Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
Wszystko wydaje się być w porządku. Na tyle, na ile może być podczas akcji odbijania zakładników. W każdym razie w jednej chwili rzucam zaklęcie, w drugiej widzę ciemność. Nie wiem ile ten stan trwa, ale wreszcie otwieram powoli oczy. Mrugam intensywnie starając się wyostrzyć widziany przeze mnie obraz. Widzę sufit? Sufit czego? Chyba Hogwartu. Podnoszę się ociężale do pozycji wpierw siedzącej. Bez zrozumienia sięgam po różdżkę leżącą obok. Dostrzegam Thomasa. Chyba. Tak. Na pewno. Dlaczego włóczy się po korytarzu o tej porze?
- Thomasie, nie powinieneś być w dormitorium Krukonów? - pytam podejrzliwie, kiedy tuż obok mnie rozgrywa się walka. Odwracam w tamtą stronę twarz, widzę dwóch nieznajomych mężczyzn. Jeden leży przygnieciony przez… drugiego Thomasa? Coraz więcej znaków zapytania pojawia mi się w głowie. Drugi zmierza do jednego z uczniów. W tym samym czasie rozpoznaję Herewarda zamieniającego jednego z nich w królika. Nie wiem co tu się dzieje. Staram się przypomnieć sobie wszystko, ale ostatnim wspomnieniem jest wędrówka do chatki. Właśnie, gdzie jest Eileen? Nie widzę jej w zasięgu wzroku. Wstaję na chybotliwych nogach opierając się kurczowo o ścianę za plecami. Nie mam najmniejszego pojęcia jak to się stało, że właśnie znajduję się w tym miejscu. I co właściwie wydarzyło się przez ten cały czas. Dobrze, że nie widzę siebie w lustrze, z pewnością bym się okropnie przestraszyła tego widoku. Szkoda natomiast, że nie wiem nic o zagrażającej nam Melissie, o psie, o tamtych ludziach, którzy pewnie już zmierzają w naszym kierunku.
- Immobulus - mówię, kierując różdżkę w stronę podchodzącego nieznajomego. Nie trzeba być geniuszem, żeby się zorientować po której stronie powinnam stanąć. Bardziej martwię się jednak tym, że przez to oszołomienie znów mi coś nie wyjdzie. Domyślam się już, że coś musiało pójść nie tak i oberwałam zaklęciem dezorientującym. Wolę jednak myśleć, że nie wykonałam w porę odpowiedniej tarczy, niż że pomyliłam się przy tak prostej czynności jak wyczarowanie uroku. Zaciskam zęby, tak jak wolną dłoń ściskam ścianę i mam nadzieję, że tym razem na coś się przydam, a czarodziej zwolni jeszcze mocniej. I nie będzie w stanie robić uników. A w tym czasie profesor Bartius go pokona. Bo przecież nie Krukon. Owszem, jest zdolny, ale nie powinien biegać z różdżką po szkole. Tak, jeszcze nie wiem, że to aurorzy. Dojdę do tego, tylko jeszcze nie teraz. Za dużo wrażeń na raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Thomasie, nie powinieneś być w dormitorium Krukonów? - pytam podejrzliwie, kiedy tuż obok mnie rozgrywa się walka. Odwracam w tamtą stronę twarz, widzę dwóch nieznajomych mężczyzn. Jeden leży przygnieciony przez… drugiego Thomasa? Coraz więcej znaków zapytania pojawia mi się w głowie. Drugi zmierza do jednego z uczniów. W tym samym czasie rozpoznaję Herewarda zamieniającego jednego z nich w królika. Nie wiem co tu się dzieje. Staram się przypomnieć sobie wszystko, ale ostatnim wspomnieniem jest wędrówka do chatki. Właśnie, gdzie jest Eileen? Nie widzę jej w zasięgu wzroku. Wstaję na chybotliwych nogach opierając się kurczowo o ścianę za plecami. Nie mam najmniejszego pojęcia jak to się stało, że właśnie znajduję się w tym miejscu. I co właściwie wydarzyło się przez ten cały czas. Dobrze, że nie widzę siebie w lustrze, z pewnością bym się okropnie przestraszyła tego widoku. Szkoda natomiast, że nie wiem nic o zagrażającej nam Melissie, o psie, o tamtych ludziach, którzy pewnie już zmierzają w naszym kierunku.
- Immobulus - mówię, kierując różdżkę w stronę podchodzącego nieznajomego. Nie trzeba być geniuszem, żeby się zorientować po której stronie powinnam stanąć. Bardziej martwię się jednak tym, że przez to oszołomienie znów mi coś nie wyjdzie. Domyślam się już, że coś musiało pójść nie tak i oberwałam zaklęciem dezorientującym. Wolę jednak myśleć, że nie wykonałam w porę odpowiedniej tarczy, niż że pomyliłam się przy tak prostej czynności jak wyczarowanie uroku. Zaciskam zęby, tak jak wolną dłoń ściskam ścianę i mam nadzieję, że tym razem na coś się przydam, a czarodziej zwolni jeszcze mocniej. I nie będzie w stanie robić uników. A w tym czasie profesor Bartius go pokona. Bo przecież nie Krukon. Owszem, jest zdolny, ale nie powinien biegać z różdżką po szkole. Tak, jeszcze nie wiem, że to aurorzy. Dojdę do tego, tylko jeszcze nie teraz. Za dużo wrażeń na raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 02.05.17 23:04, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Oddech skrócił swój świst, ale Samuel nawet przez moment nie pomyślał by zwolnić. Przyłożenie było nagłe i wystarczająco silne, by przeciwnikowi mogło zamigotać w głowie. Krew zabarwiła ścieżkę idącą od nosa i w ułamku sekundy auror pomyślał, że za chwilę będzie musiał sam się bronić przed atakiem, który...nie nadszedł. Samuel już nie siedział na czarodzieju, a pod nogami pojawił się królik. Gdzieś na skraju świadomości zarejestrował inkantację wymawianą, gdzieś za jego plecami. I zapewne właściciel głosu - Hereward? ostatecznie wyeliminował przeciwnika. To jednak nie był koniec.
Tuż przy nim znajdował się już drugi z nieznajomych mężczyzn. I nim wypadało się zająć, zanim...zbiegnie się tu większa chmara...podejrzanych. Nie wierzył, że którykolwiek z nich był nauczycielem, a zbiegowisko atakujących musiało należeć do "ochrony". Banda Grindewalda?
Nadal klęcząc, z zamachu, wyciągnął przed siebie różdżkę, ale...żadna inkantacja nie padła z jego ust. Zamiast tego wyciągnął wolną dłoń w stronę puchatej, trzęsącej się i zdecydowanie osłabionej kulki sierści, by złapać trzymaną w jego pyszczku różdżkę. Zapewne w innym wypadku roześmiałby się przyglądając się aktualnej scence, ale umysł nie rejestrował żartu. Za to wciąż alarmował z niebezpieczeństwem. Wolał, by po powrocie do ludzkiej postaci, czarodziej nie mógł w nich ciskać zaklęciami. W pośpiechu szarpnął ręką, a swoją zdobycz wsunął do przewieszonej przez ramię torby.
Teraz został jeden na ich drodze. Musieli się z nim rozprawić jak najszybciej i pójść dalej. Znaleźć w końcu porwanych.
Tuż przy nim znajdował się już drugi z nieznajomych mężczyzn. I nim wypadało się zająć, zanim...zbiegnie się tu większa chmara...podejrzanych. Nie wierzył, że którykolwiek z nich był nauczycielem, a zbiegowisko atakujących musiało należeć do "ochrony". Banda Grindewalda?
Nadal klęcząc, z zamachu, wyciągnął przed siebie różdżkę, ale...żadna inkantacja nie padła z jego ust. Zamiast tego wyciągnął wolną dłoń w stronę puchatej, trzęsącej się i zdecydowanie osłabionej kulki sierści, by złapać trzymaną w jego pyszczku różdżkę. Zapewne w innym wypadku roześmiałby się przyglądając się aktualnej scence, ale umysł nie rejestrował żartu. Za to wciąż alarmował z niebezpieczeństwem. Wolał, by po powrocie do ludzkiej postaci, czarodziej nie mógł w nich ciskać zaklęciami. W pośpiechu szarpnął ręką, a swoją zdobycz wsunął do przewieszonej przez ramię torby.
Teraz został jeden na ich drodze. Musieli się z nim rozprawić jak najszybciej i pójść dalej. Znaleźć w końcu porwanych.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W innym czasie i w innych okolicznościach nawet zrobiłoby jej się głupio – spłonęłaby rumieńcem absolutnym (chociaż i teraz go sobie nie poskąpiła) i odwróciłaby wzrok, żeby tylko nie czuć na sobie spojrzenia tego, którego chciała postraszyć w tak durny sposób. Ale tutaj miała do czynienia z Irytkiem, który zawsze męczył wszystkich domowników Hogwartu swoim natarczywym, zakrawającym o bezczelność zachowaniem. Postarała się więc puścić jego pogardliwe uwagi mimo uszy i odetchnąć głęboko, żeby opanować bulgoczącą w niej złość i pulsujący ból w… dolnej części swoich pleców. Warknęła tylko coś o przeklętych poltergeistach i skrzywiła się, wstając na równe nogi. Jedną dłoń oparła o boczną część lędźwi, a drugą zacisnęła na krawędzi ściany, w ciszy mieląc wrzask zakończeń nerwowych tamtej części ciała. Tępe mrowienie przebiegało po skórze. Spojrzała na Irytka spode łba, normując oddech, gdy przestał się w końcu głupio rechotać. Mimo swojej nieudolnej próby zastraszenia go, trafiła w jeden czuły punkt. Krwawy Baron.
A potem Irytek zniknął i Eileen mogła na chwilę odetchnąć.
Póki nie usłyszała kolejnych stłumionych odgłosów walki.
Była rozdarta pomiędzy dalszą drogą a powrotem do, być może, swoich towarzyszy? Mogła brać pod wątpliwość to, czy byli to naprawdę oni. Potem usłyszała głos wojownika z obrazu i pomknęła do niego wzrokiem, przełykając przy tym ślinę. Schody znów się zatrzymały – nie dość nisko, ale z istniejącą możliwością wskoczenia na pierwszy stopień, by potem pomknąć dalej do góry.
- Szanowny panie – zaczęła formalnie, nie wiedząc do końca, jak powinna się do niego zwracać. Niektóre z obrazów znała, ale inne, podobnie jak ten przed nią, do którego właśnie nieco kaczkowatym krokiem dążyła, były dla niej obce. Poznanie ich wszystkich było po prostu niemożliwe. Szeptała, mając nadzieję, że jednak rechot Irytka nikogo dodatkowo tu nie ściągnie. – Czy ze starą wieżą astronomiczną jest jakieś połączenie? Mam na myśli obrazy, które mogłyby odpowiedzieć na wezwanie, gdyby takie zostało nadane? Czy ktoś skarżył się na więźniów? Sprowadzano do starej wieży ludzi, którzy nie byli ani uczniami, ani kadrą nauczycielską? Przejście między obrazami prowadzące do wieży? Obcy ludzie? Dyrektor? To bardzo ważne. – mówiła do niego, czujnie szukając po bokach intruzów, którzy, odpukać, mogli zostać zaalarmowani przez hałas.
Wsunęła dłoń do kieszeni swetra, gdzie bezpiecznie spoczywała jej różdżka. Ścisnęła ją, aż pobielały jej knykcie.
A potem Irytek zniknął i Eileen mogła na chwilę odetchnąć.
Póki nie usłyszała kolejnych stłumionych odgłosów walki.
Była rozdarta pomiędzy dalszą drogą a powrotem do, być może, swoich towarzyszy? Mogła brać pod wątpliwość to, czy byli to naprawdę oni. Potem usłyszała głos wojownika z obrazu i pomknęła do niego wzrokiem, przełykając przy tym ślinę. Schody znów się zatrzymały – nie dość nisko, ale z istniejącą możliwością wskoczenia na pierwszy stopień, by potem pomknąć dalej do góry.
- Szanowny panie – zaczęła formalnie, nie wiedząc do końca, jak powinna się do niego zwracać. Niektóre z obrazów znała, ale inne, podobnie jak ten przed nią, do którego właśnie nieco kaczkowatym krokiem dążyła, były dla niej obce. Poznanie ich wszystkich było po prostu niemożliwe. Szeptała, mając nadzieję, że jednak rechot Irytka nikogo dodatkowo tu nie ściągnie. – Czy ze starą wieżą astronomiczną jest jakieś połączenie? Mam na myśli obrazy, które mogłyby odpowiedzieć na wezwanie, gdyby takie zostało nadane? Czy ktoś skarżył się na więźniów? Sprowadzano do starej wieży ludzi, którzy nie byli ani uczniami, ani kadrą nauczycielską? Przejście między obrazami prowadzące do wieży? Obcy ludzie? Dyrektor? To bardzo ważne. – mówiła do niego, czujnie szukając po bokach intruzów, którzy, odpukać, mogli zostać zaalarmowani przez hałas.
Wsunęła dłoń do kieszeni swetra, gdzie bezpiecznie spoczywała jej różdżka. Ścisnęła ją, aż pobielały jej knykcie.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Znów wszystko działo się odrobinę zbyt szybko; jego zaklęcie chybiło, trafiając w ścianę, nie w przeciwnika, ale nie zamierzał się poddawać - nie teraz, nie nigdy. Chciał drugi raz unieść różdżkę, drugi raz przywołać wypowiedzianą już inkantację, ale zamiast tego dosłyszał dźwięk imienia padającego zza jego pleców. Nie, nie jego imienia - lecz imienia osoby, której twarz przywdział. Zawahał się, w niekontrolowanym odruchu spojrzał jeszcze ukradkiem za własne ramię, by dostrzec dwójkę zbliżających się nauczycieli, których dobrze znał (wreszcie udało im się dotrzeć - czy napotkali po drodze większe przeszkody, że tyle im to zajęło? czy ktoś ich śledził?), a potem nie marnował już dłużej czasu. Ruszył naprzód o krok lub dwa, by zbliżyć się w kierunku napastnika - tego, którego nie znokautował jeszcze Samuel.
- Expelliarmus - powtórzył głośno inkantację, licząc na to, że teraz powiedzie mu się lepiej - i że różdżka przeciwnika wreszcie wypadnie mu z ręki, bo, cholera jasna, ile rzeczy dzisiaj mogło im jeszcze nie wyjść?
- Expelliarmus - powtórzył głośno inkantację, licząc na to, że teraz powiedzie mu się lepiej - i że różdżka przeciwnika wreszcie wypadnie mu z ręki, bo, cholera jasna, ile rzeczy dzisiaj mogło im jeszcze nie wyjść?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Wiele rzeczy działo się naraz. Krew trysnęła z nosa mężczyzny, w którego chwilę wcześniej wystrzelił zaklęcie. To, zanim napastnik zdążył skontratakować, zamieniło go w królika. Przestraszonego i trzęsącego się pod ścianą. Jednocześnie Pomona wykonała niewielki, ale znamienny w skutkach błąd podczas próby skonfundowania mężczyzny. Hereward widział, jak zaklęcie obraca się przeciwko rzucającej je czarownicy. Nie miał wiele czasu na zdecydowanie się, co jest bezpieczniejsze dla misji. Ale jeśli Pomona miałaby nagle zacząć ścigać uczniów, żeby wracali do dormitorium, Barty straciłby więcej czasu na tłumaczenie, kim dwóch Thomasów tak naprawdę jest. Przeniósł różdżkę na nauczycielkę.
- Finite incantatem - mruknął próbując odwrócić nieprzyjemne w skutkach konsekwencje czaru. Dla odmiany nie zamieniał nikogo w króliki. Czasem trzeba odpocząć od tworzenia hogwarckiego mini zoo.
- Finite incantatem - mruknął próbując odwrócić nieprzyjemne w skutkach konsekwencje czaru. Dla odmiany nie zamieniał nikogo w króliki. Czasem trzeba odpocząć od tworzenia hogwarckiego mini zoo.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Pomona, twoje myśli wciąż był mętne; choć próbowałaś szybko zareagować- niestety towarzyszące ci skonfundowanie przeszkodziło ci w poprawnym wypowiedzeniu inkantacji. Luka w pamięci nie była trudna do rozszyfrowania - zdawałaś sobie sprawę z tego, że masz w niej sporą dziurę, a domysły, jakoby było to winą zaklęcia, potwierdził z pewnością Hereward nieefektywną próbą przerwania uroku. Finite nie rozproszyło Confundusa. Pomona dostrzegła też drugiego Thomasa.
Samuel, odebranie różdżki królikowi nie było wielkim wysiłkiem - przejąłeś ją, a drżące, wciąż przerażone stworzenie patrzyło na ciebie szeroko otwartymi wielkimi czarnymi oczyma.
Garrett, omsknęła ci się dłoń i wiedziałeś, że rzucone przez ciebie zaklęcie było bardzo słabe - sięgnęło jednak twojego przeciwnika, przed którym rozpostarła się jednak błyszcząca, świetlista tarcza, pochłaniając Expelliarmusa. Kimkolwiek był ten człowiek - wydawał się bardzo potężnym czarodziejem, chwilę bowiem później posłał w twoim kierunku kolejne Deprimo. ST uniku wynosi 85.
Eileen, wojownik na obrazie miał płomiennie rude włosy i gęstą, bujną, podobnież rudą brodę; po stroju rozpoznałaś w nim Celta - na nogach miał kraciaste portki, na piersi lekką zbroję również okrytą kraciastym płaszczem. Wspierał się leniwie na prymitywnym toporze, obserwując twoje starcie z Irytkiem - zwykle tłukł się z szalejącą nad brzegiem jeziora kelpią, ale spała w tym momencie przy brzegu głębokim, spokojnym snem.
Wysłuchał twoich słów w milczeniu - a im dłużej mówiłaś, tym ostrzejsze wydawały się rysy jego twarzy. W uważnym spojrzeniu czaiło się coś ostrzegawczego, nie wyglądał jednak - w żadnym razie - na zaskoczonego. Spostrzegawczość pozwoliła ci dostrzec, że doskonale wiedział, o co pytasz. Pozostał jednak niewzruszony.
- W jakich zamiarach zadaje pani te pytania, pani Wilde?
Na odpis macie 48h
Samuel, odebranie różdżki królikowi nie było wielkim wysiłkiem - przejąłeś ją, a drżące, wciąż przerażone stworzenie patrzyło na ciebie szeroko otwartymi wielkimi czarnymi oczyma.
Garrett, omsknęła ci się dłoń i wiedziałeś, że rzucone przez ciebie zaklęcie było bardzo słabe - sięgnęło jednak twojego przeciwnika, przed którym rozpostarła się jednak błyszcząca, świetlista tarcza, pochłaniając Expelliarmusa. Kimkolwiek był ten człowiek - wydawał się bardzo potężnym czarodziejem, chwilę bowiem później posłał w twoim kierunku kolejne Deprimo. ST uniku wynosi 85.
Eileen, wojownik na obrazie miał płomiennie rude włosy i gęstą, bujną, podobnież rudą brodę; po stroju rozpoznałaś w nim Celta - na nogach miał kraciaste portki, na piersi lekką zbroję również okrytą kraciastym płaszczem. Wspierał się leniwie na prymitywnym toporze, obserwując twoje starcie z Irytkiem - zwykle tłukł się z szalejącą nad brzegiem jeziora kelpią, ale spała w tym momencie przy brzegu głębokim, spokojnym snem.
Wysłuchał twoich słów w milczeniu - a im dłużej mówiłaś, tym ostrzejsze wydawały się rysy jego twarzy. W uważnym spojrzeniu czaiło się coś ostrzegawczego, nie wyglądał jednak - w żadnym razie - na zaskoczonego. Spostrzegawczość pozwoliła ci dostrzec, że doskonale wiedział, o co pytasz. Pozostał jednak niewzruszony.
- W jakich zamiarach zadaje pani te pytania, pani Wilde?
Na odpis macie 48h
- Dodatkowe:
Mapa obszaru Legenda
• Garrett
• Samuel
• Pomona
• Hereward
Zaklęcie nie mija. Tylko czas mija. Próżno szukać we mnie frustracji, skoro nie mam pojęcia o tym, co działo się niedawno. Ostatnie wieści docierają do mnie z chatki, kiedy wszyscy się spotkaliśmy. Widocznie bezproblemowo dotarliśmy do Hogwartu, w którym teraz tyle się dzieje. Nie mam świadomości własnej porażki, chociaż trochę dociera do mnie, że musiałam coś pomylić w gestykulacji. Najprawdopodobniej się spieszyłam. To teraz nieistotne. Umysł nadal mam jakiś mętny, Hereward stara mi się pomóc. Uśmiecham się do niego lekko, uprzejmie, ale bez przekonania. To tylko i wyłącznie dlatego, że wciąż nie wiem co się działo. Mam lukę w pamięci. Czemu towarzyszy pozorna beztroska, jaką się odczuwa podczas niewiedzy o najgorszych wydarzeniach. Jednak na jej miejsce nadchodzi niepokój sugerujący brak posiadania istotnych informacji, które mogłyby być znaczące. To wszystko mnie dławi, ale nie poddaję się celując w nieznanego mi napastnika.
I znów nic. Zaklęcie chybia, a mi kończy się cierpliwość. Nie pojmuję swojego spadku formy, rozkojarzenia, braku odpowiedniego skoncentrowania. Zaczyna mnie to szczerze denerwować. Mężczyzna ma się za nie wiadomo kogo, rzuca zaklęcia w aurorów, których wreszcie rozpoznaję. Chwilę zajęło mi rozszyfrowanie kim są ci dwaj chłopcy, ale w końcu udaje się pozbierać w całość parę konkretnych fragmentów puzzli. Teraz muszę działać.
Wymijam profesora Bartiusa stając przed Garrettem, naprawdę wierząc, że w ten sposób pomogę. I ugodzenie we mnie zaklęciem nie będzie tak katastrofalne w skutkach. Jak widać i tak do niczego się nie przydaję, chybiając co rusz, pokazując swój brak umiejętności. Gdyby nie wyrwa w pamięci, podbudowałabym się minionymi sukcesami, ale obecnie jestem załamana.
- Protego maxima - wypowiadam na głos, zdecydowanie, chociaż dopadają mnie wątpliwości. Nie wiem dlaczego teraz miałoby mi się cokolwiek udać skoro do tej pory moje działania przypominają pasmo nieszczęść. Nieważne, próba musi zostać podjęta, ewentualnie to mnie odrzuci na ścianę lub podłogę, trudno. Może paradoksalnie taki wstrząs pomoże mi się zebrać w garść. Wskazuję różdżką w napastnika modląc się o chociaż odrobinę przychylności, co wcale nie jest proste. Serce bije mi jak oszalałe, palce bezgłośnie bębnią o magiczne drewno, a nogom nakazuję stać pewnie, bez odrobiny zachwiania. Za dużo zadań jak na jeden raz.
I znów nic. Zaklęcie chybia, a mi kończy się cierpliwość. Nie pojmuję swojego spadku formy, rozkojarzenia, braku odpowiedniego skoncentrowania. Zaczyna mnie to szczerze denerwować. Mężczyzna ma się za nie wiadomo kogo, rzuca zaklęcia w aurorów, których wreszcie rozpoznaję. Chwilę zajęło mi rozszyfrowanie kim są ci dwaj chłopcy, ale w końcu udaje się pozbierać w całość parę konkretnych fragmentów puzzli. Teraz muszę działać.
Wymijam profesora Bartiusa stając przed Garrettem, naprawdę wierząc, że w ten sposób pomogę. I ugodzenie we mnie zaklęciem nie będzie tak katastrofalne w skutkach. Jak widać i tak do niczego się nie przydaję, chybiając co rusz, pokazując swój brak umiejętności. Gdyby nie wyrwa w pamięci, podbudowałabym się minionymi sukcesami, ale obecnie jestem załamana.
- Protego maxima - wypowiadam na głos, zdecydowanie, chociaż dopadają mnie wątpliwości. Nie wiem dlaczego teraz miałoby mi się cokolwiek udać skoro do tej pory moje działania przypominają pasmo nieszczęść. Nieważne, próba musi zostać podjęta, ewentualnie to mnie odrzuci na ścianę lub podłogę, trudno. Może paradoksalnie taki wstrząs pomoże mi się zebrać w garść. Wskazuję różdżką w napastnika modląc się o chociaż odrobinę przychylności, co wcale nie jest proste. Serce bije mi jak oszalałe, palce bezgłośnie bębnią o magiczne drewno, a nogom nakazuję stać pewnie, bez odrobiny zachwiania. Za dużo zadań jak na jeden raz.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Pokładała nadzieje w potędze Hogwartu, naiwnie wierząc, że murów tej starej, przesiąkniętej tajemną magią szkoły nie da się zmienić. A jednak… myliła się. Im więcej słów wypływało z jej ust, a wzrok nieprzerwanie pełznął po wymalowanych na obrazie rysach celtyckiego wojownika, tym bardziej świadoma była, że teraz nie mogli już zaufać nikomu. Ich jasne intencje innym wydawały się złe, nieprawidłowe, odstające od tych, które wyznawał sam Grindelwald. Pytanie wypełniło jej umysł i w pierwszej chwili pomyślała o kłamstwie, ale potem przypomniała sobie o fiasku na dyniowym poletku. Pomyślała o zastraszeniu, perswazji, ale donośny śmiech Irytka wciąż dzwonił jej w uszach. On coś wiedział, a ona miała zaledwie kilka chwil, żeby owe coś, cokolwiek z niego wyciągnąć.
Oddychała nierówno, głęboko, drżały jej jeszcze ramiona. Kania ruda zagnieżdżała się dopiero w jej ciele. Piski rzucanych zaklęć dzieliły umysłową przestrzeń wespół z wrednym poltergeistem. Mogła być tam reszta, cholera, a ona tkwiła tutaj, w swojej wyobraźni tupiąc nogami na obraz wojownika, który najwyraźniej stał po stronie dyrektora.
- Jeśli nie chcesz mi pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj, drogi panie – odparła, nie odwracając od niego wzroku, chociaż jej myśli dawno pędziły już w innym kierunku. W stronę schodów, które prowadziły do sali od numerologii. – Przy czym słowo „pomoc” to klucz do udanego i pokojowego zakończenia dialogu. Powinno ci zależeć na dobru tego zamku. Na zdrowiu jego uczniów. Expecto Patronum.
Różdżka wycelowana była w stronę korytarza, z którego dochodziły odgłosy walki; umysł po brzegi wypełnił się śmiechem i ciepłem tamtego chłodnego, zimowego wieczoru, kiedy troski odeszły w dal, ustępując miejsca słodkiej beztrosce. Jego oczy. Bezpieczeństwo. Z pełnym nadziei biciem serca wyczekiwała jasnej łuny swojego niedźwiedziego strażnika, który miał wybiec i powiadomić resztę grupy (o ile tam była, na Merlina), gdzie powinni się kierować albo posłużyć jako tarcza, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Oddychała nierówno, głęboko, drżały jej jeszcze ramiona. Kania ruda zagnieżdżała się dopiero w jej ciele. Piski rzucanych zaklęć dzieliły umysłową przestrzeń wespół z wrednym poltergeistem. Mogła być tam reszta, cholera, a ona tkwiła tutaj, w swojej wyobraźni tupiąc nogami na obraz wojownika, który najwyraźniej stał po stronie dyrektora.
- Jeśli nie chcesz mi pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj, drogi panie – odparła, nie odwracając od niego wzroku, chociaż jej myśli dawno pędziły już w innym kierunku. W stronę schodów, które prowadziły do sali od numerologii. – Przy czym słowo „pomoc” to klucz do udanego i pokojowego zakończenia dialogu. Powinno ci zależeć na dobru tego zamku. Na zdrowiu jego uczniów. Expecto Patronum.
Różdżka wycelowana była w stronę korytarza, z którego dochodziły odgłosy walki; umysł po brzegi wypełnił się śmiechem i ciepłem tamtego chłodnego, zimowego wieczoru, kiedy troski odeszły w dal, ustępując miejsca słodkiej beztrosce. Jego oczy. Bezpieczeństwo. Z pełnym nadziei biciem serca wyczekiwała jasnej łuny swojego niedźwiedziego strażnika, który miał wybiec i powiadomić resztę grupy (o ile tam była, na Merlina), gdzie powinni się kierować albo posłużyć jako tarcza, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Delikaty dreszcz przebiegł przez palce, gdy odebrał różdżkę przerażonej, króliczej formie swego napastnika. Ironia obrazka byłaby wciąż zabawna, ale na śmiech nie było czasu. Tuz obok niego, potężny? czarodziej wciąż stanowił zagrożenie i podczas, gdy on zajmował się pierwszym z przeciwników - drugi nie próżnował. ciężki od światła i prędkości zaklęcie, sunęło w stronę jego towarzyszy. Merlinie, niech się obronią - rzucił w duchu, by odwrócić ciało w kierunku nieznanego mężczyzny. Słyszał za sobą znajomy głos kuzynki i to pozwoliło mu na moment spokoju. Byli tu. W komplecie?
W głowie Samuel nadal dźwięczały chaotyczne myśli od kontrolowanego lotu, ale musiał się skupić. Powtórzył poprzedni gest i wysunął różdżkę przed siebie, wskazując czarodzieja znajdującego się obok. Nie próbował podnieść się z miejsce - nie chciał tracić cennych sekund, która musiał wykorzystać na reakcję - Petrificus Totalus - chociaż głos miał nieco zmieniony od tłoczonej w żyły adrenaliny - mówił pewnie, ale zęby zaciskały się miarowo, jakby chciał wypluć w stronę celu nie tylko inkantację, ale i siarczyste splunięcie. Miał dosyć ich zabawy, a gniew powoli sączył się w cieniu spojrzenia. Jakim paskudnym prawem się kierowali, by działać w ten sposób? Ile klepek im zbrakło, jak bardzo ciemność pochłonęła ich dusze, by mogli bez skrupułów próbować pozbyć się? czarodziejskiej krwi, którą uznawali za gorszą?
Nie, nie miał czasu na złapanie, potrząśnięcie i wyduszenie informacji, ale jeszcze to zrobi. Jeśli tylko los pozwoli, a fortuna uśmiechnie się ku niemu, kiedyś wyciśnie z nich tę wiedzę. To nic, że podobne pytania krzyczały o uwagę w pracy. Wielu było takich, przysłoniętych mrokiem władzy, demonami pożerającymi ich serca w fałszywym przekonaniu o wyższości nad innymi. Kiedyś to szaleństwo się utnie, tak jak bazyliszkową głowę. Nawet jeśli Samuel miał to przypłacić sobą. W końcu z nich każdy wiedział o co walczy, dlaczego...i jakie było zagrożenie. Na które każdy się zgodził.
W głowie Samuel nadal dźwięczały chaotyczne myśli od kontrolowanego lotu, ale musiał się skupić. Powtórzył poprzedni gest i wysunął różdżkę przed siebie, wskazując czarodzieja znajdującego się obok. Nie próbował podnieść się z miejsce - nie chciał tracić cennych sekund, która musiał wykorzystać na reakcję - Petrificus Totalus - chociaż głos miał nieco zmieniony od tłoczonej w żyły adrenaliny - mówił pewnie, ale zęby zaciskały się miarowo, jakby chciał wypluć w stronę celu nie tylko inkantację, ale i siarczyste splunięcie. Miał dosyć ich zabawy, a gniew powoli sączył się w cieniu spojrzenia. Jakim paskudnym prawem się kierowali, by działać w ten sposób? Ile klepek im zbrakło, jak bardzo ciemność pochłonęła ich dusze, by mogli bez skrupułów próbować pozbyć się? czarodziejskiej krwi, którą uznawali za gorszą?
Nie, nie miał czasu na złapanie, potrząśnięcie i wyduszenie informacji, ale jeszcze to zrobi. Jeśli tylko los pozwoli, a fortuna uśmiechnie się ku niemu, kiedyś wyciśnie z nich tę wiedzę. To nic, że podobne pytania krzyczały o uwagę w pracy. Wielu było takich, przysłoniętych mrokiem władzy, demonami pożerającymi ich serca w fałszywym przekonaniu o wyższości nad innymi. Kiedyś to szaleństwo się utnie, tak jak bazyliszkową głowę. Nawet jeśli Samuel miał to przypłacić sobą. W końcu z nich każdy wiedział o co walczy, dlaczego...i jakie było zagrożenie. Na które każdy się zgodził.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart