Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Pomieszczenie znajduje się od razu po wejściu do mieszkania i jest największym ze wszystkich. Stare meble, wszechobecny kurz oraz wiszące w oknie zasłony z drobnymi dziurami po molach stanowią element niedocenianego wystroju, zaś zupełnie niepasująca do reszty komoda zastawiona butelkami wypełnionymi alkoholem jest sercem domu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Powracając wspomnieniami do tej feralnej podróży statkiem na myśl przychodziła mu tylko balanga z Traversem, która zakończyła się wypłynięciem na szerokie wody w niewielkiej, skradzionej łodzi. Czyżby naprawdę tak bardzo uwielbiały go morskie głębiny, że nieustannie porywały w swe sidła stawiając przed niebywałym wyzwaniem, aby powrócić na twardy grunt? Szczęściem w nieszczęściu było to, że pamiętał jak trafił na Syreni Lament i zrobił to celowo, natomiast w przypadku wcześniejszych wojaży towarzyszyła mu błoga luka w pamięci zmuszająca do zawierzenia Salazarowi, który najwyraźniej całkiem nieźle się bawił wytykając mu pewne historie. Oczywiście sam kapitan wplątał się w odmęty nieświadomości i finalnie ich rozmowa przypominała jedynie wymyślanie nowych to przygód mających na celu dobicie drugiej strony. Całość złożyło się na karykaturę zachowania dorosłego człowieka, ale po powrocie do domu szatyn uznał, że właściwie to było naprawdę zabawnie – no może poza paskudnym, rwącym bólem głowy.
Wydostanie się z Syreniego Lamentu nie było jednak równie przyjemne; mimo braku widocznych uszkodzeń szatyn silnie odczuł skutki klątwy, którą nieporadnie postanowił ściągnąć. Nierzadko spotykał się z sytuacją, kiedy to wkładał całe swe skupienie i umiejętności w jedno zaklęcie, a różdżka odmawiała mu posłuszeństwa. Wtem uzmysławiał sobie, że najwyraźniej stworzona była ona do nakładania przekleństw, a nie ich poskramiania, co akurat mocno przekładało się na jego upodobania. Przypadki bywały jednak różne, czasem w trakcie podróży musiał uporać się z dezaktywacją mocy run, więc zdał sobie sprawę, iż musiał poświęcić zdecydowanie więcej czasu na trening defensywy niżeli nieustannej ofensywy.
Skrzynia kusiła swą zawartością, pragnął zaryzykować, ale jeśli we dwoje zrobią to nieumiejętnie nie będzie już tak kolorowo i sielankowo. Umysł był największą bronią, więc zamknięcie go w klatce opętania, cichych głosów mogło szybko doprowadzić do szaleństwa i tym samym trwałych uszkodzeń – tego chciał uniknąć. -Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Wiesz, że to niesamowicie silna klątwa?- rzucił zerkając w jej kierunku. Nie żeby się o nią martwił… no dobrze, trochę tak było. Cieszył się, że względnie wróciła do pełni sił, bowiem jej urazy były zdecydowanie bardziej dostrzegalne niżeli jego.
Na jej słowa zaśmiał się pod nosem, bo najwyraźniej pozostawiła za sobą te przykre wydarzenia potrafiąc obrócić je w żart. -Myślę, że jeszcze niejednokrotnie przyjdzie Ci znaleźć się w niej, także nie musisz zbyt bardzo tęsknić.- stwierdził spoglądając na nią z malującym się, szelmowskim uśmiechem. Nie potrafił definiować ich relacji, ale ostatnie wydarzenia mówiły same za siebie.
-Mojego machlojstwa?- ściągnął brwi w teatralnym oburzeniu i pokręcił lekko głową.
-Czym niby tym razem Ci podpadłem? Tym sztyletem? Powinnaś być mi wdzięczna, że zdobyłem go i postanowiłem Ci oddać.- odpowiedział nieco mijając się z prawdą, ale w końcu jej go przekazał, więc nie powinna nader denerwować się.
Chwyciwszy jedną z butelek odkręcił ją i nachylił się, aby powąchać zawartości. -Skoro sam mogę wybrać to spróbuj tego trunku jest iście pierwszorzędny. Przywiozłem go ze wschodu, podobno stamtąd się wywodzi.- rzucił po czym uzupełnił szkło, przekazał jej szklaneczkę i odstawił pustką butelką na bok.
-To ostatnia ze wszystkich, które mi zostały, więc chyba będę musiał niedługo wrócić tam w celu uzupełnienia zapasów. Właściwie mogłabyś jechać ze mną, Związek Radziecki nie jest tak straszny jak go malują, a do tego skrywa wiele tajemnic.- uniósł kącik ust zerkając w jej stronę po czym sam nalał sobie tradycyjnie ognistej.
Chwyciwszy szkło między palce odsunął się od prowizorycznego barku, po czym ruszył w kierunku stołu, na którym znajdowała się skrzynia. Zaczął ją oglądać, przypatrywać się runom i szukać możliwych, ukrytych inskrypcji, które przybliżą im jej zawartość. -Zastanawia mnie kto i co pozostawił tak pilnie strzeżone.- rzucił upijając zawartości szkła.
Wydostanie się z Syreniego Lamentu nie było jednak równie przyjemne; mimo braku widocznych uszkodzeń szatyn silnie odczuł skutki klątwy, którą nieporadnie postanowił ściągnąć. Nierzadko spotykał się z sytuacją, kiedy to wkładał całe swe skupienie i umiejętności w jedno zaklęcie, a różdżka odmawiała mu posłuszeństwa. Wtem uzmysławiał sobie, że najwyraźniej stworzona była ona do nakładania przekleństw, a nie ich poskramiania, co akurat mocno przekładało się na jego upodobania. Przypadki bywały jednak różne, czasem w trakcie podróży musiał uporać się z dezaktywacją mocy run, więc zdał sobie sprawę, iż musiał poświęcić zdecydowanie więcej czasu na trening defensywy niżeli nieustannej ofensywy.
Skrzynia kusiła swą zawartością, pragnął zaryzykować, ale jeśli we dwoje zrobią to nieumiejętnie nie będzie już tak kolorowo i sielankowo. Umysł był największą bronią, więc zamknięcie go w klatce opętania, cichych głosów mogło szybko doprowadzić do szaleństwa i tym samym trwałych uszkodzeń – tego chciał uniknąć. -Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Wiesz, że to niesamowicie silna klątwa?- rzucił zerkając w jej kierunku. Nie żeby się o nią martwił… no dobrze, trochę tak było. Cieszył się, że względnie wróciła do pełni sił, bowiem jej urazy były zdecydowanie bardziej dostrzegalne niżeli jego.
Na jej słowa zaśmiał się pod nosem, bo najwyraźniej pozostawiła za sobą te przykre wydarzenia potrafiąc obrócić je w żart. -Myślę, że jeszcze niejednokrotnie przyjdzie Ci znaleźć się w niej, także nie musisz zbyt bardzo tęsknić.- stwierdził spoglądając na nią z malującym się, szelmowskim uśmiechem. Nie potrafił definiować ich relacji, ale ostatnie wydarzenia mówiły same za siebie.
-Mojego machlojstwa?- ściągnął brwi w teatralnym oburzeniu i pokręcił lekko głową.
-Czym niby tym razem Ci podpadłem? Tym sztyletem? Powinnaś być mi wdzięczna, że zdobyłem go i postanowiłem Ci oddać.- odpowiedział nieco mijając się z prawdą, ale w końcu jej go przekazał, więc nie powinna nader denerwować się.
Chwyciwszy jedną z butelek odkręcił ją i nachylił się, aby powąchać zawartości. -Skoro sam mogę wybrać to spróbuj tego trunku jest iście pierwszorzędny. Przywiozłem go ze wschodu, podobno stamtąd się wywodzi.- rzucił po czym uzupełnił szkło, przekazał jej szklaneczkę i odstawił pustką butelką na bok.
-To ostatnia ze wszystkich, które mi zostały, więc chyba będę musiał niedługo wrócić tam w celu uzupełnienia zapasów. Właściwie mogłabyś jechać ze mną, Związek Radziecki nie jest tak straszny jak go malują, a do tego skrywa wiele tajemnic.- uniósł kącik ust zerkając w jej stronę po czym sam nalał sobie tradycyjnie ognistej.
Chwyciwszy szkło między palce odsunął się od prowizorycznego barku, po czym ruszył w kierunku stołu, na którym znajdowała się skrzynia. Zaczął ją oglądać, przypatrywać się runom i szukać możliwych, ukrytych inskrypcji, które przybliżą im jej zawartość. -Zastanawia mnie kto i co pozostawił tak pilnie strzeżone.- rzucił upijając zawartości szkła.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Łamanie klątw zawsze niosło ze sobą ryzyko. Tego nie dało się uniknąć i Lucinda doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zajmowała się tym już wiele lat i liczba złamanych przez nią klątw była naprawdę duża, ale zdarzały się też sytuacje, w których niestety musiała odpuścić. Nie sztuką było uparcie robić coś ponad swoje siły i zwykle starała się tego nie robić. Oczywiście w takich przypadkach duma bolała okropnie, ale chyba lepsze to niż późniejsze skutki klątwy, których podczas ściągania nie dało się przewidzieć. Blondynka byłaby w stanie zrezygnować z tego co mogą znaleźć w skrzyni, ale z czystej ciekawości nie chciała tego robić. Może i nie było warto ryzykować, ale mieli już to szczęście, że nie znajdowali się na środku morza oraz nikt ich nie poganiał. Czy mogło pójść aż tak źle? W razie gdyby ich najgorsze przepuszczenia się spełniły to zawsze obok mieli kogoś kto jednak miał pojęcie o tych wszystkich negatywnych skutkach. Drew i tak poradził sobie na statku nadzwyczaj dobrze. Szlachcianka wzruszyła delikatnie ramionami. - Czemu nie? Głupotą byłoby teraz zrezygnować skoro właściwie sama do nas przyszła. Konsekwencjami pomartwimy się później. - odparła nie będąc do tego zbytnio przekonana. Z Macnairem to jak na kolejce górskiej. Kiedy prosiła go w ładowni, żeby zostawił skrzynię i nie ryzykował, że zrobi sobie krzywdę to musiał się jej czepić, ale teraz kiedy mają większą szansę na to by ściągnąć klątwę to kierował się wątpliwościami. Do tego chyba nigdy się nie przyzwyczai. Robienie jej na przekór było już chyba wpisane w charakter ich relacji bez względu na to jaka ona była.
Na kolejne słowa mężczyzny delikatnie się uśmiechnęła. Nie żałowała tego co się między nimi wydarzyło. Było w nich wiele wątpliwość, ignorowali wszystko co mogłoby ich przekreślić wierząc, że to co niewypowiedziane chroni przed kolejnym rozczarowaniem. Poszli o krok dalej, ale dla Selwyn nic się nie zmieniło. Wolała brać to co dobre dopóki było. Kto mógł wiedzieć ile im przyjdzie trwać w tym pozornym spokoju? - Obiecujesz czy grozisz? - zapytała z przekąsem.
Blondynka parsknęła śmiechem kiedy ten wspomniał o wdzięczności. - Nawet głuchy by ci nie uwierzył – odparła kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Nie złościła się już o to, ale jej poszukiwania były tym w co nikt nie miał prawa ingerować. Ta ostrożność wzięła się stąd, że zawsze musiała o coś walczyć. Nie było jej łatwo zostać poszukiwaczem. Żyli w świecie dyskryminacji i braku tolerancji i na to nic nie dało się poradzić. Wiedziała, że to co ma było tym na co sobie zapracowała i właśnie to sprawiało, że takie sytuacje jak ta doprowadzały ją do szewskiej pasji. - Mam dwie zdrowe ręce i dwie mniej zdrowe nogi. Mogłeś mnie chociaż ze sobą zabrać byłoby więcej frajdy. - no cóż frajda tutaj była pojęciem dość względnym. Prawdopodobnie zdążyłaby się wpakować w jakieś tarapaty po drodze, ale dla niej to była norma, z którą nauczyła się już żyć.
Lucinda oplotła palcami szklankę wypełnioną alkoholem. Już sam zapach zachęcał do spróbowania chociaż podejrzewała, że z jej wypalonego przełyku niewiele zostanie. Nie znała się na alkoholu, ale przecież coś pochodzącego z tamtych rejonów nie może być jedynie zakrapiane. - Czyli jednak nie przeszła ci ochota na wspólne wprawy? - zapytała zastanawiając się czy po starciu z duchem, a później całym tym szaleństwie na statku nie stwierdził, że ona jest jednym chodzącym pechem. Blondynka sama już dawno tak właśnie o sobie myślała. - Nie ukrywam, że tymi tajemnicami mnie kusisz, ale przez tyle czasu sam na sam prawdopodobnie byśmy się pozabijali. - dodała jeszcze przechylając szklankę. Nie pomyliła się myśląc, że alkohol będzie nadzwyczaj mocny, ale on także się nie pomylił mówiąc, że jest pierwszorzędny.
Szlachcianka przeniosła spojrzenie na leżącą niedaleko skrzynie. Ona sama zastanawiała się nad tym co mogą znaleźć w środku. Doszukiwała się podstępu i raczej nikt nie powinien jej się dziwić. - Zastanawiam się dlaczego, w ogóle ją dostaliśmy. Rozumiem, że mógł być to jakiś wyraz wdzięczności z ich strony, ale to jakim tonem odpowiedział mi ojciec syreny kiedy o zawartość zapytałam był lekko mówiąc niepokojący. To jest coś co ma dużą wartość dla ich ludu więc po co nam to dali? Może to pułapka, a razem ze ściągnięciem klątwy padniemy jak muchy? - mówiąc to wcale nie żartowała. Ale czy mieli inną opcje by to sprawdzić? Ona alternatyw tutaj nie widziała, a oboje wiedzieli, że prędzej czy później, któreś spróbuje ściągnąć klątwę. Lepiej by byli wtedy razem.
Na kolejne słowa mężczyzny delikatnie się uśmiechnęła. Nie żałowała tego co się między nimi wydarzyło. Było w nich wiele wątpliwość, ignorowali wszystko co mogłoby ich przekreślić wierząc, że to co niewypowiedziane chroni przed kolejnym rozczarowaniem. Poszli o krok dalej, ale dla Selwyn nic się nie zmieniło. Wolała brać to co dobre dopóki było. Kto mógł wiedzieć ile im przyjdzie trwać w tym pozornym spokoju? - Obiecujesz czy grozisz? - zapytała z przekąsem.
Blondynka parsknęła śmiechem kiedy ten wspomniał o wdzięczności. - Nawet głuchy by ci nie uwierzył – odparła kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Nie złościła się już o to, ale jej poszukiwania były tym w co nikt nie miał prawa ingerować. Ta ostrożność wzięła się stąd, że zawsze musiała o coś walczyć. Nie było jej łatwo zostać poszukiwaczem. Żyli w świecie dyskryminacji i braku tolerancji i na to nic nie dało się poradzić. Wiedziała, że to co ma było tym na co sobie zapracowała i właśnie to sprawiało, że takie sytuacje jak ta doprowadzały ją do szewskiej pasji. - Mam dwie zdrowe ręce i dwie mniej zdrowe nogi. Mogłeś mnie chociaż ze sobą zabrać byłoby więcej frajdy. - no cóż frajda tutaj była pojęciem dość względnym. Prawdopodobnie zdążyłaby się wpakować w jakieś tarapaty po drodze, ale dla niej to była norma, z którą nauczyła się już żyć.
Lucinda oplotła palcami szklankę wypełnioną alkoholem. Już sam zapach zachęcał do spróbowania chociaż podejrzewała, że z jej wypalonego przełyku niewiele zostanie. Nie znała się na alkoholu, ale przecież coś pochodzącego z tamtych rejonów nie może być jedynie zakrapiane. - Czyli jednak nie przeszła ci ochota na wspólne wprawy? - zapytała zastanawiając się czy po starciu z duchem, a później całym tym szaleństwie na statku nie stwierdził, że ona jest jednym chodzącym pechem. Blondynka sama już dawno tak właśnie o sobie myślała. - Nie ukrywam, że tymi tajemnicami mnie kusisz, ale przez tyle czasu sam na sam prawdopodobnie byśmy się pozabijali. - dodała jeszcze przechylając szklankę. Nie pomyliła się myśląc, że alkohol będzie nadzwyczaj mocny, ale on także się nie pomylił mówiąc, że jest pierwszorzędny.
Szlachcianka przeniosła spojrzenie na leżącą niedaleko skrzynie. Ona sama zastanawiała się nad tym co mogą znaleźć w środku. Doszukiwała się podstępu i raczej nikt nie powinien jej się dziwić. - Zastanawiam się dlaczego, w ogóle ją dostaliśmy. Rozumiem, że mógł być to jakiś wyraz wdzięczności z ich strony, ale to jakim tonem odpowiedział mi ojciec syreny kiedy o zawartość zapytałam był lekko mówiąc niepokojący. To jest coś co ma dużą wartość dla ich ludu więc po co nam to dali? Może to pułapka, a razem ze ściągnięciem klątwy padniemy jak muchy? - mówiąc to wcale nie żartowała. Ale czy mieli inną opcje by to sprawdzić? Ona alternatyw tutaj nie widziała, a oboje wiedzieli, że prędzej czy później, któreś spróbuje ściągnąć klątwę. Lepiej by byli wtedy razem.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Drew, bez wiedzy Lucindy, dodał do jej napoju Veritaserum. Od tej pory, zgodnie z opisem działania eliksiru, Lucinda przez najbliższe 10 tur na zadane jej pytania musi odpowiadać tylko i wyłącznie zgodnie z prawdą.
Nie krył uznania wobec jej odwagi, bo choć umiejętnie radziła sobie z klątwami to musiała znać ryzyko, jakie z takową zabawą wiązało się. Skoro bez zmrużenia okiem postanowiła przyjść do niego i tutaj rozprawić się z ciążącym na skrzyni przekleństwem to musiała darzyć do sporym zaufaniem tudzież obawą, że faktycznie podejmie się zadania sam i zgarnie cały łup dla siebie. Irracjonalność zdarzeń na Syrenim Lamencie zachęcała – w końcu najprawdopodobniej skarb był czymś więcej jak tylko mieszanką glonów i mułu. Nie mniej jednak jej odpowiedź sprawiła, że upił łyk ognistej byle tylko zmyć z twarzy mieszankę emocji, która się na nią wdarła. Wiedział co zrobił, doskonale zdawał sobie sprawę jak podłe to było, jednakże bez odpowiedzi nie mógł poczynić nic by chociażby spróbować ją ochronić. Lucinda była wyjątkową kobietą; sam fakt o obróceniu się od swych rodowych obowiązków, byle tylko dążyć do spełnienia własnych celów, budziło w nim podziw i w przeciwieństwie do niego nie potrzebowała w tym wszystkim nieczystych zagrań, czy wszechobecnego kłamstwa. Z podobnymi Macnairowi przyszło żyć na co dzień – nigdy nie był uczciwy, ale niesamowicie lojalny, jak idiotycznie to nie brzmiało w takowym zestawieniu. Wcześniej pozostawił wierny jedynie sobie, obecnie miał tych zobowiązań znacznie więcej. -Nie chciałabyś wiedzieć, co miałem wtedy w głowie. Te glosy.- uniósł na nią wzrok, a następnie przeniósł ją na skrzynie. -Kierowały mną, konsekwentnie namawiały do tego, czego uczynić nie chciałem.- rozłożył nieznacznie ręce na znak bezradności, po czym zbliżył się do znaleziska. -Ostatkami silnej woli starałem się z tym walczyć.- dodał wracając wspomnieniami do tamtego, feralnego dnia. Rzadko przychodziło mu mierzyć się z konsekwencjami przekleństw, które w końcu nakładał, a nie był ich ofiarą.
-Czytam Ci w myślach.- rzucił z przekąsem wyginając wargi w kpiącym uśmiechu. Rzecz jasna nie mógł tego zrobić, nie znał sztuki legilimencji, choć była ona wyjątkowo wartościowa i niosąca pasmo korzyści. Może czas to zmienić?
Zmrużył oczy na jej słowa, po czym westchnął teatralnie. -Masz prawdziwe szczęście, że Cię lubię Selwyn. - odparł nie chcąc już wdawać się w polemikę. Nie dało się ukryć, że sam zapracował sobie na pewne zdanie, ale właściwie było mu to kompletnie obojętne – miał w swych czynach pewne pobudki i własne korzyści, a to było dla niego najważniejsze. Tak był nauczony nieustannie wpajaną mu mantrą. Choćby chciał nie potrafił porzucić ukazanych mu wartości; one trwały w człowieku nawet jeśli pozostawały skryte za murem innych priorytetów.
-Dlaczego by miała?- odwrócił głowę w jej kierunku z błądzącym, szelmowskim uśmiechem. To mogłoby być całkiem ciekawe doświadczenie, w końcu jako typowy indywidualista zawsze pracował sam, a tak przyjdzie mu mierzyć się z trudami wypraw we dwoje. Z resztą naskrobał sobie tyle wrogów na wschodzie, że warto było mieć towarzysza u swego boku. -Nie potrafiłabyś mnie zbić Selwyn, nie oszukujmy się.- tak samo jak ja nie potrafiłbym zabić Ciebie.
Nie chciał pokazywać, że coś ważnego właśnie miało miejsce, choć kątem oka obserwował jak upiła zawartości szklaneczki. Quentin był przekonany o tym, że eliksir był udany, jednakże zero wiedza szatyna nie mogła w żaden sposób tego potwierdzić – mimo to ufał jego umiejętnością i nie zamierzał tego podważać. -Pamiętasz jak w grocie pomknęła klątwa? Rzucił ją jeden z towarzyszących Ci czarodziejów nim mogliśmy ponownie spotkać się. Nie przeraziło Cię to?- spytał trochę z ciekawości, a trochę z ostatek nadziei, że jednak nie miała nic wspólnego z cholernym Zakonem Feniksa.
-Czyli to należy do syren. Ciekawe.- mruknął przesuwając dłonią wzdłuż brody. Dlaczego więc klątwa nałożona była za pomocą starożytnych run? Ktoś musiał im przy tym pomagać.
-Cóż kto nie ryzykuje ten nie ma, Selwyn, a póki jej nie otworzymy to się nie dowiemy. Chyba nie spanikowałaś?- rzucił unosząc nieznacznie brew. Wiedział, że prędzej czy później zorientuje się, iż coś z jej alkoholem było nie tak, dlatego musiał wtrącać delikatne pytania pomiędzy rozwikłaniem zagadki związanej z rzekomym celem dzisiejszego spotkania. -Ostatnio jeden z moich stałych zleceniodawców poprosił mnie o pomoc w znalezieniu człowieka, który zajmuje się nakładaniem klątw.- zaczął spokojnym tonem – w końcu dziewczyna nie mogła mieć pewności, a jedynie domysły, że on sam trudził się podobnym zajęciem. -Zważywszy, że to Nokturn nie byłoby w tym nic dziwnego, jednakże celem miał stać się pewien szlachcic o imieniu Alexander. Alexander Selwyn.- przeniósł na nią wzrok, po czym upił ognistej. -Nim wrócę, aby się z nim rozmówić chciałem Cię o niego zapytać. Macie ze sobą bliskie relacje? Czy wiesz czym mógł tak bardzo zszargać nerwy owemu mężczyźnie? Jeśli jest Ci obojętny to mogę nieźle zarobić na zaaranżowaniu spotkania, więc jest to dość istotne.- wzruszył ramionami – jakoby obojętnie podchodząc do sprawy. -Od czasu szczytu w Stonehenge dyskusja wrze, wszyscy nieustannie zwracając się z jakimiś zleceniami, a ja nie mam pojęcia co tam się wydarzyło. Ludzie dosłownie nie mają innego tematu. Wiesz coś o nim? Co takiego się tam wydarzyło, że nagle stało się to tak intensywnym przedmiotem rozmów? W końcu jesteś Selwyn, na pewno masz jakieś pikantne szczegóły.- uśmiechnął się spoglądając wprost w jej oczy. O spotkaniu faktycznie wiedział niewiele – nie miał okazji porozmawiać na ten temat z nikim tam obecnym, więc był ciekaw co w tej kwestii miała do powiedzenia sama Lucinda.
-Czytam Ci w myślach.- rzucił z przekąsem wyginając wargi w kpiącym uśmiechu. Rzecz jasna nie mógł tego zrobić, nie znał sztuki legilimencji, choć była ona wyjątkowo wartościowa i niosąca pasmo korzyści. Może czas to zmienić?
Zmrużył oczy na jej słowa, po czym westchnął teatralnie. -Masz prawdziwe szczęście, że Cię lubię Selwyn. - odparł nie chcąc już wdawać się w polemikę. Nie dało się ukryć, że sam zapracował sobie na pewne zdanie, ale właściwie było mu to kompletnie obojętne – miał w swych czynach pewne pobudki i własne korzyści, a to było dla niego najważniejsze. Tak był nauczony nieustannie wpajaną mu mantrą. Choćby chciał nie potrafił porzucić ukazanych mu wartości; one trwały w człowieku nawet jeśli pozostawały skryte za murem innych priorytetów.
-Dlaczego by miała?- odwrócił głowę w jej kierunku z błądzącym, szelmowskim uśmiechem. To mogłoby być całkiem ciekawe doświadczenie, w końcu jako typowy indywidualista zawsze pracował sam, a tak przyjdzie mu mierzyć się z trudami wypraw we dwoje. Z resztą naskrobał sobie tyle wrogów na wschodzie, że warto było mieć towarzysza u swego boku. -Nie potrafiłabyś mnie zbić Selwyn, nie oszukujmy się.- tak samo jak ja nie potrafiłbym zabić Ciebie.
Nie chciał pokazywać, że coś ważnego właśnie miało miejsce, choć kątem oka obserwował jak upiła zawartości szklaneczki. Quentin był przekonany o tym, że eliksir był udany, jednakże zero wiedza szatyna nie mogła w żaden sposób tego potwierdzić – mimo to ufał jego umiejętnością i nie zamierzał tego podważać. -Pamiętasz jak w grocie pomknęła klątwa? Rzucił ją jeden z towarzyszących Ci czarodziejów nim mogliśmy ponownie spotkać się. Nie przeraziło Cię to?- spytał trochę z ciekawości, a trochę z ostatek nadziei, że jednak nie miała nic wspólnego z cholernym Zakonem Feniksa.
-Czyli to należy do syren. Ciekawe.- mruknął przesuwając dłonią wzdłuż brody. Dlaczego więc klątwa nałożona była za pomocą starożytnych run? Ktoś musiał im przy tym pomagać.
-Cóż kto nie ryzykuje ten nie ma, Selwyn, a póki jej nie otworzymy to się nie dowiemy. Chyba nie spanikowałaś?- rzucił unosząc nieznacznie brew. Wiedział, że prędzej czy później zorientuje się, iż coś z jej alkoholem było nie tak, dlatego musiał wtrącać delikatne pytania pomiędzy rozwikłaniem zagadki związanej z rzekomym celem dzisiejszego spotkania. -Ostatnio jeden z moich stałych zleceniodawców poprosił mnie o pomoc w znalezieniu człowieka, który zajmuje się nakładaniem klątw.- zaczął spokojnym tonem – w końcu dziewczyna nie mogła mieć pewności, a jedynie domysły, że on sam trudził się podobnym zajęciem. -Zważywszy, że to Nokturn nie byłoby w tym nic dziwnego, jednakże celem miał stać się pewien szlachcic o imieniu Alexander. Alexander Selwyn.- przeniósł na nią wzrok, po czym upił ognistej. -Nim wrócę, aby się z nim rozmówić chciałem Cię o niego zapytać. Macie ze sobą bliskie relacje? Czy wiesz czym mógł tak bardzo zszargać nerwy owemu mężczyźnie? Jeśli jest Ci obojętny to mogę nieźle zarobić na zaaranżowaniu spotkania, więc jest to dość istotne.- wzruszył ramionami – jakoby obojętnie podchodząc do sprawy. -Od czasu szczytu w Stonehenge dyskusja wrze, wszyscy nieustannie zwracając się z jakimiś zleceniami, a ja nie mam pojęcia co tam się wydarzyło. Ludzie dosłownie nie mają innego tematu. Wiesz coś o nim? Co takiego się tam wydarzyło, że nagle stało się to tak intensywnym przedmiotem rozmów? W końcu jesteś Selwyn, na pewno masz jakieś pikantne szczegóły.- uśmiechnął się spoglądając wprost w jej oczy. O spotkaniu faktycznie wiedział niewiele – nie miał okazji porozmawiać na ten temat z nikim tam obecnym, więc był ciekaw co w tej kwestii miała do powiedzenia sama Lucinda.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Lucinda potrafiła się domyślić jak wielkim ciężarem obarczeni są ci, na których nałożona została klątwa. Były takie, które wpływały jedynie na ciało i owszem waga takiej klątwy była wielka, ale dla Lucindy i tak największą krzywdę robiły te dotyczące psychiki człowieka. Z nią nie było żartów. Tylko dzięki zdrowemu umysłowi człowiek pozostawał człowiekiem i nie było w tym żadnej metafory. Szlachcianka była empatyczna. Odczuwała to co odczuwali jej bliscy i może dlatego tak ciężko przeszła przez klątwę, którą przyszło jej ściągać z Justine. Ta także dotykała umysłu i pchała do robienia rzeczy, których robić nie chciała. Podobne rzeczy musiał przeżywać na statku Drew. Niejeden by się w końcu złamał. - I tak byłeś dość odporny. To klątwa z rodzaju tych, które rzadko zostawiają miejsce na podjęcie decyzji. Zwykle od razu pchają do czynów. - odparła rozumiejąc go poniekąd. Prawdziwą walkę odbył sam ze sobą i choć dla tych, którzy nie pojmowali tematyki klątw mogło się wydawać to absurdalne to akurat Lucinda doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Na słowa o czytaniu w myślach jedynie wzruszyła ramionami. Wątpiła w to, że byłby do tego zdolny. Właściwie to ona mogłaby to zrobić, ale jak na razie nie miała powodu by skierować się w podobnym kierunku. Teraz wszystko miało się zmienić chociaż jeszcze o tym nie wiedziała.
- Może mam – odpowiedziała na jego kolejne słowa. Żyli w skrajnościach i blondynka była pewna, że tak już miało pozostać. Mogli się albo lubić albo nienawidzić. Nie istniało tutaj nic pomiędzy, a lawirowanie od jednego do drugiego wydawało się być u nich normalnością. Na razie jednak nie chciała tego analizować. Mieli się zająć klątwą i na tym powinni się skupić. Definiowanie czegokolwiek zazwyczaj było błędem, który popełniała.
Lucinda tęskniła za podróżami. Często o tym myślała i nawet często to powtarzała. Wiedziała, że teraz nie mogłaby tak po prostu wyjechać, bo do zbyt poważnych rzeczy się zobowiązała, ale ta nadzieja, że prędzej czy później to wszystko się skończy, a ona znowu będzie mogła wrócić na szlak trzymała ją w ryzach. Może to było irracjonalne marzenie, ale szlachcianka nie była osobą, która potrafiła wysiedzieć w jednym miejscu zbyt długo. - Może dlatego, że każda wyprawa kończy się fiaskiem. Nie wiem czy cokolwiek nam się finalnie udało. - odparła unosząc kącik w delikatnym uśmiechu. Na kolejne jego słowa nie odpowiedziała. Czy byłaby w stanie zabić kogokolwiek? Raczej nie potrafiłaby później żyć sama ze sobą. Czasami żałowała, że nie ma w sobie więcej bezwzględności. Życie chyba jest wtedy po prostu łatwiejsze.
Na kolejne pytanie mężczyzny lekko pokręciła głową. Nie wiedziała dlaczego ją o to pytał. W tym momencie nawet nie przyszło jej przez myśl, że mógł jej czegoś dolać. Przecież dopiero zaczęła mu ufać więc czemu miałby chcieć to wszystko przekreślić? Lucinda nie brała pod uwagę tego, że takim ludziom nie powinno się ufać. Dla niej każdy zasługiwał na szansę, ale Macnair był przykładem tego, że niektórych po prostu nie da się uratować. - Nie spodziewałam się po nim niczego innego – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie wiedziała czemu z taką łatwością przyszło jej to wyznanie, ale jeszcze niczego nie podejrzewała. Równie dobrze mogła czuć się przy nim na tyle bezpiecznie by mówić o tym co naprawdę myśli, ale tego już nie przyjdzie się jej dowiedzieć.
Blondynka podeszła bliżej przyglądając się skrzyni w milczeniu. Zastanawiała się co mogą znaleźć w środku i jak przed każdym ściąganiem klątwy czuła lekki niepokój napędzany porządną dawką adrenaliny. Chyba to najbardziej w tym wszystkim lubiła. - Przeklęta skrzynia i niepewna zawartość, chyba tylko wariat by nie panikował. - powiedziała nie odrywając wzroku od skrzyni.
Słysząc imię Alexa wypowiadane przez Drew lekko się spięła. To wszystko co wydarzyło się na szczycie nadal było świeże i Lucinda potrzebowała trochę czasu by to wszystko w sobie poukładać. Nie spodziewała się jednak, że taki temat padnie z ust Macnaira chociaż prawdopodobnie powinna. Do czego innego miałaby mu być potrzebna? - Alex to mój kuzyn – odpowiedziała zgodnie z prawdą i choć nie było w tej prawdzie niczego niebezpiecznego to jednak poczuła, że słowa wyszły z jej ust zbyt szybko i pewnie. - Jesteśmy ze sobą blisko – dodała jeszcze w odpowiedzi na kolejne pytanie. Lucinda była mądrą kobietą i potrafiła ignorować niewygodne tematy kiedy była taka potrzeba. Tego tematu zignorować nie mogła czując, że powinna powiedzieć całą prawdę. Skąd to się w ogóle wzięło. - Nie wiem kim jest ten mężczyzna więc nie wiem co mam ci odpowiedzieć. Kto chce go skrzywdzić? - zapytała odstawiając szklankę na stół. Po tym co ostatnio spotkało Alexa nie powinna się dziwić, że wiele osób chce go skrzywdzić, ale bez konkretnych personali osoby nie mogła nic powiedzieć i chyba to w tym momencie wyszło jej na dobre.
Szczyt był prawdziwą hecą dla niezwiązanych ze szlachtą czarodziejów. Dla szlachty ten temat był trudny i nawet dla Lucindy, która niekoniecznie integrowała się ze swoją rodziną mówienie o tym sprawiało problem. - Nie było mnie tam więc wiem tylko to co powiedzieli mi inni. Prawdopodobnie nestor mojego rodu został zamordowany, bo nikt nie dałby sygnetu tej nadętej jędzy Morganie, a to ona została teraz nestorem mojego rodu i wcale nie byłabym zaskoczona gdyby to ona utopiła go w łyżce wody. Wielu nestorów zrezygnowało ze swoich funkcji, a więc szlachta zyskała nowych co prawdopodobnie niekoniecznie skończy się dobrze. - zaczęła streszczając to czego dowiedziała się od Alexa i Perciego. Nie było to coś czego nie mogłaby mu powiedzieć normalnie w końcu jednak coś dla niej znaczył, ale teraz czuła, że nie mówi tego ze szczerości serca, a języka. - Nie wierzę, że nie słyszałeś, że obalili Ministra. Nawet zmienili politykę mojego rodu czego raczej nikt się nie spodziewał chociaż to urodzeni kłamcy więc kto mógłby się dziwić? - dodała wzdychając i kiedy tak naprawdę chciała już zakończyć ten temat słowa wypłynęły z niej po raz kolejny. - Wydziedziczyli Alexa, wydziedziczyli Perciego, a na koniec pojawił się jeszcze Lord Voldemort powołując Malfoya na Ministra co widocznie wszyscy przyjęli entuzjastycznie. - po kolejnych słowa wzruszyła jedynie ramionami. - Ah no i ta wiedźma Morgana chciała wydać mnie za mąż za Craiga Burka, ale pomimo zgody mojego niedoszłego męża nestor ich rodu powiedział głośno to co wszyscy o mnie myślą; nie ma gorszej kandydatki na żonę. - dodała jeszcze przykładając sobie rękę do ust. I chociaż podejrzenie, że coś może być nie w porządku w niej rosło to jednak postanowiła to porzucić i skupić się na tym po co tu przyszła. - Skończmy te rozmowy i weźmy się do pracy – powiedziała już znacznie ciszej i skupiła się na skrzyni, w której kierunku wyciągnęła różdżkę. - Finite Incantatem – wypowiedziała zaklęcie mając nadzieje, że uda jej się ściągnąć klątwę opętania.
Na słowa o czytaniu w myślach jedynie wzruszyła ramionami. Wątpiła w to, że byłby do tego zdolny. Właściwie to ona mogłaby to zrobić, ale jak na razie nie miała powodu by skierować się w podobnym kierunku. Teraz wszystko miało się zmienić chociaż jeszcze o tym nie wiedziała.
- Może mam – odpowiedziała na jego kolejne słowa. Żyli w skrajnościach i blondynka była pewna, że tak już miało pozostać. Mogli się albo lubić albo nienawidzić. Nie istniało tutaj nic pomiędzy, a lawirowanie od jednego do drugiego wydawało się być u nich normalnością. Na razie jednak nie chciała tego analizować. Mieli się zająć klątwą i na tym powinni się skupić. Definiowanie czegokolwiek zazwyczaj było błędem, który popełniała.
Lucinda tęskniła za podróżami. Często o tym myślała i nawet często to powtarzała. Wiedziała, że teraz nie mogłaby tak po prostu wyjechać, bo do zbyt poważnych rzeczy się zobowiązała, ale ta nadzieja, że prędzej czy później to wszystko się skończy, a ona znowu będzie mogła wrócić na szlak trzymała ją w ryzach. Może to było irracjonalne marzenie, ale szlachcianka nie była osobą, która potrafiła wysiedzieć w jednym miejscu zbyt długo. - Może dlatego, że każda wyprawa kończy się fiaskiem. Nie wiem czy cokolwiek nam się finalnie udało. - odparła unosząc kącik w delikatnym uśmiechu. Na kolejne jego słowa nie odpowiedziała. Czy byłaby w stanie zabić kogokolwiek? Raczej nie potrafiłaby później żyć sama ze sobą. Czasami żałowała, że nie ma w sobie więcej bezwzględności. Życie chyba jest wtedy po prostu łatwiejsze.
Na kolejne pytanie mężczyzny lekko pokręciła głową. Nie wiedziała dlaczego ją o to pytał. W tym momencie nawet nie przyszło jej przez myśl, że mógł jej czegoś dolać. Przecież dopiero zaczęła mu ufać więc czemu miałby chcieć to wszystko przekreślić? Lucinda nie brała pod uwagę tego, że takim ludziom nie powinno się ufać. Dla niej każdy zasługiwał na szansę, ale Macnair był przykładem tego, że niektórych po prostu nie da się uratować. - Nie spodziewałam się po nim niczego innego – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie wiedziała czemu z taką łatwością przyszło jej to wyznanie, ale jeszcze niczego nie podejrzewała. Równie dobrze mogła czuć się przy nim na tyle bezpiecznie by mówić o tym co naprawdę myśli, ale tego już nie przyjdzie się jej dowiedzieć.
Blondynka podeszła bliżej przyglądając się skrzyni w milczeniu. Zastanawiała się co mogą znaleźć w środku i jak przed każdym ściąganiem klątwy czuła lekki niepokój napędzany porządną dawką adrenaliny. Chyba to najbardziej w tym wszystkim lubiła. - Przeklęta skrzynia i niepewna zawartość, chyba tylko wariat by nie panikował. - powiedziała nie odrywając wzroku od skrzyni.
Słysząc imię Alexa wypowiadane przez Drew lekko się spięła. To wszystko co wydarzyło się na szczycie nadal było świeże i Lucinda potrzebowała trochę czasu by to wszystko w sobie poukładać. Nie spodziewała się jednak, że taki temat padnie z ust Macnaira chociaż prawdopodobnie powinna. Do czego innego miałaby mu być potrzebna? - Alex to mój kuzyn – odpowiedziała zgodnie z prawdą i choć nie było w tej prawdzie niczego niebezpiecznego to jednak poczuła, że słowa wyszły z jej ust zbyt szybko i pewnie. - Jesteśmy ze sobą blisko – dodała jeszcze w odpowiedzi na kolejne pytanie. Lucinda była mądrą kobietą i potrafiła ignorować niewygodne tematy kiedy była taka potrzeba. Tego tematu zignorować nie mogła czując, że powinna powiedzieć całą prawdę. Skąd to się w ogóle wzięło. - Nie wiem kim jest ten mężczyzna więc nie wiem co mam ci odpowiedzieć. Kto chce go skrzywdzić? - zapytała odstawiając szklankę na stół. Po tym co ostatnio spotkało Alexa nie powinna się dziwić, że wiele osób chce go skrzywdzić, ale bez konkretnych personali osoby nie mogła nic powiedzieć i chyba to w tym momencie wyszło jej na dobre.
Szczyt był prawdziwą hecą dla niezwiązanych ze szlachtą czarodziejów. Dla szlachty ten temat był trudny i nawet dla Lucindy, która niekoniecznie integrowała się ze swoją rodziną mówienie o tym sprawiało problem. - Nie było mnie tam więc wiem tylko to co powiedzieli mi inni. Prawdopodobnie nestor mojego rodu został zamordowany, bo nikt nie dałby sygnetu tej nadętej jędzy Morganie, a to ona została teraz nestorem mojego rodu i wcale nie byłabym zaskoczona gdyby to ona utopiła go w łyżce wody. Wielu nestorów zrezygnowało ze swoich funkcji, a więc szlachta zyskała nowych co prawdopodobnie niekoniecznie skończy się dobrze. - zaczęła streszczając to czego dowiedziała się od Alexa i Perciego. Nie było to coś czego nie mogłaby mu powiedzieć normalnie w końcu jednak coś dla niej znaczył, ale teraz czuła, że nie mówi tego ze szczerości serca, a języka. - Nie wierzę, że nie słyszałeś, że obalili Ministra. Nawet zmienili politykę mojego rodu czego raczej nikt się nie spodziewał chociaż to urodzeni kłamcy więc kto mógłby się dziwić? - dodała wzdychając i kiedy tak naprawdę chciała już zakończyć ten temat słowa wypłynęły z niej po raz kolejny. - Wydziedziczyli Alexa, wydziedziczyli Perciego, a na koniec pojawił się jeszcze Lord Voldemort powołując Malfoya na Ministra co widocznie wszyscy przyjęli entuzjastycznie. - po kolejnych słowa wzruszyła jedynie ramionami. - Ah no i ta wiedźma Morgana chciała wydać mnie za mąż za Craiga Burka, ale pomimo zgody mojego niedoszłego męża nestor ich rodu powiedział głośno to co wszyscy o mnie myślą; nie ma gorszej kandydatki na żonę. - dodała jeszcze przykładając sobie rękę do ust. I chociaż podejrzenie, że coś może być nie w porządku w niej rosło to jednak postanowiła to porzucić i skupić się na tym po co tu przyszła. - Skończmy te rozmowy i weźmy się do pracy – powiedziała już znacznie ciszej i skupiła się na skrzyni, w której kierunku wyciągnęła różdżkę. - Finite Incantatem – wypowiedziała zaklęcie mając nadzieje, że uda jej się ściągnąć klątwę opętania.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
-Miałem powody ku temu, by starać się zachować choć cień trzeźwości.- uniósł kącik ust spoglądając w jej oczy, a następnie pokręcił głową upijając trunku. Selwyn była osobą, przy której czuł się wyjątkowo komfortowo, właściwie był prawdziwym sobą, dlatego to czego dopuścił się tak mocno zaprzątało jego myśli. Długo prowadził wewnętrzną debatę – szukał wszelkich za i przeciw, bowiem w końcu nie miał pewności co do niej i wszelkie przypuszczenia mogły opierać się jedynie o obserwację. Potrzebował odpowiedzi, potrzebował też informacji, które mimo iż były niezwykle ważne, to miał nadzieję nie uzyskać ich od dziewczyny. Może wiązało ją tylko nazwisko? Nic więcej? Łudził się, gdzieś z tyłu umysłu przypuszczał, że była to tylko naiwna nadzieja.
-Może? Czyli w sumie jest Ci to obojętne?- spytał z poważną miną, przez którą przedzierało się rozbawienie, co bez trudu mogła zaobserwować. Nie dało się ukryć, że w kwestii nienawiści, a sympatii miała sporo racji – w ich sytuacji nie mogło być nic pomiędzy, tak naprawdę nie powinno być kompletnie nic. Tego co się wydarzyło nikt jednak nie zaplanował; ani on, ani ona nie mieli wpływu na kolejne spotkania z czasem przemieniające się w codzienność i najprościej mówiąc – przywiązanie. Czasu cofnąć nie mogli, lecz nawet gdyby była takowa możliwość szatyn najprawdopodobniej nigdy by się na to nie zdecydował.
Uniósł kącik ust na jej słowa zamyślając się na moment. -Udała. Pamiętasz tą błyskotkę, co zwinąłem Ci sprzed nosa? Całkiem nieźle ją opchnąłem.- wzruszył ramionami wyginając wargi w kpiącym wyrazie, bo doskonale pamiętał jaką wtedy miała minę. To był dzień, w którym się poznali i chyba wtem nie przypuszczali, że kiedyś jeszcze przyjdzie im się z tego śmiać. -Zbadaliśmy ruiny, to już coś. Gdyby nie duch udałoby nam się przeszukać więcej pomieszczeń.- zaznaczył z przekąsem mając w zamiarze – jeśli w ogóle jeszcze kiedykolwiek będzie mieć ku temu okazję – wypominać jej to za każdym razem. Dawno nie spotkał się z tak rozzłoszczonym widmem i właściwie wciąż zastanawiał się, dlaczego to jego nie wybrał do bliskiego przetestowania stromych, kamiennych schodów.
Kiedy zmieniła temat wiedział, że żarty właśnie skończyły się i nawet on winien już podejść do sprawy poważniej. Rozluźnienie należało odłożyć na bok, bowiem miał niewiele czasu, aby uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania, które krążyły w jego głowie. Nie zamierzał dopytywać o kwestie związaną z ich relacją, z nią samą – poza tym jednym, cholernie istotnym aspektem. -Rozumiem.- pokiwał wolno głową domyślając się, że nikt w szlacheckim świecie nie był anonimowy, więc drążenie tematu było po prostu zbędne.
Obserwując jak zbliżała się do skrzyni także ruszył w stronę stolika, by zatrzymać się z nią ramię w ramię. Oszukiwałby sam siebie, gdyby przyznał, że nie obawiał się o jej próbę i wiążące się z takową konsekwencje. Jeden błąd mógł kosztować ich nader wiele, bowiem klątwa była wyjątkowo silna i nałożona przez umiejętnego runistę. Stanowiło to trochę zabawę z ogniem – nie było jednak cienia szansy na poskromienie rosnącej ciekawości. -Poradzisz sobie.- dodał układając przedramię na jej lędźwiach, a następnie przybliżył ją nieco do siebie.
Gdy już tylko poskłada fakty z pewnością nie będzie chciała dać wiary, iż te wszystkie ich spotkania, rozmowy i wydarzenia nie były jedynie po to, by finalnie wykorzystać ją dla informacji. To był absurd, choć owiany eliksirem zapewne brzmiał realniej, niżeli jego prawdziwe intencje. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jak przyjdzie mu zapytać o temat Zakonu to nigdy nie dowiedziałby się prawdy – bo dlaczego niby by miał? Zgodnie z wizją Ramseya Tonks wspomniała jego imię i jeśli rzeczywiście zasilała szeregi ugrupowania, to być może była tego świadkiem, a wtem wszystko przeleciałoby mu między palcami. Zapewne odwróciłaby się i potwierdziła, że za dużo wie i ta wiedza nie jest znikąd. Zbyt dużo ryzykował.
Gdy potwierdziła, że są z Alexem blisko, w jego głowie tłumnie zaczęły wirować myśli, dlatego właściwie od razu upił ognistej. -Na Nokturnie rzadko można poznać chociażby imię, a jeśli już Ci się uda to zwykle nie jest prawdziwe.- odpowiedział w kwestii personaliów nieistniejącego klienta, po czym wsłuchał się w jej kolejne słowa. Obrócił się nieznacznie w jej stronę wyraźnie ściągając brwi; mówiła szybko i o konkretach, co akurat było na plus, jednak niewiele z tego istotnie wpływało na dalszy przebieg jego podchodów. Nie było sensu pytać czy zgadzała się z nową polityką rodu – znał ją, znał zatem odpowiedź.
Kwestia wydziedziczenia Percivala była jednak dla niego nowością – czyżby wiązało się to z jego nieobecnością na ostatnim spotkaniu? Skoro pojawił się na szczycie, a nikt nie miał informacji odnośnie samych obrad to coś musiało być na rzeczy i coś mu podpowiadało, że to co najgorsze.
-Czekaj, czekaj. Ślub Twój i Craiga? Dlaczego nie ma gorszej kandydatki? Chyba nie ma lepszej.- uniósł kącik ust zerkając na jej twarz, choć wcale nie spodobała mu się ów propozycja. Wiedział jednak, że prędzej czy później musiało do podobnej dojść, a ona w końcu mogła nie mieć wyjścia jeśli pragnęła pozostać przy nazwisku. Z resztą wówczas wszystko się i tak już znacznie pokomplikowało – w końcu połączyło ich nader wiele niżeli na szlachciankę przystało.
W chwili gdy chciał przejść do kwestii Zakonu dziewczyna przeszła do działania, jakoby sama pobudzona własną wylewnością. Nie wiedział czy już coś przypuszczała, ale z pewnością kolejne pytania obudzą w niej wątpliwości.
Wraz z wypowiedzianymi słowami przeniósł wzrok na skrzynię, gdy momentalnie runa rozbłysnęła błękitnym światłem i wolno zaczęła blednąć. Widział to już kiedyś, wiedział że się udało.
-Już na statku mogłem puścić Cię przodem. Jak widać mam poważną konkurencję.- uniósł brew nie przejawiając cienia kpiny, bowiem zaimponowała mu odwagą i precyzją. Skrzynia pozostawała wolna – bez przekleństwa i związanego z nim niebezpieczeństwa. -Twoja zasługa, także ciesz oko pierwsza.- rzucił chcąc, aby to właśnie ona otworzyła wieko.
Upijając ognistej powrócił do niej wzrokiem nie mogąc już powstrzymać kolejnego pytania, musiał postawić wszystko na jedną kartę. Potrzebował informacji, konkretów, żeby wiedzieć co dalej.
-Jesteś w Zakonie Feniksa prawda Lucindo?- spytał nie odsuwając się od niej, starał się ignorować też trzymaną przez nią różdżkę. -Gdzie Zakon ma spotkania? Kto wydaje im rozkazy?- dodał spoglądając jej w oczy.
-Może? Czyli w sumie jest Ci to obojętne?- spytał z poważną miną, przez którą przedzierało się rozbawienie, co bez trudu mogła zaobserwować. Nie dało się ukryć, że w kwestii nienawiści, a sympatii miała sporo racji – w ich sytuacji nie mogło być nic pomiędzy, tak naprawdę nie powinno być kompletnie nic. Tego co się wydarzyło nikt jednak nie zaplanował; ani on, ani ona nie mieli wpływu na kolejne spotkania z czasem przemieniające się w codzienność i najprościej mówiąc – przywiązanie. Czasu cofnąć nie mogli, lecz nawet gdyby była takowa możliwość szatyn najprawdopodobniej nigdy by się na to nie zdecydował.
Uniósł kącik ust na jej słowa zamyślając się na moment. -Udała. Pamiętasz tą błyskotkę, co zwinąłem Ci sprzed nosa? Całkiem nieźle ją opchnąłem.- wzruszył ramionami wyginając wargi w kpiącym wyrazie, bo doskonale pamiętał jaką wtedy miała minę. To był dzień, w którym się poznali i chyba wtem nie przypuszczali, że kiedyś jeszcze przyjdzie im się z tego śmiać. -Zbadaliśmy ruiny, to już coś. Gdyby nie duch udałoby nam się przeszukać więcej pomieszczeń.- zaznaczył z przekąsem mając w zamiarze – jeśli w ogóle jeszcze kiedykolwiek będzie mieć ku temu okazję – wypominać jej to za każdym razem. Dawno nie spotkał się z tak rozzłoszczonym widmem i właściwie wciąż zastanawiał się, dlaczego to jego nie wybrał do bliskiego przetestowania stromych, kamiennych schodów.
Kiedy zmieniła temat wiedział, że żarty właśnie skończyły się i nawet on winien już podejść do sprawy poważniej. Rozluźnienie należało odłożyć na bok, bowiem miał niewiele czasu, aby uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania, które krążyły w jego głowie. Nie zamierzał dopytywać o kwestie związaną z ich relacją, z nią samą – poza tym jednym, cholernie istotnym aspektem. -Rozumiem.- pokiwał wolno głową domyślając się, że nikt w szlacheckim świecie nie był anonimowy, więc drążenie tematu było po prostu zbędne.
Obserwując jak zbliżała się do skrzyni także ruszył w stronę stolika, by zatrzymać się z nią ramię w ramię. Oszukiwałby sam siebie, gdyby przyznał, że nie obawiał się o jej próbę i wiążące się z takową konsekwencje. Jeden błąd mógł kosztować ich nader wiele, bowiem klątwa była wyjątkowo silna i nałożona przez umiejętnego runistę. Stanowiło to trochę zabawę z ogniem – nie było jednak cienia szansy na poskromienie rosnącej ciekawości. -Poradzisz sobie.- dodał układając przedramię na jej lędźwiach, a następnie przybliżył ją nieco do siebie.
Gdy już tylko poskłada fakty z pewnością nie będzie chciała dać wiary, iż te wszystkie ich spotkania, rozmowy i wydarzenia nie były jedynie po to, by finalnie wykorzystać ją dla informacji. To był absurd, choć owiany eliksirem zapewne brzmiał realniej, niżeli jego prawdziwe intencje. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jak przyjdzie mu zapytać o temat Zakonu to nigdy nie dowiedziałby się prawdy – bo dlaczego niby by miał? Zgodnie z wizją Ramseya Tonks wspomniała jego imię i jeśli rzeczywiście zasilała szeregi ugrupowania, to być może była tego świadkiem, a wtem wszystko przeleciałoby mu między palcami. Zapewne odwróciłaby się i potwierdziła, że za dużo wie i ta wiedza nie jest znikąd. Zbyt dużo ryzykował.
Gdy potwierdziła, że są z Alexem blisko, w jego głowie tłumnie zaczęły wirować myśli, dlatego właściwie od razu upił ognistej. -Na Nokturnie rzadko można poznać chociażby imię, a jeśli już Ci się uda to zwykle nie jest prawdziwe.- odpowiedział w kwestii personaliów nieistniejącego klienta, po czym wsłuchał się w jej kolejne słowa. Obrócił się nieznacznie w jej stronę wyraźnie ściągając brwi; mówiła szybko i o konkretach, co akurat było na plus, jednak niewiele z tego istotnie wpływało na dalszy przebieg jego podchodów. Nie było sensu pytać czy zgadzała się z nową polityką rodu – znał ją, znał zatem odpowiedź.
Kwestia wydziedziczenia Percivala była jednak dla niego nowością – czyżby wiązało się to z jego nieobecnością na ostatnim spotkaniu? Skoro pojawił się na szczycie, a nikt nie miał informacji odnośnie samych obrad to coś musiało być na rzeczy i coś mu podpowiadało, że to co najgorsze.
-Czekaj, czekaj. Ślub Twój i Craiga? Dlaczego nie ma gorszej kandydatki? Chyba nie ma lepszej.- uniósł kącik ust zerkając na jej twarz, choć wcale nie spodobała mu się ów propozycja. Wiedział jednak, że prędzej czy później musiało do podobnej dojść, a ona w końcu mogła nie mieć wyjścia jeśli pragnęła pozostać przy nazwisku. Z resztą wówczas wszystko się i tak już znacznie pokomplikowało – w końcu połączyło ich nader wiele niżeli na szlachciankę przystało.
W chwili gdy chciał przejść do kwestii Zakonu dziewczyna przeszła do działania, jakoby sama pobudzona własną wylewnością. Nie wiedział czy już coś przypuszczała, ale z pewnością kolejne pytania obudzą w niej wątpliwości.
Wraz z wypowiedzianymi słowami przeniósł wzrok na skrzynię, gdy momentalnie runa rozbłysnęła błękitnym światłem i wolno zaczęła blednąć. Widział to już kiedyś, wiedział że się udało.
-Już na statku mogłem puścić Cię przodem. Jak widać mam poważną konkurencję.- uniósł brew nie przejawiając cienia kpiny, bowiem zaimponowała mu odwagą i precyzją. Skrzynia pozostawała wolna – bez przekleństwa i związanego z nim niebezpieczeństwa. -Twoja zasługa, także ciesz oko pierwsza.- rzucił chcąc, aby to właśnie ona otworzyła wieko.
Upijając ognistej powrócił do niej wzrokiem nie mogąc już powstrzymać kolejnego pytania, musiał postawić wszystko na jedną kartę. Potrzebował informacji, konkretów, żeby wiedzieć co dalej.
-Jesteś w Zakonie Feniksa prawda Lucindo?- spytał nie odsuwając się od niej, starał się ignorować też trzymaną przez nią różdżkę. -Gdzie Zakon ma spotkania? Kto wydaje im rozkazy?- dodał spoglądając jej w oczy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Z chwilą, z którą skrzynia stała się wolna od klątwy, jej otworzenie nie stanowiło już problemu; wystarczyło podnieść wieko, by dostać się do środka.
Jeżeli zdecydujecie się na uchylenie pokrywy, waszym oczom ukażą się głównie dokumenty: pergaminy pokryte odręcznymi zapiskami, zwoje traktujące o kulturze i historii trytonów, oraz wyglądające najmniej znajomo, zielonkawe arkusze uplecione z płaskiej, morskiej trawy, zapisane językiem, którego żadne z was nie jest w stanie rozczytać. Po bliższym przyjrzeniu się zapiskom, zauważycie, że niektóre z nich zostały jednak przetłumaczone; wśród nich odnajdziecie też tabliczkę z alfabetem, którego znaki widzieliście już na zagubionej wyspie:
Zebranie odnalezionych w skrzyni informacji w całość może pozwolić na odtworzenie zastosowanych na wyspie zabezpieczeń lub też wykorzystanie ich w inny sposób, takie przedsięwzięcie wymaga jednak przeprowadzenia dalszych studiów nad tematem.
To tylko post uzupełniający, dotyczący wydarzenia Jak kamień w wodę - (ten) Mistrz Gry nie kontynuuje z wami rozgrywki, ani nie ingeruje w pozostałe aspekty wątku.
Jeżeli zdecydujecie się na uchylenie pokrywy, waszym oczom ukażą się głównie dokumenty: pergaminy pokryte odręcznymi zapiskami, zwoje traktujące o kulturze i historii trytonów, oraz wyglądające najmniej znajomo, zielonkawe arkusze uplecione z płaskiej, morskiej trawy, zapisane językiem, którego żadne z was nie jest w stanie rozczytać. Po bliższym przyjrzeniu się zapiskom, zauważycie, że niektóre z nich zostały jednak przetłumaczone; wśród nich odnajdziecie też tabliczkę z alfabetem, którego znaki widzieliście już na zagubionej wyspie:
- tłumaczenie:
(kliknijcie, żeby powiększyć)
Zebranie odnalezionych w skrzyni informacji w całość może pozwolić na odtworzenie zastosowanych na wyspie zabezpieczeń lub też wykorzystanie ich w inny sposób, takie przedsięwzięcie wymaga jednak przeprowadzenia dalszych studiów nad tematem.
To tylko post uzupełniający, dotyczący wydarzenia Jak kamień w wodę - (ten) Mistrz Gry nie kontynuuje z wami rozgrywki, ani nie ingeruje w pozostałe aspekty wątku.
Lucinda zwykle chciała ratować wszystkich. Taka była jej natura i nie potrafiłaby żyć ze świadomością, że kogoś po prostu porzuciła z własnej woli. W momencie kiedy zdała sobie sprawę, że na Syrenim Lamencie zostali z Drew rozdzieleni wiedziała, że go tak nie zostawi nawet jeśli nie była pewna czy w ogóle żyje. Po tym wszystkim nie potrafiła z niego zrezygnować. Czuła, że razem znaczą więcej i zrobiła naprawdę wszystko by to przeżyć i finalnie go znaleźć bez względu na to jak ckliwie to wszystko brzmiało. Mogła się tylko domyślać, że mężczyzna czuje to samo, a przynajmniej po tych wszystkich kłamstwach i atakach w jej kierunku miała nadzieje, że coś się zmieniło. - Wola życia potrafi być silna – odpowiedziała spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem. Lucinda nie czuła się całkowicie fair z własnym sumieniem, ale starała się to zagłuszać mając nadzieje, że podjęte przez nią decyzje kolejny raz nie przysporzą jej kłopotów. W końcu każdy czasami ma prawo po prostu wierzyć.
- Tego nie powiedziałam, ale chyba coś pozwala ci tak sądzić – odpowiedziała na kolejne słowa mężczyzny tym samym odbijając piłeczkę. Nigdy nie powiedziałaby wprost, że jej zależy. Mógł to zobaczyć w jej gestach i zachowaniu, mógł wnioskować po tym wszystkim co między nimi padło w ostatnim czasie, ale Lucinda bałaby się po prostu użyć takich słów. Wiele ją w życiu spotkało. Jeżeli chodziło o relacje damsko – męskie była skończonym pechowcem i zazwyczaj kończyła zbierając swoje porozrywane serce z podłogi. Nie chciała dla siebie takiego życia. Nikt by przecież nie chciał, prawda?
Na kolejne słowa mężczyzny uśmiechnęła się szeroko. - Nie powinna cię bawić moja krzywda. Nienawidziłam cię wtedy całym sercem – odparła przypominając sobie ich pierwszą „wspólną” wyprawę. Dla poszukiwaczka zwinięcie czegoś sprzed samego nosa było hańbą, którą ciężko było później zmyć. W końcu jeżeli jesteś dobry w tym co robisz i masz przygotowany plan to nic nie powinno stanąć ci na drodze. Nawet inny poszukiwacz. Lucinda nabrała wtedy trochę pokory do tego co robi i może właśnie to pozwoliło jej być tym kim teraz była. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. - Następnym razem już nie pozwolę zrzucić się ze schodów – dodała nie mając w ogóle pojęcia, że może nie być już kolejnych poszukiwań i kolejnych takich wspomnień. Na początku wiedziała, że to się skończy w taki sposób, ale po czasie po prostu się przed tym chroniła.
Miał racje. Lucinda nigdy nie byłaby w stanie uwierzyć, że jego słowa, gesty i okazywane emocje były prawdą kiedy finalnie właśnie w taki sposób ją potraktował. Była marionetką i powinna już do tego przywyknąć. Może po prostu nie spodziewała się, że on także podobnie na nią spojrzy? Już dawno przestała mieć władzę nad własnym sercem, a on po prostu potrafił to wykorzystać i gdyby nie fakt, że grała w tym wszystkim pierwsze skrzypce potrafiłaby mu pogratulować brawury.
Najgorsze w tym wszystkim i tak było to, że Lucinda od początku wiedziała. Słyszała jak jego nazwisko przewija podczas spotkania Zakonu Feniksa i nawet nie zareagowała pozwalając sobie na kolejny i kolejny krok w jego stronę. Widziała w nim więcej niż ktokolwiek inny i może właśnie to ją zmyliło. Może właśnie to pozwoliło jej wierzyć, że to wszystko co słyszała to opinia ludzi, którzy nie zdążyli go poznać. Gdyby już wtedy posłuchała to teraz nie znalazłaby się w takiej sytuacji.
Lucinda nie zdziwiła się, że ktoś chciał zranić Alexa. Był gwardzistą i przez ten cały czas przysporzył sobie wielu wrogów. Bała się jednak o jego życie i zrobiłaby wszystko by go uratować. W końcu nawet jeśli to on zachowywał się jak ten starszy to ona powinna być tą, która się nim opiekuje. Kogo mieli więcej? - Skoro tak to im nie pomagaj – zaczęła w nawiązywaniu do poruszonego wcześniej tematu. - Nie zrobisz tego. Nie pozwalam Ci. – dodała przelewając w te słowa całą swoją szczerość. Musiał się z tym liczyć dolewając jej do szklanki eliksiru.
Blondynka także nie była zadowolona z propozycji zaślubin. Nigdy by się na to nie zgodziła nawet gdyby miało ją to kosztować utratę tytułu. Lucinda nie wyobrażała sobie być dla kogoś żoną. Nie potrafiłaby już nawet być szlachcianką pomimo tego, że właśnie taka krew płynęła w jej żyłach. Mogła tylko dziękować, że chociaż raz los nie postawił jej w sytuacji wyboru. Nie żałowała tytułu, ale żałowała jedynie tego, że to kolejny cios dla rodziny, która gdzieś ukrycie wiele dla niej znaczyła nawet jeśli twierdziła inaczej. - Uwierz, że nie ma gorszej – powtórzyła za nim, bo tak naprawdę nigdy jej na ślubie nie zależało. Może gdyby naprawdę była kogoś pewna, ale na pewno nie z przymusu i obowiązku.
Rzucone przez szlachciankę zaklęcie na chwile rozświetliło widniejącą na skrzyni runę. Wiedziała, że się udało. Skrzynia stała się wolna i teraz mogli już bez większych problemów odkryć to co znajdowało się w środku. - Może czas zacząć mnie doceniać – dodała spoglądając na niego z powagą. Nie miała już powodu do uśmiechu. Czuła, że coś jest nie w porządku i chciała jak najszybciej stąd wyjść. Nie czuła się już przy nim tak jak wcześniej. Nawet jego dotyk sprawiał jej przykrość choć nie miała pojęcia dlaczego.
Słysząc, że powinna czynić honory otworzenia skrzyni skierowała się w jej stronę. Wieko okazało się być nad wyraz ciężkie i Lucinda spodziewała się zobaczyć tam albo coś cennego, albo coś zupełnie niepotrzebnego. To co znajdowało się w skrzyni nie wpisywało się w żadną z kategorii. - To dokumenty – zaczęła spoglądając na mężczyznę i przez przypadek strącając ręką swoją szklankę ze stołu. W momencie, w którym szklanka zderzyła się z podłogą Drew zadał jej pytanie, którego zdać dzisiejszego wieczoru nie powinien. Nie w taki sposób i nie w tej chwili. Lucinda nie będąc w stanie zapanować nad słowami wypływającymi z jej ust odpowiedziała – Prawda – z niepokojem wymalowanym na twarzy spoglądała na przyglądającego się jej mężczyznę. Nie rozumiała dlaczego to w ogóle musiało się wydarzyć. - W gospodzie pod… świńskim łbem – widać było, że po prostu stara się trzymać to w sobie i że zwyczajnie sprawia jej to ból. Kobieta zginęła się delikatnie zaciskając w dłoni mocniej różdżkę. Spojrzała na rozbitą szklankę i już wiedziała. - Bathilda Bagshot – i kiedy odpowiedź na ostanie pytanie opuściła jej usta Lucinda wyprostowała się kierując różdżkę w stronę Macnaira. - Spróbuj zadać mi jeszcze jedno pytanie, a na Merlina przysięgam, że tego pożałujesz – odparła z płytkim oddechem. Mógł być pewien, że cokolwiek teraz do niego mówiła było prawdą. Sam tego chciał. - Nie podejrzewałam, że aż takim tchórzem jesteś– dodała ze wzruszeniem ramion i nie wierząc mu już w żadne słowa skierowała różdżkę na siebie by spróbować w jakikolwiek sposób się ochronić. - Silencio – wypowiedziała mając nadzieje, że w tym najważniejszym momencie magia jej nie zawiedzie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Tego nie powiedziałam, ale chyba coś pozwala ci tak sądzić – odpowiedziała na kolejne słowa mężczyzny tym samym odbijając piłeczkę. Nigdy nie powiedziałaby wprost, że jej zależy. Mógł to zobaczyć w jej gestach i zachowaniu, mógł wnioskować po tym wszystkim co między nimi padło w ostatnim czasie, ale Lucinda bałaby się po prostu użyć takich słów. Wiele ją w życiu spotkało. Jeżeli chodziło o relacje damsko – męskie była skończonym pechowcem i zazwyczaj kończyła zbierając swoje porozrywane serce z podłogi. Nie chciała dla siebie takiego życia. Nikt by przecież nie chciał, prawda?
Na kolejne słowa mężczyzny uśmiechnęła się szeroko. - Nie powinna cię bawić moja krzywda. Nienawidziłam cię wtedy całym sercem – odparła przypominając sobie ich pierwszą „wspólną” wyprawę. Dla poszukiwaczka zwinięcie czegoś sprzed samego nosa było hańbą, którą ciężko było później zmyć. W końcu jeżeli jesteś dobry w tym co robisz i masz przygotowany plan to nic nie powinno stanąć ci na drodze. Nawet inny poszukiwacz. Lucinda nabrała wtedy trochę pokory do tego co robi i może właśnie to pozwoliło jej być tym kim teraz była. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. - Następnym razem już nie pozwolę zrzucić się ze schodów – dodała nie mając w ogóle pojęcia, że może nie być już kolejnych poszukiwań i kolejnych takich wspomnień. Na początku wiedziała, że to się skończy w taki sposób, ale po czasie po prostu się przed tym chroniła.
Miał racje. Lucinda nigdy nie byłaby w stanie uwierzyć, że jego słowa, gesty i okazywane emocje były prawdą kiedy finalnie właśnie w taki sposób ją potraktował. Była marionetką i powinna już do tego przywyknąć. Może po prostu nie spodziewała się, że on także podobnie na nią spojrzy? Już dawno przestała mieć władzę nad własnym sercem, a on po prostu potrafił to wykorzystać i gdyby nie fakt, że grała w tym wszystkim pierwsze skrzypce potrafiłaby mu pogratulować brawury.
Najgorsze w tym wszystkim i tak było to, że Lucinda od początku wiedziała. Słyszała jak jego nazwisko przewija podczas spotkania Zakonu Feniksa i nawet nie zareagowała pozwalając sobie na kolejny i kolejny krok w jego stronę. Widziała w nim więcej niż ktokolwiek inny i może właśnie to ją zmyliło. Może właśnie to pozwoliło jej wierzyć, że to wszystko co słyszała to opinia ludzi, którzy nie zdążyli go poznać. Gdyby już wtedy posłuchała to teraz nie znalazłaby się w takiej sytuacji.
Lucinda nie zdziwiła się, że ktoś chciał zranić Alexa. Był gwardzistą i przez ten cały czas przysporzył sobie wielu wrogów. Bała się jednak o jego życie i zrobiłaby wszystko by go uratować. W końcu nawet jeśli to on zachowywał się jak ten starszy to ona powinna być tą, która się nim opiekuje. Kogo mieli więcej? - Skoro tak to im nie pomagaj – zaczęła w nawiązywaniu do poruszonego wcześniej tematu. - Nie zrobisz tego. Nie pozwalam Ci. – dodała przelewając w te słowa całą swoją szczerość. Musiał się z tym liczyć dolewając jej do szklanki eliksiru.
Blondynka także nie była zadowolona z propozycji zaślubin. Nigdy by się na to nie zgodziła nawet gdyby miało ją to kosztować utratę tytułu. Lucinda nie wyobrażała sobie być dla kogoś żoną. Nie potrafiłaby już nawet być szlachcianką pomimo tego, że właśnie taka krew płynęła w jej żyłach. Mogła tylko dziękować, że chociaż raz los nie postawił jej w sytuacji wyboru. Nie żałowała tytułu, ale żałowała jedynie tego, że to kolejny cios dla rodziny, która gdzieś ukrycie wiele dla niej znaczyła nawet jeśli twierdziła inaczej. - Uwierz, że nie ma gorszej – powtórzyła za nim, bo tak naprawdę nigdy jej na ślubie nie zależało. Może gdyby naprawdę była kogoś pewna, ale na pewno nie z przymusu i obowiązku.
Rzucone przez szlachciankę zaklęcie na chwile rozświetliło widniejącą na skrzyni runę. Wiedziała, że się udało. Skrzynia stała się wolna i teraz mogli już bez większych problemów odkryć to co znajdowało się w środku. - Może czas zacząć mnie doceniać – dodała spoglądając na niego z powagą. Nie miała już powodu do uśmiechu. Czuła, że coś jest nie w porządku i chciała jak najszybciej stąd wyjść. Nie czuła się już przy nim tak jak wcześniej. Nawet jego dotyk sprawiał jej przykrość choć nie miała pojęcia dlaczego.
Słysząc, że powinna czynić honory otworzenia skrzyni skierowała się w jej stronę. Wieko okazało się być nad wyraz ciężkie i Lucinda spodziewała się zobaczyć tam albo coś cennego, albo coś zupełnie niepotrzebnego. To co znajdowało się w skrzyni nie wpisywało się w żadną z kategorii. - To dokumenty – zaczęła spoglądając na mężczyznę i przez przypadek strącając ręką swoją szklankę ze stołu. W momencie, w którym szklanka zderzyła się z podłogą Drew zadał jej pytanie, którego zdać dzisiejszego wieczoru nie powinien. Nie w taki sposób i nie w tej chwili. Lucinda nie będąc w stanie zapanować nad słowami wypływającymi z jej ust odpowiedziała – Prawda – z niepokojem wymalowanym na twarzy spoglądała na przyglądającego się jej mężczyznę. Nie rozumiała dlaczego to w ogóle musiało się wydarzyć. - W gospodzie pod… świńskim łbem – widać było, że po prostu stara się trzymać to w sobie i że zwyczajnie sprawia jej to ból. Kobieta zginęła się delikatnie zaciskając w dłoni mocniej różdżkę. Spojrzała na rozbitą szklankę i już wiedziała. - Bathilda Bagshot – i kiedy odpowiedź na ostanie pytanie opuściła jej usta Lucinda wyprostowała się kierując różdżkę w stronę Macnaira. - Spróbuj zadać mi jeszcze jedno pytanie, a na Merlina przysięgam, że tego pożałujesz – odparła z płytkim oddechem. Mógł być pewien, że cokolwiek teraz do niego mówiła było prawdą. Sam tego chciał. - Nie podejrzewałam, że aż takim tchórzem jesteś– dodała ze wzruszeniem ramion i nie wierząc mu już w żadne słowa skierowała różdżkę na siebie by spróbować w jakikolwiek sposób się ochronić. - Silencio – wypowiedziała mając nadzieje, że w tym najważniejszym momencie magia jej nie zawiedzie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 25.03.19 9:48, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zmieniło się bardzo wiele, czego prawdopodobnie nie mogła zobaczyć. Macnair podobne aspekty trzymał w sobie nie pozwalając, aby przebiły się przez mur jego kpiny oraz rzekomej ignorancji. Tak był nauczony, takie wartości wpojono mu w rodzinnym domu i choć zapewne niejeden uśmiechnąłby się kąśliwie na ów wytłumaczenie, to w jego przypadku dokładnie tak było. Wbrew pozorom nie był jedynie prostakiem, od którego wszystko odbijało się jak od ściany – rzecz jasna jeśli w grę nie wchodziły osoby trzecie, zupełnie mu obojętne, a Lucinda do ów grupy zdecydowanie nie zaliczała się. -Nie tylko pragnienie przetrwania miałem na myśli.- odparł nie przejawiając cienia kpiny. Dzisiejsze spotkanie owiane było poważniejszym tonem, między wersami poruszali iście istotne kwestie, więc nie chciałby sądziła, że to wszystko stanowiło dla niego kolejny, nędzny żart. Nie dało się ukryć, iż do wielu tematów, nawet tych owianych wyższą rangą i priorytetem, podchodził prześmiewczo, z nutą humoru, lecz wówczas było inaczej.
-Nie tak prosto jest zrozumieć kobietę, wierz mi na słowo.- pokręcił głową z lekkim uśmiechem, po czym upił ognistej. Na jej kolejne słowa parsknął śmiechem pozwalając sobie na ironiczny wyraz twarzy, bowiem ta sytuacja naprawdę go bawiła. Był to istny zbieg okoliczności, nie planował wchodzić jej w drogę, lecz kiedy nadarzyła się okazja szybkiego zarobku to nie zamierzał z niej nie skorzystać – wtem okazałby się przecież zwykłym głupcem. Szlak przypominał typowy wyścig szczurów, a cieszył się tylko ten, który ów niepisane zawody zwyciężył. -Od razu wpadłem Ci w oko.- zaśmiał się po raz kolejny, po czym przeniósł wzrok na uchylane wieko skrzyni. Zawartość ciekawiła go odkąd tylko zobaczył zapieczętowany przedmiot, dlatego w chwili spostrzeżenia dokumentów uniósł nieznacznie brew wyraźnie zaskoczony. Nie liczył na skarb, nie pomyślał nawet, że będzie w stanie coś zyskać na ukrytym artefakcie, jednakże owego widoku kompletnie się nie spodziewał. -Dokumenty?- spytał retorycznie, lecz na widok pierwszej strony momentalnie zrozumiał. Widział już te symbole, pamiętał jak próbował rozwikłać ich znaczenie, by móc zatrzymać mechanizm w odpowiednim ułożeniu. Nie było to łatwym zadaniem – wymagało to od niego sporej ilości czasu oraz umiejętności, jednakże finalnie osiągnął sukces i tym samym uwolnił syrenę z kajdan. -To syreni alfabet. Pamiętasz wyryte znaki na obu stronach groty? Czyli ktoś faktycznie maczał w tym palce.- wbrew pozorom stanowiło to dla szatyna nad wyraz ciekawe znalezisko, bowiem przestudiowanie owych symboli mogło pozwolić mu wejść na jeszcze wyższy stopień zaawansowania w nakładaniu klątw. Korzystając w konkretnej inskrypcji z zamienników mogło jeszcze bardziej skomplikować zadanie łamaczom, a jasnym było, iż ów język nie był niczym powszechnie dostępnym.
-Nie pomogę im.- powiedział w chwili, gdy szklanka łupnęła o posadzkę rozbijając się na drobne kawałeczki. Wiedział już, że się zorientowała, wyczuł to po sztywniejącym ciele i znacznie większym dystansie, mimo iż stali nadal blisko siebie. Wtem prawda uderzyła w niego ze zdwojoną siłą, choć mógł się takowej odpowiedzi spodziewać, jednak gdzieś w głębi siebie wciąż miał nadzieję, którą właśnie bezlitośnie zgnieciono w dłoni. Byli wrogami.
Wbił w nią spojrzenie, jeśli tylko chciała mogła dostrzec w zielonych oczach to, czego zapewne nie widziała nigdy wcześniej – zawód, być może smutek? Starał się nie pokazywać tego po sobie, jednakże znów los okazał się parszywy i wciągnął go na minę, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Oszukiwał się, wiedział o tym, lecz choć raz życie w kłamstwie dało mu coś więcej, jak moralnego kopa. Teraz już wiedział.
-Kto jest w Zakonie Feniksa, podaj nazwiska.- wypowiedział pozostając opanowanym, lecz w stu procentach skupionym. -Co wiecie o spaleniu Ministerstwa Magii? Wiecie kto stoi za jego zniszczeniem?- dodał wbijając w nią spojrzenie.
Gdy tylko zacisnęła mocniej palce na swej różdżce sam takową dobył zdając sobie sprawę, iż może go zaatakować. W żadnej chwili nie pokazała po sobie, że miał się jej posłużyć jedynie jako źródło informacji, jednakże co jeśli tak było i po prostu on zaatakował pierwszy? Doskonale pamiętał słowa Mulcibera; w wizji śmierciożercy padło nazwisko „Macnair”, więc jeśli była wtem obecna z pewnością mogła wiele podejrzewać. Nie zdziwiłby się jakoś szczególnie, gdyby obecna tam Tonks dokładała do pieca – znała go, a ponadto miała okazję zmierzyć się z wyjątkowo silnym zaklęciem niewybaczalnym, z którego na nieszczęście wyszła z obronną ręką. Była szlachcianką, cholerną damą z dobrego rodu, a mimo to wybrała właśnie jego – ubogiego czarnoksiężnika z Nokturnu, który nie pamiętał dnia jak nie wypił choć grama ognistej. Napływ myśli, wątpliwości nie dawał mu spokoju, ale wiedział, że nie mógł pozwolić jej wyjść. Jeszcze nie teraz.
Wraz z inkantacją przesunął się w kierunku drzwi, aby uniemożliwić jej opuszczenie poddasza.
-Finite Incantatem.- wypowiedział w myśli skierowawszy na nią różdżkę, aby tylko przerwać działanie udanego zaklęcia. -Gdzie ukrywacie dzieci?- spytał zaraz po tym nie wiedząc jeszcze, czy czar przyniósł zamierzony skutek. -Opuść różdżkę. Nie chce zrobić Ci krzywdy Lucindo. Potrzebuję odpowiedzi.- dodał zmrużając oczy.
-Nie tak prosto jest zrozumieć kobietę, wierz mi na słowo.- pokręcił głową z lekkim uśmiechem, po czym upił ognistej. Na jej kolejne słowa parsknął śmiechem pozwalając sobie na ironiczny wyraz twarzy, bowiem ta sytuacja naprawdę go bawiła. Był to istny zbieg okoliczności, nie planował wchodzić jej w drogę, lecz kiedy nadarzyła się okazja szybkiego zarobku to nie zamierzał z niej nie skorzystać – wtem okazałby się przecież zwykłym głupcem. Szlak przypominał typowy wyścig szczurów, a cieszył się tylko ten, który ów niepisane zawody zwyciężył. -Od razu wpadłem Ci w oko.- zaśmiał się po raz kolejny, po czym przeniósł wzrok na uchylane wieko skrzyni. Zawartość ciekawiła go odkąd tylko zobaczył zapieczętowany przedmiot, dlatego w chwili spostrzeżenia dokumentów uniósł nieznacznie brew wyraźnie zaskoczony. Nie liczył na skarb, nie pomyślał nawet, że będzie w stanie coś zyskać na ukrytym artefakcie, jednakże owego widoku kompletnie się nie spodziewał. -Dokumenty?- spytał retorycznie, lecz na widok pierwszej strony momentalnie zrozumiał. Widział już te symbole, pamiętał jak próbował rozwikłać ich znaczenie, by móc zatrzymać mechanizm w odpowiednim ułożeniu. Nie było to łatwym zadaniem – wymagało to od niego sporej ilości czasu oraz umiejętności, jednakże finalnie osiągnął sukces i tym samym uwolnił syrenę z kajdan. -To syreni alfabet. Pamiętasz wyryte znaki na obu stronach groty? Czyli ktoś faktycznie maczał w tym palce.- wbrew pozorom stanowiło to dla szatyna nad wyraz ciekawe znalezisko, bowiem przestudiowanie owych symboli mogło pozwolić mu wejść na jeszcze wyższy stopień zaawansowania w nakładaniu klątw. Korzystając w konkretnej inskrypcji z zamienników mogło jeszcze bardziej skomplikować zadanie łamaczom, a jasnym było, iż ów język nie był niczym powszechnie dostępnym.
-Nie pomogę im.- powiedział w chwili, gdy szklanka łupnęła o posadzkę rozbijając się na drobne kawałeczki. Wiedział już, że się zorientowała, wyczuł to po sztywniejącym ciele i znacznie większym dystansie, mimo iż stali nadal blisko siebie. Wtem prawda uderzyła w niego ze zdwojoną siłą, choć mógł się takowej odpowiedzi spodziewać, jednak gdzieś w głębi siebie wciąż miał nadzieję, którą właśnie bezlitośnie zgnieciono w dłoni. Byli wrogami.
Wbił w nią spojrzenie, jeśli tylko chciała mogła dostrzec w zielonych oczach to, czego zapewne nie widziała nigdy wcześniej – zawód, być może smutek? Starał się nie pokazywać tego po sobie, jednakże znów los okazał się parszywy i wciągnął go na minę, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Oszukiwał się, wiedział o tym, lecz choć raz życie w kłamstwie dało mu coś więcej, jak moralnego kopa. Teraz już wiedział.
-Kto jest w Zakonie Feniksa, podaj nazwiska.- wypowiedział pozostając opanowanym, lecz w stu procentach skupionym. -Co wiecie o spaleniu Ministerstwa Magii? Wiecie kto stoi za jego zniszczeniem?- dodał wbijając w nią spojrzenie.
Gdy tylko zacisnęła mocniej palce na swej różdżce sam takową dobył zdając sobie sprawę, iż może go zaatakować. W żadnej chwili nie pokazała po sobie, że miał się jej posłużyć jedynie jako źródło informacji, jednakże co jeśli tak było i po prostu on zaatakował pierwszy? Doskonale pamiętał słowa Mulcibera; w wizji śmierciożercy padło nazwisko „Macnair”, więc jeśli była wtem obecna z pewnością mogła wiele podejrzewać. Nie zdziwiłby się jakoś szczególnie, gdyby obecna tam Tonks dokładała do pieca – znała go, a ponadto miała okazję zmierzyć się z wyjątkowo silnym zaklęciem niewybaczalnym, z którego na nieszczęście wyszła z obronną ręką. Była szlachcianką, cholerną damą z dobrego rodu, a mimo to wybrała właśnie jego – ubogiego czarnoksiężnika z Nokturnu, który nie pamiętał dnia jak nie wypił choć grama ognistej. Napływ myśli, wątpliwości nie dawał mu spokoju, ale wiedział, że nie mógł pozwolić jej wyjść. Jeszcze nie teraz.
Wraz z inkantacją przesunął się w kierunku drzwi, aby uniemożliwić jej opuszczenie poddasza.
-Finite Incantatem.- wypowiedział w myśli skierowawszy na nią różdżkę, aby tylko przerwać działanie udanego zaklęcia. -Gdzie ukrywacie dzieci?- spytał zaraz po tym nie wiedząc jeszcze, czy czar przyniósł zamierzony skutek. -Opuść różdżkę. Nie chce zrobić Ci krzywdy Lucindo. Potrzebuję odpowiedzi.- dodał zmrużając oczy.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 28.03.19 2:03, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lucinda nie potrzebowała wiele czasu, by zorientować się, że coś jest nie tak - z jej ust wypływały słowa, które w żadnym wypadku nie powinny były paść, nie w towarzystwie kogoś, kto nie należał do Zakonu Feniksa. Rzucone przez czarownicę Silencio, stanowiące próbę ochronienia tajemnic organizacji, okazało się udane: veritaserum wciąż działało, Lucinda nadal odczuwała niepowstrzymaną potrzebę odpowiadania szczerze na wszystkie skierowane ku niej pytania, ale z jej gardła nie mógł wydobyć się już żaden dźwięk. Drew podjął próbę ściągnięcia zaklęcia uciszającego, jednak inkantacja jedynie odbiła się od ścian pomieszczenia, nie przynosząc pożądanego przez Rycerza skutku.
Mistrz Gry wita ponownie! Na początek kilka informacji:
- Ponieważ wątek przybrał formę konfrontacji, od tej tury obowiązuje odwracana kolejka (jak w trakcie pojedynku).
- Zakup punktów statystyk przez Drew, dokonany w trakcie trwania wątku, został wstrzymany do czasu jego zakończenia.
- Ze względu na to, że wątek ma miejsce jeszcze w fabularnym październiku, nie rzucajcie dodatkową kością na anomalie.
Lucinda rzuciła na siebie udane Silencio, Drew nie usłyszy więc już jej odpowiedzi na pytania zadane w ostatnim poście.
Tury działania veritaserum: 3/10
Aktualna kolejka: Drew, Lucinda
W razie pytań - zapraszam. <3
Mistrz Gry wita ponownie! Na początek kilka informacji:
- Ponieważ wątek przybrał formę konfrontacji, od tej tury obowiązuje odwracana kolejka (jak w trakcie pojedynku).
- Zakup punktów statystyk przez Drew, dokonany w trakcie trwania wątku, został wstrzymany do czasu jego zakończenia.
- Ze względu na to, że wątek ma miejsce jeszcze w fabularnym październiku, nie rzucajcie dodatkową kością na anomalie.
Lucinda rzuciła na siebie udane Silencio, Drew nie usłyszy więc już jej odpowiedzi na pytania zadane w ostatnim poście.
Tury działania veritaserum: 3/10
Aktualna kolejka: Drew, Lucinda
W razie pytań - zapraszam. <3
Kiedy różdżka odmówiła mu posłuszeństwa wypuścił wolno powietrze z ust starając się unormować coraz szybciej bijące serce. Nie pokazywał tego po sobie, jednakże targające nim emocje coraz skuteczniej przedostawały się przez przybraną maskę – cholernego, stoickiego spokoju. Wiedział jak wiele zaryzykował, miał świadomość z czym to się wiązało, ale prawdopodobnie swego rodzaju skutków jeszcze nie zdążył przeanalizować, a tym bardziej przyswoić do siebie. To co miało miejsce nie było dla niego proste, choć zapewne z takiego właśnie założenia wychodziła – nie mógł jednak o to spytać, nim nie pozbędzie się tego parszywego zaklęcia. -Finite Incantatem.- spróbował ponownie – no chyba magia nie mogła nagle się od niego odwrócić?
-Spytam jeszcze raz. Kto jest konkretnie w Zakonie Feniksa? Imiona i nazwiska. Co wiecie o spaleniu Ministerstwa i czy wiecie kto stoi za jego zniszczeniem? Gdzie ukrywacie dzieci? Jakie macie plany, Lucindo?- rzucił wciąż trzymając wyciągniętą przed siebie różdżkę. -Nie chce z tobą walczyć.- powtórzył.
-Spytam jeszcze raz. Kto jest konkretnie w Zakonie Feniksa? Imiona i nazwiska. Co wiecie o spaleniu Ministerstwa i czy wiecie kto stoi za jego zniszczeniem? Gdzie ukrywacie dzieci? Jakie macie plany, Lucindo?- rzucił wciąż trzymając wyciągniętą przed siebie różdżkę. -Nie chce z tobą walczyć.- powtórzył.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Kuchnia
Szybka odpowiedź