Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Pomieszczenie znajduje się od razu po wejściu do mieszkania i jest największym ze wszystkich. Stare meble, wszechobecny kurz oraz wiszące w oknie zasłony z drobnymi dziurami po molach stanowią element niedocenianego wystroju, zaś zupełnie niepasująca do reszty komoda zastawiona butelkami wypełnionymi alkoholem jest sercem domu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Domyślał się, że nie będzie raczej oczekiwanym gościem w drzwiach. Był tu ledwie parę razy, a za każdym informował, wysyłając sówkę, dziś jednak nie miał na to czasu. Może też po części zapomniał, aby uprzedzić o swojej wizycie, ale nie zamierzał się tym przejmować, teraz gdy stał już przed drzwiami. Dzisiejszy dzień wzmógł w nim obojętność na zdanie innych i ich poczucie komfortu, więc nawet jeśli przeszkadzał teraz. Trudno. Zamierzał upewnić się tylko, że Drew jest w stanie pomóc i zniknąć stąd równie szybko, jak się pojawił. Chęć współpracy ze strony mężczyzny, trochę go uspokoiła i upewniła, że przyjście było dobrym pomysłem.
- Czegoś upierdliwego, co odsunie na dłuższy czas pewnego szkodnika z pola widzenia i działania. – odparł, mając prawie pewność, że w zanadrzu znajdzie się coś takiego.- Może nawet na stałe. Wątpię, aby ktokolwiek zatęsknił.- dodał, nie sądząc, aby faktycznie komuś mogło zabraknąć jednego z wielu irytujących ludzi. Wziął od niego szkło, spoglądając na zawartość, która kolorem przypominała tylko jeden alkohol, chociaż patrząc na intensywność barwy, nie najlepszej jakości. Uchylił łyk, pozwalając sobie, na chwilę przerwać informowanie czego chce.- Dobrze byłoby, jakby działało to przez pewien czas… powoli – stwierdził, zerkając na sygnet, który położył na blacie chwilę wcześniej. Długo analizował co wykorzystać do klątwy, nie widząc sposobu, aby zwinąć właśnie tą małą pierdółkę, ale koniec końców tylko z nią ten irytujący szkodnik miał ciągle styk.
- Raczej zauważył zniknięcie sygnetu, więc lepiej, żeby nie powiązał ze sobą faktów i nie pozbył się go później zbyt szybko – wyjaśnił, odstawiając szklankę obok błyskotki.
Zdecydowanie potrzebował czasu, kilku dni, a najlepiej tygodni swobodniejszego działania, więc nie pozostawało mu nic innego jak wykończyć lub chociaż pozbyć się czasowo z drogi irytującego urzędnika, który na każde działanie chciał potwierdzający dokument. Dlatego liczył tutaj na pomysłowość i umiejętności Drew, aby nie okazało się, że po paru dniach wszystko szlag trafi, a on sam zostanie z niczym.
- Czegoś upierdliwego, co odsunie na dłuższy czas pewnego szkodnika z pola widzenia i działania. – odparł, mając prawie pewność, że w zanadrzu znajdzie się coś takiego.- Może nawet na stałe. Wątpię, aby ktokolwiek zatęsknił.- dodał, nie sądząc, aby faktycznie komuś mogło zabraknąć jednego z wielu irytujących ludzi. Wziął od niego szkło, spoglądając na zawartość, która kolorem przypominała tylko jeden alkohol, chociaż patrząc na intensywność barwy, nie najlepszej jakości. Uchylił łyk, pozwalając sobie, na chwilę przerwać informowanie czego chce.- Dobrze byłoby, jakby działało to przez pewien czas… powoli – stwierdził, zerkając na sygnet, który położył na blacie chwilę wcześniej. Długo analizował co wykorzystać do klątwy, nie widząc sposobu, aby zwinąć właśnie tą małą pierdółkę, ale koniec końców tylko z nią ten irytujący szkodnik miał ciągle styk.
- Raczej zauważył zniknięcie sygnetu, więc lepiej, żeby nie powiązał ze sobą faktów i nie pozbył się go później zbyt szybko – wyjaśnił, odstawiając szklankę obok błyskotki.
Zdecydowanie potrzebował czasu, kilku dni, a najlepiej tygodni swobodniejszego działania, więc nie pozostawało mu nic innego jak wykończyć lub chociaż pozbyć się czasowo z drogi irytującego urzędnika, który na każde działanie chciał potwierdzający dokument. Dlatego liczył tutaj na pomysłowość i umiejętności Drew, aby nie okazało się, że po paru dniach wszystko szlag trafi, a on sam zostanie z niczym.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widok Hesperosa od razu nasunął mu myśl, iż ten miał dla niego zlecenie, bowiem już wcześniej zdarzało się, że posiłkował się jego pomocą. Rzeczywiście brak sowy był dość niecodzienny i to wzbudziło jego czujność, lecz gdy mężczyzna przeszedł do sedna zrozumiał, że tak naprawdę nic złego nie wydarzyło się, a sprawa najwyraźniej stanowiła priorytet. Choć towarzysz nie był jeszcze w kręgu Rycerzy Walpurgii to szatyn wiedział o jego zaangażowaniu w sprawę, dlatego nie odmówił mimo własnych planów.
-Odsunie na dłuższy czas.- powtórzył wertując w głowie wszelkie znane sobie manuskrypty, które pozwoliłyby uzyskać ów efekt. Wbrew pozorom nie było to proste – przekleństwa nie zawsze spełniały wymagania klientów, bowiem ich specyfika zwykle opierała się o kilka następstw, a nie jedno konkretne. -Jest kilka wyjść.- zaczął zerkając w kierunku rozmówcy i chwyciwszy sygnet między palce zaczął go wolno obracać. -Paskudne samopoczucie prowadzące finalnie do hospitalizacji, opcja numer jeden. Druga, równie nieciekawa dla ofiary i zdecydowanie bardziej groźna, to klątwa opętania. Człowiek po prostu fiksuje, czuje się jak w koszmarze, w którym gra główną rolę jako swój własny oprawca, czyli mówiąc wprost staje się jebanym sadystą.- uśmiechnął się przebiegle, bowiem była to jedna z jego ulubionych – sprawianie bólu bliskim, ciągła niepewność i szepty nawołujące do złego. Istna sielanka.
-Można też pójść w lżejsze klimaty i zapewnić ofierze wiecznego pecha. Łatwo dostać szału, kiedy nawet proste Balneo kończy się fiaskiem, a co za tym idzie również zemsta na żonie.- uniósł nieco szklaneczkę w geście toastu, a następnie upił łyk trunku. Mógł wymieniać dalej, jednak powyższe zdawały się być najbliżej oczekiwaniom Croucha – Macnair wyszedł z założenia, iż arystokrata nie zamierzał ów człowieka zabić, a jedynie dać mu popalić. Powód nie był istotny, nigdy nie wnikał w ów kwestię.
-Musisz go zatem sprawnie podrzucić. Groźniejsze działają od razu, więc jeśli szczyci się nieco większą inteligencją niżeli bahanka to szybko poskłada to do kupy.- odparł, po czym skierował się do jednej z przeszklonych szaf, w której trzymał niezbędną bazę oraz manuskrypty. Decyzja należała do towarzysza.
-Odsunie na dłuższy czas.- powtórzył wertując w głowie wszelkie znane sobie manuskrypty, które pozwoliłyby uzyskać ów efekt. Wbrew pozorom nie było to proste – przekleństwa nie zawsze spełniały wymagania klientów, bowiem ich specyfika zwykle opierała się o kilka następstw, a nie jedno konkretne. -Jest kilka wyjść.- zaczął zerkając w kierunku rozmówcy i chwyciwszy sygnet między palce zaczął go wolno obracać. -Paskudne samopoczucie prowadzące finalnie do hospitalizacji, opcja numer jeden. Druga, równie nieciekawa dla ofiary i zdecydowanie bardziej groźna, to klątwa opętania. Człowiek po prostu fiksuje, czuje się jak w koszmarze, w którym gra główną rolę jako swój własny oprawca, czyli mówiąc wprost staje się jebanym sadystą.- uśmiechnął się przebiegle, bowiem była to jedna z jego ulubionych – sprawianie bólu bliskim, ciągła niepewność i szepty nawołujące do złego. Istna sielanka.
-Można też pójść w lżejsze klimaty i zapewnić ofierze wiecznego pecha. Łatwo dostać szału, kiedy nawet proste Balneo kończy się fiaskiem, a co za tym idzie również zemsta na żonie.- uniósł nieco szklaneczkę w geście toastu, a następnie upił łyk trunku. Mógł wymieniać dalej, jednak powyższe zdawały się być najbliżej oczekiwaniom Croucha – Macnair wyszedł z założenia, iż arystokrata nie zamierzał ów człowieka zabić, a jedynie dać mu popalić. Powód nie był istotny, nigdy nie wnikał w ów kwestię.
-Musisz go zatem sprawnie podrzucić. Groźniejsze działają od razu, więc jeśli szczyci się nieco większą inteligencją niżeli bahanka to szybko poskłada to do kupy.- odparł, po czym skierował się do jednej z przeszklonych szaf, w której trzymał niezbędną bazę oraz manuskrypty. Decyzja należała do towarzysza.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kiedy pokrótce wyjaśnił czego oczekuje, spokojnie czekał, aż Drew wyjdzie z propozycją klątwy, która rozwiąże problem. W tym czasie uchylił jeszcze jeden łyk alkoholu, by ponownie odstawić szkło na blat stołu. Skupił jasne tęczówki na mężczyźnie, gdy ten sięgnął po błyskotkę, a później zaczął wymieniać możliwości. Wszystko, co słyszał brzmiało dobrze i mogło dać efekt, który był teraz potrzebny. Kierując się emocjami, wybrałby najpewniej tą, która wyrządzi najwięcej krzywdy i to widocznej nawet dla postronnych. Zamierzał jednak postawić na chłodny rozsądek, a przy tym nie popełnić błędu, w wyniku którego coś poszłoby źle.
- Hospitalizacja, brzmi dobrze, ale uzdrowiciele najpewniej szybko zrozumieją co się z nim dzieje, więc tym nie kupię sobie dość dużo czasu – przemyślał na głos, bo to było kuszące, ale nie do końca było tym, czego chciał.- Dlatego tym razem wieczny pech wydaje się odpowiedni, bo przy odrobinie wątpliwego szczęścia, może zrujnuje sobie karierę nim zrozumie, co się dzieje – byłby zachwycony, gdyby sytuacja tak się rozwinęła. Nie nastawiał się jednak na coś tak cudownego, bo wtedy bez posyłania nikogo na tamten świat, miałby spokój, jak i pozostali. Faktycznie nie chciał nikogo zabijać ani przykładać do tego ręki. Nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek podejrzenia, zbyt długo dbał o opinię, aby teraz to tak po prostu zniszczyć.
- Przedstawiłeś klątwę opętania na tyle ciekawie, że chętnie kiedyś zobaczę jej skutki.- zdradził, mimo to nie nastawiał się, aby miał naprawdę okazję.- I lepiej nie na sobie – dodał z nieco krzywym uśmiechem. Współpraca z Macnairem była wygodna właśnie dlatego, że ten nie dociekał, obojętnie co słyszał. To podejście upewniało, że lepiej przyjść właśnie tutaj, a dodatkowo w razie czego łatwo było się wyprzeć współpracy z kimś pokroju tego mężczyzny.
- Najchętniej powiedziałbym, że nie jest bystrzejszy niż taka bahanka, ale pewnie wtedy nie utrzymałby stanowiska – przyznał, chociaż wiedział, że tego tematu nie musi ruszać. To było w sumie zbędne, wypowiedzenie myśli. Obserwował Macnaira, gdy ten podszedł do jednej z szaf. W sumie dopiero teraz spojrzał uważniej na to, co znajdowało się w pomieszczeniu. Zwykle, gdy tu był nie rozglądał się, a znikał, kiedy tylko mógł.
- Hospitalizacja, brzmi dobrze, ale uzdrowiciele najpewniej szybko zrozumieją co się z nim dzieje, więc tym nie kupię sobie dość dużo czasu – przemyślał na głos, bo to było kuszące, ale nie do końca było tym, czego chciał.- Dlatego tym razem wieczny pech wydaje się odpowiedni, bo przy odrobinie wątpliwego szczęścia, może zrujnuje sobie karierę nim zrozumie, co się dzieje – byłby zachwycony, gdyby sytuacja tak się rozwinęła. Nie nastawiał się jednak na coś tak cudownego, bo wtedy bez posyłania nikogo na tamten świat, miałby spokój, jak i pozostali. Faktycznie nie chciał nikogo zabijać ani przykładać do tego ręki. Nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek podejrzenia, zbyt długo dbał o opinię, aby teraz to tak po prostu zniszczyć.
- Przedstawiłeś klątwę opętania na tyle ciekawie, że chętnie kiedyś zobaczę jej skutki.- zdradził, mimo to nie nastawiał się, aby miał naprawdę okazję.- I lepiej nie na sobie – dodał z nieco krzywym uśmiechem. Współpraca z Macnairem była wygodna właśnie dlatego, że ten nie dociekał, obojętnie co słyszał. To podejście upewniało, że lepiej przyjść właśnie tutaj, a dodatkowo w razie czego łatwo było się wyprzeć współpracy z kimś pokroju tego mężczyzny.
- Najchętniej powiedziałbym, że nie jest bystrzejszy niż taka bahanka, ale pewnie wtedy nie utrzymałby stanowiska – przyznał, chociaż wiedział, że tego tematu nie musi ruszać. To było w sumie zbędne, wypowiedzenie myśli. Obserwował Macnaira, gdy ten podszedł do jednej z szaf. W sumie dopiero teraz spojrzał uważniej na to, co znajdowało się w pomieszczeniu. Zwykle, gdy tu był nie rozglądał się, a znikał, kiedy tylko mógł.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obróciwszy w dłoni szkło zastanawiał się na co Hesperos zdecyduje się w ramach swej niecnej i jakże paskudnej zemsty. Zapewne wszystkie opcje go kusiły, bowiem każda niosła za sobą inne, równie fascynujące konsekwencje, jednakże posiadając jeden przedmiot zmuszony był do jasnej deklaracji. Gdyby tylko posiadał krew… wtem rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej – nie tylko dla nich, ale przede wszystkim dla ofiary.
Gdy Crouch zaczął swój wywód, poparty sensownymi argumentami, wsłuchiwał się w jego słowa pragnąc czym prędzej przejść do działania. Samo zaklęcie przedmiotu nie było nader czasochłonne, jednakże by móc takową uaktywnić potrzeba było właściwie całej nocy. Artefakt musiał spędzić na pergaminie kilka godzin by zacząć właściwie działać, a przecież właśnie o to im chodziło – nie było tutaj żadnego miejsca na błędy. Doceniał swych klientów, starał się podchodzić do swych obowiązków z odpowiednim zaangażowniame, albowiem to przecież właśnie oni byli źródłem jego dochodów. Odpowiedni szacunek pobudzał pantoflową pocztę, najlepszy z możliwych środków przekazu zwłaszcza w nielegalnym półświatku.
-Jak będziesz niegrzeczny to może zgłosi się do mnie Twa wybranka i zażyczy sobie ów przekleństwa.- zaśmiał się pod nosem ruszając do gabloty, z której wyciągnął odpowiednią miksturę o bazie z włókna z ludzkiego serca. -Chyba, że poprzedzisz jej działania i zapłacisz ekstra.- dodał właściwie od razu, po czym obrócił się z powrotem w kierunku stolika i rozsiadł się na krześle. -Procedura wygląda standardowo, musisz uzbroić się w cierpliwość.- rzucił chwytając butelkę w celu uzupełniania praktycznie pustego już szkła. -Tak często tu bywasz, że jeszcze ludzie sobie coś pomyślą.- wykrzywił wargi w kpiącym wyrazie unosząc na moment wzrok w kierunku towarzysza, a następnie chwycił pergamin, na którym zaczął kreślić liczne runy atramantem pochodzącym wprost z małej buteleczki wypełnionej odpowiednią miksturą. Pamiętał ów starożytną inkantację, nie była trudna, lecz wymagała – jak każda inna – odpowiedniego skupienia.
-Polujesz na jego stołek?- spytał wiedząc, że mieli spędzić ze sobą jeszcze całkiem dużo czasu, a przenikliwa cisza i jawne patrzenie na ręce nie było czymś za czym nader przepadał.
Gdy Crouch zaczął swój wywód, poparty sensownymi argumentami, wsłuchiwał się w jego słowa pragnąc czym prędzej przejść do działania. Samo zaklęcie przedmiotu nie było nader czasochłonne, jednakże by móc takową uaktywnić potrzeba było właściwie całej nocy. Artefakt musiał spędzić na pergaminie kilka godzin by zacząć właściwie działać, a przecież właśnie o to im chodziło – nie było tutaj żadnego miejsca na błędy. Doceniał swych klientów, starał się podchodzić do swych obowiązków z odpowiednim zaangażowniame, albowiem to przecież właśnie oni byli źródłem jego dochodów. Odpowiedni szacunek pobudzał pantoflową pocztę, najlepszy z możliwych środków przekazu zwłaszcza w nielegalnym półświatku.
-Jak będziesz niegrzeczny to może zgłosi się do mnie Twa wybranka i zażyczy sobie ów przekleństwa.- zaśmiał się pod nosem ruszając do gabloty, z której wyciągnął odpowiednią miksturę o bazie z włókna z ludzkiego serca. -Chyba, że poprzedzisz jej działania i zapłacisz ekstra.- dodał właściwie od razu, po czym obrócił się z powrotem w kierunku stolika i rozsiadł się na krześle. -Procedura wygląda standardowo, musisz uzbroić się w cierpliwość.- rzucił chwytając butelkę w celu uzupełniania praktycznie pustego już szkła. -Tak często tu bywasz, że jeszcze ludzie sobie coś pomyślą.- wykrzywił wargi w kpiącym wyrazie unosząc na moment wzrok w kierunku towarzysza, a następnie chwycił pergamin, na którym zaczął kreślić liczne runy atramantem pochodzącym wprost z małej buteleczki wypełnionej odpowiednią miksturą. Pamiętał ów starożytną inkantację, nie była trudna, lecz wymagała – jak każda inna – odpowiedniego skupienia.
-Polujesz na jego stołek?- spytał wiedząc, że mieli spędzić ze sobą jeszcze całkiem dużo czasu, a przenikliwa cisza i jawne patrzenie na ręce nie było czymś za czym nader przepadał.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Oczywiście, że kusiły, zwłaszcza gdy na moment emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Z chęcią zgotowałby mu piekło z czystej niechęci, jaką żywił względem tego człowieka. Nienawidził, kiedy ktoś przeszkadzał mu w prostych rzeczach, zwłaszcza kiedy oczekiwał jedynie przymknięcia oczu, odwrócenia głowy czy chwili nieuwagi. Obojętnie jak to nazwać, nie chciał niczego ponadto.
Nie planował długiego wywodu z rzeczowymi argumentami, ale przyzwyczajenia okazały się silniejsze. Na co dzień musiał dużo tłumaczyć innym i nie chodziło tu już o obcy język, po prostu jego praca często zmuszała do szczegółowego wyjaśniania pewnych rzeczy i myśli. Dlatego teraz też to zrobił, chociaż bardziej pobieżnie, wiedząc, że Drew poskłada w całość nawet niedomówienia.
Słysząc odpowiedź na swój komentarz, rzucił mu nieco rozbawione spojrzenie.
- Jak kiedyś jakakolwiek zgłosi się do Ciebie, ufam, że od razu poczęstujesz ją przekleństwem – odparł, ale w samym tonie dało się wyłapać nutę, która zdradzała, że nie mówi na poważnie.- Zawsze przebiję każdą ofertę.- dodał. Był gotów ponieść każdą cenę, aby ochronić własną skórę. W sumie robił to już zbyt długo, dbając o swoje, żeby teraz lub w przyszłości dać się podejść. Ostrożność była potrzebna.
Skinął głową, gdy padła informacja o uzbrajaniu się w cierpliwość. Dzisiejszego dnia pracował nad cierpliwością, próbując mimo wszystko podejść ze spokojem do każdej sytuacji, w której musiał czekać, więc i teraz, jeśli trzeba było, musiał to zaakceptować.
Zajął jeden z wolnych stołków, łapiąc w dłoń szklankę z alkoholem. Rozczarował się, jednak gdy wraz z kolejnym łykiem, ten wcale nie robił się lepszy. W sumie nie wiedział, na co liczył.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a klątwa nie zawiedzie, podrzucę ci butelkę czegoś lepszego – rzucił, bawiąc się niską szklaneczką i płynem w środku.
Uniósł na niego wzrok, odchylając się nieco i siadając bardziej prosto.
- Boisz się plotek? – spytał z równie słyszalną kpiną. Z nich dwóch to zdecydowanie Hesperos miał więcej powodów, aby bać się szepczących między sobą ludzi. Za dużo miał od stracenia, a plotki w ostatnim czasie działały bardzo na niekorzyść.
- Nie, bo nie zamierzam spadać, a piąć się po szczeblach kariery.- odparł, zdecydowanie nie chcąc zająć jego miejsca. Może wręcz zaskoczyło go to pytanie, ale zaraz pojawiło się też zrozumienie. Macnair nie miał pojęcia kogo, tak bardzo chce się pozbyć z pola działania.- Przeszkadza mi i to od dłuższego czasu, więc znalazłem idealny moment, aby zniknął mi z oczu – dopowiedział, wyjaśniając nieco więcej, ale dalej nie wchodząc w przesadne szczegóły.
Nie planował długiego wywodu z rzeczowymi argumentami, ale przyzwyczajenia okazały się silniejsze. Na co dzień musiał dużo tłumaczyć innym i nie chodziło tu już o obcy język, po prostu jego praca często zmuszała do szczegółowego wyjaśniania pewnych rzeczy i myśli. Dlatego teraz też to zrobił, chociaż bardziej pobieżnie, wiedząc, że Drew poskłada w całość nawet niedomówienia.
Słysząc odpowiedź na swój komentarz, rzucił mu nieco rozbawione spojrzenie.
- Jak kiedyś jakakolwiek zgłosi się do Ciebie, ufam, że od razu poczęstujesz ją przekleństwem – odparł, ale w samym tonie dało się wyłapać nutę, która zdradzała, że nie mówi na poważnie.- Zawsze przebiję każdą ofertę.- dodał. Był gotów ponieść każdą cenę, aby ochronić własną skórę. W sumie robił to już zbyt długo, dbając o swoje, żeby teraz lub w przyszłości dać się podejść. Ostrożność była potrzebna.
Skinął głową, gdy padła informacja o uzbrajaniu się w cierpliwość. Dzisiejszego dnia pracował nad cierpliwością, próbując mimo wszystko podejść ze spokojem do każdej sytuacji, w której musiał czekać, więc i teraz, jeśli trzeba było, musiał to zaakceptować.
Zajął jeden z wolnych stołków, łapiąc w dłoń szklankę z alkoholem. Rozczarował się, jednak gdy wraz z kolejnym łykiem, ten wcale nie robił się lepszy. W sumie nie wiedział, na co liczył.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a klątwa nie zawiedzie, podrzucę ci butelkę czegoś lepszego – rzucił, bawiąc się niską szklaneczką i płynem w środku.
Uniósł na niego wzrok, odchylając się nieco i siadając bardziej prosto.
- Boisz się plotek? – spytał z równie słyszalną kpiną. Z nich dwóch to zdecydowanie Hesperos miał więcej powodów, aby bać się szepczących między sobą ludzi. Za dużo miał od stracenia, a plotki w ostatnim czasie działały bardzo na niekorzyść.
- Nie, bo nie zamierzam spadać, a piąć się po szczeblach kariery.- odparł, zdecydowanie nie chcąc zająć jego miejsca. Może wręcz zaskoczyło go to pytanie, ale zaraz pojawiło się też zrozumienie. Macnair nie miał pojęcia kogo, tak bardzo chce się pozbyć z pola działania.- Przeszkadza mi i to od dłuższego czasu, więc znalazłem idealny moment, aby zniknął mi z oczu – dopowiedział, wyjaśniając nieco więcej, ale dalej nie wchodząc w przesadne szczegóły.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nienawiść przodowała ludzkim pragnieniom – wbrew pozorom było to uczucie, którego wielu nie doceniało, traktowało jako zwykły motor napędowy do planowania zemst tudzież unikania drugiej osoby szerokim łukiem, jednakże w praktyce wychodziło kompletnie inaczej. Nierzadko był świadkiem, gdy ów niechęć stawała się swego rodzaju obsesją, chęcią sprawienia krzywdy rzekomo w czynach nie słowach, choć finalnie wychodziło kompletnie odwrotnie. Wzmożone zainteresowanie, nadmierna ekscytacja też nie była mu obca – Hesperos zachowywał się inaczej, jednakże widział w jego oczach swego rodzaju radość, może i nawet podniecenie faktem, iż wróg miał w końcu otrzymać to na co zasłużył. Przynajmniej wedle jego odczucia, Drew w podobne nie ingerował. Crouch był jego klientem, a klient był jego Panem; powiedzenie przykre, lecz niezwykle prawdziwe.
Zaśmiał się na jego słowa nie ukrywając przy tym leniwie wędrującego spojrzenia, które finalnie skupiło się na jego twarzy. -Ufać takim mendom na słowo, to jak samemu wbijać sobie nóż w plecy.- rzucił kpiąco unosząc kącik ust. Zapewne towarzysz już przywyknął do jego ciętych, choć nie zawsze trafionych, słów; w końcu często mówił podobnie o samym sobie. Szatyn nie przywyknął wierzyć nikomu, choć odkąd wstąpił w szeregi Rycerzy jego postrzeżenie pewnych spraw z pewnością uległo radykalnej zmianie. -Niekończące się źródełko brzmi jak miód na me serce.- dodał kręcąc głową z wyraźnym rozbawieniem, a następnie upił whisky do końca, by móc uzupełnić szkło, a właściwie oba. Domyślał się, że Hesperos pił w swym życiu lepsze życie, lecz czy o to dbał? Nie. Wkraczając na Nokturn musiał liczyć się z pewnymi „standardami”.
-Nie jestem wybredny.- grał w otwarte karty, nigdy nie narzekał na swą rzeczywistość i istotne, być może niesprawiedliwe, podziały. Pił co miał, pił co mógł i to sprawiało mu przyjemność bez względu na ocenę osób trzecich; szczególnie tych pochodzących z wyższych sfer. W końcu nie pierwszy raz obserwował jak krzywili się na sam zapach. -Butelkę? Beczkę? Całą piwniczką nie pogardzę.- był przekonany, że klątwa okaże się skuteczna jeśli tylko przekaże zaklęty przedmiot bez zbędnych podejrzeń. Mógł sobie zarzucić wiele, lecz z pewnością nie brak kunsztu w ów kwestii. Przekleństwa od dawna zaprzątały jego umysł, nie pamiętał kiedy ostatnio jakakolwiek okazała się nieskuteczna.
-Właściwie mi to na rękę, może w końcu przestaną węszyć. Zwykle śpią pod wpływem, ale czasem włącza się typowe gumowe ucho.- stwierdził, by zaraz po tym zakończyć spisywanie skomplikowanej formuły. Ułożywszy na pergaminie przedmiot pozostało im czekać na zwieńczenie rytuału – części kompletnie niezależnej od nikogo z nich.
-Znam lepsze sposoby na pozbycie się kogoś z oczu, ale skoro preferujesz podobny styl….- zaczął zaciskając w dłoni szkło, z którego upił. -Jest mi to na rękę. Mam nadzieję, że nie groził Ci w żaden sposób? Ludzie zaślepieni ideą przeciwników władzy zdolni są obecnie do wszystkiego.- dodał zastanawiając się czy problemy Croucha nie mają przypadkiem politycznego podtekstu. Obecnie wszystko zdawało się opierać o stronę – za czy przeciw? Ci po drugiej musieli zginąć i zginą – prędzej czy później.
Zaśmiał się na jego słowa nie ukrywając przy tym leniwie wędrującego spojrzenia, które finalnie skupiło się na jego twarzy. -Ufać takim mendom na słowo, to jak samemu wbijać sobie nóż w plecy.- rzucił kpiąco unosząc kącik ust. Zapewne towarzysz już przywyknął do jego ciętych, choć nie zawsze trafionych, słów; w końcu często mówił podobnie o samym sobie. Szatyn nie przywyknął wierzyć nikomu, choć odkąd wstąpił w szeregi Rycerzy jego postrzeżenie pewnych spraw z pewnością uległo radykalnej zmianie. -Niekończące się źródełko brzmi jak miód na me serce.- dodał kręcąc głową z wyraźnym rozbawieniem, a następnie upił whisky do końca, by móc uzupełnić szkło, a właściwie oba. Domyślał się, że Hesperos pił w swym życiu lepsze życie, lecz czy o to dbał? Nie. Wkraczając na Nokturn musiał liczyć się z pewnymi „standardami”.
-Nie jestem wybredny.- grał w otwarte karty, nigdy nie narzekał na swą rzeczywistość i istotne, być może niesprawiedliwe, podziały. Pił co miał, pił co mógł i to sprawiało mu przyjemność bez względu na ocenę osób trzecich; szczególnie tych pochodzących z wyższych sfer. W końcu nie pierwszy raz obserwował jak krzywili się na sam zapach. -Butelkę? Beczkę? Całą piwniczką nie pogardzę.- był przekonany, że klątwa okaże się skuteczna jeśli tylko przekaże zaklęty przedmiot bez zbędnych podejrzeń. Mógł sobie zarzucić wiele, lecz z pewnością nie brak kunsztu w ów kwestii. Przekleństwa od dawna zaprzątały jego umysł, nie pamiętał kiedy ostatnio jakakolwiek okazała się nieskuteczna.
-Właściwie mi to na rękę, może w końcu przestaną węszyć. Zwykle śpią pod wpływem, ale czasem włącza się typowe gumowe ucho.- stwierdził, by zaraz po tym zakończyć spisywanie skomplikowanej formuły. Ułożywszy na pergaminie przedmiot pozostało im czekać na zwieńczenie rytuału – części kompletnie niezależnej od nikogo z nich.
-Znam lepsze sposoby na pozbycie się kogoś z oczu, ale skoro preferujesz podobny styl….- zaczął zaciskając w dłoni szkło, z którego upił. -Jest mi to na rękę. Mam nadzieję, że nie groził Ci w żaden sposób? Ludzie zaślepieni ideą przeciwników władzy zdolni są obecnie do wszystkiego.- dodał zastanawiając się czy problemy Croucha nie mają przypadkiem politycznego podtekstu. Obecnie wszystko zdawało się opierać o stronę – za czy przeciw? Ci po drugiej musieli zginąć i zginą – prędzej czy później.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie wątpił, że wiele osób jest gotowych działać pod wpływem emocji. Nie raz obserwował ludzi, którzy odrzucali zdrowych rozsądek i kierowali się jedynie gwałtownymi odruchami, często wystarczająco destrukcyjnymi, aby pochłonęły każdego, nawet ich samych. Hesperos jednak nie mógł sobie na to pozwolić, działać musiał z większym rozmysłem, przewidując jak najwięcej możliwości i unikając przykrych konsekwencji. Oczywiście, był lordem, mógł wielu rzeczy uniknąć dzięki samemu nazwisku, ale dość szybko nauczył się, aby nie korzystać z tego przesadnie. Dlatego w pewnym momencie znalazł subtelniejsze metody, które finalnie okazywały się brutalne. Tak też zaczął tę małą współpracę z Macnairem, chociaż początkowo ledwo znosić jego towarzystwo podczas nawet najkrótszych i najbardziej rzeczowych rozmów. Z czasem to się zmieniło, gdy najprawdopodobniej zrozumiał mężczyznę i zobojętniał na jego cięte riposty, które padały częściej, niż powinny.
- Na szczęście takie mendy, najczęściej zadowala dźwięk pieniędzy – odparł, niezrażony kpiną. Zdecydowanie ufanie pewnej grupce osób było co najmniej nierozsądne czy wręcz zahaczało o idiotyzm, ale wystarczyło wiedzieć jak do nich podejść, aby zyskać, chociaż minimum pewności, że nie wyląduje się z nożem w plecach.
- Wiem – odparł równie rozbawiony, bo niekończący się dochód na wielu podziałałby pozytywnie.
Zdecydowanie pił w życiu lepsze rzeczy, ale również o wiele gorsze. Przebywając we Francji, miał okazję trafić w miejsca, gdzie najpewniej nigdy jako lord nie powinien oraz poznać dość szemrane towarzystwo. Nie chwalił się tym na głos, woląc uniknąć pytań i nieprzychylnych spojrzeń. Potrzeba bycie względnie nieskazitelnym była zbyt wyuczona, aby mógł z tego zrezygnować.
- Wybredny nie, ale zachłanny już tak – rzucił z nutą kpiny, chociaż nie był to zbyt mocny przytyk.- Całej piwniczki to ci nie załatwię, ale sądzę, że dogadamy się w ilości – stwierdził. Uchylił łyk, spoglądając, jak Drew kreśli coś na pergaminie. Nawet nie próbował wnikać co dokładnie, nie interesowała go ta kwestia. Ważne było, aby klątwa zadziałała tak, jak powinna.
Zerknął na niego uważnie, słysząc jakie sąsiedztwo ma mężczyzna. Cóż, cały urok Nokturnu.
Kiedy Drew skończył pisać i sięgnął po szkło, wiedział już, że przyszła ta najgorsza część… czekanie. O dziwo, nie czuł zirytowania, gdy zdążył nieco się wyciszyć i przestać liczyć stracone minuty. Teraz miał tracić o wiele więcej czasu, więc wolał nie szargać nerwów.
- Nie wątpię, że znasz o wiele lepsze sposoby, ale nie w tej sytuacji – odparł, mógł tylko przypuszczać na jego sposoby wpadłby Macnari, ale na pewno nie zamierzał dopytywać. Pewnych rzeczy zwyczajnie nie chciał wiedzieć.
- Nie, zdecydowanie nie.- zapewnił spokojnie.- To nie jest człowiek z pokroju tych, którzy mają odwagę komukolwiek grozić. Jego pewność siebie kończy się wraz z chwilą, gdy wychodzi ze swojego biura i nikt go nie chroni – dodał.
- Na szczęście takie mendy, najczęściej zadowala dźwięk pieniędzy – odparł, niezrażony kpiną. Zdecydowanie ufanie pewnej grupce osób było co najmniej nierozsądne czy wręcz zahaczało o idiotyzm, ale wystarczyło wiedzieć jak do nich podejść, aby zyskać, chociaż minimum pewności, że nie wyląduje się z nożem w plecach.
- Wiem – odparł równie rozbawiony, bo niekończący się dochód na wielu podziałałby pozytywnie.
Zdecydowanie pił w życiu lepsze rzeczy, ale również o wiele gorsze. Przebywając we Francji, miał okazję trafić w miejsca, gdzie najpewniej nigdy jako lord nie powinien oraz poznać dość szemrane towarzystwo. Nie chwalił się tym na głos, woląc uniknąć pytań i nieprzychylnych spojrzeń. Potrzeba bycie względnie nieskazitelnym była zbyt wyuczona, aby mógł z tego zrezygnować.
- Wybredny nie, ale zachłanny już tak – rzucił z nutą kpiny, chociaż nie był to zbyt mocny przytyk.- Całej piwniczki to ci nie załatwię, ale sądzę, że dogadamy się w ilości – stwierdził. Uchylił łyk, spoglądając, jak Drew kreśli coś na pergaminie. Nawet nie próbował wnikać co dokładnie, nie interesowała go ta kwestia. Ważne było, aby klątwa zadziałała tak, jak powinna.
Zerknął na niego uważnie, słysząc jakie sąsiedztwo ma mężczyzna. Cóż, cały urok Nokturnu.
Kiedy Drew skończył pisać i sięgnął po szkło, wiedział już, że przyszła ta najgorsza część… czekanie. O dziwo, nie czuł zirytowania, gdy zdążył nieco się wyciszyć i przestać liczyć stracone minuty. Teraz miał tracić o wiele więcej czasu, więc wolał nie szargać nerwów.
- Nie wątpię, że znasz o wiele lepsze sposoby, ale nie w tej sytuacji – odparł, mógł tylko przypuszczać na jego sposoby wpadłby Macnari, ale na pewno nie zamierzał dopytywać. Pewnych rzeczy zwyczajnie nie chciał wiedzieć.
- Nie, zdecydowanie nie.- zapewnił spokojnie.- To nie jest człowiek z pokroju tych, którzy mają odwagę komukolwiek grozić. Jego pewność siebie kończy się wraz z chwilą, gdy wychodzi ze swojego biura i nikt go nie chroni – dodał.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zajmując się spisywaniem runicznych inskrypcji starał się słuchać Croucha, choć nie było to najprostszym zadaniem. Zwykle nie miewał problemów z podziałem uwagi, jednakże klątwy wymagały odpowiedniego skupienia - najmniejszy błąd mógł okazać się kuriozalny w swych skutkach, a tego obydwoje chcieli uniknąć. -Pijesz do mnie?- zaśmiał się nie kryjąc w słowach poparcia wobec ciężkiej sakiewki. Lubił pieniądze, a nie mając ich w nadmiarze doceniał ich wartość oraz zyskane, tylko i wyłącznie dzięki nim, możliwości. Stwierdzenie zapewne przestarzałe, ale jego zdaniem wciąż aktualne - światem rządziły galeony, więc kto je miał z góry był kilka kroków przed swym wrogiem; przykre, lecz prawdziwe.
-Każdy ma swoją cenę. Liczysz na zadowalający efekt, to nie miej ciężkiej ręki w kwestii zapłaty.- odpowiedział zgodnie z własnym przekonaniem. Był świadom swego kunsztu i umiejętności - tego nikt nie mógł mu odebrać, a tym bardziej podobnych podważyć. Runy towarzyszyły mu odkąd pamiętał, dlatego tak doskonale radził sobie z oczekiwaniami klientów.
-Wypełnij Błędnego Rycerza whisky i wyślij go wprost pod moje mieszkanie.- uniósł kącik ust pozwalając sobie również na gest „zdrowia” unosząc trzymane szkło. -Będzie zapas na tydzień, no może dwa.- zaśmiał się pod nosem kątem oka zerkając na pergamin. Był przekonany o tym, iż nie popełnił żadnego błędu, jednakże wolał powtórnie prześledzić nakreślone wersy.
-Jeszcze mi powiedz, że jest jednym z nich. Cechy dość charakterystyczne.- zaśmiał się pod nosem przenosząc wymowny wzrok z powrotem na Hesperosa. Byli coraz bliżej celu; wkrótce Crouch miał otrzymać przedmiot rozprawiający się z jego problemami na dobre. Jeśli jego słowa były zgodne z prawdą, to gość nie odważy się ponownie wejść mu w drogę, a nawet jeśli spróbuje to wszelkie czyny okażą się jedynie nędzną próbą.
Preferował szybkie interesy przy kieliszku, zawsze szło szybciej niżeli dalekie podróże. Takowe rzecz jasna cenił wyjątkowym sentymentem, ale wówczas istotniejszy był dla niego poświęcony temu czas.
-Gotowe.- rzucił w końcu i zawinął zaklęty przedmiot w skrawek materiału. -Przekaż go mądrze i nie dotykaj.- uniósł kącik ust wiedząc, że towarzysz miał świadomość jak obchodzić się z podobnymi obiektami; mimo wszystko wolał mu przypomnieć.
/zt x2
-Każdy ma swoją cenę. Liczysz na zadowalający efekt, to nie miej ciężkiej ręki w kwestii zapłaty.- odpowiedział zgodnie z własnym przekonaniem. Był świadom swego kunsztu i umiejętności - tego nikt nie mógł mu odebrać, a tym bardziej podobnych podważyć. Runy towarzyszyły mu odkąd pamiętał, dlatego tak doskonale radził sobie z oczekiwaniami klientów.
-Wypełnij Błędnego Rycerza whisky i wyślij go wprost pod moje mieszkanie.- uniósł kącik ust pozwalając sobie również na gest „zdrowia” unosząc trzymane szkło. -Będzie zapas na tydzień, no może dwa.- zaśmiał się pod nosem kątem oka zerkając na pergamin. Był przekonany o tym, iż nie popełnił żadnego błędu, jednakże wolał powtórnie prześledzić nakreślone wersy.
-Jeszcze mi powiedz, że jest jednym z nich. Cechy dość charakterystyczne.- zaśmiał się pod nosem przenosząc wymowny wzrok z powrotem na Hesperosa. Byli coraz bliżej celu; wkrótce Crouch miał otrzymać przedmiot rozprawiający się z jego problemami na dobre. Jeśli jego słowa były zgodne z prawdą, to gość nie odważy się ponownie wejść mu w drogę, a nawet jeśli spróbuje to wszelkie czyny okażą się jedynie nędzną próbą.
Preferował szybkie interesy przy kieliszku, zawsze szło szybciej niżeli dalekie podróże. Takowe rzecz jasna cenił wyjątkowym sentymentem, ale wówczas istotniejszy był dla niego poświęcony temu czas.
-Gotowe.- rzucił w końcu i zawinął zaklęty przedmiot w skrawek materiału. -Przekaż go mądrze i nie dotykaj.- uniósł kącik ust wiedząc, że towarzysz miał świadomość jak obchodzić się z podobnymi obiektami; mimo wszystko wolał mu przypomnieć.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Z ---> Nawiedzona ławka
Oddalając się od ducha i jego niestworzonych historii nie zastanawiał się nad dalszym rozwojem wieczora. Towarzysząca mu dziewczyna wydawała się rozmowa, otwarta na nowe znajomości, co nie było nader normlane w obecnych czasach i politycznej sytuacji. Czyżby faktycznie miała tajemniczych sojuszników za sobą, którzy byli w stanie uratować ją z opresji? Może jednak sama władała różdżką na tyle biegle, że była w stanie obronić się w kryzysowym momencie? Coraz rzadziej spotykał nocami samotne dusze, nawet Śmiertelny Nokturn zdawał się znacznie bardziej opustoszały, dlatego ciekaw był jaki powód stał za jej przyjściem w owe miejsce. Brawura? Poszukiwanie adrenaliny? Nieszczególną wiarę pokładał w jej argumenty, w wyniku czego mógł długo nad tym dywagować, mógł dopytywać i analizować, jednak nie leżało to w jego interesie – w końcu nie był typem, który przestrzegał nieznajomych przed wszystkimi bolączkami i niebezpieczeństwami świata. Dzierżyła w sobie na tyle odwagi by dotrzymać mu kroku? To dobrze, bo szatyn nie zamierzał zwalniać.
Nie krył rozbawienia, kiedy jego uszu doszły jej słowa. Teatralnie rozglądnął się na boki w poszukiwaniu towarzystwa i niestety, ale musiał przyznać jej rację – w okolicy nie kręcił się nikt inny.
-Z braku laku…- rzucił nie szczędząc kpiącej nuty, po czym zanurzył wargi w mocnym, alkoholowym płynie. Czuł, że z każdym łykiem trunek działał coraz intensywniej, ale nie zamierzał na tym poprzestać i właściwie dziwił się, dlaczego dziewczyna tak niechętnie spoglądała na procenty. Macnair wyliczał same atuty poza jednym paskudnym elementem, który często budził go rano – brakowało mu wtem wprawionej uzdrowicielki tudzież magicznej, wyzwalającej spode kaca mikstury. Czasem oddałby wszystko za ulgę i nie mając innego wyboru sięgał po kolejną dawkę ognistej, bowiem na wschodzie powiadali, że czym się człowiek struł tym powinien się leczyć. Działało.
-Nie kuś, bo zapragnę poznać te sposoby, a uwierz, iż mam swoje na wyprowadzenie ludzi z równowagi.- uniósł kącik ust zerkając wprost w jej oczy bez cienia zawstydzenia, czy zawahania. Nie krępowała go obecność pięknych kobiet, nie tracił w ich towarzystwie języka w gębie, podobnie jak nie zachowywał inaczej niżeli zwykle – no chyba, że tego wymagało od niego wypełniane zadanie. Potrafił odnaleźć w swym słowniku kilka dżentelmeńskich słów, nie były mu obce także podstawy kurtuazji w gestach, które podłapał przede wszystkim na salonach. Czujnym wzrokiem badał zachowanie, postawę, a także samą mimikę twarzy błękitnokrwistych, albowiem wiedział, iż miało to szczególne znaczenie jeśli nie chciał stać się obiektem kpin. Musiał potrafić wtopić się w tłum. Najzabawniejszy był w tym wszystkim fakt, iż zapewne gdyby rok temu ktoś mu powiedział, iż przyjdzie mu spędzać sylwestra w towarzystwie najdroższych trunków tego świata, to zabiłby ów osobę śmiechem.
- Jeffrey.- odpowiedział instynktownie. Nie skrył swych rys maską, a dziewczyna była mu kompletnie obca, dlatego musiał zachować choć odrobinę zdrowego rozsądku. -Miło mi panno…- rzucił celowo przeciągając ostatnie słowo. Liczył, że także skora będzie przedstawić się.
Mijając kolejną z rzędu alejkę wiedział, że zbliżali się do celu. Instynktownie stał się niezapowiedzianym przewodnikiem i samodzielnie wybrał dalsze miejsce na rozmowę, a może i mocnego drinka. Zaciągnąwszy czarny kaptur na głowę rozejrzał się na boki w poszukiwaniu ciekawskich spojrzeń, a gdy upewnił się, iż takowych nie było wskazał dziewczynie drogę. Był przekonany, że ów rejony nie były jej obce skoro znała doki jak własną kieszeń – a przynajmniej tak twierdziła.
-Skoro muszę zasłużyć to pytanie nasuwa się samo – jesteś szczególnie wymagająca?- uniósł brew pytająco i pozwolił sobie na szelmowski uśmiech. Skoro już tak daleko zabrnęli z dwuznacznymi akcentami to nie powinien ją urazić ów pytajnik.
-Nie istnieje coś takiego jak dobro czy zło.- rzucił pewnym tonem w chwili, gdy otwierał drzwi prowadzące do jego apartamentu na Nokturnie. Zapewne nie tego oczekiwała, jednak po owej okolicy liczenie na coś więcej było zwykłą naiwnością. Stan budynków nie tylko wskazywał na biedę, ale i zwykłą oszczędność oraz bezpieczeństwo, bowiem ten kto lepiej urządził się zaraz miał moczymordy na głowie. Szatyn dałby takowym porządną lekcję niewciskania nosa w nie swoje sprawy, jednakże nie wszyscy zachowaliby się podobnie. -Powiedzmy, że to będzie moja mała tajemnica.- dodał w kwestii krwi i ruszył brudnymi schodami w kierunku poddasza.
Oddalając się od ducha i jego niestworzonych historii nie zastanawiał się nad dalszym rozwojem wieczora. Towarzysząca mu dziewczyna wydawała się rozmowa, otwarta na nowe znajomości, co nie było nader normlane w obecnych czasach i politycznej sytuacji. Czyżby faktycznie miała tajemniczych sojuszników za sobą, którzy byli w stanie uratować ją z opresji? Może jednak sama władała różdżką na tyle biegle, że była w stanie obronić się w kryzysowym momencie? Coraz rzadziej spotykał nocami samotne dusze, nawet Śmiertelny Nokturn zdawał się znacznie bardziej opustoszały, dlatego ciekaw był jaki powód stał za jej przyjściem w owe miejsce. Brawura? Poszukiwanie adrenaliny? Nieszczególną wiarę pokładał w jej argumenty, w wyniku czego mógł długo nad tym dywagować, mógł dopytywać i analizować, jednak nie leżało to w jego interesie – w końcu nie był typem, który przestrzegał nieznajomych przed wszystkimi bolączkami i niebezpieczeństwami świata. Dzierżyła w sobie na tyle odwagi by dotrzymać mu kroku? To dobrze, bo szatyn nie zamierzał zwalniać.
Nie krył rozbawienia, kiedy jego uszu doszły jej słowa. Teatralnie rozglądnął się na boki w poszukiwaniu towarzystwa i niestety, ale musiał przyznać jej rację – w okolicy nie kręcił się nikt inny.
-Z braku laku…- rzucił nie szczędząc kpiącej nuty, po czym zanurzył wargi w mocnym, alkoholowym płynie. Czuł, że z każdym łykiem trunek działał coraz intensywniej, ale nie zamierzał na tym poprzestać i właściwie dziwił się, dlaczego dziewczyna tak niechętnie spoglądała na procenty. Macnair wyliczał same atuty poza jednym paskudnym elementem, który często budził go rano – brakowało mu wtem wprawionej uzdrowicielki tudzież magicznej, wyzwalającej spode kaca mikstury. Czasem oddałby wszystko za ulgę i nie mając innego wyboru sięgał po kolejną dawkę ognistej, bowiem na wschodzie powiadali, że czym się człowiek struł tym powinien się leczyć. Działało.
-Nie kuś, bo zapragnę poznać te sposoby, a uwierz, iż mam swoje na wyprowadzenie ludzi z równowagi.- uniósł kącik ust zerkając wprost w jej oczy bez cienia zawstydzenia, czy zawahania. Nie krępowała go obecność pięknych kobiet, nie tracił w ich towarzystwie języka w gębie, podobnie jak nie zachowywał inaczej niżeli zwykle – no chyba, że tego wymagało od niego wypełniane zadanie. Potrafił odnaleźć w swym słowniku kilka dżentelmeńskich słów, nie były mu obce także podstawy kurtuazji w gestach, które podłapał przede wszystkim na salonach. Czujnym wzrokiem badał zachowanie, postawę, a także samą mimikę twarzy błękitnokrwistych, albowiem wiedział, iż miało to szczególne znaczenie jeśli nie chciał stać się obiektem kpin. Musiał potrafić wtopić się w tłum. Najzabawniejszy był w tym wszystkim fakt, iż zapewne gdyby rok temu ktoś mu powiedział, iż przyjdzie mu spędzać sylwestra w towarzystwie najdroższych trunków tego świata, to zabiłby ów osobę śmiechem.
- Jeffrey.- odpowiedział instynktownie. Nie skrył swych rys maską, a dziewczyna była mu kompletnie obca, dlatego musiał zachować choć odrobinę zdrowego rozsądku. -Miło mi panno…- rzucił celowo przeciągając ostatnie słowo. Liczył, że także skora będzie przedstawić się.
Mijając kolejną z rzędu alejkę wiedział, że zbliżali się do celu. Instynktownie stał się niezapowiedzianym przewodnikiem i samodzielnie wybrał dalsze miejsce na rozmowę, a może i mocnego drinka. Zaciągnąwszy czarny kaptur na głowę rozejrzał się na boki w poszukiwaniu ciekawskich spojrzeń, a gdy upewnił się, iż takowych nie było wskazał dziewczynie drogę. Był przekonany, że ów rejony nie były jej obce skoro znała doki jak własną kieszeń – a przynajmniej tak twierdziła.
-Skoro muszę zasłużyć to pytanie nasuwa się samo – jesteś szczególnie wymagająca?- uniósł brew pytająco i pozwolił sobie na szelmowski uśmiech. Skoro już tak daleko zabrnęli z dwuznacznymi akcentami to nie powinien ją urazić ów pytajnik.
-Nie istnieje coś takiego jak dobro czy zło.- rzucił pewnym tonem w chwili, gdy otwierał drzwi prowadzące do jego apartamentu na Nokturnie. Zapewne nie tego oczekiwała, jednak po owej okolicy liczenie na coś więcej było zwykłą naiwnością. Stan budynków nie tylko wskazywał na biedę, ale i zwykłą oszczędność oraz bezpieczeństwo, bowiem ten kto lepiej urządził się zaraz miał moczymordy na głowie. Szatyn dałby takowym porządną lekcję niewciskania nosa w nie swoje sprawy, jednakże nie wszyscy zachowaliby się podobnie. -Powiedzmy, że to będzie moja mała tajemnica.- dodał w kwestii krwi i ruszył brudnymi schodami w kierunku poddasza.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Łypnęła na niego oburzona. Brew wściekle pomknęła ku górze, a nos zmarszczył się, ale potem nagle cala twarz złagodniała. Z braku laku, tak? Nie szedłby z nią dalej, nie częstowałby jej tak chętnie alkoholem i nie pozwalałby sobie na te płynne dwuznaczności, gdyby mu się nie podobała. W jakiś sposób ich ścieżki tej nocy zbiegły się ze sobą, a dalej wędrowali już razem. Chciał czy nie – był skazany na obecność kuszącej towarzyszki. Moss nawet nie próbowała się powstrzymywać. Wyciągnęła za to (wreszcie!) chętną dłoń po piersiówkę. Odebrała mu ją i znów dotknęła wargami ostrego trunku. Tym razem pragnienie było większe. Przetrzymała ją w dłoniach na dłużej, czując, że te kilka łyków może ją zbawić za kilka chwil lub, co gorsza, pozbawić wszelkich oporów. Wciąż jednak nie była to porcja na tyle duża, by mogła odlecieć. Nad tym więc tajemniczy towarzysz musiał jeszcze popracować. Niekoniecznie prowokowaniem jej do wspólnego picia. Wierzyła, że znał odpowiednie sposoby, że umiał doprowadzić kobiety… na skraj.
– Nie śmiem wątpić – przyznała lekko, rzucając nieco dłuższe spojrzenie na nocne niebo. – Możesz już zacząć je wdrażać – dodała, wcale nie chcąc rezygnować z tego kuszenia. Te sposoby. Wiec co chciał zrobić?
Ostatecznie wszystkie składniki ich spotkania roztapiały się razem w kotle w dość sugestywnej mieszance. Wcale nie robili sobie krajoznawczej wycieczki. Zdradzali zaintrygowanie, zdradzali pragnienie miłego, może nawet intensywnego przeżywania tego towarzystwa. Moss wcale nie była roztrzęsiona z powodu tej żałosnej zjawy. Przez to wszystko nawet mocniej zapragnęła doświadczać ryzykownych spotkań. A on? Chyba miał być jednym z tych niebezpiecznych nieznajomych. Wcale jednak nie wydawał się groźny. Bajerant, bystry, konkretny i niewahający się pociągnąć ją za sobą. Doceniała w nim to. Nie miała do czynienia z płochliwym amantem. Mieli ze sobą coś wspólnego, mieli odwagę i, gdy czegoś chcieli, sięgali po to bez zawahania. Tak go interpretowała, nie wiedząc wciąż zbyt wiele. Przeczucia jednak zignorować nie umiała. Philippa potrafiła zawstydzić noc. A co gdyby ten mężczyzna potrafił rozczytać jej myśli? Czy czerwony blask zalałby jego powabną twarzyczkę? Bardzo wątpliwe.
– Jeffrey – powtórzyła za nim krótko. Mógł jednak wyczuć drobne rozbawienie. Proste imię, jak jedno z wielu, ale jednak dziwnie było móc je poznać. Przestał być nagle tym typem, tym cwaniaczkiem, tym gościem z ławki. Był Jeffreyem. A ona? – Mam na imię Philippa – oświadczyła więc, oczywiście pieszcząc swoje imię nawet w wymowie. Cholernie je lubiła. Wybrała je nie bez powodu i z pewnością nie po to, by się zasłaniać innymi. Nawet jeśli wszystko w ich wspólnej przygodzie zdawało się upominać o czujność. Nie kręciła, choć niejeden pogratulowałby jej rozwagi. Niejeden auror. Niemniej teraz towarzyszył jej ten przystojniak i to na nim zamierzała się skupić. Dosłownie.
– Powinieneś sam sprawdzić, Jeffrey – oznajmiła tajemniczo, a jej spojrzenie chętnie prowokowało. Dlaczego miałaby podawać mu na tacy swoje własne tajemnice? Mógł je zgłębiać, mógł się do nich dobierać. Czy tak nie było ciekawiej? Mogła go powstrzymać albo zachęcać jeszcze bardziej. Nie miał wiele do stracenia. I tak, Philippa wcale nie należała do kobiet, które wystarczyło rzucić na łóżko i zbałamucić. Lubiła się bawić. Najchętniej długo i intensywnie. Nie lubiła typowości, chociaż czasami okoliczności okazywały się na tyle wyjątkowe, że była skłonna pozwolić sobie na odstępstwa. Podejrzewała, dokąd idą, choć było wiele niedopowiedzeń. Najwyraźniej jednak rozumieli się na tyle, że on wiedział. I ona także wiedziała. Wyśmienicie.
Nokturn. No jasne. Pewien dreszcz spłynął po jej plecach, kąsając chętnie wrażliwe miejsca. Nokturn i doki – chyba nie było w Londynie dwóch podlejszych okolic. Tej dzielnicy jednak unikała, nie mając zbyt wielu spraw, które mogłyby przyciągnąć ją na tę stronę. Port wystarczył, by zaspokoić każdą brzydką potrzebę. Jednak dziś zaprowadził ją aż tutaj. Gdzieś miała syf i biedotę. Nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Zresztą żyła w dość bliskich temu warunkach. – Więc jesteś tym złym chłopakiem, przed którym matki przestrzegają córki – stwierdziła, dodając sobie jedno do drugiego, choć raczej w tonie żartobliwym. Przecież właśnie tacy przyciągali najmocniej. Co jej po nudziarzu w krzywo zawiązanym krawacie? – Prawie jak w domu – dorzuciła, rozglądając się czujnie przez całą drogę na poddasze. Ten spacer minął szybko. Znalazła się w samym sercu plugastwa, ale zamiast lęku czuła piekielne zaintrygowanie. Chyba nie chciał zaproponować jej herbatki na rozgrzanie?
Dłoń sunęła po poręczy, a ciemne, ciekawskie oczy chciały zaraz odkryć każdą niespodziankę. Mieszkał na Nokturnie, więc musiał mieć wiele do ukrycia.
– Nie śmiem wątpić – przyznała lekko, rzucając nieco dłuższe spojrzenie na nocne niebo. – Możesz już zacząć je wdrażać – dodała, wcale nie chcąc rezygnować z tego kuszenia. Te sposoby. Wiec co chciał zrobić?
Ostatecznie wszystkie składniki ich spotkania roztapiały się razem w kotle w dość sugestywnej mieszance. Wcale nie robili sobie krajoznawczej wycieczki. Zdradzali zaintrygowanie, zdradzali pragnienie miłego, może nawet intensywnego przeżywania tego towarzystwa. Moss wcale nie była roztrzęsiona z powodu tej żałosnej zjawy. Przez to wszystko nawet mocniej zapragnęła doświadczać ryzykownych spotkań. A on? Chyba miał być jednym z tych niebezpiecznych nieznajomych. Wcale jednak nie wydawał się groźny. Bajerant, bystry, konkretny i niewahający się pociągnąć ją za sobą. Doceniała w nim to. Nie miała do czynienia z płochliwym amantem. Mieli ze sobą coś wspólnego, mieli odwagę i, gdy czegoś chcieli, sięgali po to bez zawahania. Tak go interpretowała, nie wiedząc wciąż zbyt wiele. Przeczucia jednak zignorować nie umiała. Philippa potrafiła zawstydzić noc. A co gdyby ten mężczyzna potrafił rozczytać jej myśli? Czy czerwony blask zalałby jego powabną twarzyczkę? Bardzo wątpliwe.
– Jeffrey – powtórzyła za nim krótko. Mógł jednak wyczuć drobne rozbawienie. Proste imię, jak jedno z wielu, ale jednak dziwnie było móc je poznać. Przestał być nagle tym typem, tym cwaniaczkiem, tym gościem z ławki. Był Jeffreyem. A ona? – Mam na imię Philippa – oświadczyła więc, oczywiście pieszcząc swoje imię nawet w wymowie. Cholernie je lubiła. Wybrała je nie bez powodu i z pewnością nie po to, by się zasłaniać innymi. Nawet jeśli wszystko w ich wspólnej przygodzie zdawało się upominać o czujność. Nie kręciła, choć niejeden pogratulowałby jej rozwagi. Niejeden auror. Niemniej teraz towarzyszył jej ten przystojniak i to na nim zamierzała się skupić. Dosłownie.
– Powinieneś sam sprawdzić, Jeffrey – oznajmiła tajemniczo, a jej spojrzenie chętnie prowokowało. Dlaczego miałaby podawać mu na tacy swoje własne tajemnice? Mógł je zgłębiać, mógł się do nich dobierać. Czy tak nie było ciekawiej? Mogła go powstrzymać albo zachęcać jeszcze bardziej. Nie miał wiele do stracenia. I tak, Philippa wcale nie należała do kobiet, które wystarczyło rzucić na łóżko i zbałamucić. Lubiła się bawić. Najchętniej długo i intensywnie. Nie lubiła typowości, chociaż czasami okoliczności okazywały się na tyle wyjątkowe, że była skłonna pozwolić sobie na odstępstwa. Podejrzewała, dokąd idą, choć było wiele niedopowiedzeń. Najwyraźniej jednak rozumieli się na tyle, że on wiedział. I ona także wiedziała. Wyśmienicie.
Nokturn. No jasne. Pewien dreszcz spłynął po jej plecach, kąsając chętnie wrażliwe miejsca. Nokturn i doki – chyba nie było w Londynie dwóch podlejszych okolic. Tej dzielnicy jednak unikała, nie mając zbyt wielu spraw, które mogłyby przyciągnąć ją na tę stronę. Port wystarczył, by zaspokoić każdą brzydką potrzebę. Jednak dziś zaprowadził ją aż tutaj. Gdzieś miała syf i biedotę. Nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Zresztą żyła w dość bliskich temu warunkach. – Więc jesteś tym złym chłopakiem, przed którym matki przestrzegają córki – stwierdziła, dodając sobie jedno do drugiego, choć raczej w tonie żartobliwym. Przecież właśnie tacy przyciągali najmocniej. Co jej po nudziarzu w krzywo zawiązanym krawacie? – Prawie jak w domu – dorzuciła, rozglądając się czujnie przez całą drogę na poddasze. Ten spacer minął szybko. Znalazła się w samym sercu plugastwa, ale zamiast lęku czuła piekielne zaintrygowanie. Chyba nie chciał zaproponować jej herbatki na rozgrzanie?
Dłoń sunęła po poręczy, a ciemne, ciekawskie oczy chciały zaraz odkryć każdą niespodziankę. Mieszkał na Nokturnie, więc musiał mieć wiele do ukrycia.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Towarzyszka zdawała się wręcz kipieć pewnością siebie, co w żaden sposób go nie irytowało, albowiem tworząc zawiłą atmosferę wzbudzała w nim coraz większą ciekawość i zaintrygowanie własną osobą. Skąd się wzięła? Jak na siebie trafili? Jakim cudem pomimo szalejącej wojny wciąż miała w sobie na tyle odwagi, aby samej przechadzać się ciemnymi uliczkami? Dlaczego w ogóle postanowiła za nim iść, skoro nawet się nie znali? Mnogość pytań mogła go przerazić, jednakże nie sposób było wówczas o takowych w ogóle myśleć, gdyż miał o wiele bardziej interesujące zajęcie, a nawet jego uosobienie.
Widząc jej minę zaśmiał się pod nosem, choć nie zwodziła go nader długo – nadęty wyraz szybko przybrał dawne barwy dając tym samym do zrozumienia, iż nie miała mu za złe wypowiedzianych słów. -Obawiam się, iż możesz przyjąć je dość dwuznacznie, kwiatuszku, a nie chciałbym, abyś złościła się na mnie.- rzucił obserwując jak upijała jednego łyka, a następnie bez skrupułów skradła kolejnego. Wyśmienicie, w końcu właśnie po to przekazał uwielbianą piersiówkę w jej dłonie; czuł, że kwestia niepicia była tylko chwilowym sprawdzianem dla jego osoby i oceny jej trzeźwym okiem.
-Lubisz niespodzianki?- spytał ni stąd ni zowąd, w odpowiedzi na jej słowa, choć początkowo miał zupełnie coś innego na myśli. Mógł wdrążyć rzekomą grę, ale póki co teraźniejszość pisała na tyle ciekawy rozdział, iż nie musiał go sztucznie podsycać. Gdzieś z tyłu głowy zastanawiał się czym tak naprawdę się kierowała oraz jak tak naprawdę go postrzegała, jednak czy z drugiej strony miało to jakiekolwiek znaczenie? Razem kroczyli wzdłuż uliczek Śmiertelnego Nokturnu, nie odstępowała go na krok, nie wykazała sobą choć cienia zwątpienia, dlatego nie musiał przykładać do swych rozważań nader wielkiej wagi. Być może obydwoje żyli chwilą, być może obydwoje nie patrzyli w niepewną przyszłość i unikali dalekosiężnych rozważań mogących przynieść finalne rozczarowanie.
-Philippa- powtórzył ignorując jej krótkie rozbawienie. Nie poznał nigdy wcześniej kogoś o podobnym imieniu. -Miło mi Cię poznać Philippo, ale czy to właśnie jest ten moment, w którym muszę zrezygnować z kwiatuszka na rzecz jego?- uniósł brew spoglądając w jej kierunku z teatralnie poważną miną. Słodki pseudonim pasował do dziewczyny i choć był jedynie uogólnieniem, to delikatność połączona z pazurem idealnie komponowała się z różą. Całe szczęście, iż jej temperament nie współgrał z mandragorą, bo mieliby iście poetycko-głośny spektakl.
Uśmiechnął się szelmowsko, gdy owiała tajemnicą kolejne jego pytanie. Czyżby właśnie tak miała wyglądać jej mała rozgrywka? Była naprawdę niezła w ów grę i musiał przyznać, że niewielka ilość kobiet równie mocno go zaintrygowała już na pierwszym spotkaniu. Mąciła, motała, wodziła, a przede wszystkim zwodziła, a on wcale nie odpuszczał kroku w tym porywistym tańcu. Mógł tak nieustannie błądzić między wersami i unikać prawdziwego przekazu byle tylko towarzyszka sama wysunęła swe wnioski – czuł, że szybko wydedukują je obydwoje.
Gdy przekroczył próg mieszkania od razu ruszył w kierunku prowizorycznego barku, z którego sięgnął dwie szklaneczki i uzupełnił je złocistym płynem. -Sprawdzę, sprawdzę szybciej niż Ci się wydaje.- rzucił chwytając trunek, a następnie upewniwszy się, że zamknęła za sobą drzwi, zbliżył się do dziewczyny i wręczył jej jedno ze szkieł. Nie powstrzymał się przy tym przed delikatnym przesunięciem palcami wzdłuż jej dłoni i okolic przedramienia. -Jak w domu powiadasz? Preferujesz apartamenty na poddaszu?- uniósł kącik ust, a następnie upił trunku nie zamierzając się od niej odsunąć, a wręcz przeciwnie – zrobił drobny krok do przodu pokonując ostatnie dzielące ich centymetry, a dłonią powędrował ku górze pozwalając sobie odsłonić jej wierzchnie odzienie z towarzyszącym temu złowieszczym uśmiechem.
Widząc jej minę zaśmiał się pod nosem, choć nie zwodziła go nader długo – nadęty wyraz szybko przybrał dawne barwy dając tym samym do zrozumienia, iż nie miała mu za złe wypowiedzianych słów. -Obawiam się, iż możesz przyjąć je dość dwuznacznie, kwiatuszku, a nie chciałbym, abyś złościła się na mnie.- rzucił obserwując jak upijała jednego łyka, a następnie bez skrupułów skradła kolejnego. Wyśmienicie, w końcu właśnie po to przekazał uwielbianą piersiówkę w jej dłonie; czuł, że kwestia niepicia była tylko chwilowym sprawdzianem dla jego osoby i oceny jej trzeźwym okiem.
-Lubisz niespodzianki?- spytał ni stąd ni zowąd, w odpowiedzi na jej słowa, choć początkowo miał zupełnie coś innego na myśli. Mógł wdrążyć rzekomą grę, ale póki co teraźniejszość pisała na tyle ciekawy rozdział, iż nie musiał go sztucznie podsycać. Gdzieś z tyłu głowy zastanawiał się czym tak naprawdę się kierowała oraz jak tak naprawdę go postrzegała, jednak czy z drugiej strony miało to jakiekolwiek znaczenie? Razem kroczyli wzdłuż uliczek Śmiertelnego Nokturnu, nie odstępowała go na krok, nie wykazała sobą choć cienia zwątpienia, dlatego nie musiał przykładać do swych rozważań nader wielkiej wagi. Być może obydwoje żyli chwilą, być może obydwoje nie patrzyli w niepewną przyszłość i unikali dalekosiężnych rozważań mogących przynieść finalne rozczarowanie.
-Philippa- powtórzył ignorując jej krótkie rozbawienie. Nie poznał nigdy wcześniej kogoś o podobnym imieniu. -Miło mi Cię poznać Philippo, ale czy to właśnie jest ten moment, w którym muszę zrezygnować z kwiatuszka na rzecz jego?- uniósł brew spoglądając w jej kierunku z teatralnie poważną miną. Słodki pseudonim pasował do dziewczyny i choć był jedynie uogólnieniem, to delikatność połączona z pazurem idealnie komponowała się z różą. Całe szczęście, iż jej temperament nie współgrał z mandragorą, bo mieliby iście poetycko-głośny spektakl.
Uśmiechnął się szelmowsko, gdy owiała tajemnicą kolejne jego pytanie. Czyżby właśnie tak miała wyglądać jej mała rozgrywka? Była naprawdę niezła w ów grę i musiał przyznać, że niewielka ilość kobiet równie mocno go zaintrygowała już na pierwszym spotkaniu. Mąciła, motała, wodziła, a przede wszystkim zwodziła, a on wcale nie odpuszczał kroku w tym porywistym tańcu. Mógł tak nieustannie błądzić między wersami i unikać prawdziwego przekazu byle tylko towarzyszka sama wysunęła swe wnioski – czuł, że szybko wydedukują je obydwoje.
Gdy przekroczył próg mieszkania od razu ruszył w kierunku prowizorycznego barku, z którego sięgnął dwie szklaneczki i uzupełnił je złocistym płynem. -Sprawdzę, sprawdzę szybciej niż Ci się wydaje.- rzucił chwytając trunek, a następnie upewniwszy się, że zamknęła za sobą drzwi, zbliżył się do dziewczyny i wręczył jej jedno ze szkieł. Nie powstrzymał się przy tym przed delikatnym przesunięciem palcami wzdłuż jej dłoni i okolic przedramienia. -Jak w domu powiadasz? Preferujesz apartamenty na poddaszu?- uniósł kącik ust, a następnie upił trunku nie zamierzając się od niej odsunąć, a wręcz przeciwnie – zrobił drobny krok do przodu pokonując ostatnie dzielące ich centymetry, a dłonią powędrował ku górze pozwalając sobie odsłonić jej wierzchnie odzienie z towarzyszącym temu złowieszczym uśmiechem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
– A może właśnie się nie rozzłoszczę? Sprawdź to… – mruknęła, oblizując usta umoczone ledwie chwilę temu w mocnym alkoholu. Cokolwiek tam miał, wystarczyło kilka łyków, by poczuła w sobie jeszcze więcej odwagi. Choć tej nigdy jej nie brakowało, płyn mógł jeszcze bardziej podsycić tę figlarność, zachęcić ją do dalszego prowokowania. Zaintrygowanie sprawiało, że chciała ujrzeć jak najwięcej tego wciąż tajemniczego oblicza. Domyślała się paskudnych tajemnic, które wyrzeźbiły tę zawadiackość. Nie był byle kruszyną zagubioną w brutalnym świecie. Ona też nie i na pewno to czuł. Ryzyko zdradzało bezmyślność, ale mogło też imponować. Choć potencjalnie to ona znajdowała się w gorszej sytuacji, wcale tego nie odczuwała. Nawet przeciwnie – zdawało jej się, że nie warto się tej nocy powstrzymywać. Nikogo nie udawała, stawiając na swoją ulubioną naturalność i, jak dobrze widziała, chyba właśnie to kręciło go najbardziej. Nie jakaś tam teatralna dziunia, ale Philippa. Po prostu. Dobrze. – Lubię dwuznaczności – odrzekła z odpowiednim tonem, osaczając go intensywnym spojrzeniem. Czuł w niej tę pasję? Zła Philippa Moss bywała nadzwyczaj interesująca. To doświadczenie mogłoby się mu spodobać, ale najwyraźniej wolał nie podejmować wyzwania. Szkoda.
Lubiła gry. Ale czy niespodzianki? Fascynowało ją bycie tą zwodniczą, lubiła kontrolować sytuację i mącić w czyjejś duszy, kąsać czyjeś ciało, ale czy w odwrotnym ułożeniu też czuła się dobrze? Od świata oczekiwała konkretu, choć sama go nie ofiarowywała. – Dlaczego o to pytasz? Chowasz jakąś pod płaszczem? – mruknęła więc, nie dając mu żadnej prostej odpowiedzi. Czy nie tego jednak mógł się spodziewać? Przy tych słowach uważne spojrzenie prześlizgnęło się po jego sylwetce – po czoło aż do kostek. Może faktycznie coś tam ukrywał. Stanowczo chciała się nie zastanawiać zbyt długo, tylko podążać z prądem. To przypadkowe spotkanie mogło mieć bardzo obiecującą kontynuację.
– Możesz. Albo znajdź coś lepszego. Kwiatuszek brzmi tandetnie – rzuciła sucho, nie próbując nawet udawać, że podobało jej się jego kwiatuszkowanie. Wolała być.. być innym określeniem. Być inną mityczną postacią, przed którą powinien zadrżeć. Nie była dziewczątkiem, nie była świętą dziewicą, której miękło serce na dźwięk słodkiego przydomka. Nie mogła jednak interpretować kwiatuszka dokładnie tak, jak robił to on. Nie łączyła go z różą. Choć… choć pachniała ładnie, nawet z tak pokiereszowanymi kolanami, wciąż nie uleciała z niej woń przyjemna, kobieca, kusząca. Możliwe, że zdołał ją już wychwycić.
Ta konwersacja im obojgu pozwalała wygodnie rozpłynąć się w tych ulubionych podszeptach. Niedopowiedzenia nie musiały być beznamiętnie tłumaczone. Ich ślad krył się w tonach, w spojrzeniach i wspólnej drodze, która przecież dawno powinna się rozwidlić. Jednak dotarli tu razem, zaprosił ją do między swe tajne ściany, w nich nie odnalazła śladu kobiety, śladu obecności kogoś, kto mógłby ją przestrzec. Byli sami. Właśnie na to liczyła. Niemniej rozglądała się po wnętrzu, zwyczajnie, bez przesadnej ciekawości. W końcu natrafiła na męską postać. – Jeszcze nie zdjęłam butów, a już próbujesz mnie upić, znowu – stwierdziła, przejmując od niego szklankę. Polewający jej mężczyzna był abstrakcją. Powiodła odruchowo spojrzeniem za palcami łaszącymi się do jej skóry. Nieładnie, Jeffrey’u. Tajemniczy uśmiech rozciągnął się na jej ustach. – Poddasza są zwykle pełne gratów – powiedziała powoli, patrząc mu w oczy. – A ja lubię stare komody – uzupełniła, pozwalając mu na to karygodne obnażanie. Płaszcz chyba nie był jej potrzebny. Trunek musiała jednak odstawić. Nie była pewna, czy to miejsce zasługiwało na miano apartamentu… Choć w portowym otoczeniu luksus znaczył coś zupełnie innego. – Masz jakąś? – ciągnęła więc dalej, sięgając i do jego ubrania. Aż za dobrze wiedziała, że nie ośmieli się sprzeciwić tym ciekawskim dłoniom. Przecież już mróz nie próbował się do nich dobierać. Już nie on.
Lubiła gry. Ale czy niespodzianki? Fascynowało ją bycie tą zwodniczą, lubiła kontrolować sytuację i mącić w czyjejś duszy, kąsać czyjeś ciało, ale czy w odwrotnym ułożeniu też czuła się dobrze? Od świata oczekiwała konkretu, choć sama go nie ofiarowywała. – Dlaczego o to pytasz? Chowasz jakąś pod płaszczem? – mruknęła więc, nie dając mu żadnej prostej odpowiedzi. Czy nie tego jednak mógł się spodziewać? Przy tych słowach uważne spojrzenie prześlizgnęło się po jego sylwetce – po czoło aż do kostek. Może faktycznie coś tam ukrywał. Stanowczo chciała się nie zastanawiać zbyt długo, tylko podążać z prądem. To przypadkowe spotkanie mogło mieć bardzo obiecującą kontynuację.
– Możesz. Albo znajdź coś lepszego. Kwiatuszek brzmi tandetnie – rzuciła sucho, nie próbując nawet udawać, że podobało jej się jego kwiatuszkowanie. Wolała być.. być innym określeniem. Być inną mityczną postacią, przed którą powinien zadrżeć. Nie była dziewczątkiem, nie była świętą dziewicą, której miękło serce na dźwięk słodkiego przydomka. Nie mogła jednak interpretować kwiatuszka dokładnie tak, jak robił to on. Nie łączyła go z różą. Choć… choć pachniała ładnie, nawet z tak pokiereszowanymi kolanami, wciąż nie uleciała z niej woń przyjemna, kobieca, kusząca. Możliwe, że zdołał ją już wychwycić.
Ta konwersacja im obojgu pozwalała wygodnie rozpłynąć się w tych ulubionych podszeptach. Niedopowiedzenia nie musiały być beznamiętnie tłumaczone. Ich ślad krył się w tonach, w spojrzeniach i wspólnej drodze, która przecież dawno powinna się rozwidlić. Jednak dotarli tu razem, zaprosił ją do między swe tajne ściany, w nich nie odnalazła śladu kobiety, śladu obecności kogoś, kto mógłby ją przestrzec. Byli sami. Właśnie na to liczyła. Niemniej rozglądała się po wnętrzu, zwyczajnie, bez przesadnej ciekawości. W końcu natrafiła na męską postać. – Jeszcze nie zdjęłam butów, a już próbujesz mnie upić, znowu – stwierdziła, przejmując od niego szklankę. Polewający jej mężczyzna był abstrakcją. Powiodła odruchowo spojrzeniem za palcami łaszącymi się do jej skóry. Nieładnie, Jeffrey’u. Tajemniczy uśmiech rozciągnął się na jej ustach. – Poddasza są zwykle pełne gratów – powiedziała powoli, patrząc mu w oczy. – A ja lubię stare komody – uzupełniła, pozwalając mu na to karygodne obnażanie. Płaszcz chyba nie był jej potrzebny. Trunek musiała jednak odstawić. Nie była pewna, czy to miejsce zasługiwało na miano apartamentu… Choć w portowym otoczeniu luksus znaczył coś zupełnie innego. – Masz jakąś? – ciągnęła więc dalej, sięgając i do jego ubrania. Aż za dobrze wiedziała, że nie ośmieli się sprzeciwić tym ciekawskim dłoniom. Przecież już mróz nie próbował się do nich dobierać. Już nie on.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Posłał jej przepełnione zaintrygowaniem spojrzenie, kiedy tak bez żadnych skrupułów pchała się niczym do paszczy lwa, a być może i gorzej, bowiem tam chociaż mogła przypuścić konsekwencje, zaś w owym przypadku nie było na to szans. Lubiła drążyć nieznane? Kręciły ją tajemnice? Słodki smak adrenaliny? Od takowej on również był uzależniony, choć był to paskudnie zły nałóg. Działanie pod jej wpływem burzyło racjonalizm, naginało bariery i zdrowy rozsądek, lecz czy właśnie nie o to w tym wszystkim chodziło? Przekraczanie granic zawsze wiązało się z odpowiedzialnością, ale i swego rodzaju satysfakcją, której nie mogło zastąpić nic innego. -Zawsze wiedziałem, że uroda nie idzie w parze z rozumem.- rzucił kręcąc głową, gdy nieustannie próbowała zachęcić go do rozruszania swego dennego humoru. Goyle już niejednokrotnie miał ochotę skręcić mu za to kark tudzież zabić wzrokiem, a wówczas wolałby chociaż dożyć rana. Z resztą nie każdy podchodził do tego z odpowiednim dystansem; szatyn mając kompletnie niewyparzony dziób często, choć czasem nieświadomie, celował we wrażliwe punkty i tym samym wzmagał w drugiej osobie niekoniecznie pozytywne odczucia. Spotykał się z różnymi opiniami – zwykle o takowe nie dbał, lecz dzisiejszego wieczora miał konkretne plany i nie zamierzał zepsuć ich na rzecz wrednych komentarzy. Chcąc nie chcąc musiała się z tym pogodzić.
Zaśmiał się cicho pod nosem na jej słowa i uniósł dość wymownie brew pozwalając sobie zmierzyć dziewczynę od stóp do głów. Był przekonany, iż posiadała o wiele więcej niespodzianek niżeli on, ale mogła mieć też pewność, że sam zamierzał je powoli otwierać niczym swoje własne prezenty.
-Chowam wiele interesujących rzeczy.- odparł równie wymijająco, nie dając jej jednoznacznej odpowiedzi. Lawirowała między wersami karmiąc go samymi domysłami, a mu ta gra – o dziwo – coraz bardziej się podobała. Obierając podobne tory musiała zdawać sobie sprawę, iż nie zamierzał odpuszczać oraz ciągnąć za język, bowiem właściwie nie musieli już wcale rozmawiać. -Pytanie jak bardzo jesteś cierpliwa.- dodał finalnie, gdy zsunął płaszcz z drobnych ramion. Zatrzymawszy dłoń w okolicy dziewczęcej szyi wykonał kolejny krok do przodu, po czym przesunął kciukiem wzdłuż jej obojczyka. -Ofiara losu?- spytał pozwalając sobie na ironiczny uśmieszek, który leniwie wpełznął na jego usta. -Łamaga?- zaproponował kolejne, po czym skosztował ognistej nie odrywając od niej wzroku. Próbował czytać z niej jak z księgi, lecz dziewczyna dobrze się maskowała tudzież alkohol już na tyle silnie krążył w jego żyłach, że z każdą chwilą wydawało się to trudniejsze. Manewrowała między przeciwległymi granicami – od suchej, pozbawionej emocji niewiasty, po przepełnioną tajemniczością oraz dwuznacznością kobietę, w której oczach można było dostrzec zaintrygowanie mieszane z pożądaniem. Bawiła się i czuł, że ów zabawa sprawia jej wyjątkową przyjemność. Kto wie może taka właśnie była? Może wybierała swe ofiary i niczym sukkub rozkoszowała się triumfem?
-Mówisz jakbyś miała mi to za złe.- odparł obserwując jak testowała trunku, który przyjemnie palił w gardle. W międzyczasie badał kolejne elementy jej ciała – przesunąwszy palce wzdłuż jej talii zawędrował, aż po same lędźwie, na których ułożył całą dłoń pozwalając sobie przy tym zahaczyć o pośladki. Mieli podobne plany na dzisiejszą noc, był o tym przekonany.
Uniósł brew na zadane pytanie, a następnie wygiął wargi w złowieszczym wyrazie. -Chcesz ją obejrzeć i kupić?- spytał z ironią w głosie, po czym odstawił szkło na blat drewnianego stołu i obrócił dziewczynę – a właściwie jej plecy – w kierunku sąsiedniego pokoju, w którego kierunku zaczął wolno przemieszczać się. Ani na moment nie zmniejszył odległości między nimi, podobnie jak nie spuścił z niej coraz mocniej pożądliwego wzroku. Ciepły dotyk miękkich dłoni wcale nie pomagał mu zachować rozwagi. Może rzeczywiście nie musieli już dłużej rozmawiać?
Zaśmiał się cicho pod nosem na jej słowa i uniósł dość wymownie brew pozwalając sobie zmierzyć dziewczynę od stóp do głów. Był przekonany, iż posiadała o wiele więcej niespodzianek niżeli on, ale mogła mieć też pewność, że sam zamierzał je powoli otwierać niczym swoje własne prezenty.
-Chowam wiele interesujących rzeczy.- odparł równie wymijająco, nie dając jej jednoznacznej odpowiedzi. Lawirowała między wersami karmiąc go samymi domysłami, a mu ta gra – o dziwo – coraz bardziej się podobała. Obierając podobne tory musiała zdawać sobie sprawę, iż nie zamierzał odpuszczać oraz ciągnąć za język, bowiem właściwie nie musieli już wcale rozmawiać. -Pytanie jak bardzo jesteś cierpliwa.- dodał finalnie, gdy zsunął płaszcz z drobnych ramion. Zatrzymawszy dłoń w okolicy dziewczęcej szyi wykonał kolejny krok do przodu, po czym przesunął kciukiem wzdłuż jej obojczyka. -Ofiara losu?- spytał pozwalając sobie na ironiczny uśmieszek, który leniwie wpełznął na jego usta. -Łamaga?- zaproponował kolejne, po czym skosztował ognistej nie odrywając od niej wzroku. Próbował czytać z niej jak z księgi, lecz dziewczyna dobrze się maskowała tudzież alkohol już na tyle silnie krążył w jego żyłach, że z każdą chwilą wydawało się to trudniejsze. Manewrowała między przeciwległymi granicami – od suchej, pozbawionej emocji niewiasty, po przepełnioną tajemniczością oraz dwuznacznością kobietę, w której oczach można było dostrzec zaintrygowanie mieszane z pożądaniem. Bawiła się i czuł, że ów zabawa sprawia jej wyjątkową przyjemność. Kto wie może taka właśnie była? Może wybierała swe ofiary i niczym sukkub rozkoszowała się triumfem?
-Mówisz jakbyś miała mi to za złe.- odparł obserwując jak testowała trunku, który przyjemnie palił w gardle. W międzyczasie badał kolejne elementy jej ciała – przesunąwszy palce wzdłuż jej talii zawędrował, aż po same lędźwie, na których ułożył całą dłoń pozwalając sobie przy tym zahaczyć o pośladki. Mieli podobne plany na dzisiejszą noc, był o tym przekonany.
Uniósł brew na zadane pytanie, a następnie wygiął wargi w złowieszczym wyrazie. -Chcesz ją obejrzeć i kupić?- spytał z ironią w głosie, po czym odstawił szkło na blat drewnianego stołu i obrócił dziewczynę – a właściwie jej plecy – w kierunku sąsiedniego pokoju, w którego kierunku zaczął wolno przemieszczać się. Ani na moment nie zmniejszył odległości między nimi, podobnie jak nie spuścił z niej coraz mocniej pożądliwego wzroku. Ciepły dotyk miękkich dłoni wcale nie pomagał mu zachować rozwagi. Może rzeczywiście nie musieli już dłużej rozmawiać?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Jednak niewiele ostrożności, niewiele przełykanych kęsów nigdy niewypowiedzianych złośliwości. Pozwalał sobie, drwiąc z jej rozumu i jednocześnie łasząc się do coraz mniej kamuflowanych pragnień. Podkręcali się wzajemnie, nie mogąc zaprzestać na grzecznych półsłówkach i dobrych manierach. Nawet przez chwilę nie odgrywali grzecznych dzieci zadziwionych finezją tego świata. Sami malowali widoki, sami rozciągali je zbyt lepkimi palcami i w ogóle się z tym nie kryli. Przyjemnie kąsał ironią, wiedząc, że zaraz sam zostanie pokąsany. Mogłaby chlasnąć ten boski policzek niewdzięcznym, ostrym pazurem. Miałby piękną pamiątkę po uroczym randewu przy nawiedzonej ławce. Choć zdołali już odejść od skrzeczącego duszyska zawodzącego tak żałośnie, jeszcze przez chwilę unosił się niewidzialny odór śmierci – miło podkręcał jej zmysły. Podtrzymywały te wrażenia pierwsze półmroku nokturnowych uliczek. Jeszcze chwila, a trafią do piekła. Cudownie.
Te stopy jednak pozostały wolne, nieciągnięte żadną męską siłą. Dobrze wiedziała, dokąd ją prowadził i jak połączą się zaraz ich dwa światy. Zaplatające się uśmiechy nie musiały wołać o potwierdzenie. Ono wznosiło się między nimi, ono wychylało się ku temu drugiemu. Upierdliwy dreszcz ekscytacji wspinał się po jej łydkach, haratał uda, zaczepiał ciepłe miejsce, by wreszcie opatulić pierś i wymknąć się na te spragnione usta. Te jednak wygięły się znów gotowe pomęczyć go jeszcze raz, ale utknęły zatrzaśnięte w nowym doznaniu, haczył zmysły. Nie musiała mówić wiele, miał rację. Niemniej rozpoczęli dość wymowną grę, wykręcając nawzajem swoje umysły. Czy tak łatwo można było go rozpalić? – Nie jestem – odpowiedziała wkrótce, poszukując jego złaknionego spojrzenia, kiedy obce palce rozrywały ostatnie strzępy niewinności, nasycając się gładką skórą. Żadne z nich nie wierzyło w niepozorność tego wizerunku, nie kiedy oczy błyszczały zachęcająco, a drobne dłonie zbliżały się do surowej męskości, zawadiacko ślizgały się po granicy jego spodni, badając fakturę paska, niby zbyt nieśmiałe, by naciskiem wypowiedzieć własne żądanie. Śmiech niczym echo zawibrował, wciskając się między coraz ciaśniejszy pas oddzielający ich od siebie. Igrał z nią, ale wciąż mogła to przerwać. – Więc proszę… – rozbawiony głos zakwestionował jego propozycję. – Spróbuj mnie tak nazwać, kiedy będę wyrwać z ciebie ostatnie tchnienie. Na pewno dowiesz się, jak bardzo mi się podoba… – kontynuowała. Wcale nie chciał zagarniać do swojej nory byle ofiary, durnej łamagi, która zdechłaby przy byle kopnięciu, przerażona jego mocnym obliczem. – I że to nie ja jestem ofiarą – mruknęła na koniec, pozostawiając usta lekko rozchylone w cholernym zaproszeniu i zarazem w wymownym geście, by wiedział, że wcale nie zamierzała się poddać. Świadomość wciąż przysłoniętej mrokiem kontynuacji tego spotkania, smakowała wybornie. Niewidzialnie kawałek po kawałeczku rwała wygrzewające się na jego ramionach emocje. Mogli się stąd wyrwać, wymazać we własnych pragnieniach.
– A ty działasz, jakbyś ufał, że tego potrzebuję… – odparła, lekko potrząsając drinkiem. Pokręciła na koniec głową, burza fal bezczelnie przysłoniła część jej twarzy. Wolna, swobodna głowa, tak bezgraniczne myśli i możliwość całkowitego odsłonięcia się przed fantazją zerkającą niecierpliwym okiem na postać barmanki. Zaśmiała się znów, rozbawiona, tak, może faktycznie część gromadzącego się pod żebrami ciepła wcale nie rozkwitała…przez niego. Szkoda. Jej jednak wcale nie musiał zachęcać, choć tak dobrze było patrzeć, jak zbliża się i zbliża, oswajając ze sobą ich ciała. Jakby byli niewinni, jakby prolog miał się przedłużać w nieskończoność. A co jeśli wolała szybko? Poddawała się więc konkretniejszym ruchom, wybierającym kierunki i ułożenia. Głaskanie zaczynało parzyć, gubiąc tą niepozorną pelerynę, a jednocześnie wyrażał się wciąż delikatnością, pocierał sugestią, ale nie porywał dynamiczną dzikością. Na co czekał?
– Przetestować – odparła krótko, dość wymownie. Ich owinięte materiałami ciała wcale nie pasowały do wspomnianej ledwie chwilę temu próby. Przechyliła głowę, opuszczając na moment spojrzenie nieco niżej, daleko od jego oczu. Co wolał? Nudnawe zabawy w dziewicę czy te bardziej brutalne scenariusze? Już nie była dziewicą. Dlatego właśnie nagle uniosła się na palcach jeszcze wyżej, aby dosięgnąć aby rozproszyć i skupić jego zmysły na cieple ust, niebezpiecznie bliskim, ale i zwodniczym. Poderwał się do góry materiał na jego plecach, a chłodne dłonie wkradły się na skórę, drażniąc jej gładkość głodnymi paznokciami, wsuwając się nimi na niezbadane szlaki. Jednocześnie dziewczęca buzia, gładka skroń zaczepiała jego brodę. Tym samym musiał znaleźć się jeszcze bliżej.
Był gotowy? Lubiła prowadzić.
Te stopy jednak pozostały wolne, nieciągnięte żadną męską siłą. Dobrze wiedziała, dokąd ją prowadził i jak połączą się zaraz ich dwa światy. Zaplatające się uśmiechy nie musiały wołać o potwierdzenie. Ono wznosiło się między nimi, ono wychylało się ku temu drugiemu. Upierdliwy dreszcz ekscytacji wspinał się po jej łydkach, haratał uda, zaczepiał ciepłe miejsce, by wreszcie opatulić pierś i wymknąć się na te spragnione usta. Te jednak wygięły się znów gotowe pomęczyć go jeszcze raz, ale utknęły zatrzaśnięte w nowym doznaniu, haczył zmysły. Nie musiała mówić wiele, miał rację. Niemniej rozpoczęli dość wymowną grę, wykręcając nawzajem swoje umysły. Czy tak łatwo można było go rozpalić? – Nie jestem – odpowiedziała wkrótce, poszukując jego złaknionego spojrzenia, kiedy obce palce rozrywały ostatnie strzępy niewinności, nasycając się gładką skórą. Żadne z nich nie wierzyło w niepozorność tego wizerunku, nie kiedy oczy błyszczały zachęcająco, a drobne dłonie zbliżały się do surowej męskości, zawadiacko ślizgały się po granicy jego spodni, badając fakturę paska, niby zbyt nieśmiałe, by naciskiem wypowiedzieć własne żądanie. Śmiech niczym echo zawibrował, wciskając się między coraz ciaśniejszy pas oddzielający ich od siebie. Igrał z nią, ale wciąż mogła to przerwać. – Więc proszę… – rozbawiony głos zakwestionował jego propozycję. – Spróbuj mnie tak nazwać, kiedy będę wyrwać z ciebie ostatnie tchnienie. Na pewno dowiesz się, jak bardzo mi się podoba… – kontynuowała. Wcale nie chciał zagarniać do swojej nory byle ofiary, durnej łamagi, która zdechłaby przy byle kopnięciu, przerażona jego mocnym obliczem. – I że to nie ja jestem ofiarą – mruknęła na koniec, pozostawiając usta lekko rozchylone w cholernym zaproszeniu i zarazem w wymownym geście, by wiedział, że wcale nie zamierzała się poddać. Świadomość wciąż przysłoniętej mrokiem kontynuacji tego spotkania, smakowała wybornie. Niewidzialnie kawałek po kawałeczku rwała wygrzewające się na jego ramionach emocje. Mogli się stąd wyrwać, wymazać we własnych pragnieniach.
– A ty działasz, jakbyś ufał, że tego potrzebuję… – odparła, lekko potrząsając drinkiem. Pokręciła na koniec głową, burza fal bezczelnie przysłoniła część jej twarzy. Wolna, swobodna głowa, tak bezgraniczne myśli i możliwość całkowitego odsłonięcia się przed fantazją zerkającą niecierpliwym okiem na postać barmanki. Zaśmiała się znów, rozbawiona, tak, może faktycznie część gromadzącego się pod żebrami ciepła wcale nie rozkwitała…przez niego. Szkoda. Jej jednak wcale nie musiał zachęcać, choć tak dobrze było patrzeć, jak zbliża się i zbliża, oswajając ze sobą ich ciała. Jakby byli niewinni, jakby prolog miał się przedłużać w nieskończoność. A co jeśli wolała szybko? Poddawała się więc konkretniejszym ruchom, wybierającym kierunki i ułożenia. Głaskanie zaczynało parzyć, gubiąc tą niepozorną pelerynę, a jednocześnie wyrażał się wciąż delikatnością, pocierał sugestią, ale nie porywał dynamiczną dzikością. Na co czekał?
– Przetestować – odparła krótko, dość wymownie. Ich owinięte materiałami ciała wcale nie pasowały do wspomnianej ledwie chwilę temu próby. Przechyliła głowę, opuszczając na moment spojrzenie nieco niżej, daleko od jego oczu. Co wolał? Nudnawe zabawy w dziewicę czy te bardziej brutalne scenariusze? Już nie była dziewicą. Dlatego właśnie nagle uniosła się na palcach jeszcze wyżej, aby dosięgnąć aby rozproszyć i skupić jego zmysły na cieple ust, niebezpiecznie bliskim, ale i zwodniczym. Poderwał się do góry materiał na jego plecach, a chłodne dłonie wkradły się na skórę, drażniąc jej gładkość głodnymi paznokciami, wsuwając się nimi na niezbadane szlaki. Jednocześnie dziewczęca buzia, gładka skroń zaczepiała jego brodę. Tym samym musiał znaleźć się jeszcze bliżej.
Był gotowy? Lubiła prowadzić.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nawet gdyby bardzo chciał nie znalazłby odpowiedzi na pytanie kiedy tak naprawdę rozpoczęła się ta mała, pikantna gra. Może już w chwili gdy zaczepił ją w parku? Nim duch zakłócił ich dyskusję i postanowił wtrącić swe dość mało istotne kwestie? Może zaś kluczowym momentem były rzekome przepowiednie, a raczej ich znaczna zbieżność? Zjawa nakazała kierować im się na dworzec King Cross i tam poszukiwać miłości swego życia, lecz oni wybrali inną drogę, zupełnie przeciwną ścieżkę. Czy panna Moss żałowała? Czy chciałaby powrócić na tą wcześniejszą? Być może właśnie na jej horyzoncie znajdowała się szansa na prawdziwe uczucie, lepszą przyszłość, a nie jedynie owiane pożądaniem pragnienie bliskości. Może zaś właśnie tego chciała? Chwilowej ucieczki w ramiona nieznajomego, który nigdy więcej nie zakłóci jej codzienności, nie zmusi do zapamiętania imienia, czy innych prozaicznych rzeczy? On mógł jej to dać; nie potrzebował zbędnej dyskusji tudzież irytujących grzeczności, a swego rodzaju tajemnica była mu nawet na rękę.
Piękne kobiety zawsze działały na jego zmysły. Lubił rozkoszować swój wzrok ich wdziękami, zaciągać się słodkim zapachem i odkrywać to, co nie było dostępne dla wszystkich. Nie zamierzał udawać, iż wówczas było inaczej i czuł, że Philippa właśnie tego oczekiwała, a on wolno, krok po kroku, jej to uświadamiał. -W takim razie będę musiał Cię takowej nauczyć.- szepnął do jej ucha wyginając wargi w złowieszczym uśmieszku. Pogrywał z nią, wodził podobnie jak i dziewczyna, pomiędzy intensywnym pragnieniem, a odrobiną delikatności. Czując jak zbłąkane ręce zbliżyły się do paska spodni nie pozostał dłużny. Przesunąwszy dłońmi wzdłuż jej ud wślizgnął się pod materiał sukienki, który dzielił go przed upragnionym widokiem. Odzienie szybko miało stać się przeszłością, bowiem pociągnął je ku górze i odrzucił na bok pozwalając, aby opadło tuż obok jego koszulki.
Spojrzał w jej oczy, gdy tak jawnie opowiedziała mu o swych przyszłych zamiarach. Miał stać się jej ofiarą? -Zamień słowa w czyny, wtem uwierzę.- rzucił unosząc nieznacznie brew, a następnie wpił się w jej wargi pragnąc w końcu poczuć smak jej kuszących ust. Chciał dowiedzieć się czy jedynie kąsała go kłamstwami, naginała prawdę oraz wodziła za nos byle tylko pobudzić i tak już rozmarzone zmysły, czy też karmiła prawdą mającą zachęcić go do działania? Bez trudu dostrzegł to nieme zaproszenie i jeśli wówczas czuła się niczym na deskach teatru, to on z zamierzał wdać się w przypisaną rolę. Widział błysk w jej oczach, czuł przyśpieszony oddech i znacznie szybsze bicie serca; była zbyt blisko jeśli chciała to ukryć, ale on nie zamierzał jej na to pozwolić.
Nie odsunął się, gdy zasmakował jej ust po raz pierwszy. Dłońmi kreślił nową drogę wzdłuż kobiecego, smukłego ciała, jakoby chciał dotknąć ją całą, centymetr po centymetrze. Dzisiejszej nocy była tylko jego, zamierzał się tym rozkoszować nie dając jej chwili wytchnienia. -Może ja tego potrzebuję?- zaśmiał się cicho pod nosem, po czym chwycił między palce trzymane przez nią szkło i odstawił na bok wiedząc, że nie będzie jej już potrzebne. Mieli znacznie ciekawsze zajęcie, jak wylewanie za kołnierz – ognista mogła zaczekać, zaś on miał znacznie mniej cierpliwości, a dziewczyna nie miała jej wcale.
-Może tego nie wytrzymać.- mruknął wprost do jej warg, po czym wykonał kilka kroków w odpowiednim kierunku, aż jej plecy oparły się o chłodny mebel. Pomijając wszelką delikatność chwycił dziewczynę i usadził ją na górnej części komody przy czym sam zatrzymał się między jej udami, wzdłuż których przesunął dłońmi. Lubiła prowadzić? To znaleźli pierwszy aspekt, który ich łączył. Chwytając jedną z rąk jej brodę zadarł ją do góry, a następnie ponownie posmakował jej ust – bezczelnie, bez pytania.
Piękne kobiety zawsze działały na jego zmysły. Lubił rozkoszować swój wzrok ich wdziękami, zaciągać się słodkim zapachem i odkrywać to, co nie było dostępne dla wszystkich. Nie zamierzał udawać, iż wówczas było inaczej i czuł, że Philippa właśnie tego oczekiwała, a on wolno, krok po kroku, jej to uświadamiał. -W takim razie będę musiał Cię takowej nauczyć.- szepnął do jej ucha wyginając wargi w złowieszczym uśmieszku. Pogrywał z nią, wodził podobnie jak i dziewczyna, pomiędzy intensywnym pragnieniem, a odrobiną delikatności. Czując jak zbłąkane ręce zbliżyły się do paska spodni nie pozostał dłużny. Przesunąwszy dłońmi wzdłuż jej ud wślizgnął się pod materiał sukienki, który dzielił go przed upragnionym widokiem. Odzienie szybko miało stać się przeszłością, bowiem pociągnął je ku górze i odrzucił na bok pozwalając, aby opadło tuż obok jego koszulki.
Spojrzał w jej oczy, gdy tak jawnie opowiedziała mu o swych przyszłych zamiarach. Miał stać się jej ofiarą? -Zamień słowa w czyny, wtem uwierzę.- rzucił unosząc nieznacznie brew, a następnie wpił się w jej wargi pragnąc w końcu poczuć smak jej kuszących ust. Chciał dowiedzieć się czy jedynie kąsała go kłamstwami, naginała prawdę oraz wodziła za nos byle tylko pobudzić i tak już rozmarzone zmysły, czy też karmiła prawdą mającą zachęcić go do działania? Bez trudu dostrzegł to nieme zaproszenie i jeśli wówczas czuła się niczym na deskach teatru, to on z zamierzał wdać się w przypisaną rolę. Widział błysk w jej oczach, czuł przyśpieszony oddech i znacznie szybsze bicie serca; była zbyt blisko jeśli chciała to ukryć, ale on nie zamierzał jej na to pozwolić.
Nie odsunął się, gdy zasmakował jej ust po raz pierwszy. Dłońmi kreślił nową drogę wzdłuż kobiecego, smukłego ciała, jakoby chciał dotknąć ją całą, centymetr po centymetrze. Dzisiejszej nocy była tylko jego, zamierzał się tym rozkoszować nie dając jej chwili wytchnienia. -Może ja tego potrzebuję?- zaśmiał się cicho pod nosem, po czym chwycił między palce trzymane przez nią szkło i odstawił na bok wiedząc, że nie będzie jej już potrzebne. Mieli znacznie ciekawsze zajęcie, jak wylewanie za kołnierz – ognista mogła zaczekać, zaś on miał znacznie mniej cierpliwości, a dziewczyna nie miała jej wcale.
-Może tego nie wytrzymać.- mruknął wprost do jej warg, po czym wykonał kilka kroków w odpowiednim kierunku, aż jej plecy oparły się o chłodny mebel. Pomijając wszelką delikatność chwycił dziewczynę i usadził ją na górnej części komody przy czym sam zatrzymał się między jej udami, wzdłuż których przesunął dłońmi. Lubiła prowadzić? To znaleźli pierwszy aspekt, który ich łączył. Chwytając jedną z rąk jej brodę zadarł ją do góry, a następnie ponownie posmakował jej ust – bezczelnie, bez pytania.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kuchnia
Szybka odpowiedź