Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
I znów zawiódł - nie do końca świadomie marszczył mocno brwi, obserwując jak promień zaklęcia, co do którego powodzenia był pewien, roztrzaskuje się brutalnie o niematerialną powierzchnię wyczarowanej tarczy. Byłby przeklął, gdyby nie oznaczało to marnowania czasu; zamiast tego uniósł rękę, by obronić się zaklęciem tarczy, gdy... gdy przed niego wysunęła się kolejna sylwetka, której w ferworze walki nie zdążył dostrzec. Pomona bez słowa wyczarowała tarczę potężniejszą niż którekolwiek z zaklęć, jakie tego felernego dnia wypełzło z jego różdżki - stracił więc na rezonie już zupełnie, choć, kierując się ludzką życzliwością, powinien podziękować za ratunek. Kobiecie. Nauczycielce. A choć szanował ją - i zawsze lubił, Pomona zdawała się jednym z promyków wśród tabunów mężczyzn o oczach zamglonych katastroficzną wizją wszechświata - był, cholera jasna, na gacie Merlina i damskie przymioty Helgi, aurorem: i powinien ratować, a nie być ratowanym.
- Pomona... - zaczął, gdy formowało się wyczarowane przez nią Protego, ale nie zdążył dodać ani słowa; coś tylko wyblakło w jego spojrzeniu (może frasunek, ujma, dyshonor?), by zaraz znowu stężeć, gdy przypomniał sobie, że nie mieli czasu do stracenia. Uniósł różdżkę ponownie, kierując ją na przeciwnika - i doszedł do wniosku, że jeżeli znów zawiedzie, porzuci aurorską karierę, zmieni nazwisko i opuści Europę. Limit hańbienia rodu w jego rodzinie zdążył się wyczerpać, naprawdę nie chciał dokładać następnej, rozpaczliwej cegiełki. - Expelliarmus - powiedział więc po raz kolejny, mocno, gorzko, chcąc ostatecznie rozbroić potężnego przeciwnika, który beztrosko pragnął przed chwilą rzucić nim o ścianę. Musieli iść dalej, nie mogli marnować czasu - a robili to od dłuższej chwili.
- Pomona... - zaczął, gdy formowało się wyczarowane przez nią Protego, ale nie zdążył dodać ani słowa; coś tylko wyblakło w jego spojrzeniu (może frasunek, ujma, dyshonor?), by zaraz znowu stężeć, gdy przypomniał sobie, że nie mieli czasu do stracenia. Uniósł różdżkę ponownie, kierując ją na przeciwnika - i doszedł do wniosku, że jeżeli znów zawiedzie, porzuci aurorską karierę, zmieni nazwisko i opuści Europę. Limit hańbienia rodu w jego rodzinie zdążył się wyczerpać, naprawdę nie chciał dokładać następnej, rozpaczliwej cegiełki. - Expelliarmus - powiedział więc po raz kolejny, mocno, gorzko, chcąc ostatecznie rozbroić potężnego przeciwnika, który beztrosko pragnął przed chwilą rzucić nim o ścianę. Musieli iść dalej, nie mogli marnować czasu - a robili to od dłuższej chwili.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Pomona, udało ci się wyczarować świetlistą tarczę, która wchłonęła zaklęcie wycelowane w Garretta. Garrett, twój expelliarmus pomknął prosto na czarodzieja, który wykrzyczał inkantację protego. Samuel, twoje zaklęcie chybiło celu. Nie wiedzieliście jeszcze, czy obrona waszego przeciwnika odniesie skutek - mogliście jednak zareagować przed nim.
Eileen, celtycki wojownik nie wydawał się szczególnie urażony twoim brakiem ogłady, ale też nie wyglądał, jakby twoje słowa zrobiły na nim większe wrażenie. Założył ręce na piersi, opierając trzon topora o biodro, i zaśmiał się cicho pod nosem:
- Pokojowego? Nienajlepiej idą pani groźby, pani Wilde. Nie pani pierwsza mi grozi ani nie ostatnia. Nadeszły straszne czasy, dziś nawet Irytek jest wierniejszy Hogwartowi niż nauczyciele, którzy sprzedali się czarnoksiężnikowi. Nie lękam się mówić o tym głośno.
Spróbowałaś wyczarować patronusa, ale to skomplikowane zaklęcie znajdowało się poza twoim zasięgiem. Wiedziałaś też, że nie nawet przy ogromnej dozie szczęścia, nie potrafiłaś wyczarować patronusa, który mógłby służyć za tarczę.
- Dobra robota - pochwaliła cię postać z obrazu.
Na odpis macie 48h
Eileen, celtycki wojownik nie wydawał się szczególnie urażony twoim brakiem ogłady, ale też nie wyglądał, jakby twoje słowa zrobiły na nim większe wrażenie. Założył ręce na piersi, opierając trzon topora o biodro, i zaśmiał się cicho pod nosem:
- Pokojowego? Nienajlepiej idą pani groźby, pani Wilde. Nie pani pierwsza mi grozi ani nie ostatnia. Nadeszły straszne czasy, dziś nawet Irytek jest wierniejszy Hogwartowi niż nauczyciele, którzy sprzedali się czarnoksiężnikowi. Nie lękam się mówić o tym głośno.
Spróbowałaś wyczarować patronusa, ale to skomplikowane zaklęcie znajdowało się poza twoim zasięgiem. Wiedziałaś też, że nie nawet przy ogromnej dozie szczęścia, nie potrafiłaś wyczarować patronusa, który mógłby służyć za tarczę.
- Dobra robota - pochwaliła cię postać z obrazu.
Na odpis macie 48h
Prawie zgrzytną zębami, kiedy różdżka - zamiast smugi trafnego zaklęcia, posłał snop iskier płynący gdzieś obok czarodzieja, który - wciąż dziwnie umykał ich zabiegom neutralizacji. Samuel miał dosyć trwania w miejscu i ciskania w siebie nawzajem chybionymi inkantacjami. Zupełnie, jakby ktoś kpił z ich zabiegów. Może i tak było? Nie wierzył, by stare zamczysko próbowało im się przeciwstawić. To wciąż było miejsce, które kiedyś tak uwielbiał, tylko...zmienili się ci, którzy nim rządzili. Albo próbowali to robić. Czy każdy z nauczycieli bez słowa zdecydował się przejść na stronę Grindewalda? Czy milczeniem udawali, że nie dzieje się nic niezwykłego? W końcu strach potrafił być potężna bronią. Mógł oceniać, nie znając podstaw?
Zerwał się z miejsca nim pomyślał dokładniej. Nieznajomy czarodziej bez większych kłopotów unikał ich zaklęć. Skoro i tym razem miał szansę się obronić (słyszał kreślona inkantację tarczy), auror musiał przynajmniej spróbować mu w tym przeszkodzić. Czarowanie i unikanie fizycznego ataku, nie było zbyt proste.
Próbował zajść bardziej za plecy przeciwnika. Nachylił się nisko nastawiając się barkiem i nogą, by podciąć (powalić?) jegomościa i w końcu wyeliminować go z ich drogi. Za długo trwali w miejscu, jak kołki , które nie mogą trafić do celu. A to już zaczynało zahaczać o ironię. Ile czasu minęło, odkąd przybyli do chatki Eileen? Ile stracili cennych chwil? Oby nie było za późno. Albo zbyt wcześnie.
Zerwał się z miejsca nim pomyślał dokładniej. Nieznajomy czarodziej bez większych kłopotów unikał ich zaklęć. Skoro i tym razem miał szansę się obronić (słyszał kreślona inkantację tarczy), auror musiał przynajmniej spróbować mu w tym przeszkodzić. Czarowanie i unikanie fizycznego ataku, nie było zbyt proste.
Próbował zajść bardziej za plecy przeciwnika. Nachylił się nisko nastawiając się barkiem i nogą, by podciąć (powalić?) jegomościa i w końcu wyeliminować go z ich drogi. Za długo trwali w miejscu, jak kołki , które nie mogą trafić do celu. A to już zaczynało zahaczać o ironię. Ile czasu minęło, odkąd przybyli do chatki Eileen? Ile stracili cennych chwil? Oby nie było za późno. Albo zbyt wcześnie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
To nie tak, że nie wierzę we własne możliwości - wierzę, tylko czasem dopada mnie sceptycyzm. W ekstremalnych sytuacjach niekiedy pod wpływem niekończących się porażek mój umysł popada we zwątpienie, ale przecież to takie ludzkie. Dlatego trzymając różdżkę z silnym zamiarem ochrony przede wszystkim Garretta o wyglądzie jednego z Thomasów nie jestem przekonana, czy ten spontaniczny plan ma szansę na powodzenie. Tak naprawdę to w myślach przygotowuję się na gruchnięcie o ziemię lub ścianę nabawiając się przy tym obrażeń (swoją drogą nie pamiętam, że jednego, w postaci zakrwawionego nosa już się nabawiłam) - bez wątpienia bolesnych. Przełykam ślinę ostatkiem optymizmu koncentrując się na wyczarowaniu odpowiedniej tarczy obronnej. I udaje się, ku mojemu wielkiemu zadowoleniu. Oddycham z ulgą, chociaż wszystko dzieje się niesamowicie szybko.
- To ja! - rzucam wesoło słysząc swoje imię. Pozwalam sobie na chwilowe rozprężenie, kiedy kolejne zaklęcia szybują w powietrzu. Obracam się w stronę Herewarda, dając mu znać, że trzeba wreszcie uciekać. I znaleźć Eileen. Spoglądam też na podnoszącego się Sama w ciele drugiego z Thomasów i włos mi się jeży na głowie, ale nadzieja na pomyślność dekoncentracji przeciwnika pozostaje żywa. Nie wiem co się działo - wiem, co dzieje się teraz. I pamiętam, że musimy dostać się do sali numerologii. To u góry, u szczytu schodów. Rzucam szybkim spojrzeniem w tamtym kierunku. Profesorze, musimy biec.
Dlatego kierując się jak najbliżej ściany próbuję biec, sądząc, że reszta uczyni tak samo. W biegu zresztą też można ciskać zaklęciami. Dlatego ściskam mocniej różdżkę oraz zbliżam się do nieznajomego. I myślę sobie, że to straszne tak ciągle w biegu być. W zasadzie to dość dziwne, bo nie pamiętam, żebym biegła, ale organizm czuje się zmęczony. Aż strach pomyśleć co jeszcze mnie omija. Zaciskam usta koncentrując się na powziętej akcji. Zresztą, może jak będę bliżej to udałoby mi się go popchnąć? Niech gryzie kamień zamiast atakować uczniów oraz nauczycieli!
- To ja! - rzucam wesoło słysząc swoje imię. Pozwalam sobie na chwilowe rozprężenie, kiedy kolejne zaklęcia szybują w powietrzu. Obracam się w stronę Herewarda, dając mu znać, że trzeba wreszcie uciekać. I znaleźć Eileen. Spoglądam też na podnoszącego się Sama w ciele drugiego z Thomasów i włos mi się jeży na głowie, ale nadzieja na pomyślność dekoncentracji przeciwnika pozostaje żywa. Nie wiem co się działo - wiem, co dzieje się teraz. I pamiętam, że musimy dostać się do sali numerologii. To u góry, u szczytu schodów. Rzucam szybkim spojrzeniem w tamtym kierunku. Profesorze, musimy biec.
Dlatego kierując się jak najbliżej ściany próbuję biec, sądząc, że reszta uczyni tak samo. W biegu zresztą też można ciskać zaklęciami. Dlatego ściskam mocniej różdżkę oraz zbliżam się do nieznajomego. I myślę sobie, że to straszne tak ciągle w biegu być. W zasadzie to dość dziwne, bo nie pamiętam, żebym biegła, ale organizm czuje się zmęczony. Aż strach pomyśleć co jeszcze mnie omija. Zaciskam usta koncentrując się na powziętej akcji. Zresztą, może jak będę bliżej to udałoby mi się go popchnąć? Niech gryzie kamień zamiast atakować uczniów oraz nauczycieli!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znów nagromadzenie jednoczesnych wydarzeń na ulotny moment sprawiło, że poczuł się nieznacznie wytrącony z równowagi - potrzebował chwili na to, by objąć absurd sytuacji umysłem i te wymykające się spomiędzy palców sekundy zdawały się jakby przebiegać w zwolnionym tempie. Coś trzasnęło, coś błysnęło (brakowało tylko widowiskowego wybuchu w tle i fajerwerków), za ramieniem przebiegła mu Pomona, a nieznajomy, z którym walczyli, unosił rękę, by wyczarować broniącą go przed atakiem różdżkę. Garrett zbierał się do ataku - inkantacja tańczyła mu już na końcu języka - kiedy jednak zdecydował się odpuścić; przesunął się o krok, przepuszczając Pomoną jako pierwszą i jeszcze przelotnie kiwając jej głową, a potem ruszył za nią, za wszelką cenę próbując uchronić towarzyszkę przed potencjalnym atakiem broniącego się mężczyzny. Nie odwrócił się do niego plecami - zamiast tego biegł poniekąd tyłem, starając się jak najrzadziej spuszczać intruza z oczu, ale jednocześnie podążał ku schodom za Pomoną, która niechybnie znała drogę do sali od numerologii.
- Sam - powiedział jeszcze, tym razem nie używając nazwiska Skamandera - nie potrzeba im było tak jawnej dekonspiracji - chcąc jednocześnie dać mu znać, co się święci; jeżeli wskutek swojego ataku nie będzie mógł rozejrzeć się, by sprawdzić, w którą stronę ruszyli pozostali, może na trop naprowadzi go jego głos.
Kątem oka obserwował kierunek, jaki obrała Pomona, ale zatrzymał się, nie biegnąc za nią dalej - stanął tak, by dalsza droga do sali od numerologii była jak najkrótsza, ale żeby mógł także potencjalnie kontynuować walkę z przeciwnikiem. I dostrzec przybycie bliżej nieokreślonych posiłków. I osłaniać Herewarda w trakcie jego szaleńczego biegu - Barty, do diaska, gdzie ty jesteś?
- Sam - powiedział jeszcze, tym razem nie używając nazwiska Skamandera - nie potrzeba im było tak jawnej dekonspiracji - chcąc jednocześnie dać mu znać, co się święci; jeżeli wskutek swojego ataku nie będzie mógł rozejrzeć się, by sprawdzić, w którą stronę ruszyli pozostali, może na trop naprowadzi go jego głos.
Kątem oka obserwował kierunek, jaki obrała Pomona, ale zatrzymał się, nie biegnąc za nią dalej - stanął tak, by dalsza droga do sali od numerologii była jak najkrótsza, ale żeby mógł także potencjalnie kontynuować walkę z przeciwnikiem. I dostrzec przybycie bliżej nieokreślonych posiłków. I osłaniać Herewarda w trakcie jego szaleńczego biegu - Barty, do diaska, gdzie ty jesteś?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Kawalkada porażek przerażała ją, powodowała ciarki na skórze i spadające coraz niżej poczucie wartości. Ściskana w dłoni jodłowa różdżka zdawała się być przerażona jeszcze bardziej niż sama Eileen, a to połączenie było już niemal wybuchowe. Drżała w środku – drżały jej usta, drżały myśli, drżało serce, drżały palce od zbyt intensywnego wymuszania na magicznym narzędziu posłuszeństwa. Ale jednocześnie siłą własnej woli rytmizowała oddech i uspokajała mięśnie, by utrzymać prostą postawę i nie schować się w kącie ze strachu przed własnym, kolejnym fiaskiem.
- To nie groźby, drogi panie. To desperacja. Bo dość mam już patrzenia na to, co dzieje się dookoła – na wykładanie uczniom czarnej magii na zajęciach, na szaleństwo i wszechobecny jad, który wylewa się po naszym starym, mądrym Hogwarcie. Ja również nie będę bała się mówić o tym głośno – zacisnęła na chwilę szczęki, czując jakieś dźgnięcie przewrażliwienia na czyhające za rogiem niebezpieczeństwo. Słyszałaś to, Eileen? Słyszałaś. Czemu nie ma cię tam, gdy oni walczą? Przełknęła ślinę. – Nie jesteśmy z tych, którzy oddają swoje idee na rzecz kilku galeonów albo uginają się pod presją słów Grindelwalda. Nie jesteśmy tymi, którzy walczą o potęgę, drogi Celcie. Pustą i obiecującą tak naprawdę nic. Ty każdego dnia walczysz z kelpią, próbując jej założyć na pysk magiczne wędzidło. – stworzenie spało, najwyraźniej nabierając sił przed kolejnym dniem przepełnionym potyczkami z celtyckim wojem. – My każdego dnia głowimy się, jak zakończyć pogrom wśród tych, których uważa się za gorszą krew, a ich życie, ich wola przetrwania jest równa naszej, o ile nie większa. Grupa mugolaków została porwana i przetrzymywana jest w starej wieży astronomicznej, gdzie ja, profesor Bartius i profesor Sprout chcemy się dostać i uwolnić ich, choćbyśmy mieli postawić swoje życie na szali. I być może moje umiejętności są wątpliwe – na litość, przyznałaś się do błędu? – ale jeśli będę musiała wydrapać wrogowi oczy własnymi rękami, własnymi pazurami, zrobię to. Bo żyjemy w strasznych czasach, mości Celcie, to prawda. I musimy być zdolni do najwyższych poświęceń. Dlatego proszę, błagam, wskaż nam drogę, zdradź sekrety kryjące się wśród farb, żebyśmy nie tracili już więcej czasu i mogli dotrzeć do więźniów i uwolnić, jeśli jeszcze płynie w ich żyłach ta drogocenna krew. Będę wdzięczna po grób.
Bo teraz wojna wygląda inaczej niż jeszcze kilkaset lat temu, gdy wojownicy dzierżyli miecze i topory brudne od krwi wrogów godnych siebie. Teraz uderza się w tych najmniejszych, bezbronnych, bo tak jest łatwiej.
- To nie groźby, drogi panie. To desperacja. Bo dość mam już patrzenia na to, co dzieje się dookoła – na wykładanie uczniom czarnej magii na zajęciach, na szaleństwo i wszechobecny jad, który wylewa się po naszym starym, mądrym Hogwarcie. Ja również nie będę bała się mówić o tym głośno – zacisnęła na chwilę szczęki, czując jakieś dźgnięcie przewrażliwienia na czyhające za rogiem niebezpieczeństwo. Słyszałaś to, Eileen? Słyszałaś. Czemu nie ma cię tam, gdy oni walczą? Przełknęła ślinę. – Nie jesteśmy z tych, którzy oddają swoje idee na rzecz kilku galeonów albo uginają się pod presją słów Grindelwalda. Nie jesteśmy tymi, którzy walczą o potęgę, drogi Celcie. Pustą i obiecującą tak naprawdę nic. Ty każdego dnia walczysz z kelpią, próbując jej założyć na pysk magiczne wędzidło. – stworzenie spało, najwyraźniej nabierając sił przed kolejnym dniem przepełnionym potyczkami z celtyckim wojem. – My każdego dnia głowimy się, jak zakończyć pogrom wśród tych, których uważa się za gorszą krew, a ich życie, ich wola przetrwania jest równa naszej, o ile nie większa. Grupa mugolaków została porwana i przetrzymywana jest w starej wieży astronomicznej, gdzie ja, profesor Bartius i profesor Sprout chcemy się dostać i uwolnić ich, choćbyśmy mieli postawić swoje życie na szali. I być może moje umiejętności są wątpliwe – na litość, przyznałaś się do błędu? – ale jeśli będę musiała wydrapać wrogowi oczy własnymi rękami, własnymi pazurami, zrobię to. Bo żyjemy w strasznych czasach, mości Celcie, to prawda. I musimy być zdolni do najwyższych poświęceń. Dlatego proszę, błagam, wskaż nam drogę, zdradź sekrety kryjące się wśród farb, żebyśmy nie tracili już więcej czasu i mogli dotrzeć do więźniów i uwolnić, jeśli jeszcze płynie w ich żyłach ta drogocenna krew. Będę wdzięczna po grób.
Bo teraz wojna wygląda inaczej niż jeszcze kilkaset lat temu, gdy wojownicy dzierżyli miecze i topory brudne od krwi wrogów godnych siebie. Teraz uderza się w tych najmniejszych, bezbronnych, bo tak jest łatwiej.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Sam, Garry, Pom
Expelliarmus Garretta bez trudu przedarł się przez obronę waszego przeciwnika, zaklęcie wytrąciło mu z ręki różdżkę. Samuel próbował zajść za jego plecy, ale ten nie pozostawał ślepy - widział aurora i w momencie, kiedy ten podchodził bliżej niego - on zaczął się wycofywać, nie dając zajść się od tyłu. Auror w ogóle nie mógł wykonać zaplanowanego działania: czarodzieje stali naprzeciw siebie, gdy między nimi przebiegła Pomona, a zaraz za nią - Garrett. Pomona nie pamiętała wskazówek Herewarda, nie wiedziała, dokąd powinniście się udać, ale Garrett pamiętał, że zgrzyt pochodził z korytarza znajdującego się naprzeciw was. Nadciągały posiłki, od wejścia, z którego przybyliście, dobiegł was jazgot rzucanych zaklęć - słyszeliście inkantacje rzucane przez Herewarda, który został w tyle. Mężczyzna wciąż stojący przy was, pobladły i przerażony spoglądał to na Samuela, to na Garretta i Pomonę. Cofając się przed Samuelem odsunął się od własnej różdżki i prawdopodobnie własnie zaczynał zdawać sobie z tego sprawę.
Czas uciekał nieubłaganie.
Eileen
Najwyraźniej tym razem udało ci się wywrzeć na wojowniku większe wrażenie, zacmokał z przejęcia i choć wyraz jego twarzy wydawał się pogodny, to coś się w nim zmieniło - pojawił się zawzięty błysk w oku, a dłoń mocniej zacisnęła się na drewnianym trzonku topora; twoja siła i zapał do walki najwyraźniej mu się udzieliły - a co najważniejsze, wyglądało na to, że faktycznie uwierzył w twoje słuszne intencje.
- Chciałbym pomóc bardziej, niż jestem w stanie - wyznał w końcu, wzdychając; nie zwlekał jednak z odpowiedzią - był człowiekiem czynu. - Zakazano nam wchodzić do wieży. Dyrektor zakazał, kiedy tylko się zorientował, że możemy być świadkami tego, co się tam dzieje. Na początku... na początku o nas zapomniał. Nie było mnie tam nigdy, pani Wilde, ale rozmawiałem z parą podlotków, która zwykła piknikować na jednym z pejzaży i relacja, którą zdali, była okropna. Takie rzeczy nigdy nie powinny dziać się w Hogwarcie. Ma pani zły trop, pani Wilde, nie chodzi o krew. Mugolaki, o których pani mówi, to tylko pożywka dla prawdziwych więźniów, zmuszanych do czynów straszliwych; pomóżcie im, nim będzie za późno. Musicie wejść do Złotej Wieży, prowadzą tam schody znajdujące się na prawo ode mnie. Macie szczęście, pani Wilde, w drzwiach nie ma żadnego zaczarowanego zamka, to przejście runiczne. Bez trudu rozczytacie znaki. - A w każdym razie byłabyś w stanie rozczytać, gdybyś znała runy: nie znałaś, a tego już wojownik wiedzieć nie mógł. - Niebawem będą nadchodzić. Zawsze przychodzą nocą. Nie macie dużo czasu.
Na odpis macie 48h.
Expelliarmus Garretta bez trudu przedarł się przez obronę waszego przeciwnika, zaklęcie wytrąciło mu z ręki różdżkę. Samuel próbował zajść za jego plecy, ale ten nie pozostawał ślepy - widział aurora i w momencie, kiedy ten podchodził bliżej niego - on zaczął się wycofywać, nie dając zajść się od tyłu. Auror w ogóle nie mógł wykonać zaplanowanego działania: czarodzieje stali naprzeciw siebie, gdy między nimi przebiegła Pomona, a zaraz za nią - Garrett. Pomona nie pamiętała wskazówek Herewarda, nie wiedziała, dokąd powinniście się udać, ale Garrett pamiętał, że zgrzyt pochodził z korytarza znajdującego się naprzeciw was. Nadciągały posiłki, od wejścia, z którego przybyliście, dobiegł was jazgot rzucanych zaklęć - słyszeliście inkantacje rzucane przez Herewarda, który został w tyle. Mężczyzna wciąż stojący przy was, pobladły i przerażony spoglądał to na Samuela, to na Garretta i Pomonę. Cofając się przed Samuelem odsunął się od własnej różdżki i prawdopodobnie własnie zaczynał zdawać sobie z tego sprawę.
Czas uciekał nieubłaganie.
Eileen
Najwyraźniej tym razem udało ci się wywrzeć na wojowniku większe wrażenie, zacmokał z przejęcia i choć wyraz jego twarzy wydawał się pogodny, to coś się w nim zmieniło - pojawił się zawzięty błysk w oku, a dłoń mocniej zacisnęła się na drewnianym trzonku topora; twoja siła i zapał do walki najwyraźniej mu się udzieliły - a co najważniejsze, wyglądało na to, że faktycznie uwierzył w twoje słuszne intencje.
- Chciałbym pomóc bardziej, niż jestem w stanie - wyznał w końcu, wzdychając; nie zwlekał jednak z odpowiedzią - był człowiekiem czynu. - Zakazano nam wchodzić do wieży. Dyrektor zakazał, kiedy tylko się zorientował, że możemy być świadkami tego, co się tam dzieje. Na początku... na początku o nas zapomniał. Nie było mnie tam nigdy, pani Wilde, ale rozmawiałem z parą podlotków, która zwykła piknikować na jednym z pejzaży i relacja, którą zdali, była okropna. Takie rzeczy nigdy nie powinny dziać się w Hogwarcie. Ma pani zły trop, pani Wilde, nie chodzi o krew. Mugolaki, o których pani mówi, to tylko pożywka dla prawdziwych więźniów, zmuszanych do czynów straszliwych; pomóżcie im, nim będzie za późno. Musicie wejść do Złotej Wieży, prowadzą tam schody znajdujące się na prawo ode mnie. Macie szczęście, pani Wilde, w drzwiach nie ma żadnego zaczarowanego zamka, to przejście runiczne. Bez trudu rozczytacie znaki. - A w każdym razie byłabyś w stanie rozczytać, gdybyś znała runy: nie znałaś, a tego już wojownik wiedzieć nie mógł. - Niebawem będą nadchodzić. Zawsze przychodzą nocą. Nie macie dużo czasu.
- Dodatkowe:
Mapa obszaru Legenda
• Garrett
• Samuel
• Pomona
• Hereward
Na odpis macie 48h.
Najpierw dobiegły go dźwięki padających trzasków i inkantacji - nie miał czasu się rozejrzeć, ale nie musiał tego robić, by zrozumieć, że Barty został z tyłu. I być może w innej sytuacji wycofałby się, żeby mu pomóc: ale teraz nie mieli czasu, a Hereward wiedział, na co się pisze, godząc się zasilić szeregi Gwardii. Jakkolwiek okrutnie mogłoby to zabrzmieć - w szczególności, że profesor od niepamiętnych czasów był jego najlepszym przyjacielem - Garrett nie zastanawiał się nad losem pozostawionego Zakonnika; będzie musiał sobie poradzić. Zamiast tego kątem oka obserwował tor lotu różdżki, która wypadła przeciwnikowi z ręki. A potem odwrócił się, by spojrzeć przez ramię na stojącą za nim Pomonę.
- To tam - chyba - ale tego już nie dodał, wskazując wysuniętą brodą pobliski korytarz, z którego jeszcze niedawno dobiegała ich cała kakofonia niepokojących dźwięków. Uśmiechnął się nawet przelotnie - jeżeli tak można zdefiniować drgnięcie jednego z kącików ust, co w przypadku Garretta Weasleya było oznaką najszczerszej sympatii - a jego spojrzenie na krótkie sekundy zawieszone na towarzyszce mówiło więcej niż nieruchome usta. Ktoś musiał iść - idź więc, Pomono, my zabezpieczymy tyły i dołączymy do ciebie, gdy sytuacja się ustabilizuje. A jeśli nie będzie miało to miejsca, dąż do celu bez oglądania się w tył: naszym zadaniem bowiem jest walka, przysięgliśmy toczyć batalie do ostatniej kropli krwi rozgrzewającej żyły. A ty zadbaj o powodzenie naszej misji. - Bądź ostrożna - dodał jeszcze niewylewnie, nie zatrzymując jej dłużej; zamiast tego, ignorując niepokojące dźwięki toczących się pojedynków tuż za rogiem, uniósł różdżkę raz jeszcze, by posłać ostatnie (oby!) zaklęcie w stronę rozbrojonego przeciwnika. - Esposas - bo potrzebowali gwarancji, że nie będzie dalej ciskał w nich zaklęciami.
- To tam - chyba - ale tego już nie dodał, wskazując wysuniętą brodą pobliski korytarz, z którego jeszcze niedawno dobiegała ich cała kakofonia niepokojących dźwięków. Uśmiechnął się nawet przelotnie - jeżeli tak można zdefiniować drgnięcie jednego z kącików ust, co w przypadku Garretta Weasleya było oznaką najszczerszej sympatii - a jego spojrzenie na krótkie sekundy zawieszone na towarzyszce mówiło więcej niż nieruchome usta. Ktoś musiał iść - idź więc, Pomono, my zabezpieczymy tyły i dołączymy do ciebie, gdy sytuacja się ustabilizuje. A jeśli nie będzie miało to miejsca, dąż do celu bez oglądania się w tył: naszym zadaniem bowiem jest walka, przysięgliśmy toczyć batalie do ostatniej kropli krwi rozgrzewającej żyły. A ty zadbaj o powodzenie naszej misji. - Bądź ostrożna - dodał jeszcze niewylewnie, nie zatrzymując jej dłużej; zamiast tego, ignorując niepokojące dźwięki toczących się pojedynków tuż za rogiem, uniósł różdżkę raz jeszcze, by posłać ostatnie (oby!) zaklęcie w stronę rozbrojonego przeciwnika. - Esposas - bo potrzebowali gwarancji, że nie będzie dalej ciskał w nich zaklęciami.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
U wylotu korytarza znaczyły się dwie sylwetki jego towarzyszy, a Samuel zdążył tylko nieznacznie kiwnąć głową przebiegającemu Garrettowi. razem z Pomoną biegli do przodu. Dobrze. Niech ktokolwiek w końcu trafi na właściwą ścieżkę i odnajdzie zaginionych. Czemu to wszystko tak piekielnie się komplikowało? I tym razem nie chciał tracić czasu na bezsensowne rozmyślania.
Refleks oszukał go. Wyuczone (jak mu się wydawało) ruchy, by zajść czarodzieja od tyłu i spróbować go znokautować - nie wyszło. Mężczyzna wycofał się, blokując Samuelowi dostęp do zdradzieckiego? uderzenia. Nieznajomy uparcie unikał jego zabiegów, ale muzyką dla uszu okazał się dźwięk upadającej na posadzkę, różdżki przeciwnika. Mniej melodyjnie i bardzo złowieszczo rozbrzmiał za to łoskot gdzieś z tyłu. Tam, gdzie powinien znajdować się Bartius. Został sam? Czemu się zatrzymał? Nie mógł teraz zapytać i powstrzymał automatyczne drgnienie ciała, które chciało skierować się w stronę odgłosu ciskanych zaklęć. Jeśli było to możliwe, zacisnął usta jeszcze mocniej, raniąc wargi. Palce zwinął silniej, układając w pięści. Nim zamiar zakiełkował w jego głowie, który miał popchnąć jego ciało raz jeszcze ku umykającemu czarodziejowi - słowo inkantacji wypowiadanej głosem drugiego aurora - wyprzedziło go. I zdążył dostrzec materializującą się smugę światła, która miała własnie dopaść celu. A Skamander musiał to wykorzystać i ruszyć niewygodne? ciało, które niedługo mogło zacząć wracać do naturalnej postaci.
Rzucił się w stronę rozbrojonego czarodzieja, ale tym razem nie potrzebował go nokautować. Jedną ręką chciał złapać za kołnierz? (kaptur), a drugą, w której miał różdżkę, przytknąć pod brodę mężczyzny. I co najważniejsze - pociągnąć do przodu, śladem Garretta i Pomony. Nie mogli zostawić nieznajomego za sobą, który kolejnym próbom wyeliminowania - umykał, więc wyjścia większego nie widział. Konspiracja już dawno straciła swój sens i kolejne planowane działania rozsypywały się, jak brzydko ustawione domki z kart. Musieli dowiedzieć się czegokolwiek, albo przynajmniej zdobyć zakładnika, który wskaże im właściwą drogą. Jeśli się uda, bo los wciąż rzucał kości na ich przesądzenie.
- Krzyknij, spróbuj się wyrywać, a wbiję ci różdżkę przez gardło - warknął przez zęby, głosem ciężkim i zachrypniętym od długotrwałego napięcia.
Refleks oszukał go. Wyuczone (jak mu się wydawało) ruchy, by zajść czarodzieja od tyłu i spróbować go znokautować - nie wyszło. Mężczyzna wycofał się, blokując Samuelowi dostęp do zdradzieckiego? uderzenia. Nieznajomy uparcie unikał jego zabiegów, ale muzyką dla uszu okazał się dźwięk upadającej na posadzkę, różdżki przeciwnika. Mniej melodyjnie i bardzo złowieszczo rozbrzmiał za to łoskot gdzieś z tyłu. Tam, gdzie powinien znajdować się Bartius. Został sam? Czemu się zatrzymał? Nie mógł teraz zapytać i powstrzymał automatyczne drgnienie ciała, które chciało skierować się w stronę odgłosu ciskanych zaklęć. Jeśli było to możliwe, zacisnął usta jeszcze mocniej, raniąc wargi. Palce zwinął silniej, układając w pięści. Nim zamiar zakiełkował w jego głowie, który miał popchnąć jego ciało raz jeszcze ku umykającemu czarodziejowi - słowo inkantacji wypowiadanej głosem drugiego aurora - wyprzedziło go. I zdążył dostrzec materializującą się smugę światła, która miała własnie dopaść celu. A Skamander musiał to wykorzystać i ruszyć niewygodne? ciało, które niedługo mogło zacząć wracać do naturalnej postaci.
Rzucił się w stronę rozbrojonego czarodzieja, ale tym razem nie potrzebował go nokautować. Jedną ręką chciał złapać za kołnierz? (kaptur), a drugą, w której miał różdżkę, przytknąć pod brodę mężczyzny. I co najważniejsze - pociągnąć do przodu, śladem Garretta i Pomony. Nie mogli zostawić nieznajomego za sobą, który kolejnym próbom wyeliminowania - umykał, więc wyjścia większego nie widział. Konspiracja już dawno straciła swój sens i kolejne planowane działania rozsypywały się, jak brzydko ustawione domki z kart. Musieli dowiedzieć się czegokolwiek, albo przynajmniej zdobyć zakładnika, który wskaże im właściwą drogą. Jeśli się uda, bo los wciąż rzucał kości na ich przesądzenie.
- Krzyknij, spróbuj się wyrywać, a wbiję ci różdżkę przez gardło - warknął przez zęby, głosem ciężkim i zachrypniętym od długotrwałego napięcia.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Na wszystkie słodycze świata oraz wypieki mamy Sprout - naprawdę nie wiem jak to się wszystko stało. Skąd pojawił się ten niewyobrażalny chaos oraz brak zorganizowania. Przecież wchodziliśmy razem do chatki, żeby ustalić plan i… no tak, nie mam pojęcia co się działo dalej. Usilnie próbuję wydostać tamte wspomnienia z pamięci, ale na darmo. Nic się nie pojawia, nawet ich marny strzępek. Nie rozumiem dlaczego nie ma z nami Eileen, dlaczego dwóch Thomasów są tutaj razem zamiast osobno oraz jak to możliwe, że obudziliśmy na nogi cały zamek. Włos mi się jeży na głowie kiedy pomyślę o celu tej misji, który oddala się od nas z każdym oddechem. Tak samo jak zresztą czas. Biegnę w panice tam, gdzie sądzę, że powinnam biec, ale nagle zwalniam kroku.
Po pierwsze - dlaczego Hereward został w tyle? Oglądam się za siebie słysząc odgłosy walki. Czy nie powinniśmy tam iść? Zaraz jednak dopada mnie wątpliwość - straciliśmy już dużo czasu. Nadal nie jesteśmy chociażby u celu, który przybliżyłby nas do uwolnienia zakładników. Część mnie chce się cofnąć, część biec do przodu, chociaż moje płuca wybierają opcję zaśnięcia na parapecie. Napotykam na wzrok Garretta-Thomasa, na jakże uprzejmy uśmiech oraz słowa potwierdzające moje przypuszczenia odnośnie miejsca, do którego powinnam się udać. Spoglądam na Sama-Thomasa, który też się nie wycofuje, a wręcz ciągnie napastnika z nami. Odgłosy wydają mi się coraz głośniejsze, a może to moja własna wyobraźnia wyolbrzymia sprawę? Idę tak jeszcze chwilę w zwolnionym tempie, z okropnie szybko bijącym sercem starając się wymyślić najlepsze rozwiązanie. Ale ono nie istnieje.
- Profesorze! - krzyczę jeszcze za sobą z naiwną nadzieją, że mężczyzna zdoła jeszcze umknąć nieznajomym oraz pobiec razem z nami. Zaraz potem przekuwam całą swoją determinację na bieg we wskazanym kierunku. Poczucie winy osiada na barkach coraz mocniej, aż w pewnym momencie zaczyna brakować mi tchu, a oczy szklą się od nieuwolnionych jeszcze łez. Do przodu. Trzeba iść do przodu. Uwolnić tych, których gdzieś tutaj zamknął Grindelwald. Niech cię ziemia pochłonie. To wszystko właśnie powtarzam sobie jak mantrę pokonując kolejne metry.
Po pierwsze - dlaczego Hereward został w tyle? Oglądam się za siebie słysząc odgłosy walki. Czy nie powinniśmy tam iść? Zaraz jednak dopada mnie wątpliwość - straciliśmy już dużo czasu. Nadal nie jesteśmy chociażby u celu, który przybliżyłby nas do uwolnienia zakładników. Część mnie chce się cofnąć, część biec do przodu, chociaż moje płuca wybierają opcję zaśnięcia na parapecie. Napotykam na wzrok Garretta-Thomasa, na jakże uprzejmy uśmiech oraz słowa potwierdzające moje przypuszczenia odnośnie miejsca, do którego powinnam się udać. Spoglądam na Sama-Thomasa, który też się nie wycofuje, a wręcz ciągnie napastnika z nami. Odgłosy wydają mi się coraz głośniejsze, a może to moja własna wyobraźnia wyolbrzymia sprawę? Idę tak jeszcze chwilę w zwolnionym tempie, z okropnie szybko bijącym sercem starając się wymyślić najlepsze rozwiązanie. Ale ono nie istnieje.
- Profesorze! - krzyczę jeszcze za sobą z naiwną nadzieją, że mężczyzna zdoła jeszcze umknąć nieznajomym oraz pobiec razem z nami. Zaraz potem przekuwam całą swoją determinację na bieg we wskazanym kierunku. Poczucie winy osiada na barkach coraz mocniej, aż w pewnym momencie zaczyna brakować mi tchu, a oczy szklą się od nieuwolnionych jeszcze łez. Do przodu. Trzeba iść do przodu. Uwolnić tych, których gdzieś tutaj zamknął Grindelwald. Niech cię ziemia pochłonie. To wszystko właśnie powtarzam sobie jak mantrę pokonując kolejne metry.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystkie komórki jej ciała stanęły na baczność, gdy wojownik zaczął mówić. Cieszyła się, że nie rozwlekał głosek w nieskończoność, jak to miały w zwyczaju robić niektóre z obrazów, wyznając zasadę, że one mają mnóstwo czasu na opowiadanie bzdur, ale ty tego czasu mieć nie możesz. Słuchała go uważnie, ale cóż… jak to zwykli mawiać – im dalej w las, tym więcej drzew. Pobladła cała. Ból w dolnej części pleców na chwilę przestał istnieć, a w centrum jej uwagi znajdowały się drzwi gdzieś za schodami i uwięzieni za nimi bezbronni ludzie – czarodzieje lub nie, to nie było ważne.
- Obawiam się, że to nie będzie takie proste, drogi panie – odezwała się, gorączkowo i w prawdziwym chaosie przekopując szuflady i szafy swojej wiedzy. Znalazła tylko porzuconą, nadpaloną karteczkę z napisem „runy”, ale po odpowiednim pojemniku nie było ani śladu. Poczuła się, jakby zaraz miała wejść do Wielkiej Sali i pisać z run owutemy z przygotowaniem mniej niż znikomym. Nic nie pamiętała z zajęć, nic. Może nie trzeba było rysować serduszek przy imieniu Christophera, kiedy Montgomery wykładała uczniom podstawowe informacje na temat run. Powinna dostać różdżką po łapach za to, że miała w tak ważnej chwili pusty umysł. – Pamiętasz może, drogi woju, jakie znajdowały się tam runy? Jakie było ich znaczenie? Może pamiętają je te dzieci, o których mówiłeś? Nie wiem, czy będziemy mieli czas je rozgryzać, jeśli już dotrzemy do drzwi. Wystarczająco dużo go straciliśmy, a sterczenie przy drzwiach, nawet jeśli mechanizm będzie prosty, wymaga jednak pomyślunku. Im mniej czasu, tym bardziej się stresujemy. Im bardziej się stresujemy, tym więcej zapominamy.
Obróciła się w stronę szerokiego korytarza, potem w stronę schodów. Czuła, jak topi się od wewnątrz pod naporem upływającego czasu. Niech ta walka za nią się skończy, niech w końcu znajdą się wszyscy w jednym miejscu. Sama sobie przecież nie poradzi!
- Obawiam się, że to nie będzie takie proste, drogi panie – odezwała się, gorączkowo i w prawdziwym chaosie przekopując szuflady i szafy swojej wiedzy. Znalazła tylko porzuconą, nadpaloną karteczkę z napisem „runy”, ale po odpowiednim pojemniku nie było ani śladu. Poczuła się, jakby zaraz miała wejść do Wielkiej Sali i pisać z run owutemy z przygotowaniem mniej niż znikomym. Nic nie pamiętała z zajęć, nic. Może nie trzeba było rysować serduszek przy imieniu Christophera, kiedy Montgomery wykładała uczniom podstawowe informacje na temat run. Powinna dostać różdżką po łapach za to, że miała w tak ważnej chwili pusty umysł. – Pamiętasz może, drogi woju, jakie znajdowały się tam runy? Jakie było ich znaczenie? Może pamiętają je te dzieci, o których mówiłeś? Nie wiem, czy będziemy mieli czas je rozgryzać, jeśli już dotrzemy do drzwi. Wystarczająco dużo go straciliśmy, a sterczenie przy drzwiach, nawet jeśli mechanizm będzie prosty, wymaga jednak pomyślunku. Im mniej czasu, tym bardziej się stresujemy. Im bardziej się stresujemy, tym więcej zapominamy.
Obróciła się w stronę szerokiego korytarza, potem w stronę schodów. Czuła, jak topi się od wewnątrz pod naporem upływającego czasu. Niech ta walka za nią się skończy, niech w końcu znajdą się wszyscy w jednym miejscu. Sama sobie przecież nie poradzi!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart