Bar [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar za lustrem
Okrągły, szlifowany bar z ciemnego drewna oddzielony jest od sali restauracyjnej ciężkimi kolumnami. Częstsi klienci mogą zauważyć, że za każdym razem obsługuje ich brodaty barman o ciepłym spokojnym uśmiechu - nazywa się Ben. Przynajmniej tak się przedstawia i na to wskazuje imienna plakietka wisząca dumnie u jego piersi. Zdawałoby się, że obsługuje bar codziennie, o każdej porze dnia i nocy, stąd przypuszczenia, że to dobrze opłacani rzadko zabierający głos bliźniacy. Prawdę znają jedynie również milczący pracownicy lokalu oraz szefostwo.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Minęły lata, odkąd Michael był samotny. Po utracie żony nie nawiązywał żadnych bliższych relacji z kobietami i nie patrzył na nie inaczej, jako na znajome czy partnerki do rozmowy. Także teraz postrzegał tę sytuację po prostu jako zwyczajną rozmową z intrygującą, atrakcyjną nieznajomą, choć nie mógł chociaż przelotnie nie zbłądzić wzrokiem na jej smukłą sylwetkę i dopasowaną suknię, która lekko rozsunęła się, gdy ta usiadła i założyła nogę na nogę, odsłaniając fragment bladej skóry i pończoch. Oczywiście starał się nie dawać tego po sobie poznać; może jedynie leciutkie drżenie ręki, gdy sięgał po swój drink, dostarczony chwilę temu do ich stolika, zdradzał, że był zmieszany i ganił się w duchu za to, że w ogóle ośmielił się przyglądać. Kiedy jednak wyciągnął dłoń, by zacisnąć ją lekko na nóżce wysmukłego kieliszka i unieść go do ust, kobieta mogła zauważyć dwie obrączki: jedną z czerwonym kamieniem, pochodzącą ze spotkania Zakonu Feniksa, o czym nikt poza nim i innymi współzakonnikami nie wiedział, oraz drugą prostą, ślubną, którą nosił nawet dziesięć lat po śmierci Annabeth. Właściwie to nawet nie myślał o tym, czy zachowanie kobiety jest celowe, czy nie, ale czuł się nieco skrępowany, przynajmniej na początku. Później wolał skupić się na drinku, albo na twarzy kobiety, która przedstawiła się jako Miu.
- W takim razie miło mi poznać – rzekł, puszczając na moment kieliszek i podając jej dłoń. Dopiero po chwili znowu upił łyk trunku i zamyślił się na moment. – Zajmuję się zaklęciami, a od kilku lat także nauczam ich w Hogwarcie. Czasem jednak tak jak każdy potrzebuję oderwać się od zawodowych obowiązków i spędzić czas w inny sposób. – Nawet jeśli tym innym sposobem było błądzenie po mieście i raczenie się trunkami w restauracji nie należącej do najtańszych, wraz z nieznajomą kobietą, która sama tak umiejętnie skusiła go, by pozostał na dłużej. – Zgaduję, że i dla ciebie ta rozmowa jest chwilą przerwy od pracy i codziennych obowiązków? – Gdy przyznała, że tu pracuje, uznał, że może rzeczywiście zajmowała się obsługą klientów. Choć oczywiście w innym, bardziej prozaicznym sensie, niż wyglądało to w rzeczywistości, bo nadal nie domyślał się jej prawdziwego zajęcia i miał nadzieję, że nie będzie mieć kłopotów ze strony pracodawcy, za to że z nim rozmawia i pije drinki zamiast wypełniać swoje zadania.
- W takim razie miło mi poznać – rzekł, puszczając na moment kieliszek i podając jej dłoń. Dopiero po chwili znowu upił łyk trunku i zamyślił się na moment. – Zajmuję się zaklęciami, a od kilku lat także nauczam ich w Hogwarcie. Czasem jednak tak jak każdy potrzebuję oderwać się od zawodowych obowiązków i spędzić czas w inny sposób. – Nawet jeśli tym innym sposobem było błądzenie po mieście i raczenie się trunkami w restauracji nie należącej do najtańszych, wraz z nieznajomą kobietą, która sama tak umiejętnie skusiła go, by pozostał na dłużej. – Zgaduję, że i dla ciebie ta rozmowa jest chwilą przerwy od pracy i codziennych obowiązków? – Gdy przyznała, że tu pracuje, uznał, że może rzeczywiście zajmowała się obsługą klientów. Choć oczywiście w innym, bardziej prozaicznym sensie, niż wyglądało to w rzeczywistości, bo nadal nie domyślał się jej prawdziwego zajęcia i miał nadzieję, że nie będzie mieć kłopotów ze strony pracodawcy, za to że z nim rozmawia i pije drinki zamiast wypełniać swoje zadania.
Złoty błysk obrączki, honorowo zdobiącej serdeczny palec męskiej dłoni, nie stanowił dla Deirdre - ani zapewne dla żadnej innej wspaniałej pracownicy Wenus - sygnału ostrzegawczego. Ot, kawałek drogiego metalu, oznaczający jedynie, że oznaczony nim mężczyzna znajduje się na uwięzi, spełniając obowiązki wobec rodziny, płodząc dziedzica fortuny i męcząc się ze swoją połowicą w codziennym życiu. Właściwie fakt posiadania żony uznawany był za zaletę, ułatwiając klasyfikację nieznajomych jako statecznych, dojrzałych kochanków, znających się na rzeczy i konkretnie znających swoje najbardziej ukryte pragnienia. Częściej też obsypywali prostytutki prezentami, szybciej ulegając ich urokowi nowości - w porównaniu z nawet najpiękniejszą z kobiet, jakie nosiły ich nazwisko, dziewczęta Wenus wypadały oszałamiająco lepiej, posiadając największy dar, dar niecodzienności. Wzmacniany w przypadku Miu o egzotyczną urodę i maniery rodem z japońskich salonów arystokracji...o których mogła jedynie czytać w wybrakowanych książkach, i tak tłumacząc tamtejsze zwyczaje na wulgarny, dziwkarski język. Mężczyźni płacili jej za kłamstwa, także te dotyczące jej pochodzenia, nie czuła więc ani grama wstydu - nie pamiętała, kiedy ostatnio jej policzki spąsowiały poprzez naturalne zażenowanie czy też wyrzuty sumienia - gdy próbowała omotać sobie Michela wokół smukłego palca: a w domyśle, wokół swoich równie smukłych ud.
Uścisnęła jego dłoń z delikatną siłą, nie puszczając jej jednak od razu. Przedłużony kontakt fizyczny skwitowała lekkim, radosnym uśmiechem, wygodniej rozsiadając się na krześle.
- Uczysz w Hogwarcie? - spytała a jej oczy rozbłysły prawdziwym zainteresowaniem. Powoli sięgnęła po drinka, obrysowując brzeg szklanki palcem, przypadkowo, nonszalancko, bez nachalnego flirciarstwa. - Profesorowie zawsze mi się podobali - wyznała szeptem, nie odrywając spojrzenia od jego jasnych, szczerych oczu. Była pewna, że jest doskonałym nauczycielem. I była pewna, że czas słodziutkiej gry wstępnej minął. - Tak...to przyjemna przerwa w pracy. Która może potrwać trochę dłużej - powiedziała powoli, a podczas wypowiadania tych uprzejmości jej wolna dłoń pieszczotliwie przesunęła się z ramienia nowego przyjaciela na jego udo. Znacząco. Sugestywnie. - Na pewno zasługujesz na chwilę przyjemności, Michaelu, zanim wrócisz do swoich obowiązków - dokończyła obiecującym szeptem a jej paznokcie zahaczyły o skórzany pasek jego stopni. Po kilku sekundach wyprostowała się jednak i wróciła do prawie przyzwoitej - gdyby nie rozchylone wcięcie sukni i wyzywający dekolt - pozycji, patrząc na niego z uprzejmym wyczekiwaniem.
Uścisnęła jego dłoń z delikatną siłą, nie puszczając jej jednak od razu. Przedłużony kontakt fizyczny skwitowała lekkim, radosnym uśmiechem, wygodniej rozsiadając się na krześle.
- Uczysz w Hogwarcie? - spytała a jej oczy rozbłysły prawdziwym zainteresowaniem. Powoli sięgnęła po drinka, obrysowując brzeg szklanki palcem, przypadkowo, nonszalancko, bez nachalnego flirciarstwa. - Profesorowie zawsze mi się podobali - wyznała szeptem, nie odrywając spojrzenia od jego jasnych, szczerych oczu. Była pewna, że jest doskonałym nauczycielem. I była pewna, że czas słodziutkiej gry wstępnej minął. - Tak...to przyjemna przerwa w pracy. Która może potrwać trochę dłużej - powiedziała powoli, a podczas wypowiadania tych uprzejmości jej wolna dłoń pieszczotliwie przesunęła się z ramienia nowego przyjaciela na jego udo. Znacząco. Sugestywnie. - Na pewno zasługujesz na chwilę przyjemności, Michaelu, zanim wrócisz do swoich obowiązków - dokończyła obiecującym szeptem a jej paznokcie zahaczyły o skórzany pasek jego stopni. Po kilku sekundach wyprostowała się jednak i wróciła do prawie przyzwoitej - gdyby nie rozchylone wcięcie sukni i wyzywający dekolt - pozycji, patrząc na niego z uprzejmym wyczekiwaniem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Michael już od dawna był sam, ale mimo to nadal nosił starą ślubną obrączkę i nie przeszkadzało mu, jeśli nieznajome kobiety myślały, że nadal był żonaty. Zazwyczaj rozmowy i tak rzadko dochodziły do etapu, kiedy przyznawał się, że tak naprawdę był wdowcem. Także teraz nie kwapił się, by to przyznać, choć widział, że spojrzenie kobiety zatrzymało się na jego dłoni w momencie, kiedy sięgał po swój kieliszek.
Udawał, że nie zwrócił na to uwagi i spokojnie napił się, po czym odstawił trunek na blat.
- Od kilku lat, ale polubiłem tę pracę – przytaknął, po czym uniósł brwi, zdziwiony, gdyż nie uważał się za w żaden sposób pociągającego, nawet nie starał się taki być. Wiedział również, że spora część profesorów nie należy do najmłodszych, choć oczywiście słyszał o przypadkach uczennic wzdychających do swoich nauczycieli. – Och, naprawdę? – zapytał, jednak kiedy kobieta nagle położyła dłoń na jego udzie, poruszył się i delikatnie ją z niego zdjął, jednocześnie czując rozchodzące się po skórze dreszcze. Był to zdecydowanie zbyt poufały kontakt jak na rozmowę dwójki nieznajomych, ale przez ułamek sekundy poczuł coś dziwnego, coś, o czym przez ostatnie lata wydawał się niemal zapomnieć, o czym chciał zapomnieć.
Nie chciał jednak tego czuć, nie w takich okolicznościach, nie w takim momencie, więc poruszył się lekko, mimowolnie zwiększając dystans między sobą i kobietą, nie chcąc dać po sobie poznać speszenia.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł, tym bardziej, że przecież tak naprawdę w ogóle się nie znamy – powiedział cicho.
Nie chciał w żaden sposób jej urazić, a jedynie postawić odpowiednie granice, spróbować skierować rozmowę na poprzedni tor. Naprawdę wolałby wrócić do spokojnej rozmowy sprzed chwili, bez dwuznacznych gestów i propozycji, które wpędzały go w pełne niezręczności zakłopotanie, a nie lubił czuć się zakłopotany i zagubiony. Lubił czuć, że kontroluje swoje emocje, wolał skupiać się na konkretach, na swoich obowiązkach, bo dzięki nim przed laty udało mu się wyjść w dołka i na nowo odnaleźć w życiu pozbawionym osoby, którą kochał i z którą pragnął się zestarzeć. Nie uważał się też za mięczaka, wierzył, że w jego rzeczowości oraz oddaniu swojej pracy, pasji i wychowywaniu jedynego dziecka tkwi jego siła.
Udawał, że nie zwrócił na to uwagi i spokojnie napił się, po czym odstawił trunek na blat.
- Od kilku lat, ale polubiłem tę pracę – przytaknął, po czym uniósł brwi, zdziwiony, gdyż nie uważał się za w żaden sposób pociągającego, nawet nie starał się taki być. Wiedział również, że spora część profesorów nie należy do najmłodszych, choć oczywiście słyszał o przypadkach uczennic wzdychających do swoich nauczycieli. – Och, naprawdę? – zapytał, jednak kiedy kobieta nagle położyła dłoń na jego udzie, poruszył się i delikatnie ją z niego zdjął, jednocześnie czując rozchodzące się po skórze dreszcze. Był to zdecydowanie zbyt poufały kontakt jak na rozmowę dwójki nieznajomych, ale przez ułamek sekundy poczuł coś dziwnego, coś, o czym przez ostatnie lata wydawał się niemal zapomnieć, o czym chciał zapomnieć.
Nie chciał jednak tego czuć, nie w takich okolicznościach, nie w takim momencie, więc poruszył się lekko, mimowolnie zwiększając dystans między sobą i kobietą, nie chcąc dać po sobie poznać speszenia.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł, tym bardziej, że przecież tak naprawdę w ogóle się nie znamy – powiedział cicho.
Nie chciał w żaden sposób jej urazić, a jedynie postawić odpowiednie granice, spróbować skierować rozmowę na poprzedni tor. Naprawdę wolałby wrócić do spokojnej rozmowy sprzed chwili, bez dwuznacznych gestów i propozycji, które wpędzały go w pełne niezręczności zakłopotanie, a nie lubił czuć się zakłopotany i zagubiony. Lubił czuć, że kontroluje swoje emocje, wolał skupiać się na konkretach, na swoich obowiązkach, bo dzięki nim przed laty udało mu się wyjść w dołka i na nowo odnaleźć w życiu pozbawionym osoby, którą kochał i z którą pragnął się zestarzeć. Nie uważał się też za mięczaka, wierzył, że w jego rzeczowości oraz oddaniu swojej pracy, pasji i wychowywaniu jedynego dziecka tkwi jego siła.
Nieporadność i zaskakująca niewinność mężczyzny sprawiała, że z przeciętnego klienta Michael stawał się naprawdę dobrą rozrywką. Kimś nowym, niecodziennym, zupełnie odstającym od całej gwardii wyrafinowanych, dominujących szlachciców, domagających się natychmiastowego spełnienia ich najbardziej zadziwiających próśb. Co prawda urok osobisty, który emanował od bruneta łagodną aurą ciepła, zupełnie nie wpisywał się w standardy Deirdre, ale była przecież profesjonalistką. Potrafiącą zaspokoić zarówno szalonego fetyszystę jak i spokojnego nauczyciela w Hogwarcie, sądząc po obrączce żonatego i nieco styranego życiem. Nudnym życiem, skoro w ten zimny dzień szukał jakiegoś przybytku mądrości a nie gorących ramion kochanki. Może powinna poddać w wątpliwość swoją urodę, której Michael nieśmiało mówił nie, ale Miu była zbyt pewna siebie, by zamartwiać się podobnymi, nieracjonalnymi wizjami. Ewentualny problem tkwił nie w niej a w godnym, honorowym - niemożliwe, sądziła, że takie osoby dawno wymarły - mężczyźnie, nieco zakłopotanym nagłą bliskością.
Jego reakcja - a właściwie brak takowej - nie speszyła ją jednak wcale. Dalej nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia, pochylając się ku brunetowi tak, że dokładnie mógł widzieć koronkowy brzeg wyzywającego, półprzeźroczystego biustonosza, wychylającego się zza dekoltu sukni.
- Naprawdę. Wiedza i doświadczenie są niesamowicie seksowne - odparła bez skrępowania, przeciągle, pomimo odsunięcia jej dłoni nie wyglądając na niezadowoloną. Profesjonalizm w każdym calu atrakcyjnego ciała, którego Michael się...obawiał? Powinna się wzruszyć jego honorem i moralnymi zasadami, ale zamiast tego powoli przesunęła dłonią po jego włosach i zarośniętym policzku, przez chwilę zatrzymując palce na szyi, pulsującej przyśpieszonym rytmem serca.
- Zawsze możemy się dokładniej poznać. Nie pożałujesz, uwierz mi - wyszeptała a jej pełne usta ułożyły się w obiecującym uśmiechu. - Chciałabym wiedzieć jak smakujesz - dodała właściwie bezgłośnie, wiedząc jednak, że mężczyzna doskonale usłyszy każde słowo, artykułowane przez wyraźnie pomalowane wargi. Chciała wzbudzić w nim namiętność, chciała, by odważył się sięgnąć po to, co wyraźnie stanowiło pewien owoc zakazany - wina ukochanej żony czy profesorskich morali, ograniczających mu dostęp do wdzięcznych uczennic ostatnich klas, pochylających się nad jego biurkiem w Hogwarcie? - i...chciała przyjemnego, czułego zarobku. Wątpiła, by brunet okazał się podłym sadystą bądź lubował się w bolesnej rozkoszy, gwarantującej Miu bolące nazajutrz mięśnie. O wiele chętniej przyjęłaby w swoim prywatnym pokoju nieco nieśmiałego nauczyciela niż kolejnego nudnego, grubego szlachcica, postanawiającego zabawić się z nią jak z rasowym pieskiem, sprowadzonym z zagranicy.
Jego reakcja - a właściwie brak takowej - nie speszyła ją jednak wcale. Dalej nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia, pochylając się ku brunetowi tak, że dokładnie mógł widzieć koronkowy brzeg wyzywającego, półprzeźroczystego biustonosza, wychylającego się zza dekoltu sukni.
- Naprawdę. Wiedza i doświadczenie są niesamowicie seksowne - odparła bez skrępowania, przeciągle, pomimo odsunięcia jej dłoni nie wyglądając na niezadowoloną. Profesjonalizm w każdym calu atrakcyjnego ciała, którego Michael się...obawiał? Powinna się wzruszyć jego honorem i moralnymi zasadami, ale zamiast tego powoli przesunęła dłonią po jego włosach i zarośniętym policzku, przez chwilę zatrzymując palce na szyi, pulsującej przyśpieszonym rytmem serca.
- Zawsze możemy się dokładniej poznać. Nie pożałujesz, uwierz mi - wyszeptała a jej pełne usta ułożyły się w obiecującym uśmiechu. - Chciałabym wiedzieć jak smakujesz - dodała właściwie bezgłośnie, wiedząc jednak, że mężczyzna doskonale usłyszy każde słowo, artykułowane przez wyraźnie pomalowane wargi. Chciała wzbudzić w nim namiętność, chciała, by odważył się sięgnąć po to, co wyraźnie stanowiło pewien owoc zakazany - wina ukochanej żony czy profesorskich morali, ograniczających mu dostęp do wdzięcznych uczennic ostatnich klas, pochylających się nad jego biurkiem w Hogwarcie? - i...chciała przyjemnego, czułego zarobku. Wątpiła, by brunet okazał się podłym sadystą bądź lubował się w bolesnej rozkoszy, gwarantującej Miu bolące nazajutrz mięśnie. O wiele chętniej przyjęłaby w swoim prywatnym pokoju nieco nieśmiałego nauczyciela niż kolejnego nudnego, grubego szlachcica, postanawiającego zabawić się z nią jak z rasowym pieskiem, sprowadzonym z zagranicy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Rzeczywiście, Michael mógł uchodzić za specyficznego mężczyznę. W końcu niewielu decydowało się wieść przez dziesięć lat niemal mnisi żywot, opłakując przedwcześnie zmarłą małżonkę i poświęcając całą swoją uwagę ukochanej córce oraz pracy. Przez te lata zręcznie dusił w sobie pożądanie na widok atrakcyjnych kobiet czy dziewcząt (a i w Hogwarcie takich nie brakowało, jednak zasady nie pozwoliłyby mu zaangażować się w nieodpowiednią znajomość z uczennicą), nie angażował się w znajomości wykraczające poza ramy koleżeństwa czy przyjaźni. Lecz przecież tak nie musiało pozostać już na zawsze.
Ale nie zmieniało to faktu, że teraz w pewnym sensie miotał się, rozdarty sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony poczucie moralności i tęsknota za przeszłością, z drugiej ciekawość i pragnienie nowych doświadczeń, których, mimo wiedzenia nudnego (dla niektórych) życia wcale nie był pozbawiony. Rozmowa z tą kobietą o nietuzinkowej urodzie z pewnością była czymś nowym w pracowitym życiu hogwarckiego nauczyciela, który z biegiem czasu coraz bardziej popadał w rutynę.
Żeby zatuszować swoje zawahanie, upił porządny łyk trunku. Prawie całe naczynie było już opróżnione. Jego oczy spoczęły przez moment na wyzywającym dekolcie młodej kobiety. Potrafiła prowokować, musiał jej to przyznać. Ani trochę nie przypominała skromnej i nieśmiałej Annabeth, w przypadku której to on musiał się starać o jej względy i zasłużyć na jej uczucia. Annabeth była krucha i wrażliwa niczym porcelanowa lalka, i jak ona została z łatwością strzaskana przez przewrotny los. Zbyt szybko. O wiele lat za szybko.
- Cóż, to wspaniałe, że w tych czasach ktoś nadal docenia wagę wiedzy i doświadczenia. Mogłoby się wydawać, że te istotne cechy w oczach niektórych powoli odchodzą do lamusa – powiedział cicho, czując drobną dłoń przesuwającą się po jego lekko zmierzwionych włosach i policzku pokrytym cieniem zarostu, którego zapomniał należycie ogolić. Tym razem jej nie odsunął, zamiast tego w zamyśleniu spojrzał prosto w lekko skośne oczy swojej rozmówczyni, która wciąż, świadomie lub nie, prowokowała go i drobnymi, ale znaczącymi gestami próbowała obudzić coś, co pogrzebał dawno temu razem ze swoją ukochaną. Może jednak to coś nie było w nim zupełnie martwe i zimne, a może to tylko wpływ alkoholu w połączeniu z dodatkowymi wrażeniami tak na niego podziałał?
- Jesteś... naprawdę atrakcyjną kobietą. Z pewnością wiesz, jak zainteresować sobą mężczyzn – powiedział cicho po dosyć długiej chwili milczenia. – Nawet takich podstarzałych i nudnych miłośników wiedzy jak ja. – Zakończył nieco kulawo, dopiero teraz lekko kładąc dłoń na jej ręce, by po chwili ją cofnąć i niedbale przeczesać potargane włosy. Powinien teraz wstać, powinien jak najszybciej stąd wyjść i uciec przed pokusą, jednak mimo to wciąż tkwił w miejscu, czując, jak szybko biło jego serce, jak znużone rutyną ciało wbrew zdrowemu rozsądkowi i zasadom czekało na przeżycie czegoś nowego, zakazanego. Pewne było również, że potrzebował jakiejś odskoczni, czegoś, co pozwoliłoby nie myśleć o ostatnich troskach: strachu o córkę, nieprzyjemnych początków Zakonu Feniksa, do którego od niedawna przynależał, napiętej atmosfery w Hogwarcie, gdzie jego przełożonym był jeden z najbardziej niepokojących czarodziejów tych czasów.
Ale po długiej chwili w końcu się poddał i ledwie zauważalnie skinął głową, nie myśląc jeszcze o czekającym go później kacu moralnym.
Ale nie zmieniało to faktu, że teraz w pewnym sensie miotał się, rozdarty sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony poczucie moralności i tęsknota za przeszłością, z drugiej ciekawość i pragnienie nowych doświadczeń, których, mimo wiedzenia nudnego (dla niektórych) życia wcale nie był pozbawiony. Rozmowa z tą kobietą o nietuzinkowej urodzie z pewnością była czymś nowym w pracowitym życiu hogwarckiego nauczyciela, który z biegiem czasu coraz bardziej popadał w rutynę.
Żeby zatuszować swoje zawahanie, upił porządny łyk trunku. Prawie całe naczynie było już opróżnione. Jego oczy spoczęły przez moment na wyzywającym dekolcie młodej kobiety. Potrafiła prowokować, musiał jej to przyznać. Ani trochę nie przypominała skromnej i nieśmiałej Annabeth, w przypadku której to on musiał się starać o jej względy i zasłużyć na jej uczucia. Annabeth była krucha i wrażliwa niczym porcelanowa lalka, i jak ona została z łatwością strzaskana przez przewrotny los. Zbyt szybko. O wiele lat za szybko.
- Cóż, to wspaniałe, że w tych czasach ktoś nadal docenia wagę wiedzy i doświadczenia. Mogłoby się wydawać, że te istotne cechy w oczach niektórych powoli odchodzą do lamusa – powiedział cicho, czując drobną dłoń przesuwającą się po jego lekko zmierzwionych włosach i policzku pokrytym cieniem zarostu, którego zapomniał należycie ogolić. Tym razem jej nie odsunął, zamiast tego w zamyśleniu spojrzał prosto w lekko skośne oczy swojej rozmówczyni, która wciąż, świadomie lub nie, prowokowała go i drobnymi, ale znaczącymi gestami próbowała obudzić coś, co pogrzebał dawno temu razem ze swoją ukochaną. Może jednak to coś nie było w nim zupełnie martwe i zimne, a może to tylko wpływ alkoholu w połączeniu z dodatkowymi wrażeniami tak na niego podziałał?
- Jesteś... naprawdę atrakcyjną kobietą. Z pewnością wiesz, jak zainteresować sobą mężczyzn – powiedział cicho po dosyć długiej chwili milczenia. – Nawet takich podstarzałych i nudnych miłośników wiedzy jak ja. – Zakończył nieco kulawo, dopiero teraz lekko kładąc dłoń na jej ręce, by po chwili ją cofnąć i niedbale przeczesać potargane włosy. Powinien teraz wstać, powinien jak najszybciej stąd wyjść i uciec przed pokusą, jednak mimo to wciąż tkwił w miejscu, czując, jak szybko biło jego serce, jak znużone rutyną ciało wbrew zdrowemu rozsądkowi i zasadom czekało na przeżycie czegoś nowego, zakazanego. Pewne było również, że potrzebował jakiejś odskoczni, czegoś, co pozwoliłoby nie myśleć o ostatnich troskach: strachu o córkę, nieprzyjemnych początków Zakonu Feniksa, do którego od niedawna przynależał, napiętej atmosfery w Hogwarcie, gdzie jego przełożonym był jeden z najbardziej niepokojących czarodziejów tych czasów.
Ale po długiej chwili w końcu się poddał i ledwie zauważalnie skinął głową, nie myśląc jeszcze o czekającym go później kacu moralnym.
Wiedziała, że ulegnie, wiedziała, że się podda - był przecież tylko (aż?) mężczyzną, mającym swoje potrzeby, niezależnie od statusu materialnego, pochodzenia (nad tym wolała się zbytnio nie zastanawiać) czy relacji, w jakiej utkwił wieki temu z powodu rutyny. Oceniała go mylnie, uznając go za znudzonego męża, szukającego wymówki do odnalezienia rozkoszy w ramionach innej, ale niezbyt zaprzątała sobie głową dociekaniem szczegółów. Liczył się tylko zarobek, pozwalający jej zapewnić drogie leczenie ojca i roztoczenie opieki nad młodszym rodzeństwem. Zachowywała profesjonalizm, powoli roztaczając wokół nieco coraz szczelniejszą sieć zmysłowości, mającą opleść go dokładnie, tak, by nie mógł odmówić. Ani swoim pragnieniom ani słodkiej Miu, pochylającej się dalej w jego stronę tak, jakby był najbardziej interesującym mężczyzną na świecie.
Poniekąd tak było; profesjonalne usługi w Wenus gwarantowały szaloną satysfakcję, długo rozłożoną w czasie i pełną subtelnych drobnostek, świadczących o zaawansowaniu w sztuce ars amandi. Nie była to mechaniczna transakcja ani tym bardziej prymitywny, zwierzęcy stosunek. Sekret tkwił w niewidocznej aurze, w napięciu budowanym pomiędzy ciałem a umysłem, w prowadzeniu wyrafinowanej gry. Bywała ona szybka i ostra, bywała też taka jak teraz: rozłożona w czasie, delikatna, subtelna nawet jak na łagodne standardy chińskiej piękności.
Wysłuchała jego odpowiedzi z uśmiechem i dopiero, gdy skinął głową - czyżby zauważyła leciutki rumieniec, zalewający odsłoniętą szyję, tuż nad kołnierzykiem szaty? - w jej oczach błysnęło już oczywiste pragnienie spełnienia. Satysfakcji...z udanej wymiany handlowej. Przyjemność za galeony, ukojenie pragnień za ukojenie głodu. Obydwoje wyjdą z Wenus za dwie godziny zadowoleni. Była tego pewna, tak jak pewna była swoich ruchów, gdy dopijała powoli drinka a następnie wstawała z krzesła dbając o to, by rozcięcie sukni ukazało jak najwięcej bladej skóry uda. Zapowiedź przyjemności część pierwsza, kusząca ale jeszcze chwiejąca się na granicy moralności, jaka miała rozbić się w proch już za chwilę, gdy poprowadzi go korytarzem w kierunku portretu Wenus.
Stanęła za jego krzesłem, przelotnie przesuwając dłońmi po spiętym karku a następnie zgrabnie ujęła jego dłoń, posyłając mu wieloznaczny uśmiech. Zachęcający. Uspokajający. Kuszący. Zapowiadający rozkosz, której przecież pragnął. Nie opierał się, gdy lekko pociągnęła go za sobą pomiędzy stolikami, przechodząc pod ciężką kurtyną, oddzielającą część restauracyjną od tej, dającej znacznie większą i intensywniejszą rozkosz zmysłom.
zt
Poniekąd tak było; profesjonalne usługi w Wenus gwarantowały szaloną satysfakcję, długo rozłożoną w czasie i pełną subtelnych drobnostek, świadczących o zaawansowaniu w sztuce ars amandi. Nie była to mechaniczna transakcja ani tym bardziej prymitywny, zwierzęcy stosunek. Sekret tkwił w niewidocznej aurze, w napięciu budowanym pomiędzy ciałem a umysłem, w prowadzeniu wyrafinowanej gry. Bywała ona szybka i ostra, bywała też taka jak teraz: rozłożona w czasie, delikatna, subtelna nawet jak na łagodne standardy chińskiej piękności.
Wysłuchała jego odpowiedzi z uśmiechem i dopiero, gdy skinął głową - czyżby zauważyła leciutki rumieniec, zalewający odsłoniętą szyję, tuż nad kołnierzykiem szaty? - w jej oczach błysnęło już oczywiste pragnienie spełnienia. Satysfakcji...z udanej wymiany handlowej. Przyjemność za galeony, ukojenie pragnień za ukojenie głodu. Obydwoje wyjdą z Wenus za dwie godziny zadowoleni. Była tego pewna, tak jak pewna była swoich ruchów, gdy dopijała powoli drinka a następnie wstawała z krzesła dbając o to, by rozcięcie sukni ukazało jak najwięcej bladej skóry uda. Zapowiedź przyjemności część pierwsza, kusząca ale jeszcze chwiejąca się na granicy moralności, jaka miała rozbić się w proch już za chwilę, gdy poprowadzi go korytarzem w kierunku portretu Wenus.
Stanęła za jego krzesłem, przelotnie przesuwając dłońmi po spiętym karku a następnie zgrabnie ujęła jego dłoń, posyłając mu wieloznaczny uśmiech. Zachęcający. Uspokajający. Kuszący. Zapowiadający rozkosz, której przecież pragnął. Nie opierał się, gdy lekko pociągnęła go za sobą pomiędzy stolikami, przechodząc pod ciężką kurtyną, oddzielającą część restauracyjną od tej, dającej znacznie większą i intensywniejszą rozkosz zmysłom.
zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
| 5 stycznia
Agatha powracała do Wenus jak do swojej gorzkiej Itaki. Z czułym uśmiechem wstępowała do tego eleganckiego siedliska grzechu w dobrym guście, do królestwa wysmakowanej perwersji i rzeźbionego w złocie okrucieństwa. Światło oblewało stoły jak miód, słodycz drgała w powietrzu, a ona rozkoszowała się niepozornością własnej cielesnej powłoki, gdy pośród tego całego egzotycznego przepychu barw siadała przy barze i niedbałym ruchem zrzucała skromne, czarne rękawiczki. Jej obnażone palce wodziły po blacie, wystukując rytm dawno odtańczonych walców; bladymi paznokciami rysowała szlaki przebytych wypraw. Pamięć zaczynała się od dłoni. To one chłonęły życie, zamykały je w wilgotnych od potu pięściach. Dlatego one także pisały, malowały, grały i rzeźbiły.
Cichym, zachrypniętym głosem osoby, która od kilku dni nie wypowiedziała ani słowa, poprosiła barmana o szklankę Ognistej Whisky. Obok niej siedział jakiś niski mężczyzna, pewnie mąż i ojciec, pewnie czuły, pewnie rozczarowany, i rozmawiał z prostytutką o pięknej twarzy pełnej wyniosłego znudzenia, twarzy niemalże księżycowej, niezwiązanej ani z bogami, ani z rozkoszą. Z kobiet Agatha zdecydowanie najbardziej lubiła prostytutki. Przypominały jej świetliste, ważkopodobne owady, uwolnione od wszelkich funkcji oceniających, skupione jedynie na postrzeganiu i działaniu, precyzyjne jak trzepot przezroczystych skrzydeł. Ich praca, choć natury erotycznej, daleka była od rozpusty - wręcz przeciwnie, ich sterylność i zmechanizowana rutyna miały w sobie coś z rozsądnego umiarkowania. Paradoksalnie, to Agatha, a nie zatrudnione w Wenus dziewczęta, znała piekący smak soczystego owocu grzechu. To ona poznała rozpustę nieograniczoną żadnymi ramami, lubieżną ekstazę płynącą z własnego wyboru, z dobrowolnego rzucenia się w oko cyklonu. Nawet w burdelu była jedyną prawdziwą jawnogrzesznicą, napiętnowaną wersami greckich wierszy i szelestem kwietniowych liści. Zapaliła papierosa, patrząc na dym wijący się po blacie niczym wąż. "Mamy do wyboru dwie postawy: albo zbrodnię, która nas uszczęśliwia, albo pętlę, która chroni nas od nieszczęśliwego życia. Pytam, czy można się wahać, śliczna Tereso, i gdzie znajdziesz w swojej główce argument, który mógłby zbić moje rozumowanie?" (1)
Właśnie, czy można się wahać? Czy pozostał już jakikolwiek lęk przed sumieniem, gdy uśpiło się je alkoholem, literaturą i kołysankami, których nigdy nie usłyszy tamto nienarodzone stworzenie? Noc sylwestrowa, sześć trupów na posadzce sali balowej, szloch kobiet, wykrzykiwane zaklęcia i cicha obojętność jej, Agathy, która myślała tylko o tym, że śmierć ma zapach goździków. Nie, chyba nie znała już żadnych lęków. Poza nieustającym strachem przed pospolitością.
(1) D.A.F de Sade, "Justyna, czyli nieszczęścia cnoty"
Agatha powracała do Wenus jak do swojej gorzkiej Itaki. Z czułym uśmiechem wstępowała do tego eleganckiego siedliska grzechu w dobrym guście, do królestwa wysmakowanej perwersji i rzeźbionego w złocie okrucieństwa. Światło oblewało stoły jak miód, słodycz drgała w powietrzu, a ona rozkoszowała się niepozornością własnej cielesnej powłoki, gdy pośród tego całego egzotycznego przepychu barw siadała przy barze i niedbałym ruchem zrzucała skromne, czarne rękawiczki. Jej obnażone palce wodziły po blacie, wystukując rytm dawno odtańczonych walców; bladymi paznokciami rysowała szlaki przebytych wypraw. Pamięć zaczynała się od dłoni. To one chłonęły życie, zamykały je w wilgotnych od potu pięściach. Dlatego one także pisały, malowały, grały i rzeźbiły.
Cichym, zachrypniętym głosem osoby, która od kilku dni nie wypowiedziała ani słowa, poprosiła barmana o szklankę Ognistej Whisky. Obok niej siedział jakiś niski mężczyzna, pewnie mąż i ojciec, pewnie czuły, pewnie rozczarowany, i rozmawiał z prostytutką o pięknej twarzy pełnej wyniosłego znudzenia, twarzy niemalże księżycowej, niezwiązanej ani z bogami, ani z rozkoszą. Z kobiet Agatha zdecydowanie najbardziej lubiła prostytutki. Przypominały jej świetliste, ważkopodobne owady, uwolnione od wszelkich funkcji oceniających, skupione jedynie na postrzeganiu i działaniu, precyzyjne jak trzepot przezroczystych skrzydeł. Ich praca, choć natury erotycznej, daleka była od rozpusty - wręcz przeciwnie, ich sterylność i zmechanizowana rutyna miały w sobie coś z rozsądnego umiarkowania. Paradoksalnie, to Agatha, a nie zatrudnione w Wenus dziewczęta, znała piekący smak soczystego owocu grzechu. To ona poznała rozpustę nieograniczoną żadnymi ramami, lubieżną ekstazę płynącą z własnego wyboru, z dobrowolnego rzucenia się w oko cyklonu. Nawet w burdelu była jedyną prawdziwą jawnogrzesznicą, napiętnowaną wersami greckich wierszy i szelestem kwietniowych liści. Zapaliła papierosa, patrząc na dym wijący się po blacie niczym wąż. "Mamy do wyboru dwie postawy: albo zbrodnię, która nas uszczęśliwia, albo pętlę, która chroni nas od nieszczęśliwego życia. Pytam, czy można się wahać, śliczna Tereso, i gdzie znajdziesz w swojej główce argument, który mógłby zbić moje rozumowanie?" (1)
Właśnie, czy można się wahać? Czy pozostał już jakikolwiek lęk przed sumieniem, gdy uśpiło się je alkoholem, literaturą i kołysankami, których nigdy nie usłyszy tamto nienarodzone stworzenie? Noc sylwestrowa, sześć trupów na posadzce sali balowej, szloch kobiet, wykrzykiwane zaklęcia i cicha obojętność jej, Agathy, która myślała tylko o tym, że śmierć ma zapach goździków. Nie, chyba nie znała już żadnych lęków. Poza nieustającym strachem przed pospolitością.
(1) D.A.F de Sade, "Justyna, czyli nieszczęścia cnoty"
Gość
Gość
Przychodzi tu, by odnaleźć spokój.
Ma to posmak oksymoronu, niezaprzeczalnej sprzeczności wynikającej z samej definicji burdelu. Skrytego wprawdzie pod (jakże kreatywną) osłoną luksusowej restauracji, ale można wątpić, czy wierzy w to ktoś poza dzieciakami z rodzin wątpliwej krwi. Wenus stanowić powinno książkowy przykład miejsca w którym człowiek targany pokusami nie jest w stanie zebrać myśli wirujących wokół ponętnych panienek.
A jednak jest to jedno z nielicznych miejsc w których Remi czuje się dobrze. Egzotyczna uroda pracownic Caesara, luksusowy wystrój niewiele odbiegający od tak znajomych szlachcie wnętrz, dostępność i różnorodność alkoholi oraz wykwintnego jedzenia (to w końcu restauracja) łączą się harmonijnie w całość ekscytującą i niepozbawioną szczypty pikanterii. To doskonałe remedium na monotonną, szarą codzienność układającą się w zanudzające ciągi kolejnych dni pozbawionych blasku.
Przynajmniej chwilowo.
Nie myśli jednak o tym, co będzie, gdy znudzi mu się i ta ostoja nieprzeciętności. Pozostanie wtedy chyba tylko Zielona Wróżka, ale zamartwianie się na zapas nie leży w jego naturze. Woli korzystać z tego co dostępne jest mu tu i teraz - a przyszłość, odciskającą się przeklętym piętnem na jego skórze, oddałby za jedną chwilę zapomnienia. Gdyby tylko mógł. Gdyby ktoś był w stanie zdjąć z niego klątwę wpisaną w podstawy jestestwa, uśpić ją na powrót, by tkwiła w cieniu, tak jak kiedyś. Niestety, są to jedynie niemożliwe do zrealizowania pragnienia, a jedynym sposobem walki z uciążliwymi wizjami są rękawiczki, ciągłe zaprzeczenie i używki otumaniające umysł tak skutecznie, aby obrazy dane mu w opiekę nie miały szans przebić się przez mgłę.
Pojawia się jak każdy inny gość, choć jest przecież stałym klientem, jest też - kuzynem i przyjacielem Caesara. Jego obecność nie jest niczym nowym ani szczególnym, prędzej uznana może być za stały element wykończeniowy atmosfery Wenus. Kropka nad i. Znudzenie, dystans, obojętność skontrastowane tak brutalnie z ciągłym podekscytowaniem, z wiodącymi za kobietami o wyciętych zmysłowo sukniach rozbieganymi oczami. Wkracza do wnętrza, miesza z resztą klientów, pozostając zarazem zjawiskiem odrębnym, niemożliwym do pełnego włączenia w ten mikrokosmos. Wyróżnia się.
Dostrzega przy barze podobną w swej odmienności osobliwość. Od bladej postaci bije inność, która napawa go szczerym zadowoleniem. Na twarzy pojawia się coś, co w standardach szlacheckich nazwać można uśmiechem; nieliczni zasługują na tak hojny dowód uznania.
- Lady Greengrass - mówi cicho nieodmiennie melodyjnym, zaskakującym w swej łagodności tonem, nachylając nieco do ucha kobiety. Skrócony dystans wskazuje na poufałość, jednak nikt nie może zarzucić nadmiernej zażyłości dwójki ze sfer najwyższych. Składa powitalny pocałunek na drobnej dłoni i zajmuje miejsce obok, nie zwracając większej uwagi na rozmawiającego z prostytutką mężczyznę. - Cóż za nieoczekiwane spotkanie - zauważa, nienachalnym wzrokiem oceniając zmiany zaszłe w Agathcie. Zahacza również o napełnioną szklankę. - Ognista? Na tę okazję odpowiednie byłoby Skrzacie Wino, nie uważasz? - pyta z nutą złośliwości. Zachęcony trzymanym w jej dłoni papierosem, sam wyjmuje własne, pociera o dłoń i umieszcza pomiędzy wargami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ma to posmak oksymoronu, niezaprzeczalnej sprzeczności wynikającej z samej definicji burdelu. Skrytego wprawdzie pod (jakże kreatywną) osłoną luksusowej restauracji, ale można wątpić, czy wierzy w to ktoś poza dzieciakami z rodzin wątpliwej krwi. Wenus stanowić powinno książkowy przykład miejsca w którym człowiek targany pokusami nie jest w stanie zebrać myśli wirujących wokół ponętnych panienek.
A jednak jest to jedno z nielicznych miejsc w których Remi czuje się dobrze. Egzotyczna uroda pracownic Caesara, luksusowy wystrój niewiele odbiegający od tak znajomych szlachcie wnętrz, dostępność i różnorodność alkoholi oraz wykwintnego jedzenia (to w końcu restauracja) łączą się harmonijnie w całość ekscytującą i niepozbawioną szczypty pikanterii. To doskonałe remedium na monotonną, szarą codzienność układającą się w zanudzające ciągi kolejnych dni pozbawionych blasku.
Przynajmniej chwilowo.
Nie myśli jednak o tym, co będzie, gdy znudzi mu się i ta ostoja nieprzeciętności. Pozostanie wtedy chyba tylko Zielona Wróżka, ale zamartwianie się na zapas nie leży w jego naturze. Woli korzystać z tego co dostępne jest mu tu i teraz - a przyszłość, odciskającą się przeklętym piętnem na jego skórze, oddałby za jedną chwilę zapomnienia. Gdyby tylko mógł. Gdyby ktoś był w stanie zdjąć z niego klątwę wpisaną w podstawy jestestwa, uśpić ją na powrót, by tkwiła w cieniu, tak jak kiedyś. Niestety, są to jedynie niemożliwe do zrealizowania pragnienia, a jedynym sposobem walki z uciążliwymi wizjami są rękawiczki, ciągłe zaprzeczenie i używki otumaniające umysł tak skutecznie, aby obrazy dane mu w opiekę nie miały szans przebić się przez mgłę.
Pojawia się jak każdy inny gość, choć jest przecież stałym klientem, jest też - kuzynem i przyjacielem Caesara. Jego obecność nie jest niczym nowym ani szczególnym, prędzej uznana może być za stały element wykończeniowy atmosfery Wenus. Kropka nad i. Znudzenie, dystans, obojętność skontrastowane tak brutalnie z ciągłym podekscytowaniem, z wiodącymi za kobietami o wyciętych zmysłowo sukniach rozbieganymi oczami. Wkracza do wnętrza, miesza z resztą klientów, pozostając zarazem zjawiskiem odrębnym, niemożliwym do pełnego włączenia w ten mikrokosmos. Wyróżnia się.
Dostrzega przy barze podobną w swej odmienności osobliwość. Od bladej postaci bije inność, która napawa go szczerym zadowoleniem. Na twarzy pojawia się coś, co w standardach szlacheckich nazwać można uśmiechem; nieliczni zasługują na tak hojny dowód uznania.
- Lady Greengrass - mówi cicho nieodmiennie melodyjnym, zaskakującym w swej łagodności tonem, nachylając nieco do ucha kobiety. Skrócony dystans wskazuje na poufałość, jednak nikt nie może zarzucić nadmiernej zażyłości dwójki ze sfer najwyższych. Składa powitalny pocałunek na drobnej dłoni i zajmuje miejsce obok, nie zwracając większej uwagi na rozmawiającego z prostytutką mężczyznę. - Cóż za nieoczekiwane spotkanie - zauważa, nienachalnym wzrokiem oceniając zmiany zaszłe w Agathcie. Zahacza również o napełnioną szklankę. - Ognista? Na tę okazję odpowiednie byłoby Skrzacie Wino, nie uważasz? - pyta z nutą złośliwości. Zachęcony trzymanym w jej dłoni papierosem, sam wyjmuje własne, pociera o dłoń i umieszcza pomiędzy wargami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Wezwanie do jakiejś burdy w kolejnej z wielu restauracji w dalszych dzielnicach Londynu nie było niczym nowym. Mało było napalonych idiotów, którzy chcieli zamoczyć pyski w kolejnym drinku i popatrzeć na kobiety dookoła? Czy istniało lepsze miejsce niż restauracja, gdzie damska część gości wyglądała jak szykowne dania, które jedynie czekają, aż ktoś się za nie zabierze? I to ze smakiem. Faceci się nie zmieniali, kobiety również. Obie nacje potrafiły doprowadzić drugą do szaleństwa i głupich wybryków. Szczególnie gdy wiedziało się, że można było to zrobić. Policja wiedziała, że w Wenus jednak pracuje się inaczej niż w większej grupie lokalów. Nie wiadomo było jednak nic konkretnego. Jakieś donosy, krótkie notki. Raiden nie słyszał za wiele, zresztą nie interesował się tym, bo od przyjazdu do Anglii miał inne zajęcia. I chociaż nigdy za to nie płacił, bywał w miejscach, gdzie ponętne tancerki praktycznie prosiły się o oglądanie. Meksyk był pięknym i brutalnym równocześnie miejscem, ale wspomnienia musiały zostać tym razem odsuniete na bok. Dostali wezwanie i musieli zareagować. Nie znali konkretów, ale nie musieli zresztą. Po prostu jakiś lekko spity jegomość zaczepiał gości i pracownice. Najwidoczniej nie mogli sobie z nim poradzić ludzie służący za ochroniarzy (w takich miejscach jak Wenus zawsze tacy byli) albo nie chcieli nawet tego zrobić. Chodziło o publiczny lincz czy o coś jeszcze innego? Raiden nie był zadowolony, że wysłano go do burdelu, by utrzymywał porządek jak zwykły służbista. Może miało to być coś w rodzaju oddechu między kolejnymi sprawami morderstw i zaginięć? Nie miał pojęcia, ale nie odebrał tego najlepiej. Wysłano go jeszcze w towarzystwie jednego funkcjonariusza - młodszego może z pięć lat od niego. A może był częścią sesji pokazowej? Często wypuszczało się starszych stopniem policjantów z młodszymi, by otrzaskali się z każdym rodzajem spraw zgłaszanych do biura. Najwidoczniej właśnie nastała sesja pokazowa... A wydawało mu się, że w Anglii się tego nie robiło. Cóż. Ten kraj faktycznie szedł do przodu. Raiden nie miał głowy na takie rzeczy. Od razu wszedł do środka, mijając nagi obraz Wenus, który najwidoczniej miał przyciągać uwagę, ale Carterowi wydał się po prostu rozdmuchanym sloganem. I najwidoczniej właśnie nim był.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Szczerze zastanawiał się skąd on się tu wziął? Początkowo dzień nie zapowiadał się jakoś wyjątkowo, jednakże Barry - jego znajomy, któremu dłużny był przysługę zażądał jej spłaty właśnie dziś. W ten oto sposób wylądował tu - w burdelu. I to nie byle jakim! Barry jak większość klientów "Zajączka" nie był krystalicznym człowiekiem. Maczał on rączki w bardziej, bądź mnie legalnych rzeczach, jakoś specjalnie John się tym nie interesował, bo czemu miałby? Tak czy tak obu z nich nie było stać, a nawet jeśli to nie byli na tyle wysoko postawionymi osobistościami aby być klientami tak prestiżowego lokalu. Barrego przygnały tu interesy, miał sprawę do jednego z gości w Wenus i nie chciał tu sam przyjść. Nie była to żadna grubsza akcja, do której ten potrzebowałby obstawy, po prostu nie lubił on tego typu miejsc. Zresztą, nie on jeden.
John przekonany był, że nigdy nie nastanie dzień, w którym jego noga przekroczy tego typu przytułek. Nigdy nie potrzebował tego typu usług, raczej zawsze sam,l bez niczyjej pomocy tym bardziej pieniędzy potrafił zaspokoić swoje... potrzeby.
Tak czy tak wylądował właśnie tu, przy barze oczywiście, gdzieżby indziej? czekał, czekał i czekał, a jego znajomy nie wracał. Oczywiście kolejne szklanki alkoholu lądowały na blacie przed nim ab ich zawartość mogła momentalnie zniknąć. o po co chodzić do burdelu jak nie po to aby wydać majątek na alkoholu? W między czasie oczywiście jakaś urodziwa pani zdążyła się wokół niego zakręcić, ale tak szybko jak się pojawiła, tak szybko została i przez niego spławiona. szanował kobiety. Można było o nim mówić różne rzeczy, ale co jak co, cenił te istotki ponad wszystko. Ale czy jednak kobiety pracujące w takim miejscu zasługiwały na jego, czy czyjkolwiek szacunek? W jego mniemaniu nie.
Dość sporo czasu i alkoholu uruchomiło w nim również ochotę na rozmyślanie. Tego zaskakująco ostatnio nie było mu brak. Najwidoczniej nadrabiał te wszystkie lata pozbawione jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Wracał do wieczora gdy pierwszy raz mógł zobaczyć Sophie, do nocy na cmentarzu gdzie mógł nareszcie porozmawiać z pierworodnym swojego brata i do dnia gdzie w jego pubie pojawiła się rudowłosa całkowicie go tym zaskakując. Chciał... chce coś zbudować z tymi dzieciakami. Minęło tak wiele lat i może rzeczywiście niezbyt wiele się zmienił, ale chciał im w jakiś sposób to wszystko wynagrodzić. Swoją nieobecność w ich życiu oraz w ich rodziców.
Ten dzień mógł się tak dobrze skończyć... co prawda był wkurzony już tym długim czekaniem, ale w końcu napiłby się, podumał i wrócił do domu. Ale jak zawsze coś musiało nie pójść po jego myśli. Pan barman od siedmiu boleści uważając, że John będąc niższego statusu, co było oczywiście zauważalne, bo nie miał zamiaru wciskać się w garnitur aby pójść do "zwykłego" burdelu oraz widząc, że jest dość mocno pijany doszedł do wniosku, że nie rozróżni mętów od dobrego alkoholu i w pewnym momencie rozmącił mu drinka, co oczywiście ten od razu wyczuł.
Zniecierpliwienie, zamartwianie się jego aktualną sytuacją rodzinną i jeszcze oszustwo skumulowały się i dały swój upust w złości mężczyzny. Zaczęło się od zwykłej kłótni, kilku niecenzuralnych słowach, ale gdy została wezwana ochrona nie mogło zabraknąć też i rękoczynów. Cudowny wieczór...
John przekonany był, że nigdy nie nastanie dzień, w którym jego noga przekroczy tego typu przytułek. Nigdy nie potrzebował tego typu usług, raczej zawsze sam,l bez niczyjej pomocy tym bardziej pieniędzy potrafił zaspokoić swoje... potrzeby.
Tak czy tak wylądował właśnie tu, przy barze oczywiście, gdzieżby indziej? czekał, czekał i czekał, a jego znajomy nie wracał. Oczywiście kolejne szklanki alkoholu lądowały na blacie przed nim ab ich zawartość mogła momentalnie zniknąć. o po co chodzić do burdelu jak nie po to aby wydać majątek na alkoholu? W między czasie oczywiście jakaś urodziwa pani zdążyła się wokół niego zakręcić, ale tak szybko jak się pojawiła, tak szybko została i przez niego spławiona. szanował kobiety. Można było o nim mówić różne rzeczy, ale co jak co, cenił te istotki ponad wszystko. Ale czy jednak kobiety pracujące w takim miejscu zasługiwały na jego, czy czyjkolwiek szacunek? W jego mniemaniu nie.
Dość sporo czasu i alkoholu uruchomiło w nim również ochotę na rozmyślanie. Tego zaskakująco ostatnio nie było mu brak. Najwidoczniej nadrabiał te wszystkie lata pozbawione jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Wracał do wieczora gdy pierwszy raz mógł zobaczyć Sophie, do nocy na cmentarzu gdzie mógł nareszcie porozmawiać z pierworodnym swojego brata i do dnia gdzie w jego pubie pojawiła się rudowłosa całkowicie go tym zaskakując. Chciał... chce coś zbudować z tymi dzieciakami. Minęło tak wiele lat i może rzeczywiście niezbyt wiele się zmienił, ale chciał im w jakiś sposób to wszystko wynagrodzić. Swoją nieobecność w ich życiu oraz w ich rodziców.
Ten dzień mógł się tak dobrze skończyć... co prawda był wkurzony już tym długim czekaniem, ale w końcu napiłby się, podumał i wrócił do domu. Ale jak zawsze coś musiało nie pójść po jego myśli. Pan barman od siedmiu boleści uważając, że John będąc niższego statusu, co było oczywiście zauważalne, bo nie miał zamiaru wciskać się w garnitur aby pójść do "zwykłego" burdelu oraz widząc, że jest dość mocno pijany doszedł do wniosku, że nie rozróżni mętów od dobrego alkoholu i w pewnym momencie rozmącił mu drinka, co oczywiście ten od razu wyczuł.
Zniecierpliwienie, zamartwianie się jego aktualną sytuacją rodzinną i jeszcze oszustwo skumulowały się i dały swój upust w złości mężczyzny. Zaczęło się od zwykłej kłótni, kilku niecenzuralnych słowach, ale gdy została wezwana ochrona nie mogło zabraknąć też i rękoczynów. Cudowny wieczór...
Gość
Gość
Rozmowa z Artis dała mu pewnego rodzaju otuchy. Podtrzymała na duchu po tych wszystkich wydarzeniach w poprzednim miesiącu. Chociaż trzeba było przyznać, że chociaż nie minęła jeszcze pierwsza połowa, kwiecień zaczął się z niezłym przytupem i to wcale nie w pozytywnym znaczeniu. Zalewały go sprawy związane z kolejnymi morderstwami, zaginięciami, porwaniami, a do tego wszystko szukał informacji o śmierci rodziców oraz Cilliana. Obiecał to nie tylko sobie, ale też im. Że znajdzie odpowiedzialnych za to sukinsynów i doprowadzi ich przed oblicze sprawiedliwości. Nawet jeśli ten ktoś pracował dla Ministerstwa Magii. Wiedział, że dużo ryzykuje. Ryzykował wszystkim, ale już i tak za długo w tym siedział i był za bardzo uparty. Ganiał za wszystkim co wydawało mu się podejrzane, dobrze kalkulował, zbierał fakty. Nic dziwnego, że przeniesienie go z Chicago do oddziału w Londynie przebiegało bez większych problemów. Był dobrym gliniarzem i potrafił wykorzystać słabość każdego. Nie tylko na przesłuchaniach. Trochę było mu smutno, że musiał opuścić Amerykę i ludzi, a którymi tam współpracował, ale nie żałował. Dom go wzywał i zdecydowanie za długo trzymał się od niego z daleka. Najwidoczniej kraj upomniał się o niego w jeden z najgorszych sposobów. I mimo że był niezwykle okrutny, podziałał. Syn marnotrawny powrócił, jednak złamany. Raiden jeszcze nie odnalazł odpowiedniego lekarstwa na tę pustkę w sercu i zapewne nigdy nie miała zostać z powrotem zapełniona. Owszem. Pogodzenie się z Sophią pomogło, Artis i jej wiadomość otworzyły w nim coś, czego nigdy w sobie nie miał, ale był to inny rodzaj uczucia. Siostra nigdy nie zatraciła swojego miejsca, a nowa dwójka powiększającej się rodziny Carterów znalazła nowe. Ból po stracie rodziców i braku pożegnania się miał pozostać na zawsze. Raiden doskonale wiedział, że odnalezienie odpowiedzialnych za ich śmierć ludzi nie zapewni mu spokoju. Nigdy nie brał go pod uwagę.
Zaraz jednak jego uwaga została ściągnięta z powrotem na ziemię, gdy wspomniana wcześniej Wenus zachichotała, a on jedynie wywrócił oczami. Amatorzy. Gdy wszedł do głównego pomieszczenia, a potem do części restauracyjnej wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. W takich miejscach jak to gliniarzy wyczuwano od razu. Nie zdziwił się, widząc niezbyt zadowolone wyrazy twarzy. Towarzystwo jakby lekko się spięło, ale chyba nikt tutaj nie był czysty jak łza. Niech sobie świętują dalej. Nie po nich przyszedł. Zaraz zobaczył wychodzącego w jego stronę wypindrzonego kelnera, który stanął przed nim i zaczął opowiadać, co się wydarzyło.
- Jak to dobrze że się panowie zjawili - mówił zaaferowany. Najwidoczniej nie mieli tutaj dawno takiej burdy. Albo to jakiś nowy dzieciak na zastępstwie... No, nieważne. Raiden słuchał go uważnie przy okazji, nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. I tak samo na to że jakaś panna przyczepiła się do jego nowego kolegi, który powinien interesować się bardziej sprawą niż wdziękami blondyneczki. - I tak właśnie nie chcieliśmy robić zamieszania - zakończył, patrząc wyczekująco na Cartera.
- I gdzie on jest? - spytał, bo przecież właśnie po to przyszli.
- Ah, no tak! Już panów prowadzę!
Raiden ruszył za kelnerem i nawet się nie odwracając, złapał za ramię młodszego policjanta. Do cholery. Mógłby się interesować robotą. Puścił go dopiero wtedy gdy znaleźli się po prawej stronie baru w oddzielnej wnęce. Ktoś zasunął za nimi kotarę czy inną zasłonę i zobaczyli dwójkę goryli i jakiegoś faceta siedzącego tyłem do nich na poduszkach.
- Przyjemniusio - mruknął do siebie Raiden, widząc specjalne wygody w izolowanej części. Nietrudno było sobie wyobrazić, że zapewne niekiedy można było tutaj całkiem dobrze wypić i nikt tego nie widział. Sprytnie. Już miał mówić, gdy kelner oznajmił, że to właśnie winowajca. I ów awanturnik odwrócił się, słysząc nowych przybyszy. Carterowi na chwilę stanęło serce, gdy zobaczył twarz winnego. John Carter. John pierdolony Carter. Szczęka natychmiast mu zesztywniała. Odwołał ochroniarzy lokalu, po czym już się nie poruszył. I stał tam patrząc na tego sukinsyna, którego już nigdy nie chciał oglądać.
Zaraz jednak jego uwaga została ściągnięta z powrotem na ziemię, gdy wspomniana wcześniej Wenus zachichotała, a on jedynie wywrócił oczami. Amatorzy. Gdy wszedł do głównego pomieszczenia, a potem do części restauracyjnej wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. W takich miejscach jak to gliniarzy wyczuwano od razu. Nie zdziwił się, widząc niezbyt zadowolone wyrazy twarzy. Towarzystwo jakby lekko się spięło, ale chyba nikt tutaj nie był czysty jak łza. Niech sobie świętują dalej. Nie po nich przyszedł. Zaraz zobaczył wychodzącego w jego stronę wypindrzonego kelnera, który stanął przed nim i zaczął opowiadać, co się wydarzyło.
- Jak to dobrze że się panowie zjawili - mówił zaaferowany. Najwidoczniej nie mieli tutaj dawno takiej burdy. Albo to jakiś nowy dzieciak na zastępstwie... No, nieważne. Raiden słuchał go uważnie przy okazji, nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. I tak samo na to że jakaś panna przyczepiła się do jego nowego kolegi, który powinien interesować się bardziej sprawą niż wdziękami blondyneczki. - I tak właśnie nie chcieliśmy robić zamieszania - zakończył, patrząc wyczekująco na Cartera.
- I gdzie on jest? - spytał, bo przecież właśnie po to przyszli.
- Ah, no tak! Już panów prowadzę!
Raiden ruszył za kelnerem i nawet się nie odwracając, złapał za ramię młodszego policjanta. Do cholery. Mógłby się interesować robotą. Puścił go dopiero wtedy gdy znaleźli się po prawej stronie baru w oddzielnej wnęce. Ktoś zasunął za nimi kotarę czy inną zasłonę i zobaczyli dwójkę goryli i jakiegoś faceta siedzącego tyłem do nich na poduszkach.
- Przyjemniusio - mruknął do siebie Raiden, widząc specjalne wygody w izolowanej części. Nietrudno było sobie wyobrazić, że zapewne niekiedy można było tutaj całkiem dobrze wypić i nikt tego nie widział. Sprytnie. Już miał mówić, gdy kelner oznajmił, że to właśnie winowajca. I ów awanturnik odwrócił się, słysząc nowych przybyszy. Carterowi na chwilę stanęło serce, gdy zobaczył twarz winnego. John Carter. John pierdolony Carter. Szczęka natychmiast mu zesztywniała. Odwołał ochroniarzy lokalu, po czym już się nie poruszył. I stał tam patrząc na tego sukinsyna, którego już nigdy nie chciał oglądać.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
A wiedział, że pójście do burdelu jest złym pomysłem. Przed przyjściem ochrony trochę się jeszcze z tym Kutafonem Barmanem poprzepychali, a gdy przyszły pieprzone Gargulce co najmniej dwu metrowe to dość szybko rozstawiły nas po kątach. Do takich wybryków natury bałby się odezwać, a co dopiero się im stawiać. Aż tak pijany nie był. Dlatego też z uśmiechem satysfakcji, że przynajmniej on, a nie barman może się nim bezceremonialnie poszczycić (czyżby biedaczek stracił kilka zębów?) udał się z olbrzymami w odgraniczoną część baru gdzie usiadł na kanapie czekając na służby porządkowe. Musiał nacieszyć się tym komfortem, nijak nie podobała mu się wizja trafienia do kicia jednakże bicie się z pracownikiem Wenus nie należało raczej do mądrych pomysłów. Pieprzone, usłane różami legowisko arystokratów. Niech sobie wsadzą jak najdalej to miejsce, ich dziwki i zaszczany alkohol. Co według nich miał zrobić? Siedzieć potulnie i jeszcze się cieszyć z tego, że łaskawcy zaprawiają mu ognistą wodą? Fakt, może po prostu troszczą się o jego zdrowie. Cóż z niego za niewdzięcznik.
Jeśli był wcześniej w stanie lekkiego upojenia alkoholowego to z chwilą, w której odwrócił się w stronę wchodzących do pomieszczenia funkcjonariuszy momentalnie wytrzeźwiał. Ze wszystkich funkcjonariuszy pieprzonej policji musiał natrafić własnie na niego?
-Cholera.- A i nawet to słowo nie mogło być kwintesencją całej tej popieprzonej sytuacji. Z nieukrywaną wręcz nadzieją spoglądał na odchodzących ochroniarzy. Już wolałby tych dwóch gargulców niż... konfrontacji z Raidenem.
-Jeśli powiem, że jestem niewinny nie uwierzycie, co? - Westchnął odwracając się ponownie przed siebie i poprawiając się na kanapie. Zawsze warto spróbować i się zapytać... Zresztą! Nic złego nie zrobił! wielkie mi rzeczy! Trochę się posprzeczali, poszarpali, ale to nie powód aby urządzać takie ceregiele i wzywać policję! A już szczególnie tego jednego policjanta... Raczej nie mają zbyt dużego szczęścia do tych ich spotkań: najpierw cmentarz, a teraz burdel. Zależało mu na tych dzieciakach, chciał z nimi w jakiś sposób nadrobić ten utracony czas, tym bardziej teraz gdy Sophie dała mu na to szanse. Jakby jednak nie patrzeć Raiden nie jest swoją rudowłosą siostrą. I o ile mu w ogóle przebaczy to na pewno niestety nie prędko.
Jeśli był wcześniej w stanie lekkiego upojenia alkoholowego to z chwilą, w której odwrócił się w stronę wchodzących do pomieszczenia funkcjonariuszy momentalnie wytrzeźwiał. Ze wszystkich funkcjonariuszy pieprzonej policji musiał natrafić własnie na niego?
-Cholera.- A i nawet to słowo nie mogło być kwintesencją całej tej popieprzonej sytuacji. Z nieukrywaną wręcz nadzieją spoglądał na odchodzących ochroniarzy. Już wolałby tych dwóch gargulców niż... konfrontacji z Raidenem.
-Jeśli powiem, że jestem niewinny nie uwierzycie, co? - Westchnął odwracając się ponownie przed siebie i poprawiając się na kanapie. Zawsze warto spróbować i się zapytać... Zresztą! Nic złego nie zrobił! wielkie mi rzeczy! Trochę się posprzeczali, poszarpali, ale to nie powód aby urządzać takie ceregiele i wzywać policję! A już szczególnie tego jednego policjanta... Raczej nie mają zbyt dużego szczęścia do tych ich spotkań: najpierw cmentarz, a teraz burdel. Zależało mu na tych dzieciakach, chciał z nimi w jakiś sposób nadrobić ten utracony czas, tym bardziej teraz gdy Sophie dała mu na to szanse. Jakby jednak nie patrzeć Raiden nie jest swoją rudowłosą siostrą. I o ile mu w ogóle przebaczy to na pewno niestety nie prędko.
Gość
Gość
Tego się nie spodziewał. W Londynie były miliony idiotów, którzy w środku dnia biją się w barach, a wśród czarodziei też jest takich całkiem sporo. On musiał akurat trafić na faceta, którego chciał oglądać najmniej na świecie. I równocześnie tęsknił za jego twarzą tak bardzo przypominającą, wyglądającą jak jego ojciec. Ale to nie był tata i nigdy nie miał nim być. To równocześnie go złościło i wywoływało poczucie winy. A nie zamierzał się tak czuć, bo nie był nic winny facetowi, który zostawił swoją rodzinę i chował się jak tchórz po kątach, bojąc się wystawić nos z jakiejś meliny, w której zapewne urzędował. Miał rację - nic go nie usprawiedliwiało. I Raiden dalej podtrzymywał to, że nie chciał go znać. Nie wprowadził nic dobrego do jego życia, a jedynie pozwolił, żeby ten cholerny facet stał się powodem kłótni z Artis. Właśnie... Pozwolił na to, chociaż nie zamierzał o nim zapomnieć.
- Kup sobie sok - mruknął w stronę swojego młodszego kolegi, chociaż w ogóle nawet się na niego nie obejrzał, nie mogąc oderwać spojrzenia od pleców Cartera. Był i wściekły, zaskoczony i zbity z tropu równocześnie. Chociaż w jego postawie przeważał gniew i najwidoczniej było to bardzo wyraźnie widoczne, bo gdy drugi policjant spytał dlaczego, zamilkł, widząc spojrzenie Raidena. Mruknął tylko, że poczeka na zewnątrz i wycofał się do głównej części restauracyjnej, zostawiając dwójkę Carterów samych. Gliniarz jeszcze przez moment stał w milczeniu, chociaż atmosfera wyraźniej zgęstniała. - Czy ty sobie, kurwa, żartujesz?! - warknął po dłuższej chwili w odpowiedzi na słowa Johna. Podszedł kilka kroków w jego stronę, ale nie więcej.
- Kup sobie sok - mruknął w stronę swojego młodszego kolegi, chociaż w ogóle nawet się na niego nie obejrzał, nie mogąc oderwać spojrzenia od pleców Cartera. Był i wściekły, zaskoczony i zbity z tropu równocześnie. Chociaż w jego postawie przeważał gniew i najwidoczniej było to bardzo wyraźnie widoczne, bo gdy drugi policjant spytał dlaczego, zamilkł, widząc spojrzenie Raidena. Mruknął tylko, że poczeka na zewnątrz i wycofał się do głównej części restauracyjnej, zostawiając dwójkę Carterów samych. Gliniarz jeszcze przez moment stał w milczeniu, chociaż atmosfera wyraźniej zgęstniała. - Czy ty sobie, kurwa, żartujesz?! - warknął po dłuższej chwili w odpowiedzi na słowa Johna. Podszedł kilka kroków w jego stronę, ale nie więcej.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Naprawdę chciał się spotkać z Raidenem, aby móc z nim w końcu usiąść i porozmawiać na spokojnie najzwyczajniej w świecie. Najwidoczniej jednak los miał wobec nich inne plany i wolał wpakowywać ich w właśnie tego typu popieprzone sytuację. Kto chciałby spotkać swojego, niezbyt lubianego wuja, z twarzą twojego ojca w miejscu takim jak on? Sądząc po minie Raidena raczej ta cała sytuacja za bardzo mu się nie podobała.
Był tchórzem, to prawda. W pewien sposób był nawet wdzięczny chłopakowi, że za każdym razem gdy się spotykali w jakiś sposób mu o tym przypominał. Chciał pamiętać swoją niezbyt chlubną przeszłość. To co zrobił przed laty nie było niczym godnym pochwały, a jednak chciał o tym pamiętać. Co miało się stać, już się nie odstanie, a jednak te wszystkie wydarzenia w jakiś sposób ich wszystkich wykreowały.
Z utęsknieniem przyglądał się drugiemu, niestety odchodzącemu już drugiemu funkcjonariuszowi, aby następnie ponownie wyprostować się na swoim miejscu niczym struna czekając na osąd.
Słysząc jego krzyk skierował na niego spokojne spojrzenie, bo przecież choć jedna osoba w tej sytuacji powinna być opanowana, prawda?
- Dość często. - Stwierdził wzruszając ramionami. Drażnienie go chyba nie było zbyt dobrym pomysłem, ale za nic w świecie nie mógł się powstrzymać. Raiden cholernie w tej chwili przypominał swojego ojca, a że całe życie się z nim sprzeczał, właśnie w taki sposób jak teraz z młodym mężczyzną, to zebrało mu się odrobinę na sentymenty.
- Wbrew pozorom nie przyszedłem utaj po to po co się tu z reguły przychodzi. - Wyjaśnił zawile unosząc ręce do góry w geście obronnym. Nigdy nie był na tyle zdesperowanym, aby musieć korzystać z tego typu... usług. Zresztą, uważał tą profesję za uwłaczającą dla kobiet, co wystarczająco go zniechęcało. Czuł potrzebę wytłumaczenia się przed Raidenem. Chciał, aby chłopak przekonał się do niego, zaczął postrzegać go w trochę lepszym świetle, niestety... żadne ich spotkanie temu nie sprzyjało.
Był tchórzem, to prawda. W pewien sposób był nawet wdzięczny chłopakowi, że za każdym razem gdy się spotykali w jakiś sposób mu o tym przypominał. Chciał pamiętać swoją niezbyt chlubną przeszłość. To co zrobił przed laty nie było niczym godnym pochwały, a jednak chciał o tym pamiętać. Co miało się stać, już się nie odstanie, a jednak te wszystkie wydarzenia w jakiś sposób ich wszystkich wykreowały.
Z utęsknieniem przyglądał się drugiemu, niestety odchodzącemu już drugiemu funkcjonariuszowi, aby następnie ponownie wyprostować się na swoim miejscu niczym struna czekając na osąd.
Słysząc jego krzyk skierował na niego spokojne spojrzenie, bo przecież choć jedna osoba w tej sytuacji powinna być opanowana, prawda?
- Dość często. - Stwierdził wzruszając ramionami. Drażnienie go chyba nie było zbyt dobrym pomysłem, ale za nic w świecie nie mógł się powstrzymać. Raiden cholernie w tej chwili przypominał swojego ojca, a że całe życie się z nim sprzeczał, właśnie w taki sposób jak teraz z młodym mężczyzną, to zebrało mu się odrobinę na sentymenty.
- Wbrew pozorom nie przyszedłem utaj po to po co się tu z reguły przychodzi. - Wyjaśnił zawile unosząc ręce do góry w geście obronnym. Nigdy nie był na tyle zdesperowanym, aby musieć korzystać z tego typu... usług. Zresztą, uważał tą profesję za uwłaczającą dla kobiet, co wystarczająco go zniechęcało. Czuł potrzebę wytłumaczenia się przed Raidenem. Chciał, aby chłopak przekonał się do niego, zaczął postrzegać go w trochę lepszym świetle, niestety... żadne ich spotkanie temu nie sprzyjało.
Gość
Gość
Raiden nigdy już w dorosłym życiu nie myślał o swoim stryju. Usłyszał o nim może z dwa, trzy razy od ojca i na tym się skończyła jego wiedza jak i ciekawość dotycząca poznania tego człowieka. Bo jaki był sens w zastanawianiu się nad człowiekiem, który zdecydował się opuścić rodzinę i nie utrzymywać kontaktu? Pamiętał słowa Artis z ich ostatniej kłótni, po której wyszedł i nie wrócił na noc. Mówiła o tym jak bardzo John z nim są do siebie podobni, bo przecież i on wyjechał za ocean, by nauczyć się żyć po swojemu. Miała rację. Tylko Raiden nie mógł przełknąć jednego - miała rację, ale nie całkowicie. On wyjechał, bo sądził, że wróci. Sądził, że nie będzie to długo trwało, bo był wierny swojej rodzinie, siostrze, rodzicom, Anglii. Chociaż Ameryka była domem Carterów wiedział, że tam gdzie się wychował i gdzie czekali na niego najbliżsi to była jego ojczyzna. Do tego utrzymywał kontakty z rodziną. Spędzali wspólnie tyle czasu ile mogli, a listy latały przez ocean jak szalone. To głównie dzięki nim utrzymywali ze sobą kontakt. Raiden pomimo że nie był na miejscu, wiedział co się działo u Sophii, matki i ojca. John był zupełnie odcięty od wszystkiego w co wierzył syn Williama. Nie byli tacy sami i nigdy nie mieli być, chociaż tak - wyjechali z dala od rodziny. Było to zabawne, ale w myśl powiedzenia, które trzymało się rodziny Carter można było stwierdzić, że nie było nic bardziej trafnego do opisania tych relacji. Zjednoczeni stoimy, podzieleni upadamy. Nie raz i nie dwa słyszał te słowa od taty, który dbał o to, by jego dzieci pamiętały o historii swojej rodziny. Było to z jednej strony pouczające, z drugiej niezwykle ciekawe. Chyba nie tylko on pamiętał jak czasami siedzieli w salonie, w kominku palił się ogień, a William opowiadał o losach Carterów zza oceanu. Jak pewien chłopiec został ocalony przez Indian, a potem poślubił jedną z nich. Opowieść, którą Raiden znał na pamięć już jako mały dzieciak, ale za każdym razem gdy ojciec to opowiadał, wydawało się jakby poznawał ją po raz pierwszy.
Teraz patrząc na tak dobrze znaną sobie twarz, nie wracał do tego wspomnieniami. Potrafił rozdzielić już Johna od swojego ojca i od uczuć, które nim szarpały. W głębi duszy ciągle na niego to oddziaływało, to podobieństwo jak dwie krople wody. Nie był jednak małym chłopcem, był mężczyzną i musiał z tym walczyć. Zamierzał, bo to nie był jego ojciec. To był obcy facet, któremu wydawało się, że gadaniem wyłże się ze wszystkiego.
- Gówno mnie obchodzi po co tu przyszedłeś - odpowiedział Raiden nie spuszczając z poprzedniego, warczącego tonu. John mógł tu zawędrować dla jakiejś dupy lub po prostu się napić. Cokolwiek go tu zagnało nie interesowało gliniarza. - Wstawaj. Johnie Carter, zostajesz zatrzymany pod zarzutem rozbojów - powiedział, chcąc jak najszybciej zakończyć to przedstawienie. Podszedł do mężczyzny i kazał mu się odwrócić z rękoma za plecami. Mruknął tak dobrze sobie znany Esposas, a po chwili na nadgarstkach zatrzymanego pojawiły się magiczne kajdany ograniczające każdy jego ruch. Od tej chwili jego wolność zależała już tylko od Raidena, a ten nie zamierzał mu popuszczać, aż nie wyląduje w zbiorowej celi w Tower of London.
Teraz patrząc na tak dobrze znaną sobie twarz, nie wracał do tego wspomnieniami. Potrafił rozdzielić już Johna od swojego ojca i od uczuć, które nim szarpały. W głębi duszy ciągle na niego to oddziaływało, to podobieństwo jak dwie krople wody. Nie był jednak małym chłopcem, był mężczyzną i musiał z tym walczyć. Zamierzał, bo to nie był jego ojciec. To był obcy facet, któremu wydawało się, że gadaniem wyłże się ze wszystkiego.
- Gówno mnie obchodzi po co tu przyszedłeś - odpowiedział Raiden nie spuszczając z poprzedniego, warczącego tonu. John mógł tu zawędrować dla jakiejś dupy lub po prostu się napić. Cokolwiek go tu zagnało nie interesowało gliniarza. - Wstawaj. Johnie Carter, zostajesz zatrzymany pod zarzutem rozbojów - powiedział, chcąc jak najszybciej zakończyć to przedstawienie. Podszedł do mężczyzny i kazał mu się odwrócić z rękoma za plecami. Mruknął tak dobrze sobie znany Esposas, a po chwili na nadgarstkach zatrzymanego pojawiły się magiczne kajdany ograniczające każdy jego ruch. Od tej chwili jego wolność zależała już tylko od Raidena, a ten nie zamierzał mu popuszczać, aż nie wyląduje w zbiorowej celi w Tower of London.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Bar [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź