Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
Korytarz niesie ze sobą wspomnienia. Mgliste i splątane, jak skłębione nici, ale niosą ze sobą sentyment, który ginie w zderzeniu z rzeczywistością. To, co kiedyś było ostoją bezpieczeństwa, teraz jawiło się, jako więzienie. Ile razu już powtarzał to w myślach?
Czuł niezmiennie ucisk wiedząc, że zostawia za sobą kogoś, kogo powinien chronić. Przeskoczył ziejące pod stopami cienie. Ale szedł, wymijając też ostrożnie miejsce, które zapewne schwytałoby go w kolejną dziurę. Pułapki w Hogwarcie? na korytarzach, po których kiedyś biegał? Kolejny zgrzyt, jak piasek pod zębami, dorzucił belkę do rosnącego stosu...dla Grindewalda. Kiedyś na nim spłonie. Musiał.
Zatrzymał się zaskoczony, gdy w drugim końcu pojawiła się eteryczna postać poltergeista. Ten złośliwiec, który kiedyś się z nim ścigał. Dosłownie. Próbował zrzucić go z miotły, gdy spróbowali urządzić sobie krótki pokaz miotlarskich umiejętności. To nic, ze na korytarzu. Duch potrafił pojawić się zawsze w najmniej oczekiwanych sytuacjach. czego chciał tym razem?
- Skarb? - powtórzył cicho pod nosem, próbując na szybko zrozumieć, co tym razem wymyślił poltergeist. I co właściwie tu robił. O jaki skarb chodziło? jego kapelusz? A może była to kolejna sztuczka dyrektora? Tylko...pamiętając upór i nieprzewidywalność zaświatowego osobnika, nie umiał sobie wyobrazić, jaką rolę mógł odgrywać w całym tym absurdzie.
Zanim Samuel zdążył choćby zadać pytanie (prawdopodobnie wyśmiane, albo zignorowane) - duch zniknął, pozostawiając na krótko wyraz konsternacji na jego twarzy. Westchnął cicho, ale przypomniał sobie coś, co wykrzywiło mu twarz w nieświadomym grymasie. Wcześniejsze wydarzenia jasno zaznaczyły ich obecność. Był chwilowo sam i jeśli chciał dać sobie szansę na dotarcie do celu, musiał zachować wyjątkową ostrożność. I wciąż się pośpieszyć. Trudno w takich chwilach znaleźć złoty środek. zacisnął wargi, a palce ścisnęły wciąż lekko ciepłą różdżkę. Nie cierpiał dziedziny, z której miał właśnie skorzystać. A przynajmniej spróbować, bo doskonale pamiętał, jak miały się jego transmutacyjne umiejętności. Skupił się na poprawnych wyczarowaniu Zaklęciu Kameleona. Dzieło o tyle trudniejsze, że działało niewerbalnie. Raz kelpii śmierć. Tak?
Czuł niezmiennie ucisk wiedząc, że zostawia za sobą kogoś, kogo powinien chronić. Przeskoczył ziejące pod stopami cienie. Ale szedł, wymijając też ostrożnie miejsce, które zapewne schwytałoby go w kolejną dziurę. Pułapki w Hogwarcie? na korytarzach, po których kiedyś biegał? Kolejny zgrzyt, jak piasek pod zębami, dorzucił belkę do rosnącego stosu...dla Grindewalda. Kiedyś na nim spłonie. Musiał.
Zatrzymał się zaskoczony, gdy w drugim końcu pojawiła się eteryczna postać poltergeista. Ten złośliwiec, który kiedyś się z nim ścigał. Dosłownie. Próbował zrzucić go z miotły, gdy spróbowali urządzić sobie krótki pokaz miotlarskich umiejętności. To nic, ze na korytarzu. Duch potrafił pojawić się zawsze w najmniej oczekiwanych sytuacjach. czego chciał tym razem?
- Skarb? - powtórzył cicho pod nosem, próbując na szybko zrozumieć, co tym razem wymyślił poltergeist. I co właściwie tu robił. O jaki skarb chodziło? jego kapelusz? A może była to kolejna sztuczka dyrektora? Tylko...pamiętając upór i nieprzewidywalność zaświatowego osobnika, nie umiał sobie wyobrazić, jaką rolę mógł odgrywać w całym tym absurdzie.
Zanim Samuel zdążył choćby zadać pytanie (prawdopodobnie wyśmiane, albo zignorowane) - duch zniknął, pozostawiając na krótko wyraz konsternacji na jego twarzy. Westchnął cicho, ale przypomniał sobie coś, co wykrzywiło mu twarz w nieświadomym grymasie. Wcześniejsze wydarzenia jasno zaznaczyły ich obecność. Był chwilowo sam i jeśli chciał dać sobie szansę na dotarcie do celu, musiał zachować wyjątkową ostrożność. I wciąż się pośpieszyć. Trudno w takich chwilach znaleźć złoty środek. zacisnął wargi, a palce ścisnęły wciąż lekko ciepłą różdżkę. Nie cierpiał dziedziny, z której miał właśnie skorzystać. A przynajmniej spróbować, bo doskonale pamiętał, jak miały się jego transmutacyjne umiejętności. Skupił się na poprawnych wyczarowaniu Zaklęciu Kameleona. Dzieło o tyle trudniejsze, że działało niewerbalnie. Raz kelpii śmierć. Tak?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
W milczeniu oczekiwał - i nasłuchiwał, ale kroki nadeszły nie z tej strony, z której mógłby się tego spodziewać. Natychmiast powędrował spojrzeniem ku ciemnej sylwetce; zmrużył oczy, śledząc spojrzeniem jego wędrówkę i mając nadzieję, że nie zostanie zauważony (przecisnął się do balustrady schodów i postarał się pozostać w bezruchu). Gdy obcego dzieliły ułamki sekund od odwrócenia się do niego plecami, Garrett ruszył się z miejsca. I uniósł różdżkę, nieznacznie przysuwając ją do własnej piersi, aby się przygotować - musiał działać i robić to jak najszybciej, wcześniej nie zdołali wyciągnąć z krzątających się czarodziejów istotnych informacji, ale wierzył, że teraz nastąpi przełom. Snuł w głowie pierwszy plan subtelnego przesłuchania - skłanianie się ku groźbom w miejscu, gdzie bez zwątpienia ich otoczono, a wrogowie są w przewadze liczebnej, byłoby głupotą - i modlił się, aby nic mu w tym nie przeszkodziło: nawet nagłe nadejście jego towarzyszy.
Korzystając z faktu, że chwilowo jest widoczny wyłącznie połowicznie, nie marnował czasu i sił na zaklęcia niewerbalne. Podszedł najbliżej i najciszej jak tylko zdołał - w głowie kreował plan rzucenia się na niego w momencie, w którym urok (oby!) okaże się poprawny; potem uniósł różdżkę i wskazał jej końcem nieszczęśnika.
- Amicus - wypowiedział nieszczególnie cicho inkantację, nie dbając o szept; Garrett chciał, żeby mężczyzna go zauważył, chciał, żeby się odwrócił i nie ujrzał potencjalnie idących tu Skamandera i Pomony; jednocześnie wierzył, że wszystko i tak działo się zbyt szybko, żeby mężczyzna zdołał poprawnie się obronić. A nawet jeśli tak się stanie - cóż, wierzył we własny, samozwańczy talent do improwizacji.
(dwa rzuty są skonsultowane z mistrzem gry: pierwszy - ukrywanie się, drugi - zaklęcie)
Korzystając z faktu, że chwilowo jest widoczny wyłącznie połowicznie, nie marnował czasu i sił na zaklęcia niewerbalne. Podszedł najbliżej i najciszej jak tylko zdołał - w głowie kreował plan rzucenia się na niego w momencie, w którym urok (oby!) okaże się poprawny; potem uniósł różdżkę i wskazał jej końcem nieszczęśnika.
- Amicus - wypowiedział nieszczególnie cicho inkantację, nie dbając o szept; Garrett chciał, żeby mężczyzna go zauważył, chciał, żeby się odwrócił i nie ujrzał potencjalnie idących tu Skamandera i Pomony; jednocześnie wierzył, że wszystko i tak działo się zbyt szybko, żeby mężczyzna zdołał poprawnie się obronić. A nawet jeśli tak się stanie - cóż, wierzył we własny, samozwańczy talent do improwizacji.
(dwa rzuty są skonsultowane z mistrzem gry: pierwszy - ukrywanie się, drugi - zaklęcie)
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 87, 84
'k100' : 87, 84
Nie traciła ani chwili dłużej, gdy jej ciało nabrało rysów zwierzęcia, drapieżnego ptaka. Wzniosła się, trzepocząc piórami i natychmiast skierowała swój lot w stronę sali run, pikując w dół między schodami, żeby zaoszczędzić czas. Prawdopodobnie ze świstem minęła Samuela. Wślizgnęła się do sali, gdzie wykładano starożytne runy, niemal bezgłośnie i wylądowała ostrożnie na oparciu wysokiego krzesła nauczycielskiego, rozglądając się uważnie. Klasa była pusta, zacieniona, ale jednak wpadały do niej pierwsze promienie świtu. Szybko odwróciła ptasi wzrok od okien i przeniosła go na biurko, natychmiast na nie również zlatując. Opracowania wyglądały na solidne, a nawet jeśli takowymi nie były, nie miała innego wyjścia, jak tylko zaufać uczniom i wziąć choć jedno z nich, by z jego pomocą odgadnąć chociaż znak, którego dopraszała się tablica.
Zwinęła jeden z pergaminów, pomagając sobie przy tym dziobem, i chwyciła go mocno w szpony. Rozwinęła skrzydła i wzleciała, drugim zestawem ostrych pazurów zagarniając większy kawałek kredy, który zobaczyła na półeczce pod tablicą. Tak wyekwipowana wyleciała z sali, kierując się z powrotem w stronę tablicy. Wybrała tę samą drogę. Wylądowała pod ścianą i odłożyła na podłogę swoje pożyczone atrybuty, od razu przybierając na powrót swoją ludzką postać. Obejrzała się do tyłu, szukając wzrokiem Garretta, który w jakiś sposób podnosił jej morale, a teraz… no zniknął. Wzięła głęboki oddech i, nie patrząc już na nic, bo stracili wystarczająco dużo czasu, w jedną dłoń chwyciła opracowanie run, a w drugą kredę.
Mój największy skarb.
Narastająca presja sytuacji kazała jej wybierać – godzinna analiza tekstu albo ślepe zaufanie swojemu instynktowi, który, cóż, no mógł jednak szwankować.
Wzrokiem biegła między znakami, czytając ich znaczenie, dopasowując je do enigmatycznej wskazówki Irytka. Skarb. Liczyła na to, że coś rzuci jej się w oczy, coś przyuważy, co nie pasowało do reszty. Kilka razy powtarzało się F, R i może AE. Bogactwa, jazda, popiół?
Nie, cholera, to nie ma sensu.
Coś, co mogło naprowadzić ją na Grindelwalda, bo to przecież on tworzył te zabezpieczenia, prawda?
Pionek, człowiek...?
Zwinęła jeden z pergaminów, pomagając sobie przy tym dziobem, i chwyciła go mocno w szpony. Rozwinęła skrzydła i wzleciała, drugim zestawem ostrych pazurów zagarniając większy kawałek kredy, który zobaczyła na półeczce pod tablicą. Tak wyekwipowana wyleciała z sali, kierując się z powrotem w stronę tablicy. Wybrała tę samą drogę. Wylądowała pod ścianą i odłożyła na podłogę swoje pożyczone atrybuty, od razu przybierając na powrót swoją ludzką postać. Obejrzała się do tyłu, szukając wzrokiem Garretta, który w jakiś sposób podnosił jej morale, a teraz… no zniknął. Wzięła głęboki oddech i, nie patrząc już na nic, bo stracili wystarczająco dużo czasu, w jedną dłoń chwyciła opracowanie run, a w drugą kredę.
Mój największy skarb.
Narastająca presja sytuacji kazała jej wybierać – godzinna analiza tekstu albo ślepe zaufanie swojemu instynktowi, który, cóż, no mógł jednak szwankować.
Wzrokiem biegła między znakami, czytając ich znaczenie, dopasowując je do enigmatycznej wskazówki Irytka. Skarb. Liczyła na to, że coś rzuci jej się w oczy, coś przyuważy, co nie pasowało do reszty. Kilka razy powtarzało się F, R i może AE. Bogactwa, jazda, popiół?
Nie, cholera, to nie ma sensu.
Coś, co mogło naprowadzić ją na Grindelwalda, bo to przecież on tworzył te zabezpieczenia, prawda?
Pionek, człowiek...?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Pom
Otworzyłaś wieko skrzyni - była pusta, nie licząc kilku lepiących się pajęczyn, a wyszczerbione drewno wskazywało na to, że stała tu już od dłuższego czasu. Kiedy ją chwyciłaś, zauważyłaś, że brak zawartości czynił ją w miarę lekką.
Sam, Garry, Eileen
Sam, wyczarowałeś kamuflaż doskonały; twoja skóra zlała się z pigmentem ściany i wiedziałeś, że ktokolwiek stanie ci na drodze - nie odkryje cię, jeśli sam się nie ujawnisz. ST rozpoznania Cię wynosi 140 (rzut na spostrzegawczość).
Garry, twój oponent usłyszał inkantację zaklęcia, widziałeś to po jego reakcji, lecz nie widział ciebie - nie potrafiąc w pierwszej chwili ulokować spojrzeniem osoby atakującej wewnątrz wysokiego i niosącego echo korytarza, został ugodzony. Dopiero wówczas odwrócił się w twoim kierunku, unosząc różdżkę drżącą dłonią - z przerażeniem zauważając, że nie jest w stanie się nią posłużyć. Wykonał różdżką gest, lecz najwyraźniej nie zdołał się skoncentrować na tyle, by uczynić to, co zamierzał. Zaklęcie odsłoniło jego pozycję przed Eileen i Samuelem.
Eileen, zdałaś się na swoją kobiecą intuicję i z jej pomocą próbowałaś rozwiązać zagadkę. Byłaś pewna, że twoje myślenie było słuszne: Grindelwald też był człowiekiem, więc właśnie runa człowieka wydawała ci się najbardziej prawdopodobna. Nie był przecież pionkiem, pionkami w jego grze - byliście wy.
Otworzyłaś wieko skrzyni - była pusta, nie licząc kilku lepiących się pajęczyn, a wyszczerbione drewno wskazywało na to, że stała tu już od dłuższego czasu. Kiedy ją chwyciłaś, zauważyłaś, że brak zawartości czynił ją w miarę lekką.
Sam, Garry, Eileen
Sam, wyczarowałeś kamuflaż doskonały; twoja skóra zlała się z pigmentem ściany i wiedziałeś, że ktokolwiek stanie ci na drodze - nie odkryje cię, jeśli sam się nie ujawnisz. ST rozpoznania Cię wynosi 140 (rzut na spostrzegawczość).
Garry, twój oponent usłyszał inkantację zaklęcia, widziałeś to po jego reakcji, lecz nie widział ciebie - nie potrafiąc w pierwszej chwili ulokować spojrzeniem osoby atakującej wewnątrz wysokiego i niosącego echo korytarza, został ugodzony. Dopiero wówczas odwrócił się w twoim kierunku, unosząc różdżkę drżącą dłonią - z przerażeniem zauważając, że nie jest w stanie się nią posłużyć. Wykonał różdżką gest, lecz najwyraźniej nie zdołał się skoncentrować na tyle, by uczynić to, co zamierzał. Zaklęcie odsłoniło jego pozycję przed Eileen i Samuelem.
Eileen, zdałaś się na swoją kobiecą intuicję i z jej pomocą próbowałaś rozwiązać zagadkę. Byłaś pewna, że twoje myślenie było słuszne: Grindelwald też był człowiekiem, więc właśnie runa człowieka wydawała ci się najbardziej prawdopodobna. Nie był przecież pionkiem, pionkami w jego grze - byliście wy.
Cisza nadal pobrzmiewa w uszach objawiając się nieustającą gęsią skórką nakrapiającą ciało. Znoszę osiadające na powierzchni zmysłów zimno, jeszcze nie szalejąc ze zdenerwowania. Stoję jeszcze chwilę w zamyśleniu, zaraz jednak odganiając od siebie negatywne myśli. Uda mi się, na pewno. Cokolwiek postanawiam dalej zrobić ze swoim życiem. Na chwilę obecną będzie to zajęcie się skrzynią. Pustą, jak się okazuje po uchyleniu wieka. Pustą oprócz kilku pajęczyn i tony kurzu. Kaszlę cicho, stwierdzając, że to i tak lepsza opcja niż tona śmierdzących skarpetek. Zamykam głośno pokrywę, podnoszę trochę do góry uznając, że te skrzynki są naprawdę lekkie. Czyli mogę zrobić z nich niewielką wieżę, po której się wespnę na górę. W teorii brzmi bajecznie prosto, w praktyce zaczynam sądzić, że ten plan ma swoje wady.
Przede wszystkim nie jestem pewna czy się utrzymam, poza tym chyba powinnam mocniej wierzyć w magię niż tak dzikie sposoby, ale trudno. Wydaje mi się, że mogę spróbować. Skoro nie ciąży na nich żadna klątwa oraz inne pułapki, to zabieram się do pracy. Ustawiam kilka z nich żeby uformować stos wystrzeliwujący w górę. Spoglądam w górę na swoje dzieło.
- Merlinie, chroń mnie przed samą sobą - mruczę trochę zatrwożona swoimi własnymi pomysłami. W końcu wzdycham, wzruszam ramionami oraz chowam różdżkę do torebki. Następnie biorę głęboki wdech i zaczynam próbę wspinaczki na szczyt, żeby później podciągnąć się wyłażąc z tej przeklętej dziury. Nie przestaję na modlitwach, pozostawiając je jednak we własnym wnętrzu niewypowiedziane. Jeżeli całe te akrobacje się nie powiodą, a cudem nie umrę na zawał, nie skręcę karku lub nie stanie się cokolwiek co powodowałoby śmierć lub trwałe kalectwo, zajmę się chyba ucieczką za pomocą magii. Podobno wiara czyni cuda, a teraz tego cudu potrzebuję najbardziej na świecie, dlatego wierzę. Serce całe drży zamknięte w piersi, głowa pulsuje, a ciało jest naprężone. Staram się postępować ostrożnie, zachowywać równowagę, pomimo upływającego czasu. Pośpiech w tym przypadku nie będzie dobrym doradcą. Możliwe zresztą, że reszta już dawno znalazła się u celu.
Przede wszystkim nie jestem pewna czy się utrzymam, poza tym chyba powinnam mocniej wierzyć w magię niż tak dzikie sposoby, ale trudno. Wydaje mi się, że mogę spróbować. Skoro nie ciąży na nich żadna klątwa oraz inne pułapki, to zabieram się do pracy. Ustawiam kilka z nich żeby uformować stos wystrzeliwujący w górę. Spoglądam w górę na swoje dzieło.
- Merlinie, chroń mnie przed samą sobą - mruczę trochę zatrwożona swoimi własnymi pomysłami. W końcu wzdycham, wzruszam ramionami oraz chowam różdżkę do torebki. Następnie biorę głęboki wdech i zaczynam próbę wspinaczki na szczyt, żeby później podciągnąć się wyłażąc z tej przeklętej dziury. Nie przestaję na modlitwach, pozostawiając je jednak we własnym wnętrzu niewypowiedziane. Jeżeli całe te akrobacje się nie powiodą, a cudem nie umrę na zawał, nie skręcę karku lub nie stanie się cokolwiek co powodowałoby śmierć lub trwałe kalectwo, zajmę się chyba ucieczką za pomocą magii. Podobno wiara czyni cuda, a teraz tego cudu potrzebuję najbardziej na świecie, dlatego wierzę. Serce całe drży zamknięte w piersi, głowa pulsuje, a ciało jest naprężone. Staram się postępować ostrożnie, zachowywać równowagę, pomimo upływającego czasu. Pośpiech w tym przypadku nie będzie dobrym doradcą. Możliwe zresztą, że reszta już dawno znalazła się u celu.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Zawsze czuł nieprzyjemny zacisk w żołądku, gdy transmutacyjna magia sięgała jego ciała. Była tak i tym razem, a cień grymasu zatrzymał się na ustach, gdy w końcu zakończył czarowanie. Perspektywa nie zmieniła się, chociaż uległ zaskoczeniu, gdy niewerbalna inkantacja znalazła swój pozytywny skutek. Nie mógł jednak podziwiać swoich zdolności, bo ruszył dalej, do przodu, starając się w miarę możliwości poruszać się blisko ściany. Jeśli już zdobył wystarczający kamuflaż (szkoda, ze tak późno), musiał go wykorzystać na ile było to możliwe.
Nasłuchiwał, starając się czujnie otulać spojrzeniem mijany korytarz i zareagować odpowiednio na ewentualnie, zbliżające się niebezpieczeństwo. Już wiedzieli, że była to część zamku oddzielona od uczniowskiej uwagi i strzeżona - nie tylko przez strażników, ale i ukryte pułapki. Gdzieś tutaj musiał być też Garrett i to jego sylwetki poszukiwał, albo hałasów sugerujących walkę.
Wiedział, że wciąż(?) działała na niego magia zaklęcia Veritas i jeśli zobaczy towarzysza broni, powinien wyglądać dokładnie tak, jak przed wypiciem eliksiru. Teoretycznie wszystko powinno wyglądać zgodnie z rzeczywistością. Prawdziwie. Ufał magii, ale musiał brać poprawkę na warunki. Hogwart nie był tym samym domem, który pamiętał we wspomnieniach. A te były rozmyte i pełne niepotrzebnych sentymentów. Powinien dotrzeć do sali numerologii. I tego się trzymał, nawet jeśli wędrował na bazie niejasnych wskazówek, przeczuć i kilku rzuconych w eter słów.
Cel był jasny, tylko ścieżka do niej prowadząca pełna cieni. I dziur, w które nie chciał wpadać.
Rzucam na spostrzegawczość/czujność
Nasłuchiwał, starając się czujnie otulać spojrzeniem mijany korytarz i zareagować odpowiednio na ewentualnie, zbliżające się niebezpieczeństwo. Już wiedzieli, że była to część zamku oddzielona od uczniowskiej uwagi i strzeżona - nie tylko przez strażników, ale i ukryte pułapki. Gdzieś tutaj musiał być też Garrett i to jego sylwetki poszukiwał, albo hałasów sugerujących walkę.
Wiedział, że wciąż(?) działała na niego magia zaklęcia Veritas i jeśli zobaczy towarzysza broni, powinien wyglądać dokładnie tak, jak przed wypiciem eliksiru. Teoretycznie wszystko powinno wyglądać zgodnie z rzeczywistością. Prawdziwie. Ufał magii, ale musiał brać poprawkę na warunki. Hogwart nie był tym samym domem, który pamiętał we wspomnieniach. A te były rozmyte i pełne niepotrzebnych sentymentów. Powinien dotrzeć do sali numerologii. I tego się trzymał, nawet jeśli wędrował na bazie niejasnych wskazówek, przeczuć i kilku rzuconych w eter słów.
Cel był jasny, tylko ścieżka do niej prowadząca pełna cieni. I dziur, w które nie chciał wpadać.
Rzucam na spostrzegawczość/czujność
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Promień zaklęcia zdołał trafić w nieznajomego, zanim ten zdążył zareagować; Garrett nieznacznie drgnął, jakby rozluźniając dotychczas spięte mięśnie i lżej zaciskając palce wbijające się w uchwyt różdżki. Korzystając z chwili dezorientacji, jaką wywołał, zbliżył się do obcego, bacznie mu się przyglądając. Także jego ubiorowi - instynktownie poszukiwał jakichkolwiek znaków wskazujących na to, że mógłby być pracownikiem Ministerstwa bądź Hogwartu. Zerknął na jego twarz, zastanawiając się, czy miał już okazję wcześniej go ujrzeć; Skamander wspominał coś o antymugolskiej policji, a Ministerstwo jest małe - a nuż kiedyś mieli ze sobą do czynienia.
- Naprawdę nie musimy tego załatwiać w ten sposób - zaczął cicho, stając przed mężczyzną właściwie w zasięgu ręki - Garrett wierzył, że rzucił zaklęcie w pełni poprawnie, co oznaczało, że nowy przyjaciel nie zdoła go skrzywdzić. Chcąc w pełni ukazać swoje nienaganne intencje, w widoczny sposób opuścił dłoń, w której dzierżył różdżkę: wciąż trzymał ją jednak w pogotowiu wzdłuż nogi, wiedząc, że w razie czego zdoła unieść ją i zareagować. Znał siebie - i znał swój refleks. W krótkiej przerwie pomiędzy słowami natężał słuch: jeżeli ktoś miał się zbliżać tą samą drogą, co ów nieznajomy, chciał dowiedzieć się o tym jeszcze przed tym, jak zostanie trafiony zaklęciem w plecy. - Nie radziłbym ci się odwracać, jest nas tu więcej i moi towarzysze są gotowi zareagować, gdyby coś poszło... nie po naszej myśli. Weź ze mnie przykład, opuść różdżkę, załatwmy to po ludzku - ciągnął, nie spuszczając z mężczyzny spojrzenia; mówił spokojnie, wyważenie. Uśmiechnął się nawet - być może w geście szydery, ale jego sylwetka pozostawała rozmyta i - kto wie - może nowy kompan uznałby uniesiony kącik ust wyłącznie za grę świateł. Starał się czujnym okiem kontrolować jego reakcje, badać grunt, ostrożnie wypatrzyć, z jakim rodzajem człowieka miał do czynienia - miał nadzieję, że z rozmownym. I przerażonym wizją walki, w której nie miałby żadnych szans.
- Porozmawiajmy. Nie tylko Amicusy rzucam potężne, ale - widzisz - stronię od przemocy. Zazwyczaj. Kiedy się nie spieszę. Dzisiaj się spieszę, ale tylko trochę. Dlatego zaproponuję ci układ korzystny dla obu stron. - Nie unosił różdżki, choć pewniej uchwycił ją w dłoni - jakby spodziewał się, że nieznajomy w każdej chwili mógłby rzucić się do ucieczki. Byłoby to formą głębokiego nieposzanowania dla jego zapierającej dech w piersiach dyplomacji. Walczył ze sobą - bo najchętniej po prostu by go walnął. - Odpowiedz mi na parę prostych pytań, a obejdzie się bez huków, trzasków, zaklęć i kompletnie niepotrzebnej agresji. Wrócisz drogą, którą tu przyszedłeś i zapomnisz, co widziałeś. W końcu i tak nikt się nie dowie; bo kto ma im to powiedzieć - ja? Naprawdę wierzę w twój rozsądek. - I brak lojalności: nie sądził jednak, by ktokolwiek podległy Grindelwaldowi cenił sobie jego filozofię ponad własne życie. Ci źli zawsze byli egoistami, czynili paskudne rzeczy w pogoni za nieśmiertelnością, potęgą, bogactwem, chwałą i innymi towarami deficytowymi. Dziewicami i nielegalnymi, młodymi smokami. - Kim jesteś? Co tu robisz? Czego strzeżesz? - A jeżeli nie strzeżesz, wyprowadź mnie z błędu - ale te słowa zawiesił tylko niemo w powietrzu, nie wypowiadając ich na głos. - Kojarzysz pobliskie pułapki? Może przejścia runiczne? Powiedz wszystko, co wiesz. - Brakowało tylko ukłonu i oklasków: powinien przekwalifikować się na dyplomatę. Postanowił więc to zniszczyć i cicho, znacząco odchrząknął. - Tik tak. Czas ucieka. Zaczynam się niecierpliwić. A moi przyjaciele razem ze mną. - I znów wytężał zmysły - nie odwracał jednak spojrzenia od rozmówcy, wyłącznie nasłuchiwał, starając się być jednocześnie gotowym na natychmiastową reakcję. Zupełnie jak na każdej aurorskiej misji.
- Naprawdę nie musimy tego załatwiać w ten sposób - zaczął cicho, stając przed mężczyzną właściwie w zasięgu ręki - Garrett wierzył, że rzucił zaklęcie w pełni poprawnie, co oznaczało, że nowy przyjaciel nie zdoła go skrzywdzić. Chcąc w pełni ukazać swoje nienaganne intencje, w widoczny sposób opuścił dłoń, w której dzierżył różdżkę: wciąż trzymał ją jednak w pogotowiu wzdłuż nogi, wiedząc, że w razie czego zdoła unieść ją i zareagować. Znał siebie - i znał swój refleks. W krótkiej przerwie pomiędzy słowami natężał słuch: jeżeli ktoś miał się zbliżać tą samą drogą, co ów nieznajomy, chciał dowiedzieć się o tym jeszcze przed tym, jak zostanie trafiony zaklęciem w plecy. - Nie radziłbym ci się odwracać, jest nas tu więcej i moi towarzysze są gotowi zareagować, gdyby coś poszło... nie po naszej myśli. Weź ze mnie przykład, opuść różdżkę, załatwmy to po ludzku - ciągnął, nie spuszczając z mężczyzny spojrzenia; mówił spokojnie, wyważenie. Uśmiechnął się nawet - być może w geście szydery, ale jego sylwetka pozostawała rozmyta i - kto wie - może nowy kompan uznałby uniesiony kącik ust wyłącznie za grę świateł. Starał się czujnym okiem kontrolować jego reakcje, badać grunt, ostrożnie wypatrzyć, z jakim rodzajem człowieka miał do czynienia - miał nadzieję, że z rozmownym. I przerażonym wizją walki, w której nie miałby żadnych szans.
- Porozmawiajmy. Nie tylko Amicusy rzucam potężne, ale - widzisz - stronię od przemocy. Zazwyczaj. Kiedy się nie spieszę. Dzisiaj się spieszę, ale tylko trochę. Dlatego zaproponuję ci układ korzystny dla obu stron. - Nie unosił różdżki, choć pewniej uchwycił ją w dłoni - jakby spodziewał się, że nieznajomy w każdej chwili mógłby rzucić się do ucieczki. Byłoby to formą głębokiego nieposzanowania dla jego zapierającej dech w piersiach dyplomacji. Walczył ze sobą - bo najchętniej po prostu by go walnął. - Odpowiedz mi na parę prostych pytań, a obejdzie się bez huków, trzasków, zaklęć i kompletnie niepotrzebnej agresji. Wrócisz drogą, którą tu przyszedłeś i zapomnisz, co widziałeś. W końcu i tak nikt się nie dowie; bo kto ma im to powiedzieć - ja? Naprawdę wierzę w twój rozsądek. - I brak lojalności: nie sądził jednak, by ktokolwiek podległy Grindelwaldowi cenił sobie jego filozofię ponad własne życie. Ci źli zawsze byli egoistami, czynili paskudne rzeczy w pogoni za nieśmiertelnością, potęgą, bogactwem, chwałą i innymi towarami deficytowymi. Dziewicami i nielegalnymi, młodymi smokami. - Kim jesteś? Co tu robisz? Czego strzeżesz? - A jeżeli nie strzeżesz, wyprowadź mnie z błędu - ale te słowa zawiesił tylko niemo w powietrzu, nie wypowiadając ich na głos. - Kojarzysz pobliskie pułapki? Może przejścia runiczne? Powiedz wszystko, co wiesz. - Brakowało tylko ukłonu i oklasków: powinien przekwalifikować się na dyplomatę. Postanowił więc to zniszczyć i cicho, znacząco odchrząknął. - Tik tak. Czas ucieka. Zaczynam się niecierpliwić. A moi przyjaciele razem ze mną. - I znów wytężał zmysły - nie odwracał jednak spojrzenia od rozmówcy, wyłącznie nasłuchiwał, starając się być jednocześnie gotowym na natychmiastową reakcję. Zupełnie jak na każdej aurorskiej misji.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Odwróciła się, słysząc świst pędzącego zaklęcia, a chwilę później szum rozmowy. Dostrzegła niskiego, czarnowłosego Krukona i mężczyznę naprzeciwko niego. Chciała do niego podejść, towarzyszyć mu w czasie rozmowy chociaż w formie podparcia jego słów obecnością sojusznika, ale… psidwacza mać, nie mieli czasu na wspólne pogaduszki na korytarzu. Musiała działać – mogła chybić w podjętej decyzji, ale to zawsze był jakiś krok do przodu. Jeszcze raz przeanalizowała sytuację.
Zabezpieczenie mogło być pragmatyczne i znane tylko dla tych, którzy mogli wejść do środka, ale też… mogło być trudne, symboliczne i właściwie nie do odgadnięcia. Opracowanie też mogło być osobistym fiaskiem jakiegoś ucznia, a ona właśnie próbowała coś z niego ugrać.
Prawą dłoń miała już całą w białym proszku, bo tak mocno mięła ją w dłoni. Chwyciła ją nieco mocniej i narysowała w wolnym miejscu runę, która w tłumaczeniu miała oznaczać człowieka. Gdy tylko skończyła, przymrużyła mocno oczy, bo nie miała pojęcia, co się zaraz stanie. Drzwi wybuchną jej w twarz? A może… może nie stanie się absolutnie nic i będzie musiała zgadywać dalej?
Serce biło jej jak oszalałe.
Zabezpieczenie mogło być pragmatyczne i znane tylko dla tych, którzy mogli wejść do środka, ale też… mogło być trudne, symboliczne i właściwie nie do odgadnięcia. Opracowanie też mogło być osobistym fiaskiem jakiegoś ucznia, a ona właśnie próbowała coś z niego ugrać.
Prawą dłoń miała już całą w białym proszku, bo tak mocno mięła ją w dłoni. Chwyciła ją nieco mocniej i narysowała w wolnym miejscu runę, która w tłumaczeniu miała oznaczać człowieka. Gdy tylko skończyła, przymrużyła mocno oczy, bo nie miała pojęcia, co się zaraz stanie. Drzwi wybuchną jej w twarz? A może… może nie stanie się absolutnie nic i będzie musiała zgadywać dalej?
Serce biło jej jak oszalałe.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Pom,
ułożenie skrzyni na inną skrzynię, które wymagało od ciebie podniesienia jednej z nich dość wysoko, było trudne - odczułaś ten wysiłek w ramionach, kiedy układałaś prowizoryczne schodki. Wyjście po nich było kwestią czasu - podołałaś, choć nie była to najwygodniejsza podróż twojego życia, a wczołgiwanie się na kolejne skrzynie obdzierało twoje kolana. Niemniej - po chwili byłaś już na górze, a, jak się prędko przekonasz, podążanie za hałasem nie sprawi ci najmniejszego problemu.
Sam, Garry, Eileen
Sam, dołączyłeś do pozostałych, znajdując się tuż pod schodami do wieży, nieopodal Garretta, którego rozpoznałeś pomimo jego rozmytych konturów - jako swojego klona. Kamuflaż sprawiał, że nikt nie był w stanie cię dostrzec, ale mogłeś z łatwością wyjawić się przed twoimi towarzyszami głosem. Wciąż widziałeś również człowieka zaatakowanego przez drugiego aurora.
Garry, zaklęcie, które rozmyło kontury twojego ciała z pewnością ci pomogło - człowiek, do którego mówiłeś, nie widział, że jesteś w ciele dziecka. Zgodnie z twoimi przewidywaniami, jedynie rozpostarł dłonie w poddańczym geście, nie mógł - ani nie był w stanie - cię zaatakować, cofnął się jednak o krok, kiedy znaleźliście się w zasięgu swoich rąk. Przestrzegłeś go przed odwróceniem się w tył - nie uczynił tego; wpatrywał się w twoją twarz, gdzieś mętnie krążąc pomiędzy twoimi oczami, nie potrafiąc namierzyć źrenic. Wraz z poleceniem opuszczenia różdżki, jego prawe ramię, wraz z bronią, opadło lekko w dół. Bez przekonania - ale jednak. Krople potu wstąpiły na jego czoło, kiedy błądził po bokach samymi oczyma, nie odwracając twarzy.
- Zmusili mnie - odpowiedział szybko, łapczywie, jakby na swoją obronę; zacisnął powieki, eksponując grube zmarszczki na czole - świadczące zapewne o głębokiej konsternacji. - Oni... Oni już wiedzą, że tu jesteście. Przedarliście się przez... przez ochronę, przybyłem na alarm... on mnie zabije, on was zabije - mówił szybko; zbyt szybko, by uciekać się do kłamstwa lub konfabulacji. Obaj aurorzy, zarówno Samuel jak i Garrett, wprawieni przecież w przesłuchaniach, doskonali obserwatorzy, mogli śledzić jego mimikę. Był przerażony - i bał się czegoś znacznie potężniejszego, niż wy. - Chodzi o wieżę, znajduje się za runicznymi drzwiami, ale hasło do niej znają nieliczni. Za nią... za nią nie ma już pułapek. Za nią jest tylko śmierć. Tam mieszkają oni. I jest coś głębiej, coś... przysięgam, nigdy nie byłem tak głęboko, ja... ja tylko pomagałem wyciągać zwłoki. Nikogo nigdy nie skrzywdziłem... - Jakby na potwierdzenie tych słów, opuścił różdżkę niżej. - Bez huków, bez trzasków, zaraz tutaj będą - przytaknął pośpiesznie. - Koniecznie bez huk...
huków?
Eileen, narysowałaś runę człowieka, kierując się zawodną intuicją - ledwie twoja dłoń dokończyła malunek, kiedy poczułaś dziwną słabość. Świat zawirował, dostrzegłaś sufit - nie czując nawet, że upadasz. Twoje ciało znajdowało się już poza twoja świadomością i drgało w epileptycznych konwulsjach, zsuwając się ze schodów. Garrett, Samuel, wiedzieliście, że taki atak można wywołać przy pomocy czarnej magii, zaklęciem Morbus comitialis. Prawdopodobnie drzwi były obłożone klątwą, która uaktywniła się w momencie podania błędnej odpowiedzi. Eileen nie mogła już dostrzec twarzy, która wynurzyła się z kamiennych drzwi, napinając ich fakturę jak skórę; nie mogła dostrzec, jak ta twarz rozwarła paszczę - i zaczęła krzyczeć tak głośno, że wrzask słyszeli nie tylko wszyscy w tym korytarzu, nie tylko również Pomona - ale prawdopodobnie nawet Melissa, jeśli tylko wciąż leżała na błoniach przy chatce gajowej.
Mniej więcej w tym momencie przy drzwiach zmaterializował się Irytek, jak dziecko kładąc dłonie na uszach, najwyraźniej poirytowany hałasem.
- Nie, nie, nie - zaczął powtarzać, wyciągając ręce do wrzeszczącej twarzy, usiłując zatkać jej gębę, choć niematerialne dłonie poltergeista przechodziły przez nią jak przez powietrze. - Ciszej!!! Ciszej!!! Nie można być tak głośno!!! Nie, nie, nie!!! - Dopiero zauważając, że nic w ten sposób nie wskóra, pochylił się po kredę, która upadła z rąk Eileen i narysował na czole gęby runę ciernia.
Twarz zniknęła, podobnie jak runiczne drzwi - przejście zostało otwarte. Irytek odwrócił sie jeszcze w kierunku aurorów, ignorując Eileen, znacząco pukając się palcem w głowę.
- Mój skarb, barany - żachnął się, szturchając noszony kapelusz o szerokim rondzie - i ponownie zniknął, ciskając kredą prosto w twarz zaklętego strażnika, który teraz - wyglądał na sparaliżowanego strachem.
- Zniszczy - szepnął ledwie dosłyszalnie, ignorując infantylny atak. - Zabije...
Eileen, napad wciąż trwa - nie musisz odpisywać w tej kolejce. Nie jesteś świadoma tego, co się dzieje, widzisz tylko sufit i nie czujesz swojego ciała. Nie doszły do ciebie żadne odgłosy, zamiast tego - czułaś zapach domu.
ułożenie skrzyni na inną skrzynię, które wymagało od ciebie podniesienia jednej z nich dość wysoko, było trudne - odczułaś ten wysiłek w ramionach, kiedy układałaś prowizoryczne schodki. Wyjście po nich było kwestią czasu - podołałaś, choć nie była to najwygodniejsza podróż twojego życia, a wczołgiwanie się na kolejne skrzynie obdzierało twoje kolana. Niemniej - po chwili byłaś już na górze, a, jak się prędko przekonasz, podążanie za hałasem nie sprawi ci najmniejszego problemu.
Sam, Garry, Eileen
Sam, dołączyłeś do pozostałych, znajdując się tuż pod schodami do wieży, nieopodal Garretta, którego rozpoznałeś pomimo jego rozmytych konturów - jako swojego klona. Kamuflaż sprawiał, że nikt nie był w stanie cię dostrzec, ale mogłeś z łatwością wyjawić się przed twoimi towarzyszami głosem. Wciąż widziałeś również człowieka zaatakowanego przez drugiego aurora.
Garry, zaklęcie, które rozmyło kontury twojego ciała z pewnością ci pomogło - człowiek, do którego mówiłeś, nie widział, że jesteś w ciele dziecka. Zgodnie z twoimi przewidywaniami, jedynie rozpostarł dłonie w poddańczym geście, nie mógł - ani nie był w stanie - cię zaatakować, cofnął się jednak o krok, kiedy znaleźliście się w zasięgu swoich rąk. Przestrzegłeś go przed odwróceniem się w tył - nie uczynił tego; wpatrywał się w twoją twarz, gdzieś mętnie krążąc pomiędzy twoimi oczami, nie potrafiąc namierzyć źrenic. Wraz z poleceniem opuszczenia różdżki, jego prawe ramię, wraz z bronią, opadło lekko w dół. Bez przekonania - ale jednak. Krople potu wstąpiły na jego czoło, kiedy błądził po bokach samymi oczyma, nie odwracając twarzy.
- Zmusili mnie - odpowiedział szybko, łapczywie, jakby na swoją obronę; zacisnął powieki, eksponując grube zmarszczki na czole - świadczące zapewne o głębokiej konsternacji. - Oni... Oni już wiedzą, że tu jesteście. Przedarliście się przez... przez ochronę, przybyłem na alarm... on mnie zabije, on was zabije - mówił szybko; zbyt szybko, by uciekać się do kłamstwa lub konfabulacji. Obaj aurorzy, zarówno Samuel jak i Garrett, wprawieni przecież w przesłuchaniach, doskonali obserwatorzy, mogli śledzić jego mimikę. Był przerażony - i bał się czegoś znacznie potężniejszego, niż wy. - Chodzi o wieżę, znajduje się za runicznymi drzwiami, ale hasło do niej znają nieliczni. Za nią... za nią nie ma już pułapek. Za nią jest tylko śmierć. Tam mieszkają oni. I jest coś głębiej, coś... przysięgam, nigdy nie byłem tak głęboko, ja... ja tylko pomagałem wyciągać zwłoki. Nikogo nigdy nie skrzywdziłem... - Jakby na potwierdzenie tych słów, opuścił różdżkę niżej. - Bez huków, bez trzasków, zaraz tutaj będą - przytaknął pośpiesznie. - Koniecznie bez huk...
huków?
Eileen, narysowałaś runę człowieka, kierując się zawodną intuicją - ledwie twoja dłoń dokończyła malunek, kiedy poczułaś dziwną słabość. Świat zawirował, dostrzegłaś sufit - nie czując nawet, że upadasz. Twoje ciało znajdowało się już poza twoja świadomością i drgało w epileptycznych konwulsjach, zsuwając się ze schodów. Garrett, Samuel, wiedzieliście, że taki atak można wywołać przy pomocy czarnej magii, zaklęciem Morbus comitialis. Prawdopodobnie drzwi były obłożone klątwą, która uaktywniła się w momencie podania błędnej odpowiedzi. Eileen nie mogła już dostrzec twarzy, która wynurzyła się z kamiennych drzwi, napinając ich fakturę jak skórę; nie mogła dostrzec, jak ta twarz rozwarła paszczę - i zaczęła krzyczeć tak głośno, że wrzask słyszeli nie tylko wszyscy w tym korytarzu, nie tylko również Pomona - ale prawdopodobnie nawet Melissa, jeśli tylko wciąż leżała na błoniach przy chatce gajowej.
Mniej więcej w tym momencie przy drzwiach zmaterializował się Irytek, jak dziecko kładąc dłonie na uszach, najwyraźniej poirytowany hałasem.
- Nie, nie, nie - zaczął powtarzać, wyciągając ręce do wrzeszczącej twarzy, usiłując zatkać jej gębę, choć niematerialne dłonie poltergeista przechodziły przez nią jak przez powietrze. - Ciszej!!! Ciszej!!! Nie można być tak głośno!!! Nie, nie, nie!!! - Dopiero zauważając, że nic w ten sposób nie wskóra, pochylił się po kredę, która upadła z rąk Eileen i narysował na czole gęby runę ciernia.
Twarz zniknęła, podobnie jak runiczne drzwi - przejście zostało otwarte. Irytek odwrócił sie jeszcze w kierunku aurorów, ignorując Eileen, znacząco pukając się palcem w głowę.
- Mój skarb, barany - żachnął się, szturchając noszony kapelusz o szerokim rondzie - i ponownie zniknął, ciskając kredą prosto w twarz zaklętego strażnika, który teraz - wyglądał na sparaliżowanego strachem.
- Zniszczy - szepnął ledwie dosłyszalnie, ignorując infantylny atak. - Zabije...
Eileen, napad wciąż trwa - nie musisz odpisywać w tej kolejce. Nie jesteś świadoma tego, co się dzieje, widzisz tylko sufit i nie czujesz swojego ciała. Nie doszły do ciebie żadne odgłosy, zamiast tego - czułaś zapach domu.
- Dodatkowe:
• Garrett
• Samuel (230/240; 10 tłuczone)
• Pomona (200/205; 5 tłuczone)
• Eileen (180/205; 5 tłuczone, 20 psychiczne, kara -5)• Hereward
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart