Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
Sukces. Całe szczęście, że w kaskadzie porażek odnajduję nawet tak niewielką umiejętność jak wyczarowanie światła z końca różdżki. Nim jednak rzucam ostateczne spojrzenie na rozświetlone wnętrze, wyłapuję zmysłem słuchu słowa Garretta. Mądrze robi, chociaż nie wiem po co Sam miałby na mnie czekać. Niech biegnie za drugim aurorem. Byle ostrożnie, gdyż ta dziura po prostu nie pomieści więcej ludzi. Nie i już.
- Dobrze - rzucam w przestrzeń powyżej unosząc głowę. - Uważaj na siebie Garry - dodaję czując wszechogarniającą mnie troskę oraz niemoc jednocześnie. Nie musiałam tego mówić, w końcu Weasley doskonale wie co robi i nie jest tak lekkomyślny jak ja, ale i tak czułam nieprzemożoną potrzebę wyrzucenia z siebie w ten sposób przynajmniej części trosk. Oddycham z niejaką ulgą, kierując teraz spojrzenie na przestrzeń wokół. Pierwsze, co rzuca się w oczy to naturalnie dwa wstrętne szpikulce. Wyobraźnia działa sama, a dreszcz mimowolnie przebiega po plecach.
- Uff - mówię tym razem do siebie. - Dzięki ci o losie, że na każdym kroku dajesz mi dobitnie do zrozumienia jaki to cud, że jeszcze żyję - wzdycham smętnie, wręcz cierpiętniczo, trochę mocno już powątpiewając w powodzenie swoich dalszych kroków, ale nie zamierzam się poddać. Poddam się wraz ze śmiercią, która niestety nie jest wizją abstrakcyjną, a szkoda.
- Sam - wołam, chociaż nie wiem czy mnie słyszysz lub czy nie zmyłeś się już z Garrettem. - Tu są jakieś skrzynie - dodaję równie głośno, po czym całą uwagę koncentruję wpierw na łączeniu płyt, następnie na rzeczonych przedmiotach. Nauczona doświadczeniem, bo lepiej późno niż wcale, spoglądam na nie bardzo podejrzliwie. Zanim postanawiam się ruszyć, muszę zachować maksimum ostrożności, czyli zmarnować jeszcze kolejne hektolitry cennego czasu.
- Carpiene - rzucam wyciągając różdżkę przed siebie. Mając na celu najpierw odnalezienia kolejnych pułapek, chociaż to brzmi niedorzecznie szukać zasadzki w zasadzce, ale niech to. I na klątwy nadejdzie pora. Muszę udawać, że znam się na tym lepiej od aurorów, co samo w sobie jest niezwykle trudne. Nie wspominając już o rzucanie czarów w tych warunkach. Mogę mieć już tylko nadzieję, że później nie okaże się, że tam są rzeczy, na które marnowanie czasu było jeszcze bardziej bezsensowne niż jest teraz.
- Dobrze - rzucam w przestrzeń powyżej unosząc głowę. - Uważaj na siebie Garry - dodaję czując wszechogarniającą mnie troskę oraz niemoc jednocześnie. Nie musiałam tego mówić, w końcu Weasley doskonale wie co robi i nie jest tak lekkomyślny jak ja, ale i tak czułam nieprzemożoną potrzebę wyrzucenia z siebie w ten sposób przynajmniej części trosk. Oddycham z niejaką ulgą, kierując teraz spojrzenie na przestrzeń wokół. Pierwsze, co rzuca się w oczy to naturalnie dwa wstrętne szpikulce. Wyobraźnia działa sama, a dreszcz mimowolnie przebiega po plecach.
- Uff - mówię tym razem do siebie. - Dzięki ci o losie, że na każdym kroku dajesz mi dobitnie do zrozumienia jaki to cud, że jeszcze żyję - wzdycham smętnie, wręcz cierpiętniczo, trochę mocno już powątpiewając w powodzenie swoich dalszych kroków, ale nie zamierzam się poddać. Poddam się wraz ze śmiercią, która niestety nie jest wizją abstrakcyjną, a szkoda.
- Sam - wołam, chociaż nie wiem czy mnie słyszysz lub czy nie zmyłeś się już z Garrettem. - Tu są jakieś skrzynie - dodaję równie głośno, po czym całą uwagę koncentruję wpierw na łączeniu płyt, następnie na rzeczonych przedmiotach. Nauczona doświadczeniem, bo lepiej późno niż wcale, spoglądam na nie bardzo podejrzliwie. Zanim postanawiam się ruszyć, muszę zachować maksimum ostrożności, czyli zmarnować jeszcze kolejne hektolitry cennego czasu.
- Carpiene - rzucam wyciągając różdżkę przed siebie. Mając na celu najpierw odnalezienia kolejnych pułapek, chociaż to brzmi niedorzecznie szukać zasadzki w zasadzce, ale niech to. I na klątwy nadejdzie pora. Muszę udawać, że znam się na tym lepiej od aurorów, co samo w sobie jest niezwykle trudne. Nie wspominając już o rzucanie czarów w tych warunkach. Mogę mieć już tylko nadzieję, że później nie okaże się, że tam są rzeczy, na które marnowanie czasu było jeszcze bardziej bezsensowne niż jest teraz.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Odgłos szarpania się na podłodze z każdą chwilą stawał się bardziej odległy. Proporcjonalnie to oddalenia od źródła dźwięku. Raz jeszcze, sklecony na poczekaniu zamysł - upadł i musiał zostawić swego "więźnia". Byli już paskudnie spóźnieni - na cokolwiek co mogli. Wszystko wydłużało się w czasie niemiłosiernie sprawiało, że poruszali się do celu, jak kukiełkowe lalki, którym ktoś wciąż przycinał doczepione nitki i szarpał do tyłu. Nikt nawet nie zakładał, że zadanie będzie miało chociaż ramy prostoty. Ale ich nadzieje topniały z każdą chwilą i Samuel chwilami zapominał, co właściwie planowali na początku. Znał cel, ale środek do jego osiągnięcia...kopał ich porządnie w mniej szlachetną część ciała.
Głos Pomony był stłumiony, ale bez kłopotu zrozumiał jego treść - Jestem Pom - głos nadal miał zachrypnięty, chociaż wcześniejsza, gniewna para opadała. Zatrzymał się nad dziurą w podłodze, szukając pośród cieni na dole - właścicielki głosu. Obrócił się raz, zapobiegawczo sprawdzając, czy odgłosy "tanecznego" szamotania nie ustały lub czy gdzieś w oddali nie narastały odgłosy dodatkowych kroków - Uważaj - zaczął, nachylając się bardziej i próbując dostrzec cokolwiek ponad zarys kobiecej sylwetki. Dotarł do niego także pogłos wymawianej inkantacji - Sprawdź, ale nie skupiaj się na nich. Musisz stamtąd wyjść - jakby to było takie proste. Usta wykrzywił dziwny grymas, gdy omiótł spojrzenie tak cienie na dole, jak i rzeczywistość zastanego korytarza. Garrett poszedł do przodu. Dobrze. Jeśli ktokolwiek miał iść zanim, miał szansę zatrzymać pościg. A przy odrobinie...szczęścia? uporu? przypadku? dogonią aurora.
- Veritas Claro - już zdążyli się przekonać, że więcej we wszystkim było tajemnicy, pułapek, iluzji i kłamstwa niż przypuszczali? czy głupio zignorowali? Samuel chciał wiedzieć i widzieć rzeczywistość prawdziwą. Taką, która powie mu prawdę, odsłaniając fałszywe wskazówki, które wciąż ich mamiły. A może sami już byli ślepi?
|Biegłość Zakonu - Obniżone zaklęcie Veritas Claro 10
Głos Pomony był stłumiony, ale bez kłopotu zrozumiał jego treść - Jestem Pom - głos nadal miał zachrypnięty, chociaż wcześniejsza, gniewna para opadała. Zatrzymał się nad dziurą w podłodze, szukając pośród cieni na dole - właścicielki głosu. Obrócił się raz, zapobiegawczo sprawdzając, czy odgłosy "tanecznego" szamotania nie ustały lub czy gdzieś w oddali nie narastały odgłosy dodatkowych kroków - Uważaj - zaczął, nachylając się bardziej i próbując dostrzec cokolwiek ponad zarys kobiecej sylwetki. Dotarł do niego także pogłos wymawianej inkantacji - Sprawdź, ale nie skupiaj się na nich. Musisz stamtąd wyjść - jakby to było takie proste. Usta wykrzywił dziwny grymas, gdy omiótł spojrzenie tak cienie na dole, jak i rzeczywistość zastanego korytarza. Garrett poszedł do przodu. Dobrze. Jeśli ktokolwiek miał iść zanim, miał szansę zatrzymać pościg. A przy odrobinie...szczęścia? uporu? przypadku? dogonią aurora.
- Veritas Claro - już zdążyli się przekonać, że więcej we wszystkim było tajemnicy, pułapek, iluzji i kłamstwa niż przypuszczali? czy głupio zignorowali? Samuel chciał wiedzieć i widzieć rzeczywistość prawdziwą. Taką, która powie mu prawdę, odsłaniając fałszywe wskazówki, które wciąż ich mamiły. A może sami już byli ślepi?
|Biegłość Zakonu - Obniżone zaklęcie Veritas Claro 10
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Choć ostrożnie stawiał kroki, poniekąd i tak się zdziwił, że nie uruchomił żadnej zapadni, nie włączył wielkiego młota, który, z impetem bujając się od ściany do ściany, roztarłby go na przecier dyniowy, ani nie sprawił, że z posadzki wyskoczyły wielkie kolce, które nadziałyby go jak na pal. Szedł, nie przestając się rozglądać i nie mogąc wyzbyć się znaczenia, że wchodzi w paszczę lwa - a skoro czynił to świadomie, chciał być przygotowany na najgorsze. Tym razem nie oglądał się już przez ramię, wierząc, że jego towarzysze poradzą sobie z kryzysem. A sunąc naprzód, baczył na najmniejsze drobiazgi - wystrzegał się szmerów, uważał na podszepty i rozbrzmiewające dźwięki kroków, jakby przygotowany na nagłą eskalację wszystkich niepowodzeń w kotle pełnym desperacji, który zdążyli sobie nawarzyć.
Spostrzegając cień, uznał to za zwiastun kłopotów - instynktownie przylgnął do ściany, starając się nie wydobywać z siebie zbędnych dźwięków i obserwując. Uniósł różdżkę, jakby przygotowany do wypowiedzenia inkantacji, ale w tym samym momencie zrezygnował - w chwili, w której dostrzegł, że nieznajomą jest Eileen. Po rzuconym zaklęciu pozostawał na wpół widoczny, nie chciał też wykrzykiwać imienia kuzynki, by mogła go dostrzec: zapewne musiałby podnieść głos na tyle mocno, że usłyszałoby go również pół Hogwartu. Zdemaskowali się już wystarczająco w momencie przeprowadzenia nieco zbyt głośnej walki.
Odepchnął się więc od ściany, by zaraz zacząć wspinać się po schodach, na których dostrzegł cień Eileen; wciąż czynił to bezgłośnie, profilaktycznie nie opuszczał różdżki, jakby spodziewając się, że to też będzie tylko zasadzką - że mami go własny umysł lub że tutejsze zabezpieczenia są jeszcze dokładniejsze, niż odkryli to dotychczas. W milczeniu pokonywał kolejne schodki, zważając na potencjalne zapadnie - i baczył, czy Zakonniczka nie zdążyła dostrzec jego rozmytej postury i czy w odruchu samoobrony nie spróbuje go oszołomić. Przyzwyczajony do szczelnej gardy, nie odczuł nawet, że każda komórka jego ciała przygotowana była do uniku lub obronnego zaklęcia; ostrożność weszła mu w krew.
Przyspieszył kroku, chcąc dogonić Eileen, która, jak mu się zdawało, dotarła już do celu, nawet nie dostrzegając jego obecności. Ciężko stwierdzić - albo rzeczywiście poruszał się bezszelestnie, albo Wilde nierozważnie nie oglądała się za plecy, nie zważając na potencjalny atak z flanki, albo rzeczywiście była wyłącznie iluzją.
- Ellie? To tylko ja, chroni mnie Evanescentio - zaczął ostrożnie, gdy wreszcie dotarł do - miał nadzieję - celu. Uniósł na kuzynkę spojrzenie, nie opuszczając różdżki: wierzył, że nie uzna tego za formę ataku i że rozpozna go po głosie. Był jednak gotów do podjęcia obrony. W każdej chwili. - Dowiedziałaś się czegoś? - Nie rozluźniał się, pozostawał do granic powściągliwy, choć ton jego głosu mógł sugerować coś innego.
Spostrzegając cień, uznał to za zwiastun kłopotów - instynktownie przylgnął do ściany, starając się nie wydobywać z siebie zbędnych dźwięków i obserwując. Uniósł różdżkę, jakby przygotowany do wypowiedzenia inkantacji, ale w tym samym momencie zrezygnował - w chwili, w której dostrzegł, że nieznajomą jest Eileen. Po rzuconym zaklęciu pozostawał na wpół widoczny, nie chciał też wykrzykiwać imienia kuzynki, by mogła go dostrzec: zapewne musiałby podnieść głos na tyle mocno, że usłyszałoby go również pół Hogwartu. Zdemaskowali się już wystarczająco w momencie przeprowadzenia nieco zbyt głośnej walki.
Odepchnął się więc od ściany, by zaraz zacząć wspinać się po schodach, na których dostrzegł cień Eileen; wciąż czynił to bezgłośnie, profilaktycznie nie opuszczał różdżki, jakby spodziewając się, że to też będzie tylko zasadzką - że mami go własny umysł lub że tutejsze zabezpieczenia są jeszcze dokładniejsze, niż odkryli to dotychczas. W milczeniu pokonywał kolejne schodki, zważając na potencjalne zapadnie - i baczył, czy Zakonniczka nie zdążyła dostrzec jego rozmytej postury i czy w odruchu samoobrony nie spróbuje go oszołomić. Przyzwyczajony do szczelnej gardy, nie odczuł nawet, że każda komórka jego ciała przygotowana była do uniku lub obronnego zaklęcia; ostrożność weszła mu w krew.
Przyspieszył kroku, chcąc dogonić Eileen, która, jak mu się zdawało, dotarła już do celu, nawet nie dostrzegając jego obecności. Ciężko stwierdzić - albo rzeczywiście poruszał się bezszelestnie, albo Wilde nierozważnie nie oglądała się za plecy, nie zważając na potencjalny atak z flanki, albo rzeczywiście była wyłącznie iluzją.
- Ellie? To tylko ja, chroni mnie Evanescentio - zaczął ostrożnie, gdy wreszcie dotarł do - miał nadzieję - celu. Uniósł na kuzynkę spojrzenie, nie opuszczając różdżki: wierzył, że nie uzna tego za formę ataku i że rozpozna go po głosie. Był jednak gotów do podjęcia obrony. W każdej chwili. - Dowiedziałaś się czegoś? - Nie rozluźniał się, pozostawał do granic powściągliwy, choć ton jego głosu mógł sugerować coś innego.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Eileen, Garry
Niestety notatki Ogga nie przyniosły nic nowego; najwyraźniej odszedł z Hogwartu zanim to szaleństwo się rozpoczęło - i nie zdążył poczynić ku temu przygotowań. Przed wami znajdowały się rzędy run, pod którymi znajdowało miejsce odpowiadające - mniej więcej - wielkości jednego znaku. Nie rozpoznawaliście żadnego, mogliście jedynie próbować na ślepo.
Nie mieliście kredy, lecz prawdopodobnie nie była trudna do zdobycia w którejkolwiek z pobliskich sal lekcyjnych.
Eileen, rozpoznałaś głos Garretta.
Pom, Sam
Zaklęcie Pomony przykryło łączenie dwóch płyt składających się na posadzkę delikatną mgiełką; przepaść mogła otworzyć się głębiej, lecz nigdzie wokół nie został wykryty zapalnik rozstawionej pułapki. Mogłaś poruszać się swobodnie, nic ci tutaj, na ten moment, nie groziło. Przy skrzyniach również nic nie zostało wykryte, mogłaś podejść do nich bezpiecznie. Potężne zaklęcie Samuela upewniło go w przekonaniu, że wokół was nie roztaczała się żadna iluzja. Zauważyłeś też niewielką dźwignię, znajdującą się tuż przy płonącej pochodni; znajdowała się pośrodku toru i można nią było poruszyć zarówno w górę, jak i w dół. Zapewne sterowała mechanizmem, wasze zaklęcia nie wykryły bowiem wokół nic innego.
Niestety notatki Ogga nie przyniosły nic nowego; najwyraźniej odszedł z Hogwartu zanim to szaleństwo się rozpoczęło - i nie zdążył poczynić ku temu przygotowań. Przed wami znajdowały się rzędy run, pod którymi znajdowało miejsce odpowiadające - mniej więcej - wielkości jednego znaku. Nie rozpoznawaliście żadnego, mogliście jedynie próbować na ślepo.
Nie mieliście kredy, lecz prawdopodobnie nie była trudna do zdobycia w którejkolwiek z pobliskich sal lekcyjnych.
Eileen, rozpoznałaś głos Garretta.
Pom, Sam
Zaklęcie Pomony przykryło łączenie dwóch płyt składających się na posadzkę delikatną mgiełką; przepaść mogła otworzyć się głębiej, lecz nigdzie wokół nie został wykryty zapalnik rozstawionej pułapki. Mogłaś poruszać się swobodnie, nic ci tutaj, na ten moment, nie groziło. Przy skrzyniach również nic nie zostało wykryte, mogłaś podejść do nich bezpiecznie. Potężne zaklęcie Samuela upewniło go w przekonaniu, że wokół was nie roztaczała się żadna iluzja. Zauważyłeś też niewielką dźwignię, znajdującą się tuż przy płonącej pochodni; znajdowała się pośrodku toru i można nią było poruszyć zarówno w górę, jak i w dół. Zapewne sterowała mechanizmem, wasze zaklęcia nie wykryły bowiem wokół nic innego.
- Dodatkowe:
• Garrett
• Samuel (230/240)
• Pomona (200/205)• Hereward
Być może zbyt skupiona na swoich myślach, być może zbyt skupiona na dalszym planie działania, być może za duża była między nimi odległość – nie zauważyła, że ktoś za nią szedł, chociaż wydawało jej się, że wszystkie nerwy wyczuliła na każdy najmniejszy bodziec. Dopiero, gdy Garry dotarł na szczyt schodów i wypowiedział pierwsze słowo, odwróciła się nagle, podrywając dłoń do góry.
Stanęli różdżka w różdżkę jak wróg z wrogiem. A przecież byli rodziną.
Niesamowite, jakie powaga sytuacji i stres, wdzierający się w każdy zakątek ciała, potrafi uczynić szkody.
Nie odezwała się, zaciskając dłoń na jodłowym drewnie, gdy wodziła przestraszonym wzrokiem po rozmytej w rysach sylwetce, chociaż jej umysł mówił jej, wręcz wrzeszczał, że głos, który słyszy, musi należeć do Garretta. Przełknęła ślinę, w drugiej dłoni gnąc stary pergamin Ogga. Nic jej nie dały.
- Garry. Gdzie reszta? – szepnęła na jednym wydechu, mimowolnie zerkając w stronę wyższych pięter, bo, na Merlina, mimo statusu pracownika Hogwartu, wciąż była w niebezpieczeństwie, a razem z nią młody Krukon w zamazanej perspektywie rzuconego zaklęcia.
Pokiwała głową. Egoistycznie chciała zapytać o jedną osobę, ale zgasiła to szybko w sobie.
- Za tymi drzwiami jest wejście do Złotej Wieży, gdzie przetrzymywani są więźniowie. Dowiedziałam się, że nie chodzi o zgładzenie ich tylko ze względu na krew, oni są… są wykorzystywani do czegoś. Jakiś eksperymentów, są torturowani, nie mam zielonego pojęcia, Celt z obrazu nie wyjaśnił mi tego dokładnie. Powiedział, że porwani są pożywką dla prawdziwych więźniów, grozi im ogromne niebezpieczeństwo. – obróciła się z powrotem w stronę tablicy, wertując jeszcze raz notatki, ale jej wzrok nie odnalazł nic pożytecznego, więc schowała je w pośpiechu do torby. – Trzeba tutaj narysować runę. Irytek powiedział mi, o ile można mu wierzyć, chociaż Celt powiedział, że Irytek efektownie przeszkadzał strażnikom, od kiedy dyrektor zabronił wchodzić postaciom z obrazów do wieży, kimkolwiek są ci czarodzieje… więc powiedział, że napis znaczy „narysuj mój największy skarb” – jego skrzekliwy, sroczy głos wciąż dudnił jej w uszach. – Jedna runa pasuje do hasła. Jedna… jedna z tych? – spojrzała na kuzyna, przekazując mu swoje nieme przeprosiny. Tak, Garry, nie pamiętam nic z czasów, kiedy tak uparcie tłumaczono mojemu rocznikowi runy. – Kiedyś stosowano podobny mechanizm. Po drugiej stronie znajduje się chyba takie same zabezpieczenie, ale z inną runą, o ile nic się nie zmieniło. Pomyślałam, że polecę do sali run, jest na dole. Może znajdę tam coś do pisania, kredę albo węgiel… i może jakąś książkę z runami. Biegniemy razem czy zostajesz tutaj?
Po tych słowach zamilkła, pozwalając, żeby jej myśli pobiegły w kierunku ptasiej sylwetki. Jeśli znów zamieni się w kanię, zleci na dół zdecydowanie szybciej, będzie mogła pochwycić coś z górnych półek, o ile takowe znajdą się w sali run. Spróbowała wybielić swoje myśli i zmusić po raz kolejny dzisiaj ciało do zamiany w ptasiego drapieżnika.
Stanęli różdżka w różdżkę jak wróg z wrogiem. A przecież byli rodziną.
Niesamowite, jakie powaga sytuacji i stres, wdzierający się w każdy zakątek ciała, potrafi uczynić szkody.
Nie odezwała się, zaciskając dłoń na jodłowym drewnie, gdy wodziła przestraszonym wzrokiem po rozmytej w rysach sylwetce, chociaż jej umysł mówił jej, wręcz wrzeszczał, że głos, który słyszy, musi należeć do Garretta. Przełknęła ślinę, w drugiej dłoni gnąc stary pergamin Ogga. Nic jej nie dały.
- Garry. Gdzie reszta? – szepnęła na jednym wydechu, mimowolnie zerkając w stronę wyższych pięter, bo, na Merlina, mimo statusu pracownika Hogwartu, wciąż była w niebezpieczeństwie, a razem z nią młody Krukon w zamazanej perspektywie rzuconego zaklęcia.
Pokiwała głową. Egoistycznie chciała zapytać o jedną osobę, ale zgasiła to szybko w sobie.
- Za tymi drzwiami jest wejście do Złotej Wieży, gdzie przetrzymywani są więźniowie. Dowiedziałam się, że nie chodzi o zgładzenie ich tylko ze względu na krew, oni są… są wykorzystywani do czegoś. Jakiś eksperymentów, są torturowani, nie mam zielonego pojęcia, Celt z obrazu nie wyjaśnił mi tego dokładnie. Powiedział, że porwani są pożywką dla prawdziwych więźniów, grozi im ogromne niebezpieczeństwo. – obróciła się z powrotem w stronę tablicy, wertując jeszcze raz notatki, ale jej wzrok nie odnalazł nic pożytecznego, więc schowała je w pośpiechu do torby. – Trzeba tutaj narysować runę. Irytek powiedział mi, o ile można mu wierzyć, chociaż Celt powiedział, że Irytek efektownie przeszkadzał strażnikom, od kiedy dyrektor zabronił wchodzić postaciom z obrazów do wieży, kimkolwiek są ci czarodzieje… więc powiedział, że napis znaczy „narysuj mój największy skarb” – jego skrzekliwy, sroczy głos wciąż dudnił jej w uszach. – Jedna runa pasuje do hasła. Jedna… jedna z tych? – spojrzała na kuzyna, przekazując mu swoje nieme przeprosiny. Tak, Garry, nie pamiętam nic z czasów, kiedy tak uparcie tłumaczono mojemu rocznikowi runy. – Kiedyś stosowano podobny mechanizm. Po drugiej stronie znajduje się chyba takie same zabezpieczenie, ale z inną runą, o ile nic się nie zmieniło. Pomyślałam, że polecę do sali run, jest na dole. Może znajdę tam coś do pisania, kredę albo węgiel… i może jakąś książkę z runami. Biegniemy razem czy zostajesz tutaj?
Po tych słowach zamilkła, pozwalając, żeby jej myśli pobiegły w kierunku ptasiej sylwetki. Jeśli znów zamieni się w kanię, zleci na dół zdecydowanie szybciej, będzie mogła pochwycić coś z górnych półek, o ile takowe znajdą się w sali run. Spróbowała wybielić swoje myśli i zmusić po raz kolejny dzisiaj ciało do zamiany w ptasiego drapieżnika.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Właśnie. Żeby to było takie proste. Chwytam się myśli o skrzyniach, bo w głębi siebie wiem, że sprawdzenie ich może okazać się prostsze niż moje wydostanie się stąd. A może to tylko moje wyobrażenie, może obie te czynności pozostają poza zasięgiem powodzenia. Wolę o tym nie myśleć, odgarniając te nędzne myśli na bok. Przede wszystkim muszę się zmobilizować do działania, bo na razie idzie mi to bardzo słabo. Chociaż świecąca nade mną kula napawa mnie nieco optymizmem. A ten pogłębia się, widząc dodatkowo udane zaklęcie naprowadzające na pułapki. Obserwuję, jak biała mgiełka formuje się na złączeniu podłogi, od której instynktownie odsuwam się na kilka kroków. Zaraz zerkam dalej, na skrzynie. Nie wyglądają na zabezpieczone pułapkami, ale za to mogą posiadać na sobie klątwy. Ewentualnie są pustymi przedmiotami lub zawierają stos niepranych przez miesiące skarpetek. Tego nie wiem i wiedzieć nie mogę. Jednak głos Sama dodaje mi dziwnego poczucia bezpieczeństwa. O ile nie dotyczy on kontrowersyjnych kwestii jak chociażby opuszczenie tego dołu.
- Boję się, że one mogą mieć znaczenie Sam - mówię głośno, kierując głowę w górę. Rozum twierdzi, że to nieprawda, że pozbawione jest to sensu, ale nie byłabym sobą, gdybym nie robiła bezcelowych rzeczy. Bez przemyślenia, całkowicie spontanicznie. Taka jestem, co zrobić.
- Wydostanie się stąd może mi trochę zająć. Pomóż Garrettowi i Eileen - dodaję w tej samej tonacji, stwierdzając, że nic tu po nim. I tak opóźniam grupę, powinni brnąć razem do przodu oraz ratować więźniów, a nie mnie. Ja sobie jakoś poradzę. Szkoda, że nie wiem, co było jeszcze nie tak dawno temu, może wyciągnęłabym z tego jakieś wnioski. Tymczasem popełniam kolejny błąd, nie ucząc się na błędach zamglonych skonfundowaniem.
- Hexa revelio - wypowiadam ostatnią inkantację, która przychodzi mi do głowy. Koniec różdżki kieruję na skrzynie. Jeśli się uda, pozostanie już prosta droga do ich otwarcia oraz zaspokojenia irracjonalnej potrzeby dowiedzenia się wszystkiego, czego chcę. Oraz utwierdzenia się w przekonaniu bezcelowości tych działań. Jeśli się zaś nie powiedzie, całość pewnie znacząco się wydłuży. Wdech i wydech. Myśl pozytywnie, Pom. Kiedyś się to skończy, oby tylko to więźniowie nie przyszli ci z pomocą zamiast na odwrót, to będzie dobrze.
- Boję się, że one mogą mieć znaczenie Sam - mówię głośno, kierując głowę w górę. Rozum twierdzi, że to nieprawda, że pozbawione jest to sensu, ale nie byłabym sobą, gdybym nie robiła bezcelowych rzeczy. Bez przemyślenia, całkowicie spontanicznie. Taka jestem, co zrobić.
- Wydostanie się stąd może mi trochę zająć. Pomóż Garrettowi i Eileen - dodaję w tej samej tonacji, stwierdzając, że nic tu po nim. I tak opóźniam grupę, powinni brnąć razem do przodu oraz ratować więźniów, a nie mnie. Ja sobie jakoś poradzę. Szkoda, że nie wiem, co było jeszcze nie tak dawno temu, może wyciągnęłabym z tego jakieś wnioski. Tymczasem popełniam kolejny błąd, nie ucząc się na błędach zamglonych skonfundowaniem.
- Hexa revelio - wypowiadam ostatnią inkantację, która przychodzi mi do głowy. Koniec różdżki kieruję na skrzynie. Jeśli się uda, pozostanie już prosta droga do ich otwarcia oraz zaspokojenia irracjonalnej potrzeby dowiedzenia się wszystkiego, czego chcę. Oraz utwierdzenia się w przekonaniu bezcelowości tych działań. Jeśli się zaś nie powiedzie, całość pewnie znacząco się wydłuży. Wdech i wydech. Myśl pozytywnie, Pom. Kiedyś się to skończy, oby tylko to więźniowie nie przyszli ci z pomocą zamiast na odwrót, to będzie dobrze.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Gdy Eileen odwróciła się w jego stronę z uniesioną wiodącą ręką, niespiesznie, wciąż z ostrożnością opuścił różdżkę - i nie odwracał od niej kontrolnego spojrzenia.
- Mają opóźnienie - rzucił zdawkowo, bo nie mogli tracić czasu na przedłużające się wytłumaczenia; sytuacja zmuszała ich do gorzkiego skupienia i nad osobami, które zostały z tyłu, zastanowią się później. - Dołączą do nas za chwilę - dodał w końcu, właściwie niepewien, czy wciąż mówił prawdę, czy zaczynał paskudnie oscylować wokół kłamstwa - nie myślał o tym, póki co nie próbując walczyć z nieprzychylną przyszłością.
Słuchając rewelacji, nieco się rozluźniał - opuścił rękę dzierżącą różdżkę wzdłuż ciała i nie patrzył na Eileen, stanął do niej bokiem; z początku wciąż wbijał spojrzenie w schody, które niedawno pokonał (jakby spodziewał się nadejścia albo sojuszników, albo wrogów), potem przeniósł je na płytę pokrytą runicznymi znakami. Podszedł do niej, wyciągnął dłoń, ale nie zdecydował się jej dotknąć - kto wie, jak brutalne były jej zabezpieczenia.
- Największy skarb - mruknął, błądząc spojrzeniem wśród kresek i znaków, które nie mówiły mu absolutnie nic - być może w przeszłości powinien bardziej przyłożyć się do starożytnych run. - Czyj - jego? Ministerstwa? - urwał, by powoli pokręcić głową - jego sylwetka wciąż pozostawała niewyraźna i ruch ten najpewniej i tak umknął uwadze kuzynki. - Serce? Skrzynia? Różdżka? Władza? - błądził spojrzeniem wśród run, jakby wierząc, że nagle - znikąd - spłynie na niego olśnienie. - Destrukcja? Zniszczenie? Potęga? To może być wszystko, choć skłaniałbym się ku tym pierwszym - nieprzerwanie myślał, wciąż śledził spojrzeniem obce symbole. - Ten wygląda jak żyrafa - westchnął z kapitulacją. - Może to zagadka logiczna? Może po prostu mamy wybrać tę, która powtarza się najczęściej - największy skarb powtarza się najwięcej razy? A może chodzi o to, co to przejście skrywa - więźniów? - Obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na kuzynkę - nie mogli dłużej udawać, że wcale nie zapędzono ich w ślepy róg. - Zresztą... to nie ma sensu. Jeżeli trzyma tam coś, do czego tylko on miałby mieć dostęp, nie ryzykowałby dawania podpowiedzi.
Gdy Eileen mówiła dalej, w pewnym momencie - w akcie desperacji? - miał już ochotę się zaśmiać; jeszcze przed kilkudziesięcioma minutami myślał, że gorzej być nie może, a jednak: sytuacja coraz rozpaczliwiej wymykała im się spod kontroli.
- Świetnie, czyli nawet jeśli uda nam się wejść, najprawdopodobniej nigdy stamtąd nie wyjdziemy? - żachnął się, choć w jego głosie nie kryła się pretensja - wszyscy zawodzili w równym stopniu, a świat wokół robił im jeszcze na przekór, rzucając pod nogi coraz to kolejne kłody. - Może to po prostu wysadzę? - zaproponował, choć uczynił to retorycznie: byłby głupcem, gdyby wierzył, że zabezpieczenia w Hogwarcie jest tak łatwo obejść. - Leć sama, ja zejdę na dół, żeby wskazać drogę reszcie. - Pomona powinna wiedzieć, jak trafić; nie chciał mówić na głos, że istniało prawdopodobieństwo, że utknęła w pułapce na zawsze i nie zdoła do nich dołączyć. Potrzebowali Eileen sprężonej, gotowej do działania - a nie zastanawiającej się nad losem tych, którzy zostali z tyłu. - I rozejrzę się, czy nie nadchodzą posiłki. - Jak powiedział, tak zrobił; zajrzał jeszcze przez ramię na kamienną płytę, której nie potrafili rozszyfrować, po czym wycofał się i zszedł po schodach. Zatrzymał się na takiej ich wysokości, by móc dostrzec, czy ktoś zbliżał się korytarzem - jednocześnie przykucnął, starając się skryć za balustradą i uniósł różdżkę, gotowy do podjęcia ewentualnej ofensywy.
- Mają opóźnienie - rzucił zdawkowo, bo nie mogli tracić czasu na przedłużające się wytłumaczenia; sytuacja zmuszała ich do gorzkiego skupienia i nad osobami, które zostały z tyłu, zastanowią się później. - Dołączą do nas za chwilę - dodał w końcu, właściwie niepewien, czy wciąż mówił prawdę, czy zaczynał paskudnie oscylować wokół kłamstwa - nie myślał o tym, póki co nie próbując walczyć z nieprzychylną przyszłością.
Słuchając rewelacji, nieco się rozluźniał - opuścił rękę dzierżącą różdżkę wzdłuż ciała i nie patrzył na Eileen, stanął do niej bokiem; z początku wciąż wbijał spojrzenie w schody, które niedawno pokonał (jakby spodziewał się nadejścia albo sojuszników, albo wrogów), potem przeniósł je na płytę pokrytą runicznymi znakami. Podszedł do niej, wyciągnął dłoń, ale nie zdecydował się jej dotknąć - kto wie, jak brutalne były jej zabezpieczenia.
- Największy skarb - mruknął, błądząc spojrzeniem wśród kresek i znaków, które nie mówiły mu absolutnie nic - być może w przeszłości powinien bardziej przyłożyć się do starożytnych run. - Czyj - jego? Ministerstwa? - urwał, by powoli pokręcić głową - jego sylwetka wciąż pozostawała niewyraźna i ruch ten najpewniej i tak umknął uwadze kuzynki. - Serce? Skrzynia? Różdżka? Władza? - błądził spojrzeniem wśród run, jakby wierząc, że nagle - znikąd - spłynie na niego olśnienie. - Destrukcja? Zniszczenie? Potęga? To może być wszystko, choć skłaniałbym się ku tym pierwszym - nieprzerwanie myślał, wciąż śledził spojrzeniem obce symbole. - Ten wygląda jak żyrafa - westchnął z kapitulacją. - Może to zagadka logiczna? Może po prostu mamy wybrać tę, która powtarza się najczęściej - największy skarb powtarza się najwięcej razy? A może chodzi o to, co to przejście skrywa - więźniów? - Obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na kuzynkę - nie mogli dłużej udawać, że wcale nie zapędzono ich w ślepy róg. - Zresztą... to nie ma sensu. Jeżeli trzyma tam coś, do czego tylko on miałby mieć dostęp, nie ryzykowałby dawania podpowiedzi.
Gdy Eileen mówiła dalej, w pewnym momencie - w akcie desperacji? - miał już ochotę się zaśmiać; jeszcze przed kilkudziesięcioma minutami myślał, że gorzej być nie może, a jednak: sytuacja coraz rozpaczliwiej wymykała im się spod kontroli.
- Świetnie, czyli nawet jeśli uda nam się wejść, najprawdopodobniej nigdy stamtąd nie wyjdziemy? - żachnął się, choć w jego głosie nie kryła się pretensja - wszyscy zawodzili w równym stopniu, a świat wokół robił im jeszcze na przekór, rzucając pod nogi coraz to kolejne kłody. - Może to po prostu wysadzę? - zaproponował, choć uczynił to retorycznie: byłby głupcem, gdyby wierzył, że zabezpieczenia w Hogwarcie jest tak łatwo obejść. - Leć sama, ja zejdę na dół, żeby wskazać drogę reszcie. - Pomona powinna wiedzieć, jak trafić; nie chciał mówić na głos, że istniało prawdopodobieństwo, że utknęła w pułapce na zawsze i nie zdoła do nich dołączyć. Potrzebowali Eileen sprężonej, gotowej do działania - a nie zastanawiającej się nad losem tych, którzy zostali z tyłu. - I rozejrzę się, czy nie nadchodzą posiłki. - Jak powiedział, tak zrobił; zajrzał jeszcze przez ramię na kamienną płytę, której nie potrafili rozszyfrować, po czym wycofał się i zszedł po schodach. Zatrzymał się na takiej ich wysokości, by móc dostrzec, czy ktoś zbliżał się korytarzem - jednocześnie przykucnął, starając się skryć za balustradą i uniósł różdżkę, gotowy do podjęcia ewentualnej ofensywy.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Chociaż wciąż widział tylko niewyraźną sylwetkę kuzynki, odczuł ulgę, gdy się odezwała. Żyła i w pewien niekonwencjonalny sposób - także bezpieczna. Przynajmniej na chwile obecną.
Samuel czuł się dziwnie oderwany od rzeczywistości. Ciągły pośpiech i ich potknięcia mogły w każdej chwili spalić próby dotarcia do celu. Z naciskiem na próby (w nasileniu znaczeniowym pojęcia). Skamander, który funkcjonował przez Próbą, prawdopodobnie zignorowałby bijące na alarm ogniki i przypomnienie, że mieli mało czasu. A właściwie wyżej postawiłby dobro jednostki, której nie chciał zostawiając na pastwę losu, powtarzając jak groteskowe fatum wydarzenia z przeszłości. Los autentycznie bywał okrutny w nasilaniu bolesnych sytuacji. Pamiętał o tym. Nie chciał zostawiać Pomony samej, ale nie mógł też zostać, opóźniając swoje dotarcie do celu. Do wieży.
- Nie, Pom - pokręcił głową bez przekonania - kto zostawiałby rzeczy mające znaczenie w pułapce? - nie miało to większego sensu?, nawet jeżeli się mylił, jeśli cichy głosik próbował przeforsować zdanie kobiety, nie powinien mu ulegać - Nie wiem gdzie jest Eile - brew drgnęła, gdy wypowiedział zdanie, ale nie zgubił się w myślach - postaram się go dogonić - tym razem kiwnął głową - ...ale zanim to zrobię... - wymruczał bardziej do siebie. Jeśli chciał ją zostawić samą, musiał przynajmniej dać dodatkowa szansę na...cokolwiek. Wciąż tkwiła w dziurze, kilka metrów pod stopami aurora, ale widział jej niewyraźną sylwetkę - Liberta - celem była Pomona i wymówił zaklęcie dokładnie, mrużąc przy tym oczy, by jak najbardziej skupić się na inkantacji. To nie było proste zaklęcie, ale ufał płynącej w jego żyłach magii. Jeśli ktokolwiek dotrze do Sprout zanim uda jej się wydostać, przynajmniej będzie miała większą szansę na obronę. Podobnej szansy nie dał Cressi, gdy zostawiał ją w więzieniu, ale dręczące wspomnienie odrzucił, wbijając jego treść gdzieś na skraj świadomości. To co się wydarzyło, nie mogło blokować jego działań. Nie po to oddał przeszłości, to co do niej należało, by sam się w niej utopił.
- Pom, jeśli się tu nie spotkamy... - tylko na moment zacisnął dłonie - pamiętaj o miotłach przy boisku - to miała być dodatkowa opcja ucieczki, ale każda, nawet najmniejsza szansa musiała być wykorzystana. jeśli tylko będzie konieczność - Idę - odwrócił się cieni, które zalegały w pułapce i ruszył w stronę, którą wcześniej pokonał Garry. I zdecydowanie musiał uważać na kolejne zapadnie.
Samuel czuł się dziwnie oderwany od rzeczywistości. Ciągły pośpiech i ich potknięcia mogły w każdej chwili spalić próby dotarcia do celu. Z naciskiem na próby (w nasileniu znaczeniowym pojęcia). Skamander, który funkcjonował przez Próbą, prawdopodobnie zignorowałby bijące na alarm ogniki i przypomnienie, że mieli mało czasu. A właściwie wyżej postawiłby dobro jednostki, której nie chciał zostawiając na pastwę losu, powtarzając jak groteskowe fatum wydarzenia z przeszłości. Los autentycznie bywał okrutny w nasilaniu bolesnych sytuacji. Pamiętał o tym. Nie chciał zostawiać Pomony samej, ale nie mógł też zostać, opóźniając swoje dotarcie do celu. Do wieży.
- Nie, Pom - pokręcił głową bez przekonania - kto zostawiałby rzeczy mające znaczenie w pułapce? - nie miało to większego sensu?, nawet jeżeli się mylił, jeśli cichy głosik próbował przeforsować zdanie kobiety, nie powinien mu ulegać - Nie wiem gdzie jest Eile - brew drgnęła, gdy wypowiedział zdanie, ale nie zgubił się w myślach - postaram się go dogonić - tym razem kiwnął głową - ...ale zanim to zrobię... - wymruczał bardziej do siebie. Jeśli chciał ją zostawić samą, musiał przynajmniej dać dodatkowa szansę na...cokolwiek. Wciąż tkwiła w dziurze, kilka metrów pod stopami aurora, ale widział jej niewyraźną sylwetkę - Liberta - celem była Pomona i wymówił zaklęcie dokładnie, mrużąc przy tym oczy, by jak najbardziej skupić się na inkantacji. To nie było proste zaklęcie, ale ufał płynącej w jego żyłach magii. Jeśli ktokolwiek dotrze do Sprout zanim uda jej się wydostać, przynajmniej będzie miała większą szansę na obronę. Podobnej szansy nie dał Cressi, gdy zostawiał ją w więzieniu, ale dręczące wspomnienie odrzucił, wbijając jego treść gdzieś na skraj świadomości. To co się wydarzyło, nie mogło blokować jego działań. Nie po to oddał przeszłości, to co do niej należało, by sam się w niej utopił.
- Pom, jeśli się tu nie spotkamy... - tylko na moment zacisnął dłonie - pamiętaj o miotłach przy boisku - to miała być dodatkowa opcja ucieczki, ale każda, nawet najmniejsza szansa musiała być wykorzystana. jeśli tylko będzie konieczność - Idę - odwrócił się cieni, które zalegały w pułapce i ruszył w stronę, którą wcześniej pokonał Garry. I zdecydowanie musiał uważać na kolejne zapadnie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Pom
Pom, przezornie rzucone zaklęcie nic nie wykryło, skrzynie nie zostały zabezpieczone klątwą. Zaklęcie nie odnalazło też nic wokół skrzyń ani wokół ciebie - teren był bezpieczny. Zaklęcie Samuela otuliło cię lekką mgiełką, ale wiedziałaś, że zbyt słabą, by ochrona przetrwała dłużej.
Sam, Garry, Eileen
Samuel, przeskoczyłeś dół, w którym tkwiła Pomona i dotarłeś do zapalnika drugiej pułapki, który - wykryty - nie był trudny do ominięcia. Dotarłeś do końca tunelu, znajdując się tuż przy wejściu na korytarz; twoją drogą przeleciał Irytek, który wtem znów zmaterializował się w korytarzu. Wymachując kapeluszem o szerokim rondzie, roześmiał się w głos, przelatując wzdłuż korytarza tanecznym krokiem, z wrzaskiem:
- MÓJ SKARB! Mój najpiękniejszy! - I wydawał się być z siebie naprawdę zadowolony; dopiero, kiedy znalazł się po drugiej stronie korytarza - zniknął ponownie. Wszyscy znaliście Irytka, mieliście z nim wspomnienia związane z waszym dzieciństwem w Hogwarcie - poltergeista nie dało się zapomnieć, był złośliwy, pamiętliwy, wstrętny i... niezbyt mądry. Mieliście prawo wątpić, czy znał się na runach lepiej od was.
Garry, zszedłeś niżej na schody, twoja czujność popłaciła - dostrzegłeś mężczyznę okrytego czarnym płaszczem, idącego wzdłuż korytarza po twojej lewej stronie, od innej strony, niż nadchodzili twoi przyjaciele. Nie zauważył cię, ale zmierzał w waszą stronę.
W tym czasie Eileen, pod postacią ptaka, poszybowała do sali run - jako drapieżnik poruszała się znacznie szybciej od pozostałych. Sala była pusta, rzędy drewnianych ławek naznaczonych plamami po atramencie skierowane były przodem do nauczycielskiej ławy i tablicy, pod którą leżała biała kreda oraz brudna gąbka. Rzeczy osobiste nauczycielki run zostały pochowane w szafkach, z pewnością zabezpieczonych przed uczniami, lecz na jej biurku leżało kilka prac domowych. Najwyraźniej były to opracowania run któregoś z początkujących roczników. Ta notatka nie pomoże wam rozszyfrować znaczenia napisu, nie zrobicie tego bez podstaw znajomości języka, ale pozwoli wam rozpoznać pojedyncze znaki. Wypracowanie nie miało wystawionej oceny.
Garry, rzucone przez ciebie Evanescentio będzie trwało jeszcze przez trzy kolejne tury, rozpoczynając od aktualnej.
Pom, przezornie rzucone zaklęcie nic nie wykryło, skrzynie nie zostały zabezpieczone klątwą. Zaklęcie nie odnalazło też nic wokół skrzyń ani wokół ciebie - teren był bezpieczny. Zaklęcie Samuela otuliło cię lekką mgiełką, ale wiedziałaś, że zbyt słabą, by ochrona przetrwała dłużej.
Sam, Garry, Eileen
Samuel, przeskoczyłeś dół, w którym tkwiła Pomona i dotarłeś do zapalnika drugiej pułapki, który - wykryty - nie był trudny do ominięcia. Dotarłeś do końca tunelu, znajdując się tuż przy wejściu na korytarz; twoją drogą przeleciał Irytek, który wtem znów zmaterializował się w korytarzu. Wymachując kapeluszem o szerokim rondzie, roześmiał się w głos, przelatując wzdłuż korytarza tanecznym krokiem, z wrzaskiem:
- MÓJ SKARB! Mój najpiękniejszy! - I wydawał się być z siebie naprawdę zadowolony; dopiero, kiedy znalazł się po drugiej stronie korytarza - zniknął ponownie. Wszyscy znaliście Irytka, mieliście z nim wspomnienia związane z waszym dzieciństwem w Hogwarcie - poltergeista nie dało się zapomnieć, był złośliwy, pamiętliwy, wstrętny i... niezbyt mądry. Mieliście prawo wątpić, czy znał się na runach lepiej od was.
Garry, zszedłeś niżej na schody, twoja czujność popłaciła - dostrzegłeś mężczyznę okrytego czarnym płaszczem, idącego wzdłuż korytarza po twojej lewej stronie, od innej strony, niż nadchodzili twoi przyjaciele. Nie zauważył cię, ale zmierzał w waszą stronę.
W tym czasie Eileen, pod postacią ptaka, poszybowała do sali run - jako drapieżnik poruszała się znacznie szybciej od pozostałych. Sala była pusta, rzędy drewnianych ławek naznaczonych plamami po atramencie skierowane były przodem do nauczycielskiej ławy i tablicy, pod którą leżała biała kreda oraz brudna gąbka. Rzeczy osobiste nauczycielki run zostały pochowane w szafkach, z pewnością zabezpieczonych przed uczniami, lecz na jej biurku leżało kilka prac domowych. Najwyraźniej były to opracowania run któregoś z początkujących roczników. Ta notatka nie pomoże wam rozszyfrować znaczenia napisu, nie zrobicie tego bez podstaw znajomości języka, ale pozwoli wam rozpoznać pojedyncze znaki. Wypracowanie nie miało wystawionej oceny.
Garry, rzucone przez ciebie Evanescentio będzie trwało jeszcze przez trzy kolejne tury, rozpoczynając od aktualnej.
- Dodatkowe:
• Garrett
• Samuel (230/240; 10 tłuczone)
• Pomona (200/205; 5 tłuczone)
• Eileen (200/205; 5 tłuczone)• Hereward
To rzeczywiście nie ma żadnego sensu - tylko czy moje działania go mają? Nie. Poza tym, często z bezsensu rodzą się właśnie inne, bardziej logiczne rzeczy. Nie mogę zupełnie wykluczyć bezużyteczności skrzyń, nawet jeśli wynosi ona dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Zawsze istnieje ten jeden, że jakiś szaleniec skrył tutaj broń masowego rażenia lub cokolwiek innego. Wiem zresztą, że gdybym ich nie sprawdziła, to zżerałaby mnie ciekawość. Na pierwszy rzut oka naprawdę te skrzynie wyglądają na zwyczajne, być może dałoby się po nich wesprzeć na górę. Trochę się boję moich atletycznych zdolności w tym kierunku, ale muszę się łapać wszystkich możliwych rozwiązań. Magia póki co działa, ale jak długo? Zaraz znów mogę się okazać być paralitykiem połączonym z charłakiem. Moc bywała kapryśna.
- Dobra - rzucam więc głośno. - Masz rację. Sprawdzę tylko jedną i potem spróbuję się wydostać - przyrzekam. Jeśli to naprawdę tylko puste pudło, lub wymyślony przeze mnie stos prania, odpuszczę tracenie czasu. Najważniejsze jest to, że zaklęcie znów zadziałało, ku mojemu zdziwieniu oraz zadowoleniu jednocześnie. Uśmiecham się, a z płuc wydobywa się westchnienie ulgi. Przynajmniej na czary nie zużyję już więcej cennych chwil, które mogłabym spożytkować na robienie innych, beznadziejnych rzeczy.
- To biegnij. I uważaj na siebie - dodaję jednakowym tonem. - Pamiętam, dziękuję - potwierdzam jeszcze. Kiwam głową. Dopiero kiedy słyszę milknące w oddali kroki robi mi się dziwnie… pusto. Ciemno. I przerażająco. Opatulam się swoimi własnymi ramionami - jestem tutaj sama z własnymi myślami. Czuję narastającą gęsią skórkę, mocniej zaciskam palce na trzonku różdżki. Rozglądam się. Zaklęcie nie wykrywa żadnych klątw w pobliżu - to akurat dobrze, chociaż potwierdza słowa Sama. Wzdycham, po czym ostrożnie podchodzę do pierwszej z brzegu skrzyni. Waham się chwilę, chociaż przecież rzuciłam zaklęcia poprawnie, a według tego nic nie powinno się dziać. Nic złego. A jednak serce bije jak oszalałe, a mnie dopada zwątpienie. Liczę w myślach do trzech.
Trzy.
I chwytam za wieko. Jeden, jedyny raz.
- Dobra - rzucam więc głośno. - Masz rację. Sprawdzę tylko jedną i potem spróbuję się wydostać - przyrzekam. Jeśli to naprawdę tylko puste pudło, lub wymyślony przeze mnie stos prania, odpuszczę tracenie czasu. Najważniejsze jest to, że zaklęcie znów zadziałało, ku mojemu zdziwieniu oraz zadowoleniu jednocześnie. Uśmiecham się, a z płuc wydobywa się westchnienie ulgi. Przynajmniej na czary nie zużyję już więcej cennych chwil, które mogłabym spożytkować na robienie innych, beznadziejnych rzeczy.
- To biegnij. I uważaj na siebie - dodaję jednakowym tonem. - Pamiętam, dziękuję - potwierdzam jeszcze. Kiwam głową. Dopiero kiedy słyszę milknące w oddali kroki robi mi się dziwnie… pusto. Ciemno. I przerażająco. Opatulam się swoimi własnymi ramionami - jestem tutaj sama z własnymi myślami. Czuję narastającą gęsią skórkę, mocniej zaciskam palce na trzonku różdżki. Rozglądam się. Zaklęcie nie wykrywa żadnych klątw w pobliżu - to akurat dobrze, chociaż potwierdza słowa Sama. Wzdycham, po czym ostrożnie podchodzę do pierwszej z brzegu skrzyni. Waham się chwilę, chociaż przecież rzuciłam zaklęcia poprawnie, a według tego nic nie powinno się dziać. Nic złego. A jednak serce bije jak oszalałe, a mnie dopada zwątpienie. Liczę w myślach do trzech.
Trzy.
I chwytam za wieko. Jeden, jedyny raz.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart