Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
Strona 16 z 17 • 1 ... 9 ... 15, 16, 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
The member 'Bartemius Crouch' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Przyzwolenie starego numerologa zdecydowanie zachęca mnie do sięgnięcia po przygodę. Na bok odchodzi już gdzieś strach o niszczejących, blaknących obrazach, przez które istnieje wysokie ryzyko, że już nigdy nie wrócę do domu. Tak, zdecydowanie miewam czasem problemy z ustanawianiem priorytetów, a także lekką ręką podchodzę do spraw, które mogą jeżyć włos na głowie, ale cóż poradzić, kiedy chcę po prostu cieszyć się tym, co mam? Jaki jest powód, dla którego należy pochylać się w strapieniu nad każdym potknięciem, podczas gdy są okazje, jakie przepływają nam między palcami, dzięki którym możemy poczuć, że prawdziwie żyjemy? Klaszczę więc lekko w dłonie z ekscytacji, nie bardzo zwracając już uwagę na nostalgiczne zamyślenie starca.
- Nie słyszą cię - rzucam do Bartemiusa, kiedy słyszę, że próbuje zwracać się do swojej siostry. - Już próbowałam, żadne z was mnie nie słyszało. - Nie ma w moim głosie wyrzutu, czy żalu, ale nuta zrezygnowania z całą pewnością. - Pan profesor powiedział, że po odświeżeniu obrazów wszystko wróci do normy - wyjaśniam Ślizgonowi, tytuując starca profesorem, nawet jeśli nie mam pewności, kim ten mężczyzna jest (był? ciężko operować czasownikami, kiedy jest się w obrazie).
Spacer zajmuje wieczność. Nie, żebym nie lubiła spacerów, ale naprawdę miałam nadzieję, że pójdzie to wszystko jakoś sprawniej.
- Czy świat obrazów nie powinien rządzić się jakimiś innymi, bardziej przystępnymi zasadami? - zwracam się do swojego towarzysza niedoli, choć zdaję sobie sprawę z tego, że wie pewnie na ten temat tyle, co ja.
Dotarłszy do chaty także nadstawiam uszu, by wyłapać chrapanie. Na sugestywne, pytające spojrzenie Croucha przykładam palec do ust, by wskazać na chęć utrzymania naszej obecności w tajemnicy. Oczywiście, że w innym wypadku - w świecie rzeczywistym, pozaobrazowym - wolałabym najpierw dogadać się z właścicielem domu, bo takie wchodzenie z buciorami do czyjegoś lokum nie bardzo jest rzeczą miłą, czy elegancką, ale tym razem napędza mnie chęć przygody. Szczery, figlarny uśmiech rozjaśnia moją twarz, po raz pierwszy, od kiedy zostałam wciągnięta w obraz. Wchodzę do chaty zaraz za Bartemiusem i rozglądam się po pomieszczeniu.
| spostrzegawczość
- Nie słyszą cię - rzucam do Bartemiusa, kiedy słyszę, że próbuje zwracać się do swojej siostry. - Już próbowałam, żadne z was mnie nie słyszało. - Nie ma w moim głosie wyrzutu, czy żalu, ale nuta zrezygnowania z całą pewnością. - Pan profesor powiedział, że po odświeżeniu obrazów wszystko wróci do normy - wyjaśniam Ślizgonowi, tytuując starca profesorem, nawet jeśli nie mam pewności, kim ten mężczyzna jest (był? ciężko operować czasownikami, kiedy jest się w obrazie).
Spacer zajmuje wieczność. Nie, żebym nie lubiła spacerów, ale naprawdę miałam nadzieję, że pójdzie to wszystko jakoś sprawniej.
- Czy świat obrazów nie powinien rządzić się jakimiś innymi, bardziej przystępnymi zasadami? - zwracam się do swojego towarzysza niedoli, choć zdaję sobie sprawę z tego, że wie pewnie na ten temat tyle, co ja.
Dotarłszy do chaty także nadstawiam uszu, by wyłapać chrapanie. Na sugestywne, pytające spojrzenie Croucha przykładam palec do ust, by wskazać na chęć utrzymania naszej obecności w tajemnicy. Oczywiście, że w innym wypadku - w świecie rzeczywistym, pozaobrazowym - wolałabym najpierw dogadać się z właścicielem domu, bo takie wchodzenie z buciorami do czyjegoś lokum nie bardzo jest rzeczą miłą, czy elegancką, ale tym razem napędza mnie chęć przygody. Szczery, figlarny uśmiech rozjaśnia moją twarz, po raz pierwszy, od kiedy zostałam wciągnięta w obraz. Wchodzę do chaty zaraz za Bartemiusem i rozglądam się po pomieszczeniu.
| spostrzegawczość
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Słowa Deirdre nie wywierały na Irytku żadnego wrażenia – poltergeist śmiał się, fikał w powietrzu i chaotycznie obniżał lot, raz za razem strasząc kolejnych uczniów. Groźby i regulamin były nieistotne tak długo, jak w pobliżu nie znajdował się Krwawy Baron, a Irytek był pewien, że duch Slytherinu obecnie przebywa gdzieś indziej. Może w lochach? Nie ważne. Zirytowaną postawą przemądrzałej Tsagairt postanowił zrujnować jej dzień do końca; wył, jęczał, wyzywał i dokazywał, a na sam koniec rzucił łajnobombą. Szczęśliwie dla Deirdre – ta rozbiła się o drzwi pokoju nauczycieli w momencie, gdy uczennica zniknęła już w środku.
Gabinet na pierwszy rzut oka nie odznaczał się niczym specjalnym. Na ścianach znajdowały się bogato zdobione gobeliny i arrasy w towarzystwie paru obrazów i standardowego wyposażenia w postaci paru stołów i krzeseł. Lewitująca przy drzwiach czara zapłonęła magicznym ogniem gdy Deirdre przekroczyła próg komnaty, ozłociła wirujące w powietrzu drobiny kurzu i pyłu, wlała w pomieszczenie jeszcze więcej światła. Obecności nauczyciela próżno było jednak szukać – komnata pozostawała pusta, a wszyscy profesorowie najwidoczniej znajdowali się na korytarzach lub na błoniach; być może ktoś już reagował na figle Irytka rozstrajające organizację w całym skrzydle zamku.
Nieobecność hogwarckiej kadry aż kłuła w oczy. Podobnie jak siedzący na jednym z blatów malowany paw.
– Hej! – Głos, zdecydowanie męski i zdecydowanie zirytowany, dobiegł Deirdre od lewej, od strony obrazu przedstawiającego mysi podwieczorek. Co dziwne, prócz zastawy, smakołyków i – rzecz jasna – myszy, na obrazie znajdował się człowiek. Przetykane siwizną włosy sugerowały słuszny wiek, a poplamiony farbą fartuch nie pozostawiał zbyt wiele miejsca na domysły. – Pomożesz mi? Panienko? Halo? Jak panience na imię? – Malarz zamachał bezradnie ramionami, usiłując ściągnąć uwagę Deirdre. – Ten paw!... Pomóż mi! Uciekł poza ramę zanim skończyłem go malować!
Konsumująca zbożowe ciastko olbrzymia mysz spojrzała na krzyczącego malarza z wyraźną dezaprobatą, zdzieliła go ogonem przez plecy. Czarodziej jęknął, zatoczył się, upadł na bok, poza ramę polnego podwieczorku. Deirdre na chwilę straciła go z oczu, ale nim zakiełkowało zwątpienie i niepokój, malarz pokazał się na sawannie, tuż obok przeżuwającego hipopotama.
Zarówno hipopotam, jak i malarz, wyglądali na bardzo zmęczonych życiem.
– Paw… paw jest ciekawski – wydusił z siebie czarodziej, oddychając przy tym głęboko. – Zwab… zwab czymś jego uwagę, a potem skieruj ją na obraz, może sam wskoczy.
Tymczasem w korytarzu wypełnionym zapachem róż, Mildred próbowała dogadać się z obrazem. Tkwiąca w nim gęś i numerolog wysłuchali jej pytania, po czym odpowiedzieli w jednym momencie:
– Nie.
– Tak.
Czarodziej spojrzał z dezaprobatą na gadającą gęś, gęś wcale nie pozostała mu dłużna. Milczeli przez chwilę, zdawać by się mogło, że nic więcej nie powiedzą, gdy głos ponownie zabrał siedzący w trawie numerolog.
– Jak wydostać te dzieci wie tylko ten, kto odpowiada za te cholerne pawie – mruknął, gładząc przy tym siwą brodę. – Póki siedział w tej swojej chatce, to wszystko było w porządku…
Konwersacja – choć płynna – wciąż była ledwo słyszalna. Mildred (a także Hypatia, jeśli zdecydowała się na ruch) musiała niemalże przyłożyć ucho do płótna by usłyszeć padające słowa.
Kołujący w powietrzu paw zwinnie uniknął rzuconego przez Mitcha zaklęcia i wydał z siebie donośny okrzyk charakterystyczny dla tego gatunku. Nie był to dźwięk przesadnie przyjemny, a w zamkniętym pomieszczeniu rezonował echem o kamienne ściany, pozostawiając po sobie niespecjalnie miłe wrażenie. Ptak spłoszył się chybionym zaklęciem, ale nim zdołał odlecieć gdzieś dalej w korytarz, dosięgnęła go wiązka magii Kennetha. Ruchy pawia wyraźnie zwolniły, skrzydła niemalże zastygły w bezruchu powodując opadanie. Oba ptaki lada moment miały znaleźć się na ziemi.
Pusty obraz pozostawiony przez numerologa nie dostarczył Hypatii nowych wskazówek. Rama była cała, solidna, wnętrze tak samo ponure jak wcześniej, a bez obecności swojego lokatora zdawało się, jakby cała sceneria jeszcze bardziej przygasła.
Melisande wykonała poprawny ruch różdżką, czuła także jak przepływająca przez ciało magia uformowała się zgodnie z jej wolą, ale mimo to zaklęcie nie przyniosło żadnego efektu. Wyglądało na to, że w korytarzu ani w żadnym najbliższym pomieszczeniu czar nie odnalazł magicznej żywicy.
Wnętrze chaty przywitało Bartemiusa i Evandrę obrazkiem, który wzbudziłby uzasadnioną konsternację w każdym szlachetnie urodzonym: tuż przed nimi, na drewnianym krześle, spał skrzat. Skrzat domowy, w szmacie nieco poplamionej zaschniętą farbą, całkowicie pospolity i całkowicie niewykonujący swoich obowiązków – podłogę zaśmiecały pawie pióra, te mniejsze i te większe, gdzieniegdzie rozsypane było ziarno. Drewniana sztaluga leżała przewrócona na ziemi, pudełko farb ktoś wybebeszył, a słoiczki z kolorami porozrzucał po całym pomieszczeniu. Największym odkryciem nie był jednak ani skrzat, ani farby, a złote klatki podwieszone na górnej belce. Puste, z pootwieranymi drzwiczkami, ale jednocześnie na tyle brudne by uznać, że coś musiało w nich żyć.
Przynajmniej dopóki nie uciekło.
W tej turze możecie wykonać dowolną (fabularnie logiczną) ilość akcji.
Odore mutatio: 2/3
Czas na odpis: do 15 września włącznie
Gabinet na pierwszy rzut oka nie odznaczał się niczym specjalnym. Na ścianach znajdowały się bogato zdobione gobeliny i arrasy w towarzystwie paru obrazów i standardowego wyposażenia w postaci paru stołów i krzeseł. Lewitująca przy drzwiach czara zapłonęła magicznym ogniem gdy Deirdre przekroczyła próg komnaty, ozłociła wirujące w powietrzu drobiny kurzu i pyłu, wlała w pomieszczenie jeszcze więcej światła. Obecności nauczyciela próżno było jednak szukać – komnata pozostawała pusta, a wszyscy profesorowie najwidoczniej znajdowali się na korytarzach lub na błoniach; być może ktoś już reagował na figle Irytka rozstrajające organizację w całym skrzydle zamku.
Nieobecność hogwarckiej kadry aż kłuła w oczy. Podobnie jak siedzący na jednym z blatów malowany paw.
– Hej! – Głos, zdecydowanie męski i zdecydowanie zirytowany, dobiegł Deirdre od lewej, od strony obrazu przedstawiającego mysi podwieczorek. Co dziwne, prócz zastawy, smakołyków i – rzecz jasna – myszy, na obrazie znajdował się człowiek. Przetykane siwizną włosy sugerowały słuszny wiek, a poplamiony farbą fartuch nie pozostawiał zbyt wiele miejsca na domysły. – Pomożesz mi? Panienko? Halo? Jak panience na imię? – Malarz zamachał bezradnie ramionami, usiłując ściągnąć uwagę Deirdre. – Ten paw!... Pomóż mi! Uciekł poza ramę zanim skończyłem go malować!
Konsumująca zbożowe ciastko olbrzymia mysz spojrzała na krzyczącego malarza z wyraźną dezaprobatą, zdzieliła go ogonem przez plecy. Czarodziej jęknął, zatoczył się, upadł na bok, poza ramę polnego podwieczorku. Deirdre na chwilę straciła go z oczu, ale nim zakiełkowało zwątpienie i niepokój, malarz pokazał się na sawannie, tuż obok przeżuwającego hipopotama.
Zarówno hipopotam, jak i malarz, wyglądali na bardzo zmęczonych życiem.
– Paw… paw jest ciekawski – wydusił z siebie czarodziej, oddychając przy tym głęboko. – Zwab… zwab czymś jego uwagę, a potem skieruj ją na obraz, może sam wskoczy.
Tymczasem w korytarzu wypełnionym zapachem róż, Mildred próbowała dogadać się z obrazem. Tkwiąca w nim gęś i numerolog wysłuchali jej pytania, po czym odpowiedzieli w jednym momencie:
– Nie.
– Tak.
Czarodziej spojrzał z dezaprobatą na gadającą gęś, gęś wcale nie pozostała mu dłużna. Milczeli przez chwilę, zdawać by się mogło, że nic więcej nie powiedzą, gdy głos ponownie zabrał siedzący w trawie numerolog.
– Jak wydostać te dzieci wie tylko ten, kto odpowiada za te cholerne pawie – mruknął, gładząc przy tym siwą brodę. – Póki siedział w tej swojej chatce, to wszystko było w porządku…
Konwersacja – choć płynna – wciąż była ledwo słyszalna. Mildred (a także Hypatia, jeśli zdecydowała się na ruch) musiała niemalże przyłożyć ucho do płótna by usłyszeć padające słowa.
Kołujący w powietrzu paw zwinnie uniknął rzuconego przez Mitcha zaklęcia i wydał z siebie donośny okrzyk charakterystyczny dla tego gatunku. Nie był to dźwięk przesadnie przyjemny, a w zamkniętym pomieszczeniu rezonował echem o kamienne ściany, pozostawiając po sobie niespecjalnie miłe wrażenie. Ptak spłoszył się chybionym zaklęciem, ale nim zdołał odlecieć gdzieś dalej w korytarz, dosięgnęła go wiązka magii Kennetha. Ruchy pawia wyraźnie zwolniły, skrzydła niemalże zastygły w bezruchu powodując opadanie. Oba ptaki lada moment miały znaleźć się na ziemi.
Pusty obraz pozostawiony przez numerologa nie dostarczył Hypatii nowych wskazówek. Rama była cała, solidna, wnętrze tak samo ponure jak wcześniej, a bez obecności swojego lokatora zdawało się, jakby cała sceneria jeszcze bardziej przygasła.
Melisande wykonała poprawny ruch różdżką, czuła także jak przepływająca przez ciało magia uformowała się zgodnie z jej wolą, ale mimo to zaklęcie nie przyniosło żadnego efektu. Wyglądało na to, że w korytarzu ani w żadnym najbliższym pomieszczeniu czar nie odnalazł magicznej żywicy.
Wnętrze chaty przywitało Bartemiusa i Evandrę obrazkiem, który wzbudziłby uzasadnioną konsternację w każdym szlachetnie urodzonym: tuż przed nimi, na drewnianym krześle, spał skrzat. Skrzat domowy, w szmacie nieco poplamionej zaschniętą farbą, całkowicie pospolity i całkowicie niewykonujący swoich obowiązków – podłogę zaśmiecały pawie pióra, te mniejsze i te większe, gdzieniegdzie rozsypane było ziarno. Drewniana sztaluga leżała przewrócona na ziemi, pudełko farb ktoś wybebeszył, a słoiczki z kolorami porozrzucał po całym pomieszczeniu. Największym odkryciem nie był jednak ani skrzat, ani farby, a złote klatki podwieszone na górnej belce. Puste, z pootwieranymi drzwiczkami, ale jednocześnie na tyle brudne by uznać, że coś musiało w nich żyć.
Przynajmniej dopóki nie uciekło.
Odore mutatio: 2/3
Czas na odpis: do 15 września włącznie
Adriana Tonks
Czuła, jak zimny pot skrapla się jej na plecach. Potępieńcze piski, wizgoty i rechoty, wydobywające się z nieistniejącego otworu gębowego Irytka nie tylko ją przerażały, ale także irytowały. Na szczęście umknęła przed ostateczną konfrontacją z mknącą ku niej niezmiernie szybko łajnobombą. Usłyszała, jak ta rozbija się o zatrzaśnięte z hukiem drzwi pokoju nauczycielskiego, o które oparła się plecami, ciężko dysząc. Zawstydzona tym brakiem manier - dyskomfort, związany z niegrzecznym zachowaniem szybko jednak minął, rozejrzała się po pomieszczeniu uważniej, nieco rozpaczliwiej, lecz im bardziej przyglądała się każdemu rogowi pokoju, tym bardziej nikogo tam nie było. Tylko przytulny półmrok rozjaśniony czarą, mnóstwo kurzu i pyłu wirującego w powietrzu, zapach książek i...paw?
Tsagairt jęknęła cichutko, przykładając na moment dłonie do oczu. Potrzebowała pomocy, na korytarzu szalał nie tylko Irytek, ale i pawiowa zaraza, uczniowie tratowali się wzajemnie i znikali za ramami malowideł - na Merlina, powinien zająć się tym jakiś nauczyciel! Znikąd pomocy. Ta świadomość na moment ją spetryfikowała, przeniosła dłonie niżej, na mostek, przyciskając pięści do szybko bijącego serca. Przez jego huk zdołała usłyszeć natarczywe zawołanie, dobiegające - a jakżeby inaczej - z obrazu. Zerknęła w jego kierunku niepewnie, przez dłuższą chwilę prowadząc ze sobą, w sercu i umyśle, poważną dyskusję. Czy mogła zignorować tego dziwacznego malarza, domagajacego się pomocy? A potem po prostu zabarykadować się w tym pokoju, czekając, aż cała sprawa przycichnie, a profesorowie wypełnią swoje obowiązki? Przecież za to im płacili! Mogła, ba, powinna tak postąpić, ale przecież...musiała pomóc kolegom i koleżanką. Oprócz Hypatii, którą sama chętnie wepchnęłaby do jeziora łajnobomb - i niegrzecznego Kennetha - naprawdę lubiła tamto towarzystwo. Westchnęła jeszcze raz, ciężej, odsuwając się od drzwi.
- Dzień dobry. Jak się pan nazywa? - zwróciła się do malarza, teraz znajdującego się na suchej sawannie. - I co się właściwie stało? Dlaczego te pawie uciekają z obrazu? I dlaczego nie odnajdzie pan nauczycieli i nie zwróci się do nich o pomoc? - postacie mogły najwyraźniej odwiedzać się na dalekie odległości. Przez chwilę znów się zawahała, spoglądając na skaczącego po stole pawia. Nie lubiła zwierząt, tych magicznych i niemagicznych; nie miała do czynienia z podobnym okazem, nie wiedziała więc jak sobie z nim poradzić. Z zasady nie chowała drugiego śniadania na później do torby, nie mogła więc skusić zwierzaka okruszkami. Ale skoro był ciekawski...Zmarszczyła brwi i wyciągnęła przed siebie różdżkę, chcąc przyzwać kolorową sferę. Niegroźne zjawisko, niepalące, niezbyt głośne, a intrygujące. - Ignis fatuus - spróbowała, zamierzając pokierować ognikami ku obrazowi, na którym przebywał malarz. Miała nadzieję, że bystry ptak podąży za nim. Sama również zbliżyła się w tę stronę, chcąc lepiej kontrolować kulkę światła.
Tsagairt jęknęła cichutko, przykładając na moment dłonie do oczu. Potrzebowała pomocy, na korytarzu szalał nie tylko Irytek, ale i pawiowa zaraza, uczniowie tratowali się wzajemnie i znikali za ramami malowideł - na Merlina, powinien zająć się tym jakiś nauczyciel! Znikąd pomocy. Ta świadomość na moment ją spetryfikowała, przeniosła dłonie niżej, na mostek, przyciskając pięści do szybko bijącego serca. Przez jego huk zdołała usłyszeć natarczywe zawołanie, dobiegające - a jakżeby inaczej - z obrazu. Zerknęła w jego kierunku niepewnie, przez dłuższą chwilę prowadząc ze sobą, w sercu i umyśle, poważną dyskusję. Czy mogła zignorować tego dziwacznego malarza, domagajacego się pomocy? A potem po prostu zabarykadować się w tym pokoju, czekając, aż cała sprawa przycichnie, a profesorowie wypełnią swoje obowiązki? Przecież za to im płacili! Mogła, ba, powinna tak postąpić, ale przecież...musiała pomóc kolegom i koleżanką. Oprócz Hypatii, którą sama chętnie wepchnęłaby do jeziora łajnobomb - i niegrzecznego Kennetha - naprawdę lubiła tamto towarzystwo. Westchnęła jeszcze raz, ciężej, odsuwając się od drzwi.
- Dzień dobry. Jak się pan nazywa? - zwróciła się do malarza, teraz znajdującego się na suchej sawannie. - I co się właściwie stało? Dlaczego te pawie uciekają z obrazu? I dlaczego nie odnajdzie pan nauczycieli i nie zwróci się do nich o pomoc? - postacie mogły najwyraźniej odwiedzać się na dalekie odległości. Przez chwilę znów się zawahała, spoglądając na skaczącego po stole pawia. Nie lubiła zwierząt, tych magicznych i niemagicznych; nie miała do czynienia z podobnym okazem, nie wiedziała więc jak sobie z nim poradzić. Z zasady nie chowała drugiego śniadania na później do torby, nie mogła więc skusić zwierzaka okruszkami. Ale skoro był ciekawski...Zmarszczyła brwi i wyciągnęła przed siebie różdżkę, chcąc przyzwać kolorową sferę. Niegroźne zjawisko, niepalące, niezbyt głośne, a intrygujące. - Ignis fatuus - spróbowała, zamierzając pokierować ognikami ku obrazowi, na którym przebywał malarz. Miała nadzieję, że bystry ptak podąży za nim. Sama również zbliżyła się w tę stronę, chcąc lepiej kontrolować kulkę światła.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
- No i widzicie? Zadziałało! - w tym całym rozgardiaszu i chaosie Mildred znalazła chwilę, aby pokazać szlachciankom, że jej pomysł z uzupełnianiem braków malarskich w obrazie nie był taki zły. Właściwie jak na jej skromne możliwości był wręcz wyśmienity, bo udało się jej, jakkolwiek absurdalnie to brzmiało, porozumieć z gęsią i numerologiem. Szkolna pielęgniarka będzie miała ręce pełne roboty, żeby po tym wszystkim doprowadzić ich psychikę do właściwego stanu. - Jak tam wlecimy, to utniemy jak oni, w dodatku w postaci ptaków – pokręciła głową na ten pomysł, chociaż rozumiała desperację, z jaką Hypatia poszukiwała rozwiązań. Mimo poważnych obaw co do stanu zdrowia swojej psychiki, Mildred przytknęła mocniej ucho do obrazu, pozbywając się strachu przed ewentualnym wciągnięciem do środka.
Odpowiedź, która nadeszła, namieszała jej na chwilę w głowie i dziewczyna rzuciła rozpaczliwe spojrzenie Mitchowi, ale ten bawił się właśnie z Kennethem w to, kto ma silniejsze Arresto momentum. Prychnęła w duchu; typowy facet, dać mu różdżkę, to zaraz zacznie strzelać zaklęciami i mierzyć ich długość. Zamknęła oczy, aby nie rozpraszać się otoczeniem, lecz wcześniej dostrzegła, że młoda Crouchówna też zbliża się do obrazu. Gestem wskazała jej, by przyłożyła ucho bliżej.
- Kto odpowiada za pawie? - powtórzyła pod nosem, właściwie cicho mruknęła, co nie zwróciło najpierw niczyjej uwagi. - Ten gość z obrazu mówi, że trzeba znaleźć osobę odpowiedzialną za pawie! Wtedy wydostaniemy ich ze środka! - powiedziała już znacznie głośniej, chcąc zwrócić na siebie uwagę reszty, czyli Melisande i Hypatii. Chłopaków nawet nie brała już pod uwagę, panowie najwidoczniej woleli ptasie niż kobiece towarzystwo. Postanowiła zignorować fakt, że właśnie próbuje przekonać ich wszystkich, aby poszli za radą gadającego mężczyzny z obrazu. Ten pomysł w obliczu absurdu całej sytuacji i dotychczas podjętych przez nich kroków wcale nie wydawał się taki zły. Co innego mogli zrobić? Próba przywołania żywicy spełzła na niczym, a ich prowizoryczna naprawa płótna wykonana kredkami nie rozwiązywała w pełni problemu.
Najchętniej złapałaby któregoś z tych pawi i wyrywając mu pióro za piórem wyrwała z ich dziobów również prawdę o całym tym galimatiasie. W chwilach kryzysu w pannie Crabbe budziły się bowiem naprawdę mordercze instynkty. Odsunęła się nieco od obrazu i przyjrzała mu się z jeszcze większą dokładnością. Numerolog wspominał o chatce, czy mogło chodzić o tę z malunku? Czy to jej mieszkaniec mógł być odpowiedzialny za wypuszczenie pawi, które wydostały się na zewnątrz korzystając z furtki, jaką było podniszczone płótno?
- Trzeba odnaleźć mieszkańca tej chatki – w jej głosie brzmiała nagła stanowczość – i zmusić go, aby zapanował nad tym swoim ptactwem. Może cię czaić na innych obrazach wokół, bo numerolog twierdzi, że w chatce go nie ma. - Zmrużyła oczy, jakby dopiero teraz dotarło do niej, jak idiotycznie brzmi to wszystko. Niemniej brnęła dalej: - Chłopcy, czy te pawie da się dotknąć? Może spróbujmy je... wrzucić w obraz? - zapytała, śledząc uważnie powoli opadające ptaki. Najwidoczniej zaklęcie któregoś z chłopaków okazało się na tyle długie i skuteczne, by je uziemić. SKoro działało na nie zaklęcie, to chyba były dość materialne, aby je złapać za skrzydła. To jednak groziło dziabnięciem. - Orbis! - rzuciła, celując w jednego z pawi z nadzieją, że lasso owinie się wokół zwierzęcia i nie pozwoli mu już nigdzie uciec; poza tym pawiem na linie łatwiej wrzucić w ścianę... to znaczy w obraz. O, Merlinie, nie powinna sobie teraz wyobrażać, jak macha pawiem na lassie zataczając nim koła nad własną głową.
| rzut na Orbis
Odpowiedź, która nadeszła, namieszała jej na chwilę w głowie i dziewczyna rzuciła rozpaczliwe spojrzenie Mitchowi, ale ten bawił się właśnie z Kennethem w to, kto ma silniejsze Arresto momentum. Prychnęła w duchu; typowy facet, dać mu różdżkę, to zaraz zacznie strzelać zaklęciami i mierzyć ich długość. Zamknęła oczy, aby nie rozpraszać się otoczeniem, lecz wcześniej dostrzegła, że młoda Crouchówna też zbliża się do obrazu. Gestem wskazała jej, by przyłożyła ucho bliżej.
- Kto odpowiada za pawie? - powtórzyła pod nosem, właściwie cicho mruknęła, co nie zwróciło najpierw niczyjej uwagi. - Ten gość z obrazu mówi, że trzeba znaleźć osobę odpowiedzialną za pawie! Wtedy wydostaniemy ich ze środka! - powiedziała już znacznie głośniej, chcąc zwrócić na siebie uwagę reszty, czyli Melisande i Hypatii. Chłopaków nawet nie brała już pod uwagę, panowie najwidoczniej woleli ptasie niż kobiece towarzystwo. Postanowiła zignorować fakt, że właśnie próbuje przekonać ich wszystkich, aby poszli za radą gadającego mężczyzny z obrazu. Ten pomysł w obliczu absurdu całej sytuacji i dotychczas podjętych przez nich kroków wcale nie wydawał się taki zły. Co innego mogli zrobić? Próba przywołania żywicy spełzła na niczym, a ich prowizoryczna naprawa płótna wykonana kredkami nie rozwiązywała w pełni problemu.
Najchętniej złapałaby któregoś z tych pawi i wyrywając mu pióro za piórem wyrwała z ich dziobów również prawdę o całym tym galimatiasie. W chwilach kryzysu w pannie Crabbe budziły się bowiem naprawdę mordercze instynkty. Odsunęła się nieco od obrazu i przyjrzała mu się z jeszcze większą dokładnością. Numerolog wspominał o chatce, czy mogło chodzić o tę z malunku? Czy to jej mieszkaniec mógł być odpowiedzialny za wypuszczenie pawi, które wydostały się na zewnątrz korzystając z furtki, jaką było podniszczone płótno?
- Trzeba odnaleźć mieszkańca tej chatki – w jej głosie brzmiała nagła stanowczość – i zmusić go, aby zapanował nad tym swoim ptactwem. Może cię czaić na innych obrazach wokół, bo numerolog twierdzi, że w chatce go nie ma. - Zmrużyła oczy, jakby dopiero teraz dotarło do niej, jak idiotycznie brzmi to wszystko. Niemniej brnęła dalej: - Chłopcy, czy te pawie da się dotknąć? Może spróbujmy je... wrzucić w obraz? - zapytała, śledząc uważnie powoli opadające ptaki. Najwidoczniej zaklęcie któregoś z chłopaków okazało się na tyle długie i skuteczne, by je uziemić. SKoro działało na nie zaklęcie, to chyba były dość materialne, aby je złapać za skrzydła. To jednak groziło dziabnięciem. - Orbis! - rzuciła, celując w jednego z pawi z nadzieją, że lasso owinie się wokół zwierzęcia i nie pozwoli mu już nigdzie uciec; poza tym pawiem na linie łatwiej wrzucić w ścianę... to znaczy w obraz. O, Merlinie, nie powinna sobie teraz wyobrażać, jak macha pawiem na lassie zataczając nim koła nad własną głową.
| rzut na Orbis
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Mildred Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Widząc, że moje zaklęcie średnio coś dało, wykrzywiłem usta w geście niezadowolenia. Ta cała sytuacja była wystarczająco dziwna i nieprzewidywalna, naprawdę nie potrzebowałem, chyba żadne z nas nie potrzebowało, aby jeszcze magia nas zawodziła. Co prawda nasze umiejętności nie były jeszcze jakoś bardzo rozwinięte, biorąc pod uwagę ile nauki przed nami, ale nie zmieniało to faktu, że próbowaliśmy wszystkiego czego mogliśmy. Kiedy paw wydał z siebie krzyk skrzywiłem się, nie był to przyjemny dźwięk. Miałem jednocześnie pewność, że ptak nie był zadowolony z takiego obrotu sytuacji, a przecież jeszcze chwilę temu wydawało się, że patrzył na nas z góry.
Na całe szczęście Kenneth wycelował lepiej i kilka chwil później oba pawie zostały unieruchomione.
- Okey, tutaj sytuacja opanowana. - powiedziałem spokojnie przez moment nie odrywając wzroku od pawi, dopiero po chwili wróciłem spojrzeniem do reszty kolegów.
Widząc jak Mildred przykłada ucho do obrazu zrobiłem wielkie oczy, po czym w dwóch krokach się przy niej znalazłem, gotowy złapać ją gdybym tylko zauważył jakiekolwiek oznaki tego, że miałaby zostać wciągnięta do obrazu. Co prawda byliśmy w tym wszyscy, ale jednak mimo wszystko bardziej zależało mi na bezpieczeństwie koleżanki Krukonki niż wszystkich innych.
- Wiesz, chyba Evandra wpadła na ten sam pomysł. Chyba szukają z Crouch’em właściciela w obrazie. - wskazałem na dwie postaci, które kierowały się w stronę domu.
Co prawda nie byłem w żadnym wypadku pewny swoich słów, ale wydawało mi się, że to rozsądna dedukcja. Barty wydawał się być rozsądnym chłopakiem, więc miałem nadzieję, że w razie czego będzie w stanie w jakiś sposób obronić Evandre przed potencjalnym zagrożeniem. O ile w ogóle mogli w obrazie używać magii.
- Sprawdzę. - odparłem odsuwając się w końcu od Mildred i przenosząc spojrzenie na unieruchomione ptaki.
Nadal z uniesioną różdżką, samemu nie wiedząc w sumie czemu, skoro pawie były unieszkodliwione, powoli podszedłem do pierwszego ptaka. Zatrzymałem się w odległości jakiegoś metra i skupiłem na nim wzrok. Tak naprawdę dopiero teraz zauważyłem, że pomimo tego, że miały strukturę namalowaną to dodatkowo były jakoś przezroczyste. Na Merlina, jakby to wszystko było mało pokręcone.
- Dziwne...niby zaklęcie podziałało, ale nie wiem czy da się to fizycznie dotknąć. - pokręciłem głową unosząc rękę z różdżką chcąc dotknąć malowanego zwierzęcia.
Na całe szczęście Kenneth wycelował lepiej i kilka chwil później oba pawie zostały unieruchomione.
- Okey, tutaj sytuacja opanowana. - powiedziałem spokojnie przez moment nie odrywając wzroku od pawi, dopiero po chwili wróciłem spojrzeniem do reszty kolegów.
Widząc jak Mildred przykłada ucho do obrazu zrobiłem wielkie oczy, po czym w dwóch krokach się przy niej znalazłem, gotowy złapać ją gdybym tylko zauważył jakiekolwiek oznaki tego, że miałaby zostać wciągnięta do obrazu. Co prawda byliśmy w tym wszyscy, ale jednak mimo wszystko bardziej zależało mi na bezpieczeństwie koleżanki Krukonki niż wszystkich innych.
- Wiesz, chyba Evandra wpadła na ten sam pomysł. Chyba szukają z Crouch’em właściciela w obrazie. - wskazałem na dwie postaci, które kierowały się w stronę domu.
Co prawda nie byłem w żadnym wypadku pewny swoich słów, ale wydawało mi się, że to rozsądna dedukcja. Barty wydawał się być rozsądnym chłopakiem, więc miałem nadzieję, że w razie czego będzie w stanie w jakiś sposób obronić Evandre przed potencjalnym zagrożeniem. O ile w ogóle mogli w obrazie używać magii.
- Sprawdzę. - odparłem odsuwając się w końcu od Mildred i przenosząc spojrzenie na unieruchomione ptaki.
Nadal z uniesioną różdżką, samemu nie wiedząc w sumie czemu, skoro pawie były unieszkodliwione, powoli podszedłem do pierwszego ptaka. Zatrzymałem się w odległości jakiegoś metra i skupiłem na nim wzrok. Tak naprawdę dopiero teraz zauważyłem, że pomimo tego, że miały strukturę namalowaną to dodatkowo były jakoś przezroczyste. Na Merlina, jakby to wszystko było mało pokręcone.
- Dziwne...niby zaklęcie podziałało, ale nie wiem czy da się to fizycznie dotknąć. - pokręciłem głową unosząc rękę z różdżką chcąc dotknąć malowanego zwierzęcia.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zacisnęła mocno usta, gdy usłyszała odpowiedź Mildred. Wcale jej się nie spodobała, ale niestety, musiała przyznać — z wysokim trudem — że dziewczyna miała rację. Niemniej jednak desperacja w Hypatii rosła z każdą mijającą chwilą, ale dźwięk głosu brata sprawił, że natychmiast powstrzymała w sobie dziewczęco—dziecięcy przecież odruch płaczu. Nie, nie mogła płakać. Crouchowie byli na to zbyt dumni, a słowa Bartemiusa ugruntowały ją w rzeczywistości. Tego potrzebowała. Zaraz jednak przesunęła się bliżej Mildred, chcąc powiedzieć jej coś jeszcze, ale zamilkła od razu, przysuwając ucho do płótna i wsłuchując się w toczącą się w obrazie rozmowę.
Ktoś kto odpowiada za pawie?, spojrzała w bok, gdzie Mitch i Kenneth próbowali zająć się pawiami. Od razu pożałowała tejże próby, zgrzytając zębami pod wpływem odgłosu, który wydał ptak. Kiedyś marzyła, aby dostać takowego w prezencie, ale po dzisiejszym dniu i manifestacji umiejętności wokalnych ptaszyska, postanowiła jeszcze raz przemyśleć swoją listę.
Pusty obraz nie dodał nic nowego, nie udało jej się zobaczyć właściwie niczego, poza tym, że wydawał się dziwnie przygasnąć. Zerknęła więc znów na obraz, w którym znajdowali się Evandra i Barty, czy on też mógł zmienić się od początku tej niezwykle nieprzyjemnej przygody?
Ze zmarszczonymi brwiami odwróciła się, akurat w momencie, w którym Mildred wycelowała zaklęciem pętającym w jednego z dwóch pawi. Nie wydawało się to wcale głupim pomysłem, skoro to pawie były poniekąd przyczyną problemu (a raczej ten, kto był za nie odpowiedzialny), może półśrodek w postaci sprowadzenia ich do obrazu będzie miał najważniejszy z punktu widzenia Hypatii skutek w postaci uwolnienia jej brata i Evandry. Nie wtrącała się w toczące się między młodymi czarodziejami rozmowy, najwyraźniej będąc obrażoną na jakże impertynenckie zachowanie Mitchella sprzed kilku chwil. Zamiast tego wzrokiem śledziła opadającego powoli przy pomocy zaklęcia pawia, szykując się na jego unieruchomienie. Na całe szczęście nie miała względem zwierząt słabego punktu — oczywiście, niektóre kochała, ale pawie dość prędko spadły na dół jej listy. Och, gdyby to były białe perskie kotki, albo chociaż słodziutkie jamniczki, nigdy w życiu nie pozwoliłaby ich tak schwytać i krzywdzić. Ptactwo jednak (za wyjątkiem jej sowy) nie należało do jej ulubionej grupy. Dlatego też, bez zawahania, mając swój cel na oku, wzniosła różdżkę i wycelowała w drugiego z ptaków.
— Orbis!
Ktoś kto odpowiada za pawie?, spojrzała w bok, gdzie Mitch i Kenneth próbowali zająć się pawiami. Od razu pożałowała tejże próby, zgrzytając zębami pod wpływem odgłosu, który wydał ptak. Kiedyś marzyła, aby dostać takowego w prezencie, ale po dzisiejszym dniu i manifestacji umiejętności wokalnych ptaszyska, postanowiła jeszcze raz przemyśleć swoją listę.
Pusty obraz nie dodał nic nowego, nie udało jej się zobaczyć właściwie niczego, poza tym, że wydawał się dziwnie przygasnąć. Zerknęła więc znów na obraz, w którym znajdowali się Evandra i Barty, czy on też mógł zmienić się od początku tej niezwykle nieprzyjemnej przygody?
Ze zmarszczonymi brwiami odwróciła się, akurat w momencie, w którym Mildred wycelowała zaklęciem pętającym w jednego z dwóch pawi. Nie wydawało się to wcale głupim pomysłem, skoro to pawie były poniekąd przyczyną problemu (a raczej ten, kto był za nie odpowiedzialny), może półśrodek w postaci sprowadzenia ich do obrazu będzie miał najważniejszy z punktu widzenia Hypatii skutek w postaci uwolnienia jej brata i Evandry. Nie wtrącała się w toczące się między młodymi czarodziejami rozmowy, najwyraźniej będąc obrażoną na jakże impertynenckie zachowanie Mitchella sprzed kilku chwil. Zamiast tego wzrokiem śledziła opadającego powoli przy pomocy zaklęcia pawia, szykując się na jego unieruchomienie. Na całe szczęście nie miała względem zwierząt słabego punktu — oczywiście, niektóre kochała, ale pawie dość prędko spadły na dół jej listy. Och, gdyby to były białe perskie kotki, albo chociaż słodziutkie jamniczki, nigdy w życiu nie pozwoliłaby ich tak schwytać i krzywdzić. Ptactwo jednak (za wyjątkiem jej sowy) nie należało do jej ulubionej grupy. Dlatego też, bez zawahania, mając swój cel na oku, wzniosła różdżkę i wycelowała w drugiego z ptaków.
— Orbis!
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
- Ja za nie nie odpowiadam. - odpowiedziała Mildred, wzruszając ramionami. Coraz bardziej zirytowana całą sytuacją. Bzdurne pytanie, niby kto miał za nie odpowiadać. - Nie jestem ornitologiem. - mruknęła pod nosem odwracając swoją uwagę od Mildred. Smród wokół uderzał w nos i sprawiał, że łzawiły jej oczy, dlatego sięgnęła po zaklęcie sprawiając, że za jej wolą korytarz wypełniła woń znajomych kwiatów. Lepiej. Ale to drugie pozostawiło Melisnade z niczym. Rozejrzała się wokół, jednak nic nie szybowało w jej kierunku. Westchnęła. Przecież nie będzie biegać za pawiami, to nie było zajęcie dla kogoś jej formatu. Rozejrzała się po korytarzu.
- Animal somni. - wypowiedziałam wskazując różdżką na pawia. Co za kompletna niekompetencja pracowników tej placówki, że pozwolili by doszło do czegoś takiego. Teraz rozumiała już dokładnie, dlaczego oni uczyli się we Francji, Hogwart nie miał w sobie za gorsz porządku, czy też elegancji.
| na pawia
- Animal somni. - wypowiedziałam wskazując różdżką na pawia. Co za kompletna niekompetencja pracowników tej placówki, że pozwolili by doszło do czegoś takiego. Teraz rozumiała już dokładnie, dlaczego oni uczyli się we Francji, Hogwart nie miał w sobie za gorsz porządku, czy też elegancji.
| na pawia
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Co tu się… Wybałuszam oczy na widok tego całego rozgardiaszu zastanego w chacie. Ktoś tu ewidentnie zaszalał, tak jak wuj Augustus, kiedy wychyli o szklaneczek kieliszków whisky za dużo. Tyle że w Thorness Manor od sprowadzania porządku mamy służbę i skrzaty, tu zaś drzemiący na krześle delikwent nic sobie ze swych obowiązków nie robi! Co to za bezczelna polityka?! Czyżby w obrazach skrzaty nie miały swoich panów? A może to bezczelna samowolka?
Nie zamierzam póki co zdradzać swojej obecności i stąpam ostrożnie po brudnej podłodze, bo najgorsze, co może się przydarzyć, to wybrudzenie pantofli farbą. Moje są idealne, błyszczące i polakierowane, przybyłe prosto z Francji na specjalne zamówienie. Drobny paseczek, posrebrzana sprzączka, niski obcas… Tak, o butach mogę rozprawiać godzinami, w domu mam całą ich kolekcję i marzy mi się, by w przyszłości tylko ją wzbogacać. Mam nadzieję, że mój przyszły mąż znajdzie w swym pałacu stosownie dużą komnatę na regały, bo nie zamierzam trzymać pantofli w tym samym miejscu, co suknie, co to, to nie!
Przechodzę do złotych klatek i zaglądam doń, sprawdzając, czy nie zostało w nich nic, co mogłoby dać jakąś dodatkową wskazówkę. Niby jaką? Widać jak na dłoni, że mieszkały w nich wcześniej ptaki, które uciekły z obrazu, ale w jaki sposób zostały uwolnione? Wydziobały sobie wyjście na wolność? Czy pawie w ogóle dziobią? Nie pozostaje mi tu już nic innego, jak przedostać się do tego, kto może znać odpowiedź.
- Halo, emm… Przepraszam? - zwracam się niepewnie do skrzata, trochę nie chcąc przerywać mu snu, ale z drugiej strony potrzebując jego pomocy. - Czy wiesz może, co się stało z obrazem i pawiami, i w ogóle… Ja i mój przyjaciel nie pochodzimy stąd i bardzo chcielibyśmy wrócić do… Do naszej rzeczywistości. - Do normalności, do życia, gdziekolwiek, byleby nie być tutaj.
I zachowałabym pełen spokój, gdyby nie rzucone pod nogi spojrzenie. Staram się nie jęczeć z niezadowolenia, kiedy mimo balansowania czubek buta barwi się kroplą czerwonej farby. Toż to koniec świata! Wola odkrywania nieznanego odchodzi gdzieś na dalszy plan, a mnie już tęskno do wydostania się na zewnątrz. Któż się zlituje? Wyciągam różdżkę i celuję nią w w pantofel.
- Chłoszczyść!
| na czyszczenie bucika
Nie zamierzam póki co zdradzać swojej obecności i stąpam ostrożnie po brudnej podłodze, bo najgorsze, co może się przydarzyć, to wybrudzenie pantofli farbą. Moje są idealne, błyszczące i polakierowane, przybyłe prosto z Francji na specjalne zamówienie. Drobny paseczek, posrebrzana sprzączka, niski obcas… Tak, o butach mogę rozprawiać godzinami, w domu mam całą ich kolekcję i marzy mi się, by w przyszłości tylko ją wzbogacać. Mam nadzieję, że mój przyszły mąż znajdzie w swym pałacu stosownie dużą komnatę na regały, bo nie zamierzam trzymać pantofli w tym samym miejscu, co suknie, co to, to nie!
Przechodzę do złotych klatek i zaglądam doń, sprawdzając, czy nie zostało w nich nic, co mogłoby dać jakąś dodatkową wskazówkę. Niby jaką? Widać jak na dłoni, że mieszkały w nich wcześniej ptaki, które uciekły z obrazu, ale w jaki sposób zostały uwolnione? Wydziobały sobie wyjście na wolność? Czy pawie w ogóle dziobią? Nie pozostaje mi tu już nic innego, jak przedostać się do tego, kto może znać odpowiedź.
- Halo, emm… Przepraszam? - zwracam się niepewnie do skrzata, trochę nie chcąc przerywać mu snu, ale z drugiej strony potrzebując jego pomocy. - Czy wiesz może, co się stało z obrazem i pawiami, i w ogóle… Ja i mój przyjaciel nie pochodzimy stąd i bardzo chcielibyśmy wrócić do… Do naszej rzeczywistości. - Do normalności, do życia, gdziekolwiek, byleby nie być tutaj.
I zachowałabym pełen spokój, gdyby nie rzucone pod nogi spojrzenie. Staram się nie jęczeć z niezadowolenia, kiedy mimo balansowania czubek buta barwi się kroplą czerwonej farby. Toż to koniec świata! Wola odkrywania nieznanego odchodzi gdzieś na dalszy plan, a mnie już tęskno do wydostania się na zewnątrz. Któż się zlituje? Wyciągam różdżkę i celuję nią w w pantofel.
- Chłoszczyść!
| na czyszczenie bucika
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Zaklęcie trafiło pawia, a ten zaczął opadać w dół jak szmaciana lalka, tylko w zwolnionym tempie.
-To siup go do obrazu. - Wskazał na unieruchomione, malowane stworzenie, które przed chwilą rozdarło się niemiłosiernie powodując tym samym ból głowy. Jak tak ładne stworzenie mogło wydobywać z siebie tak nieprzyjemny dźwięk. Natura była dziwna, ale nie było teraz czasu jej zgłębiać.
Parę osób rzuciło się do działania, aby wrzucić pawie do obrazu, każda metoda była dobra, dopóki była skuteczna. - Może zwykle leviosa i przeniesienie je do płótna? - Zapytał kiedy rzucali wszelkiej maści inne zaklęcia zamiast zwyczajnie pomyśleć. -Albo… - Wyciągnął różdżkę i skierował na opadającego wolno ptaka. -Domino fuga - Chciał skierować pawia w stronę obrazu i tam go umieścić.
|Rzut k100 na Domino fuga
-To siup go do obrazu. - Wskazał na unieruchomione, malowane stworzenie, które przed chwilą rozdarło się niemiłosiernie powodując tym samym ból głowy. Jak tak ładne stworzenie mogło wydobywać z siebie tak nieprzyjemny dźwięk. Natura była dziwna, ale nie było teraz czasu jej zgłębiać.
Parę osób rzuciło się do działania, aby wrzucić pawie do obrazu, każda metoda była dobra, dopóki była skuteczna. - Może zwykle leviosa i przeniesienie je do płótna? - Zapytał kiedy rzucali wszelkiej maści inne zaklęcia zamiast zwyczajnie pomyśleć. -Albo… - Wyciągnął różdżkę i skierował na opadającego wolno ptaka. -Domino fuga - Chciał skierować pawia w stronę obrazu i tam go umieścić.
|Rzut k100 na Domino fuga
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 16 z 17 • 1 ... 9 ... 15, 16, 17
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart