Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny
Droga między magazynami
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Droga między magazynami
Pomiędzy dwoma większymi magazynami wiedzie okryta mrokiem i nadgryziona zębem czasu ścieżka; jest długa, wąska, schowana w czymś na kształt lichego, kamiennego tunelu. Jako że korytarzowi często zdarza się podtopić (czy to wskutek niedawnej ulewy, czy dziwnych, ciemnych interesów, którymi często zajmują się tutejsze oprychy), na jego środku została ułożona krzywa, nadpleśniała i wiecznie wilgotna kładka. Pada na nią światło przebijające się przez podziurawiony, zapadający się sufit.
Droga jest długa i czasem za słupami bądź zakrętami czai się coś, czego odwiedzający to miejsce nigdy by się nie spodziewali - podejrzani handlarze przeklętymi amuletami, mocno obity, nieprzytomny jegomość balansujący na pograniczu śmierci czy krwiożercze i zmutowane chochliki kornwalijskie atakujące przechodniów. Zazwyczaj panuje tu jednak całkowita cisza, która jednak wcale nie uspokaja, a napełnia jeszcze większym niepokojem.
Droga jest długa i czasem za słupami bądź zakrętami czai się coś, czego odwiedzający to miejsce nigdy by się nie spodziewali - podejrzani handlarze przeklętymi amuletami, mocno obity, nieprzytomny jegomość balansujący na pograniczu śmierci czy krwiożercze i zmutowane chochliki kornwalijskie atakujące przechodniów. Zazwyczaj panuje tu jednak całkowita cisza, która jednak wcale nie uspokaja, a napełnia jeszcze większym niepokojem.
To nagłe pytanie ją zaskoczyło; czy widok rozkładających się ciał mógł być dla niej przyjemny? Ścisnęła zębami wargę, wyciskając z niej kilka kropel krwi. Spróbowała znów wyobrazić sobie kostnicę, ten specyficzny, słodkawo-mdlący zapach, zszarzałe kafelki i kamienne stoły na których pod cienkimi płótnami leżały zwłoki. Czasem je badała. Czasem prowadziła tam zajęcia dla stażystów, pokazując im anatomię na świeżych preparatach. Niejednokrotnie już zdarzało jej się wykorzystać różdżkę, a nawet rękę do tego, by rozebrać człowieka na części. Odklejać fioletową, pomarszczoną skórę, śledzić bieg białych naczyń. To było interesujące, w czysto akademickim sensie, otwierało drogę do zupełnie innego obrazu medycyny. W prosektorium zawsze śmierdziało, czasem formaliną, a czasami nawet, tak jak odgadł mężczyzna, rozkładającym się ciałem. Czy te wspomnienia mogły być akurat przyjemne?
- Ty jesteś pomylony - powiedziała cicho, nieco spokojniejszym głosem. Podniecenie opadało, zastąpione przez zwątpienie i strach. - Nikt nie schodzi do kostnicy dla przyjemności. Zawsze powinno się mieć cel. Inny niż nekrofilia - zmarszczyła nos jak rozjuszony kot, wyciągając obronnie dłoń, obrażona. - Nie. Specjalizuję się w chorobach wewnętrznych. Naukowo pracuję nad genetycznymi. Zawodowo potrafię zająć się wszystkim. - stwierdziła może nieco zbyt arogancko, ale perspektywa bycia zdegradowaną do poziomu salowej nadal ją mierziła.
Czarodziej był zainteresowany tym, by dowiedzieć się, co Elvira miała na myśli, ona jednak nie miała już ochoty się niczym dzielić. Mroźne powietrze i wilgoć doków przestawały zdawać się odżywcze i przyjaźnie nieznane. Chciała się stąd oddalić jak najszybciej i tylko duma nie pozwoliła jej na to, by spróbować otwartej, osłabiającej w cudzych oczach ucieczki.
Lecz jeżeli miałaby się podzielić myślami otwarcie, przyznałaby, że nie wyglądał na zwykłego portowego rzezimieszka, lecz na kogoś, kto potrafi i wie dużo więcej niż pozwala po sobie odkryć. To było intrygujące i przerażające zarazem.
- Co to było za zaklęcie? - powtórzyła raz jeszcze nieugiętym tonem, coraz bardziej poddenerwowana. To było widać w sposobie, w jaki kurczowo zaciskała blade palce na połach swojego czarnego płaszcza; jej źrenice były powiększone, niemal zupełnie kryjąc błękitny odcień tęczówek, oddech nieznacznie przyspieszył. - Nie, bo szlama nadal żyje - odparła już bez zastanowienia, nie zagłębiając się w sens pytania, nie próbując go matematycznie analizować, a jedynie rzucając to, co pierwsze przyszło jej na myśl, równocześnie wykonując subtelne kroki, mające zwiększać dzielący ich dystans. - Ile jest bezużytecznych szlam, a ile czarodziei? Merlinie - pokręciła głową, opierając dłoń na mokrej ścianie magazynu. - Ty...
Ale dalsza część rozmowy została przerwana. W pierwszej chwili nie zrozumiała, do czego mężczyzna zmierza i nie od razu też powiązała jego słowa z faktem opuszczenia własnej różdżki. Tym razem jednak, słysząc nieznane zaklęcie, spróbowała się przed nim uchylić, na tyle na ile pozwalała jej odległość oraz nieco rozchwiany w tym momencie refleks. Choć jednak nadal potrafiła poruszać się szybko, nie było to wystarczające, by zaklęcie ominęło jej kościste biodro. Tym razem nie musiała długo czekać na efekt; nogi zadrżały pod nią niemal natychmiast. Ból był porażający, na tyle, by zupełnie bezwiednie i bez kontroli zgięła się w pół, owijając wokół siebie ramiona. Pogodzenie się z faktem takiej idiotycznej porażki było dla niej równie bolesne, co skurcze w okolicach żołądka, więc chociaż łzy podeszły jej do oczu i upadła na jedno kolano, nie wydała z siebie żadnego dźwięku poza westchnięciem.
Nie będzie krzyczeć. Nie będzie krzyczeć. Nie będzie.
Żadnych innych racjonalnych myśli nie była w stanie w tym momencie przywołać.
- Ty jesteś pomylony - powiedziała cicho, nieco spokojniejszym głosem. Podniecenie opadało, zastąpione przez zwątpienie i strach. - Nikt nie schodzi do kostnicy dla przyjemności. Zawsze powinno się mieć cel. Inny niż nekrofilia - zmarszczyła nos jak rozjuszony kot, wyciągając obronnie dłoń, obrażona. - Nie. Specjalizuję się w chorobach wewnętrznych. Naukowo pracuję nad genetycznymi. Zawodowo potrafię zająć się wszystkim. - stwierdziła może nieco zbyt arogancko, ale perspektywa bycia zdegradowaną do poziomu salowej nadal ją mierziła.
Czarodziej był zainteresowany tym, by dowiedzieć się, co Elvira miała na myśli, ona jednak nie miała już ochoty się niczym dzielić. Mroźne powietrze i wilgoć doków przestawały zdawać się odżywcze i przyjaźnie nieznane. Chciała się stąd oddalić jak najszybciej i tylko duma nie pozwoliła jej na to, by spróbować otwartej, osłabiającej w cudzych oczach ucieczki.
Lecz jeżeli miałaby się podzielić myślami otwarcie, przyznałaby, że nie wyglądał na zwykłego portowego rzezimieszka, lecz na kogoś, kto potrafi i wie dużo więcej niż pozwala po sobie odkryć. To było intrygujące i przerażające zarazem.
- Co to było za zaklęcie? - powtórzyła raz jeszcze nieugiętym tonem, coraz bardziej poddenerwowana. To było widać w sposobie, w jaki kurczowo zaciskała blade palce na połach swojego czarnego płaszcza; jej źrenice były powiększone, niemal zupełnie kryjąc błękitny odcień tęczówek, oddech nieznacznie przyspieszył. - Nie, bo szlama nadal żyje - odparła już bez zastanowienia, nie zagłębiając się w sens pytania, nie próbując go matematycznie analizować, a jedynie rzucając to, co pierwsze przyszło jej na myśl, równocześnie wykonując subtelne kroki, mające zwiększać dzielący ich dystans. - Ile jest bezużytecznych szlam, a ile czarodziei? Merlinie - pokręciła głową, opierając dłoń na mokrej ścianie magazynu. - Ty...
Ale dalsza część rozmowy została przerwana. W pierwszej chwili nie zrozumiała, do czego mężczyzna zmierza i nie od razu też powiązała jego słowa z faktem opuszczenia własnej różdżki. Tym razem jednak, słysząc nieznane zaklęcie, spróbowała się przed nim uchylić, na tyle na ile pozwalała jej odległość oraz nieco rozchwiany w tym momencie refleks. Choć jednak nadal potrafiła poruszać się szybko, nie było to wystarczające, by zaklęcie ominęło jej kościste biodro. Tym razem nie musiała długo czekać na efekt; nogi zadrżały pod nią niemal natychmiast. Ból był porażający, na tyle, by zupełnie bezwiednie i bez kontroli zgięła się w pół, owijając wokół siebie ramiona. Pogodzenie się z faktem takiej idiotycznej porażki było dla niej równie bolesne, co skurcze w okolicach żołądka, więc chociaż łzy podeszły jej do oczu i upadła na jedno kolano, nie wydała z siebie żadnego dźwięku poza westchnięciem.
Nie będzie krzyczeć. Nie będzie krzyczeć. Nie będzie.
Żadnych innych racjonalnych myśli nie była w stanie w tym momencie przywołać.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie krył zadowolenia, gdy nazwała go pomylonym, lecz czy to właśnie nie ona bardziej wpasowywała się w ów ramy? W końcu to dziewczyna pracowała w ciszy, paskudnym odorze rozkładających się ciał i w towarzystwie umarlaków, którzy nie mogli już niczego zmienić w tym parszywym świecie. Nie mogli odpowiedzieć się za właściwą stroną, nie mogli przysiąść lojalności Lordowi Voldemortowi i przyglądać się jego triumfom nad mugolską zarazą– stali się przeszłością, wspomnieniem wypełniającym myśli bliskich mu osób. Jednak dla innych? Byli jednymi z wielu, nikim istotnym.
Zaśmiał się bezczelnie na kolejne słowa kompletnie nie rozumiejąc podobnej drogi dedukcji.
-Określenie „przyjemne” zawsze traktujesz równie powierzchownie? Miałem na myśli pracę, zajęcie. Mi moje sprawia olbrzymią satysfakcję, z każdym dniem staję się coraz bardziej głodnym nowej wiedzy i możliwości.- wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu wciąż starając się zrozumieć, dlaczego akurat w ten sposób zrozumiała jego słowa. Może trafił w czuły punkt? -Nie ukrywam, że zaskoczyły mnie twoje słowa. Czyżbym przypominał Ci, aż takiego szaleńca?- uniósł kącik ust dając jej do zrozumienia, iż oczekiwał na odpowiedź. Niejeden z pewnością wziąłby to do siebie i roztrząsał nader mocno tudzież wręcz naciskał na przeprosiny, jednakże szatyn był kompletnie obojętny na zdanie innych. Nie zajmował sobie tym głowy, nie zastanawiał i nie tracił na podobne nerwów, bowiem miał inne zmartwienia.
-Nie prościej zatem pracować z żywymi? Pomagać im, leczyć, prowadzić badania nad chorobami genetycznymi i dążyć do remisji objawów, a może i nawet zatrzymania wszelakich skutków?- uniósł pytająco brew i kątem oka zerknął na wciąż wyciągniętą różdżkę – właściwie prowadzili konwersację, więc mógłby ją schować, jednakże wciąż nie ufał dziewczynie. Wyglądała na niewinną, ale to nie oznaczało, iż nie była niebezpieczna. -Nie znam się na tym, ale martwy raczej nie powie Ci czy jest lepiej, czyż nie?- zwieńczył myśl powracając wzrokiem do jej twarzy. Zdawała się być coraz bardziej poirytowana, zdenerwowana, a może i nawet obrażona? Nie miał pojęcia, ale fakt, iż nie raczyła odpowiedzieć wskazywał, że albo nie znała odpowiedzi alub faktycznie zamierzała nieco dłużej podroczyć się.
-Informacja, za informację. Ja wciąż swojej nie uzyskałem.- uśmiechnął się przebiegle ponaglając ją. Nie zamierzał dać jej tej satysfakcji – właściwie nawet nie planował powiedzieć prawdy, w końcu jawnie wtem przyznałby się do łamania prawa. Takowe wówczas znacznie pochlebniej patrzyło na pewne przewinienia, jednakże aurorzy wciąż pozostawali zmartwieniem, a walka z nimi to ostatnie czego wówczas potrzebował. Doskonale wiedział, że większość z nich zasilała szeregi wroga – Zakonu Feniksa – a Ci prawdopodobnie znali jego tożsamość, chociażby z uwagi na Tonks, dlatego wolał nie stawiać się na piedestale. Nie obawiał się starcia, ale Ci zwykli chodzić w parach i tylko głupiec odjąłby im umiejętności.
Skinął głową na jej odpowiedź – była prawidłowa. Nie istniały żadne okoliczności, dzięki którym szlama mogłaby żyć. Dalsza analiza nie miała sensu; wszyscy sprzeciwiający się Lordowi Voldemortowi mieli skończyć jako strawa dla parszywych, równych sobie, robali.
Brak obrony z jej strony nie należał do słusznych decyzji. Wiedział, iż czar się powiódł – miało boleć i bolało, zobaczył to od razu, gdy jej twarz oraz ciało wygięło się w paskudnych spazmach. Musiała nauczyć się szybkości reakcji, defensywy inaczej jej zdolności pójdą na marne, nie poradzi sobie nocą na ulicach ogarniętych wojną, usłanych krwią. Pokręciwszy głową podszedł bliżej dziewczyny i spojrzał na nią z góry – nie wydała z siebie żadnego dźwięku, mimo że klęczała, mimo że mogła mieć wrażenie, iż jej brzuch rozrywa się od środka. -Wstań.- zażądał pewnym tonem. Nie chciał jej odpuścić. -Betula.- wypowiedział zaciskając znacznie mocniej wężowe drewno.
Zaśmiał się bezczelnie na kolejne słowa kompletnie nie rozumiejąc podobnej drogi dedukcji.
-Określenie „przyjemne” zawsze traktujesz równie powierzchownie? Miałem na myśli pracę, zajęcie. Mi moje sprawia olbrzymią satysfakcję, z każdym dniem staję się coraz bardziej głodnym nowej wiedzy i możliwości.- wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu wciąż starając się zrozumieć, dlaczego akurat w ten sposób zrozumiała jego słowa. Może trafił w czuły punkt? -Nie ukrywam, że zaskoczyły mnie twoje słowa. Czyżbym przypominał Ci, aż takiego szaleńca?- uniósł kącik ust dając jej do zrozumienia, iż oczekiwał na odpowiedź. Niejeden z pewnością wziąłby to do siebie i roztrząsał nader mocno tudzież wręcz naciskał na przeprosiny, jednakże szatyn był kompletnie obojętny na zdanie innych. Nie zajmował sobie tym głowy, nie zastanawiał i nie tracił na podobne nerwów, bowiem miał inne zmartwienia.
-Nie prościej zatem pracować z żywymi? Pomagać im, leczyć, prowadzić badania nad chorobami genetycznymi i dążyć do remisji objawów, a może i nawet zatrzymania wszelakich skutków?- uniósł pytająco brew i kątem oka zerknął na wciąż wyciągniętą różdżkę – właściwie prowadzili konwersację, więc mógłby ją schować, jednakże wciąż nie ufał dziewczynie. Wyglądała na niewinną, ale to nie oznaczało, iż nie była niebezpieczna. -Nie znam się na tym, ale martwy raczej nie powie Ci czy jest lepiej, czyż nie?- zwieńczył myśl powracając wzrokiem do jej twarzy. Zdawała się być coraz bardziej poirytowana, zdenerwowana, a może i nawet obrażona? Nie miał pojęcia, ale fakt, iż nie raczyła odpowiedzieć wskazywał, że albo nie znała odpowiedzi alub faktycznie zamierzała nieco dłużej podroczyć się.
-Informacja, za informację. Ja wciąż swojej nie uzyskałem.- uśmiechnął się przebiegle ponaglając ją. Nie zamierzał dać jej tej satysfakcji – właściwie nawet nie planował powiedzieć prawdy, w końcu jawnie wtem przyznałby się do łamania prawa. Takowe wówczas znacznie pochlebniej patrzyło na pewne przewinienia, jednakże aurorzy wciąż pozostawali zmartwieniem, a walka z nimi to ostatnie czego wówczas potrzebował. Doskonale wiedział, że większość z nich zasilała szeregi wroga – Zakonu Feniksa – a Ci prawdopodobnie znali jego tożsamość, chociażby z uwagi na Tonks, dlatego wolał nie stawiać się na piedestale. Nie obawiał się starcia, ale Ci zwykli chodzić w parach i tylko głupiec odjąłby im umiejętności.
Skinął głową na jej odpowiedź – była prawidłowa. Nie istniały żadne okoliczności, dzięki którym szlama mogłaby żyć. Dalsza analiza nie miała sensu; wszyscy sprzeciwiający się Lordowi Voldemortowi mieli skończyć jako strawa dla parszywych, równych sobie, robali.
Brak obrony z jej strony nie należał do słusznych decyzji. Wiedział, iż czar się powiódł – miało boleć i bolało, zobaczył to od razu, gdy jej twarz oraz ciało wygięło się w paskudnych spazmach. Musiała nauczyć się szybkości reakcji, defensywy inaczej jej zdolności pójdą na marne, nie poradzi sobie nocą na ulicach ogarniętych wojną, usłanych krwią. Pokręciwszy głową podszedł bliżej dziewczyny i spojrzał na nią z góry – nie wydała z siebie żadnego dźwięku, mimo że klęczała, mimo że mogła mieć wrażenie, iż jej brzuch rozrywa się od środka. -Wstań.- zażądał pewnym tonem. Nie chciał jej odpuścić. -Betula.- wypowiedział zaciskając znacznie mocniej wężowe drewno.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Ból był przeszywający, lecz nie na tyle, by miała zupełnie zatracić świadomość sytuacji, w której się znalazła. Nie próbowała uciekać - na to było już zdecydowanie zbyt późno. I tak wiele wysiłku wkładała w to, by ustać na prostych nogach i najprawdopodobniej nie miałaby siły, żeby zmusić kolana do biegu. A nawet jeśli - nie sądziła, by na tym etapie taka ucieczka mogła zadziałać. To ciekawska buta doprowadziła ją do tej sytuacji, a jednak nadal nie pożałowała jej do końca. Jedynie poprzez cierpienie dobitnie odczuła popełnione przez siebie błędy; to, że opuściła różdżkę, że dała się zaskoczyć, że nie przyjęła z marszu defensywnej postawy, że nie zaatakowała pierwsza. W walce była powolna jak dziecko, bo nikt jeszcze nigdy nie zmuszał jej do takiej obrony. Błyskawicznie potrafiła rzucać jedynie zaklęcia medyczne; w każdej innej sytuacji miała zawsze do dyspozycji czas na reakcję i zastanowienie, jak na pracownika naukowego przystało. Zanim kręgosłup wygiął jej się z bólu, a całe ciało pokryło potem z wysiłku i koncentracji, narastał w niej lęk powodowany coraz bardziej napastliwym zachowaniem obcego. Kiedy już jednak oswoiła się z pierwszym cierpieniem, wyciskającym łzy z oczu, przypływ adrenaliny rozgrzał całe jej ciało wściekłością. Krew uderzyła Elvirze do głowy, a papierowo blade policzki poczerwieniały; wyciągnęła różdżkę drżącą ręką, ale tym razem nie pozwoliła już sobie na to, by poluźnić chwyt.
- Nic mnie nie interesuje, kim jesteś - wysyczała przez zęby, wbrew swoim wcześniejszym twierdzeniom; cierpienie zawsze czyniło człowieka trochę irracjonalnym. Jego oskarżenia przyprawiły dziewczynę o paskudny grymas. - Czy ty wiesz, kim jest uzdrowiciel, do kurwy nędzy? - nie radziła sobie z bólem na tyle dobrze, by być w stanie przyodziać swoje słowa w bardziej elegancki ton; wulgaryzmy były jej grzeszną przyjemnością, której zazwyczaj oddawała się w samotności. - Pracuję z żywymi ludźmi. Ratuję ich życia. Prosektorium to niewielki ułamek moich badań. Ach!
Kolejne zaklęcie, mniej bolesnego w porównaniu do pierwszego, a jednak nadal palące i upokarzające, było ostatnią rzeczą, którą mogłaby znieść bez reakcji. Popatrzyła na górującego nad nią mężczyznę, walcząc z chęcią splunięcia mu w twarz. To w niczym by nie pomogło, a mogłoby wręcz pogorszyć jej stan. Miała jednak różdżkę i mogła jej użyć. Zaklęcia defensywne nasuwały jej się w myślach same, lecz nie używała ich od tak dawna, że nie mogła nawet zebrać koniecznej do ich rzucenia siły woli. Po ukończeniu szkoły ćwiczyła jednak aktywnie transmutację, więc instynktownie to tam szukała ujścia swojej złości.
- Pullus - szepnęła pod nosem na tyle, na ile pozwalały jej zaciśnięte z bólu szczęki, wyciągając różdżkę lekko do góry.
E. Multon 141/204
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nic mnie nie interesuje, kim jesteś - wysyczała przez zęby, wbrew swoim wcześniejszym twierdzeniom; cierpienie zawsze czyniło człowieka trochę irracjonalnym. Jego oskarżenia przyprawiły dziewczynę o paskudny grymas. - Czy ty wiesz, kim jest uzdrowiciel, do kurwy nędzy? - nie radziła sobie z bólem na tyle dobrze, by być w stanie przyodziać swoje słowa w bardziej elegancki ton; wulgaryzmy były jej grzeszną przyjemnością, której zazwyczaj oddawała się w samotności. - Pracuję z żywymi ludźmi. Ratuję ich życia. Prosektorium to niewielki ułamek moich badań. Ach!
Kolejne zaklęcie, mniej bolesnego w porównaniu do pierwszego, a jednak nadal palące i upokarzające, było ostatnią rzeczą, którą mogłaby znieść bez reakcji. Popatrzyła na górującego nad nią mężczyznę, walcząc z chęcią splunięcia mu w twarz. To w niczym by nie pomogło, a mogłoby wręcz pogorszyć jej stan. Miała jednak różdżkę i mogła jej użyć. Zaklęcia defensywne nasuwały jej się w myślach same, lecz nie używała ich od tak dawna, że nie mogła nawet zebrać koniecznej do ich rzucenia siły woli. Po ukończeniu szkoły ćwiczyła jednak aktywnie transmutację, więc instynktownie to tam szukała ujścia swojej złości.
- Pullus - szepnęła pod nosem na tyle, na ile pozwalały jej zaciśnięte z bólu szczęki, wyciągając różdżkę lekko do góry.
E. Multon 141/204
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.11.19 17:15, w całości zmieniany 5 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Planując kolejne nocne wędrówki musiała znać podstawy obrony, albowiem to co wówczas czuła było jedynie rozgrzewką, drobnym pokazem czarnomagicznych możliwości. Najpotężniejsza z dziedzin czyniła o wiele gorsze zło, powodowała znacznie większe tortury i cierpienie, a finalnie nawet śmierć – nie tylko wskutek jednego z trzech niewybaczalnych zaklęć.
Nie zastanawiał się nad tym skąd w jego głowie zrodziła się myśl, aby pozostać z dziewczyną i dać jej surową lekcję. Zwykle chodził własnymi ścieżkami nie potrzebując zbędnego towarzystwa; tym bardziej obcej, wyszczekanej i ciekawskiej blondyny, jednak to właśnie może podobne cechy zachęciły go do nietypowego działania. W końcu nie miał w tym żadnych korzyści, wątpił aby była w stanie czegokolwiek go nauczyć poza magią leczniczą, która nie była priorytetem. Zdawał sobie sprawę, iż z pewnością było zbyt późno, aby stać się wybitnym uzdrowicielem, z resztą to nie był nigdy jego cel. Lubił działania na froncie, adrenalina działała na niego niczym motor napędowy, uwielbiał wyzwania i widok padających w spazmach bólu wrogów – był typowym wojownikiem, żołnierzem.
Uśmiechnął się kąśliwie i przechylił nieznacznie głowę w prawą stronę udając zaskoczonego jej słowami. -To nie interesuje cię już kim jestem, a tym bardziej jakie czary kieruje w twoją stronę?- zaśmiał się pod nosem nie zmieniając wyrazu twarzy. -Jak chcesz walczyć z wrogiem, kiedy nic o nim nie wiesz? Nie potrafisz nawet zidentyfikować używanej magii?- uniósł brew wbijając spojrzenie w kobietę. Zdawał sobie sprawę, że cierpienie doskwierało jej z każdą chwilą coraz intensywniej – szczególnie w chwili, gdy wiązka czarnej magii uderzyła ją z ogromną siłą przybierając postać bicza. Na polu walki korzystał z o wiele groźniejszych zaklęć, jednak wówczas nie zamierzał zrobić jej krzywdy, a jedynie dać nauczkę. -Ulecz się.- zażądał bijąc się z myślami – Rycerze potrzebowali nowych sił, potrzebowali umiejętnych czarodziejów, którzy wzmocnią ich pozycję i będą użyteczni w walce z wrogiem. Coraz częściej dochodziło do rebelii, do jawnych aktów sprzeciwu wobec obecnej władzy i musieli czym prędzej zdusić to złudne poczucie euforii nim rozleje się na coraz większą liczbę mieszkańców. Zakon Feniska był zarazą, cholernym zarodkiem i miał tego świadomość. Czas nie działał na ich korzyść.
Nieudane zaklęcie wywołała na jego twarzy kolejny ironiczny uśmiech. -Niezła próba, ale myślę, że wyraziłem się jasno.- zacisnął nieco mocniej palce na wężowym drewnie i pozostawiając je wciąż skierowane na kobietę wypowiedział w myślach Crucio-. Chciał, aby dała mu próbkę swych umiejętności, pokazała na co ją stać – nie miał czasu na zbędne gierki, a tym bardziej spoglądanie na nią z perspektywy gęsi. Wyjątkowo mocno irytowała go ów inkantacja.
Nie zastanawiał się nad tym skąd w jego głowie zrodziła się myśl, aby pozostać z dziewczyną i dać jej surową lekcję. Zwykle chodził własnymi ścieżkami nie potrzebując zbędnego towarzystwa; tym bardziej obcej, wyszczekanej i ciekawskiej blondyny, jednak to właśnie może podobne cechy zachęciły go do nietypowego działania. W końcu nie miał w tym żadnych korzyści, wątpił aby była w stanie czegokolwiek go nauczyć poza magią leczniczą, która nie była priorytetem. Zdawał sobie sprawę, iż z pewnością było zbyt późno, aby stać się wybitnym uzdrowicielem, z resztą to nie był nigdy jego cel. Lubił działania na froncie, adrenalina działała na niego niczym motor napędowy, uwielbiał wyzwania i widok padających w spazmach bólu wrogów – był typowym wojownikiem, żołnierzem.
Uśmiechnął się kąśliwie i przechylił nieznacznie głowę w prawą stronę udając zaskoczonego jej słowami. -To nie interesuje cię już kim jestem, a tym bardziej jakie czary kieruje w twoją stronę?- zaśmiał się pod nosem nie zmieniając wyrazu twarzy. -Jak chcesz walczyć z wrogiem, kiedy nic o nim nie wiesz? Nie potrafisz nawet zidentyfikować używanej magii?- uniósł brew wbijając spojrzenie w kobietę. Zdawał sobie sprawę, że cierpienie doskwierało jej z każdą chwilą coraz intensywniej – szczególnie w chwili, gdy wiązka czarnej magii uderzyła ją z ogromną siłą przybierając postać bicza. Na polu walki korzystał z o wiele groźniejszych zaklęć, jednak wówczas nie zamierzał zrobić jej krzywdy, a jedynie dać nauczkę. -Ulecz się.- zażądał bijąc się z myślami – Rycerze potrzebowali nowych sił, potrzebowali umiejętnych czarodziejów, którzy wzmocnią ich pozycję i będą użyteczni w walce z wrogiem. Coraz częściej dochodziło do rebelii, do jawnych aktów sprzeciwu wobec obecnej władzy i musieli czym prędzej zdusić to złudne poczucie euforii nim rozleje się na coraz większą liczbę mieszkańców. Zakon Feniska był zarazą, cholernym zarodkiem i miał tego świadomość. Czas nie działał na ich korzyść.
Nieudane zaklęcie wywołała na jego twarzy kolejny ironiczny uśmiech. -Niezła próba, ale myślę, że wyraziłem się jasno.- zacisnął nieco mocniej palce na wężowym drewnie i pozostawiając je wciąż skierowane na kobietę wypowiedział w myślach Crucio-. Chciał, aby dała mu próbkę swych umiejętności, pokazała na co ją stać – nie miał czasu na zbędne gierki, a tym bardziej spoglądanie na nią z perspektywy gęsi. Wyjątkowo mocno irytowała go ów inkantacja.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'k10' : 8
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'k10' : 8
Nie potrafiła już sobie przypomnieć, jak dokładnie znalazła się w tej sytuacji i w którym momencie spontanicznie wyjście z domu zmieniło się w tak obrzydliwie dosadną próbę charakteru. Niczego takiego nie planowała, to oczywiste - nagłe wypadki i spotkania z ciemnymi mocami z rzadka były wyczekiwane i przyjmowane bez mrugnięcia okiem. Do tej pory o napaściach i mordach czytała jedynie w gazetach, czasem tylko z większą dozą realizmu stykała podczas zapisywania nieprawdopodobnych historii pacjentów, zazwyczaj tych, których potem odwiedzały służby. Strach przed śmiercią, który pojawił się wraz z bólem, paradoksalna myśl, że mogłaby się stać kolejnym numerem statystyki, zbrodnią, na które w obecnych czasach nikt nie zwracał już większej uwagi, wywoływała mdłości oraz odruch zaprzeczenia. Nie ma mowy, nie mogła na to pozwolić. Wolałaby już zostać zgwałcona i porzucona niż zamordowana, niczego bowiem nie obawiała się tak jak śmierci.
Mężczyzna nie rzucił już jednak żadnego kolejnego zaklęcia, a przynajmniej do jednostajnego bólu nie dołączyło żadne nowe cierpienie. Mogła już ustać na nogach, nawet jeżeli ugiętych w kolanach, była także w stanie zrozumieć jego kpinę. Pierwszym odruchem po nieudanym zaklęciu - w obecnym stanie braku koncentracji nie mogła jednak przecież winić własnych umiejętności - była frustracja oraz chęć wepchnięcia zamiast tego czubka różdżki prosto w oko mężczyzny, z wystarczającą siłą do rozerwania tkanki. Była jednak od niego słabsza: fizycznie, a w tym momencie również psychicznie, nie chciała prowokować bójki o nieokreślonych konsekwencjach.
W chwili olśnienia zrozumiała, że wyjście z tej sytuacji było właściwie jedno i nie ograniczało się ono do walki; jeżeli nie mogła zaufać własnej zdolności do defensywy, musiała spróbować innej taktyki. Spróbowała postawić się w pozycji tego obcego człowieka - chociaż nie mogła mieć pewności co do jego logiki, nie wiedziała nawet, czy jest w pełni umysłowej sprawności - i wyobrazić sobie oczekiwane zachowanie. Czy to byłby kolejny atak, czy może raczej uległość? Chociaż z własnej perspektywy najchętniej wyrwałaby mu język z gardła, gdyby stała na jego miejscu taka impulsywność napawała by ją pogardą. Irracjonalnie przemknęło jej przez myśl, że bardzo chciałaby znaleźć się teraz w jego ciele, posiąść taką magię i władzę, która pozwoliłaby jej robić z innych ludzi niezdolny kłębek nerwów i bólu.
- To jest zakazana magia. Czarna magia - powiedziała, bo w którymś momencie pomiędzy jednym a drugim skrętem kiszek musiała zdać sobie z tego sprawę. - Nie chciałam z tobą walczyć - nienawidziła się za słabość własnego głosu, ale tym razem przynajmniej powiedziała prawdę.
Nie chciała tracić go z oczu, ale przymknęła na sekundę powieki dla własnego skupienia. Czuła się obrzydliwie, miała jednak nadzieję, że nadrobią to lata praktyki. Gdy tym razem uniosła różdżkę, skierowała ją na siebie.
- Subsisto Dolorem Maxima.
Elvira Multon 141/204
Mężczyzna nie rzucił już jednak żadnego kolejnego zaklęcia, a przynajmniej do jednostajnego bólu nie dołączyło żadne nowe cierpienie. Mogła już ustać na nogach, nawet jeżeli ugiętych w kolanach, była także w stanie zrozumieć jego kpinę. Pierwszym odruchem po nieudanym zaklęciu - w obecnym stanie braku koncentracji nie mogła jednak przecież winić własnych umiejętności - była frustracja oraz chęć wepchnięcia zamiast tego czubka różdżki prosto w oko mężczyzny, z wystarczającą siłą do rozerwania tkanki. Była jednak od niego słabsza: fizycznie, a w tym momencie również psychicznie, nie chciała prowokować bójki o nieokreślonych konsekwencjach.
W chwili olśnienia zrozumiała, że wyjście z tej sytuacji było właściwie jedno i nie ograniczało się ono do walki; jeżeli nie mogła zaufać własnej zdolności do defensywy, musiała spróbować innej taktyki. Spróbowała postawić się w pozycji tego obcego człowieka - chociaż nie mogła mieć pewności co do jego logiki, nie wiedziała nawet, czy jest w pełni umysłowej sprawności - i wyobrazić sobie oczekiwane zachowanie. Czy to byłby kolejny atak, czy może raczej uległość? Chociaż z własnej perspektywy najchętniej wyrwałaby mu język z gardła, gdyby stała na jego miejscu taka impulsywność napawała by ją pogardą. Irracjonalnie przemknęło jej przez myśl, że bardzo chciałaby znaleźć się teraz w jego ciele, posiąść taką magię i władzę, która pozwoliłaby jej robić z innych ludzi niezdolny kłębek nerwów i bólu.
- To jest zakazana magia. Czarna magia - powiedziała, bo w którymś momencie pomiędzy jednym a drugim skrętem kiszek musiała zdać sobie z tego sprawę. - Nie chciałam z tobą walczyć - nienawidziła się za słabość własnego głosu, ale tym razem przynajmniej powiedziała prawdę.
Nie chciała tracić go z oczu, ale przymknęła na sekundę powieki dla własnego skupienia. Czuła się obrzydliwie, miała jednak nadzieję, że nadrobią to lata praktyki. Gdy tym razem uniosła różdżkę, skierowała ją na siebie.
- Subsisto Dolorem Maxima.
Elvira Multon 141/204
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Nie potrzebował czasu, aby zorientować się, iż niewerbalny czar okazał się nieskuteczny – od opanowania tej trudnej sztuki nadal dzieliło go bardzo wiele dni, a może nawet miesięcy nauki, co z jednej strony budziło frustrację, zaś z drugiej wzmacniało pragnienie kształcenia własnych niedoskonałości. Dziewczynę powinny ogarnąć spazmy paskudnego cierpienia, którego zapewne nie przyszło jej czuć nigdy wcześniej, bowiem w końcu zamierzał posłużyć się najmroczniejszą ze sztuk, najbardziej niebezpieczną i bezwzględną magią. Nie bez powodu ów zaklęcie uznawano za niewybaczalne, bo choć nie odbierało życia, ani nie przejmowało nad nim kontroli to skutki były opłakane – nie tylko w chwili działania inkantacji. Do dziś pamiętał jak tuż przed dołączeniem do Rycerzy Walpurgii mógł poczuć na swym ciele oraz w swym umyśle prawdziwe jego działanie. Wbrew wszelkim teoriom nie był to moment, kilka cholernie wydłużających się sekund; czar zbierał swe żniwa długo po doświadczeniu, kiedy to psychika płatała figle. Czym dłużej pozostawało się pod jego wpływem, tym bardziej opłakane były jego skutki.
Uśmiechnął się kąśliwie, choć w głębi siebie czuł palącą złość. Irytowała go własna niemoc, każda nieudana próba skorzystania z magii pozostawała rysę na jego dumie oraz ego. Pracował nad samodyscypliną, trenował znacznie więcej niżeli wcześniej, lecz nadal popełniał błędy czy to w samej wymowie, czy ruchu wężowym drewnem. Nierzadko błądził jak dziecko we mgle i pragnąc czym prędzej znaleźć wyjście popełniał tylko jeszcze więcej błędów. Zdawał sobie sprawę, iż podobne wodzenie za nos musiało się skończyć, bowiem kiedy przyjdzie mu ponownie stanąć twarzą w twarz z wrogiem to nie będzie czasu nawet na chwilę zadumy, czy zdenerwowania. Musiał być gotów na wszystko – podobnie jak dziewczyna, jeśli jeszcze miała zamiar wyjść na ludzi i przydać się w tej wojnie.
-Zakazana magia.- uniósł kącik ust wodząc wzrokiem wzdłuż własnej dłoni, a następnie różdżki, którą nieznacznie uniósł. -Zakazana dla kogo i dlaczego? Wszystko co jest potężne wydaje się dla społeczeństwa niebezpieczne, dlatego pragną odciąć od ów mocy czarodziejów. To niewłaściwie, ograniczające.- rzucił pewnym tonem powracając do poprzedniej pozycji. Widział jak nieznacznie prostuje się, czuł, iż ponownie pragnie przejść do ataku, lecz zasłyszana inkantacja do podobnych nie należała, co wywołało na jego twarzy powiew satysfakcji. -Obecnie wszystko dąży ku lepszemu, ku powrotowi do tradycji, o której tak szybko zaczęto zapominać i piętnować.- i to wszystko dzięki Czarnemu Panu, dzięki jego sile i potędze.
Nie zobaczywszy poprawy zorientował się, iż magia ponownie okazała się kapryśna dla kobiety, a być może to jej umiejętności były dalekie od zdeklarowanych. -Ja wcale z Tobą nie walczę.- sprecyzował unosząc nieznacznie brew. - Malesuritio.- wypowiedział ostrym tonem chcąc pokazać jej, że wcale nie trzeba być uzdrowicielem, aby uzdrowić rany. Nic nie zastąpi fachu, jednakże czarna magia potrafi o wiele więcej, niżeli obojętny na nią człowiek mógł tego przypuszczać. -Spróbuj jeszcze raz.- dodał.
Uśmiechnął się kąśliwie, choć w głębi siebie czuł palącą złość. Irytowała go własna niemoc, każda nieudana próba skorzystania z magii pozostawała rysę na jego dumie oraz ego. Pracował nad samodyscypliną, trenował znacznie więcej niżeli wcześniej, lecz nadal popełniał błędy czy to w samej wymowie, czy ruchu wężowym drewnem. Nierzadko błądził jak dziecko we mgle i pragnąc czym prędzej znaleźć wyjście popełniał tylko jeszcze więcej błędów. Zdawał sobie sprawę, iż podobne wodzenie za nos musiało się skończyć, bowiem kiedy przyjdzie mu ponownie stanąć twarzą w twarz z wrogiem to nie będzie czasu nawet na chwilę zadumy, czy zdenerwowania. Musiał być gotów na wszystko – podobnie jak dziewczyna, jeśli jeszcze miała zamiar wyjść na ludzi i przydać się w tej wojnie.
-Zakazana magia.- uniósł kącik ust wodząc wzrokiem wzdłuż własnej dłoni, a następnie różdżki, którą nieznacznie uniósł. -Zakazana dla kogo i dlaczego? Wszystko co jest potężne wydaje się dla społeczeństwa niebezpieczne, dlatego pragną odciąć od ów mocy czarodziejów. To niewłaściwie, ograniczające.- rzucił pewnym tonem powracając do poprzedniej pozycji. Widział jak nieznacznie prostuje się, czuł, iż ponownie pragnie przejść do ataku, lecz zasłyszana inkantacja do podobnych nie należała, co wywołało na jego twarzy powiew satysfakcji. -Obecnie wszystko dąży ku lepszemu, ku powrotowi do tradycji, o której tak szybko zaczęto zapominać i piętnować.- i to wszystko dzięki Czarnemu Panu, dzięki jego sile i potędze.
Nie zobaczywszy poprawy zorientował się, iż magia ponownie okazała się kapryśna dla kobiety, a być może to jej umiejętności były dalekie od zdeklarowanych. -Ja wcale z Tobą nie walczę.- sprecyzował unosząc nieznacznie brew. - Malesuritio.- wypowiedział ostrym tonem chcąc pokazać jej, że wcale nie trzeba być uzdrowicielem, aby uzdrowić rany. Nic nie zastąpi fachu, jednakże czarna magia potrafi o wiele więcej, niżeli obojętny na nią człowiek mógł tego przypuszczać. -Spróbuj jeszcze raz.- dodał.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Choć zaklęcie okazało się nieudane - oczywiście, że się takie okazało - duma kazała Elvirze udawać, że jest inaczej. Spocone palce ślizgające się na białym drewnie, skurcze tułowia i nadal utrzymujące się otępienie w miejscu, w którym trafiła ją wiązka, jak już zdążyła się przekonać, czarnej magii - żadna z boleści nie ustała w najmniejszym stopniu, choć użyta inkantacja była poprawna, wypowiedziana z odpowiednim akcentem i intencją. Brakowało najważniejszego; skupienia, umożliwiającego skierowanie magicznej energii tam, gdzie była naprawdę potrzebna. Nie bez powodu mówiło się, że magia medyczna wymagała pełnego spokoju oraz opanowania. Zasada ta, poruszana niejednokrotnie na stażu, napawała Elvirę zniechęceniem i przez większość czasu żyła z przekonaniem, że jej nie dotyczy. Z tego właśnie powodu wyprostowała się zupełnie, blada, wymięta niczym ludzik z wosku, mrużąc oczy i zaciskając zęby do momentu, w którym poczuła w ustach żelazisty posmak.
Starała się słuchać tego, co mówi mężczyzna, nie z powodu szacunku, ale spóźnionego instynktu samozachowawczego; żeby wiedzieć, co zamierza, potrzebowała danych. Choć emocjonalnie nie odczuwała w tym momencie niczego więcej niż nienawiść, tak silną, że instynktownie miała ochotę zajadle zaprzeczyć, w głębi serca rzeczywistość przez niego przedstawiana przesączała się do jej krwioobiegu jak ciemny jad. Jeżeli nawet świadomie nie akceptowała faktu znalezienia się na złym końcu różdżki czarnoksiężnika, w umyśle kobiety rodziła się dzika potrzeba wywołania w innym człowieku identycznego stanu rozpadu. Najlepiej w tym, który przez swoje działania stał się właśnie jej osobistym inferno.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zdołała wydusić potulniejsze już pytanie, ale były to ostatnie słowa, jakie opuściły jej gardło, bowiem kolejne zaklęcie, werbalne i równie irytująco jej nieznane, odebrało siłę do rozmowy.
Nie była to kolejna dawka parzącego bólu, lecz nagłe poczucie bezsilności, które powaliło ją na kolana zanim jeszcze zdążyła zdać sobie sprawę z tego, że przez materiał jej szaty przesącza się już wilgoć zimnego betonu. Miała wrażenie, że oddychanie stało się trudniejsze, jakby z zatęchłego powietrza odessano tlen, a do całości zezwierzęcenia dołączyło uciskanie w skroniach. Opuściła bezwładnie głowę, długie, jasne włosy zamiotły ziemię wokół stóp mężczyzny, ale zdołała jeszcze zebrać uwagę na tyle, by zawalczyć o świadomość.
Rozumiejąc jednocześnie tę obrzydliwą prawdę, że jeżeli tym razem jej się nie uda, to prawdopodobnie była stracona.
- Subsisto Dolorem.
Elvira Multon 103/204
Starała się słuchać tego, co mówi mężczyzna, nie z powodu szacunku, ale spóźnionego instynktu samozachowawczego; żeby wiedzieć, co zamierza, potrzebowała danych. Choć emocjonalnie nie odczuwała w tym momencie niczego więcej niż nienawiść, tak silną, że instynktownie miała ochotę zajadle zaprzeczyć, w głębi serca rzeczywistość przez niego przedstawiana przesączała się do jej krwioobiegu jak ciemny jad. Jeżeli nawet świadomie nie akceptowała faktu znalezienia się na złym końcu różdżki czarnoksiężnika, w umyśle kobiety rodziła się dzika potrzeba wywołania w innym człowieku identycznego stanu rozpadu. Najlepiej w tym, który przez swoje działania stał się właśnie jej osobistym inferno.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zdołała wydusić potulniejsze już pytanie, ale były to ostatnie słowa, jakie opuściły jej gardło, bowiem kolejne zaklęcie, werbalne i równie irytująco jej nieznane, odebrało siłę do rozmowy.
Nie była to kolejna dawka parzącego bólu, lecz nagłe poczucie bezsilności, które powaliło ją na kolana zanim jeszcze zdążyła zdać sobie sprawę z tego, że przez materiał jej szaty przesącza się już wilgoć zimnego betonu. Miała wrażenie, że oddychanie stało się trudniejsze, jakby z zatęchłego powietrza odessano tlen, a do całości zezwierzęcenia dołączyło uciskanie w skroniach. Opuściła bezwładnie głowę, długie, jasne włosy zamiotły ziemię wokół stóp mężczyzny, ale zdołała jeszcze zebrać uwagę na tyle, by zawalczyć o świadomość.
Rozumiejąc jednocześnie tę obrzydliwą prawdę, że jeżeli tym razem jej się nie uda, to prawdopodobnie była stracona.
- Subsisto Dolorem.
Elvira Multon 103/204
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
-Lojalności.- odpowiedział właściwie od razu, chociaż nie znał ani dziewczyny, ani jej poglądów, ani umiejętności. Widział w niej coś, czuł iż mogła pomóc sprawie, wykazać się o wiele bardziej niżeli dziś, gdy warunki oraz sama sytuacja wydawała się wyjątkowo niesprzyjająca. Wiedział, iż czar dotknął kobietę, mógł tylko wyobrażać sobie jak wielki czuła ból, gdy czarna magia wysysała z niej resztki sił – ostatki (nie)trzeźwego umysłu. Poznała jej potęgę, na własnej skórze zaznała możliwości. Była głupia jeśli pragnęła odmówić, marny wtem był jej los. Rycerze Walpurgii nie znali sprzeciwu, podobnie jak litości, sam doskonale się o tym przekonał.
-Widzisz. Adrenalina i chęć przetrwania pozwala czarodziejom dawać z siebie o wiele więcej.- uniósł kącik ust obracając wolno wężowe drewno w dłoni, które po chwili wolno opuścił zrównując je ze swa nogą. -Nie masz pojęcia jak wszechstronne są możliwości.- oznajmił pewnym tonem nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Wygięte w ironii wargi po chwili przybrały znacznie poważniejszy wyraz – weszli na tematy, które w żaden sposób nie opiewały o te okraszone kpiną. -Zjaw się pierwszego lutego na dziedzińcu Śmiertelnego Nokturnu. Liczę, że nie zmusisz mnie do poszukiwań, w których wierz mi jestem wyjątkowo dobry.- rzucił sięgnąwszy dłonią do wewnętrznej kieszeni szaty, gdzie znajdowała się piersiówka. Chwyciwszy ją upił znacznej ilości, a następnie powrócił wzrokiem do dziewczyny, która zdawała się z każdą chwilą czuć coraz lepiej. Nie znał się kompletnie na magii leczniczej, więc nie miał pewności, czy aby na pewno nie leczyła swych ran niewerbalnie.
-Wtem poznasz odpowiedzi na swe pytania.- uśmiechnął się kpiąco, by wykonać kilka kroków w tył. Rozejrzawszy się dookoła siebie i upewniwszy, iż nikt ich nie obserwuje zmienił się w kłąb czarnego dymu, który wyjątkowo szybko uniósł się ku górze. Mimo powrotu możliwości teleportacji znacznie bardziej preferował możliwości uzyskane dzięki hojności Czarnego Pana – w końcu to dzięki niemu zaznajomił się z ów wyjątkową umiejętnością.
Liczył, że go nie zawiedzie – nie gdy wojna zbiera coraz większe żniwa.
/zt
-Widzisz. Adrenalina i chęć przetrwania pozwala czarodziejom dawać z siebie o wiele więcej.- uniósł kącik ust obracając wolno wężowe drewno w dłoni, które po chwili wolno opuścił zrównując je ze swa nogą. -Nie masz pojęcia jak wszechstronne są możliwości.- oznajmił pewnym tonem nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Wygięte w ironii wargi po chwili przybrały znacznie poważniejszy wyraz – weszli na tematy, które w żaden sposób nie opiewały o te okraszone kpiną. -Zjaw się pierwszego lutego na dziedzińcu Śmiertelnego Nokturnu. Liczę, że nie zmusisz mnie do poszukiwań, w których wierz mi jestem wyjątkowo dobry.- rzucił sięgnąwszy dłonią do wewnętrznej kieszeni szaty, gdzie znajdowała się piersiówka. Chwyciwszy ją upił znacznej ilości, a następnie powrócił wzrokiem do dziewczyny, która zdawała się z każdą chwilą czuć coraz lepiej. Nie znał się kompletnie na magii leczniczej, więc nie miał pewności, czy aby na pewno nie leczyła swych ran niewerbalnie.
-Wtem poznasz odpowiedzi na swe pytania.- uśmiechnął się kpiąco, by wykonać kilka kroków w tył. Rozejrzawszy się dookoła siebie i upewniwszy, iż nikt ich nie obserwuje zmienił się w kłąb czarnego dymu, który wyjątkowo szybko uniósł się ku górze. Mimo powrotu możliwości teleportacji znacznie bardziej preferował możliwości uzyskane dzięki hojności Czarnego Pana – w końcu to dzięki niemu zaznajomił się z ów wyjątkową umiejętnością.
Liczył, że go nie zawiedzie – nie gdy wojna zbiera coraz większe żniwa.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Powodzenie zaklęcia było odczuwalne w fizycznym napływie siły oraz łaskoczącemu mrowieniu magii, pełznącemu już nie w konkretne miejsce, lecz po wszystkich powierzchniach ciała. Był on nadal zbyt nieznaczny, by mieć prawdziwe znaczenie, okazał się jedynie tym ostatnim sznurkiem, który podtrzymywał świadomość kobiety po materialnej stronie rzeczywistości. Ciemność przed oczami ustąpiła miejsca zawilgoconemu betonowi, mięśnie stały stabilniejsze, pozwalając nawet na uniesienie sylwetki z powrotem do kolan. Nie była to pozycja ani dumna ani silna, gdzieś w głębi wnętrzności Elviry nadal targały nią emocje zakrawające o psychozę. Nigdy wcześniej nikt jej w ten sposób nie upodlił; upokorzenie było na tyle intensywne, że splątało się z wrażeniem umierania i utworzyło jedną niewidzialną sieć. Pęto, które nie pozwalało kobiecie podnieść się na proste nogi, nie chciała bowiem, by obcy wróg dostrzegł to, co sama zauważyła po czasie - że nie zdołała powstrzymać łez tak skutecznie, jak radziła sobie z nimi do tej pory.
Chcąc nie chcąc była zmuszona do wysłuchania w całości jego moralizatorskiego wykładu. Przez ogrom skrajnych odczuć najzwyklej zaniemówiła, unikając zarazem kontaktu wzrokowego, którym na początku szczyciła się z taką zajadłością. Propozycję, czy może raczej rozkaz spotkania przyjęła na początku z zaskoczeniem i lękiem. Jedyne spotkanie, jakie mogła pragnąć z tym mężczyzną ograniczało się do gorzkich i okrutnych wizji uknutych przy udziale bezsilności. Półmartwego na szpitalnym łóżku, zdanego na jej łaskę tak jak ona była dzisiaj zdana na jego - po to, by mogła torturować go na własnych zasadach.
Pozostawało jednak pytanie; czy ktoś na tyle potężny miał powody do tego, by pojawiać się w szpitalu? Jak wielu czarodziei ze sfer leczyło się we własnych, zamkniętych pałacach?
Podniosła głowę dopiero w momencie, gdy pożegnał się z nią obietnicą. To przykuło jej uwagę, choć - co oczywiste - pierwszy instynkt nakazał jej zaprzeczyć, udowodnić, że niczego już z jego strony nie potrzebuje. Na całe szczęście nie zdążyła. Widok transformacji mężczyzny do czarnego dymu sprawił, że nie mogła ukryć westchnienia. Nie ze strachu ani ulgi z powodu końca przesłuchania - ale dlatego, że była przekonana, że pomimo swojego wątłego udziału w wojaczkach nie widziała tej materii po raz pierwszy.
Tkwiła na ziemi jeszcze długą chwilę, obolała i zdezorientowana. Płaszcz zupełnie już przesiąkł jej śmierdzącą wodą, a alkohol wywietrzał z umysłu. Do pionu zerwała się dopiero, gdy po drugiej stronie drogi rozległ się chroboczący śmiech i dźwięki uderzających o siebie butelek. Uciekła z doków pieszo, lekko kuśtykając, nie do końca jeszcze rozumiejąc to, co niefortunnie stało się jej udziałem
/zt
Chcąc nie chcąc była zmuszona do wysłuchania w całości jego moralizatorskiego wykładu. Przez ogrom skrajnych odczuć najzwyklej zaniemówiła, unikając zarazem kontaktu wzrokowego, którym na początku szczyciła się z taką zajadłością. Propozycję, czy może raczej rozkaz spotkania przyjęła na początku z zaskoczeniem i lękiem. Jedyne spotkanie, jakie mogła pragnąć z tym mężczyzną ograniczało się do gorzkich i okrutnych wizji uknutych przy udziale bezsilności. Półmartwego na szpitalnym łóżku, zdanego na jej łaskę tak jak ona była dzisiaj zdana na jego - po to, by mogła torturować go na własnych zasadach.
Pozostawało jednak pytanie; czy ktoś na tyle potężny miał powody do tego, by pojawiać się w szpitalu? Jak wielu czarodziei ze sfer leczyło się we własnych, zamkniętych pałacach?
Podniosła głowę dopiero w momencie, gdy pożegnał się z nią obietnicą. To przykuło jej uwagę, choć - co oczywiste - pierwszy instynkt nakazał jej zaprzeczyć, udowodnić, że niczego już z jego strony nie potrzebuje. Na całe szczęście nie zdążyła. Widok transformacji mężczyzny do czarnego dymu sprawił, że nie mogła ukryć westchnienia. Nie ze strachu ani ulgi z powodu końca przesłuchania - ale dlatego, że była przekonana, że pomimo swojego wątłego udziału w wojaczkach nie widziała tej materii po raz pierwszy.
Tkwiła na ziemi jeszcze długą chwilę, obolała i zdezorientowana. Płaszcz zupełnie już przesiąkł jej śmierdzącą wodą, a alkohol wywietrzał z umysłu. Do pionu zerwała się dopiero, gdy po drugiej stronie drogi rozległ się chroboczący śmiech i dźwięki uderzających o siebie butelek. Uciekła z doków pieszo, lekko kuśtykając, nie do końca jeszcze rozumiejąc to, co niefortunnie stało się jej udziałem
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Droga między magazynami
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny