Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Główna ulica
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Między rzędami kolorowych, maleńkich sklepików z barwnymi, błyszczącymi witrynami, które przedstawiają rozmaite przedmioty codziennego użytku, a także między domami mieszkańców i między rządkami drzew, główna droga ciągnie się przez kilkaset jardów, kończąc gospodą oraz drużką prowadzącą do kaplicy. Niektóre z płotów przysłonięte są ulotkami oraz plakatami wydawanymi przez Ministerstwo Magii, ogłoszeniami mieszkańców. Kilka witryn zostało zabitych deskami, gdy ich właściciele zginęli lub zaginęli prawdopodobnie sprzeciwiając się Grindelwaldowi, a lokal popadł w niełaskę, jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że miasto wciąż tętni życiem.
Utrzymanie Estelle wcale nie jest takie proste, jak może się wydawać. Robię jednak jakieś dziwne figury z kobietą w rękach, to pionowo, to poziomo stawiając jej ciało, ale nadal nalegam na pionowe ułożenie, żeby ją tylko przytrzymywać zamiast nieść całą wagę na swoich niezbyt wyćwiczonych ramionach. Modlę się jednocześnie, żeby Slughornówna zdołała przekonać kobietę co do udostępnienia nam kominka. Przecież to raptem minuta, nawet nie. Znów będzie mogła wrócić do swojego bycia brzydką czy co tam robi na co dzień. Nie odzywam się wiedząc, że mógłbym tylko pogorszyć sprawę, ale z arystokratką nie jest już najlepiej. W zasadzie to balansuje na granicy przytomności, dlatego liczę na szybką decyzję paniusi.
Automatycznie przenoszę spojrzenie na pojawiającego się mężczyznę. Na Salazara, naprawdę? Kaczuszki, pomidory? Ludzie śpią w takich łachach? Aż niesamowite. Staram się jednak nie dać po sobie poznać, że cała ta sytuacja mocno mnie przerasta, a co więcej, przeraża. Dalej całkowicie koncentruję się na utrzymaniu Estelle, tym razem już nieprzytomnej. Dobrze, że kobieta nie robi już problemów.
- Dziękujemy - mruczę jak wymaga tego etykieta, po czym staram się sobie przerzucić bezwładną czarownicę przez ramię i w ten sposób dotrzeć za gospodynią do kominka. Kiedy wreszcie jestem na miejscu, pakuję nas do środka i biorę w dłoń proszek Fiuu. Żądam dostania się do Świętego Munga i wyrzucam substancję pod nogi. Nikniemy oboje w zielonych płomieniach komunikacji, zostawiając przeklęte Salisbury za sobą.
zt. wszyscy
Automatycznie przenoszę spojrzenie na pojawiającego się mężczyznę. Na Salazara, naprawdę? Kaczuszki, pomidory? Ludzie śpią w takich łachach? Aż niesamowite. Staram się jednak nie dać po sobie poznać, że cała ta sytuacja mocno mnie przerasta, a co więcej, przeraża. Dalej całkowicie koncentruję się na utrzymaniu Estelle, tym razem już nieprzytomnej. Dobrze, że kobieta nie robi już problemów.
- Dziękujemy - mruczę jak wymaga tego etykieta, po czym staram się sobie przerzucić bezwładną czarownicę przez ramię i w ten sposób dotrzeć za gospodynią do kominka. Kiedy wreszcie jestem na miejscu, pakuję nas do środka i biorę w dłoń proszek Fiuu. Żądam dostania się do Świętego Munga i wyrzucam substancję pod nogi. Nikniemy oboje w zielonych płomieniach komunikacji, zostawiając przeklęte Salisbury za sobą.
zt. wszyscy
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ich cienie wydłużały się w miarę jak nad Salisbury zapadał zmrok. Wiatr podczas dość krótkiego lotu na miotle wprawił w nieład jego włosy, które teraz opadały łagodnie na wciąż zaróżowione z podekscytowania policzki. Starał się uśmiechać pomimo pulsującego bólu w lewej ręce, trzymał głowę wysoko, nie zważając na kolejną porażkę dodaną do jego kolekcji. Może udzieliło mu się pogodne nastawienie profesora, może optymizm wkradał się na swoje dawne miejsce w jego duszy, a może zwyczajnie postanowił cieszyć się z perspektywy spędzenia czasu bez żadnej presji – sukces zamajaczył się na horyzoncie i zniknął równie nagle, jak się pojawił – pozostawiając ich z choćby ze świadomością, że próbowali. Przynajmniej tutaj, w mieście, życie wydawało się toczyć jak zawsze. Szalejące tłuczki były zbyt daleko, by stanowić realne zagrożenie poza stadionem, następstwa wybuchu magii wśród miejskiego zgiełku zostały już poskromione, a może nigdy nie sięgnęły spokojnych, wręcz w pewien sposób sielankowych uliczek, które właśnie przemierzali. To nie był koniec. Chociaż o tym jeszcze nie rozmawiali, oboje musieli odczuwać pewien niedosyt, motywowany strzępami intuicji, podpowiadającej, iż zabrakło niewiele, jedna próba więcej i będą mieć swój wkład w podreperowanie magicznego społeczeństwa. To wszystko wydarzyło się tak szybko, a jednak było im jakby z góry przeznaczone – Jayden podzielił się z nim wzmianką na temat „spadających gwiazd”, których trajektorie odbiegały od przyjmowanych kanonów. W całej tej sprawie od początku było coś niepokojącego, więc całe szczęście, że ktoś zwrócił się z tym właśnie do profesora astronomii. Po rozwikłaniu tajemnicy, pozostało poradzić sobie z problemem bezpośrednio; cóż, tu wkradał się Ollivander, zachwycony sposobnością połączenia miłego towarzystwa oraz wprowadzenia w czyn swoich reguł i postanowień, nie zastanowił się może czy doprawdy jest dobrą osobą na to miejsce. Miał kilka pytań do nauczyciela po jego wykładzie, nieśmiało planował podszkolić się z jego dziedziny, o której sam miał bardzo ograniczone pojęcie, był też pchany przez swoje pragnienie wystąpienia poza szereg i uczestniczenia w wydarzeniach na pierwszej linii frontu. A nie był przecież wielkim fanem Quiddicha, latanie na miotle traktował jako przyjemne urozmaicenie, ale nic więcej, poza tym wcale nie pragnął zniszczenia i istniała taka szansa, że różdżka odbierała jego wahania i dlatego nie była mu posłuszna. Może mógłby poruszyć to w dyskusji, gdy następnym wybierze się gdzieś z Titusem, aczkolwiek na razie nie było to ważne. Palisander spoczywał w jego kieszeni, czekając na kolejne wezwanie.
Mijali niewielu ludzi. Niektóre twarze wydawały mu się znajome – młoda para przy stoliczku przed kawiarenką mogły tam siedzieć od czasu, kiedy przechodzili tu kilka godzin wcześniej; kwiaciarka o bujnych, srebrnych włosach sprzątająca swój stragan posłała im pełen przekory uśmiech; oblicza z ogłoszeń na niskich płotkach przyglądały im się z chłodną obojętnością – a mógłby przysiąc, że dwie chichoczące czarownice przebiegały obok nich już trzeci raz! Nie zastanawiał się nad tym długo, skupiony raczej na pogrążaniu się w tej dokładnej chwili oraz na powolnym kroku, który jak najmniej wpływał na obolałe ramię.
— Która gwiazda pierwsza wschodzi na nocnym niebie? — zapytał nagle, przerywając ciszę i naruszając konstrukcję przemyśleń, które owinęły się wokół ich sylwetek. Przytrzymał się przy wolnej ławeczce, opierając o nią miotłę i przeciągając się delikatnie, w nadziei, że to coś pomoże. Uważnie przesunął spojrzeniem po postaci pana Vane’a, próbując wyczytać czy jego stan pozwoli na wstąpienie do sklepu ze słodyczami po babeczkę na drogę – i gorącą czekoladę, chyba mu ją obiecał, jeśli poradzą sobie z anomaliami, a choć im nie wyszło to przy podobnym poświęceniu zasługiwali na małą nagrodę – czy może powinni kogoś zaczepić i zapytać o położenie najbliższego kominka, bądź świstoklika prowadzącego w ich okolice. Orientował się, w przybliżeniu, skąd sam przybył, lecz mieliby ładny kawałek do przejścia, a robiło się coraz ciemniej. Zanim decyzja została podjęta, jedna z panienek widzianych wcześniej wyłoniła się zza pleców Jaydena.
— To pan! Oczywiście, co za zbieg okoliczności! — wykrzyczała, rozpychając się i lądując między mężczyznami. Zaskoczony Constantine uczynił krok w tył, omal nie przewracając się w kwiatowy klomb, po czym uśmiechnął się nieporadnie. Ona w międzyczasie zdążyła chwycić go za rękawy i pociągnąć do przodu, wywołując na jego ustach bolesny grymas, gdyż zbyt mocno poruszyła jego obitą rękę. Odebrała to chyba nieco opacznie i zwróciła przestraszony wzrok najpierw na swoją koleżankę, później na profesora. — Przepraszam, ja chciałam tylko pana zobaczyć z bliska, jestem największą fanką! — wyszczebiotała, niemal podskakując w miejscu z podekscytowania.
Czyżby się znali i jej nie pamiętał? F a n k ą? Może czytała jego artykuł z ilustracjami na temat wykorzystania jagód cynamonowca jako alternatywy do nadawania smaku niektórym naparom?
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
| 27.03
Mijały kolejne miesiące, będące jak sen - zdawało się, że wbrew wszelkim przeszkodom świat zaczął wreszcie oddychać. Trawione anomaliami społeczeństwo zdołało się nieco zregenerować, ale do końca wojny było jeszcze daleko. Ria czuła to nie tylko podskórnie; niestety wpływy czarnoksiężników sięgały coraz dalej, będąc prawdziwą bolączką zwyczajnych obywateli tego kraju. Strach nie ustawał, nadal odnajdując drogę do odważnego serca - obawiała się o rodzinę, o czarodziejów, mugoli. Żadne z nich nie zasługiwało na życie w przerażeniu, musząc co chwilę oglądać się przez ramię. Czy tak miało być już zawsze? Czy mieli położyć temu kres, możliwie jak najszybciej?
Osoba Burtencha jawiła się Weasley jako pewnego rodzaju nadzieja na lepsze jutro. Nadzieja, że istnieli jeszcze ludzie niebojący się walczyć o to, co było w życiu ważne. Gotowi zatrzymać to szaleństwo, chorobę toczącą Ministerstwo od samego jego serca. Czarownica dotąd nie miała styczności z niniejszym mężczyzną, aczkolwiek przeświadczenie, że mogła mu pomóc sprawiała, że nie mogła doczekać się misji. Oczywiście, że czuła obawy - mogła być odważną, impulsywną rudowłosą wojowniczką, ale nie była skrajnie głupia. Posiadała świadomość z czym wiązały się podobne zadania. Wyczuwała niebezpieczeństwo niemalże od pierwszej chwili postawienia stopy w umówionym miejscu, gdzie miała spotkać się z Just i czekać na jej rozkazy co do eskorty. To więcej niż pewne, że napotkają na drodze problemy. Sędzia o tak kontrowersyjnych poglądach wprost musiał być cennym kąskiem dla wszelkiego rodzaju degeneratów walczących siłą o swoje chore idee. Na samą myśl o tym Rhiannon skrzywiła się z odrazą, mimo wszystko nie dając się ponieść temu paskudnemu myśleniu. Powinny być gotowe na wszystko, choć życie lubiło zaskakiwać niejeden raz.
W Salisbury zjawiła się trochę przed siedemnastą, nie chcąc się spóźnić. Zjawiła się na swojej wysłużonej miotle, czerpiąc drobną radość z podniebnych wojaży. Wraz z wylądowaniem miękko na ziemi dobyła z szaty różdżkę, pewnym uchwytem zaciskając palce na drewnianej rękojeści. Rozejrzała się dookoła - na razie była w mieście sama. Rozejrzała się z zainteresowaniem po głównej ulicy, wprost nie mogąc uwierzyć w to, że wszystko wydawało się być takie normalne. Niedaleko stąd zostało zburzone Stonehenge, walki trwały w najlepsze, natomiast tutaj atmosfera sprawiała wrażenie zamrożonej w czasie. Jakby nic złego nie mogło tknąć kolorowych budynków bądź bogatych kramów rozsianych nieopodal.
Wreszcie dostrzegła Tonks, której posłała uśmiech. - Cześć - powitała ją, wciąż pozostając czujną. W tym samym czasie postanowiła spróbować je nieco wzmocnić, tak w razie czego. W końcu nie wiedziały czego należało się spodziewać. - Magicus extremos - szepnęła, nie chcąc mimo wszystko zwracać na siebie przesadnej uwagi. Jednocześnie zastanawiała się, która była już godzina i czy poradzą sobie z czymkolwiek, co na nich czekało. Nie wierzyła w pozorną łatwość tego zadania.
Mijały kolejne miesiące, będące jak sen - zdawało się, że wbrew wszelkim przeszkodom świat zaczął wreszcie oddychać. Trawione anomaliami społeczeństwo zdołało się nieco zregenerować, ale do końca wojny było jeszcze daleko. Ria czuła to nie tylko podskórnie; niestety wpływy czarnoksiężników sięgały coraz dalej, będąc prawdziwą bolączką zwyczajnych obywateli tego kraju. Strach nie ustawał, nadal odnajdując drogę do odważnego serca - obawiała się o rodzinę, o czarodziejów, mugoli. Żadne z nich nie zasługiwało na życie w przerażeniu, musząc co chwilę oglądać się przez ramię. Czy tak miało być już zawsze? Czy mieli położyć temu kres, możliwie jak najszybciej?
Osoba Burtencha jawiła się Weasley jako pewnego rodzaju nadzieja na lepsze jutro. Nadzieja, że istnieli jeszcze ludzie niebojący się walczyć o to, co było w życiu ważne. Gotowi zatrzymać to szaleństwo, chorobę toczącą Ministerstwo od samego jego serca. Czarownica dotąd nie miała styczności z niniejszym mężczyzną, aczkolwiek przeświadczenie, że mogła mu pomóc sprawiała, że nie mogła doczekać się misji. Oczywiście, że czuła obawy - mogła być odważną, impulsywną rudowłosą wojowniczką, ale nie była skrajnie głupia. Posiadała świadomość z czym wiązały się podobne zadania. Wyczuwała niebezpieczeństwo niemalże od pierwszej chwili postawienia stopy w umówionym miejscu, gdzie miała spotkać się z Just i czekać na jej rozkazy co do eskorty. To więcej niż pewne, że napotkają na drodze problemy. Sędzia o tak kontrowersyjnych poglądach wprost musiał być cennym kąskiem dla wszelkiego rodzaju degeneratów walczących siłą o swoje chore idee. Na samą myśl o tym Rhiannon skrzywiła się z odrazą, mimo wszystko nie dając się ponieść temu paskudnemu myśleniu. Powinny być gotowe na wszystko, choć życie lubiło zaskakiwać niejeden raz.
W Salisbury zjawiła się trochę przed siedemnastą, nie chcąc się spóźnić. Zjawiła się na swojej wysłużonej miotle, czerpiąc drobną radość z podniebnych wojaży. Wraz z wylądowaniem miękko na ziemi dobyła z szaty różdżkę, pewnym uchwytem zaciskając palce na drewnianej rękojeści. Rozejrzała się dookoła - na razie była w mieście sama. Rozejrzała się z zainteresowaniem po głównej ulicy, wprost nie mogąc uwierzyć w to, że wszystko wydawało się być takie normalne. Niedaleko stąd zostało zburzone Stonehenge, walki trwały w najlepsze, natomiast tutaj atmosfera sprawiała wrażenie zamrożonej w czasie. Jakby nic złego nie mogło tknąć kolorowych budynków bądź bogatych kramów rozsianych nieopodal.
Wreszcie dostrzegła Tonks, której posłała uśmiech. - Cześć - powitała ją, wciąż pozostając czujną. W tym samym czasie postanowiła spróbować je nieco wzmocnić, tak w razie czego. W końcu nie wiedziały czego należało się spodziewać. - Magicus extremos - szepnęła, nie chcąc mimo wszystko zwracać na siebie przesadnej uwagi. Jednocześnie zastanawiała się, która była już godzina i czy poradzą sobie z czymkolwiek, co na nich czekało. Nie wierzyła w pozorną łatwość tego zadania.
- ekwipunek:
- różdżka, miotła, szczurza czaszka, eliksiry:
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 28, 123 oczka)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 28)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 28, 125 oczek)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Udało im się. Ledwie kilka miesięcy temu pokonali anomalie, uwalniając od nich cały magiczny świat. Przywrócili na nowo porządek, wlewając w ludzkie serca nadzieję i zabierając strach przed szalejącymi anomaliami. Nie było ich już, zabrał je ze sobą ciepły, pełen nadziei deszcz, który zrosił wszystko wokół pamiętnej nocy. Ale nie obyło się bez strat. Gdy dla wszystkich świat na nowo sie zaczynał dla jednej osoby ten, który znała, kończył się całkiem.
Nawet ona słyszała o Bruntechu, był jednym z wybitniejszych sędziów Wziegamontu i od zawsze stał po stronie mugoli nie kryjąc się ze swoimi poglądami. Tonks ceniła go za jasny umysł nie skażony uprzedzeniami i manią wyższości. Mugole może nie posiadali magii, ale radzili sobie bez niej całkiem nieźle. Innymi sposobami, ale wcale nie gorszymi. Wychował ją mugol i był wspaniałym człowiekiem. Tak samo było z ciocią Ro, która serce zawsze miała wielkie i ciepłe. Andrew miał w sobie odwagę, wygłaszając słowa podczas ostatniego procesu. Ale nie mogła nie zgodzić się z każdym jego słowem wypowiedzianym tego dnia. Wiedziała też jednak że te słowa sprowadzą nad niego niebezpieczeństwo. Podążanie jego śladami przez tydzień wcale nie należało do prostych. Wymagało cierpliwości i niezmiennego skupienia. Musiała jednak wykonać zadanie, które zostało jej powierzone. Nie tylko musiała, ale chciała też tego. Potrzebowali takich ludzi, nie mogli pozwolić na to, by został zabity za to, że zwyczajnie ma swoje zdanie. Ostatnio przestano nawet na nie pozwalać. Mugole nie czuli się bezpiecznie - wcześniej, za sprawą anomalii, teraz przez nowy rząd i bezkarność wszystkich popleczników Voldemorta. Mugolacy też nie mieli prościej, musieli pilnować swoich pleców i domów doskonale zdając sobie sprawę, że to na nich skupi się cała nienawiść prześladowców. Dokładnie wiedziała jakie myśli nimi sterowały. Jakie rzucano w nich oskarżenia. Macnair nie był inny. Od lat sądził że ukradła komuś magię. Że nie była nikim więcej jak złodziejem. Ale przestała się z nim kłócić, jedynie udowadniając jak bardzo się myli.
Andrew Burtnch był jednak uparty, nie zgodził się na przeniesienie do Oazy od razu. To przynosiło pewnie niedogodności, ale nie byli w stanie też zabrać go siłą na miejsce. Nie pozostawało nic innego jak poczekać i być w razie, gdyby postanowił odwiedzić go ktoś niepowołany. Przez tydzień nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Ale ostatnie momenty zawsze zdawały się najbardziej wrażliwe. Dlatego postanowiła wziąć pomoc w postaci Rii. Godzina siedemnasta zbliżała się nieubłagalnie. Stała na zewnątrz budynku przy wejściu do niego, niedaleko okna z którego mogła zerknąć do środka. Dłonie opuszczone wzdół ciała, jedna zaciskała się na białej różdżce.Pod płaszczem - granatowym, większym, innym niż zwykle, bardziej przypominającym męski skrywała się nakłada na pas w której trzymała eliksiry szczęśliwie otrzymane od Charlene. Od wewnętrznej strony spodni jak zwykle miała wpięta broszkę z albastrowym jednorożcem czując zimno metalu czuła się pewniej. W kieszeni płaszcza trzymała czarną perłę A na niewielkim rzemyku na szyi, pod koszulą miała kilka zawieszek, czerwony kryształ, pazur gryfa i fioletowy naszyjnik, który kilka miesięcy temu podarował jej Skamander. Włosy teraz były w nowym kolorze, który wybrała wraz z początkiem roku. Czekoladowy brąz układał się wokół jej twarzy, co uznawała za rozsądne. Spotkała się już wcześniej z przeciwnikami z pewnością przekazali sobie jej opis.
- Zaraz spróbuję się zmienić uprzedziłam o tym Burtncha, wie jak będę wyglądać. - powiedziała do kobiety. Ledwie wczoraj dyskutowała z nim o tym i wyraził zgodę. Jej osobę miało potwierdzać hasło i głos. Skoczek to moja ulubiona figura. - Wykonuj polecenia. Jeśli każę ci uciekać, zrób to i sprowadź pomoc. - zawiesiła na niej jasne spojrzenie. Uniosła leciutko kącik ust w szarym uśmiechu. Ostatnim razem, dlatego że Pomona jej posłuchała nie udało im się skrzywdzić i jej. - Cóż, bądźmy dobrej myśli, może tym razem nic się nie wydarzy. - dodała, chcąc dodać otuchy tymi słowami, choć nie była pewna, czy rzeczywiście wierzy w wypowiadane słowa. Wydęła lekko usta i skupiła się na zmianie. Skupiła się na obrazie chciała by najpierw skróciły się jej włosy, nabrały giętkości i zafalowały wokół głowy sięgając za uszy, kolor pozostał taki sam, na brodzie chciała wprowadzić zarost, brązowy, choć widać w nim było złotawe refleksy. Chciała urosnąć kilka centymetrów i rozciągnąć się też przybierając na wadze. Niewiele, ledwie kilka kilogramów, ale już to robiło robotę. To nie była sylwetka kogoś konkretnego, ale mogło się okazać pomocne i mylące dla przeciwników.Myślała o obrazie, który miała w głowie. A grubszym nosie i wyższym czole, cienkich ustach. Licząc, że jej umiejętność nie zawiedzie jej teraz.
| próbuję "Upodobnienie sylwetki do innej konkretnej osoby (maks. różnica <5 cm wzrostu i <5 kg wagi) lub przybranie innego kształtu nieskonkretyzowanej osoby, różniącej się o maks 10 cm wzrostu i maks 10 kg wagi." ST 51-60
Nawet ona słyszała o Bruntechu, był jednym z wybitniejszych sędziów Wziegamontu i od zawsze stał po stronie mugoli nie kryjąc się ze swoimi poglądami. Tonks ceniła go za jasny umysł nie skażony uprzedzeniami i manią wyższości. Mugole może nie posiadali magii, ale radzili sobie bez niej całkiem nieźle. Innymi sposobami, ale wcale nie gorszymi. Wychował ją mugol i był wspaniałym człowiekiem. Tak samo było z ciocią Ro, która serce zawsze miała wielkie i ciepłe. Andrew miał w sobie odwagę, wygłaszając słowa podczas ostatniego procesu. Ale nie mogła nie zgodzić się z każdym jego słowem wypowiedzianym tego dnia. Wiedziała też jednak że te słowa sprowadzą nad niego niebezpieczeństwo. Podążanie jego śladami przez tydzień wcale nie należało do prostych. Wymagało cierpliwości i niezmiennego skupienia. Musiała jednak wykonać zadanie, które zostało jej powierzone. Nie tylko musiała, ale chciała też tego. Potrzebowali takich ludzi, nie mogli pozwolić na to, by został zabity za to, że zwyczajnie ma swoje zdanie. Ostatnio przestano nawet na nie pozwalać. Mugole nie czuli się bezpiecznie - wcześniej, za sprawą anomalii, teraz przez nowy rząd i bezkarność wszystkich popleczników Voldemorta. Mugolacy też nie mieli prościej, musieli pilnować swoich pleców i domów doskonale zdając sobie sprawę, że to na nich skupi się cała nienawiść prześladowców. Dokładnie wiedziała jakie myśli nimi sterowały. Jakie rzucano w nich oskarżenia. Macnair nie był inny. Od lat sądził że ukradła komuś magię. Że nie była nikim więcej jak złodziejem. Ale przestała się z nim kłócić, jedynie udowadniając jak bardzo się myli.
Andrew Burtnch był jednak uparty, nie zgodził się na przeniesienie do Oazy od razu. To przynosiło pewnie niedogodności, ale nie byli w stanie też zabrać go siłą na miejsce. Nie pozostawało nic innego jak poczekać i być w razie, gdyby postanowił odwiedzić go ktoś niepowołany. Przez tydzień nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Ale ostatnie momenty zawsze zdawały się najbardziej wrażliwe. Dlatego postanowiła wziąć pomoc w postaci Rii. Godzina siedemnasta zbliżała się nieubłagalnie. Stała na zewnątrz budynku przy wejściu do niego, niedaleko okna z którego mogła zerknąć do środka. Dłonie opuszczone wzdół ciała, jedna zaciskała się na białej różdżce.Pod płaszczem - granatowym, większym, innym niż zwykle, bardziej przypominającym męski skrywała się nakłada na pas w której trzymała eliksiry szczęśliwie otrzymane od Charlene. Od wewnętrznej strony spodni jak zwykle miała wpięta broszkę z albastrowym jednorożcem czując zimno metalu czuła się pewniej. W kieszeni płaszcza trzymała czarną perłę A na niewielkim rzemyku na szyi, pod koszulą miała kilka zawieszek, czerwony kryształ, pazur gryfa i fioletowy naszyjnik, który kilka miesięcy temu podarował jej Skamander. Włosy teraz były w nowym kolorze, który wybrała wraz z początkiem roku. Czekoladowy brąz układał się wokół jej twarzy, co uznawała za rozsądne. Spotkała się już wcześniej z przeciwnikami z pewnością przekazali sobie jej opis.
- Zaraz spróbuję się zmienić uprzedziłam o tym Burtncha, wie jak będę wyglądać. - powiedziała do kobiety. Ledwie wczoraj dyskutowała z nim o tym i wyraził zgodę. Jej osobę miało potwierdzać hasło i głos. Skoczek to moja ulubiona figura. - Wykonuj polecenia. Jeśli każę ci uciekać, zrób to i sprowadź pomoc. - zawiesiła na niej jasne spojrzenie. Uniosła leciutko kącik ust w szarym uśmiechu. Ostatnim razem, dlatego że Pomona jej posłuchała nie udało im się skrzywdzić i jej. - Cóż, bądźmy dobrej myśli, może tym razem nic się nie wydarzy. - dodała, chcąc dodać otuchy tymi słowami, choć nie była pewna, czy rzeczywiście wierzy w wypowiadane słowa. Wydęła lekko usta i skupiła się na zmianie. Skupiła się na obrazie chciała by najpierw skróciły się jej włosy, nabrały giętkości i zafalowały wokół głowy sięgając za uszy, kolor pozostał taki sam, na brodzie chciała wprowadzić zarost, brązowy, choć widać w nim było złotawe refleksy. Chciała urosnąć kilka centymetrów i rozciągnąć się też przybierając na wadze. Niewiele, ledwie kilka kilogramów, ale już to robiło robotę. To nie była sylwetka kogoś konkretnego, ale mogło się okazać pomocne i mylące dla przeciwników.Myślała o obrazie, który miała w głowie. A grubszym nosie i wyższym czole, cienkich ustach. Licząc, że jej umiejętność nie zawiedzie jej teraz.
- Ekwipunek:
różdżka, czerwony kryształ, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, broszka z alabastrowym jednorożcem(+10 przeciwko zaklęciom z zakresu czarnej magii)., nakładka na pas z sakwami
Eliksiry:
1. - Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20) [od Cyrusa]
2. - Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 28, 103 oczka)
3. - Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 28, 124 oczka)
4. - Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 28)
5. - Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 26, 107 oczek)
6. - Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
7. - Smocza Łza (1 porcja)
8. - Złoty eliksir (1 porcje, stat. 29)
| próbuję "Upodobnienie sylwetki do innej konkretnej osoby (maks. różnica <5 cm wzrostu i <5 kg wagi) lub przybranie innego kształtu nieskonkretyzowanej osoby, różniącej się o maks 10 cm wzrostu i maks 10 kg wagi." ST 51-60
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Nowy Rok wprowadził Morgotha w nowy wymiar, który miał być wystawieniem na próbę sił młodego nestora, wrzucając go od razu w wir szaleńczych aktów. Nie minęły dwadzieścia cztery godziny od sabatu wyprawionego przez lady Nott, a już Czarny Pan pojawił się w jego domu, nakładając na barki Śmierciożercy kolejne zadanie, co dla kogoś innego mogłoby się wydawać czymś niewykonalnym. Nie w takich okolicznościach. Nie po tym, co się wydarzyło. Nie właśnie w takim momencie. Okrucieństwo, barbarzyństwo, brak szacunku. Czarodziej patrzył jednak na to inaczej i odkąd przodkowie ochrzcili go zgodnie w swojej wieloletniej tradycji i namaścili ogniem, rozumiał o wiele lepiej powinność seniora rodu. Nie miał prawa być słaby, nie miał prawa rozpaczać; jego jedynym celem było patrzenie w przyszłość i ochrona swoich. Yaxleyowie nie należeli do przesadnie czułych czy rozdrapujących swoje boleści, chcąc wyjść na ofiarę — stawali przed problemem i radzili sobie z nim w pojedynkę, nie raz przypłacając to bliznami. Morgoth dopiero zaczynał rozumieć to, że przywiązanie było złe i odcięcie się od tych wszystkich słabości miało go jedynie umocnić. Liczyło się tylko dziedzictwo, a dopóki potomkowie Yaxleatha Srogiego stąpali po ziemi nic jeszcze nie przepadło, nic nie było stracone. Zabicie krzywd z przeszłości nie było łatwe, ale nie było też awykonalne. Wystarczyło poddać się i zrozumieć. Zrozumieć, że ciało i uczucia były słabe, a krzywdzenie ich miało ich uczynić jedynie silniejszymi. Stając twarzą w twarz z Fatum, Morgoth nie bał się podnieść wzroku na prastarą boginię i przyjąć wszystko, czym zamierzała w niego rzucić. Odbierała i zabierała, a on mógł albo to wykorzystać, albo polec.
Dlatego nie zamierzał odbierać sobie sposobności do pojawienia się w Wiltshire. Nie był naiwny — Burtench nie miał im się tak po prostu wyłożyć, szczególnie że jego wypowiedzi nie miały zderzyć się ze ścianą milczenia. Mężczyzna zapominał, że wciąż pracował dla Ministra Magii, a ten wykonywał odpowiednie polecenia. Jak każdy żołnierz. W innych okolicznościach, w innym czasie być może dyplomacja wystarczyłaby do dojścia do porozumienia, lecz teraz dla wszystkich liczyła się jedynie frustracyjna przemoc. Zaślepieni własnymi zachciankami szturmowali to, co napotkali, nie patrząc na konsekwencje, które miały się odbić na nich w przyszłości. Na nich lub na ich dzieciach. Żałosne. Ograniczone. Dziecinne. Nasuwając na ramiona długi filcowy płaszcz, zdał sobie sprawę, że ironicznie to najwięksi głupcy mieli przetrwać wojnę. Kto z Rycerzy Walpurgii miał się nim okazać? Kto z szeregów Zakonu Feniksa miał odetchnąć w pozbawionym racji bytu świecie na końcu drogi? Przejechał dłonią przez kruczoczarne włosy, zanim wziął poręczną torbę z eliksirami, a do głębokich kieszeni nie schował magicznego kompasu i czarnego turmalinu. Amulet wyciszenia wisiał na rzemieniu ukryty pod ubraniami nie opuszczając szyi nestora. Na odchodnym wziął jeszcze maskę, przywołując ją do siebie zaklęciem. Na miejscu pojawił się przed czasem w bezpiecznej odległości od celu. Nie mogli pozostać zauważeni, dlatego nie podchodzili zbyt blisko. Jego kompan zjawił się również w porę, jednak Morgoth go nie powitał. Zamiast tego spojrzał na niego uważnie. - Weź to - mruknął do towarzysza, przekazując mu jeden eliksir kameleona. Wiedział, że nie była to jedynie zwykła misja; chodziło o to, żeby sprawdzić ich skuteczność. Żeby naprawić błędy przeszłości. Musieli pozostać czujni, bo nie byli osamotnieni. Yaxley rzucił na siebie niewerbalne zaklęcie kameleona, licząc na to, że skoro anomalie odeszły, wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Dlatego nie zamierzał odbierać sobie sposobności do pojawienia się w Wiltshire. Nie był naiwny — Burtench nie miał im się tak po prostu wyłożyć, szczególnie że jego wypowiedzi nie miały zderzyć się ze ścianą milczenia. Mężczyzna zapominał, że wciąż pracował dla Ministra Magii, a ten wykonywał odpowiednie polecenia. Jak każdy żołnierz. W innych okolicznościach, w innym czasie być może dyplomacja wystarczyłaby do dojścia do porozumienia, lecz teraz dla wszystkich liczyła się jedynie frustracyjna przemoc. Zaślepieni własnymi zachciankami szturmowali to, co napotkali, nie patrząc na konsekwencje, które miały się odbić na nich w przyszłości. Na nich lub na ich dzieciach. Żałosne. Ograniczone. Dziecinne. Nasuwając na ramiona długi filcowy płaszcz, zdał sobie sprawę, że ironicznie to najwięksi głupcy mieli przetrwać wojnę. Kto z Rycerzy Walpurgii miał się nim okazać? Kto z szeregów Zakonu Feniksa miał odetchnąć w pozbawionym racji bytu świecie na końcu drogi? Przejechał dłonią przez kruczoczarne włosy, zanim wziął poręczną torbę z eliksirami, a do głębokich kieszeni nie schował magicznego kompasu i czarnego turmalinu. Amulet wyciszenia wisiał na rzemieniu ukryty pod ubraniami nie opuszczając szyi nestora. Na odchodnym wziął jeszcze maskę, przywołując ją do siebie zaklęciem. Na miejscu pojawił się przed czasem w bezpiecznej odległości od celu. Nie mogli pozostać zauważeni, dlatego nie podchodzili zbyt blisko. Jego kompan zjawił się również w porę, jednak Morgoth go nie powitał. Zamiast tego spojrzał na niego uważnie. - Weź to - mruknął do towarzysza, przekazując mu jeden eliksir kameleona. Wiedział, że nie była to jedynie zwykła misja; chodziło o to, żeby sprawdzić ich skuteczność. Żeby naprawić błędy przeszłości. Musieli pozostać czujni, bo nie byli osamotnieni. Yaxley rzucił na siebie niewerbalne zaklęcie kameleona, licząc na to, że skoro anomalie odeszły, wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- wyposażenie:
- |różdżka, magiczny kompas, amulet wyciszenia, turmalin czarny, miotła, maska, zaczarowana torba link do zakupu,
1-2.Eliksir wiggenowy (2 porcje, stat. 35, moc +5)
3.Felix Felicis (1 porcja, stat. 36, uwarzony 19.08)
4.Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20)
5. eliksir Garota (1 porcja, stat. 40, moc +5)
6. Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32)
7-9. Felix Felicis (stat. 40, moc +20) - 3 porcje
10-11.wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu stat. 40, moc +20 - 2 porcje
12-15. marynowana narośl ze szczuroszczeta (stat. 40, moc +10) - 3 porcje
15-17. kameleon (stat. 40, moc +15) - 3 porcje
18-20. smocza łza (stat. 40, moc +15) - 3 porcje
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę, za czyją sprawą zniknęły anomalie, odczuł autentyczną ulgę, mogąc czarować bez konieczności zastanawiania się, czy przypadkiem nie oberwie zbłąkanym piorunem. Ale nie była to wdzięczność. Plany do anomalii były inne i to potęga czarnej magii miała zostać wykorzystana. Avery wciąż nie miał swego pełnego udziału w działaniach Rycerzy, ale wykorzystywał każdą możliwość, by móc wykazać swoją przydatność. Wierzył głęboko, że zostanie dostrzeżony, ze zasłuży na miejsce wśród najbliższych popleczników Czarnego Pana. Droga do tego celu wcale jednak nie miała być łatwa. I na pewno zajmie mu więcej czasu, niż jego duma młodzieńcze pragnienia podpowiadały. Podstawą, było zaakceptowanie nowego postrzegania rzeczywistości i nauki, której do tej pory - sam - nie umiał wdrożyć. Czarna magia, choć jej podstawy przyswoił zachłannie, wciąż otwierała przed nim nowe możliwości. Potęga, której pragnął nie była na wyciągniecie ręki, a doświadczenie mógł zbierać od tych, którzy posiadali jej przymioty w nadmiarze.
Rzecznikiem Praw Mugola - brzmiało dla Doriana śmiesznie. Tym bardziej, że ów fraza została przyklejona do pracownika Ministerstwa. Prawnika. Ktoś postawiony w wymiarze sprawiedliwości winien wiedzieć, czego strzec się zobligował. A wśród tego, nie miało prawa znaleźć się mugolstwo w żadnej postaci. I w zasadzie, Avery czuł się w niezrozumiały sposób urażony faktem, że tajniki magii, której poświęcił tyle czasu, miała być określana "najohydniejszą". Potęga, która nie wymagała poświęcenia i płaciło się za jej moc nie raz bardzo boleśnie. Czy taka władza mogła zostać odrzucona?
List, który otrzymał od Morgotha przyjął z zadowoleniem. Wytyczne były jasne i wydawało się, ze zadanie nie będzie nastręczało problemów. Z dumą mógł podjąć się powierzonego zadania. Jeśli wolą było usunięcie Burtencha, to wykonanie nakładało na barki obowiązek równy rozkazowi. czy spodziewał się komplikacji? Nigdy nie było tak prosto, jak mogłoby się wydawać, ale towarzystwo doświadczonego Śmierciożercy przysłaniało wątpliwości.
Płaszcz w barwach czerni z kryjącym głowę kapturem, ciemne, chociaż wysokiej jakości odzienie, które miał w zwyczaju nosić, jako łowca. Kusza, znajdowała się na plecach, przy ramieniu, gotowa do wystrzału, gdy sobie tego zażyczy. Być może nie musiał jej brać, ale mogła się przydać, wykorzystując jej możliwości. W kieszeniach eliksiry, po dwa w każdej, by mógł sięgnąć w razie konieczności.
Na umówionym miejscu, spostrzegając towarzysza, który dowodził ich misją, przywitał się odruchowo, pochylając nieco głowę. Bez słowa jednak skinął głową, gdy dostał do ręki eliksir kameleona, który wypił od odkorkowując, wypił. Niezważeni, bardziej czujni, łatwiej mogli podejść ofiarę nietypowego polowania. I odpowiednio się nim zająć.
Rzecznikiem Praw Mugola - brzmiało dla Doriana śmiesznie. Tym bardziej, że ów fraza została przyklejona do pracownika Ministerstwa. Prawnika. Ktoś postawiony w wymiarze sprawiedliwości winien wiedzieć, czego strzec się zobligował. A wśród tego, nie miało prawa znaleźć się mugolstwo w żadnej postaci. I w zasadzie, Avery czuł się w niezrozumiały sposób urażony faktem, że tajniki magii, której poświęcił tyle czasu, miała być określana "najohydniejszą". Potęga, która nie wymagała poświęcenia i płaciło się za jej moc nie raz bardzo boleśnie. Czy taka władza mogła zostać odrzucona?
List, który otrzymał od Morgotha przyjął z zadowoleniem. Wytyczne były jasne i wydawało się, ze zadanie nie będzie nastręczało problemów. Z dumą mógł podjąć się powierzonego zadania. Jeśli wolą było usunięcie Burtencha, to wykonanie nakładało na barki obowiązek równy rozkazowi. czy spodziewał się komplikacji? Nigdy nie było tak prosto, jak mogłoby się wydawać, ale towarzystwo doświadczonego Śmierciożercy przysłaniało wątpliwości.
Płaszcz w barwach czerni z kryjącym głowę kapturem, ciemne, chociaż wysokiej jakości odzienie, które miał w zwyczaju nosić, jako łowca. Kusza, znajdowała się na plecach, przy ramieniu, gotowa do wystrzału, gdy sobie tego zażyczy. Być może nie musiał jej brać, ale mogła się przydać, wykorzystując jej możliwości. W kieszeniach eliksiry, po dwa w każdej, by mógł sięgnąć w razie konieczności.
Na umówionym miejscu, spostrzegając towarzysza, który dowodził ich misją, przywitał się odruchowo, pochylając nieco głowę. Bez słowa jednak skinął głową, gdy dostał do ręki eliksir kameleona, który wypił od odkorkowując, wypił. Niezważeni, bardziej czujni, łatwiej mogli podejść ofiarę nietypowego polowania. I odpowiednio się nim zająć.
- wyposażenie:
- Różdżka, kusza
1. Smocza łza (1 porcje, stat, 40, moc+5)
2. Maść z wodnej gwiazdy (1 porcje, stat, 40)
3. Eliksir kurczący (1 porcja)
4. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcje, stat. 40, moc +10)
Dorian Avery
Zawód : Łowca magicznych stworzeń
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
And he'll brace for battle in the night
He'll fight because he knows he cannot hide
He'll fight because he knows he cannot hide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dom, do którego wszyscy zmierzaliście znajdował się za niewysokim, kamiennym murkiem. Ogródek zaczarowano tak, by jedynie czarodzieje mogli dojrzeć go w pełni okazałości. Cały pokryty był białym śniegiem, tak idealnym, że nie pozostawały w nim nawet ślady po stawianych krokach, był zbyt doskonały i nie budziło żadnych wątpliwości, że musiał być magiczny. Ścieżka prowadząca od furtki do samych drzwi odcinała się od wszechobecnej bieli. Po obu jej stronach znajdowały się dwie lodowe rzeźby tancerek baletowych, które poruszały się, tańcząc do tylko sobie znanej melodii. Były jednak wykute idealnie, przezroczyste, umożliwiające dojrzenie przyjemnego, także obsypanego śniegiem domu, z którego okien sączyło się przyjemne, żółte światło. Sygnałem, że wszystko tworzyła magia było także to, że powietrze zdawało się nie być dostatecznie zimne, by zdołało utrzymać i śnieg i lodowe figury. Szczególnie, że wszędzie poza ogródkiem, cały śnieg dawno już stopniał. Zaczynało zmierzchać.
Zaklęcie rzucone przez Rię nie powiodło się. Początkowo przemiana Justine zdawała się iść po jej myśli. Niestety pod sam jej koniec, w okolicy rozległo się niezwykle głośne szczekanie jakiegoś psa, które zdekoncentrowało przyszłą aurorkę, niwecząc jej przemianę. Więcej szczęścia miał Morgoth, którego czar podziałał natychmiast, zlewając Yaxleya z otoczeniem. Podobny efekt osiągnął Dorian, który po wypiciu eliksiru także pozostawał niewidoczny.
|Kolejka: Rycerze (24h), Zakon (24h)
ST dostrzeżenia Morgotha: 180 (do rzutu doliczana jest biegłość: spostrzegawczość)
Zaklęcie kameleona 1/5 (Morgoth)
Eliksir kameleon 1/3 (Dorian)
Dorian i Morgoth jako niewidzialni, nie widnieją na mapie.
MG w pojedynku jest Ignotus. W razie wszelkich wątpliwości, proszę o bezpośredni kontakt ze mną.
Zaklęcie rzucone przez Rię nie powiodło się. Początkowo przemiana Justine zdawała się iść po jej myśli. Niestety pod sam jej koniec, w okolicy rozległo się niezwykle głośne szczekanie jakiegoś psa, które zdekoncentrowało przyszłą aurorkę, niwecząc jej przemianę. Więcej szczęścia miał Morgoth, którego czar podziałał natychmiast, zlewając Yaxleya z otoczeniem. Podobny efekt osiągnął Dorian, który po wypiciu eliksiru także pozostawał niewidoczny.
|Kolejka: Rycerze (24h), Zakon (24h)
ST dostrzeżenia Morgotha: 180 (do rzutu doliczana jest biegłość: spostrzegawczość)
Zaklęcie kameleona 1/5 (Morgoth)
Eliksir kameleon 1/3 (Dorian)
Dorian i Morgoth jako niewidzialni, nie widnieją na mapie.
- Mapa:
Jasny zielony - Dorian
Ciemny zielony - Morgoth
Jasny niebieski - Ria
Ciemny niebieski - Justine
Figury można traktować jako osłony przed zaklęciami. Rozpadną się jednak trafione jakimkolwiek zaklęciem zadającym obrażenia.
Za murkiem można się chować - kucając. Zarówno wychylenie się znad niego jak i ponowne schowanie za nim są traktowane jako akcja (wstanie i ponowne kucnięcie więc są dwiema akcjami). Murek da się przeskoczyć - ST wynosi 40, doliczana jest statystyka zwinności.
Link do większej mapki tutaj
MG w pojedynku jest Ignotus. W razie wszelkich wątpliwości, proszę o bezpośredni kontakt ze mną.
Czekał. Nie musieli się spieszyć, bo wystarczył jeden błąd, żeby się sprzedać lub zniweczyć plan, który mieli do wykonania. Do tego mieli towarzystwo, co wcale go nie zaskoczyło. Urzędnik o tak pewnym języku musiał się liczyć z faktem prześladowań, ale czy sam nie sprowadzał na siebie pięści? Gryzł rękę, która go karmiła i teraz musiał uważać na swoje życie. Morgoth nie wiedział, czy podziwiać jego odwagę w takiej sytuacji, czy przeklinać głupotę, przez którą sprowadził na siebie uwagę i narobił wrogów. Przez chwilę obserwował jak Avery wziął od niego eliksir i wypił odpowiednią porcję, równocześnie po chwili znikając na tle krajobrazu. Zaklęcie, które sam rzucił Yaxley okazało się jak najbardziej szczęśliwe, a anomalie nie przeszkadzały w sprawnym czarowaniu. Do tego wzmocniona różdżka jakby wręcz wychodziła magii naprzeciw. Zanim zniknął całkowicie, skinął głową towarzyszowi. Różne wersje planu omówili już wcześniej i na razie nie musieli się specjalnie porozumiewać. Liczyła się dyskrecja. Śmierciożerca odetchnął, zanim nie spojrzał na dwie rzeźby baletnic. Wyglądały dość spektakularnie, jednak to pokryty śniegiem dom prezentował komicznie na tle roztopów. Wielu czarodziejów starało się utrzymać dziwny, świąteczny nastrój, podczas gdy ten okres dawno minął, pozostawiając w samym Yaxleyu posmak siarki. Potrząsnął głową, zanim podjął odpowiednią akcję. Zrobił kilka kroków, przemieszczając się tam, gdzie chciał, starając się poruszyć jak najciszej. Nie odrywał uważnego spojrzenia od otoczenia, wiedząc, że musieli być ostrożni.
- wyposażenie:
- |różdżka, magiczny kompas, amulet wyciszenia, turmalin czarny, miotła, maska, zaczarowana torba link do zakupu,
1-2.Eliksir wiggenowy (2 porcje, stat. 35, moc +5)
3.Felix Felicis (1 porcja, stat. 36, uwarzony 19.08)
4.Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20)
5. eliksir Garota (1 porcja, stat. 40, moc +5)
6. Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32)
7-9. Felix Felicis (stat. 40, moc +20) - 3 porcje
10-11.wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu stat. 40, moc +20 - 2 porcje
12-15. marynowana narośl ze szczuroszczeta (stat. 40, moc +10) - 3 porcje
15-16. kameleon (stat. 40, moc +15) - 2 porcje
17-19. smocza łza (stat. 40, moc +15) - 3 porcje
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Okolica, w której się znaleźli przypominała nieco oderwany od rzeczywistości i zanurzony w baśniowej scenerii - obraz. Avery przesunął wzrokiem po śnieżnym ogrodzie, skrzących się w nadchodzącym zmierzchu. dwie rzeźby, wyrastające z ziemi, rzeczywiście przypominały tancerki, misternie utkane przez niezwykłego rzeźbiarza. Kojarzyły się z czymś dziecięcym, chociaż mógł się mylić. Pierwsze wrażenie nie zawsze było tym prawdziwym, nakładając na wzrok zmyślną iluzję. Zupełnie, jakby dostrzegł zabawkę - półprzezroczystą kulę z zamkniętą w środku, zimową scenerią. Oderwał jednak wzrok, wracając do rzeczywistości i tego, co miał na celu pojawiają się w wyznaczonej lokalizacji.
Cierpliwość była cechą, nad którą wciąż musiał pracować. Wewnętrzna iskra, mieszanka adrenaliny i mimowolnego pobudzenia, napędzało go do działania. Ale tak jak podczas każdych łowów, musiał wykazać się czujnością i cierpliwością, by zdobycz nie spostrzegła się zbyt prędko, że jest tropiona. Dorian hamował popychającą go werwę. Pamiętał o celu ich misji i bezmyślność w wykonaniu planu była ostatnim, czego potrzebował. Tym bardziej, że na miejscu okazało się znajdować już nietypowe towarzystwo.
Dwie kobiety. Uniósł brwi, zastanawiając się, co nieznajome mają w planach, ale niezależnie od okoliczności i środków zapobiegawczych przygotowanych przez ich cel, misja musiała zostać wykonana.
Otrzymany eliksiry mdłym posmakiem popłynął przez język i już po chwili jego sylwetka rozmyła się, stając się niedostrzegalny dla przypadkowego obserwatora. Pamiętał, jakie wskazania otrzymał wcześniej od swego towarzysza i zamierzał się ich trzymać. Inne decyzje będzie podejmował zależnie od następujących wydarzeń i działań dwóch stojących na straży? kobiet. Kimkolwiek były, trafiły w zły moment. A jeśli służyć miały pomocą Burtenchowi, będą musiały podzielić jego los. Nie było czasu na pomyłki.
Przymknął na sekundę powieki, skupiając się i wykonując właściwą akcję, by zaraz potem pokonać odległość i dotrzeć do miejsca, które wybrał. Cisza miała mu pomóc osiągnąć sukces.
Akcja i lokalizacja przesłana na pw do MG
Cierpliwość była cechą, nad którą wciąż musiał pracować. Wewnętrzna iskra, mieszanka adrenaliny i mimowolnego pobudzenia, napędzało go do działania. Ale tak jak podczas każdych łowów, musiał wykazać się czujnością i cierpliwością, by zdobycz nie spostrzegła się zbyt prędko, że jest tropiona. Dorian hamował popychającą go werwę. Pamiętał o celu ich misji i bezmyślność w wykonaniu planu była ostatnim, czego potrzebował. Tym bardziej, że na miejscu okazało się znajdować już nietypowe towarzystwo.
Dwie kobiety. Uniósł brwi, zastanawiając się, co nieznajome mają w planach, ale niezależnie od okoliczności i środków zapobiegawczych przygotowanych przez ich cel, misja musiała zostać wykonana.
Otrzymany eliksiry mdłym posmakiem popłynął przez język i już po chwili jego sylwetka rozmyła się, stając się niedostrzegalny dla przypadkowego obserwatora. Pamiętał, jakie wskazania otrzymał wcześniej od swego towarzysza i zamierzał się ich trzymać. Inne decyzje będzie podejmował zależnie od następujących wydarzeń i działań dwóch stojących na straży? kobiet. Kimkolwiek były, trafiły w zły moment. A jeśli służyć miały pomocą Burtenchowi, będą musiały podzielić jego los. Nie było czasu na pomyłki.
Przymknął na sekundę powieki, skupiając się i wykonując właściwą akcję, by zaraz potem pokonać odległość i dotrzeć do miejsca, które wybrał. Cisza miała mu pomóc osiągnąć sukces.
Akcja i lokalizacja przesłana na pw do MG
Dorian Avery
Zawód : Łowca magicznych stworzeń
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
And he'll brace for battle in the night
He'll fight because he knows he cannot hide
He'll fight because he knows he cannot hide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Magia zakpiła z niej, prowadząc wyładowania energii piętrzące się w dłoni, ale niewykrzesujące ani jednej poprawnej iskry. Rii nie udało się wzmocnić Just, co skwitowała niezadowolonym pomrukiem wypowiedzianym pod nosem. Musiała pohamować się przed gwałtowniejszą reakcją, skoro miały misję do wykonania. Niekoniecznie też chciała zwracać na siebie większą uwagę niż do tej pory. Nie istniała w Weasley wątpliwość, że musiały z Tonks wyróżniać się na tle niemal pustych uliczek. Uśmiechnęła się przepraszająco, chcąc dać towarzyszce znać, że nie zrobiła tego specjalnie.
Słuchała Gwardzistki uważnie, z zainteresowaniem przyglądając się metamorfomagicznej przemianie. Chyba nigdy dotąd nie była świadkiem podobnej sceny i choć widok kusił, musiała także skupić się na doglądaniu otoczenia. Wypatrywała więc zagrożeń, odchyleń od normy, aczkolwiek nie zauważyła niczego. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Może nawet w zbyt dużym porządku. Podejrzanym wręcz.
Obróciła się na dźwięk szczekania psa, jednak nie dostrzegłszy jego źródła Rhiannon powróciła wzrokiem do twarzy Just. Niezmienionej. Musiało się nie udać. Miały dzisiaj potwornego pecha - oby tylko los zdołał się odmienić podczas eskorty sędziego. Choć nie potrzebowały problemów, te zdawały odnajdywać do nich drogę pomimo wszystko. To denerwowało i martwiło jednocześnie.
Zmarszczyła gniewnie piegowate czoło, słysząc, że w razie zagrożenia miała uciekać - nie robiła tego nigdy. Była Weasleyem, nie wycofywała się nawet w najgorszych momentach. Otworzyła więc usta z zamiarem zaprzeczenia, gdy rudowłosa przypomniała sobie, że nie mogła się kłócić. Nie z osobą dowodzącą tym zadaniem. Zacisnęła więc zęby, starając się uspokoić. - Nie wiem czy to dobry pomysł, Just. Jesteśmy w tym razem, powinnyśmy działać razem - wyrzekła mimo wewnętrznego sprzeciwu rozsądku. Oczywiście, że to niezbyt mądre, ale czuła się w obowiązku przynajmniej spróbować. W końcu sprowadzenie pomocy również miało znaczenie, choć impulsywność rwąca się do walki znów wzięła górę. - Sama w to nie wierzysz - westchnęła odnośnie tego, że nic nie miało się wydarzyć. To byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Ria rozejrzała się ponownie, patrząc na biały puch pozbawiony śladów stóp oraz na tańczące, lodowe figury. Nie dowierzała; nie powiedziała też ani słowa. - Speculio - mruknęła zamiast tego, szczerze wątpiąc w powodzenie tego ruchu. Zaklęcie należało do niebywale trudnych, z kolei czarownica nie posiadała zbyt imponujących umiejętności magicznych. Wolała jednak spróbować i zabezpieczyć teren na tyle, na ile było to możliwe. Potem przesunęła się bliżej Tonks, oczekując na jej dalsze rozporządzenia.
| Przesuwam się jedną kratkę w dół względem mapy, do Just.
Słuchała Gwardzistki uważnie, z zainteresowaniem przyglądając się metamorfomagicznej przemianie. Chyba nigdy dotąd nie była świadkiem podobnej sceny i choć widok kusił, musiała także skupić się na doglądaniu otoczenia. Wypatrywała więc zagrożeń, odchyleń od normy, aczkolwiek nie zauważyła niczego. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Może nawet w zbyt dużym porządku. Podejrzanym wręcz.
Obróciła się na dźwięk szczekania psa, jednak nie dostrzegłszy jego źródła Rhiannon powróciła wzrokiem do twarzy Just. Niezmienionej. Musiało się nie udać. Miały dzisiaj potwornego pecha - oby tylko los zdołał się odmienić podczas eskorty sędziego. Choć nie potrzebowały problemów, te zdawały odnajdywać do nich drogę pomimo wszystko. To denerwowało i martwiło jednocześnie.
Zmarszczyła gniewnie piegowate czoło, słysząc, że w razie zagrożenia miała uciekać - nie robiła tego nigdy. Była Weasleyem, nie wycofywała się nawet w najgorszych momentach. Otworzyła więc usta z zamiarem zaprzeczenia, gdy rudowłosa przypomniała sobie, że nie mogła się kłócić. Nie z osobą dowodzącą tym zadaniem. Zacisnęła więc zęby, starając się uspokoić. - Nie wiem czy to dobry pomysł, Just. Jesteśmy w tym razem, powinnyśmy działać razem - wyrzekła mimo wewnętrznego sprzeciwu rozsądku. Oczywiście, że to niezbyt mądre, ale czuła się w obowiązku przynajmniej spróbować. W końcu sprowadzenie pomocy również miało znaczenie, choć impulsywność rwąca się do walki znów wzięła górę. - Sama w to nie wierzysz - westchnęła odnośnie tego, że nic nie miało się wydarzyć. To byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Ria rozejrzała się ponownie, patrząc na biały puch pozbawiony śladów stóp oraz na tańczące, lodowe figury. Nie dowierzała; nie powiedziała też ani słowa. - Speculio - mruknęła zamiast tego, szczerze wątpiąc w powodzenie tego ruchu. Zaklęcie należało do niebywale trudnych, z kolei czarownica nie posiadała zbyt imponujących umiejętności magicznych. Wolała jednak spróbować i zabezpieczyć teren na tyle, na ile było to możliwe. Potem przesunęła się bliżej Tonks, oczekując na jej dalsze rozporządzenia.
| Przesuwam się jedną kratkę w dół względem mapy, do Just.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Już czuła, jak znajome uczucie mrowienia przechodzi przez jej ciało, jak skóra i kości szykują się do zmiany, jednak głośne szczekanie kompletnie wybiło ją z rytmu. Westchnęła, oglądając się w tamtym kierunku. Mrużąc lekko oczy. Dlaczego właśnie teraz zaczekał? Nie miała pojęcia, wokół nic nie zdawało się burzyć znajomego, pustego widoku. Właśnie, widoku. Przesunęła spojrzeniem po horyzoncie, powoli, dokładnie, na koniec zawieszając spojrzenie na kobiecie obok gdy z jej ust wypadły słowa. Wpatrywała się w nią, a żadna z emocji nie przemknęła przez jej twarz.
- Ria. - odpowiedziała odwracając znów spojrzenie. Jej głos zabrzmiał jak ostrzeżenie. Ponownie zlustrowała otoczenie błękitnymi tęczówkami. Ale widok przed nimi niezmiennie pozostawał taki sami. Niezmienny, zimny, choć poza murami otaczającymi dom nie było śladu po śniegu. Pamiętała relację, którą opowiadała Eileen w Mungu. Gdyby nie podjęła wtedy takiej decyzji, teraz mogłaby mieć na sumieniu Pomonę. Ani ona, ani Ria, nie przeszły próby, nie zgodziły się walczyć do ostatniej kropli krwi. Nie zgodziły się oddać duszy i umierać w imię ideałów, które ich łączyły. I Just nie zamierzała o tym zapominać. Pokręciła lekko głową, jej wzrok niezmiennie przesuwał się po otoczeniu. Westchnienie wypłynęło z niej ust. - Zaufaj mi. - powiedziała jedynie. Weasley była teraz jej odpowiedzialnością, równie wysoką jak mężczyzna za ścianą. Znów, jeśli miała by dzisiaj zginąć i jeśli zabiliby też ją. Trochę miała wrażenie, że Brendan przywróciłby ją do życia tylko po to, by ponownie zabić.
- Ani trochę. - przyznała zaciskając lekko usta. Nie, nie wierzyła w to, że ich przeciwnicy dzisiaj odpuszczą. Burtench był idealny do tego, by na jego przykładzie przesłać wiadomość. Pokazać, co znaczy sympatyzować z takimi jak ona. Udowodnić, że nie należy - a nawet nie wolno - stać po stronie mugoli. - Spodziewaj się wszystkiego. - mruknęła, poprawiając uścisk na swojej. Przez chwilę marszczyła jeszcze brwi, by zaraz wziąć wdech w płuca i unieść ją ku górze. Cisza, cisza wokół nie zapowiadała nic dobrego. A tańczące rzeźby - nie wiedzieć czemu - budziły w niej niepokój. - Veritas Claro. - wypowiedziała wykonując odpowiedni gest różdżką. Sprawdzić otoczenie, sprawdzić, czy rzeczywiście są sami, czy może choć ten jeden raz los się do nich uśmiechnął, wiedziała, że będzie potrzebowała jeszcze innych zaklęć - jednak postanowiła zacząć od tego. Doprowadzić mężczyznę do Zakazanego Lasu - taki był cel. Pytanie było jedno - jak ciężko będzie go osiągnąć?
- Ria. - odpowiedziała odwracając znów spojrzenie. Jej głos zabrzmiał jak ostrzeżenie. Ponownie zlustrowała otoczenie błękitnymi tęczówkami. Ale widok przed nimi niezmiennie pozostawał taki sami. Niezmienny, zimny, choć poza murami otaczającymi dom nie było śladu po śniegu. Pamiętała relację, którą opowiadała Eileen w Mungu. Gdyby nie podjęła wtedy takiej decyzji, teraz mogłaby mieć na sumieniu Pomonę. Ani ona, ani Ria, nie przeszły próby, nie zgodziły się walczyć do ostatniej kropli krwi. Nie zgodziły się oddać duszy i umierać w imię ideałów, które ich łączyły. I Just nie zamierzała o tym zapominać. Pokręciła lekko głową, jej wzrok niezmiennie przesuwał się po otoczeniu. Westchnienie wypłynęło z niej ust. - Zaufaj mi. - powiedziała jedynie. Weasley była teraz jej odpowiedzialnością, równie wysoką jak mężczyzna za ścianą. Znów, jeśli miała by dzisiaj zginąć i jeśli zabiliby też ją. Trochę miała wrażenie, że Brendan przywróciłby ją do życia tylko po to, by ponownie zabić.
- Ani trochę. - przyznała zaciskając lekko usta. Nie, nie wierzyła w to, że ich przeciwnicy dzisiaj odpuszczą. Burtench był idealny do tego, by na jego przykładzie przesłać wiadomość. Pokazać, co znaczy sympatyzować z takimi jak ona. Udowodnić, że nie należy - a nawet nie wolno - stać po stronie mugoli. - Spodziewaj się wszystkiego. - mruknęła, poprawiając uścisk na swojej. Przez chwilę marszczyła jeszcze brwi, by zaraz wziąć wdech w płuca i unieść ją ku górze. Cisza, cisza wokół nie zapowiadała nic dobrego. A tańczące rzeźby - nie wiedzieć czemu - budziły w niej niepokój. - Veritas Claro. - wypowiedziała wykonując odpowiedni gest różdżką. Sprawdzić otoczenie, sprawdzić, czy rzeczywiście są sami, czy może choć ten jeden raz los się do nich uśmiechnął, wiedziała, że będzie potrzebowała jeszcze innych zaklęć - jednak postanowiła zacząć od tego. Doprowadzić mężczyznę do Zakazanego Lasu - taki był cel. Pytanie było jedno - jak ciężko będzie go osiągnąć?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Główna ulica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire