc o lutowym wyjściu Rosierów, upiła go znacznie hojniej. - Wspaniale słyszeć, że dobrze się bawiliście. Niestety, mój luty pozbawiony był takowych atrakcji - odpowiedziała lekko i uprzejmie, nie dając po sobie poznać pulsującej zadry. - Czy solistka zasługuje na szczególną uwagę? - zwróciła się do obydwojga, śledząc ich reakcję znad prawie pustego już kieliszka. Wypiła zdecydowanie za dużo, lecz na trzeźwo nie zdołałaby wytrzymać w tym napięciu tak długo.
- Dziękuję, Tristanie, choć czuję się wystarczająco doceniona. Podejrzewam, że sposób, w jakim opiekuję się La Fantasmagorią, musiał jakoś wpłynąć na uzyskane przeze mnie zaszczyty - odpowiedziała, przypuszczając, że tak właśnie było; sprawdziła się jako opiekunka i dobra dusza magicznego baletu, wiedziała o tym, poświęcała przecież mu cały swój wolny czas, serce i umiejętności. Była jednak ciągle głodna atencji Tristana, jego uznania; teraz nawet ten rzucony uprzejmie okruch celebrowała niczym wykwitny przysmak, serwowany wprost do ust. Nieco się rozluźniła, dalej walcząc z bolesną zadrą, śmielej jednak i z większym sukcesem. Pozwalającym prawie skutecznie zignorować retoryczne pytanie Rosiera, doskonale wiedział, dlaczego nie chciała opuścić wraz z szczęśliwie zakochanymi arystokratami terenu głównego wydarzenia. - Naprawdę chciałby lord zostać zamknięty tylko ze mną i Evandrą w jednym powozie? - zdziwiła się teatralnie, raczej w rozbawieniu niż z jakąkolwiek groźbą. Jedyne, co ją pocieszało, wynikało z sekretu, który obydwie czarownice niosły na swych barkach. - To nie wypada, tak pełne miłości małżeństwo, stanowiące przykład dla wszystkich czarodziejskich par, zasługuje na choć odrobinę prywatności - kontynuowała gładko i jedynie nerwowe mrugnięcie mogło zdradzić poruszenie wywołane intensyfikującą się bliskością pomiędzy tą dwójką. Delikatne pieszczoty, czułe głaski; uśmiechnęła się jeszcze słodziej, ukrywając pod kokieteryjnym urokiem rosnącą frustrację. - Doprawdy, uważasz mnie, sir, za żołdaka? - zdziwiła się z dobrze odegranym smutkiem, przesuwając po chwili spojrzenie na Evandrę. Wprawnie dotrzymującą kroku w prowokacjach i dwuznacznościach swemu mężowi; co się z nią stało? A może zawsze była taka? Dlaczego więc, mając u boku czarownicę zadziwiająco wyzwoloną, zwinnie posługującą się prowokacją, świadomą swego czaru w tym najprymitywniejszym, a zarazem najbardziej kuszącym magów znaczeniu. - Mogę polecić ci kilka sposobów na ukojenie zmęczenia i rozwianie trosk znad męskiej głowy. Nieskromnie przyznam, że bywam w tym mistrzynią - uśmiechnęła się promiennie do półwili, ciekawa reakcji Tristana. Rozwścieczy go ta prowokacja? Zafrasuje? Podnieci? Intencje miała niejasne, mętne, rozkołysane, wibrowały jednak wokół tego ostatniego. Atmosfera stawała się coraz gęstsza, miała wrażenie, że tłum za ich plecami rozrzedził się, zniknął we mgle; że możni goście stanowią tylko szare tło, nieistotne, naciskające jednak na nich tak, by stawali coraz bliżej siebie, skoncentrowani w tym pełnym skrajnych emocji trójkącie. Magiczna figura, idealna, podstawowa, fundamentalna dla pewnych rytuałów. Oby ten odprawiany tutaj podświadomie poprzez ostre krawędzie wierności i zdrady przyniósł satysfakcję wszystkim zainteresowanym. O własną Deirdre musiała zadbać sama; dlaczego miała zgadzać się na ten ból i dyskomfort? Mogła popłynąć z prądem, dać się porwać atmosferze, zamieniającej się w żar, przesycony zapachem opium i jaśminu. To ten pierwszy dławił jednak bardziej. - Warto więc skusić się na więcej, rozsmakować w pełni doznań, nie ograniczając się jedynie do owoców - co o tym myślisz? - zagadnęła cichszym, bardziej melodyjnym tonem, kątem oka widząc reakcję Evandry: czy naprawdę bawiła się w tej sytuacji dobrze? Jak mogła zachować tak zimną krew i poskromić zazdrość - istniał tylko jeden powód, nie oznawała jej, Deirdre, za rywalkę, a coś nieistotnego, zabawkę, nie mogącą w żaden sposób jej zagrozić. Mericourt ciągle nie mogła uwierzyć w szczerość słów o przyjaźni, czekała jednak z niecierpliwością na odpowiedź szlachcianki. Dawno nie czuła się tak...zaintrygowana, oczekując na to, co postanowi zdradzić swemu mężowi lady doyenne.
Znów wymykająca się gładko konkretom, balansująca na granicy przyzwoitości; czy Tristan zdołał wyczuć drugie dno słów żony? Dei nie spoglądała na niego nawet z ukosa, skupiona cały czas na zarumienionej, pięknej twarzy szlachcianki, która przecież nie oddaliła jej po pełnym groźby syku - pozwolili dalej sobie towarzyszyć, a madame Mericourt nie mogła odmówić. Może też nie chciała, odwzajemniła uśmiech Evandry na swój bardziej koci, ostrzejszy sposób. - Łechce lady moje ego z prawdziwą wprawą - skomentowała oblizując krótko, powoli usta, świadoma, że Rosier wbija w nią wzrok, bynajmniej zachwycony. Raczej czujny, chronił swój największy skarb, obejmował żonę znacząco, lecz przecież obydwie jego kobiety się zaprzyjaźniły - czego więc się obawiał? - Moja ostatnia propozycja nie spotkała się jednak z odwzajemnieniem, choć reakcja osłodziła nieco towarzyski dysonans - kontynuowała wesołym tonem, stawiając sprawę na ostrzu...może nie noża, ale wspomnień już jak najbardziej. - Nie chowam jednak urazy i z niecierpliwością wyczekuję dalszej współpracy. Sądzę, że doskonale się uzupełniamy i możemy uczynić wiele dobrego. Nie tylko dla Fantasmagorii - zakończyła, dopiero teraz odwracając się ku Tristanowi. W końcu wypuścił z klatki ramion Evandrę, w końcu też dotknął samą Deirdre. Co prawda wyłącznie muskając palcami jej dłoń podczas przekazania kielicha trunku, i tak poczuła jednak przeskakującą iskrę. Zatrzymała opuszki palców na męskim nadgarstku na sekundę dłużej niż powinna, po czym umoczyła usta w alkoholu. Najpierw delikatnie, później, słysząc o lutowym wyjściu Rosierów, upiła go znacznie hojniej. - Wspaniale słyszeć, że dobrze się bawiliście. Niestety, mój luty pozbawiony był takowych atrakcji - odpowiedziała lekko i uprzejmie, nie dając po sobie poznać pulsującej zadry. - Czy solistka zasługuje na szczególną uwagę? - zwróciła się do obydwojga, śledząc ich reakcję znad prawie pustego już kieliszka. Wypiła zdecydowanie za dużo, lecz na trzeźwo nie zdołałaby wytrzymać w tym napięciu tak długo.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wpatrywał się w Deirdre z tym samym zadowolonym uśmiechem, kiedy odpowiadała na jego słowa. Wreszcie odnaleźli punkt styczny, w którym w pełni się zgadzali - nie ucieknie, o ile jej nie wypuści, a tego czynić wcale nie zamierzał. Była zbyt cenna, dłuto jego manipulacji skrupulatnie wyrzeźbiło każdy jej kant, pracując na wyjątkowo elastycznym i ciekawym materiale. Takich dzieł nie wypuszczało się z rąk tak po prostu i on też bynajmniej nie zamierzał tego robić - ale o tym przecież dobrze wiedziała. Ciąg odniesionych sukcesów i zaszczyty, które ją spotkały, mogłyby ją odurzyć wizją wolności, której nie zamierzał jej przecież ofiarować ani teraz ani nigdy.
- Bez wątpienia. Zaufanie i posłuszeństwo to podstawa, ale przychodzi łatwo, gdy pojawia się między nimi szczególna więź. Zniewolenie i tresura to doprawdy interesujący proces, jednak dostrzegane później oddanie budzi satysfakcję - mówił dalej, przelotnie przenosząc wzrok na klatkę z wężem. Wobec napięcia, jakie nagle i znikąd pojawiło się później, ten temat wydał się już mało ciekawy. Napięcia, które go zaskoczyło, rodzącego się gdzieś w wymienianych spojrzeniach i słowach, które między wierszami kryły więcej, niż był w stanie odczytać. Wpierw uniesiona brew, potem na ułamek chwili bezwiednie rozchylone usta nie znalazły odpowiedzi na pytanie Deirdre, obdarta z subtelności aluzja odnośnie tego, czy chciałby zostać z nimi dwiema zamkniętymi sam na sam, stanowiła całkiem interesującą wizję, nawet jeśli niemożliwą; roześmiał się krótko, nie odejmując w pół czujnego, w pół pijanego spojrzenia od czarnych źrenic kochanki. Nawet jeśli jej słowami kierowała zazdrość, w przeszłości miał zwyczaj tę zazdrość dusić, nie koić. Zdawała sobie przecież sprawę z tego, że był żonaty.
- Przyznam, że o tym myślałem - odparł arogancko, gdy przekonywały go o tym, jak mocno się wzajemnie ceniły i darzyły zaufaniem będącym już zalążkiem przyjaźni, w jego słowach nie mogło przecież wybrzmieć nic niepokojącego. - Evandra w ostatnim czasie więcej uwagi poświęca... - krótka pauza nie była zamierzona, przyćmiony alkoholem umysł był wolniejszy, a dobór metafor pozostał ostrożny. - Sztuce. - Naturalnie zadarty podbródek sprawiał, że spoglądał na Deirdre z góry. Przy nim nigdy nie zrobiłaby Evandrze krzywdy, więc nie wziął jej słów za groźbę. - Jestem przekonany, że w kameralnej atmosferze powstałoby wiele intrygujących przemyśleń, którym przysłuchałbym się z czystą przyjemnością. Wiecie wszak jak przepadam za ożywczymi dyskusjami, które mają w sobie ducha świeżości - zakończył, gdy w jego głosie dźwięczało rozbawienie - z tym samym odebrał jej dalsze słowa, publiczne aluzje odnośnie małżeńskiej prywatności nie mogły spotkać się z komentarzem, by nie urągać honorowi Evandry. Nieczęsto darzyli się publicznie jakimikolwiek gestami.
- Ależ, tego nie powiedziałem - zaprzeczył momentalnie, gdy spytała o żołdaka. Zasugerował i to celowo, ale o tym i o jej nowych obowiązkach pomówią z dala od uszu wścibskich. W restauracji pojawiło się wielu znaczących gości, nie zamierzał podkopywać pozycji Deirdre przed nimi, a jedynie przed sobą. Nie musiała tego robić za niego, ale odnajdywał uprzejmość w tym, że i tak to robiła. - Musicie nabrać więcej pewności siebie, madame. Sprostanie nowym wyzwaniom nie będzie proste, lecz wiara we własne możliwości niekiedy czyni cuda. - Kącik ust uniósł się w górę - nic sobie nie robił z tego, że wiary w siebie sukcesywnie sam ją pozbawiał. Rozbawienie nieprzerwanie drgało na ustach, otwarcie z niej kpiąc, we wcześniejszych słowach odgrażał się już, że ma pozostać mu posłuszną i na tym ta dyskusja musiała się tego dnia zakończyć. O tym, że nie była końcem, świadczyła iskra w oku, odciągnięta dopiero słowami Evandry. W istocie skutecznie wygaszała złe myśli, lecz gdy na nią spojrzał, nie patrzyła wcale na niego. Powiódł za jej spojrzeniem ku twarzy Deirdre, szukając u niej reakcji - właściwie, na co? Naturalny w tej sytuacji sceptycyzm rozrzedził się jak krew alkoholem, nie mógł się wyzbyć wrażenia, że atmosfera ma w sobie przedziwny, ale barwny ładunek, który krąży blisko, a jednak mu umyka. I zaczynało go to coraz mocniej intrygować. Słów odnośnie mistrzostwa Deirdre nie skomentował, choć trudno było nie przyznać im racji; nie wtrącając się w wymianę zdań pomiędzy kobietami upił łyk szampana.
Zatrzymał wzrok na twarzy kochanki, kącik jego ust drgnął, rozbawiony nieświadomą dwuznacznością słów jego żony. Nie wiedziała przecież, kim tak do końca była Deirdre, a jednak jej przeciągłe głębokie spojrzenie utkwione w jego kochance, świadomie lub nie podszyte uwodzicielskim genem, mamiło zmącony alkoholem umysł, gdy odpowiedź drugiej z kobiet nie niosła żadnej jaśniejszej odpowiedzi. Otwarte deklaracje były zaskakujące, Evandra nie wydawała się szczególnie zainteresowana jego drogimi podarkami, lecz Fantasmagoria zaczęła się cieszyć jej łaską, odkąd i oni się do siebie zbliżyli. - Brzmisz na bardzo zmotywowaną - zwrócił się do Evandry, choć spoglądał na Deirdre, intensywnością nie do końca przytomnych źrenic pragnąc przejrzeć jej. - Ciekaw jestem, jaka wobec tego zachwytu wzajemnym towarzystwem propozycja mogła was poróżnić - stwierdził, stawiając oczywiste pytanie; mogły mieć kobiece sekrety, lecz czy wówczas wypadało o nich mówić przy nim? Na jego ustach nieprzerwanie błądził uśmiech, a pytające spojrzenie pozostało utkwione na twarzy kochanki, która poruszyła tę kwestię między nimi. Deirdre świadomie kluczyła, poruszając przy nim coś, o czym nie wiedział. Czy powinien być zmartwiony jej podstępem? Potrafiła być okrutnie zazdrosna, lecz czy posunęłaby się do próby wciągnięcia jego żony w pułapkę? Dawno wciągnął ją w paszczę szaleństwa, ale mimo wszystko pozostawała mu posłuszna. - Czy na pewno tylko? - dopytał żony, gdy Deirdre zaprzeczyła jej słowom, jakoby dotyczyły tylko Fantasmagorii. Był zbyt pijany, by pamiętać o Virginii, która, choć urocza, nie znaczyła dla niego nigdy zbyt wiele, przewijając się przez jego życie jako jeden z licznych przyjemnych, ale mało istotnych epizodów, a zarazem zbyt pijany, by zdrowy rozsądek odrzucił fantazje rzutujące na odbiór słów obydwóch czarownic. Zaintrygowany rozmową, z rozedrganymi uśmiechem ustami przeciągał wzrokiem od żony do kochanki, w żadnym razie niespeszony wyraźną alienacją. Nie musiał rozumieć tańca, który się przed nim odgrywał, by poczuć jego piękno.
Wspomnienie lutego było zadrą u Deirdre, miała żal, że nie spędził tego dnia z nią. Poruszony przez Evandrę temat nie był w ogóle bezpieczny, ale kolejny łyk szampana sprawiał, że zaczynał to lekceważyć.
- Salome - stwierdził z zamyśleniem, nieśpiesznie wypowiadając tytuł opery ciągnący za sobą wyjątkowo ciekawe wspomnienia. W innych okolicznościach uciekałby od tematu, ale wymieniane między nimi spojrzenia i alkohol krążący z krwią ciągnęły go w inną stronę. - Była doskonała. Największe wrażenie zrobiła na mnie końcowa aria. Pełna emocji, uczuć wyzierających z serca... solistki - odpowiedział, spoglądając na Evandrę. Czy byłby w stanie przywołać choćby mdłą łunę tamtych emocji? Pożądanie pochłonęło ich wtedy całkiem, spaliło, czy wspomnienie mogłoby wzburzyć krew ponownie? - Łuk jej... tańca ukazywał doskonałość kobiecego ciała, a bezwstyd obnażanych siedmiu zasłon stawiał wiele intrygujących pytań o naturę ludzkich słabości. Obfitość wrażeń wydawała się namacalna, jakby dało się jej... dotknąć dłonią - W dramatycznej gestykulacji wyciągnął ją przed siebie, wierzchem ku górze, rozpościerając palce najintensywniej szukające wtedy pieszczot. - Niezapomniane doznania - dodał, wciąż powoli, jakby jego myśli odbiegały gdzieś dalej, pochwycone dopiero kolejną owocową aluzją. Zaczynało się tu robić nieco duszno, wiedział przecież, że jej propozycje nie niosły obietnic bez pokrycia, a późna pora sprawiała, że wizja upojnej nocy odurzyła go szybko, rozbudzając fantazje i krew, w której płynęło zbyt dużo alkoholu.
- Nigdy nie odmawiam przyjemnościom, a zwłaszcza wtedy gdy preludium do nich okazuje się równie obiecujące - stwierdził z ociąganiem. - Polecacie szczególne dania, madame? Stół jest dziś suto zastawiony - A jednak spojrzenie nie uciekło ku podanym przystawkom.
- Bez wątpienia. Zaufanie i posłuszeństwo to podstawa, ale przychodzi łatwo, gdy pojawia się między nimi szczególna więź. Zniewolenie i tresura to doprawdy interesujący proces, jednak dostrzegane później oddanie budzi satysfakcję - mówił dalej, przelotnie przenosząc wzrok na klatkę z wężem. Wobec napięcia, jakie nagle i znikąd pojawiło się później, ten temat wydał się już mało ciekawy. Napięcia, które go zaskoczyło, rodzącego się gdzieś w wymienianych spojrzeniach i słowach, które między wierszami kryły więcej, niż był w stanie odczytać. Wpierw uniesiona brew, potem na ułamek chwili bezwiednie rozchylone usta nie znalazły odpowiedzi na pytanie Deirdre, obdarta z subtelności aluzja odnośnie tego, czy chciałby zostać z nimi dwiema zamkniętymi sam na sam, stanowiła całkiem interesującą wizję, nawet jeśli niemożliwą; roześmiał się krótko, nie odejmując w pół czujnego, w pół pijanego spojrzenia od czarnych źrenic kochanki. Nawet jeśli jej słowami kierowała zazdrość, w przeszłości miał zwyczaj tę zazdrość dusić, nie koić. Zdawała sobie przecież sprawę z tego, że był żonaty.
- Przyznam, że o tym myślałem - odparł arogancko, gdy przekonywały go o tym, jak mocno się wzajemnie ceniły i darzyły zaufaniem będącym już zalążkiem przyjaźni, w jego słowach nie mogło przecież wybrzmieć nic niepokojącego. - Evandra w ostatnim czasie więcej uwagi poświęca... - krótka pauza nie była zamierzona, przyćmiony alkoholem umysł był wolniejszy, a dobór metafor pozostał ostrożny. - Sztuce. - Naturalnie zadarty podbródek sprawiał, że spoglądał na Deirdre z góry. Przy nim nigdy nie zrobiłaby Evandrze krzywdy, więc nie wziął jej słów za groźbę. - Jestem przekonany, że w kameralnej atmosferze powstałoby wiele intrygujących przemyśleń, którym przysłuchałbym się z czystą przyjemnością. Wiecie wszak jak przepadam za ożywczymi dyskusjami, które mają w sobie ducha świeżości - zakończył, gdy w jego głosie dźwięczało rozbawienie - z tym samym odebrał jej dalsze słowa, publiczne aluzje odnośnie małżeńskiej prywatności nie mogły spotkać się z komentarzem, by nie urągać honorowi Evandry. Nieczęsto darzyli się publicznie jakimikolwiek gestami.
- Ależ, tego nie powiedziałem - zaprzeczył momentalnie, gdy spytała o żołdaka. Zasugerował i to celowo, ale o tym i o jej nowych obowiązkach pomówią z dala od uszu wścibskich. W restauracji pojawiło się wielu znaczących gości, nie zamierzał podkopywać pozycji Deirdre przed nimi, a jedynie przed sobą. Nie musiała tego robić za niego, ale odnajdywał uprzejmość w tym, że i tak to robiła. - Musicie nabrać więcej pewności siebie, madame. Sprostanie nowym wyzwaniom nie będzie proste, lecz wiara we własne możliwości niekiedy czyni cuda. - Kącik ust uniósł się w górę - nic sobie nie robił z tego, że wiary w siebie sukcesywnie sam ją pozbawiał. Rozbawienie nieprzerwanie drgało na ustach, otwarcie z niej kpiąc, we wcześniejszych słowach odgrażał się już, że ma pozostać mu posłuszną i na tym ta dyskusja musiała się tego dnia zakończyć. O tym, że nie była końcem, świadczyła iskra w oku, odciągnięta dopiero słowami Evandry. W istocie skutecznie wygaszała złe myśli, lecz gdy na nią spojrzał, nie patrzyła wcale na niego. Powiódł za jej spojrzeniem ku twarzy Deirdre, szukając u niej reakcji - właściwie, na co? Naturalny w tej sytuacji sceptycyzm rozrzedził się jak krew alkoholem, nie mógł się wyzbyć wrażenia, że atmosfera ma w sobie przedziwny, ale barwny ładunek, który krąży blisko, a jednak mu umyka. I zaczynało go to coraz mocniej intrygować. Słów odnośnie mistrzostwa Deirdre nie skomentował, choć trudno było nie przyznać im racji; nie wtrącając się w wymianę zdań pomiędzy kobietami upił łyk szampana.
Zatrzymał wzrok na twarzy kochanki, kącik jego ust drgnął, rozbawiony nieświadomą dwuznacznością słów jego żony. Nie wiedziała przecież, kim tak do końca była Deirdre, a jednak jej przeciągłe głębokie spojrzenie utkwione w jego kochance, świadomie lub nie podszyte uwodzicielskim genem, mamiło zmącony alkoholem umysł, gdy odpowiedź drugiej z kobiet nie niosła żadnej jaśniejszej odpowiedzi. Otwarte deklaracje były zaskakujące, Evandra nie wydawała się szczególnie zainteresowana jego drogimi podarkami, lecz Fantasmagoria zaczęła się cieszyć jej łaską, odkąd i oni się do siebie zbliżyli. - Brzmisz na bardzo zmotywowaną - zwrócił się do Evandry, choć spoglądał na Deirdre, intensywnością nie do końca przytomnych źrenic pragnąc przejrzeć jej. - Ciekaw jestem, jaka wobec tego zachwytu wzajemnym towarzystwem propozycja mogła was poróżnić - stwierdził, stawiając oczywiste pytanie; mogły mieć kobiece sekrety, lecz czy wówczas wypadało o nich mówić przy nim? Na jego ustach nieprzerwanie błądził uśmiech, a pytające spojrzenie pozostało utkwione na twarzy kochanki, która poruszyła tę kwestię między nimi. Deirdre świadomie kluczyła, poruszając przy nim coś, o czym nie wiedział. Czy powinien być zmartwiony jej podstępem? Potrafiła być okrutnie zazdrosna, lecz czy posunęłaby się do próby wciągnięcia jego żony w pułapkę? Dawno wciągnął ją w paszczę szaleństwa, ale mimo wszystko pozostawała mu posłuszna. - Czy na pewno tylko? - dopytał żony, gdy Deirdre zaprzeczyła jej słowom, jakoby dotyczyły tylko Fantasmagorii. Był zbyt pijany, by pamiętać o Virginii, która, choć urocza, nie znaczyła dla niego nigdy zbyt wiele, przewijając się przez jego życie jako jeden z licznych przyjemnych, ale mało istotnych epizodów, a zarazem zbyt pijany, by zdrowy rozsądek odrzucił fantazje rzutujące na odbiór słów obydwóch czarownic. Zaintrygowany rozmową, z rozedrganymi uśmiechem ustami przeciągał wzrokiem od żony do kochanki, w żadnym razie niespeszony wyraźną alienacją. Nie musiał rozumieć tańca, który się przed nim odgrywał, by poczuć jego piękno.
Wspomnienie lutego było zadrą u Deirdre, miała żal, że nie spędził tego dnia z nią. Poruszony przez Evandrę temat nie był w ogóle bezpieczny, ale kolejny łyk szampana sprawiał, że zaczynał to lekceważyć.
- Salome - stwierdził z zamyśleniem, nieśpiesznie wypowiadając tytuł opery ciągnący za sobą wyjątkowo ciekawe wspomnienia. W innych okolicznościach uciekałby od tematu, ale wymieniane między nimi spojrzenia i alkohol krążący z krwią ciągnęły go w inną stronę. - Była doskonała. Największe wrażenie zrobiła na mnie końcowa aria. Pełna emocji, uczuć wyzierających z serca... solistki - odpowiedział, spoglądając na Evandrę. Czy byłby w stanie przywołać choćby mdłą łunę tamtych emocji? Pożądanie pochłonęło ich wtedy całkiem, spaliło, czy wspomnienie mogłoby wzburzyć krew ponownie? - Łuk jej... tańca ukazywał doskonałość kobiecego ciała, a bezwstyd obnażanych siedmiu zasłon stawiał wiele intrygujących pytań o naturę ludzkich słabości. Obfitość wrażeń wydawała się namacalna, jakby dało się jej... dotknąć dłonią - W dramatycznej gestykulacji wyciągnął ją przed siebie, wierzchem ku górze, rozpościerając palce najintensywniej szukające wtedy pieszczot. - Niezapomniane doznania - dodał, wciąż powoli, jakby jego myśli odbiegały gdzieś dalej, pochwycone dopiero kolejną owocową aluzją. Zaczynało się tu robić nieco duszno, wiedział przecież, że jej propozycje nie niosły obietnic bez pokrycia, a późna pora sprawiała, że wizja upojnej nocy odurzyła go szybko, rozbudzając fantazje i krew, w której płynęło zbyt dużo alkoholu.
- Nigdy nie odmawiam przyjemnościom, a zwłaszcza wtedy gdy preludium do nich okazuje się równie obiecujące - stwierdził z ociąganiem. - Polecacie szczególne dania, madame? Stół jest dziś suto zastawiony - A jednak spojrzenie nie uciekło ku podanym przystawkom.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Mieli ze sobą wiele wspólnego, choć Mathieu zmienił się w minionych miesiącach. Kiedyś spotkania tego typu były dla niego niczym kara, nie potrafił cieszyć się dobrą zabawą, chowając się w cieniu innych, unikając szerszego grona, nie wdając się zbytnio w rozmowy. Kompleks? Pewnie niejeden doszedłby do takiego wniosku. Żył w cieniu Tristana, uważają, że nigdy nie będzie mógł mu dorównać, nikt nigdy nie będzie patrzył na niego inaczej, niż przez pryzmat osiągnięć kuzyna. Teraz, kiedy siedział na tej sali wśród innych zaproszonych gości, a na klapie jego stylowej marynarki widniały odznaczenia – był w pełni świadom, że własny los ma w swoich rękach i nie musi obawiać się tego, iż ktoś będzie go oceniał przez wzgląd na Tristana i jego osiągnięcia. Był Rosierem i będzie nim na zawsze, ale to jego działalność, jego próby, jego obowiązkowość i niejednokrotnie poświęcenia stawiały go w tym miejscu. Odkrył swoją wartość i z wycofanego młodzika zmienił się w mężczyznę, który wiedział do czego jest zdolny i na co go stać. Zmienił się jego charakter, stał się bardziej otwarty, chętny do podejmowania działań, własnych inicjatyw. To ogromnie zmieniło jego życie.
- Wierzę, że tak będzie. – odparł na jej słowa. Była mądrą, młodą kobietą. Miała przed sobą świetlaną przyszłość, a u jego boku będzie mogła osiągnąć jeszcze więcej. Łączyły ich wspólne priorytety, podobne plany, podobne podejście do wielu kwestii. Mieli więcej wspólnego niż mogło się wydawać jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy ich znajomość dopiero się zaczynała.
- O wiele bardziej wolę kiedy trenujemy, przynajmniej tam jesteśmy sami. – stwierdził, a kącik ust powędrował ku górze. Tutaj wszyscy zerkali w ich kierunku i wiedział o tym doskonale. Primrose była panną, on kawalerem i wbrew wszystkiemu pojawili się na tej imprezie wspólnie, zajmowali miejsca obok siebie, wspólnie bawili się i teraz mogli porozmawiać. Salony uwielbiały plotki na różne tematy, a oni na pewno są jednym z nich, a przynajmniej będą przez najbliższy czas. – Zabawne. Będziemy na językach przez długi czas, dla wszystkich zaskoczeniem jest fakt, że pojawiliśmy się razem. Z drugiej strony… Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza i w przyszłości również nie odmówisz mi tej przyjemności. – powiedział, nachylając się bardziej w jej kierunku i cały czas patrząc jej w oczy. Był ciekaw, co o tym wszystkim sądzi, jak ona to odbiera. Czy dla niej cała ta sytuacja była krępująca, denerwująca, a może wszystko to było przez niego mylnie odbierane? Może tylko wydawało mu się, że Primrose w rzeczywistości była zainteresowana nawiązaniem tak bliskiej relacji z nim? – Opowiedz mi coś o sobie, co urzekło Cię najbardziej w dzisiejszym wieczorze? Jakie zmiany byś tu wprowadziła? Chcę Cię poznać bardziej, Twój punkt widzenia, to jak to wszystko odbierasz… – mruknął, po raz kolejny racząc się alkoholem w szkle, które właśnie otrzymał.
K20: Karta Win
- Wierzę, że tak będzie. – odparł na jej słowa. Była mądrą, młodą kobietą. Miała przed sobą świetlaną przyszłość, a u jego boku będzie mogła osiągnąć jeszcze więcej. Łączyły ich wspólne priorytety, podobne plany, podobne podejście do wielu kwestii. Mieli więcej wspólnego niż mogło się wydawać jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy ich znajomość dopiero się zaczynała.
- O wiele bardziej wolę kiedy trenujemy, przynajmniej tam jesteśmy sami. – stwierdził, a kącik ust powędrował ku górze. Tutaj wszyscy zerkali w ich kierunku i wiedział o tym doskonale. Primrose była panną, on kawalerem i wbrew wszystkiemu pojawili się na tej imprezie wspólnie, zajmowali miejsca obok siebie, wspólnie bawili się i teraz mogli porozmawiać. Salony uwielbiały plotki na różne tematy, a oni na pewno są jednym z nich, a przynajmniej będą przez najbliższy czas. – Zabawne. Będziemy na językach przez długi czas, dla wszystkich zaskoczeniem jest fakt, że pojawiliśmy się razem. Z drugiej strony… Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza i w przyszłości również nie odmówisz mi tej przyjemności. – powiedział, nachylając się bardziej w jej kierunku i cały czas patrząc jej w oczy. Był ciekaw, co o tym wszystkim sądzi, jak ona to odbiera. Czy dla niej cała ta sytuacja była krępująca, denerwująca, a może wszystko to było przez niego mylnie odbierane? Może tylko wydawało mu się, że Primrose w rzeczywistości była zainteresowana nawiązaniem tak bliskiej relacji z nim? – Opowiedz mi coś o sobie, co urzekło Cię najbardziej w dzisiejszym wieczorze? Jakie zmiany byś tu wprowadziła? Chcę Cię poznać bardziej, Twój punkt widzenia, to jak to wszystko odbierasz… – mruknął, po raz kolejny racząc się alkoholem w szkle, które właśnie otrzymał.
K20: Karta Win
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 14
'k20' : 14
Ten wieczór pokazywał jej, że przeszła długą drogę. Od niesfornej pannicy, która brała życie takim jakim jest po kobietę, która żywo interesowała się sprawami kraju i włączyła się w działalność wychodząc poza pracownię oraz księgi i naukę. Ta ostatnia nadal była jej bliska i nie miała zamiaru jej porzucać, ale czas musiała teraz dzielić między różne obowiązki. Przyjęcie takie jak to było jednym z obowiązków i poniekąd nagrodą za trud jaki już włożyła, a przecież nie miała zamiaru się na tym zatrzymywać. Nie miała pojęcia, że Mathieu chciał wyrwać się z cienia swojego kuzyna, choć mogła nad tym się zastanowić. Jednak nie znała dobrze układów rodzinnych jakie panowały wśród Rosierów, nigdy o to też nie pytała samej Evandry.
Uniosła na niego szarozielone spojrzenie i czujnie przyjrzała się twarzy czarodzieja. Odczuła, że jego stosunek do jej osoby uległ pewnej zmianie, choć ciężko jej było stwierdzić o co może chodzić.
-Tak, wielce zabawne. - Skomentowała swobodnie choć do lekkości było jej daleko. Czuła spekulacje jakie padną po tym wieczorze i albo brat będzie oczekiwał od niej wyjaśnień albo wszystko szybko się rozmyje, bo przecież lord Rosier nie miał wobec niej poważniejszych zamiarów. Nigdy tego nie implikował, to ona w swojej naiwności sądziła, że jednak odrobina romantyzmu jest jej dana w życiu. Była w tym wszystkim trochę zagubiona i utwierdzała się w przekonaniu, że musi poruszyć z nim rzeczoną kwestię w najbliższym czasie. -Niewątpliwie masz rację, choć nie dążę do tego i nie jest moim celem wywoływanie plotek. - Nie lubiła być w centrum uwagi, chociaż ostatnimi czasy sama pchała się na świecznik. Nie robiła tego specjalnie, zwyczajnie jej działalność musiała być nagłośniona aby osiągnęła odpowiedni wydźwięk i efekt. Nachylił się mocniej w jej stronę, ale ona sama nie drgnęła, nie przekraczała granicy bojąc się, że jeżeli to zrobi zostanie błędnie zinterpretowana. Nie chciała wystawiać się na śmieszność, a po sprawie z Aresem była o wiele ostrożniejsza.
-Urzekło? - W jej oczach odmalowało się zaskoczenie tak zadanym pytaniem. -Bardziej bym powiedziała, że jestem wdzięczna organizatorom, że na bankiet nie została zaproszona prasa. Sądzę, że po oficjalnej części będą mieli już co opisywać. - Dopiła swoje wino kiedy wypowiadała ostatnie słowa. -To co teraz powiem, raczej nie jest powszechną opinią, ale osobiście uważam, że wystawne świętowanie jest policzkiem w twarz tych, którzy głodują i cierpią z powodu wojny. Moje zaś zachowanie i obecność tutaj to czysta hipokryzja i dobrze się z tym nie czuje. Dlatego też postawiłam na skromną kreację, choć to nic nie znaczy. Uspokaja jedynie moje sumienie, które mnie gryzie. - Westchnęła kiedy potok słów wyraził myśli kotłujące się od jakiegoś czasu. -To oznacza, że powinnam przestać pić, ponieważ powiem o dwa słowa za dużo. - Uśmiechnęła się przepraszająco. Chciała opuścić bankiet ale wiedziała jakie są wobec niej oczekiwania i że może wyjść po odczekaniu stosownego czasu. Młoda czarownica z jednej strony rozumiała potrzebę świętowania, całego pokazu jakiego była elementem, ale z drugiej obawiała się, że głodujący ludzie ich znienawidzą i nie będą wierzyć w dobre i uczynne gesty jakie stara się w ich stronę posyłać za pomocą codziennej pracy.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie było żadną tajemnicą, iż o wiele bardziej odpowiadało mi towarzystwo kobiet, a w szczególności tych pięknych. Rzecz jasna w każdej drzemała swego rodzaju iskra, lecz do blondynek miałem największą słabość i ze względu na to nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, aby grzecznie podziękować za uprzejmości, i udać się w przeciwną stronę. Byłem ciekaw lady Carrow; jej poglądów i motywacji, albowiem brakowało w naszych szeregach prężnie działającego reprezentanta owego rodu. Jej bracia byli gdzieś z boku, być może działali w kręgu Yorkshire, ale to było zbyt mało jak na ich wpływy oraz możliwości.
Wygiąłem wargi w lekkim, kąśliwym łuku, kiedy zadała dość otwarte pytanie. -To moja słodka tajemnica- odparłem, choć nie widziałem żadnych przeszkód, aby po prostu przytaknąć. Na co dzień nie zastanawiam się nad doborem słów, tego jakie zachowanie mi przystoi lub nie – byłem po prostu sobą i nie zamierzałem tego zmieniać nawet po niespodziewanych odznaczeniach. Mimo wszystko naszła mnie ochota, żeby trochę się podroczyć. Nie zawsze do tego potrzebna była ironia, szczególnie w podobnych miejscach. -Lady robi rzeczy, których nie wolno, kiedy nikt nie patrzy?- spytałem w odwecie czując, że i tak nie usłyszę odpowiedzi. Nawet gdyby była ona twierdząca to zapewne nie zdobyłaby się na szczerość. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy szlachcianki łamały obowiązujące ich zasady, ani tym bardziej, jakimi były obarczone, poza tymi, które zdążyłem zaobserwować lub o nich usłyszeć.
Widziałem w jej oczach zaintrygowanie, swego rodzaju ciekawość odnośnie tematu wojny, jak i samych poglądów. Zastanawiała się nad tym co wpłynęło na obraną przeze mnie drogę czy szukała odpowiedzi na własne pytania? Zmyślona historia nie odwiodła jej od kontynuacji dyskusji, a zatem naprawdę liczyła na długie, krwiste opowieści, co tylko potwierdziła w kolejnych słowach. Nim jednak udzieliłem odpowiedzi upiłem nieco wina w zamyśleniu. Wcześniej nie przyszło mi o tym z nikim rozmawiać. -Mógłbym trwonić czas na szukanie prawdy, lecz czy ona nie zrodziłaby kolejnych pytań? Tylko zdrajcy zastanawiają się nad obraną stroną, a dni na podjęcie decyzji już dawno minęły. Na angielskich ziemiach nie ma już miejsca dla niedowiarków czy niezdecydowanych. Istnieje tylko jedna słuszna droga i my, lady Carrow, właśnie nią podążamy. Nie robimy tego tylko dla siebie, ale dla całej czarodziejskiej społeczności, dla naszych dzieci i splamionego w ostatnich latach dziedzictwa- odparłem zgodnie z własnymi przekonaniami. Nigdy nie miałem szacunku dla osób, jakie zmieniały swe nastawienie przez wypełniający ich strach, a dylematy budził głównie on.
-Muszę lady zawieść, ale nie znam się na sztuce- wzruszyłem lekko ramionami. Być może była to ujma tudzież obnażenie mojego braku ogłady i artystycznej wrażliwości, ale nie zamierzałem brnąć w kłamstwo. Szybko zorientowałaby się, że blefuję – aż tak dobrym aktorem nie byłem. -Uważam, że najważniejsze to być zapamiętanym nie przez to kim się było, ale czego się dokonało. Przejść do historii to z pewnością marzenie niejednego czarodzieja- dodałem i uniosłem kieliszek w geście toastu. -Ale jesteśmy na dobrej drodze, prawda?- uśmiechnąłem się, po czym lekko uderzyłem w jej szkło i upiłem wina. Było naprawdę wyjątkowe w smaku, ale wzrokiem szukałem już czegoś mocniejszego. -Co zaś lady o tym wszystkim sądzi? Jestem niezwykle ciekaw- spytałem licząc, że nie będzie nader tajemnicza.
Wygiąłem wargi w lekkim, kąśliwym łuku, kiedy zadała dość otwarte pytanie. -To moja słodka tajemnica- odparłem, choć nie widziałem żadnych przeszkód, aby po prostu przytaknąć. Na co dzień nie zastanawiam się nad doborem słów, tego jakie zachowanie mi przystoi lub nie – byłem po prostu sobą i nie zamierzałem tego zmieniać nawet po niespodziewanych odznaczeniach. Mimo wszystko naszła mnie ochota, żeby trochę się podroczyć. Nie zawsze do tego potrzebna była ironia, szczególnie w podobnych miejscach. -Lady robi rzeczy, których nie wolno, kiedy nikt nie patrzy?- spytałem w odwecie czując, że i tak nie usłyszę odpowiedzi. Nawet gdyby była ona twierdząca to zapewne nie zdobyłaby się na szczerość. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy szlachcianki łamały obowiązujące ich zasady, ani tym bardziej, jakimi były obarczone, poza tymi, które zdążyłem zaobserwować lub o nich usłyszeć.
Widziałem w jej oczach zaintrygowanie, swego rodzaju ciekawość odnośnie tematu wojny, jak i samych poglądów. Zastanawiała się nad tym co wpłynęło na obraną przeze mnie drogę czy szukała odpowiedzi na własne pytania? Zmyślona historia nie odwiodła jej od kontynuacji dyskusji, a zatem naprawdę liczyła na długie, krwiste opowieści, co tylko potwierdziła w kolejnych słowach. Nim jednak udzieliłem odpowiedzi upiłem nieco wina w zamyśleniu. Wcześniej nie przyszło mi o tym z nikim rozmawiać. -Mógłbym trwonić czas na szukanie prawdy, lecz czy ona nie zrodziłaby kolejnych pytań? Tylko zdrajcy zastanawiają się nad obraną stroną, a dni na podjęcie decyzji już dawno minęły. Na angielskich ziemiach nie ma już miejsca dla niedowiarków czy niezdecydowanych. Istnieje tylko jedna słuszna droga i my, lady Carrow, właśnie nią podążamy. Nie robimy tego tylko dla siebie, ale dla całej czarodziejskiej społeczności, dla naszych dzieci i splamionego w ostatnich latach dziedzictwa- odparłem zgodnie z własnymi przekonaniami. Nigdy nie miałem szacunku dla osób, jakie zmieniały swe nastawienie przez wypełniający ich strach, a dylematy budził głównie on.
-Muszę lady zawieść, ale nie znam się na sztuce- wzruszyłem lekko ramionami. Być może była to ujma tudzież obnażenie mojego braku ogłady i artystycznej wrażliwości, ale nie zamierzałem brnąć w kłamstwo. Szybko zorientowałaby się, że blefuję – aż tak dobrym aktorem nie byłem. -Uważam, że najważniejsze to być zapamiętanym nie przez to kim się było, ale czego się dokonało. Przejść do historii to z pewnością marzenie niejednego czarodzieja- dodałem i uniosłem kieliszek w geście toastu. -Ale jesteśmy na dobrej drodze, prawda?- uśmiechnąłem się, po czym lekko uderzyłem w jej szkło i upiłem wina. Było naprawdę wyjątkowe w smaku, ale wzrokiem szukałem już czegoś mocniejszego. -Co zaś lady o tym wszystkim sądzi? Jestem niezwykle ciekaw- spytałem licząc, że nie będzie nader tajemnicza.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź