Korytarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Podziemny korytarz, od którego rozchodzą się cele, zdaje się schodzić coraz bardziej w dół, nie widać jego końca. Jest stale patrolowany przez służby porządkowe. Uzbrojeni po zęby w różdżki, pałki i łańcuchy czarodzieje przechadzają się dwójkami z jednego dalekiego końca w drugi, uważnie przyglądając się każdemu więźniowi z kolei. Sprawdzają, czy aresztowani zachowują się odpowiednio, uważnie wypatrują wszelkich kombinacji. Nocą patrole często, nie do końca zgodnie z regulaminem więzienia, zamieniają się na jednoosobowe.
Wytłumaczyłem cierpliwie dlaczego wyciągam różdżkę i co zamierzam uczynić, mimo to dziewczyna wystraszyła się jednak wyraźnie, drgając nerwowo i krzyknęła z przestrachem. Mimo wszystko była to prawidłowa reakcja w dzisiejszych czasach. Nikomu nie wolno było ufać, zwłaszcza obcym w nieznanym miejscu. Chciałem jednak jedynie pomóc, wysuszyć ubranie, skoro sama tego nie uczyniła, nim złapie ją paskudna grypa, czy magiczny katar.
– Pomagam panience – odpowiedziałem, unosząc lekko brwi; zaklęcie zostało rzucone, czy nie rozpoznawała inkantacji? Była jedną z najprostszych jakie tylko istniały. – Proszę się uspokoić, anomalie są groźne, nie mniej niebezpieczne jest jednak zapalenie płuc – odparłem, czując dziwne ukłucie irytacji. Owszem, z czarów należało korzystać teraz rozważniej, ostrożniej, nie wyobrażałem jednak całkowitej rezygnacji z nich. Sugestia mordu była dla mnie dużą przesadą, dziewczyna zaczęła histeryzować. Powoli przestawałem o niej myśleć jak o przestępczyni, skoro była taka lękliwa i strachliwa. Nie wyglądała jakby łgała, bądź choćby próbowała. Potrafiłem zwietrzyć kłamstwo na kilometr.
– W policji pracuje wiele niższych od panienki jasnowłosych kobiet.
Opis rudowłosej był zbyt skąpy i lakoniczny, bym mógł choćby mgliście zacząć się domyślać o kogóż mogło jej chodzić. Do tego musiała spotkać się z funkcjonariuszką już jakiś czas temu, skoro nie wiedziała, że Ministerstwo Magii zostało odbudowane. Nie czytała gazet?
– Magiczna policja podlega pod Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a więc jest częścią Ministerstwa Magii. Ich biuro znajduje się siedzibie swojego Departamentu. Dopóki przeniesiono go tutaj, to i policja była tutaj. Ministerstwo odbudowano, wszystko wróciło na swoje miejsce – wytłumaczyłem cierpliwie rudowłosej. Sprawiała wrażenie dziwnie roztrzepanej, oderwanej od rzeczywistości, jakby nie bardzo wiedziała co się dzieje wokół niej, ani dlaczego. Przestraszona, zmarznięta, zdezorientowana kobieta, czułem się w obowiązku, by jej udzielić jej pomocy, zarówno jako stróż prawa, jak i mężczyzna.
– Jak się panna nazywa? Wie jak dotrzeć do Ministerstwa? Odprowadzę pannę do wyjścia i pomogę wezwać Błędnego Rycerza. Zawiezie panienkę pod samo wejście - zaproponowałem, gestem zapraszając ją, by ruszyła za mną w kierunku, z którego przed kilkoma chwilami przyszedłem.
– Pomagam panience – odpowiedziałem, unosząc lekko brwi; zaklęcie zostało rzucone, czy nie rozpoznawała inkantacji? Była jedną z najprostszych jakie tylko istniały. – Proszę się uspokoić, anomalie są groźne, nie mniej niebezpieczne jest jednak zapalenie płuc – odparłem, czując dziwne ukłucie irytacji. Owszem, z czarów należało korzystać teraz rozważniej, ostrożniej, nie wyobrażałem jednak całkowitej rezygnacji z nich. Sugestia mordu była dla mnie dużą przesadą, dziewczyna zaczęła histeryzować. Powoli przestawałem o niej myśleć jak o przestępczyni, skoro była taka lękliwa i strachliwa. Nie wyglądała jakby łgała, bądź choćby próbowała. Potrafiłem zwietrzyć kłamstwo na kilometr.
– W policji pracuje wiele niższych od panienki jasnowłosych kobiet.
Opis rudowłosej był zbyt skąpy i lakoniczny, bym mógł choćby mgliście zacząć się domyślać o kogóż mogło jej chodzić. Do tego musiała spotkać się z funkcjonariuszką już jakiś czas temu, skoro nie wiedziała, że Ministerstwo Magii zostało odbudowane. Nie czytała gazet?
– Magiczna policja podlega pod Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a więc jest częścią Ministerstwa Magii. Ich biuro znajduje się siedzibie swojego Departamentu. Dopóki przeniesiono go tutaj, to i policja była tutaj. Ministerstwo odbudowano, wszystko wróciło na swoje miejsce – wytłumaczyłem cierpliwie rudowłosej. Sprawiała wrażenie dziwnie roztrzepanej, oderwanej od rzeczywistości, jakby nie bardzo wiedziała co się dzieje wokół niej, ani dlaczego. Przestraszona, zmarznięta, zdezorientowana kobieta, czułem się w obowiązku, by jej udzielić jej pomocy, zarówno jako stróż prawa, jak i mężczyzna.
– Jak się panna nazywa? Wie jak dotrzeć do Ministerstwa? Odprowadzę pannę do wyjścia i pomogę wezwać Błędnego Rycerza. Zawiezie panienkę pod samo wejście - zaproponowałem, gestem zapraszając ją, by ruszyła za mną w kierunku, z którego przed kilkoma chwilami przyszedłem.
becomes law
resistance
becomes duty
Znała tę inkantację. Oczywiście, że znała. Nie rozumiała jednak, jak dorosły mężczyzna może być w takich czasach aż tak lekkomyślny. W dobie anomalii naprawdę należało unikać używania różdżki jak tylko się dało i Gwen sama sobie dziwiła się, że tak późno się o tym zorientowała. Wcześniej po prostu naprawdę długo miała szczęście.
– Tylko ono panu nie grozi. A anomalia już tak – wytknęła. – Zapalenie płuc da się wyleczyć, spalenie się przez kulę ognia już niekoniecznie. – Ton Gwen zmienił się na dość butny, co kontrastowało z jej delikatną (już nie przemoczoną) sylwetką.
Przypadkowy mord przez anomalie naprawdę nie był taki nieprawdopodobny. To, co czasem widziała na ulicach, potrafiło być naprawdę przerażające. Przypomniała sobie błyskawice okalające niebo w Central Parku, tamtego dnia, w trakcie ćwiczeń, gdy zaklęcie Patronusa wywołało nagłą zmianę w pogodzie. Zadrżała mimowolnie: naprawdę niewiele brakowało, by niebo opadło na ziemię, pozbawiając życia wszystkich dookoła.
Podrapała się po głowie.
– To było początkiem września… – mruknęła. – Chyba mi się nawet nie przedstawiła. Pewnie w papierach byłoby moje nazwisko, no ale skoro policji już tu nie ma… – stwierdziła, wzdychając.
Kiwnęła głową, słuchając wyjaśnienia mężczyzny. To właściwie było dla Gwen dość abstrakcyjne. Magiczny świat był wręcz nienaturalnie skoncentrowany. Malarka wprawdzie rozumiała, że dzięki czarom budynki mogą pomieścić więcej osób, niż początkowo się wydaje, ale tak wszystko istniejące w jednym miejscu? Czy to było w ogóle wygodne?
Chyba nigdy nie będzie dane jej się o tym dowiedzieć. Praca w Ministerstwie była ostatnią rzeczą, na której ktokolwiek by jej pozwolił, biorąc pod uwagę chociażby jej pochodzenie. Szczególnie w tych czasach to niewątpliwie miało bardzo duże znaczenie. Poza tym czy chciałaby pracować za biurkiem jako urzędnik? Raczej nie. Do niczego innego zaś chyba się nie nadawała. Brakowało jej wiedzy i umiejętności.
– Gwen Grey – przedstawiła się, ruszając za nim. Nie miała jednak zamiaru realizować w pełni propozycji mężczyzny: – Ale skoro źle trafiłam… chyba załatwię to innego dnia. To nie tak pilne, a jednak… straciłam trochę czasu – stwierdziła. Mugolskie urzędy potrafiły być niezwykle powolne, a Gwen obawiała się, że z magicznymi będzie podobnie. Poza tym biorąc pod uwagę nastroje, wolała po prostu unikać Ministerstwa. Och, no i Artura. Na niego też wolała przypadkiem nie wpaść.
Dotarło do niej jednak, że nie ma pojęcia, co ten mężczyzna tu robi. Ona po prostu źle trafiła i to dla nich obojga było jasne. Ale po co ten człowiek odwiedzał Tower? Zmarszczyła na chwilę brwi.
– Pan też tu tak… przypadkiem?
– Tylko ono panu nie grozi. A anomalia już tak – wytknęła. – Zapalenie płuc da się wyleczyć, spalenie się przez kulę ognia już niekoniecznie. – Ton Gwen zmienił się na dość butny, co kontrastowało z jej delikatną (już nie przemoczoną) sylwetką.
Przypadkowy mord przez anomalie naprawdę nie był taki nieprawdopodobny. To, co czasem widziała na ulicach, potrafiło być naprawdę przerażające. Przypomniała sobie błyskawice okalające niebo w Central Parku, tamtego dnia, w trakcie ćwiczeń, gdy zaklęcie Patronusa wywołało nagłą zmianę w pogodzie. Zadrżała mimowolnie: naprawdę niewiele brakowało, by niebo opadło na ziemię, pozbawiając życia wszystkich dookoła.
Podrapała się po głowie.
– To było początkiem września… – mruknęła. – Chyba mi się nawet nie przedstawiła. Pewnie w papierach byłoby moje nazwisko, no ale skoro policji już tu nie ma… – stwierdziła, wzdychając.
Kiwnęła głową, słuchając wyjaśnienia mężczyzny. To właściwie było dla Gwen dość abstrakcyjne. Magiczny świat był wręcz nienaturalnie skoncentrowany. Malarka wprawdzie rozumiała, że dzięki czarom budynki mogą pomieścić więcej osób, niż początkowo się wydaje, ale tak wszystko istniejące w jednym miejscu? Czy to było w ogóle wygodne?
Chyba nigdy nie będzie dane jej się o tym dowiedzieć. Praca w Ministerstwie była ostatnią rzeczą, na której ktokolwiek by jej pozwolił, biorąc pod uwagę chociażby jej pochodzenie. Szczególnie w tych czasach to niewątpliwie miało bardzo duże znaczenie. Poza tym czy chciałaby pracować za biurkiem jako urzędnik? Raczej nie. Do niczego innego zaś chyba się nie nadawała. Brakowało jej wiedzy i umiejętności.
– Gwen Grey – przedstawiła się, ruszając za nim. Nie miała jednak zamiaru realizować w pełni propozycji mężczyzny: – Ale skoro źle trafiłam… chyba załatwię to innego dnia. To nie tak pilne, a jednak… straciłam trochę czasu – stwierdziła. Mugolskie urzędy potrafiły być niezwykle powolne, a Gwen obawiała się, że z magicznymi będzie podobnie. Poza tym biorąc pod uwagę nastroje, wolała po prostu unikać Ministerstwa. Och, no i Artura. Na niego też wolała przypadkiem nie wpaść.
Dotarło do niej jednak, że nie ma pojęcia, co ten mężczyzna tu robi. Ona po prostu źle trafiła i to dla nich obojga było jasne. Ale po co ten człowiek odwiedzał Tower? Zmarszczyła na chwilę brwi.
– Pan też tu tak… przypadkiem?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Miałem ochotę przewrócić oczyma. Oczywiście, każde zaklęcie niosło ze sobą teraz pewne ryzyko, nie wyobrażałem sobie jednak całkowicie zrezygnować z czarów. Panienka Grey wyraźnie przesadzała, zareagowała gwałtownie i emocjonalnie, rozbuchując całe zajście do prawie katastrofy. Taka była w moim mniemaniu większość kobiet. Jeśli czegoś się nauczyłem w ciągu swojego prawie trzydziestoletniego życia, to tego, by z młodymi panienkami w takich emocjach po prostu nie dyskutować, bo nie były w stanie podjąć sensownej polemiki, kierując się uczuciami.
Z drugiej strony nie mogłem się dziwić temu, że się bała. Była tylko młodą dziewczyną.
– Na całe szczęście nie spopieliłem ani panienki, ani Tower, jeśli los będzie sprzyjał, to unikniesz także i zapalenia płuc – podsumowałem beznamiętnym tonem.
Patrzyłem na nią w milczeniu, gdy analizowała i przetrawiała moje informacje. Nachodziły mnie myśli, że ta dziewczyna w ogóle nie czyta gazet i nie bardzo wie co się wokół niej dzieje. Mimo wszystko chciałem, by dostała to, po co to przyszła, dlatego zaproponowałem jej wezwanie Błędnego Rycerza.
Decyzja panny Grey była zaskakująca. Straciła tyle czasu, przemokła, natrudziła się, aby odzyskać swoją własność, odbierając ją z Biura Magicznej Policji, by teraz, gdy wskazywałem jej najprostszy i najszybszy sposób na zrobienie tego, zrezygnować i postanowić wybrać się do Ministerstwa Magii innego dnia? Uniosłem lekko brwi.
– Jest tego panienka pewna? Skoro straciła już tyle czasu, to jaki będzie sens robić wszystko od nowa innego dnia? – zdziwiłem się głośno. Sam wolałem doprowadzać sprawy od początku do końca. Ostatecznie to nie była jednak moja sprawa, dlatego wzruszyłem ramionami i nie drążyłem tego tematu. Skoro dziewczyna chciała utrudniać życie, niech tak będzie. Miałem na głowie dość zmartwień.
– Nie, panienko Grey, nie jestem tu przypadkiem – odpowiedziałem cierpliwie. – Pracuję w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów – wyjaśniłem, stwierdzając jednocześnie, że więcej informacji będzie rudowłosej zwyczajnie zbędne. Nie musiała wiedzieć, że pracowałem jako auror, tropiciel czarnoksiężników. Droga do wyjścia nie była daleka. Poprowadziłem ją korytarzem, a kiedy wyszliśmy gestem dałem znać, by zaczekała pod zadaszeniem. Wyjąłem różdżkę i machnąłem nią, lecz tym razem nie po to, by rzucić zaklęcie (które mogło nas pozabijać, jak twierdziła panna Grey), a wezwać Błędnego Rycerza.
– Oby bezpiecznie dotarła panna do domu – zwróciłem się do niej. Sprawiała wrażenie roztrzepanej, szczęście wydawało się jej w tym celu zwyczajnie potrzebne.
Z drugiej strony nie mogłem się dziwić temu, że się bała. Była tylko młodą dziewczyną.
– Na całe szczęście nie spopieliłem ani panienki, ani Tower, jeśli los będzie sprzyjał, to unikniesz także i zapalenia płuc – podsumowałem beznamiętnym tonem.
Patrzyłem na nią w milczeniu, gdy analizowała i przetrawiała moje informacje. Nachodziły mnie myśli, że ta dziewczyna w ogóle nie czyta gazet i nie bardzo wie co się wokół niej dzieje. Mimo wszystko chciałem, by dostała to, po co to przyszła, dlatego zaproponowałem jej wezwanie Błędnego Rycerza.
Decyzja panny Grey była zaskakująca. Straciła tyle czasu, przemokła, natrudziła się, aby odzyskać swoją własność, odbierając ją z Biura Magicznej Policji, by teraz, gdy wskazywałem jej najprostszy i najszybszy sposób na zrobienie tego, zrezygnować i postanowić wybrać się do Ministerstwa Magii innego dnia? Uniosłem lekko brwi.
– Jest tego panienka pewna? Skoro straciła już tyle czasu, to jaki będzie sens robić wszystko od nowa innego dnia? – zdziwiłem się głośno. Sam wolałem doprowadzać sprawy od początku do końca. Ostatecznie to nie była jednak moja sprawa, dlatego wzruszyłem ramionami i nie drążyłem tego tematu. Skoro dziewczyna chciała utrudniać życie, niech tak będzie. Miałem na głowie dość zmartwień.
– Nie, panienko Grey, nie jestem tu przypadkiem – odpowiedziałem cierpliwie. – Pracuję w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów – wyjaśniłem, stwierdzając jednocześnie, że więcej informacji będzie rudowłosej zwyczajnie zbędne. Nie musiała wiedzieć, że pracowałem jako auror, tropiciel czarnoksiężników. Droga do wyjścia nie była daleka. Poprowadziłem ją korytarzem, a kiedy wyszliśmy gestem dałem znać, by zaczekała pod zadaszeniem. Wyjąłem różdżkę i machnąłem nią, lecz tym razem nie po to, by rzucić zaklęcie (które mogło nas pozabijać, jak twierdziła panna Grey), a wezwać Błędnego Rycerza.
– Oby bezpiecznie dotarła panna do domu – zwróciłem się do niej. Sprawiała wrażenie roztrzepanej, szczęście wydawało się jej w tym celu zwyczajnie potrzebne.
becomes law
resistance
becomes duty
Cedric mógł sobie myśleć co tylko chciał. Być może nigdy nie trafił do Munga z powodu anomalii. Jej się to zdarzyło i dziewczyna zdecydowanie nie chciała tego powtarzać. Szczególnie, że czarodziejscy lekarze uzdrowiciele niekoniecznie byli szczególnie mili, o czym miała już szansę się przekonać. Elvira była względem niej po prostu nie miła, a lord Shafiq w ogóle nie powinien pojawiać się w miejscach publicznych. Tak niemiłego buca, mimo wieku zachowującego się jak nastoletni ślizgon, Gwen nie spotkała już dawno. Co ten człowiek w ogóle robił w tym fachu? Malarce zawsze wydawało się, że chęć leczenia innych wynika ze współczucia i empatii. Zacharemu tego zaś zdecydowanie brakowało.
– Całe szczęście – mruknęła tylko, nieco naburmuszonym tonem, nie chcąc jednak wchodzić w dalszą dyskusję na ten temat. Nie powinien wyciągać różdżki, ale mimo wszystko to zrobił. Na całe szczęście nikomu nic się nie stało, dlatego po wyrażeniu swojego oburzenia Gwen nie czuła potrzeby, aby dalej ciągnąć ten niewygodny temat.
Westchnęła.
– Mam jeszcze inne plany – stwierdziła po prostu, odpowiadając na kolejne słowa Dearborna. – Myślałam, że to w miarę szybko załatwię, a tak… muszę się zająć innymi sprawami. Ministerstwo jest kawałek stąd – uznała. Nie miała jednak zamiaru tłumaczyć się z dodatkowych pobudek, które kierowały nią przy podjęciu takiej a nie innej decyzji. Szczególnie, że Cedric mógł przecież znać lorda Longbottoma, a Gwen raczej wolała unikać tematu jasnowłosego aurora. Z resztą, czy to w ogóle miało szansę go obchodzić? Raczej nie. I nie powinno.
To miało jakiś sens, a malarka nie miała powodów, by mężczyźnie nie wierzyć. Wyglądało jednak na to, że nie był z policji, inaczej pewnie od razu rozwinąłby ten temat. Może jest aurorem? Albo należy do wiedźmiej straży? O tym drugim zawodzie niewiele wiedziała ponadto że istnieje i funkcjonuje. Albo może zajmuje się kwestiami organizacyjnymi? To ostatnie wydawało się jej jednak najmniej prawdopodobne. Coś w aparycji Cedrica mówiło jej, że siedzenie w biurze i zajmowanie się papierami po prostu do niego nie pasuje. Nie miała jednak zamiaru dopytywać, to nie była jej sprawa. Skinęła więc tylko głową.
– Nie mieszkam jakoś szczególnie daleko, nie powinnam mieć problemu – odpowiedziała tylko, wzruszając ramionami. Do swojego mieszkania była w stanie dojść bez problemu pieszo. Dwadzieścia minut spaceru w ładną pogodę naprawdę nie było żadnym wyzwaniem. Obecnie trwająca burza utrudniała jednak życie wszystkim dookoła i Gwen liczyła, że uda jej się złapać jakiś autobus.
– Całe szczęście – mruknęła tylko, nieco naburmuszonym tonem, nie chcąc jednak wchodzić w dalszą dyskusję na ten temat. Nie powinien wyciągać różdżki, ale mimo wszystko to zrobił. Na całe szczęście nikomu nic się nie stało, dlatego po wyrażeniu swojego oburzenia Gwen nie czuła potrzeby, aby dalej ciągnąć ten niewygodny temat.
Westchnęła.
– Mam jeszcze inne plany – stwierdziła po prostu, odpowiadając na kolejne słowa Dearborna. – Myślałam, że to w miarę szybko załatwię, a tak… muszę się zająć innymi sprawami. Ministerstwo jest kawałek stąd – uznała. Nie miała jednak zamiaru tłumaczyć się z dodatkowych pobudek, które kierowały nią przy podjęciu takiej a nie innej decyzji. Szczególnie, że Cedric mógł przecież znać lorda Longbottoma, a Gwen raczej wolała unikać tematu jasnowłosego aurora. Z resztą, czy to w ogóle miało szansę go obchodzić? Raczej nie. I nie powinno.
To miało jakiś sens, a malarka nie miała powodów, by mężczyźnie nie wierzyć. Wyglądało jednak na to, że nie był z policji, inaczej pewnie od razu rozwinąłby ten temat. Może jest aurorem? Albo należy do wiedźmiej straży? O tym drugim zawodzie niewiele wiedziała ponadto że istnieje i funkcjonuje. Albo może zajmuje się kwestiami organizacyjnymi? To ostatnie wydawało się jej jednak najmniej prawdopodobne. Coś w aparycji Cedrica mówiło jej, że siedzenie w biurze i zajmowanie się papierami po prostu do niego nie pasuje. Nie miała jednak zamiaru dopytywać, to nie była jej sprawa. Skinęła więc tylko głową.
– Nie mieszkam jakoś szczególnie daleko, nie powinnam mieć problemu – odpowiedziała tylko, wzruszając ramionami. Do swojego mieszkania była w stanie dojść bez problemu pieszo. Dwadzieścia minut spaceru w ładną pogodę naprawdę nie było żadnym wyzwaniem. Obecnie trwająca burza utrudniała jednak życie wszystkim dookoła i Gwen liczyła, że uda jej się złapać jakiś autobus.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Niezadowolenie panienki Grey było aż nadto widoczne. Wyraźnie rozbrzmiewający w tonie głosu wyrzut, że naraziłem ją na tak ogromne niebezpieczeństwo, naburmuszona mina, pełna niechęci postawa. Chciałem dobrze. Wychowano mnie tak, aby otaczać kobiety, jako te słabsze fizycznie i delikatniejsze, opieką i troską. Taka właśnie była moja intencja, gdy wyciągnąłem różdżkę i wysuszyłem jej ubranie, nie chcąc, aby dopadło ją paskudne zapalenie płuc, magiczny katar czy ciężka grypa. Panna Grey obróciła jednak kota ogonem, zmieniając mój uprzejmy gest, w próbę pozbawienia jej życia, bądź zdrowia. Poczułem się znużony strojonymi przez czarownicę fochami, jednakże poniekąd byłem w stanie je zrozumieć. Była tylko dziewczyną, wyjątkowo młodziutką, pewno ledwie skończyła Hogwart. Może jeszcze nie wyrosła z okresu fochów i burzy hormonów.
– Rozumiem – skłamałem, bo bynajmniej nie rozumiałem rudowłosej. Zdecydowałem się jednak nie szukać logiki w jej decyzjach i poczynaniach, niepotrzebnie trwoniłbym na to energię i czas, a powinienem przecież skupić się na swoich własnych obowiązkach. Dziewczyna była mi całkiem obca i nie zamierzałem wściubiać nosa w jej sprawy. Chciałem pomóc, lecz ona tę pomoc naburmuszona odtrącała. Nie miałem w zwyczaju się kobietom narzucać. – Nie tak daleko, panno Grey. Błędny Rycerz dowiezie tam panią w mniej niż dwie minuty - skomentowałem, nie starając się nawet ukryć powątpiewania, od którego przesycony był mój ton głosu. Nigdy nie podróżowała tym środkiem transportu? Nie wiedziała, że w przypadku magicznego autobusu wystarczy kwadrans, bądź dwa, aby dostać się z Brighton w najdalszy zakątek Szkocji?
Niemal białe, długie drewno, z którego Ollivanderowie przed laty wystrugali dla mnie różdżkę, przecięło ze świstem powietrze. Nie mrugnąłem dwa razy, a zmaterializował się na ulicy przede mną i panną Grey dwupiętrowy, czerwony autobus. Rozłożyłem swój parasol, aby ochronić rudowłosą przed ponownym zamoknięciem, choć od progu Tower of London, a autobusu dzieliło ją może trzy metry.
– Szerokiej drogi, panno Grey. Oby odzyskała panienka swoją zgubę. Wszystkiego dobrego – powiedziałem jej na odchodne. Pozostawało mieć nadzieję, że rudowłosa dzierlatka więcej już nie zbłądzi i nie trafi do ponurego, starego więzienia.
Pożegnawszy się z malarką sam wróciłem do środka twierdzy, aby znaleźć dokumenty, po które tu w ogóle przybyłem. Czas mnie naglił.
Cedric ZT.
– Rozumiem – skłamałem, bo bynajmniej nie rozumiałem rudowłosej. Zdecydowałem się jednak nie szukać logiki w jej decyzjach i poczynaniach, niepotrzebnie trwoniłbym na to energię i czas, a powinienem przecież skupić się na swoich własnych obowiązkach. Dziewczyna była mi całkiem obca i nie zamierzałem wściubiać nosa w jej sprawy. Chciałem pomóc, lecz ona tę pomoc naburmuszona odtrącała. Nie miałem w zwyczaju się kobietom narzucać. – Nie tak daleko, panno Grey. Błędny Rycerz dowiezie tam panią w mniej niż dwie minuty - skomentowałem, nie starając się nawet ukryć powątpiewania, od którego przesycony był mój ton głosu. Nigdy nie podróżowała tym środkiem transportu? Nie wiedziała, że w przypadku magicznego autobusu wystarczy kwadrans, bądź dwa, aby dostać się z Brighton w najdalszy zakątek Szkocji?
Niemal białe, długie drewno, z którego Ollivanderowie przed laty wystrugali dla mnie różdżkę, przecięło ze świstem powietrze. Nie mrugnąłem dwa razy, a zmaterializował się na ulicy przede mną i panną Grey dwupiętrowy, czerwony autobus. Rozłożyłem swój parasol, aby ochronić rudowłosą przed ponownym zamoknięciem, choć od progu Tower of London, a autobusu dzieliło ją może trzy metry.
– Szerokiej drogi, panno Grey. Oby odzyskała panienka swoją zgubę. Wszystkiego dobrego – powiedziałem jej na odchodne. Pozostawało mieć nadzieję, że rudowłosa dzierlatka więcej już nie zbłądzi i nie trafi do ponurego, starego więzienia.
Pożegnawszy się z malarką sam wróciłem do środka twierdzy, aby znaleźć dokumenty, po które tu w ogóle przybyłem. Czas mnie naglił.
Cedric ZT.
becomes law
resistance
becomes duty
Gwen właściwie na co dzień nie należała do naburmuszonych osób. Przeciwnie. Nie potrafiła obrażać się na długo i mimo zdarzających się, krótkich wybuchów negatywnych emocji, była raczej pogodną osobą. Cedric po prostu trafił w jej czuły punkt i nic sobie z tego nie robił, co wywołało u rudowłosej taką, a nie inną reakcję. Cóż, zdarzało się i tak.
Miała wrażenie, że mężczyzna jej nie słuchał. Wbił sobie do głowy, co Gwen dokładnie ma zrobić i nie chciał odpuścić, mimo że dziewczyna wyraźnie dawała mu znać, że do Ministerstwa obecnie jechać nie chce. Nie znał jej, a próbował decydować za nią, kompletnie wbrew jej woli. To zdecydowanie nie podobało się malarce. Co prawda nie miała nic przeciwko, gdy mężczyźni w ciepły i elegancki sposób jej pomagali, a ich troskę często uważała za całkiem urokliwą, ale nie dotyczyło to takich sytuacji jak ta. Jeśli mówiła, że nie chciała gdzieś jechać to nie chciała. I tyle. A ten się jeszcze będzie próbował targować i o to wykłócać!
– Dwie minuty drogi, a potem dwie godziny załatwiania sprawy to raczej za dużo czasu na mój dzisiejszy rozkład dnia – powiedziała, jednak Cedric zdawał się jej nie dosłyszeć.
Gdy tylko wyszli przed Tower, Gwen ponownie założyła na głowę kaptur, próbując przynajmniej częściowo uchronić się przed deszczem, a nieznajomy, bez jakiegokolwiek pytania się jej o zdanie, wezwał Błędnego Rycerza, który prędko pojawił się pod budynkiem. Dziewczyna uniosła brwi ku górze, zadziwiona, jak bardzo narzucający się był ten człowiek. Już dawno nikogo takiego nie spotkała. Właściwie… chyba przypominał jej trochę ojczyma. W ten negatywny sposób.
Zbyt zadziwiona, aby zrobić cokolwiek, skinęła głową na jego słowa. Mimo że kierowca autobusu wyraźnie się niecierpliwił, zaczekała aż Cedric wejdzie do środka Tower. Następnie zaś podeszła do kierowcy i wyjaśniła, że Dearborn wezwał pojazd przypadkiem. Przeprosiła i ruszyła na zwykły, mugolski autobus. Duma nie pozwalała młodej dziewczynie podróżować pojazdem wezwanym bez jej zgody i woli.
| zt
Miała wrażenie, że mężczyzna jej nie słuchał. Wbił sobie do głowy, co Gwen dokładnie ma zrobić i nie chciał odpuścić, mimo że dziewczyna wyraźnie dawała mu znać, że do Ministerstwa obecnie jechać nie chce. Nie znał jej, a próbował decydować za nią, kompletnie wbrew jej woli. To zdecydowanie nie podobało się malarce. Co prawda nie miała nic przeciwko, gdy mężczyźni w ciepły i elegancki sposób jej pomagali, a ich troskę często uważała za całkiem urokliwą, ale nie dotyczyło to takich sytuacji jak ta. Jeśli mówiła, że nie chciała gdzieś jechać to nie chciała. I tyle. A ten się jeszcze będzie próbował targować i o to wykłócać!
– Dwie minuty drogi, a potem dwie godziny załatwiania sprawy to raczej za dużo czasu na mój dzisiejszy rozkład dnia – powiedziała, jednak Cedric zdawał się jej nie dosłyszeć.
Gdy tylko wyszli przed Tower, Gwen ponownie założyła na głowę kaptur, próbując przynajmniej częściowo uchronić się przed deszczem, a nieznajomy, bez jakiegokolwiek pytania się jej o zdanie, wezwał Błędnego Rycerza, który prędko pojawił się pod budynkiem. Dziewczyna uniosła brwi ku górze, zadziwiona, jak bardzo narzucający się był ten człowiek. Już dawno nikogo takiego nie spotkała. Właściwie… chyba przypominał jej trochę ojczyma. W ten negatywny sposób.
Zbyt zadziwiona, aby zrobić cokolwiek, skinęła głową na jego słowa. Mimo że kierowca autobusu wyraźnie się niecierpliwił, zaczekała aż Cedric wejdzie do środka Tower. Następnie zaś podeszła do kierowcy i wyjaśniła, że Dearborn wezwał pojazd przypadkiem. Przeprosiła i ruszyła na zwykły, mugolski autobus. Duma nie pozwalała młodej dziewczynie podróżować pojazdem wezwanym bez jej zgody i woli.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
|kontynuacja
Stephen Moody był powiązany z mugolakami poprzez krew i skoro wiedział o tym on bazując jedynie na codziennej, służbowej znajomości to przełożony lub ktoś kto miał powody do wykazania się nadmierną dociekliwością również musiał zdawać sobie z tego sprawę. Pytanie brzmiało: czy tamtego wieczoru to wykorzystano...? Czy Moody mając zawiązaną wokół szyi pętlę z gróźb tańczył pod wygrywaną przez kogoś melodię? Czy to było powodem wycieku z pojmania Mulcibera...? Czy faktycznie ją zamordowali? Nie wiedział. Przynajmniej jeszcze nie. Starał się mimo wszystko nie pozwalać na stronniczość. Może mimo wszystko był to szeroko zakrojony fortel uwity przez samą Bones, a cała trójka więziennych strażników jej w tym pomagała fingując samobójstwo..? Nie wierzył w to by targnęła się na własne życie. Pomimo iż pracował pod jej komendą nieco ponad pół roku zaskoczyło go to, że tym wszystkim ideałom w które wierzył do twarzy było w szacie w kolorze śliwy. Nie przekreśliłaby tego od tak.
Odrzucił niedopałek magicznego papierosa wgniatając go podeszwą ciężkiego buta we wciąż oblodzoną nawierzchnie chodnika by następnie zanurzyć się w wilgotnych, brudnych więziennych korytarzach. Zgodnie z grafikami, które przejrzał wiedział, że Moody powinien być dziś na służbie. Wiedział gdzie go szukać. Tower nie było w końcu dla Skamandera obcym miejscem. Nie raz tu w końcu bywał. Częściej od momentu powstania nowego więzienia o zaostrzonym rygorze dla czarnoksiężników choć i bez tego zdarzało mu się przesłuchiwać męty pośredniego kalibru.
- Hej - gdy go znalazł powitał go uściskiem dłoni - Mam sprawę do omówienia, znajdziesz dla mnie chwilę? - zaczął tak jak przeważnie miał to w zwyczaju kiedy miał coś do załatwienia w Tower - bardziej wyrażając konieczność niż pytając. Cierpliwie czekał aż Stephen zacznie prowadzić ich do służbowego pokoju bo bez względu na to o czym mieliby rozmawiać to wymiana zdań między pracownikami departamentu nie powinna odbywać się między więzionymi w celach więźniami.
Stephen Moody był powiązany z mugolakami poprzez krew i skoro wiedział o tym on bazując jedynie na codziennej, służbowej znajomości to przełożony lub ktoś kto miał powody do wykazania się nadmierną dociekliwością również musiał zdawać sobie z tego sprawę. Pytanie brzmiało: czy tamtego wieczoru to wykorzystano...? Czy Moody mając zawiązaną wokół szyi pętlę z gróźb tańczył pod wygrywaną przez kogoś melodię? Czy to było powodem wycieku z pojmania Mulcibera...? Czy faktycznie ją zamordowali? Nie wiedział. Przynajmniej jeszcze nie. Starał się mimo wszystko nie pozwalać na stronniczość. Może mimo wszystko był to szeroko zakrojony fortel uwity przez samą Bones, a cała trójka więziennych strażników jej w tym pomagała fingując samobójstwo..? Nie wierzył w to by targnęła się na własne życie. Pomimo iż pracował pod jej komendą nieco ponad pół roku zaskoczyło go to, że tym wszystkim ideałom w które wierzył do twarzy było w szacie w kolorze śliwy. Nie przekreśliłaby tego od tak.
Odrzucił niedopałek magicznego papierosa wgniatając go podeszwą ciężkiego buta we wciąż oblodzoną nawierzchnie chodnika by następnie zanurzyć się w wilgotnych, brudnych więziennych korytarzach. Zgodnie z grafikami, które przejrzał wiedział, że Moody powinien być dziś na służbie. Wiedział gdzie go szukać. Tower nie było w końcu dla Skamandera obcym miejscem. Nie raz tu w końcu bywał. Częściej od momentu powstania nowego więzienia o zaostrzonym rygorze dla czarnoksiężników choć i bez tego zdarzało mu się przesłuchiwać męty pośredniego kalibru.
- Hej - gdy go znalazł powitał go uściskiem dłoni - Mam sprawę do omówienia, znajdziesz dla mnie chwilę? - zaczął tak jak przeważnie miał to w zwyczaju kiedy miał coś do załatwienia w Tower - bardziej wyrażając konieczność niż pytając. Cierpliwie czekał aż Stephen zacznie prowadzić ich do służbowego pokoju bo bez względu na to o czym mieliby rozmawiać to wymiana zdań między pracownikami departamentu nie powinna odbywać się między więzionymi w celach więźniami.
Find your wings
Stephen nie był zaskoczony ani widokiem ani słowami aurora, który go powitał. Uścisnął mu dłoń, tuż po tym jak machnął różdżką, a zamek w celi szczęknął jeszcze raz. Ubrany był, jak zwykle, w więzienny uniform. Na jego twarzy malowało się zmęczenie — jego skóra była lekko poszarzała, pod oczami miał worki, usta nieco spierzchnięte, ale mimo wszystko uśmiechnął się lekko.
— Witam cię. Oczywiście. — Schował różdżkę i ruszył przodem, jakby doskonale wiedział, że Anthony ruszy już po chwili za nim. Kiedy znaleźli się w dyżurce, gdzie Stephen dziś stacjonował, przymknął drzwi i wskazał mu miejsce przed biurkiem, na którym znajdowała się niewielka ilość dokumentów, prawdopodobnie jak zwykle — raportów i zwolnień. — Z czym do mnie przychodzisz?— spytał, siadając na swoim miejscu i zdejmując czapkę, która po chwili wylądowała na dokumentach, przysłaniając ich treść. Mężczyzna pogłaskał się po głowie, a jego ryżawa , rzadka czupryna odsłoniła już wyraźne zakola.
— Witam cię. Oczywiście. — Schował różdżkę i ruszył przodem, jakby doskonale wiedział, że Anthony ruszy już po chwili za nim. Kiedy znaleźli się w dyżurce, gdzie Stephen dziś stacjonował, przymknął drzwi i wskazał mu miejsce przed biurkiem, na którym znajdowała się niewielka ilość dokumentów, prawdopodobnie jak zwykle — raportów i zwolnień. — Z czym do mnie przychodzisz?— spytał, siadając na swoim miejscu i zdejmując czapkę, która po chwili wylądowała na dokumentach, przysłaniając ich treść. Mężczyzna pogłaskał się po głowie, a jego ryżawa , rzadka czupryna odsłoniła już wyraźne zakola.
Odwzajemnił uścisk dłoni, a potem pozwolił rutynie ciągnąć ich dwójkę w stronę stróżówki. Moody sprawiał wrażenie przemęczonego, jednak pomimo tego był w stanie wykrzesać z siebie drobne uprzejmości. Jak szybko jego rysy twarzy się przeistoczą, gdy wyjawi mu po co tu przyszedł...?
- Chodzi o nietypowego więźnia... - zaczął domykając jednocześnie drzwi za strażnikiem - ...o Bones i o to co wydarzyło się 30 grudnia. Pełniłeś wtedy wartę - stwierdził pozwalając by tym samym oczywistym stał się powód dla którego przyszedł w tej sprawie właśnie do niego. Nie było w tym krzty wyrzutu, czy jakiegokolwiek oskarżenia - ot, jak to on, po prostu przetoczył ze spokojem i słowem wyjaśnienia fakty. Usiadł we wskazanym krześle zamierzając w dalszym ciągu rzeczowo odnosić się do podjętego tematu, swojej wizyty w tym miejscu - Chciałbym wiedzieć co się tego dnia w zasadzie wydarzyło, co się stało z Edith. Pomyślałem, że może będziesz w stanie mi pomóc - podparł łokcie o podłokietniki splatając dłonie przed sobą - Według jednych źródeł oszalała i słuch o niej zaginął, według drugich - popełniła samobójstwo po tym jak wyproszono z aresztu światków przy czym ciało i w tej wersji przepadło - zamilkł na chwilę by podnieść zielone tęczówki na ryżego strażnika - Byłeś jednym z tych światków... - tym wyproszonym? - Wiesz kto koordynował tym wszystkim tamtego dnia? - skoro strażnicy byli mu posłuszni to musiał być to teoretycznie ktoś wyższy rangą - Padły jakieś inne dziwne rozkazy...? - uniósł lekko brwi w pytającym grymasie. Tony nie wiedział jaką Moody rolę pełnił w tym wszystkim. Sam auror błądził po omacku nie wiedząc w zasadzie nic. Uderzył więc w taflę w wody i czekał na efekt skupiając swoje zmysły legilimenty na dźwięki prawdy i kłamstwa.
|k100 na wykrywanie kłamsta legilimencją
- Chodzi o nietypowego więźnia... - zaczął domykając jednocześnie drzwi za strażnikiem - ...o Bones i o to co wydarzyło się 30 grudnia. Pełniłeś wtedy wartę - stwierdził pozwalając by tym samym oczywistym stał się powód dla którego przyszedł w tej sprawie właśnie do niego. Nie było w tym krzty wyrzutu, czy jakiegokolwiek oskarżenia - ot, jak to on, po prostu przetoczył ze spokojem i słowem wyjaśnienia fakty. Usiadł we wskazanym krześle zamierzając w dalszym ciągu rzeczowo odnosić się do podjętego tematu, swojej wizyty w tym miejscu - Chciałbym wiedzieć co się tego dnia w zasadzie wydarzyło, co się stało z Edith. Pomyślałem, że może będziesz w stanie mi pomóc - podparł łokcie o podłokietniki splatając dłonie przed sobą - Według jednych źródeł oszalała i słuch o niej zaginął, według drugich - popełniła samobójstwo po tym jak wyproszono z aresztu światków przy czym ciało i w tej wersji przepadło - zamilkł na chwilę by podnieść zielone tęczówki na ryżego strażnika - Byłeś jednym z tych światków... - tym wyproszonym? - Wiesz kto koordynował tym wszystkim tamtego dnia? - skoro strażnicy byli mu posłuszni to musiał być to teoretycznie ktoś wyższy rangą - Padły jakieś inne dziwne rozkazy...? - uniósł lekko brwi w pytającym grymasie. Tony nie wiedział jaką Moody rolę pełnił w tym wszystkim. Sam auror błądził po omacku nie wiedząc w zasadzie nic. Uderzył więc w taflę w wody i czekał na efekt skupiając swoje zmysły legilimenty na dźwięki prawdy i kłamstwa.
|k100 na wykrywanie kłamsta legilimencją
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Czarodziej pokiwał głową, niezbyt zdziwiony szczególną prośbą aurora. Nie, dopóki nie zdradził personaliów owego szczególnego więźnia. Kiedy podał nazwisko byłej szefowej biura aurorów automatycznie się spiął i nastroszył. Wyraźnie starał się zachować obojętny wyraz twarzy, ale wyraźnie mu się tez nie udawało. Rozejrzał się nerwowo dookoła i przetarł żuchwę dłonią, milcząc przez dłuższą chwilę.
— Słyszałeś, co się stało. Przyprowadzili ją, oskarżając o nadużywanie uprawnień, miała stanąć przed Wizengamotem, ale powiesiła się w celi przed nim, do niczego więc nie doszło— odpowiedział szybko i lakonicznie. Anthony bez trudu wyczuł, że strażnik kłamie. Uciekł od niego wzrokiem na moment, a kiedy spojrzał mu ponownie w twarz, zakołysał się na krześle, a usta przysłonił dłonią, siląc się przy tym na jej nonszalancki ruch. — John Hawthorne zajmował się jej zatrzymaniem, nic więcej nie wiem. Nie spotkałem się z dziwnymi rozkazami, były takie jak zawsze, Skamander. Mogę ci pomóc w czymś jeszcze? Jeśli nie to wybacz, ale mam sporo pracy.
— Słyszałeś, co się stało. Przyprowadzili ją, oskarżając o nadużywanie uprawnień, miała stanąć przed Wizengamotem, ale powiesiła się w celi przed nim, do niczego więc nie doszło— odpowiedział szybko i lakonicznie. Anthony bez trudu wyczuł, że strażnik kłamie. Uciekł od niego wzrokiem na moment, a kiedy spojrzał mu ponownie w twarz, zakołysał się na krześle, a usta przysłonił dłonią, siląc się przy tym na jej nonszalancki ruch. — John Hawthorne zajmował się jej zatrzymaniem, nic więcej nie wiem. Nie spotkałem się z dziwnymi rozkazami, były takie jak zawsze, Skamander. Mogę ci pomóc w czymś jeszcze? Jeśli nie to wybacz, ale mam sporo pracy.
- Najbliższej rodzinie do dziś nie wydano ciała, a rzetelne źródła informacji nie wspomniały słowem o jej śmierci która miała miejsce w trakcie procesu podczas zarządzonej na nim przerwy na czas której oddelegowano ją do aresztu z którego okolic strażnicy sami z siebie postanowili się wyprosić bo przecież mogą, czemu nie, a wszystko po to by dwadzieścia minut później ogłosić jej samobójstwo. Proszę cie... - nawet jeżeli ktoś kazał mu powtarzać, że nic się nie wydarzyło sam musiał przyznać, że to się kupy nie trzymało, a im bardziej lakonicznie odpowiadał tym bardziej karykaturalne to wszystko się stawało. Do niczego nie doszło? Żadne dziwne rozkazy? Gdyby Tony nie kontrolował swoich odruchów zaśmiałaby się w głos i przetarł uronioną z tego też powodu łezkę. Wzruszające.
Hawthorne - odnotował nazwisko w pamięci starając sobie przybliżyć sylwetkę wspomnianego czarodzieja. Kojarzył go?
- Moody, ta kobieta była jedną z nas i tak, jak my nie znalazła się w Departamencie Przestrzegania Prawa przypadkiem. Sam zresztą wiesz, że niechcący nie da się tu trafić i trzeba mieć coś więcej niż chęci - powołanie - udając, że nie słyszał, jak ten próbuje go zbyć postanowił spróbować go przekonać do uchylenia rąbka tajemnicy. Zaczął od nieprzypadkowego uogólnienia, zarysowania kształtów wspólnoty do jakiej on, jak i Bones należeli - Bones robiła co do niej należało i o ile niespokojny koniec nie jest niczym nadzwyczajnym w naszym fachu to to co ją spotkało jest bestialstwem - została ukarana za zrobienie czegoś słusznego, dowody zostały zmanipulowane, świadkowie podstawieni i nawet nie próbuj mówić mi że nie. Zrobiono z niej wariatkę, wystawiono na pośmiewisko, obrzucono ją trupem własnego dziecka po to by chwilę później zrzucić ją w odmęty zapomnienia. Nie rusza cie to? Ani trochę? - starał się uderzyć w poczucie winy, moralność Stephena bo szczerze wierzył, że ta gdzieś się wije wraz z poczuciem tego co słuszne - To, że dokładnie to samo dzieje się ze sprawiedliwością, prawem...? - te było wykręcane, łamane, zapominane, bezczeszczone - Jeszcze trochę, a będziesz zamiast czarnoksiężników pilnował pod kluczem swoich własnych kolegów, a przynajmniej tych którzy nie popełnią zmyślnego samobójstwa. Będziesz mijał rodziny zmuszone grzebać puste trumny. Tylko jak długo to potrwa nim zagrzebana zostanie twoja...? Myślisz, że posłuszeństwem wobec kogoś pociągającego za sznurki odwleczesz wyrok na siebie lub swoją rodzinie za to, że w tej znajduje się brudna krew? Oni nie mają w planach utrzymywać takich ludzi przy życiu. Kiedy przestaniesz być użyteczny też możesz zniknąć tak jak Bones - Wiedział, że Moody miał w swojej rodzinie mugoli, a więc skoro on to wiedział to ktoś kto go wykorzystywał również. To była dźwignia? Karta przetargowa? Jeżeli tak, to Skamander siał zwątpienie w jej sens. Pozwolił wybrzmieć tej myśli, a zaraz potem pociągnął dalej - Bones zasługuje na to by świat poznał prawdę dotyczącą jej końca o ile faktycznie go dobiegła, a jej rodzina na spokój, odpowiednie jej opłakanie. Wiesz to. Dlatego jeszcze raz poproszę cię byś mi powiedział co naprawdę wiesz - szczerze i z głębi siebie prosił go o coś więcej niż zwykłą, służbową przysługę. Zdawał sobie z tego sprawę - Jeżeli ktoś cie knebluje to powiedz. Pomogę ci realnie wykaraskać się z tego bagna - zapewnił go i nie była to czcze gadanie. Skamander jako Zakonnik był w stanie ewakuować strażnika wraz z rodziną w bezpieczne miejsce, posiadał również pieniądze na to by potencjalnie wspomóc go z nowym startem, posiadał umiejętności oraz zdecydowanie by dosłownie pozbyć się problemu.
|przekonuję, retoryka II
Hawthorne - odnotował nazwisko w pamięci starając sobie przybliżyć sylwetkę wspomnianego czarodzieja. Kojarzył go?
- Moody, ta kobieta była jedną z nas i tak, jak my nie znalazła się w Departamencie Przestrzegania Prawa przypadkiem. Sam zresztą wiesz, że niechcący nie da się tu trafić i trzeba mieć coś więcej niż chęci - powołanie - udając, że nie słyszał, jak ten próbuje go zbyć postanowił spróbować go przekonać do uchylenia rąbka tajemnicy. Zaczął od nieprzypadkowego uogólnienia, zarysowania kształtów wspólnoty do jakiej on, jak i Bones należeli - Bones robiła co do niej należało i o ile niespokojny koniec nie jest niczym nadzwyczajnym w naszym fachu to to co ją spotkało jest bestialstwem - została ukarana za zrobienie czegoś słusznego, dowody zostały zmanipulowane, świadkowie podstawieni i nawet nie próbuj mówić mi że nie. Zrobiono z niej wariatkę, wystawiono na pośmiewisko, obrzucono ją trupem własnego dziecka po to by chwilę później zrzucić ją w odmęty zapomnienia. Nie rusza cie to? Ani trochę? - starał się uderzyć w poczucie winy, moralność Stephena bo szczerze wierzył, że ta gdzieś się wije wraz z poczuciem tego co słuszne - To, że dokładnie to samo dzieje się ze sprawiedliwością, prawem...? - te było wykręcane, łamane, zapominane, bezczeszczone - Jeszcze trochę, a będziesz zamiast czarnoksiężników pilnował pod kluczem swoich własnych kolegów, a przynajmniej tych którzy nie popełnią zmyślnego samobójstwa. Będziesz mijał rodziny zmuszone grzebać puste trumny. Tylko jak długo to potrwa nim zagrzebana zostanie twoja...? Myślisz, że posłuszeństwem wobec kogoś pociągającego za sznurki odwleczesz wyrok na siebie lub swoją rodzinie za to, że w tej znajduje się brudna krew? Oni nie mają w planach utrzymywać takich ludzi przy życiu. Kiedy przestaniesz być użyteczny też możesz zniknąć tak jak Bones - Wiedział, że Moody miał w swojej rodzinie mugoli, a więc skoro on to wiedział to ktoś kto go wykorzystywał również. To była dźwignia? Karta przetargowa? Jeżeli tak, to Skamander siał zwątpienie w jej sens. Pozwolił wybrzmieć tej myśli, a zaraz potem pociągnął dalej - Bones zasługuje na to by świat poznał prawdę dotyczącą jej końca o ile faktycznie go dobiegła, a jej rodzina na spokój, odpowiednie jej opłakanie. Wiesz to. Dlatego jeszcze raz poproszę cię byś mi powiedział co naprawdę wiesz - szczerze i z głębi siebie prosił go o coś więcej niż zwykłą, służbową przysługę. Zdawał sobie z tego sprawę - Jeżeli ktoś cie knebluje to powiedz. Pomogę ci realnie wykaraskać się z tego bagna - zapewnił go i nie była to czcze gadanie. Skamander jako Zakonnik był w stanie ewakuować strażnika wraz z rodziną w bezpieczne miejsce, posiadał również pieniądze na to by potencjalnie wspomóc go z nowym startem, posiadał umiejętności oraz zdecydowanie by dosłownie pozbyć się problemu.
|przekonuję, retoryka II
Find your wings
W chwili, gdy czarodziej zaczął snuć swe podejrzenia, Moody rozejrzał się nerwowo pragnąc upewnić, czy aby na pewno nikt ich nie podsłuchuje. Ostatnimi czasy ściany miały nie tylko uszy, a nawet oczy. Przyszłość rodziny była dla strażnika znacznie ważniejsza, niżeli pomoc aurorowi; napomknięcie o korzeniach spowodowało jeszcze bardziej nerwowe ruchy. Setki myśli kotłowało się w jego głowie, kiedy przecierał ręce uciekając wzrokiem od twarzy rozmówcy. Pragnął aby ten opuścił ów miejsce, jednakże szedł w zaparte i mężczyzna wiedział, że nie wyjdzie bez stosownych, a przede wszystkim prawdziwych odpowiedzi. -Bones miała za duże ambicje.- rzucił w końcu odchrząknąwszy przy okazji. Nie mu było ją oceniać, ale przywykł stać w cieniu i nie wychylać się nader bardzo.
-Edith przyprowadziła tamtego dnia więźnia Ignotusa Mulcibera.- zaczął starając się panować nad emocjami, które z każdą chwilą brały nad nim górę. Dźwięk samego nazwiska mroził krew w jego żyłach, bowiem musiał być to ktoś ważny, ktoś kogo uwięzienie kosztowało aurora życie. -Nie znam zbyt wielu szczegółów, bo to Edgecombe miał wtedy dyżur i to on zatrzymał kobietę nim ta osadziła go w celi. Czynem poprzedzającym jej zamknięcie było zgłoszenie naczelnikowi o rzekomo bezprawnym działaniach i nadużywaniu władzy, ponieważ przyszły więzień miał być niewinny i Larry poręczył za to głową.- kontynuował znacznie ściszonym tonem. W jego oczach malowało się przerażenie mieszane ze złością – puścił „parę” i czuł, że przyjdzie mu za to zapłacić.
-Mulciber wyszedł na wolność, nie wiem na jakiej podstawie, a Bones została pod kluczem i z raportem w ministerstwie na barkach. Nie wytrzymała tego wszystkiego i skończyło się stryczkiem.- dodał zaciskając wargi i w końcu uniósł wzrok na rozmówcę.
-Powiedziałem co wiem. Teraz Twoja kolej, pójdę w jej ślady jeśli ktokolwiek dowie się o naszej rozmowie.- wypuścił wolno powietrze z ust i przesunął dłonią wzdłuż spierzchniętych warg. Nic miało już nie być dobrze, ale Skamander miał rację – w Londynie naprawdę źle się działo. Musiał mu zaufać.
-Edith przyprowadziła tamtego dnia więźnia Ignotusa Mulcibera.- zaczął starając się panować nad emocjami, które z każdą chwilą brały nad nim górę. Dźwięk samego nazwiska mroził krew w jego żyłach, bowiem musiał być to ktoś ważny, ktoś kogo uwięzienie kosztowało aurora życie. -Nie znam zbyt wielu szczegółów, bo to Edgecombe miał wtedy dyżur i to on zatrzymał kobietę nim ta osadziła go w celi. Czynem poprzedzającym jej zamknięcie było zgłoszenie naczelnikowi o rzekomo bezprawnym działaniach i nadużywaniu władzy, ponieważ przyszły więzień miał być niewinny i Larry poręczył za to głową.- kontynuował znacznie ściszonym tonem. W jego oczach malowało się przerażenie mieszane ze złością – puścił „parę” i czuł, że przyjdzie mu za to zapłacić.
-Mulciber wyszedł na wolność, nie wiem na jakiej podstawie, a Bones została pod kluczem i z raportem w ministerstwie na barkach. Nie wytrzymała tego wszystkiego i skończyło się stryczkiem.- dodał zaciskając wargi i w końcu uniósł wzrok na rozmówcę.
-Powiedziałem co wiem. Teraz Twoja kolej, pójdę w jej ślady jeśli ktokolwiek dowie się o naszej rozmowie.- wypuścił wolno powietrze z ust i przesunął dłonią wzdłuż spierzchniętych warg. Nic miało już nie być dobrze, ale Skamander miał rację – w Londynie naprawdę źle się działo. Musiał mu zaufać.
Ambicje... Człowiek w służbie prawa tańczący w rytm wygrywanej przez zwolenników Voldemorta piosnki zabierał się za wycenianie ambicji kogoś, kto w tej służbie pozostał do końca. Zabawne. Anthony powstrzymał się jednak od komentarza nie chcąc zaburzać rytmu prowadzonego przesłuchania bo spotkanie z Moodym zdaniem Skamandera taki też charakter miało. Tony starała się umiejętnie poprowadzić rozmowę tak by spróbować mimo wszystko czegoś się faktycznie dowiedzieć.
Jasne brwi podniosły się wyżej.
- A więc to Larry Edgecombe, a nie John Hawthorne zajmował się jej zatrzymaniem... Hawthorne ma z tym wszystkim w ogóle cokolwiek wspólnego? - podpytał jeszcze nie wiedząc, czy Moody początkowo w kłamstwie przywołał Johnego starając się zepchnąć odpowiedzialność na kogokolwiek, a ten nieszczęśliwie był pierwszym który mu się nawinął na język, czy też jednak ten jechał na tym samym wózku co Moody i tak jak on był ofiarą szantażu.
Skamander nie zamierzał jednak nękać nadmiarem pytań. Skinął głową dziękując strażnikowi za uchylenie rąbka tajemnicy, jak i w geście potwierdzenia co do tego, że w teraz to była jego kolej na działanie. Nie zamierzał z tym zwlekać.
- Jeżeli cie to uspokoi to najpewniej nim do tego dojdzie wcześniej zajmą się mną - uśmiechnął się i w geście tym było coś z cichej nadziei na konfrontację z bezczelnymi mordercami - A tak bardziej na poważnie, to nie planuję się przechwalać i tobie zalecam to samo - Skamander zaczął się podnosić z krzesła - Jeżeli jednak tańczysz dla kogoś by chronić swoją rodzinę to w tej kwestii naprawdę mogę ci pomóc. Istnieje miejsce w którym byłaby bezpieczna. Wiązałoby się to jednak z porzuceniem na jakiś czas wszystkiego co posiada i zniknięcia z Londynu. Mógłbyś zniknąć wraz z nią. Jeśli byś chciał. Zastanów się czy nie jest to lepsze rozwiązanie niż dociążanie sumienia.Skontaktuj się ze mną jeśli się namyślisz. Wiesz gdzie mnie znaleźć - zasugerował mu będąc bardziej niż chętnym do wytrącenia z rąk skorumpowanych urzędników zabawki w postaci Moody'ego i wyniesienie go poza ich zasięg.
- Byłbym zapomniał - orientujesz się gdzie znajdę Larrego poza godzinami pracy? Kompletnie go w sumie nie kojarzę - Zatrzymał się jeszcze przed wyjściem. Anthony był w posiadaniu marcowego grafiku więc był w stanie zaczaić się na pogawędkę z podejrzanym strażnikiem. W myślach przewertował tabelki próbując ustalić czy ten był czy też będzie dziś lub w przeciągu kilku najbliższych dni w pracy. Coś mu jednak podpowiadało, że ta rozmowa będzie raczej z kategorii tych bardziej burzliwych. Niemniej jeżeli Moody nic nie wiedział o tymże to trudno.
Auror nie mógł nie zachować mimo wszystko skupienia na przesiewaniu prawdy. Sprawa była delikatna, strażnik go już zdążył okłamać pozbawiając się tym samym zaufania. Być może nie była to jego wina, lecz Skamander nie mógł tak po prostu teraz mu zaufać.
|k100 na wykrywanie kłamsta legilimencją
Jasne brwi podniosły się wyżej.
- A więc to Larry Edgecombe, a nie John Hawthorne zajmował się jej zatrzymaniem... Hawthorne ma z tym wszystkim w ogóle cokolwiek wspólnego? - podpytał jeszcze nie wiedząc, czy Moody początkowo w kłamstwie przywołał Johnego starając się zepchnąć odpowiedzialność na kogokolwiek, a ten nieszczęśliwie był pierwszym który mu się nawinął na język, czy też jednak ten jechał na tym samym wózku co Moody i tak jak on był ofiarą szantażu.
Skamander nie zamierzał jednak nękać nadmiarem pytań. Skinął głową dziękując strażnikowi za uchylenie rąbka tajemnicy, jak i w geście potwierdzenia co do tego, że w teraz to była jego kolej na działanie. Nie zamierzał z tym zwlekać.
- Jeżeli cie to uspokoi to najpewniej nim do tego dojdzie wcześniej zajmą się mną - uśmiechnął się i w geście tym było coś z cichej nadziei na konfrontację z bezczelnymi mordercami - A tak bardziej na poważnie, to nie planuję się przechwalać i tobie zalecam to samo - Skamander zaczął się podnosić z krzesła - Jeżeli jednak tańczysz dla kogoś by chronić swoją rodzinę to w tej kwestii naprawdę mogę ci pomóc. Istnieje miejsce w którym byłaby bezpieczna. Wiązałoby się to jednak z porzuceniem na jakiś czas wszystkiego co posiada i zniknięcia z Londynu. Mógłbyś zniknąć wraz z nią. Jeśli byś chciał. Zastanów się czy nie jest to lepsze rozwiązanie niż dociążanie sumienia.Skontaktuj się ze mną jeśli się namyślisz. Wiesz gdzie mnie znaleźć - zasugerował mu będąc bardziej niż chętnym do wytrącenia z rąk skorumpowanych urzędników zabawki w postaci Moody'ego i wyniesienie go poza ich zasięg.
- Byłbym zapomniał - orientujesz się gdzie znajdę Larrego poza godzinami pracy? Kompletnie go w sumie nie kojarzę - Zatrzymał się jeszcze przed wyjściem. Anthony był w posiadaniu marcowego grafiku więc był w stanie zaczaić się na pogawędkę z podejrzanym strażnikiem. W myślach przewertował tabelki próbując ustalić czy ten był czy też będzie dziś lub w przeciągu kilku najbliższych dni w pracy. Coś mu jednak podpowiadało, że ta rozmowa będzie raczej z kategorii tych bardziej burzliwych. Niemniej jeżeli Moody nic nie wiedział o tymże to trudno.
Auror nie mógł nie zachować mimo wszystko skupienia na przesiewaniu prawdy. Sprawa była delikatna, strażnik go już zdążył okłamać pozbawiając się tym samym zaufania. Być może nie była to jego wina, lecz Skamander nie mógł tak po prostu teraz mu zaufać.
|k100 na wykrywanie kłamsta legilimencją
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Korytarz
Szybka odpowiedź