Dom na uboczu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom na uboczu
Jest tylko jedno światło. Małe ledwie widoczne okienko na piętrze wieści - że ktoś zajmuje stare domostwo, którego świetność minęła już dawno. Obłamane i przegniłe od deszczu deski, skrzypiące gdzieś z tyłu, okiennice na naderwanych zawiasach i wszechogarniająca stęchlizna wdzierająca się zapachem, aż pod skórę.
Ale światło kusi, wabi, niby ćmy błagające o promyk zdradziecki. Drzwi są zamknięte, ale widnieje w nich klucz. Wystarczy, że wejdziesz po kilku, chwiejnych stopniach. To nie jest takie trudne, prawda?
Ale światło kusi, wabi, niby ćmy błagające o promyk zdradziecki. Drzwi są zamknięte, ale widnieje w nich klucz. Wystarczy, że wejdziesz po kilku, chwiejnych stopniach. To nie jest takie trudne, prawda?
Brzemię odpowiedzialności ciążyło mu na barkach coraz dotkliwiej, zupełnie jakby niepozorna, czarna kredka, zwiększyła nagle swoją wagę kilkadziesiąt razy. Wiedział, że pozostali obecni w pomieszczeniu czarodzieje mu się przyglądają; czuł na sobie ich spojrzenia, docierała do niego nagląca potrzeba dokonania niemożliwego i wydostania ich wszystkich w jednym kawałku, ale nie miał pojęcia, co mógłby im odpowiedzieć. Sarkastyczną uwagę, skierowaną do mrukliwego mężczyzny przeżuł milcząco w ustach, zbyt skupiony na wpatrywaniu się w przeklęte drzwi, żeby pozwolić sobie na rozproszenie błahą konwersacją, ale słowa Lynn uderzyły go mocno; zabierz nas stąd, Percy. Ale jak? I dokąd? Napis na lśniących drzwiach zdawał się przedrzeźniać jego myśli, koślawe GDZIE? wgryzało się w umysł, od dłuższego czasu pulsujący bólem – czy to od upływu krwi, czy nawarstwienia się niezrozumiałych wydarzeń. Zacisnął zęby, wszystko to wydawało mu się bez sensu; miał po prostu podać nazwę lokacji, ulicy, budynku? Czy dziwna magia, którą przesiąknięte wydawały się ściany, działała tylko w obrębie odsuniętego od cywilizacji domu, czy rzeczywiście mogła przenieść ich gdziekolwiek? Zdusił w sobie przekleństwo, nadal czując się jak idiota, ale co gorsza – czując się bezsilny, zepchnięty na krawędź przepaści, w stronę której coraz szybciej popychała go pochłaniająca świat ciemność. Wiedział, że kończył im się czas; wiedział to od dłuższej chwili i nie potrzebował do tego werbalnego potwierdzenia, wypowiedzianego przez jasnowłosą dziewczynkę, której ciało znów opadło na materac, mimo że ani na chwilę nie przestał ściskać w dłoni utrzymującej ją w powietrzu różdżki.
Gdzie? Odwrócił się znów do jaśniejącego prostokąta, przykładając czarną kredkę do gładkiej powierzchni. Dłoń mu drżała, gdy, świadomy beznadziejności własnych działań, wypisywał na szarym tynku pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Szpital Św. Munga, Londyn. Ostatnia litera przeciągnęła się groteskowo, gdy dłoń opadła mu w dół, w stronę zakurzonej podłogi, a on wpatrywał się w ciemne znaki, jakby czekając na znak od tej dziwnej siły, towarzyszącej im od momentu, w którym przekroczyli próg budynku. Kula światła znikała, razem ze sobą zabierając też jasność jego myśli. - Jeżeli któreś z was ma jakiś wspaniały pomysł, to najprawdopodobniej jest to ostatnia chwila, żeby się nim podzielić – rzucił jeszcze w przestrzeń; sam nie znajdował w sobie nawet wystarczająco dużo silnej woli, żeby podnieść się na własne nogi.
Gdzie? Odwrócił się znów do jaśniejącego prostokąta, przykładając czarną kredkę do gładkiej powierzchni. Dłoń mu drżała, gdy, świadomy beznadziejności własnych działań, wypisywał na szarym tynku pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Szpital Św. Munga, Londyn. Ostatnia litera przeciągnęła się groteskowo, gdy dłoń opadła mu w dół, w stronę zakurzonej podłogi, a on wpatrywał się w ciemne znaki, jakby czekając na znak od tej dziwnej siły, towarzyszącej im od momentu, w którym przekroczyli próg budynku. Kula światła znikała, razem ze sobą zabierając też jasność jego myśli. - Jeżeli któreś z was ma jakiś wspaniały pomysł, to najprawdopodobniej jest to ostatnia chwila, żeby się nim podzielić – rzucił jeszcze w przestrzeń; sam nie znajdował w sobie nawet wystarczająco dużo silnej woli, żeby podnieść się na własne nogi.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Czas uciekał. Magia rozjarzyła nakreślone przez mężczyznę linie, dziecko bezwładnie leżało na materacu, a ja...nie mogłem i nie potrafiłem chociażby nie spróbować tego zmienić. Co prawda ciągle miałem przed oczami widok czarownicy, którą miotnęło o ścianę, lecz ja nie chciałem znosić żadnych klątw, nie chciałem miotać antymagicznymi zaklęciami. Nie wiedziałem nawet jakich mógłbym użyć. Ciężko mi było myśleć. Być może dlatego groźbę widma zignorowałem uznając ją za...groźbę. Być może po prostu tyle razy słyszałem podobne deklaracje kierowane w moim kierunku, że mój instynkt przetrwania przestał je wyłapywać. Może to właśnie był ten słynny, wyższy poziom głupoty i ignorancji? Zmusiłem nogi by się poruszyły. Chciałem mieć pewność, że ja sam, zrobiłem wszystko co mogłem, że na prawdę nie mogliśmy jej stąd zabrać. Chociażby dla egoistycznej potrzeby posiadania usprawiedliwienia, knebla dla sumienia. Jeśli tylko mogłem chciałem spróbować się do niej zbliżyć i ją stąd zabrać.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Wystarczyło, że ostatnie kreski rysowanych przez Percivala liter przysłoniły czernią powierzchnię ściany, a zamiast lśniących granic prowizorycznych drzwi, pojawiła się szczelina obrysowująca każdy fragment kredowej linii. I chociaż przeczyło to całkowicie logice, wystarczyło delikatne pchnięcie a narysowane wejście najpierw uchyliło się, by otworzyć w całej okazałości przejście.
Waszym oczom ukazał cię krótki, ciemny korytarz zwieńczony...kolejnymi drzwiami. Tym razem wyglądały na zwykłe, bielące się szklista farbą i widoczną klamką. Gdzieś za nimi biło światło, które sączyło się przez szpary.
Matt bez problemu zbliżyłeś się do materaca. Nie miałeś też najmniejszego kłopotu, by wziąć na ręce drobną istotkę, która bezwładnie leżała w twoich ramionach. Była bardzo lekka, nawet jak na dziecko i tylko nierówny, bardzo słaby oddech mógł świadczyć, że jeszcze żyje.
Musieliście się śpieszyć. Za waszymi plecami coraz więcej ciemności zakrywało otoczenie i wydawało się, że przejście było jedyną drogą ucieczki. I każde widziało, że ściany wokół was rozpoczęły nienaturalny taniec, jakby szereg dłoni wypychających miękką powierzchnię, drewnianych? ścian. Powietrze stawało się ciężkie i coraz bardziej mdlące. I może to tylko jeden z kolejnych omamów, ale w oddali drżał dźwięk uderzeń końskich kopyt i o ziemię. Coś zdecydowanie się zbliżało, a wy mieliście przed sobą otwarta drogę do wyjścia.
Jeśli nie rzucacie czarów, nie musicie rzucać kością. W swoich postach napiszcie kolejność z jaką wchodzicie przez powstałe drzwi.
Matt, z racji trzymania na rękach dziewczynki, masz utrudnione czarowanie i do puli minusów dostajesz dodatkowe -5
Percy czujesz się coraz gorzej i wciąż musisz walczyć z zawrotami głowy i coraz liczniejszymi mroczkami przed oczami.
Lucinda masz coraz większe problemy z oddychaniem, czujesz się coraz bardziej słabo
Sophia doskwiera ci bok i widzisz, że brzegi rany są brzydko napuchnięte.
Na odpis macie 48h
Waszym oczom ukazał cię krótki, ciemny korytarz zwieńczony...kolejnymi drzwiami. Tym razem wyglądały na zwykłe, bielące się szklista farbą i widoczną klamką. Gdzieś za nimi biło światło, które sączyło się przez szpary.
Matt bez problemu zbliżyłeś się do materaca. Nie miałeś też najmniejszego kłopotu, by wziąć na ręce drobną istotkę, która bezwładnie leżała w twoich ramionach. Była bardzo lekka, nawet jak na dziecko i tylko nierówny, bardzo słaby oddech mógł świadczyć, że jeszcze żyje.
Musieliście się śpieszyć. Za waszymi plecami coraz więcej ciemności zakrywało otoczenie i wydawało się, że przejście było jedyną drogą ucieczki. I każde widziało, że ściany wokół was rozpoczęły nienaturalny taniec, jakby szereg dłoni wypychających miękką powierzchnię, drewnianych? ścian. Powietrze stawało się ciężkie i coraz bardziej mdlące. I może to tylko jeden z kolejnych omamów, ale w oddali drżał dźwięk uderzeń końskich kopyt i o ziemię. Coś zdecydowanie się zbliżało, a wy mieliście przed sobą otwarta drogę do wyjścia.
Jeśli nie rzucacie czarów, nie musicie rzucać kością. W swoich postach napiszcie kolejność z jaką wchodzicie przez powstałe drzwi.
Matt, z racji trzymania na rękach dziewczynki, masz utrudnione czarowanie i do puli minusów dostajesz dodatkowe -5
Percy czujesz się coraz gorzej i wciąż musisz walczyć z zawrotami głowy i coraz liczniejszymi mroczkami przed oczami.
Lucinda masz coraz większe problemy z oddychaniem, czujesz się coraz bardziej słabo
Sophia doskwiera ci bok i widzisz, że brzegi rany są brzydko napuchnięte.
Na odpis macie 48h
Wydawało się to nieprawdopodobne, ale jakakolwiek magia zaklęta była w niepozornej kredce, działała; Percival, opuszczany coraz bardziej zarówno przez nadzieję, jak i własne siły, obserwował zmieniającą się strukturę pojawiających się drzwi, ożywających pod kreślonymi przez niego liniami. Czy znów miał halucynacje? Czy tak bardzo chciał ich wszystkich stamtąd wydostać, że zaczynał wyobrażać sobie rzeczy, które nie istniały? Nie miał pojęcia, ale coś kazało mu iść dalej, brnąć w ciche słowa dziewczynki i zawierzyć ich prawdziwości; uniósł dłonie, teraz drżące już niemal kompletnie niekontrolowanie i popychając stanowczo ujawnione przejście. Ustąpiło; jego oczom, wciąż do końca nie wierzącym w to, co się przed nimi działo, ukazał się krótki korytarz i kolejne drzwi, otoczone mgiełką przeciskającego się przez szpary światła.
Choć wymagało to sporych pokładów silnej woli, dźwignął się na nogi; nagła zmiana poziomów spowodowała spodziewany powrót zawrotów głowy, ale zacisnął zęby, przekonując samego siebie, że musiał wytrzymać jeszcze chwilę – nawet jeżeli rana na plecach paliła go żywym ogniem, a pole widzenia po raz kolejny zaczęły zasnuwać ciemne plamy, z których obecnością niemal się już zaprzyjaźnił. – Pospieszcie się – rzucił tylko krótko, odwracając się w stronę kuzynki, nieznajomej kobiety, która mu pomogła i mężczyzny, trzymającego na rękach bezwładne ciało Elizy. Miał ochotę mu podziękować – sam nie dałby rady jej nieść, nie w obecnym stanie – ale zdecydował, że zrobi to później, zaklinając rzeczywistość i starając się uwierzyć, że naprawdę czekało ich jakieś później. Ponaglił ich wszystkich dłonią; czerniące się ściany i głuche odgłosy kół gdzieś za oknami przypominały im wyraźnie, że nie mieli czasu do stracenia. Pamiętał słowa dziewczynki; ktoś się zbliżał, ktoś groźny i potężny, a oni – choć była ich czwórka – w żadnym wypadku nie wydawali się gotowi do podjęcia walki.
Słaniając się na nogach i mocno ściskając w ręku różdżkę, zaczekał, aż pozostali znikną w korytarzu i dopiero później sam ruszył ich śladami, zamykając ten groteskowy pochód jako ostatni.
Choć wymagało to sporych pokładów silnej woli, dźwignął się na nogi; nagła zmiana poziomów spowodowała spodziewany powrót zawrotów głowy, ale zacisnął zęby, przekonując samego siebie, że musiał wytrzymać jeszcze chwilę – nawet jeżeli rana na plecach paliła go żywym ogniem, a pole widzenia po raz kolejny zaczęły zasnuwać ciemne plamy, z których obecnością niemal się już zaprzyjaźnił. – Pospieszcie się – rzucił tylko krótko, odwracając się w stronę kuzynki, nieznajomej kobiety, która mu pomogła i mężczyzny, trzymającego na rękach bezwładne ciało Elizy. Miał ochotę mu podziękować – sam nie dałby rady jej nieść, nie w obecnym stanie – ale zdecydował, że zrobi to później, zaklinając rzeczywistość i starając się uwierzyć, że naprawdę czekało ich jakieś później. Ponaglił ich wszystkich dłonią; czerniące się ściany i głuche odgłosy kół gdzieś za oknami przypominały im wyraźnie, że nie mieli czasu do stracenia. Pamiętał słowa dziewczynki; ktoś się zbliżał, ktoś groźny i potężny, a oni – choć była ich czwórka – w żadnym wypadku nie wydawali się gotowi do podjęcia walki.
Słaniając się na nogach i mocno ściskając w ręku różdżkę, zaczekał, aż pozostali znikną w korytarzu i dopiero później sam ruszył ich śladami, zamykając ten groteskowy pochód jako ostatni.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Miałem wrażenie, że przelewa mi się w rękach. To było gorsze niż towarzyszący mi ból, ta niepewność czy nieumyślnie, przygarniając ją tak nieporadnie do siebie nie zdusiłem w niej życia...Nie czułem pewności w rękach, tak właściwie to nie ufałem już sobie pod jakimkolwiek względem. Nie wiem co mnie jeszcze napędzało do funkcjonowania. Siła woli? Ponaglenie mężczyzny? Wizja tego, że być może zaraz wszystko się skończy?
Postąpiłem chwiejnie w stronę korytarza. Barkiem podparłem się o framugę próbując naprostować mój zdecydowanie zbyt chwiejny krok. Potem już bezmyślnie stawiałem noga za nogą. Byle szybciej. Do tych białych drzwi. Gdy były już w moim zasięgu wsparłem się na nich ciężko, nagle z sykiem. Naparłem na klamkę niechlujnie łokciem
Postąpiłem chwiejnie w stronę korytarza. Barkiem podparłem się o framugę próbując naprostować mój zdecydowanie zbyt chwiejny krok. Potem już bezmyślnie stawiałem noga za nogą. Byle szybciej. Do tych białych drzwi. Gdy były już w moim zasięgu wsparłem się na nich ciężko, nagle z sykiem. Naparłem na klamkę niechlujnie łokciem
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Sophia pragnęła po prostu opuścić to miejsce. Znaleźć się gdziekolwiek, byle było tam bezpiecznie, bez żadnych klątw, cieni, drzewiastych stworów i dziwnych majaków. Na jej oczach namalowane drzwi zaczęły się przeobrażać... w prawdziwe przejście, znajdujące się tuż obok i gotowe, by mogli przez nie przejść. Musieli to zrobić; pomieszczenie za ich plecami było coraz bardziej pochłaniane przez cienie, a ściany zaczęły ciemnieć i falować tak, jak wcześniej miało to miejsce w pomieszczeniu poniżej. Powietrze stało się ciężkie, a gdzieś z daleka dobiegał tętent końskich kopyt. Chociaż może tylko jej się wydawało pod wpływem emocji oraz ran, których doświadczyła wcześniej? Idąc, wyraźnie odczuwała swój pulsujący boleśnie bok, który zaczął już puchnąć w miejscu, gdzie rozcięły go szpony stwora. Zauważyła też, że drugi z mężczyzn wziął w ramiona dziewczynkę; Sophia miała nadzieję, że istniał jakiś sposób na bezpieczne zdjęcie z niej klątwy i że jej zabranie nie skończy się źle dla nich ani dla niej.
Pozwoliła mu ruszyć przodem wraz z dzieckiem. Sama, spoglądając uważnie na osłabioną Lucindę, wraz z nią ruszyła do przejścia zaraz za pierwszym mężczyzną, pozwalając, żeby to Percival zamknął ich małą grupkę. Miała nadzieję, że teraz to wszystko wreszcie się zakończy. Oby pomyślnie dla nich wszystkich. Wpatrywała się w białe drzwi widniejące za drugim końcem krótkiego korytarzyka, na smugę światła, która dawała im nadzieję, stanowiła wspaniały kontrast dla cienia pochłaniającego miejsce, które właśnie zostawiali za sobą.
Pozwoliła mu ruszyć przodem wraz z dzieckiem. Sama, spoglądając uważnie na osłabioną Lucindę, wraz z nią ruszyła do przejścia zaraz za pierwszym mężczyzną, pozwalając, żeby to Percival zamknął ich małą grupkę. Miała nadzieję, że teraz to wszystko wreszcie się zakończy. Oby pomyślnie dla nich wszystkich. Wpatrywała się w białe drzwi widniejące za drugim końcem krótkiego korytarzyka, na smugę światła, która dawała im nadzieję, stanowiła wspaniały kontrast dla cienia pochłaniającego miejsce, które właśnie zostawiali za sobą.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Ponoć nie jesteśmy w stanie przewidzieć najgorszego. To po prostu się dzieje i nie mamy na to żadnego wpływu. Lucinda chwytała życie w dłonie, często bawiła się tym co przyniósł jej los. Uważała, że ostrożność jest śmiesznym dodatkiem, który zamyka prawdziwe życie tworząc iluzję. Dzisiaj zobaczyła, że ostrożność to więcej niż tylko brak ryzyka. To też umiejętność dostosowania się do ciągłej zmiany. Dzisiaj doświadczyli skutki takiej ignorancji, a przynajmniej ona miała takie wrażenie. Jakby widziała tylko jedną warstwę tego co się tu kryło, nie próbowała zrozumieć ani nie próbowała dowiedzieć się więcej. Chciała po prostu móc zostawić to za sobą i odetchnąć z ulgą, że wszyscy są tutaj bezpieczni. Patrzyła jak jej kuzyn kreśli coś na ścianie, ale nie była w stanie dostrzec napisu. Świat jej wirował, gula w gardle blokowała oddychanie, a każda próba kończyła się tylko krótkim świstem. Blondynka spojrzała jak mężczyzna rusza w stronę dziecka. Nie wiedziała co zamierzał zrobić. Zabrać ją stąd? Lucinda wiedziała, że ten podejmuje spore ryzyko. Klątwa mogłaby ich nie wypuścić, nawet zabić przez próbę zabrania dziewczynki ze sobą. Prawdopodobnie gdyby nie to, że czuła się coraz gorzej zaprotestowałaby. Teraz jej uwaga przeniosła na jaśniejące przejście. Patrzyła jak mężczyzna rusza z dziewczynką na rękach, jak zaraz za nim znika Sophia. Obróciła się by spojrzeć na kuzyna upewniając się, że rusza zaraz za nią. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Później będzie czas na słowa, a przynajmniej taką miała nadzieje. Schyliła się i ruszyła starając się utrzymać na nogach.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Wiesz, że nie możesz mi uciec? Za późno. Wołałaś - głos chociaż niski, zdawał się wiercić w przestrzeni nieskończonym bólem i gniewem, wobec niej był łagodny
- Spróbuję
Dwa głosy tak jak nagle pojawiły się, tak samo rozwiały i Matt, który szedł pierwszy nie był pewien, czy była to mamiona zmęczeniem i bólem gra umysłu, czy też miało to związek z drgnieniem drobnego, dziecięcego ciałka, które trzymał w ramionach.
Aurorka i łamaczka klątw znajdowały się w środku dziwnego pochodu i chociaż wszystko co do tej pory przeżyły zakrawało o niemożliwe, to nawet teraz mogły dostrzec to co znajdowało się wzdłuż korytarza. Dwie ciemne ściany, które łączyły parę drzwi, wydawały się być zbudowane ze szkła, udzielającego ich ścieżkę od kłębiącej się ciemności. Wykrzywione cienie atakowały niewidzialną dla nich barierę, ale rozbijały się o nią. Nie mogły przedostać się do was, wciąż pozostając w dziwnym tańcu materializujących i rozpływających się kształtów.
Próg rysowanego wyjścia, jako ostatni przekroczył Percival. I to on usłyszał za plecami ciężki łoskot rozrywanej? ściany i chrapliwe rżenie koni. I jeśli tylko Łowca się odwrócił, jak przez mgłę dostrzegł potężnie zbudowaną sylwetkę obleczoną w czerń. ta sama postać, która wcześniej zmaterializowała się nad głową dziewczynki, teraz - stała całkiem wyraźnie. Szkarłat jarzącego się oka zatrzymał się wprost na mężczyzna, ale - nie zrobił nic więcej. Stał wpatrzony w oddalające się sylwetki, aż do momentu, gdy Matt nacisnął klamkę białych drzwi a wszystkich zalała przeraźliwa jasność.
Matt byłeś na wpół przytomny, gdy upadałeś na kolana w Poczekalni św. Munga. Nim całkiem chwiejnie spróbowałeś wstać, rozległy się krzyki i czyjeś ręce odebrały ci trzymaną do tej pory dziewczynkę. Ktoś łapał cię za ramiona, coś pytał, ale w głowie potwornie ci szumiało, by w końcu zalała cię ciemność.
Obrażenia
Liczne, mniej lub bardziej głębokie rany na całej szerokości pleców i nóg; poparzone wnętrze prawej dłoni oraz podobne obrażenia na nogach od stóp aż do kolan; Głęboka, szarpana rana na prawej łydce, w które wdało się zakażenie; pęknięte żebro i liczne obtłuczenia.
4 dni pobytu w Mungu + osłabienie aż do fabularnego 10 mają
Sophia była najbardziej przytomna, ale gdy światło zbladło, a rzeczywistość nabrała konturów, musiała znaleźć podparcie, gdy chwiejnie postępowała naprzód. Kobiecy głos wołał gdzieś obok z pytaniem Co się stało, ale byłaś zbyt wycieńczona, by odpowiadać od razu. Ktoś podparł cię ramieniem i poprowadził korytarzem do jeden z sal. Musieli się tobą zająć.
Obrażenia
Liczne, rany cięte na plecach; trzy bardzo głębokie rany na prawym boku idące od żeber i schodzące niżej aż na brzuch i plecy - zakażenie rany.
3 dni pobytu w Mungu i osłabienie przez kolejny tydzień (do fabularnego 10 maja)
Lucinda niemal od razu została pochwycona przez silne ręce ratownika, który znalazł się obok. I gdyby nie on, upadłabyś na podłogę, gdy paskudne zawroty zaatakowały twoją głowę, a kołatanie serca burzyło właściwy rytm. Błysnęło nad tobą światło różdżki i zaklęcia, które mężczyzna własnie rzucał. zapamiętałaś tylko błysk przestrachu w jego oczach, a ty osunęłaś się w ciemność. Ale, wiedziałaś, że byłaś już bezpieczna.
Obrażenia
Wstrząśnienie mózgu, obrażenia wewnętrzne płuc (od uderzenie) i zaostrzenie objawów wrodzonej śmiertelnej bladości.
Tydzień rekonwalescencji w Mungu i osłabienie przez 2 tygodnie (do fabularnego 14 maja)
Percy pamiętał z wejścia na szpitalny korytarz św. Munga najmniej. Z chwilą, gdy przekroczył próg drzwi, po prostu runął na ziemię nieprzytomny. Krew nadal obficie sączyła się z rany i nim stłumione krzyki rozmyły się i czyjeś ręce ujęły nieprzytomnego Łowcę, plama szkarłatu zabarwiła jasną podłogę.
Obrażenia
Głębokie i drobne rany znaczące całą długość pleców i ramion i tył głowy; bardzo głęboka rana pod lewą łopatką z wciąż utkwiony fragmentem szkła, bardzo duża utrata krwi i silne zakażenie rany przez zanieczyszczenie czarną substancją; pęknięta kość barkowa
Percival odzyskał przytomność dopiero drugiego dnia wieczorem, na rekonwalescencji musiał zostać kolejne 6 dni, a osłabienie trzymało do fabularnego 12 maja.
Tej samej nocy, w której przybyliście, z jednej sal św. Munga zniknęła przyniesiona przez was dziewczynka. Na ścianie pomieszczenia, w którym znajdowała się Eliza, został tylko niewyraźny malunek drzwi.
Dziękuję za udział w evencie!
Możecie napisać post kończący, ale nie jest to konieczne.
- Spróbuję
Dwa głosy tak jak nagle pojawiły się, tak samo rozwiały i Matt, który szedł pierwszy nie był pewien, czy była to mamiona zmęczeniem i bólem gra umysłu, czy też miało to związek z drgnieniem drobnego, dziecięcego ciałka, które trzymał w ramionach.
Aurorka i łamaczka klątw znajdowały się w środku dziwnego pochodu i chociaż wszystko co do tej pory przeżyły zakrawało o niemożliwe, to nawet teraz mogły dostrzec to co znajdowało się wzdłuż korytarza. Dwie ciemne ściany, które łączyły parę drzwi, wydawały się być zbudowane ze szkła, udzielającego ich ścieżkę od kłębiącej się ciemności. Wykrzywione cienie atakowały niewidzialną dla nich barierę, ale rozbijały się o nią. Nie mogły przedostać się do was, wciąż pozostając w dziwnym tańcu materializujących i rozpływających się kształtów.
Próg rysowanego wyjścia, jako ostatni przekroczył Percival. I to on usłyszał za plecami ciężki łoskot rozrywanej? ściany i chrapliwe rżenie koni. I jeśli tylko Łowca się odwrócił, jak przez mgłę dostrzegł potężnie zbudowaną sylwetkę obleczoną w czerń. ta sama postać, która wcześniej zmaterializowała się nad głową dziewczynki, teraz - stała całkiem wyraźnie. Szkarłat jarzącego się oka zatrzymał się wprost na mężczyzna, ale - nie zrobił nic więcej. Stał wpatrzony w oddalające się sylwetki, aż do momentu, gdy Matt nacisnął klamkę białych drzwi a wszystkich zalała przeraźliwa jasność.
Matt byłeś na wpół przytomny, gdy upadałeś na kolana w Poczekalni św. Munga. Nim całkiem chwiejnie spróbowałeś wstać, rozległy się krzyki i czyjeś ręce odebrały ci trzymaną do tej pory dziewczynkę. Ktoś łapał cię za ramiona, coś pytał, ale w głowie potwornie ci szumiało, by w końcu zalała cię ciemność.
Obrażenia
Liczne, mniej lub bardziej głębokie rany na całej szerokości pleców i nóg; poparzone wnętrze prawej dłoni oraz podobne obrażenia na nogach od stóp aż do kolan; Głęboka, szarpana rana na prawej łydce, w które wdało się zakażenie; pęknięte żebro i liczne obtłuczenia.
4 dni pobytu w Mungu + osłabienie aż do fabularnego 10 mają
Sophia była najbardziej przytomna, ale gdy światło zbladło, a rzeczywistość nabrała konturów, musiała znaleźć podparcie, gdy chwiejnie postępowała naprzód. Kobiecy głos wołał gdzieś obok z pytaniem Co się stało, ale byłaś zbyt wycieńczona, by odpowiadać od razu. Ktoś podparł cię ramieniem i poprowadził korytarzem do jeden z sal. Musieli się tobą zająć.
Obrażenia
Liczne, rany cięte na plecach; trzy bardzo głębokie rany na prawym boku idące od żeber i schodzące niżej aż na brzuch i plecy - zakażenie rany.
3 dni pobytu w Mungu i osłabienie przez kolejny tydzień (do fabularnego 10 maja)
Lucinda niemal od razu została pochwycona przez silne ręce ratownika, który znalazł się obok. I gdyby nie on, upadłabyś na podłogę, gdy paskudne zawroty zaatakowały twoją głowę, a kołatanie serca burzyło właściwy rytm. Błysnęło nad tobą światło różdżki i zaklęcia, które mężczyzna własnie rzucał. zapamiętałaś tylko błysk przestrachu w jego oczach, a ty osunęłaś się w ciemność. Ale, wiedziałaś, że byłaś już bezpieczna.
Obrażenia
Wstrząśnienie mózgu, obrażenia wewnętrzne płuc (od uderzenie) i zaostrzenie objawów wrodzonej śmiertelnej bladości.
Tydzień rekonwalescencji w Mungu i osłabienie przez 2 tygodnie (do fabularnego 14 maja)
Percy pamiętał z wejścia na szpitalny korytarz św. Munga najmniej. Z chwilą, gdy przekroczył próg drzwi, po prostu runął na ziemię nieprzytomny. Krew nadal obficie sączyła się z rany i nim stłumione krzyki rozmyły się i czyjeś ręce ujęły nieprzytomnego Łowcę, plama szkarłatu zabarwiła jasną podłogę.
Obrażenia
Głębokie i drobne rany znaczące całą długość pleców i ramion i tył głowy; bardzo głęboka rana pod lewą łopatką z wciąż utkwiony fragmentem szkła, bardzo duża utrata krwi i silne zakażenie rany przez zanieczyszczenie czarną substancją; pęknięta kość barkowa
Percival odzyskał przytomność dopiero drugiego dnia wieczorem, na rekonwalescencji musiał zostać kolejne 6 dni, a osłabienie trzymało do fabularnego 12 maja.
Tej samej nocy, w której przybyliście, z jednej sal św. Munga zniknęła przyniesiona przez was dziewczynka. Na ścianie pomieszczenia, w którym znajdowała się Eliza, został tylko niewyraźny malunek drzwi.
Dziękuję za udział w evencie!
Możecie napisać post kończący, ale nie jest to konieczne.
23 I 1957
McKinnon był dobrym aurorem, ale przede wszystkim był dobrym człowiekiem. Trudny zawód nie zniszczył go i nie odmienił jego natury, w której zawsze przeważała chęć czynienia dobra. Kieran miał szansę poznać go również od tej strony prywatnej, będąc tym samym naocznym świadkiem jego ogromnej miłości do rodziny. Kiedy zmuszeni byli do siadania za biurkami, rozmawiali o różnych sprawach, jednak wszyscy żonaci aurorzy prędzej czy później angażowali się w opowieści o swoich dzieciach. Najbardziej chwalili się synami, zwłaszcza tymi pierworodnymi, a nawet przekrzykiwali się w celu udowodnienia, że to ich właśnie pociecha pójdzie ojcowskim śladem i zostanie aurorem. Duża część tych rodzicielskich życzeń spełniła się. Również Rineheart swego czasu wykrzykiwał, że jego pierworodny na pewno pójdzie w jego ślady. Ostatecznie do służby swą stanowczością zaciągnął córkę. McKinnon za to zawsze powtarzał, że chce mieć swoje dzieci po prostu szczęśliwe i zdrowe. Był jednym z tych, którego nie pożerała od środka niezdrowa ambicja lub gorycz z powodu strasznych rzeczy, na jakie musiał patrzeć. Dzięki temu udało mu się dożyć emerytury.
Szokiem było dowiedzieć się o jego śmierci – odnaleźć jego imię i nazwisko na długiej liście ofiar opublikowanej przez Proroka Codziennego. Wcale nie zabrakło mu doświadczenia, ale po prostu odrobiny szczęścia. Rozpętana przez udających się do Azkabanu zwolenników Voldemorta Szatańska Pożoga strawiła gmach Brytyjskiego Ministerstwa Magii, ale przede wszystkim pochłonęła wiele ludzkich istnień, w tym również to jedno. Czy naprawdę McKinnon tyle lat unikał śmierci z rąk czarnoksiężników, aby przez ich niecne plany zginąć już po odejściu na emeryturę? Kostucha miała chore poczucie humoru. Stracił wielu współpracowników, ale rzadko żegnał prawdziwych przyjaciół. Zapewne byli prawdziwi dzięki temu, że przez cale swoje życie niewiele osób poznaje się na tyle dobrze, aby z czystym sumieniem i lekkim sercem nadać im takowe miano.
Co by powiedział McKinnon, gdyby wiedział, że jedno z piątki jego dzieci dołączyło do Zakonu Feniksa? W pierwszej kolejności zamartwiłby się o bezpieczeństwo córki czy może pochwalił jej chęć do działania, jaką niechybnie odziedziczyła właśnie po nim? To właśnie z jego córką Kieran postanowił się spotkać. Sam nie zdecydowałby się wcielić jej do Zakonu, nie chcąc narażać bliskiej rodziny zmarłego aurora. Zrobił to ktoś inny, więc już znalazła się w tym bagnie po uszy. Tylko dlatego zorganizował to spotkanie przy starej ruinie, z dala od innych domostw, aby zapewnić im wystarczająco swobody.
– Jamie – wypowiedział jej imię w ramach powitania, jednak wybrzmiało ono z jego ust prawie jak przestroga. W głowie miał już listę pytań, które chciał właściwie zadać, ale powstrzymywała go myśl o starym druhu rozbudzona przez samą jej pojawienie się w tym miejscu. Oczekiwał szczerej rozmowy, ale również chciał sprawdzić jej umiejętności. Powinna wiedzieć, że dołączenie do organizacji wiąże się z ogromnym ryzykiem, ale również obowiązkiem szlifowania nieustannie własnych umiejętności. Wróg nie okaże litości, nie będzie się wahał, on zada cierpienie i przyniesie śmierć. – Dobrze cię widzieć – mruknął pod nosem, postępując kilka kroków w jej stronę. – Nie boisz się o swoje życie? – zapytał o to wprost, chcąc upewnić się, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji dołączenia do walki. – Jesteś gotowa na poświęcenia? Starcia są trudne, a do takich możesz zostać wciągnięta. Choć członkowie Zakonu nie afiszują się ze swoim zaangażowaniem wszem i wobec, to jednak wróg depcze nam po piętach. Ale my też próbujemy odkryć plany tych zwyrodnialców, znamy tożsamości wielu z nich.
Czy była zaznajomiona z ostatnimi zdarzeniami? Osoba, która ja wcieliła, odkryła przed nią chociaż te podstawowe tajemnice Zakonu? Martwił się o nią. Na boisku do Quidditcha nie brakowało jej waleczności, ale trudno porównać sportową rywalizację do walki na śmierć i życie.
McKinnon był dobrym aurorem, ale przede wszystkim był dobrym człowiekiem. Trudny zawód nie zniszczył go i nie odmienił jego natury, w której zawsze przeważała chęć czynienia dobra. Kieran miał szansę poznać go również od tej strony prywatnej, będąc tym samym naocznym świadkiem jego ogromnej miłości do rodziny. Kiedy zmuszeni byli do siadania za biurkami, rozmawiali o różnych sprawach, jednak wszyscy żonaci aurorzy prędzej czy później angażowali się w opowieści o swoich dzieciach. Najbardziej chwalili się synami, zwłaszcza tymi pierworodnymi, a nawet przekrzykiwali się w celu udowodnienia, że to ich właśnie pociecha pójdzie ojcowskim śladem i zostanie aurorem. Duża część tych rodzicielskich życzeń spełniła się. Również Rineheart swego czasu wykrzykiwał, że jego pierworodny na pewno pójdzie w jego ślady. Ostatecznie do służby swą stanowczością zaciągnął córkę. McKinnon za to zawsze powtarzał, że chce mieć swoje dzieci po prostu szczęśliwe i zdrowe. Był jednym z tych, którego nie pożerała od środka niezdrowa ambicja lub gorycz z powodu strasznych rzeczy, na jakie musiał patrzeć. Dzięki temu udało mu się dożyć emerytury.
Szokiem było dowiedzieć się o jego śmierci – odnaleźć jego imię i nazwisko na długiej liście ofiar opublikowanej przez Proroka Codziennego. Wcale nie zabrakło mu doświadczenia, ale po prostu odrobiny szczęścia. Rozpętana przez udających się do Azkabanu zwolenników Voldemorta Szatańska Pożoga strawiła gmach Brytyjskiego Ministerstwa Magii, ale przede wszystkim pochłonęła wiele ludzkich istnień, w tym również to jedno. Czy naprawdę McKinnon tyle lat unikał śmierci z rąk czarnoksiężników, aby przez ich niecne plany zginąć już po odejściu na emeryturę? Kostucha miała chore poczucie humoru. Stracił wielu współpracowników, ale rzadko żegnał prawdziwych przyjaciół. Zapewne byli prawdziwi dzięki temu, że przez cale swoje życie niewiele osób poznaje się na tyle dobrze, aby z czystym sumieniem i lekkim sercem nadać im takowe miano.
Co by powiedział McKinnon, gdyby wiedział, że jedno z piątki jego dzieci dołączyło do Zakonu Feniksa? W pierwszej kolejności zamartwiłby się o bezpieczeństwo córki czy może pochwalił jej chęć do działania, jaką niechybnie odziedziczyła właśnie po nim? To właśnie z jego córką Kieran postanowił się spotkać. Sam nie zdecydowałby się wcielić jej do Zakonu, nie chcąc narażać bliskiej rodziny zmarłego aurora. Zrobił to ktoś inny, więc już znalazła się w tym bagnie po uszy. Tylko dlatego zorganizował to spotkanie przy starej ruinie, z dala od innych domostw, aby zapewnić im wystarczająco swobody.
– Jamie – wypowiedział jej imię w ramach powitania, jednak wybrzmiało ono z jego ust prawie jak przestroga. W głowie miał już listę pytań, które chciał właściwie zadać, ale powstrzymywała go myśl o starym druhu rozbudzona przez samą jej pojawienie się w tym miejscu. Oczekiwał szczerej rozmowy, ale również chciał sprawdzić jej umiejętności. Powinna wiedzieć, że dołączenie do organizacji wiąże się z ogromnym ryzykiem, ale również obowiązkiem szlifowania nieustannie własnych umiejętności. Wróg nie okaże litości, nie będzie się wahał, on zada cierpienie i przyniesie śmierć. – Dobrze cię widzieć – mruknął pod nosem, postępując kilka kroków w jej stronę. – Nie boisz się o swoje życie? – zapytał o to wprost, chcąc upewnić się, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji dołączenia do walki. – Jesteś gotowa na poświęcenia? Starcia są trudne, a do takich możesz zostać wciągnięta. Choć członkowie Zakonu nie afiszują się ze swoim zaangażowaniem wszem i wobec, to jednak wróg depcze nam po piętach. Ale my też próbujemy odkryć plany tych zwyrodnialców, znamy tożsamości wielu z nich.
Czy była zaznajomiona z ostatnimi zdarzeniami? Osoba, która ja wcieliła, odkryła przed nią chociaż te podstawowe tajemnice Zakonu? Martwił się o nią. Na boisku do Quidditcha nie brakowało jej waleczności, ale trudno porównać sportową rywalizację do walki na śmierć i życie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jamie miała o tyle łatwiej, że była czwarta z kolei, więc nigdy nie spoczywały na niej oczekiwania, jakie mogły spaść na pierworodnego. Ojciec nigdy nie wymagał od niej zostania aurorką i prawdę mówiąc nawet nie chciałby, żeby to robiła – choć gdyby miała zacięcie i predyspozycje zapewne nie stanąłby jej na drodze do takiego marzenia, a zadbałby o to, by przystąpiła do kursu dobrze przygotowana. Jednak Jamie nigdy nie czuła szczególnego powołania do aurorstwa, choć zawód ten szanowała i miała świadomość, jak bardzo tacy ludzie byli potrzebni. Zwłaszcza w obecnych czasach.
Rzeczywiście była to przykra ironia losu, że jej ojciec przeżył tyle lat w zawodzie (nabawiając się sinicy, ale wiele razy wymykając się śmierci) i zginął już po tym, gdy odszedł od czynnego aurorstwa i pojawiał się w ministerstwie w nieco innym charakterze, bo spokojne siedzenie w domu nie było dla niego. Był człowiekiem czynu, który lubił robić cokolwiek – nawet jeśli choroba i coraz częstsze ataki sinicy nie pozwalały mu już chodzić w teren i czynnie walczyć z czarną magią, a co najwyżej siedzieć za biurkiem lub doradzać. I to właśnie sprowadziło na niego zgubę, bo Jamie była całkowicie pewna, że w sytuacji zagrożenia próbował ocalić możliwie jak najwięcej istnień i nie zdążył już uratować siebie.
Na początku czuła żal i złość, bo nagle zabrakło w jej życiu bardzo ważnego elementu, jakim był ojciec. Miała do niego żal, że nie uciekł i nie wrócił do nich żywy. Szczęście w nieszczęściu, że wszyscy z rodzeństwa byli już dorośli i potrafili sobie poradzić, ale utrata bliskiej osoby nie była przez to łatwiejsza i mniej bolesna. Dopiero z czasem zaczęła bardziej rozumieć pobudki ojca, a także to, jak poważna jest sytuacja w Anglii. Może nie była aurorem, ale nie chciała już dłużej udawać, że nic się dzieje. Podejrzewała, że ojciec pochwaliłby jej dołączenie do Zakonu, choć zapewne gdyby żył, wolałby sam zaangażować się w walkę i mieć baczenie na swoje dzieci.
Przez te wszystkie minione lata poznała wielu współpracowników ojca, przynajmniej tych bliższych, z którymi utrzymywał relacje bardziej zażyłe niż tylko wykonywanie razem obowiązków. Poznała między innymi pana Rinehearta, który miał córkę w podobnym do niej wieku. Zawsze trochę współczuła Jackie tej presji, której ona sama nie musiała znosić i długo jej zdanie wobec Kierana nie było najlepsze, bo jawił jej się jako człowiek dość bezduszny i zbyt mocno skupiony na swoich ambicjach by dostrzec potrzeby swoich dzieci – ale mimo wszystko był przyjacielem jej ojca i miał serce po dobrej stronie. Po jego śmierci zaczęła bardziej cenić kontakty z jego przyjaciółmi, bo przywoływało to wspomnienia czasów, gdy pan McKinnon wciąż był wśród żywych.
Nie znała zbyt wielu członków Zakonu. Nie wiedziała nawet, że jeden z jej braci również został sojusznikiem i pewnie byłaby zaskoczona gdyby się dowiedziała, ilu znajomych ukrywa przed nią fakt swojej przynależności. Ale ani trochę nie zaskoczyła jej wieść, że należał do niego Kieran Rineheart.
Kiedy aportowała się w wyznaczonym miejscu spotkania spodziewała się, że mężczyzna będzie rzeczowy i do bólu konkretny, tak, jak go zapamiętała. Ale czy nie tego teraz potrzebowała? Chciała, żeby ktoś udzielił jej niezbędnych informacji, a także nauczył lepiej się bronić. Nie potrzebowała roztkliwiania się nad nią, a poważnej nauki tego, jak być lepszą czarownicą potrafiącą skutecznie ocalić siebie i innych.
Już tam był, kiedy się aportowała, ku swojemu zadowoleniu pojawiając się w dobrym miejscu, a nie po przeciwnej stronie Londynu. Opuszczonych domostw musiało być sporo, zwłaszcza po anomaliach, kiedy wielu czarodziejów i mugoli uciekało za granicę.
- Pana też – odezwała się, podchodząc bliżej. Miała na sobie wygodne, praktyczne ubrania w ciemnych kolorach, a włosy, tak jak najbardziej lubiła, były krótkie do połowy szyi, czarne i nastroszone na końcach, zdradzając płynącą w żyłach krew Potterów. – Słyszałam, że został pan szefem aurorów. Gratuluję – dodała, wierząc że to dobry wybór. Dobrze, że nie oddano tego stołka komuś, kto popierał zło i chronił czarnoksiężników, a komuś kto mógł jeszcze zrobić wiele dobrego.
Zanim odpowiedziała na jego pytanie zamyśliła się na moment.
- Oczywiście, jak pewnie każdy, kto nie jest doświadczonym w walce aurorem – postanowiła być szczera. Bo choć była odważna na boisku i odważna w Hogwarcie, podskakując Ślizgonom i broniąc uczniów, których dyskryminowali, to było coś innego niż udział w wojnie i stawanie naprzeciw naprawdę niebezpiecznych ludzi, którzy nie poprzestaną na niegroźnych urokach rodem ze szkolnych korytarzy. Tylko głupiec nie bałby się tego, co się działo i z czym się mierzyli. A Jamie kochała życie i nie spieszyło jej się na tamten świat. – Ale czuję, że nie mogę wiecznie stać z boku i udawać, że nic się nie dzieje. Ludzie giną lub znikają, ci zwyrodnialcy zabili mojego ojca i wielu innych niewinnych ludzi, których zdecydowana większość zapewne nigdy nawet nie słyszała o Zakonie. – To śmierć ojca była jednym z głównych powodów, dla których Jamie zgodziła się zostać sojusznikiem. Poza tym naprawdę chciała lepszego jutra, wielu jej przyjaciół i znajomych miało w rodzinie mugoli, nie powinni cierpieć tylko przez wzgląd na nieczystą krew. I jaką miała pewność, że nie dołączając do Zakonu będzie bezpieczniejsza? Przecież i bez tego mogła stracić życie, wystarczy że znajdzie się w złym miejscu i czasie. Jeśli miała umierać, to wolała zginąć w walce niż jako przypadkowa, bezbronna ofiara. – Chcę móc zrobić cokolwiek, kiedy przyjdą po mnie lub po moich bliskich lub przyjaciół, albo innych ludzi którzy zawinili tylko tym, w jakiej rodzinie się urodzili. Chciałabym potrafić więcej, jeśli chodzi o obronę i uroki, bo zdaję sobie sprawę, że moje umiejętności miotlarskie nie należą do najbardziej przydatnych w tej walce. – Nie była więc tak użyteczna jak aurorzy, uzdrowiciele czy znawcy jakichś poważnych dziedzin. Ona po prostu dobrze latała za piłkami. I potrafiła zmieniać swój wygląd. – Anomalie dobiegły końca, mieliście z tym coś wspólnego? – zapytała jeszcze, przekonana że Zakon musiał mieć w tym udział. Kto inny ocaliłby świat, jak nie oni? Na pewno nie ministerstwo pod wodzą Malfoya.
Rzeczywiście była to przykra ironia losu, że jej ojciec przeżył tyle lat w zawodzie (nabawiając się sinicy, ale wiele razy wymykając się śmierci) i zginął już po tym, gdy odszedł od czynnego aurorstwa i pojawiał się w ministerstwie w nieco innym charakterze, bo spokojne siedzenie w domu nie było dla niego. Był człowiekiem czynu, który lubił robić cokolwiek – nawet jeśli choroba i coraz częstsze ataki sinicy nie pozwalały mu już chodzić w teren i czynnie walczyć z czarną magią, a co najwyżej siedzieć za biurkiem lub doradzać. I to właśnie sprowadziło na niego zgubę, bo Jamie była całkowicie pewna, że w sytuacji zagrożenia próbował ocalić możliwie jak najwięcej istnień i nie zdążył już uratować siebie.
Na początku czuła żal i złość, bo nagle zabrakło w jej życiu bardzo ważnego elementu, jakim był ojciec. Miała do niego żal, że nie uciekł i nie wrócił do nich żywy. Szczęście w nieszczęściu, że wszyscy z rodzeństwa byli już dorośli i potrafili sobie poradzić, ale utrata bliskiej osoby nie była przez to łatwiejsza i mniej bolesna. Dopiero z czasem zaczęła bardziej rozumieć pobudki ojca, a także to, jak poważna jest sytuacja w Anglii. Może nie była aurorem, ale nie chciała już dłużej udawać, że nic się dzieje. Podejrzewała, że ojciec pochwaliłby jej dołączenie do Zakonu, choć zapewne gdyby żył, wolałby sam zaangażować się w walkę i mieć baczenie na swoje dzieci.
Przez te wszystkie minione lata poznała wielu współpracowników ojca, przynajmniej tych bliższych, z którymi utrzymywał relacje bardziej zażyłe niż tylko wykonywanie razem obowiązków. Poznała między innymi pana Rinehearta, który miał córkę w podobnym do niej wieku. Zawsze trochę współczuła Jackie tej presji, której ona sama nie musiała znosić i długo jej zdanie wobec Kierana nie było najlepsze, bo jawił jej się jako człowiek dość bezduszny i zbyt mocno skupiony na swoich ambicjach by dostrzec potrzeby swoich dzieci – ale mimo wszystko był przyjacielem jej ojca i miał serce po dobrej stronie. Po jego śmierci zaczęła bardziej cenić kontakty z jego przyjaciółmi, bo przywoływało to wspomnienia czasów, gdy pan McKinnon wciąż był wśród żywych.
Nie znała zbyt wielu członków Zakonu. Nie wiedziała nawet, że jeden z jej braci również został sojusznikiem i pewnie byłaby zaskoczona gdyby się dowiedziała, ilu znajomych ukrywa przed nią fakt swojej przynależności. Ale ani trochę nie zaskoczyła jej wieść, że należał do niego Kieran Rineheart.
Kiedy aportowała się w wyznaczonym miejscu spotkania spodziewała się, że mężczyzna będzie rzeczowy i do bólu konkretny, tak, jak go zapamiętała. Ale czy nie tego teraz potrzebowała? Chciała, żeby ktoś udzielił jej niezbędnych informacji, a także nauczył lepiej się bronić. Nie potrzebowała roztkliwiania się nad nią, a poważnej nauki tego, jak być lepszą czarownicą potrafiącą skutecznie ocalić siebie i innych.
Już tam był, kiedy się aportowała, ku swojemu zadowoleniu pojawiając się w dobrym miejscu, a nie po przeciwnej stronie Londynu. Opuszczonych domostw musiało być sporo, zwłaszcza po anomaliach, kiedy wielu czarodziejów i mugoli uciekało za granicę.
- Pana też – odezwała się, podchodząc bliżej. Miała na sobie wygodne, praktyczne ubrania w ciemnych kolorach, a włosy, tak jak najbardziej lubiła, były krótkie do połowy szyi, czarne i nastroszone na końcach, zdradzając płynącą w żyłach krew Potterów. – Słyszałam, że został pan szefem aurorów. Gratuluję – dodała, wierząc że to dobry wybór. Dobrze, że nie oddano tego stołka komuś, kto popierał zło i chronił czarnoksiężników, a komuś kto mógł jeszcze zrobić wiele dobrego.
Zanim odpowiedziała na jego pytanie zamyśliła się na moment.
- Oczywiście, jak pewnie każdy, kto nie jest doświadczonym w walce aurorem – postanowiła być szczera. Bo choć była odważna na boisku i odważna w Hogwarcie, podskakując Ślizgonom i broniąc uczniów, których dyskryminowali, to było coś innego niż udział w wojnie i stawanie naprzeciw naprawdę niebezpiecznych ludzi, którzy nie poprzestaną na niegroźnych urokach rodem ze szkolnych korytarzy. Tylko głupiec nie bałby się tego, co się działo i z czym się mierzyli. A Jamie kochała życie i nie spieszyło jej się na tamten świat. – Ale czuję, że nie mogę wiecznie stać z boku i udawać, że nic się nie dzieje. Ludzie giną lub znikają, ci zwyrodnialcy zabili mojego ojca i wielu innych niewinnych ludzi, których zdecydowana większość zapewne nigdy nawet nie słyszała o Zakonie. – To śmierć ojca była jednym z głównych powodów, dla których Jamie zgodziła się zostać sojusznikiem. Poza tym naprawdę chciała lepszego jutra, wielu jej przyjaciół i znajomych miało w rodzinie mugoli, nie powinni cierpieć tylko przez wzgląd na nieczystą krew. I jaką miała pewność, że nie dołączając do Zakonu będzie bezpieczniejsza? Przecież i bez tego mogła stracić życie, wystarczy że znajdzie się w złym miejscu i czasie. Jeśli miała umierać, to wolała zginąć w walce niż jako przypadkowa, bezbronna ofiara. – Chcę móc zrobić cokolwiek, kiedy przyjdą po mnie lub po moich bliskich lub przyjaciół, albo innych ludzi którzy zawinili tylko tym, w jakiej rodzinie się urodzili. Chciałabym potrafić więcej, jeśli chodzi o obronę i uroki, bo zdaję sobie sprawę, że moje umiejętności miotlarskie nie należą do najbardziej przydatnych w tej walce. – Nie była więc tak użyteczna jak aurorzy, uzdrowiciele czy znawcy jakichś poważnych dziedzin. Ona po prostu dobrze latała za piłkami. I potrafiła zmieniać swój wygląd. – Anomalie dobiegły końca, mieliście z tym coś wspólnego? – zapytała jeszcze, przekonana że Zakon musiał mieć w tym udział. Kto inny ocaliłby świat, jak nie oni? Na pewno nie ministerstwo pod wodzą Malfoya.
Potężne burze i śnieżne zawieruchy przeminęły z końcem grudnia, jednak chłód wciąż nie odpuszczał. Zaspy od pewnego czasu już nie rosły, ich objętość nie zwiększała się drastycznie, ale za to dalej utrzymywały się w podobnej ilości, pod sobą skrywając oblodzone powierzchnie. Wystarczył jeden nierozważnie postawiony krok, aby boleśnie się potłuc przy nagłym upadku. Gruby płaszcz z wełnianą podszewką nie mógł całkowicie ochronić aurora przed mrozem. Temperatura stopniowo obniżała się. Było jeszcze widno, ale nie sposób było nie zauważyć, że wieczór zbliża się wielkimi krokami. Wiele kwestii było do poruszenia, choć Kieran nie zamierzał zdradzać wszystkiego, a już na pewno nie będzie szeroko omawiał dokładnych planów organizacji. Darzył sporym zaufaniem ojca Jamie, jednak jej samej tak na dobrą sprawę nie znał. Mógł zrozumieć jej motywacje, które popychały ją do działania, ale czy naprawdę podoła wszystkiemu, co może ją czekać w przyszłości? Trudno mu było pokładać wiarę w innych. Gratulacje z jej strony przyjął bez entuzjazmu, pozwalając sobie jedynie na krótkie skinienie, w międzyczasie poruszając dłońmi, które schował w kieszeniach odzienia wierzchniego. W prawej dłoni asekuracyjne ściskał swoją różdżkę, w tych niespokojnych czasach nie pozwalając sobie na utratę czujności.
– Zgadza się, to oni zabili twojego ojca – przyznał jej rację bez mrugnięcia okiem, powstrzymując się od okazania własnej złości, jaką rozbudzała w nim ta potworność. – Rycerze Walpurgii dokonali zamachu na Ministerstwo Magii, dopuścili się wielu zbrodni i nie zamierzają na tym przestać. Teraz to oni są przy władzy i tłamszą mugolaków oraz osoby, które nie identyfikują się z ich wiarą w wyższość czystej krwi. Zdołali już dopaść osoby, które należały do Zakonu i nie wszystkim udało się ujść z życiem – kiedy ostatnie słowo wybrzmiało, jeszcze uważniej przyjrzał się Jamie. Zrobił kolejny krok w jej stronę, aby z jeszcze większą mocą górować nad nią. To była dla niej szansa, aby się rozmyślić i odejść bez żadnych konsekwencji poza utratą kilku wspomnień. Tkwiła w niej chęć do działania, jednak sama już dostrzegła, że nie zna się wystarczająco na walce. Wróg nie da jej forów, nie odpuści. Kieran podejrzewał, że dwie organizacje reprezentując skrajnie różne poglądy skupiają swą uwagę przede wszystkim na reprezentatywnych członkach, swoistych fundamentach. To Gwardia była najbardziej narażona na ataki. Zakon też szukał sposobów, aby uderzyć przede wszystkim w Śmierciożerców. Ale żadna ze stron nie zawaha się użyć tych słabszych ogniw. Bezpowrotnie odeszły też czasy, kiedy to członkowie Zakonu debatowali nad słusznością ostatecznych środków. Trwała wojna. – Znasz nazwiska osób, na które musisz szczególnie uważać? – chociaż tyle powinna wiedzieć. Nie sądził jednak, aby ktokolwiek, kto wyjawił jej prawdę o istnieniu Zakonu, przemilczał podobne rzeczy. Chciał wierzyć, że staje ramię w ramię w tej trudnej walce z ludźmi rozsądnymi.
– To nasza zasługa – przyznał bez najmniejszego zawahania, zaraz jednak lekko się krzywiąc na wspomnienie Azkabanu. Dzięki jasnej magii wyspa zmieniła się diametralnie, nie było nawet śladu po murach najbardziej rygorystycznego więzienia dla czarnoksiężników. Momentalnie przypomniała o sobie rana po lewym uchu. Wciąż czekał na chwilę, w której wyhodowana część ciała będzie zdatna do wykorzystania. – Pokonaliśmy anomalię-matkę. Powstała Oaza, w której były Minister ukrywa prześladowanych czarodziejów. Z tej misji nie powrócili wszyscy.
Specjalnie nie ukrył faktu o ofiarach śmiertelnych. Chciał, aby Jamie miała pełną świadomość tego, jak niebezpieczne jest to, do czego ją ciągnie. Ćwiczenie się w obronie i urokach będzie konieczne, jeśli naprawdę chce się zaangażować i coś zmienić.
– Zgadza się, to oni zabili twojego ojca – przyznał jej rację bez mrugnięcia okiem, powstrzymując się od okazania własnej złości, jaką rozbudzała w nim ta potworność. – Rycerze Walpurgii dokonali zamachu na Ministerstwo Magii, dopuścili się wielu zbrodni i nie zamierzają na tym przestać. Teraz to oni są przy władzy i tłamszą mugolaków oraz osoby, które nie identyfikują się z ich wiarą w wyższość czystej krwi. Zdołali już dopaść osoby, które należały do Zakonu i nie wszystkim udało się ujść z życiem – kiedy ostatnie słowo wybrzmiało, jeszcze uważniej przyjrzał się Jamie. Zrobił kolejny krok w jej stronę, aby z jeszcze większą mocą górować nad nią. To była dla niej szansa, aby się rozmyślić i odejść bez żadnych konsekwencji poza utratą kilku wspomnień. Tkwiła w niej chęć do działania, jednak sama już dostrzegła, że nie zna się wystarczająco na walce. Wróg nie da jej forów, nie odpuści. Kieran podejrzewał, że dwie organizacje reprezentując skrajnie różne poglądy skupiają swą uwagę przede wszystkim na reprezentatywnych członkach, swoistych fundamentach. To Gwardia była najbardziej narażona na ataki. Zakon też szukał sposobów, aby uderzyć przede wszystkim w Śmierciożerców. Ale żadna ze stron nie zawaha się użyć tych słabszych ogniw. Bezpowrotnie odeszły też czasy, kiedy to członkowie Zakonu debatowali nad słusznością ostatecznych środków. Trwała wojna. – Znasz nazwiska osób, na które musisz szczególnie uważać? – chociaż tyle powinna wiedzieć. Nie sądził jednak, aby ktokolwiek, kto wyjawił jej prawdę o istnieniu Zakonu, przemilczał podobne rzeczy. Chciał wierzyć, że staje ramię w ramię w tej trudnej walce z ludźmi rozsądnymi.
– To nasza zasługa – przyznał bez najmniejszego zawahania, zaraz jednak lekko się krzywiąc na wspomnienie Azkabanu. Dzięki jasnej magii wyspa zmieniła się diametralnie, nie było nawet śladu po murach najbardziej rygorystycznego więzienia dla czarnoksiężników. Momentalnie przypomniała o sobie rana po lewym uchu. Wciąż czekał na chwilę, w której wyhodowana część ciała będzie zdatna do wykorzystania. – Pokonaliśmy anomalię-matkę. Powstała Oaza, w której były Minister ukrywa prześladowanych czarodziejów. Z tej misji nie powrócili wszyscy.
Specjalnie nie ukrył faktu o ofiarach śmiertelnych. Chciał, aby Jamie miała pełną świadomość tego, jak niebezpieczne jest to, do czego ją ciągnie. Ćwiczenie się w obronie i urokach będzie konieczne, jeśli naprawdę chce się zaangażować i coś zmienić.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zimno było odczuwalne, choć w porównaniu ze strugami lodowatego deszczu, gradu i śniegu, w których musiała latać w listopadzie i grudniu i czasem siedzieć na miotle kilka godzin przemoczona i przemarznięta na wskroś, ten mróz był ledwie niedogodnością, przed którą mogła się chronić zakładając cieplejsze ubrania. Przynajmniej były suche i nie zdawały się przymarzać do skóry, choć idąc po śniegu musiała uważać na ukryty pod nim zdradliwy lód. Głupio byłoby połamać sobie coś nie odrywając stóp od ziemi, i to przy osobie takiej jak Kieran Rineheart. Zdawała sobie sprawę, że auror będzie oceniał jej przydatność i to, czy była dość silna, by sprostać przynależności do Zakonu. Dlatego musiała pokazać mu się jako silna, odważna i zdeterminowana. Chciała móc zrobić cokolwiek, by przeciwstawić się ludziom, którzy zabili jej ojca i tylu innych. Nie podobała jej się myśl, że pozostawali bezkarni, że wciąż krzywdzili ludzi. Ale zarazem miała świadomość, że na ten moment nie potrafiła dość, by skutecznie się im oprzeć, gdyby postanowili przyjść i po nią i jej bliskich. Dlatego chciała się tego nauczyć. Nie chciała rezygnować i wracać do stanu zupełnej niewiedzy, bo ignorowanie tego nie byłoby w zgodzie z jej sumieniem. To była jedna z najważniejszych lekcji wpojonych przez ojca – mogła być kim zechce, pod warunkiem, że będzie postępować zgodnie ze swoim sumieniem i wpojoną moralnością.
- Wiem, że to niebezpieczne, i właśnie dlatego chcę się nauczyć jak bronić siebie, a także innych. Już zbyt długo byłam bierna, nie mogę udawać, że nic się nie dzieje i że to mnie nie dotyczy, bo dotyczy, tak jak każdego, kto nie godzi się na to, co oni robią – powiedziała, starając się wlać w swój głos pewność. Nigdy nie wierzyła w czystokrwiste idee, zawsze uczono ją, że to nie krew świadczy o czyjejś wartości, a jego czyny. Niestety sytuacja się pogarszała, to już nie były tylko szkolne uprzedzenia i wyzwiska, z jakimi zetknęła się w Hogwarcie, a faktyczne zwalczanie mugolaków, mugoli i przeciwników idei. Ktoś jednak musiał wyjść im na przeciw i gdy Jamie w listopadzie dowiedziała się o istnieniu Zakonu, wiedziała że chce im pomóc.
- Niestety nie, znam tylko najbardziej podstawowe informacje, jak to, że rycerze składają się głównie z czarodziejów o czystej krwi wyznających konserwatywne idee, i że to oni stoją za wieloma tragediami, które wydarzyły się w ostatnich miesiącach – przyznała; wcielająca ją osoba najwyraźniej zataiła przed nią sporo informacji i podarowała głównie ogólniki. Czy Kieran zdecyduje się zdradzić więcej? Bardzo na to liczyła, choć nie śmiała naciskać. Nie wiedziała, jak postępuje się z sojusznikami i ile mógł jej wyjawić. Wiedziała, że na zaufanie musiała sobie zasłużyć, że chociaż Rineheart dobrze znał jej ojca, z którym pracował wiele długich lat, to nie znał jej. Była tylko córką jego przyjaciela z pracy.
- Domyślam się, że to musiało być niezwykle trudne zadanie – odezwała się, a wspaniała wieść o zniszczeniu anomalii została zabarwiona goryczą, gdy mężczyzna wyznał, że nie wszyscy wrócili. Od razu zaczęła się zastanawiać nad tym, kto zginął i czy był to ktoś, kogo znała. Tak czy inaczej była to tragedia dla Zakonników i bliskich tej osoby lub osób. – Przykro mi – powiedziała więc. – Ale dzięki waszej odwadze świat niewątpliwie może teraz odetchnąć z ulgą przynajmniej od anomalii – dodała. Ona też chciała czynić dobrze i ratować świat, ale żeby stać się taka jak bohaterowie, którzy wybrali się prosto w paszczę anomalii, musiała przejść jeszcze długą drogę. Stała zaledwie na jej początku i musiała się wiele nauczyć, przede wszystkim w kwestii obrony i uroków. Coś tam potrafiła, ale zbyt mało, by mieć realną szansę w starciu, w którym pojawi się czarna magia.
- Chcę się uczyć – rzekła głośno. – Chcę... Muszę lepiej się bronić. Chciałabym też rzucać lepsze, silniejsze uroki. Czy mógłby mi pan udzielić małej lekcji?
Skoro już się spotkali, zamierzała to wykorzystać i poprosić mężczyznę o nauki. Kto mógłby nauczyć ją obrony lepiej, jak nie sam szef Biura Aurorów, zdolny i silny czarodziej, który przetrwał w tym zawodzie tyle lat?
- Wiem, że to niebezpieczne, i właśnie dlatego chcę się nauczyć jak bronić siebie, a także innych. Już zbyt długo byłam bierna, nie mogę udawać, że nic się nie dzieje i że to mnie nie dotyczy, bo dotyczy, tak jak każdego, kto nie godzi się na to, co oni robią – powiedziała, starając się wlać w swój głos pewność. Nigdy nie wierzyła w czystokrwiste idee, zawsze uczono ją, że to nie krew świadczy o czyjejś wartości, a jego czyny. Niestety sytuacja się pogarszała, to już nie były tylko szkolne uprzedzenia i wyzwiska, z jakimi zetknęła się w Hogwarcie, a faktyczne zwalczanie mugolaków, mugoli i przeciwników idei. Ktoś jednak musiał wyjść im na przeciw i gdy Jamie w listopadzie dowiedziała się o istnieniu Zakonu, wiedziała że chce im pomóc.
- Niestety nie, znam tylko najbardziej podstawowe informacje, jak to, że rycerze składają się głównie z czarodziejów o czystej krwi wyznających konserwatywne idee, i że to oni stoją za wieloma tragediami, które wydarzyły się w ostatnich miesiącach – przyznała; wcielająca ją osoba najwyraźniej zataiła przed nią sporo informacji i podarowała głównie ogólniki. Czy Kieran zdecyduje się zdradzić więcej? Bardzo na to liczyła, choć nie śmiała naciskać. Nie wiedziała, jak postępuje się z sojusznikami i ile mógł jej wyjawić. Wiedziała, że na zaufanie musiała sobie zasłużyć, że chociaż Rineheart dobrze znał jej ojca, z którym pracował wiele długich lat, to nie znał jej. Była tylko córką jego przyjaciela z pracy.
- Domyślam się, że to musiało być niezwykle trudne zadanie – odezwała się, a wspaniała wieść o zniszczeniu anomalii została zabarwiona goryczą, gdy mężczyzna wyznał, że nie wszyscy wrócili. Od razu zaczęła się zastanawiać nad tym, kto zginął i czy był to ktoś, kogo znała. Tak czy inaczej była to tragedia dla Zakonników i bliskich tej osoby lub osób. – Przykro mi – powiedziała więc. – Ale dzięki waszej odwadze świat niewątpliwie może teraz odetchnąć z ulgą przynajmniej od anomalii – dodała. Ona też chciała czynić dobrze i ratować świat, ale żeby stać się taka jak bohaterowie, którzy wybrali się prosto w paszczę anomalii, musiała przejść jeszcze długą drogę. Stała zaledwie na jej początku i musiała się wiele nauczyć, przede wszystkim w kwestii obrony i uroków. Coś tam potrafiła, ale zbyt mało, by mieć realną szansę w starciu, w którym pojawi się czarna magia.
- Chcę się uczyć – rzekła głośno. – Chcę... Muszę lepiej się bronić. Chciałabym też rzucać lepsze, silniejsze uroki. Czy mógłby mi pan udzielić małej lekcji?
Skoro już się spotkali, zamierzała to wykorzystać i poprosić mężczyznę o nauki. Kto mógłby nauczyć ją obrony lepiej, jak nie sam szef Biura Aurorów, zdolny i silny czarodziej, który przetrwał w tym zawodzie tyle lat?
Wolał już nie wypowiadać więcej ostrzeżeń, ich ilość była wystarczająca, a jednak nie zniechęciła czarownicy. Dobrze, że była świadoma konsekwencji swojego wyboru, który wydawał jej się tym najbardziej trafnym. Oby ta wiara przetrwała w niej jak najdłużej. Kierowała nią nie tylko chęć pomszczenia ojca, ale również pragnienie ochronienia pozostałych bliskich. To była szlachetna postawa i dobra motywacja. Jednak ta szlachetność mogła też stanowić przeszkodę, jeśli zacznie widzieć w przeciwnikach również czujących podobnie do niej ludzi.
– To prawda, wśród Rycerzy znajdują się przede wszystkim szumowiny z czystokrwistych rodzin. Jeśli nie wspierają Voldemorta własnymi różdżkami, robią to politycznie poprzez swoją pracę w Ministerstwie Magii. Po Stonehenge nikt się już nawet nie łudzi, że większość nestorów jest po jego stronie – na samą myśl skrzywił się z obrzydzenia, nie mogąc zrozumieć jak ludzie, niby tak dumni i zapatrzeni w swą czystą krew, podążyli za jednym człowiekiem wręcz na oślep. To nie dawało mu spokoju, choć po udanej legilimencji zastosowanej na zdrajcy, którego znaleźli w Azkabanie, wiedzieli już, że to rzekomy potomek Gauntów, niby już całkowicie wymarłego rodu. Musiał jednak ograniczyć potok informacji, Jamie dowie się wszystkiego z czasem, musi tylko wykazać się cierpliwością, ale przede wszystkim zaangażowaniem. – Bieglejsi w stosowaniu czarnej magii potrafią przemieniać się w czarną mgłę, dzięki czemu mogą unikać ataków i uciekać z pola walki. Najbieglejsi zaś noszą maski przypominające czaszki. Zakon zdołał ustalić nazwiska części Rycerzy. To nazwiska, na które powinnaś szczególnie uważać: Amadeus Crouch, Craig, Edgar i Quentin Burke, Cadan Goyle, Ignotus i Ramsey Mulciber, Sigrun Rookwood, Tristan Rosier, Magnus Rowle, Deirdre Tsagairt, Thomas Vane, Morgoth Yaxley.
O Crouchu tak naprawdę dowiedzieli się niedawno, kiedy żmija została pochwycona po ataku na lodziarnię rodzeństwo Fortescue. Nie dało się jednak z niego wydusić, dlaczego dokładnie to miejsce stało się celem ataku. Gdyby jednak podejrzewali, że Florean jest członkiem Zakonu, czy nie lepiej byłoby pochwycić go znienacka i zmusić do wyjawienia informacji? Chyba rozchodziło się jedynie o demonstrację siły.
Szkoda, że odważni ludzie najczęściej kończą martwi – pomyślał z goryczą, która towarzyszyła mu wręcz nieustannie po tych azkabanowych przeżyciach. Jeszcze nie do końca pogodził się ze śmiercią Gwardzisty, do której dopuścili jego towarzysze. Nie miał pojęcia, że uporanie się z zagadką posągów przyniesie prawdziwą tragedię. Czy mogli jej jakoś zapobiec? Jak bez Bartiusa poradzi sobie jego żona, jego nienarodzone dziecko, które czeka przyszłość bez ojca? – Choć położyliśmy kres anomaliom, wciąż piętrzą się przed nami kolejne trudności. Przywrócenie ładu nie będzie proste.
Jej prośba nie była dla niego wielkim zaskoczeniem, jednak mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, czy o podobną rzecz nie prosi się osób bliskich, do jakich ma się większe zaufanie. Teraz łatwiej było krzyżować ze sobą różdżki, gdy już praktycznie nie istniało ryzyko wymknięcia się magii spod kontroli. Kieran cofnął się o kilka kroków, w międzyczasie wyciągnął z kieszeni płaszcza różdżkę i skierował ją przeciwko Jamie. – To będzie pierwsza lekcja, Jamie. Dobądź różdżki – zażądał od niej surowo tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ograniczmy się w ataku do zaklęć, które jednak nie zadadzą zbyt wielkich obrażeń ani nie wywołają paraliżu ciała – zadecydował nałożyć na nich to jedno ograniczenie.
szafka zniknięć
– To prawda, wśród Rycerzy znajdują się przede wszystkim szumowiny z czystokrwistych rodzin. Jeśli nie wspierają Voldemorta własnymi różdżkami, robią to politycznie poprzez swoją pracę w Ministerstwie Magii. Po Stonehenge nikt się już nawet nie łudzi, że większość nestorów jest po jego stronie – na samą myśl skrzywił się z obrzydzenia, nie mogąc zrozumieć jak ludzie, niby tak dumni i zapatrzeni w swą czystą krew, podążyli za jednym człowiekiem wręcz na oślep. To nie dawało mu spokoju, choć po udanej legilimencji zastosowanej na zdrajcy, którego znaleźli w Azkabanie, wiedzieli już, że to rzekomy potomek Gauntów, niby już całkowicie wymarłego rodu. Musiał jednak ograniczyć potok informacji, Jamie dowie się wszystkiego z czasem, musi tylko wykazać się cierpliwością, ale przede wszystkim zaangażowaniem. – Bieglejsi w stosowaniu czarnej magii potrafią przemieniać się w czarną mgłę, dzięki czemu mogą unikać ataków i uciekać z pola walki. Najbieglejsi zaś noszą maski przypominające czaszki. Zakon zdołał ustalić nazwiska części Rycerzy. To nazwiska, na które powinnaś szczególnie uważać: Amadeus Crouch, Craig, Edgar i Quentin Burke, Cadan Goyle, Ignotus i Ramsey Mulciber, Sigrun Rookwood, Tristan Rosier, Magnus Rowle, Deirdre Tsagairt, Thomas Vane, Morgoth Yaxley.
O Crouchu tak naprawdę dowiedzieli się niedawno, kiedy żmija została pochwycona po ataku na lodziarnię rodzeństwo Fortescue. Nie dało się jednak z niego wydusić, dlaczego dokładnie to miejsce stało się celem ataku. Gdyby jednak podejrzewali, że Florean jest członkiem Zakonu, czy nie lepiej byłoby pochwycić go znienacka i zmusić do wyjawienia informacji? Chyba rozchodziło się jedynie o demonstrację siły.
Szkoda, że odważni ludzie najczęściej kończą martwi – pomyślał z goryczą, która towarzyszyła mu wręcz nieustannie po tych azkabanowych przeżyciach. Jeszcze nie do końca pogodził się ze śmiercią Gwardzisty, do której dopuścili jego towarzysze. Nie miał pojęcia, że uporanie się z zagadką posągów przyniesie prawdziwą tragedię. Czy mogli jej jakoś zapobiec? Jak bez Bartiusa poradzi sobie jego żona, jego nienarodzone dziecko, które czeka przyszłość bez ojca? – Choć położyliśmy kres anomaliom, wciąż piętrzą się przed nami kolejne trudności. Przywrócenie ładu nie będzie proste.
Jej prośba nie była dla niego wielkim zaskoczeniem, jednak mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, czy o podobną rzecz nie prosi się osób bliskich, do jakich ma się większe zaufanie. Teraz łatwiej było krzyżować ze sobą różdżki, gdy już praktycznie nie istniało ryzyko wymknięcia się magii spod kontroli. Kieran cofnął się o kilka kroków, w międzyczasie wyciągnął z kieszeni płaszcza różdżkę i skierował ją przeciwko Jamie. – To będzie pierwsza lekcja, Jamie. Dobądź różdżki – zażądał od niej surowo tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ograniczmy się w ataku do zaklęć, które jednak nie zadadzą zbyt wielkich obrażeń ani nie wywołają paraliżu ciała – zadecydował nałożyć na nich to jedno ograniczenie.
szafka zniknięć
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wiedziała, że to nie będzie sielanka. Że jej należenie do organizacji nie będzie polegać na wycinaniu serduszek z papieru i pieczeniu ciasteczek. Kiedy ministerstwo upadło i dostało się w złe ręce byli jedyną siłą, która mogła ochronić zwykłych ludzi, zarówno czarodziejów jak i mugoli. Potrzebowali nowych członków takich jak Jamie. Nie tylko aurorów, a każdego czarodzieja o dobrym sercu, który mógł złapać za różdżkę i pomagać w jakikolwiek sposób.
Była jednak wciąż bardzo młoda i wciąż nie przeżarta tym złem, które każdego dnia przez lata oglądał Rineheart, będący aurorem zanim jeszcze ona w ogóle pojawiła się na świecie. On widział wiele i znał to mroczniejsze oblicze świata i ludzi. W niej wciąż tlił się młodzieńczy idealizm i wiara w to, że wspólnymi siłami mogli coś zdziałać i przeciwstawić się złu. Nie licząc utraty ojca oraz anomalii nigdy nie przeżyła prawdziwego dramatu, bo jej codziennością nie była walka z czarną magią, a zmagania na boisku do quidditcha. Opowieści ojca i jego znajomych z pracy zarysowywały zawsze pewien obraz, ale nie miały tak silnej mocy oddziaływania jak osobiste uczestnictwo w takich wydarzeniach i oglądanie tragedii ludzkich na własne oczy, a nie tylko słuchanie o nich.
Wysłuchała jego słów z uwagą, przyswajając ważne informacje. Naprawdę ważne, bo musiała wiedzieć, na kogo najbardziej uważać, choć przypuszczała, że poza wymienionymi nazwiskami jest ich więcej, ale Zakonnicy mogli nie poznać tożsamości wszystkich. Ci ludzie mogli kryć się wszędzie, za twarzami znajomych i osób mijanych na Pokątnej czy w innych czarodziejskich miejscach. Większości z wymienionych nie kojarzyła, nie byli związani ze światem quidditcha ani nie pamiętała ich z Hogwartu – ale zamierzała je zapamiętać, bo w nadchodzącej przyszłości mogła ich spotkać i przynajmniej będzie jasne, co z nich za szumowiny.
- Rozumiem. I dziękuję, że mi pan o tym powiedział, ta wiedza jest dla mnie bardzo cenna – powiedziała, choć w duchu zastanawiała się, czy to ktoś z ludzi wymienionych przez Rinehearta miał na rękach krew jej ojca i innych ofiar z ministerstwa. Ale wiedziała też, że nie mogła jej przyświecać prywatna zemsta, a wyższy cel, pomoc w ochronieniu tych, których jeszcze dało się ocalić. Dla ojca było za późno, ale mogła pielęgnować jego pamięć, postępując właściwie. Po ponad pół roku od tragedii ochłonęła już na tyle, że nie zaczęła dopytywać, czy jest wiadome, którzy z nich spalili ministerstwo, choć gdyby była na świeżo po stracie, pewnie byłoby to pierwsze pytanie zadane po usłyszeniu nazwisk. Wiedziała też, że Rineheart nie powinien widzieć w niej rozżalonej, gniewnej dziewczyny gotowej kierować się prywatnymi pobudkami. Tutaj chodziło o coś więcej, o czym przestrzegła ją już osoba, która ją wprowadziła. Ta sprawa była większa i ważniejsza niż każde z nich, dlatego musiała przyjmować to wszystko rozsądnie i ze spokojem, bez zgubnej brawury i gorącej krwi. Odetchnęła więc głęboko, a wewnętrzne myśli pozostawiła dla siebie, choć miała wrażenie, że przenikliwe spojrzenie aurora i tak jest zdolne przeniknąć ją na wskroś i zajrzeć w nawet najgłębszy zakamarek duszy.
Może i dobrze się stało, że wprowadzono ją dopiero kilka miesięcy po śmierci ojca, a nie od razu.
- Dlatego chcę wam pomóc. Bo liczy się każda różdżka, prawda? Chcę działać razem z wami – odezwała się.
Gdyby ojciec żył, to pewnie jego poprosiłaby o nauki. Jednak za sprawą rycerzy Walpurgii już go nie było, dlatego musiała poprosić kogoś spoza rodziny. Jednak skoro jej ojciec ufał Rineheartowi i podczas aurorskich akcji nie raz i nie dwa razem narażali życie, to ona też zdecydowała się mu zaufać.
Wyprostowała się bardziej i wyciągnęła z kieszeni różdżkę, zaciskając palce na znajomym drewnie. Skinęła głową; wolała nie opuszczać tego miejsca czołgając się w półprzytomnym stanie, a podejrzewała, że Rineheart mógł dużo łatwiej posłać do parteru ją niż ona jego. Jej uroki nadal nie były zbyt silne, a tarcze raz wychodziły, a raz nie. Była jednak gotowa, by się z nim zmierzyć w takim pozorowanym pojedynku.
| i lecę do szafki!
Była jednak wciąż bardzo młoda i wciąż nie przeżarta tym złem, które każdego dnia przez lata oglądał Rineheart, będący aurorem zanim jeszcze ona w ogóle pojawiła się na świecie. On widział wiele i znał to mroczniejsze oblicze świata i ludzi. W niej wciąż tlił się młodzieńczy idealizm i wiara w to, że wspólnymi siłami mogli coś zdziałać i przeciwstawić się złu. Nie licząc utraty ojca oraz anomalii nigdy nie przeżyła prawdziwego dramatu, bo jej codziennością nie była walka z czarną magią, a zmagania na boisku do quidditcha. Opowieści ojca i jego znajomych z pracy zarysowywały zawsze pewien obraz, ale nie miały tak silnej mocy oddziaływania jak osobiste uczestnictwo w takich wydarzeniach i oglądanie tragedii ludzkich na własne oczy, a nie tylko słuchanie o nich.
Wysłuchała jego słów z uwagą, przyswajając ważne informacje. Naprawdę ważne, bo musiała wiedzieć, na kogo najbardziej uważać, choć przypuszczała, że poza wymienionymi nazwiskami jest ich więcej, ale Zakonnicy mogli nie poznać tożsamości wszystkich. Ci ludzie mogli kryć się wszędzie, za twarzami znajomych i osób mijanych na Pokątnej czy w innych czarodziejskich miejscach. Większości z wymienionych nie kojarzyła, nie byli związani ze światem quidditcha ani nie pamiętała ich z Hogwartu – ale zamierzała je zapamiętać, bo w nadchodzącej przyszłości mogła ich spotkać i przynajmniej będzie jasne, co z nich za szumowiny.
- Rozumiem. I dziękuję, że mi pan o tym powiedział, ta wiedza jest dla mnie bardzo cenna – powiedziała, choć w duchu zastanawiała się, czy to ktoś z ludzi wymienionych przez Rinehearta miał na rękach krew jej ojca i innych ofiar z ministerstwa. Ale wiedziała też, że nie mogła jej przyświecać prywatna zemsta, a wyższy cel, pomoc w ochronieniu tych, których jeszcze dało się ocalić. Dla ojca było za późno, ale mogła pielęgnować jego pamięć, postępując właściwie. Po ponad pół roku od tragedii ochłonęła już na tyle, że nie zaczęła dopytywać, czy jest wiadome, którzy z nich spalili ministerstwo, choć gdyby była na świeżo po stracie, pewnie byłoby to pierwsze pytanie zadane po usłyszeniu nazwisk. Wiedziała też, że Rineheart nie powinien widzieć w niej rozżalonej, gniewnej dziewczyny gotowej kierować się prywatnymi pobudkami. Tutaj chodziło o coś więcej, o czym przestrzegła ją już osoba, która ją wprowadziła. Ta sprawa była większa i ważniejsza niż każde z nich, dlatego musiała przyjmować to wszystko rozsądnie i ze spokojem, bez zgubnej brawury i gorącej krwi. Odetchnęła więc głęboko, a wewnętrzne myśli pozostawiła dla siebie, choć miała wrażenie, że przenikliwe spojrzenie aurora i tak jest zdolne przeniknąć ją na wskroś i zajrzeć w nawet najgłębszy zakamarek duszy.
Może i dobrze się stało, że wprowadzono ją dopiero kilka miesięcy po śmierci ojca, a nie od razu.
- Dlatego chcę wam pomóc. Bo liczy się każda różdżka, prawda? Chcę działać razem z wami – odezwała się.
Gdyby ojciec żył, to pewnie jego poprosiłaby o nauki. Jednak za sprawą rycerzy Walpurgii już go nie było, dlatego musiała poprosić kogoś spoza rodziny. Jednak skoro jej ojciec ufał Rineheartowi i podczas aurorskich akcji nie raz i nie dwa razem narażali życie, to ona też zdecydowała się mu zaufać.
Wyprostowała się bardziej i wyciągnęła z kieszeni różdżkę, zaciskając palce na znajomym drewnie. Skinęła głową; wolała nie opuszczać tego miejsca czołgając się w półprzytomnym stanie, a podejrzewała, że Rineheart mógł dużo łatwiej posłać do parteru ją niż ona jego. Jej uroki nadal nie były zbyt silne, a tarcze raz wychodziły, a raz nie. Była jednak gotowa, by się z nim zmierzyć w takim pozorowanym pojedynku.
| i lecę do szafki!
Dwa zaklęcia ugodziły ją w odstępstwie niecałej sekundy od siebie. Jedno posłał ją prosto do śnieżnej zaspy, drugie zaś wyraźnie skonsternowało, bo na twarzy młodej kobiety widniało tylko bezbrzeżne niezrozumienie. Rineheart był wyrozumiały na tyle, aby dać jej chwilę na otrząśnięcie się z szoku, choć wcale nie uśmiechało mu się czekać w nieskończoność. Na całe szczęście McKinnon w pierwszej kolejności poderwała głowę, co odebrał jako całkiem obiecujący znak. Po chwili zaczęła się podnosić, a nawet udało się jej powrócić do pionu za pierwszym podejściem. Gdy jednak podniosła różdżkę, mimowolnie w jego umyśle objawił się cień niepokoju. Może oberwała w głowę i przez to chciała walczyć dalej? Przyglądał się jej uważnie, niezbyt jednak troskliwie, bardziej zaalarmowany prawdopodobną możliwością udania się z nią do Szpitala Świętego Munga na badania. Ale właściwie nie próbowała go zaatakować od razu, raczej czekała, posyłając mu przy tym wyczekujące spojrzenie. W odpowiedzi schował różdżkę, a lewą dłoń uniósł w pojednawczym geście, chcąc pokazać, że odpuszcza, rezygnując z dalszej nauki.
– Koniec na dziś – zdecydował się ostatecznie przerwać pojedynek, po którym powinno nastąpić jakieś podsumowanie. Jak zwykle zmarszczył brwi, gdy zaczynał się nad czymś namyślać. Procesy myślowe nie trwały jednak całej wieczności. – Wytknijmy sobie błędy – rzekł śmiało, stanowczo, posyłając Jamie stalowe spojrzenie. Kilka wstępnych zastrzeżeń co do jej pojedynkowej postawy już miał, choć sam nie dał dzisiaj doskonałego występu. – Musisz popracować nad czasem reakcji. Jesteś sprawna i zwinna, jednak nie przekłada się to w boju. Jakbyś miała sztywny nadgarstek, gdy trzymasz różdżkę. Musisz więcej ćwiczyć, bez tego nie zobaczysz żadnych efektów – był z nią jak najbardziej szczery, ale tego właśnie potrzebowała, jeśli chciała przetrwać w tym wojennym chaosie. Na dodatek osobiście zaangażowała się w konflikt, narażając się jeszcze bardziej. Skoro uznała, że jej różdżka również może się przydać i zrobić jakąś różnicę w starciu, powinna jak najszybciej przyswoić sobie umiejętności pojedynkowe. – Radziłbym najpierw doszlifować obronę. Masz problem z regularnością podstawowej tarczy, wyczynem było sięganie po Protego Maximę. Nie sądzę żebyś na obecnym poziomie mogła sobie pozwolić na rzucanie Protego Horribilis. I wcale nie mówię tego ze złośliwości, takie są fakty. Pośród Rycerzy są czarodzieje, którzy rzucają naprawdę potężne zaklęcia, zwłaszcza te czarnomagiczne. I również potrafią się całkiem nieźle bronić.
Umiejętności tych plugawych pomiotów budziły w nim niepokój. Nieustannie rozwijali swój potencjał, to było pewne. Zakon nie mógł w tym swoistym wyścigu zbrojeń pozostać z tyłu, każdy członek organizacji powinien się ćwiczyć w zdolnościach bojowych. Choć jednostki badawcze z założenia miały trzymać się z dala od starć, ich los wcale nie był pewniejszy od tych, którzy narażali się podczas walki. Wróg nie zawaha się uśmiercić ludzi nauki. Dla tych parszywych kanalii każdy pretekst był dobry, aby ukrócić komuś życie.
– Jeśli będziesz potrafiła sama się w pełni obronić, będzie to sporym ułatwieniem dla twoich towarzyszy w walce. I kiedy już dopracujesz obronę, warto przejść do ataku – wykonywał jeden z najniebezpieczniejszych zawodów, dlatego też wiedział co mówi. Kiedy decyduje się o podjęciu walki ze złem, trzeba racjonalnie spojrzeć na własne umiejętności i nieustannie je rozwijać. Bierna obrona może uratuje czarodziejowi życie, ale nie pomoże ostatecznie wygrać.
– Koniec na dziś – zdecydował się ostatecznie przerwać pojedynek, po którym powinno nastąpić jakieś podsumowanie. Jak zwykle zmarszczył brwi, gdy zaczynał się nad czymś namyślać. Procesy myślowe nie trwały jednak całej wieczności. – Wytknijmy sobie błędy – rzekł śmiało, stanowczo, posyłając Jamie stalowe spojrzenie. Kilka wstępnych zastrzeżeń co do jej pojedynkowej postawy już miał, choć sam nie dał dzisiaj doskonałego występu. – Musisz popracować nad czasem reakcji. Jesteś sprawna i zwinna, jednak nie przekłada się to w boju. Jakbyś miała sztywny nadgarstek, gdy trzymasz różdżkę. Musisz więcej ćwiczyć, bez tego nie zobaczysz żadnych efektów – był z nią jak najbardziej szczery, ale tego właśnie potrzebowała, jeśli chciała przetrwać w tym wojennym chaosie. Na dodatek osobiście zaangażowała się w konflikt, narażając się jeszcze bardziej. Skoro uznała, że jej różdżka również może się przydać i zrobić jakąś różnicę w starciu, powinna jak najszybciej przyswoić sobie umiejętności pojedynkowe. – Radziłbym najpierw doszlifować obronę. Masz problem z regularnością podstawowej tarczy, wyczynem było sięganie po Protego Maximę. Nie sądzę żebyś na obecnym poziomie mogła sobie pozwolić na rzucanie Protego Horribilis. I wcale nie mówię tego ze złośliwości, takie są fakty. Pośród Rycerzy są czarodzieje, którzy rzucają naprawdę potężne zaklęcia, zwłaszcza te czarnomagiczne. I również potrafią się całkiem nieźle bronić.
Umiejętności tych plugawych pomiotów budziły w nim niepokój. Nieustannie rozwijali swój potencjał, to było pewne. Zakon nie mógł w tym swoistym wyścigu zbrojeń pozostać z tyłu, każdy członek organizacji powinien się ćwiczyć w zdolnościach bojowych. Choć jednostki badawcze z założenia miały trzymać się z dala od starć, ich los wcale nie był pewniejszy od tych, którzy narażali się podczas walki. Wróg nie zawaha się uśmiercić ludzi nauki. Dla tych parszywych kanalii każdy pretekst był dobry, aby ukrócić komuś życie.
– Jeśli będziesz potrafiła sama się w pełni obronić, będzie to sporym ułatwieniem dla twoich towarzyszy w walce. I kiedy już dopracujesz obronę, warto przejść do ataku – wykonywał jeden z najniebezpieczniejszych zawodów, dlatego też wiedział co mówi. Kiedy decyduje się o podjęciu walki ze złem, trzeba racjonalnie spojrzeć na własne umiejętności i nieustannie je rozwijać. Bierna obrona może uratuje czarodziejowi życie, ale nie pomoże ostatecznie wygrać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dom na uboczu
Szybka odpowiedź