Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój gościnny
AutorWiadomość
Pokój gościnny [odnośnik]17.03.17 2:05
First topic message reminder :

Pokój gościnny

Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.




Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.

Krzesełka zajęte:

1 - Adrien

4 - Bertie
5 - Florek

8 - Sophia

10 - Lucan
11 - Anthony

13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine

19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa

25 - Åsbjørn

30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy

łóżko Loża 1

37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred

łóżko Loża 2

40 - Sam
41 - Hannah

ośla ławka Krzesełka pod ścianą

36 - Kieran
35 - Jackie
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 12 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 0:51
Najpewniej już kiedyś tutaj byłam. Kiedyś. Może lata temu, a może zaledwie przed kilkoma tygodniami. Nauczyłam się, że magiczny świat nie jest na tyle ogromny, by nie znać kluczowych miejsc, choć ta Gospoda może nie należała do najpopularniejszych przybytków. Nieważne; i tak skrzypiące, wąskie schody, człowiek za barem czy też przy niskawy strop w przejściu z niczym mi się nie kojarzą. Nie pamiętam. Oswoiłam się ze swoim brakiem pamięci, szybciej niż mogłabym się tego spodziewać. Nie mogłam jednak ukrywać, że największy wpływ na to wszystko miał Alexander, służący mi za przewodnika – bez niego już dawno bym się zgubiła, a na pewno nie dowiedziała się o istnieniu Zakonu. Pośpiesznie rzuciłam kilka składników eliksirów na zapełniającą się tacę, tak jakbym niewielkim datkiem mogłabym wkupić się w stado. Ukryłam się teraz trochę za plecami Alexa, jedynej znanej sobie osoby, byleby jak najmniej rzucać się w oczy. Obawiałam się wejścia do tego pokoju, jakbyśmy mieli napotkać tam wilcze twarze pod maskami uprzejmości. Gdyby nie Alexander, pewnie teleportowałabym się do swoich niewielkich pokoi w wolnostojącym domu nad rzeką. Choć to nieopisane okrucieństwo, to jednak upijałam się egoistyczną radością, że nie jestem w tym wszystkim sama. Dodawał mi odwagi. Nie pozwalał rozczulać się zbytnio nad sobą i katować niekończącą się ilością pytań. W pojedynkę na pewno bym zwariowała. Teraz przynajmniej mogliśmy oszaleć razem albo wspólnie rozwiązać istotę tajemniczej utraty pamięci. Osoby, które zasiadały już przy długim stole, nie napawały mnie przerażeniem, przeciwnie na widok niektórych z nich zalała mnie fala ulgi i niczym nieuzasadnionej sympatii i bezpieczeństwa. Uraczyłam ich niepewnym uśmiechem, czując się źle sama ze sobą, że też nie potrafiłam przypisać im właściwych imion. Kiedyś musiałam ich znać, kiedyś musieli być dla mnie drodzy, znaczyli tak wiele, że nawet teraz nie potrafiłam przejść koło nich obojętnie. Pamięć mogła zniknąć bezpowrotnie – przekopałam się przez dziesiątki tytułów związanych jakkolwiek ze wspomnieniami i amnezjatologią, jednak coś podpowiadało mi, że nawet mistrzowsko rzucone Obliviate nie mogłoby poczynić takich szkód. Dałabym sobie odebrać różdżkę – najwyraźniej po raz kolejny – gdyby cała historia okazała się bardziej skomplikowana niż w tych wszystkich wersjach, którymi zamęczałam Selwyna. Dodatkowo mogłabym ją własnoręcznie połamać, gdyby ten mężczyzna, mężczyzna z salonu pełnego kryształowych kul, nie miał nic z tym wspólnego. Był marą bez twarzy, która nawiedzała mnie w snach. Nie pamiętałam go, w tamtym momencie nie liczyło się nic więcej oprócz bólu niezwykle anatomicznego cięcia, przez co wszystkie szczegóły były rozmazane. Z pierwszych wspomnień życia spisywanego na nowo wyłapywałam niewiele więcej poza strzępki głosów. Równie dobrze mogłam je sobie wyobrazić.
Zanim się tu znaleźliśmy, Alexander wyjaśnił pokrótce, że oni wszyscy mogą nam pomóc. Nikła iskierka nadziei. Na niewiele to się zdało, większość wypowiedzi przypominała wyrwany z kontekstu bełkot, z każdą kwestią czułam się coraz mniej pewnie. Umościłam się u boku Alexandra, jednak trzymając się z dala od olbrzymiego brodacza, który wbrew tej całej przerażającej wielkości, gdzieś podświadomie zdawał się nieszkodliwy. Cóż… Przynajmniej mogłam skorzystać z uroków jego wzrostu i skutecznie schronić się przed wzrokiem innych.
Próbowałam się skupić, stworzyć logiczną całość z rzucanych fragmentów, lecz moje myśli wciąż błądziły na obrzeżach powątpienia – cóż my tu robiliśmy? Jak niby oni mogą nam pomóc? Czy na pewno oni mają jakiekolwiek powiązanie z życiem, które określałam jako przed? Dopiero głos Selwyna wyrwał mnie z otępienia. Pozwoliłam mu mówić, zrzucić ten ciężar z ramion niczym podarek na leżącą na środku stołu tacę. O wielu rzeczach wcześniej nie słyszałam i teraz drżałam z przerażenia, starając się odgonić obrazy, które pojawiały się wraz z jego słowami. Nie mówił, by nie nadkładać nam kolejnych strachów. Bezwiednie odnalazłam jego dłoń, w prostym odruchu upewnienia się, że na pewno tu jest… że nikt mi go nie odbierze.
- Nie wiem, co razem robiliśmy… Może po prostu nas napadł albo jakoś inaczej weszliśmy mu w drogę? Niewiele zostawiono nam jako punkty oparcia. Widocznie zależało mu... albo im... bardziej na Alexandrze, gdyż jemu ofiarował kilka informacji o dawnym życiu… – przerwałam na chwilę, by skupić własne myśli i wyciągnąć z tej plątaniny jak najbardziej użyteczne fakty. Większość rzeczy, o których wspomniałam, było już nieistotnych – nieważne, jak się na niego natknęliśmy, ważne były tego konsekwencje. - Ockneliśmy się gdzieś na Pokątnej, jestem pewna, że to miejsce miało coś wspólnego z wróżbiarstwem – dobre sobie, mówiłam o naszym życiu przed całkowitym wymazaniu pamięci jak o śnie, z którego nas wyrwano. - Jestem pewna, że można byłoby łatwo go odnaleźć… O ile to w ogóle może się do czegoś przydać. Mulcibera tam na pewno już nie znajdziemy – ta szumowina musiała ukryć się wśród siebie godnych, pewnie gdzieś na Nokturnie. - Spędziliśmy prawie tydzień w Dziurawym Kotle, ale… Cały czas mam wrażenie, że coś nami – albo może tylko mną – kierowało w odpowiednią stronę… Interesowałam się Ministerstwem Magii i niektórymi pracownikami, co wciąż wydaje mi się mocno osobliwe, chociaż wtedy to takie nie było. A potem to nagle ustało… to było jak obłąkańcza mania… – zakończyłam już całkiem cicho, jeśli musiałam się do tego przyznawać, jeśli musiały to usłyszeć uszy obcych osób, wolałam by była to jak najmniejsza ilość ich par. Jeśli mogliśmy wspólnie dorwać tych ludzi… Pisałam się na to w ciemno, jednak wciąż było wiele do nadrobienia w bardzo podstawowych kwestiach. - Musimy sobie przypomnieć, co było wcześniej, kim byliśmy wcześniej... Choć wiem, że kilkoro z was jest mi drogich, wcale was nie rozpoznaję. Na Merlina, nie rozumiem, co wy tu wszyscy robicie. Razem robimy. Warzymy eliksiry po godzinach? - w nerwach nie mogłam się powstrzymać od sarkastycznej nuty, choć całokształ wysłuchanych wypowiedzi niewątpliwie świadczył, że rozchodzi się o coś więcej niż parujące kociołki. - Poćwiartowałabym na kawałeczki tę szumowinę, która nam to zrobiła... za to, że czuję się niesamowicie zagubiona we własnym życiu. Na Merlina, nie rozpoznaję swojego rodzeństwa. Ktoś wyrwał nam życie dla zabawy, bo zabicie nas wydało się zbyt mało okrutne?! - wybuchłam nagłą złością, która narastała we mnie od wielu dni, gdy dławiłam się frustracją. Nieomal przyznaję się do tego, że wolałabym przyjąć na siebie Avadę niżeli trwać jeszcze przez moment w tym wariactwie. Ucieczka w zielony promień niewybaczalnego zaklęcia wydaje się jednak niedopuszczalnym tchórzostwem. Układanie fragmentów klocków ze znanych wydarzeń nie było takie skomplikowane. Miałam z tuzin różnych teorii, jednak własne imię zapomniałam tuż przed tym albo, w momencie gdy nieomal rozsmarowałam własne wnętrznosi na podłodze tego salonu na Pokątnej. To wszystko musiało być ze sobą powiązane. - Coś musiało nas tak ukształtować, jakieś dawne wydarzenia, o których zapomnieliśmy. Choć Alexander posiada myślodsiewnie, to cóż z tego, skoro wciąż brakuje nam wspomnień - nie uspokajam się całkowicie, tylko usilnie staram się kontrolować nadmierną ekspresywność, momentalnie żałując, że w ogóle się odezwałam.

Na datki: róg dwurożca, mandragora, włosie akromantuli, włosie mantykory, jaja widłowęża, krew reema.



these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3390-josephine-fenwick#58313 https://www.morsmordre.net/t3429-poczta-josephine#59532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f129-enfield-lavender-hill-145-8 https://www.morsmordre.net/t3519-skrytka-bankowa-nr-855#61428 https://www.morsmordre.net/t3428-josie#59531
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 16:36
Nie czuła się wcale zagubiona, choć miała się stawić na spotkaniu po raz pierwszy, wśród ludzi których nie znała i tych, których kochała od wielu lat. Była przekonana, co do tego, że jest właściwa osobą na właściwym miejscu i do pokoju dotarła na ostatnią chwilę, lecz z wysoko zadartą głową. Pewnym krokiem wkroczyła do środka, wpierw wyrzucając z siebie zlepek słów, a później, przeczesując wzrok po już zgromadzonych. Dostrzegła wiele znajomych twarzy — w pierwszej chwili jej wzrok powędrował ku sylwetce brata, który, chcąc nie chcąc, nabardziej ze wszystkich rzucał się w oczy. Wysiliła się na uśmiech — nie promienny, nie pełen radości, a ulgi i wdzęczności, że widzi go w jednym kawałku. Później natrafiła na Alexandra, który wyglądał słabiej niż wtedy, gdy widziała go po raz ostatni, Fredericka, Billy'ego, od którego szybko udciekła wzrokiem, Jackie, jej ojca, Justine, Poppy, Brendana i... Maxine. Prywatne animozje musiała zatrzymać dla siebie, choć sterta nieuzasadnionych — dla niej bardzo uzasadnionych — gróźb w jej kierunku spływała jej po same zęby. Jeśli tu była, to znaczyło, że wspiera Zakon Feniksa i to w tej chwili było najważniejsze.
— Przepraszam! Troche pobłądziłam, dotarcie tutaj odkąd panuje cały ten chaos to prawdziwy koszmar, myślałam, że nigdy tu nie trafię— wyrzuciła z siebie głośno, zdecydowanie, jak na Wrighta przystało, by po chwili dopiero rozważyć stosowniejsze wejście bez zbędnych wyjaśnień. —... czy coś.
Zajęła jedyne wolne miejsce jakie pozostało przy stole, zatrzymując wzrok na swoich przyjaciółkach, a później na Rudym.
— To, co wydarzyło się w Ministerstwie Magii było zbrodnią, której nie można po prostu zapomnieć tym potworom — odezwała się, niepytana i nieproszona, nie potrafiąc powstrzymać wyrazu złości, jaki ją ogarniał na samą myśl o tym, co się wydarzyło. — Ten czarodziej, Longbottom, on się z nimi rozprawi — była tego pewna. Prawie pewna. — Prawda?— spojrzała na Brendana, domagając się od niego potwierdzenia. Nie była żądna krwi, ale zemsta nie raz i nie dwa przysłaniała jej myśli. — Albo... albo my to zrobimy— dodała ciszej. Była gotowa na to, by stanąć z nimi oko w oko, by podjąć walkę, by zrobić wszystko, co mogła, by pomóc tym ludziom, którzy siedzieli wokół niej, wygrać z czarcimi pomiotami. Nawet jeśli nie potrafiła, jesli miała zostać pokonana.
Martwiła sie o Jackie, Brendana, Samuela, Sophię, Fredericka i wielu innych jej bliskich, którzy tamtego wieczora mogli przebywać w Ministerstwie Magii i tak jak ona, gdy dowiedziała się o tym, co zaszło, podobne chwile przeżywali bliscy ludzi, którym się nie poszczęściło, którzy nie wyszli stamtąd żywi.
— Holly Skamander — powiedziała, kiedy rudowłosy przedstawiciel odmiennej płci, przewodniczący tego spotkania pozwolił im zabrać głos. Przeniosła współczujące spojrzenie na Samuela. Holly była warta zapamiętania, ona z pewnością o niej nie zapomni.
Pochyliła się, by chwicić szklankę soku dyniowego, który wypiła duszkiem, a potem, w skupieniu i powtrzymywanej złości, wysłuchała relacji wszystkich, którzy tamtego wieczora padli ofiarami zamachu grupy zwyrodnialców. W tym jej mała Jackie. Historia Alexa i towarzyszącej mu dziewczyny nią wstrząsnęła. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić przez co musieli przejść, co musieli czuć mając w głowach... kompletną pustkę. Milczała jednak — oddzywali się mądrzejsi od niej, bardziej doświadczeni i zaprawieni. Chciała uczyć się od nich, chciała doskonalić swoje umiejętności i weryfikować spostrzeżenia.
Z torby wyciągnęła słoiczek zawierający popiół feniksa, który znalazła w starych rzeczach dziadka i strączki wnykopieńki, które kupiła w aptece, na wszelki wypadek. Wyłożyła je na stół. Przydzadzą się tu o wiele bardziej niż jej, nie wiedziałaby nawet, co powinna z tym zrobić. Zakon gromadził wielu zdolnych ludzi, na pewno zrobią z tego użytek.

| Oddaję: popiół feniksa, strączki wnykopieńki; siadam na miejscu 4 bo chyba wolne!


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Pokój gościnny - Page 12 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 17:23
To było pierwsze spotkanie organizacji w którym przyszło mu uczestniczyć. Nie manifestował w żaden specjalny sposób swojego przybycia. Spojrzał jedynie na Samuela, po reszcie prześlizgnął się przelotnie w chwili w której rozglądał się nad wolnym miejscem. Widząc, że tego przy stole brakuje stanął pod jedną ze ścian zaraz za wejściem, za plecami Justine oraz Margaux nie widząc sensu w przepychaniu się dalej.
Wspomnienie tragedii jakim był pożar Ministerstwa przyprawia o frustrację i coś ponurego. Teraz mogli już jedynie milczeć, wspominać i chodząc po zgliszczach i szczątkach tego wydarzenia zastanawiać się jak do podobnej tragedii nie dopuścić po raz kolejny. Garret, Holly... Zmrużył powieki oddalając na razie to wszystko. Nie chciał się tu rozckliwiać. To była ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebował, potrzebowali. Skupił się na spotkaniu.
- Jak jest właściwie zorganizowana w Zakonie jednostka alchemiczna...? - ciągle był nowy, nie do końca wiedział jak jest dokonany podział obowiązków, lecz sposób zbieranie alchemicznych ingrediencji; fakt, że Stara Chata ciągle była na etapie wznoszenia, a więc nie mieli miejsca na składowanie; to, że sama Charlene będąca z tego co wiedział była alchemiczką zadawała pytania odnośnie zorganizowania przepływu ingrediencji oraz alchemii świadczyło raczej o tym, że tak właściwie nie było żadnego zorganizowania - Jeżeli nie jest - podjął temat dalej - proponowałbym wyznaczenie jednego alchemika, który będzie koordynował pracę pozostałych - wydzielał ingrediencje oraz zlecenia między pozostałych. Taka osoba musi być uchwytna i być w stanie wyprzedzać nasze potrzeby - przewidywać, a więc najlepiej by długo tkwiła już w strukturze Zakonu. Tak uważał - Jako, że nasza jednostka, to znaczy Stara Chata, jest ciągle w trakcie wznoszenia się, to myślę, że dopóki nie uzyskamy bezpiecznego miejsca w którym moglibyśmy składować ingrediencje te przechowywał aby wyznaczona osoba - zamilkł czekając na to aż ktoś się do tego ustosunkuje lub ewentualnie wyprowadzi go z błędu. Cenił zorganizowanie, porządek, klarowność. Jeśli chodzi zaś o eliksiry - Co do eliksirów, myślę, że w najbliższym czasie mogą okazać się przydatne eliksiry kociej zwinności, siły, smocza łza. Eliksir przeciwbólowy i inne proste - to było ważne - doraźne eliksiry lecznicze na pewno również będą pomocne na akcjach. Poza tym, skoro nasi przeciwnicy lubią bawić się ogniem nieoceniony może okazać się Eliksir lodowego płaszcza oraz Marynowana narośl ze szczuroszczeta. Eliksir kameleona zaś to synonim każdej sprawnej akcji z ukrycia. - odpowiedział młodej Charlene, która nie do końca musiała zdawać sobie sprawę z tego co przydaje się na akcjach, w czasie walki.
Słuchał następnie o tajemniczych czarodziejach, którzy interesowali się anomaliami do tego stopnia by otwarcie atakować innych byle tylko im udało się dotrzeć do ich źródła. Ich motywy nie były jasne, a natura działania agresywna. Może powinni odpowiedzieć tym samym?
- Możemy się dowiedzieć - zaczął enigmatycznie po wypowiedzi Benjamina, Jackie, Brendana - Wiemy, że przyciągają ich anomalie oraz że są gotowi sięgnąć po każde środki byle się tylko do nich zbliżyć. Możemy zacząć częściej patrolować obszary nimi skażone. Prędzej czy później - przyjdą. Moglibyśmy już czekać. Jestem legilimetą - na pewno zdawała sobie z tego sprawę aurorska część zakonników, lecz niekoniecznie reszta - Wtedy właśnie spróbowałbym znaleźć powód. Potrzebowałbym jednak wsparcia, kogoś kto mógłby być mi tarczą - zmrużył powieki, nie widział w tym rozwiązaniu nic zdrożnego. Potrzebowali informacji. On mógł je dostarczyć. O ile potrafił zachować skupienie w ogniu walki do tego stopnia by być w stanie korzystać ze swoich umiejętności to jednak bardzo się przy tym odsłaniał. Jego obrona pozostawia wiele do życzenia. Miecz tarczą nie był, lecz wraz z nią - doskonale działał dobrze.
Rewelacji Alexa oraz Josephine słuchał w skupieniu nie mogąc nie odnieść wrażenia, że z chwili na chwilę jest nieco zmieszany tymi wszystkimi informacjami. Potrzebował sobie wszystko ułożyć, przemyśleć, przetrawić. Być może pomóc mu w tym miały opinie starszych stażem zakonników.
Gdy taca do niego doszła wyłożył na nią: róg garboroga, róg dwurożca, Żądło mantykory, płatki ciemiernika.

|Stoję pod ścianą za Justine i Vance. Na tacę rzucam: róg garboroga, róg dwurożca, Żądło mantykory, płatki ciemiernika.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 17:34
Na miejscu pojawiła się razem z bratem: czas najwyższy, by dowiedział się, jak to wszystko działa od środka. Być może zjawili się zbyt późno, większość krzeseł było już zajętych, uśmiechnęła się grzecznie do tych, których znała, przystając nieopodal wejścia na tyle dyskretnie, by nie przeszkadzać prowadzącym, który najwyraźniej już zamierzali przejść do rzeczy. Właściwie miała ochotę na sok, ale podchodzenie bliżej stołu byłoby zapewne niezbyt kulturalnym robieniem zamieszania, a tego wolała uniknąć. Temat pożogi wciąż ją poruszał - był w końcu dniem, od którego miała zacząć widzieć testrale. Ludzie ginęli - na jej oczach - mało brakowało, by do nich dołączyła. Przymknęła oczy podczas minuty ciszy wspominając swojego przyjaciela, którego tamtego dnia straciła. To również dla niego ta walka. Również dla niego - to wszystko.
- Jimmy - wypowiedziała jego imię, cicho, zgodnie z sugestią Herewarda. Dzisiaj serca miały płonąć dla nich wszystkich - ku ich pamięci - poległych bezsensowną śmiercią w cudzej wojnie. Nie znała jego nazwiska i zapewne pozostał obcy dla większości czarodziejów w tym pokoju, to nie miało znaczenia. Słowa profesora podsumowały przykrą rzeczywistość, jaka nadeszła z końcem wiosny, ile minie czasu, kiedy do góry nogami zostanie przewrócony cały świat, który znali? Niewiele, jeśli tylko zdołają się temu w porę - i stanowczo - przeciwstawić. Ze smutkiem wysłuchała słów Kierana - czy radykalne środki naprawdę już były potrzebne? W ciszy, w milczeniu wsłuchiwała się w słowa Alexandra i Josephine, czując, jak jej ciało przechodzi zimny dreszcz strachu. To wszystko brzmiało tak nieprawdopodobnie i strasznie, że mogło być tylko dziełem szaleńca.
- Szatańska pożoga przyjmuje kształty stworzeń, ta przyjęła formę węży - też tam byłam tamtego dnia, widziałam je. Wszyscy pamiętamy ten znak: wąż wysuwający się spomiędzy szczęk czaszki. Znowu węże. - Mówienie o tamtych zdarzeniach wciąż było dla niej bardzo trudne. Wąż zdecydowanie miał w tym wszystkim znaczenie. Był symbolem - czego? Najoczywistsze skojarzenie przywodziło na myśl jedną sylwetkę. - Ten symbol najczęściej przywołuje się w kontekście Slytherinu. Salzaraza Slytherina - poprawiła szkolny nawyk, zbierając myśli. - Przed laty krążyły plotki o jego dziedzicu, które jednak okazały się nieprawdziwe - zatrzymano półolbrzyma, który miłował się w hodowli wyjątkowo paskudnych magicznych stworzeń. I na tym śledztwo się skończyło. - Nawet jeśli dziedzic nie istnieje, mógł znaleźć naśladowcę. -Zmarszczyła lekko nos, wąż był symbolem złego, nie musiała być czarownicą, żeby o tym wiedzieć - wystarczyło być córką pastora. Nie chciała wysuwać pochopnych sądów, być może jej myśli szły tropem, który nie miał sensu - umilkła, wyczekując reakcji pozostałych Zakonników. Być może powinni odnaleźć tego olbrzyma, porozmawiać z nim.
- Mulciber mnie próbował zastraszyć - dodała, kiedy pojawił się temat tego czarodzieja - powinni jak najprędzej ukrócić jego zabawy. - Przysyłał mi martwe zwierzęta. - Królicze futra, nie przyjęła ich. Powinni o tym wiedzieć - na wypadek, gdyby coś jej się stało.
Taca zatoczyła krąg, a Minnie zostawiła na niej dwa żądła mantykory. Zbierała ingrediencje na szczególne okazje, sama i tak nie potrafiła zrobić z nich użytku - mogło przydać się innym - po czym podała ją Malcolmowi, skinąwszy głową, by przesunął ją dalej.

staję pod ścianą niedaleko drzwi


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 19:36
Choć dotarcie do kwatery zajęło mi sporo czasu i wysiłku, w końcu się zjawiłam. Wciąż jestem zagubiona i nieco niepozbierana, co dla mnie jest akurat niezwykle typowe. Wciąż też nie mogę trafić tu sama. Kiedy się pojawiam wszyscy siedzą już przy stole lub stoją przy ścianach – zaczynam poważnie zastanawiać się, czy się spóźniłam, ale wygląda na to, że jeszcze nie. Nie przejmuję się zatem i odgarniam włosy z czoła, które stale zasłaniają mi widoczność. Mój wzrok od razu przyciąga sok dyniowy i znajome twarze. Posyłam ciepły uśmiech kuzynce i chwytam spojrzenie niektórych aurorów, których kojarzę z pracy. Wiem, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia, więc nie odzywam się nieproszona. Staję przy ścianie razem z kilkoma innymi i w pełnym skupienia milczeniu przypatruję się własnym paznokciom. Zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się temat pożaru. Mimowolnie czuję jak coś podchodzi mi do gardła, rzucam też krótkie, pełne współczucia spojrzenie jasnowłosej kobiecie, którą powiązuję z imieniem Garretta.
Gdy słyszę o tacy, na moich ustach tańczy lekki uśmiech. Wyczuwam żart w datkach pieniężnych, jednak cieszę się, że zabrałam ze sobą ingrediencje – chwilę zastanawiam się na tym co zrobić dalej. Zakupiłam je wprawdzie z myślą o doszkoleniu własnych umiejętności, ale jestem świadoma, że tu przydadzą się o wiele bardziej. Nie jest mi ani trochę żal rozstawać się z nimi, wręcz przeciwnie, z radością pozbyłabym się wszystkich: ze zbyt wielką radością, jak mi się wydaję. Wiem, że w pracy aurora znajomość eliksirów może okazać się niezbędna, choć wciąż bezustannie odwlekam polubienie się z tą dziedziną. Być może na zawsze pozostaniemy we wrogiej relacji. Tylko przyszłość pokaże – o ile przyszłość w ogóle nadejdzie.
Trwa wojna. Te słowa wiszą wciąż ciężko w powietrzu, mimo tego, że byłam ich świadoma o wiele wcześniej. Przecież mam oczy. Przecież widzę co się dzieje. Dostrzegam społeczeństwo słabnące, przestraszone i zdruzgotane. Widzę samą siebie w lustrze, gdy odwiedzam matkę w szpitalu.
Czuję żałobę w powietrzu, nie tylko przez wypowiadane imiona, ale i przez wszystko to co dzieje się na zewnątrz. Odchodzę na chwilę od mojego miejsca przy ścianie, by położyć na tacy przyniesione składniki eliksirów. Być może uratują komuś życie. Może pomogą wrócić do zdrowia. W moich rękach prawie ze stuprocentową pewnością zmarnowałyby się. A w czasach takich jak te, każde zasoby należy wykorzystywać. Nie wiadomo co przyniesie jutro, nie ważne jak bardzo mi się to nie podoba. Pozostawiam zatem smoczą łuskę, mandragorę i płatki ciemiernika, ufając, że znajdą się we właściwych rękach. Potem znowu stawiam krok do tyłu i wracam na swoje miejsce. Słucham z pewnym smutkiem relacji dwóch Zakonników, a potem także informacji które przekazuje Minnie – węże. Nigdy nie przepadałam za wężami. To prawie oczywiste, że mają coś przekazywać, choć nie do końca rozumiem co. Slytherina? Przebiegłość? Zło? Wszystko to jest oczywiste, a jednocześnie wręcz przeciwnie. Wciąż nie zabieram głosu, bo nie czuję takiej potrzeby – wszystko co wiem o obecnym Ministrze zostało już powiedziane. Kojarzyłam go bardzo mgliście, jedynie z opowieści tych wyżej ode mnie położonych. Zdawało mi się, że był dobrym człowiekiem, ale… Ale dziś nie wiedziałam już kto naprawdę ma serce po właściwej stronie. Rzecz jasna prócz tych zebranych dziś w tym miejscu.

Przekazuję smoczą łuskę, mandragorę i płatki ciemiernika; Staję przy ścianie, gdzieś blisko wejścia.
Cyrilla Wilde
Cyrilla Wilde
Zawód : Kurs na aurora
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

Do monsters make war,
or does war make monsters?

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5992-cyrilla-wilde https://www.morsmordre.net/t6014-arsinoe#143242 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6016-skrytka-bankowa-nr-1499#143245 https://www.morsmordre.net/t6015-cyrilla-wilde#143244
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 21:43
Nie bywała tutaj, nie w czasach szkolnych. Omijała Gospodę pod Świńskim Łbem szerokim łukiem, ani razu nie zagnała jej tu ciekawość. Później, z biegiem czasu, pojawiała się w Hogsmeade co raz rzadziej, od okazji do okazji. Dzisiejsza podróż, na miotle, zajęła jej więcej czasu, niż planowała. Żadna niespodzianka - plany kolejny raz rozsypywały jej się w rękach, powinna dawno do tego przywyknąć. Tyle tylko, że chyba dalej nie umiała. Od kilku dni, od rozmowy z Charlie, myśli Very krążyły przy spotkaniu – pierwszym, w jakim miała wziąć udział. Irracjonalna obawa nie chciała odejść, opadły ją wątpliwości. Poczucie beznadziei, z którym starała się walczyć, było dziś szczególnie silne. Pozwolić sobie na bezczynność znaczyłoby poddać się, zaakceptować i poprzeć obecny stan rzeczy, podpisać się pod każdym nadchodzącym okropieństwem. Nie zrobić nic to przecież jak wyrazić zgodę. Łamaczka klątw zbliżyła się do Gospody dopiero, gdy nabrała pewności, że nikt za nią nie podąża. Z miotłą w garści, porównując usłyszany opis miejsca z rzeczywistością, ale instrukcja była konkretna, nie miała większego problemu z odnalezieniem właściwej drogi. W środku jej krokom towarzyszyło skrzypienie drewna, milczała wchodzac do pomieszczenia, w którym odbywało się zebranie. Spojrzeniem wyłapała obecność znajomych twarzy, Charlene również była już na miejscu. Wracać do domu będą zapewne już wspólnie, posłała jej przepraszający uśmiech – gdyby mniej czasu spędziła dziś w pracy, pewnie dotarłyby tu razem. Skinęła głową w kierunku znanych sobie osób, w podobny sposób pozdrowiła resztę i unikając zbędnych hałasów zajęła miejsce pod ścianą, w pobliżu siostry. O ścianę oparła też miotłę, nie chciała wywoływać zamieszania i przerywać zgromadzonym Zakonnikom. Nie rozpoznawała jeszcze wielu z nich, zbyt krótko należała do Zakonu, ale słuchała uważnie wypowiadanych w czasie spotkania słów. W sprzyjającej chwili dołożyła do gromadzonych na tacy ingrediencji zakupione w aptece liście kłaposkrzeczki. Początkowo miała zamiar podjąć próbę uwarzenia jednego z prostych eliksirów, ale prawda była taka, że prawdopodobnie zmarnowałaby tym samym składnik, z którego biegły alchemik zrobi znacznie lepszy użytek. Na naukę i odświeżanie wiedzy przyjdzie jeszcze czas, przynajmniej taką miała nadzieję.

| Przekazuję liście kłaposkrzeczki x1, stoję pod ścianą w pobliżu Charlene.
Vera Leighton
Vera Leighton
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

Never hate your enemies.
It affects your judgment.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5958-vera-leighton https://www.morsmordre.net/t6046-listy-do-very https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-lavender-hill-48 https://www.morsmordre.net/t6045-skrytka-bankowa-nr-1480 https://www.morsmordre.net/t6605-vera-leighton#167815
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 21:53
Skłamałby, gdyby powiedział, że wcale nie czuje ekscytacji na myśl o spotkaniu Zakonu Feniksa. Minęły trzy tygodnie, odkąd oficjalnie do niego dołączył, ale do tej pory nie był na żadnym oficjalnym spotkaniu, nie znał również większości członków – teraz miało się to zmienić. W końcu pozna twarze innych osób, którzy podobnie jak on, pragną walczyć z niesprawiedliwością i złem. W swoim buncie przeciwko sytuacji w kraju nie będzie już sam. W końcu. Dołączenie do Zakonu niesamowicie go podbudowało, nadało jego życiu nowy kierunek i jasny cel – owszem, w dalszym ciągu pragnął zostać łamaczem klątw, ale przecież nie zwykł patrzeć tylko na siebie, liczył się też świat wokoło, w którym ostatnio działy się bardzo niedobre rzeczy. Jeśli pragnęło się to zmienić, trzeba było walczyć, a on chciał walczyć. Chciał pomagać. Pozostanie biernym kompletnie nie było w jego stylu, Malcolm pragnął działać, brać aktywny udział w bieżących wydarzeniach, a teraz Zakon dawał mu taką możliwość – zamierzał ją w pełni wykorzystać.
Zamierzał zostać Gwardzistą.
Minnie co nieco już mu o nich opowiadała – jawili mu się nieco niczym bohaterowie: odważni i mądrzy, skłonni do największych poświęceń, najbardziej waleczni.
Dlatego po wejściu do pomieszczenia to właśnie im poświęcił najwięcej uwagi: dwójce mężczyzn przy końcu stołu. I Benjaminowi Wrightowi, którego przecież poznał osobiście, ale wtedy jeszcze nie wiedział, że był Gwardzistą.
Uśmiechał się do każdego, kogo wzrok napotkał, by wkrótce spokojnie stanąć koło siostry. Jednak nie na długo: widząc na stole dyniowy sok, nie mógł się nie napić. Bez żadnych oporów podszedł do dzbanka i do dwóch szklanek – dla siebie i dla siostry – nalał chłodnego napoju, po czym wrócił pod ścianę, wciskając Minnie naczynie do ręki. Uważnie słuchał wypowiedzi innych, samemu nie bardzo mając cokolwiek do dodania. O pożarze w Ministerstwie słyszał od siostry, sam był wtedy w nowej pracy – choć żałował każdej osoby, która tam zginęła, w duchu bardzo się cieszył, że Minnie była cała i żywa.
Znieruchomiał z pustą szklanką w dłoni (opróżnił ją w między czasie), obserwując wszystko, co działo się w pokoju. Nie wziął ze sobą żadnych ingrediencji, więc przejątą tacę podał dalej.


/ stoję pod ścianą koło siostry słabo, ale wyścig z czasem :c
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 22:11
Åsbjørn miał problem z dotarciem do Szkocji. Lot na miotle nie wchodził w grę z jego wielką, brzęczącą torbą eliksirów. Zresztą, niespecjalnie był fanem miotlarstwa. Dlatego niezwykle skomplikowanym procesem było dla niego dotarcie do Szkocji, ponieważ najpierw musiał się zgubić. Tak dosłownie, ponieważ tylko wtedy Błędny Rycerz mógł po niego podjechać. Dlatego Norweg spędził kilka godzin snując się po Anglii, idąc prosto przed siebie, aż w końcu zupełnie nie miał pojęcia, gdzie się znalazł. Usiadł na ziemi po turecku i zaczął rozglądać się po polanie, na której się znalazł. Naokoło szumiała wysoka trawa, a pod jego nogami chrzęścił żwir wiejskiej drogi. Słońce jak uparte nie chciało jednak wyjść zza chmur - tylko tego brakowało, by obrazek ten był istną wakacyjną sielanką. Ale może i tak było lepiej - Norweg nie nawykł do zbyt dużej ilości słońca.
Kiedy rozmyślał nad tym, jak jeszcze efektywniej wykorzystywać żądło mantykory - czy kruszyć je, ścierać, czy może lepiej miażdżyć - usłyszał przeciągły pisk. W jednej chwili ogarnął go tuman kurzu, a gdy ten w końcu opadł, przed Ingissonem stał duży, trzypiętrowy, niebieski... autobus. Czarodziej słyszał o nim, jednak nadal był bardzo nieufny co do mugolskich wynalazków, nie ważne jak bardzo magicznie zmodyfikowanych.
Na podróż lepiej opuścić zasłonę milczenia, coby nie ośmieszać Åsbjørna. Jej efekt końcowy był jednak taki, że Norweg dotarł do Gospody Pod Świńskim Łbem prawie idealnie na czas. Kiedy wszedł do pokoju gościnnego na piętrze wszystkie miejsca były już zajęte, a niektórzy stali nawet pod ścianą. O również wcisnął się w kąt pomieszczenia, starając się nie zwracać na siebie uwagi pomimo pobrzękującej zawartości torby i intensywnej, korzenno-ziołowej woni, która się wokół niego roztaczała. Chciał odezwać się, gdy jeden z aurorów, młodszy Skamander, zaczął mówić o alchemikach. Nie miał jednak dość odwagi. Ta ilość ludzi... przytłaczała go. Dlatego stał tak tylko i słuchał, wodząc spojrzeniem od Samuela do Foxa i czując się bardzo niezręcznie. Co chyba było widać.


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Pokój gościnny [odnośnik]13.06.18 22:18
Na miejscu pojawił się wcześniej. Wystarczająco wcześnie, by przywitać samotnego jeszcze Herwarda, z którym miał poprowadzić spotkanie i przekazać wieści, które przekazała im Bathilda. Drogę pokonywał sam, pieszo, pozwalając, by chłód wieczora omiótł gęsto plączące się myśli. W większości ponure, przesiąknięte zbitą mieszanką gniewu, smutku, bolesnej pustki, troski, winy i sieci niekończących się pytań. Nikt przy zdrowych zmysłach, patrząc na to co się działo, nie mógł mieć żadnych złudzeń, że wojna trwała. A mimo to wciąż miał wrażenie, że było wielu takich, którzy omijali tę świadomość. Jasne, doceniał chęci niesienia dobra, ale wolał, by na chęci się nie kończyło.
Nie musieli zbyt wiele rozmawiać. Spotkanie Gwardii wystarczyło dla omówienia najważniejszych kwestii, to te wypalały znamiona w skamanderowych myślach. Rzeczy, których mieli się podjąć, przypomnieć, poruszyć. Dlatego topił myśli głęboko, usuwając uczuciowe naleciałości. Musiał myśleć czysto, skutecznie i już na wejściu pierwszych zakonników stwierdził, że nie dopuści do sytuacji sprzed ponad miesiąca. Jeśli ktokolwiek poruszyć miał nieszczęsny temat neutralności, po prostu wyprosi go za drzwi. Często słyszał o tym, że stał się bardziej nieprzyjemny, chłodny. I było w tym wiele prawdy. Trwała wojna, on był gwardzistą, żołnierzem w czynnej walce, a tu nie było miejsca na uprzejmości.
Nie siadał na przeznaczonym miejscu i wierzchołka długiej, trzeszczącej ławy. Odsunął krzesło na bok, podsuwając w stronę, gdzie zbierały się coraz liczniejsze sylwetki zakonników. Stał więc, gdy Barty zaczął mówić, kiwając mu głową, na znak, że mogą rozpoczynać. Otrzymał obowiązek i miano gospodarza, biorąc na barki odpowiedzialność za przebieg spotkania.
Witał milcząco pojawiających się czarodziei. Od czasu do czasu zatrzymywał wzrok na znajomej sylwetce, skinął głową. Milczał zawzięcie, gdy Barty wspominał o ofiarach wielkiego pożaru. Lilith, Holly...której pogrzeb odbył się ledwie kilka dni temu. Słuchał cicho wypowiadanych nazwisk i drgnął, zaciskając usta, gdy Hannah wspomniała kuzynkę. Nie spojrzał jednak w jej stronę, wpatrując się twardo w przestrzeń przed sobą. Ciężar nosić miał sam i nie miał prawa obnosić się ze swoją stratą. Na imię Garretta także nie zareagował, mając gorzkie wrażenie, że ich Gwardia sypie się. Nie spojrzał też, jak większość na Margie, chociaż wiedział, co znaczyło to dla niej. Nie teraz - Byłem tam, gdy rozpoczęła się pożoga - odezwał się w końcu, słuchając najpierw wypowiedzi zakonników. I zgadzało się z tym co sam widział - Nie było wątpliwości, że wszystko działo się za sprawą plugawej magii. Najpierw wybuch, potem rozpleniało się na niższe poziomy, a kształt węży, które przybrały mógł mieć związek tylko z samozwańczym Lordem - ostatnie słowa wypowiedział sucho, pospiesznie, jak brudną ślinę, którą chciał wypluć - Co do inferiusów... - zmarszczył brwi, sięgając do kolejnej z listy jego bliskich, która zginęła - Kilka miesięcy temu trafiłem na jednego. Ktoś...wypuścił go w środek zatłoczonej ulicy - pominął, kim była kiedyś istota, którą spotkał - Ktoś - te parszywe gnidy - wtedy pojedynczy przypadek, teraz widać poczuli się bezkarni - zamknął usta, na nowo słuchając padających głosów. Mulciber, parszywy szczur widocznie zechciał - nieświadomie? - być gwiazdą ich spotkania - Wojna - powtórzył za Herewardem głośniej - a my jesteśmy jednostką wojskową - rozejrzał się po obecnych - zapamiętajcie to sobie mocno, bo tutaj już nie ma miejsca na ckliwość - odetchnął głębiej, wzrok na moment zatrzymując na Brendanie - Wierzę, że wszyscy zebraliśmy się w jednym celu. Wierzymy w dobro, ale nie to naiwne, na wojnie oznacza, że trzeba ubrudzić we krwi nie tylko ręce - zacisnął pięść i rozluźnił - Ci plugawcy coraz śmielej poczynają sobie z nami. Ilu zdążyło zaginąć? Zginąć? Ilu zdrajców zadało nam cios? Ile niewyjaśnionych ataków? Odpowiemy tym samym - zakończył twardo mierząc się ze skierowaną ku niemu uwagą.
Oddał głos raz jeszcze wypowiedziom, które z uwagą słuchał, analizował - Z Brendanem też zostaliśmy zaatakowani. Jeden z napastników zmienił się w smolisty dym, nie ujawniając więcej swojej obecności, ale żadne z atakujących nie bało się sięgnąć po czarną magię... - zatrzymał wzrok na rudowłosym przyjacielu. Między słowami o spotkaniu z Weasleyówną, tkwiła odpowiedź - dobrze, nie potrzeba nam więcej zdrajców - spojrzał jeszcze na Bartiusa - W kwestii samych anomalii, jeśli podejmujecie się naprawy, przygotujcie się. Eliksiry i ingrediencje, które pojawiają się na tacy, między innymi do tego służą. Uczulamy, żeby podejść do tego poważnie. Ja już zdążyliście usłyszeć, nie tylko anomalie zagrażają - pulsowanie w głowie narastało, a Samuel wciąż czuł nieustającą pewność, że musi powiedzieć więcej, uświadomić o zagrożeniu, które czyhało na naiwnych.
Pojawienie się Alexandra wzbiło w powietrze tumany zamieszani i zmieszania, które oplatała gniewnie pulsująca iskra. Przyglądał się młodemu Gwardziście, próbując zrozumieć. Wyglądał tak przeraźliwie słabo, cień zaledwie, chwiejący się na linii - Longbottom - wciąż patrzył na Selwyna - trzeba mu przekazać wszystko co wiesz - Kieran miał rację, tylko ktoś taki, odporny na polityczne gierki, zaprawiony w boju z czarnoksiężnikami mógł tu zadziałać. Całość opowieści wymagała poskładania i zebrania. Jątrząca się w piersi zadra szarpała, gdy słyszał tych kilka nazwiska, fałszywców, których ciemność już dawno powinna pożreć -  Rineheart... Jackie? - odnalazł wzrokiem aurorkę - Zdobądź jak najwięcej od Selwyna i Fenwick, potem przekażesz nam informacje. Profesor musi się o tym dowiedzieć - przetarł oblicze, starając się przegonić cienie, które atakowały umysł zaciekle. Zwinął dłonie w pięści, ale zdusił chęć uderzenia w ścianę za nim. Rozluźnił palce i oparł się o blat ławy, gdy spojrzenie zatrzymało się na przekazywanej z rąk do rąk tacy - Właściwie, nasza jednostka alchemiczna, to jeden człowiek - tym razem objął wzrokiem siedzącą po drugiej stronie sylwetkę Cyrusa i tym samym odpowiedział częściowo Thonemu - Snape na twoje barki składam odpowiedzialność rozdzielenia dzisiejszych ingrediencyjnych zbiorów. Mimo, że w jednostce badawczej jesteś jedynym alchemikiem, mamy tu kilka uzdolnionych w tej materii osób - rozejrzał się po sali, wyłapując rzeczone persony - Eliksiry niech zostaną rozdane teraz, na bieżąco według potrzeb - zabrał dłonie ze stołu, zaplatając je przed sobą i odwrócił się w stronę  kuzyna - Chętnie będę ci towarzyszył. I myślę, że znajdą się jeszcze ochotnicy - nie było potrzeba większych dopowiedzeń. Nie bał się. Wojna wymagała, by sięgali po każde, nawet te “mniej moralne" narzędzia. Jeśli mieli mieć jakąkolwiek szansę w starciu z szerzącym się złem - To nie wszystko, co mamy wam do przekazania - odchylił się i oddał na nowo głos Bartiusowi.

Zasoby:


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 12 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.06.18 0:12
Pierwszy pojawił się Benjamin, którego Hereward przywitał podobnym skinieniem głowy, jak ten jego. Następnie witał kolejne wchodzące osoby w dokładnie ten sam sposób, ze smutnym uśmiechem na ustach. Niektórych obdarzając uściśnięciem dłoni, innym odpowiadając na klepnięcie w ramię tym samym. Czekał jednak cierpliwie aż wszystkie miejsca zostały zajęte, a gdy to nastąpiło przeprosił towarzystwo znikając za progiem na chwilę, by wraz z barmanem wrócić z krzesłami, które ustawili pod ścianami dla tych, którzy nie zmieścili się przy stole.
- Jeśli te potyczki to rzeczywiście poplecznicy Lorda Voldemorta, to robią się coraz bardziej zuchwali – na tym jednak Hereward swoją wypowiedź zakończył, oddając Samuelowi głos. Skamander radził sobie z tym znacznie lepiej niż on. Nadawał się na przywódcę dużo bardziej niż Barty, który jedynie z poważną miną przypatrywał się zgromadzonym.
- Anomalie także są niepokojące – nie czuł się komfortowo o nich opowiadając. Doskonale wszak wiedział, skąd się wzięły. Ale skoro oni zdołali sprowadzić je na świat, może Lord Voldemort zdołał zniszczyć teleportację? – Cokolwiek spowodowało pożar, problemy z teleportacją i siecią fiuu i pojawienie się dementorów – jest to niezwykle zaskakujący i niefortunny zbieg okoliczności. Wystarczająco dziwny, żeby zastanowić się, gdzie może znajdować się powiązanie między tym wszystkim. Pożar prawdopodobnie zaczął się na szóstym piętrze, w Departamencie Transportu Magicznego, ale to nie powinno mieć wpływu na zdolność teleportacji. Ona jest niezależna od Ministerstwa, to tak jak magia, zniszczenie gmachu nie sprawi, że różdżki odmówią nam posłuszeństwa. Co innego jednak sieć Fiuu, ją może dałoby się w ten sposób uszkodzić – odparł z całą pewnością na pojawiające się wątpliwości. Związek oczywiście istniał, ale był wcale tak oczywisty. Natura magii nie była wcale związana z gmachem żadnej instytucji. Czy akcja dywersyjna? Jeśli tak to brutalna i okrutna. Czy mieli do czynienia z ludźmi, którzy, by uniknąć ledwie możliwości bycia ściganym, byli gotowi zabić setki innych? To było obrzydliwe. I chore.
- Skontaktujmy się więc z Ministrem. Wobec poprzedniej dwójki pozostaliśmy zupełnie bierni – nie bez powodu – i Tuftowie są obecnie martwi albo zaginieni. – Kto się tego podejmie? - Longbottom może na współpracy z Zakonem skorzystać równie wiele, co my. Szczególnie, że Ministerstwo po pożarze pogrążone jest w chaosie. Tak jak mówi Brendan – dotrzeć do niego[/b] – zwracał się szczególnie do tych aurorów, którzy pochlebnie wyrażali się o następcy Ignatiusa. Wiedzieli lepiej, znali go dłużej, ale zdaniem Herewarda, jeśli tylko istniała szansa na zyskanie tak potężnego sojusznika, należało ją wykorzystać.
Rozejrzał się po zgromadzonych popijając słowa sokiem dyniowym, zwilżając usta. Przysłuchiwał się uważnie padającym słowom, próbował wyobrazić sobie, jak wyglądał pożar, co się tam działo, znaleźć związek między tym wszystkim. Jakiś przecież musiał być. Odpowiedzi dostarczył pojawiający się nieco ku zaskoczeniu Herewarda Alexander. Wysłał mu wiadomość sową licząc na to, że ta znajdzie uzdrowiciela i przekaże mu wiadomość o spotkaniu, ale Selwyn był nieco nieswój. Inny. Jakby zagubiony? Barty niemalże czuł, jak krew odpływa mu z twarzy wraz z wysłuchiwaniem słów Alexandra.
- Alexandrze, Josephine, nie pamiętacie nic? Nawet przebłysków z czasów dzieciństwa, snów, jakichkolwiek wizji przeszłości? Tabula rasa? – Instynktownie poszukał spojrzenia Garretta, nie znalazł go, znalazł za to oczy Samuela, Fredericka i Brendana. Gwardzistów i aurorów, którzy też już pewnie mogli się czegoś domyślić. – To brzmi jak niezwykle silne obliviate, a nawet bardziej jak nemo, czarnomagiczne zaklęcie czyszczące pamięć. Niemożliwe do przełamania. A przymus, niejasna siła zmuszająca do działania wbrew własnemu rozsądkowi to już imperius – wpatrywał się w twarz uzdrowiciela licząc na to, że dojrzy w jego oczach błysk świadczący o tym, że go rozpoznał, a potem przeniósł oczy na innych Gwardzistów szukając w nich czegokolwiek, głównie oparcia. Zostali zaatakowani dotkliwiej niż wydawało się to jeszcze kwadrans temu i to dotkliwiej niż przypuszczali.
- Tak czy inaczej, to, co mówi Alexander ma sens. Azkaban – dementorzy – pożar. Poplecznikami Voldemorta jest Mulciber, Goyle, Avery, Burke, kolejne osoby, których nazwisk nie znamy. Ale skoro Alexander ma myślodsiewnię, może moglibyśmy zobaczyć jego wspomnienia? Może Alexander widział kogoś, kogo nie rozpoznaje w związku z amnezją, a kogo rozpoznałby ktoś z nas? – Zwrócił się z zapytaniem głównie do Gwardzistów – przede wszystkim Selwyna. To w jego wspomnieniach chcieli grzebać. – Czy jest coś, co możemy zrobić, żeby wam pomóc? – Zwrócił się do Alexandra i Josephine. Był zdruzgotany tym, co usłyszał. Chciał się mylić, chciał, żeby ktoś wstał i wyprowadził go z błędu, znajomość numerologii bezdusznie podpowiadała mu jednak, że poprawnie identyfikował objawy rzuconych zaklęć. Co jeszcze mogło tak skutecznie czyścić pamięć i zmuszać do posłuszeństwa? Nic. Chyba że Mulciber oprócz czarnej mgły był w posiadaniu czegoś nieporównywalnie bardziej potężnego. I czy wówczas tylko on? Czym jeszcze mogliby dysponować?
- Jeżeli wam to pomoże – zwrócił się do Cyrusa – możecie zwyczajnie wziąć z ingrediencji, co jest wam potrzebne, resztę schowam do swojej skrytki, do której mogę przekazać wszystkim dostęp. Przynajmniej do czasu odbudowy chaty – zaproponował z przerażeniem patrząc na stos ingrediencji.
- Anthony ma rację, musimy koniecznie dowiedzieć się, kim są ci ludzie, czego chcą i dlaczego nas atakują. Do listy eliksirów dodałbym też veritaserum, na wszelki wypadek, gdyby legilimencja jednak zawiodła – albo ktoś okazał się oklumentą. Barty nie do końca w to wierzył, oznaczałoby to, że mają przed sobą ludzi znających się absolutnie na wszystkim, ale takiej sytuacji też nie można przecież wykluczyć.
Skinieniem głowy potwierdził słowa Minerwy. Miała rację, węże był aż nazbyt oczywistą symboliką Slytherinu. Dziedzic także wcale nie tak dawno zaatakował Hogwart zabijając dziewczynkę. Wciąż było w szkole sporo osób, które doskonale pamiętały to zdarzenie. Pamiętał, jak rozmawialiśmy z Frederickiem nad albumem absolwentów próbując dociec, kim jest Czarny Pan, Lord Voldemort. Był przecież osobą z krwi i kości.
- Z kim w szkole przyjaźnił się Mulciber? – Rzucił w przestrzeń. Nie mogli ciągle błądzić jak dzieci we mgle, gdy ci ludzie spalili ministerstwo puszczając z dymem dziesiątki żyć. Potem zreflektował się zdając sobie sprawę z tego, że Saumel patrzy na niego znacząco. Miał kontynuować. Choć to, od czego zacząć wcale nie było ani łatwe, ani oczywiste.
- Chcieliśmy się z wami spotkać, żeby przekazać wiadomości od pani profesor – zaczął. – Anomalie zgodnie z jej badaniami powiązane mają być z kamieniem wskrzeszenia – jednym z legendarnych insygniów śmierci, pozwalającym przywracać zmarłych do życia. Wcześniej był w posiadaniu Grindelwalda. Gdzie jest teraz – tego musimy się dowiedzieć.
Rozejrzał się po zgromadzonych w pomieszczeniu, tłoczących się zakonników. Z jednej strony pokrzepiające było, ilu się ich zebrało, z drugiej Barty miał prawdziwe i zupełnie szczere wyrzuty sumienia, że nie do każdego potrafi się bezpośrednio odnieść.

Kolejny post pojawi się w niedzielę koło 19.
Krzesełka pojawią się jutro.


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.06.18 10:48
Czuł rosnący smutek i napięcie, które czaiło się w pokoju między zbierającymi się Zakonnikami. Widział w nich cierpienie, niepokój, złość, niektórzy wprost wypowiadali się o nienawiści do drugiego człowieka, co jedynie sprawiało, że profesor opadał z dobrego humoru, z jakim się tutaj pojawił. Naiwnie sądził, że nie będą to obrady dotyczące samodestrukcji przez działania niezgodne z jego sumieniem, niezgodne z początkowymi założeniami, dla których powstał Zakon Feniksa. Kolejne słowa na przemian wyrażały żal, tęsknotę, by po chwili uderzyć z mocą i ukazać prawdziwe oblicza niektórych z osób. Przez ciało Jaydena przeszedł niemalże bolesny dreszcz, gdy usłyszał, że jeden z nich zabił drugą osobę i jawnie o tym mówił. Niemalże z dumą, ale byłoby to mnie przerażające niż aktualny brak jakichkolwiek emocji podczas ogłaszania wszystkim tej straszliwej zbrodni. Vane zassał głośno powietrze, po czym wstrzymał oddech, nie dowierzając temu, co się tutaj działo. Być może dlatego poruszenie się w jakikolwiek sposób spowodowało, że na sekundę o tym zapomniał? Widząc, że wchodzące osoby nie miały już miejsca, gdzie usiąść, wstał i zamachał do Minnie. Nie będzie przecież stała całe spotkanie. Absolutnie nie! - Minerwo, usiądź zamiast mnie - poprosił, nie zamierzając słyszeć odmowy i odsuwając się w stronę rogu po jego prawej w efekcie stanął kawałek za Lucindą. Szukanie sobie odpowiedniej pozycji na moment go zajęło, jednak był to jedynie moment. Nic więcej. Uważnie badał spojrzeniem twarz Samuela, który po drugiej stronie pokoju, mówił o swoich doświadczeniach z tymi innymi. Vane słyszał o nich, lecz nigdy nie spotkał twarzą w twarz. Nie podejrzewał nawet, że jego dawni szkolni koledzy i koleżanki należeli do Rycerzy Walpurgii, ale kto by mógł w ten sposób myśleć? To było szalone. Opierał się więc o ścianę prawym ramieniem, analizując słowa i nieświadomie zaciskając pięści. Nie, nie chodziło mu wcale o to jak szybko zło krzątało się na tak drogim im świecie. Bo ono zawsze tam było - w mniejszym lub większym stopniu, ale umieli sobie z nim radzić. Bolał go fakt, że zło sięgnęło nawet tutaj, do pokoju gościnnego, do serc zebranych. Do myśli, do idei Zakonu Feniksa. Drżała mu żuchwa i raz po raz zaciskał szczękę, bojąc się, że po jego twarzy będzie zbyt widoczny szok i niedowierzanie. Że frustracja i wielki żal opanowały astronoma, mimo że był znany ze swojego wesołego usposobienia. Lecz nawet on zdawał sobie sprawę, kiedy nadchodziło coś okrutnego. Być może przeczuwał to nawet bardziej... Słysząc słowa o wojnie, nie mógł nie zareagować. Nie chodziło mu o ren fragment, ale o to odegranie się. Nie wierzył w to, co słyszał. Że padało to z ust osoby, którą miał za rozsądną.
- Dobro nigdy nie jest naiwne - odparł cicho na słowa Samuela, czując wyjątkowy skręt żołądka na samą myśl. Poruszenie tematu tak straszliwego nie mieściło się w granicach, które akceptował. Wiedział, że dobro człowieka stanowiło przypadek specjalny, zależało bowiem w istocie od samego człowieka. Czy takiego wyboru zamierzał podejmować się Skamander? I liczyć na to, że pójdą za nim? - To, o czym mówisz to nie jest obrona, ale zemsta. Rozumiem stratę, rozgoryczenie i boleść i każdy pragnie końca tego zła. Zła. Wszystko to, co jest powodem szczęścia albo ułatwia życie w porządku fizycznym lub psychicznym jest dobre, przeciwnie zaś, wszystko to, co prowadzi do choroby i powoduje cierpienia we wszelkiej postaci, a zwłaszcza śmierć, jest złe. Jak więc możesz mówić nam, że mamy być gotowi zabijać i topić się we krwi? W skutek między innymi takiego działania zło zostało wprowadzone w świat i rozprzestrzenia się. Ciężko je poskromić, bo zło rodzi się w naszych sercach, jeśli na to pozwolimy. A wtedy zostajemy okaleczeni w swej wolności. Nawet nasz umysł zostanie dotknięty. Fałszując naturalny porządek rzeczy, zaczynamy nazywać dobro złem, a zło dobrem, nie widząc różnicy. Zło w rzeczywistości nie jest zwykłym brakiem dobra, jest pozytywną siłą, która bierze człowieka w niewolę i niszczy cały wszech­świat. Ta walka już się zaczęła i będzie trwała nieprzerwanie przez całe dzieje ludzkości. Chcąc uratować siebie i innych, musimy działać dobrem na zło. I pozostać w trzeźwości umysłu. Bo czym się staniemy, jeśli zaczniemy działać jak oni? - spytał smutno, czując, że temat wcale nie zmienił się od poprzedniego spotkania, a organizacja, do której przystąpił nie była już tym co kiedyś. Z dnia na dzień była bardziej radykalna. Bolało go to, czego był świadkiem, a serce łamało przy każdym szokującym słowie. Myślał, że mieli to za sobą. A teraz kazali im dokonać wyboru. Wybór, którego miał dokonać, miał decydował o jego właściwościach moralnych i, co za tym idzie, o jego przeznaczeniu. Jayden znał już odpowiedź. Wycofał się więc znów w róg, będąc oszołomionym i zbitym z pantałyku. Jak to się stało?

|ustępuję siedzonka Minnie
[bylobrzydkobedzieladnie]


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 13:07, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.06.18 11:39
Ostatecznie zajęła miejsce, które zaoferował jej Samuel. tyle że przesunęła je kawałek w bok, ustawiając obok krzesła Justine.
Gdy nastała minuta ciszy panna Pomfrey opuściła spojrzenie na czubki własnych butów, powstrzymując łzy cisnące się do oczu. Nie chciała tak reagować przy nich wszystkich, okazywać własnej słabości i ułomności wrażliwego serca, lecz minęło tak niewiele czasu... Rany wciąż były tak świeże. Nie była obecna w Ministerstwie Magii, nie widziała na własne oczy wszystkich tych potworności, lecz w szpitalu św. Munga naoglądała się dość ofiar szatańskich pożogi. Rannych przetransportowano do uzdrowicieli, jednakże nie wszystkich udało się uratować; było ich zbyt wielu, a magomedyków za mało. Pacjenci umierali im na rękach. a nocami krzyczeli z bólu; ich eliksiry przeciwbólowe nierzadko zawodziły w starciu z ranami po czarnej magii, niektórych musieli wprowadzić w śpiączki, aby udało im się przetrwać okres powrotu do zdrowia. To wszystko i w niej pozostawiło na trwałe ślad, który ponownie dał o sobie znać.
Niebieskie oczy zrobiły się dziwnie wilgotne, gdy wspomniano Garretta Weasley; ciężko było jej pogodzić się z myslą, że drogi jej sercu przyjaciel może... Nie żyć. Z trudem przełknęła ślinę. Spojrzała ponuro po innych obserwując reakcje; wiedziała, że wojna już nadeszła, lecz mówienie o tym głośno jeszcze bardziej wepchnęło ją w ramiona smutku.
Sama niewiele mogła powiedziec ani o anomaliach, z którymi nie miała styczności, ani o nowym Ministrze Magii. Większość czasu spędzała w szpitalu św. Munga, gdzie energia została już ustabilizowana.
Uwagę Poppy przykuło nazwisko Mulciber; wydawało się znajome, choć była przekonana, że nie ma znajomego, który by się tak nazywał... Wspomnienie Niebieskiego Lasu i listu, do którego dołączono kwiat maku powróciło do niej dopiero po chwili i uderzyło mocno jak wysoka fala. Wydała z siebie zduszony okrzyk, zasłaniając usta dłonią.
Ignotus Mulciber uratował jej życie w nocy pierwszego maja, wydawał się nieco dziwny, lecz naprawdę uprzejmy, a teraz... Nie spodziewała się tego, absolutnie.
- W nocy pierwszego maja, gdy wybuchła magia... Ocknęłam się w Niebieskim Lesie, a obok mnie był mężczyzna, który przedstawił się jako Ignotus Mulciber... Miał na rękach dziwne tatuaże. Zostawił mnie, lecz... Zawiadomił służby i odnaleźli mnie, inaczej bym... - odezwała się w końcu cicho, nie kończąc zdania, można było się tego domyślić. - Nie miałam pojęcia, że... - ... nie miałam pojęcia, że to może być czarnoksiężnik. Nie wymieniono imienia, sądziła więc, że chodziło właśnie o pana Ignotusa. Potem jakaś dziewczyna wymieniła inne imię.
Z niepokojem wysłuchała relacji Benjamina i agresywnej Jackie o ataku na cmentarzu, choć wiedziała już o tym wcześniej, leczyła jej rany; cieszyła się, że Rineheart doszła już do siebie. Nie wiedziała jednak, że zaatakowani zostali także Samuel i Brendan; przyjęła to z cieniem smutku w oczach, lecz nie chciała się wtrącać w wątki, w których nie miała nic do powiedzenia - by nie sprowadzić rozmowy na błędne tory.
- Ja oczywiście także pozostaję do waszej dyspozycji w kwestii eliksirów... - zaproponowała nieśmiało; nie była w tej dziedzinie wybitnie uzdolniona, lecz w ostatnich tygodniach ciężko pracowała nad tym, aby doskonalić umiejętności tworzenia eliksirów - były Zakonowi niezbędne. Propozycji Anthonego Skamandera wysłuchała z uwagą; chciała zaoferować się, że się tym zajmie, w końcu była obecna, zawsze, gdy tego potrzebowali, a do tego dobrze zorganizowana i bardzo skrupulatna, lecz zabrakło jej śmiałości - a Samuel do tego zdania wyznaczył już Cyrusa Snape. Wyciągnęła w torebki rolkę pergaminu i zapisała samopiszącym piórem wszystkie wymienione eliksiry, które miałyby być potrzebne; jeśli tylko sprosta temu zadaniu, to uwarzy je.
- Czy używanie legilimencji nie jest nielegalne? - zauważyła, prostując się nagle. - Słyszałam, że bardzo bolesne... - dodała z zawahaniem, skupiając na młodszym Skamanderze zaniepokojone spojrzenie. Dlaczegóż nabył taką umiejętność?
Otworzyła oczy szeroko, gdy Samuel zaczął wygadywać niestworzone rzeczy. Nie tego się po nim spodziewała.
-Profesor Vane ma rację - odezwała się głośno i dziwnie stanowczo, gdy nauczyciel astronomii sprzeciwił się słowom Samuela. - Myślałam, że mamy zwalczać przemoc, a nie się do niej posuwać. Przelewając krew, odpowiadając taką samą przemocą, stajemy się mordercami, z którymi walczymy - głos zadrżał jej wyraźnie, lecz nie zamierzała pozostać na to głucha. Nie tak to sobie wyobrażała. - Ciemność może rozproszyć tylko światło - dodała jeszcze, z niezachwianą pewnością. Nie było w niej zgody na krzywdzenie drugiego człowieka. Mogli ją uznać za naiwną, głupią, słabą. Miała jednak swoje ideały, wartości, których nigdy by nie zdradziła.
Największe jednak zdziwienie, a zarazem strach wzbudziła w niej opowieść Alexandra oraz Josephine... Zdusiła okrzyk, zasłoniła usta dłońmi, kręcac głową z niedowierzaniem. Nie zdawała sobie sprawy, że ludzie potrafią być do tego zdolni... A raczej nie chciała dopuszczać do siebie takich mysli. Wymienił imię Ignotusa i nie miała już wątpliwości, że wtedy, w Niebieskim Lesie, spotkała czarnoksiężnika. Dlaczego uratował jej wówczas życie?
Łzy cisnęły się Poppy do oczu, gdy uświadomiła sobie, że zarówno Alexander, jak i Josephine zostali pozbawieni pamięci, tożsamości, własnego ja... Czy istniał jakiś sposób, aby przywrócić im pamięć? Obiecała sobie, że przewertuje wszystkie książki o magii leczniczej, które mogą mieć z tym związek.


| siadam na miejscu Samuela, bo mi je grzecznie odsunął
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.06.18 13:15
Wpatrywał się we wchodzących Zakonników, każdego witając odpowiednio do stopnia zażyłości. Pomachał Margaux, puścił oczko do Jackie, poklepał Foxa po ramieniu, Hannah witając szerokim uśmiechem. - To moja siostra - powiedział donośnie, nagle, bez jakiegokolwiek kontekstu, z dumą wskazując szorstką ręką na brunetkę, tak, jakby właśnie weszła tutaj z głową własnoręcznie upolowanego Mulcibera pod pachą. Cieszył się, że ją widzi, poprawiło mu to nastrój. Po wymienieniu uprzejmości oraz powitań, zamienił się w słuch. Był Gwardzistą, jego obecność na spotkaniu nie była obowiązkowa, chciał jednak poczuć wspólnotę i sprawdzić, jak radzą sobie pozostali; czuł się też w obowiązku udowodnienia, że zależy mu na Zakonie. Wiedział, że niektórzy wątpią w jego oddanie, bazując na chwiejnej przeszłości. Nie wtrącał się do spraw ingrediencji i eliksirów, zupełnie się na tym nie znał, zostawiał to mądrzejszym od siebie, potrafiącym w kociołku uwarzyć coś więcej od najprostszej maści przeciwko poparzeniom.
Przejął się także historią Alexandra i Josephine; patrzył na nich uważnie, z współczuciem, rysującym się w orzechowych oczach. Wiele przeszli a zagubienie w nowej rzeczywistości musiało być trudne, choć ze względu na własne doświadczenia dopatrywał się w tym jakichś plusów. - Spójrz na to z tej strony, możecie się w sobie od nowa zakochać! Pierwsza miłość po raz drugi, klawa sprawa - rzucił głośno dla rozluźnienia atmosfery, rozglądając się dookoła, by sprawdzić, czy wspaniały żart poprawił nieco ponurą atmosferę spotkania. Sam chętnie zamieniłby się z nimi, pozbył się wspomnień, słabości, miłości; pogrzebałby błędy pod grubą warstwą gruzu oraz wyczyścił pękatą od grzechów kartotekę. Niepamięć komplikowała sprawy Zakonu, Alexander należał do Gwardii, lecz te sprawy także zostawił komuś, kto posiadał większą wiedzę na ten temat. On nadawał się do prania czarnoksiężników po mordach i brudnej, wymagającej roboty - pamięć wymagała delikatności oraz precyzji.
- Nie zapominaj o szumowinie Rosierze - wtrącił w środek wywodu na temat personaliów mend Herewarda, a szczęki zacisnęły mu się odruchowo. Zabić to mało; powinien cierpieć za to, co robił i jak krzywdził ludzi wokół siebie. To on spopielił Ministerstwo, on zabijał niewinnych, ba, Ben był w stanie uwierzyć, że to Tristan do spółki z Mulciberem, Francuzem i Fałszywym Vanem stali za Wyspą Rzeźb - choć było to więcej niż niedorzeczne. Wright pokiwał głową, słysząc słowa Samuela o wojnie. Miał rację, znajdowali się w stanie zagrożenia a przeciwnik nie spał, wręcz przeciwnie, rósł w siłę. Ben zerknął na Jaydena. - Wiesz coś o tym Thomasie? - spytał z ostrożnym, niechętnym zaciekawieniem. Jego rodzina nie popełniała podobnych błędów; jeszcze raz wymownie zerknął na Hanię. Szybko jednak powrócił wzrokiem do Vane'a, wytrzeszczając na niego oczy. - Piękne słowa, wzruszyłem się do głębi - odparł bez ani grama kpiny, choć mogło to tak zabrzmieć; był prostym człowiekiem, wszyscy o tym wiedzieli. - Ale jak chcesz chronić niewinnych przed tymi potworami nie robiąc im krzywdy? Myślisz, że oni będą nas jedynie petryfikować? Widzisz, co zrobili Alexandrowi, ja sam wiem, do czego zdolny jest psidwakosyn Mulciber i taki, przykładowo, Nott - kontynuował, nie przejmując się tym, że właśnie ponownie zostanie postawiony na świeczniku jako orędownik zdecydowanych działań i przeciwnik neutralności. Liczył się z tym. - Nie będą się z nami cackać. Śmierć będzie najłagodniejszym, co mogą nam zaoferować - dodał brutalnie i prosto, nie ubierając tego w ładne słowa. Spalili Ministerstwo, ludzie płonęli żywcem, mordowali i torturowali. - Mamy do czynienia z popieprzonymi czarnoksiężnikami - wierzysz w ich resocjalizację? W to, że gdy ich oświecimy, zmienią swoje podejście? - zapytał szczerze zainteresowany tym podejściem. - Nie mówię tutaj o bezsensownej brutalności, o okrucieństwie, do którego są zdolni - ale musimy zrozumieć, z kim mamy do czynienia. Tu nie wystarczą środki zapobiegawcze i łagodność. Czasem trzeba podjąć odpowiednie, ostateczne rozwiązania, by zakończyć terror i rzezie, jakich się dopuszczają - mówił spokojnie i stanowczo, bez agresji, rozglądając się dookoła. Rozumiał ideały, dobro, światłość, wyrozumiałość - lecz jak mieli na ich podstawie stawić czoła ludziom, którzy bez mrugnięcia okiem pozbawiliby ich życia?
Przerwał swoją tyradę, wsłuchując się w słowa o artefakcie. - Kamień wskrzeszenia? Naprawdę? - nawet on wiedział, że jest to coś potężnego, wyjątkowego, posiadającego niezrozumiałą moc. Oczy mu rozbłysły, ze strachu przed jego mocą i z szacunku do niej.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 12 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.06.18 13:27
Przez jakiś czas śledziła sylwetki kolejnych, pojawiających się w pokoju Zakonników, ale gdy wszystkie miejsca wokół stołu zostały zajęte, opuściła spojrzenie na własne dłonie, raz po raz obracając tkwiącą na palcu obrączkę Zakonu Feniksa. Czuła na sobie wzrok więcej niż jednej osoby, gdy padało nazwisko Garretta, a choć siadającego obok Duncana obdarzyła ciepłym, pełnym wdzięczności uśmiechem, to naprawdę wolałaby, żeby na nią nie patrzyli; nie potrzebowała litości ani współczucia, a już na pewno – nie potrzebowała tego teraz, kiedy sytuacja wymagała od niej skupienia się na tym, co wciąż jeszcze leżało przed nimi. Nie było to proste ani bezbolesne, ale nie miała wyjścia, wciąż w tyle głowy chowając dokładnie zapamiętane słowa, które na Białym Moście wypowiedział do niej Anthony. Nie mogła pozwolić sobie na luksus użalania się nad sobą i prawdę mówiąc – wcale nie chciała, wciąż najlepiej czując się wtedy, gdy mogła być przydatna i nieść pomoc, nawet jeżeli ta pomoc nie wyglądała już tak, jak kiedyś sobie to wyobrażała.
Opowieści o płonącym Ministerstwie przywołały z jej pamięci rzeczy, których pamiętać nie chciała, ale wysłuchała ich z uwagą, podrywając spojrzenie z niepokojem, gdy odezwał się Alexander. Utkwiła wzrok w jego sylwetce, starając się w oczach odnaleźć ślady dawnego Alexa, ale pokój był pogrążony w półmroku, a on znajdował się zbyt daleko; słyszała za to w jego głosie dziwną, przerażającą pustkę, z której utkana była streszczana przez niego historia. Jej dłonie zacisnęły się odruchowo, kiedy padło imię Alana, ale o dziwo wcale nie to było w tym wszystkim najstraszniejsze, a perspektywa, że plugawa siła, z którą walczyli, posuwała się do używania ich samych – jak narzędzi, przedmiotów, służących do dokonania zbrodni, którymi się parali. Odetchnęła ciężko, szukając we własnej głowie jakichś słów, ale nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć; odezwała się więc dopiero, gdy temat płonącego Ministerstwa zastąpił temat nowego Ministra. – Raczej nie będę w stanie dotrzeć do samego Longbottoma, ale Departament Kontroli Magicznej przywrócił mnie na stanowisko, wyższe niż poprzednio. Moja jednostka zajmuje się głównie ofiarami anomalii, jeżeli Ministerstwo ma na ich temat jakieś wiadomości, których nie mamy my – mogę postarać się je zdobyć – powiedziała, zwracając się do wszystkich, ale słowa kierując głównie do Herewarda.
Chciała wspomnieć jeszcze o badaniach, o tym, że pracowała nad sposobem na wspomożenie ich wszystkich w walce – zgadzała się z każdym słowem, które wypowiedział Samuel – ale gdy głos zabrał Jayden i później Poppy, jej myśli rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Przez moment tkwiła w milczącym niedowierzaniu, z cichym gniewem szarpiącym chciwie za wszystkie zakończenia nerwowe; wyprostowała się, opierając o twarde oparcie i stanowczo powściągając złość; żadne z nich na pewno nie miało złych intencji. – To bardzo piękne słowa Jaydenie, ale niestety są tylko tym – słowami – odpowiedziała smutno, w jej głosie nie było natarczywości; pojawiła się za to dziwna pewność, której nie było tam jeszcze na ostatnim zebraniu Zakonu. – Czyste idee brzmią bardzo podniośle i właściwie, gdy się o nich mówi, ale Samuel i Ben mają rację – jesteśmy w stanie wojny, podjęliśmy się walki, nie możemy pozwolić sobie na luksus wstrzymania się od niej i zasłonienia bierności ochroną samych siebie. Po tym, co widziałam w Kruczej Wieży i Ministerstwie, po słowach Alexandra i Josephine, nie wierzę już, że jesteśmy w stanie wygrać z naszym wrogiem, tylko się przed nim broniąc. Próbowaliśmy – w efekcie nie ma dzisiaj z nami wielu przyjaciół, którzy być może mogliby siedzieć przy tym stole, gdybyśmy od razu odpowiedzieli właściwie na zagrożenie. – Opuściła na moment spojrzenie na blat stołu. – Przyznaję, że sama jestem winna chwilowym wątpliwościom, ale teraz nie ma już na nie miejsca. Jesteśmy tutaj po to, żeby przywrócić porządek w świecie pogrążonym w chaosie – najprawdopodobniej nie dla siebie, a jedynie dla tych, którzy przyjdą po nas. – Garrett nigdy nie wierzył, że wyjdzie z tej wojny żywy; od pewnego czasu, ona również w to nie wierzyła – i ta świadomość wywoływała w niej nienaturalny spokój i determinację. – Nie zwyciężymy z poplecznikami Lorda Voldemorta traktując ich z dobrocią, oni są na nią obojętni – a zwyciężyć z nimi musimy. Jeżeli zrobimy to kosztem swojego własnego szczęścia i porządku fizycznego i psychicznego, trudno – przynajmniej inni nie będą musieli.
Zamilkła na moment, zanim zdecydowała się dodać coś jeszcze; nie chciała czuć się gołosłowna. – Razem z Charlene, Frances i Asbjornem pracujemy nad amuletem, który – w co mocno wierzę – pomoże w potyczkach wszystkim, którzy się na nie odważają. Jeżeli chodzi o mnie, to magia ofensywna nie jest moją mocną stroną, ale służę pomocą w obronie przed czarną magią i leczeniu wspomagającym – myślę, że mogłabym przydać się w walce, jeżeli równoważyłby mnie ktoś biegły w urokach – skinęła głową, odchylając się do tyłu.
Informacja o kamieniu wskrzeszenia przykuła jej uwagę, ale póki co nie wiedziała, co więcej mogłaby w tym temacie powiedzieć – artefakt był jej obcy – więc na razie zdecydowała się słuchać uważnie, żeby w odpowiednim momencie móc dołożyć swoje trzy knuty.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Pokój gościnny [odnośnik]16.06.18 13:34
Frances słuchała z zapartym tchem słów o dokonaniach i wpływie lorda Voldemorta. Kim był ten człowiek? Co tak ważnego zastąpił w życiu swoich naśladowców, by odważyli się na jego polecenie zniszczyć najważniejszy z symboli jedności magicznego społeczeństwa? Wyobrażenia, jakie snuła na ten temat czytając doniesienia z prasy, wydawały jej się nieadekwatne; powierzchowne, ponieważ nie była w stanie zrozumieć tego rodzaju zaślepienia. Spowodowanie pożaru w ministerstwie stanowiło zaprzeczenie wszystkiego, w czym Frances pokładała wiarę po powrocie do magicznego świata. Sama nieco dziwiła się swemu zerojedynkowemu rozumowaniu – ale przecież za tak potworną zbrodnię musiała jej sprawców spotkać kara, była to pewność tak jasna, że przestało mieć znaczenie, kto ją wymierzy. Zakon Feniksa wydał się jej do tego organem równie dobrym, co delegowane przez ministerstwo brygady aurorskie. Bezpieczeństwo i przyszłość dawno przestały być tylko sprawą urzędową. Kiedy myślała o śmierci dla sprawy (nie była to myśl przyjemna ani często roztrząsana, ale w końcu ewentualność, którą przynajmniej raz trzeba rozważyć), jedyną możliwością było dotąd oddanie go, nie odbieranie komuś innemu. Nikt jednak nie nazwie chyba złą matki gotowej zabić kogoś, kto skrzywdził jej dziecko. W obronę trzeba było wziąć najbardziej podstawowe wartości w życiu, skoro już nawet coś tak prywatnego jak ludzka pamięć stała się celem ataku. Jeśli nawet wnętrze umysłu nie jest bezpieczne – co mogłoby być? Frances z mieszaniną strachu i szacunku przyglądała się opowiadającym historię swoich krzywd młodym ludziom, zwiesiwszy potem smętnie głowę. Nawet gdyby ktoś zmobilizował się do pracy nad odwróceniem skutków użytych na nich zaklęć, gdyby zadeklarowała się, że w tym pomoże, byłaby to walka z góry przegrana; natura tych czarów była wyjątkowo paskudna, znaleźli się w sytuacji zatrważająco bliskiej beznadziei. Doznali jednej z najgorszych form upokorzenia i jeśli zgodzą się na jego pogłębienie przez dopuszczanie innych ludzi do swoich okaleczonych umysłów – zrobią więcej, niż Frania mogłaby sobie wyobrazić. W pełni zasadną karą za pozbawienie kogoś pamięci i własnej woli byłoby w jej opinii uwięzienie w Azkabanie, chociaż gdy w gazetach pojawiły się doniesienia o wypełzaniu jego strażników poza teren więzienia, straciła nieco zaufania dla magicznego systemu penitencjarnego. Pamiętała jak przez mgłę terror zasiany w myślach ludzi przez tak odległe znamiona wojny jak odgłosy wybuchów, niejasne wieści przynoszone z miast. Teraz sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, co w jej opinii wymagało szybkich i, niestety, drastycznych działań. Nie dostrzegała sensu wzbraniania się przed używaniem bądź co bądź uniwersalnych metod walki tylko dlatego, że przeciwnik użył ich wcześniej. Nie miała jeszcze okazji (czy raczej obowiązku), by stanąć do walki z jakimś przejawem wrogiej im siły, ale całą sobą przeczuwała, że gdyby znalazła się już oko w oko z kimś, kto nie wahałby się użyć czarnomagicznej klątwy, nie powstrzymałaby się do wzniesienia przed sobą tarczy i czekania, aż przeciwnik zmęczy się próbami jej obalenia. Prędzej czy później, ale wszyscy będą musieli choć trochę się zmienić. Wojna robiła z ludźmi straszne rzeczy, zmuszała do robienia rzeczy, które nie były zgodne z ich kodeksem nawet tych, których potem obwołano bohaterami, obrońcami godności człowieka. Czytała o tym, co działo się na frontach mugolskiej wojny. I z niespodziewaną łatwością zrozumiała, że dobro, jak wszystko inne, nie ma tylko jednej twarzy i nie można zawsze utożsamiać go z niewinnością.
- Zło było na świecie zawsze, a zanim dobro zdążyło się zebrać, by się mu sprzeciwić, urosło w siłę, o którą zawsze będzie miało nad nami przewagę. – stąd brała się łatwość w podporządkowaniu się złu, jak sądziła Frania, co też odważyła się powiedzieć po słowach Benjamina. Były ostrzejsze niż te, które ona układała sobie w głowie, ale przynajmniej utwierdziły ją w przekonaniu, że jej obawy nie są bezpodstawne. Margaux także wypowiedziała zgodne z myślami Frances zdania, co podniosło ją na duchu.– Jeśli zaakceptuje się, że ma jakąś siłę stwórczą, jak można nie reagować na nią próbami zniszczenia, którą w takim wypadku dobro by utożsamiało? Zgadzam się, że atak w ich stronę to nie zemsta, a prewencja kolejnych takich zbrodni. Nie wystarczy, jeśli my będziemy próbować się wzmocnić; trzeba też osłabić ich, a nie ma na to innego sposobu niż otwarta walka, do której pójdę z wami, kiedy będzie trzeba. - spotkała się na chwilę wzrokiem z ratowniczką, której pomagała w badaniach, posyłając jej słaby uśmiech. Dysponowała przede wszystkim wiedzą, jej praktyczne zastosowanie, choć efektowne, stanowiło tylko jej produkt uboczny. Tym sposobem mogła nadać opanowanej teorii faktyczne, a miała nadzieje, że także spore znaczenie.
Mimo nadal kotłujących się w jej głowie myśli, zamilkła zanim powiedziała wszystko, pozwoliła, by gniew wezbrał niepotrzebnie, ale nie potrafiła czarować tylko po to, by co roku uczyć kolejne grupy dzieci jak rzucać "Alohomora". Nie chciała jednak, by jej sprzeciw stanowił przyczynek do kłótni, która mogłaby odwrócić uwagę od omawiania naprawdę ważnych spraw. By dotrzeć do jakiegoś rozwiązania, musieli zacząć od tych rzeczywiście leżących bliżej niż granica horyzontu domysłów i dylematów etycznych. A Frances nie znała żadnego z wymienionych przez obecnych nazwisk i nie miała w ogóle nic do dodania poza mglistą znajomością legend o insygniach śmierci i kilkoma wyzwiskami pod adresem Grindewalda. Może w Hogwarcie, nad którym sprawował kontrolę przez tak długi czas, znalazłyby się po nim jakieś ślady, wskazówki prowadzące także do kamienia. Myśląc intensywnie, Frania tkwiła przy stole przytłoczona poważniejącą ciągle atmosferą i ciężarem własnych myśli.
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery

Strona 12 z 28 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13 ... 20 ... 28  Next

Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach