Wydarzenia


Ekipa forum
Część z miotłami
AutorWiadomość
Część z miotłami [odnośnik]17.06.17 18:56

Część z miotłami

★★
W sklepie można dostać różne modele Komet i Zmiataczy, zarówno nowych, jak i z drugiej ręki. Do każdej miotły wykwalifikowany personel może dołączyć zestaw do jej pielęgnacji, a także chętnie służy poradą dla początkujących. Zawsze można też uciąć sobie z pracownikami pogawędkę na temat ostatnio rozegranych meczy, a w okresie końca sezonu lub mistrzostw świata można w sklepie miotlarskim kupić bilety na najważniejsze wydarzenia.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 4 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Część z miotłami Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Część z miotłami [odnośnik]17.06.17 19:01
10 IV

Państwo Skamander przywykli do widoku różnych kobiet w swoim domu. Młodych, starych, w średnim wieku, brzydkich, pięknych, rudych, piegowatych, z krzywymi zębami i świńskim ryjkiem zamiast nosa. Rzadziej mężczyzn, jednakże wciąż się tacy zdarzali. Dawno już przestali reagować krzykiem i uniesioną różdżką, za co ich jedyna córka nieustannie ganiła, tłumacząc, że następnym razem to może nie być ona. Pan i pani Skamander tłumaczyli się jednak, że zaczęli w pierwszej kolejności zwracać uwagę na oczy: jasnozielone tęczówki zawsze były znakiem, że to Holly, po prostu w innej odsłonie. Ich córka miała tendencję do nadużywaniu daru jaki ofiarował jej w genach los: bawiła się własną aparycją w zależności od własnego humoru i zachcianek, a rodzicom i Samowi tłumaczyła, że po prostu ćwiczy. Ćwiczy kontrolę! Zazwyczaj jej wierzyli, bo w czasach Hogwartu była zbyt roztrzepana, by nad tym zapanować. Barwy włosów zmieniały się jej jak szalone: w dniu, kiedy zapomniała oddać wypracowania miała je szarutkie jak myszka, a po wygranym meczu quidditcha różowe jak guma balonowa. Widok wielobarwnej czupryny dla Gryfonów nie  był niczym dziwnym, a Holly nauczyła się dawać im powody do śmiechu, gdy nadymała się znacznie, a jej twarz stawała się karykaturą nielubianej Ślizgonki.
Przed kilkoma dniami upodobała sobie inną odsłonię: wysokiej, chudej dziewczyny, mniej więcej w jej wieku, o kruczoczarnych włosach, prostych jak nitki kukurydzy, wysokich kościach policzkowych i kilku piegach na nosie. Ojciec fachowo stwierdził, że ma za chude pęciny w tym wcieleniu, a matka natychmiast, w odpowiedzi na to, dołożyła jej dodatkową porcję deseru. Porzuciła jednak tę twarz, wiedząc, że pani Skamander woli prawdziwe oblicze córki i stała się znowu Holly o pyzatych policzkach, niedużych oczach i z burzą słomkowych włosów. Dziesiątego kwietnia wybrała się z matką na Ulicę Pokątną: dzień był wręcz uroczy, wiosna w rozkwicie, żal było go więc zmarnować na siedzenie w domu! Pani Skamander pragnęła uzupełnić zapasy domowej apteczki, więc rozstała się z Holly, udała się do sklepu miotlarskiego. Puszka z pastą Fleetwooda zaczynała świecić puszkami, a  jej maleństwo – czyli Zmiatacz 5 – musiało być w doskonałym stanie. Niezależnie od tego, czy korzystała z miotły zawodowo, czy też nie.
Przepychała się przez różnobarwny tłum czarodziejów i czarownic, którzy przybyli na Pokątną po najróżniejsze sprawunki: z kociołka jednej czarownicy wydobywały się dziwne skrzeki, a ona sama rozglądała się nerwowo wokół, a kilka kroków dalej, pod pochyłą ścianą, stał mężczyzna, któremu wyrosły pory z uszu i upierał się, w rozmowie z przyjacielem, że wcale nie potrzebuje udać się do Munga, bo to wcale nie boli. Nad ich głowami hukały sowy, a Holly kątem oka dostrzegła cukiernię i spojrzenie jej zrobiło się maślane, gdy dostrzegła babeczki z kremem, których ozdobą były złote znicze z lukru…
Obiecała sobie tam wstąpić w drodze powrotnej. Dotarła do sklepu miotlarskiej i już miała pchnąć jego drzwi, gdy przez witrynę dostrzegła… jego.
Co on tu robi?!
Odskoczyła od drzwi tak, jakby parzyły, modląc się, by jej zobaczył. Natychmiast przylgnęła plecami do ściany następnego budynku. Oczywiście, słyszała, że tam pracuje, lecz nigdy dotąd nie udało się jej go tam spotkać. Po pierwsze: wpadała tam głównie po pracy, wieczorami, bądź w weekendy, a po drugie: w obawie przed spotkaniem go składała listowne zamówienia. Dziesiątego kwietnia po prostu wypadło jej to z głowy. Była tak roztrzepana i zapominalska, że mogłaby zapomnieć własnej głowy.
Myślała gorączkowo co powinna począć.
W końcu nadęła się jak…. Nadęła się mocno, po czym przejrzała się w witrynie następnego sklepu. Długie, proste czarne włosy, wysokie kości policzkowe, wąskie usta, blada cera – nie wyglądała jak Holly, o nie, nie. Oczy mała swoje, jasnozielone, lecz nie były one na tyle wyjątkowe, czy charakterystyczne, by rozróżnić je spośród tysiąca innych zielonych tęczówek… Choć Malcolm niejednokrotnie widział jej przemiany, patrzył jej w oczy… Tylko ubranie miała swoje: rozkloszowaną, pastelową sukienkę w białe groszki do połowy łydki, podkreślającą talię i brzoskwiniowy płaszcz czarownicy – lecz nie tylko ona obecnie nieco inspirowała się sposobem ubioru mugolaków, prawda? To jeszcze nic nie znaczy.
Nieważne!
Była silną i niezależną kobietą, nie mogła dać po sobie poznać, że spotkanie go wciąż ją boli. Twarz czarnowłosej dziewczyny pozostała na swoim miejscu. Holly wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi sklepu miotlarskiego, a natychmiast rozległ się cichy dzwoneczek: oprócz niej i wysokiego, muskularnego czarodzieja w kącie nie było tu nikogo z klientów.



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703
Re: Część z miotłami [odnośnik]17.06.17 20:45
W życiu Malcolm również zdążył się przyzwyczaić do widoku różnych kobiet. Co prawda rzadko oglądał je w zaciszu własnego domu, ale wiele twarzy pamiętał ze szkoły i ulic Londynu. Miał koleżanki w Gryffindorze i przeciwniczki na boisku quidditcha. Tylko jedna z nich dysponowała na życzenie więcej niż jednym wizerunkiem, ale o niej Mal nie lubił rozmyślać. W ogóle nie lubił rozmyślać, roztrząsać przeszłości. Dziwne, jak na kogoś, kogo można niemal posądzić o obsesję dotyczącą tworzenia wspomnień i utrwalania swojego wizerunku w pamięci innych. Kto zapamięta go po dziesiątym kwietnia, który właśnie trwał w najlepsze?
Dziesiąty kwietnia to najpiękniejszy dzień w miesiącu i wypełniały go przyjemniejsze rozmyślania. Był to bowiem dzień wypłaty, takie comiesięczne walentynki z samym sobą, gdy można zafundować sobie, na co tylko ma ochotę. Niekoniecznie nową miotłę, ale parę drinków po pracy w pubie – czemu nie. W końcu pub to dla Malcolma drugi dom. Zabierze gitarę, która czekała na niego na zapleczu, na plecy narzuci starą skórzaną kurtkę i może przestanie wyglądać jak nudnawy sprzedawca, od którego nikt nie chce autografu.
Ale Malcolm marzył o miotle. Trzymał ją w dłoniach jak nowo narodzone dziecko, przekładał z ręki do ręki, sprawdzając, czy od ostatniego podniesienia jej ze stojaka stała się może jeszcze lepiej wyważona, co graniczyło z niemożliwością. Spadająca Gwiazda. Co dopiero wyprodukowana, zaledwie przed kilkoma dniami dostarczono do sklepu miotlarskiego na Pokątnej dziesięć pierwszych. I co noc od tamtej pory śnił o locie tą miotłą. Wygrywał mecze nie tylko z drużyną Ślizgonów, ale też całą reprezentacją Anglii. Oczywiście, bronił obręczy, a zawodnikami w jego drużynie byli ci sami Gryfoni, co w ostatniej klasie Hogwartu. W tym ona, nawet w snach, gdzie mógł być każdym i uwolnić się od wszystkich przykrych wspomnień, zmienić wszystko, na co tylko miał ochotę, miała opaskę kapitana. Czyli nic, prócz wspaniałych Spadających Gwiazd, się nie zmieniło.
Zajmował się pielęgnacją używanej miotły. Wypolerował ją, naprostował niewielkie skrzywienie trzonka. Gdy przyciął już wszystkie brzozowe witki w starszawej Komecie, wyjrzał przez sklepowe okno. Ulica Pokątna w ogóle się nie zmieniła odkąd przechadzał się nią po raz pierwszy z paszczą rozdziawioną z zachwytu. Pozostała jego ulubionym miejscem w całym Londynie, uśmiechał się oglądając pośpiech czarodziejów i czarownic nawet po roku pracy tutaj. Tłum był barwny, zmienny i zapewne głośny, ale jednocześnie oddzielony od Malcolma szybą, więc odgłosy rozmów, kroków i niedużych zwierząt nie docierały do niego. Często dołączał swoim głosem do hałasu tworzącego się na ulicy i choć zdawało mu się, że większość przechodzących nie słyszy dobrze jego śpiewu, wrzucali mu do kapelusza sporo drobniaków, więc chyba go docenili? I słusznie.
Wyraźnie usłyszał dzwonek przy drzwiach, a wchodzący czarodziej wpuścił ze sobą odrobinę harmidru.
- Dzień dobry. – Mal uśmiechnął się do klienta. Miał typową posturę pałkarza, ale jakoś nie zrobił na nim wrażenia zapalonego zawodnika. Mimo wszystko, gdyby miał pytania i ochotę wydać kilka setek galeonów na nową miotłę dla dziecka, właśnie Malcolma zadaniem było umożliwienie mu właśnie tego.
Przybyły okazał się bardziej zorientowany w temacie, a przy tym dociekliwy, niż Mal oczekiwał i ani się spostrzegł, a zaczęli dyskutować o zmianach w składzie Armat (dołączył do niego bardzo obiecujący nowy szukający). Dopiero gdy do sklepu weszła kolejna klientka zdał sobie sprawę, że od kwadransa trzyma nad szufladką kasy garść monet, za którą mężczyzna kupił gogle do szybkiego lotu (nie dał się przekonać do kupna nowej miotły). Uśmiechnął się do niej przepraszająco, wrzucił pieniądze do kasy i na pożegnanie wręczył czarodziejowi kilka ulotek o przeciwdeszczowych pelerynach, które świetnie nadają się na długie loty.
Zapisał w księdze zakup wysokiego mężczyzny i spojrzał na dziewczynę, która weszła do sklepu. Przyjrzał się płaszczykowi w twarzowym kolorze i zamknął księgę. Komuś jeszcze dzisiaj bez wątpienia wciśnie do rąk Spadającą Gwiazdę. A nowo upieczonego nabywcę planował prosić do upadłego, by pozwolił mu wypróbować cudeńko i byłby zadowolony, nawet gdyby okazała się niewypałem na rynku. Przyjmując tę pracę myślał, że to robota najbliższa byciu zawodowym graczem, co nigdy mu się nie udało. Nie trzeba nikomu oznajmiać, że się mylił, ale mimo wszystko lubił swoje zajęcie. Spokojniejsze i bardziej regularnie opłacane, niż kiedykolwiek się spodziewał. Dawno już nie musiał improwizować, wiedziony myślą: jakoś to będzie.
Ale na pierwszy rzut oka wcale się nie zmienił.
- Witam panią. W czym mogę pomóc?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Część z miotłami [odnośnik]28.06.17 22:18
Holly Skamander nader rzadko bywała zmieszana, skonfundowana, nieporadna, onieśmielona. Szła przez życie z dumnie uniesioną głową, tak pewna siebie, jakby odniosła właśnie zwycięstwo w Mistrzostwach Świata w quidditchu. Tak szczerze i ciepło uśmiechnięta. Nie były w tym krztyny zarozumialstwa, bądź arogancji. Nie uważał się za lepszą od innych, lecz po prostu miała niezwykle otwarty sposób bycia i brakowało jej skromności właściwej pannom. Tak było przez większość czasu. Bywały jedna rzadkie chwile, kiedy nie wiedziała co powiedzieć. Jak się zachować. Co zrobić. Od rozstania z Malcolmem wpadała w taką pułapkę, gdy znów znalazł się zbyt blisko.
Jego obecność działa na nią jak zaklęcie Confundus.
Nie potrafiła zebrać myśli, które gnały jak szalone, mknęły w różnych kierunkach, plątały się, gubiły, tworzyły wyłącznie chaos. Bardzo chciała powiedzieć coś sensownego i zaprezentować się godnie, by nie sądził, że wciąż po nim rozpacza. Długo płakała, lecz podniosła się po dwóch upadkach, które zgotował jej los. Malcolm znikał z horyzontu - Holly brała się w garść i zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Pojawiał się zawsze nagle i niespodziewanie - a z odmętów niepamięci wyłaniały się wspomnienia chwil spędzonych razem. Tych, kiedy leżeli na miękkiej trawie błoni pod rozłożystym dębem obserwując kałamarnicę w jeziorze. Tych, gdy wspólnie trenowali na boisku quidditcha, by przynieść chwałę i zwycięstwo Gryffindowi. Także tych późniejszych, kiedy byli już teoretycznie dorośli i nie ograniczały ich szkolne obowiązki i zasady. Czasami traciła w jego obecności głowę i zapominała języka w gębie. Owszem, kiedyś jako jedyny potrafił przyprawić jej rumieńce na policzkach, gdy szeptał jej do ucha, bądź zawstydzić komplementem, lecz nigdy nie traciła przy nim pewności.
W chwili jednak, gdy oznajmił, że to k o n i e c - to poczucie zniknęło, a Holly zastanawiała się co z nią nie tak.
Sama nie wiedziała dlaczego właściwie jej oblicze nie należało do niej. Nie chciała, by znów ujrzał ją zmieszaną, skonfundowaną, zbyt długo myślącą nad właściwą odpowiedzią. A może kobieca zazdrość zmusiła ją do sprawdzenia go, czy wciąż jest takim kobieciarzem, jakim był dawniej?
-Ooo... - bąknęła. Obdarzyła go zbyt przeciągłym spojrzeniem, czuła to. A oczy pozostały wszak niezmienne. Tak samo zielone i radosne jak niegdyś - czy zapamiętał to spojrzenie, czy pozwolił by to wspomnienie zatarł czas? A może sam wyrzucił je z pamięci? Odwróciła nerwowo wzrok.
-Potrzebuję tylko pasty Fleetwoda - powiedziała, modulując głosem, by nie brzmieć jak ona i udając, że bardzo zainteresowały ją gogle do latania w deszczową pogodę.



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703
Re: Część z miotłami [odnośnik]10.07.17 15:42
W sklepie nigdy nikt nie patrzył na niego tak, jak patrzyła dziewczyna w płaszczyku. Uniform z emblematem sklepu miotlarskiego i porządnie ułożone włosy skutecznie czyniły z Malcolma młodzieńca, jakich wszędzie pełno. Ot, nic specjalnego, niewart spojrzeń, westchnień, czy uśmiechów. Dopiero gdy kończył pracę i chwytał gitarę, by uświetnić swoją obecnością spotkanie przypadkowych osób w pubie, coraz więcej ludzi się nim interesowało, a on jaśniał. Rósł w oczach, uśmiechał się sam do swojej próżności. W takich chwilach żałował, żałował niemal do łez, że nie spróbował nigdy zrobić kariery w quidditchu. Kiedyś wszak mocno zazdrościł Holly (nigdy nie przyznając się do tego głośno), że to jej się udało zwrócić uwagę kogoś od Srok i dołączyć do profesjonalnej drużyny. A przecież byli jednakowo dobrymi zawodnikami! Po rozstaniu często przyłapywał się na tym, że by zagłuszyć tęsknotę usiłował skupić się na jakiejś niesprawiedliwości, którą mogła mu wyrządzić, choć wcześniej nigdy nawet szczególnie się nie kłócili. Obojgu zawsze bardziej spieszyło się, by niepewność i rozdrażnienie zostawić za sobą i wrócić nad jezioro. Ogromna kałamarnica nigdy przedtem nie była tak fascynującym widokiem, jak wtedy, gdy przychodził oglądać ją z Holly, a wcale przecież nie patrzył wtedy na gigantycznego głowonoga – zamiast tego zapamiętywał każdy szczegół twarzy dziewczyny, którą, jak mu się wtedy zdawało, kochał najbardziej na świecie, bardziej niż pęd powietrza w czasie lotu i bardziej niż rock’n’roll.
Kobieta w sklepie miała tak podobne do niej oczy, że Malcolm aż się zdziwił, jak szybko wróciło kilka wspomnień. Zastygł w miejscu na krótki moment i dopiero gdy klientka odwróciła się, by obejrzeć gogle pokiwał głową i pochylił się, by spod lady wyciągnąć mały słoiczek. Holly już nie było w jego życiu, a on miał sporo okazji, by wyszukać sobie dla niej zastępstwo. Postawił na drewnianym blacie specyfik do polerowania i zaprosił klientkę, by podeszła bliżej.
- Proszę bardzo. Zapakować? – przygotował papierową torebkę, a gdy jego wzrok padł na wyeksponowaną niedaleko Spadającą Gwiazdę postanowił spróbować szczęścia. Może ten dziwny napływ wspomnień o pannie Skamander był niczym innym jak znakiem od losu, że oto Malcolm ma przed sobą równie zapaloną lotniczkę i powinien zaprezentować jej nową miotłę; być może będzie pierwszą, która się skusi.
- Czy mogę zaoferować pani coś jeszcze? Mamy świetne sportowe peleryny przeciwdeszczowe, w sam raz na wiosnę. Albo pięknie wyprofilowane skórzane rękawice do lotów, takie, jakich używają zawodowcy. Grywa pani w quidditcha?
Wystarczyło na razie nawiązać rozmowę. Malcolm obdarzył klientkę zachęcającym uśmiechem, gotów w mig rozgadać się o meczach, miotłach i warunkach pogodowych najlepszych do gry. A może jeszcze okaże się, że kibicuje?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Część z miotłami [odnośnik]15.07.17 21:12
Nigdy się do tego nie przyznała, nigdy nie powiedziałaby tego głośno, ale cóż - sądziła, że lata lepiej od Malcolma, że jest lepszym odeń zawodnikiem. Nie, żeby on był w tym zły - był świetny, naprawdę dobry! Miał talent. Może gdyby rzeczywiście zacząłby grać zawodowo, to osiągnąłby dużo wyższy poziom, lecz Holly zawsze sądziła, że najlepszy jest w czymś innym. W muzyce. Miał taki głos, że dreszcz przebiegał jej po plecach, kiedy zaczynał śpiewać. Grał na gitarze tak, że stopy same się jej podrywały do tańca. Był absolutnie cudownym muzykiem i wierzyła, że osiągnie niezrównaną sławę. Jeszcze kilka lat temu, gdy byli razem była absolutnie przekonana, że oboje osiągną sukces w tym w czym są najlepsi. Ona jako ścigająca w drużynie Srok, a może nawet kiedyś w angielskiej drużynie narodowej, a Malcolm - jako muzyk i piosenkarz. Wyobrażała sobie ich na pierwszych stronach gazet. Gwiazda muzyki i gwiazda sportu, jakież mogłoby być lepsze połączenie? Nawet zabawne, bo to ona, kobieta w spódnicy, zajmowała się sportem. W skrytości ducha widziała oczyma wyobraźni nagłówek w Proroku Codziennym, albo - niech to Merlin! - w Czarownicy. Może nieco łaknęła sławy, lecz sławy płynącej z gry.
Życie potoczyło się dla nich obojga inaczej.
Może gdyby Malcolm nie nosił w sobie tak usilnej potrzeby wolności, wciąż byliby razem i świętowali swoje sukcesy. Może gdyby wówczas nie wpędził ją w ogromny dół smutku i rozpaczy, nie spadłaby z miotły, dzisiaj byłaby gwiazdą ligi. Może ona nie pozwoliłaby mu na łobuzowanie, zmusiła do ciężkiej pracy i on nie musiałby dziś pracować w sklepie miotlarskim. Mogli mieć naprawdę świetlaną przyszłość -razem.
Osobno nie było ciekawie. Malcolm grywał w barach, a ona siedziała w nudnej szacie, przy biurku nad papierkami. Czasami bolał ją kręgosłup, a najczęściej dłoń od pisania. Malcolm pracował w sklepie miotlarskim. Nie było to życie jakie sobie wymarzyli.
Naprawdę nie potrafiła zrozumieć dlaczego uciekł. Jej rodzice byli starej daty, a ona sama nie chciała żyć dłuższej tak na kocią łapę. Chciała, aby żyli jak Merlin przykazał - oficjalnie. Przecież i tak go kochała nad życie, wydawało jej się, że on czuł to samo, dlaczego więc mieli tego nie zalegalizować? Nigdy przedtem i nigdy potem pewność siebie Holly tak nie ucierpiała. Widocznie nie nadawała się na żonę.
Sama myśl o tym przysporzyła jej bólu, sam dźwięk jego głosu przyprawił ją o dreszcze. Bliskość Malcolma działała na Holly elektryzująco. Zapomniała co miała powiedzieć.
-Tak... Poproszę. Peleryny? Niech pan pokaże... - nigdy nie była zbyt dobra w panowaniu nad sobą. Obecność tego szczególnego mężczyzny budziła weń ogromne emocje, które natychmiast się ujawniły. Włosy Holly zmieniły barwę na wściekle różową.
A ona się zdemaskowała. Bo ilu mogło metamorfomagów tak na niego patrzeć? Znał jakichś, poza nią?



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703
Re: Część z miotłami [odnośnik]21.07.17 0:25
Im więcej czasu mijało od nieudanego podejścia do wykształcenia się na uzdrowiciela, tym pewniejszy stawał się Malcolm, że w tamtym okresie musiał się chyba mocno uderzyć w głowę, skoro uwierzył w jakiekolwiek szanse na swoje powodzenie w tym zawodzie. Był stworzony, by grać i śpiewać, ratować ludzi od smutków, nudy i własnych myśli a nie od ran i choroby. Być może powinien już „spoważnieć” (brr) – w końcu nie ma co liczyć na karierę w sporcie, a choć nie ma na co czekać, nieskory jest raczej do podjęcia rzeczywistych wysiłków, by udoskonalić swoją muzykę i wypuścić ją na dobre w wielki świat. Warto byłoby zrobić to, póki jeszcze go pamięta; zanim osiądzie w rutynie i wieczory z gitarą, gdy za jedyne wynagrodzenie dostaje kolejne kufle i kieliszki zaczną mu wystarczać. W myślach bowiem Malcolm ma wciąż zaledwie osiemnaście lat i praca w sklepie nie może wciąż wyjść poza ramy tymczasowego zajęcia. Odkąd rozstał się z Holly, utknął. O, ironio. Czy nie był wtedy święcie przekonany, że to bez niej będzie wolny, rozwinie skrzydła i – metaforycznie lub nie – wzbije się w niebo?
Gdy stało się jasne, że w najbliższej przyszłości nie osiągnie sławy na scenie muzycznej i zaczął wypatrywać dawnej ukochanej w sportowych rubrykach gazet, wcale nie poczuł się lepiej na widok ostatniej wzmianki na jej temat; tej o wypadku, która podejrzanie nałożyła się w czasie z kłótnią, którą zakończył się ich związek. Wystraszony i przytłoczony niejasnym (może tylko nieroztrząsanym dla własnej wygody) poczuciem winy nie próbował później się z nią spotkać i pogodził się jakoś z tym, że nie ma już zobaczyć jej nigdy więcej.
Z tym że niekoniecznie.
Znajome spojrzenie łatwo można zignorować. Można wręcz powiedzieć, że przez pewien czas kolekcjonował zalotne zerknięcia identyczne jak to, którymi obdarzała go dziewczyna zainteresowana pelerynami, ale różowiejące nagle włosy? Malcolm stanął jak wryty w półobrocie i przez kilka chwil mrugał w milczeniu, próbując przekonać się, że ma przed oczami tylko złudzenie.
Doskonale pamiętał pierwszy raz, gdy zmieniła przed nim swój wygląd. Był wtedy jeszcze tak spragniony magii, że metamorfozy Holly zrobiły na nim piorunujące wrażenie; uwielbiał oglądać je tym bardziej, że nikt inny nie potrafił dla niego powtórzyć takich sztuczek.
- Co… – zaczął, ale nim przejął kontrolę nad wypowiadanymi słowami, ciało poruszyło się automatycznie. Upuścił peleryny na podłogę i zbliżył się do dziewczyny dwoma długimi krokami. Złapał ją za rękę, a drugą dłoń uniósł do jej twarzy. – Holly? – zapytał, choć był już pewien. Patrzyły na niego z obcej twarzy, ale przecież znał te oczy. Znał je i gdyby nie tęsknota, wstydziłby się patrzeć w nie tak długo.
Jeden palec dotknął policzka delikatnie jakby miała się rozpaść pod najlżejszym dotykiem; gdyby wszędzie tam, gdzie wcześniej kładł ręce zostawały pęknięcia jak w porcelanie na podłodze sklepu miotlarskiego rozsypałyby się teraz bezwładnie drobne odłamki.
- Holly. – powtórzył naraz tryumfalnie i błagalnym tonem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Część z miotłami [odnośnik]26.07.17 20:24
Życie każdego człowieka musi mieć jasno wyznaczony cel, który niczym gwiazda polarna wskazywać będzie kierunek jego ścieżki. Inaczej egzystencja staje się jałowa i bezsensowna. Nikt tak naprawdę nie chce żyć z dnia na dzień, każdy ma plany bliższe bądź dalsze. Holly przez lata miała wyznaczony ów cel - zamierzała latać, trenować, latać i jeszcze więcej trenować, by odnieść sukces w quidditchu. Rodzina dodawała jej wiary, obecność Malcolma dodawała skrzydeł. Przez ten krótki czas w swoim życiu, kiedy miała wszystko - zdrowie, miłość, rodzinę, pasję i cel - czuła się naprawdę szczęśliwa.
Wszystko się zepsuło. Wszystko legło w gruzach. On wszystko pogrzebał.
Rozstali się, spadła z miotły, uszkodziła ciało w nieodwracalny sposób, straciła to do czego dążyła. Nie mogła grać już w quidditcha, nie mogła być ścigającą - widmo kariery zniknęło w odmętach jałowych i bezsensownych dni. Dni pozbawionych jego obecności. Wstawała rano, jadła śniadanie, szła do pracy, pracowała, wracała z pracy, rozmawiała z rodzicami, jadła  kolację, kładła się spać. Nigdy nie pragnęła tak bezsensownej egzystencji, takiej rutyny i nudy. Nie widziała dla siebie alternatywnego zajęcia. Nie potrafiła odnaleźć się przy innym mężczyźnie, choć budziła ich zainteresowanie i lubiła flirtować. Nie wiedziała dokąd zmierza. Ani po co tam idzie. Tylko nikła nadzieja na lepszy świat, o który pragnął walczyć Zakon Feniksa, sprawiał, że wstawała z łóżka i pogrążyła się w te jałowości i szarudze.
Tęskniła za Malcolmem. Ta tęsknota spoczywała gdzieś w zielonych oczach, blada i przygaszona, lecz wciąż tam była, kiedy nie potrafiła oderwać wzroku od jego twarzy. Nie potrafiła się ruszyć, kiedy złapał ją za rękę. Dotyk Malcolma palił. Zastygła w bezruchu, kiedy czuła muśnięcie jego palców na swojej skórze. Przymknęła na moment oczy, lecz...
-Tak, tak, tak, to ja - bąknęła zła na siebie, cofając się o krok - Nie rób mi znowu tego, zawsze to robisz - powiedziała z nieukrywanym wyrzutem w głosie -Po prostu potrzebuję tej pasty, ale zobaczyłam Cię przez witrynę i... - och, szlag, za dużo znowu powiedziała. Jak zawsze - Nie sądziłam, że masz ochotę na spotkanie. Nie ze mną.
Brzmiała na nieco obrażoną. Po chwili jej twarz wróciła do naturalnej postaci.



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703
Re: Część z miotłami [odnośnik]26.07.17 21:27
To nawet lepiej, gdy alkohol bez smaku po prostu pali w gardło; można szybciej i częściej przechylać. Gdyby jeszcze czuło się ten podły smak kiedy człowiek na gwałt szuka ratunku i lekarstwa na strach i wstyd, piłby wbrew wszystkim instynktom i raz na zawsze by się przekonał, że ludzie skrzydeł nie mają. Skrzydła to mają mewy, które uparcie skrzeczą od samego świtu i srają po witrynach. Świat, kiedy się tęskni, ma właśnie ten jeden poziom: wszystko jest prozaiczne, nudne, z lekka obrzydliwe. Szarpanie strun gitary nagle wymaga więcej siły, śpiew wychodzi z ust jakby wypełzały z nich ślimaki. Malcolm miał, a jakże, zupełnie jak ona taki okres w życiu, gdy skóra pod palcami przypominała papier – musiał naprawdę się skupić, by wyczuć pod nią ciepło życia. Żyli tak samo intensywnie, między innymi to właśnie ich połączyło. I chociaż to on ponosił winę za ich rozstanie (z czego zdawał sobie sprawę, lecz nigdy nie odważył się przeprosić), prędko zaczął tęsknić za nią niewyobrażalnie. I kiedy rozpoznał te oczy ogrom tęsknoty na ułamek sekundy przemienił się w gorące uczucie jakim darzył dziewczynę jeszcze będąc porywczym nastolatkiem. Dopiero, gdy lont jego entuzjazmu się wypalił, a Holly nie kwapiła się do eksplozji poczuł, że zachowuje się jak skończony kretyn. Odstąpił od niej, uniósł ręce w obronnym geście. Koniuszki palców piekły.
- Co ja ci niby robię? Ja tylko… – już chciał się wzbraniać, uniknąć odpowiedzialności, w miarę możliwości wykpić się z dziwacznej sytuacji, którą zainicjował w przypływie emocji. Chciał przecież kiedyś, by to ona raz po raz wracała do niego; planował unieść się dumą – i poniósł klęskę. Znał ten ton i prawie już wszedł w tryb łagodzenia sporów głupotami i śmiechem, ale… chyba nie miał już do tego prawa. Wzrok mu spochmurniał; patrzył teraz na Holly jakby znowu oddzielała ich szyba. Skoro tak, dobrze. Mal był artystą, kiedy trzeba umiał udawać, nawet tylko przez chwilę, zanim kolejna prowizoryczna fasada runie. Może się przyznać. Ma piękną, niepowtarzalną okazję, może nawet piosenką próbować wyrazić swoją tęsknotę, przysługuje mu w końcu licentia poetica: mógłby więc przy dobrych wiatrach nawet w tym poemacie zniwelować swój decydujący udział w rozpadzie związku. Zamiast tego zwietrzył okazję, na twarzy zaigrał mu uśmieszek.
- Tak…? Zobaczyłaś mnie – i co?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Część z miotłami [odnośnik]06.08.17 16:39
Pierwsze tygodnie bez niego były dla Holly naprawdę ciężkie. Nie sądziła, że można tak cierpieć. Chowała się wszak pod kloszem. Nie była rozpieszczonym, zepsutym dzieckiem, lecz nie mogła powiedzieć, by w jej życiu czegokolwiek brakowała. Urodziła się w rodzinie czarodziejów, z niezwykłością magii miała do czynienia od zawsze. Jej rodzice byli wspaniałymi, ciepłymi ludźmi, stworzyli dla swej córki dom pełen miłości i chowali ją, nie szczędząc czułości. Miała także wspaniałą dalszą rodzinę: Potterów ze strony matki, kuzyna Samuela, który był dla niej tak bliski jak brat, którego nigdy nie miała. Nie byli ludźmi bogatymi, lecz nigdy niczego im nie brakowało. Byli po prostu szczęśliwi. Holly cieszyła się dobrym zdrowiem, a w Hogwarcie przyjaźnią wielu innych uczniów. Świetne latała na miotle i była niezła w zaklęciach - czego mogła chcieć więcej? Miała kochliwe serce, lecz dość prędko odnalazło to drugie, bijące w tym samym rytmie. Pokochała Malcolma tak mocno jak tylko mogła i nie wyobrażała sobie, by mogła go stracić. Tak się jednak stało i po raz pierwszy w życiu odniosła tak ogromną porażkę, za którą przyszła druga.
Pierwszym etapem był żal. Wylała w poduszkę całe morze łez, zmieniła się nie do poznania. Włosy miała wtedy czarne, jakby nosiła żałobę, a skóra trupioblada, matka chciała wzywać doń uzdrowiciela, nie wiedząc co się dzieje. Potajemnie dolewała jej do herbaty eliksirów, lecz gdy tylko przestawały działać - znów zanosiła się płaczem.
Potem przyszła złość. Podarła niemal wszystkie ich wspólne zdjęcia, listy od niego i wszystkie prezenty, które jej podarował. Rozerwała swoją poduszkę i z jej ust płynęły monologi pełne gniewu, nieprzyjemnych epitetów i życzeń połamania nóg pod adresem Malcolma, których słuchała cierpliwie pani Skamander. Tydzień później pół nocy spędziła, by zaklęciem Reparo wszystko naprawić i włożyć do drewnianego kufra, który ukryła na strychu.
Nie potrafiła się pozbyć ani rzeczy, które jej go przypominały, ani wspomnień z głowy. Uczuć też nie zdołała się wyzbyć i kiedy tylko znalazł się blisko... Znów poczuła jak są silne.
-Mieszasz mi w głowie, ot co - wypaliła szczerze, nie wiedząc dlaczego się do tego przyznaje. Nie chciała przecież, żeby wiedział że za nim tęskni. Była na to zbyt dumna.
-No.... nie chciałam żebyś sobie pomyślał, że za Tobą łażę - bąknęła zawstydzona -Po prostu potrzebuję tej pasty.



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703
Re: Część z miotłami [odnośnik]08.08.17 23:15
Nie chciał być dla nikogo stratą. Nie chciał siłą zabierać, przeciwnie - pragnął tylko, by sami dawali. Marzył, by każdy tęsknił do jego towarzystwa. Że wzbudzał silne emocje, to jasne. To zaś, że wolał wzbudzać dobre, a często kończyło się wszczęciem bójki najwyraźniej umykało losowi, gdy mieszał się w jego dni zwyczajnego zjadacza chleba. Nieważne, jak bardzo chciałby się pozbyć tej zwyczajności, być gwiazdą, słyszeć wciąż za sobą szum przyciszonych rozmów dotyczących najmniejszej bzdurki w jego życiu. Jakby wsadził głowę w ul.
Spojrzenie Holly kuło jak dwa żądła. Lgnął do niej, bo - tak jak on - wciąż chciała się śmiać. Nie znała kłótni, biedy, nie była obca. Była w porównaniu z nim mała, bardziej krucha (i jeszcze te pucołowate policzki), powinien wręcz odruchowo chcieć ją bronić. Tymczasem to ona była w Hogwarcie jego tarczą i opoką, przewodnikiem po miejscach i sprawach, które poznawał dopiero. Z czasem niemal ją dogonił; zaczęli wspólnie, nawzajem się oprowadzać po rejonach życia, których drugie nie znało. Było naprawdę dobrze. Pytanie więc: co mu odbiło, że z nią zerwał? Mógłby ją obwiniać, mógłby znaleźć w sobie jakiś punkt zapalny, drobiazg, który mu zawadzał. Mogłaby z tego powstać obraza stulecia, ale Mal nie jest aż takim bachorem - zwyczajnie byłoby mu wstyd. Może to nawet nie strach przed odpowiedzialnością zaważył na jego postępowaniu. Może, aż Freudem zalatuje, spartolił podświadomie dla samego siebie.
Nie zawiódł wtedy tylko jej. Ba, nawet nie tylko siebie na dodatek. Chciał uciec z domu po tym rozstaniu, nie pokazywać się ojcu - tak na niego spojrzał, gdy Mal opowiedział mu o rozstaniu. Znowu koniec, kolejny krok oddalił go od dobrej przyszłości. Swoim lenistwem i nieprzepartym pragnieniem rozwijania talentu Malcolm już raz zaprzepaścił nadzieje ojca. Gdy Mal związał się z Holly, w Feliksie rozkwitła niewielka nadzieja, że kobieta skłoni go, by się ustatkował. Liczył, że nie zwieje do Camden, może nawet chciał wychowywać wnuki... Takie czasy, że ludzie młodo się żenią. A ten co? Utracjusz pełną gębą. Nic, tylko takiego w mordę lać. Co też, swoją drogą, ustawicznie próbował uczynić kuzyn Holly, dowiedziawszy się o zerwaniu.
Kłamstwem byłoby rzec, że Mal za każdym razem uchylał się od ciosu.
Nie wiedział, co mówić. Przyznała się pierwsza, ale wcale nie poczuł się zwycięsko. Zawsze mógł ją czytać jak książkę, domyślał się, co czuje i myśli - zakochani po uszy byli tacy sami. Teraz, na jedną chwilę, z tymi słowy, jakby zobaczył ją taką, jaką zostawił. Jaką własnoręcznie zniszczył.
- Przepraszam. - najpierw milczał. Długo. Jakby liczył, że wyczyta mu z myśli to, czego jeszcze sam nie może opanować. Potem tylko to jedno, beznadziejnie zużyte słowo.
Podał jej słoiczek z pastą Fleetwoda i czekał, aż bordowa kamizelka pracownika QQS stanie się zbroją, która odgrodzi go od prywatnych, przytłaczających go uczuć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Część z miotłami [odnośnik]12.08.17 19:08
Holly przecież nigdy nie zawadzał fakt, że Malcolm nie jest rycerzem na koniu. Nie był niedźwiedziej postury, nie miał rycerskich manie, nie był też specjalnie pracowity i bardzo wytrwały. Raczej nie zbudowałby dla nich sam domu, lecz - czy to jej kiedykolwiek przeszkadzało? Czy zawadzał jej fakt, iż nie traktuje jej jak książę swojej księżniczki? Przecież sama nie była wiotką, delikatną dziewczynką. Nie była taka krucha. Holly Skamander ulepiono z twardej gliny, nie miała w sobie dziewczyńskiej ckliwości, nie czekała w wieży na ratunek, sama często brała sprawy w swoje ręce. Może za dużo czasu spędziła w dzieciństwie ze swoim bratem i jego druhami, może po prostu nie była idealną kobietą. Czasami poczucie humoru miała zbyt męskie, czasami brakowało jej uroku właściwego damom - lecz taka właśnie była i lubiła siebie. Nie winiła Malcolma za to, że nie wpisuje się w stereotypowy ideał mężczyzny, ona przecież też nie była wzorem kobiecości. Byli doskonali w swej niedoskonałości dla samych siebie. Uzupełniali się i wspierali, a czyż nie o to chodziło w byciu razem?
O byciu dwoma połówkami tego samego jabłka?
Często zastanawiała się dlaczego właściwie odszedł. Często dochodziła do zupełnie różnych wniosków. Czy to jego niegotowość do poważnego życia? Czy to strach przed zobowiązaniami? A może to ona zawiniła - może nie była dość dobra, może naprawdę pragnął księżniczki? Czasami też bała się o niego. Przyjęła w ich duecie taką rolę, iż to ona go pilnowała. Stała czasami z batem i smagała nim, by Malcolm się nie zapomniał i wciąż brnął dalej. Był niesamowicie utalentowany, tylko czasami - nieco zbyt leniwy. Energii Holly natomiast starczało dla nich obojga, dlatego bez problemu potrafiła napędzić ich oboje.
Malcolm został sam na własne życzenie - i martwiła się kto popchnie go do przodu, skoro nie ona, a ojca rzadko słuchał?
-Za co? - spytała zbita z pantałyku.
Wzięła od niego tę pastę, a ich palce zetknęły się na chwilę. Dreszcz przebiegł Holly po plecach. Spojrzała na niego, spojrzała mu w oczy i wiedziała - że poczuł to samo.
-Pójdę już - powiedziała cicho -Znając moje szczęście pewnie trafię na Ciebie najbardziej żenującym dla mnie momencie, więc... do zobaczenia, Malcolm.
Czuła, że jeszcze chwila, a wybuchnie płaczem, dlatego potrafiła jedynie odwrócić się na pięcie... i wybiec.

/ ztx2?



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703
Re: Część z miotłami [odnośnik]29.11.17 10:31
[03.05.]

Od jakichś trzech tygodni nikt nie wiedział gdzie Joseph Wright się podział. Nie było go w ulubionych barach, ani razu nie zawitał w Londynie, a jego dom stał ciemny, cichy i pusty. Sowy znudzone czekaniem na jego parapecie najczęściej wracały do właścicieli z nieodebranymi listami, część kopert też leżała na jego wycieraczce. Jedynie na treningach był nieuchwytny, bo na nich pojawiał się sumiennie, by zaraz potem znów zniknąć. Nikogo nie powiadamiał, z nikim się nie kontaktował.
Szczerze mówiąc, ostatnimi czasy atmosfera wokół niego niebezpiecznie zgęstniała. To, że nie krył się z krytyką wymierzoną w panią Minister Magii i jej dekrety, to że otwarcie mówił na łamach gazet, że mugole to tacy sami ludzie jak czarodzieje i należy ich szanować, nie spodobało się wielu osobom - trenerowi, części drużyny, w największej mierze jednak - jego fanom. W zasadzie ich niezadowolenie spływało po nim jak po kaczce, nie miał sobie nic do zarzucenia. Jeśli ktoś pytał, to Joseph odpowiadał wprost i dokładnie tak jak uważał, ani się do dziennikarzy nie pchał z tego typu informacjami, ani nie zamierzał się z nimi kryć i pewnie żyłby sobie dalej spokojnie, gdyby nie lekka zmiana tonu listów, które otrzymywał. Kiedy zaczęto grozić w nich już nie jemu, ale jego mugolskim przyjaciołom, przestało mu się to podobać i postanowił się wycofać z życia (nie tylko publicznego) w Wielkiej Brytanii. Nie na długo! Sądził, że tak... z miesiąc wystarczy, żeby media i ci popieprzeńcy szaleńcy się uspokoili. Pojawiał się więc w kraju, owszem, ale wyłącznie na treningach, a potem znikał. Gdzie? W zasadzie gdzie tylko chciał. Często spędzał poszczególne noce w różnych częściach świata, ale w zasadzie chyba wolał zatrzymywać się w danym miejscu na dłużej - na kilka dni. Ot, żeby zdążyć z kimś porozmawiać, coś zobaczyć, a nie tylko zasnąć w losowym pokoiku w obcym państwie, by następnego dnia przemieścić się już do kolejnej, nowej lokacji.
Nawet zdążył się już przyzwyczaić do takiego trybu życia i zaczęło mu się to podobać... i wtedy też nastał ranek pierwszego maja.
Nie wiedział co się działo w kraju, informacje, jakie do niego docierały, były sprzeczne, przedarcie się przez granicę Wielkiej Brytanii nagle stało się jakby niemożliwe. Nic nie działało jak należy, nikt nie potrafił mu powiedzieć co dokładnie i w której części kraju się wydarzyło. Początkowo myślał, że to jakaś zbiorowa histeria, ale kiedy zawiodły go kolejne magiczne sposoby transportu, a mugolskie przejścia graniczne zostały sparaliżowane, Joe zaczął się denerwować.
W końcu po wielu przeprawach i nielegalnych sztuczkach dostał się do Piddletrenthide drugiego maja, a to co tam zastał... nie był w stanie uwierzyć w to, co widział. Jego spokojne, zapomniane przez wszystkich miasteczko, zamieniło się w istny dom wariatów. Chaos. Tak najłatwiej można było to WSZYSTKO opisać. Mugole opętani magią i przerażeniem, wybuchające pożary, śnieżyca w jednym z domów, latające przedmioty bez ładu i składu... Joe momentalnie ruszył, by opanować chociaż część z tych najgorszych zjawisk, ale wtedy okazało się, że jego różdżka też nie działa tak jak powinna, stała się kapryśna, często nieposłuszna lub płatała mu niezbyt przyjemne psikusy, na które nie był ani czas ani miejsce. Całą noc spędził na walczeniu z magią i dopiero nad ranem sytuację uznał za opanowaną na tyle, żeby w końcu wrócić do domu i zdrzemnąć się godzinę czy dwie. Bycie na nogach przez te dwa dni na okrągło trochę dało mu w kość, a ostatnia noc szczególnie, ale o wylegiwaniu się w łóżku nie było mowy. Jak mawiał ojciec: "wyśpisz się po śmierci". Joe wziął sobie to powiedzonko bardzo do serca.
Wciąż jeszcze czując piach pod oczami i tłumiąc ziewanie, ogarnął się na szybko, przebrał w typowo mugolskie ciuchy i przemieścił do Londynu. W tylnej kieszeni spodni prócz różdżki, schował kopertę i świstek pergaminu. Chciał je wysłać licząc na to, że sowiarnia będzie czynna, ale to potem.
Przedostawszy się na Pokątną, szybkim krokiem ruszył prosto do dobrze mu znanego sklepu miotlarskiego. Mijał budynki i witryny sklepowe tak dobrze mu znane - niektóre nietknięte przez magiczne anomalie, a niektórych... nie byłby pewnie w stanie poznać, gdyby nie wiedział, co się tam znajdowało. Szczerze mówiąc, nabierał coraz większych obaw czy ich sklep się zachował, a jeśli nawet, to czy będzie otwarty. Znał swoją siostrę - musiałoby się stać coś naprawdę strasznego, żeby nie przyszła do pracy, więc gdyby jej nie było...
Ale musiała być. Bo na pewno nic jej się nie stało - to tylko durne anomalie, które nie dałyby rady żadnemu z Wrightów. A jeśli nawet już jakimś cudem... to przecież na miejscu był Ben, prawda? Nie pozwoliłby, żeby ich siostrze się coś stało. Więc nie miał powodów do obaw. Najmniejszych...
A jednak im bardziej zbliżał się do celu, tym mocniej czuł niepokój i tym bardziej przyspieszał kroku. Jeszcze kilka metrów, kawałeczek... niemal wpadł w drzwi sklepu, chcąc jak najszybciej rozeznać się w sytuacji - czy wszystko jest na swoim miejscu z Hanną na czele.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Część z miotłami [odnośnik]11.12.17 9:42
Jej bujna wyobraźnia i najgorsze obawy nie były w stanie przygotować jej na to, co zdarzyło się wraz z nadejściem maja. Potężny huk przebudził ją w środku nocy, szyby w sypialni roztrzaskały się w drobny mak, a po chwili świat zalała dziwna, niepokojąca cisza, poprzedzająca budzący się powoli chaos. Śmierć zawitała do Londynu w asyście najwierniejszych pomocników, miała pełne ręce roboty, przychodziła po bezbronnych i niewinnych, bez żadnego uprzedzenia. Zabierała ze sobą starców, których dziwne zaburzenia zniszczyły, dorosłych — zdrowych i chorowitych, zabierała również dzieci, które nie panowały nad swoją magią. Nachodziła również mugoli, którzy pogrążyli się w rozpaczy i panice, nie pojmując co się wokół nich tak naprawdę dzieje. I od tamtej nocy nie zmrużyła oka. Dwa dni bez snu nie wykończyły jej jednak tak bardzo jak wzbierająca chęć płaczu, powstrzymywanie cisnących do oczu łez i gniewna bezradność wobec tych, którzy potrzebowali pomocy. Była odcięta od wieści — Benjamin milczał, podobnie jak Joseph, żaden z braci nie dawał znaku życia, nikt nie uraczył jej też choćby wzmianką o tym, co zaszło tamtej nocy. Wewnętrznie szargał nią popłoch i strach tak wielki jak jeszcze nigdy wcześniej, lecz próbowała za wszelką cenę powstrzymać rodzącą się histerię, bo tylko opanowana mogła się do czegokolwiek przydać. Odwiedziła sąsiadów, którzy zawsze służyli jej pomocą, upewniła się, że są bezpieczni, a ich dzieci żywe. Widziała jednak, co się z nimi działo — bycie świadkiem tak okropnych zdarzeń nie dodawało jej sił. Ale nie zamierzała się poddać, nie uciekała w bezpieczny kąt i nie szukała nigdzie schronienia. Czuwała nad tymi, którzy potrzebowali jej obecności, pomagała naprawiać zniszczenia, wywołane przez ten… wybuch?, lecz i wtedy jej różdżka odmawiała posłuszeństwa, płatała jej figle, choć nigdy nie miała z nią żadnych problemów. Napisała listy do braci i przyjaciół, przerażona sowa nie zamierzała opuścić bezpiecznego domostwa. Obezwładnione strachem ptaszysko zostawiła w spokoju, powracając do ludzi, którzy pogrążali się w rozpaczy.
Nie było mowy o pracy. Choć sklep pozostał otwarty nie spodziewała się odwiedzin klientów, chcących zamówić nowe miotły. Była świadoma, że wobec tego, co się wydarzyło wszyscy pragną jedynie spokoju i bezpieczeństwa, nikt o zdrowych zmysłach nie uda się na zakupy. Sklep dziadka, bo tak o nim wciąż mówiła, chociaż przekazał go jej, gdy opuszczał Londyn, pozostał otwarty na wypadek, gdyby ktoś potrzebował jej pomocy. Bo wszyscy wiedzieli, że to tam spędza większość czasu i tam można ją znaleźć, często niezależnie od pory dnia. Nie miała głowy do tworzenia nowych mioteł, do tworzenia czegokolwiek. Pragnęła się dowiedzieć, co było przyczyną, znaleźć rozwiązanie, lecz nikt nic nie mówił.
W sklepie panował rozgardiasz. Większość prób używania różdżki kończyła się czymś zupełnie innym niż oczekiwała. Miotły czasem odżywały i przemieszczały się z miejsca na miejsce, a później znów cichły i opadały bezwładnie na drewnianą podłogę. Wypowiadane inkantacje czasem przynosiły skutek — a czasem okazywały się za słabe, choć do tej pory nie miała z nimi najmniejszego problemu. Wiedziała, że wszystko czego do tej pory się nauczyła zostało podważone przez jakieś dziwne anomalie i już nic nie było pewne i oczywiste.
Kiedy drzwi sklepu otwarły się z impetem, siedziała na środku zakurzonej podłogi, tyłem do nich. Przed nią leżała różdżka. Wpatrywała się w nią gniewnie, jej zeszklone oczy kipiały bezradnością, pod nosem pozostał zaschnięty ślad po niedbale przetartej rękawem krwi. Czuła się bardziej zmęczona niż wskazywał na to jej wygląd — choć tylko jej cera pozbawiona była blasku, a orzechowe, zwykle iskrzące oczy przyozdobione były sińcami zmęczenia. Obejrzała się za siebie szybko, a widok brata wywołał w niej spazm wzruszenia, łzy momentalnie napłynęły jej do oczu. Poderwała się z miejsca i ruszyła mu na powitanie, rzucając się na szyję, przełykając słone krople, które w międzyczasie znalazły się na jej wargach.
— Joe — szepnęła w jego ramię, wciskając się w nie mocno; ściskała go za kark z całych sił, jakby się bała, że nagle zniknie, rozpłynie się w powietrzu, lub okaże zupełnie nieprawdziwy, po raz kolejny udowadniając jej, że to, co oczywiste od trzech dni nie istniało. Mógł się okazać przywidzeniem, iluzją, a może halucynacją wywołaną oparami, których nie czuła. — To nie sen, prawda? To wszystko? — spytała cicho, zaciskając oczy. Nie mógł być sen. Panujące wokół anomalie były tak samo prawdziwe i bolesne, jak on był prawdziwy w tej chwili. Czuł jego ciepło, jego zapach, jego twarde ciało. To był on, nie śniła. Był cały i zdrowy, nic mu się nie stało. Poczuła ulgę na jego widok i prawdziwe szczęście po raz pierwszy od dwóch dni. Był najlepszą wieścią, jaką mogła otrzymać.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Część z miotłami 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Część z miotłami [odnośnik]11.12.17 15:38
Wpadł do środka, jakby wcale się nie spodziewał, że drzwi sklepu będą otwarte i jakby chciał je najzwyczajniej w świecie wyważyć. Zresztą huknęły o ścianę i ich szyba chyba tylko jakimś cudem nie rozpadła się z trzaskiem pod wpływem uderzenia. Serce biło mu mocniej w piersi, kiedy omiatał spojrzeniem całe pomieszczenie.  
Chociaż sklep stał tam gdzie zawsze (a nie tak jak niektóre, które wyleciały w powietrze), a drzwi nie były zamknięte, to samo wnętrze nie wyglądało jak zwykle - czyste i uporządkowane. Panował w nim chaos niemal na równi z tym, który znajdował się i na zewnątrz. Niektóre miotły leżały bezładnie nie podłodze, chyba dostrzegł też jedną złamaną na pół, choć przecież miał świadomość, że drewno, z którego były tworzone nie dość, że samo w sobie było nadzwyczaj mocne, to jeszcze zabezpieczone było silnymi zaklęciami. Nie to jednak przykuło jego wzrok, ale postać. Postać jego siostry, która powinna uśmiechać się do niego w tej chwili dziarsko zza lady lub podpierając się rękami pod boki strofować go za to, że się nie odzywał przez długi czas, a siedziała bezradnie na podłodze. Serce chyba by mu się skruszyło na milion małych kawałków na ten widok, gdyby w tym samym momencie Hania nie zerwała się z ziemi i nie rzuciła mu z impetem na szyję.
Przytulił ją do siebie chyba tak mocno jak ona jego, na chwilę zanurzając nos w jej włosach. Była cała i to najważniejsze. Może nie w takiej formie, jakby sobie tego życzył, ale... cała i żywa.
Nie zamierzał jej puszczać zbyt szybko, przygarniając ją do siebie żelaznym uściskiem, nie zamierzał też w żadnym wypadku znikać czy rozpływać się w powietrzu. Był tam, był przy niej, przy swojej siostrzyce, która dziś wydała mu się mniejsza, przestraszona i bardziej bezbronna niż zwykle. Przeklinał się w myślach, że go przy niej nie było wcześniej. Powinien być. Powinien być, kiedy to wszystko się zaczęło, a on jak kretyn starał się przedostać przez granicę.
- Już dobrze, jestem tu - powiedział szeptem, bo i głośniej wcale nie musiał.
Wiedział jak się czuła. Mimo, że nie doświadczył na własnej skórze wybuchu pierwszomajowego, czuł tą samą bezradność, kiedy bezskutecznie próbował przedostać się do kraju, a potem pomóc niemagicznym sąsiadom i znajomym, opanować magię, która wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli, walczyć z własną, nieposłuszną mu nagle różdżką i dotrzeć do rodzeństwa. Też nie spał, też widział panikę mugoli, sam odczuł strach, choć nigdy do lękliwych nie należał. Teraz jednak, kiedy miał już Hanię w swoich ramionach, poczuł ulgę. Był silny. Dla niej. I nie zamierzał jej już zostawiać z tym całym rozgardiaszem samej.
Jej ciche pytanie skwitował początkowo tylko nieznacznym pokręceniem głowy, które z pewnością poczuła wciąż w niego wtulona.
- Niestety - odpowiedział w końcu. Też wolałby, żeby to wszystko było tylko złym snem, niczym więcej... niestety jednak wszystko działo się naprawdę, a oni siedzieli w samym centrum chaosu. Ale teraz już razem, a to zawsze umacniało Wrightów.
Pogładził ją jeszcze po głowie i w końcu odsunął odrobinę od siebie, tylko po to, by delikatnie unieść jej podbródek i spojrzeć w jej oczy. Nie lśniły tak jak zwykle roziskrzone radością i energią. Lśniły łzami i zmęczeniem.
- Hania - powiedział cicho, ale jednocześnie z zaskakującą mocą, jakby chciał jej tym dodać siły i otuchy. - Siedzimy w tym razem. Poradzimy sobie. Naprawimy cały ten burdel - ostatnie dodał, a nikły, łobuzerski uśmiech przemknął mu po brodatej twarzy. Nikt przecież nie zdoła uratować całego świata, jeśli nie oni, prawda?
- Jesteś cała? - zapytał jeszcze wciąż wpatrując się w nią z troską. Nie umknęła jego uwadze ta nie do końca starta smużka krwi z jej twarzy. Anomalie. Sam jeszcze nie dalej jak kilka godzin temu doświadczył krwotoku z nosa, kiedy próbował opanować oszalałe magią drzewo, przemienione w brzozę bijącą nie mniej niebezpieczną niż wierzba na terenach szkoły.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Część z miotłami
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach