Salon Piękności "Zapach Amortencji"
AutorWiadomość
Salon Piękności "Zapach Amortencji"
Nazwę salonu, "Zapach Amortencji", należy potraktować dosłownie; po przestąpieniu progu przybytku, za sprawą skomplikowanych zaklęć klient odczuwa najbliższy sercu zapach, dokładnie taki, jak gdyby wąchał eliksir amortencji. Prowadzony przez madame Bolton, czarownicę w średnim wieku, o wciąż zniewalającej aparycji. Jej trzy pracownice oferują kompleksowe usługi fryzjerskie oraz kosmetyczne, a także masaże.
Na salon składają się cztery pomieszczenia, każde w kształcie okręgu; są to kolejno poczekalnia z recepcją oraz trzy pokoje przeznaczone do zabiegów odnoszących się kolejno do oferowanych usług. Na ścianach zdobionych tapetą w kształcie rąbów wiszą przestronne, duże lustra.
Na salon składają się cztery pomieszczenia, każde w kształcie okręgu; są to kolejno poczekalnia z recepcją oraz trzy pokoje przeznaczone do zabiegów odnoszących się kolejno do oferowanych usług. Na ścianach zdobionych tapetą w kształcie rąbów wiszą przestronne, duże lustra.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
/około 12 Grudnia, tak sądzę
Jak to na szlachciankę przystało, która winna charakteryzować się wyniosłością, arogancją i wręcz bezczelną pewnością, że jest najcudowniejsza, a każdy kogo spotka musiał ją wielbić, Katya nie wpasowywała się nawet w połowę tego monotematycznego schematu. Musiała te zaszczytne miejsca oddać kobietom, które oprócz głębi między smukłymi udami, nie posiadały żadnej innej, bo były im obce jako pojęcia ogólnodostępne. Ollivander nie cierpiała z tego powodu, wszak jedne posiadały nieprzeciętną urodę, a inne zaś inteligencję; kiedy dama była jej pozbawiona, to tylko odpowiedni ożenek był w stanie ją uratować. Dlatego w większości przypadków arystokratki wychodziły za dobrze urodzonych mężczyzn, by nie dać nikomu możliwości do plotkowania i nazywania ich wywłokami. Połowa z nich zachowywała się w tenże karygodny sposób, gdy to wulgarność, pruderia i zwykła, puszczlska natura przemawiała przez szlachetnie urodzone dziewczęta, które jak to się mówi - będąc cichą wodą brzegi rwały - byle nikt ich nie podglądał. Młoda aurorka zawsze z nich kpiła, jakby wiedząc, że nie są w stanie pokazać jej błędów, które wynikają z braku wiedzy na temat obowiązków i zasad salonowych. Katya je znała, bo będąc już dzieckiem buntowała się wraz z Druellą wobec tego, co chcieli osiągnąć ich rodziciele. Obie miały swoistego rodzaju ikrę, a arystokratyczny gen w tęczówkach nie musiał być sztucznie wypełniony szumem, który odebrałby im wyjątkowość. Może to samo dostrzegła w Lilith wiele lat temu, kiedy to po raz pierwszy ze sobą rozmawiały i zrozumiały, że mają sobie do zaoferowania trochę więcej, aniżeli płytkie dysputy na temat zmiany kolory paznokci? Najważniejsze było to, że panienka Greengrass nie posiadała sztywno wsadzonego kija w kręgosłup, który czynił z niej przerysowaną kukłę żyjącą za sprawą rodowodu, który zrobiłby z niej doskonałą, wystawową suką.
-Cieszę się, że cię widzę i mam nadzieję, że nasze miejsce spotkania nie przyprawi cię o zawrót głowy - zwróciła się do niej niczym słodka trzpiotka, ale nie wytrzymała w tej pozie zbyt długo i od razu parsknęła śmiechem. Na domiar złego, wywróciła jeszcze oczami, co oczywiście w rodzinnym dworku byłoby surowo ocenione - jako nieodpowiednie i niedopuszczalne. -Zbliżają się święta, więc i trzeba przybrać maskę typowej damy, która nie goni na co dzień za czarnoksiężnikami. Uważam, że i nam się należy chwila relaksu, skoro ten otrzymują inne panny, gdy bez obaw o swe żywoty mogą chodzić uliczkami Londynu - mruknęła jeszcze konspiracyjnie i posłała Lilith przeciągłe spojrzenie. -Potem możemy zawędrować gdzieś dalej, wszak dzień się rozpoczął, a do łóżka trafiam dopiero po zmroku. Plan idealny, czyż nie? - zagaiła wesoło, gdy wreszcie stanęły przed... Salonem piękności. -Inara do nas dołączy?
Jak to na szlachciankę przystało, która winna charakteryzować się wyniosłością, arogancją i wręcz bezczelną pewnością, że jest najcudowniejsza, a każdy kogo spotka musiał ją wielbić, Katya nie wpasowywała się nawet w połowę tego monotematycznego schematu. Musiała te zaszczytne miejsca oddać kobietom, które oprócz głębi między smukłymi udami, nie posiadały żadnej innej, bo były im obce jako pojęcia ogólnodostępne. Ollivander nie cierpiała z tego powodu, wszak jedne posiadały nieprzeciętną urodę, a inne zaś inteligencję; kiedy dama była jej pozbawiona, to tylko odpowiedni ożenek był w stanie ją uratować. Dlatego w większości przypadków arystokratki wychodziły za dobrze urodzonych mężczyzn, by nie dać nikomu możliwości do plotkowania i nazywania ich wywłokami. Połowa z nich zachowywała się w tenże karygodny sposób, gdy to wulgarność, pruderia i zwykła, puszczlska natura przemawiała przez szlachetnie urodzone dziewczęta, które jak to się mówi - będąc cichą wodą brzegi rwały - byle nikt ich nie podglądał. Młoda aurorka zawsze z nich kpiła, jakby wiedząc, że nie są w stanie pokazać jej błędów, które wynikają z braku wiedzy na temat obowiązków i zasad salonowych. Katya je znała, bo będąc już dzieckiem buntowała się wraz z Druellą wobec tego, co chcieli osiągnąć ich rodziciele. Obie miały swoistego rodzaju ikrę, a arystokratyczny gen w tęczówkach nie musiał być sztucznie wypełniony szumem, który odebrałby im wyjątkowość. Może to samo dostrzegła w Lilith wiele lat temu, kiedy to po raz pierwszy ze sobą rozmawiały i zrozumiały, że mają sobie do zaoferowania trochę więcej, aniżeli płytkie dysputy na temat zmiany kolory paznokci? Najważniejsze było to, że panienka Greengrass nie posiadała sztywno wsadzonego kija w kręgosłup, który czynił z niej przerysowaną kukłę żyjącą za sprawą rodowodu, który zrobiłby z niej doskonałą, wystawową suką.
-Cieszę się, że cię widzę i mam nadzieję, że nasze miejsce spotkania nie przyprawi cię o zawrót głowy - zwróciła się do niej niczym słodka trzpiotka, ale nie wytrzymała w tej pozie zbyt długo i od razu parsknęła śmiechem. Na domiar złego, wywróciła jeszcze oczami, co oczywiście w rodzinnym dworku byłoby surowo ocenione - jako nieodpowiednie i niedopuszczalne. -Zbliżają się święta, więc i trzeba przybrać maskę typowej damy, która nie goni na co dzień za czarnoksiężnikami. Uważam, że i nam się należy chwila relaksu, skoro ten otrzymują inne panny, gdy bez obaw o swe żywoty mogą chodzić uliczkami Londynu - mruknęła jeszcze konspiracyjnie i posłała Lilith przeciągłe spojrzenie. -Potem możemy zawędrować gdzieś dalej, wszak dzień się rozpoczął, a do łóżka trafiam dopiero po zmroku. Plan idealny, czyż nie? - zagaiła wesoło, gdy wreszcie stanęły przed... Salonem piękności. -Inara do nas dołączy?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Teleportacja całkiem przyjemny sposób przemieszczania się, no może jeśli pominąć dziwne uczucie w żołądku i raz po raz chęć zwymiotowania. Dzisiaj jednak nie byłam pewna czy mdli mnie od wybranego środka transportu czy od miejsca do którego postanowiła zabrać nas Katya. Naprawdę nie miałam zielonego pojęcia dlaczego to własnie tam będę musiała spędzić najbliższe godziny a nie na przykład w dworku u którejś z nas, najlepiej z kieliszkiem czerwonego wina w ręce. Czy nie przepuszczałyśmy już dostatecznej ilości pieniędzy na kosmetyki wszelakiej maści? Czułam się jakby znowu miała siedem lat i z miną nastroszonego kuguchara broniła się przed założeniem odświętnej sukienki. Może którąś z tych cukierkowych, porcelanowych laleczek dygocących pod spojrzeniem mężczyzny jakich pełno na salonach, uradowałaby się z podobnej wiadomości ale nie ja. Poza tym nie uważałam, żeby którakolwiek z nas tego potrzebowała; niemal zawsze prezentowałyśmy się nienagannie (nie licząc tych razów po misji lub treningu) ale to chyba raczej sprawka genów niżeli odwiedzin w tego typu przybytkach. Cóż, nic tylko zazdrościć - jak widać innym natura poskąpiła nie tylko rozumu, również i urody, skoro większość z nich musiała wspomagać się aż tyloma różnymi specyfikami i zabiegami.
Śnieg zacinał niemiłosiernie a te parę kroków które musiałam wykonać w stronę przyjaciółki, okazały się niemałym wyzwaniem.
- O zawrót głowy może i nie, za to o mdłości jak najbardziej. - Skwitowałam, przenosząc wzrok z przyjaciółki na szyld lokalu i z powrotem. Tak, z pewnością nie mdliłoby mnie tak długo od zwykłej teleportacji. - Moja droga, czy naprawdę wyglądam już tak marnie, że jedynym ratunkiem okazuje się być Salon Piękności? - Spytałam, unosząc jedną z brwi i posyłając jej przerażone spojrzenie przyłożyłam jedną z dłoni do piersi w geście przejęcia. Zaraz jednak z moich ust wydobyło się parsknięcie; pokręciłam przy tym głową a rękę cofnęłam na swoje miejsce. - Wierz mi, większym relaksem byłby pojedynek z czarnoksiężnikiem, niż przebywanie w tym miejscu... ale w grę wchodzi masaż, więc chyba jednak się skuszę. - Rzuciłam lekko i posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie, wyginając się przy tym niczym kot. Pomijając naszą ignorancje do tego typu spraw, tylko ta jedna opcja mogła mnie tu przyciągnąć.
- Tak, Inara powinna się zjawić lada chwila. Poczekajmy więc na nią, parę sekund nas nie zbawi ani nie uraczy przeziębieniem jak co po niektórych. - Rzuciłam nieco zadziornie, posyłając jej przy tym oczko.
Śnieg zacinał niemiłosiernie a te parę kroków które musiałam wykonać w stronę przyjaciółki, okazały się niemałym wyzwaniem.
- O zawrót głowy może i nie, za to o mdłości jak najbardziej. - Skwitowałam, przenosząc wzrok z przyjaciółki na szyld lokalu i z powrotem. Tak, z pewnością nie mdliłoby mnie tak długo od zwykłej teleportacji. - Moja droga, czy naprawdę wyglądam już tak marnie, że jedynym ratunkiem okazuje się być Salon Piękności? - Spytałam, unosząc jedną z brwi i posyłając jej przerażone spojrzenie przyłożyłam jedną z dłoni do piersi w geście przejęcia. Zaraz jednak z moich ust wydobyło się parsknięcie; pokręciłam przy tym głową a rękę cofnęłam na swoje miejsce. - Wierz mi, większym relaksem byłby pojedynek z czarnoksiężnikiem, niż przebywanie w tym miejscu... ale w grę wchodzi masaż, więc chyba jednak się skuszę. - Rzuciłam lekko i posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie, wyginając się przy tym niczym kot. Pomijając naszą ignorancje do tego typu spraw, tylko ta jedna opcja mogła mnie tu przyciągnąć.
- Tak, Inara powinna się zjawić lada chwila. Poczekajmy więc na nią, parę sekund nas nie zbawi ani nie uraczy przeziębieniem jak co po niektórych. - Rzuciłam nieco zadziornie, posyłając jej przy tym oczko.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podobno zamek nie czynił jeszcze z żadnej kobiety księżniczki. A jednak, miała dziwne wrażenie, że wiele szlacheckich panien, tak traktowało swoją pozycję. Miały posag, dworek, zamek i wór kosztowności, które - tak jak wpajane zasady, zaciskały się niby przyciasny gorset. Pytanie brzmiało - kiedy takowe damy mdlały z braku powietrza, zamknięte w arystokratycznych wieżach, niby - księżniczki, a jednak - uwięzione, czekające na rycerza, który miałby je z tej zamkniętej budowli wyciągnąć, albo...zamknąć w drugiej. I wszystko bazowało na kruchych umowach.
dziś jednak, Inara nie musiała zastanawiać się zbyt głęboko nad swoją sytuacją. Znowu była panną...i fakt ów, w dziwny sposób wywoływał w niej ekscytację i spokój. Dziwna mieszanka, względnie przeciwstawnych emocji, a jednak - współgrały obok siebie, niby rośliny w symbiotycznej relacji.
Kolejny fakt, który napędzał jej humor, było spotkanie. Lilith i Katya. Tak dawno nie miały okazji spotkać się wszystkie razem, że wydawało się to aż śmieszne. W końcu udało im się umówić, chociaż - była zaskoczona miejscem, wybranym na ich wizytę. Jako alchemiczka, wielokrotnie wykonywała eliksiry upiększające, więc nawet nie zastanawiała się nad tym - co mieli im zaaplikować dzisiejszego dnia (chociaż liczyła, że żadne nie będzie miało w składzie żabiego skrzeku, którego nie cierpiała, nie tylko ze względu na zapach). Liczyło się towarzystwo, które w końcu miało okazję trafić na siebie bez przypadku.
Na miejscu pojawiła się jako ostania, ale widząc dwie sylwetki przed Salonem, raźno ruszyła w ich kierunku, pozwalając, by kaptur - mimo sypiącego śniegu - opadł jej na ramiona, odsłaniając jej twarz.
- Ktoś mówił o masażu? - zdążyła usłyszeć słowa blondynki, by zaraz pochwycić w ramiona obie szlachcianki. nie dzieliła, każda uchwyciła dłonią za ramię, by zaraz potem przyciągnąć je do siebie - I zabraniam jakiegokolwiek przeziębienia. Inaczej wleję wam zapobiegawczo, jakiś paskudny eliksir, żebyście to sobie przypominały, za każdym razem, jakby wpadł wam do głowy tak głupi pomysł, jak chorowanie... - odsunęła się ze śmiechem, jednocześnie, otrzepując swoje włosy z białych płatków, które cienką warstewką oblepiły jej czarne kosmki. Jak zwykle - luźno rozpuszczone.
dziś jednak, Inara nie musiała zastanawiać się zbyt głęboko nad swoją sytuacją. Znowu była panną...i fakt ów, w dziwny sposób wywoływał w niej ekscytację i spokój. Dziwna mieszanka, względnie przeciwstawnych emocji, a jednak - współgrały obok siebie, niby rośliny w symbiotycznej relacji.
Kolejny fakt, który napędzał jej humor, było spotkanie. Lilith i Katya. Tak dawno nie miały okazji spotkać się wszystkie razem, że wydawało się to aż śmieszne. W końcu udało im się umówić, chociaż - była zaskoczona miejscem, wybranym na ich wizytę. Jako alchemiczka, wielokrotnie wykonywała eliksiry upiększające, więc nawet nie zastanawiała się nad tym - co mieli im zaaplikować dzisiejszego dnia (chociaż liczyła, że żadne nie będzie miało w składzie żabiego skrzeku, którego nie cierpiała, nie tylko ze względu na zapach). Liczyło się towarzystwo, które w końcu miało okazję trafić na siebie bez przypadku.
Na miejscu pojawiła się jako ostania, ale widząc dwie sylwetki przed Salonem, raźno ruszyła w ich kierunku, pozwalając, by kaptur - mimo sypiącego śniegu - opadł jej na ramiona, odsłaniając jej twarz.
- Ktoś mówił o masażu? - zdążyła usłyszeć słowa blondynki, by zaraz pochwycić w ramiona obie szlachcianki. nie dzieliła, każda uchwyciła dłonią za ramię, by zaraz potem przyciągnąć je do siebie - I zabraniam jakiegokolwiek przeziębienia. Inaczej wleję wam zapobiegawczo, jakiś paskudny eliksir, żebyście to sobie przypominały, za każdym razem, jakby wpadł wam do głowy tak głupi pomysł, jak chorowanie... - odsunęła się ze śmiechem, jednocześnie, otrzepując swoje włosy z białych płatków, które cienką warstewką oblepiły jej czarne kosmki. Jak zwykle - luźno rozpuszczone.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
-Och, nie przesadzaj, moja droga - odpowiedziała spokojnie Ollivander na pierwsze słowa Lilith, a zaraz potem spojrzała na nią rozbawiona. Nie do końca była pewna - dlaczego tutaj, wszak uganianie się za czarnoksiężnikami wydawało się faktycznie dużo prostsze od walki ze specyfikami upiekrzającymi. I to wcale nie chodziło o to, że cała trójka należała do kobiet, które nie umiały o siebie zadbać. Emanowały naturalnym pięknem, które mogło przypaść do gustu bądź i nie, bo przecież nienależąc do wymuskanych panien, prawdopodobnie nie spełniały wymogów prawdziwych szlachcianek. -Wyglądasz ślicznie, ale pomyślałam, że przed świętami przydałoby nam się odrobinę wytchnienia, nie sądzisz? - uśmiechnęła się szeroko, bo w przypadku Katyi w grę wchodziły jedynie masaże, wszak nie chciała żeby ktokolwiek pakował w nią specyfiki, które upiększyłyby ją od każdej możliwej strony. Preferowała naturalność i głęboko wierzyła, że dziewczyny będą podzielać jej zdanie, choć... Co jeśli spodoba im się cała zabawa w dodatkową maskę makijażu?
-Czarnoksiężnicy mogą poczekać - dodała z rozbawieniem aż w końcu posłała przeciągłe spojrzenie w stronę Inary, która zjawiła się nagle. Lady Ollivander cieszyła się, że mogły faktycznie spotkać się we trzy. Ileż to minęło? Ostatni raz ledwie na chwilę dostały szansę porozmawiać, kiedy to minęły się na polowaniu, a teraz nic nie ograniczało trzech dziewczyn, które mogły się odłączyć na jakiś czas od rzeczywistego świata. -Przeziębienie? Ależ skąd! - zaprotestowała butnie, kiedy to objęła Lady Carrow, a następnie odsuneła się na krok, by szerokim gestem dłoni zaprosić dziewczęta do środka. Wierzyła, że nie będą dłużej marzły, ale kiedy tylko przekroczyły próg salonu, Katya od razu wyczuła specyficzny zapach jej amortencji, co zastanowiło rudowłosą istotą pomimo, że nie odezwała się w ogóle. -Na co macie ochotę?
-Czarnoksiężnicy mogą poczekać - dodała z rozbawieniem aż w końcu posłała przeciągłe spojrzenie w stronę Inary, która zjawiła się nagle. Lady Ollivander cieszyła się, że mogły faktycznie spotkać się we trzy. Ileż to minęło? Ostatni raz ledwie na chwilę dostały szansę porozmawiać, kiedy to minęły się na polowaniu, a teraz nic nie ograniczało trzech dziewczyn, które mogły się odłączyć na jakiś czas od rzeczywistego świata. -Przeziębienie? Ależ skąd! - zaprotestowała butnie, kiedy to objęła Lady Carrow, a następnie odsuneła się na krok, by szerokim gestem dłoni zaprosić dziewczęta do środka. Wierzyła, że nie będą dłużej marzły, ale kiedy tylko przekroczyły próg salonu, Katya od razu wyczuła specyficzny zapach jej amortencji, co zastanowiło rudowłosą istotą pomimo, że nie odezwała się w ogóle. -Na co macie ochotę?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Kręciłam właśnie głową, w geście całkowitej rezygnacji z toczenia dalszej batalii z Katyą (wyglądało na to, że wejdę do tego Salonu czy chcę czy nie) kiedy moich uszu dobiegł przyjemy kobiecy głos, którego właścicielka była mi więcej niż bliska. Odwróciłam się gwałtownie a na mojej twarzy niemal natychmiast pojawił się szeroki uśmiech, odsłaniając tym samym moje równiutkie, śnieżno białe ząbki.
- Inara! - Pisnęłam a w moim głosie było słychać wyraźną nutę podekscytowania. Tak dawno jej nie widziałam; jak w ogóle mogłam do tego dopuścić, czyżby kurs aurorski i karuzela ostatnich wydarzeń, wciągnęły mnie tak bardzo, by nie znaleźć chwili dla przyjaciółki? Rzuciłam się w jej ramiona, odwzajemniając ciepły uścisk jakim mnie uraczyła - przez ułamek sekundy znów czując się jakbyśmy miały po piętnaście lat.
- O nie nie nie, żadnych eliksirów! - Wystrzeliłam, jakby ktoś chciał przypalić mnie żywym ogniem. - Poza tym kochana, nie piłam do nas! Z tego co zdążyłam zauważyć przez te kilka lat spędzonych w waszym towarzystwie, w przeciwieństwie do tych pudrowych landrynek salonowych, deszcz nas nie roztapia a mroźniejszy podmuch wiatru nie powoduje stanu bliskiego śmierci. - Wyjaśniłam szybko, nie mogąc sobie przy tym darować typowej dla mojej osoby nuty kpiny w głosie, która rozbrzmiewała w powietrzu za każdym razem kiedy pojawiał się temat ozdób dla szlachty płci męskiej, w formie jakiejś filigranowej istoty o rozumku puszka pigmejskiego. W sumie może z takimi puszkami mieliby mniej zmartwień, niż wiecznie jęczącymi pannami. Wróciłam jednak na ziemię, dalsze rozmyślenia w tym temacie zostawiając na później a swe kroki całkiem ulegle już kierując w stronę wnętrza salonu.
- Masaż będzie wybawieniem. - Wymruczałam przeciągle, napinając się lekko by sprawdzić które części cała jeszcze dają mi w kość po ostatnim treningu. - Powiedz mi Katyo, bo od kilku dobrych dni gryzie mnie ten temat szalenie, ta... - Tu zawiesiłam a chwilę głos szukając odpowiedniego słowa którym mogłabym określić ów kobietę. - hmm... no jak bym się nie skupiała, to inne słowo niż wywłoka mi tu nie pasuje. - Oznajmiłam niemalże wzruszając ramionami w geście obojętności. - No więc niech będzie. Ta wywłoka, bezczelnie macająca Pana Mulcibera na polowaniu, ciągle kręci się w jego pobliżu? Wydawała się nim niezwykle zainteresowana. - Spytałam, jak gdybym właśnie kierowała w jej stronę pytanie o pogodę. - Mam również nadzieję, że zapytałaś go o ów incydent. Ona to tam może sobie robić co chce, wszak skłamałabym gdybym choć napomknęła, że jej los mnie jakkolwiek obchodzi. - Tu teatralnym gestem machnęłam ręką, jak gdybym właśnie wypowiadała się o skrzacie domowym lub podobnym mu rangom stworzeniu i cóż, nie ukrywając właśnie taki poziom zaprezentowała panna(?) Rowle, kiedy na publicznym wydarzeniu ośmieliła się w bezczelnym wręcz geście wsunąć dłoń pod koszulę przedstawiciela płci brzydkiej. - Ale on? Przyzwalaniem na takie zachowania ze strony kogokolwiek, wiedząc że jest zaręczony nie uwłacza jedynie sobie lecz również i Twojej osobie. - Dokończyłam, nie kryjąc już swojego zniesmaczenia, ilekroć bowiem przywoływałam ten obraz z odmętów pamięci, brało mnie na mdłości. Brzmiałam teraz jak najprawdziwsza szlachcianka, gdzie więc reszta świty? Proszę mi pogratulować zrugania panny o wątpliwej reputacji, halo halo, mówę poważnie, czekam. Na moich ustach wykwitł drwiący uśmiech, och jak ja uwielbiałam grać w ten sposób.
- A co u Ciebie Inarko? Tak dawno Cie nie widziałam, że aż mi wstyd, że dopuściłam się takiego zaniedbania Twojej osoby. - To zdanie, w już całkiem normalniej tonacji, poleciało w stronę Lady Carrow. Posłałam jej przepraszający uśmiech, naprawdę było mi źle, że dopiero teraz udało nam się zobaczyć.
- Inara! - Pisnęłam a w moim głosie było słychać wyraźną nutę podekscytowania. Tak dawno jej nie widziałam; jak w ogóle mogłam do tego dopuścić, czyżby kurs aurorski i karuzela ostatnich wydarzeń, wciągnęły mnie tak bardzo, by nie znaleźć chwili dla przyjaciółki? Rzuciłam się w jej ramiona, odwzajemniając ciepły uścisk jakim mnie uraczyła - przez ułamek sekundy znów czując się jakbyśmy miały po piętnaście lat.
- O nie nie nie, żadnych eliksirów! - Wystrzeliłam, jakby ktoś chciał przypalić mnie żywym ogniem. - Poza tym kochana, nie piłam do nas! Z tego co zdążyłam zauważyć przez te kilka lat spędzonych w waszym towarzystwie, w przeciwieństwie do tych pudrowych landrynek salonowych, deszcz nas nie roztapia a mroźniejszy podmuch wiatru nie powoduje stanu bliskiego śmierci. - Wyjaśniłam szybko, nie mogąc sobie przy tym darować typowej dla mojej osoby nuty kpiny w głosie, która rozbrzmiewała w powietrzu za każdym razem kiedy pojawiał się temat ozdób dla szlachty płci męskiej, w formie jakiejś filigranowej istoty o rozumku puszka pigmejskiego. W sumie może z takimi puszkami mieliby mniej zmartwień, niż wiecznie jęczącymi pannami. Wróciłam jednak na ziemię, dalsze rozmyślenia w tym temacie zostawiając na później a swe kroki całkiem ulegle już kierując w stronę wnętrza salonu.
- Masaż będzie wybawieniem. - Wymruczałam przeciągle, napinając się lekko by sprawdzić które części cała jeszcze dają mi w kość po ostatnim treningu. - Powiedz mi Katyo, bo od kilku dobrych dni gryzie mnie ten temat szalenie, ta... - Tu zawiesiłam a chwilę głos szukając odpowiedniego słowa którym mogłabym określić ów kobietę. - hmm... no jak bym się nie skupiała, to inne słowo niż wywłoka mi tu nie pasuje. - Oznajmiłam niemalże wzruszając ramionami w geście obojętności. - No więc niech będzie. Ta wywłoka, bezczelnie macająca Pana Mulcibera na polowaniu, ciągle kręci się w jego pobliżu? Wydawała się nim niezwykle zainteresowana. - Spytałam, jak gdybym właśnie kierowała w jej stronę pytanie o pogodę. - Mam również nadzieję, że zapytałaś go o ów incydent. Ona to tam może sobie robić co chce, wszak skłamałabym gdybym choć napomknęła, że jej los mnie jakkolwiek obchodzi. - Tu teatralnym gestem machnęłam ręką, jak gdybym właśnie wypowiadała się o skrzacie domowym lub podobnym mu rangom stworzeniu i cóż, nie ukrywając właśnie taki poziom zaprezentowała panna(?) Rowle, kiedy na publicznym wydarzeniu ośmieliła się w bezczelnym wręcz geście wsunąć dłoń pod koszulę przedstawiciela płci brzydkiej. - Ale on? Przyzwalaniem na takie zachowania ze strony kogokolwiek, wiedząc że jest zaręczony nie uwłacza jedynie sobie lecz również i Twojej osobie. - Dokończyłam, nie kryjąc już swojego zniesmaczenia, ilekroć bowiem przywoływałam ten obraz z odmętów pamięci, brało mnie na mdłości. Brzmiałam teraz jak najprawdziwsza szlachcianka, gdzie więc reszta świty? Proszę mi pogratulować zrugania panny o wątpliwej reputacji, halo halo, mówę poważnie, czekam. Na moich ustach wykwitł drwiący uśmiech, och jak ja uwielbiałam grać w ten sposób.
- A co u Ciebie Inarko? Tak dawno Cie nie widziałam, że aż mi wstyd, że dopuściłam się takiego zaniedbania Twojej osoby. - To zdanie, w już całkiem normalniej tonacji, poleciało w stronę Lady Carrow. Posłałam jej przepraszający uśmiech, naprawdę było mi źle, że dopiero teraz udało nam się zobaczyć.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lilith była małą cholerą, którą Katya zdążyła pokochać jak siostrę. Była rozkosznie zadziorna, butna, a przy tym tak nieziemsko słodka. Mogłaby jasno stwierdzić, że jej charakter ukształtował anioł z diabłem, choć i ona dawniej cieszyła się takową opinią. Wierzyła jednak, że Inara nie jest na nie złe, kiedy tak bezczelnie łamały wszelkie możliwe zasady panujące w sztywnym, arystokratycznym świecie. Świadomość jednak, że Lady Carrow była przy nich sprawiała, że Ollivander mogła odetchnąć ulgą, że obydwie przyjaciółki nie zostały wciągnięte do gniazda żmij, którymi ewidentnie nie były.
-Och, panienko Greengrass - mruknęła karcąco i nim zdążyła zachować pełną powagę, kąciki jej ust drgały ku górze. -Na całe szczęście nie lepimy się od pudru, ale to byłaby wielka szkoda, gdyby tak mężczyźni musieli nas oglądać w tym istnym akcie załamania nerwowego, kiedy przebiłybyśmy w zaklęciach samego Salazara, bo gromy leciałyby na wszystkie świata strony - skwitowała w sposób dobitny, a niechęć względem Slytherina, a także podkreślenie jego imienia - cóż, było zabiegiem celowym. W końcu to ślizgoni uważali, że są potężni, prawda? Ollivander wiedziała swoje i doskonale liczyła się z tym, że najzwyczajniej w świecie oprócz niepoprawnego trzymania różdżek, w większości przypadków nie byli w stanie rzucić prawidłowej inkantacji. Inara nie mogła być przecież zła za takie osądy, bo znała obydwie dziewczyny, które tak jawnie kpiły z szeroko przyjętych norm.
Kiedy jendak Lilith zwróciła się bezpośrednio do Katyi, ta uniosła wymownie brew, jakby nie do końca była pewna - czego może się spodziewać, a w grę wchodziło dosłownie wszystko. Przygryzła więc policzek od środka, a serce niemal podskoczyło jej do gardła, gdy wspomniała o jakiejś wywłoce. Pani auror odszukiwała w pamięci jakiegokolwiek spotkania z kobietą wątpliwej reputacji, ale gdy padło nazwisko Mulciber wiedziała o co chodzi. Wybuchła jednak niepohamowanym śmiechem, co mogło wydać się dość absurdalne, wszak kobieta nosząca nazwisko, do którego Ollivander miała ogromny szacunek nie zasługiwała na miano nawet panny, wszak Katya zdążyła przewertować kilka papierków, a także dowiedzieć się, że ów dama pracuje w Ministerstwie.
-Przyznam szczerze, że - jak to ją określasz - wywłoka, nie zasługuje na moją uwagę, więc nie trudzę się w tym, by śledzić jej poczynania. Posiada jedynie szlacheckie nazwisko, które nie czyni jej szlachcianką, wszak umówmy się... - powiedziała poważnie, a leniwy uśmiech wykrzywił karminowe usta Katyi. -Brak jej arystokratycznego genu w tęczówkach, który utraciła pewnie na wskutek pierwszego starcia z wiłkołakiem. Jest podrzędną brygadzistką - wytłumaczyła jeszcze, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. A nie miało. Znała w końcu Mavis Travers, do której posiadała ogrom szacunku, ale tamta mało istotna jednostka nie obchodziła jej kompletnie, toteż nie zaprzątała sobie jej osobą głowy. Najzwyczajniej w świecie była jedynie cieniem swej rodziny, która skazana na niechlubnej opinii kobietę musiała zmagać się z wybrykami, które były niegodne.
-Moje drogie - zaczęła powoli i posłała dziewczętom przeciągłe spojrzenie. -Piękna kobieta nigdy nie będzie zazdrosna o swego mężczyznę, brzydka zawsze - odpowiedziała iście filozoficznie, a zaraz potem zrobiła krok w przód i wywróciła teatranie oczami. -Jeżeli się przy nim kręci, to nie będę zaskoczona, a jeśli próbuje cokolwiek wskórać, by się wycofał, to chętnie zaśmieje jej się w twarz, że jest tak głupio naiwna - dodała spokojnie, wszak nie żywiła wobec tamtej czarownicy żadnego respektu, gdyż nie zasługiwała na to. Była tylko kolejną na liście jej narzeczonego, a takowych Ramsey zapewne miał wiele, z czym Katya oczywiście się liczyła. Owszem, niektóre pannice żywiły ogromny przejaw ignoracji i przerostu formy nad treścią, ale było to wynikiem czystej zazdrości, którą Ollivander nie pałała. Była zdystansowana, a w głowie szykowała plan zemsty, który miał przypomnieć Mulciberowi o tym, że igranie z nią, to jak poskramianie ognia, którym można się sparzyć. Chciał tego na własne życzenie, a ona nie zamierzała odbierać mu przyjemności.
-Właśnie, Inaro... Opowiadaj, a w międzyczasie przeglądniemy katalogii zabiegów, choć... Ja mam ochotę na damski wieczorek przedmałżeński w towarzystwie niekoniecznie nas samych. Co o tym myślicie?
-Och, panienko Greengrass - mruknęła karcąco i nim zdążyła zachować pełną powagę, kąciki jej ust drgały ku górze. -Na całe szczęście nie lepimy się od pudru, ale to byłaby wielka szkoda, gdyby tak mężczyźni musieli nas oglądać w tym istnym akcie załamania nerwowego, kiedy przebiłybyśmy w zaklęciach samego Salazara, bo gromy leciałyby na wszystkie świata strony - skwitowała w sposób dobitny, a niechęć względem Slytherina, a także podkreślenie jego imienia - cóż, było zabiegiem celowym. W końcu to ślizgoni uważali, że są potężni, prawda? Ollivander wiedziała swoje i doskonale liczyła się z tym, że najzwyczajniej w świecie oprócz niepoprawnego trzymania różdżek, w większości przypadków nie byli w stanie rzucić prawidłowej inkantacji. Inara nie mogła być przecież zła za takie osądy, bo znała obydwie dziewczyny, które tak jawnie kpiły z szeroko przyjętych norm.
Kiedy jendak Lilith zwróciła się bezpośrednio do Katyi, ta uniosła wymownie brew, jakby nie do końca była pewna - czego może się spodziewać, a w grę wchodziło dosłownie wszystko. Przygryzła więc policzek od środka, a serce niemal podskoczyło jej do gardła, gdy wspomniała o jakiejś wywłoce. Pani auror odszukiwała w pamięci jakiegokolwiek spotkania z kobietą wątpliwej reputacji, ale gdy padło nazwisko Mulciber wiedziała o co chodzi. Wybuchła jednak niepohamowanym śmiechem, co mogło wydać się dość absurdalne, wszak kobieta nosząca nazwisko, do którego Ollivander miała ogromny szacunek nie zasługiwała na miano nawet panny, wszak Katya zdążyła przewertować kilka papierków, a także dowiedzieć się, że ów dama pracuje w Ministerstwie.
-Przyznam szczerze, że - jak to ją określasz - wywłoka, nie zasługuje na moją uwagę, więc nie trudzę się w tym, by śledzić jej poczynania. Posiada jedynie szlacheckie nazwisko, które nie czyni jej szlachcianką, wszak umówmy się... - powiedziała poważnie, a leniwy uśmiech wykrzywił karminowe usta Katyi. -Brak jej arystokratycznego genu w tęczówkach, który utraciła pewnie na wskutek pierwszego starcia z wiłkołakiem. Jest podrzędną brygadzistką - wytłumaczyła jeszcze, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. A nie miało. Znała w końcu Mavis Travers, do której posiadała ogrom szacunku, ale tamta mało istotna jednostka nie obchodziła jej kompletnie, toteż nie zaprzątała sobie jej osobą głowy. Najzwyczajniej w świecie była jedynie cieniem swej rodziny, która skazana na niechlubnej opinii kobietę musiała zmagać się z wybrykami, które były niegodne.
-Moje drogie - zaczęła powoli i posłała dziewczętom przeciągłe spojrzenie. -Piękna kobieta nigdy nie będzie zazdrosna o swego mężczyznę, brzydka zawsze - odpowiedziała iście filozoficznie, a zaraz potem zrobiła krok w przód i wywróciła teatranie oczami. -Jeżeli się przy nim kręci, to nie będę zaskoczona, a jeśli próbuje cokolwiek wskórać, by się wycofał, to chętnie zaśmieje jej się w twarz, że jest tak głupio naiwna - dodała spokojnie, wszak nie żywiła wobec tamtej czarownicy żadnego respektu, gdyż nie zasługiwała na to. Była tylko kolejną na liście jej narzeczonego, a takowych Ramsey zapewne miał wiele, z czym Katya oczywiście się liczyła. Owszem, niektóre pannice żywiły ogromny przejaw ignoracji i przerostu formy nad treścią, ale było to wynikiem czystej zazdrości, którą Ollivander nie pałała. Była zdystansowana, a w głowie szykowała plan zemsty, który miał przypomnieć Mulciberowi o tym, że igranie z nią, to jak poskramianie ognia, którym można się sparzyć. Chciał tego na własne życzenie, a ona nie zamierzała odbierać mu przyjemności.
-Właśnie, Inaro... Opowiadaj, a w międzyczasie przeglądniemy katalogii zabiegów, choć... Ja mam ochotę na damski wieczorek przedmałżeński w towarzystwie niekoniecznie nas samych. Co o tym myślicie?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
I znowu się działo. To, co do tej pory wydawało się ją hamować, aktualnie popychało Inarę do przodu, a ona z tą samą co kiedyś, wręcz dziecięcą radością rzuciła się w wir. I nawet nie była pewna, czy to przez zmianę nastawienia, czy może los rzeczywiście przychylniej spojrzał na jej osobę, ale pojawiły się wydarzenia, które wlewały nadzieję, że Londyn jeszcze potrafi się bronić przed mrokiem i mgłą, która wyraźnie go atakowała. Badania, których podjęła się na zleceni Ministerstwa - ruszyły, wywołując w niej ciągłe podekscytowanie, a od dosłownie dwóch dni - znowu była panną. Z jednej strony, czuła ulgę, a z drugiej, naturalny niepokój kazał zastanawiać się, co też stało się z Juliusem, który własnie swoją ciągła nieobecnością i wyjazdami, przyczynił się do zerwania zaręczyn. Dziś jednak, odegnała większość wirujących nad jej głową zajęć, skupiając się na spotkaniu. Aż westchnęła, gdy w końcu mogła objąć przyjaciółki i z nieskrywanym śmiechem przyjęła dźwięczną werbalizację swego imienia. Jak to było, że Lilith z taką łatwością kradła jej serce? Właściwie, była jej rodziną i nie umiała myśleć inaczej. I tak bardzo cieszyła się, że i Katya i Lilith, nie ugięły się przed powszechnie panującą, marazmatyczna aurą.
- Pudrowe landrynki? - aż parsknęła, spoglądając z rozbawieniem, to na jedną dziewczynę, to na drugą, przysłuchując się wymianie zdań, wyobrażając sobie - zbyt wyraziście, jak to spotykane na salonach damy rozklejają się pod wpływem kropel deszczu - Coś czuję, że ten masaż, będzie urozmaiceniem na wieści, w które muszę się dokształcić!...Szczególnie, że pojęcie, jakim operujecie, nie jest zbyt powszechnym...mam nadzieję, że mnie wtajemniczycie? - poczuła lekkie ukłucie. Jak mogła pozwolić, by omijały ją takie rewelacje? Kiedy ostatnio widziała Lilith? Zdaje się, że obie, przelotnie na polowaniu.
- Narzeczony Twój Katyu...zdaje się nie poczuwa się do swej roli? Ale...zapewne opowiesz coś więcej? - nie była pewne, czy aurorka będzie chciała poruszać temat, szczególnie, ze sama Inara nie lubiła poruszać tej kwestii u siebie. Przynajmniej - do niedawna.
- Liliteńko, nie masz akurat powodu do wyrzutów. Dziwię się, że na twoim kursie, w ogóle pozwalają ci na jakiś czas wolny, bo chyba masz? Czy cię tam męczą?..a może ktoś specjalny męczy? - zmrużyła oczy, które utkwiła w jasnowłosej, nie pozwalając jej odwrócić twarzy - a ja...aktualnie skupiam się na badaniach i to w zdecydowanej mierze zaprząta moje myśli. -I wcale nie ma tam żadnego Notta. Na kolejne słowa, które padły z ust Katy, przekręciła się prawie piruetem - Przedmałżeńskich? To już, tak szybko? - aż się lekko zająknęła - chcesz Go? - oczywiście chodziło jej o sławetnego Mulcibera, którego przyjemności, bądź nie - poznania, nie miała jeszcze. Przynajmniej realnego.
- Pudrowe landrynki? - aż parsknęła, spoglądając z rozbawieniem, to na jedną dziewczynę, to na drugą, przysłuchując się wymianie zdań, wyobrażając sobie - zbyt wyraziście, jak to spotykane na salonach damy rozklejają się pod wpływem kropel deszczu - Coś czuję, że ten masaż, będzie urozmaiceniem na wieści, w które muszę się dokształcić!...Szczególnie, że pojęcie, jakim operujecie, nie jest zbyt powszechnym...mam nadzieję, że mnie wtajemniczycie? - poczuła lekkie ukłucie. Jak mogła pozwolić, by omijały ją takie rewelacje? Kiedy ostatnio widziała Lilith? Zdaje się, że obie, przelotnie na polowaniu.
- Narzeczony Twój Katyu...zdaje się nie poczuwa się do swej roli? Ale...zapewne opowiesz coś więcej? - nie była pewne, czy aurorka będzie chciała poruszać temat, szczególnie, ze sama Inara nie lubiła poruszać tej kwestii u siebie. Przynajmniej - do niedawna.
- Liliteńko, nie masz akurat powodu do wyrzutów. Dziwię się, że na twoim kursie, w ogóle pozwalają ci na jakiś czas wolny, bo chyba masz? Czy cię tam męczą?..a może ktoś specjalny męczy? - zmrużyła oczy, które utkwiła w jasnowłosej, nie pozwalając jej odwrócić twarzy - a ja...aktualnie skupiam się na badaniach i to w zdecydowanej mierze zaprząta moje myśli. -I wcale nie ma tam żadnego Notta. Na kolejne słowa, które padły z ust Katy, przekręciła się prawie piruetem - Przedmałżeńskich? To już, tak szybko? - aż się lekko zająknęła - chcesz Go? - oczywiście chodziło jej o sławetnego Mulcibera, którego przyjemności, bądź nie - poznania, nie miała jeszcze. Przynajmniej realnego.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Szczerze mówiąc, powinnam sama siebie trzepnąć za myśl - jeszcze tak niedawno krążącą po mojej głowie - że przebywając wśród moich przyjaciółek choć przez ułamek sekundy będę się nudzić. W zasadzie, chodziło mi głównie o miejsce spotkania a nie o moje towarzyszki, jednak i tak, nie powinnam była myśleć w ten sposób. Wystarczyła więc zaledwie krótka wymiana zdań pomiędzy trzema pannami, by okazało się, że popołudnie to będzie bardzo udane a pojęcie nuda będzie mogło spokojnie odpłynąć w stronę wieczorków poetyckich i przesyconych pudrem bali.
Kiedy więc Katya wspomniała o zazdrości i podziale kobiet, który niestety brutalnie oddzielał jedne od drugich, na mojej twarzy pojawił się złośliwy, zadziorny uśmiech, który zwiastować mógł tylko jedno. Gra zaczęła się na dobre a z tego punktu, odwrót był niemożliwy. Och biedni Ci, którym kiedykolwiek przyszło do głowy zadrzeć z nami. I nieważne jak bardzo starałam się być osobą obiektywną, kiedy chodziło o moich bliskich - wszelkie zasady przestawały obowiązywać, spodziewać się więc można było, niemal wszystkiego. Taka już nasza natura. My nie odpuszczamy.
- Masz całkowitą racje moja droga. - Odpowiedziałam Katyi, posyłając jej przy tym uśmiech i znaczące spojrzenie. - Jednakże, będziesz musiała swojego wybranka nieco przytemperować. Teraz niech sobie jeszcze bryka a jego wzrok wodzi po innych pannach, choć trzeba być ślepym, żeby nie powiedzieć, że upośledzonym by nie widzieć jakie bóstwo ma się przed oczami - Tu w teatralnym geście zlustrowałam przyjaciółkę. - i choć na ułamek sekundy zawiesić swój wzrok na takim ochłapku jakim jest ta cała Rowle. - Ostatnie słowo wymówiłam niemal z obrzydzeniem. Rzadko kiedy zachowywałam się w ten sposób, w końcu starałam się nie być tak krytyczna i naburmuszoną panną na jaką mnie wychowano, czasem jednak w sytuacjach tego wymagających lub też dających mi do tego możliwość, korzystałam bez oporu ze swoich najciemniejszych cech charakteru, a poza tym, no cóż, nie ma co ukrywać, że jestem niezwykle złośliwą wredotą. - Tak więc po ślubie, niech dla własnego dobra, skupia swoją uwagę jedynie na Twojej osobie. - Dodałam, a w moim głosie zabrzmiała nuta, za pewnie znana tylko tym dwóm osóbką. Nie była to groźba, bardziej swego rodzaju ostrzeżenie. Wszak nikt nie chciałby pana Mulcibera ustawiać do pionu ale cóż, jeśli przyjdzie taka potrzeba, będę bardziej niż chętna, choć znając tę małą rudawą istotę, świetnie poradzi sobie sama z tym zadaniem. Słysząc jednak słowa Inara odwróciłam się w jej stronę, wywracając przy tym oczami.
- W zasadzie nie ma o czym już mówić, bo roztrząsaniem tego tematu pokazujemy tylko, że osoba panny Rowle jakkolwiek zaprząta nas umysł ale nie mogę Cie pozostawić w nieświadomości, kiedy sprawa jest naprawdę irytująca. Pamiętasz polowanie? To na początku listopada? Stałyśmy wtedy we dwójkę, razem z Benjaminem. Potem dołączyła Katya i nim zdążyłyśmy zamienić słowo, wezwano nas do startu. - Spojrzałam na przyjaciółkę, by upewnić się, że nadąża za moimi słowami, które niezwykle szybko wypadały teraz z moich ust. - Zwróciłam wtedy uwagę, na pewną parę która nie dość, że stała na środku polany, nieprzyzwoicie blisko siebie to jeszcze się obmacywała. Znaczy się, ta kobieta, obmacywała pana Mulicbera, jak się później okazało - narzeczonego Katyi. - Wytłumaczyłam, mając nadzieję, że Inarka rzeczywiście nadąża za moim słowotokiem, którym tak chaotycznie je zasypywałam. Wykrzywiłam swoje usta w wyraźnym grymasie. Cóż nawet ja czułam się tą całą sytuacją zniesmaczona. Nieważne, jak bardzo starałyśmy się być wyzwolone, są granice których się nie przekracza i zasady, które pozostają święte. Panna Rowle jednak najwyraźniej nie dba ani o jedno ani o drugie ani o samą siebie. I jakkolwiek mnie jej osoba nie obchodzi, mogłoby jej równie dobrze nie być, tak nie miałam ochoty by więcej wrednych komentarzy krążyło wśród arystokratów na temat Katyii i jej małżeństwa. Wystarczyło, że te arystokratyczne flądry już kręciły nosem na wieść, że panna Ollivander wychodzi za czystokrwistego.
- Dają mi niezły wycisk, mam całe ciało w siniakach a głowa pęka mi od nadmiaru wiedzy. - Pożaliłam się brunetce, robiąc przy tym minę smutnego psidwaka. I choć jej ostatnie pytanie, dotyczące kogoś przywołało rumieńce na moje policzki, postanowiłam póki co przemilczeć temat Perseusa. - O, koniecznie musisz nam opowiedzieć o tych badaniach! Czasem aż żałuję, że nie jestem dobra z magii leczniczej i eliksirów, z chęcią bym Ci pomogła, jednak jestem tylko aurorem a nie brygadzistą jak to co poniektórzy. - Kolejna złośliwość pod adresem wywłoki przeszyła powietrze i choć o badaniach mówiłam szczerze, to nie mogłam sobie darować by nie dorzucić tej małej złośliwej uwagi. Kiedy jednak padło pytanie Inary, moje ciemne tęczkówki powędrowały w kierunku Katyi.
No właśnie, chcesz go?
Kiedy więc Katya wspomniała o zazdrości i podziale kobiet, który niestety brutalnie oddzielał jedne od drugich, na mojej twarzy pojawił się złośliwy, zadziorny uśmiech, który zwiastować mógł tylko jedno. Gra zaczęła się na dobre a z tego punktu, odwrót był niemożliwy. Och biedni Ci, którym kiedykolwiek przyszło do głowy zadrzeć z nami. I nieważne jak bardzo starałam się być osobą obiektywną, kiedy chodziło o moich bliskich - wszelkie zasady przestawały obowiązywać, spodziewać się więc można było, niemal wszystkiego. Taka już nasza natura. My nie odpuszczamy.
- Masz całkowitą racje moja droga. - Odpowiedziałam Katyi, posyłając jej przy tym uśmiech i znaczące spojrzenie. - Jednakże, będziesz musiała swojego wybranka nieco przytemperować. Teraz niech sobie jeszcze bryka a jego wzrok wodzi po innych pannach, choć trzeba być ślepym, żeby nie powiedzieć, że upośledzonym by nie widzieć jakie bóstwo ma się przed oczami - Tu w teatralnym geście zlustrowałam przyjaciółkę. - i choć na ułamek sekundy zawiesić swój wzrok na takim ochłapku jakim jest ta cała Rowle. - Ostatnie słowo wymówiłam niemal z obrzydzeniem. Rzadko kiedy zachowywałam się w ten sposób, w końcu starałam się nie być tak krytyczna i naburmuszoną panną na jaką mnie wychowano, czasem jednak w sytuacjach tego wymagających lub też dających mi do tego możliwość, korzystałam bez oporu ze swoich najciemniejszych cech charakteru, a poza tym, no cóż, nie ma co ukrywać, że jestem niezwykle złośliwą wredotą. - Tak więc po ślubie, niech dla własnego dobra, skupia swoją uwagę jedynie na Twojej osobie. - Dodałam, a w moim głosie zabrzmiała nuta, za pewnie znana tylko tym dwóm osóbką. Nie była to groźba, bardziej swego rodzaju ostrzeżenie. Wszak nikt nie chciałby pana Mulcibera ustawiać do pionu ale cóż, jeśli przyjdzie taka potrzeba, będę bardziej niż chętna, choć znając tę małą rudawą istotę, świetnie poradzi sobie sama z tym zadaniem. Słysząc jednak słowa Inara odwróciłam się w jej stronę, wywracając przy tym oczami.
- W zasadzie nie ma o czym już mówić, bo roztrząsaniem tego tematu pokazujemy tylko, że osoba panny Rowle jakkolwiek zaprząta nas umysł ale nie mogę Cie pozostawić w nieświadomości, kiedy sprawa jest naprawdę irytująca. Pamiętasz polowanie? To na początku listopada? Stałyśmy wtedy we dwójkę, razem z Benjaminem. Potem dołączyła Katya i nim zdążyłyśmy zamienić słowo, wezwano nas do startu. - Spojrzałam na przyjaciółkę, by upewnić się, że nadąża za moimi słowami, które niezwykle szybko wypadały teraz z moich ust. - Zwróciłam wtedy uwagę, na pewną parę która nie dość, że stała na środku polany, nieprzyzwoicie blisko siebie to jeszcze się obmacywała. Znaczy się, ta kobieta, obmacywała pana Mulicbera, jak się później okazało - narzeczonego Katyi. - Wytłumaczyłam, mając nadzieję, że Inarka rzeczywiście nadąża za moim słowotokiem, którym tak chaotycznie je zasypywałam. Wykrzywiłam swoje usta w wyraźnym grymasie. Cóż nawet ja czułam się tą całą sytuacją zniesmaczona. Nieważne, jak bardzo starałyśmy się być wyzwolone, są granice których się nie przekracza i zasady, które pozostają święte. Panna Rowle jednak najwyraźniej nie dba ani o jedno ani o drugie ani o samą siebie. I jakkolwiek mnie jej osoba nie obchodzi, mogłoby jej równie dobrze nie być, tak nie miałam ochoty by więcej wrednych komentarzy krążyło wśród arystokratów na temat Katyii i jej małżeństwa. Wystarczyło, że te arystokratyczne flądry już kręciły nosem na wieść, że panna Ollivander wychodzi za czystokrwistego.
- Dają mi niezły wycisk, mam całe ciało w siniakach a głowa pęka mi od nadmiaru wiedzy. - Pożaliłam się brunetce, robiąc przy tym minę smutnego psidwaka. I choć jej ostatnie pytanie, dotyczące kogoś przywołało rumieńce na moje policzki, postanowiłam póki co przemilczeć temat Perseusa. - O, koniecznie musisz nam opowiedzieć o tych badaniach! Czasem aż żałuję, że nie jestem dobra z magii leczniczej i eliksirów, z chęcią bym Ci pomogła, jednak jestem tylko aurorem a nie brygadzistą jak to co poniektórzy. - Kolejna złośliwość pod adresem wywłoki przeszyła powietrze i choć o badaniach mówiłam szczerze, to nie mogłam sobie darować by nie dorzucić tej małej złośliwej uwagi. Kiedy jednak padło pytanie Inary, moje ciemne tęczkówki powędrowały w kierunku Katyi.
No właśnie, chcesz go?
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie chciała myśleć i rozważać czy to co mówiła jest słuszne. Z drugiej zaś strony należała do osób terytorialnych, które bardzo mocno dawały odczuć innym, że nie powinno się próbować choćby części tego co należy do niej, zaskarbiać dla siebie. Bywała butna, zazdrosna, wredna i arogancka, ale nigdy nie przelewała się przez nią pustka wyniosłości, która świadczyłaby o niezbyt szerokiej palecie wyboru dla towarzysza. Wiedziała jednak, że nie mogła zakazać Mulciberowi obcowania z płytkimi jednostkami, które przypominały raczej irytujące muchy, ale te przecież giną zazwyczaj po trzech dniach, czyż nie? I to było najpiękniejsze. Niekażda larwa staje się motylem, a i tak bywało z niektórymi relacjami.
-Inaro, niewarto. Są takie tematy, które są zbędne i sprawiają, że człowiek jedynie traci nerwy, a po co? - zapytała nagle i uśmiechnęła się nikle, bo myślenie o pewnych rzeczach sprawiało jej dziwnego rodzaju przykrość. Starała się od tego odciąć, a fakt, że była ponad tymi wszystkimi ludźmi, którzy za wszelką cenę próbowali oszpecić jej obraz w oczach ex-obecnego narzeczonego sprawiał, że jedynie budowała mur obojętności na ludzi przesiąkniętych jadem i fałszem. Okrutne, ale prawdziwe. Raz wyrządzona krzywda ciągnie się za tobą długie lata, a każdy wróg Lady zdawał się być jedynie pasożytem. Zabawne, że ich nie szukała, a ci znajdowali się sami.
-Pan Mulciber... - zaczęła powoli, gdy panienka Carrow ponownie zabrała głos i nie do końca była pewna co powinna powiedzieć. To było strofujące - niezwykle. -Lubi sprawiać przyjemność osobom, które mają problem z oceną własnego ja. Umila im czas swoim towarzystwem. Jego rozmówcy bywają niezwykle nudni, przewidywalni i tak ponuro rozkapryszeni. Zwykłe pionki na szachownicy arystokratycznego - kurwidołka -światka.
Nie ukrywała swojego zniesmaczenia, ale miała dość rozważania na tematy niszowe i tak żałosne. Bywali ludzie, którzy najzwyczajniej w świecie działali innym na nerwy i Katya nie zamierzała wskazywać ich palcem. Swoje rozterki rozważała głęboko w sercu, jakby to miało jej przynieść ulgę, bo nie była typem człowieka, który wchodziłby z impetem w intrygi uszyte przez znużonych egzystencją czarodziejów. Na całe szczęście, Ramsey otaczał się też męskim gronem, które w przypadku chociażby Ceasera, Katya uwielbiała ponad wszystko. Nie ma nic lepszego niż sensualny adorator; tak bliski, a zarazem tak niebezpieczny.
-Lilith, jesteś rozkoszna i naprawdę dziwię się, że jeszcze język ci nie odpadł, ale dla mnie byłaby to szkoda, więc cieszę się, że znów mogę słyszeć twoje niepretensjonalne uwagi na temat szlachcianek - parsknęła śmiechem i fakt faktem - trafiła w sedno. Sama Ollivander stroniła jednak od tak głośnych uwag, bo jak się okazało - ściany mają uszy. To niezwykle przykre zjawisko, ale cóż, trzeba z tym żyć. -Ale tak, to prawda... Jak się potem okazało - kwestia narzeczeństwa ze mną była mu obojętna, więc teraz płaci podwójnie za grzechy swej nieświadomości, ale... - zawiesiła głos, gdy padło kluczowe pytanie ze strony Inary. Chcesz go? - zabrzmiało jak przykra wróżba, a może prawdziwe szczęście? Pamiętała jego pocałunki, subtelne gesty i ruchy, a także pieszczoty, którymi obdarzył jej ciało; na myśl o tamtym wieczora, wypieki pojawiły się na jej bladych policzkach i by tylko to ukryć, spuściła pospiesznie wzrok. Oddychała ciężko i myślała. Najzwyczajniej w świecie dopuszczała się rozważania na temat ich ślubu, który miał nastąpić za kilka dni. Wypuściła powietrze ze świstem i w końcu wbiła intensywne spojrzenie w Lady Carrow. -Obawiam się, że zaczęło mi zależeć, a to wiąże się ze swoistego rodzaju chęcią oddania mu. Brakuje mi jego ciepła, gdy zostawia mnie samą, a także rozmowy, która bywa niezwykle... Intymna, ale obawiam się czegoś względem tego mężczyzny - szepnęła ledwie słyszalnie i przygryzła dolną wargę. -Ale tak, chcę go.
Wysłuchała jeszcze opowieści o siniakach, a to sprawiło, że na moment przeniosła się w otchłań dawnych sytuacji, kiedy to ona walczyła z codziennością i szkoleniami. Były trudne, a także dawały spory wycisk. Wierzyła jednak w Lilith, która zdawała się być całkowicie pochłonięta. Martwiła się jednak, że jej wybuchowy charakter, a także temperamentość wpędzą ją kiedyś w niamałe kłopoty. Tego by dla niej nie chciała, toteż ujęła ją lekko za ramię i skinęła głową, by jeszcze korzystając z chwili nim zostaną zaproszone do stanowisk kosmetycznych, wydukać kilka słów.
-Obiecaj mi, że będziesz uważać, dobrze? Wiem, że Samuel ci pomaga, ale po prostu... Zadbaj o to, by nic ci się nie stało; to bardzo niebezpieczny zawód i wiem o czym mówię. Szkolenia to nic w porównaniu z misjami; pamiętaj o tym, dobrze? - zagaiła luźno i uśmiechnęła się mimowolnie. -Co to za badania, Inaro? Mam nadzieję, że kiedyś stworzysz eliksir specjalnie dla mnie, a może dla mojego Króla? - zapytała z nutą rozbawienia, by zaraz potem dostać cudownego olśnienia. -Albo wiecie co? Mam lepszy pomysł! - zaklasnęła w dłonie i chwyciła obydwie za nadgarstki, by wyciągnąć je z tego przeklętego miejsca. Burbon był najlepszym możliwym trunkiem, choć niezwykle intensywnym, a skoro ojciec i tak wyjechał, to... Pana nie ma, a myszy harcują - czy jakoś tak.
/to może salon u Kat w domu?
-Inaro, niewarto. Są takie tematy, które są zbędne i sprawiają, że człowiek jedynie traci nerwy, a po co? - zapytała nagle i uśmiechnęła się nikle, bo myślenie o pewnych rzeczach sprawiało jej dziwnego rodzaju przykrość. Starała się od tego odciąć, a fakt, że była ponad tymi wszystkimi ludźmi, którzy za wszelką cenę próbowali oszpecić jej obraz w oczach ex-obecnego narzeczonego sprawiał, że jedynie budowała mur obojętności na ludzi przesiąkniętych jadem i fałszem. Okrutne, ale prawdziwe. Raz wyrządzona krzywda ciągnie się za tobą długie lata, a każdy wróg Lady zdawał się być jedynie pasożytem. Zabawne, że ich nie szukała, a ci znajdowali się sami.
-Pan Mulciber... - zaczęła powoli, gdy panienka Carrow ponownie zabrała głos i nie do końca była pewna co powinna powiedzieć. To było strofujące - niezwykle. -Lubi sprawiać przyjemność osobom, które mają problem z oceną własnego ja. Umila im czas swoim towarzystwem. Jego rozmówcy bywają niezwykle nudni, przewidywalni i tak ponuro rozkapryszeni. Zwykłe pionki na szachownicy arystokratycznego - kurwidołka -światka.
Nie ukrywała swojego zniesmaczenia, ale miała dość rozważania na tematy niszowe i tak żałosne. Bywali ludzie, którzy najzwyczajniej w świecie działali innym na nerwy i Katya nie zamierzała wskazywać ich palcem. Swoje rozterki rozważała głęboko w sercu, jakby to miało jej przynieść ulgę, bo nie była typem człowieka, który wchodziłby z impetem w intrygi uszyte przez znużonych egzystencją czarodziejów. Na całe szczęście, Ramsey otaczał się też męskim gronem, które w przypadku chociażby Ceasera, Katya uwielbiała ponad wszystko. Nie ma nic lepszego niż sensualny adorator; tak bliski, a zarazem tak niebezpieczny.
-Lilith, jesteś rozkoszna i naprawdę dziwię się, że jeszcze język ci nie odpadł, ale dla mnie byłaby to szkoda, więc cieszę się, że znów mogę słyszeć twoje niepretensjonalne uwagi na temat szlachcianek - parsknęła śmiechem i fakt faktem - trafiła w sedno. Sama Ollivander stroniła jednak od tak głośnych uwag, bo jak się okazało - ściany mają uszy. To niezwykle przykre zjawisko, ale cóż, trzeba z tym żyć. -Ale tak, to prawda... Jak się potem okazało - kwestia narzeczeństwa ze mną była mu obojętna, więc teraz płaci podwójnie za grzechy swej nieświadomości, ale... - zawiesiła głos, gdy padło kluczowe pytanie ze strony Inary. Chcesz go? - zabrzmiało jak przykra wróżba, a może prawdziwe szczęście? Pamiętała jego pocałunki, subtelne gesty i ruchy, a także pieszczoty, którymi obdarzył jej ciało; na myśl o tamtym wieczora, wypieki pojawiły się na jej bladych policzkach i by tylko to ukryć, spuściła pospiesznie wzrok. Oddychała ciężko i myślała. Najzwyczajniej w świecie dopuszczała się rozważania na temat ich ślubu, który miał nastąpić za kilka dni. Wypuściła powietrze ze świstem i w końcu wbiła intensywne spojrzenie w Lady Carrow. -Obawiam się, że zaczęło mi zależeć, a to wiąże się ze swoistego rodzaju chęcią oddania mu. Brakuje mi jego ciepła, gdy zostawia mnie samą, a także rozmowy, która bywa niezwykle... Intymna, ale obawiam się czegoś względem tego mężczyzny - szepnęła ledwie słyszalnie i przygryzła dolną wargę. -Ale tak, chcę go.
Wysłuchała jeszcze opowieści o siniakach, a to sprawiło, że na moment przeniosła się w otchłań dawnych sytuacji, kiedy to ona walczyła z codziennością i szkoleniami. Były trudne, a także dawały spory wycisk. Wierzyła jednak w Lilith, która zdawała się być całkowicie pochłonięta. Martwiła się jednak, że jej wybuchowy charakter, a także temperamentość wpędzą ją kiedyś w niamałe kłopoty. Tego by dla niej nie chciała, toteż ujęła ją lekko za ramię i skinęła głową, by jeszcze korzystając z chwili nim zostaną zaproszone do stanowisk kosmetycznych, wydukać kilka słów.
-Obiecaj mi, że będziesz uważać, dobrze? Wiem, że Samuel ci pomaga, ale po prostu... Zadbaj o to, by nic ci się nie stało; to bardzo niebezpieczny zawód i wiem o czym mówię. Szkolenia to nic w porównaniu z misjami; pamiętaj o tym, dobrze? - zagaiła luźno i uśmiechnęła się mimowolnie. -Co to za badania, Inaro? Mam nadzieję, że kiedyś stworzysz eliksir specjalnie dla mnie, a może dla mojego Króla? - zapytała z nutą rozbawienia, by zaraz potem dostać cudownego olśnienia. -Albo wiecie co? Mam lepszy pomysł! - zaklasnęła w dłonie i chwyciła obydwie za nadgarstki, by wyciągnąć je z tego przeklętego miejsca. Burbon był najlepszym możliwym trunkiem, choć niezwykle intensywnym, a skoro ojciec i tak wyjechał, to... Pana nie ma, a myszy harcują - czy jakoś tak.
/to może salon u Kat w domu?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
| 16 kwietnia może być?
Wygląd dla szlachcianek był bardzo ważny: choć należnie obdarzone urodą z racji pochodzenia, na salonach zawsze musiały lśnić. Oprócz wystawnej sukni pożądane były gładka skóra, zdrowe rumieńce, gęste i aksamitne włosy – i nie było w tej kwestii ustępstw. Oprócz kosmetyków (z najwyższej półki, oczywiście) należało często bywać u kosmetyczki i zamawiać u niej zabiegi. Te najdroższe; swojej próżności należy hołdować, gdy idzie o małżeński rynek. W końcu jeżeli nie przykujesz uwagi mężczyzny wyglądem, nie zechce poznać cię bliżej – ta zasada była wbijana do głowy każdej lady już w dzieciństwie.
Sama Auriga często pojawiała się w takich miejscach, choć wydawała tu umiarkowaną kwotę. Dalece bardziej wolała pieniądze przeznaczyć na swoją pasję, jednak była świadoma, że i na tym polu nie należy oszczędzać przesadnie. Zwłaszcza, że zamierzała usidlić konkretnego kawalera, więc w ciągu ostatniego miesiąca wydawała tu rekordowo dużo galeonów.
Tym razem w „Zapachu Amortencji” (jak zwykle przesyconym rozkosznym zapachem perfum i ziół) nie była jednak sama. W urodowym szaleństwie towarzyszyła jej Evelyn, chociaż jeszcze niedawno arystokratka nie mogła sobie choćby wyobrazić swojej kuzynki w takim otoczeniu. Oczywiście, druga lady Slughorn dbała o siebie, jednak Auri kojarzyła ją jednoznacznie z wizerunkiem chłopczycy: pięknej, lecz nigdy nie przejmującej się wyglądem bardziej, niż to konieczne. Widocznie Eve bardzo zmartwiła się wizją staropanieństwa, choć i tak propozycja takiego wypadu wyszła nie od niej, ale od Aurigi – jednak ta pierwsza na nią przystała, a to już coś znaczyło.
— Fryzura — rzuciła nagle kobieta, lekko schylając się po jedno z licznych wydań „Czarownicy” leżących na stoliku w poczekalni. — Może chcesz ją zmienić? Radziłabym ci zrobić sobie loki, są teraz bardzo modne. Ja chyba też się na nie zdecyduję. Poza tym może jakiś masaż? Manikiur? Albo i masaż, i manikiur, i pedikiur. I maseczki. Skoro już tutaj przyszłyśmy, nie ma co sobie odmawiać. Co ty na to?
Szybko przewertowała magazyn, jakby w poszukiwaniu inspiracji.
— Trudno było nie zauważyć, że ty i lord Ollivander podbijaliście parkiet na ślubie państwa Nott. Pisujecie do siebie? — zagaiła niewinnie, nie odrywając wzroku od kolorowych stron pisemka. — A może ktoś inny przypadł ci do gustu?
Wygląd dla szlachcianek był bardzo ważny: choć należnie obdarzone urodą z racji pochodzenia, na salonach zawsze musiały lśnić. Oprócz wystawnej sukni pożądane były gładka skóra, zdrowe rumieńce, gęste i aksamitne włosy – i nie było w tej kwestii ustępstw. Oprócz kosmetyków (z najwyższej półki, oczywiście) należało często bywać u kosmetyczki i zamawiać u niej zabiegi. Te najdroższe; swojej próżności należy hołdować, gdy idzie o małżeński rynek. W końcu jeżeli nie przykujesz uwagi mężczyzny wyglądem, nie zechce poznać cię bliżej – ta zasada była wbijana do głowy każdej lady już w dzieciństwie.
Sama Auriga często pojawiała się w takich miejscach, choć wydawała tu umiarkowaną kwotę. Dalece bardziej wolała pieniądze przeznaczyć na swoją pasję, jednak była świadoma, że i na tym polu nie należy oszczędzać przesadnie. Zwłaszcza, że zamierzała usidlić konkretnego kawalera, więc w ciągu ostatniego miesiąca wydawała tu rekordowo dużo galeonów.
Tym razem w „Zapachu Amortencji” (jak zwykle przesyconym rozkosznym zapachem perfum i ziół) nie była jednak sama. W urodowym szaleństwie towarzyszyła jej Evelyn, chociaż jeszcze niedawno arystokratka nie mogła sobie choćby wyobrazić swojej kuzynki w takim otoczeniu. Oczywiście, druga lady Slughorn dbała o siebie, jednak Auri kojarzyła ją jednoznacznie z wizerunkiem chłopczycy: pięknej, lecz nigdy nie przejmującej się wyglądem bardziej, niż to konieczne. Widocznie Eve bardzo zmartwiła się wizją staropanieństwa, choć i tak propozycja takiego wypadu wyszła nie od niej, ale od Aurigi – jednak ta pierwsza na nią przystała, a to już coś znaczyło.
— Fryzura — rzuciła nagle kobieta, lekko schylając się po jedno z licznych wydań „Czarownicy” leżących na stoliku w poczekalni. — Może chcesz ją zmienić? Radziłabym ci zrobić sobie loki, są teraz bardzo modne. Ja chyba też się na nie zdecyduję. Poza tym może jakiś masaż? Manikiur? Albo i masaż, i manikiur, i pedikiur. I maseczki. Skoro już tutaj przyszłyśmy, nie ma co sobie odmawiać. Co ty na to?
Szybko przewertowała magazyn, jakby w poszukiwaniu inspiracji.
— Trudno było nie zauważyć, że ty i lord Ollivander podbijaliście parkiet na ślubie państwa Nott. Pisujecie do siebie? — zagaiła niewinnie, nie odrywając wzroku od kolorowych stron pisemka. — A może ktoś inny przypadł ci do gustu?
Gość
Gość
| może 20.04?
Evelyn zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele brakowało jej pod pewnymi względami do Aurigi czy Estelle. Nie potrafiła lśnić równie mocno jak one, była skryta, introwertyczna i skupiona na swojej pasji. Bycie w centrum uwagi ją przytłaczało zamiast ekscytować, nie potrafiła też wzbudzić w sobie większego zainteresowania sukniami, makijażem i innymi powierzchownymi sprawkami, tak istotnymi dla wielu jej rówieśniczek. Ale czasami trzeba było się tym zainteresować. Jej zegar tykał, nieuchronnie odmierzając czas. Wiedziała, że młodsza już nie będzie, a myśl o niewypełnieniu najważniejszej powinności kobiety, jaką było zamążpójście, napawała ją coraz większym niepokojem. O ile jeszcze rok temu niewiele o tym myślała, tak teraz, gdy kolejne dziewczęta wokół niej zaręczały się i wychodziły za mąż, zdała sobie sprawę, że czas najwyższy zostać zauważoną. Nie chciała skończyć jako zgorzkniała stara panna, samotna i świadoma tego, że zawiodła swoich bliskich.
Bez protestów przyjęła propozycję swojej kuzynki oraz siostry o wybraniu się do salonu piękności. Pozostałe Slughornówny zapewne bywała regularnie w tego typu miejscach, ale Evelyn, chociaż oczywiście dbała o to, żeby zawsze prezentować się schludnie i odpowiednio do swojej pozycji, nie przykładała aż tak wielkiej wagi do wyglądu. Może rzeczywiście zawsze była trochę chłopczycą. Od salonów wolała pracownie alchemiczne, szklarnie czy biblioteki, a od tańców jazdę konną.
Nie można było powiedzieć jednak, że ignorowała dobre rady. Na ślubie Carrowów wzięła udział nie tylko w wyścigu, ale i w tańcach, i w dodatku została oceniona całkiem wysoko jak na osóbkę, która za tańcem zwykle nie przepadała. Zgoda na przyjście tutaj była kolejnym przejawem tego, że Evelyn traktowała poważnie słowa Aurigi i postanowiła spróbować wziąć z niej przykład. Może i ją wreszcie zauważy jakiś miły i inteligentny mężczyzna o odpowiednio godnym pochodzeniu?
Razem weszły do salonu piękności, gdzie Evelyn natychmiast owionął cudowny zapach róż pomieszany z wonią innych kwiatów i ziół, wyczuła także nutkę woni powietrza po deszczu... i starych książek? Rzeczywiście, nazwa tego przybytku była bardzo trafna, bo gdy Evelyn kiedyś miała okazję wąchać amortencję, wyczuwała w niej podobne wonie.
- Myślisz, że będę dobrze wyglądać w lokach? – zapytała, przeglądając się w jakimś lustrze. Jej włosy były ciemnobrązowe i lekko faliste, w tej chwili luźno opadały na jej plecy, kontrastując z bladą skórą dziewczyny. – Chyba skuszę się na to, co proponujesz. Pewnie byłaś tu już nie raz, prawda?
Miała rację, nie musiały sobie niczego odmawiać. Było je stać na wszystko, czego by sobie tylko zażyczyły. Uśmiechnęła się nieznacznie, wpatrując się w zamyśleniu w dziwnie wyglądające przyrządy służące do starannego modelowania włosów, a także innych zabiegów upiększających. Jednak pytanie o Ollivandera nieco wyrwało ją z zamyślenia.
- Był raczej... milczący i tajemniczy. Ale muszę przyznać, że bardzo dobrze tańczył – powiedziała. Ollivander wydawał się zamknięty w sobie, ale dzięki temu sprawiał wrażenie tajemniczego i nieprzeniknionego, co zaciekawiło Evelyn. Gdyby podczas tańca bezsensownie paplał, pewnie poczułaby się znużona i zirytowana, ale przez cały ten czas zamienili może kilka słów. – Ale słabo go znam. Niewiele o nim wiem, ale... – urwała na moment, wahając się, czy opowiedzieć o późniejszym spotkaniu z tym mężczyzną. – Chyba jeszcze ci nie mówiłam, ale parę dni temu spotkałam go ponownie. Byłam w lasach Cairngorms na poszukiwaniu ziół i nagle na mojej drodze pojawił się nie kto inny, jak sam Ollivander we własnej osobie. Prawda, że to zaskakujący zbieg okoliczności?
Przypomniała sobie, że akurat wtedy niefortunnie siedziała na drzewie, starannie ścinając jemiołę dla ojca, kiedy pod jej „kryjówką” przeszedł Ollivander, zaś jej obecność zdradził bucik, który zsunął się z jej stópki i zwrócił uwagę mężczyzny. Wtedy miała jednak okazję porozmawiać z nim nieco więcej i docenić jego wiedzę i obycie.
- A ty, Estelle? Co o tym wszystkim myślisz? - zwróciła się do siostry, spoglądając w jej stronę. Liczyła, że starsza siostra także ma w zanadrzu jakieś rady, w jaki sposób powinna lepiej lśnić, by pokazać się jako godna, młoda dama, a nie nietowarzyska alchemiczka nie widząca świata poza swoją pasją.
Evelyn zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele brakowało jej pod pewnymi względami do Aurigi czy Estelle. Nie potrafiła lśnić równie mocno jak one, była skryta, introwertyczna i skupiona na swojej pasji. Bycie w centrum uwagi ją przytłaczało zamiast ekscytować, nie potrafiła też wzbudzić w sobie większego zainteresowania sukniami, makijażem i innymi powierzchownymi sprawkami, tak istotnymi dla wielu jej rówieśniczek. Ale czasami trzeba było się tym zainteresować. Jej zegar tykał, nieuchronnie odmierzając czas. Wiedziała, że młodsza już nie będzie, a myśl o niewypełnieniu najważniejszej powinności kobiety, jaką było zamążpójście, napawała ją coraz większym niepokojem. O ile jeszcze rok temu niewiele o tym myślała, tak teraz, gdy kolejne dziewczęta wokół niej zaręczały się i wychodziły za mąż, zdała sobie sprawę, że czas najwyższy zostać zauważoną. Nie chciała skończyć jako zgorzkniała stara panna, samotna i świadoma tego, że zawiodła swoich bliskich.
Bez protestów przyjęła propozycję swojej kuzynki oraz siostry o wybraniu się do salonu piękności. Pozostałe Slughornówny zapewne bywała regularnie w tego typu miejscach, ale Evelyn, chociaż oczywiście dbała o to, żeby zawsze prezentować się schludnie i odpowiednio do swojej pozycji, nie przykładała aż tak wielkiej wagi do wyglądu. Może rzeczywiście zawsze była trochę chłopczycą. Od salonów wolała pracownie alchemiczne, szklarnie czy biblioteki, a od tańców jazdę konną.
Nie można było powiedzieć jednak, że ignorowała dobre rady. Na ślubie Carrowów wzięła udział nie tylko w wyścigu, ale i w tańcach, i w dodatku została oceniona całkiem wysoko jak na osóbkę, która za tańcem zwykle nie przepadała. Zgoda na przyjście tutaj była kolejnym przejawem tego, że Evelyn traktowała poważnie słowa Aurigi i postanowiła spróbować wziąć z niej przykład. Może i ją wreszcie zauważy jakiś miły i inteligentny mężczyzna o odpowiednio godnym pochodzeniu?
Razem weszły do salonu piękności, gdzie Evelyn natychmiast owionął cudowny zapach róż pomieszany z wonią innych kwiatów i ziół, wyczuła także nutkę woni powietrza po deszczu... i starych książek? Rzeczywiście, nazwa tego przybytku była bardzo trafna, bo gdy Evelyn kiedyś miała okazję wąchać amortencję, wyczuwała w niej podobne wonie.
- Myślisz, że będę dobrze wyglądać w lokach? – zapytała, przeglądając się w jakimś lustrze. Jej włosy były ciemnobrązowe i lekko faliste, w tej chwili luźno opadały na jej plecy, kontrastując z bladą skórą dziewczyny. – Chyba skuszę się na to, co proponujesz. Pewnie byłaś tu już nie raz, prawda?
Miała rację, nie musiały sobie niczego odmawiać. Było je stać na wszystko, czego by sobie tylko zażyczyły. Uśmiechnęła się nieznacznie, wpatrując się w zamyśleniu w dziwnie wyglądające przyrządy służące do starannego modelowania włosów, a także innych zabiegów upiększających. Jednak pytanie o Ollivandera nieco wyrwało ją z zamyślenia.
- Był raczej... milczący i tajemniczy. Ale muszę przyznać, że bardzo dobrze tańczył – powiedziała. Ollivander wydawał się zamknięty w sobie, ale dzięki temu sprawiał wrażenie tajemniczego i nieprzeniknionego, co zaciekawiło Evelyn. Gdyby podczas tańca bezsensownie paplał, pewnie poczułaby się znużona i zirytowana, ale przez cały ten czas zamienili może kilka słów. – Ale słabo go znam. Niewiele o nim wiem, ale... – urwała na moment, wahając się, czy opowiedzieć o późniejszym spotkaniu z tym mężczyzną. – Chyba jeszcze ci nie mówiłam, ale parę dni temu spotkałam go ponownie. Byłam w lasach Cairngorms na poszukiwaniu ziół i nagle na mojej drodze pojawił się nie kto inny, jak sam Ollivander we własnej osobie. Prawda, że to zaskakujący zbieg okoliczności?
Przypomniała sobie, że akurat wtedy niefortunnie siedziała na drzewie, starannie ścinając jemiołę dla ojca, kiedy pod jej „kryjówką” przeszedł Ollivander, zaś jej obecność zdradził bucik, który zsunął się z jej stópki i zwrócił uwagę mężczyzny. Wtedy miała jednak okazję porozmawiać z nim nieco więcej i docenić jego wiedzę i obycie.
- A ty, Estelle? Co o tym wszystkim myślisz? - zwróciła się do siostry, spoglądając w jej stronę. Liczyła, że starsza siostra także ma w zanadrzu jakieś rady, w jaki sposób powinna lepiej lśnić, by pokazać się jako godna, młoda dama, a nie nietowarzyska alchemiczka nie widząca świata poza swoją pasją.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wygląd dla szlachcianek był ważny, ale nie najważniejszy i Estelle była chodzącym przykładem zmiany systemu wartości w tej materii. Do pewnego czasu lubowała się w dobieraniu coraz nowszych kreacji, dbaniu o włosy i cerę, by ta zachwycała na salonach swoją nieskazitelnością, jednak od pewnego momentu w życiu jej miłość odnalazła swoje ujście w nauce.
Pomysł wyprawy do salonu piękności wywołał w niej mieszane uczucia. Nie czuła się najlepiej, mając pewne przeczucia, że jej choroba ponownie wchodzi w fazę zaostrzenia, ale nie powiedziała o tym nikomu. Brała lekarstwa i zgodnie z zaleceniami unikała stresowych sytuacji, lecz tego typu wyprawa z dwiema kobietami zakrawała o sytuację podwyższonego ryzyka. Wystarczyło tylko przesadzić z podcięciem włosów albo złą maseczką, niedopasowaną do skóry, i katastrofa murowana. Jednak zgodziła się na tę propozycję ze względu na swoją najsłodszą Evelyn. Nie ufała Aurigii w kwestii porad kosmetycznych, dlatego jako ta starsza o rok i bardziej obyta w tych sprawach musiała trzymać rękę na pulsie, żeby młodsza siostrzyczka nie wyszła stąd z płaczem. Kiedy znalazła się w pomieszczeniu miała wrażenie, że zaraz się udusi, jakby uderzyły w nią wszystkie możliwe zapachy i wszystkie płomienie zapachowych świeczek. Przyzwyczajona w ostatnim czasie do zakurzonej pracowni w podziemiach Munga przeraziła się dodatkowo słodkością płynącą prosto na nie z sufitu i ścian, ale posłusznie zajęła miejsce obok siostry, chwytając do ręki pierwsze z brzegu czasopismo.
- Wybacz, nie słuchałam was - odparła, kiedy uświadomiła sobie, że została o coś zapytana. Zaczytywała się właśnie w jednym z artykułów, zastanawiając się co jest nie tak z dzisiejszą modą. Wkraczające powoli do ich magicznego półświatka spodnie wydawały jej się dość absurdalnym wymysłem, dość niewygodnym zresztą, szczególnie w lecie.
- Loki może i są modne, ale nie pasują do każdej buzi. Stawiałabym na delikatne fale, podkreślające delikatność i twoje oczy - nie chciała wdawać się w dyskusję na temat Ollivandera wiedząc, że niedługo zejdą na najmniej wygodny dla Estelle temat, jakim było małżeństwo. Była pracującą panną z kotem, żyło jej się dobrze i nieśpieszno jej było do dzieci. Zerknęła za Aurigią, która opuściła na chwilę pomieszczenie pomrukując coś pod nosem.
- Nie szata zdobi człowieka, Evelyn. Pamiętasz o tym, prawda? - spytała wyraźnie zmartwiona nagłym pośpiechem młodszej. Wcześniej nie po drodze jej było do salonów piękności, a teraz w takowym się znajdowały pierwszy raz we dwie.
Pomysł wyprawy do salonu piękności wywołał w niej mieszane uczucia. Nie czuła się najlepiej, mając pewne przeczucia, że jej choroba ponownie wchodzi w fazę zaostrzenia, ale nie powiedziała o tym nikomu. Brała lekarstwa i zgodnie z zaleceniami unikała stresowych sytuacji, lecz tego typu wyprawa z dwiema kobietami zakrawała o sytuację podwyższonego ryzyka. Wystarczyło tylko przesadzić z podcięciem włosów albo złą maseczką, niedopasowaną do skóry, i katastrofa murowana. Jednak zgodziła się na tę propozycję ze względu na swoją najsłodszą Evelyn. Nie ufała Aurigii w kwestii porad kosmetycznych, dlatego jako ta starsza o rok i bardziej obyta w tych sprawach musiała trzymać rękę na pulsie, żeby młodsza siostrzyczka nie wyszła stąd z płaczem. Kiedy znalazła się w pomieszczeniu miała wrażenie, że zaraz się udusi, jakby uderzyły w nią wszystkie możliwe zapachy i wszystkie płomienie zapachowych świeczek. Przyzwyczajona w ostatnim czasie do zakurzonej pracowni w podziemiach Munga przeraziła się dodatkowo słodkością płynącą prosto na nie z sufitu i ścian, ale posłusznie zajęła miejsce obok siostry, chwytając do ręki pierwsze z brzegu czasopismo.
- Wybacz, nie słuchałam was - odparła, kiedy uświadomiła sobie, że została o coś zapytana. Zaczytywała się właśnie w jednym z artykułów, zastanawiając się co jest nie tak z dzisiejszą modą. Wkraczające powoli do ich magicznego półświatka spodnie wydawały jej się dość absurdalnym wymysłem, dość niewygodnym zresztą, szczególnie w lecie.
- Loki może i są modne, ale nie pasują do każdej buzi. Stawiałabym na delikatne fale, podkreślające delikatność i twoje oczy - nie chciała wdawać się w dyskusję na temat Ollivandera wiedząc, że niedługo zejdą na najmniej wygodny dla Estelle temat, jakim było małżeństwo. Była pracującą panną z kotem, żyło jej się dobrze i nieśpieszno jej było do dzieci. Zerknęła za Aurigią, która opuściła na chwilę pomieszczenie pomrukując coś pod nosem.
- Nie szata zdobi człowieka, Evelyn. Pamiętasz o tym, prawda? - spytała wyraźnie zmartwiona nagłym pośpiechem młodszej. Wcześniej nie po drodze jej było do salonów piękności, a teraz w takowym się znajdowały pierwszy raz we dwie.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn zdawała sobie sprawę z tego, że jej siostra zawsze była tą bardziej podobną do matki i lepiej radzącą sobie na salonach. Sama jako dziecko posiadała dość dwoistą naturę: z jednej strony idealna mała dama ucząca się umiejętności odpowiednich dla swojego stanu, a także przykładna adeptka sztuki alchemii, z drugiej dzikie dziecko łaknące odrobiny przygody. Buszowanie w piwnicach, okolicznym lesie czy wspinanie się na drzewa lub dachy było dla niej bardziej pociągające niż nauka tańca, ale zawsze zręcznie godziła te dwie strony swojej natury, nigdy nie robiąc niczego, co mogłoby ugodzić w jej renomę. Przestrzegała narzuconych przez ród zasad i nigdy nie kusił ją zakazany owoc w postaci niedozwolonych znajomości. W czasach szkolnych to ona czasem była głosem rozsądku dla starszej siostry. Można było powiedzieć, że się uzupełniały, a z racji niewielkiej różnicy wieku zawsze spędzały ze sobą sporo czasu i były sobie bliskie.
Evelyn nie mogła też nie zauważyć, że jej siostra od pewnego czasu wydawała się inna niż dawniej, bardziej wycofana i skupiona na swojej pracy, choć zwykle to ona była tą, która przykuwała większą uwagę, jako ta starsza, bardziej pewna siebie i swojego wdzięku. Evelyn przez większość życia czaiła się nieco z boku, gdzie miała większą swobodę, skoro uwaga spoczywała nie na niej, a na kimś innym.
Ale kolejne lata mijały i naprawdę musiała wziąć sobie do serca rady bliskich, żeby nie skończyć jako zdziwaczała stara panna. Obie wraz z Estelle niebezpiecznie zbliżały się do progu staropanieństwa, po przekroczeniu którego ich szanse na spędzenie reszty życia samotnie znacząco wzrosną.
Zauważyła, że Estelle nieco się wyłączyła, kiedy Evelyn rozmawiała z Aurigą, później jednak kuzynka na chwilę oddaliła się od nich, zapewne by porozmawiać z którąś z pracujących tu kobiet. Slughornówna została sama z siostrą.
- Więc mówisz, że lepsze będą fale? – zapytała, chyba musząc się z nią zgodzić, bo trudno było jej wyobrazić sobie siebie w bujnych lokach. A wolała jednak nie odbiegać zbyt mocno od swojego naturalnego wyglądu, nigdy nie lubiła wyglądać jak pstrokata, przeładowana upiększeniami papuga.
- Pamiętam. Ale jesteśmy coraz starsze, Estelle. Naprawdę czas najwyższy, żeby ktoś w końcu zjawił się u naszego ojca – powiedziała cicho, z jednej strony się tego momentu obawiając, a z drugiej czekając, aż ojciec pewnego dnia oznajmi, że wie już, komu powierzy rękę swoich córek. W poprzednich latach nie narzekała na swój wolny stan, zadowolona, że może się kształcić i żaden obcy mężczyzna nad nią nie stoi, mówiąc jej, co może robić, a co nie. Czas jednak nieubłaganie mijał, a powinność wobec rodu należało spełnić. Coraz bardziej uświadamiała to sobie, kiedy kolejne jej kuzynki i znajome się zaręczały. Niedługo na Aurigę przyjdzie czas, by opuścić ich rodzinny dwór... A one zostaną, nie wiadomo, na jak długo. Może na zawsze, jeśli adoratorzy się nie zjawią?
- Nie chcę skończyć jako samotna, zgorzkniała stara panna ze stadkiem kotów. Wiesz, że uwielbiam koty, no i zapewne nie spędziłabym swojego staropanieństwa bezczynnie, a poświęciłabym się całkowicie alchemii... Ale jednak czuję, że nie możemy zawieść naszej rodziny. Po prostu nie możemy. – Bo w końcu jak by to wyglądało, gdyby żadna z nich nie wyszła za mąż?
Nie była też pewna, jak dokładnie ta dzisiejsza wizyta ma jej pomóc, ale zaufała sugestii Aurigi, która miała przecież większe doświadczenie w tej materii niż ona, no i liczyła, że dowie się, co powinna robić, aby stać się bardziej atrakcyjną.
Evelyn nie mogła też nie zauważyć, że jej siostra od pewnego czasu wydawała się inna niż dawniej, bardziej wycofana i skupiona na swojej pracy, choć zwykle to ona była tą, która przykuwała większą uwagę, jako ta starsza, bardziej pewna siebie i swojego wdzięku. Evelyn przez większość życia czaiła się nieco z boku, gdzie miała większą swobodę, skoro uwaga spoczywała nie na niej, a na kimś innym.
Ale kolejne lata mijały i naprawdę musiała wziąć sobie do serca rady bliskich, żeby nie skończyć jako zdziwaczała stara panna. Obie wraz z Estelle niebezpiecznie zbliżały się do progu staropanieństwa, po przekroczeniu którego ich szanse na spędzenie reszty życia samotnie znacząco wzrosną.
Zauważyła, że Estelle nieco się wyłączyła, kiedy Evelyn rozmawiała z Aurigą, później jednak kuzynka na chwilę oddaliła się od nich, zapewne by porozmawiać z którąś z pracujących tu kobiet. Slughornówna została sama z siostrą.
- Więc mówisz, że lepsze będą fale? – zapytała, chyba musząc się z nią zgodzić, bo trudno było jej wyobrazić sobie siebie w bujnych lokach. A wolała jednak nie odbiegać zbyt mocno od swojego naturalnego wyglądu, nigdy nie lubiła wyglądać jak pstrokata, przeładowana upiększeniami papuga.
- Pamiętam. Ale jesteśmy coraz starsze, Estelle. Naprawdę czas najwyższy, żeby ktoś w końcu zjawił się u naszego ojca – powiedziała cicho, z jednej strony się tego momentu obawiając, a z drugiej czekając, aż ojciec pewnego dnia oznajmi, że wie już, komu powierzy rękę swoich córek. W poprzednich latach nie narzekała na swój wolny stan, zadowolona, że może się kształcić i żaden obcy mężczyzna nad nią nie stoi, mówiąc jej, co może robić, a co nie. Czas jednak nieubłaganie mijał, a powinność wobec rodu należało spełnić. Coraz bardziej uświadamiała to sobie, kiedy kolejne jej kuzynki i znajome się zaręczały. Niedługo na Aurigę przyjdzie czas, by opuścić ich rodzinny dwór... A one zostaną, nie wiadomo, na jak długo. Może na zawsze, jeśli adoratorzy się nie zjawią?
- Nie chcę skończyć jako samotna, zgorzkniała stara panna ze stadkiem kotów. Wiesz, że uwielbiam koty, no i zapewne nie spędziłabym swojego staropanieństwa bezczynnie, a poświęciłabym się całkowicie alchemii... Ale jednak czuję, że nie możemy zawieść naszej rodziny. Po prostu nie możemy. – Bo w końcu jak by to wyglądało, gdyby żadna z nich nie wyszła za mąż?
Nie była też pewna, jak dokładnie ta dzisiejsza wizyta ma jej pomóc, ale zaufała sugestii Aurigi, która miała przecież większe doświadczenie w tej materii niż ona, no i liczyła, że dowie się, co powinna robić, aby stać się bardziej atrakcyjną.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To właśnie była kolejna kwestia, która różniła od siebie obie panienki. Jedna z nich, ta młodsza, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, z kolei ta druga - starsza i zdawałoby się rozsądniejsza - nie miała takiego zamiaru. Miała dość specyficzne podejście do kwestii małżeństwa, o którym wiedzieli jej rodzice. Niespecjalnie ukrywała fakt, że panowie z towarzystwa są po prostu nudni. Albo nadęci, nie dostrzegając nic, poza czubkiem swojego nosa, co skutecznie odrzucało ją od rozmów z nimi, gdy uznawali, że niepotrzebna jest jej ta praca, stanowiąca jednocześnie jej największą pasję i miłość. Nie potrafiłaby tego porzucić na rzecz życia jakie prowadziła ich matka. Z tą różnicą, że Guinevere wybrała taki los, a ojciec zapewne nie blokowałby jej możliwości do rozwijania swoich pasji. To też nie było tak, że Estelle sprzeciwiała się tradycji swojego rodu, bo umiałaby pójść na duże ustępstwa, gdyby ktoś ubiegał się o jej rękę. Ale ona pragnęła przy okazji prawdziwego uczucia, najlepiej takiego jakie spotkało ją pewnego razu w szkole. Miała wrażenie, że od tamtej pory i odkąd dowiedziała się o swojej chorobie, stała się wyjątkowo nieczuła na otoczenie.
Spoglądała teraz na siostrę oczyma pełnymi troski i niewyjaśnionych obaw, jak gdyby obawiała się, że próg staropanieństwa przekroczą już za pięć minut a teraz faktycznie był ostatni dzwonek na działania w tym kierunku. Odłożyła gazetę z powrotem na stolik, wzdychając i przesuwając dłonią z nikłym uśmiechem po głowie Evelyn.
- Czasami zachowujesz się doroślej ode mnie - zdawała sobie z tego sprawę, ale również nie miała na to wpływu, że nie potrafiła momentami odnaleźć się w roli starszej siostry. Pamiętała, że to zawsze Eve była tą rozsądniejszą, a ona sama tą bardziej pasującą do kultury salonowej. I chociaż z upływem lat ten podział się zatarł, u Slughornówny wyjątkowo zapadł w pamięć.
- Rodzice zawsze będą nas kochać, szczególnie ojciec, który jest zadowolony z naszego rozwoju. Matka mogłaby się co prawda zapłakać na śmierć, no... ale zawsze mamy siebie. Zawsze dostrzegaj pozytywne strony, Eve. Zajmowałybyśmy się razem stadkiem kotów i roślinami a jedzenie przynosiłabym nam ze szpitalnej stołówki - stwierdziła żartobliwie, chociaż spod tej żartobliwości przebijała poniekąd lekka nuta rozgoryczenia i zrezygnowania nie pasująca do każdego odcienia różu usytuowanego niemal w każdym kącie salonu. Nie planowała też po raz setny mówić siostrze, że jeśli mężczyzna ją ma pokochać, to nie za wygląd, który z upływem lat się ulatniał.
Estelle nie chciała zepsuć im dnia ani humorów, więc w pewnym momencie wyprostowała się, odchrząkając.
- Fale zdecydowanie będą lepsze. Do tego maseczka, żeby dodać twojej skórze trochę blasku. Przez to, że całe dnie siedzimy w pracowniach nasze cery pozostawiają wiele do życzenia. Pokaż mi swoje dłonie... - zarządziła, wyciągając w stronę siostry rękę, a gdy ta pokazała jej dłonie, zacmokała z dezaprobatą. - Widać, że narzędziem twojej pracy są ręce - zwróciła uwagę na delikatnie zniszczone płytki paznokci i lekko popękaną skórę. Ona sama miała ten problem, ale z czasem zaczęła stosować setki maści upiększających na ręce.
- Później możemy pójść po nowe suknie. Widziałabym cię w atramentowej, prostej kreacji, ale podkreślającej twoją figurę. Zresztą, taką równie dobrze mogę ci uszyć sama. Co ty na to? - uśmiechnęła się weselej, odnajdując w sobie resztki zachowań z wypraw do salonów piękności.
Spoglądała teraz na siostrę oczyma pełnymi troski i niewyjaśnionych obaw, jak gdyby obawiała się, że próg staropanieństwa przekroczą już za pięć minut a teraz faktycznie był ostatni dzwonek na działania w tym kierunku. Odłożyła gazetę z powrotem na stolik, wzdychając i przesuwając dłonią z nikłym uśmiechem po głowie Evelyn.
- Czasami zachowujesz się doroślej ode mnie - zdawała sobie z tego sprawę, ale również nie miała na to wpływu, że nie potrafiła momentami odnaleźć się w roli starszej siostry. Pamiętała, że to zawsze Eve była tą rozsądniejszą, a ona sama tą bardziej pasującą do kultury salonowej. I chociaż z upływem lat ten podział się zatarł, u Slughornówny wyjątkowo zapadł w pamięć.
- Rodzice zawsze będą nas kochać, szczególnie ojciec, który jest zadowolony z naszego rozwoju. Matka mogłaby się co prawda zapłakać na śmierć, no... ale zawsze mamy siebie. Zawsze dostrzegaj pozytywne strony, Eve. Zajmowałybyśmy się razem stadkiem kotów i roślinami a jedzenie przynosiłabym nam ze szpitalnej stołówki - stwierdziła żartobliwie, chociaż spod tej żartobliwości przebijała poniekąd lekka nuta rozgoryczenia i zrezygnowania nie pasująca do każdego odcienia różu usytuowanego niemal w każdym kącie salonu. Nie planowała też po raz setny mówić siostrze, że jeśli mężczyzna ją ma pokochać, to nie za wygląd, który z upływem lat się ulatniał.
Estelle nie chciała zepsuć im dnia ani humorów, więc w pewnym momencie wyprostowała się, odchrząkając.
- Fale zdecydowanie będą lepsze. Do tego maseczka, żeby dodać twojej skórze trochę blasku. Przez to, że całe dnie siedzimy w pracowniach nasze cery pozostawiają wiele do życzenia. Pokaż mi swoje dłonie... - zarządziła, wyciągając w stronę siostry rękę, a gdy ta pokazała jej dłonie, zacmokała z dezaprobatą. - Widać, że narzędziem twojej pracy są ręce - zwróciła uwagę na delikatnie zniszczone płytki paznokci i lekko popękaną skórę. Ona sama miała ten problem, ale z czasem zaczęła stosować setki maści upiększających na ręce.
- Później możemy pójść po nowe suknie. Widziałabym cię w atramentowej, prostej kreacji, ale podkreślającej twoją figurę. Zresztą, taką równie dobrze mogę ci uszyć sama. Co ty na to? - uśmiechnęła się weselej, odnajdując w sobie resztki zachowań z wypraw do salonów piękności.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Salon Piękności "Zapach Amortencji"
Szybka odpowiedź