Tor wyścigów konnych Royal Ascot
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tor wyścigów konnych Royal Ascot
W Ascot organizowane są najbardziej prestiżowe wyścigi konne świata już od ponad 250 lat. Pośród obserwatorów zasiada wielu czarodziejskich arystokratów jako ciekawostkę traktując również obecność mugolskiej rodziny królewskiej. Dla dam jest to prawdziwa rewia mody, szczególny nacisk kładzie się na toczki i kapelusze. W biegach biorą udział najlepsze konie pełnej krwi angielskiej z całego świata.
Nieco dalej, za niewielkim wzgórzem, znajduje się także ukryty przed mugolami podniebny tor wyścigowy skrzydlatych wierzchowców. Za najbardziej prestiżowe uważa się zmagania aetonanów; najlepsze z tych rumaków pochodzą ze stajni Carrowów.
Wyścigi koni, skrzydlatych lub nie: Postaci przez trzy kolejki rzucają kością k100. Do rzutu dodaje się bonus (lub karę) przysługujący z biegłości ONMS, gdyż osoba bardziej znająca się na zwierzętach łatwiej zauważy zwierzę, które ma największe szanse na zwycięstwo. Zwycięża koń, na którego postawiła osoba, która wyrzuciła wyższą łączną sumę z trzech kolejek. Aktualna przewaga rzutów pokazuje aktualne rozłożenie sił na torze
Lokacja zawiera kościNieco dalej, za niewielkim wzgórzem, znajduje się także ukryty przed mugolami podniebny tor wyścigowy skrzydlatych wierzchowców. Za najbardziej prestiżowe uważa się zmagania aetonanów; najlepsze z tych rumaków pochodzą ze stajni Carrowów.
Wyścigi koni, skrzydlatych lub nie: Postaci przez trzy kolejki rzucają kością k100. Do rzutu dodaje się bonus (lub karę) przysługujący z biegłości ONMS, gdyż osoba bardziej znająca się na zwierzętach łatwiej zauważy zwierzę, które ma największe szanse na zwycięstwo. Zwycięża koń, na którego postawiła osoba, która wyrzuciła wyższą łączną sumę z trzech kolejek. Aktualna przewaga rzutów pokazuje aktualne rozłożenie sił na torze
Przytaknął. Klacz wskazana przez Inarę rzeczywiście była piękna, płynęła przez powietrze z lekkością godną ptaka – nawet jeśli jej nogi nie miały jeszcze takiej siły, jak nogi innych biegnących obok koni, Sayuri zwróciła również jego uwagę. Była bardzo młoda, a przed nią jeszcze lata, by dorównać pozostałym koniom, dorówna im bez wątpienia, oboje mogli to orzec fachowym okiem. Nie tylko dorówna, będzie wyjątkowa. Nie wiedział, że wcześniej wystawiano ją w wyścigach, przecież już teraz wydawała się za młoda – kiedyś bardziej ochoczo podchodził do stawiania koniom wyzwań. Kiedyś, jeszcze parę miesięcy temu, zanim na torze zginęła jego klacz. Wyjątkowa klacz. Dziś podchodził do tych zwierząt z większą ostrożnością.
- Jak wam poszło? - W innej sytuacji zapytałby, czy Inara sięgnęła po złoto, czy po srebro, ale od sierpnia minęło kilka miesięcy, a Sayuri wciąż wydawała się za młoda na bieg. Mogły nie pomóc tutaj nawet umiejętności Inary, umiejętności, które dobrze znał i nadzwyczajnie sobie cenił. We Francji, kiedy... Spodziewał się wielu trudnych spotkań, od kiedy pojawił się w Anglii. Oczekiwał też wielu trudnych rozmów. Ale... nigdy nie spodziewał się czegoś tak trudnego. Pominął jej ostatnie wtrącenie, rozumiejąc aż zbyt dobrze podwójną płaszczyznę, na której rozmawiali. Bo zastanawiało go – czy naprawdę biegła tylko dlatego? Aetonany potrafiły być dumne, bo znały swoją wartość... nawet jeśli nie do końca były świadome drzemiącej w nich siły. Czy gdyby nie chciała biegnąć, nie zatrzymałaby się? Szarpnęła łbem, obróciła, wysadziła z siodła nieszczęśnika, który w nim zasiadał?
Czuł na sobie jej spojrzenie, ale wciąż uparcie wpatrywał się w tor - wciąż nie musiał wkładać w to wysiłku, czuł przejmujący paraliż, który nie pozwalał mu odwrócić głowy, poruszyć szyją. Gonił ją tak uparcie, po co? Żeby wymienić uwagi odnośnie pędzącej klaczy i rozejść się w dwie przeciwne strony? Dopiero, kiedy poczuł jej bliskość, coś w nim drgnęło, zapach bzu uderzył go mocniej, a spojrzenie pomknęło ku twarzy skrytej teraz w jego ramieniu. Nie mógł dostrzec jej spojrzenia, czerwieni ust ani twarzy, której wyobrażenie pozostawało wystarczająco silne, nie mogła się zmienić zbyt mocno. Nie potrafił pozostać na ten gest obojętny, jego dłonie również zsunęły się z barierki, a ramiona w jednej chwili zamknęły ją w ciasnej klatce, Thibaud nie wiedział, czy powinien. Nie wiedział nawet, czy mógł. Ale z całą pewnością musiał - nawet jeśli rozumiał z każdą chwilą coraz mniej zamiast coraz więcej.
- Inara – szeptem wypowiedział jej imię, nachylając się nad jej głową. Usta znalazły się w pobliżu jej ucha. - Postawiłem dziś na nią – Na małą niepozorną Sayuri, po tym, co widział na ostatnim treningu, wiedział, że da sobie dzisiaj radę. Nie zawiodła go, nawet, jeśli nie dobiegnie pierwsza... przyniosła mu tego dnia szczęście: a przynajmniej tak mu się w tym momencie wydawało.
- Jak wam poszło? - W innej sytuacji zapytałby, czy Inara sięgnęła po złoto, czy po srebro, ale od sierpnia minęło kilka miesięcy, a Sayuri wciąż wydawała się za młoda na bieg. Mogły nie pomóc tutaj nawet umiejętności Inary, umiejętności, które dobrze znał i nadzwyczajnie sobie cenił. We Francji, kiedy... Spodziewał się wielu trudnych spotkań, od kiedy pojawił się w Anglii. Oczekiwał też wielu trudnych rozmów. Ale... nigdy nie spodziewał się czegoś tak trudnego. Pominął jej ostatnie wtrącenie, rozumiejąc aż zbyt dobrze podwójną płaszczyznę, na której rozmawiali. Bo zastanawiało go – czy naprawdę biegła tylko dlatego? Aetonany potrafiły być dumne, bo znały swoją wartość... nawet jeśli nie do końca były świadome drzemiącej w nich siły. Czy gdyby nie chciała biegnąć, nie zatrzymałaby się? Szarpnęła łbem, obróciła, wysadziła z siodła nieszczęśnika, który w nim zasiadał?
Czuł na sobie jej spojrzenie, ale wciąż uparcie wpatrywał się w tor - wciąż nie musiał wkładać w to wysiłku, czuł przejmujący paraliż, który nie pozwalał mu odwrócić głowy, poruszyć szyją. Gonił ją tak uparcie, po co? Żeby wymienić uwagi odnośnie pędzącej klaczy i rozejść się w dwie przeciwne strony? Dopiero, kiedy poczuł jej bliskość, coś w nim drgnęło, zapach bzu uderzył go mocniej, a spojrzenie pomknęło ku twarzy skrytej teraz w jego ramieniu. Nie mógł dostrzec jej spojrzenia, czerwieni ust ani twarzy, której wyobrażenie pozostawało wystarczająco silne, nie mogła się zmienić zbyt mocno. Nie potrafił pozostać na ten gest obojętny, jego dłonie również zsunęły się z barierki, a ramiona w jednej chwili zamknęły ją w ciasnej klatce, Thibaud nie wiedział, czy powinien. Nie wiedział nawet, czy mógł. Ale z całą pewnością musiał - nawet jeśli rozumiał z każdą chwilą coraz mniej zamiast coraz więcej.
- Inara – szeptem wypowiedział jej imię, nachylając się nad jej głową. Usta znalazły się w pobliżu jej ucha. - Postawiłem dziś na nią – Na małą niepozorną Sayuri, po tym, co widział na ostatnim treningu, wiedział, że da sobie dzisiaj radę. Nie zawiodła go, nawet, jeśli nie dobiegnie pierwsza... przyniosła mu tego dnia szczęście: a przynajmniej tak mu się w tym momencie wydawało.
Gość
Gość
Pamiętała sierpień, który zrównał się z jej przyjazdem w Londyńskie mgły. Mogła się nie przyznawać ojcu i przyjaciołom, ale nie czuła się dobrze, wracając w rodzinne strony. Tęskniła za Francją, za podróżami, czując, jakby wyrwano ją z właściwego miejsca, które ukochała. Niezależnie od wydarzeń, większość rzeczy wciąż przywoływały na myśl miejsca i ..osoby, które zostawiła za sobą.
Dziś łatwiej było poruszać się po uliczkach miasta, nie próbując odnajdować spojrzeniem znajomych miejsc, należących do zupełnie innej przestrzeni, czasu i osób. A powrót, ostatecznie potraktowała, jak wyzwanie, które zrzuciło na jej ramiona niechciane obowiązki – łącznie z narzeczeństwem, które nie zostało sfinalizowane, zaledwie tydzień wcześniej zerwane. Znowu pozostawała wolna, przynajmniej…do czasu, aż nestor nie znajdzie kolejnego konkurenta. Ale dziś – była wolna. Prawie. Tak jak Sayuri, którą – miała nadzieję kiedyś odkupić od wuja. Do tego czasu wykradając ją z rodowych stajni, na nocne gonitwy. I w nieodgadnionej pewności była przekonana, że Thibaud nie odmówiłby sobie podobnej przyjemności. Szczególnie, gdyby miał ze sobą Clarie…gdzie była?
- Tuż za podium – poruszyła niespokojnie ramionami, wciąż jeszcze wpatrzona w mknącą szarogrzywą istotę w zaciętym biegu – ale ją pokochałam - Jeszcze chwila, a zakończone przepaścią urwisko, pozwoliło jej rozłożyć skrzydła, a Inarze odwrócić twarz zderzając się z profilem mężczyzny, przed którym umknęła. Mogła trzymać się przysięgi, mogła próbować trwać w podjętych decyzjach, ale – wszystko to runęło, niby piaskowy zamek znikający pod morską falą. Tylko dlatego, że znajdował się obok niej, wzmagając zduszone na tak długo, fale emocjonalnej palety, zalewające jej ciało coraz gęściej. Nie umiała wskazać, która była z nich prawdziwa, którą wymyśliła, a która mieszała się niby kropla atramentu w wodzie.
Wszystko zamarło, gdy poczuła oplatające ją ramiona. Zacisnęła powieki już bez wahania, kryjąc twarz gdzieś na wysokości jego piersi. Dłonie zacisnęła na koszuli, nawet nie starając się powstrzymywać nagłego impulsu, który kazał jej to zrobić. Była głupia, autentycznie głupia, jeśli wierzyła, że będzie potrafiła przejść obok niego obojętnie, że zniknie tyko dlatego, że….
Bała się. Tego, co mogło rozkwitnąć w otoczonym szczelną pustką sercu, że Thibaud, coraz łatwiej odnajdował do niej drogę. Uciekła, uporczywie próbując tłumaczyć swój wybór wolnością i raną, której nie chciała zadawać. A zadała po wielokroć, mając przed sobą żywy ich pierwiastek.
Nie powstrzymała dreszczy, które przemknęły przez całe jej ciało, niby impuls, którego źródłem był cichy głos tuż przy uchu. Ciepły oddech drażnił skórę, powodując kolejną falę nieodgadnionych wrażeń. Przekręciła głowę tylko odrobinę, zatrzymując skroń przy jego policzku. Oddychała niespokojnie, ale gdy się w końcu odezwała, głos miała lekki, chociaż stłumiony
- Mogłam się tego spodziewać po Burzowym Jeźdźcu – nadal nie otwierała oczu, wciąż czując, jak oddech odbija się od jego ciała, wracając do niej, by tchnieniem musnąć jej policzek. Nie potrafiła zrozumieć niczego, ale – nie próbowała, zamknięta w tej jednej, oderwanej od rzeczywistości chwili – Wybaczysz mi kiedyś? – ledwie poruszyła ustami, wypowiadając słowa, które zbyt długo czekały na uwolnienie. Czego oczekiwała? Uchyliła powieki wciąż niepewna swoich reakcji. Ani jego. Chociaż ciepło i zapach bijący z bliskości jego ciała, odurzało zmysły, zakrywając mgłą jakikolwiek rozsądek. Nie wiedząc czemu, kąciki ust uniosły się. Na męskiej koszuli pozostawiła wyraźny, czerwony ślad swoich ust.
Dziś łatwiej było poruszać się po uliczkach miasta, nie próbując odnajdować spojrzeniem znajomych miejsc, należących do zupełnie innej przestrzeni, czasu i osób. A powrót, ostatecznie potraktowała, jak wyzwanie, które zrzuciło na jej ramiona niechciane obowiązki – łącznie z narzeczeństwem, które nie zostało sfinalizowane, zaledwie tydzień wcześniej zerwane. Znowu pozostawała wolna, przynajmniej…do czasu, aż nestor nie znajdzie kolejnego konkurenta. Ale dziś – była wolna. Prawie. Tak jak Sayuri, którą – miała nadzieję kiedyś odkupić od wuja. Do tego czasu wykradając ją z rodowych stajni, na nocne gonitwy. I w nieodgadnionej pewności była przekonana, że Thibaud nie odmówiłby sobie podobnej przyjemności. Szczególnie, gdyby miał ze sobą Clarie…gdzie była?
- Tuż za podium – poruszyła niespokojnie ramionami, wciąż jeszcze wpatrzona w mknącą szarogrzywą istotę w zaciętym biegu – ale ją pokochałam - Jeszcze chwila, a zakończone przepaścią urwisko, pozwoliło jej rozłożyć skrzydła, a Inarze odwrócić twarz zderzając się z profilem mężczyzny, przed którym umknęła. Mogła trzymać się przysięgi, mogła próbować trwać w podjętych decyzjach, ale – wszystko to runęło, niby piaskowy zamek znikający pod morską falą. Tylko dlatego, że znajdował się obok niej, wzmagając zduszone na tak długo, fale emocjonalnej palety, zalewające jej ciało coraz gęściej. Nie umiała wskazać, która była z nich prawdziwa, którą wymyśliła, a która mieszała się niby kropla atramentu w wodzie.
Wszystko zamarło, gdy poczuła oplatające ją ramiona. Zacisnęła powieki już bez wahania, kryjąc twarz gdzieś na wysokości jego piersi. Dłonie zacisnęła na koszuli, nawet nie starając się powstrzymywać nagłego impulsu, który kazał jej to zrobić. Była głupia, autentycznie głupia, jeśli wierzyła, że będzie potrafiła przejść obok niego obojętnie, że zniknie tyko dlatego, że….
Bała się. Tego, co mogło rozkwitnąć w otoczonym szczelną pustką sercu, że Thibaud, coraz łatwiej odnajdował do niej drogę. Uciekła, uporczywie próbując tłumaczyć swój wybór wolnością i raną, której nie chciała zadawać. A zadała po wielokroć, mając przed sobą żywy ich pierwiastek.
Nie powstrzymała dreszczy, które przemknęły przez całe jej ciało, niby impuls, którego źródłem był cichy głos tuż przy uchu. Ciepły oddech drażnił skórę, powodując kolejną falę nieodgadnionych wrażeń. Przekręciła głowę tylko odrobinę, zatrzymując skroń przy jego policzku. Oddychała niespokojnie, ale gdy się w końcu odezwała, głos miała lekki, chociaż stłumiony
- Mogłam się tego spodziewać po Burzowym Jeźdźcu – nadal nie otwierała oczu, wciąż czując, jak oddech odbija się od jego ciała, wracając do niej, by tchnieniem musnąć jej policzek. Nie potrafiła zrozumieć niczego, ale – nie próbowała, zamknięta w tej jednej, oderwanej od rzeczywistości chwili – Wybaczysz mi kiedyś? – ledwie poruszyła ustami, wypowiadając słowa, które zbyt długo czekały na uwolnienie. Czego oczekiwała? Uchyliła powieki wciąż niepewna swoich reakcji. Ani jego. Chociaż ciepło i zapach bijący z bliskości jego ciała, odurzało zmysły, zakrywając mgłą jakikolwiek rozsądek. Nie wiedząc czemu, kąciki ust uniosły się. Na męskiej koszuli pozostawiła wyraźny, czerwony ślad swoich ust.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
7 stycznia
Dużo złego spadło ostatnio na barki Travisa. Najpierw tragiczna porażka w ujarzmieniu poranionej smoczycy, następnie krwiożerczy Sabat. Greengrass nie należał do tego typu osób, które przejmują się każdym jednym niefortunnym splotem zdarzeń, lecz te niestety były nadzwyczaj trudne. Ojciec zostawił mu na próbę rezerwat do opieki, a on zawiódł. Dwóch ciężko rannych pracowników nadal pozostawało w Św. Mungu. Na samo wspomnienie mężczyźnie robiło się wręcz nienaturalnie chłodno - do pary z panującą na zewnątrz aurą. Niestety, zimowy krajobraz nie cieszył, a łowca popadał w powolny marazm. W takich chwilach myślał o Leo, który nigdy nie pozwolił mu się załamywać. Razem napędzali się na dobrą zabawę oraz szampański humor. Teraz jego brata już nie było, dlatego musiał działać w pojedynkę. Walczyć za wszelką cenę. O ich rezerwat. Ich spuściznę rodową. Travis nie robił tego tylko dla siebie, robił to także i dla niego. Peak District miało być ich wspólnym, długo oczekiwanym dzieckiem. I chociaż drugi z bliźniaków pozostawał samotnym ojcem, wierzył, że nawet tak karygodne błędy go czegoś nauczą. Sroga to lekcja, pełna wyrzutów sumienia, ale właśnie taki cel przyświecał Tiberiusowi? Czyżby chciał dosadnie pokazać jak wielka jest to odpowiedzialność, opieka nad tyloma hektarami ziemi zamieszkanej przez niebezpieczne smoki?
Prawdopodobnie to było to. Przyjął wreszcie swój los na klatę, wybrał się z domu do ludzi. Samotnie, Percival nie miał dziś dla niego czasu. Dlatego teleportował się w okolice Ascot licząc na przednią rozrywkę obserwując gonitwę najlepszych podniebnych koni. Ubrał się ciepło, ale nadal dystyngowanie. Nigdy nie wiadomo kogo można spotkać na swojej drodze. Zresztą - i tak zawsze lubił prezentować się nienagannie. Nie wiadomo dokładnie po kim to ma, lecz prawda jest taka, że Greengrass nie pozwala sobie na wyjścia do ludzi nie będąc ukontentowanym z własnego wizerunku. Co sprawiało, że nie sposób go było zobaczyć w gorszym wydaniu. Wyjątek stanowił poranek następujący po nocnym piciu z kumplami.
Zjawił się za niewielkim wzgórzem, koncentrując się na zawodach aetonanów. Mugolskie rozrywki go nie bawiły, nie przepadał też za ich wynalazkami. Wolał stare, dobre omnikulary dzięki którym nie ominął go ani jeden szczegół. Póki co nie zamierzał obstawiać żadnego ze zwierząt, raczej rozglądał się wokół podziwiając kolorowy tłum magicznej społeczności.
Dużo złego spadło ostatnio na barki Travisa. Najpierw tragiczna porażka w ujarzmieniu poranionej smoczycy, następnie krwiożerczy Sabat. Greengrass nie należał do tego typu osób, które przejmują się każdym jednym niefortunnym splotem zdarzeń, lecz te niestety były nadzwyczaj trudne. Ojciec zostawił mu na próbę rezerwat do opieki, a on zawiódł. Dwóch ciężko rannych pracowników nadal pozostawało w Św. Mungu. Na samo wspomnienie mężczyźnie robiło się wręcz nienaturalnie chłodno - do pary z panującą na zewnątrz aurą. Niestety, zimowy krajobraz nie cieszył, a łowca popadał w powolny marazm. W takich chwilach myślał o Leo, który nigdy nie pozwolił mu się załamywać. Razem napędzali się na dobrą zabawę oraz szampański humor. Teraz jego brata już nie było, dlatego musiał działać w pojedynkę. Walczyć za wszelką cenę. O ich rezerwat. Ich spuściznę rodową. Travis nie robił tego tylko dla siebie, robił to także i dla niego. Peak District miało być ich wspólnym, długo oczekiwanym dzieckiem. I chociaż drugi z bliźniaków pozostawał samotnym ojcem, wierzył, że nawet tak karygodne błędy go czegoś nauczą. Sroga to lekcja, pełna wyrzutów sumienia, ale właśnie taki cel przyświecał Tiberiusowi? Czyżby chciał dosadnie pokazać jak wielka jest to odpowiedzialność, opieka nad tyloma hektarami ziemi zamieszkanej przez niebezpieczne smoki?
Prawdopodobnie to było to. Przyjął wreszcie swój los na klatę, wybrał się z domu do ludzi. Samotnie, Percival nie miał dziś dla niego czasu. Dlatego teleportował się w okolice Ascot licząc na przednią rozrywkę obserwując gonitwę najlepszych podniebnych koni. Ubrał się ciepło, ale nadal dystyngowanie. Nigdy nie wiadomo kogo można spotkać na swojej drodze. Zresztą - i tak zawsze lubił prezentować się nienagannie. Nie wiadomo dokładnie po kim to ma, lecz prawda jest taka, że Greengrass nie pozwala sobie na wyjścia do ludzi nie będąc ukontentowanym z własnego wizerunku. Co sprawiało, że nie sposób go było zobaczyć w gorszym wydaniu. Wyjątek stanowił poranek następujący po nocnym piciu z kumplami.
Zjawił się za niewielkim wzgórzem, koncentrując się na zawodach aetonanów. Mugolskie rozrywki go nie bawiły, nie przepadał też za ich wynalazkami. Wolał stare, dobre omnikulary dzięki którym nie ominął go ani jeden szczegół. Póki co nie zamierzał obstawiać żadnego ze zwierząt, raczej rozglądał się wokół podziwiając kolorowy tłum magicznej społeczności.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Dalej odbijały się wydarzenia z sabatu lady Nott dość głośnym echem po rodzinach dotkniętych tragedią. Z tego co wiedział starsi członkowie rodów spotkali się, by cokolwiek ustalić. Był tam też jego ojciec, ale wrócił rozgniewany i nie chciał o tym mówić. Cóż. Nie było czemu się dziwić. W domu Yaxley’ów miano jeszcze więcej problemów do zmartwień. Stan jego matki pogarszał się z każdym dniem, a zadanie, w którym pomógł Samaelowi też nie uspokajało go na tyle, by zapomnieć o całej reszcie. Mimo że z powodzeniem odbyła się wizyta w Ministerstwie Magii, niesmak pozostał. Tak samo zresztą poszukiwania winnego za cierpienia lady Yaxley. Wszystko zaczynało się sypać razem z początkiem tego paskudnego nowego roku. Co jeszcze miało się wydarzyć w ich życiu? A minął dopiero tydzień… Najwidoczniej miał to być intrygujący czas.
Morgoth nigdy nie przepadał za wyścigami. Prawda była taka, że wolał o wiele bardziej wymagającą sztukę ujeżdżenia, gdzie wymagało się cierpliwości jak i współpracy z koniem. Nie na popędzaniu go i zmuszaniu do ogromnego wysiłku. Może dlatego że wyścigi nie były niczym więcej jak wyrzucaniem pieniędzy w błoto i zadowalaniem mas. Nie było w tym nic pięknego, jedynie mali ludzie na chudych koniach. Mimo to zgodził się na spotkanie z przedstawicielem jednych ze współpracowników ojca właśnie w tym miejscu. Ani jeden ani drugi nie mieli czasu, dlatego wysłali kogoś zaufanego, by dobić targu. Morgoth wiedział, że było to spore zaufanie ze strony Leona, jednak nie zamierzał wystawiać go na próbę. Znał zdanie swojego rodzica na większość spraw, dlatego mógł uchodzić za jego pośrednika. Nie sądził jednak że jego widok, aż tak zaskoczy przedstawiciela Cregora.
Wyszedł z loży, gdzie odbywało się spotkanie, zamierzając opuścić teren wyścigów i wrócić do domu. Ojca czekała wieść o nie zawiązaniu porozumienia. Cena, której żądał ów człowiek była dosłownie śmieszna za usługi, które świadczył. Najwidoczniej sądzili, że Morgoth ugnie się, byle tylko zadowolić ojca i zachować współpracę, jednak tego nie zrobił. Wiedział, że prędzej czy później musiało do tego dojść, a lord Yaxley wcale nie będzie zawiedziony pozbyciem się krwiopijcy. Blondyn już miał się kierować do wyjścia, gdy przyuważył znajomą sylwetkę Travisa Greengrassa. Widząc, że lord był sam, postanowił się przynajmniej przywitać z człowiekiem odpowiedzialnym za miejsce jego pracy. Podszedł, nie spiesząc się i rzucił zamiast powitania z lekkim uśmiechem:
- Obstawiałeś na któregoś konia, lordzie?
Morgoth nigdy nie przepadał za wyścigami. Prawda była taka, że wolał o wiele bardziej wymagającą sztukę ujeżdżenia, gdzie wymagało się cierpliwości jak i współpracy z koniem. Nie na popędzaniu go i zmuszaniu do ogromnego wysiłku. Może dlatego że wyścigi nie były niczym więcej jak wyrzucaniem pieniędzy w błoto i zadowalaniem mas. Nie było w tym nic pięknego, jedynie mali ludzie na chudych koniach. Mimo to zgodził się na spotkanie z przedstawicielem jednych ze współpracowników ojca właśnie w tym miejscu. Ani jeden ani drugi nie mieli czasu, dlatego wysłali kogoś zaufanego, by dobić targu. Morgoth wiedział, że było to spore zaufanie ze strony Leona, jednak nie zamierzał wystawiać go na próbę. Znał zdanie swojego rodzica na większość spraw, dlatego mógł uchodzić za jego pośrednika. Nie sądził jednak że jego widok, aż tak zaskoczy przedstawiciela Cregora.
Wyszedł z loży, gdzie odbywało się spotkanie, zamierzając opuścić teren wyścigów i wrócić do domu. Ojca czekała wieść o nie zawiązaniu porozumienia. Cena, której żądał ów człowiek była dosłownie śmieszna za usługi, które świadczył. Najwidoczniej sądzili, że Morgoth ugnie się, byle tylko zadowolić ojca i zachować współpracę, jednak tego nie zrobił. Wiedział, że prędzej czy później musiało do tego dojść, a lord Yaxley wcale nie będzie zawiedziony pozbyciem się krwiopijcy. Blondyn już miał się kierować do wyjścia, gdy przyuważył znajomą sylwetkę Travisa Greengrassa. Widząc, że lord był sam, postanowił się przynajmniej przywitać z człowiekiem odpowiedzialnym za miejsce jego pracy. Podszedł, nie spiesząc się i rzucił zamiast powitania z lekkim uśmiechem:
- Obstawiałeś na któregoś konia, lordzie?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Travis stopniowo odczuwał zbyt wiele presji na swoich barkach. Ojciec nakazał mu prowadzenie niebezpiecznej akcji ujarzmiającej nerwową smoczycę. Czuł namacalny ciężar przebytej porażki. Na domiar złego powinien przesiadywać całymi dniami na Meadow Lane 2 i zajmować się papierkową robotą przez to, że budynek biurowy był właśnie remontowany. Jak gdyby tego było mało, coraz częściej rozprawiano o możliwych zaręczynach. W uszach Greeengrassa dzwoniły szlachetne nazwiska wytwornych dam, które były brane pod uwagę w niniejszych rozmyślaniach. Tibierius zgadał się ze swoim ojcem i stworzyli wspólny front przeciwko Travisowi. Podrzucali mu kolejne propozycje oczekując komentarzy na ich temat. Mężczyzna naprawdę był im wdzięczny, że w ogóle pytali go o zdanie, które to notabene chętnie wyrażał. Nie wydawało mu się jednak, żeby to cokolwiek znaczyło. Uważał, że nestor rodu wybierze najkorzystniejszą transakcję, bez względu na jego opinię w tej sprawie. Nie zrezygnuje z intratnego przedsięwzięcia tylko dlatego, że jego potomek uważał lady X za wredną jędzę, a lady Y za głupiutką trzpiotkę. Nie dostrzegłszy zatem celowości działań swych krewnych polecił im zaniechanie podobnych praktyk - teraz naprawdę działy się rzeczy ważniejsze od tak trywialnych - zdaniem Greengrassa - jak narzeczeństwo. Ich obawy oczywiście nie były bezpodstawnymi - w ich linii uchował się jedynie on - lecz tak poważnie, to mogliby z tym trochę zaczekać! Nie przemawiała przez niego niechęć do ustatkowania się, oczywiście, że nie.
Z tymi wszystkimi problemami ciążącymi mu na ciele i umyśle podjął heroiczną próbę odgonienia tych przykrych wspomnień. Za wszelką cenę dążył do poprawienia sobie humoru. Wybranie odpowiedniego rumaka, następnie postawienie na niego parę galeonów wydało mu się dobrym pomysłem. W towarzystwie byłoby ciekawiej, niestety, nie miał nikogo, kogo mógłby dzisiaj wyciągnąć poza centrum Londynu. Wszyscy mieli swoje zajęcia, a to, że miał je i Travis, było tak naprawdę nieważnym detalem psującym radość z zażycia odrobiny rozrywki.
Właśnie uważnie przyglądał się wszystkim okazom kiedy za plecami usłyszał znajomy głos. Zdjął omnikulary z twarzy obracając się ze zdziwieniem. Dostrzegłszy Morgotha uśmiechnął się przyjaźnie.
- Lord Yaxley, cóż za miła niespodzianka - powitał go razem z uściśnięciem dłoni. Zerknął kątem oka na pozostające nieopodal wierzchowce, lecz szybko powrócił wzrokiem do nieoczekiwanego rozmówcy. - Jeszcze nie, właśnie zastanawiam się którego wybrać. Myślę o tym karym fukającym na swojego jeźdźca, wygląda jakby miał dużo energii. A ty co o nim myślisz sir? - spytał ciekawy opinii swojego współpracownika. Jednocześnie zrobiło mu się raźniej z powodu takiego towarzystwa.
Z tymi wszystkimi problemami ciążącymi mu na ciele i umyśle podjął heroiczną próbę odgonienia tych przykrych wspomnień. Za wszelką cenę dążył do poprawienia sobie humoru. Wybranie odpowiedniego rumaka, następnie postawienie na niego parę galeonów wydało mu się dobrym pomysłem. W towarzystwie byłoby ciekawiej, niestety, nie miał nikogo, kogo mógłby dzisiaj wyciągnąć poza centrum Londynu. Wszyscy mieli swoje zajęcia, a to, że miał je i Travis, było tak naprawdę nieważnym detalem psującym radość z zażycia odrobiny rozrywki.
Właśnie uważnie przyglądał się wszystkim okazom kiedy za plecami usłyszał znajomy głos. Zdjął omnikulary z twarzy obracając się ze zdziwieniem. Dostrzegłszy Morgotha uśmiechnął się przyjaźnie.
- Lord Yaxley, cóż za miła niespodzianka - powitał go razem z uściśnięciem dłoni. Zerknął kątem oka na pozostające nieopodal wierzchowce, lecz szybko powrócił wzrokiem do nieoczekiwanego rozmówcy. - Jeszcze nie, właśnie zastanawiam się którego wybrać. Myślę o tym karym fukającym na swojego jeźdźca, wygląda jakby miał dużo energii. A ty co o nim myślisz sir? - spytał ciekawy opinii swojego współpracownika. Jednocześnie zrobiło mu się raźniej z powodu takiego towarzystwa.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Gdyby Morgoth wiedział, od czego chciał uciec Travis, zapewne spojrzałby na niego wymownie i nic nie powiedział, zdając sobie doskonale sprawę, co oznaczało wybieranie narzeczonej. Co ciekawe większość szlachciców płci męskiej żeniła się bardziej pod trzydziestkę, a tymczasem ojciec razem z matką powoli zaczynali rozglądać się za odpowiednią partią. Nie byli nachalni jak niektórzy rodzice, jednak śmierć nestora i nadchodzący wybór nowego nie zwiastował polepszenia się tej decyzji. Mogła się lub opóźnić lekko lub właśnie odwrotnie – przyspieszyć. Nikt nie typował najlepszych kandydatów na tak odpowiedzialne zadanie jakim był senior rodu, chociaż niewątpliwie stryjowie jak i ojciec mieli dostatecznie silne pozycje, by rywalizować. Leon wydawał się Morgothowi najbardziej oddany tradycji i rodzinie, co sprawiało, że był wręcz idealnym człowiekiem do tej roli, chociaż nie wiedział czy odpowiadałby mu fakt, że rodzic miałby stać się odpowiedzialny nie tylko za Yaxley’ów zamieszkujących pałac. Ale wszystkich przedstawicieli ich rodziny. Ogromny zaszczyt równający się odebraniu prywatności, którą tak sobie umiłowali.
Morgoth uścisnął dłoń Greengrassa, zdając sobie sprawę, że w sumie potrzebował chwili oddechu od spraw związanych z rodzinnymi biznesami. Ojciec na pewno nie patrzył na zegarek, czekając na pierworodnego i wieści odnośnie zerwanych powiązań interesów. Podążył spojrzeniem za szybkim rzutem oka lorda i zobaczył niespokojne zwierzęta. Jak mówił… Za chude i miały zdecydowanie za mało gracji jak na jego gusta. Zachował jednak tę uwagę dla siebie i spojrzał ponownie na swojego towarzysza.
– Słabo typuję, Travisie – odpowiedział szczerze, chociaż przyjrzał się ogierowi. Podrygiwał w miejscu i zdecydowanie nie wyglądał na okaz, którego dało się z łatwością ujarzmić. Do tego bardzo widocznie sadzał się do spokojnie stojącego niedaleko wierzchowca. Sądząc po zachowaniu, zapewne do klaczy. Morgoth skrzywił się lekko, gdy kary machnął łbem omal nie przewracając jeźdźca. – Ale jeśli miałbym na niego stawiać, postawiłbym ze względu na żywiołowość – skwitował, kiwnąwszy głową jeszcze na utwierdzenie się w swoim zdaniu, jednak dodał jeszcze raz:
- Ale nigdy nie miałem szczęścia do hazardu.
Przez chwilę jednak obserwował dalsze poczynania jeźdźca z narowistym koniem, dziękując w duchu, że nie potrzebował obstawiać wygranej. Nigdy nie ciągnęło go do tych gier i szczerze żałował, że nie mógł tego uniknąć na sabacie. Przeniósł uwagę jeszcze raz na Travisa i rzucił nachylając się lekko w jego stronę, chcąc nie dać się zagłuszyć sędziemu oznajmiającemu wyniki:
- Nie zwalniaj mnie jak przegra.
Morgoth uścisnął dłoń Greengrassa, zdając sobie sprawę, że w sumie potrzebował chwili oddechu od spraw związanych z rodzinnymi biznesami. Ojciec na pewno nie patrzył na zegarek, czekając na pierworodnego i wieści odnośnie zerwanych powiązań interesów. Podążył spojrzeniem za szybkim rzutem oka lorda i zobaczył niespokojne zwierzęta. Jak mówił… Za chude i miały zdecydowanie za mało gracji jak na jego gusta. Zachował jednak tę uwagę dla siebie i spojrzał ponownie na swojego towarzysza.
– Słabo typuję, Travisie – odpowiedział szczerze, chociaż przyjrzał się ogierowi. Podrygiwał w miejscu i zdecydowanie nie wyglądał na okaz, którego dało się z łatwością ujarzmić. Do tego bardzo widocznie sadzał się do spokojnie stojącego niedaleko wierzchowca. Sądząc po zachowaniu, zapewne do klaczy. Morgoth skrzywił się lekko, gdy kary machnął łbem omal nie przewracając jeźdźca. – Ale jeśli miałbym na niego stawiać, postawiłbym ze względu na żywiołowość – skwitował, kiwnąwszy głową jeszcze na utwierdzenie się w swoim zdaniu, jednak dodał jeszcze raz:
- Ale nigdy nie miałem szczęścia do hazardu.
Przez chwilę jednak obserwował dalsze poczynania jeźdźca z narowistym koniem, dziękując w duchu, że nie potrzebował obstawiać wygranej. Nigdy nie ciągnęło go do tych gier i szczerze żałował, że nie mógł tego uniknąć na sabacie. Przeniósł uwagę jeszcze raz na Travisa i rzucił nachylając się lekko w jego stronę, chcąc nie dać się zagłuszyć sędziemu oznajmiającemu wyniki:
- Nie zwalniaj mnie jak przegra.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Greengrass bardzo starał się nie myśleć o tym przeklętym Sabacie. Oczywiście, kiedy zobaczył Morgotha pojawiło się w mózgu pytanie, czy wszystko u jego rodziny w porządku. Nie był bezdusznym człowiekiem, lecz z doświadczenia wiedział, że niektórych - bardzo nieprzyjemnych - tematów lepiej jest unikać. Powinien złożyć mu kondolencje, wszakże w Sylwestra, czyli ledwie parę dni temu, został zamordowany nestor Yaxley'ów. Z drugiej strony widział, że i jego współpracownika coś trapiło - pewnie jeszcze więcej problemów niż miał on sam, Travis - dlatego uznał to za nietakt. Może wręcz przeciwnie, jako dobrze wychowany młody szlachcic powinien stanąć na wysokości zadania i być do bólu wierny etykiecie, ale coś mu mówiło, że nie tym razem. Podczas spotkania z lordem Bulstrode postanowił - jakże taktycznie - przemilczeć minione wydarzenia i, nie da się ukryć, że wygrał to starcie. Spotkanie od razu przebiegło w milszej atmosferze. Dlatego łowca postanowił powtórzyć ten pomysł również w przypadku Morgo, którego nie znał jeszcze zbyt dobrze. Stąd też postawił wszystko na jedną kartę - czy słusznie? Czas pokaże. Teraz chciał się oderwać od przykrych myśli oscylujących wokół nie tylko sabatu, lecz też narzeczeństwa i problemów w rezerwacie. Poczuł ulgę, kiedy Morgoth jako pierwszy pozbył się tego sztucznego, szlacheckiego tonu oraz sztywnej tytulatury. Uśmiechnął się do niego szerzej w niemej podzięce, żeby zaraz skierować swoją uwagę na oglądane przez nich aetonany. Gdyby być tak całkowicie szczerym, to Greengrass nie znał się zbyt dobrze na koniach. Ani mugolskich, ani magicznych. Zwyczajnie chciał się odstresować, przenieść skołutnione myśli na inny tor. Uważnie przyglądał się rumakowi, którego zamierzał dzisiejszego dnia obstawić. Bez konkretnych powodów - nie, nie dostrzegł w nim niebywałego potencjału - dla czystej formy rozrywki.
- Ja też, nie przejmuj się - odpowiedział na wątpliwości towarzysza i machnął niedbale ręką. Nie obchodziła go wygrana - mogła być co najwyżej miłym dodatkiem - tylko chęć poczucia emocji innych od strachu czy złości. Może odrobinę adrenaliny? - Prawda? Bardzo żywiołowy - przytaknął obserwując zmagania wierzchowca i jego jeźdźca. Nie wyglądali jak zgrany duet. Zaraz zgarnął broszurkę do wypełnienia z zamiarem udania się do bukmachera.
- Zwolnić? Nie jesteśmy w Peak District, a smok z niego żaden. Nie wygląda, jakby miał ziać ogniem. - Zaśmiał się na słowa Morgotha. - Obstawiasz? To tylko zabawa - spytał go, patrząc raz jeszcze po wystawionych aetonanach. - Patrz, tamten jasny pasowałby do ciebie. Niezwykle spokojny. - Tylko czy nie za spokojny? przeszło mu przez myśl, co jednak zachował dla siebie.
- Ja też, nie przejmuj się - odpowiedział na wątpliwości towarzysza i machnął niedbale ręką. Nie obchodziła go wygrana - mogła być co najwyżej miłym dodatkiem - tylko chęć poczucia emocji innych od strachu czy złości. Może odrobinę adrenaliny? - Prawda? Bardzo żywiołowy - przytaknął obserwując zmagania wierzchowca i jego jeźdźca. Nie wyglądali jak zgrany duet. Zaraz zgarnął broszurkę do wypełnienia z zamiarem udania się do bukmachera.
- Zwolnić? Nie jesteśmy w Peak District, a smok z niego żaden. Nie wygląda, jakby miał ziać ogniem. - Zaśmiał się na słowa Morgotha. - Obstawiasz? To tylko zabawa - spytał go, patrząc raz jeszcze po wystawionych aetonanach. - Patrz, tamten jasny pasowałby do ciebie. Niezwykle spokojny. - Tylko czy nie za spokojny? przeszło mu przez myśl, co jednak zachował dla siebie.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Nie miał zamiaru poruszać tematu sabatu. Zbyt dużo się już o tym mówiło, a fakt, że aurorzy nie potrafili zlokalizować ani zidentyfikować mordercy był jeszcze bardziej frasujący i irytujący. Nikomu nic dobrego nie przyszło z rozmowy o tej tragedii. Lordowi Greengrassowi też na pewno nie. Gdyby Travis o tym wspomniał, przyjąłby kondolencje i na tym by się skończyła rozmowa o tragedii podczas noworocznej zabawy. Morgoth wolał też nie mówić o tym z ludźmi spoza rodziny. Owszem, doceniał gesty jakim było wyrażenie szacunku dla zmarłych, jednak ci zatroskani żałobnicy byli niczym innym jak pustym tłumem, który szczerze irytował Yaxley'a. I nie tylko niego. Starał się jak mógł by wyrzucać ich z pałacu najprędzej, ale nie można było zakazać odwiedzin. Zamiast tego obserwował teraz konie przygotowujące się do wyścigu. Nie odbiegł myślami zupełnie od swoich zmartwień, jednak chociaż trochę mógł zająć się czymś innym. Czymś niezwiązanym z rodziną, arystokracją, obowiązkiem. Uniósł brew, obserwując dalszą kłótnię między wspomnianym jeźdźcem, a jego koniec. Mały człowieczek wyglądał komicznie próbując doprowadzić do porządku wierzgającego rumaka.
- Góra czasami ma wybredne gusta i bierze różne rzeczy dosadnie - odpowiedział, odwracając się w stronę toru i uśmiechając delikatnie. Towarzystwo Travisa na pewno spowodowało, że chwilowo polepszył mu się nastrój. Nie był jedynym arystokratą, który wolał zachować pieniądze niż je utracić. Przypomniał sobie spojrzenie Avery'ego, gdy niezadowolony stawiał kolejne zakłady na sabacie. Słysząc słowa Greengrassa, zerknął na niego wymownie, ale nic nie powiedział. Przeniósł jednak uwagę na siwka, którego wskazywał. Koń wyjątkowo nie zwracał uwagi na chaos dookoła niego, zupełnie jakby czekał na zaprowadzenie do cel startowych. Machnął jedynie głową, by odpędził muchę, a tak to wydawał się zupełnie znudzony tą całą farsą. Morgoth uśmiechnął się ponownie na porównanie zwierzęcia do niego. Nie odpowiedział na tę uwagę.
- Ten raz niech będzie - odparł po chwili namysłu, nie odrywając spojrzenia od białego konia. - Powinienem mieć coś na zbyciu - mruknął, po czym zagadnął Travisa, mając na myśli sektor z zakładami:
- Idziemy więc?
- Góra czasami ma wybredne gusta i bierze różne rzeczy dosadnie - odpowiedział, odwracając się w stronę toru i uśmiechając delikatnie. Towarzystwo Travisa na pewno spowodowało, że chwilowo polepszył mu się nastrój. Nie był jedynym arystokratą, który wolał zachować pieniądze niż je utracić. Przypomniał sobie spojrzenie Avery'ego, gdy niezadowolony stawiał kolejne zakłady na sabacie. Słysząc słowa Greengrassa, zerknął na niego wymownie, ale nic nie powiedział. Przeniósł jednak uwagę na siwka, którego wskazywał. Koń wyjątkowo nie zwracał uwagi na chaos dookoła niego, zupełnie jakby czekał na zaprowadzenie do cel startowych. Machnął jedynie głową, by odpędził muchę, a tak to wydawał się zupełnie znudzony tą całą farsą. Morgoth uśmiechnął się ponownie na porównanie zwierzęcia do niego. Nie odpowiedział na tę uwagę.
- Ten raz niech będzie - odparł po chwili namysłu, nie odrywając spojrzenia od białego konia. - Powinienem mieć coś na zbyciu - mruknął, po czym zagadnął Travisa, mając na myśli sektor z zakładami:
- Idziemy więc?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Domyślał się, że wszyscy zaraz rzucili się jak sępy z fałszywymi uprzejmościami oraz kondolencjami, w duchu myśląc, że tak naprawdę wcale nie żałują zmarłego nestora rodu. Nie jest żadną tajemnicą, że Yaxley'e nie prowadzą milusińskiej polityki, a tym samym nie należą do najbardziej popularnych przedstawicieli świata arystokracji. Tragedia tragedią - zawsze wprawiająca Travisa w smutek, bez względu na to, kogo się tyczyła - ale większość ludzi na tym padole nie miała wysoko rozwiniętej empatii. Dopóki nie tyczyło się to bezpośrednio ich samych, byli niewzruszeni na cierpienie innych. Greengrass nie chciał być posądzony o bycie jednym z takich czarodziei. Jakkolwiek mało się znali, cenił sobie osobę Morgotha, który przecież starał się ze wszystkich sił pomagać w rezerwacie - w taki czy inny sposób. To sprawiało, że chciał z nim utrzymywać stosunki przynajmniej poprawne, niesięgające do niechęci, która mogła się między nimi wytworzyć przez wspomnienie sylwestrowej tragedii. Z góry założył, że i jemu przyda się odrobina relaksu, czyli odpoczynku od spraw doczesnych. To znaczy, i tak chyba zamierzał poruszyć nieprzyjemny temat minionych wydarzeń w Peak District, lecz z pewnością nie zrobią one na nim takiego wrażenia jak przypomnienie o ciosie w jego własną rodzinę. Z tego co słyszał - a plotki rozprzestrzeniają się w mgnieniu oka - szlachtę trawiło aktualnie wiele problemów, z którymi muszą się zmierzyć w nowym roku. Nie wyłączając z tego Yaxley'ów.
Patrzył dosyć intensywnie na przygotowywane do wyścigu aetonany, podziwiając w nich zwierzęcą siłę oraz grację. Nawet tego, który bardzo usiłował podporządkować sobie swojego jeźdźca. Miał w sobie duży temperament, który bardzo podobał się Travisowi. Może dostrzegał w nim siebie? Nie był co prawda aż tak krnąbrnym człowiekiem, ale na pewno był niepokorny. Wszakże płynęła w nim krew Alesgoodów oraz Greengrassów.
- Góra górze nierówna - odpowiedział jedynie, kwitując to głupkowatym uśmieszkiem. Towarzyszył mu on zawsze, kiedy starał się zatuszować swoje rozbawienie. Spoglądał tym samym na Morgo, starając się odczytać jego emocje oraz myśli, co nie było wcale takie trudne. Bardziej cieszyło go to, że dał się przekonać na postawienie na jednego z rumaków. - Świetnie - skomentował łowca, raz jeszcze zerkając w kierunku wierzchowców. - Idziemy - zadecydował, po czym ruszyli razem w kierunku sektora z zakładami. Zapanowała chwilowa cisza, podczas której Travis intensywnie myślał nad sposobem poruszenia nieprzyjemnej sprawy zawodowej. - Kojarzysz wydarzenia grudniowe z ranną smoczycą w roli głównej? - spytał wreszcie wprost kierując uważny wzrok na towarzysza. Kiedyś i tak musieli o tym porozmawiać.
Patrzył dosyć intensywnie na przygotowywane do wyścigu aetonany, podziwiając w nich zwierzęcą siłę oraz grację. Nawet tego, który bardzo usiłował podporządkować sobie swojego jeźdźca. Miał w sobie duży temperament, który bardzo podobał się Travisowi. Może dostrzegał w nim siebie? Nie był co prawda aż tak krnąbrnym człowiekiem, ale na pewno był niepokorny. Wszakże płynęła w nim krew Alesgoodów oraz Greengrassów.
- Góra górze nierówna - odpowiedział jedynie, kwitując to głupkowatym uśmieszkiem. Towarzyszył mu on zawsze, kiedy starał się zatuszować swoje rozbawienie. Spoglądał tym samym na Morgo, starając się odczytać jego emocje oraz myśli, co nie było wcale takie trudne. Bardziej cieszyło go to, że dał się przekonać na postawienie na jednego z rumaków. - Świetnie - skomentował łowca, raz jeszcze zerkając w kierunku wierzchowców. - Idziemy - zadecydował, po czym ruszyli razem w kierunku sektora z zakładami. Zapanowała chwilowa cisza, podczas której Travis intensywnie myślał nad sposobem poruszenia nieprzyjemnej sprawy zawodowej. - Kojarzysz wydarzenia grudniowe z ranną smoczycą w roli głównej? - spytał wreszcie wprost kierując uważny wzrok na towarzysza. Kiedyś i tak musieli o tym porozmawiać.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Patrząc na zwierzęta przygotowujące się do wyścigu, pomyślał od razu o Majesty. Jego kuzynka jak on zdecydowała się na pracę z magicznymi zwierzętami i dość często mu o nich opowiadała. Prawdę powiedziawszy Morgoth chciałby być lepszym słuchaczem, jednak ten temat nie interesował go tak bardzo jak ją samą. Zdarzało mu się to ostatnio dość często zważywszy na to, że jego myśli zaprzątały inne sprawy. Mimo to cieszył się i doceniał każdą chwilę spędzoną z panną Carrow. Na pewno była miłym wsparciem w tych niezbyt ciekawych czasach. Brakowało mu siostry, która miała pełne ręce roboty w Świętym Mungu. Liliana za to wolała zająć się sama sobą, co wychodziło jej naprawdę świetnie. Nie miał im tego za złe, jednak spotykanie się jedynie z obcymi, nie własną rodziną, potrafiło być irytujące i nużące.
Uśmiechnął się pod nosem na tę odpowiedź, chociaż dało się wyczuć luźną atmosferę, która na pewno nie była codziennością młodego Yaxley’a. Travis zawsze wydawał mu się być dość swobodnym i wolnym człowiekiem, który przejmował się chyba jedynie sprawami smoków. Mimo że nie mieli wielu wspólnych wspomnień, miał na jego temat dość dobre zdanie. Często od razu po pierwszym poznaniu można było wywnioskować z kim się miało do czynienia. I może nie znało się wszystkich sekretów danej osoby, wrażenie pozostawało na bardzo długo. A jeśli ktoś nie zrobił dobrego wrażenia, Morgoth nie zamiaru interesować się tym człowiekiem i poświęcać (marnować?) swój czas.
Ruszyli w stronę bukmacherów, jednak cisza nie panowała długo. Zanim doszli do sektora, Greengrass poruszył pewną kwestię. Yaxley wyczuł na sobie jego spojrzenie, jednak szedł dalej, wpatrując się w tłum przed nimi. Kojarzył to wydarzenie. W końcu było to jedno z poważniejszych od ostatnich miesięcy. Trwał jakiś okres spokoju, a potem wybuchała taka sprawa. To było normalne, chociaż wiadomo że niepożądane. Nie dało się jednak tego uniknąć.
- Dlaczego pytasz? - spytał szczerze zaskoczony. Owszem. Kilku opiekunów z rezerwatu trafiło do szpitala, jednak zdarzało się to częściej niż ktokolwiek by chciał. Ich praca z tym się wiązała, a Morgoth sam nosił kilka błędów, które popełnił. Wyminęli grupę wyglądającą na ciekawskich młodych jeźdźców, a zaraz po nich drogę zagrodziła im sporych rozmiarów kobieta kłócącą się z zapewne swoim mężem o jakiś list. Szybko przeszli dalej, zostawiając ludzi za sobą. Przez chwilę mogli iść ramię w ramię po opuszczonym korytarzu. - Wypłynęły jakieś nowe wiadomości na ten temat? - spytał po dłuższej chwili. Wiedział, że smoczyca była poraniona w sposób mówiący o jednym - zaatakował ją inny smok.
Uśmiechnął się pod nosem na tę odpowiedź, chociaż dało się wyczuć luźną atmosferę, która na pewno nie była codziennością młodego Yaxley’a. Travis zawsze wydawał mu się być dość swobodnym i wolnym człowiekiem, który przejmował się chyba jedynie sprawami smoków. Mimo że nie mieli wielu wspólnych wspomnień, miał na jego temat dość dobre zdanie. Często od razu po pierwszym poznaniu można było wywnioskować z kim się miało do czynienia. I może nie znało się wszystkich sekretów danej osoby, wrażenie pozostawało na bardzo długo. A jeśli ktoś nie zrobił dobrego wrażenia, Morgoth nie zamiaru interesować się tym człowiekiem i poświęcać (marnować?) swój czas.
Ruszyli w stronę bukmacherów, jednak cisza nie panowała długo. Zanim doszli do sektora, Greengrass poruszył pewną kwestię. Yaxley wyczuł na sobie jego spojrzenie, jednak szedł dalej, wpatrując się w tłum przed nimi. Kojarzył to wydarzenie. W końcu było to jedno z poważniejszych od ostatnich miesięcy. Trwał jakiś okres spokoju, a potem wybuchała taka sprawa. To było normalne, chociaż wiadomo że niepożądane. Nie dało się jednak tego uniknąć.
- Dlaczego pytasz? - spytał szczerze zaskoczony. Owszem. Kilku opiekunów z rezerwatu trafiło do szpitala, jednak zdarzało się to częściej niż ktokolwiek by chciał. Ich praca z tym się wiązała, a Morgoth sam nosił kilka błędów, które popełnił. Wyminęli grupę wyglądającą na ciekawskich młodych jeźdźców, a zaraz po nich drogę zagrodziła im sporych rozmiarów kobieta kłócącą się z zapewne swoim mężem o jakiś list. Szybko przeszli dalej, zostawiając ludzi za sobą. Przez chwilę mogli iść ramię w ramię po opuszczonym korytarzu. - Wypłynęły jakieś nowe wiadomości na ten temat? - spytał po dłuższej chwili. Wiedział, że smoczyca była poraniona w sposób mówiący o jednym - zaatakował ją inny smok.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W tamtym momencie Travis nie znał Majesty, lecz kiedy już dojdzie do ich zapoznania - na pewno jej nie zapomni. Oczywiście nie zdawał sobie też sprawy z łączących ją relacji z Morgothem oraz to, że to ta, która zachwyca swoją jazdą podczas gonitw. Cóż, i tak myśli młodego Greengrassa nie krążyły wokół kobiet - wyjątkowo! - a raczej wokół rzeczy ważniejszych, takich jak wewnętrzne sprawy rezerwatu. Które od zawsze stawiał na pierwszym miejscu. Słodkie, urocze niewiasty leżały w kręgu zainteresowań łowcy, ale to nie był czas ani miejsce na rozprawianie o nich. Nie był nawet przekonany co do wylewności Yaxley’a w tej dziedzinie. I w każdej innej. Był spokojnym, małomównym mężczyzną, a Travis to rozumiał oraz akceptował. Podobała mu się różnorodność w swoich znajomych. Nawet we współpracownikach - każdy z nich miał unikalne predyspozycje czy upodobania, co czyniło z nich drużynę. W której jedno ogniwo uzupełniało drugie. Nie było w tym nic złego, wręcz przeciwnie - działali jak dobrze naoliwiony organizm. Tak mu się nawet zdawało do czasu tego feralnego wypadku ze smoczycą. Coś tu było naprawdę mocno nie tak, a on chciał się dowiedzieć co to takiego. Trudno ukrywało się swoje zmartwienia.
Nadal oglądał się za końmi, lecz w mniejszym natężeniu. Bardziej patrzył pod nogi oraz na ludzi przed nimi. I za nimi. I wokół nich. Było ich całkiem sporo jak na styczeń, zapewne przez zaklęcia ocieplające te tereny. Greengrass nie odczuwał już chłodu, ale tak na wszelki wypadek owinął się ciasno płaszczem. Szli chwilę w milczeniu, dopóki nie poruszył tego dziwnego tematu. Zatrzymał się na chwilę, trzymając w dłoni mocniej kartkę i rozejrzał dookoła. Nie chciał, żeby ktoś niepowołany go usłyszał.
- Jak myślisz, czy… czy to na pewno mógł być inny smok? - spytał konspiracyjnie nachyliwszy się lekko w stronę Morgo. - Nie wydaje się to dziwne, że jeden z pracowników rzuca zaklęcie bez uzgodnienia tego z innymi doprowadzając tym samym do masakry? - Zadał następne pytanie - równie cicho. Zaraz się jednak wyprostował, ponownie narzucając tempo w dojściu do bukmacherów. Byli już bardzo blisko.
- Oficjalnych wiadomości nie ma na ten temat - powiedział już normalnym tonem, wręcz luzackim. - Nie będę ukrywać, że ta sytuacja mnie trapi. Chciałbym wyeliminować podobne przypadki na przyszłość. Gdybyś chciał pogłówkować ze mną nad tą sprawą byłbym niezwykle z tego faktu ukontentowany - dodał na koniec, zerkając kontrolnie na reakcję swojego towarzysza.
Nadal oglądał się za końmi, lecz w mniejszym natężeniu. Bardziej patrzył pod nogi oraz na ludzi przed nimi. I za nimi. I wokół nich. Było ich całkiem sporo jak na styczeń, zapewne przez zaklęcia ocieplające te tereny. Greengrass nie odczuwał już chłodu, ale tak na wszelki wypadek owinął się ciasno płaszczem. Szli chwilę w milczeniu, dopóki nie poruszył tego dziwnego tematu. Zatrzymał się na chwilę, trzymając w dłoni mocniej kartkę i rozejrzał dookoła. Nie chciał, żeby ktoś niepowołany go usłyszał.
- Jak myślisz, czy… czy to na pewno mógł być inny smok? - spytał konspiracyjnie nachyliwszy się lekko w stronę Morgo. - Nie wydaje się to dziwne, że jeden z pracowników rzuca zaklęcie bez uzgodnienia tego z innymi doprowadzając tym samym do masakry? - Zadał następne pytanie - równie cicho. Zaraz się jednak wyprostował, ponownie narzucając tempo w dojściu do bukmacherów. Byli już bardzo blisko.
- Oficjalnych wiadomości nie ma na ten temat - powiedział już normalnym tonem, wręcz luzackim. - Nie będę ukrywać, że ta sytuacja mnie trapi. Chciałbym wyeliminować podobne przypadki na przyszłość. Gdybyś chciał pogłówkować ze mną nad tą sprawą byłbym niezwykle z tego faktu ukontentowany - dodał na koniec, zerkając kontrolnie na reakcję swojego towarzysza.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Morgoth słuchał jego słów z uwagą i musiał przyznać, że nie znał, aż takich szczegółów sprawy. Po pierwszym pytaniu byłby gotowy powiedzieć A cóż by innego?, ale gdy Travis wspomniał o niekontrolowanym rzucaniu zaklęcia, zaczął się zastanawiać. Taki już był. A jeśli chodziło o jego pracę... Powiedzmy, że Yaxley od zawsze doszukiwał się wszystkiego, co kryło się za wydarzeniami, mogącymi zaniepokoić lub zmusić do myślenia. Lord idący z nim ramię w ramię właśnie poddał pewną sprawę wątpliwościom, co zmusiło go do analizowania.
- Na pewno nie było to konieczne? – spytał, chociaż sam zadawałby sobie identyczne pytania będąc na miejscu Greengrassa. Jako dobry obserwator brał wszystkie opcje pod uwagę. Nie wyłączając najlepszych i najgorszych. – Ale dlaczego ktoś celowo miałby ranić smoka? Z tego co wiem jej obrażenia wyraźnie wskazywały na walkę… - zamyślił się. Upozorowaną? Nie wiedział tego, nie widział smoczycy i nie mógł sobie wyobrazić, co się tam działo. Wszyscy byli dziwnie cisi, jeśli chodziło o ten incydent. A on też o to nie pytał. Do teraz... – Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, oznaczałoby to sabotaż.
Ale po co komu sabotaż w takim miejscu jak Peak District? Mogłoby chodzić o podopiecznych, a może właśnie o pracowników? Smoki nie były niczemu winne, jednak odpowiedzialność jaką brali za nie ich opiekunowie… To była inna sprawa. Poruszając ten temat Travis, poruszył też umysł Morgotha, który od razu zaczął analizować. Czy dobrze? Tego nie można było powiedzieć, chociaż niewątpliwie zaintrygowała go wizja niejasnych wydarzeń grudniowych. Wcześniej nie zwracał na nie zbytnio uwagi, wierząc, że Travis o wszystko zadba. Przecież był doświadczonym łowcą i opiekunem tych magicznym stworzeń.
Doszli już do miejsca przyjmowania zakładów, wiec Yaxley wyciągnął odpowiedni papierek z budki i zaczął uzupełniać, nie przestając słuchać swojego towarzysza. Słysząc propozycję, podniósł na niego spojrzenie.
- Jeśli uważasz, że się do tego nadam, to oczywiście – odparł, a w jego oczach pojawiło się coś, co można było odczytać jako nieme wsparcie. Podeszli do bukmachera, a Yaxley spytał mężczyznę ja nazywał się ten siwek, którego wytypował mu Travis. Odpowiednia, nie za duża i nie za mała, suma została postawiona i trzeba było czekać na rozwój wypadków.
- Na pewno nie było to konieczne? – spytał, chociaż sam zadawałby sobie identyczne pytania będąc na miejscu Greengrassa. Jako dobry obserwator brał wszystkie opcje pod uwagę. Nie wyłączając najlepszych i najgorszych. – Ale dlaczego ktoś celowo miałby ranić smoka? Z tego co wiem jej obrażenia wyraźnie wskazywały na walkę… - zamyślił się. Upozorowaną? Nie wiedział tego, nie widział smoczycy i nie mógł sobie wyobrazić, co się tam działo. Wszyscy byli dziwnie cisi, jeśli chodziło o ten incydent. A on też o to nie pytał. Do teraz... – Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, oznaczałoby to sabotaż.
Ale po co komu sabotaż w takim miejscu jak Peak District? Mogłoby chodzić o podopiecznych, a może właśnie o pracowników? Smoki nie były niczemu winne, jednak odpowiedzialność jaką brali za nie ich opiekunowie… To była inna sprawa. Poruszając ten temat Travis, poruszył też umysł Morgotha, który od razu zaczął analizować. Czy dobrze? Tego nie można było powiedzieć, chociaż niewątpliwie zaintrygowała go wizja niejasnych wydarzeń grudniowych. Wcześniej nie zwracał na nie zbytnio uwagi, wierząc, że Travis o wszystko zadba. Przecież był doświadczonym łowcą i opiekunem tych magicznym stworzeń.
Doszli już do miejsca przyjmowania zakładów, wiec Yaxley wyciągnął odpowiedni papierek z budki i zaczął uzupełniać, nie przestając słuchać swojego towarzysza. Słysząc propozycję, podniósł na niego spojrzenie.
- Jeśli uważasz, że się do tego nadam, to oczywiście – odparł, a w jego oczach pojawiło się coś, co można było odczytać jako nieme wsparcie. Podeszli do bukmachera, a Yaxley spytał mężczyznę ja nazywał się ten siwek, którego wytypował mu Travis. Odpowiednia, nie za duża i nie za mała, suma została postawiona i trzeba było czekać na rozwój wypadków.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ta sprawa nie dawała mu spokoju. Dążył do poukładania strzępów informacji, elementów układanki, lecz te do siebie nie pasowały. Głowił się nad tym już prawie miesiąc, co rusz uznając, że to jego wymysły. Potrzebował o tym z kimś porozmawiać, zasięgnąć rady - nie chciał w to angażować ojca, ten od razu zbyłby temat, lub, co gorsza, za mocno przejąłby się całą sprawą. Musiał znaleźć kogoś patrzącego na to z boku oraz jednocześnie kogoś, komu mógłby zaufać. To prawda - nie znał Morgotha zbyt dobrze - wybór Yaxley'a na rzeczoną osobę był dość ryzykowny, jednak Travis gotów był takie ryzyko ponieść. Mężczyzna sprawiał wrażenie niemieszającego się w żadne plotki czy skandale, poukładanego oraz odpowiedzialnego - dlaczego zatem nie powinien pytać go o opinię? Czy wręcz pomoc w rozwikłaniu tej niepokojącej sprawy? Greengrass spodziewał się, że prędzej kolega po fachu przystopuje jego zapędy - co nawet po części miało miejsce - lecz zauważył, że nie do końca. Morgo faktycznie zastanawiał się nad opcją sabotażu. Łowca poczuł nieprzyjemny dreszcz w klatce piersiowej, który rozlał się po całym organizmie na samą myśl o prawdziwości uprzednio wyjaśnionych podejrzeń. Do tej pory wzbraniał się rękami i nogami przed dopuszczeniem do siebie świadomości występowania tak wstrętnego zjawiska jak działanie na szkodę rezerwatu, ale może nadszedł najwyższy czas, żeby wziąć sprawy w swoje ręce? Chwycić byka za rogi tym samym robiąc porządek w funkcjonowaniu Peak District? Opcji było wiele i to tylko od Travisa zależało, którą z nich wybierze.
- Nie było. - Zaprzeczył cicho. - Mieli czekać na mój znak - dodał gwoli wyjaśnienia. W ręku nerwowo memłał świstek pergaminu do obstawiania odpowiedniego konia. - Walkę, tylko czy to na pewno była walka z innym smokiem? Może to była… czarna magia? - Ostatnie słowa niemal wyszeptał. Z wyraźną dezaprobatą. Nie zgadzał się na podobne praktyki w rezerwacie, które mogłyby narazić na szwank nie tylko zdrowie oraz życie ludzi, ale także podopiecznych. No i dlaczego mężczyzna brnął w coś tak niebezpiecznego jak samowolne rzucanie zaklęć praktycznie na oślep? Coś było nie tak, a Greengrass chciał dowiedzieć się co takiego. Widocznie przemawiała przez niego dusza detektywa zmartwionego sytuacją we własnym miejscu pracy.
- To wygląda, jakbyśmy mieli w Peak kreta - rzucił nieomal szeptem. Rozglądał się po ludziach dookoła, tym samym nie widząc reakcji Yaxley'a na podobne rewelacje. - Myślisz, że to w ogóle możliwe? - spytał na sam koniec, zanim dotarli do miejsca obstawiania swoich koni. Travis doskonale zapamiętał numery swojego aetonana, przez co szybko i bezproblemowo wypełnił druczek, który wraz z galeonami przekazał bukmacherowi, kontrolnie tylko zerkając na swojego towarzysza.
Próbujemy na kostki? <3
- Nie było. - Zaprzeczył cicho. - Mieli czekać na mój znak - dodał gwoli wyjaśnienia. W ręku nerwowo memłał świstek pergaminu do obstawiania odpowiedniego konia. - Walkę, tylko czy to na pewno była walka z innym smokiem? Może to była… czarna magia? - Ostatnie słowa niemal wyszeptał. Z wyraźną dezaprobatą. Nie zgadzał się na podobne praktyki w rezerwacie, które mogłyby narazić na szwank nie tylko zdrowie oraz życie ludzi, ale także podopiecznych. No i dlaczego mężczyzna brnął w coś tak niebezpiecznego jak samowolne rzucanie zaklęć praktycznie na oślep? Coś było nie tak, a Greengrass chciał dowiedzieć się co takiego. Widocznie przemawiała przez niego dusza detektywa zmartwionego sytuacją we własnym miejscu pracy.
- To wygląda, jakbyśmy mieli w Peak kreta - rzucił nieomal szeptem. Rozglądał się po ludziach dookoła, tym samym nie widząc reakcji Yaxley'a na podobne rewelacje. - Myślisz, że to w ogóle możliwe? - spytał na sam koniec, zanim dotarli do miejsca obstawiania swoich koni. Travis doskonale zapamiętał numery swojego aetonana, przez co szybko i bezproblemowo wypełnił druczek, który wraz z galeonami przekazał bukmacherowi, kontrolnie tylko zerkając na swojego towarzysza.
Próbujemy na kostki? <3
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Morgoth nie dawał wiary plotkom, dlatego gdy ktoś go pytał o opinię, jego umysł nie był zagracony tymi niepotrzebnymi, bezwartościowymi śmieciami. Niestety nawet, a może właśnie szczególnie, arystokratyczna socjeta upodobała sobie ten rodzaj umilania sobie czasu w wolnych chwilach. Było to niezwykle nie zadowalające i wzbudzało jego niesmak. Dlatego mógł spokojnie odpowiedzieć Travisowi co sądził o tym wydarzeniu, nie posiłkując się opinią innych. Gdyby ich słuchał, już dawno skończyłby w grobie. Gdy usłyszał słowa dotyczące czarnej magii, zmarszczył brwi. Nie wzbudzała w nim aż takiego niepokoju jak w lordzie Greengrassie, ale na pewno nie działały te podejrzenia łagodząco. Mimo że sam znał część zaklęć z tego zakresu, nie wyobrażał sobie jak silny musiałby być czarnoksiężnik mogący skrzywdzić gruboskórnego smoka. I to w tak okrutny sposób jaki został mu opisany. Zresztą na co komu krzywdzenie smoczych? Przejechał dłonią we włosach, po czym po dłuższej chwili milczenia, zadał pytania:
- Nic nie zostało… Odebranego smoczycy?
Polowanie na smocze ingrediencje było powszechne, jednak nikt nie zdobywał ich codziennie. Bardzo rzadko można było spotkać kogoś, kto wytwarzał eliksiry z domieszką ich krwi czy członków ciała. Gdy usłyszał kolejne domysły swojego współpracownika, niewidocznie skinął głową.
- Myślę, że nie jest to niemożliwe – odparł, oddając zakład mężczyźnie w okienku i skinąwszy mu lekko głową, spojrzał na towarzysza. Obaj skierowali się z powrotem w stronę toru, gdzie mieli się dowiedzieć który koń wygra wyścig. Gdy stanęli w dobrym miejscu, Morgoth lekko przechylił się w stronę Travisa i powiedział:
- Może to nic z tego, co podejrzewamy, ale lepiej dmuchać na zimne niż potem żałować.
Wyprostował się, gdy dźwięk startu rozbrzmiał na torze i trybunach.
| Wygrana Travisa – 3
Wygrana Morgotha – 5
Przegrana – 1, 2, 4, 6
- Nic nie zostało… Odebranego smoczycy?
Polowanie na smocze ingrediencje było powszechne, jednak nikt nie zdobywał ich codziennie. Bardzo rzadko można było spotkać kogoś, kto wytwarzał eliksiry z domieszką ich krwi czy członków ciała. Gdy usłyszał kolejne domysły swojego współpracownika, niewidocznie skinął głową.
- Myślę, że nie jest to niemożliwe – odparł, oddając zakład mężczyźnie w okienku i skinąwszy mu lekko głową, spojrzał na towarzysza. Obaj skierowali się z powrotem w stronę toru, gdzie mieli się dowiedzieć który koń wygra wyścig. Gdy stanęli w dobrym miejscu, Morgoth lekko przechylił się w stronę Travisa i powiedział:
- Może to nic z tego, co podejrzewamy, ale lepiej dmuchać na zimne niż potem żałować.
Wyprostował się, gdy dźwięk startu rozbrzmiał na torze i trybunach.
| Wygrana Travisa – 3
Wygrana Morgotha – 5
Przegrana – 1, 2, 4, 6
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Tor wyścigów konnych Royal Ascot
Szybka odpowiedź