Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Leśny park niespodzianek
AutorWiadomość
Leśny park niespodzianek
Park niespodzianek to ogrodzony teren nieopodal plaży, gęsto zalesiony, głównie drzewami liściastymi. Kręte, przyjemne dla oka ścieżki widokowe są idealnym miejscem na odprężające piesze wycieczki. Rośnie przy nich wiele gatunków rzadkich ziół, kwiatów i grzybów, jest to jednakże rezerwat przyrody i wynoszenie z niego czegokolwiek, niszczenie roślinności, jest kategorycznie zabronione. Na wysokich gałęziach drzew da się zaobserwować nieme, błękitnoskrzydłe memortki, ponad nimi szybują dzikie ptaki drapieżne. Czarodziej z czujnym okiem wypatrzy między krzakami wozaka albo kuguchara - te ostatnie, wyjątkowo inteligentne stworzenia, często zbliżają się do ludzi. Nauczyły się już, że tutaj nie uczynią im krzywdy, przeciwnie - podrapią za uchem, a może nawet podrzucą coś na ząb. Szczególną atrakcją parku są jednak magiczne jelenie o biało-złotym umaszczeniu, które nie występują nigdzie indziej w Europie. Są inteligentne i, choć płochliwe, zbliżają się do ludzi; odbiegają jednak od razu, gdy dostrzegą jakikolwiek niepokojący gest ze strony czarodziejów.
To dobry dzień dla naukowca. Niekoniecznie takiego, który siedzi z nosem w książkach badając teoretyczną kwestię wszechrzeczy; niekoniecznie również takiego, który będąc Lilką, najchętniej robiłby kolejną sekcję zwłok zafascynowany dosłownie w s z y s t k i m, co mógłby znaleźć w powoli rozkładającym się ciele. Naukowiec, który zapragnął poznania empirycznego, który pragnie zbadać naturę i rozłożyć ją na czynniki pierwsze, to przecież wciąż naukowiec i nie można mu tego pod żadnym pozorem odbierać. Słowo podróżnik nie oddaje w pełni tego, co robi osoba chcąca oddać swoje ciało, umysł i serce prawom nauki. Tu nie chodzi jedynie o skrupulatne kolekcjonowanie wspomnień, nie tylko w postaci magicznych fotografii, ale również różnobarwnych wspomnień zakodowanych między poszczególnymi neuronami. Tu nie chodzi jedynie o szumne doświadczenie czegoś, wpisanie na karty pamiętnika byłem tam, pozdrawiam - to sprawa dużo głębsza. Rozchodzi się o zaspokojenie głodu wiedzy, zrozumienie mechanizmów używanych przez matkę naturę do tego, aby wprawiać cały świat w życie. Nie tylko człowiek istnieje, oddycha, czuje: są także zwierzęta, mniej lub bardziej magiczne, są rośliny, dzięki którym pozostałe stworzenia mogą żyć. Rozchodzi się o całe cykle, śmiałe konstrukcje świata i obserwacje organizmów żywych w ich naturalnym środowisku. Z natury ciekawska Liliana nie mogła przepuścić okazji, aby nie powędrować do Cliodny (a to wszystko przez tę książkę, w której czytała o tej tajemniczej miejscowości), której dodatkowym atutem był zakaz wstępu dla mugoli. Niekoniecznie życzyła im źle, wszakże była dobrze wychowaną panienką, lecz niespecjalnie miała ochotę na styczność z tymi istotami; nauki ojca były wciąż żywe, tak samo jak samo jak paraliżujący przed nieznanym strach obezwładniający wszystkie kończyny i zdolność myślenia. To cud, że niegdyś jednego z nich (takie miała przeświadczenie) wyleczyła i... nie stało się absolutnie nic, co mogłoby ją narazić na jakikolwiek uszczerbek na życiu lub godności. Wiedziała, że ojcu nie spodobałoby się to, co zrobiła i to pchnęło ją do tego, aby wydarzenie tamtego dnia (właściwie to nocy) zostało jedynie niewykształconym wspomnieniem gdzieś na dnie umysłu. O którym, o dziwo, przez drobną chwilę myślała udając się wprost do Błędnego Rycerza, który miał zawieźć ją właśnie w to ujmujące miejsce.
Park niespodzianek zachwycił ją od pierwszego wejrzenia. Podekscytowane, duże oczy w kolorze błękitu nie potrafiły odnaleźć jednego punktu, na którym mogłyby się ostatecznie zatrzymać. Podziwiała widoki, kształty; dotykała szczupłymi palcami roślin badając strukturę ich powierzchni, przeskakiwała z kąta w kąt, a głośny stukot obcasów o asfaltowe alejki roznosił się na znaczną odległość. Yaxley go nie słyszała, zauroczona feerią barw tutejszych krajobrazów, olśniona dźwięcznymi trelami ptaków, wsłuchana w cichy szum odgarnianych trzewikami jesiennych liści. Nie wiadomo, ile czasu minęło, nim stało się coś niezwykłego. Oto jeden z magicznych jeleni ukazał się przed jej bacznym spojrzeniem. Stworzenie stanęło, nadstawiając uszu i obserwując zbliżającą się do niego blondwłosą istotę. Lilka skrupulatnie, bez pośpiechu, zmniejszała dzielący ich dystans, trzymając ku niemu wyciągniętą dłoń; żałując jednocześnie, że nie ma niczego do jedzenia, by mu to zaoferować. Kto wie, może uratuje ją jej dziedzictwo?
Park niespodzianek zachwycił ją od pierwszego wejrzenia. Podekscytowane, duże oczy w kolorze błękitu nie potrafiły odnaleźć jednego punktu, na którym mogłyby się ostatecznie zatrzymać. Podziwiała widoki, kształty; dotykała szczupłymi palcami roślin badając strukturę ich powierzchni, przeskakiwała z kąta w kąt, a głośny stukot obcasów o asfaltowe alejki roznosił się na znaczną odległość. Yaxley go nie słyszała, zauroczona feerią barw tutejszych krajobrazów, olśniona dźwięcznymi trelami ptaków, wsłuchana w cichy szum odgarnianych trzewikami jesiennych liści. Nie wiadomo, ile czasu minęło, nim stało się coś niezwykłego. Oto jeden z magicznych jeleni ukazał się przed jej bacznym spojrzeniem. Stworzenie stanęło, nadstawiając uszu i obserwując zbliżającą się do niego blondwłosą istotę. Lilka skrupulatnie, bez pośpiechu, zmniejszała dzielący ich dystans, trzymając ku niemu wyciągniętą dłoń; żałując jednocześnie, że nie ma niczego do jedzenia, by mu to zaoferować. Kto wie, może uratuje ją jej dziedzictwo?
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
//w październiku//
Cały wrzesień upłynął mu zupełnie niezauważenie. Jako nowy w biurokratycznej maszynie Ministerstwa musiał się wdrożyć. Wiązało się to przede wszystkim z brakiem wolnego czasu. Nie miał wolnej chwili by napisać listy do znajomych czy dokładniej zająć się sową. Nie mówiąc już nawet o wychodnym w weekendy czy o zgrozo - podróży. Czy małej czy dużej - był uziemiony w centrum Londynu. Nie żeby się uskarżał - podjął robotę którą chciał wykonywać i to go interesowało. Ale miał naturę podróżnika, lubił wędrować po ciekawych i nie zakątkach. I gdy wreszcie jego grafik się unormował mógł w spokoju pomyśleć gdzie się ruszyć. Zobaczył widokówki z parku w Cliodnie, jak na małych kartkach przemykają przeróżne stworzenia. Jedne odważnie na pierwszym planie, inne tylko poszerzały cienie roślin. Szybka decyzja, przywołanie Don Kichota (czy jak to tam nazywano) i niewiele wolniejsza od decyzji podróż. Nie rozgadywał się z kierowcą, personelem - w autobusie było tłoczno, on nie miał na to ochoty. Ze wzrokiem wlepionym w szybę patrzył na smugi pokonywanych przestrzeni. Przystanek park, wysiadka za jakąś jasnowłosą czarownicą. Nie przyglądał się jej, był przede wszystkim żądny podpatrywania natury, a nie kontaktów z ludźmi. Chciał się wyciszyć. Nie wyprzedzał nieznajomej i kiedy tylko zobaczył rozwidlenie ścieżki poszedł w swoją stronę. Szedł. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie zwraca uwagi na otoczenie, że go to nie zajmuje. A to miał być jego cel - irytujące gdy głowa nie chce słuchać i odtwarza obrazy, dźwięki z biura. Tkwił jeszcze duchem w mieście. Usiadł na pobliskim kamieniu, przetarł dłonią zmęczoną twarz, zamknął oczy i wsłuchiwał się. Powoli zaczął uświadamiać sobie otaczającą go filharmonię. Powiewy wiatru poruszające gołymi już czubkami drzew, trzeszczenie ich pni i gałęzi. Coś upadające nieopodal na warstwę opadłych liści. Chyba żołądź. Jakieś ciche, drobne kroczki po ściółce - wiewiórka? Zatrzymały się, prawdopodobnie zwierzę oceniało czy jest bezpieczny. Pozostał w bezruchu i walczył z chęcią otwarcia oczu i pogapienia się na rudą. Niepewne kroczki znów się zaczęły i przyspieszyły. Liście zaszeleściły mocniej - widać dopadła żołędzia, a oddalające się odgłosy zdały się to potwierdzać. Otworzył oczy, był już całkowicie gotowy to chłonięcia świata. Wstał szybko wzbudzając przy okazji kilka ptaków z drzew. Poskarżyły się głośno na gwałtownika i poleciały gdzieś dalej.
Silvester od teraz wędrował powoli, niespiesznie. Przyglądał się majestatowi potężnych dębów, samotności rzadkich drzew bijących. Obserwował głównie rośliny bo zwyczajnie nie miał dziś szczęścia do spotykanej fauny. Wyszedł na główniejszą ścieżkę - od razu jego myśli powędrowały do roweru, w tej okolicy sprawdziłby się idealnie. Zastanowił się chwilę - ile to już minęło odkąd ostatni raz jeździł, ile czasu minęło od wypadku? Chyba dość dużo by zacząć znowu - myślał - ale chyba nie przejechałbym już w pobliżu niczego przypominającego żywopłot. I gdy mijał w parku gęsto rosnące iglaki to mimowolnie schodził na drugi brzeg dróżki. Choć to śmieszne to tkwił w nim lęk, że nagle z nich wystrzeli maczuga trolla. Że usłyszy znowu trzask swoich kości, rozlatującego się roweru. Że poczuje znowu jak prawie, że dosłownie rozgniata się na drodze. Że owładnie nim ciemność. Zamrugał, potrząsnął głową, to tylko wspomnienie. O na końcu tej dróżki powinna być jakaś polanka lub większa wstęga asfaltu. Jest tam zdecydowanie jaśniej niż tu. I znowu wrócił do wspomnień - kiedy jego świadomość błądziła w białej mgle szukając czegoś, jakiegoś punktu do którego mógłby zmierzać. I to pamiętał dokładniej, większa jasność w której stronę podążał. I skończyła się wtedy nagle - zamiast tego ujrzał dwoje niebieskich oczu, spływające z jej głowy blond włosy. Miała mokre czoło, z nosa pociekła jej kropla potu - była wyczerpana, zapewne leczeniem. I ten wyraz ulgi na jej twarzy kiedy zorientowała się, że jej pacjent żyje. Poczuł twardszą nawierzchnię po nogami, porzucił myśli o jasnowłosej pannie i. Stanął jak wryty bowiem widział właśnie jasnowłosą pannę obróconą tyłem do niego i podchodzącego do niej jelenia. Z racji, że wyczucie chwili nie jest jego mocną stroną i że nie wiedział czy to na pewno ona, zdobył się tylko na:
- Hej! To Ty? - Najwyżej pomyśli ona, że troll uszkodził mu ośrodki mowy.
Cały wrzesień upłynął mu zupełnie niezauważenie. Jako nowy w biurokratycznej maszynie Ministerstwa musiał się wdrożyć. Wiązało się to przede wszystkim z brakiem wolnego czasu. Nie miał wolnej chwili by napisać listy do znajomych czy dokładniej zająć się sową. Nie mówiąc już nawet o wychodnym w weekendy czy o zgrozo - podróży. Czy małej czy dużej - był uziemiony w centrum Londynu. Nie żeby się uskarżał - podjął robotę którą chciał wykonywać i to go interesowało. Ale miał naturę podróżnika, lubił wędrować po ciekawych i nie zakątkach. I gdy wreszcie jego grafik się unormował mógł w spokoju pomyśleć gdzie się ruszyć. Zobaczył widokówki z parku w Cliodnie, jak na małych kartkach przemykają przeróżne stworzenia. Jedne odważnie na pierwszym planie, inne tylko poszerzały cienie roślin. Szybka decyzja, przywołanie Don Kichota (czy jak to tam nazywano) i niewiele wolniejsza od decyzji podróż. Nie rozgadywał się z kierowcą, personelem - w autobusie było tłoczno, on nie miał na to ochoty. Ze wzrokiem wlepionym w szybę patrzył na smugi pokonywanych przestrzeni. Przystanek park, wysiadka za jakąś jasnowłosą czarownicą. Nie przyglądał się jej, był przede wszystkim żądny podpatrywania natury, a nie kontaktów z ludźmi. Chciał się wyciszyć. Nie wyprzedzał nieznajomej i kiedy tylko zobaczył rozwidlenie ścieżki poszedł w swoją stronę. Szedł. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie zwraca uwagi na otoczenie, że go to nie zajmuje. A to miał być jego cel - irytujące gdy głowa nie chce słuchać i odtwarza obrazy, dźwięki z biura. Tkwił jeszcze duchem w mieście. Usiadł na pobliskim kamieniu, przetarł dłonią zmęczoną twarz, zamknął oczy i wsłuchiwał się. Powoli zaczął uświadamiać sobie otaczającą go filharmonię. Powiewy wiatru poruszające gołymi już czubkami drzew, trzeszczenie ich pni i gałęzi. Coś upadające nieopodal na warstwę opadłych liści. Chyba żołądź. Jakieś ciche, drobne kroczki po ściółce - wiewiórka? Zatrzymały się, prawdopodobnie zwierzę oceniało czy jest bezpieczny. Pozostał w bezruchu i walczył z chęcią otwarcia oczu i pogapienia się na rudą. Niepewne kroczki znów się zaczęły i przyspieszyły. Liście zaszeleściły mocniej - widać dopadła żołędzia, a oddalające się odgłosy zdały się to potwierdzać. Otworzył oczy, był już całkowicie gotowy to chłonięcia świata. Wstał szybko wzbudzając przy okazji kilka ptaków z drzew. Poskarżyły się głośno na gwałtownika i poleciały gdzieś dalej.
Silvester od teraz wędrował powoli, niespiesznie. Przyglądał się majestatowi potężnych dębów, samotności rzadkich drzew bijących. Obserwował głównie rośliny bo zwyczajnie nie miał dziś szczęścia do spotykanej fauny. Wyszedł na główniejszą ścieżkę - od razu jego myśli powędrowały do roweru, w tej okolicy sprawdziłby się idealnie. Zastanowił się chwilę - ile to już minęło odkąd ostatni raz jeździł, ile czasu minęło od wypadku? Chyba dość dużo by zacząć znowu - myślał - ale chyba nie przejechałbym już w pobliżu niczego przypominającego żywopłot. I gdy mijał w parku gęsto rosnące iglaki to mimowolnie schodził na drugi brzeg dróżki. Choć to śmieszne to tkwił w nim lęk, że nagle z nich wystrzeli maczuga trolla. Że usłyszy znowu trzask swoich kości, rozlatującego się roweru. Że poczuje znowu jak prawie, że dosłownie rozgniata się na drodze. Że owładnie nim ciemność. Zamrugał, potrząsnął głową, to tylko wspomnienie. O na końcu tej dróżki powinna być jakaś polanka lub większa wstęga asfaltu. Jest tam zdecydowanie jaśniej niż tu. I znowu wrócił do wspomnień - kiedy jego świadomość błądziła w białej mgle szukając czegoś, jakiegoś punktu do którego mógłby zmierzać. I to pamiętał dokładniej, większa jasność w której stronę podążał. I skończyła się wtedy nagle - zamiast tego ujrzał dwoje niebieskich oczu, spływające z jej głowy blond włosy. Miała mokre czoło, z nosa pociekła jej kropla potu - była wyczerpana, zapewne leczeniem. I ten wyraz ulgi na jej twarzy kiedy zorientowała się, że jej pacjent żyje. Poczuł twardszą nawierzchnię po nogami, porzucił myśli o jasnowłosej pannie i. Stanął jak wryty bowiem widział właśnie jasnowłosą pannę obróconą tyłem do niego i podchodzącego do niej jelenia. Z racji, że wyczucie chwili nie jest jego mocną stroną i że nie wiedział czy to na pewno ona, zdobył się tylko na:
- Hej! To Ty? - Najwyżej pomyśli ona, że troll uszkodził mu ośrodki mowy.
Gość
Gość
Z początku byli tylko we dwoje: on, magiczne stworzenie, ufne, acz płochliwe; i ona, zdeterminowana, aby go poznać. Jego zwyczaje, orzechowe oczęta, w których odbijał się strach przemieszany z chęcią zapełnienia żołądka. Mylne wrażenie, że jej drobne, szczupłe palce skrywają jedzenie, którym chciałaby się podzielić. Liliana pragnęła doświadczyć tej niezwykłej chwili, poczuć zimny nos zwierzęcia zamkniętego w jej dłoni, delikatne, momentami jasne jak jej włosy futerko przyjemnie drażniące skórę. Była już tak blisko jego pyszczka, byli zaledwie o krok od wspólnego porozumienia, które miało szansę się wytworzyć. Magia pradawnych przodkiń miała okazję zadziałać i kto wie, czy Yaxley nie musiałaby teraz w ramach eksperymentu dzień w dzień pojawiać się w Cliodnie?
Niestety, to wszystko nie miało prawa się wydarzyć. Nie było podniosłego happy endu, uśmiechu zadowolenia, głaskania po wydłużonym kształcie mordki. Nie było przygotowań, żadnych uczuć tryumfu czy dumy. Był krzyk gdzieś w odmętach podświadomości, tuż za plecami zdaje się? Były przerażone, jelenie oczy i głuchy stukot odnóży oddalającego się stworzenia. Krótka chwila, która minęła szybko i bezpowrotnie. Drgnęła struna złości gdzieś pod przykrywką rozpogodzonej półwili, szarpnęło serce. Kobieca postać naprężyła się do pozycji wyprostowanej i gwałtownie obróciła się w kierunku zasłyszanego głosu. Nie analizowała jego treści, skupiona na swym gniewie i kaprysie z powodu nieotrzymania tego, co jej się należało. Zmarszczyła butnie czoło oraz nos, nie wyglądając już tak pięknie jak dotychczas. Chłodne spojrzenie w kolorze błękitu mierzyło mężczyznę stojącego w pewnej odległości. Przygryzła pudrową wargę, usiłując nie powiedzieć o kilku słów za dużo. Wszak była dobrze wychowaną pannicą, warzącą każde jedno słowo i każdy jeden gest, czyż nie? Oddychała równo, nie chcąc dać się ponieść szaleństwu złości; faktem pozostaje, że ruszyła wreszcie do przodu, do miejsca, w którym zatrzymał się intruz. Stukot obcasów o asfaltową alejkę odbijał się echem wokół nich, ćwierkanie ptaków wciąż było obecne, zupełnie jak szmer liści podrygujących na wietrze.
I wśród nich Liliana, gotowa do ataku niczym wściekła kotka; dopiero u schyłku drogi rozpoznała jego rysy, posturę. To spowodowało, że przystanęła gwałtownie tuż przed nim, a wyraz jej twarzy stał się zgoła inny. Mięśnie mimiczne rozluźniły się, a brwi uniosły w niemym zdumieniu. Stała tak przez kilkanaście sekund nie wiedząc, czy bardziej się go boi, czy jest go ciekawa. Nie mógł być mugolem, skoro to miejsce jest dla nich niedostępne. Czyżby mugolak? Co tu robił? Czego chciał, czego szukał? Dlaczego znów się spotkali? Wyglądał nadzwyczaj dobrze, przynajmniej w porównaniu do ich ostatniego spotkania. Wtedy był wystraszonym, zdziwionym mężczyzną, który teraz jakby nabrał pewności siebie pomimo tak ordynarnego... powitania? Nie wiedziała nawet jak to nazwać, nie potrafiła znaleźć adekwatnych słów do tego, co teraz przeżywała. Lęk mieszał się ze zwątpieniem oraz zaciekawieniem typowym dla każdego naukowca. Gdyby tylko mogła, przeprowadziłaby szczegółową sekcję zwłok usiłując dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach jego pokroju, ale to było kwestią niedostępną. Całości dopełniała bardzo przyjemna aparycja, która dodatkowo ją nieco onieśmielała - najpewniej dlatego wzięła głęboki wdech.
- Nie spodziewałam się tego, że znów się spotkamy - zaczęła trochę butnym tonem. Bezpardonowo zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów, dopiero po chwili wmuszając na twarz coś, co przypominać miało uśmiech. - Spłoszyłeś mi zwierzynę - dodała oznajmiająco, chyba zapominając o etykiecie i o wszystkim innym. Cóż, złość wcale jej nie minęła.
Niestety, to wszystko nie miało prawa się wydarzyć. Nie było podniosłego happy endu, uśmiechu zadowolenia, głaskania po wydłużonym kształcie mordki. Nie było przygotowań, żadnych uczuć tryumfu czy dumy. Był krzyk gdzieś w odmętach podświadomości, tuż za plecami zdaje się? Były przerażone, jelenie oczy i głuchy stukot odnóży oddalającego się stworzenia. Krótka chwila, która minęła szybko i bezpowrotnie. Drgnęła struna złości gdzieś pod przykrywką rozpogodzonej półwili, szarpnęło serce. Kobieca postać naprężyła się do pozycji wyprostowanej i gwałtownie obróciła się w kierunku zasłyszanego głosu. Nie analizowała jego treści, skupiona na swym gniewie i kaprysie z powodu nieotrzymania tego, co jej się należało. Zmarszczyła butnie czoło oraz nos, nie wyglądając już tak pięknie jak dotychczas. Chłodne spojrzenie w kolorze błękitu mierzyło mężczyznę stojącego w pewnej odległości. Przygryzła pudrową wargę, usiłując nie powiedzieć o kilku słów za dużo. Wszak była dobrze wychowaną pannicą, warzącą każde jedno słowo i każdy jeden gest, czyż nie? Oddychała równo, nie chcąc dać się ponieść szaleństwu złości; faktem pozostaje, że ruszyła wreszcie do przodu, do miejsca, w którym zatrzymał się intruz. Stukot obcasów o asfaltową alejkę odbijał się echem wokół nich, ćwierkanie ptaków wciąż było obecne, zupełnie jak szmer liści podrygujących na wietrze.
I wśród nich Liliana, gotowa do ataku niczym wściekła kotka; dopiero u schyłku drogi rozpoznała jego rysy, posturę. To spowodowało, że przystanęła gwałtownie tuż przed nim, a wyraz jej twarzy stał się zgoła inny. Mięśnie mimiczne rozluźniły się, a brwi uniosły w niemym zdumieniu. Stała tak przez kilkanaście sekund nie wiedząc, czy bardziej się go boi, czy jest go ciekawa. Nie mógł być mugolem, skoro to miejsce jest dla nich niedostępne. Czyżby mugolak? Co tu robił? Czego chciał, czego szukał? Dlaczego znów się spotkali? Wyglądał nadzwyczaj dobrze, przynajmniej w porównaniu do ich ostatniego spotkania. Wtedy był wystraszonym, zdziwionym mężczyzną, który teraz jakby nabrał pewności siebie pomimo tak ordynarnego... powitania? Nie wiedziała nawet jak to nazwać, nie potrafiła znaleźć adekwatnych słów do tego, co teraz przeżywała. Lęk mieszał się ze zwątpieniem oraz zaciekawieniem typowym dla każdego naukowca. Gdyby tylko mogła, przeprowadziłaby szczegółową sekcję zwłok usiłując dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach jego pokroju, ale to było kwestią niedostępną. Całości dopełniała bardzo przyjemna aparycja, która dodatkowo ją nieco onieśmielała - najpewniej dlatego wzięła głęboki wdech.
- Nie spodziewałam się tego, że znów się spotkamy - zaczęła trochę butnym tonem. Bezpardonowo zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów, dopiero po chwili wmuszając na twarz coś, co przypominać miało uśmiech. - Spłoszyłeś mi zwierzynę - dodała oznajmiająco, chyba zapominając o etykiecie i o wszystkim innym. Cóż, złość wcale jej nie minęła.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jeleń szybko umknął na dźwięk jego głosu. Tylko przez chwilę dało się wyczuć drżenie ziemi przy jego pierwszych susach. Zniknął w gęstwinie. Pozostał tylko Silvester i jeszcze nieznajoma. Szczerze żałował teraz swojego zawołania. Nie dlatego, że było gburowato-amerykańskie. Tylko poczuł się jak... jak gdyby chodził po lesie i nadepnął na suchą gałąź. Ona zaś łamiąc się głośnym trzaskiem zwróciła na niego uwagę drapieżnika. Nawet przez chwilę zastanowił się czy to na pewno on spłoszył rogacza, czy tamten nie czekał tylko na pretekst do ucieczki. Właśnie - ucieczka - teraz to nie byłby taki głupi pomysł. Nawet perspektywa wracania obok ponurej ściany iglaków była milsza, niż ta stojąca tyłem do niego persona. Jej nagłe wyprostowanie się, wręcz usztywnienie ciała przypomniało Wood'owi sprężającego się do skoku kota. Niewiele potem odwróciła się w jego stronę. Doprawdy nieistotny stał się dla niego fakt czy to była owa wybawicielka czy nie. Widział, że wbiła w niego swój wzrok, dostrzegał regularne oddechy. Ruszyła, szybko. W jej oczach gorała furia, a do tego wyraz jej twarzy. Przywiódł mu na myśl wizerunki harpii, kiedy nagle rzucały się z powietrza na ludzi. Zbliżała się. A on stał. Mimo pewnych obaw podziwiał to piękno kobiecej furii. Bo nawet gdy stukot jej obcasów i trel ptaków tworzyło wariację Walkirii Wegnera to jej osoba budziła zachwyt. Musiał, po prostu musiał obserwować jak jej włosy falują na wietrze, jak z gracją stawia każdy krok. Niebezpieczne to stworzenie gdy jej zauroczony cel nie może się ruszyć (zdecydować na ruch).
I zatrzymała się. Jej twarz wyrażała już inne emocje - mianowicie bezbrzeżne zdumienie. Silvester także był zmieszany. Już wiedział, że ona to ona i powoli też dochodziło do niego jak kiepskich słów użył do przywitania. Ciężko to byłoby nazwać przywitaniem. Oblał się rumieńcem. I tak jak wcześniej miał w głowie dość sporo myśli tak teraz uleciały w pustkę. Należałoby się jakoś ładniej przywitać. Zaczęli mówić niemal w tym samym momencie. Wood urwał w pół sylaby aby znowu nie wyjść na niewychowanego chama. Rozluźnił się, miała przyjemny głos, teraz jeszcze podkreślony zadziornym tonem. Czy w innym otoczeniu używała go w lekko zmienionej - kokieteryjnej formie? Myśli i rozważania mu wróciły - chwała Merlinowi. Na jego oblicze wytoczył się nieśmiały uśmiech. Także i u niej w pewnym momencie zawitała podobna mimika.
- Ja też jestem zaskoczony, tym spotkaniem - powiedział patrząc jej w oczy. Potem przeniósł wzrok gdzieś ponad jej głową, w kierunku ucieczki jelenia. Zabłysła mu w głowie chęć poigrania z ogniem. Ogarnęła go czysta, niepohamowana ciekawość do czego ona jest zdolna. W oczach zabłysło mu łobuzerskie światełko, usta przyjęły lekko kpiarski wyraz.
- Nie wiedziałem, że polujesz - po tych słowach znowu skierował swoje spojrzenie na nią. Oczekiwał, że jak uderzy w tę strunę to coś się stanie. Nie wiedział czy ona wybuchnie złością, śmiechem. Czy tylko będzie świadkiem jak się w niej kotłuje złość. Albo zwyczajnie da mu w pysk.
Zaśmiał się w duchu na wyobrażenie tej sytuacji widzianej z boku. On z rogalem na twarzy, ona z ... to się jeszcze okaże. Pod nim podpis - jesteś piękna jak się złościsz, a pod nią - spłoszył mi jelonka.
I zatrzymała się. Jej twarz wyrażała już inne emocje - mianowicie bezbrzeżne zdumienie. Silvester także był zmieszany. Już wiedział, że ona to ona i powoli też dochodziło do niego jak kiepskich słów użył do przywitania. Ciężko to byłoby nazwać przywitaniem. Oblał się rumieńcem. I tak jak wcześniej miał w głowie dość sporo myśli tak teraz uleciały w pustkę. Należałoby się jakoś ładniej przywitać. Zaczęli mówić niemal w tym samym momencie. Wood urwał w pół sylaby aby znowu nie wyjść na niewychowanego chama. Rozluźnił się, miała przyjemny głos, teraz jeszcze podkreślony zadziornym tonem. Czy w innym otoczeniu używała go w lekko zmienionej - kokieteryjnej formie? Myśli i rozważania mu wróciły - chwała Merlinowi. Na jego oblicze wytoczył się nieśmiały uśmiech. Także i u niej w pewnym momencie zawitała podobna mimika.
- Ja też jestem zaskoczony, tym spotkaniem - powiedział patrząc jej w oczy. Potem przeniósł wzrok gdzieś ponad jej głową, w kierunku ucieczki jelenia. Zabłysła mu w głowie chęć poigrania z ogniem. Ogarnęła go czysta, niepohamowana ciekawość do czego ona jest zdolna. W oczach zabłysło mu łobuzerskie światełko, usta przyjęły lekko kpiarski wyraz.
- Nie wiedziałem, że polujesz - po tych słowach znowu skierował swoje spojrzenie na nią. Oczekiwał, że jak uderzy w tę strunę to coś się stanie. Nie wiedział czy ona wybuchnie złością, śmiechem. Czy tylko będzie świadkiem jak się w niej kotłuje złość. Albo zwyczajnie da mu w pysk.
Zaśmiał się w duchu na wyobrażenie tej sytuacji widzianej z boku. On z rogalem na twarzy, ona z ... to się jeszcze okaże. Pod nim podpis - jesteś piękna jak się złościsz, a pod nią - spłoszył mi jelonka.
Gość
Gość
Mogłaby przysiąc, że ziemia drżała, kiedy szła w jego kierunku. Że w uszach dzwoniła bojowa melodia, od czasu do czasu zakłócana bezwładnym opadaniem liści. Bicie serca przypominało gniewny rytm wybijany przez ciężkie, tak inne od codzienności kroki, oddechy zespalały się w jedność z gniewem pulsującym w żyłach. Rzadko, wręcz sporadycznie odczuwała podobne emocje, ale zawsze, kiedy ich doświadczała, nie potrafiła im się przeciwstawić. Opanować rozszalałego tornada emocji drżących w posadach niezmąconego dotąd spokoju. Zaciskała szczękę, wytracała energię na szybkie zmniejszanie się dystansu między nią, a ofiarą, byleby tylko nie wybuchnąć. Inhibitorem całej tej groźnej otoczki okazało się zdziwienie ogromne spowodowane znajomością mężczyzny. Jego fizjonomia, oczy... pamiętała każdy szczegół tak dziwnej i osobliwej nocy, podczas której skrzyżowały się ich drogi. Naprawdę nie sądziła, że zobaczy go kiedykolwiek, w dodatku przy tak mało sprzyjających okolicznościach. Pragnęła wyrzucić z pamięci tamten incydent, kiedy to przyszło jej leczyć nieszczęsnego nieznajomego - ze względu na rodowe tradycje taka sytuacja nie miała prawa mieć miejsca. Widocznie Yaxley naiwnie uważała, że na tym zakończy się jej samarytanizm, że nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji, a tymczasem... mrok przeszłości stąpa za nią krok w krok, czuje jego wzrok na sobie; najpierw zafascynowany, następnie zdziwiony, na końcu pewny siebie. Jak gdyby rozmawiał z dobrą przyjaciółką, przy której mógł czuć się swobodnie. Nie mógł. Nie znali się przecież wcale, tyle o ile wiedziała, gdzie miał rany, tyle o ile zdawała sobie sprawę, że umie mówić dziękuje. Nic więcej, nic mniej. Dlaczego w ogóle ją zaczepił, dlaczego nie odszedł w swoją stronę?
Dostrzegła rumieniec na jego twarzy, lecz nie ustępowała wzrokiem. Splotła długie palce ze sobą, nie przestając lustrować swej ofiary wzrokiem. Czy chciała go nim przepalić na wylot? Nonsens, któż by chciał poskładać kogoś do kupy narażając się na gniew ojca i całej arystokracji, żeby po jakimś czasie zniweczyć wszystko w pył? Na pewno nie Lilka, ceniąca swoją pracę nade wszystko. Mężczyzna mógł czuć się bezpieczny, poniekąd. Może nawet bardzo, skoro Yaxley nie umiała czarować, a jedynie leczyć?
- Widocznie tego chciałeś, skoro zacząłeś mnie wołać - zauważyła, nie kryjąc zdziwienia. Spowodowane ono było jego zuchwałością i tego, jak głęboko w oczy jej patrzył. Jak mógł? Czy miał prawo? Co spowodowało, że się ośmielił? Czy wyzywał ją właśnie na pojedynek? Krnąbrne dziewczę nie planowało odpuszczać, dlatego też hardo nie spuszczała z niego wzroku, czując jawne zagrożenie z jego strony. Nie rozumiała jego poczynań, nie miała pojęcia również, do czego zmierza w tym wszystkim. Bała się, lecz duma okazała się być silniejszą.
- Nie poluję. Oswajam i badam. Wyglądam na myśliwego? - wyjaśniła, o dziwo dość neutralnym tonem. Żadnych gwałtownych słów, gestów, żadnego śmiechu, żadnej złości. Choć ta niewątpliwie wciąż się kotłowała gdzieś między nimi. Dawanie w pysk? Niegodne szlachcianki, wątpliwe nawet, czy miałaby wystarczająco dużo siły. Silvester wciąż może próbować, a nuż naprawdę wyprowadzi ją z równowagi? Tylko w jakim celu?
Dostrzegła rumieniec na jego twarzy, lecz nie ustępowała wzrokiem. Splotła długie palce ze sobą, nie przestając lustrować swej ofiary wzrokiem. Czy chciała go nim przepalić na wylot? Nonsens, któż by chciał poskładać kogoś do kupy narażając się na gniew ojca i całej arystokracji, żeby po jakimś czasie zniweczyć wszystko w pył? Na pewno nie Lilka, ceniąca swoją pracę nade wszystko. Mężczyzna mógł czuć się bezpieczny, poniekąd. Może nawet bardzo, skoro Yaxley nie umiała czarować, a jedynie leczyć?
- Widocznie tego chciałeś, skoro zacząłeś mnie wołać - zauważyła, nie kryjąc zdziwienia. Spowodowane ono było jego zuchwałością i tego, jak głęboko w oczy jej patrzył. Jak mógł? Czy miał prawo? Co spowodowało, że się ośmielił? Czy wyzywał ją właśnie na pojedynek? Krnąbrne dziewczę nie planowało odpuszczać, dlatego też hardo nie spuszczała z niego wzroku, czując jawne zagrożenie z jego strony. Nie rozumiała jego poczynań, nie miała pojęcia również, do czego zmierza w tym wszystkim. Bała się, lecz duma okazała się być silniejszą.
- Nie poluję. Oswajam i badam. Wyglądam na myśliwego? - wyjaśniła, o dziwo dość neutralnym tonem. Żadnych gwałtownych słów, gestów, żadnego śmiechu, żadnej złości. Choć ta niewątpliwie wciąż się kotłowała gdzieś między nimi. Dawanie w pysk? Niegodne szlachcianki, wątpliwe nawet, czy miałaby wystarczająco dużo siły. Silvester wciąż może próbować, a nuż naprawdę wyprowadzi ją z równowagi? Tylko w jakim celu?
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W jego życiu przeplatały się dwie natury dwa biegi. Pierwszy w którym zawsze analizował wszystko jak najbardziej drobiazgowo i rządził nim tylko rozum. I drugi - tzw tryb podróżny - kiedy to pozwalał porwać się toczącym się wydarzeniom. Płynne przepływanie nie przejmując się rzeczami na które się nie ma wpływu i czerpanie tego co akurat daje życie. I tak było do teraz. W parku mógł się odprężyć, chłonąć naturę, włączyć silnik wyobraźni i pobłąkać po swych emocjach. I tak to bezwiedne poddanie się tym wspomnieniem doprowadziło go właśnie tu. Do tego nieoczekiwanego spotkania. I do tej chwili gdy ona odpowiada mu równie przeszywającym spojrzeniem. Sprzęgło, redukcja, pierwszy bieg. Próbował sobie przywołać z pamięci jej imię. Na L. To chyba mu trochę zajmie.
- Nie wiem czego chciałem - wyrzucił z siebie szczerze - po prostu w pewnej chwili park, ścieżka, całe otoczenie zaczęło mi przypominać tamten wypadek - raczej napaść, dodał w myślach. - A potem wróciło wspomnienie, a raczej wrażenie wspomnienia jak przemierzałem swoją podświadomość. I zarówno wtedy jak i teraz na końcu tej drogi jesteś ty. - Anno? Nadal nie to - Wybacz więc moje zdziwienie i brak elokwencji. - Wypowiadając te kwestie nie przerywał świdrującego ją wzroku ale dało się w jego pozie wyczuć pewną zmianę. Uległ pewnemu usztywnieniu, jakby zarówno na ciało jak i pewnie sposób wypowiedzi narzucił pewną klatkę. Wyższe sfery nazywały to zazwyczaj etykietą. Jedynie to gapienie się byłoby uznane za uchybienie. Wiedział o tym.
- Przepraszam za śmiałość ale uważam, że oczy są bramą umysłu. A bardziej anatomicznie - dosłownie można zobaczyć przez nie mózg. - Normalnie takie zdanie spotkało by się z niezrozumieniem ale tu miał do czynienia z badaczką. Z Lilly...? Szlag! Ewentualnie z drapieżnikiem poznającym zwyczaje ofiar - rozbłysła jeszcze żartobliwa myśl. Tych myśli ubywało, nie upłynęła tylko ciekawość, fascynacja samym faktem tego spotkania i chęcią dowiedzenia się czegoś więcej. Ale do tego musiał przybrać bardziej eleganckie maniery. Zmiana zachowania nie dotyczyła tylko jego, także ona taktownie odpowiedziała na jego zaczepkę. Punkt dla niej. Dla Liliany. Punkt dla niego za odkrycie tego imienia na nowo. Zamiast spróbować ją zdenerwować powinien raczej się teraz skupić na podtrzymaniu, rozwinięciu rozmowy. Usta przeszły mu w niepewny uśmiech - jakby pytający czy może się rozluźnić.
- Nie, masz rację, nie wyglądasz na myśliwego - w każdym bądź razie teraz nie wyglądasz, dodały mu myśli. - Przepraszam także za spłoszenie tamtego urodziwego zwierzęcia. Jeśli mogę to chętnie temu zadośćuczynię. Co prawda nie warto mnie oswajać ale mogę posłużyć jako cel badawczy. Chętnie odpowiem na kilka pytań gdybyś na przykład chciała sprawdzić długoterminowe skutki swojego leczenia. Albo jakiś inna dziedzina nauki. - Pomyślał chwilę i dodał - najmniej chętnie dam się zsekcjonować.
Dlaczego tak szybko nabrał ogłady względem niej? Znał siebie i wiedział, że sam nie zmienia szybko swoich postanowień, założeń. Jej spojrzenie intrygowało, bardzo. Musi się bardziej skupić, ochłodzić myśli tak, aby miał pewność, że nie jest pod żadnym wpływem. Jej?
- Nie wiem czego chciałem - wyrzucił z siebie szczerze - po prostu w pewnej chwili park, ścieżka, całe otoczenie zaczęło mi przypominać tamten wypadek - raczej napaść, dodał w myślach. - A potem wróciło wspomnienie, a raczej wrażenie wspomnienia jak przemierzałem swoją podświadomość. I zarówno wtedy jak i teraz na końcu tej drogi jesteś ty. - Anno? Nadal nie to - Wybacz więc moje zdziwienie i brak elokwencji. - Wypowiadając te kwestie nie przerywał świdrującego ją wzroku ale dało się w jego pozie wyczuć pewną zmianę. Uległ pewnemu usztywnieniu, jakby zarówno na ciało jak i pewnie sposób wypowiedzi narzucił pewną klatkę. Wyższe sfery nazywały to zazwyczaj etykietą. Jedynie to gapienie się byłoby uznane za uchybienie. Wiedział o tym.
- Przepraszam za śmiałość ale uważam, że oczy są bramą umysłu. A bardziej anatomicznie - dosłownie można zobaczyć przez nie mózg. - Normalnie takie zdanie spotkało by się z niezrozumieniem ale tu miał do czynienia z badaczką. Z Lilly...? Szlag! Ewentualnie z drapieżnikiem poznającym zwyczaje ofiar - rozbłysła jeszcze żartobliwa myśl. Tych myśli ubywało, nie upłynęła tylko ciekawość, fascynacja samym faktem tego spotkania i chęcią dowiedzenia się czegoś więcej. Ale do tego musiał przybrać bardziej eleganckie maniery. Zmiana zachowania nie dotyczyła tylko jego, także ona taktownie odpowiedziała na jego zaczepkę. Punkt dla niej. Dla Liliany. Punkt dla niego za odkrycie tego imienia na nowo. Zamiast spróbować ją zdenerwować powinien raczej się teraz skupić na podtrzymaniu, rozwinięciu rozmowy. Usta przeszły mu w niepewny uśmiech - jakby pytający czy może się rozluźnić.
- Nie, masz rację, nie wyglądasz na myśliwego - w każdym bądź razie teraz nie wyglądasz, dodały mu myśli. - Przepraszam także za spłoszenie tamtego urodziwego zwierzęcia. Jeśli mogę to chętnie temu zadośćuczynię. Co prawda nie warto mnie oswajać ale mogę posłużyć jako cel badawczy. Chętnie odpowiem na kilka pytań gdybyś na przykład chciała sprawdzić długoterminowe skutki swojego leczenia. Albo jakiś inna dziedzina nauki. - Pomyślał chwilę i dodał - najmniej chętnie dam się zsekcjonować.
Dlaczego tak szybko nabrał ogłady względem niej? Znał siebie i wiedział, że sam nie zmienia szybko swoich postanowień, założeń. Jej spojrzenie intrygowało, bardzo. Musi się bardziej skupić, ochłodzić myśli tak, aby miał pewność, że nie jest pod żadnym wpływem. Jej?
Gość
Gość
Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Jeszcze chwilę temu jej nadrzędnym problemem było spłoszenie magicznego jelenia; teraz stała przed widmem przeszłości i nie miała pojęcia z której strony ugryźć zaistniałą sytuację. Nim się obejrzała, a jegomość, którego przecież traktowała z góry, zaabsorbował ją do tego stopnia, że... zapominała. Zwierzę powoli stawało się mglistym wspomnieniem, z kolei miniona historia paliła teraz żywym ogniem. Zupełnie, jak gdyby czas oddzielający ją od chlubnego teraz był krótki niczym pojedynczy trzepot motylich skrzydeł, mrugnięcie okiem czy wreszcie ułamek sekundy. Z takimi wnioskami Liliana poczuła się nieswojo, niepewnie, pragnąc jednocześnie wrosnąć w podłoże, aby ziemia nie usunęła się spod jej stóp. Zaparła się jak gdyby czyniąc swoją pozę cięższą, absolutnie nienadającą się do ucieczki. Nieustannie wpatrywała się w twarz nieznajomego znajomego nie chcąc dać za wygraną. Ogień i wola walki, jaką w sobie nosiła (typowa przecież dla dzielnych rycerzy!) nie pozwoliła ani na odwrócenie wzroku, ani na cofnięcie się choćby o krok. Zadarła jedynie wyżej podbródek nie rozumiejąc tego co się dzieje ni w ząb.
Słuchała jego wywodu nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że cofnęła się w czasie. Kolory tamtej nocy były żywe, na tyle, na ile żywe mogą być późną porą; drażniący swąd leków drażnił jej płuca, zaś głosy bezlitośnie szumiały w głowie, przez co na nowo odtwarzała każdą scenę tego tragicznego dramatu. Z początku wzrok Yaxley był niepewny, twarz niezłomna, zaciśnięte palce zdradzały hamowanie właściwych odruchów. Z kolejnymi słowami wyraz twarzy półwili łagodniał, oczy nabrały blasku, a kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo się odkryła i jak szybko Silvester ją podszedł. Najpierw spróbował gadki zgoła romantycznej, nieco patetycznej. Następnie przeszedł do ataku w otoczce stricte naukowej, którą ją ostatecznie kupił. Nie chciała wcale słuchać o duszy, sercu, szalejących emocjach. Chciała dowodów, faktów, rozmów o umyśle i rozsądku. Zbadał, wywnioskował, zastosował. Proste rozwiązania podobno są tymi najlepszymi.
- Brawo, ładne zagranie, winszuję - powiedziała wreszcie, nie kryjąc w swym głosie ani rozbawienia, ani drobnej nuty uznania. - Pracujesz badając mózgi czy to tylko prywatna, mocno sugestywna opinia lub zabieg reklamowy? - spytała, autentycznie ciekawa odpowiedzi. Między nimi wciąż istniał chłodny dystans, acz pierwsze lody można uznać za przełamane. Wciąż myślała o nim źle z powodu poglądów tak długo wpajanych jej do głowy, lecz z pewnością tlił się wątły płomień sympatii gdzieś pod zakurzoną warstwą uprzedzeń.
- Nie jestem pewna czy możesz równać się z tamtym jeleniem - zaczęła nieco wyzywająco, bardziej żartem niż serio. - Ale chętnie się dowiem jak twoje samopoczucie i czy rany zagoiły się dobrze - zakończyła. Przez ten cały czas patrząc wprost na niego. Czy któreś mogłoby w ogóle ustąpić?
Słuchała jego wywodu nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że cofnęła się w czasie. Kolory tamtej nocy były żywe, na tyle, na ile żywe mogą być późną porą; drażniący swąd leków drażnił jej płuca, zaś głosy bezlitośnie szumiały w głowie, przez co na nowo odtwarzała każdą scenę tego tragicznego dramatu. Z początku wzrok Yaxley był niepewny, twarz niezłomna, zaciśnięte palce zdradzały hamowanie właściwych odruchów. Z kolejnymi słowami wyraz twarzy półwili łagodniał, oczy nabrały blasku, a kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo się odkryła i jak szybko Silvester ją podszedł. Najpierw spróbował gadki zgoła romantycznej, nieco patetycznej. Następnie przeszedł do ataku w otoczce stricte naukowej, którą ją ostatecznie kupił. Nie chciała wcale słuchać o duszy, sercu, szalejących emocjach. Chciała dowodów, faktów, rozmów o umyśle i rozsądku. Zbadał, wywnioskował, zastosował. Proste rozwiązania podobno są tymi najlepszymi.
- Brawo, ładne zagranie, winszuję - powiedziała wreszcie, nie kryjąc w swym głosie ani rozbawienia, ani drobnej nuty uznania. - Pracujesz badając mózgi czy to tylko prywatna, mocno sugestywna opinia lub zabieg reklamowy? - spytała, autentycznie ciekawa odpowiedzi. Między nimi wciąż istniał chłodny dystans, acz pierwsze lody można uznać za przełamane. Wciąż myślała o nim źle z powodu poglądów tak długo wpajanych jej do głowy, lecz z pewnością tlił się wątły płomień sympatii gdzieś pod zakurzoną warstwą uprzedzeń.
- Nie jestem pewna czy możesz równać się z tamtym jeleniem - zaczęła nieco wyzywająco, bardziej żartem niż serio. - Ale chętnie się dowiem jak twoje samopoczucie i czy rany zagoiły się dobrze - zakończyła. Przez ten cały czas patrząc wprost na niego. Czy któreś mogłoby w ogóle ustąpić?
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jeśli uznać człowieka za zbiornik płynnych emocji to właśnie te fluidy powoli się w nim uspokajały po gwałtownym hamowaniu. Nastrój rozmowy ulegał stabilizacji. Pozostało Silvestrowi trzymać kurs, ewentualnie z wolna, rozważnie przyspieszać. Na tyle by rozmowa pozostawała ciekawa, a każde zdanie pozostawiało po sobie niedosyt. Jednak żeby nie przesadzić, nie utracić kontroli w tym dialogu. Albo inaczej... nie pozwolić by ona przejęła ster. Przez chwilę naprawdę się obawiał wpływu jej osoby na niego samego. Na szczęście - zdaje się - nie zauważyła tego. Właściwie to sama wydała mu się zaabsorbowana. Nim? Nie podbijał masowo serc niewieścich, nie bardzo mógł w to uwierzyć. Nieważne. Jej wzrok pomimo zmian mimiki pozostawał tak samo nieugięty. Ewidentnie nie zamierzała odpuścić i dać za wygraną. Te niby zawody zaczęły mu się coraz bardziej podobać. W sumie ona patrząca w górę na niego też. Dobra, niech te rozważania estetyczne i inne emocjonalne odbiją na drugi plan. Wiedział, że pewnikiem zaraz wrócą ale to też część utrzymywania równowagi.
- Nie wiem co dokładnie masz na myśli z tym zagraniem ale lubię komplementy. - Z równym co ona rozbawieniem odparł na nieoczekiwaną pochwałę. - W tym przypadku odpowiedź trzecia jest najbliżej prawdy. Dodam jednak, że zadbano bym posiadł gruntowną wiedzę ogólną, w tym podstawy anatomii. Zapewne gdybyś mnie zapytała o szczegóły to bym się pogrążył. Proszę nie czyń tego. - Powiedział końcówkę z lekko obniżonym głosem, poważniejszym. Jednakże zaraz potem ogarnęła go radość gdy mózg podsunął mu kolejne zdanie. - No chyba, że będziesz pożądała mego odwetu w postaci pytań o zagadnienia techniczne. - Wypowiedział wesoło, uważnie jednak wpatrywał się w jej oczy. Chciał wybadać czy jak na czarownicę przystało - zwłaszcza ze szlachetnego rodu - brzydziły ją mugolskie zagadnienia. Czy jednak przewagę zdobędzie jej natura badacza, w końcu tak się zadeklarowała. Chyba tylko reakcja jej źrenic mogła mu odpowiedzieć czy odpowie zgodnie z prawdą. Mały test. Jego natomiast czekał większy test - przypomnienie sobie okresu rekonwalescencji oraz nie parsknięcie śmiechem na porównanie z jeleniem.
- Hmmm... dyskusyjna kwestia - zdołał wykrztusić - Jeśli zaś chodzi o samopoczucie to czuję się zdrowy? A jeśli chodzi o konkrety to przy intensywnym ruchu, obciążeniu złamanych okolic nie odczuwam już bólu. Także nic nie zgłaszam w dżdżyste dni. Ruchomość i czucie odzyskałem w złamanych kończynach w pełni. Nie odczuwam żadnego mrowienia i mam taką samą siłę mięśni po obu stronach. - Zastanowił się czy odpowiedział na wszystkie możliwe niezadane pytania. Chyba wszystkie jeśli chodzi o same złamania. - Same zaś rany zagoiły się dobrze, nie były magiczne więc ewentualne blizny mogłem potem usunąć. Jedyne co mi pozostało to obawa przed jazdą na rowerze i przed trollami. - Starał się aby we wcześniejszym wymienianiu brzmiała w jego głosi wdzięczność i podziw dla jej umiejętności. Dopadło go pytanie czy kiedykolwiek wtedy podziękował jej za to głośno. Nie pamiętał.
- Nie wiem co dokładnie masz na myśli z tym zagraniem ale lubię komplementy. - Z równym co ona rozbawieniem odparł na nieoczekiwaną pochwałę. - W tym przypadku odpowiedź trzecia jest najbliżej prawdy. Dodam jednak, że zadbano bym posiadł gruntowną wiedzę ogólną, w tym podstawy anatomii. Zapewne gdybyś mnie zapytała o szczegóły to bym się pogrążył. Proszę nie czyń tego. - Powiedział końcówkę z lekko obniżonym głosem, poważniejszym. Jednakże zaraz potem ogarnęła go radość gdy mózg podsunął mu kolejne zdanie. - No chyba, że będziesz pożądała mego odwetu w postaci pytań o zagadnienia techniczne. - Wypowiedział wesoło, uważnie jednak wpatrywał się w jej oczy. Chciał wybadać czy jak na czarownicę przystało - zwłaszcza ze szlachetnego rodu - brzydziły ją mugolskie zagadnienia. Czy jednak przewagę zdobędzie jej natura badacza, w końcu tak się zadeklarowała. Chyba tylko reakcja jej źrenic mogła mu odpowiedzieć czy odpowie zgodnie z prawdą. Mały test. Jego natomiast czekał większy test - przypomnienie sobie okresu rekonwalescencji oraz nie parsknięcie śmiechem na porównanie z jeleniem.
- Hmmm... dyskusyjna kwestia - zdołał wykrztusić - Jeśli zaś chodzi o samopoczucie to czuję się zdrowy? A jeśli chodzi o konkrety to przy intensywnym ruchu, obciążeniu złamanych okolic nie odczuwam już bólu. Także nic nie zgłaszam w dżdżyste dni. Ruchomość i czucie odzyskałem w złamanych kończynach w pełni. Nie odczuwam żadnego mrowienia i mam taką samą siłę mięśni po obu stronach. - Zastanowił się czy odpowiedział na wszystkie możliwe niezadane pytania. Chyba wszystkie jeśli chodzi o same złamania. - Same zaś rany zagoiły się dobrze, nie były magiczne więc ewentualne blizny mogłem potem usunąć. Jedyne co mi pozostało to obawa przed jazdą na rowerze i przed trollami. - Starał się aby we wcześniejszym wymienianiu brzmiała w jego głosi wdzięczność i podziw dla jej umiejętności. Dopadło go pytanie czy kiedykolwiek wtedy podziękował jej za to głośno. Nie pamiętał.
Gość
Gość
Nie da się ukryć w żaden możliwy sposób, że Liliana znacząco odbiegała od schematu typowych przedstawicielek potomkiń wil. Jeżeli roztaczała swój blask i urok to zdecydowanie nieświadomie, aniżeli z pełną premedytacją. Nie do końca świadoma swoich możliwości nie wykorzystywała ich po prostu. Co doprowadzało do tego, że to właśnie ona sama była częściej zafascynowana ludźmi wokół niż oni nią. Nie przeszkadzało jej to w żaden możliwy sposób - często i tak nie zauważała, że działa na ludzi jakoś... inaczej. Tak było chyba wygodniej, ponieważ nie musiała się przejmować, że nie doceniają jej, a jedynie jej powierzchowność. Sama nie lubiła nikogo oceniać przez pryzmat wyglądu - on mówił naukowcom niezbyt wiele (coś na pewno!) - wolała zdać się na możliwości samorozwoju i wiedzę danego osobnika, lecz to było bardzo trudnym zadaniem zważywszy na to, że często to właśnie aparycja była punktem onieśmielającym. Zwłaszcza młodziutkich, wychowywanych na dobre dziewcząt. Silvestrowi udało się przełamać pierwsze lody i niechęć skierowaną w swoją stronę. Nie oznaczało to jednak, że Yaxley była mu od tej pory przychylna. Szczególnie, że wciąż nie przerywał kontaktu wzrokowego, co było wyzywające, nietaktowne i grubiańskie, lecz jednocześnie stanowiło bardzo ciekawy eksperyment, któremu dziewczę poddawało się z lekką ekscytacją trudno dostrzegalną w jakikolwiek sposób. Pomijając szczery uśmiech.
- Oj wiesz - stwierdziła całkiem wesoło, nie rozumiejąc, dlaczego mężczyzna nie chce się przyznać. Nie powinien się jej wstydzić, tak naprawdę to... widziała już całkiem sporo. Czy mogło być gorzej? - Zapamiętam to, jednak postaram się nie szastać komplementami - dodała lekko i poprawiła szybkim, krótkim gestem włosy wdzierające się powoli na twarz, skutecznie zaburzając percepcję. - No widzisz, przyznałeś się - przerwała w połowie kolejnego monologu, nie mniej doczekała potem już do końca, bez żadnych niekulturalnych zagrań, które powinny być jej obce, a w rezultacie dosyć często je stosowała. Widocznie była kobietą niereformowalną.
- Dziwna sprawa. To czym ty się w zasadzie zajmujesz? - zapytała, ciekawa odpowiedzi. Podstawy anatomii, wiedza ogólna, nieznajomość szczegółów. Żadna kariera, która odznaczałaby się tymi oto cechami nie przychodziła jej w tym momencie do głowy, dlatego uznała, że najprościej będzie się spytać. Zakładając, że mężczyzna rzeczywiście odpowie, w dodatku zgodnie z prawdą, w co dziewczyna powątpiewała. Odnosiła (być może mylne) wrażenie, że Wood kręci i mydli oczy, unikając prawdy jak tylko się dało. Nie wiedziała jak go skłonić do szczerych rozmów, acz... czy były one dla niej niezbędne?
- Techniczne? - W jej głosie można było usłyszeć zdziwienie, które przeniosło się również na spojrzenie. - Że... mugolskie? - dopytała, nie będąc pewna o co mu dokładnie chodzi. - Jeżeli tak, to mnie nie nauczono nawet podstaw, dlatego podziękuję za ten osobliwy quiz - odezwała się, kiedy nabrała więcej animuszu i pewności siebie. W jej słowach nie było ani złości, ani obrzydzenia. Może odrobinę urażonej dumy spowodowanej faktem, że nie może pochwalić się wiedzą z każdej możliwej dziedziny.
- Brawo - zaczęła, kiedy Silvester zdał jej jakże szczegółowy raport tyczący się jego zdrowia. - Żałuję, że nie każdy pacjent jest na tyle uprzejmy, aby tak detalicznie odpowiadać na jedno, a ściślej rzecz ujmując dwa pytania. Żałuję również, że nie wzięłam ze sobą lizaka dla dzielnego pacjenta. Musisz ten fakt przeboleć, dodatkowo jeżeli chodzi o uszczerbki na zdrowiu psychicznym to szpital nie ponosi odpowiedzialności. Mogę najwyżej wypisać skierowanie do magipsychiatry - wyjaśniła, jakże rzeczowo i uprzejmie, nie przestając się uśmiechać. I patrzeć, wciąż - to było wszakże kluczem tej całej dziwacznej rozmowy.
wybacz, nie mogę się dziś skupić
- Oj wiesz - stwierdziła całkiem wesoło, nie rozumiejąc, dlaczego mężczyzna nie chce się przyznać. Nie powinien się jej wstydzić, tak naprawdę to... widziała już całkiem sporo. Czy mogło być gorzej? - Zapamiętam to, jednak postaram się nie szastać komplementami - dodała lekko i poprawiła szybkim, krótkim gestem włosy wdzierające się powoli na twarz, skutecznie zaburzając percepcję. - No widzisz, przyznałeś się - przerwała w połowie kolejnego monologu, nie mniej doczekała potem już do końca, bez żadnych niekulturalnych zagrań, które powinny być jej obce, a w rezultacie dosyć często je stosowała. Widocznie była kobietą niereformowalną.
- Dziwna sprawa. To czym ty się w zasadzie zajmujesz? - zapytała, ciekawa odpowiedzi. Podstawy anatomii, wiedza ogólna, nieznajomość szczegółów. Żadna kariera, która odznaczałaby się tymi oto cechami nie przychodziła jej w tym momencie do głowy, dlatego uznała, że najprościej będzie się spytać. Zakładając, że mężczyzna rzeczywiście odpowie, w dodatku zgodnie z prawdą, w co dziewczyna powątpiewała. Odnosiła (być może mylne) wrażenie, że Wood kręci i mydli oczy, unikając prawdy jak tylko się dało. Nie wiedziała jak go skłonić do szczerych rozmów, acz... czy były one dla niej niezbędne?
- Techniczne? - W jej głosie można było usłyszeć zdziwienie, które przeniosło się również na spojrzenie. - Że... mugolskie? - dopytała, nie będąc pewna o co mu dokładnie chodzi. - Jeżeli tak, to mnie nie nauczono nawet podstaw, dlatego podziękuję za ten osobliwy quiz - odezwała się, kiedy nabrała więcej animuszu i pewności siebie. W jej słowach nie było ani złości, ani obrzydzenia. Może odrobinę urażonej dumy spowodowanej faktem, że nie może pochwalić się wiedzą z każdej możliwej dziedziny.
- Brawo - zaczęła, kiedy Silvester zdał jej jakże szczegółowy raport tyczący się jego zdrowia. - Żałuję, że nie każdy pacjent jest na tyle uprzejmy, aby tak detalicznie odpowiadać na jedno, a ściślej rzecz ujmując dwa pytania. Żałuję również, że nie wzięłam ze sobą lizaka dla dzielnego pacjenta. Musisz ten fakt przeboleć, dodatkowo jeżeli chodzi o uszczerbki na zdrowiu psychicznym to szpital nie ponosi odpowiedzialności. Mogę najwyżej wypisać skierowanie do magipsychiatry - wyjaśniła, jakże rzeczowo i uprzejmie, nie przestając się uśmiechać. I patrzeć, wciąż - to było wszakże kluczem tej całej dziwacznej rozmowy.
wybacz, nie mogę się dziś skupić
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Proszę, poddaj się - pomyślał patrząc w te dwa niebieskie punkty. Chciał wygrać, zatriumfować nad nią. Nie miał pojęcia po co, wiedział tylko, że tego chce. Ta zupełnie już nielogiczna zachcianka zaczęła przeświecać inne jego myśli. Tymczasem kurtuazja i wzajemna wymiana uprzejmości wymagała aby się odezwał.
- Hmmm, skoro nie chcesz chwalić mej skromnej osoby to chyba ja muszę twoją. - Zmrużył żartobliwie oczy. - Jesteś jedną z najbardziej upartych osób jakie znam. I tak, to ma być komplement. Wspomniałbym, że ładnie wyglądał ten kosmyk na twej twarzy ale chyba wolisz zwracać uwagę na przymioty umysłu. - I zahaczył o to, że ona nie daje za wygraną i o to, że mu się podoba. Centrum kierowania mową gratulowało samo sobie, układ nagrody oczekiwał premii. Natomiast kora mózgowa intensywnie mieliła w swoich obwodach to zdanie - czy przypadkiem czegoś nie palnął. Czasami Silvester tak sobie właśnie wyobrażał pracę swojego mózgu - bawiło go to. Może właśnie ta rozwinięta wyobraźnia pomoże mu w nowej pracy, w każdym razie była pomocna w starej.
- Zajmuję się, a właściwie mam się zajmować wiarygodnymi kłamstwami. - Sformułował to zdanie specjalnie tak aby niewiele mówiło. Zrobił krótką pauzę i wyszczerzył się chytrze, niech przez chwilę pomyśli, że to cała odpowiedź. Wznowił. - A bardziej konkretnie to przykładowo gdyby Błędny Rycerz spowodował masowy wypadek z udziałem mugoli to ja muszę opracować jak do takich zniszczeń mogło dojść niemagicznymi środkami. Oczywiście o ile nie da się tego całkowicie i szybko naprawić. Czasami też można dostosować same zniszczenia pod odpowiednią bajeczkę. - Przykład autobusu wydał mu się dobry, w końcu prawie każdy czarodziej doświadczył tego luksusu podróży. Czasami do oczyszczenia żołądka nie trzeba lunaparku - wystarczy krótka przejażdżka.
- Czyli jak sama widzisz, drobiazgowa wiedza o budowie człowieka nie jest mi aż tak potrzebna. A dawniej, w okresie jak mnie poturbował twój umięśniony ochroniarz pracowałem w Stanach. Robiłem w urzędzie niewłaściwego użycia produktów mugoli. Jak więc możesz zauważyć, cały czas wykorzystuję wiedzę o niemagicznym świecie. I tak, właśnie o tym myślałem mówiąc - techniczne. - Uśmiechnął się szczerze. Obserwował reakcję jej oczu, była autentyczna: nie uciekała wzrokiem, źrenice nie rozszerzały się w trakcie mówienia, nie chowała się za sztucznym uśmiechem. A skoro nie zareagowała negatywnie, odpychająco na temat techniki to może by spróbować pociągnąć go dalej.
- Może wyjdę w twoich oczach na dziwaka ale naprawdę fascynują mnie ich maszyny, to jak udało im się wzbić w powietrze, pływać pod wodą, produkować przedmioty na masową skalę. Uwielbiam zgłębiać tajniki ich uzbrojenia. - Uwaga! Nadchodzi fala absolutnej szczerości - Mój ojciec wychowywał mnie po mugolsku, pokazał mi swój świat i był on dla mnie normalnością. Jednak kiedy poznawałem tajniki magii i to jak ułatwia życie... to po prostu zacząłem podziwiać za wytrwałość i pomysłowość osiągnięcia tych z drugiej strony lustra. - Urwał, dał się chwilowo ponieść i wspomniał więcej o rodzinie. Przecież nie o tym była mowa. Chciał tylko przekazać część swojego entuzjazmu, rzadko zdarzała się osoba wykazująca choć cień zrozumienia. Myślał, że na taką trafił. Analizował jeszcze kilka razy to co przed chwilą powiedział, w głowie mu zostawały słowa: w twoich oczach. Znów obudziła się w nim chęć zwycięstwa. A tu nawet słodyczy dać nie chciała...
- No nie, tak się bawić nie będę. - Rzekł z udawanym naburmuszeniem. - Żądam lizaka albo... albo poddaj się panno Yaxley. - Albo zmiany konkurencji, dodał w myślach.
- Hmmm, skoro nie chcesz chwalić mej skromnej osoby to chyba ja muszę twoją. - Zmrużył żartobliwie oczy. - Jesteś jedną z najbardziej upartych osób jakie znam. I tak, to ma być komplement. Wspomniałbym, że ładnie wyglądał ten kosmyk na twej twarzy ale chyba wolisz zwracać uwagę na przymioty umysłu. - I zahaczył o to, że ona nie daje za wygraną i o to, że mu się podoba. Centrum kierowania mową gratulowało samo sobie, układ nagrody oczekiwał premii. Natomiast kora mózgowa intensywnie mieliła w swoich obwodach to zdanie - czy przypadkiem czegoś nie palnął. Czasami Silvester tak sobie właśnie wyobrażał pracę swojego mózgu - bawiło go to. Może właśnie ta rozwinięta wyobraźnia pomoże mu w nowej pracy, w każdym razie była pomocna w starej.
- Zajmuję się, a właściwie mam się zajmować wiarygodnymi kłamstwami. - Sformułował to zdanie specjalnie tak aby niewiele mówiło. Zrobił krótką pauzę i wyszczerzył się chytrze, niech przez chwilę pomyśli, że to cała odpowiedź. Wznowił. - A bardziej konkretnie to przykładowo gdyby Błędny Rycerz spowodował masowy wypadek z udziałem mugoli to ja muszę opracować jak do takich zniszczeń mogło dojść niemagicznymi środkami. Oczywiście o ile nie da się tego całkowicie i szybko naprawić. Czasami też można dostosować same zniszczenia pod odpowiednią bajeczkę. - Przykład autobusu wydał mu się dobry, w końcu prawie każdy czarodziej doświadczył tego luksusu podróży. Czasami do oczyszczenia żołądka nie trzeba lunaparku - wystarczy krótka przejażdżka.
- Czyli jak sama widzisz, drobiazgowa wiedza o budowie człowieka nie jest mi aż tak potrzebna. A dawniej, w okresie jak mnie poturbował twój umięśniony ochroniarz pracowałem w Stanach. Robiłem w urzędzie niewłaściwego użycia produktów mugoli. Jak więc możesz zauważyć, cały czas wykorzystuję wiedzę o niemagicznym świecie. I tak, właśnie o tym myślałem mówiąc - techniczne. - Uśmiechnął się szczerze. Obserwował reakcję jej oczu, była autentyczna: nie uciekała wzrokiem, źrenice nie rozszerzały się w trakcie mówienia, nie chowała się za sztucznym uśmiechem. A skoro nie zareagowała negatywnie, odpychająco na temat techniki to może by spróbować pociągnąć go dalej.
- Może wyjdę w twoich oczach na dziwaka ale naprawdę fascynują mnie ich maszyny, to jak udało im się wzbić w powietrze, pływać pod wodą, produkować przedmioty na masową skalę. Uwielbiam zgłębiać tajniki ich uzbrojenia. - Uwaga! Nadchodzi fala absolutnej szczerości - Mój ojciec wychowywał mnie po mugolsku, pokazał mi swój świat i był on dla mnie normalnością. Jednak kiedy poznawałem tajniki magii i to jak ułatwia życie... to po prostu zacząłem podziwiać za wytrwałość i pomysłowość osiągnięcia tych z drugiej strony lustra. - Urwał, dał się chwilowo ponieść i wspomniał więcej o rodzinie. Przecież nie o tym była mowa. Chciał tylko przekazać część swojego entuzjazmu, rzadko zdarzała się osoba wykazująca choć cień zrozumienia. Myślał, że na taką trafił. Analizował jeszcze kilka razy to co przed chwilą powiedział, w głowie mu zostawały słowa: w twoich oczach. Znów obudziła się w nim chęć zwycięstwa. A tu nawet słodyczy dać nie chciała...
- No nie, tak się bawić nie będę. - Rzekł z udawanym naburmuszeniem. - Żądam lizaka albo... albo poddaj się panno Yaxley. - Albo zmiany konkurencji, dodał w myślach.
Gość
Gość
Mieli nie lada problem, skoro oboje chcieli wygrać ten dziwaczny pojedynek. Próżno było szukać sensu w ich zachowaniu oraz pragnieniach, lecz któż mógł im zabronić? Nawet, gdyby Liliana dostała wyraźny zakaz patrzenia w oczy jegomościowi, który stał tuż przed nią, nie usłuchałaby. Zakazany owoc musi smakować najlepiej, skoro wszyscy tak o tym trąbili powtarzając te zdanie jak mantrę. Oczywistym było, że większość nie zawsze musi mieć rację, acz chyba Yaxley przeżyła w życiu wiele takich nazwijmy to ryzykownych chwil i doskonale zdaje sobie sprawę ze smaku tegoż owocu.
- Nic nie musisz. Co najwyżej trzymać ręce przy sobie. - Odważne słowa padają, a dziewczę o blond włosach nie do końca rozumie, dlaczego one opuściły jej ośrodek mowy. Stało się, dlatego nie chcąc płakać nad rozlanym mlekiem rozpostarła uśmiech swój piękny na piegowatej twarzyczce nie dając po sobie poznać, że owe zdanie było dziełem tylko i wyłącznie przypadku, nieprzemyślanej decyzji.
- Tak czy owak dziękuję uprzejmie za ten niesamowicie wysublimowany komplement miło łechtający moje ego. Doceniam go stokroć bardziej aniżeli słowa pochwalne na cześć urody. Uroda i młodość przemija, resztę można podsycić. - Wyraziła swą jakże śmiałą opinię. Kąciki ust zadrżały z powodu rozbawienia nie tylko całą sytuacją, ale także wypowiadania tych konkretnych słów. Owszem, tak należało się wysławiać, lecz czy tego właśnie chciała? Tutaj, w parku, stojąc przed znajomym nieznajomym i prowadząc niezobowiązującą pogawędkę? To wszystko było na wyrost, absurdalne i groteskowe, ale czy to właśnie nie to było w pobycie w tymże miejscu najzabawniejsze? Przyprawiające o szczerą chęć wybuchnięcia śmiechem? Tak bardzo nie wypadało!
Przekręciła lekko głowę na bok, słuchając odpowiedzi na uprzednio zadane pytanie. Wzrok miała skupiony, myśli zebrane, gotowe do szybkiej analizy. Uśmiech uparcie błąkał się po twarzy nie pozwalając na wzbudzanie trwogi w przeciwniku. Z boku dla osoby postronnej zajście musiało wyglądać komicznie.
- Miałam nie rzucać komplementami, ale zaiste, pięknie wychodzą ci kłamstwa - orzekła wreszcie, pełna dziwnego ukontentowania. Mówiła poważnie, czy wciąż nieprzerwanie żartowała? - Czyli jesteś kłamcą i oszustem. Nie spodziewałam się, że się do tego przede mną przyznasz - dodała. Dość długa pauza, mogąca wprowadzić w konsternację. - Oczywiście rozumiem, że to taka praca. Z pewnością wymagająca umysłowo i kreatywnie. Pamiętasz swój najdziwniejszy przypadek? Podpowiem, że łatwo łykam bajeczki - powiedziała. Uśmiech rozszerzył się, omal nie zamrugała znacząco, na szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili. Wszakże była porządną damą, czyż nie? Nie powinna spoufalać się z m u g o l a k i e m. Nie miała przecież powodów, żeby uważać inaczej?
- W Stanach? - zdziwiła się od razu. To tak daleko! Z chęcią by się tam kiedyś wybrała, lecz wiedziała doskonale, że to niemożliwe. Musi zostać na Wyspach, w Fenland, jak na bagiennego potwora przystało. Później pójdzie tam, gdzie jej mąż - czyli wciąż zostanie zamknięta w obrębie Wielkiej Brytanii. - A ci... mugole. Jacy oni są? - Zadała dziecinne, naiwne pytanie. Najpewniej zarumieniła się lekko pod napływem świadomości swej niewiedzy. Nie miał jej kto przekazać o tym żadnych informacji. W książkach, których czytała, znajdywała same złe rzeczy na ich temat. Nerwowo przeczesała pasmo płowych włosów słuchając o m a s z y n a c h i u z b r o j e n i a c h, udając, że doskonale wie o co chodzi. Nie wiedziała.
- I to tak działa? Bez magii? - Zdziwienie nie ustępowało, ale jednocześnie ją to wszystko zaciekawiło. Jak to możliwe? Jak sobie radzili? Co robili? Istnieje substytut czarów, różdżek? Całe serie pytań bez odpowiedzi zalewały jej głowę i powoli odczuwała, jak bardzo robi się ona ciężka. - A matka? - dopytywała, wychwytując zgoła dziwne urywki całych zdań. Była chyba ciekawa tego, jak bardzo mogliby się porozumieć. W innym świecie, w innych czasach, w innej rzeczywistości.
- Przykro mi panie Wood, nie zwykłam się poddawać - odpowiedziała spokojnie, neutralnie, z ledwo widocznym, pełnym uprzejmości uśmiechem. Nic. Nie zmieniło się nic, wciąż stali i ze sobą walczyli, a żadne nie wiedziało po co i dlaczego. Chwila ciszy przerywana szelestem liści i trelem ptaków. Sceneria rodem z taniego (?) romansidła.
- Nic nie musisz. Co najwyżej trzymać ręce przy sobie. - Odważne słowa padają, a dziewczę o blond włosach nie do końca rozumie, dlaczego one opuściły jej ośrodek mowy. Stało się, dlatego nie chcąc płakać nad rozlanym mlekiem rozpostarła uśmiech swój piękny na piegowatej twarzyczce nie dając po sobie poznać, że owe zdanie było dziełem tylko i wyłącznie przypadku, nieprzemyślanej decyzji.
- Tak czy owak dziękuję uprzejmie za ten niesamowicie wysublimowany komplement miło łechtający moje ego. Doceniam go stokroć bardziej aniżeli słowa pochwalne na cześć urody. Uroda i młodość przemija, resztę można podsycić. - Wyraziła swą jakże śmiałą opinię. Kąciki ust zadrżały z powodu rozbawienia nie tylko całą sytuacją, ale także wypowiadania tych konkretnych słów. Owszem, tak należało się wysławiać, lecz czy tego właśnie chciała? Tutaj, w parku, stojąc przed znajomym nieznajomym i prowadząc niezobowiązującą pogawędkę? To wszystko było na wyrost, absurdalne i groteskowe, ale czy to właśnie nie to było w pobycie w tymże miejscu najzabawniejsze? Przyprawiające o szczerą chęć wybuchnięcia śmiechem? Tak bardzo nie wypadało!
Przekręciła lekko głowę na bok, słuchając odpowiedzi na uprzednio zadane pytanie. Wzrok miała skupiony, myśli zebrane, gotowe do szybkiej analizy. Uśmiech uparcie błąkał się po twarzy nie pozwalając na wzbudzanie trwogi w przeciwniku. Z boku dla osoby postronnej zajście musiało wyglądać komicznie.
- Miałam nie rzucać komplementami, ale zaiste, pięknie wychodzą ci kłamstwa - orzekła wreszcie, pełna dziwnego ukontentowania. Mówiła poważnie, czy wciąż nieprzerwanie żartowała? - Czyli jesteś kłamcą i oszustem. Nie spodziewałam się, że się do tego przede mną przyznasz - dodała. Dość długa pauza, mogąca wprowadzić w konsternację. - Oczywiście rozumiem, że to taka praca. Z pewnością wymagająca umysłowo i kreatywnie. Pamiętasz swój najdziwniejszy przypadek? Podpowiem, że łatwo łykam bajeczki - powiedziała. Uśmiech rozszerzył się, omal nie zamrugała znacząco, na szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili. Wszakże była porządną damą, czyż nie? Nie powinna spoufalać się z m u g o l a k i e m. Nie miała przecież powodów, żeby uważać inaczej?
- W Stanach? - zdziwiła się od razu. To tak daleko! Z chęcią by się tam kiedyś wybrała, lecz wiedziała doskonale, że to niemożliwe. Musi zostać na Wyspach, w Fenland, jak na bagiennego potwora przystało. Później pójdzie tam, gdzie jej mąż - czyli wciąż zostanie zamknięta w obrębie Wielkiej Brytanii. - A ci... mugole. Jacy oni są? - Zadała dziecinne, naiwne pytanie. Najpewniej zarumieniła się lekko pod napływem świadomości swej niewiedzy. Nie miał jej kto przekazać o tym żadnych informacji. W książkach, których czytała, znajdywała same złe rzeczy na ich temat. Nerwowo przeczesała pasmo płowych włosów słuchając o m a s z y n a c h i u z b r o j e n i a c h, udając, że doskonale wie o co chodzi. Nie wiedziała.
- I to tak działa? Bez magii? - Zdziwienie nie ustępowało, ale jednocześnie ją to wszystko zaciekawiło. Jak to możliwe? Jak sobie radzili? Co robili? Istnieje substytut czarów, różdżek? Całe serie pytań bez odpowiedzi zalewały jej głowę i powoli odczuwała, jak bardzo robi się ona ciężka. - A matka? - dopytywała, wychwytując zgoła dziwne urywki całych zdań. Była chyba ciekawa tego, jak bardzo mogliby się porozumieć. W innym świecie, w innych czasach, w innej rzeczywistości.
- Przykro mi panie Wood, nie zwykłam się poddawać - odpowiedziała spokojnie, neutralnie, z ledwo widocznym, pełnym uprzejmości uśmiechem. Nic. Nie zmieniło się nic, wciąż stali i ze sobą walczyli, a żadne nie wiedziało po co i dlaczego. Chwila ciszy przerywana szelestem liści i trelem ptaków. Sceneria rodem z taniego (?) romansidła.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Potrzeba podroczenia się z nią znowu w nim odżyła. Tym bardziej, że pojedynek ten wydawał się mu już odrobinę dłużyć. Trzeba go urozmaicić o więcej emocji. - Co dokładnie masz na myśli mówiąc ręce panno medyk? - Zapytał się podchwytliwie, skoro ich rozmowa rozpoczęła się częściowo od anatomii to i ten temat można pociągnąć. Lekko humorystycznie. I być może poruszenie znowu tematu z jej dziedziny podwyższy jej pewność siebie. Już teraz oczarowywała go swoją zadziornością, ciekaw był czy mógłby to nazwać pazurem. - I śmiem filozoficznie stwierdzić, że nasza wiedza i przymioty charakteru też mogą przeminąć. - Uśmiechnął się łagodnie. - Ale to nie fakt tylko moja opinia. - Mrugnął do niej. Tą aktualną atmosferę absurdu można by kroić nożem. Najlepsze co można było robić to tylko ją podsycać. I obserwować jak do gry na spojrzenia dochodzi dodatkowa konkurencja. Kto pierwszy wybuchnie śmiechem. Z całych sił starał się by to była ona. I to raczej nie z powodu chęci wygranej. Raczej dla możliwości usłyszenia jej czystego, nieskrępowanego śmiechu.
- No nie, wolę jak się do mnie mówi po imieniu, a nie po zawodzie. - Przez chwilę udawał obrażenie. - I zagwozdka dla ciebie czy jak oszust przyznaje się do mataczenia to czy rozsądnie jest mu wierzyć. - Zmierzył ją jeszcze dokładniej wzrokiem - A własnej sprawy póki co nie miałem. Na razie głównie siedzę w biurze i czasami asystuję innym. Ale skoro domagasz się jakiegoś przypadku. Ze dwa tygodnie temu jakaś czarownica zostawiła kociołek na ogniu. Nie wnikaliśmy za jaką potrzebą odeszła od stanowiska. Grunt, że warzona mikstura przereagowała nieprawidłowo i do tego wykipiała. Nie brzmi to teraz spektakularnie. Ale - Tu zrobił krótką pauzę, szukał w jej oczach czy nadal jest zainteresowana. - Dostaliśmy zawiadomienie, że z okna jej mieszkania wylała się zielona lawa i zaczęła topić budynek. Ewakuowano ją i mieszkających w bloku mugoli. Mieliśmy mało ludzi, nie mogliśmy też zamknąć tego obszaru. Za chwilę miały dojechać mugolskie służby. Amnezjatorom nakazaliśmy by część ludzi pamiętała ucieczkę z budynku i panikę, a część, że budynek się zachwiał i usłyszeli straszny hałas walących się cegieł. Ja z szefem ugasiliśmy stopioną masę, rozkruszyliśmy ją i częściowo przetransmutowaliśmy w typowy gruz ceglany. Zgodnie stwierdziliśmy, że oficjalnie budynek był na niestabilnym gruncie, a tamta ściana była źle postawiona. Tyle zdążyliśmy zrobić. Po kilku dniach odwiedziliśmy mugolskich rzeczoznawców i wpoiliśmy im naszą wersję. - Popatrzył na nią, czy nadal będzie brała to za bajeczkę, opowiastkę dla znudzonej szlachcianki? Do cholery, przecież podchodził do niej poważnie, nie jak do dziecka. I jak dotąd ani razu nie rozminął się z prawdą. Przez twarz przemknął mu grymas zdenerwowania. Lubił swoją pracę i mocno się w nią angażował, tak jak w swojej robocie w USA. Nie lubił gdy ktoś mu zarzucał cokolwiek co umniejszałoby jego wysiłkowi. - Tak, w Stanach - odburknął, ale zaraz poprawił ton głosu. - Pracowałem tam kilka lat i przy okazji zwiedzałem. - Mimo wszystko miała w sobie coś urzekającego. Nie, nie tylko urodę.
Nie zrozumiał do końca pytania o samych mugoli, nie pasowało do niej. Zupełnie, zupełnie jakby nic o nich nie wiedziała. Aż tak wielka ignorancja? Nie, wróć - raczej tak ją wychowano. Silvester będzie musiał sobie częściej przypominać o jej szlachectwie. Postanowił nie zawstydzać jej i nie dawać po sobie poznać, że to pytanie było bez sensu. W sumie przed chwilą sama go chwaliła jako kłamcę.
- Mugole oprócz tego faktu, że nie znają magii to zasadniczo nie różnią się tak drastycznie od nas. Są wśród nich zarówno ludzie źli, głupi i patrzący na innych z góry jak i ci dobrzy, wykształceni, pełni ideałów. Są po prostu zwykłymi ludźmi, mają rodziny, plany, cele i życiowe dramaty. - Przełknął ślinę, teraz przyszła kolej na trudniejsze pytanie - jak skrócić do minimum odpowiedź jak działają te wszystkie cuda techniki. Tak by nie musieć długo objaśniać nauk ścisłych. - Tak, to wszystko działa. Po prostu są pewne zjawiska w przyrodzie, pewne prawa fizyki które oni wykorzystują. - Miał nadzieję, że było to zrozumiałe i że nie zniechęci jej do zadawania kolejnych pytań. No może nie takich o jego rodzinę. - A matka? Jest zdrowa i razem z ojcem przeniosła się do Ameryki. - Tak, powinna uznać, że nie zrozumiał pytania, najwyżej je powtórzy ale i tak da mi to chwilę czasu więcej na wymyślenie jak ominąć to pytanie.
- Hmm... to mamy problem. Czy mimo to moglibyśmy omówić warunki twojej kapitulacji? - Wiedział, że sama z siebie nie odpuści. Jedyne co mu pozostało to jakoś ją przekonać. Może się uda.
- No nie, wolę jak się do mnie mówi po imieniu, a nie po zawodzie. - Przez chwilę udawał obrażenie. - I zagwozdka dla ciebie czy jak oszust przyznaje się do mataczenia to czy rozsądnie jest mu wierzyć. - Zmierzył ją jeszcze dokładniej wzrokiem - A własnej sprawy póki co nie miałem. Na razie głównie siedzę w biurze i czasami asystuję innym. Ale skoro domagasz się jakiegoś przypadku. Ze dwa tygodnie temu jakaś czarownica zostawiła kociołek na ogniu. Nie wnikaliśmy za jaką potrzebą odeszła od stanowiska. Grunt, że warzona mikstura przereagowała nieprawidłowo i do tego wykipiała. Nie brzmi to teraz spektakularnie. Ale - Tu zrobił krótką pauzę, szukał w jej oczach czy nadal jest zainteresowana. - Dostaliśmy zawiadomienie, że z okna jej mieszkania wylała się zielona lawa i zaczęła topić budynek. Ewakuowano ją i mieszkających w bloku mugoli. Mieliśmy mało ludzi, nie mogliśmy też zamknąć tego obszaru. Za chwilę miały dojechać mugolskie służby. Amnezjatorom nakazaliśmy by część ludzi pamiętała ucieczkę z budynku i panikę, a część, że budynek się zachwiał i usłyszeli straszny hałas walących się cegieł. Ja z szefem ugasiliśmy stopioną masę, rozkruszyliśmy ją i częściowo przetransmutowaliśmy w typowy gruz ceglany. Zgodnie stwierdziliśmy, że oficjalnie budynek był na niestabilnym gruncie, a tamta ściana była źle postawiona. Tyle zdążyliśmy zrobić. Po kilku dniach odwiedziliśmy mugolskich rzeczoznawców i wpoiliśmy im naszą wersję. - Popatrzył na nią, czy nadal będzie brała to za bajeczkę, opowiastkę dla znudzonej szlachcianki? Do cholery, przecież podchodził do niej poważnie, nie jak do dziecka. I jak dotąd ani razu nie rozminął się z prawdą. Przez twarz przemknął mu grymas zdenerwowania. Lubił swoją pracę i mocno się w nią angażował, tak jak w swojej robocie w USA. Nie lubił gdy ktoś mu zarzucał cokolwiek co umniejszałoby jego wysiłkowi. - Tak, w Stanach - odburknął, ale zaraz poprawił ton głosu. - Pracowałem tam kilka lat i przy okazji zwiedzałem. - Mimo wszystko miała w sobie coś urzekającego. Nie, nie tylko urodę.
Nie zrozumiał do końca pytania o samych mugoli, nie pasowało do niej. Zupełnie, zupełnie jakby nic o nich nie wiedziała. Aż tak wielka ignorancja? Nie, wróć - raczej tak ją wychowano. Silvester będzie musiał sobie częściej przypominać o jej szlachectwie. Postanowił nie zawstydzać jej i nie dawać po sobie poznać, że to pytanie było bez sensu. W sumie przed chwilą sama go chwaliła jako kłamcę.
- Mugole oprócz tego faktu, że nie znają magii to zasadniczo nie różnią się tak drastycznie od nas. Są wśród nich zarówno ludzie źli, głupi i patrzący na innych z góry jak i ci dobrzy, wykształceni, pełni ideałów. Są po prostu zwykłymi ludźmi, mają rodziny, plany, cele i życiowe dramaty. - Przełknął ślinę, teraz przyszła kolej na trudniejsze pytanie - jak skrócić do minimum odpowiedź jak działają te wszystkie cuda techniki. Tak by nie musieć długo objaśniać nauk ścisłych. - Tak, to wszystko działa. Po prostu są pewne zjawiska w przyrodzie, pewne prawa fizyki które oni wykorzystują. - Miał nadzieję, że było to zrozumiałe i że nie zniechęci jej do zadawania kolejnych pytań. No może nie takich o jego rodzinę. - A matka? Jest zdrowa i razem z ojcem przeniosła się do Ameryki. - Tak, powinna uznać, że nie zrozumiał pytania, najwyżej je powtórzy ale i tak da mi to chwilę czasu więcej na wymyślenie jak ominąć to pytanie.
- Hmm... to mamy problem. Czy mimo to moglibyśmy omówić warunki twojej kapitulacji? - Wiedział, że sama z siebie nie odpuści. Jedyne co mu pozostało to jakoś ją przekonać. Może się uda.
Gość
Gość
Liliana wciąż hardo stała wgapiając w mężczyznę swoje jasne ślepia. Owszem, chęć rozniesienia śmiechu na wietrze była dość silna, acz szczęśliwie udawało jej się ją zdławić w miarę prędko. Co jakiś czas jej kąciki ust drżały w swobodnym tańcu rozbawienia, lecz na nic więcej sobie nie pozwalała. Odgarnęła kolejny, niesforny blond kosmyk za ucho nie kryjąc wesołości wywołanej zadanym przez Silvestra pytaniem. Westchnęła.
- Całą kończynę górną. Dłonie bywają niszczycielskie, acz łokieć również potrafi stanowić śmiercionośną broń, zwłaszcza w starciu z żebrami - wyjaśniła cierpliwie. Jej twarz nabrała bardziej neutralnego wyrazu, jak gdyby rozmowa o anatomii nie była w ogóle zabawna. A przecież całej tej groteskowej aurze wszystko wydawało się być zabawniejszym niż zazwyczaj. Ponownie przechyliła lekko głowę w geście zainteresowania, a kiedy udało jej się wyprostować, posłała Woodowi dość pobłażliwe spojrzenie.
- Nad tym da się panować. Nieśmiertelność i wieczna młodość to jedynie mrzonki. Nawet dla kogoś obdarzonego genem wili - stwierdziła, dość sceptycznie jak na nią. Kąciki ust ponownie uniosły się, lecz tylko na krótki moment stanowiący pewnego rodzaju zrezygnowanie. Dookoła wciąż nic i nikt nie istniał, rozlegała się tylko słodka cisza. Cisza przed burzą? Trudno było stwierdzić, dotychczas rozmowa, choć absurdalna, jawiła się raczej jako wesoła nuta pośród nijakości rzeczywistości, niejakiej rutyny, w którą ciężko było nie wpaść. - Nigdy nie byłam rozsądna, Silvestrze - odpowiedziała. Pierwszy raz dając mu do zrozumienia, że p a m i ę t a, dosłownie wszystko; to co było, pomimo wielu prób wyrzucenia zdarzenia z kart historii, wciąż w niej żyło. Pulsowało w neuronach podsuwając kolejne i kolejne obrazy z tamtej nocy. Niemal namacalnie odczuwała strach, jaki wtedy czuła: strach o ludzkie życie. Czy teraz powinna się bać? Tak, gdzieś w środku z pewnością drżała pod wpływem każdego jego gestu - miała tylko tę świadomość, że nie powinna. Jedynym, co powinna, to przełamywanie strachu. Słowa Williama z lipca uzupełniały dotychczasową melodię, do której zamierzała tańczyć.
Słuchała uważnie jego opowieści nie mogąc powstrzymać się przed jawnymi oznakami wesołości. Oczy zaświeciły z rozbawienia, usta wygięły się w znajomy kształt po raz nie wiadomo który; była niejako pod wrażeniem ich kreatywności, lecz miała powstrzymać się od komplementów, czyż nie?
- Wbrew temu, co sądziłam na początku, to bardzo ciekawa praca - rzuciła luźnym tonem. Jako, że nieustannie bacznie obserwowała swojego znajomego nieznajomego, dostrzegła ten grymas niezadowolenia. Burknięcie było jedynie dopełnieniem całego obrazu, przez który tańczący płomień radości zgasł niemal od razu. Jakkolwiek nie powinna się z nim zadawać, nie znosiła sprawiać przykrości innym, bądź co bądź ludziom. Problem tkwił w tym, że nie rozumiała o co się rozchodzi.
- Przepraszam, jeżeli pana uraziłam panie Wood, to były tylko niewinne żarty - powiedziała, ignorując odpowiedź o Stanach. Naprężyła się sztywno, jej ton nabrał oficjalnej barwy, a ona sama wtopiła się w lekki odcień szarości nieba. Nie mówiła nic, stojąc i słuchając; zabrakło tylko tej dziecięcej ciekawości co na początku; nieufna, pilnująca siebie i każdego swojego gestu poczuła ucisk w klatce piersiowej, który zawsze towarzyszył jej wtedy, kiedy oczy wszystkich zwrócone były ku niej. Baczne, oceniające jej czyny i słowa oczy.
- Rozumiem. To bardzo ciekawe - odpowiedziała. Tonem uprzejmym, zdystansowanym, ubogim w emocje i autentyczność. Tak naprawdę nie rozumiała. Nie rozumiała absolutnie niczego. W przeciwieństwie do Wooda nie była ani dobrym kłamcą, ani świetną aktorką. Przyjęła pozę oficjalną, zgodną z etykietą. - To bardzo dobra wiadomość. Oby zdrowie dopisywało jej jak najdłużej - skomentowała, czując dziwny zawód. Nie do końca rozumiała, skąd się on bierze. Chwilowo straciła poczucie humoru, a za tym szedł upór, przy którym przed chwilą obstawiała. Jako półwila była niczym chorągiewka na wietrze, pełną różnych emocji przepływających przez jej ciało. Prawdopodobnie zbyt intensywnych emocji. - Słucham zatem, panie Wood. - Po raz kolejny oficjalny ton. I rozważania nad kapitulacją. To zdecydowanie nie sprawiało już żadnej frajdy.
- Całą kończynę górną. Dłonie bywają niszczycielskie, acz łokieć również potrafi stanowić śmiercionośną broń, zwłaszcza w starciu z żebrami - wyjaśniła cierpliwie. Jej twarz nabrała bardziej neutralnego wyrazu, jak gdyby rozmowa o anatomii nie była w ogóle zabawna. A przecież całej tej groteskowej aurze wszystko wydawało się być zabawniejszym niż zazwyczaj. Ponownie przechyliła lekko głowę w geście zainteresowania, a kiedy udało jej się wyprostować, posłała Woodowi dość pobłażliwe spojrzenie.
- Nad tym da się panować. Nieśmiertelność i wieczna młodość to jedynie mrzonki. Nawet dla kogoś obdarzonego genem wili - stwierdziła, dość sceptycznie jak na nią. Kąciki ust ponownie uniosły się, lecz tylko na krótki moment stanowiący pewnego rodzaju zrezygnowanie. Dookoła wciąż nic i nikt nie istniał, rozlegała się tylko słodka cisza. Cisza przed burzą? Trudno było stwierdzić, dotychczas rozmowa, choć absurdalna, jawiła się raczej jako wesoła nuta pośród nijakości rzeczywistości, niejakiej rutyny, w którą ciężko było nie wpaść. - Nigdy nie byłam rozsądna, Silvestrze - odpowiedziała. Pierwszy raz dając mu do zrozumienia, że p a m i ę t a, dosłownie wszystko; to co było, pomimo wielu prób wyrzucenia zdarzenia z kart historii, wciąż w niej żyło. Pulsowało w neuronach podsuwając kolejne i kolejne obrazy z tamtej nocy. Niemal namacalnie odczuwała strach, jaki wtedy czuła: strach o ludzkie życie. Czy teraz powinna się bać? Tak, gdzieś w środku z pewnością drżała pod wpływem każdego jego gestu - miała tylko tę świadomość, że nie powinna. Jedynym, co powinna, to przełamywanie strachu. Słowa Williama z lipca uzupełniały dotychczasową melodię, do której zamierzała tańczyć.
Słuchała uważnie jego opowieści nie mogąc powstrzymać się przed jawnymi oznakami wesołości. Oczy zaświeciły z rozbawienia, usta wygięły się w znajomy kształt po raz nie wiadomo który; była niejako pod wrażeniem ich kreatywności, lecz miała powstrzymać się od komplementów, czyż nie?
- Wbrew temu, co sądziłam na początku, to bardzo ciekawa praca - rzuciła luźnym tonem. Jako, że nieustannie bacznie obserwowała swojego znajomego nieznajomego, dostrzegła ten grymas niezadowolenia. Burknięcie było jedynie dopełnieniem całego obrazu, przez który tańczący płomień radości zgasł niemal od razu. Jakkolwiek nie powinna się z nim zadawać, nie znosiła sprawiać przykrości innym, bądź co bądź ludziom. Problem tkwił w tym, że nie rozumiała o co się rozchodzi.
- Przepraszam, jeżeli pana uraziłam panie Wood, to były tylko niewinne żarty - powiedziała, ignorując odpowiedź o Stanach. Naprężyła się sztywno, jej ton nabrał oficjalnej barwy, a ona sama wtopiła się w lekki odcień szarości nieba. Nie mówiła nic, stojąc i słuchając; zabrakło tylko tej dziecięcej ciekawości co na początku; nieufna, pilnująca siebie i każdego swojego gestu poczuła ucisk w klatce piersiowej, który zawsze towarzyszył jej wtedy, kiedy oczy wszystkich zwrócone były ku niej. Baczne, oceniające jej czyny i słowa oczy.
- Rozumiem. To bardzo ciekawe - odpowiedziała. Tonem uprzejmym, zdystansowanym, ubogim w emocje i autentyczność. Tak naprawdę nie rozumiała. Nie rozumiała absolutnie niczego. W przeciwieństwie do Wooda nie była ani dobrym kłamcą, ani świetną aktorką. Przyjęła pozę oficjalną, zgodną z etykietą. - To bardzo dobra wiadomość. Oby zdrowie dopisywało jej jak najdłużej - skomentowała, czując dziwny zawód. Nie do końca rozumiała, skąd się on bierze. Chwilowo straciła poczucie humoru, a za tym szedł upór, przy którym przed chwilą obstawiała. Jako półwila była niczym chorągiewka na wietrze, pełną różnych emocji przepływających przez jej ciało. Prawdopodobnie zbyt intensywnych emocji. - Słucham zatem, panie Wood. - Po raz kolejny oficjalny ton. I rozważania nad kapitulacją. To zdecydowanie nie sprawiało już żadnej frajdy.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| Jakaś data po 23 ci pasuje?
Już dawno powinna dać się skusić na tego typu wyjście. Jeśli miała być szczera to tęskniła za rodziną, za Durham. Z tego własnie powodu jak najwięcej tylko mogła chciała odwiedzać Craiga oraz spotykać się z kuzynostwem, co niestety, raz wychodziło jej lepiej, a raz gorzej. Dziś jednak jej postanowienie miało przemienić się w czyn.
Nie miała za dużo okazji w spokoju porozmawiać z Zivą. Tak po prostu wychodziło. Obie są dość zajętymi kobietami, więc nie ma też się czemu dziwić. Kilka dni temu wysłała do Zivy list z propozycją wyjścia gdzieś razem z dziećmi. Choć jeśli Rowan miała być szczera chodziło jej bardziej o sposobność do "zgubienia" ich pociech i możliwość przeprowadzenia spokojnej rozmowy między kobietami.
Rowan nie była typem typowej, plotkującej na salonach szlachcianki, ponieważ za takimi kobietami po prostu nie przepadała. Można powiedzieć, że właśnie z tej przyczyny z żadną kobietą ze swojego otoczenia nie nawiązana bliższej znajomości, zdecydowanie bardziej lubując się w towarzystwie mężczyzn, którzy aż tak nie skłaniali się w stronę obłudnego kłamstwa.
Czemu jednak się tu dziwić? Jedyną linią obrony szlachetnie urodzonych kobiet są plotki i kłamstwa. Ewentualnie trucizny. Mężczyźni nie muszą korzystać z tego typu metod, gdyż mają znacznie większe pole działania. Jeszcze kilka lat temu sprzeciwiałaby się takowemu systemowi, teraz jest jej to zupełnie obojętne.
Początkowo z dość sporym dystansem podchodziła do Zivy. Zresztą, jak każdy w jej rodzinie. Gdy jednak stała się jej częścią wszystko się zmieniło. Jakby też nie patrzeć kobieta była jej kuzynką od strony matki, tak więc od samego początku były ze sobą powiązane węzłem krwi.
Koniec kwietnia okazał się być dość łaskawy jeśli chodziło o pogodę i nawet podjęta decyzja o rzuceniu pracy nie miała jej zepsuć tego dnia.
- Chwila spokoju. - Uśmiechnęła się lekko obserwując jak jej syn razem z dziewczynkami lawirowali pomiędzy bujną roślinnością.
Rowan zawsze marzyła o dużej rodzinie, niestety tych plany nie udało jej się ziścić. Nie zmieniało to jednak faktu, że z taką grupką jaką posiadają Ziva i Edgar chyba nie dałaby sobie rady, dlatego też wysiłek jej kuzynki włożony w wychowanie całej tej gromadki dzieci jest godny podziwu.
Już dawno powinna dać się skusić na tego typu wyjście. Jeśli miała być szczera to tęskniła za rodziną, za Durham. Z tego własnie powodu jak najwięcej tylko mogła chciała odwiedzać Craiga oraz spotykać się z kuzynostwem, co niestety, raz wychodziło jej lepiej, a raz gorzej. Dziś jednak jej postanowienie miało przemienić się w czyn.
Nie miała za dużo okazji w spokoju porozmawiać z Zivą. Tak po prostu wychodziło. Obie są dość zajętymi kobietami, więc nie ma też się czemu dziwić. Kilka dni temu wysłała do Zivy list z propozycją wyjścia gdzieś razem z dziećmi. Choć jeśli Rowan miała być szczera chodziło jej bardziej o sposobność do "zgubienia" ich pociech i możliwość przeprowadzenia spokojnej rozmowy między kobietami.
Rowan nie była typem typowej, plotkującej na salonach szlachcianki, ponieważ za takimi kobietami po prostu nie przepadała. Można powiedzieć, że właśnie z tej przyczyny z żadną kobietą ze swojego otoczenia nie nawiązana bliższej znajomości, zdecydowanie bardziej lubując się w towarzystwie mężczyzn, którzy aż tak nie skłaniali się w stronę obłudnego kłamstwa.
Czemu jednak się tu dziwić? Jedyną linią obrony szlachetnie urodzonych kobiet są plotki i kłamstwa. Ewentualnie trucizny. Mężczyźni nie muszą korzystać z tego typu metod, gdyż mają znacznie większe pole działania. Jeszcze kilka lat temu sprzeciwiałaby się takowemu systemowi, teraz jest jej to zupełnie obojętne.
Początkowo z dość sporym dystansem podchodziła do Zivy. Zresztą, jak każdy w jej rodzinie. Gdy jednak stała się jej częścią wszystko się zmieniło. Jakby też nie patrzeć kobieta była jej kuzynką od strony matki, tak więc od samego początku były ze sobą powiązane węzłem krwi.
Koniec kwietnia okazał się być dość łaskawy jeśli chodziło o pogodę i nawet podjęta decyzja o rzuceniu pracy nie miała jej zepsuć tego dnia.
- Chwila spokoju. - Uśmiechnęła się lekko obserwując jak jej syn razem z dziewczynkami lawirowali pomiędzy bujną roślinnością.
Rowan zawsze marzyła o dużej rodzinie, niestety tych plany nie udało jej się ziścić. Nie zmieniało to jednak faktu, że z taką grupką jaką posiadają Ziva i Edgar chyba nie dałaby sobie rady, dlatego też wysiłek jej kuzynki włożony w wychowanie całej tej gromadki dzieci jest godny podziwu.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Leśny park niespodzianek
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk