Zaplecze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zaplecze
Niewielkie pomieszczenie tuż obok pracowni; w zasadzie ma tam wstęp tylko właścicielka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 07.01.18 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dziewczyna była wyraźnie rozdrażniona; jej słowa i gesty tylko to potwierdzały, dlatego nie chciał dolewać oliwy do ognia. Nawet jeśli zamierzał ukarać ją za ostatnie spotkanie, to zdemolowany dom i zniszczone prace były wystarczającą nauczką – przynajmniej na ten moment. Zaciągnąwszy się nikotynowym dymem przemknął wzrokiem po wnętrzu i finalnie zatrzymał się na wili, która ponownie zmierzała w jego kierunku. Czyżby znalazła w jego osobie możliwość wyładowania negatywnych emocji? Nie radził tego robić, jednak była nieobliczalna.
-Zatem zamiast mazać się jak skruszony dzieciak weź się w garść i spróbuj odnaleźć w tym syfie te, które zmuszona jesteś oddać jutro. Może nie oberwały podobnie jak reszta.- uniósł brew wbijając w nią zielone spojrzenie, po czym wyrzucił zgaszonego papierosa na posadzkę – było i tak już wyjątkowo brudno, więc nie mogło jej to zrobić większej różnicy.
-Uwierz mi, że byłaby to najgłupsza, a zarazem całkiem zabawna śmierć.- zaśmiał się pod nosem wyobrażając sobie, jak te wszystkie szlachcianki rzucają się na biedną, stłamszoną porażką krawcową w jednym celu. Wizja była tak absurdalna, że aż niemożliwa. -Ta, która zginęła śmiercią tragiczną za nieoddanie balowej sukni na czas.- dodał zaciskając wargi w ironicznym wyrazie i finalnie pokręcił głową nie wierząc, że faktycznie mogła aż tak skrajnie podejść do owego wypadku. Magia była niestabilna, nieokiełznane źródła mocy szalały, więc nawet mało rozumny czarodziej był w stanie pojąć, iż pewnych zdarzeń losowych nie dało się przewidzieć, a tym bardziej przed takowymi zabezpieczyć. -Zasadzę Ci mandragory zamiast kwiatów, co ty na co?- zaproponował z wyraźną dozą kpiny, po czym przejął od niej metalowy pojemnik i upił ognistej.
Momentalnie jego uszu doszedł dźwięk zwierzęcia i gdy chciał to skomentować poczuł na swych wargach jej dotyk. Wcześniej nie miał pojęcia, że hoduje tutaj cokolwiek poza chmarą moli, dlatego powędrował za nią wzrokiem starając się odszukać źródło hałasu. Najwyraźniej coś przypominające kuguchara także stało się ofiarą anomalii, a swoje niezadowolenie ów faktem pokazało właściwie od razu. Pięć podłużnych ran zajęło się krwią nim czworonóg wraz z swym kompanem opuścili pracownię udając się na zaplecze. Cóż, pozostawało cieszyć się, iż celem ataku nie była twarz. Szkoda było pięknej buźki.
-Ewidentnie to nie jest twój dzień.- rzucił, by siąść tuż obok dziewczyny i podobnie jak ona oprzeć się o ścianę. Nie był najlepszym towarzystwem umiejącym w jakikolwiek sposób pocieszyć – mógł jedynie służyć alkoholem i dawką kpiących uwag. -Jak będziesz chciała już popełnić samobójstwo, to daj mi znać. Napijemy się chociaż wcześniej.- powiedział wzruszając ramionami, a następnie wcisnął jej w dłoń piersiówkę. Może chociaż kac okaże się dla niej łaskawszy.
-Zatem zamiast mazać się jak skruszony dzieciak weź się w garść i spróbuj odnaleźć w tym syfie te, które zmuszona jesteś oddać jutro. Może nie oberwały podobnie jak reszta.- uniósł brew wbijając w nią zielone spojrzenie, po czym wyrzucił zgaszonego papierosa na posadzkę – było i tak już wyjątkowo brudno, więc nie mogło jej to zrobić większej różnicy.
-Uwierz mi, że byłaby to najgłupsza, a zarazem całkiem zabawna śmierć.- zaśmiał się pod nosem wyobrażając sobie, jak te wszystkie szlachcianki rzucają się na biedną, stłamszoną porażką krawcową w jednym celu. Wizja była tak absurdalna, że aż niemożliwa. -Ta, która zginęła śmiercią tragiczną za nieoddanie balowej sukni na czas.- dodał zaciskając wargi w ironicznym wyrazie i finalnie pokręcił głową nie wierząc, że faktycznie mogła aż tak skrajnie podejść do owego wypadku. Magia była niestabilna, nieokiełznane źródła mocy szalały, więc nawet mało rozumny czarodziej był w stanie pojąć, iż pewnych zdarzeń losowych nie dało się przewidzieć, a tym bardziej przed takowymi zabezpieczyć. -Zasadzę Ci mandragory zamiast kwiatów, co ty na co?- zaproponował z wyraźną dozą kpiny, po czym przejął od niej metalowy pojemnik i upił ognistej.
Momentalnie jego uszu doszedł dźwięk zwierzęcia i gdy chciał to skomentować poczuł na swych wargach jej dotyk. Wcześniej nie miał pojęcia, że hoduje tutaj cokolwiek poza chmarą moli, dlatego powędrował za nią wzrokiem starając się odszukać źródło hałasu. Najwyraźniej coś przypominające kuguchara także stało się ofiarą anomalii, a swoje niezadowolenie ów faktem pokazało właściwie od razu. Pięć podłużnych ran zajęło się krwią nim czworonóg wraz z swym kompanem opuścili pracownię udając się na zaplecze. Cóż, pozostawało cieszyć się, iż celem ataku nie była twarz. Szkoda było pięknej buźki.
-Ewidentnie to nie jest twój dzień.- rzucił, by siąść tuż obok dziewczyny i podobnie jak ona oprzeć się o ścianę. Nie był najlepszym towarzystwem umiejącym w jakikolwiek sposób pocieszyć – mógł jedynie służyć alkoholem i dawką kpiących uwag. -Jak będziesz chciała już popełnić samobójstwo, to daj mi znać. Napijemy się chociaż wcześniej.- powiedział wzruszając ramionami, a następnie wcisnął jej w dłoń piersiówkę. Może chociaż kac okaże się dla niej łaskawszy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie podejrzewała, że kiedykolwiek uzna radę Macnaira za sensowną, ale wcale nie zamierzała mówić tego na głos – zdumienie, czy nawet pewien rodzaj uznania do jego słów, mógł jednak zauważyć na jej twarzy, która na moment zmieniła swój wyraz, zaledwie po kilku sekundach wracając do wcześniejszego załamania nerwowego. Na papierosa istotnie nie zwróciła uwagi: niedopałek nie robił żadnej różnicy w tym pobojowisku.
– To wcale nie jest śmieszne – przerwała mu w połowie zdania – rozkapryszone dziewuchy, które muszą mieć wszystko od razu są do tego zdolne – chociaż wiedziała, że nie wszystkie takie były i na ogół dochodziła do porozumienia z każdą, nawet najgorszą damą, ostatnim czego teraz potrzebowała było pilnowanie powoli rozplątującego się języka – a jeśli się nie rzucą to zepsują reputację, to chyba gorsze – o dobre imię dbała przecież od początku, chuchała i dmuchała, aby nie pojawiła się na jej nazwisku ani jedna, najmniejsza rysa, więc wizja nagłej utraty tego, na co pracowała ją przerażała. Dopiero potem pomyślała o tym, że w gruncie rzeczy mogłaby obrócić całą sytuację na swoją korzyść; wyolbrzymić i podkoloryzować, pozbierać wyrazy współczucia – czy nie tak funkcjonował świat?
Przewróciła z kolei oczami słysząc odkrycie wieczoru, oczywistą oczywistość, jednak podarowała sobie komentarz. Nie miała siły na wymianę złośliwości skoro przed sobą widziała krajobraz jak po wojnie a myśl, że do rana na pewno tego nie posprząta wprawiała ją w coraz większe zniechęcenie niż chęć do jakiegokolwiek działania. Nie spojrzała, gdy usiadł obok, zamiast tego zacisnęła palce na piersiówce; krzyżując jedną rękę pod biustem, drugą zaś zginając i spierając pięść o policzek, zastanawiała się nad kosztami zniszczeń i czy rzeczywiście nie byłoby korzystniej popełnić samobójstwa. Milczała dość długo, aż wreszcie napiła się ponownie, po wszystkim oddając flakon Macnairowi.
– Pomożesz mi? – spytała cicho, niechętnie przełykając swoją dumę, ale wiedziała, że we dwójkę mieli większe szanse na doprowadzenie do porządku chociaż jednego pomieszczenia – skoro i tak przyszedłeś, to najwidoczniej nie miałeś nic innego w planach, prawda? – dodała z lekkim, kąśliwym uśmiechem dopiero teraz uważniej oglądając pociągłe rany po zderzeniu z kocimi pazurami. Piekły, lecz krew zaczęła powoli krzepnąć; nie zauważyła, że we wcześniejszej pozycji pobrudziła delikatny szyfon, którym wykończona była jej sukienka. Następnie zgodnie z pomysłem mężczyzny podniosła się i ruszyła na poszukiwania projektów, które miała oddać na jutro. Pierwszy z nich nie nadawał się do niczego: podarta koronka nie była warta podjęcia próby reanimacji, gdy znacznie szybciej wyszłoby zrobienie projektu od początku, o ile materiały znajdujące się na zapleczu nie ucierpiały w wyniku nieprzewidzianych okoliczności. Wzdychając co chwila, odsuwała i przeszukiwała kolejne skupiska, przy kolejnym z zaskoczeniem odkrywając, że poza jednym rozpruciem całość nie wyglądała wcale źle.
– Widziałeś z zewnątrz, żeby reszta domu ucierpiała? – wciąż jednak nie zebrała się na odwagę, żeby sprawdzić stan pozostałych pomieszczeń.
– To wcale nie jest śmieszne – przerwała mu w połowie zdania – rozkapryszone dziewuchy, które muszą mieć wszystko od razu są do tego zdolne – chociaż wiedziała, że nie wszystkie takie były i na ogół dochodziła do porozumienia z każdą, nawet najgorszą damą, ostatnim czego teraz potrzebowała było pilnowanie powoli rozplątującego się języka – a jeśli się nie rzucą to zepsują reputację, to chyba gorsze – o dobre imię dbała przecież od początku, chuchała i dmuchała, aby nie pojawiła się na jej nazwisku ani jedna, najmniejsza rysa, więc wizja nagłej utraty tego, na co pracowała ją przerażała. Dopiero potem pomyślała o tym, że w gruncie rzeczy mogłaby obrócić całą sytuację na swoją korzyść; wyolbrzymić i podkoloryzować, pozbierać wyrazy współczucia – czy nie tak funkcjonował świat?
Przewróciła z kolei oczami słysząc odkrycie wieczoru, oczywistą oczywistość, jednak podarowała sobie komentarz. Nie miała siły na wymianę złośliwości skoro przed sobą widziała krajobraz jak po wojnie a myśl, że do rana na pewno tego nie posprząta wprawiała ją w coraz większe zniechęcenie niż chęć do jakiegokolwiek działania. Nie spojrzała, gdy usiadł obok, zamiast tego zacisnęła palce na piersiówce; krzyżując jedną rękę pod biustem, drugą zaś zginając i spierając pięść o policzek, zastanawiała się nad kosztami zniszczeń i czy rzeczywiście nie byłoby korzystniej popełnić samobójstwa. Milczała dość długo, aż wreszcie napiła się ponownie, po wszystkim oddając flakon Macnairowi.
– Pomożesz mi? – spytała cicho, niechętnie przełykając swoją dumę, ale wiedziała, że we dwójkę mieli większe szanse na doprowadzenie do porządku chociaż jednego pomieszczenia – skoro i tak przyszedłeś, to najwidoczniej nie miałeś nic innego w planach, prawda? – dodała z lekkim, kąśliwym uśmiechem dopiero teraz uważniej oglądając pociągłe rany po zderzeniu z kocimi pazurami. Piekły, lecz krew zaczęła powoli krzepnąć; nie zauważyła, że we wcześniejszej pozycji pobrudziła delikatny szyfon, którym wykończona była jej sukienka. Następnie zgodnie z pomysłem mężczyzny podniosła się i ruszyła na poszukiwania projektów, które miała oddać na jutro. Pierwszy z nich nie nadawał się do niczego: podarta koronka nie była warta podjęcia próby reanimacji, gdy znacznie szybciej wyszłoby zrobienie projektu od początku, o ile materiały znajdujące się na zapleczu nie ucierpiały w wyniku nieprzewidzianych okoliczności. Wzdychając co chwila, odsuwała i przeszukiwała kolejne skupiska, przy kolejnym z zaskoczeniem odkrywając, że poza jednym rozpruciem całość nie wyglądała wcale źle.
– Widziałeś z zewnątrz, żeby reszta domu ucierpiała? – wciąż jednak nie zebrała się na odwagę, żeby sprawdzić stan pozostałych pomieszczeń.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zapewne gdyby powiedziała głośno o swych przemyśleniach nie powstrzymałby się przed kąśliwą uwagą i malującym się na twarzy uśmiechem satysfakcji. Nie wpadł na nic górnolotnego, jednakże sam fakt przyznania mu racji przez Solene stanowił swego rodzaju powód do fetowania małego zwycięstwa. W końcu niejednokrotnie dała mu do zrozumienia, iż potrafił jedynie kopać pod człowiekiem dołki – cóż dzisiejszego wieczora najwyraźniej miało być inaczej.
-Dasz im coś w ramach przeprosin i następnym razem będą liczyć na kolejne spóźnienie.- uniósł kącik ust w złośliwym wyrazie, bowiem nie znał logiki i podejścia jej klientek, ale wychodził z założenia, iż korzystały z jej usług bardziej z nudów oraz pragnienia powiększania swej garderoby, jak przymusu. -Zapewne łaszków mają aż nadto. Nago chodzić nie będą, choć nie da się ukryć, że jeśli faktycznie tak się stanie, to tylko przysłużysz się męskiemu oku. Kto wie, może dostaniesz jeszcze za to dodatkowe kilka monet?- zaśmiał się pod nosem nieco drwiąc z owego tematu, bowiem wizja rozkapryszonej szlachcianki, która nie dostała swej sukni na czas napawała go wyjątkowo ironicznym nastrojem. Naprawdę były w stanie odgrywać się za wypadek losowy? Cóż wyroki kobiet były niezbadane, coś o tym wiedział.
-Rzucisz kilka tych swoich uroków na nowych klientów i od razu spadnie lawina zamówień.- machnął ręką pamiętając jak potrafiła wpływać na mężczyzn – w końcu sam padł jej ofiarą za co do tej pory miał ochotę wydłubać jej te słodkie oczy. Miała prawdziwy fart, że wówczas dość miał jakichkolwiek potyczek i chciał po prostu spędzić jeden wieczór w spokoju oraz nienajgorszym towarzystwie. Było to do niego niepodobne, ale ostatnie dni wyjątkowo dały mu się w kość.
Chwyciwszy od dziewczyny piersiówkę upił jej zawartości. Szybko pożałował, że nie zabrał ze sobą całej butelki, bowiem patrząc na skalę zniszczeń z pewnością wiele czasu przyjdzie jej poświęcić na porządki, a co za tym szło jego towarzystwo. W zasadzie nie widział większych przeszkód w biernej obserwacji. -Co będę z tego mieć? Tylko nie wspominaj o satysfakcji, bo nieszczególnie mnie ów pomoc taką napawa.- uniósł brew pytająco spoglądając w jej kierunku. Czuł, że prędzej czy później podobne pytanie padnie, dlatego nieszczególnie go ono zdziwiło. Była dumna, ale każdego czasem dopadał kryzys; szczególnie w chwilach bezradności, a przecież ów sytuacja do takich należała. -Zapewne masz wiele do zaoferowania.- dodał dwuznacznie odpalając kolejnego papierosa. Słodkiego smaku nikotyny nigdy zbyt wiele.
-Mówisz o tej ruinie?- wskazał palcem drzwi, aby wyraźnie dać jej do zrozumienia, który budynek miał na myśli. Rzecz jasna żartował, ale nie musiała dowiedzieć się o tym nader szybko.
-Dasz im coś w ramach przeprosin i następnym razem będą liczyć na kolejne spóźnienie.- uniósł kącik ust w złośliwym wyrazie, bowiem nie znał logiki i podejścia jej klientek, ale wychodził z założenia, iż korzystały z jej usług bardziej z nudów oraz pragnienia powiększania swej garderoby, jak przymusu. -Zapewne łaszków mają aż nadto. Nago chodzić nie będą, choć nie da się ukryć, że jeśli faktycznie tak się stanie, to tylko przysłużysz się męskiemu oku. Kto wie, może dostaniesz jeszcze za to dodatkowe kilka monet?- zaśmiał się pod nosem nieco drwiąc z owego tematu, bowiem wizja rozkapryszonej szlachcianki, która nie dostała swej sukni na czas napawała go wyjątkowo ironicznym nastrojem. Naprawdę były w stanie odgrywać się za wypadek losowy? Cóż wyroki kobiet były niezbadane, coś o tym wiedział.
-Rzucisz kilka tych swoich uroków na nowych klientów i od razu spadnie lawina zamówień.- machnął ręką pamiętając jak potrafiła wpływać na mężczyzn – w końcu sam padł jej ofiarą za co do tej pory miał ochotę wydłubać jej te słodkie oczy. Miała prawdziwy fart, że wówczas dość miał jakichkolwiek potyczek i chciał po prostu spędzić jeden wieczór w spokoju oraz nienajgorszym towarzystwie. Było to do niego niepodobne, ale ostatnie dni wyjątkowo dały mu się w kość.
Chwyciwszy od dziewczyny piersiówkę upił jej zawartości. Szybko pożałował, że nie zabrał ze sobą całej butelki, bowiem patrząc na skalę zniszczeń z pewnością wiele czasu przyjdzie jej poświęcić na porządki, a co za tym szło jego towarzystwo. W zasadzie nie widział większych przeszkód w biernej obserwacji. -Co będę z tego mieć? Tylko nie wspominaj o satysfakcji, bo nieszczególnie mnie ów pomoc taką napawa.- uniósł brew pytająco spoglądając w jej kierunku. Czuł, że prędzej czy później podobne pytanie padnie, dlatego nieszczególnie go ono zdziwiło. Była dumna, ale każdego czasem dopadał kryzys; szczególnie w chwilach bezradności, a przecież ów sytuacja do takich należała. -Zapewne masz wiele do zaoferowania.- dodał dwuznacznie odpalając kolejnego papierosa. Słodkiego smaku nikotyny nigdy zbyt wiele.
-Mówisz o tej ruinie?- wskazał palcem drzwi, aby wyraźnie dać jej do zrozumienia, który budynek miał na myśli. Rzecz jasna żartował, ale nie musiała dowiedzieć się o tym nader szybko.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Machnęła ręką. Miał rację, w pewnym stopniu, ale to wszystko nie było takie proste jak wyglądało. Kupowanie sukien było może i kaprysem, jednak ów kaprys dawał jej pieniądze. Gdy kaprys znikał, znikał potencjalny klient, na miejsce którego musiała odnaleźć innego zainteresowanego – wbrew pozorom wszystko miała wyliczone, żeby wiedzieć ile musi sprzedać, żeby zarobić na materiały, żeby mieć w ogóle pieniądze na cokolwiek, bo tych nie dostawała od rodziców, którzy woleli mówić o braku córki.
– To tak nie działa – nie sądziła jednak, żeby rzeczywiście interesował się procesem jaki zachodził we współpracy z arystokracją a ona wątpiła, żeby zrozumiał, gdyby zadecydowała się na wyjaśnienie od początku do końca – chodzić nago może i nie będą, ale pójdą do konkurencji, większej i starszej – dlaczego jej siostra musiała poślubić akurat jednego z nich? – i to już wystarczy, żeby za jedną osobą poszła reszta, handel nie jest taki prosty – dodała, nie przypominając sobie czy kiedykolwiek zapytała go o pracę, jaką wykonywał. Gdyby wiedziała, miałaby lepszy punkt odniesienia do pokazania mu, że ma rację a on się myli.
Po chwili zmrużyła oczy, przechwytując spojrzenie Macnaira. Mogła się domyślać o braku bezinteresowności w ewentualnej pomocy, ale nie rozumiała dlaczego uważał, że w takiej sytuacji będzie próbowała odnaleźć dobry powód do przekonania go o pozostaniu. Przygód na najbliższe kilka dni miała dość, problemów również, a stojący naprzeciwko mężczyzna znajdował się gdzieś pomiędzy jednym a drugim, czyli wciąż: wolałaby, żeby zniknął, ale jego ręce były w tym momencie cenne.
– Dobry uczynek, który chociaż na chwilę przeciągnie los na twoją stronę – westchnęła; wątpiła, że wierzył w karmę, powrót dobrych i złych uczynków, jednak na razie nie widziała odpowiedniej okazji do poruszenia dyskusji na ten temat – i naturalnie, moje towarzystwo bez sztuczek, jak ostatnio – wzruszyła ramionami, ignorując dwuznaczność. Mogła go nie wilować, mogła darować sobie wszelkie podchody i nieczyste zagrywki, na które nie miała zresztą czasu i sprzyjających okoliczności. Przesunęła stopą leżącą na ziemi tuż pod stertą ubrań szkatułkę z niezadowoleniem zauważając, że dane jej będzie dzisiaj podzielić los baśniowego Kopciuszka – albo mi pomagasz albo wyjdź, nie mam czasu na tego typu rozmowy – wyprostowała się i robiąc obrót na pięcie, ruszyła na zaplecze. Nie mogła naprawiać czegokolwiek bez zorientowania się czy ma do tego odpowiednie narzędzia i materiały. A w tym momencie w duchu błagała wszystkie duchy potomkiń, by ocaliły jej skórę. Uwagę o domu puściła mimo uszu; przynajmniej tak chciała sobie wmówić.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
– To tak nie działa – nie sądziła jednak, żeby rzeczywiście interesował się procesem jaki zachodził we współpracy z arystokracją a ona wątpiła, żeby zrozumiał, gdyby zadecydowała się na wyjaśnienie od początku do końca – chodzić nago może i nie będą, ale pójdą do konkurencji, większej i starszej – dlaczego jej siostra musiała poślubić akurat jednego z nich? – i to już wystarczy, żeby za jedną osobą poszła reszta, handel nie jest taki prosty – dodała, nie przypominając sobie czy kiedykolwiek zapytała go o pracę, jaką wykonywał. Gdyby wiedziała, miałaby lepszy punkt odniesienia do pokazania mu, że ma rację a on się myli.
Po chwili zmrużyła oczy, przechwytując spojrzenie Macnaira. Mogła się domyślać o braku bezinteresowności w ewentualnej pomocy, ale nie rozumiała dlaczego uważał, że w takiej sytuacji będzie próbowała odnaleźć dobry powód do przekonania go o pozostaniu. Przygód na najbliższe kilka dni miała dość, problemów również, a stojący naprzeciwko mężczyzna znajdował się gdzieś pomiędzy jednym a drugim, czyli wciąż: wolałaby, żeby zniknął, ale jego ręce były w tym momencie cenne.
– Dobry uczynek, który chociaż na chwilę przeciągnie los na twoją stronę – westchnęła; wątpiła, że wierzył w karmę, powrót dobrych i złych uczynków, jednak na razie nie widziała odpowiedniej okazji do poruszenia dyskusji na ten temat – i naturalnie, moje towarzystwo bez sztuczek, jak ostatnio – wzruszyła ramionami, ignorując dwuznaczność. Mogła go nie wilować, mogła darować sobie wszelkie podchody i nieczyste zagrywki, na które nie miała zresztą czasu i sprzyjających okoliczności. Przesunęła stopą leżącą na ziemi tuż pod stertą ubrań szkatułkę z niezadowoleniem zauważając, że dane jej będzie dzisiaj podzielić los baśniowego Kopciuszka – albo mi pomagasz albo wyjdź, nie mam czasu na tego typu rozmowy – wyprostowała się i robiąc obrót na pięcie, ruszyła na zaplecze. Nie mogła naprawiać czegokolwiek bez zorientowania się czy ma do tego odpowiednie narzędzia i materiały. A w tym momencie w duchu błagała wszystkie duchy potomkiń, by ocaliły jej skórę. Uwagę o domu puściła mimo uszu; przynajmniej tak chciała sobie wmówić.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 02.06.19 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miała rację – nie znał tego typu handlu. Zwykle u niego odbywało się to zdecydowanie prościej, bowiem niewielu podejmowało się ryzyka jakim było nakładanie klątw, a jeszcze mniej z ów grupy robiło to dobrze i skutecznie. Samo poszukiwanie artefaktów nie miało już z głównym tematem dyskusji nic wspólnego, bowiem znacznie częściej sam obierał sobie ścieżki i finalnie sprzedawał znaleziska, tudzież przyjmował mniejsze zlecenia przeważnie nieograniczone czasowo. Nie mniej jednak reputacja pozostawała niesamowicie ważnym aspektem, dlatego w tej kwestii rozumiał jej obawy. -Tyle przeszkód.- zadrwił skupiając na niej wzrok. -Mogłaś opanować pędzenie bimbru, jestem przekonany, iż klientów nigdy by Ci nie zabrakło. Ze mną na czele.- uniósł kącik ust z wyraźnym rozbawieniem malującym się na twarzy. Stało się, nic nie mogła poradzić, dlatego zdecydowanie rozsądniejszym było uratowanie strat i powrót do pracy, niżeli płakanie nad rozlanym mlekiem. Nauczka na przyszłość, a przynajmniej na czas, gdy anomalie zbierały swe żniwa.
-Skąd pewność, że los nagradza dobre uczynki?- uniósł brew pytająco i po chwili dźwignął się na równe nogi. -Złych już nie?- upił łyk ognistej z piersiówki rozglądając się ponownie po zrujnowanym wnętrzu. Nie wierzył w populistyczne twierdzenie, iż „dobro wraca”, bowiem czym ono tak naprawdę było? Każdy człowiek miał swój indywidualny pogląd, czyny poddawał indywidualnej ocenie tudzież takiej, którą mu wpojono. Drew już dawno przestał wierzyć, że istniała jedna, słuszna definicja – nie było na takową żadnego potwierdzenia, a tylko takowe mogłoby wpłynąć na jego sposób myślenia.
-Bez sztuczek jak ostatnio.-. powtórzył jej słowa kręcąc głową w niedowierzaniu. Zdążył już ją nieco poznać, zdawał sobie sprawę, iż na pewne kwestie reagowała wyjątkowo emocjonalnie, a czy nie właśnie ów powód burzył genetyczną kontrolę? Sama twierdziła, że nie nad wszystkim była w stanie panować. Nerwy wyjątkowo jej nie sprzyjały. -Kłaniam się nisko, też miło było Cię zobaczyć. Nie dziękuj za rady.- uśmiechnął się kąśliwie, a następnie skierował do wyjścia, bowiem jeśli tak prosiła o pomoc, to nie miał ochoty tego słuchać. Nie był jej narzędziem, nie był też chłopcem na posyłki, dlatego pozostało jej uporać się z ów bajzlem w samotności. Cóż, szkoda.
/zt
-Skąd pewność, że los nagradza dobre uczynki?- uniósł brew pytająco i po chwili dźwignął się na równe nogi. -Złych już nie?- upił łyk ognistej z piersiówki rozglądając się ponownie po zrujnowanym wnętrzu. Nie wierzył w populistyczne twierdzenie, iż „dobro wraca”, bowiem czym ono tak naprawdę było? Każdy człowiek miał swój indywidualny pogląd, czyny poddawał indywidualnej ocenie tudzież takiej, którą mu wpojono. Drew już dawno przestał wierzyć, że istniała jedna, słuszna definicja – nie było na takową żadnego potwierdzenia, a tylko takowe mogłoby wpłynąć na jego sposób myślenia.
-Bez sztuczek jak ostatnio.-. powtórzył jej słowa kręcąc głową w niedowierzaniu. Zdążył już ją nieco poznać, zdawał sobie sprawę, iż na pewne kwestie reagowała wyjątkowo emocjonalnie, a czy nie właśnie ów powód burzył genetyczną kontrolę? Sama twierdziła, że nie nad wszystkim była w stanie panować. Nerwy wyjątkowo jej nie sprzyjały. -Kłaniam się nisko, też miło było Cię zobaczyć. Nie dziękuj za rady.- uśmiechnął się kąśliwie, a następnie skierował do wyjścia, bowiem jeśli tak prosiła o pomoc, to nie miał ochoty tego słuchać. Nie był jej narzędziem, nie był też chłopcem na posyłki, dlatego pozostało jej uporać się z ów bajzlem w samotności. Cóż, szkoda.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie wiedziała kiedy ten czas tak szybko zleciał. Rocznica wypędzenia mugoli z Londynu zbliżała się nieubłagalnie, podobnie zresztą jak cieplejsze dni naznaczone masowymi zmianami garderoby, odświeżaniem kreacji i wyglądu, co czuła po ilości przyjętych w ostatnim czasie zleceń. Chociaż próbowała przez pewien czas ograniczać się do minimum i traktować pracę bardziej jako dodatek do przedłużającej się od stycznia wizyty, w minionym miesiącu uznała, że na nic jej się zda oszukiwanie się i odsuwanie od tego, co kochała w życiu robić, podobnie jak i głupie myślenie, że wróci z powrotem do Francji. Swoje nieco ponad roczne wojaże z perspektywy czasu nie były długofalowym planem, nie było tam zresztą nic co powodowało, że musiała i chciała wracać. Kultury i wolności francuskiej mogła zażyć tak naprawdę w dowolnym momencie – podróżowanie jako czarodzieje nie było skomplikowane, choć teraz miało pewne ograniczenia, a wojna – póki co – niespecjalnie jej przeszkadzała. Ominęła chyba najgorsze, a teraz wedle zapewnień niektórych miało być już tylko lepiej.
Kalendarz i szkicownik blondynki zapełniał się coraz nowszymi wizytami i pomysłami; od prostych sukien w kolorach rodowych na wiosenne dni, przez męskie stroje wizytowe, zwykłe szaty, po bardziej ekstrawaganckie jak spodnie dla jednej z dam z bardziej konserwatywnego rodu, przez co znalazła się w czołówce jej ulubionych klientek. Pomimo tego, że była kreatywnym duchem, co błędnie utożsamiano ze spontanicznością, była również zadaniowcem, który musiał planować dzień z wyprzedzeniem – inaczej marnowała czas na nonsens – i nie przepadała szczególnie za ingerencjami, zmianami i wybijaniem jej z rytmu. Jednakże jak mogłaby odmówić Mulciberowi i jego palącej prośbie? Chociaż z początku przez głowę projektanki przemknęła myśl, że być może jego list jest zawoalowanym zaproszeniem na kolację, szybko doszła do wniosku, że tego typu zachowanie nie było podobne do niego w żadnym stopniu a zresztą przywykła do szycia ubrań nie dla tylko dla niego, ale i jego kobiet. A mimo to wciąż darzyła go bliżej nieokreślonym sentymentem i absurdalną uległością.
Dzisiejszy dzień miała poświęcić na poszerzanie wiedzy z numerologii, zamiast tego jednak od paru minut głowiła się nad rzuconym jej wyzwaniem, projektem sukienki. Coś co sama chciałaby założyć nie było bowiem żadnym wyznacznikiem, nie dla kogoś z tak zmiennym charakterem i upodobaniami jak ona. Jej preferencje kolorystyczne i zakrawające o krój były różne, zmieniały się jak w kalejdoskopie, z dnia na dzień. Jednego dnia mogła chodzić w uwodzicielskiej czerwieni przylegającej do ciała jak druga skóra, by na drugi dzień postawić na zwiewną czerń zakrywającą wszystko od stóp do głów. Uznała więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie niespecjalnie lubiana spontaniczność i aktualny humor, a także to, co po prostu jeszcze posiadała w swojej pracowni. Materiały, które zostawiła jakiś czas temu, były w dobrym stanie, ale wiedziała, że za niecały miesiąc mogły się skończyć – i tu pokładała szczere nadzieje w tym, że lady Burke nie tylko spodoba się wykonane zlecenie, ale jeśli tak, to wesprze ją swoim nazwiskiem i możliwościami. Szybko naszkicowany poglądowy projekt sukienki czekał spokojnie na stole, gdy ona kompletowała narzędzia, tiul i aksamitne materiały w odcieniu brzoskwini a potem przeszła do działania.
Po przygotowaniu wykroju poszczególnych elementów kreacji, rozłożyła lekki, aksamitny i najzwyczajniej przyjemny w dotyku materiał na stole, upewniając się, że nie znajdują się na nim zbędne zmięcia, zgięcia i coś, co wpłynęłoby na efekt końcowy, po czym szpilkami przypięła doń przygotowane wcześniej wykroje, wycinając odręcznie każdy element; pasek, tył, przód z dekoltem w kształt litery V, omijając rękawy, które w całości zamierzała zrobić z tiulu. Ten element pozostawiła jednak na koniec, wiedząc, że tiul bywał kapryśny i potrafił dość mocno sprawdzić ludzką cierpliwość. Następnie przeszła do zszywania brzegów tkaniny stanowiącej górę podwójnym ściegiem, dla pewności i zabezpieczenia – doszywając pod koniec plisę skośną pod spodem, na wysokości dekoltu, dla większego komfortu oraz zaszewkę w miejscu biustu, która miała na celu nic innego jak ładne ściągnięcie, ułożenie materiału – i po paru minutach zrobiła to samo z dołem, układającym się w zwiewną, niekrępującą ruchów spódnicę. Następnym etapem było połączenie góry z dołem i utworzenia w ten sposób jedności kreacji. Przy tym kroku zmieniła zdanie, uznając, że pasek naszyje na sam koniec, łapiąc nim tiul, który zamierzała nałożyć na całą sukienkę, nie tylko na rękawy. Górę i dół połączyła na gumce, ale mocnym szwem, z bardzo prostego powodu: gdyby ocena wymiarów dziewczęcia okazała się chybiona, guma ratowała sytuację naciągając się odpowiednio do obwodu talii.
Gdy główną część stroju narzuciła na manekin krawiecki, nim przeszła do ozdabiania, skontrolowała czy wszystko było w porządku. Nie podejrzewała jednak, by po latach obracania się w tym zawodzie, zaliczyła jakąś porządną wpadkę, ale moda bywała niewdzięczną dziedziną, jednak chyba jedyną, w której nie zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Czas płynął, nie zorientowała się nawet, w którym momencie zrobiło się ciemno, chociaż była mniej więcej w połowie pracy i wbrew nowym zasadom wiedziała, że skończy dopiero w nocy a nazajutrz będzie kapryśna, ale kierowana ambicjami i ego na to nie zważała. Przed zabawą z tiulem napiła się ginu i zapaliła papierosa z niespecjalnie smacznego tytoniu, co paradoksalnie pobudziło ją do dalszego działania. Pierwsze podejście do wycinanki nie skończyło się dobrze; właściwie z ulgą przyjęła, że zmarnowała tylko kawałek materiału, który pod wpływem przypadkowego naciągnięcia przez nią, po prostu się roztargał (nigdy, przenigdy nie naciąga się tiulu). O na gacie Merlina, jak ona nie cierpiała się w ostatnim czasie z tym materiałem! Zaczynała ponownie podejrzewać się o skłonności masochistyczne, ale szybko wróciła myślami do zadania. Wracając do początku – rozłożenia materiału, zaznaczenia wykrojem linii cięcia a potem przechodząc do samego cięcia – po dłuższym czasie uzyskała to, czego potrzebowała. Idealnie skrojone rękawy oraz cienką warstwę, którą nałożyła na skończoną wcześniej bazę sukienki. Zszywając oba materiały w newralgicznych punktach, to jest na barkach, w pasie, oraz odpowiednio docinając na dekolcie, przeszła do konstrukcji rękawów. Tiulowe rękawy połączyła z zszyciem na barkach i wykończyła doszyciem nie za ciasnej gumki na wysokości nadgarstków. Ostatnim elementem było doszycie szerszego paska z materiału stanowiącego bazę w talii. W ten sposób zakrywała łączenia, ale również pasek stanowił dobry dodatek do całości.
Ze zdobieniami miała pewien dylemat. Uważała, że skończona sukienka sama w swojej prostocie była szykowna, miła dla oka i skóry, jeśli jednak bazowała na tym co sama mogłaby założyć w dniu dzisiejszym, czuła, że odszycie na rękawach połyskujących koralików al'a drobinek nie zaszkodziłoby, choć mogłoby pozostać niezauważone. Po głębszym namyśle uznała, że połyskujące elementy na tle brzoskwiniowego materiału mogłyby się zlać w całość i pozostać niezauważone – czy zostać potraktowane jakoby nowa właścicielka sukni po prostu się spociła – odrzuciła ten pomysł. Nanosząc ostatnie, drobne poprawki wykańczające, upewniła się, że wszystko trzymało się tak, jak powinno i następnie złożyła sukienkę, i zapakowała do pudełka, wyłożonego czarnym, ozdobnym papierem, na sam koniec przewiązując je kokardą. Nakreśliła kilka słów na pergaminie i niespecjalnie przejmując się późną porą, wysłała sowę do Ramseya, że jeśli chce, to może zjawić się po swoje zamówienie nawet z samego rana, najlepiej z kubkiem ciepłej, czarnej kawy, która utrzymałaby ją przy życiu. Posprzątała po sobie, a gdy uprzytomniła sobie, że rzeczywiście było późno i nie pomyliła się w obliczeniach, że skończy pracę w środku nocy, bez większego namysłu ruszyła do sypialni. Czuła się zmęczona, nieco obolała od pochylania się i tkwienia przez długi czas w jednej pozycji, ignorując nowe ranki po igłach na dłoniach. W dalszym ciągu swoje projekty wykonywała ręcznie, nie ufając magii w kontakcie z delikatnymi materiałami; inaczej było w przypadku szat magicznych, do których robiła podejścia, i to utwierdzało ją tylko w przekonaniu, że dobrze robiła, kierując się intuicją.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaplecze
Szybka odpowiedź