Plac Piccadilly Circus
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
- Tak, to na pewno ta sama kawiarnia, moja droga...? - odparł nieco nieprzytomnie, w końcu odrywając wzrok od nęcącego dekoltu, i wykazując się niezwykłą szarmanckością. Zerknął pytająco prosto w jej duże oczy, chcąc poznać jej imię - albo pseudonim artystyczny; w końcu jaka porządna kobieta zachowywałaby się w ten sposób? - po czym uśmiechnął się szeroko, zastanawiając się nad poruszoną przez dziewczę filozoficzną kwestią. - To skomplikowana kwestia - rozpoczął swą opowieść, pochylając się nieco nad kobietą, by dobrze go słyszała i by on miał cudowne widoki na krótką, niezobowiązującą znajomość, wyrywającą go z objęć obojętności. I z oparów okrutnego zapachu, jaki już dawno pozostawili za sobą.
zt
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Nie wyszli jednak razem. Każde z nich poszło inną drogą i w sumie Carter wziął na siebie tę gorszą, ale nie miało to znaczenia. Spotkali się w umówionym miejscu przed Ministerstwem, chociaż Raiden był tam chwilę przed Artis. Po prostu chciał tam być, gdy będzie wychodziła. Przypominało mu to moment, w którym stała na chodniku i szukała owego informatora, który miał jej coś ważnego do powiedzenia. Oczywiście żadnego tajniaka nigdy się nie doczekała. Zabawne jak bardzo odległe wydawało mu się to wspomnienie, chociaż równocześnie niezwykle bliskie. Zupełnie jakby ciągle czekał na nią w samochodzie, opychając się słodyczami i próbując zaimponować samochodem jak i wyjazdem do kina. Przypominało mu to czasy z Chicago, gdy jeszcze był rozbrykanym, początkującym gliniarzem, którego jedynymi zajęciami było bieganie za przestępcami i odwalanie czarnej roboty na posterunku. I mimo że teraz był wyższy stopniem jak i miał o wiele większe doświadczenie nie zmienił się. Nawet gdy Artis powiedziała mu, że jest w ciąży... Może coś powinno w nim pęknąć i zamknąć tę historię ulicznego łobuza, a rozpocząć erę odpowiedzialnego dorosłego mężczyzny, ale... To zupełnie tak nie działało. Czekał tymczasem na blondwłosą pannę, opierając się o ścianę budynku za zakrętem i obserwując przejeżdżające tam samochody. W sumie większość Anglików posiadała całkiem przystępne wozy, jednak widok niektórych z nich był zatrważający. Paskudnie zaniedbane, aż oczy bolały.
- Gdzie panience tak spieszno? - spytał nagle, widząc znajomą sylwetkę. Finnleigh najwyraźniej szukała go, ale nie domyślała się, że ukrył się w cieniu. Specjalnie? Odepchnął się od ściany i podszedł do niej, uśmiechając się szeroko z dłońmi wbitymi w kieszenie spodni. Dzień był naprawdę ciepły jak na tę porę roku, więc płaszcz Raidena został na jego krześle w biurze policyjnym. - Pytałaś o herbatę. Powiem, że każdy Anglik umie chyba zrobić dobrą herbatę, co?
Zupełnie jakby wcale jeszcze tego ranka nie byli pokłóceni. Ale po co mieli to roztrząsać? Mieli chwilę dla siebie. W końcu i trzeba było z niej korzystać. Trochę smucił go ten fakt ukrywania się, ale nie robili tego z kaprysu. Zresztą jeszcze trochę i naprawdę będą pragnęli z powrotem spokoju jaki się im należał.
- Mam nadzieję, że lubisz chińskie jedzenie - dodał, gdy szli w stronę placu.
Come to talk with you again
- Zdziwiłbyś się w jak wielu miejscach nie ma dobrej herbaty. Zrobiłam się wyjątkowo kapryśna w tej kwestii od kiedy musiałam odstawić kawę - Carter nie miał możliwości się tego dowiedzieć, bo na jego szczęście w domu posiadał tylko smaczne produkty, chyba, że chował gdzieś te nieodpowiednie dla jej ciężarnego podniebienia.
Idąc obok niego miała ochotę ująć jego dłoń, ale że ich stosunki nadal nie były jasno określone, nigdy nie wychodziła sama z taką inicjatywą. Jeśli pojawiał się między nimi kontakt fizyczny, pilnowała by pochodził on od Raidena. Z jednej strony nie chciała zostać posądzona o wpływanie w jakikolwiek sposób na jego decyzje, z drugiej wolała nie kusić sama siebie do przywiązywania się zbyt mocno. Nie chciała obiecywać sobie nic, jeśli chodziło o sferę uczuciową, ograniczała się do tego wszystkiego, co łączyło ich z fasolką i co się z nią wiązało.
Na kolejne pytanie zarumieniła się lekko.
- Nigdy nie próbowałam, tak mi się wydaje. Na ogół jadałam tylko w jednym barze, poza własnym domem. Ale nie spodobałby ci się - nie mogła mieć oczywiście pojęcia, że jej dostarczycielem posiłków był wuj Cartera, a Raiden z kolei nigdy nie wpadłby na to, że ona mogła jadać w takim miejscu, szczególnie kiedy była jeszcze szlachcianką. Chyba właśnie dlatego to robiła, mogła w świętym spokoju zjeść coś, czego nie pochwalała jej matka i w dodatku porozmawiać z kimś, kto nie tytułował jej Lady. Z czasem była coraz bardziej pewna, że wydziedziczenie wychodzi jej na dobre, a nawet że nigdy nie nadawała się na członka swojego rodu, nie mając przekonania do ich sposobu życia.
- Jeśli nie zemdli mnie przy wejściu, to znaczy że będzie dobrze - uznała w końcu. Powoływanie się na instynkt i reakcje organizmu ochroniły ją już wiele razy przed zjadaniem rzeczy, które tylko pogorszyłyby mdłości. Z niecierpliwością czekała na drugi trymestr, gdy miało się skończyć kiepskie samopoczucie, przynajmniej według książek.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
- Mają tam świetną herbatę. Naprawdę - wytłumaczył, kiwając głową jakby to miało poprzeć jego zapewnienia. Ale tak własnie było. Chociaż nie był wielkim fanem tego napoju, tam musiał przyznać, że mieli naprawdę wyjątkowe... Zioła. Nie skomentował jej słów o barze. Skąd wiedziała, że by mu się tam nie spodobało? Chyba jeszcze za mało z nim przebywała, żeby tak uważać. W sumie to Raiden bardzo chciałby ją zabrać po nocy na piwo, ale wiedział, że minie do tego czasu jeszcze długi czas. Miał nadzieję jednak że wytrzymają wspólnie swoje humory. - Gdy byłem młodszy, mały Chińczyk latał po całym lokalu i podpytywał ludzi, co sądzą o jego daniach. Było to czasem naprawdę wkurzające, ale później jedzenie było coraz lepsze - mruknął, gdy w końcu stanęli przed wejściem. Uśmiechnął się do Finnleigh łagodnie. Jeszcze nie minęła nawet godzina po ich pogodzeniu się, a to oznaczało, że raczej nienaturalnym byłoby puszczenie tego w niepamięć. Chciał dać jej chwilę oddechu. I sobie w sumie też. Gdy weszli, zaraz uderzył go znajomy zapach, a postać Cilliana jakby odżyła. Dobrze, że miał przynajmniej te wspomnienia... Skierował się do jednego ze stolików i usiadł, obserwując Artis. Odchrząknął dopiero po jakiejś dłuższej chwili. - Jakieś nowe wiadomości? - spytał, chociaż kryło się za tym nie tylko pytanie o pracę. Czy może ktoś z Macmillanów się odzywał? Czy ktokolwiek ze starych znajomych Artis w ogóle zareagował? Przy okazji podsunął jej menu, dając jej czas na zastanowienie się. Obrócił się, by obejrzeć całą knajpkę. Była w takim samym paskudnym stanie jak kiedyś. Uśmiechnął się delikatnie, czując, że dobrze było wrócić do domu. Przeniósł uwagę na Finnleigh, opierając łokcie na blacie stolika i podpierając na dłoniach twarz. Gapił się na nią usilnie, zupełnie jakby zamierzał wyczytać myśli, które kręciły się pod tą blondwłosą idealną czupryną. - Wybrałaś już coś? - powiedział, chociaż jego słowa miały zdeformowany wydźwięk przez spłaszczone policzki.
Come to talk with you again
Zapewne miło zaskoczyła Cartera nawet nie krzywiąc się na wygląd knajpki, czego pewnie każdy inny by się po niej spodziewał. Może krótko miała wystarczającą swobodę by móc wędrować po miejscach nieaprobowanych przez szlachtę, ale już wcześniej wymykała się poza bezpieczne granice, chcąc chociaż przez chwilę nie być Macmillanem. Miejsce, w którym obecnie byli najlepiej opisywało słowo 'przytulne'. Mimo wielu wad, nadgryzionych przez czas i klientów? mebli, było w tym miejscu coś sympatycznego, poza zapachem jedzenia oczywiście.
- Niekoniecznie. Zawsze byłam raczej samotniczką, w pracy raczej nikt ze mną nie rozmawia dla zabawy poza Soph. Rogers rzuca mi ciągle spojrzenia jakby sprawdzał czy nie zacznę rodzić przy biurku. Wydaje mi się, że ma żonę i dzieci, więc powinien wiedzieć jak to działa, ale mogę się mylić - pokręciła głową bezradnie. Macmillanowie trzymali się umowy i nikt nie wiedział jeszcze o wydziedziczeniu, ani o ciąży. Artis nie łudziła się, że to przede wszystkim objaw ich troski o bądź co bądź, rodzinę. Bardziej obawiali się skandalu i chyba liczyli, że jeśli zakała ich rodziny zniknie z radarów wystarczająco wcześnie, nikt nie zauważy że coś się dzieje, bo nikt nie będzie śledził jej życia. Podzielała ich nadzieje, szczególnie, że nikt nigdy nie zwracał na nią większej uwagi.
Prześledziła uważnie kartę ale wciąż nie wiedziała co mogłoby być dobre. Westchnęła cicho i oddała Carterowi menu.
- Wybierz za mnie, zobaczymy jak znasz moje gusta - mrugnęła, oboje wiedzieli, że nawet ona sama już nie wie co jej smakuje. Od jakiegoś czasu lista złego jedzenia na szczęście przestała rosnąć, więc chociaż w tej kwestii coś było jasne.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
Wzruszył lekko ramionami. Nie był przekonany co do faktu, że nikt nie wiedział o jej wydziedziczeniu. Nie sądził by wszyscy Macmillanowie potrafili się powstrzymać przed gadaniem. Szczególnie po alkoholu do którego mieli żywy dostęp. Plotki rozprzestrzeniały się jak choroba weneryczna i Carter nauczył się tego, by nie polegać jedynie na tym, w co chciało się wierzyć. Przez to nie widziało się sporej gamy innych wydarzeń, które działy się dookoła. Możliwe że ten temat jeszcze nie wyszedł do szarej socjety, ale Raiden mógł być pewien, że staruszki w wielkich posiadłościach, które nie miały co robić całe dnie, gadały o tym, że młoda panna Macmillan zboczyła ze ścieżki. Zapewne wymyślały przeróżne scenariusze, ale nie tak długo i ich ciekawość miała zostać nasycona. Będą zaskoczone? Zawiedzione? A może udają zniesmaczone, ale zaraz się ożywią, by plotkować dalej? Dla niego ten świat był tak porąbany i karykaturalny, że już nie wiedział co mogło być prawdą, a co nie. Na szczęście miał swoje życie gliniarza i to mu wystarczyło. Podniósł spojrzenie na blondynkę i uśmiechnął się blado. - Przepraszam. Pewnie było... Jest ci ciężko, a ja tylko ci dokładam do tego bagażu - rzucił nagle, myśląc właśnie o tej paskudnej samotności, o której wspominała Artis. - Pewnie i tak wolisz towarzystwo Sophii. Spędzacie czas w pracy. No i jest twoją najlepszą przyjaciółką, ale obiecuję, że nie będę już takim dupkiem... Postaram się - zakończył, nieco się przekomarzając. Nie był dobry w takie rzeczy, a im dłużej się to ciągnęło tym wydawało się, że szło mu coraz gorzej. Ale musiał, chciał to zmienić. I nie zamierzał unikać każdego problemu, który im się napatoczył. Zaraz jednak też jego uwaga została odwrócona, gdy podsunęła mu pod nosem kartę dań, a on nawet na nią nie spojrzał tylko od razu rzucił, mrużąc oczy:
- Mają tu genialnego kurczaka po pekińsku. Wyglądasz mi na taką, która by chciała coś chrupiącego. Taaak. I oczywiście musisz brać herbatę. Jaką chcesz. Wszystkie dobre, bo oczywiście baijiu ci nie wolno.
Wyprostował się lekko jakby właśnie dokonał czegoś niezwykłego. I chociaż tak naprawdę mógłby jej podrzucić wszystko i byłaby zadowolona to dbał o to, by dostawała to, co najlepsze. Pewnie niedługo miała się o tym dobitnie przekonać.
- Ale nie przyzwyczajaj się tu za bardzo. Poczekamy aż zrobią i weźmiemy na wynos - dodał, unosząc brwi. Było zdecydowanie za ładnie, żeby kisić się w środku.
Come to talk with you again
Pokręciła stanowczo głową i uśmiechnęła łagodnie.
- Nic nie dokładasz. Może nie jestem jeszcze w pełni pogodzona ze swoim obecnym życiem i tym kim jestem, ale mam dużo czasu na myślenie i powoli dochodzę do jakiś wniosków. Poza tym... - jej oczy rozjaśniły się psotnie - Zawsze jesteś odrobinę dupkiem - roześmiała się. Może i przez większość czasu tak nie myślała, a także dla niej Carter był niczym pluszowy miś chuchając i dmuchając byle nic się jej złego nie działo, ale mogła się założyć że w pracy jego zachowanie było zupełnie inne.
Pokazała mu którą herbatę wybiera i zmarszczyła lekko brwi słysząc o jego planach.
- Oho. Z Tobą zawsze jest przygoda - ich pogodzenie się zdecydowanie poprawiło jej humor, nie zapomniała jednak o tym, co działo się dookoła. Śmierć Potterów i wcześniejsza Moody'ego, nie pozwalały jej rozluźnić się do końca i cieszyć dniem. Obecność Cartera pomagała jej rozpraszając jej uwagę i ponure myśli. Zapewne czekało ich jeszcze wiele kłótni, ale udowadniali sobie właśnie, że potrafią się godzić. Uśmiechnęła się delikatnie do siebie i udała, że to z powodu czegoś co zauważyła na sali.
Ile razy w jej własnych myślach pojawiał się temat jej przywiązania do wariata siedzącego obok, usiłowała go odsunąć na drugi plan. Ostatnimi czasy było to trudniejsze bo wraz z tym przychodził strach o jego życie, które według niej traktował zbyt lekko. Wiedziała, że niewiele może na to poradzić, dlatego starała się jedynie bardziej cenić te pojedyncze, ukradzione chwile spędzone razem i wpatrywać się tępo w zegar ilekroć któreś z Carterów nie wracało na czas z pracy. Miała wrażenie, że z tym zestawem genów i głupich pomysłów z fasolki przyszłością będzie podobnie, jak bardzo nie staraliby się by było inaczej. Z jakiegoś powodu, choć z wyłączeniem jej przypadku, osoby wykonujące niebezpieczne zawody rodziły się już z postanowieniem o tym wyborze. Artis miała zamiar zrobić wszystko, byle nie dopuścić do tego. Przecież można robić tyle rzeczy i być zupełnie bezpiecznym. Na przykład zielarstwo. Peony na pewno ucieszyłaby się mogąc wbijać do głowy ich dziecka wiedzę, szczególnie że dokuczałaby w ten sposób Raidenowi. Powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem do swoich myśli.
- Gdzie mnie porywasz? - spytała kiedy już odebrali swoje jedzenie.
/ztx2
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Gwarny, jeszcze całkiem niedawno zatłoczony plac zupełnie opustoszał po przełomowych wydarzeniach. Przyczyną były przedziwne, magiczne anomalie, które miały miejsce w jego centrum. Urokliwa fontanna stała się zmorą dla wszystkich mieszkańców Londynu, szczególnie tych, którzy posiadali mieszkania i lokale wokół placu, do których nie mogli lub bali się przedostać. Płynąca z niej woda raz po raz wybuchała gwałtownym strumieniem lodowatej wody, a jego siła zyskiwała czasem zdolność drążenia dziur w murach pobliskich kamienic. Przechadzki po Piccadilly Circus stały się nie tylko nieprzyjemne, lecz również niebezpieczne, gdyż nagłe i nie dające się w żaden sposób opanować wytryski spowodowane działanie niestabilnej magii na tym obszarze, mogły dotkliwie zranić, a nawet zabić.
Nocą fontanna przyciągała okropne owady, zarówno znane mugolom jak i czarodziejom, które w normalnych okolicznościach stroniły od miast. Zlatywały się do fontanny, krążąc wokół niej i atakując każdego, kto ośmielił się znaleźć w pobliżu.
Nocą, podchodząc bliżej źródła przedziwnej magii należało uważać na plątające się w powietrzu robactwo, które ściągało w te strony, ale przede wszystkim, na ataki największej turystycznej atrakcji. Silne i niespodziewane wybuchy wodnego strumienia z fontanny zagrażały londyńskiej społeczności.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Glacius przez co najmniej jednego z czarodziejów.
Porażka wiąże się z utratą 80 punktów żywotności — niezbyt silny, lecz trudny do przewidzenia plusk wody uderzył w czarodzieja i powalił go na ziemię, na kilka chwil odbierając oddech.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy 0, a razy ½. W przypadku liczb nieparzystych wynik zaokrągla się do góry.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W okolicy pojawił się przedziwny owad, który przypominał przerośniętą pszczołę - wyraźnie szukał ofiary. Nie działały na niego żadne zaklęcia.
Wymaganie: ST schowania się przed dziwną pszczołą wynosi 60, do rzutu dolicza się biegłość ukrywanie się.
Postać, której nie uda się schować przed owadem zostaje użądlona i traci przytomność, a wraz z nią 50 punktów żywotności. Aby podtrzymać stabilizację magii co najmniej jedna z osób musi pozostać przytomna. Owad znika wraz z anomalią.
Miała działać, takie dostała wytyczne. Poznała sposób, dzięki któremu można było opanować magię w różnych miejscach, czytając list od samego Czarnego Pana, który adresowany był do Ramsey’a. Czuła na sobie ten wymóg, postawiony przez Mulcibera, że ma coś zrobić, a nie siedzieć na tyłku, jak jakaś księżniczka. Nie miała zamiaru tego zignorować, dlatego zwróciła się do jednej z osób, którą znała całkiem dobrze (jeśli można tak powiedzieć) i poprosiła o współpracę. Morgoth Yaxley był typem czarodzieja, z którym współpracowało się Mariannie całkiem dobrze. Chociaż był wyższy rangą i umiejętnościami, to, przynajmniej podczas ostatniej akcji, pozwalał jej coś robić i brać udział w tym, co się działo. Może nie spisała się najlepiej, może nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale udało im się dosięgnąć celu. Trochę w pokraczny sposób, ale udało. I tym razem Mari miała nadzieję, że również się uda. Była to nowa misja, nowe zadanie, któremu trzeba było podołać. Nowy sposób na zdobycie umiejętności i sprawdzenie tych, które już posiadała.
Na terenie placu Piccadilly Circus nie była nigdy, jednak dostanie się do niego w momencie, gdy było całkowicie opustoszałe przez ludzi, nie było niczym trudnym. Znała zagrożenie, wiedziała, że nie jest to bezpieczne, a obecność tutaj, jeśli zostaną złapani, będzie surowo ukarana zamknięciem w Tower. Jeszcze tego im brakowało.
Poczekała na towarzysza, nie była głupia i wiedziała, że wejście do środka samej może skończyć się źle. Co dwie różdżki to nie jedna, jak to się mówi.
Weszli do środka, kierowali się w stronę wyznaczonego miejsca gdzie, jak wskazywały notatki, które otrzymali, w nocy zlatywały się okropne owady, atakujące wszystkich, którzy zbliżyli się do fontanny. Dzisiejszego wieczora mieli więc dwa cele, powstrzymać tryskającą wodę, która była zdolna do wybicia dziury w kamienicy i zabicia człowieka siłą swojego uderzenia, oraz pozbycia się owadów, które również mogły wyrządzić krzywdę.
Rozmawiali cicho, mieli wskazówki jak poradzić sobie z tymi anomaliami i jak okiełznać magię, która powodowała tak dziwne zachowania wszystkiego dookoła. Wiedzieli co mają robić, nie było to proste i wiedzieli, że nie będzie łatwo, ale skoro zdecydowali się, aby wziąć sprawy w swoje ręce, musieli iść za ciosem. Takie zdanie miała Marianna.
- Wszystko zgodnie z planem? - upewniła się jeszcze.
Pierwsze, co mieli zrobić to powstrzymać wodę, aby ta ich nie atakowała. Najprostszym sposobem jest po prostu zamrożenie jej, wtedy nie jest ona w stanie się ruszać i atakować. O to im chodziło na sam początek. Marianna dała znać Morgothowi, że zacznie. Lepiej, aby to ona poszła na pierwszy ogień, jako ta mniej wartościowa, której gdy coś się stanie, nie będzie żal. A nóż się jej uda za pierwszym razem, dzięki czemu będą mogli przejść do kolejnego etapu, nie zawracając sobie tym więcej głowy? Stanęła w, jak się jej wydawało, bezpiecznej odległości, zacisnęła dłoń na swojej różdżce i uniosła ją, kierując bezpośrednio na wodę w fontannie, która poddana była anomaliom.
- Glacius - rzuciła.
Zostało jej tylko czekać z nadzieją, że błysk wyskoczy z jej różdżki, pomknie w stronę wody i zamrozi ją, pozwalając na zrobienie kolejnego kroku i opanowaniu sytuacji, aby móc potem w pełni czerpać z tego miejsca siłę, tak jak przekazał im Czarny Pan.
Żywotność: 210
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Marianna czekała na niego w wyznaczonym miejscu. Ich losy dziwnie się plątały w szeregach Rycerzy i najwidoczniej ta współpraca miała jeszcze trochę trwać. Była zdolną czarownicą, jednak czasami ją ponosiło i nie potrafiła zapanować nad emocjami. Młodzi ludzie tą porywczością i ochotą wykazywali się dość często. Morgoth tego nie czuł ze względu na swój wycofany charakter jak i pochodzenie. Yaxleyowie od zawsze dbali o to, by nie unosić się i nie poddawać silnym uczuciom. Szczególnie w towarzystwie obcych. Nawet wśród swoich mało który poddawał się czemuś tak trywialnemu jak łapanie chwili. Mimo wszystko musiał powiedzieć, że wolał Mariannę spomiędzy innych Rycerzy. Cyneric wystarczająco mu pomógł, a jego kuzyn musiał zająć się czymś innym. Zdecydował się więc na Goshawk, którą już znał i wiedział na co było ją stać.
- Glacius - powtórzył za nią, licząc, że zaklęcie pójdzie pomyślnie. Zbyt dużo innych spraw w tej chwili go zajmowało, by odpowiednio skupił się na magii, która miała tutaj zapanować.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dlatego wstała z ziemi, gdy powietrze wróciło już do jej płuc, a ona nie czuła jego braku. Poczuła się osłabiona, jakby wraz z uderzeniem, ktoś zabrał jej część energii. Ale czy to miało ją spowolnić czy odwieść od działania? Jeszcze nie, póki była w stanie unieść różdżkę i rzucać zaklęcia, to nie miała zamiaru się poddać.
Odsunęła się kawałek od Yaxley’a, aby kolejne ewentualne uderzenie nie zaszkodziło i jemu. Mari wiedziała, że jest to człowiek z genetyczną chorobą, sama go przecież nie raz leczyła i jako jego magomedyk, nawet teraz, czuła się za niego odpowiedzialna. Tak to jest, że nawet gdy nie ma się na sobie szpitalnego kitla i nic nie każe ci myśleć jak magomedyk, to i tak zostaje to w umyśle. Ludzie, których się zna, są nadal pacjentami, nawet jeśli to Mari w tym momencie jest położona na niższym szczeblu hierarchii. Chciała o niego dbać, bo wiedziała, że jego umiejętności się przydadzą w starciu, które mogło nastąpić w każdej chwili.
Póki co jednak pozbierała się z ziemi i skierowała różdżkę ponownie w stronę fontanny. Zacisnęła na niej swoją dłoń, skupiła się, tym razem nie pozwalając sobie na rozkojarzenie. Wykonała odpowiedni ruch ręką, starając się rzucić zaklęcie.
- Glacius - powiedziała pewnie.
Żywotność: 210 - 80 = 130
Kara do rzutu: -15
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.