Bar [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar za lustrem
Okrągły, szlifowany bar z ciemnego drewna oddzielony jest od sali restauracyjnej ciężkimi kolumnami. Częstsi klienci mogą zauważyć, że za każdym razem obsługuje ich brodaty barman o ciepłym spokojnym uśmiechu - nazywa się Ben. Przynajmniej tak się przedstawia i na to wskazuje imienna plakietka wisząca dumnie u jego piersi. Zdawałoby się, że obsługuje bar codziennie, o każdej porze dnia i nocy, stąd przypuszczenia, że to dobrze opłacani rzadko zabierający głos bliźniacy. Prawdę znają jedynie również milczący pracownicy lokalu oraz szefostwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Dwa zwycięstwa przyjęła z pozornym spokojem, kisząc złość w zastygłych od emocji mięśniach. Stawała się przy tym coraz zadziorniejsza; łaknęła triumfu tak samo jak on, albo i mocniej, bo poza bitwą o godność, toczyli też spór o dominację. To właśnie ona rozciągała jego wargi w nieskrywanej satysfakcji, gdy sprytnie przerzucał karty między palcami; to właśnie jej żądał w tym akcie konfliktu najbardziej. Poił świadomość egzaltacją tego przedstawienia; karmił duszę hiperbolą doświadczanego zjawiska. Oczy cieszyły się natomiast wyrazem kobiecego napięcia, choć to wcale nie przypominało rozkosznej ekstazy; w sadystycznej pozie zdzierał z niej ostatki pewności siebie i pozostałości minionej dumy, a przy tym dość bezwstydnie zacierał rączki na samą myśl o nadchodzącym spektaklu. Upokorzenie wyłaniało się z wolna spod ciężkiego blatu tutejszego stoliczka; dobierało się do trzewi, przez ciasne alejki spiętego gorsetu majestatycznej sukienki, i do urażonego umysłu, zakrytego widmem srebrzyście lśniących włosów. Musiała odczuć je całkiem dotkliwie, bo każda lapidarna riposta emanowała potężniejszą mocą od poprzedniej. Na próżno było doszukiwać się teraz łagodności czy delikatności, obie porzuciła wszakże w imię potyczki o supremację. Ta zdawała się nic właściwie nie znaczyć, rozgrywała się bowiem wyłącznie w damsko-męskim duecie, tutaj, nad obrazem magicznego pokera i porcelanowej zastawy. Inspirującym echem wybrzmiewały jednak słowa gratulacji z jej ust; one właśnie dodawały wigoru, zajmująco pobudzały krew, stosownie napędzały bieg rywalizacji. Ambicja nie pozwalała odpuszczać, wręcz dyktowała warunki tej finezyjnej gry. Po jej zakończeniu nie bywało wcale inaczej, choć w pamięci nie majaczyła już sylwetka Imogen Travers. Nieokiełznana natura własnego jestestwa popychała go w stronę sukcesu, nawet jeśli od początku sterczeć miał na przegranej pozycji.
― Cóż za skażona materializmem mentalność ― stwierdził z przekąsem, wymownie unosząc do góry brew. Rozpieszczone szlachcianki najwyraźniej gardziły oszczędnym rozsądkiem, zapominając przy tym, że pieniądz bywał niestabilną walutą. W jednej chwili ze skrytki u Gringotta zniknąć mogły piętrzące się tam tysiące; złoto rozchodziło się szybko, zupełnie jak plotki. Świadom tych niuansów nie stronił od pracy i nie szastał bezkrytycznie majątkiem, nawet jeśli co niektóre panny na samą o nim myśl gotowe były rozkładać nogi. Daleki był jeszcze bogactwu, ale sukcesywnie przecież do niego dążył; większą wartością jawił się zatem pozyskany ciężarem sprytu kapitał, nie ten dziedziczony od pokoleń zamożnych przodków.
― Niezwykle zawstydzające muszą być zatem porażki w starciu z taką jakością ― zauważył bystrze, udowadniając tym samym, że broń takiego kalibru bywała obosieczna. Sądziła, że byle wolą zdepcze jego przywództwo? Sądziła, że miałką zaczepką wywoła oczekiwane milczenie? Przeciwnie, otrzeźwiła wszakże drzemiącą ikrę, zaabsorbowała surrealistyczne fantazje, dogodziła znudzonemu temperamentowi. Nad wyraz dobrze wyglądały ramy tego spotkania, chociaż niejednokrotnie zdążyli przekroczyć już horyzonty dobrego smaku. Pewnie dlatego zdecydowała się ostatecznie na nieuczciwość; trudnym zdzierżyć było koncepcję sromotnego fiaska, więc sięgnęła po nieprzyzwoite środki. Szczęśliwie nie poznał się na jej zamiarach, w innym wypadku zarzuciłby jej kompromitujące do cna oszustwo. Bez uroku działała zresztą elektryzująco, choć nie w pożądanym przez siebie stopniu ― chciała odebrać mu umysł, bynajmniej nie kusić namiętnością.
― Już podarowałaś ― skwitował enigmatycznie, również po norwesku, bo dostąpił finalnego zaszczytu, świecąc przed oczyma wysokim układem. Jej rozchodziło się być może o inną nagrodę, ale nie zagłębiał się wcale w rzeczone nieścisłości. Miast tego majestatycznie raczył się tanim drinkiem i traumą siedzącej naprzeciw konkurentki.
― Cóż za skażona materializmem mentalność ― stwierdził z przekąsem, wymownie unosząc do góry brew. Rozpieszczone szlachcianki najwyraźniej gardziły oszczędnym rozsądkiem, zapominając przy tym, że pieniądz bywał niestabilną walutą. W jednej chwili ze skrytki u Gringotta zniknąć mogły piętrzące się tam tysiące; złoto rozchodziło się szybko, zupełnie jak plotki. Świadom tych niuansów nie stronił od pracy i nie szastał bezkrytycznie majątkiem, nawet jeśli co niektóre panny na samą o nim myśl gotowe były rozkładać nogi. Daleki był jeszcze bogactwu, ale sukcesywnie przecież do niego dążył; większą wartością jawił się zatem pozyskany ciężarem sprytu kapitał, nie ten dziedziczony od pokoleń zamożnych przodków.
― Niezwykle zawstydzające muszą być zatem porażki w starciu z taką jakością ― zauważył bystrze, udowadniając tym samym, że broń takiego kalibru bywała obosieczna. Sądziła, że byle wolą zdepcze jego przywództwo? Sądziła, że miałką zaczepką wywoła oczekiwane milczenie? Przeciwnie, otrzeźwiła wszakże drzemiącą ikrę, zaabsorbowała surrealistyczne fantazje, dogodziła znudzonemu temperamentowi. Nad wyraz dobrze wyglądały ramy tego spotkania, chociaż niejednokrotnie zdążyli przekroczyć już horyzonty dobrego smaku. Pewnie dlatego zdecydowała się ostatecznie na nieuczciwość; trudnym zdzierżyć było koncepcję sromotnego fiaska, więc sięgnęła po nieprzyzwoite środki. Szczęśliwie nie poznał się na jej zamiarach, w innym wypadku zarzuciłby jej kompromitujące do cna oszustwo. Bez uroku działała zresztą elektryzująco, choć nie w pożądanym przez siebie stopniu ― chciała odebrać mu umysł, bynajmniej nie kusić namiętnością.
― Już podarowałaś ― skwitował enigmatycznie, również po norwesku, bo dostąpił finalnego zaszczytu, świecąc przed oczyma wysokim układem. Jej rozchodziło się być może o inną nagrodę, ale nie zagłębiał się wcale w rzeczone nieścisłości. Miast tego majestatycznie raczył się tanim drinkiem i traumą siedzącej naprzeciw konkurentki.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Irytował coraz bardziej, choć przyjemnością skraplało się wrażenie męskiej twarzy, tak charakterystycznie przekonane, że ujawniła przed nim prawdziwą siebie. Umysł i prawdziwy charakter, tak samo, jak piękne ciało w zaciśniętym gorsecie, pozostawało jednak daleko poza rozgrywaną walką o dominację. Poznał lwi ryk niezadowolenia, teatr popisów i stroszenia piór, te jednak wyprzedzały o stulecie sceny teatru, będąc odgrywanymi w ramach scenariusza pisanego na poczekaniu. Chciała, by znał ją właśnie taką - przerysowaną, silniejszą niż była, kobiecą i żądną krwi, choć to jej rozlewała się w momencie, gdy sztylet przegranej spoczął w trzewiach, wykonując charakterystyczne skręcenie w bok, rozrywając resztę tkanek. Przegrana bolała bardziej niż starte kolana, na które wydawała się metaforycznie upadać, ale nie tak, jak mógłby tego chcieć. Nadal była wyżej od niego, nadal mogła go porzucić za pstryknięciem palca, pozwalała sobie jednak na tę batalię spojrzeń, które i tak kończyły się na zarysowaniach jej dekoltu.
Trenowała ducha, wzmacniała charakter niczym kocię pozwalając sobie na odgrywanie wyimaginowanych walk z matczynym ogonem.
― Lepiej płakać w diamentach niż łachmanach. ― Niewzruszenie zdjęła z niego spojrzenie, chowając pod nosem zgaszony uśmiech. Niezaprzeczalna prawda, którą wojna tylko coraz bardziej ukazywała. Każdy cierpiał, każdy tracił, ale ona mogła sobie po prostu rzadziej pozwolić na ostrygi, inni zaś głodowali błagając o kromkę chleba. Ten status odpowiadał jej, bo nie bacząc jak dobre mogłaby mieć serce, bez bezpieczeństwa i jedzenia nie będzie biło - a to właśnie, jej i jej rodziny, było najważniejsze. Miała w sobie pokłady dobroci, niekiedy sięgające boleśnie łamanego na wpół serca, nic jednak nie odsuwało absolutnej potrzeby skrytej w instynktach. Te właśnie, instynkt przetrwania i doza kotłującej się w mięśniach adrenaliny, sprowadziły ich tutaj - przynosiły przyjemność rozlewającą się po ciałach. Szczególnie te prawdziwe, dogłębne, trafne. Te, które cholernie poprawnie wypowiadał, a które trafiały głębiej niż po sobie pokazywała.
― Są tylko dowodem na to, że być może jesteś wart więcej. Jaka szkoda, że nie chcę tego skosztować. ― Odparła, z lekkim westchnięciem na końcu języka, wskazującym na przerysowane, teatralne znudzenie. Prowokował coraz bardziej, rozbierał do czeluści odczuć skrywanych dokładnie przez lata wychowania. Był tutaj i najwidoczniej, lepiej niż ona, kusił. Złość sięgnęła silnie i namacalnie do jej zdolności, co irytowało tym bardziej, gdy nie widziała różnicy w rysowanej przed nią mimice. Zagryzła wnętrze policzka, smakując delikatnie żelazistego smaku krwi, gdy kolejne słowa oplotły wątłe ciało i wprawiły we wściekłość. Oczy rysowały się wściekłością, twarz pozostała jednak łagodna. Dłoń zaciskała się na szklance i łagodziła uścisk palców, chłodem alkoholu hamując rodzące się w opuszkach płomienie. Nie mogła pozwolić sobie na to w miejscu publicznym, nie po raz drugi, taki trening był więc wskazanym dla rozbudzającego się weń uroku. Odkąd odważyła się sięgnąć po więcej od siebie, była w stanie więcej uzyskać od innych - był jej prywatnym, niewypowiedzianym workiem treningowym. Treningiem i sprawdzianem, choć dłonie pragnęły zacisnąć się na męskich ustach, powstrzymując przed kolejnymi słowami, ale i tym, co rodziło się za złością.
Przyjemnością.
― Tak mało oczekiwałeś? Ledwie wygranej? ― Rozmowa po norwesku przychodziła z łatwością, a w złości pragnęła odnaleźć siłę na przejęcie kontroli nad jego umysłem, choć coraz mniej wierzyła w powodzenie tegoż procederu. Spoglądała z rodzącymi się ognikami w zielonym spojrzeniu, lustrując łagodnie twarz Igora od oczu, po usta, na moment się na nich zatrzymując. Dłoń uniosła szklankę ku górze, smak alkoholu potęgował pragnienie zemsty, która tkwiła jednak w tym, czego nie był świadomy i to była największa, możliwa broń. Nie grała fair, nie potrzebowała tego, gdy wreszcie zrozumiała potęgę własnych możliwości. Potrzebowała natomiast odbudowania naruszonej, półwilej dumy, większej niż wszelkie spotkane w naturze zjawiska. Ranienie jej, zakorzenionej w setkach lat zwodniczej krwi, powodowało powrót do naturalnych instynktów, w których walka nie była fair - umierali słabsi, umierali ci, którzy nie odnajdywali odpowiedniej siły, ale i odpowiedniego sposobu. Porzuciła honorowość, pozwalając wrogości sięgać głębiej i mocniej. Chciała, by to on opadł na kolana, by to on cierpiał. Złość nigdy nie była jednak odpowiednim promotorem szukania sobie poddanych.
Nie poddaję się, próbuję jeszcze raz urok wili. <;Trenowała ducha, wzmacniała charakter niczym kocię pozwalając sobie na odgrywanie wyimaginowanych walk z matczynym ogonem.
― Lepiej płakać w diamentach niż łachmanach. ― Niewzruszenie zdjęła z niego spojrzenie, chowając pod nosem zgaszony uśmiech. Niezaprzeczalna prawda, którą wojna tylko coraz bardziej ukazywała. Każdy cierpiał, każdy tracił, ale ona mogła sobie po prostu rzadziej pozwolić na ostrygi, inni zaś głodowali błagając o kromkę chleba. Ten status odpowiadał jej, bo nie bacząc jak dobre mogłaby mieć serce, bez bezpieczeństwa i jedzenia nie będzie biło - a to właśnie, jej i jej rodziny, było najważniejsze. Miała w sobie pokłady dobroci, niekiedy sięgające boleśnie łamanego na wpół serca, nic jednak nie odsuwało absolutnej potrzeby skrytej w instynktach. Te właśnie, instynkt przetrwania i doza kotłującej się w mięśniach adrenaliny, sprowadziły ich tutaj - przynosiły przyjemność rozlewającą się po ciałach. Szczególnie te prawdziwe, dogłębne, trafne. Te, które cholernie poprawnie wypowiadał, a które trafiały głębiej niż po sobie pokazywała.
― Są tylko dowodem na to, że być może jesteś wart więcej. Jaka szkoda, że nie chcę tego skosztować. ― Odparła, z lekkim westchnięciem na końcu języka, wskazującym na przerysowane, teatralne znudzenie. Prowokował coraz bardziej, rozbierał do czeluści odczuć skrywanych dokładnie przez lata wychowania. Był tutaj i najwidoczniej, lepiej niż ona, kusił. Złość sięgnęła silnie i namacalnie do jej zdolności, co irytowało tym bardziej, gdy nie widziała różnicy w rysowanej przed nią mimice. Zagryzła wnętrze policzka, smakując delikatnie żelazistego smaku krwi, gdy kolejne słowa oplotły wątłe ciało i wprawiły we wściekłość. Oczy rysowały się wściekłością, twarz pozostała jednak łagodna. Dłoń zaciskała się na szklance i łagodziła uścisk palców, chłodem alkoholu hamując rodzące się w opuszkach płomienie. Nie mogła pozwolić sobie na to w miejscu publicznym, nie po raz drugi, taki trening był więc wskazanym dla rozbudzającego się weń uroku. Odkąd odważyła się sięgnąć po więcej od siebie, była w stanie więcej uzyskać od innych - był jej prywatnym, niewypowiedzianym workiem treningowym. Treningiem i sprawdzianem, choć dłonie pragnęły zacisnąć się na męskich ustach, powstrzymując przed kolejnymi słowami, ale i tym, co rodziło się za złością.
Przyjemnością.
― Tak mało oczekiwałeś? Ledwie wygranej? ― Rozmowa po norwesku przychodziła z łatwością, a w złości pragnęła odnaleźć siłę na przejęcie kontroli nad jego umysłem, choć coraz mniej wierzyła w powodzenie tegoż procederu. Spoglądała z rodzącymi się ognikami w zielonym spojrzeniu, lustrując łagodnie twarz Igora od oczu, po usta, na moment się na nich zatrzymując. Dłoń uniosła szklankę ku górze, smak alkoholu potęgował pragnienie zemsty, która tkwiła jednak w tym, czego nie był świadomy i to była największa, możliwa broń. Nie grała fair, nie potrzebowała tego, gdy wreszcie zrozumiała potęgę własnych możliwości. Potrzebowała natomiast odbudowania naruszonej, półwilej dumy, większej niż wszelkie spotkane w naturze zjawiska. Ranienie jej, zakorzenionej w setkach lat zwodniczej krwi, powodowało powrót do naturalnych instynktów, w których walka nie była fair - umierali słabsi, umierali ci, którzy nie odnajdywali odpowiedniej siły, ale i odpowiedniego sposobu. Porzuciła honorowość, pozwalając wrogości sięgać głębiej i mocniej. Chciała, by to on opadł na kolana, by to on cierpiał. Złość nigdy nie była jednak odpowiednim promotorem szukania sobie poddanych.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
The member 'Imogen Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Satysfakcjonująco pochłaniał resztki jej dumy, sądząc naiwnie, że zdarł z niej wszelkie pozostałości buty. Niesłusznie dusiła wszakże irytacją wciśnięte w gorset ciało, prosta, karciana rozgrywka nie była bowiem batalią na śmierć i życie. Z pełną świadomością triumfował teraz, teatralnie i z egzaltacją, przy niepoprawnej rozrywce portu, bo w innych starciach wygranej nie mógł brać już za pewnik. Tym razem pragnęła udowodnić swój spryt, albo dyktowane przez los szczęście; poległa sromotnie, zbierając pokłosie tej porażki, ale nie traciła wigoru dla przyszłych zmagań o prym. Tylko on liczył się w symbiotycznej bańce, napędzanej niemożliwą do odparcia chęcią udowodnienia czegoś ― własnej siły, dominacji, albo nieczystej fantazji, którą przyjemnie karmili umysły. Coś rozwijającego, dla duszy i rozumu, kryło się jednak w obłędzie tej rywalizacji. Nie zemsta, nie zawstydzające upokorzenie; coś, co gotowało krew do walki, wzmagało ambicję i czyniło ich chyba lepszymi ludźmi. Nawet jeśli w misterium podjętego przedstawienia nie szczędzili sobie gorzkich słów, trącających bolesną ripostą i sugestywną myślą. Bezwstydnie pozwalali sobie na więcej, niż wypadało, ale rezydowali w tym oboje, wspólnie i solidarnie. Całość przypominała bardzo, aż zanadto, sycącą kolację, podaną w towarzystwie eleganckiej zastawy, zakrapianą cierpkim winem, przypieczętowaną słodyczą zdobnego deseru. Wiele odcieni miał napędzany wzajemną chęcią i niechęcią konflikt; nieoczywistym kolorem malowały się wymowne uśmiechy i złaknione spojrzenia. Nie był już jednak nienasycony, otrzymał wszakże na tacy wszystko, co mogło bawić sadystyczne usposobienie ― jej emocję, jej kryzys, jej podległość. W to chciał przynajmniej wierzyć, nie sądząc, że za targniętą wściekłością sylwetką kobiety stać może niepodważalny urok. Osobista broń wykończyć go mogła w mgnieniu oka, uwalniając grzęznące w podświadomości demony żądzy. Nieuczciwością było posuwać się do takich środków, ale nieustępliwa wola zwycięstwa okazała się silniejsza od szczerej cnoty. Już bez rzeczonego patentu korzystał po cichu z przyjemności wyzywającego spojrzenia; bez zawahania podziwiał bowiem alabastrową skórę, godne pochwały krągłości, jaśniejące srebrzyście włosy, wreszcie ― stateczną twarz, nienormalnie opanowaną, nieobrzydzoną żadnym grymasem zwątpienia czy złości. Dogadzała mu zatem podwójnie ― sukcesem i samą sobą. Wiedziała, że czerpał garściami z obydwu?
― Jesteś jednak świadoma własnej straty. Słusznie ― ocenił, bo tamta szkoda miała w sobie emfatyczną przesadę, skwitowaną nienaturalnym westchnięciem. Zupełnie jakby nad wyraz dobrze rozumiała, że grandilokwentne pozowanie było zaledwie oszustwem. Kłamstwem, którym tuczyła instynkty, bo pannom jej klasy nie godzi się sądzić inaczej. Ewentualne potknięcie, a raczej uległość tejże pasji, wiązało się z nieprzyjemnym bólem wytknięcia, oceny, czasem nawet odrzucenia. Więzione w ciasnej klatce konwenansu nie czyniły kroku naprzód, o ile nie okazało się to posunięciem intratnym. Niepisane zasady salonów były jednak elastyczne ― na tyle, że zbiorowa dyskrecja nie zdradzała grzesznych tajemnic. Miała szansę zaznać kiedykolwiek czaru podobnych sekretów? A może powstrzymywała ją nienaganna moralność? Daleki złudzeniom pozostawał więc wierny ledwie talii kart, nawet jeśli w majestatycznej figurze tkwiła dwuznaczna zalotność. Cała zaczęła zresztą krzyczeć echem pociągającej atrakcyjności, nie dość jednak głośnym, by na nowo obudzić zmysły. Zaczepnie podpytała jeszcze o wymagania, oczekując chyba niestosownego wyznania. Zdobył się na nie, ale dopiero po dłużącej się w napięciu chwili, może dlatego, że na powrót przyszło rozmawiać im po norwesku. Tutejsi nie znali chyba tajników tej obcej mowy?
― Oczekiwania mam spore. Nie wiem tylko, czy mogłabyś im sprostać ― skwitował, włączywszy do tego nieobyczajny, cwaniacki uśmiech. Aluzja była klarowna, pozbawiona minionej zajadliwości, skąpana raczej w mrzonkach domysłów i wątpliwości. Dawno temu przekroczyli już granice dobrego smaku, tym razem czynił to jednak w innym geście. Nieskrywanego podziwu i bezpruderyjnej intencji.
― Jesteś jednak świadoma własnej straty. Słusznie ― ocenił, bo tamta szkoda miała w sobie emfatyczną przesadę, skwitowaną nienaturalnym westchnięciem. Zupełnie jakby nad wyraz dobrze rozumiała, że grandilokwentne pozowanie było zaledwie oszustwem. Kłamstwem, którym tuczyła instynkty, bo pannom jej klasy nie godzi się sądzić inaczej. Ewentualne potknięcie, a raczej uległość tejże pasji, wiązało się z nieprzyjemnym bólem wytknięcia, oceny, czasem nawet odrzucenia. Więzione w ciasnej klatce konwenansu nie czyniły kroku naprzód, o ile nie okazało się to posunięciem intratnym. Niepisane zasady salonów były jednak elastyczne ― na tyle, że zbiorowa dyskrecja nie zdradzała grzesznych tajemnic. Miała szansę zaznać kiedykolwiek czaru podobnych sekretów? A może powstrzymywała ją nienaganna moralność? Daleki złudzeniom pozostawał więc wierny ledwie talii kart, nawet jeśli w majestatycznej figurze tkwiła dwuznaczna zalotność. Cała zaczęła zresztą krzyczeć echem pociągającej atrakcyjności, nie dość jednak głośnym, by na nowo obudzić zmysły. Zaczepnie podpytała jeszcze o wymagania, oczekując chyba niestosownego wyznania. Zdobył się na nie, ale dopiero po dłużącej się w napięciu chwili, może dlatego, że na powrót przyszło rozmawiać im po norwesku. Tutejsi nie znali chyba tajników tej obcej mowy?
― Oczekiwania mam spore. Nie wiem tylko, czy mogłabyś im sprostać ― skwitował, włączywszy do tego nieobyczajny, cwaniacki uśmiech. Aluzja była klarowna, pozbawiona minionej zajadliwości, skąpana raczej w mrzonkach domysłów i wątpliwości. Dawno temu przekroczyli już granice dobrego smaku, tym razem czynił to jednak w innym geście. Nieskrywanego podziwu i bezpruderyjnej intencji.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na co liczył, gdy skąpany łuną wiktorii, dosięgną tegoż dnia absolutnego szczytu niesionej na barkach odpowiedzialności za rysujące się na jej twarzy emocje? Choć ulegały spowolnionemu tępieniu, nadal wżynały się w odłamki skóry, kalecząc jednolitą strukturę, nadając sercu nerwowego biegu pośród wieńca naczyń. Ale ta obecność - przegrana z nim, właśnie z nim - niosła dwojaką przyjemność, niemalże mataforyczne opadnięcie na kolana i ciche błaganie o ulgę. Wspinała się na maksimum samokontroli, zdobiąc ciało drobnymi igłami wyciągniętego z talii asa. Urok nie miał dostatecznej siły przebicia nad roznoszoną łuną gniewu, ale łagodnie osiadł a ona - niepotrafiąca jeszcze w pełni go kontrolować - trwała w tej batalii temperamentów nieświadoma wzbudzonej w mężczyźnie łagodności przyjemności. Jeszcze.
Krtań powoli pomknęła wzdłuż szyi, chandra opuściła wątłe ramiona obleczone ciężarem przegranej, gdy ledwie ciepło jego spojrzenia obległo je w czymś na kształt złaknienia. Napawała się tymże widokiem, uczyła egzystować pośród spojrzeń, które nie niosły dramaturgii nastoletnich lat; niosły bowiem potęgę mimo przegranej, górowanie mimo pierwotnego upadku. Utraciwszy przed laty kontrolę nad własnym życiem, teraz dążyła do niej wprost karkołomnie i w takich momentach jak ten, który wpalał w niej poczucie ostatecznej wygranej, do głosu dochodziły dawniej skrywane pragnienia. By patrzył, by podziwiał, gdy wstała łagodnie od stołu, przesuwając palcami pianistki karty ze swojej strony stołu na środek. Łamiąc wszelkie zasady, podniosła swoją szklankę i upiwszy ostatni, łagodny łyk, odstawiła szkło z głuchym dźwiękiem zwieńczenia ostatniej już batalii. Nadal milczała, gdy palce otoczyły łagodne zarysowanie góry szklanki; milczała, gdy nachyliła się delikatnie nad stolikiem, zgarniając z leżącego stosu zagłady jedną, perliście błyszczącą kartę. As zakotwiczył się pomiędzy palcem wskazującym a środkowym lewej dłoni, ledwie lekkim ruchem ukazując swoją wartość przed mężczyzną.
― Zapłacę. Zastanów się ― o mnie ― o co chcesz walczyć następnym razem. ― Dodała półszeptem, cichym pomrukiem potęgując wrażenie rozbawienia, które w ostatnich sekundach zagościło pośród uśmiechu pełnych warg. As spoczął płynnym ruchem na górze jego szklanki, szmaragd tęczówek rozkruszył ostatnią barierę budowanej niegdyś estymy, przekształcając w kotłujące w głębi chłodu napięcie. To samo, które miał czuć, gdy odeszła. To samo, które pragnęła czuć, gdy skrycie liczyła na odprowadzenie wzrokiem znikającej z granic zmysłów sylwetki, która wraz z opuszczeniem drzwi w towarzystwie jej służki, opadła ciężkim piętnem napiętego podbrzusza w daleko idące fantazje. Suchość gardła nie potrafiła zahamować ciężkiego oddechu, a gdy jej pracownica udała się do baru z zapłatą, ciało arystokratki spoczęło oparte o marmurowy parapet niosący za sobą ostatnie prześwity tej nocy. Subtelnie rozmazana szminka, ledwie zauważalna dla kogoś mniej uważnego niż ona; zapach lekkich perfum, którym otuliła się w ostatnim geście desperacji, gdy ledwie kilka pryśnięć roztworu miało złagodzić piekące uczucie wstydu, panoszące się po roznegliżowanym dekolcie. Zamrugała ostatni raz; ostatni raz przełknęła w duchu własną, rozszalałą panikę błagającą o ucieczkę. Ostatni raz tego wieczora podążała pewna, bo gdy suknia miała opaść łagodnie na mahoniową podłogę, indyjski róż policzków przywodził na myśl ostatnie chwile łagodnej przyjemności, jednocześnie czyniąc je pierwszymi.
Myśl o mnie.
zt x2
Krtań powoli pomknęła wzdłuż szyi, chandra opuściła wątłe ramiona obleczone ciężarem przegranej, gdy ledwie ciepło jego spojrzenia obległo je w czymś na kształt złaknienia. Napawała się tymże widokiem, uczyła egzystować pośród spojrzeń, które nie niosły dramaturgii nastoletnich lat; niosły bowiem potęgę mimo przegranej, górowanie mimo pierwotnego upadku. Utraciwszy przed laty kontrolę nad własnym życiem, teraz dążyła do niej wprost karkołomnie i w takich momentach jak ten, który wpalał w niej poczucie ostatecznej wygranej, do głosu dochodziły dawniej skrywane pragnienia. By patrzył, by podziwiał, gdy wstała łagodnie od stołu, przesuwając palcami pianistki karty ze swojej strony stołu na środek. Łamiąc wszelkie zasady, podniosła swoją szklankę i upiwszy ostatni, łagodny łyk, odstawiła szkło z głuchym dźwiękiem zwieńczenia ostatniej już batalii. Nadal milczała, gdy palce otoczyły łagodne zarysowanie góry szklanki; milczała, gdy nachyliła się delikatnie nad stolikiem, zgarniając z leżącego stosu zagłady jedną, perliście błyszczącą kartę. As zakotwiczył się pomiędzy palcem wskazującym a środkowym lewej dłoni, ledwie lekkim ruchem ukazując swoją wartość przed mężczyzną.
― Zapłacę. Zastanów się ― o mnie ― o co chcesz walczyć następnym razem. ― Dodała półszeptem, cichym pomrukiem potęgując wrażenie rozbawienia, które w ostatnich sekundach zagościło pośród uśmiechu pełnych warg. As spoczął płynnym ruchem na górze jego szklanki, szmaragd tęczówek rozkruszył ostatnią barierę budowanej niegdyś estymy, przekształcając w kotłujące w głębi chłodu napięcie. To samo, które miał czuć, gdy odeszła. To samo, które pragnęła czuć, gdy skrycie liczyła na odprowadzenie wzrokiem znikającej z granic zmysłów sylwetki, która wraz z opuszczeniem drzwi w towarzystwie jej służki, opadła ciężkim piętnem napiętego podbrzusza w daleko idące fantazje. Suchość gardła nie potrafiła zahamować ciężkiego oddechu, a gdy jej pracownica udała się do baru z zapłatą, ciało arystokratki spoczęło oparte o marmurowy parapet niosący za sobą ostatnie prześwity tej nocy. Subtelnie rozmazana szminka, ledwie zauważalna dla kogoś mniej uważnego niż ona; zapach lekkich perfum, którym otuliła się w ostatnim geście desperacji, gdy ledwie kilka pryśnięć roztworu miało złagodzić piekące uczucie wstydu, panoszące się po roznegliżowanym dekolcie. Zamrugała ostatni raz; ostatni raz przełknęła w duchu własną, rozszalałą panikę błagającą o ucieczkę. Ostatni raz tego wieczora podążała pewna, bo gdy suknia miała opaść łagodnie na mahoniową podłogę, indyjski róż policzków przywodził na myśl ostatnie chwile łagodnej przyjemności, jednocześnie czyniąc je pierwszymi.
Myśl o mnie.
zt x2
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Bar [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź