Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Pomieszczenie znajduje się od razu po wejściu do mieszkania i jest największym ze wszystkich. Stare meble, wszechobecny kurz oraz wiszące w oknie zasłony z drobnymi dziurami po molach stanowią element niedocenianego wystroju, zaś zupełnie niepasująca do reszty komoda zastawiona butelkami wypełnionymi alkoholem jest sercem domu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Smakował jej taki. Oblizywała lekko usta, wyczuwając upragnioną kontynuację tego mistycznego spotkania. Może i zgodziłaby się z jego myślą. Kluczowa mogła być zuchwała przepowiednia, która powiązała ich ze sobą jeszcze trwalej. Zbiegły się dwie dusze we wspólnej kpinie wobec identycznej wróżby zimnej panienki. Ławka wciąż tam stała, ale dawno zapomniała o cieple ich ciał. Mimo to ruszyli wspólną drogą, pozwalając by te ramiona stykały się coraz częściej, dzieląc się elektryzującym uczuciem. Gdy moczyła wargi pierwszy raz jego niebezpiecznym alkoholem, odkrywała, że o wiele groźniejszy może być on. Przyciągał ją, pozwalała mu na to, choć trwała w zgubnym przekonaniu o własnej kontroli.
Po porażkach tego dnia Philippa rwała się do nowego. Była odkrywczynią, śmiało zapuszczającą się w gąszcz niesprawdzonych mroków. Sama chciała demaskować duszę tego lekkoducha. Wraz z kolejnymi wspólnymi minutami zdawał się jednak gubić tę beztroskę, stawał się cięższy, mocniejszy, choć nie tracił tej zawadiackiej aury. Chciała go właśnie takiego, chciała się zanurzyć w przejmującym uczuciu grozy i niepoprawnej bliskości. On pragnął tego samego i wcale nie potrzebowali żałosnych wstępów, by zaraz pochłonąć się w sobie wzajemnie. Żałosnych nie, ale gry towarzyszyły im od pierwszego zaczepnego uśmiechu, od złamanej granicy dotyku – jeszcze zanim namolna zjawa zakpiła z ich pijaczego spotkania. Ktoś mógł ją dzisiaj nawiedzić, ale to nie była umarła dziewucha. Kotłujące się w piersi dreszcze rozpalały ją mocniej i mocniej z chwilą, gdy tylko znaleźli się w obcym wnętrzu. Potrzebowała zmazać obraz jasnowłosej kobiety, która w dwóch ruchach różdżki zakleszczyła ją w więzieniu niepowodzenia. Próbowała zadeptać każdą z nieprzychylnych twarzy. A skąd wyrywał się on?
Zdzierali z siebie kolejne maskujące powłoki, nie porzucając jednak tej największe osłony. Twarze nie ustawały w figlarnych spojrzeniach i zmysłowych marszczeniach, usta potrafiły zadrżeć złaknione kontaktu ze skórą błyszczącą kusząco, wołającą o zerwanie ostatnich odległości. Zbliżali się, a jej uśmiech zdawał się kontynuować wypowiedziane wcześniej słowa. Zaciekawiony odsłaniał ją sobie. Pozwoliła. Za chwilę jednak ulokowała dłonie na brzuchu, a potem sunęła, powoli, czule, rozlewając po mięśniach podniecenie, igrając. Lubił to. Lubili to obydwoje zlepieni nagłą, niespodziewaną możliwością przyjemnego połączenia. Już nie było odwrotu, ale nawet o tym nie pomyślała, będą właściwie pewną, że mógł z łatwością wyjść naprzeciw jej pragnieniom, że potrafił dorównać potrzebie, że tonął w niej razem z nią. Lekko przesunęła nosem po jego piersi, znów mniejsza, zamykająca się bez trudu w kleszczach jego ramion. Zapieczętowała spotkanie, naciskając czule ustami na osłonięty skrawek skóry, mruknęła cicho zachęcona zapachem, nierozpoznanym jeszcze smakiem. Niech wyczuwa, jak rozgrzana skóra promieniuje pod jego dotykiem, niech otula ją pewniej, mocniej. Lekko się zaśmiała pod nocą jego słów. Rzucał wyzwanie, które bezgłośnie obiecała spełnić. A on wiedział, że tak się właśnie stanie.
Trwali zamknięci w mieszkaniu, do którego nawet nie znała drogi. Była to jednak ostatnia rzecz, na której chciała się teraz skupiać. Wsuwała dłonie głębiej, przez wyrysowane czerwonymi liniami plecy po męskie pośladki niezablokowane już upierdliwym pasem. Dłonie miała zręczne, wprawione w kojącym naciskaniu każdego czułego miejsca, a teraz wyjątkowo zainspirowane do wydobycia z niego jęku rozkoszy. Zacisnęła palce, jednocześnie tez, pozwalając spodniom opaść nieprzyzwoicie nisko. – Wiem, czego potrzebujesz – odparła pewnie, w zmysłowym szepcie, lekko przygryzione usta zachęcić miały do powolnego torturowania w namiętności. Dotarła do niego szybko, nagle, zmuszona do natychmiastowego rozprawienia się z jego wargami. Z jego ciałem zachęconym do dalszej zabawy. Miał wkrótce przekonać się, kogo los tym razem wepchnął mu do łóżka. A trafił dobrze, nie zamierzała być skromna. Nie zamierzała ukrywać dłoni zręcznie owijających się wokół jego rozpalonego ciała. Alkohol zaspokoi ich gardła za chwilę, na razie pozostali otumanieni naturalnym zapachem kobiety i mężczyzny. W tych oparach nikło wszystko inne, przez chwilę istnieć mieli jedynie oni. I komoda, wołająca swą drapiącą powierzchnią jej gładkie pośladki. Więc tak? Dała się posłusznie ułożyć, przygarniając go udami niecierpliwie do siebie, zaborczo – dokładnie tak, jak zaraz dobrał się do jej ust, połykając dziewczęce westchnienie. Rozbiegane pragnienia zawładnęły nią zupełnie, ale nie potrzebowała już żadnej kontroli. Tylko drugie ciało, ofiarowujące nieopisaną rozkosz, tonące w niej nagle, prowokujące mebel do wymownego tańca. Jej palce zakradły się w jego włosy, dwie twarze zderzyły się nieokiełznane, splecione w lepkiej żądzy.
Przepadli nawiedzeni.
zt x2
Po porażkach tego dnia Philippa rwała się do nowego. Była odkrywczynią, śmiało zapuszczającą się w gąszcz niesprawdzonych mroków. Sama chciała demaskować duszę tego lekkoducha. Wraz z kolejnymi wspólnymi minutami zdawał się jednak gubić tę beztroskę, stawał się cięższy, mocniejszy, choć nie tracił tej zawadiackiej aury. Chciała go właśnie takiego, chciała się zanurzyć w przejmującym uczuciu grozy i niepoprawnej bliskości. On pragnął tego samego i wcale nie potrzebowali żałosnych wstępów, by zaraz pochłonąć się w sobie wzajemnie. Żałosnych nie, ale gry towarzyszyły im od pierwszego zaczepnego uśmiechu, od złamanej granicy dotyku – jeszcze zanim namolna zjawa zakpiła z ich pijaczego spotkania. Ktoś mógł ją dzisiaj nawiedzić, ale to nie była umarła dziewucha. Kotłujące się w piersi dreszcze rozpalały ją mocniej i mocniej z chwilą, gdy tylko znaleźli się w obcym wnętrzu. Potrzebowała zmazać obraz jasnowłosej kobiety, która w dwóch ruchach różdżki zakleszczyła ją w więzieniu niepowodzenia. Próbowała zadeptać każdą z nieprzychylnych twarzy. A skąd wyrywał się on?
Zdzierali z siebie kolejne maskujące powłoki, nie porzucając jednak tej największe osłony. Twarze nie ustawały w figlarnych spojrzeniach i zmysłowych marszczeniach, usta potrafiły zadrżeć złaknione kontaktu ze skórą błyszczącą kusząco, wołającą o zerwanie ostatnich odległości. Zbliżali się, a jej uśmiech zdawał się kontynuować wypowiedziane wcześniej słowa. Zaciekawiony odsłaniał ją sobie. Pozwoliła. Za chwilę jednak ulokowała dłonie na brzuchu, a potem sunęła, powoli, czule, rozlewając po mięśniach podniecenie, igrając. Lubił to. Lubili to obydwoje zlepieni nagłą, niespodziewaną możliwością przyjemnego połączenia. Już nie było odwrotu, ale nawet o tym nie pomyślała, będą właściwie pewną, że mógł z łatwością wyjść naprzeciw jej pragnieniom, że potrafił dorównać potrzebie, że tonął w niej razem z nią. Lekko przesunęła nosem po jego piersi, znów mniejsza, zamykająca się bez trudu w kleszczach jego ramion. Zapieczętowała spotkanie, naciskając czule ustami na osłonięty skrawek skóry, mruknęła cicho zachęcona zapachem, nierozpoznanym jeszcze smakiem. Niech wyczuwa, jak rozgrzana skóra promieniuje pod jego dotykiem, niech otula ją pewniej, mocniej. Lekko się zaśmiała pod nocą jego słów. Rzucał wyzwanie, które bezgłośnie obiecała spełnić. A on wiedział, że tak się właśnie stanie.
Trwali zamknięci w mieszkaniu, do którego nawet nie znała drogi. Była to jednak ostatnia rzecz, na której chciała się teraz skupiać. Wsuwała dłonie głębiej, przez wyrysowane czerwonymi liniami plecy po męskie pośladki niezablokowane już upierdliwym pasem. Dłonie miała zręczne, wprawione w kojącym naciskaniu każdego czułego miejsca, a teraz wyjątkowo zainspirowane do wydobycia z niego jęku rozkoszy. Zacisnęła palce, jednocześnie tez, pozwalając spodniom opaść nieprzyzwoicie nisko. – Wiem, czego potrzebujesz – odparła pewnie, w zmysłowym szepcie, lekko przygryzione usta zachęcić miały do powolnego torturowania w namiętności. Dotarła do niego szybko, nagle, zmuszona do natychmiastowego rozprawienia się z jego wargami. Z jego ciałem zachęconym do dalszej zabawy. Miał wkrótce przekonać się, kogo los tym razem wepchnął mu do łóżka. A trafił dobrze, nie zamierzała być skromna. Nie zamierzała ukrywać dłoni zręcznie owijających się wokół jego rozpalonego ciała. Alkohol zaspokoi ich gardła za chwilę, na razie pozostali otumanieni naturalnym zapachem kobiety i mężczyzny. W tych oparach nikło wszystko inne, przez chwilę istnieć mieli jedynie oni. I komoda, wołająca swą drapiącą powierzchnią jej gładkie pośladki. Więc tak? Dała się posłusznie ułożyć, przygarniając go udami niecierpliwie do siebie, zaborczo – dokładnie tak, jak zaraz dobrał się do jej ust, połykając dziewczęce westchnienie. Rozbiegane pragnienia zawładnęły nią zupełnie, ale nie potrzebowała już żadnej kontroli. Tylko drugie ciało, ofiarowujące nieopisaną rozkosz, tonące w niej nagle, prowokujące mebel do wymownego tańca. Jej palce zakradły się w jego włosy, dwie twarze zderzyły się nieokiełznane, splecione w lepkiej żądzy.
Przepadli nawiedzeni.
zt x2
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
1 lipca 57’
Ostatnie tygodnie uszczupliły jego zapasy wyjątkowo mocno, dlatego musiał poświęcić noc na rozpalenie ognia pod kociołkiem w celu uwarzenia niezbędnych baz pod przekleństwa. Odkąd po raz kolejny zawalił sprawę na oczach osób trzecich obiecał sobie, że już zawsze będzie chodził przygotowany, nawet jeśli sakwa miałaby uginać się pod ciężarem kilkudziesięciu fiolek. Ponadto zdawał sobie sprawę z konieczności przejęcia kontroli w jak największej ilości strategicznych punktów Londynu i kiedy to nastąpi pragnął zabezpieczyć je klątwami – w końcu takowe nie brały jeńców. Wróg nie spał, szczury za wszelką cenę chciały przekroczyć granice miasta, dlatego nie mogli przebierać w środkach.
Upewniwszy się, że woda nabrała odpowiedniej temperatury wyjął z wysokiej szafki niewielki flakonik, którą wypełniał najważniejszy składnik – szpik kostny. Obrócił go wolno w dłoni, po czym odkorkował i wolnym ruchem nachylił nad buzującą zawartością kociołka. Efekt niewielkich bąbli był dobrym znakiem, a zarazem sygnałem, że nadszedł odpowiedni moment na dodanie kolejnego elementu - ikry ramory. Kiedy to uczynił pozostało czekać w nadziei, że nie pomylił się w żadnym ze swych kroków.
Ostatnie tygodnie uszczupliły jego zapasy wyjątkowo mocno, dlatego musiał poświęcić noc na rozpalenie ognia pod kociołkiem w celu uwarzenia niezbędnych baz pod przekleństwa. Odkąd po raz kolejny zawalił sprawę na oczach osób trzecich obiecał sobie, że już zawsze będzie chodził przygotowany, nawet jeśli sakwa miałaby uginać się pod ciężarem kilkudziesięciu fiolek. Ponadto zdawał sobie sprawę z konieczności przejęcia kontroli w jak największej ilości strategicznych punktów Londynu i kiedy to nastąpi pragnął zabezpieczyć je klątwami – w końcu takowe nie brały jeńców. Wróg nie spał, szczury za wszelką cenę chciały przekroczyć granice miasta, dlatego nie mogli przebierać w środkach.
Upewniwszy się, że woda nabrała odpowiedniej temperatury wyjął z wysokiej szafki niewielki flakonik, którą wypełniał najważniejszy składnik – szpik kostny. Obrócił go wolno w dłoni, po czym odkorkował i wolnym ruchem nachylił nad buzującą zawartością kociołka. Efekt niewielkich bąbli był dobrym znakiem, a zarazem sygnałem, że nadszedł odpowiedni moment na dodanie kolejnego elementu - ikry ramory. Kiedy to uczynił pozostało czekać w nadziei, że nie pomylił się w żadnym ze swych kroków.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 30.07.20 19:54, w całości zmieniany 2 razy
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Uśmiechnął się pod nosem widząc zmieniającą się substancję, która po chwili znacznie zgęstniała i przybrała znacznie czarniejszy kolor. Zgasiwszy płomienie pozostało mu czekać, aż baza wystygnie, dlatego chwycił butelkę ognistej whisky i uzupełnił swe szkło. Upijając kolejny już łyk uderzał wolno palcami o blat starego stolika, jakoby miało to przyspieszyć proces.
Po kilkunastu minutach upewnił się, że podstawa przekleństw była gotowa i wtem przelał całą zawartość do fiolki, którą wsunął pomiędzy swe zapasy. Nie zamierzał spocząć tylko na jednym, dlatego dokładnie umył kociołek zaklęciem, a następnie ponownie uzupełnił go wodą i rozpalił płomień. Cała procedura musiała zostać powtórzona; wpierw odpowiednia temperatura cieczy, a następnie pierwszy i najważniejszy ze składników – włókno z ludzkiego serca. Był on niezwykle cenny i trudno dostępny, więc za każdym razem jak przychodziło mu zepsuć bazę nadzwyczaj irytował się.
Z uwagą obserwował zachowanie zawartości i w chwili, gdy ta zaczęła buzować otworzył flakonik z językiem kameleona i uzupełnił nim wywar. Zdawał sobie sprawę, że owa baza znacznie dłużej będzie musiała się gotować, aby nabrać odpowiedniej gęstości i koloru, dlatego ponownie opadł na krzesło w oczekiwaniu na finalny efekt.
| Post wyżej (nie chcę edytować) baza ze szpiku kostnego.
Odnośnie tego - baza z włókna ludzkiego serca.
Po kilkunastu minutach upewnił się, że podstawa przekleństw była gotowa i wtem przelał całą zawartość do fiolki, którą wsunął pomiędzy swe zapasy. Nie zamierzał spocząć tylko na jednym, dlatego dokładnie umył kociołek zaklęciem, a następnie ponownie uzupełnił go wodą i rozpalił płomień. Cała procedura musiała zostać powtórzona; wpierw odpowiednia temperatura cieczy, a następnie pierwszy i najważniejszy ze składników – włókno z ludzkiego serca. Był on niezwykle cenny i trudno dostępny, więc za każdym razem jak przychodziło mu zepsuć bazę nadzwyczaj irytował się.
Z uwagą obserwował zachowanie zawartości i w chwili, gdy ta zaczęła buzować otworzył flakonik z językiem kameleona i uzupełnił nim wywar. Zdawał sobie sprawę, że owa baza znacznie dłużej będzie musiała się gotować, aby nabrać odpowiedniej gęstości i koloru, dlatego ponownie opadł na krzesło w oczekiwaniu na finalny efekt.
| Post wyżej (nie chcę edytować) baza ze szpiku kostnego.
Odnośnie tego - baza z włókna ludzkiego serca.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Miał skoczyć na drugiej bazie, ale udana próba natchnęła go do stworzenia kolejnej, co prawda mniej skomplikowanej, lecz dla niego każda była wyzwaniem. Poczynił swe kroki od nowa; umył dokładnie kociołek, dopił ognistej, a następnie ponownie uzupełnił szkło i finalnie rozpalił płomień ustawiając naczynie w odpowiednim miejscu. Oczekując, aż woda zacznie wrzeć udał się do schowka, gdzie skrywał fiolkę z włóknem ludzkiego serca – plugawą ingrediencją stanowiącą podstawę kolejnego wywaru. Uśmiechnąwszy się pod nosem odkorkował fiolkę, a następnie opróżnił jej zawartość wprost do kociołka. Musząc uzbroić się w cierpliwość – z uwagi na fakt, że dawno nie tworzył podobnej bazy – chwycił za księgę, aby przypomnieć sobie kolejne kroki. Pamiętał, że sprawa miała się tutaj nieco inaczej, dlatego zgodnie z instrukcją zamieszał zawartość wpierw w prawo, a następnie trzy razy w lewo i dopiero wtem dodał ostatni ze składników – kolce róży. Momentalnie oczy go zapiekły, a nozdrzy doszedł ostry zapach, co podobno było dobrym znakiem.
Oczekując na efekty chwycił pełne szkło nie spuszczając wzroku z kociołka.
|Baza z włókna ludzkiego serca
Oczekując na efekty chwycił pełne szkło nie spuszczając wzroku z kociołka.
|Baza z włókna ludzkiego serca
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Trzeci raz, trzeci udany. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy po kilkunastu minutach poczuł zapach zgnilizny – identyczny jaki przyszło czuć mu już niejednokrotnie. Z impetem wstał ze stołka, a następnie zbliżył się do kociołka, którego zawartość już po chwili miała uzupełnić jego zapasy. Nie był to żaden imponujący wynik, w końcu niezmiennie odbierał nikłe ilości bazy i z pewnością nie wystarczyłyby na dwie klątwy, jednakże dumny był ze swojego małego dzieła.
Odczekując, aż substancja wystygnie chwycił w dłoń pustą fiolkę, a następnie przelał zawartość do jej wnętrza z uwagą obserwując jak czarna maź zalewa szklane ścianki. Uniósł kącik ust z wyraźną satysfakcją, po czym poruszał wolno naczyniem i odstawił go na odpowiednie miejsce – tam gdzie znajdowały się wszystkie inne bazy z włókna ludzkiego serca.
Za oknem nie zaczęło jeszcze świtać, co było dobrym znakiem; skończył w miarę "wcześnie".
/zt
Odczekując, aż substancja wystygnie chwycił w dłoń pustą fiolkę, a następnie przelał zawartość do jej wnętrza z uwagą obserwując jak czarna maź zalewa szklane ścianki. Uniósł kącik ust z wyraźną satysfakcją, po czym poruszał wolno naczyniem i odstawił go na odpowiednie miejsce – tam gdzie znajdowały się wszystkie inne bazy z włókna ludzkiego serca.
Za oknem nie zaczęło jeszcze świtać, co było dobrym znakiem; skończył w miarę "wcześnie".
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Otrzymując sowę z listem nie spodziewał się jeszcze, co tym razem zażyczy sobie jego zdecydowanie najlepszy klient. Facet nie należał do nader rozsądnych, odpowiedzialnych, a przede wszystkim normalnych osób, jednakże miał niezwykły łeb do interesów. Domyślał się już od długiego czasu, że kupuje od niego zaklęte przedmioty na dalszy handel, w końcu nikt nie miał wrogów w ilościach hurtowych, lecz w żaden sposób w to nie ingerował. Nie była to jego sprawa tym bardziej, że płacił naprawdę znośnie i zwykle nie negocjował.
Pierwszy raz zdarzyło mu się, że zamówił biżuterię, na której miała spoczywać klątwa ciężkiego wieńca. Kiedyś przy wspólnej ognistej opowiadał mu takowej – stąd pewnie znał nazwę – ale do tej pory nie przyszło mu o nią poprosić. Jej skutki były opłakane z uwagi na brak możliwości posiadania potomstwa, a jeśli było już w drodze to miało dojść do poronienia. Motywy nie miały większego znaczenia, jednakże dla samego szatyna było to niezwykle trudne wyzwanie, bowiem wolał ominąć jej konsekwencje w przypadku jakiegokolwiek błędu. Przekleństwo nie należało do najtrudniejszych, ale niejednokrotnie już popełniał błędy nawet przy tych najprostszych – w końcu tak potężna i plugawa magia była nieobliczalna.
Nim przeszedł do działania uzupełnił jeszcze swe szkło po same brzegi ognistą, po czym upił znacznej ilości. Nie zastanawiał się nad ewentualną porażką – nie przyjmował do siebie, że takowa w ogóle mogła mu się przytrafić – lecz potrzebował jeszcze chwili, aby dokładnie wszystko przemyśleć i zaplanować krok po kroku włącznie z samym przedmiotem, który najlepiej spełniłby swą funkcję.
Wybrał złotą, okrągłą broszę, na której środku znajdował się czarny, błyszczący kamień szlachetny. Nim mógł przejść do zapisywania długich, skomplikowanych reguł papier musiał całą noc przeleżeć na przedmiocie, dlatego nie zwlekając chwili dłużej ułożył go wiedząc, że do nakładania przekleństwa będzie mógł powrócić dopiero rankiem.
Nazajutrz wstał wczesnym świtem i po wykonaniu kilku porannych czynności od razu przeszedł do wykonywania zadania. Skierowawszy się do starej szafki, gdzie trzymał wszelkie niezbędne składniki oraz rzecz jasna alkohol, otworzył drzwiczki i zajrzał do środka szukając dwóch odpowiednich fiolek. Chwyciwszy je między palce dźwignął się na równe nogi i poszedł do ustawionego na środku stołu kociołka, pod którym buchały już płomienie. Stworzenie bazy nigdy nie było szczególnie trudną czynnością, lecz z uwagi na jego umiejętności w dziedzinie eliksirów – a raczej ich brak – łatwo było o pomyłkę i tym samym zmarnowanie nie tylko czasu, ale i ingrediencji.
Gdy woda zaczęła buzować wrzucił wpierw szpik kostny i zamieszał kilkukrotnie, a następnie dodał czerniec. Specyficzna, ostra woń, czarne bąble na powierzchni i paskudne pieczenie oczu zapewniły go, że nie pomylił instrukcji, dzięki czemu wszystko poszło zgodnie z planem. Odczekał, aż baza wystygnie, po czym przelał ją do starego, wysłużonego kałamarzu.
Ściągnąwszy z broszy papier ułożył go na drewnianym stole i zaczął zapisywać skomplikowane ciągi runicznych znaków mających odpowiednio ukierunkować działanie przekleństwa. Minęło sporo czasu nim w końcu odsunął od siebie pergamin i chwycił element biżuterii, by na nim wyryć najważniejszy, ostatni znak – Inguz, a następnie ukryć go zgodnie z wolą zamawiającego. Odetchnął zyskując świadomość, że nigdzie nie popełnił błędu, po czym chwycił uzupełnione szkło i upił z niego ognistej. Nie zamierzał mierzyć się z feralnymi konsekwencjami, dlatego pewność, że mu to nie groziło była naprawdę niesamowicie pokrzepiająca.
Posyłając Avari z listem, którego treść określała miejsce i czas spotkania, narzucił czarną szatę, a następnie opuścił mieszkanie nie zamierzając czekać z otrzymaniem zapłaty. Ciążący w kieszeni, przeklęty artefakt był naprawdę wiele warty, a mu pachnących galeonów nigdy nie było mało. Wcześniej, gdy jeszcze znacznie więcej podróżował, przywykł nakładać klątw na określone rejony, byle tylko utrudnić innym poszukiwaczom drogę do skarbu, zaś obecnie można było śmiało powiedzieć, że wyspecjalizował się w pojedynczych zleceniach. Nie sądził, że będzie to równie dochodowy biznes – w końcu udało mu się odłożyć na zakup Karczmy pod Mantykorą – dlatego był pozytywnie zaskoczony i zmobilizowany. Dołączenie do Rycerzy Walpurgii wywróciło jego życie do góry nogami, bowiem nie zamierzał więcej opuszczać Londynu, a wyprawy potrafiły trwać miesiącami, na co nie mógł sobie pozwolić, dlatego rad był, że tak dobrze przyszło mu się urządzić.
Przekroczył progi własnego baru, po czym udał się prosto do gabinetu. Był wdzięczny Goylowi, że wprowadził nieco ładu, bowiem nie wstyd było zapraszać kogokolwiek w interesach, a także nie dopadało uczucie obrzydzenia, kiedy miało się ochotę na drinka. Wiele czasu spędzali w tym miejscu – on przeważnie pijąc, zaś Caelan zapisując coś w rozrachunkowych księgach, więc nie wyobrażał sobie, aby było równie paskudnie co wcześniej. Woń stęchlizny, mieszanka taniego piwa z jeszcze gorszej jakości tytoniem nawet u niego budziła wstręt.
Frank doskonale wiedział jakie podejście miał szatyn do spóźnialskich, dlatego nie kazał na siebie długo czekać i nim zdążył wypić choć jedną szklankę ognistej ten zjawił się u progu gabinetu. Po krótkim przedłużaniu usiadł naprzeciw szatyna i ujął w dłoń uzupełnione w alkohol szkło.
-Jak zawsze na czas- Drew pokiwał wolno głową, po czym bez zbędnych grzecznościowych pytań wysunął czarną, materiałową sakiewkę i ułożył ją na niewielkim stoliku tuż przed gościem.
-Wszystko zgodnie z zamówieniem. Zapewne nie muszę Ci powtarzać, abyś pamiętał o odpowiedniej inkantacji i zachował ostrożność?- spytał rzeczowo upijając whisky. -Bez zmian, doskonale wiem jak się z tym obchodzić. Ilekroć coś od Ciebie biorę to chcesz mi opowiadać jak to jest niebezpieczne- Frank pokiwał głową idąc po chwili w ślady szatyna w kwestii drinka. Zawsze zastanawiał się czy kierowała nim chęć ciągłego podejmowania ryzyka, czy zwykła głupota, że nie brał powagi związanej z klątwami nader poważnie.
Towarzysz miał identycznie podejście do interesów, dlatego wymienił przeklęty artefakt na galeony, które rzucił w to samo miejsce. -Dużo roboty? Czy odkąd to ścierwo wylądowało poza granicami Londynu nagle nikt nie ma wrogów?- spytał wyraźnie zadowolony z obecnej sytuacji. Wielokrotnie opowiadał się za pozbyciem się niemagicznej części miasta oraz tych, którzy walczyli o równość i akceptację. Czasem szatyn miał wrażenie, że poza biznesem zajmował się głównie poszukiwaniem i tępieniem pomyleńców, a może i nawet to im wręczał przeklęte przedmioty? Ich krew mu przynosił? Jeśli tak to będzie gotów nawet negocjować ceny. -Nie narzekam, doszła teraz Karczma, więc ciągle jest co robić- odparł zgodnie z prawdą wychylając się w kierunku galeonów i chwyciwszy je wrzucił do kieszeni. -Kiedy kolejne zlecenie? Nie potrzebujesz zapasów skoro i tak mam od Ciebie sowę średnio cztery razy w tygodniu?- spytał zmieniając nieco temat, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Liczył, że Frank jeszcze mocniej rozwinie się dzięki czemu będzie znacznie częściej o sobie przypominać. Wielokrotnie wykonywał dla niego zadania „na już”, więc nawet jeśli wówczas miałby kolejną prośbę, to nie miałby z nią większego problemu. -Rozwijaj tę budę, ma dobre predyspozycje- zaczął w kwestii Mantykory. -Myślę, że nawet jutro będziesz znów zmuszony czytać moje gryzmoły- dodał pewnym tonem, po czym dokończył dopił resztę alkoholu. W chwili, kiedy szatyn chciał dolać mu trunku ten zakrył dłonią szklankę i wstał na równe nogi. -Muszę lecieć, mam ważną sprawę do załatwienia- oznajmił wskazują wymownie głową na sakiewkę, w której znajdował się artefakt. Czyżby, aż tak paliło mu się z zepsuciem komuś życia? Szatyn uniósł rękę w geście pożegnania nie zamierzając zatrzymywać towarzysza, bowiem doskonale rozumiał, że czas to pieniądz. Jeśli miał dobrze zrobić to z pewnością wolał zrobić to szybciej, niżeli później. Sam nie opuścił jeszcze Karczmy postanawiając udać się do piwnic, gdzie szykował swoją pracownię. Potrzebował znacznie większego, a przede wszystkim bezpieczniejszego miejsca niżeli mieszkanie na Nokturnie, o którym wiedziało nader wiele osób. Ingrediencje, artefakty, odnalezione i zdobyte manuskrypty miały dla niego zbyt dużą wartość, aby ryzykować nieproszonymi gośćmi, których zamiary z pewnością będą dalekie od pokojowych.
| zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Brak konsekwencji
Odkąd Goyle przejął port miał znacznie mniej czasu na zajmowanie się Mantykorą. Nie żywiłem do niego urazy, a tym bardziej jakiś wyśnionych pretensji, aczkolwiek potrzebowałem zaczerpnąć wiedzy odnośnie tych wszystkich rachunków, ksiąg, zysków i strat. Codzienne sowy tudzież wizyty z przypomnieniem o konieczności wyliczeń nie wchodziły w grę, bowiem tylko zwiększyłoby to nakład pracy i zmusiło go do zarywania nocy. Nie o to tutaj chodziło.
Znałem podstawy podstaw. Obserwując poczynania przyjaciela, zaglądając też do spisywanych pergaminów miałem okazję podłapać kilka rzeczy, aczkolwiek nigdy nie wchodziłem w szczegóły. Przywykłem do naszego podziału zadań – obydwoje byliśmy z nich zadowoleni. Obecnie nie było to już wystarczające, dlatego zmusiłem się do poproszenia o pomoc Iriny, która prowadząc własny interes z pewnością potrafiła zadbać o finanse. Nie robiła tego od dzisiaj, postronnie wydawało się wszystko hulać bez większych problemów, zatem liczyłem, iż rozjaśni mi pewne kwestie. Wydawać by się mogło, że prowadzenie cholernego baru z tanimi szczynami nie wymagało zaangażowania, nie wspominając o wiedzy, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała błędne podejście.
Zaraz po zaproszeniu kuzynki zaprowadziłem w domu względny ład, aby przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało się, iż jest czysto. Nigdy nie miałem skłonności do mieszkania w bałaganie, lecz w ostatnim czasie wiele się działo i niekoniecznie pozostawał czas na skrzętne porządki. Zapewne użyłaby tego jako argumentu do konieczności znalezienia sobie żony - już dawno pogrzebałem nadzieję, że w końcu przestanie mnie do tego nakłaniać. Nie byłem w stanie powiedzieć, kiedy będę w stanie spełnić jej oczekiwania, które w pewien sposób rozumiałem. W końcu zależało nam na utrzymaniu nazwiska, a tym bardziej odzyskaniu jego niepisanej wartości.
Ustawiwszy na drewnianym stole księgi rachunkowe i dwa Czarne Ale opadłem na jedno z krzeseł oczekując na gościa. Dłonią odchyliłem czarną oprawę i zacząłem analizować pierwsze zapisy. Spodziewałem się, że będę musiał zacząć od samego początku, aby nie tylko zapoznać się z nimi, ale przede wszystkim zrozumieć ich sens.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Jedwabna narzuta ciągnęła się po schodach. Czarny, połyskujący materiał okrywał dobrze dopasowaną suknię. W dłoni trzymała długiego papierosa, ślad dymu rozmywał się miedzy wąskimi ścianami klatki schodowej. Naprawdę teraz będzie wysłał jej sowy, kiedy mógł po prostu zapukać? Co za lenistwo. Niemniej zaproszenie zamierzała przyjąć, choć pergamin pachniał niewiadomą. Nie spodziewała się jednak niczego wielkiego, być może potrzebował przysługi. Trup w mieszkaniu? Zadanie od Czarnego Pana? Towarzystwo do wina? Mocniej zaciągnęła się papierosem, a druga dłoń lekko posuwała się po zdobnej poręczy. Jak na niezbyt wytworną kamienicę, akurat ten detal wydawał się dość gustowny. Cieszyła się, że był blisko – z wielu powodów. Jakiś czasem temu rozważała nawet wykurzenie stąd pozostałych lokatorów, wykupienie całego budynku tylko dla nich, dla rodziny, dla dumy, która dość miała ukrywania się po kątach. Mogliby być jak Blackowie, mogliby ostro zaznaczyć swoją obecność w londyńskich murach. Mogliby przypadkiem zapanować nad tym kawałkiem Nokturna, mogliby mieć wreszcie swoje miejsce. Tylko że kamienica to zbyt mało. Irina była łasa, głodna władza i dumy dziedzictwa, chciała zamanifestować obecność swej krwi i w piekielnym przedstawieniu objawić, że Macnairowie nigdy nie umarli i dość już mieli bycia tymi drugimi. Żyjąc przez dwadzieścia lat na ziemiach Karkarowów, otrzymała wiele lekcji. Cenne lata pozwoliły jej jednak obserwować rodzinę u władzy, rosnący, niemożliwy do obalenia autorytet i biznes, dzięki któremu trzymali w garści cały region. Oni tam byli panami. Imponowało jej to i jednocześnie obrzydzało. Siali mord i spustoszenie, jasno demonstrowali władzę. A oni? Oni powinni zrobić dokładnie to samo. Tym bardziej, że stanęli po jedynej słusznej stronie, u boku mrocznych sił i jawnych zwycięzców. Na razie jednak stolica pozwoliła jej zapuścić korzenie, odnaleźć się tu na nowo i wabić jakże potrzebnymi w podłych czasach usługami. Trupy same wlatywały jej pod drzwi. Skarbiec wypełniał się w niesamowitym tempie. Czuła, że jest na dobrej drodze.
Drzwi posłusznie się przed nią otworzyły. Obcas wkroczył do mieszkania Drew, a zaraz za nim skąpana w czerni wdowa. Majestatyczna, sztywna, niesamowicie perfekcyjna. Strzepnęła jeszcze na klatce tytoniowe resztki, a potem wcisnęła papierosa między czerwone usta. Przeszła przez korytarz, a za jej plecami zatrzasnęły się drewniane wrota. Nie zdejmowała butów i nie odwieszała płaszcza – tego nawet nie miała. W końcu przychodziła tu jak sąsiadka, siostra, powierniczka. Jak swoja. Nie zamierzała bawić się w gościa i pana. Wyraźnie zaznaczała swą obecność. Czerń przelała się przez te ściany, chłód wtargnął w tej nienagannej pozie, nie uśmiechał się i nie wabił. Widok kuzyna pochylonego nad papierami, rozwiał wszelką wątpliwość. – Mogłeś mówić od razu. Podrzuciłabym ci liczydło Igora. Byłoby… łatwiej – mruknęła, opierając się lekko o stół. Zerknęła na butelki. W pierwszym odruchu chciała zaproponować, by od razu się napił, ale nie powinien się zbytnio rozpraszać. – Zmusili cię do tego – stwierdziła, dobrze wiedząc, że nie miał do tego głowy. Zajęty o wiele ważniejszymi sprawami musiał cierpieć katusze już przy pierwszym wejrzeniu w mnożące się liczbowe notatki.
Nie nadawał się. Ale może chociaż mógł się postarać.
Drzwi posłusznie się przed nią otworzyły. Obcas wkroczył do mieszkania Drew, a zaraz za nim skąpana w czerni wdowa. Majestatyczna, sztywna, niesamowicie perfekcyjna. Strzepnęła jeszcze na klatce tytoniowe resztki, a potem wcisnęła papierosa między czerwone usta. Przeszła przez korytarz, a za jej plecami zatrzasnęły się drewniane wrota. Nie zdejmowała butów i nie odwieszała płaszcza – tego nawet nie miała. W końcu przychodziła tu jak sąsiadka, siostra, powierniczka. Jak swoja. Nie zamierzała bawić się w gościa i pana. Wyraźnie zaznaczała swą obecność. Czerń przelała się przez te ściany, chłód wtargnął w tej nienagannej pozie, nie uśmiechał się i nie wabił. Widok kuzyna pochylonego nad papierami, rozwiał wszelką wątpliwość. – Mogłeś mówić od razu. Podrzuciłabym ci liczydło Igora. Byłoby… łatwiej – mruknęła, opierając się lekko o stół. Zerknęła na butelki. W pierwszym odruchu chciała zaproponować, by od razu się napił, ale nie powinien się zbytnio rozpraszać. – Zmusili cię do tego – stwierdziła, dobrze wiedząc, że nie miał do tego głowy. Zajęty o wiele ważniejszymi sprawami musiał cierpieć katusze już przy pierwszym wejrzeniu w mnożące się liczbowe notatki.
Nie nadawał się. Ale może chociaż mógł się postarać.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Potęga była niedosięgalnym marzeniem wielu czarodziejów. Otaczała się licznymi terenami, bogactwem i ludźmi, którzy szli za nią w ciemno, wabieni otrzymaniem chociażby najmniejszego jej zalążka. Zradzała waśnie, równie mocno dzieliła, jak łączyła, budziła grozę, a zarazem niezdrową fascynację, doprowadzała do wariactwa i była lekiem na głupotę. Odkąd mogłem sięgnąć pamięcią prowadziła mnie w mych snach, nakazywała poświęcić się obranej drodze, oddać wyznaczonym celom, nawet jeśli przyjdzie mi za to zapłacić najwyższą cenę. Wiedziałem, że to wiedza była najsilniejszą bronią – nie manipulacja, nie umiejętności walki, lecz mądrość, którą wielu stawiało na dalszym planie.
Wracając do Londynu nie myślałem o domie, nie rozwodziłem się nad własną rodziną, a tym bardziej nie planowałem pozostać w jego granicach na dłużej. Los szybko zweryfikował moje plany i wywrócił je do góry nogami obnażając nowe pragnienia oraz motywacje, jakie nie pozostawiały złudzeń. Priorytety były jasne, oddanie i lojalność sprawie bezgraniczna, a przy tym kiełkowały nowe pomysły, stricte indywidualne pobudki, jakie pragnąłem wdrążyć w życie. Wartość mego nazwiska została zniszczona przez przodków, zdeptana i odrzucona, jakobyśmy zawsze byli lokalnymi krętaczami, którzy gotów byli zrobić wszystko dla kilku knutów. Znałem wagę galeona, nierzadko cierpiałem na ich brak, lecz przy tym nie wyobrażałem sobie dopuścić się niemoralnych czynów, byle tylko mieć ich dostatek. Zdawałem sobie sprawę, jak długa i mozolna czekała mnie praca. Wiedziałem, że odbudowa zaufania, ugruntowanie dobrego imienia było o wiele trudniejsze niżeli jego zepsucie. Przesiąkliśmy trucizną, krążyła ona w naszych żyłach z pokolenia na pokolenie i do tej pory nikt nie uczynił nic, aby się jej wyzbyć. Czy było to możliwe? Zrobiłem pierwszy krok, próbowałem, sądziłem że zrobiłem to, na co nikt wcześniej nie miał odwagi. Nie żałowałem mordu na rodzicach, matce wariatce i ojca niszczącego wszystko na swej drodze. Irina znała prawdę o własnym bracie? O jego plugawym życiu, paleniu mostów i paskudnej śmierci? Być może nadejdzie odpowiedni moment, właściwa chwila.
Przybycie kuzynostwa dawało nadzieję na ziszczenie zrodzonych w głowie planów. Ich przynależność i działania na rzecz Rycerzy Walpurgii upewniały mnie, że nie chcieli pozostawać bierni. Cillian daleki był od zapuszczenia korzeni, ale czy i nie ja byłem do niego podobny? Wszystko zależało od motywów i celu, który w tej sytuacji był jasny, a Londyn był na to najlepszym dowodem. Wolna, pozbawiona szlamu i mugoli stolica była naszą wizytówką, nadzieją i wizją, że wkrótce cała Anglia odrodzi się z płomieni.
Słysząc kroki uniosłem wzrok na wysokość drzwi, w których progach pojawiła się kuzynka. Posłałem jej kpiący uśmiech, a zaraz po tym wygodniej rozsiadłem na krześle. -Jak zawsze w dobrym nastroju- odparłem na złośliwość i zacisnąłem w dłoni różdżkę, aby za pomocą prostego zaklęcia otworzyć obie butelki. Nie miałem pewności, czy lubiła piwo, jednakże nie miała co narzekać – w tych czasach każdy alkohol był na wagę złota. -Nikt mnie nie zmusił. Wolę mieć wszystko pod kontrolą, a jak wiadomo ciężko mieć takową, kiedy nie ma się o niczym pojęcia. Goyle pokazywał mi już pewne elementy, więc nie jest tak źle- trochę zakrzywiałem rzeczywistość, ale nie musiała wiedzieć, iż wcześniej to on się wszystkim zajmował. -W tej części mamy przychody, a w kolejnej wydatki- wskazałem odpowiednie tabele w księdze. -Starałem się je odpowiednio uporządkować i wpisać do właściwiej kolumny, aczkolwiek z pewnymi pozycjami wciąż mam problem. Nie wiem czy możemy je zaliczyć do kosztów- rzuciłem powracając do niej spojrzeniem.
Wracając do Londynu nie myślałem o domie, nie rozwodziłem się nad własną rodziną, a tym bardziej nie planowałem pozostać w jego granicach na dłużej. Los szybko zweryfikował moje plany i wywrócił je do góry nogami obnażając nowe pragnienia oraz motywacje, jakie nie pozostawiały złudzeń. Priorytety były jasne, oddanie i lojalność sprawie bezgraniczna, a przy tym kiełkowały nowe pomysły, stricte indywidualne pobudki, jakie pragnąłem wdrążyć w życie. Wartość mego nazwiska została zniszczona przez przodków, zdeptana i odrzucona, jakobyśmy zawsze byli lokalnymi krętaczami, którzy gotów byli zrobić wszystko dla kilku knutów. Znałem wagę galeona, nierzadko cierpiałem na ich brak, lecz przy tym nie wyobrażałem sobie dopuścić się niemoralnych czynów, byle tylko mieć ich dostatek. Zdawałem sobie sprawę, jak długa i mozolna czekała mnie praca. Wiedziałem, że odbudowa zaufania, ugruntowanie dobrego imienia było o wiele trudniejsze niżeli jego zepsucie. Przesiąkliśmy trucizną, krążyła ona w naszych żyłach z pokolenia na pokolenie i do tej pory nikt nie uczynił nic, aby się jej wyzbyć. Czy było to możliwe? Zrobiłem pierwszy krok, próbowałem, sądziłem że zrobiłem to, na co nikt wcześniej nie miał odwagi. Nie żałowałem mordu na rodzicach, matce wariatce i ojca niszczącego wszystko na swej drodze. Irina znała prawdę o własnym bracie? O jego plugawym życiu, paleniu mostów i paskudnej śmierci? Być może nadejdzie odpowiedni moment, właściwa chwila.
Przybycie kuzynostwa dawało nadzieję na ziszczenie zrodzonych w głowie planów. Ich przynależność i działania na rzecz Rycerzy Walpurgii upewniały mnie, że nie chcieli pozostawać bierni. Cillian daleki był od zapuszczenia korzeni, ale czy i nie ja byłem do niego podobny? Wszystko zależało od motywów i celu, który w tej sytuacji był jasny, a Londyn był na to najlepszym dowodem. Wolna, pozbawiona szlamu i mugoli stolica była naszą wizytówką, nadzieją i wizją, że wkrótce cała Anglia odrodzi się z płomieni.
Słysząc kroki uniosłem wzrok na wysokość drzwi, w których progach pojawiła się kuzynka. Posłałem jej kpiący uśmiech, a zaraz po tym wygodniej rozsiadłem na krześle. -Jak zawsze w dobrym nastroju- odparłem na złośliwość i zacisnąłem w dłoni różdżkę, aby za pomocą prostego zaklęcia otworzyć obie butelki. Nie miałem pewności, czy lubiła piwo, jednakże nie miała co narzekać – w tych czasach każdy alkohol był na wagę złota. -Nikt mnie nie zmusił. Wolę mieć wszystko pod kontrolą, a jak wiadomo ciężko mieć takową, kiedy nie ma się o niczym pojęcia. Goyle pokazywał mi już pewne elementy, więc nie jest tak źle- trochę zakrzywiałem rzeczywistość, ale nie musiała wiedzieć, iż wcześniej to on się wszystkim zajmował. -W tej części mamy przychody, a w kolejnej wydatki- wskazałem odpowiednie tabele w księdze. -Starałem się je odpowiednio uporządkować i wpisać do właściwiej kolumny, aczkolwiek z pewnymi pozycjami wciąż mam problem. Nie wiem czy możemy je zaliczyć do kosztów- rzuciłem powracając do niej spojrzeniem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dwadzieścia długich lat budowania własną energia obcej chwały. Myśli i słowa w obcym języku, obcych terenów ozdoba i niedocenione namiętności. Dość miała kreowania potęgi rodziny, która nigdy nie uczyniła jej prawdziwie swoją, mimo ogromnych trudów. Znali jej mocny charakter, znali jej wysoką ambicję, a mimo to lekceważyli okrutnie. Więc wreszcie i ona zlekceważyła ich. Zabiła, ograbiła i odebrała to, co czynili nadzieją, wyłączając jednocześnie ją. Ją jako matkę i twórczynię. Żałośni, mierni, pokruszona rodzina wypełniona nadmuchaną grozą. Poznała ich na tyle, by wiedzieć, że nie są w stanie sprawić, by zaczęła się bać. Bo dobrze znała metodę, bo wiedziała, że już nie mogą zrobić nic. Igora strzec zamierzała jak świętości. Pośród tej prawdziwej rodziny był bezpieczny i drogi. Nie musiał być już Karkarowem. Od nowa budowali starą moc, na gruzach, na kościach dawno zapomnianych przodków, pośrodku szczerych sojuszników, z nowym, niewygłoszonym, ale dobrze znanym miedzy pokrewnymi oczami celem. Wcale nie byli gorsi od pozostałych i dobrze to udowadniali.
Zastukała w biurko, kiedy kąśliwość odbiła kąśliwość. Nie mogło być inaczej. Rzucane z pobłażaniem spojrzenia przybrały nieco poważniejszy wyraz, kiedy skupiła się na tych rachunkach. Wyobrażała sobie, jak palił go łeb. Przy piwie z pewnością będzie łatwiej. Pstryknięcia uwalniały zapach, zapach zaś w ugaszanym pragnieniu prowokował dodatkową śmiałość. Przemknęła dłonią, a za palcami powędrowały i nogi, by wreszcie usytuować jej sylwetkę zaraz za jego plecami. Mocniej zacisnęła dłoń na męskim barku. Już pewnie drętwiał na myśl o tej torturze. Zabijanie zdawało się być łatwiejsze od podsumowania długich wież pełnych liczb. – I bardzo dobrze, Drew – pochwaliła, ponad jego głową sięgając po butelkę. Piwo ani trochę nie było eleganckie, ale nie wadziło jej. Było dostatecznie dobre, by poprowadzić ich dalej, by im to ułatwić – jej uczenie go, a jemu gromadzenie tej tajemnej wiedzy.
– Czy mi się zdaje, czy nie jesteś co do tego przekonany? – podchwyciła czujnie, kiedy tylko wyraził nadzieje odnośnie swojego poziomu wiedzy. Goyle uczył, ale czy nauczył? Upiła dwa łyki. Podobało jej się spoglądanie na niego z góry. Ciężkość przy ramieniu, kontrola, widmo nieustanne, widmo obecne. Jak śmierć. Czy oglądał się za siebie? – Pokaż – rzuciła krótko, analizując te kolumny. Szybkie oko wystarczyło, by przenalizować, jak dużo piły nokturnowe zbóje. – Co z pracownikami? Macie porządne umowy czy na krzywy ryj? – podrzuciła, poszukując tej pozycji na wykazie. – Ich też sobie możesz wpisać w koszty. Wszystko, co idzie na Mantykorę i wszystko to, co pasuje. Ludzie, zaopatrzenie, sprzęt, transport, potrzebne wam usługi, rachunki za lokal. Z czym masz problem? – spytała wprost. Póki co nie wyłapała nic nadzwyczajnego. Pochyliła się nieco nad księgą. – Wiele nietypowych kosztów da się wyjaśnić tak, by nikt nie kręcił nosem. I to tylko właściwą perswazją – zauważyła i przechyliła głowę, by zawiesić na nim spojrzenie na dłużej. Wcale nie mówiła o groźbach, ani też o torturach. Chociaż może akurat to już się jej w przeszłości zdarzało. – Tytoń? – uniosła brew, widząc dość sporą sumę przy tej pozycji. I tym tam handlowali? Nokturn musiał być głodny dobrej fajki, może nawet tak bardzo jak i flaszki. Albo w ostatnim czasie ceny ostro podskoczyły w górę. I o tym też coś wiedziała.
Zastukała w biurko, kiedy kąśliwość odbiła kąśliwość. Nie mogło być inaczej. Rzucane z pobłażaniem spojrzenia przybrały nieco poważniejszy wyraz, kiedy skupiła się na tych rachunkach. Wyobrażała sobie, jak palił go łeb. Przy piwie z pewnością będzie łatwiej. Pstryknięcia uwalniały zapach, zapach zaś w ugaszanym pragnieniu prowokował dodatkową śmiałość. Przemknęła dłonią, a za palcami powędrowały i nogi, by wreszcie usytuować jej sylwetkę zaraz za jego plecami. Mocniej zacisnęła dłoń na męskim barku. Już pewnie drętwiał na myśl o tej torturze. Zabijanie zdawało się być łatwiejsze od podsumowania długich wież pełnych liczb. – I bardzo dobrze, Drew – pochwaliła, ponad jego głową sięgając po butelkę. Piwo ani trochę nie było eleganckie, ale nie wadziło jej. Było dostatecznie dobre, by poprowadzić ich dalej, by im to ułatwić – jej uczenie go, a jemu gromadzenie tej tajemnej wiedzy.
– Czy mi się zdaje, czy nie jesteś co do tego przekonany? – podchwyciła czujnie, kiedy tylko wyraził nadzieje odnośnie swojego poziomu wiedzy. Goyle uczył, ale czy nauczył? Upiła dwa łyki. Podobało jej się spoglądanie na niego z góry. Ciężkość przy ramieniu, kontrola, widmo nieustanne, widmo obecne. Jak śmierć. Czy oglądał się za siebie? – Pokaż – rzuciła krótko, analizując te kolumny. Szybkie oko wystarczyło, by przenalizować, jak dużo piły nokturnowe zbóje. – Co z pracownikami? Macie porządne umowy czy na krzywy ryj? – podrzuciła, poszukując tej pozycji na wykazie. – Ich też sobie możesz wpisać w koszty. Wszystko, co idzie na Mantykorę i wszystko to, co pasuje. Ludzie, zaopatrzenie, sprzęt, transport, potrzebne wam usługi, rachunki za lokal. Z czym masz problem? – spytała wprost. Póki co nie wyłapała nic nadzwyczajnego. Pochyliła się nieco nad księgą. – Wiele nietypowych kosztów da się wyjaśnić tak, by nikt nie kręcił nosem. I to tylko właściwą perswazją – zauważyła i przechyliła głowę, by zawiesić na nim spojrzenie na dłużej. Wcale nie mówiła o groźbach, ani też o torturach. Chociaż może akurat to już się jej w przeszłości zdarzało. – Tytoń? – uniosła brew, widząc dość sporą sumę przy tej pozycji. I tym tam handlowali? Nokturn musiał być głodny dobrej fajki, może nawet tak bardzo jak i flaszki. Albo w ostatnim czasie ceny ostro podskoczyły w górę. I o tym też coś wiedziała.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Poza bratem Cilliana – na szczęście już martwym – nie było pośród nas żadnego zdrajcy, cholernego szlamoluba, który gotów był odrzucić rodzinne wartość i iść w bój w imię przegranej sprawy. Zaogniony przez nich bunt doprowadził wielu porządnych, czystokrwistych czarodziejów nie tylko do upadku, ale i śmierci, za jaką przyjdzie im ponieść najwyższą cenę. Wszędzie zdarzały się czarne owce, lecz nie wśród obecnych w Londynie Macnairów i to powinno być powodem do dumy. Każdy z nas gotów był poświęcić się wyższym celom, zaryzykować zdrowie, a nawet życie podczas lojalnej i oddanej służbie Czarnemu Panu. Czy był to odpowiedni moment na pytanie odnośnie docenienia wartości? Zmiany, krążącego pośród nokturnowskich uliczek, zdania na nasz temat? Być może, lecz nie zdecydowałbym się na otwarte i głośne nawoływanie do tego. Unikałbym pragnienia rozgłosu i szukania przytaknięcia, albowiem to musiało wyjść samo z siebie. Egoistyczne podnoszenie ego nie przynosiło nic poza obłudą, a takowa nie była nam do niczego potrzeba. Nie lubiłem oszukiwać się, unikałem też bujania w obłokach; powinniśmy skupić się na ciężkiej i solidnej pracy, nieustannym zwiększaniu reputacji, co z czasem zaowocuje dokładnie tak, jakbyśmy tego chcieli.
Kpiący uśmiech zagościł na moich wargach, kiedy stanęła za mną i zapragnęła to zasygnalizować pod postacią ściśnięcia barku. Wiedziałem, że lubiła przewodzić, cechowała ją ambicja, upór i zdrowa pewność siebie, którą wówczas mogła emanować. W końcu miała przyjąć miano nauczyciela, osoby przekazującej wiedzę i wytykającej błędy, co z pewnością przyjdzie jej z niemałą satysfakcją. Wbrew pozorom tego oczekiwałem, chciałem wynieść z tego spotkania jak najwięcej, a ostrożność w kwestii reakcji drugiej strony zwykle zmniejszała wydajność. Nie obawiałem się sugestii, zignorowałem świadomość możliwości wyjścia na skończonego durnia, zależało mi tylko na konkretach.
-Co do umiejętności? Wiesz zawsze w towarzystwie osoby obeznanej wydaje nam się, że wiemy więcej. Kiedy jednak przychodzi do samotnej pracy okazuje się, jak przekłamana była ta wizja- pokiwałem wolno głową. Wiedziałem to z autopsji, bowiem zerkając w księgę wypełnianą przez Goyla wydawało się to znacznie prostsze.
-Na krzywy- odparłem. -Pracownicy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dobrze wiesz, że nie ma co liczyć na solidnych ludzi w takim miejscu- dodałem właściwie od razu, choć nie było w tym krzty próby wytłumaczenia się. -Raz zaufaliśmy barmanowi, gość wydawał się naprawdę zdeterminowany i pracowity, jednak finalnie było tak tylko przez lewe interesy, które kręcił na naszym towarze. Dostał nauczkę, my również- wzruszyłem ramionami mając w pamięci pysk krętacza, którego o mało nie skróciłem o głowę. Goyle miał jednak rację – martwy nie odda nam galeonów, a tylko na tym nam zależało. Kiedy upora się z długiem i tak zamierzałem złożyć mu krótką wizytę.
-Głównie z nielegalnymi beczkami- wskazałem krańcem pióra właściwy wers. -Nie mogę ich ująć, ale z drugiej strony najwięcej nas kosztują. Można to jakoś obejść? Zapisać pod coś innego?- spytałem.
-Tytoń- skinąłem głową. -Goyle pozyskał dobrego sprzedawcę, a że wszystkiego zaczyna brakować uznaliśmy to za dobry pomysł mimo niewielkiego zysku. To chyba nie problem?- uniosłem pytająco brew, obracając się przez ramię, aby móc na nią spojrzeć.
Kpiący uśmiech zagościł na moich wargach, kiedy stanęła za mną i zapragnęła to zasygnalizować pod postacią ściśnięcia barku. Wiedziałem, że lubiła przewodzić, cechowała ją ambicja, upór i zdrowa pewność siebie, którą wówczas mogła emanować. W końcu miała przyjąć miano nauczyciela, osoby przekazującej wiedzę i wytykającej błędy, co z pewnością przyjdzie jej z niemałą satysfakcją. Wbrew pozorom tego oczekiwałem, chciałem wynieść z tego spotkania jak najwięcej, a ostrożność w kwestii reakcji drugiej strony zwykle zmniejszała wydajność. Nie obawiałem się sugestii, zignorowałem świadomość możliwości wyjścia na skończonego durnia, zależało mi tylko na konkretach.
-Co do umiejętności? Wiesz zawsze w towarzystwie osoby obeznanej wydaje nam się, że wiemy więcej. Kiedy jednak przychodzi do samotnej pracy okazuje się, jak przekłamana była ta wizja- pokiwałem wolno głową. Wiedziałem to z autopsji, bowiem zerkając w księgę wypełnianą przez Goyla wydawało się to znacznie prostsze.
-Na krzywy- odparłem. -Pracownicy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dobrze wiesz, że nie ma co liczyć na solidnych ludzi w takim miejscu- dodałem właściwie od razu, choć nie było w tym krzty próby wytłumaczenia się. -Raz zaufaliśmy barmanowi, gość wydawał się naprawdę zdeterminowany i pracowity, jednak finalnie było tak tylko przez lewe interesy, które kręcił na naszym towarze. Dostał nauczkę, my również- wzruszyłem ramionami mając w pamięci pysk krętacza, którego o mało nie skróciłem o głowę. Goyle miał jednak rację – martwy nie odda nam galeonów, a tylko na tym nam zależało. Kiedy upora się z długiem i tak zamierzałem złożyć mu krótką wizytę.
-Głównie z nielegalnymi beczkami- wskazałem krańcem pióra właściwy wers. -Nie mogę ich ująć, ale z drugiej strony najwięcej nas kosztują. Można to jakoś obejść? Zapisać pod coś innego?- spytałem.
-Tytoń- skinąłem głową. -Goyle pozyskał dobrego sprzedawcę, a że wszystkiego zaczyna brakować uznaliśmy to za dobry pomysł mimo niewielkiego zysku. To chyba nie problem?- uniosłem pytająco brew, obracając się przez ramię, aby móc na nią spojrzeć.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Dopiero w samotnym mierzeniu się z nią nasze umiejętności są weryfikowane. Czasem brutalnie – przyznała mu rację. Prawda ta dotyczyła jednak nie tylko wiedzy wykorzystywanej w pracy. Irina przeszła swoją własną drogę, z dala od bliskich, w obcym języku i w chłodnych murach. Jeśli wyjeżdżając, miała w sobie resztki pogodności, to utraciła je u boku męża. Wypalili w niej każdą słabość, nauczyli siły, którą miała w sobie od początku, a która najwyraźniej potrzebowała się wreszcie uformować w pełni. Z córki starego Macnaira stała się tworem bardziej Karkarowów, ale nie aż tak bezrozumnym, nie tak chłonnym, by wyrzec się własnych korzeni. Jej powrót był największym tego dowodem. Wzgardzona wymierzyła sprawiedliwość i wróciła tam, gdzie mogła roztaczać swoją władzę, gdzie nosiła znów nazwisko, z którym cały Londyn i wszystkie krainy wokół musiały się liczyć. Nie zamierzała jednak na nim żerować. Zamierzała je wzmocnić. Sęp karmił się trupem, czekał i wybierał spomiędzy śmiertelnych plonów należne skarby. Pozyskana w złotym interesie rodziny męża wiedza owocowała i tutaj, pośrodku angielskiej wojny. Wygranym żyło się o wiele łatwiej. W dłoniach trzymała narzędzia. Ściskała je nawet teraz pod palcami. Jedno z nich. Jego. Siłę i obietnice zwycięstwa, które już teraz wydawało się pewne. Trzeba tylko wyrżnąć grupę wrogów. Dobić ostatnie zdradzieckie nory. A gdy to się wypełni, Macnairowie staną się jednymi z możnych panów. Jeśli miał nimi przewodzić, musiała go wzmocnić. Tak, jak tylko tego potrzebował.
W alkoholowym interesie widziała pewną stabilizację. W końcu, choćby miało to być ostatnie, co w życiu zrobią, przyjdą się spić. Wódka przyciągała w chwili rozczarowania i żałosnych utarczek z samym sobą. Albo była słodko-gorzką chwilą zapomnienia. To pewny biznes. Szczególnie na Nokturnie. Domyślała się też, że w tym otoczeniu pozyskiwał ciekawe informacje… lub przynajmniej ich część, bo tym przekupnym barmanom nie należało zbytnio ufać. O czym sam zresztą zaraz zaczął mówić. – Słusznie. Ty będziesz okazywał szlachetność, a oni obedrą cię z każdego galeona. Nigdy nie masz pewności, ile beczek znika bez wpływu do kasy. Wobec naszych pracowników musimy być zawsze podejrzliwi. Masz tam kogokolwiek, kto udowodnił swoją lojalność? – zapytała gdzieś bardziej na marginesie. Domyślała się, że po tym, jak zawiódł się na pracowniku, nie miał ochoty wyciągać ręki do kogokolwiek. Czasem jednak dobrze było umieścić szpiega we właściwym miejscu. Sama robiła dokładnie to samo. W swoim własnym gnieździe czaiły się żmije pod płaszczami oddanych niewiniątek. – Zawsze można. Tylko trzeba dobrze pokombinować. Chcesz uzasadnić koszt, który nie istnieje. Ale można go stworzyć. Chociażby poprzez straty, które będzie trudno komukolwiek zweryfikować. Naprawy i remonty, które przecież w takich miejscach zdarzają się przez cały czas… A do tego musisz mieć ludzi i materiały. Wszystko to kosztuje. I nie zawsze da się pozyskać rachunek. Innym razem niech to będzie zniszczenie tego zaopatrzenia, które pozyskałeś legalnie. Fizycznie go nie tracisz, ale w zestawieniu figuruje jako brak… Połączy się z kosztami, jakie poniosłeś przez tamte beczki. Napoje i jedzenie nie są wieczne. Nawet w świecie czarodziejów – przyznała, prezentując różne warianty. – Twoje kombinacje nie mogą być jednak wciąż takie same, bo czyjeś oko mogłoby zagłębić się w temat za bardzo, a przecież tego nie chcemy. Z zaufanymi dostawcami warto również negocjować. Interes rodzi interes, niektóre usługi mogą bardzo dobrze funkcjonować bez urzędniczych kontroli. Jestem niemal pewna, że co drugi kombinuje. Szczególnie w kryzysie, który nas nawiedził. A ty i Goyle macie pozycję. To już jest wystarczającym powodem, by niektórym czepliwym odechciało się zagłębiać w wasze sprawy – uznała, dobrze wiedząc, że świat wielkich pieniędzy opierał się na intrygach i kombinacjach. Karczma może i nie była żyłą złotą, ale jednak przynosiła dochód. Mogła przynosić jeszcze większy, o ile Drew weźmie się za uporządkowanie kilku spraw. – Niewielkiego zysku? Nawet ja odczuwam brak papierosów w Londynie. Dobry dostawca to dobry biznes, podnieś ceny tytoniu. Niech rozniesie się wieść, że Nokturn może na was liczyć. Macie coś, co nie jest już tak łatwo dostępne… A może ściągnąć nowych klientów. Mając Goyla za wspólnika, masz dostęp do całego towaru, jaki wpływa do Londynu. Wiesz, co się dzieje z nielegalnymi załadunkami, które są konfiskowane? Da się je nabyć po korzystniejszej cenie? – podpytała, podrzucając mu kolejną opcję na zmniejszenie kosztów. Coś na pewno robili z tymi skrzyniami. Wpływy Caelana mogły się okazać wyjątkowo cenne.
W alkoholowym interesie widziała pewną stabilizację. W końcu, choćby miało to być ostatnie, co w życiu zrobią, przyjdą się spić. Wódka przyciągała w chwili rozczarowania i żałosnych utarczek z samym sobą. Albo była słodko-gorzką chwilą zapomnienia. To pewny biznes. Szczególnie na Nokturnie. Domyślała się też, że w tym otoczeniu pozyskiwał ciekawe informacje… lub przynajmniej ich część, bo tym przekupnym barmanom nie należało zbytnio ufać. O czym sam zresztą zaraz zaczął mówić. – Słusznie. Ty będziesz okazywał szlachetność, a oni obedrą cię z każdego galeona. Nigdy nie masz pewności, ile beczek znika bez wpływu do kasy. Wobec naszych pracowników musimy być zawsze podejrzliwi. Masz tam kogokolwiek, kto udowodnił swoją lojalność? – zapytała gdzieś bardziej na marginesie. Domyślała się, że po tym, jak zawiódł się na pracowniku, nie miał ochoty wyciągać ręki do kogokolwiek. Czasem jednak dobrze było umieścić szpiega we właściwym miejscu. Sama robiła dokładnie to samo. W swoim własnym gnieździe czaiły się żmije pod płaszczami oddanych niewiniątek. – Zawsze można. Tylko trzeba dobrze pokombinować. Chcesz uzasadnić koszt, który nie istnieje. Ale można go stworzyć. Chociażby poprzez straty, które będzie trudno komukolwiek zweryfikować. Naprawy i remonty, które przecież w takich miejscach zdarzają się przez cały czas… A do tego musisz mieć ludzi i materiały. Wszystko to kosztuje. I nie zawsze da się pozyskać rachunek. Innym razem niech to będzie zniszczenie tego zaopatrzenia, które pozyskałeś legalnie. Fizycznie go nie tracisz, ale w zestawieniu figuruje jako brak… Połączy się z kosztami, jakie poniosłeś przez tamte beczki. Napoje i jedzenie nie są wieczne. Nawet w świecie czarodziejów – przyznała, prezentując różne warianty. – Twoje kombinacje nie mogą być jednak wciąż takie same, bo czyjeś oko mogłoby zagłębić się w temat za bardzo, a przecież tego nie chcemy. Z zaufanymi dostawcami warto również negocjować. Interes rodzi interes, niektóre usługi mogą bardzo dobrze funkcjonować bez urzędniczych kontroli. Jestem niemal pewna, że co drugi kombinuje. Szczególnie w kryzysie, który nas nawiedził. A ty i Goyle macie pozycję. To już jest wystarczającym powodem, by niektórym czepliwym odechciało się zagłębiać w wasze sprawy – uznała, dobrze wiedząc, że świat wielkich pieniędzy opierał się na intrygach i kombinacjach. Karczma może i nie była żyłą złotą, ale jednak przynosiła dochód. Mogła przynosić jeszcze większy, o ile Drew weźmie się za uporządkowanie kilku spraw. – Niewielkiego zysku? Nawet ja odczuwam brak papierosów w Londynie. Dobry dostawca to dobry biznes, podnieś ceny tytoniu. Niech rozniesie się wieść, że Nokturn może na was liczyć. Macie coś, co nie jest już tak łatwo dostępne… A może ściągnąć nowych klientów. Mając Goyla za wspólnika, masz dostęp do całego towaru, jaki wpływa do Londynu. Wiesz, co się dzieje z nielegalnymi załadunkami, które są konfiskowane? Da się je nabyć po korzystniejszej cenie? – podpytała, podrzucając mu kolejną opcję na zmniejszenie kosztów. Coś na pewno robili z tymi skrzyniami. Wpływy Caelana mogły się okazać wyjątkowo cenne.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Kuchnia
Szybka odpowiedź