Szmaragdowy Zakątek
Zdarza się, iż zbłądzi tu zgubiona mugolska stopa; czasem taka stąd nie wyjdzie, padając ofiarą różnorakich magicznych bestii, które zwęszą bezbronną ofiarę. Zdarza się, iż pozostanie znaleziona kilka dni później, na skraju lasu, wycieńczona, wymęczona... i oszalała.
W głębi lasu, w pobliżu matecznika, gdzie liście połyskują nienaturalną wręcz szmaragdową zielenią rozłożono na miękkiej ściółce dywany i poduszki dla zmęczonych festiwalowymi uciechami uczestników Brón Trogain. Rozlokowano je w grupkach i odseparowano je od siebie tak, by liczne grupy mogły komfortowo wypoczywać z dala od zgiełku, głośnej muzyki i szumu. Miejsce to jest spokojne i idealne na chwilę wytchnienia, ale jednocześnie ze względu na bliskość matecznika budzące niepokój. To również aura połyskujących liści, przedzierającego się przez konary drzew światła księżyca, lekka mgła unosząca się nad ściółką — a może coś innego, dym.
Szelest liści, drobne gałązki pękające na ściółce zapowiadają czyją obecność jeszcze zanim z półmroku wyłoni się postać. Bardzo stara wiedźma, o siwych jak kamień włosach i długich aż do kolan, w czarnej, długiej powłóczystej szacie przechadza się pomiędzy odpoczywającymi czarodziejami. Na twarzy bladej jak śnieg i dłoniach widnieją czarne znaki i symbole narysowane tuszem lub atramentem — kreski kropki, koła i półksiężyce. Jest mocno przygarbiona, a jej kroki są powolne, chwiejne, lecz nie wygląda jakby potrzebowała czyjejkolwiek pomocy, choć kroczy z zamkniętymi oczami, szepcząc słowa w staroceltyckim języku. Modły o pomyślność, modły o płodność choć cichuteńkie, są doskonale słyszane przez wszystkich zgromadzonych kiedy przechodzi obok nich. W jednej dłoni trzyma glinianą miskę i palcami przytrzymuje w niej tlące się kadzidło; w drugiej krucze pióra, którymi niczym wachlarzem rozpyla specyficzny dym. Kiedy was mija, jego zapach was otula i otumania.
Jedna osoba z pary lub grupy rzuca kością k6 na rodzaj kadzidła rozpylanego przez starą wiedźmę.
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o zmysłowych przyjemnościach.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu, a dobiegające z parteru dźwięki muzyki kuszą do udania się na parkiet.
4: Najpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Przelotnie smuci, ale dzięki temu pozwala przeżyć wzruszające katharsis: zostawić najczarniejsze myśli za sobą i przeżyć dalszą część wieczoru bez obciążeń, w lepszym nastroju.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Rozmówcy wydają się czarodziejowi charyzmatyczni, on sam również nabiera pewności siebie i chęci do podzielenia się własnymi przemyśleniami albo opowiedzenia o swoich pasjach. Każda kolacja przy tym kadzidle minie w radosnej atmosferze, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia żywej dyskusji.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni skorzy do zaufania rozmówcom i podzielenia się z nimi sprawami, które doprowadzają czarodzieja do złości lub pasji. W Azji palone przez mędrców, naukowców i reformatorów, którzy szukali przyczyny niedoskonałości świata zanim zabrali się za jego zmianę.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
[bylobrzydkobedzieladnie]
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k10' : 9
Nic dziwnego, że nawet jej krok był bardziej sprężysty i pewny, a wyraz twarzy bardziej dumny. Tak wiele mógł zmienić jeden dzień, jedna wiadomość i spełnienie najskrytszego pragnienia jej serca, w którego ziszczenie już lata temu przestała wierzyć. Ale los ją zaskoczył, była czarownicą czystej krwi. Dokumenty, które przetłumaczył dla niej Alphard, były autentyczne, więc z ich pomocą mogła zalegalizować swój status w Ministerstwie Magii i czystość jej krwi stała się już faktem oficjalnym.
Nie była już zatem czarownicą półkrwi walczącą o świat lepszych, czystokrwistych, a czarownicą czystej krwi walczącą o swój świat, którego była pełnoprawną częścią i nie musiała już spoglądać na niego z zazdrością.
Najwyraźniej również czarna magia pulsująca w jej ciele wyczuwała tę zmianę i większą pewność Zabini. Może to wcześniejsze wewnętrzne skonfliktowanie i poczucie niższości miały wpływ na ponoszone w misjach porażki. Może teraz miało być lepiej. Uniosła różdżkę bez lęku, i choć z pewnością brakowało jej umiejętności Deirdre, uformowała swą magię w celną wiązkę, która pomknęła w kierunku ofiary. Mężczyzna nazwany Theo nie próbował się bronić, nie mógł. Czarna magia ugodziła go w sam środek ciała, zmuszając do zgięcia się w pół pod wpływem bólu. Lyanna nie była typem sadystki, jednak nie mogła nie poczuć satysfakcji, widząc odniesiony sukces. Czarna magia była potęgą. Była czymś, co mogli posiąść tylko silni czarodzieje, bo słabi nie mieli szans jej okiełznać. Choć nie było widać żadnych ran, mężczyzna z pewnością poczuł skutki zaklęcia, o czym świadczył zbolały wyraz twarzy. Zabini wiedziała jednak, że to zaklęcie to i tak jedno z łagodniejszych, jakie oferowała czarna magia. Istniały dużo gorsze i bardziej niszczące.
Skinęła głową, zadowolona z pochwały Deirdre.
- To imię kogoś, kto mną wzgardził. Wybrałaś je zatem naprawdę trafnie, sama również nazwałabym go właśnie tak – zdecydowała się odpowiedzieć na jej pytanie. Może i Deirdre niegdyś skrzywdził ktoś o tym imieniu, dlatego nazwała nieznajomego blondyna właśnie tak? Lyanna kiedyś kochała tamtego prawdziwego Theo, a jednak on porzucił ją, gdy dowiedział się, że była półkrwi. Tak przynajmniej to wyglądało w jej oczach. Mężczyzna, przy którym czuła się tak dobrze, który przedostał się przez jej mury i wkradł się do jej serca, nie chciał wiązać się z ledwie mieszańcem. Kto, jeśli nie liczyć wstrętnych szlamolubów, chciałby, by jego ewentualne dzieci były półkrwi? To złamało jej serce do tego stopnia, że nigdy już nikogo za swój mur nie wpuściła i pogodziła się z faktem, że pisany jej był los starej panny, kobiety samotnej, ale za to oddanej sobie i swojemu własnemu rozwojowi. Wmówiła sobie skutecznie, że nie potrzebuje mężczyzny – ani Theo, ani żadnego innego. A emocje porzuconej, wzgardzonej kobiety były czymś, co dało się przekuć na coś niszczącego. Choć od porzucenia przez Theo minęły lata, by wykrzesać z siebie silniejszą czarną magię chciała przypomnieć sobie przeszłość, tamte chwile, kiedy Theo ją odrzucił, kiedy zniknął z jej życia po poznaniu prawdy o jej statusie krwi. Czy raczej czegoś, co wtedy uważała za prawdę, a co niedawno okazało się kłamstwem.
Ugięła łokieć tak, jak zasugerowała Deirdre, rozluźniając rękę i nie trzymając jej tak sztywno jak przed chwilą.
- To dobry pomysł – zgodziła się. Skoro miało być bardziej krwawo, niechaj tak będzie. – Z ciekawości... Jak dawno zaczęła się twoja fascynacja czarną magią? – zapytała. Deirdre była młoda, młodsza nawet od niej, nawet jeśli tylko parę miesięcy, a już posiadła tak ogromny poziom umiejętności. Musiała zacząć bardzo wcześnie, albo po prostu miała wybitny talent. Czy kiedyś też ćwiczyła tak jak ona, na zwierzętach, a potem na ludziach takich jak Theo, ofiarach które miały nieszczęście stać się obiektem nauki dla czarnoksiężniczek? Ciekawiło ją to także dlatego, że pamiętała Deirdre z Hogwartu, i nigdy nie pomyślałaby wtedy, że jej ścieżki potoczą się właśnie tak. Pamiętając ambitną prymuskę ze Slytherinu można było raczej pomyśleć, że czekała ją wielka kariera w ministerstwie. Dotąd nigdy nie pytała jej o te początki, bo gdy dołączyła do rycerzy, Deirdre już była jedną z zaszczytnego grona śmierciożerców i ich drogi nie przecinały się często.
A teraz były tu same, jeśli nie liczyć kogoś, kto i tak miał wkrótce umrzeć, a więc zabierze ich sekrety do grobu.
Obserwowanie Deirdre w akcji robiło wrażenie. Jej ruchy zdradzały niezwykłą płynność i pewność, na jaką Lyanna musiałaby pracować jeszcze bardzo długo. Mistrzostwo w magii, jakiejkolwiek, było czymś, na co należało zapracować. Jednym przychodziło to szybciej, innym dłużej, a Zabini dopiero od niedawna naprawdę przysiadła nad nauką czarnej magii, gdyż wcześniej bardziej absorbowały ją starożytne runy i nauka zawodu, jakim było łamanie klątw. Dopiero od niedawna zaczęła zarabiać również na przeciwieństwie tego, czego nauczono ją w ministerstwie, i zaklinała przedmioty. Rozwijała się i co za tym idzie, poruszała się coraz pewniej na tym niegdyś obcym, ale kuszącym gruncie. Dlatego też uniosła różdżkę bez lęku ani bez presji, nie był to pojedynek w której druga strona mogłaby się aktywnie bronić i w jakiś sposób jej zagrażać, mogła więc skupić się lepiej niż podczas prawdziwej walki. Z drugiej strony chciała jak najlepiej wypaść przy Deirdre, by odciąć się od łatki stłamszonej przez ojca panienki półkrwi, która dopiero odkrywała swoją moc. Chciała pokazać się jako czarownica rozkwitająca w swej sile, wreszcie dumna z tego, kim była.
- Gladium – powtórzyła zaklęcie Deirdre, widząc, że minimalnie chybiła. Skupiła się, chcąc zobaczyć, jak na nadgarstkach mężczyzny powstają cięcia, z których zacznie sączyć się krew, powoli, ale nieuchronnie pozbawiając go sił.
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k10' : 2
Nie okazała zdziwienia słysząc o Theo, a coś w napiętym głosie Lyanny nakazywało zapamiętać to imię. Dociekanie oraz swobodną konwersację na temat męskich wad zostawiła jednak na później - lub na nigdy, nie pojawiła się tu przecież po to, by stać się przyjaciółką i powierniczką sekretów, a by wzmocnić szansę Rycerzy Walpurgii. I siłę tej drobnej, ale odważnej dziewczyny, próbującej zerwać z ciężarem przeszłości. Doskonaląc samą siebie. To zawsze była najlepsza droga, prowadząca ku jedynemu słusznemu celowi.
Dla samej Mericourt, wbrew logicznym przypuszczeniom Zabini, nie zaczęła się ona niezwykle wcześnie. Przestrzegała zasad, szanowała regulaminy, była posłuszna wszelkim wytycznym, przez lata tłumiła więc dziwne, niepokojące pragnienie, sporadycznie dając mu upust, gdy sięgała po woluminu z Działu Ksiąg Zakazanych. Fascynowały ją potęga i porządek, a ten doskonały ład oraz moc można było osiągnąć tylko niebanalnymi sposobami; zgłębianiem wiedzy, która przerażała, ale jeśli celą za wielkość miał być lęk i ból, Deirdre była w stanie ją zapłacić. Początkowo niewielkimi kwotami, lecz te rosły wraz z każdą podjętą przez nią decyzją, z każdym wieczorem, który spędzała z Blackiem, podsycającym pragnienie czarodziejskiej niezłomności popartej wyjątkowym kunsztem.
Mogłaby więc Lyannę przestrzec, powiedzieć, że czarodzieje nie są dobrą inwestycją, że mężczyźni zawsze posiadają ukryte intencje - lecz zamiast lęku wolała popierać jej siłę, wspierać w tym, by stawała się pewna swych umiejętności bez potrzeby dopatrywania się uznania w męskich oczach. Tak też chciała przedstawić swoją historię, wybielając ją od krwawych plam po zbyt ostrych, różanych kolcach. - Niedawno - odpowiedziała zdawkowo, bynajmniej niemile: wcale nie ucinała tematu, opierając się na konkretach. - Zaledwie kilka lat temu - uściśliła, nie chcąc, by Zabini odebrała odpowiedź jako zbywającą. - Ale poświęcałam jej każdą wolną chwilę, każdą myśl, każde działanie. I dzięki temu dostąpiłam zaszczytu walki u Jego boku - dokończyła z powagą oraz specyficzną mieszanką dumy i pokory, machinalnie gładząc lewe przedramię, skryte za materiałem czarnego rękawa. Mogłaby powiedzieć Lyannie wiele więcej, obnażyć swą drogę ku wielkości, ale nigdy nie była typem ekstrawertyczki, zresztą, miały na ten wieczór inny, ważniejszy cel.
Od razu dostrzegła, że próba dziewczyny się nie powiodła, a przy okazji - że czarna magia odebrała swą zapłatę. Krew popłynęła z nosa Zabini, najpierw cienkim, potem szerszym strumieniem, a jej świeży zapach rozniósł się po polanie, przywołując same miłe wspomnienia. - Czujesz to? Drżenie, osłabienie, dygot, szybciej bijące serce....Z tego też możesz czerpać, zmieniając słabość w siłę - kontynuowała lekcję niewzruszona, nie zamierzając gruchać nad ranną brunetką. Dopóki stała na nogach, mogły kontynuować. - Włóż w inkantację nieco więcej siły, mocniej zaznacz też zgięcie nadgarstka przy ostatniej sylabie - pouczyła cierpliwie, mając nadzieję, że tym razem uda się jej rzucić udane zaklęcie. - Gladium - wyartykułowała poprawnie, licząc na zaprezentowanie działania uroku na przerażonym mężczyźnie spętanym Niewybaczalną klątwą.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Ich, kobiet rycerek, było niewiele. Te, które przewijały się przez organizację, często okazywały się zbyt słabe, by podołać narzucanym zadaniom. Ale Lyanna nie chciała być słaba. Chciała stać się silna i sprawić, by skrzydła latami podcinane przez ojca wreszcie uniosły ją w górę, wynosząc ponad status, który nosiła jeszcze kilka tygodni temu, nim poznała prawdę o swoim pochodzeniu.
O kilka lat za późno, by ocalić relację z prawdziwym Theo. Gdyby już wtedy wiedziała o swojej czystej krwi, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Niestety wówczas myślała, że była półkrwi, a przemilczany fakt wyszedł pewnego dnia na jaw, w jednej chwili przekreślając to, co ich łączyło. Bo przecież szanujący się czystokrwisty czarodziej nie chciałby takiej kobiety, niezdolnej do przedłużenia jego czystej linii. Nieważne, jak bardzo była piękna, uroda nie mogła zrekompensować braku odpowiedniego statusu.
Wciąż była w niej gorycz i złość, zapomniane przez ostatnie lata i na nowo odkryte niedawno. Teraz jednak próbowała wykorzystać te uczucia i emocje, by przelać je w czarnomagiczne inkantacje spływające z ust. Czarna magia karmiła się negatywnymi uczuciami, nie lubiła zaś miękkości i słabości.
Wysłuchała słów Deirdre; naprawdę niesamowite, że w tak krótkim czasie zaszła tak daleko, dalej niż większość pozostałych rycerzy. Nawet mężczyźni w szeregach organizacji musieli liczyć się z jej zdolnościami i zdaniem. Ciekawe, dokąd ona sama zabrnie za kilka lat? Bo choć poznała czarną magię już dłuższy czas temu, dopiero niedawno zaczęła ją rozwijać ponad podstawy poznane w Norwegii pod okiem pierwszego mentora. Zdawała sobie też sprawę z tego, co znajdowało się pod rękawem na lewej ręce Deirdre, którą ta odruchowo pogładziła. Znak będący symbolem tych najbliżej Czarnego Pana, najbieglejszych w czarnej magii. Tych, których słusznie bały się szlamy i ich miłośnicy. Zabini nie miała jednak pojęcia, jak wyglądało stanie się śmierciożercą.
- Chcę potrafić więcej niż już potrafię. Dla siebie, a także dla Niego – powiedziała, akcentując ostatnie słowo w odpowiedni sposób. Czy i Deirdre przyświecały niegdyś takie ambicje? Musiała być w nich bardzo wytrwała.
Próbowała rzucić zaklęcie, ale czarna magia upomniała się o swoje. Była kochanką niezwykle wymagającą, i czasem odbierała swoją cenę za praktykowanie jej. Lyanna poczuła nagłą falę osłabienia i narastającego ćmienia w skroniach, po czym z jej nosa zaczęła sączyć się strużka krwi, spływając po ustach i podbródku, skapując na przód czarnego płaszcza. Ale nie był to pierwszy raz, kiedy tak się stało. Kiedy uczyła się czarnej magii, ta często zwracała się przeciw niej, powodując rozmaite dolegliwości, na które musiała być przygotowana. Już mentor z Norwegii uprzedzał ją, że za potęgę trzeba zapłacić swoją cenę, bo taka moc nie przychodziła za darmo i bez wysiłku. Nie czuła strachu, wiedziała, że to się czasem dzieje.
- Czuję – wyszeptała; ta moc wypełniała ją, wysysała z niej siły, ale to była nieodłączna część nauki. Otarła więc krew z twarzy, mocniej zaciskając palce wiodącej dłoni na amboinowym drewnie. Musiała przekuć słabość w siłę i skupić się na tym, by magia uformowała się w zaklęcie zdolne zaszkodzić Theo. Była czystej krwi, jej magia nie była skalana żadnymi mieszanymi naleciałościami. Mogła zostać kimś. A dziś, tego wieczoru, mogła stać się sprawczynią zguby tego pechowego mężczyzny, którego nadgarstki po efektownym zaklęciu Deirdre zaczęły mocno krwawić, a krew skapywała z jego palców na leśną ściółkę. On zaś stał w miejscu i nie bronił się, choć niewątpliwie odczuwał silny ból. – Haemorrio – wypowiedziała, kierując na niego różdżkę. Miało być krwawo, więc będzie, jeśli magia znów nie zwróci się przeciw niej.
202-30=172 (-5)
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k10' : 9
- I staniesz się potężną czarownicą, Lyanno. Ciężka praca, poświęcenie, oddanie i posłuszeństwo wobec rozkazów - krok po kroku, osiągniesz to, o czym marzysz - odparła powoli, bez patetycznego tonu, prawie sucho, ale w tym trzeszczeniu zgłosek kryła się wiara w to, co mówiła. Zabini nie pojawiła się przy stole Rycerzy Walpurgii bez powodu, nie wszczynała bezsensownych dyskusji, nie prowokowała, nie dąsała się, wykonywała rozkazy, dając z siebie wszystko. Stanowiła jeden z cenniejszych nabytków, solidny trybik w naoliwionej machinie, mającej przynieść Wielkiej Brytanii nowy, sprawiedliwy porządek. Oblany krwią tych, którzy zawodzili lub chcieli kontynuować chaotyczny upadek czarodziejskiej potęgi.
Lubiła ten zapach. Aromat słusznej kary, udanego ćwiczenia, aurę czarnomagicznej klątwy rozrywającej skórę. Z zadowoleniem spoglądała na rozrywaną tkankę, która chwilę później buchnęła jeszcze mocniejszą czerwienią. Nieźle, Zabini nie podążała ślepo za wskazówkami a wykazywała się taktycznym myśleniem. - Dobrze - pochwaliła brunetkę, przyglądając się przerażeniu widocznemu w oczach mężczyzny. Nie mógł krzyczeć z bólu, ale otwierał usta w niemym wrzasku, co wykrzywiało twarz w jeszcze wyraźniejszym grymasie lęku. - Zaklęcia warto łączyć, budować na ich połączeniu siłę swych działań - kontynuowała lekcję, znów kładąc dłoń na ciele Lyanny, tym razem na jej barku. - Teraz spróbuj czegoś mniej materialnego, krzywdzącego nie tylko tkanki, ale i psychikę. Spraw, by się dusił, by nie mógł zaczerpnąć tchu, by każdy wdech był cierpieniem a nie łaską przedłużenia życia. Plumosa- zniżyła głos do prawie czułego szeptu, nie chwytając za własną różdżkę, a pomagając w odpowiedni sposób zwerbalizować mroczny czar Lyannie. Krew powoli zasychała na ustach pilnej uczennicy, słabość mijała, a brunetka mogła zbudować na tym zachwianiu coś nowego. - Później - zwiększmy ostrze, znów przedrzyj skórę, rozerwij tkanki, rozetnij mięśnie. Vulnerario - poleciła, przystając tuż za Zabini, by w odpowiednim momencie jej pomóc lub odpowiedzieć na ewentualne wątpliwości. - Najtrudniejsze jest skupienie, utrzymanie na wodzy tej silnej magii. Nieposłusznej, groźnej, na zawsze scalającej się z pulsującą w tobie intencją. Jeśli się zawahasz, sięgnij głębiej w siebie, w swój czarodziejski potencjał, w najboleśniejsze doświadczenia. Wykorzystaj je - mówiła spokojnie i stanowczo, cicho, melodyjnie, wpatrzona ponad ramieniem Rycerki w powoli wykrwawiającego się mężczyznę, za moment mającego zasmakować jeszcze większego cierpienia.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Nie była jednak typem głośnej, ekstrawertycznej krzykaczki domagającej się swego. Pracowała na swoje sukcesy starannie i w ciszy, była introwertyczką, osobą wręcz aspołeczną, ale potrafiącą zaangażować się w sprawy ważne, nawet jeśli nie pchała się przed szereg i znała swoje miejsce w nim. Na spotkaniach rycerzy nie zwykła odzywać się bez potrzeby, mówiła niewiele, będąc osobą z natury niezbyt wygadaną. Być może i to miało korzenie w jej dzieciństwie i tym, że ojciec nie pozwalał jej się za wiele odzywać niepytanej. Lub po prostu taki już miała charakter.
Czarna magia tym razem poprawnie przepłynęła przez jej dłoń i różdżkę, sprawiając, że z ran Theo wydostało się jeszcze więcej krwi. Wiedziała, że nie ma już wiele czasu do końca treningu, bo choć mężczyzna był silny i postawny, i jego siły wkrótce się wyczerpią, gdy krwi umknie z niego zbyt wiele. Gdyby było zupełnie jasno, na pewno wyraźnie widziałaby czerwień znaczącą plamy na mchu. A gdyby się skupiła, mogłaby wychwycić ten żelazisty aromat unoszący się w powietrzu.
- Co czułaś, gdy zrobiłaś to pierwszy raz? Gdy wiedziałaś, że to od ciebie zależy czyjeś być albo nie być? – zapytała, poruszając kwestię może osobistą, ale ciekawa była, czy początkowe doświadczenia Deirdre były zbieżne z tym, co sama czuła. Szczególnie zastanawiało ją to, co czuła Deirdre, gdy pierwszy raz zabiła. Lyannie ta sztuka jeszcze się nie powiodła (przynajmniej z człowiekiem, bo zwierzęta to inna sprawa), choć podczas misji pod koniec marca próbowała użyć niewybaczalnego zaklęcia, ale bez sukcesu. Może jej moc była jeszcze zbyt niska, albo wkradło się zawahanie; w końcu nie tak łatwo było odebrać życie, przynajmniej to pierwsze, bo później, gdy pokonało się tę ostateczną granicę, pewnie było już inaczej. Lyanna pokonała już w swoim życiu trochę granic, ale tej jeszcze nie, ten moment dopiero miał nadejść – w każdym razie moment uczynienia tego niewybaczalną klątwą. Ale i inne, odpowiednio użyte, mogły zabić, i to nie tylko te czarnomagiczne. Nawet celnie wymierzone Lamino, dozwolone w Klubie Pojedynków, mogło odebrać życie. Nie tylko czarna magia bywała niebezpieczna.
Czuła obecność Deirdre tuż za sobą. Słuchała jej rad i poleceń, wiedząc, że może się od śmierciożerczyni wiele nauczyć. Ale sama nie mówiła wiele, zamiast tego koncentrując się. Wzięła głęboki oddech i subtelnie poruszyła różdżką, skupiając się na swoim zamiarze i na tym, by utrzymać w ryzach czarnomagiczną moc, tak aby zwróciła się ona przeciwko jej ofierze, nie przeciw niej. Znów przywołała w myślach bolesne doświadczenia, szczególnie te związane z odrzuceniem przez prawdziwego Theo, z tym jak boleśnie zawiodła się na jedynym mężczyźnie, którego pokochała.
- Plumosa – użyła zaklęcia, które może nie zadawało ran, ale z pewnością przysparzało ofierze cierpienia, utrudniając normalne oddychanie. Może nawet mogłoby doprowadzić do uduszenia, gdyby potrzymać je odpowiednio długo.
(-5 do rzutu)
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k10' : 2
Także dzieląc się doświadczeniami. Nie przywykła do mówienia o własnych uczuciach, do opisywania ścieżki, jaką podążała, zamilkła więc na moment, odpowiednio dobierając wypowiadane słowa. - Podniecenie - odparła w końcu swobodnie, bez zawstydzenia, ale i bez specjalnej nonszalancji. Ofiarowywała Lyannie szczerość, prostą, może oburzającą, ale obydwie stały właśnie naprzeciw torturowanego mężczyzny - pruderyjność mogły włożyć między moralne bajki, do jakich nigdy już w swym życiu nie miały powrócić. - Krew wrzącą w żyłach. Absolutną władzę. Głód - wymieniała rzeczowo, metafory nie pasowały do obojętnego, obdartego z emocji sposobu wypowiadania się nawet o tak ostatecznych, fascynujących kwestiach. - A to wszystko sprawia, że twoja magia jest silniejsza. Lecz nie - pokorniejsza. Im więcej potrafisz, tym trudniej zapanować nad buzującą w tobie mocą - wielkie działania wymagały wielkiego skupienia i poświęcenia. Wbrew logice, każda kolejna mroczna klątwa nie była łatwiejsza, nie stawała się rutyną, a wręcz przeciwnie, urastała do rangi niepowtarzalnego wyzwania. Deirdre była więcej niż pewna, że oszałamiający blask szmaragdowego promienia morderczego uroku nigdy nie wyblaknie, wiążąc się z ekstremalnymi reakcjami ciała i psychiki. Kochała czarną magię, pozwoliła się w niej zatopić, na dobre, dosłownie, oddała przecież swe życie, wiążąc duszę Wieczystą Przysięgą, tracąc sprawczość - a jednocześnie ciesząc się wielkością, wiedzą, potęgą niedostępną dla zwykłych śmiertelników. Oni obawiali się śmierci, ona ją tworzyła, czerpała z niej, i to właśnie pragnęła przekazać Lyannie, tak śmiało podążającej za wskazówkami śmierciożerczyni.
- Łokieć sztywniej, różdżka wyżej, skoncentruj się na trafieniu prosto w pierś - pouczyła ją spokojnie, gdy kolejne zaklęcie okazało się niecelne, a twarz brunetki potwornie pobladła. - Spróbuj też wypowiedzieć pierwszą głoskę miękko, ochryple - tak łatwiej było przywołać dym, skondensować pogardę i złość w wiązkę zaklęcia. Suche powtarzanie inkantacji nic nie dawało, co początkowo drażniło urzędniczą Mericourt. Dopiero z czasem nauczyła się słuchać swego instynktu, podążać za nim, opierając magiczną siłę nie tylko na beznamiętnej wiedzy, ale i na uczuciach, których przez wiele lat tak panicznie się wystrzegała. - Zaklęcia związane z ostrzami, z ingerencją magii w skórę, mogą brzmieć krócej. Vulnerario - postanowiła pokazać różnicę, akcentując finalną inkantację, wypowiedzianą tuż po ostatniej próbie pozbawienia Theo tchu, tak, by rozciąć mu brzuch, głęboko, razem z wnętrznościami. Wisienka na torcie, oby smaczna, a nie gorzka od porażki. Mericourt nie osiadała na laurach, musiała się szkolić, powtarzać, przełamywać własne granice, szlifować umiejętności. Nie po to, by łechtać własną dumę, lecz by stać się przydatnym wzorem dla tych, którzy mieli ruszyć w wojenną zawieruchę, by ponownie wprowadzić w Wielkiej Brytanii sprawiedliwość i pokój. Bez brudu, bez zagrożeń, bez słabości; bez ludzi takich jak cierpiący na ich oczach Theo.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Lyanny życie nie rozpieszczało. Nie dostawała niczego na tacy, jak panienki z wysokich rodów, które i tak w większości nie potrafiły dobrze wykorzystać tego, co otrzymywały za sam fakt noszenia odpowiedniego nazwiska i statusu krwi, o wszystko musiała zawalczyć – o umiejętności, o szacunek, o wszystko co obecnie miała. A robiła to, bo nie zamierzała do końca życia być wyrzutkiem.
Była ciekawa odczuć Deirdre, więc spijała każde słowo spływające z jej ust, zastanawiając się jednocześnie nad tym, jak sama czuła się, kiedy pierwszy raz użyła jakiejkolwiek czarnomagicznej klątwy na człowieku, a nie tylko zwierzęciu. Czy czuła podniecenie? W jakiś sposób tak. Na pewno ekscytację, a także siłę i moc, jakich nie czuła nigdy przedtem. Poczucie władzy nad czyimś życiem, kontrolę, której w przeszłości tak często jej brakowało, gdy przez lata ojciec miał władzę w domu i nie traktował jej zbyt dobrze. Teraz, patrząc na krwawiącego Theo, też to czuła. Nie sadystyczną rozkosz z jego bólu, a raczej poczucie mocy, władzy i sprawczości, świadomość, że to od niej (i Deirdre) zależał jego los, że to ona była górą, a to było najważniejsze. Nie ból ją cieszył, a poczucie bycia silniejszą i możliwość decydowania o tym, jak skończy się dla niego ta noc. Choć nie wiadomo, czy byłoby tak, gdyby nie był spętany Imperiusem. Nie wiadomo, czy był silnym czarodziejem, czy nie, choć raczej na pewno nie tak silnym jak Deirdre, skoro pozwolił, by go zaczarowała i przyprowadziła tu jak prosię na rzeź. Czy jej udałoby się w podobny sposób nim zawładnąć? Prawdopodobnie nie, do tego musiała uczyć się znacznie więcej i staranniej. Zaklęcia niewybaczalne były zupełnie inną sprawą niż zwykłe klątwy.
- Też to teraz czuję – wyszeptała. Każde udane zaklęcie napełniało ją satysfakcją, bo wiedziała, że przez ostatnie miesiące dokonała pewnych postępów, choć nadal nie była z siebie w pełni zadowolona, perfekcjonizm by jej na to nie pozwolił. Zawsze mogło być lepiej, prawda?
Potrafiła rzucić zaklęcie Plumosa, już kiedyś zdarzało jej się go użyć, ale teraz najprawdopodobniej to wcześniejsze osłabienie miało wpływ na to, że choć już wydawało jej się, że różdżka zadrżała prawidłowo i mężczyzna zacznie się dusić, poczuła słabość wędrującą od jej ręki w głąb ciała. I zamiast Theo, to ona na moment poczuła duszność, a jej ciałem targnął spazm. Jednocześnie znów doświadczyła zawrotów głowy, krew ponownie zaczęła sączyć się z nosa, czuła jej metaliczny posmak również w ustach. Czarna magia znów zebrała żniwo, przypominając o tym, jaka była cena za oferowaną przez nią potęgę.
Dopiero po chwili zaczerpnęła głęboki oddech, ale osłabienie nie ustąpiło. Mimo to stała pewnie na nogach, nawet wtedy, kiedy zaklęcie Deirdre ugodziło mężczyznę w brzuch, przebijając jego trzewia. Parujące wnętrzności zaczęły wylewać się z rany i wypadły z plaśnięciem na ściółkę pod jego stopami, a pod nim samym zaraz ugięły się nogi i upadł prosto na nie. Nawet Imperius nie był już w stanie dłużej trzymać go w pionie. Lyanna dostrzegła jeszcze błyskające białka oczu, świszczący oddech po chwili się urwał, a ciało, po krótkich konwulsjach, znieruchomiało. I już wiedziała, że nie miała po co rzucać swojego zaklęcia, bo mężczyzna po kilku czarnomagicznych zaklęciach i ostatecznym, potężnym Vulnerario umarł. Pozostało jej zapamiętać sposób, w jaki Deirdre wypowiedziała zaklęcie i machnęła różdżką – następnym razem zamierzała sama tego spróbować.
Przez cały ten czas Zabini nie odwróciła wzroku, nie pozwoliła sobie na okazanie odrazy, choć widok bez wątpienia był paskudny. Jej piękna twarz nadal przypominała maskę, pomijając fakt, że była szkarłatna od krwi, co nadawało jej wyglądowi makabrycznego, wręcz nieco groteskowego wyrazu, kiedy czerwień krwi i lodowy błysk błękitnych oczu kontrastowały z pięknem jej rysów.
- To była bardzo pouczająca lekcja – powiedziała, spoglądając na zwłoki niegdyś zapewne przystojnego czarodzieja, dziś bezwartościowej sterty mięsa, która wkrótce stanie się pokarmem dla leśnych zwierząt. Wyjętą z kieszeni chustką starannie otarła twarz, by jej wygląd nie zwrócił niczyjej uwagi po wyjściu z lasu. – Jestem ci wdzięczna za ten pokaz. Następnym razem zaprezentuję więcej.
Ich rola tutaj się jednak skończyła, już nie było na czym ćwiczyć, a zwierzęta nagle wydały jej się nudnym obiektem treningu. Mogły wrócić do swojego normalnego życia, do fasady młodych i pięknych kobiet, jak gdyby właśnie nikogo nie zabiły. A choć starała się stwarzać pozory siły i zadowolenia, ciało osłabione czarną magią domagało się regeneracji i spoczynku.
| zt.?
W głębi lasu, w pobliżu matecznika, gdzie liście połyskują nienaturalną wręcz szmaragdową zielenią rozłożono na miękkiej ściółce dywany i poduszki dla zmęczonych festiwalowymi uciechami uczestników Brón Trogain. Rozlokowano je w grupkach i odseparowano je od siebie tak, by liczne grupy mogły komfortowo wypoczywać z dala od zgiełku, głośnej muzyki i szumu. Miejsce to jest spokojne i idealne na chwilę wytchnienia, ale jednocześnie ze względu na bliskość matecznika budzące niepokój. To również aura połyskujących liści, przedzierającego się przez konary drzew światła księżyca, lekka mgła unosząca się nad ściółką — a może coś innego, dym.
Szelest liści, drobne gałązki pękające na ściółce zapowiadają czyją obecność jeszcze zanim z półmroku wyłoni się postać. Bardzo stara wiedźma, o siwych jak kamień włosach i długich aż do kolan, w czarnej, długiej powłóczystej szacie przechadza się pomiędzy odpoczywającymi czarodziejami. Na twarzy bladej jak śnieg i dłoniach widnieją czarne znaki i symbole narysowane tuszem lub atramentem — kreski kropki, koła i półksiężyce. Jest mocno przygarbiona, a jej kroki są powolne, chwiejne, lecz nie wygląda jakby potrzebowała czyjejkolwiek pomocy, choć kroczy z zamkniętymi oczami, szepcząc słowa w staroceltyckim języku. Modły o pomyślność, modły o płodność choć cichuteńkie, są doskonale słyszane przez wszystkich zgromadzonych kiedy przechodzi obok nich. W jednej dłoni trzyma glinianą miskę i palcami przytrzymuje w niej tlące się kadzidło; w drugiej krucze pióra, którymi niczym wachlarzem rozpyla specyficzny dym. Kiedy was mija, jego zapach was otula i otumania.
Jedna osoba z pary lub grupy rzuca kością k6 na rodzaj kadzidła rozpylanego przez starą wiedźmę.
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o zmysłowych przyjemnościach.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu, a dobiegające z parteru dźwięki muzyki kuszą do udania się na parkiet.
4: Najpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Przelotnie smuci, ale dzięki temu pozwala przeżyć wzruszające katharsis: zostawić najczarniejsze myśli za sobą i przeżyć dalszą część wieczoru bez obciążeń, w lepszym nastroju.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Rozmówcy wydają się czarodziejowi charyzmatyczni, on sam również nabiera pewności siebie i chęci do podzielenia się własnymi przemyśleniami albo opowiedzenia o swoich pasjach. Każda kolacja przy tym kadzidle minie w radosnej atmosferze, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia żywej dyskusji.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni skorzy do zaufania rozmówcom i podzielenia się z nimi sprawami, które doprowadzają czarodzieja do złości lub pasji. W Azji palone przez mędrców, naukowców i reformatorów, którzy szukali przyczyny niedoskonałości świata zanim zabrali się za jego zmianę.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Byli spóźnieni.
Oczywiście - porzucenie nastroju orbitującego pomiędzy rozżaleniem a czystą złością, później wkraczające w niepokój, nie było nader łatwe. Nie było czymś, co chciała robić.
Dłoń kartkująca długie smugi materiałów szafie, w poszukiwaniu najidealniejszej czerni, która miała kłócić się z okazją i temperaturą po wsze czasy - w końcu smukła suknia o barwie przypominającej połyskującą grudkę węgla oplotła ciało, materiał zapewniał dostateczny przewiew - dla ciała, nie dla myśli.
Powinna przeżywać żałobę, do cholery, a nie wiwatować na cześć miłości - fałszywej czy szczerej, już dawno temu poznała odpowiedź. Jednak potęga, a która rozciągnęła się wzdłuż i wszerz Anglii, a której istnienie miała przypomnieć nowa namiestniczka Londynu - wszystko to było dostatecznym powodem, by dotychczasowe wymówki schować za plecami, podobnie jak zaciśniętą w pięść dłoń; tylko jedną, druga była bowiem przeznaczona dla kogoś innego.
Przeciągnięty moment przygotowań, przeciągnięta podróż, by finalnie zgubić się w gęstym, leśnym gaju - fakt, że nie pluła przekleństwami z każdym kolejnym krokiem, pantoflem ułożonym na pokrytej mchem powierzchni, był wszakże cudem. Przeciągnięta struna - ta, która odpowiadała za spokój Tatiany była naciągnięta do granic wytrzymałości.
Była milcząca - nienaturalnie, nieodpowiednio, grobową ciszą i nastrojem przecząc obrzędom, na które zmierzali. Organizowana uroczystość, garść znamienitych gości, wpływowych przyjaciół, obietnic składanych wobec niepodległych wysp i triumfu Czarnego Pana - to wszystko wymagało jej obecności. Ich obecności.
Bo kiedy stopa Karkaroffa na nowo postanęła w Anglii, nie była już sama. Nie było jej nazwiska na ozdobnym papierze; było ich dwoje. I kiedy kilka tygodni temu wmawiała - sobie i innym - że przyzwyczaja się do jego obecności; do jego bliskości rzekomo wyczekiwanej, utęsknionej i spragnionej - tak w obliczu ostatnich wydarzeń, działał na nią drażniąco. On - jego słowa, krok przy jej kroku, zapach uderzający w nozdrza boleśnie - Dimitryi Karkaroff balansował niebezpiecznie na krawędzi trzech słów za dużo.
- Mówiłam, że to nie tędy - słowa w końcu przecięły narastającą ciszę; duszną, ciemną, w wilgotnym krajobrazie lasu, który zdawał się nie mieć końca - nie miała już pojęcia gdzie leży polana, na której mieli się zjawić na oficjalnych uroczystościach Bróg Trogain.
Wyprzedziła go; ciemna smuga przemknęła przed Karkaroffem w zniecierpliwieniu i irytacji, poszukując odpowiedniego skrętu, nie zważając na fakt, że powinni kroczyć obok siebie, z eleganckim splotem dłoni wokół przedramienia.
Coś szeleściło; nie za nią, a przed nią - kiedy wytężyła wzrok, napotkała soczystą zieleń, kilka sylwetek i jedną, centralną - szarą, zgarbioną, z parującą misą w dłoniach.
- To twoja wina.
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain