Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
Strona 17 z 17 • 1 ... 10 ... 15, 16, 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
The member 'Kenneth Fernsby' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Każdy powinien znać swoje miejsce. Czy był to uczeń, nauczyciel czy postać obrazu, każdy z nich miał przydzieloną rolę i zadanie. Nigdy nie próbował nie wypełniać własnych powinności, uciekać przed ciężarem służby, która przypięta była do nazwiska i krwi. Byłoby to niegodne Croucha, a przynajmniej jego złotej wizy tak wzniosłej, że wręcz ulotnej. Ciężar idei wykreowanej na niedoścignionym wzorze hieratycznych wspomnień, wręcz niemożliwa do realizacji i może dlatego tak piękna. Znał swoje zadania jako chłopiec, panicz i uczeń, dumnie kroczył jako przyjaciel, ślizgon i rywal. Zawsze znał swoje miejsce, lecz świat przedstawiony w obrazie wybudowany był na innych fundamentach. Aksjomaty naznaczały różnice, wyznaczały ramy dziejów obrazów. Tworzyły powieść niespotykaną w ich ekosystemie, gdyż nigdy w jego domu skrzat nie postanowiłby odpoczywać, gdy taki bałagan dział się w pomieszczeniu. Niegodne było zachowanie tego skrzata, przynosił wstyd wszystkim swoim pobratymcom. Nigdy wcześniej nie widział śpiącego skrzata, nigdy nie pozwalały sobie na takie czynności przy nim. Miały swoje miejsce i czas, lecz sen nie wydawał się wyjątkowo im potrzebny do funkcjonowania. Nigdy nie zastanawiał się, gdzie odpoczywały skrzaty w jego domu. Sama ta myśl wprawiała go w pewne niezrozumiałe zakłopotanie, wręcz nieprzyjemny dreszczyk, który wkręcał się w jego myśli. Było to niekomfortowe, drażniące wszelkie zmysły. Śpiący skrzat w swoim idealnie dopasowanym łóżeczku wydawał się bardzo ludzkopodobny i sama ta koncepcje wywoływała w nim dyskomfort. Skrzaty stworzone były do służenia, tak wyglądało ich całe jestestwo.
– Koniec odpoczynku – przemówił, chcąc pozbyć się wszelkich złowrogich idei, które kłębiły się w jego głowie. – Masz obowiązek nas pomóc.
Chciał szybkiego powrotu hierarchii znanej mu całe życie. Czarodzieje rozkazują, skrzaty wykonują. Cała ta scena była nieprzyjemna, bardzo chciałby zakończyć już tą przygodę.
– Chyba coś stąd uciekło – dodał niemrawo, wskazując na klatkę. Był trochę zniesmaczony swoją osobą i opiekunami, że nikt nigdy nie powiedział mu, że skrzaty potrzebują snu. Gorzej, odczuwał wstyd niewiedzy, a tego wyjątkowo mocno nie lubił. Od pospólstwa, które uciekało przed swoimi obowiązkami gorsi byli tylko powszechni idioci. Następnie z zaskoczeniem spojrzał na Evandrę, która właśnie sama wyczyściła swoje pantofle. Przecież zaraz obok był skrzat, to on to powinien zrobić! Wszystko wymykało się standardom, wszystko było nie tak.
– Koniec odpoczynku – przemówił, chcąc pozbyć się wszelkich złowrogich idei, które kłębiły się w jego głowie. – Masz obowiązek nas pomóc.
Chciał szybkiego powrotu hierarchii znanej mu całe życie. Czarodzieje rozkazują, skrzaty wykonują. Cała ta scena była nieprzyjemna, bardzo chciałby zakończyć już tą przygodę.
– Chyba coś stąd uciekło – dodał niemrawo, wskazując na klatkę. Był trochę zniesmaczony swoją osobą i opiekunami, że nikt nigdy nie powiedział mu, że skrzaty potrzebują snu. Gorzej, odczuwał wstyd niewiedzy, a tego wyjątkowo mocno nie lubił. Od pospólstwa, które uciekało przed swoimi obowiązkami gorsi byli tylko powszechni idioci. Następnie z zaskoczeniem spojrzał na Evandrę, która właśnie sama wyczyściła swoje pantofle. Przecież zaraz obok był skrzat, to on to powinien zrobić! Wszystko wymykało się standardom, wszystko było nie tak.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
– Otis – odparł malarz, wspierając się barkiem o boczną część obrazu, tuż obok ramy. – Otis Lockhart, słońce. Największy malarz wszechczasów, rewolucjonista! Laureat nagrody Amandy Philips za najbardziej czarujący portret dekady, wynalazca… och? – Otis rozejrzał się skonsternowany, jakby nagle przypomniał sobie o istnieniu problemu w postaci zbiegłego ptactwa. Potarł nerwowo kark dłonią, bezradnie wzruszył ramionami; cała duma i pycha nagle uleciała, porwana przez wiatr sawanny.
– Wszystkie te stworzenia miały swoje klatki w mojej chatce, w obrazie na korytarzu. Ale cóż, nigdy nie namalowałem tym klatkom zamków, więc gdy tylko poszedłem odwiedzić koleżankę uwięzioną w samotnym obrazie w wieży astronomicznej…
Otis bezradnie wzruszył ramionami, a na sugestię proszenia o pomoc nauczycieli aż się cały zmarszczył i skrzywił.
– Żeby mnie już całkiem puścili z torbami? Żeby wystawili mój wspaniały pejzaż na śmietnik? – Malarz przytknął dłoń do czoła w dramatycznej pozie. – Nie, nie, nauczyciele to ostatnie czego mi teraz trzeba. Zresztą, są zapewne zajęci katastrofą w gabinecie dyrektora i skrzaciej kuchni. Bo widzisz, paw to nie było jedyne zwierzę, które siedziało w tamtej chacie… – Otis zaśmiał się nerwowo, powachlował dłonią.
Paw przyglądał się tej rozmowie z umiarkowanym zainteresowaniem kogoś, kto woli oglądać własne pióra niż angażować się w cokolwiek innego. Wyciągnięta przed siebie różdżka Deirdre nie zrobiła na nim wrażenia, ptak rozpostarł skrzydła i machnął nimi parę razy. Trudno było domyśleć się o co może mu chodzić.
Pojawienie się kolorowej, lśniącej kuli początkowo go wystraszyło, a z obrazu dotarł do Deirdre pomruk dezaprobaty. Paw jednak uspokoił się po chwili i ciekawsko zbliżył w kierunku uczennicy. Najpierw krok, później drugi; ostrożnie, powoli. Brak gwałtownych ruchów i głośnych hałasów sprzyjał rozbudzaniu ciekawości w namalowanym zwierzęciu, a sprytny pomysł Deirdre sprawił, że paw zbliżył się do obrazu i znów zamachał skrzydłami. Dziób sięgnął kolorowej kulki, ciemne oko rozbłysło od bliskości barw…
…a do Deirdre dotarły odgłosy, które trudno byłoby przypisać zamkowej zawierusze. Ktoś coś mówił o kryształowych piórach, inny głos doceniał smak sorbetu, a jeszcze inny rozpływał się nad kształtem ciastka. W myśli czarownicy powoli wkradła się pamięć o prowadzonym życiu, o pozycji namiestniczki. Lewe przedramię zapiekło…
Magia wypełniająca malowane pawie nie nadała im materialnej struktury – czar spowalniający zdołał wpłynąć na zwierzęta i zmusić je do opadnięcia, ale zaczarowane lasso przywołane przez Mildred i Hypatię – choć uformowane zręcznie i poprawnie – nie zadziałało tak jak powinno. Świetliste nici przeleciały przez ptaki i rozpłynęły się w chwili zetknięcia z kamienną posadzką.
Paw, do którego zbliżył się Mitch, przestraszył się. W spowolnionym tempie rozłożył skrzydła, gotów wznieść się do lotu i uciec, kłapnął także ostrzegawczo dziobem, ale czarodziej znajdował się poza jego zasięgiem.
Rzucone przez Melisande zaklęcie nie zadziałało do końca tak, jak powinno: wzbijający się do lotu paw zrobił się jeszcze bardziej powolny, jakby ospały, zachwiał się na nogach, ale nie upadł, wciąż poddany efektowi arresto momentum. Wyglądało na to, że zwierzę zasypia w połowie bardzo powolnego upadku.
Zaklęcie wypowiedziane przez Kennetha sprawnie zmodyfikowało tor opadania drugiego pawia, a sprytny pomysł czarodzieja okazał się strzałem w dziesiątkę – magia czaru splotła się ze strukturą malowanego ptaka, pozwalając mu na nieznaczne sterowanie ptakiem; “nieznacznie” było jednak tym, czego w tej chwili potrzebowali.
Paw – choć wybitnie niezadowolony – gładko wtopił się w płótno obrazu, trafił na łąkę, tuż obok gęsi i numerologa. Ten ostatni pokiwał głową z uznaniem, przygładził siwą brodę palcami.
W tym samym czasie Bartemius i Evandra odkryli istnienie skrzata domowego. Jego sen – choć twardy i spokojny – został przerwany gdy tylko uczniowie wymienili między sobą pierwsze słowa; stworzenie błyskawicznie zerwało się do siadu, przetarło wielkie oczy brudnymi dłońmi.
– Aj! Aj! – jęknął skrzat na widok dwójki czarodziejów i zaraz złapał leżącą nieopodal brudną paletę po farbach i uderzył się nią w głowę. – Zła Farbka! Zła! Nie wolno spać na warcie! Pan będzie niezadowolony!
Nim jednak stało się coś jeszcze, Evandra mogła poczuć przedziwne łaskotanie rozchodzące się przyjemnym echem po całym ciele, a otaczająca ją rzeczywistość skromnej chatki wyraźnie przerzedła i zblakła. Krzyki skrzata przycichły, odpłynęły gdzieś na dalszy plan, a do arystokratki dotarły głośne brawa i westchnienia pełne zachwytu…
Rozrywkę kontynuujecie tutaj.
– Wszystkie te stworzenia miały swoje klatki w mojej chatce, w obrazie na korytarzu. Ale cóż, nigdy nie namalowałem tym klatkom zamków, więc gdy tylko poszedłem odwiedzić koleżankę uwięzioną w samotnym obrazie w wieży astronomicznej…
Otis bezradnie wzruszył ramionami, a na sugestię proszenia o pomoc nauczycieli aż się cały zmarszczył i skrzywił.
– Żeby mnie już całkiem puścili z torbami? Żeby wystawili mój wspaniały pejzaż na śmietnik? – Malarz przytknął dłoń do czoła w dramatycznej pozie. – Nie, nie, nauczyciele to ostatnie czego mi teraz trzeba. Zresztą, są zapewne zajęci katastrofą w gabinecie dyrektora i skrzaciej kuchni. Bo widzisz, paw to nie było jedyne zwierzę, które siedziało w tamtej chacie… – Otis zaśmiał się nerwowo, powachlował dłonią.
Paw przyglądał się tej rozmowie z umiarkowanym zainteresowaniem kogoś, kto woli oglądać własne pióra niż angażować się w cokolwiek innego. Wyciągnięta przed siebie różdżka Deirdre nie zrobiła na nim wrażenia, ptak rozpostarł skrzydła i machnął nimi parę razy. Trudno było domyśleć się o co może mu chodzić.
Pojawienie się kolorowej, lśniącej kuli początkowo go wystraszyło, a z obrazu dotarł do Deirdre pomruk dezaprobaty. Paw jednak uspokoił się po chwili i ciekawsko zbliżył w kierunku uczennicy. Najpierw krok, później drugi; ostrożnie, powoli. Brak gwałtownych ruchów i głośnych hałasów sprzyjał rozbudzaniu ciekawości w namalowanym zwierzęciu, a sprytny pomysł Deirdre sprawił, że paw zbliżył się do obrazu i znów zamachał skrzydłami. Dziób sięgnął kolorowej kulki, ciemne oko rozbłysło od bliskości barw…
…a do Deirdre dotarły odgłosy, które trudno byłoby przypisać zamkowej zawierusze. Ktoś coś mówił o kryształowych piórach, inny głos doceniał smak sorbetu, a jeszcze inny rozpływał się nad kształtem ciastka. W myśli czarownicy powoli wkradła się pamięć o prowadzonym życiu, o pozycji namiestniczki. Lewe przedramię zapiekło…
Magia wypełniająca malowane pawie nie nadała im materialnej struktury – czar spowalniający zdołał wpłynąć na zwierzęta i zmusić je do opadnięcia, ale zaczarowane lasso przywołane przez Mildred i Hypatię – choć uformowane zręcznie i poprawnie – nie zadziałało tak jak powinno. Świetliste nici przeleciały przez ptaki i rozpłynęły się w chwili zetknięcia z kamienną posadzką.
Paw, do którego zbliżył się Mitch, przestraszył się. W spowolnionym tempie rozłożył skrzydła, gotów wznieść się do lotu i uciec, kłapnął także ostrzegawczo dziobem, ale czarodziej znajdował się poza jego zasięgiem.
Rzucone przez Melisande zaklęcie nie zadziałało do końca tak, jak powinno: wzbijający się do lotu paw zrobił się jeszcze bardziej powolny, jakby ospały, zachwiał się na nogach, ale nie upadł, wciąż poddany efektowi arresto momentum. Wyglądało na to, że zwierzę zasypia w połowie bardzo powolnego upadku.
Zaklęcie wypowiedziane przez Kennetha sprawnie zmodyfikowało tor opadania drugiego pawia, a sprytny pomysł czarodzieja okazał się strzałem w dziesiątkę – magia czaru splotła się ze strukturą malowanego ptaka, pozwalając mu na nieznaczne sterowanie ptakiem; “nieznacznie” było jednak tym, czego w tej chwili potrzebowali.
Paw – choć wybitnie niezadowolony – gładko wtopił się w płótno obrazu, trafił na łąkę, tuż obok gęsi i numerologa. Ten ostatni pokiwał głową z uznaniem, przygładził siwą brodę palcami.
W tym samym czasie Bartemius i Evandra odkryli istnienie skrzata domowego. Jego sen – choć twardy i spokojny – został przerwany gdy tylko uczniowie wymienili między sobą pierwsze słowa; stworzenie błyskawicznie zerwało się do siadu, przetarło wielkie oczy brudnymi dłońmi.
– Aj! Aj! – jęknął skrzat na widok dwójki czarodziejów i zaraz złapał leżącą nieopodal brudną paletę po farbach i uderzył się nią w głowę. – Zła Farbka! Zła! Nie wolno spać na warcie! Pan będzie niezadowolony!
Nim jednak stało się coś jeszcze, Evandra mogła poczuć przedziwne łaskotanie rozchodzące się przyjemnym echem po całym ciele, a otaczająca ją rzeczywistość skromnej chatki wyraźnie przerzedła i zblakła. Krzyki skrzata przycichły, odpłynęły gdzieś na dalszy plan, a do arystokratki dotarły głośne brawa i westchnienia pełne zachwytu…
Adriana Tonks
Strona 17 z 17 • 1 ... 10 ... 15, 16, 17
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart