Ławki nad Tamizą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ławki nad Tamizą
Alejka ciągnąca się wzdłuż wysokiego muru wzniesionego nad brzegiem Tamizy upstrzona jest niewielkimi, drewnianymi ławeczkami o metalowych zdobieniach. Wieczna mgła nad miastem, a także wilgoć siąpiąca od rzeki, sprawiają, że ławeczki nie pełnią szczególnie praktycznych funkcji, wciąż są jednakże pełne romantycznego uroku. Mury ozdobione są wysokimi latarniami, dodatkowo obwieszonymi lampkami. Widok po drugiej stronie rzeki ledwo przebija się przez mleczną mgłę, tylko w naprawdę słoneczne dni widać kamienice znajdujące się na przeciwległym brzegu.
Barrego nie widziała już STO LAT, bo chyba ostatnio to mieli przyjemność jakoś w grudniu po południu jak się wtoczył do niej do sypialni cały zakrwawiony i kazał sobie pomóc. Pola wtedy miała pstro w głowie i nie wiedziała na czym stoi świat, więc mimo tego, że nie powinna, to mu się kazała siebie całować i jego całowała również. Dopiero później ogarnęła, że mogła go tą bezpośredniością nieco speszyć i dlatego nigdy więcej się do niej nie odezwał. Pojęła to po tym, jak w sylwestra całowała się z zupełnie innym chłopcem i on również się później do tego nie garnął. Wtedy właśnie Pola zaczęła żałować, że tak postępowała, bo może i tych dwóch chłopców było tylko jedymi z kolejnych, a jak chodzi po koncertach to całuje panów z zespołu. Ale panowie z zespołu nie są jej przyjaciółmi i od nich nie wymaga nawet tego, żeby napisali do niej list. A od Barego i Bertiego raczej listu mogła oczekiwać. Smutna, że nie dostaje ani od jednego, ani od drugiego, wreszcie napisała do Weasleya. Do Bertiego nie musi, bo w sumie razem pracują, więc głupio tak pisać do niego listy. łatwiej zaczepić w pracy i spytać jak tam co tam. Tak czy siak, to co otrzymywała w zamian za swoje wylewne słowa od Barrego, wcale jej nie wystarczało. Bała się, że jemu na prawdę coś się dzieje, może się działo?
Tak czy siak, wreszcie powiedział, że mogą się spotkać. ŁASKAWCA.
Pola czeka na jednej z ławeczek nad Tamizą, ociepliła sobie ją specjalnym zaklęciem, tak żeby nikt nie widział jak to robi. Zresztą, kto by chciał to widzieć, nikt nie wychodzi nad Tamizę jak siąpi desz lutowy. Pola przebiera palcami i trzyma swoją ładną parasolkę na ramieniu. Nagle pojawia się Barry i ta się zrywa z siedzenia i podbiega do niego.
- Rety jesteś cały! Jak dobrze! - a potem się odsuwa i patrzy. Na pewno jest cały?
Tak czy siak, wreszcie powiedział, że mogą się spotkać. ŁASKAWCA.
Pola czeka na jednej z ławeczek nad Tamizą, ociepliła sobie ją specjalnym zaklęciem, tak żeby nikt nie widział jak to robi. Zresztą, kto by chciał to widzieć, nikt nie wychodzi nad Tamizę jak siąpi desz lutowy. Pola przebiera palcami i trzyma swoją ładną parasolkę na ramieniu. Nagle pojawia się Barry i ta się zrywa z siedzenia i podbiega do niego.
- Rety jesteś cały! Jak dobrze! - a potem się odsuwa i patrzy. Na pewno jest cały?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
| 21 luty
Od dwóch dni nie czuł się najlepiej, czy raczej próbował wytrzeźwieć w pracy, aby znów wieczorem pójść i skończyć padnięty w łóżku z kilkoma kuflami wypitego wcześniej czarnego ale. Nie miał nastroju do niczego, miał dosyć wszystkiego i wszystkich, a przede wszystkim terapii. Miał ochotę przejść się do Octa i poprosić jego ponownie o smoczego pazura, lecz nie mógł. Pieprzona obietnica dana bratu nie pozwoliła jemu wyjść z pokoju i się naśpać. Pieprzona perspektywa Selwyna dowiadującego się o złamaniu zakazu zabraniała jemu myśleć o tym pomyśle. Tylko wieść, że zaraz musi być ogarnięty na chrzcinach u Potterów dawała mu siły do walki. Przecież musi tam się pokazać dobrze, nie może ukazać że się złamał swemu głodowi, który postępuje skutecznie. Nawet specjalnie rano zjawił się na wcześniej umówionym spotkaniu, gdzie dostał kolejną dawkę lekarstw uzupełniających i nieco poprawić własne samopoczucie.
Jeszcze spotkanie z Polką. Dlatego wychodząc już był ubrany tak, jak chciał iść na chrzciny, zarówno elegancko, jak i wygodnie. Myślał nad zaproszeniem dziewczyny, ale czy nie jest nieco za późno na takie rzeczy? Spróbuje.
Dlatego ruszył piechotą w stronę Tamizy. Znał drogę, więc nie potrzebował dodatkowej mapy. Z pogodną miną spacerował sobie, gdy ujrzał parę. Nic by nie było dziwnego, gdyby nie to, że to była polka całująca się z ... Bartiem? Już raz tłumaczyła się z całowania z Marinem, uwierzył jej. Ale teraz jak on ma jej uwierzyć? na własne oczy widział, aż zaraz zrobił kolejne kroki do przodu, by po prostu zapomnieć chwilowo o tej chwili. Zapomnieć, wymazać, wytuszować. powtarzał to sobie jak mantę czując, jak po raz drugi w tym tygodniu serce cierpi, jak kolejne kawałeczki pękają na małe drobiny, które niszczą pompujący narząd. Musiał się przejść okrężną drogą, by na widok Polki, która z parasolką w dłoni podbiegła do rudzielca, zamiast okazać jakikolwiek zgrzyt - uśmiechnął się pogodnie.
- Przecież mówiłem, że nic mi nie jest. - odpowiedział wesoło zerkając na nią chcąc wejrzeć głęboko w jej oczy. W co ty grasz, Polly Havisham? - Mam nadzieję, że długo nie czekałaś. Znaczy się... teraz, że długo nie czekałaś. Wybacz mój brak odzewu, lecz musiałem pozałatwiać pewne sprawy związane z rodziną. - zaczął łgać spokojnie, aby nie dać znać dziewczynie, że coś jest nie tak.
Bo przecież coś jest nie tak, prawda?[bylobrzydkobedzieladnie]
Od dwóch dni nie czuł się najlepiej, czy raczej próbował wytrzeźwieć w pracy, aby znów wieczorem pójść i skończyć padnięty w łóżku z kilkoma kuflami wypitego wcześniej czarnego ale. Nie miał nastroju do niczego, miał dosyć wszystkiego i wszystkich, a przede wszystkim terapii. Miał ochotę przejść się do Octa i poprosić jego ponownie o smoczego pazura, lecz nie mógł. Pieprzona obietnica dana bratu nie pozwoliła jemu wyjść z pokoju i się naśpać. Pieprzona perspektywa Selwyna dowiadującego się o złamaniu zakazu zabraniała jemu myśleć o tym pomyśle. Tylko wieść, że zaraz musi być ogarnięty na chrzcinach u Potterów dawała mu siły do walki. Przecież musi tam się pokazać dobrze, nie może ukazać że się złamał swemu głodowi, który postępuje skutecznie. Nawet specjalnie rano zjawił się na wcześniej umówionym spotkaniu, gdzie dostał kolejną dawkę lekarstw uzupełniających i nieco poprawić własne samopoczucie.
Jeszcze spotkanie z Polką. Dlatego wychodząc już był ubrany tak, jak chciał iść na chrzciny, zarówno elegancko, jak i wygodnie. Myślał nad zaproszeniem dziewczyny, ale czy nie jest nieco za późno na takie rzeczy? Spróbuje.
Dlatego ruszył piechotą w stronę Tamizy. Znał drogę, więc nie potrzebował dodatkowej mapy. Z pogodną miną spacerował sobie, gdy ujrzał parę. Nic by nie było dziwnego, gdyby nie to, że to była polka całująca się z ... Bartiem? Już raz tłumaczyła się z całowania z Marinem, uwierzył jej. Ale teraz jak on ma jej uwierzyć? na własne oczy widział, aż zaraz zrobił kolejne kroki do przodu, by po prostu zapomnieć chwilowo o tej chwili. Zapomnieć, wymazać, wytuszować. powtarzał to sobie jak mantę czując, jak po raz drugi w tym tygodniu serce cierpi, jak kolejne kawałeczki pękają na małe drobiny, które niszczą pompujący narząd. Musiał się przejść okrężną drogą, by na widok Polki, która z parasolką w dłoni podbiegła do rudzielca, zamiast okazać jakikolwiek zgrzyt - uśmiechnął się pogodnie.
- Przecież mówiłem, że nic mi nie jest. - odpowiedział wesoło zerkając na nią chcąc wejrzeć głęboko w jej oczy. W co ty grasz, Polly Havisham? - Mam nadzieję, że długo nie czekałaś. Znaczy się... teraz, że długo nie czekałaś. Wybacz mój brak odzewu, lecz musiałem pozałatwiać pewne sprawy związane z rodziną. - zaczął łgać spokojnie, aby nie dać znać dziewczynie, że coś jest nie tak.
Bo przecież coś jest nie tak, prawda?[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 04.09.16 20:21, w całości zmieniany 1 raz
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
A więc jednak jest! Ubrany wspaniale, wygladał jednak na niego sfatygowanego. Pola woli nie pytać, ale sama sobie dopowiada, że może wczoraj miał imprezę? Nie wie, że to po prostu efekt wycieńczonego organizmu, który odstawił uzywki.
- Coś z nimi nie tak? - oczy Poli się powiększają, bo nagle jest zafrapowana tym, że Barry na prawdę miał jakieś wielkie sprawy do robienia. Cóż, odwyk to też jest wielka sprawa, ale znając życie, nic jej nie powie o tym i będzie udawał, że musiał się zajmować jakimiś bliźniakami, co się znów urodziły Weasleyom. Ci to mają parę! Dosłownie! - Twoje listy były przerażające, Barry. Bałam się, że na prawdę coś ci grozi. Na pewno wszystko dobrze? - oczywiście Pola nie czyta gazet, nie wie, że Marcelina umarła (a moze jeszcze nie umarła?), nie wie własciwie nic co się dzieje w WIELKIM ŚWIECIE arystokratów. Ale odkąd się dowiedziała, że Barry ma narzeczoną mimo woli, a właściwie to całkiem chcianą, to wcale jej się nie uśmiechało dowiadywać się co tam nowego u śmietanki towarzyskiej. W każdym razie kręci swoim parasolem opartym na ramieniu i przygląda się Barremu.
- Bardzo dawno się nie widzieliśmy, tyle się u mnie zmieniło - ale on już to wie, tylko wcale nie chce po sobie poznać. Ale nie ma tego złego, bo ona też wie o nim coś, od Judith. I co prawda teraz wcale o tym nie myśli, ale jak Barry powie jej coś niemiłego, to wieczorem sobie przypomni, że on też nie jest taki bez skazy! - Wyglądasz dziś bardzo elegancko - mówi nagle, bo jej się przypomniało, że jak go zobaczyła, to prawie nie poznała.
- Coś z nimi nie tak? - oczy Poli się powiększają, bo nagle jest zafrapowana tym, że Barry na prawdę miał jakieś wielkie sprawy do robienia. Cóż, odwyk to też jest wielka sprawa, ale znając życie, nic jej nie powie o tym i będzie udawał, że musiał się zajmować jakimiś bliźniakami, co się znów urodziły Weasleyom. Ci to mają parę! Dosłownie! - Twoje listy były przerażające, Barry. Bałam się, że na prawdę coś ci grozi. Na pewno wszystko dobrze? - oczywiście Pola nie czyta gazet, nie wie, że Marcelina umarła (a moze jeszcze nie umarła?), nie wie własciwie nic co się dzieje w WIELKIM ŚWIECIE arystokratów. Ale odkąd się dowiedziała, że Barry ma narzeczoną mimo woli, a właściwie to całkiem chcianą, to wcale jej się nie uśmiechało dowiadywać się co tam nowego u śmietanki towarzyskiej. W każdym razie kręci swoim parasolem opartym na ramieniu i przygląda się Barremu.
- Bardzo dawno się nie widzieliśmy, tyle się u mnie zmieniło - ale on już to wie, tylko wcale nie chce po sobie poznać. Ale nie ma tego złego, bo ona też wie o nim coś, od Judith. I co prawda teraz wcale o tym nie myśli, ale jak Barry powie jej coś niemiłego, to wieczorem sobie przypomni, że on też nie jest taki bez skazy! - Wyglądasz dziś bardzo elegancko - mówi nagle, bo jej się przypomniało, że jak go zobaczyła, to prawie nie poznała.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Chciałby móc powiedzieć inaczej, przywitać ją z buziakiem na dzień dobry, uśmiechnąć się, wziąć ją pod swe ramię i zaproponować pójście jako osoba towarzysząca. Jednak nie umiał tego zrobić, po prostu po TAMTYM widoku nie umiał przemóc się, bo to jest druga osoba, z którą polka się całuje. A co, jeśli się całują od dłuższego czasu? W sumie miała prawo, bo zaniedbał ją przez długi czas, miała prawo spotkać się z kimś innym, jeśli nic do rudzielca nie czuła. Dlatego chciał się przekonać, czy ona to umyślnie robi, czy powie jemu o wygaszającym się uczuciu, czy jednak zachowa się perfidnie. Bo to już nie jest jej pierwszy raz, wtedy jej wybaczył. Drugi raz tego nie zrobi.
- Szkoda słów, wpierw morderstwa, potem ciągłe kłótnie, żale, awantury... Nie chcę o tym rozmawiać. - powiedział nieco smutny, lecz kilka sekund później po wyrzuceniu tego z siebie, uśmiechnął się ponownie chcąc, by i ona zaprzestała tego drażliwego tematu.
Zaraz jednak padło pytanie, które rzuciło cień na uśmiech rudzielca. Czemu się tak dopytywała? Czy to, co dostawała w liście, nie wystarczało? Jeszcze jest świeżo po śmierci swej narzeczony...
- Moja narzeczona umarła niedawno. - powiedział kończąc to stanowczą nutą i zrobił wdech, aby przez chwilę milczenia dać znać Havisham, że nie ma ochoty rozmawiać o tym. Że nie jest zbytnio na to gotowy. A może jest, tylko sam o tym nie wie?
Westchnął.
- Bo jestem zaproszony na chrzciny do znajomej, dlatego tak wyglądam... A co u Ciebie? Mówiłaś, że się zmieniło - co? - zaczął łagodnie, na nowo z pogodnym uśmiechem. - Ach... może usiądziesz? będzie ci na pewno wygodniej. - zaraz dodał zapominając o tym, że oni przecież stali,a Polka trzymała w dłoni parasolkę. Nie wypadało tak stać, skoro są ławki wolne!
- Szkoda słów, wpierw morderstwa, potem ciągłe kłótnie, żale, awantury... Nie chcę o tym rozmawiać. - powiedział nieco smutny, lecz kilka sekund później po wyrzuceniu tego z siebie, uśmiechnął się ponownie chcąc, by i ona zaprzestała tego drażliwego tematu.
Zaraz jednak padło pytanie, które rzuciło cień na uśmiech rudzielca. Czemu się tak dopytywała? Czy to, co dostawała w liście, nie wystarczało? Jeszcze jest świeżo po śmierci swej narzeczony...
- Moja narzeczona umarła niedawno. - powiedział kończąc to stanowczą nutą i zrobił wdech, aby przez chwilę milczenia dać znać Havisham, że nie ma ochoty rozmawiać o tym. Że nie jest zbytnio na to gotowy. A może jest, tylko sam o tym nie wie?
Westchnął.
- Bo jestem zaproszony na chrzciny do znajomej, dlatego tak wyglądam... A co u Ciebie? Mówiłaś, że się zmieniło - co? - zaczął łagodnie, na nowo z pogodnym uśmiechem. - Ach... może usiądziesz? będzie ci na pewno wygodniej. - zaraz dodał zapominając o tym, że oni przecież stali,a Polka trzymała w dłoni parasolkę. Nie wypadało tak stać, skoro są ławki wolne!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pola dotyka ramienia Barrego w milczeniu oddając mu, że chyba trochę rozumie to co przeżył. Ale dopiero, kiedy on mówi, że Marcelina umarła, to Pola dopiero wie co przeżył. Przecież nie tak dawno umarl Luno Skeeter, nie tak dawno umarła Linette. Po Linette już Pola nie umiała żyć, ale przecież dla niej Luno był też tak jakby... no narzeczonym. Dlatego zaciska usta i za poleceniem Barego siada na ławeczce. Ten coś mówi, że idzie na jakieś chrzciny. Ech, życie się toczy dalej, prawda?
- Wiesz, jakbyś chciał porozmawiać o tym.. ja też kogoś straciłam - przerywa mu ten wesoły wywód. Wcale się nie dziwi, ze on siętak zachowuje. Sama też udawała przez wiele tygodni i chyba dopiero teraz jej się przypomina o tym, że właściwie wciąż ma w sobie wielki smutek po stracie. Jeszcze ten Daniel.. Och, czemu wyjechał do Niemiec akurat kiedy Pola ma najwięcej na głowie. Może po prostu chciał dać jej dorosnąć?
W każdym razie Pola stara się otrząsnąć z tego smutku, co ją ogarnął i kiwa głową.
- No wiesz, zwolniłam się ze szpitala i teraz pracuje w cukierni... - unosi spojrzenie na chłopaka i uśmiecha się lekko - Już nie mogłam siedzieć w szpitalu, a godzenie dwóch prac wcale mi nie wychodziło. No i w nowej pracy mam wspaniałych współpracowników - tu się lekko rumieni i spogląda w bok na rzeke, bo nad rzeką się z Bertim całowała przecież. No kiedyś musi powiedzieć Baryłce o tym, że ma Bertiego!
- Wiesz, jakbyś chciał porozmawiać o tym.. ja też kogoś straciłam - przerywa mu ten wesoły wywód. Wcale się nie dziwi, ze on siętak zachowuje. Sama też udawała przez wiele tygodni i chyba dopiero teraz jej się przypomina o tym, że właściwie wciąż ma w sobie wielki smutek po stracie. Jeszcze ten Daniel.. Och, czemu wyjechał do Niemiec akurat kiedy Pola ma najwięcej na głowie. Może po prostu chciał dać jej dorosnąć?
W każdym razie Pola stara się otrząsnąć z tego smutku, co ją ogarnął i kiwa głową.
- No wiesz, zwolniłam się ze szpitala i teraz pracuje w cukierni... - unosi spojrzenie na chłopaka i uśmiecha się lekko - Już nie mogłam siedzieć w szpitalu, a godzenie dwóch prac wcale mi nie wychodziło. No i w nowej pracy mam wspaniałych współpracowników - tu się lekko rumieni i spogląda w bok na rzeke, bo nad rzeką się z Bertim całowała przecież. No kiedyś musi powiedzieć Baryłce o tym, że ma Bertiego!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Czy chciał rozmawiać? Czy chciał czuć je dotyk na swym ramieniu, który mógł mieć kilkanaście znaczeń, a nawet wywoływać niechciane wspomnienia? Nie. ostatnio tyle smutku w jego życiu się nagromadziło, że po prostu miał tego czasem dosyć. Stop, nie będzie tutaj jęczeć, niczym jakaś załkana baba.
- Dzięki, ale ... chyba jest za szybko. - odrzekł jedynie tyle i dał jej znać, aby zabrała swoją dłoń z jego ramienia. Wystarczy tego dotykania. Wie [a może łga?] że jego wspiera w tym, to wystarczy. Teraz należało iść dalej, jak to Selwyn mówił rano. Nie można żyć przeszłością, co jest cholerne
cholerne trudne.
- Coś mówiłaś o tej cukierni w grudniu, pamiętam. A z kim pracujesz? Mam nadzieję, że to nie są jakieś stare baby, chociaż gdyby tak było, to pewnie byś nie dała rady tam pracować. - powiedział wesołym tonem chcąc ostatecznie odciąć się od smutku. Przynajmniej na tę sekundę. Na ten moment, na te dziesięć sekund.
Chociaż nie, te dziesięć sekund to jest za dużo czasu, zbyt wiele dla tej... całuśnicy.
- Chociaż widząc, jak zerkasz na rzekę, mam przeczucia, że to coś więcej. Ciekawie, jak całuje. Lepiej ode mnie... a może lepiej od Marina? - mówił zerkając spokojnie na rzekę, mimo iż w oczach zaczynała tworzyć się... bariera. Bariera zimna. Tym razem już nie będzie odwrotu.
- Dzięki, ale ... chyba jest za szybko. - odrzekł jedynie tyle i dał jej znać, aby zabrała swoją dłoń z jego ramienia. Wystarczy tego dotykania. Wie [a może łga?] że jego wspiera w tym, to wystarczy. Teraz należało iść dalej, jak to Selwyn mówił rano. Nie można żyć przeszłością, co jest cholerne
cholerne trudne.
- Coś mówiłaś o tej cukierni w grudniu, pamiętam. A z kim pracujesz? Mam nadzieję, że to nie są jakieś stare baby, chociaż gdyby tak było, to pewnie byś nie dała rady tam pracować. - powiedział wesołym tonem chcąc ostatecznie odciąć się od smutku. Przynajmniej na tę sekundę. Na ten moment, na te dziesięć sekund.
Chociaż nie, te dziesięć sekund to jest za dużo czasu, zbyt wiele dla tej... całuśnicy.
- Chociaż widząc, jak zerkasz na rzekę, mam przeczucia, że to coś więcej. Ciekawie, jak całuje. Lepiej ode mnie... a może lepiej od Marina? - mówił zerkając spokojnie na rzekę, mimo iż w oczach zaczynała tworzyć się... bariera. Bariera zimna. Tym razem już nie będzie odwrotu.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No, pewnie - rozumie to Pola, bo w przeciwieństwie do pana Weasley jest całkowicie szczera w tym pocieszaniu. Wciąż miała go za swojego wielkiego przyjaciela, nawet jeżeli przez te całe zaręczyny i to, że wtedy złamał jej serce, bo powiedział, że kocha swoją narzeczoną (ok, może nie dosłownie to powiedział, ale jak dla niej to wystarczająco jej dał do zrozumienia, że wcale nie jest taki załamany tym, bardziej tym, że ktoś go okłamywał). Siadają sobie na ławeczce, która pomimo deszczu wcale nie nasiąknęła wodą. A to zasługa Polkowego zaklęcia. Wciąż ładnie działało!
Pola się uśmiecha, chce mu już opowiedzieć, że nawet ze starymi babami umiałaby się dogadać. Że przecież takie kobiety mają wielkie doświadczenie życiowe i na pewno mogłaby się od nich niejednego nauczyć. Ten jedak sprawia, że uśmiech powoli schodzi z jej twarzy. Porusza głową i spogląda na niego zadając mu nieme pytanie jak może? Właściwie, to nie aż takie nieme.
- Co to za uwaga, Barry? - ale on patrzy na rzekę. Czy zasłużyła sobie na takie uwagi? Przecież.. no cóż, nie kryli się z Bertim chyba aż tak, żeby Barry nie mógł zobaczyć ich gdzieś przez przypadek. Ale nawet jeżeli ich widział, to dlaczego mówi takie słowa? I przywołuje postać Marina. Marina, który był niewiadomo kim, niewiadomo dlaczego nagle zniknął. Przecież był przeszłością. Dla Poli życie przeszłością i rezygnowanie z przeszłości... przebiegało nieco inaczej. Umiała odciąć się od tych ciężkich wspomnień, od swoich błędów. Przynajmniej robiła błędy, na nich się uczyła. A on? On wchodził wiecznie do tej samej rzeki. Nie chce się na niego złościć, przekonana, że to przez żałobę Barry ma takie teksty. Więc bierze się w garść, na prawdę zaciska rączkę w piąstkę i mówi, biorąc uprzednio wdech.
- Rozumiem, że już wiesz, że poznałam kogoś? Barry, Bertie jest kolegą z mojej pracy. Świetnie się dogadujemy i... całuje wspaniale - chciała się nie uśmiechać, ale to było bardzo trudne. tak samo jak trudne było się nie denerwować. A Barry i to, że przypomina jej Marina i mówi o całowaniu... och, nieważne, że jest w żałobie, Pola stara się opanować, ale wywraca oczętami i dodaje: - Ale przede wszystkim, nie ma narzeczonej, którą mu wybrali rodzice
Pola się uśmiecha, chce mu już opowiedzieć, że nawet ze starymi babami umiałaby się dogadać. Że przecież takie kobiety mają wielkie doświadczenie życiowe i na pewno mogłaby się od nich niejednego nauczyć. Ten jedak sprawia, że uśmiech powoli schodzi z jej twarzy. Porusza głową i spogląda na niego zadając mu nieme pytanie jak może? Właściwie, to nie aż takie nieme.
- Co to za uwaga, Barry? - ale on patrzy na rzekę. Czy zasłużyła sobie na takie uwagi? Przecież.. no cóż, nie kryli się z Bertim chyba aż tak, żeby Barry nie mógł zobaczyć ich gdzieś przez przypadek. Ale nawet jeżeli ich widział, to dlaczego mówi takie słowa? I przywołuje postać Marina. Marina, który był niewiadomo kim, niewiadomo dlaczego nagle zniknął. Przecież był przeszłością. Dla Poli życie przeszłością i rezygnowanie z przeszłości... przebiegało nieco inaczej. Umiała odciąć się od tych ciężkich wspomnień, od swoich błędów. Przynajmniej robiła błędy, na nich się uczyła. A on? On wchodził wiecznie do tej samej rzeki. Nie chce się na niego złościć, przekonana, że to przez żałobę Barry ma takie teksty. Więc bierze się w garść, na prawdę zaciska rączkę w piąstkę i mówi, biorąc uprzednio wdech.
- Rozumiem, że już wiesz, że poznałam kogoś? Barry, Bertie jest kolegą z mojej pracy. Świetnie się dogadujemy i... całuje wspaniale - chciała się nie uśmiechać, ale to było bardzo trudne. tak samo jak trudne było się nie denerwować. A Barry i to, że przypomina jej Marina i mówi o całowaniu... och, nieważne, że jest w żałobie, Pola stara się opanować, ale wywraca oczętami i dodaje: - Ale przede wszystkim, nie ma narzeczonej, którą mu wybrali rodzice
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Początkowo uważał ją za znajoma, potem byli przyjaciółmi, a gdy doszło co do leczenia, to ta zażądała pocałunku. Pocałunku, który na nowo odpalił zranione serce i pozwoliło nieco głośniej zabić na widok młodzieńczych rumieńców. Nie powinni wtedy się całować. Nie powinni wtedy łamać granicy przyjacielstwa, bo to wszystko ten jeden pocałunek - ten pierwszy - podniósł ich stopień relacji.
A teraz wszystko spada w dół. Ledwo co zdołał się podnieść, to upada w dwukrotnie głębszą dziurę, chyba bez dna.
Dlatego chciał milczeć. Tak bardzo milczeć, by nie zniszczyć tego, co mu zostało. Ale Havisham nie daje mu szans nawet i na to. Więc zerkał w tę rzekę, wysłuchując, jak to Bertie wspaniale całuje - zabawne, tak samo mówiła o pocałunku z Marinem. Może zauważyła, jak zacisnął dłonie chcąc powstrzymać od wymierzenia jej siarczystego policzka? Bo miał ochotę ją uderzyć, ale się powstrzymywał.
Powiedziała to, co ją najbardziej bolało. Rudzielec odwrócił w końcu swoją uwagę od nader spokojnej Tamizy i z chłodnym wzrokiem spojrzał na nią... chyba pierwszy raz, nieprawdaż?
- Wiesz, ostatnimi czasy moje narzeczone albo znikają, albo umierają. Ciekawe jak będzie z Bertiem, czy wytrzyma rodzinną presję. Czy zdoła coś dodać, kiedy wszystko z góry będzie miał zaklepane. Ciekawe, czy wtedy też będziesz z nim szczęśliwa. - mówił gładko, z żalem, z premedytacją, aby ta pojęła, że świat nie składa się po jej myśli z piękna, z samej miłości. Jeszcze gdzieś jest gorzkie cierpienie. Gwałtownie, aczkolwiek szybko i prawie że brutalnie pocałował ją, i z taką samą siła odsunął swe wargi od jej ust. Nie chciał jej całować więcej, niż powinien. Niech kosztuje ten ból, który jest w rudzielcu, niech ... gnije.
Trzask, nagle świst przebił tę chwile ciszy, a ręka rudzielca uderzyła, czy raczej plasnęła mocno w policzek dziewczyny. - Ale wiesz co, ja nie proszę każdej przyjaciółki o to, by mnie całowała. Robię to z tymi, których kocham. Lecz ty... - nie, nie chciał dokańczać. Wolał wstać i podejść bliżej barierki, by pojąć, że właśnie uderzył Polkę. Czy czuł się z tym dobrze? Nie, wręcz okropnie, ale z drugiej strony zasłużyła sobie na to. Niech czuje to samo, co on teraz.
Niech się czuje złamana.
A teraz wszystko spada w dół. Ledwo co zdołał się podnieść, to upada w dwukrotnie głębszą dziurę, chyba bez dna.
Dlatego chciał milczeć. Tak bardzo milczeć, by nie zniszczyć tego, co mu zostało. Ale Havisham nie daje mu szans nawet i na to. Więc zerkał w tę rzekę, wysłuchując, jak to Bertie wspaniale całuje - zabawne, tak samo mówiła o pocałunku z Marinem. Może zauważyła, jak zacisnął dłonie chcąc powstrzymać od wymierzenia jej siarczystego policzka? Bo miał ochotę ją uderzyć, ale się powstrzymywał.
Powiedziała to, co ją najbardziej bolało. Rudzielec odwrócił w końcu swoją uwagę od nader spokojnej Tamizy i z chłodnym wzrokiem spojrzał na nią... chyba pierwszy raz, nieprawdaż?
- Wiesz, ostatnimi czasy moje narzeczone albo znikają, albo umierają. Ciekawe jak będzie z Bertiem, czy wytrzyma rodzinną presję. Czy zdoła coś dodać, kiedy wszystko z góry będzie miał zaklepane. Ciekawe, czy wtedy też będziesz z nim szczęśliwa. - mówił gładko, z żalem, z premedytacją, aby ta pojęła, że świat nie składa się po jej myśli z piękna, z samej miłości. Jeszcze gdzieś jest gorzkie cierpienie. Gwałtownie, aczkolwiek szybko i prawie że brutalnie pocałował ją, i z taką samą siła odsunął swe wargi od jej ust. Nie chciał jej całować więcej, niż powinien. Niech kosztuje ten ból, który jest w rudzielcu, niech ... gnije.
Trzask, nagle świst przebił tę chwile ciszy, a ręka rudzielca uderzyła, czy raczej plasnęła mocno w policzek dziewczyny. - Ale wiesz co, ja nie proszę każdej przyjaciółki o to, by mnie całowała. Robię to z tymi, których kocham. Lecz ty... - nie, nie chciał dokańczać. Wolał wstać i podejść bliżej barierki, by pojąć, że właśnie uderzył Polkę. Czy czuł się z tym dobrze? Nie, wręcz okropnie, ale z drugiej strony zasłużyła sobie na to. Niech czuje to samo, co on teraz.
Niech się czuje złamana.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czy przesadziła? Absolutnie i kompletnie tak. Wyrzucanie mu tego, że urodził się w takiej a nie innej rodzinie było poniżej wszystkiego.
Nie powinni byli się całować wtedy, ale czy człowiek nie popełnia błędów? Mógł powiedzieć przecież, że zwariowała i żeby się ogarnęła, bo tak nie wolno. Mógł przecież zasłonić sie kartą zaobrączkowanego, mógł zrobić wszystko, a jednak wcale nie poskromił Poli. Czy jej nie zna, czy nie wie, że jest chodzącym kubłem sprzeczności i energii? I wybuchają jej emocje, jej potrzeba bliskości. Bo jest takim dzieckiem, którego matka nie kochała, ojca nie ma, a brat jest antyludzki. Więc może oddawał jej pocałunki z łaski? Bo mu było by głupio, gdyby jej odmówił. Och, doprawdy niby tak bardzo się nią przejmował.
- Co ty mówisz, przecież do niczego nie będe go zmuszała. Gdyby mi powiedział, że ma inną, albo... on jest zupełnie inny, jego się nie da tak do czegoś zobowiązać - zdenerwowała się Pola, jednocześnie odkrywając jak różni są chłopcy, którzy są jej przyjaciółmi. A później, kiedy absolutnie straciła już wiarę w Barrego, ten się wpija w jej usta i wcale nie jest to przyjemne. Ani troszkę! Aż jej parasolka z ręki wypadła na ławkę a później prosto w kałużę. Zaskoczył ją totalnie, a do tego zrobił to w bardzo nieprzyjemny sposób i wcale jej to nie pasowało, że jakiś inny chłopak ją całuje, nawet jeżeli kiedyś mógł mieć do tego pełne prawo. Na szczęście pocałunek nie trwał długo, zresztą zaraz później Barry zrobił jeszcze coś gorszego i postanowił ją uderzyć. No cóż, tylko spoliczkować, ale i tak była w wielkim szoku. Patrzyła na niego odważnie, bo Pola sie niczego nie boi, a później jej oczy zapłonęły żywym ogniem. Jak śmie jej mówić o miłości!
Pola wstaje i idzie powoli do barierki przy której stoi Weasley. Już nie ma parasolki, więc woda niszczy jej idealną ułożoną fryzurę. Policzek ją piecze, a oczy wywiercają mu dziurę w głowie.
- To mi się wcale nie podobało Barry - warczy na niego, a może krzyczy już? Walnęła go ręką w ramię, żeby się na nią odwrócił, albo chociażby ją zauważył, że do niego podeszła. I nim zdołał się odwrócić to mówi swoim ekspresowym tempem o tym wszystkim co jej na sercu leży. Albo właśnie się położyło.
- A pomyślałes o tym, jak ja się mogę czuć? Przecież powiedziałes mi, że masz narzeczoną Barry. Przecież chciałam się wycofać, dać ci przestrzeń, żebyś sobie z nią ustawił... wszystko, a później znikasz na dziesięć tygodni i masz do mnie pretensje, że poszłam na przód?! - te emocje wywalają na światło dzienne wszystkie małe łzy, które się nazbierały przez te kilka miesięcy po śmierci Linette. I chociaż bardzo się przed nimi broniła, pojawiły się i teraz przez załzawione oczy, morke i nieszcześliwe, teraz spadają powoli na policzki. Dobrze, że pada deszcz, to prawie nie widać. - Myślisz, że to takie łatwe? Dowiedzieć się jednego dnia, że koleś który mąci ci w głowie jest zaręczony z jakąś obcą laską, a później że jednyny przyjaciel jedzie do Niemiec i nigdy nie wróci?
Tu Pola pociąga nosem i odwraca się, żeby pójść, a później znów się odwraca. Waha się co zrobić. Z jednej strony nienawidzi go za to, ale z drugiej przecież byli przyjaciółmi tak długo i tak długo czekała na to, żeby się z nim zobaczyć. Gdyby wiedziała, że jedyne co ma jej do powiedzenia, to, że ma jej za złe, że jakoś sobie bez niego układa życie. Zresztą, czy on jej właśnie nie wyznał, że ją kocha? Aż nie wie co ma zrobić i tak przestępuje z nogi na nogę.
Nie powinni byli się całować wtedy, ale czy człowiek nie popełnia błędów? Mógł powiedzieć przecież, że zwariowała i żeby się ogarnęła, bo tak nie wolno. Mógł przecież zasłonić sie kartą zaobrączkowanego, mógł zrobić wszystko, a jednak wcale nie poskromił Poli. Czy jej nie zna, czy nie wie, że jest chodzącym kubłem sprzeczności i energii? I wybuchają jej emocje, jej potrzeba bliskości. Bo jest takim dzieckiem, którego matka nie kochała, ojca nie ma, a brat jest antyludzki. Więc może oddawał jej pocałunki z łaski? Bo mu było by głupio, gdyby jej odmówił. Och, doprawdy niby tak bardzo się nią przejmował.
- Co ty mówisz, przecież do niczego nie będe go zmuszała. Gdyby mi powiedział, że ma inną, albo... on jest zupełnie inny, jego się nie da tak do czegoś zobowiązać - zdenerwowała się Pola, jednocześnie odkrywając jak różni są chłopcy, którzy są jej przyjaciółmi. A później, kiedy absolutnie straciła już wiarę w Barrego, ten się wpija w jej usta i wcale nie jest to przyjemne. Ani troszkę! Aż jej parasolka z ręki wypadła na ławkę a później prosto w kałużę. Zaskoczył ją totalnie, a do tego zrobił to w bardzo nieprzyjemny sposób i wcale jej to nie pasowało, że jakiś inny chłopak ją całuje, nawet jeżeli kiedyś mógł mieć do tego pełne prawo. Na szczęście pocałunek nie trwał długo, zresztą zaraz później Barry zrobił jeszcze coś gorszego i postanowił ją uderzyć. No cóż, tylko spoliczkować, ale i tak była w wielkim szoku. Patrzyła na niego odważnie, bo Pola sie niczego nie boi, a później jej oczy zapłonęły żywym ogniem. Jak śmie jej mówić o miłości!
Pola wstaje i idzie powoli do barierki przy której stoi Weasley. Już nie ma parasolki, więc woda niszczy jej idealną ułożoną fryzurę. Policzek ją piecze, a oczy wywiercają mu dziurę w głowie.
- To mi się wcale nie podobało Barry - warczy na niego, a może krzyczy już? Walnęła go ręką w ramię, żeby się na nią odwrócił, albo chociażby ją zauważył, że do niego podeszła. I nim zdołał się odwrócić to mówi swoim ekspresowym tempem o tym wszystkim co jej na sercu leży. Albo właśnie się położyło.
- A pomyślałes o tym, jak ja się mogę czuć? Przecież powiedziałes mi, że masz narzeczoną Barry. Przecież chciałam się wycofać, dać ci przestrzeń, żebyś sobie z nią ustawił... wszystko, a później znikasz na dziesięć tygodni i masz do mnie pretensje, że poszłam na przód?! - te emocje wywalają na światło dzienne wszystkie małe łzy, które się nazbierały przez te kilka miesięcy po śmierci Linette. I chociaż bardzo się przed nimi broniła, pojawiły się i teraz przez załzawione oczy, morke i nieszcześliwe, teraz spadają powoli na policzki. Dobrze, że pada deszcz, to prawie nie widać. - Myślisz, że to takie łatwe? Dowiedzieć się jednego dnia, że koleś który mąci ci w głowie jest zaręczony z jakąś obcą laską, a później że jednyny przyjaciel jedzie do Niemiec i nigdy nie wróci?
Tu Pola pociąga nosem i odwraca się, żeby pójść, a później znów się odwraca. Waha się co zrobić. Z jednej strony nienawidzi go za to, ale z drugiej przecież byli przyjaciółmi tak długo i tak długo czekała na to, żeby się z nim zobaczyć. Gdyby wiedziała, że jedyne co ma jej do powiedzenia, to, że ma jej za złe, że jakoś sobie bez niego układa życie. Zresztą, czy on jej właśnie nie wyznał, że ją kocha? Aż nie wie co ma zrobić i tak przestępuje z nogi na nogę.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Nie spodziewał się, że da się tak głupio zauroczyć, że głupi uwierzy, że Polka będzie czekała, że czas pokaże, jak bardzo siebie kochają. Do Polki to była młodzieńcza, butna i pełna energii oraz wigoru miłość. Prawie jak smak zakazanego owocu, który był nadzwyczajnie słodki i soczysty. Może i z Marcelyn próbował wszystko na nowo poskładać - po jej kłamstwach na nowo odbudowywał w niej swe zaufanie. A Polce ufał, prawie że bezgranicznie.
Prawie.
Bo te zaufanie runęło, kiedy ujrzał całującą Polkę z Bertiem, jak to się teraz okazało. Został zranionym zwierzęciem, które widzi winę w kobiecie, która nie dotrzymała swej wierności. Gdyby kochała, to by wytrwała. Przynajmniej tak sobie to teraz tłumaczył, kiedy to zerkał uparcie na rzekę, jakby to ona miała przynieść ukojenie nerwom. Jakby miała jego zabrać z tego brudu i wysłać na nowy, czysty i nieskażony niczym brzeg.
Tylko czemu nic nie idzie po jego myśli?
Dlaczego musi tyle cierpieć, za co los tym razem chce jego pokarać? Odwyk to za mało? Czyżby miał zostać skażony cierpieniem do końca swego żywota? Nigdy się tak szczerze, czule nie uśmiechnąć do kobiety? Na zawsze pozostanie w nim smutek?
Nawet między tymi myślami, nie poczuł zbytnio uderzenia Polki, która pragnęła jego uwagi. Nie, stał uparcie nie odwracając się w jej stronę. Przecież nie zasłużyła na to po tym, co jemu zrobiła. po tym, jak zraniła jego serce.
Ponownie.
- A ty myślisz, że co ja robiłem przez ten czas? Byłem w Norwegii, dokąd Marcelyn wyjechała? Nie. Byłem tu cały czas i wiesz co - jestem na odwyku od tych dobrych dziesięciu tygodni. Ale pewnie tego nie zrozumiesz, przecież nie masz na karku włosia śmierci i chyżego uśmiechu kata, nieprawdaż? - rzucił zerkając na nią nadal tym chłodnym spojrzeniem. W ciszy przyjął jej dalsze słowa, które może i spowodowało ruszenie pewnych strun, lecz ostatecznie tylko stał i się jej spoglądał. Bo co innego mógł zrobić.
- Wiesz, przynajmniej nie wisi nad tobą groźba śmierci. - rzucił kąśliwie robiąc jeden, jedyny krok w jej stronę. - No i ... straciłaś kogoś, kto cię naprawdę kochał. Żal mi ciebie, wiesz? Jedyne co ci mogę poradzić - dorośnij. - powiedział spokojnym tonem, który kontrastował się z jego ... no właśnie, chyba schował emocje gdzieś daleko, bo wzrok był niemalże pusty.- Życie to pasmo szczęścia i cierpień. Śmiechu i płaczu. Widocznie tutaj nie było dane mieć szczęśliwego zakończenia. - podsumował całe te ich spotkanie, całą tą ich rozmowę i już odwrócił się. Już chciał iść, lecz musiał powiedzieć jeszcze coś.
- Wiesz... naprawdę za Tobą tęskniłem. - powiedział na tyle głośno, by Polka to mogła usłyszeć, po czym po prostu zrobił kroki do przodu. Kroki, które zabrały jego z tego miejsca gdzieś, gdzie nie spotka Polki.
z.t
Prawie.
Bo te zaufanie runęło, kiedy ujrzał całującą Polkę z Bertiem, jak to się teraz okazało. Został zranionym zwierzęciem, które widzi winę w kobiecie, która nie dotrzymała swej wierności. Gdyby kochała, to by wytrwała. Przynajmniej tak sobie to teraz tłumaczył, kiedy to zerkał uparcie na rzekę, jakby to ona miała przynieść ukojenie nerwom. Jakby miała jego zabrać z tego brudu i wysłać na nowy, czysty i nieskażony niczym brzeg.
Tylko czemu nic nie idzie po jego myśli?
Dlaczego musi tyle cierpieć, za co los tym razem chce jego pokarać? Odwyk to za mało? Czyżby miał zostać skażony cierpieniem do końca swego żywota? Nigdy się tak szczerze, czule nie uśmiechnąć do kobiety? Na zawsze pozostanie w nim smutek?
Nawet między tymi myślami, nie poczuł zbytnio uderzenia Polki, która pragnęła jego uwagi. Nie, stał uparcie nie odwracając się w jej stronę. Przecież nie zasłużyła na to po tym, co jemu zrobiła. po tym, jak zraniła jego serce.
Ponownie.
- A ty myślisz, że co ja robiłem przez ten czas? Byłem w Norwegii, dokąd Marcelyn wyjechała? Nie. Byłem tu cały czas i wiesz co - jestem na odwyku od tych dobrych dziesięciu tygodni. Ale pewnie tego nie zrozumiesz, przecież nie masz na karku włosia śmierci i chyżego uśmiechu kata, nieprawdaż? - rzucił zerkając na nią nadal tym chłodnym spojrzeniem. W ciszy przyjął jej dalsze słowa, które może i spowodowało ruszenie pewnych strun, lecz ostatecznie tylko stał i się jej spoglądał. Bo co innego mógł zrobić.
- Wiesz, przynajmniej nie wisi nad tobą groźba śmierci. - rzucił kąśliwie robiąc jeden, jedyny krok w jej stronę. - No i ... straciłaś kogoś, kto cię naprawdę kochał. Żal mi ciebie, wiesz? Jedyne co ci mogę poradzić - dorośnij. - powiedział spokojnym tonem, który kontrastował się z jego ... no właśnie, chyba schował emocje gdzieś daleko, bo wzrok był niemalże pusty.- Życie to pasmo szczęścia i cierpień. Śmiechu i płaczu. Widocznie tutaj nie było dane mieć szczęśliwego zakończenia. - podsumował całe te ich spotkanie, całą tą ich rozmowę i już odwrócił się. Już chciał iść, lecz musiał powiedzieć jeszcze coś.
- Wiesz... naprawdę za Tobą tęskniłem. - powiedział na tyle głośno, by Polka to mogła usłyszeć, po czym po prostu zrobił kroki do przodu. Kroki, które zabrały jego z tego miejsca gdzieś, gdzie nie spotka Polki.
z.t
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- A skąd miałam to wiedzieć!- przekrzykuje go, kiedy ten mówi, że jakaś śmierć nad nim wisi. No bo skąd ma wiedzieć, przecież tak na prawdę ona wcale nie wie co Barry robi... jak zarabia. Oni znali się na zasadzie tego, że Barry dostawał od Poli list i szli zjeść trochę wróżkowego pyłu a później biegali po polu truskawkowym i śpiewali piosenki dla dzieci. Jak inne, zbyt jasne i zbyt pogodne, są teraz te wspomnienia. Bo Poli się ręce trzęsą, ma w sobie za duży mętlik. Dowiedziała się nagle, że jej przyjaciel przeżył śmierć swojej narzeczonej, dramy rodzinne, odwyk i jeszcze nad nim śmierć wisi. I nagle zrozumiała, jak niewiele o nim wiedziała. A to wszystko wydawło się im niepotrzebne, bo kiedy przecież spędzali ze sobą czas, mieli zupełnie inne rzeczy do roboty. Jedli zupę cebulakową przygotowaną przez wujcia Vincenta, albo brali więcej wróżkowego pyłu i mówili głupoty.
Jak jej mówi, że go straciła i że ma dorosnąć, to się zdenerwowała i go znów uderzyła. I najpewniej, znó go to wcale nie poruszyło. Za to ona już płacze i pociąga nosem, co ma zrobić, przecież Barry zachowuje się jak jakiś wariat kompletny. Po co mówi jej takie rzeczy, czy nie rozumie, że ona wcale nie potrzebuje czegoś takiego. Patrzy za nim zaskoczona, poruszona, niewiadomo jeszcze jaka. Nawet nie umie za nim zawołać poprawnie głosno i tylko mówi cicho pod nosem jego imię, ale on jest coraz dalej i dopiero jak zniknął jej za rogiem, to pojęła, że stoi zapłakana w deszczu i pociąga nosem i na pewno będzie jutro chora. A kto jej przyniesie zupke? Ostatnio Barry jej nosił zupkę.
No i nie myslała za dużo, jak złapała swoją parasolkę i nie otworzyła jej tylko poszła na piechotę na Roberta Adama, czyli jakieś dwadzieścia minut drogi. Oj, biedny Billy, dziś nie pogada o narzeczonej z Polą. Dziś Pola będzie siedziała w pokoju, a później się wymknie do koleżanki, żeby wziąć coś, co sprawi, że znów poprawi się jej humor.
Ale nie na długo chyba?
[zt]
Jak jej mówi, że go straciła i że ma dorosnąć, to się zdenerwowała i go znów uderzyła. I najpewniej, znó go to wcale nie poruszyło. Za to ona już płacze i pociąga nosem, co ma zrobić, przecież Barry zachowuje się jak jakiś wariat kompletny. Po co mówi jej takie rzeczy, czy nie rozumie, że ona wcale nie potrzebuje czegoś takiego. Patrzy za nim zaskoczona, poruszona, niewiadomo jeszcze jaka. Nawet nie umie za nim zawołać poprawnie głosno i tylko mówi cicho pod nosem jego imię, ale on jest coraz dalej i dopiero jak zniknął jej za rogiem, to pojęła, że stoi zapłakana w deszczu i pociąga nosem i na pewno będzie jutro chora. A kto jej przyniesie zupke? Ostatnio Barry jej nosił zupkę.
No i nie myslała za dużo, jak złapała swoją parasolkę i nie otworzyła jej tylko poszła na piechotę na Roberta Adama, czyli jakieś dwadzieścia minut drogi. Oj, biedny Billy, dziś nie pogada o narzeczonej z Polą. Dziś Pola będzie siedziała w pokoju, a później się wymknie do koleżanki, żeby wziąć coś, co sprawi, że znów poprawi się jej humor.
Ale nie na długo chyba?
[zt]
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Idę wzdłuż Tamizy, jak ten ostatni oszołom opleciony w koc z pod którego wystaje mi rąbek koszuli nocnej. Tyle dobrego, że chociaż usłuchałam resztek swego rozsądku i jak człowiek wyszłam w butach - tych jeździeckich, po Franku, w których to lewy obcas stuka głośniej od prawego. Poprawiam nachodzące mi na twarz włosy, które to wiatr targa na wszystkie strony. Nie chcę myśleć o tym, jakie to siano mam w tym momencie na głowie. Zresztą nawet nie jestem w stanie bo w głowie mi tylko ON. Rozglądam się ciągle z desperacją determinacją po okolicy mając nadzieję, że dostrzegę jego sylwetkę, lecz noc nie jest mi przychylna. Pociągam zapewne czerwonym od chłodu nosem i wtedy widzę poruszający się cień. Ludzki. Przyśpieszam ku niemu kroku mając nadzieję, że to nie nożownik.
- Panie! Przepraszam, proszę Pana, przepraszam bardzo, proszę się zatrzymać! - wołam, zaciskając mocniej jedną dłoń na kocyku w który jestem opatulona, a drugą na sznurku powstałym ze splecionych strzępków białej poszewki na poduszkę - mojej potencjalnej broni.
- Panie! Przepraszam, proszę Pana, przepraszam bardzo, proszę się zatrzymać! - wołam, zaciskając mocniej jedną dłoń na kocyku w który jestem opatulona, a drugą na sznurku powstałym ze splecionych strzępków białej poszewki na poduszkę - mojej potencjalnej broni.
Lubił czasem powłóczyć się wieczorami po Londynie, ot, przejść po ciasnych uliczkach, albo powdychać rzecznego powietrza nad Tamizą jak tym razem. Co prawda słońce już dawno ustąpiło miejsca księżycowi, którego światło przedzierało się przez gęstą jak mleko mgłę, ale to tylko dodawało temu miejscu swoistego uroku, o ile można o jakimkolwiek mówić... No nic! Tak czy siak Titus podążał brzegiem, gdzie zmierzał? On tylko raczy wiedzieć... Wtem jednak usłyszał ciche postukiwanie... Zupełnie jakby zbliżał się do niego ktoś w obcasach... Nie, co drugi dźwięk był zdecydowanie głośniejszy, buty nie stukają w ten sposób! A jeśli to nie żadne buty to... co? Oczami wyobraźni zobaczył przygarbionego rybaka z drewnianą nogą i hakiem zamiast ręki, a to raczej nie podniosło go na duchu. Przyspieszył.
A kiedy dziewczę zaczęło za nim wołać aż podskoczył dopiero później dochodząc do wniosku, że przerażający rybacy raczej nie posiadają kobiecych głosów. Przystanął, odwracając się w kierunku sylwetki majaczącej we mgle - świetnie, trafiła mu się jakaś potargana bezdomna, która zapewne chce by poratował ją kilkoma pensami... A on wciąż nie do końca ogarniał pieniądze mugoli!
- Przepraszam, ale nie mam pieniędzy!... - zawołał, wytężając wzrok. Przez chwilę miał zamiar czym prędzej odejść, jednak zamiast tego wlepił spojrzenie w zbliżający się kształt. I wtedy wyraźniej dostrzegł jej młodzieńczą twarzyczkę. Na gacie Merlina! Przecież to biedne dzieciątko miało pewnie niewiele więcej lat niż on sam! Życie jest takie niesprawiedliwe! A te szmaty, w które była owinięta?... Biedulka! Była pewnie tak biedna, że to żule pytali czy nie chce pieniędzy i tak biedna, że to kaczki rzucały jej chleb, kiedy szła brzegiem rzeki... Autentycznie zrobiło mu się jej szkoda, więc sięgnął do kieszeni wyciągając zeń kilka drobnych (funty to czy pensy? sam nie wiedział) i kiedy się zbliżyła, wcisnął jej pieniądze w ręce.
- To niestety wszystko co mam... Myślę, że wystarczy na coś do jedzenia.
A kiedy dziewczę zaczęło za nim wołać aż podskoczył dopiero później dochodząc do wniosku, że przerażający rybacy raczej nie posiadają kobiecych głosów. Przystanął, odwracając się w kierunku sylwetki majaczącej we mgle - świetnie, trafiła mu się jakaś potargana bezdomna, która zapewne chce by poratował ją kilkoma pensami... A on wciąż nie do końca ogarniał pieniądze mugoli!
- Przepraszam, ale nie mam pieniędzy!... - zawołał, wytężając wzrok. Przez chwilę miał zamiar czym prędzej odejść, jednak zamiast tego wlepił spojrzenie w zbliżający się kształt. I wtedy wyraźniej dostrzegł jej młodzieńczą twarzyczkę. Na gacie Merlina! Przecież to biedne dzieciątko miało pewnie niewiele więcej lat niż on sam! Życie jest takie niesprawiedliwe! A te szmaty, w które była owinięta?... Biedulka! Była pewnie tak biedna, że to żule pytali czy nie chce pieniędzy i tak biedna, że to kaczki rzucały jej chleb, kiedy szła brzegiem rzeki... Autentycznie zrobiło mu się jej szkoda, więc sięgnął do kieszeni wyciągając zeń kilka drobnych (funty to czy pensy? sam nie wiedział) i kiedy się zbliżyła, wcisnął jej pieniądze w ręce.
- To niestety wszystko co mam... Myślę, że wystarczy na coś do jedzenia.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
O! Odwrócił się! Przyśpieszam więc kroku i marszczę po chwili czoło nie rozumiejąc o co mu chodzi. Przez chwilę. Bo zaraz w mig to do mnie dochodzi. Zakłopotałam się i taki też uśmiech mu ukazałam.
- Nie, nie, ja nie... - chcę wyjaśnić, lecz dech mi zapiera w piersi po tym przyśpieszeniu, a człowiek ten wciska mi monety w dłonie. Nie wiem co powiedzieć więc nic nie mówię i z rozdziawionymi ustami patrzę na te pieniądze w ilości dwóch bochenków chleba, trzech jabłek i kawałka kurczaka od tego rzeźnika na końcu ulicy na której mieszkam. Przeliczam to automatycznie w duszy przyznając się, że bieda wyrobiła nawyk postrzegania rodzimej waluty w sposób taki, jakiego królowa nasza nie przewidziała. Wstyd mi trochę.
- Panie! - wybudzam się ze swych bezsensownych myśli i wciskam temu młodemu człowiekowi te monety. - Ja nie pieniędzy potrzebuję! Zgubiłam psa. W sensie zerwał się gdy zobaczył kota i jak pognał to ja nie mogłam już go ogonić, i szukam go tak teraz, i...ech - Wzdycham, chowając twarz w dłoniach, czując jak sytuacja mnie przytłacza bo przypominam sobie, że też drzwi do mieszkania zatrzasnęłam, przez co i różdżka moja jest poza moim zasięgiem do 6 rano - Marta wtedy budzi się do pracy, lecz o tym spowiadać się nie chciałam - tak go szukam bez skutku już przynajmniej godzinę nie mając pojęcia gdzie...Ja wiedziałam, że powinnam poprawić te supły bo są liche ale stwierdziłam, że po co. Przecież co takiego nocą może go wystraszyć lub zainteresować i... - majtam temu człowiekowi przed oczami tym moim sznurem z poszewki - ...widział Pan? Taki wysoki... - pokazuję linią połowę swego uda - ...tak na oko. Czarny. Cały czarny. - mina mi rzednie.
- Nie, nie, ja nie... - chcę wyjaśnić, lecz dech mi zapiera w piersi po tym przyśpieszeniu, a człowiek ten wciska mi monety w dłonie. Nie wiem co powiedzieć więc nic nie mówię i z rozdziawionymi ustami patrzę na te pieniądze w ilości dwóch bochenków chleba, trzech jabłek i kawałka kurczaka od tego rzeźnika na końcu ulicy na której mieszkam. Przeliczam to automatycznie w duszy przyznając się, że bieda wyrobiła nawyk postrzegania rodzimej waluty w sposób taki, jakiego królowa nasza nie przewidziała. Wstyd mi trochę.
- Panie! - wybudzam się ze swych bezsensownych myśli i wciskam temu młodemu człowiekowi te monety. - Ja nie pieniędzy potrzebuję! Zgubiłam psa. W sensie zerwał się gdy zobaczył kota i jak pognał to ja nie mogłam już go ogonić, i szukam go tak teraz, i...ech - Wzdycham, chowając twarz w dłoniach, czując jak sytuacja mnie przytłacza bo przypominam sobie, że też drzwi do mieszkania zatrzasnęłam, przez co i różdżka moja jest poza moim zasięgiem do 6 rano - Marta wtedy budzi się do pracy, lecz o tym spowiadać się nie chciałam - tak go szukam bez skutku już przynajmniej godzinę nie mając pojęcia gdzie...Ja wiedziałam, że powinnam poprawić te supły bo są liche ale stwierdziłam, że po co. Przecież co takiego nocą może go wystraszyć lub zainteresować i... - majtam temu człowiekowi przed oczami tym moim sznurem z poszewki - ...widział Pan? Taki wysoki... - pokazuję linią połowę swego uda - ...tak na oko. Czarny. Cały czarny. - mina mi rzednie.
Właściwie chciał już odejść, ale wtem otrzymał zwrot monet, więc wpatrzył się w Sally szeroko otwartymi oczami - jeśli nie potrzebowała pieniędzy to czego? Ach! Szybko okazało się co pchnęło tę młodą damę do wieczornych spacerów w takich miejscach. Titus westchnął, przestępując z nogi na nogę.
- Aaa... Pies... - podrapał się po potylicy, bo trochę mu się głupio zrobiło, że wziął ją za jakąś bezdomną wariatkę. Ups!... - Spokojnie, pewnie gdzieś tu jest w okolicy. - pokiwał łbem, owym zapewnieniem chcąc troszkę podnieść ją na duchu, choć szczerze wątpił by udało im się znaleźć cokolwiek w tej okropnej mgle. Delikatnie odchylił łeb w tył by nie dostać po twarzy tym sznurem, po czym pokręcił głową - Nie, nie widziałem tu żadnego psa. - stwierdził, a w myślach wciąż zadawał sobie pytanie czy ten pies na pewno istnieje czy to nie jakaś halucynacja tej oto panny owiniętej w koc? - Ale spoko, pomogę ci go znaleźć. Jak się wabi? I w którą stronę dokładnie pobiegł za tym kotem? Bardziej tam? - machnął rękami w bliżej nieokreślonym kierunku - Albo tam? - odwrócił się o dziewięćdziesiąt stopni dalej wymachując łapskami jakby tym razem to on oszalał - Albo do rzeki? Jesteś pewna, że nie wskoczył do rzeki? - jeśli to zrobił to problem z głowy! - Ooo i mam nadzieję, że nie jest groźny? Bo jak jest i mi odgryzie rękę jak tylko go znajdziemy to ja bardzo dziękuję i spadam stąd zanim napadnie mnie jakaś krwiożercza bestia.
- Aaa... Pies... - podrapał się po potylicy, bo trochę mu się głupio zrobiło, że wziął ją za jakąś bezdomną wariatkę. Ups!... - Spokojnie, pewnie gdzieś tu jest w okolicy. - pokiwał łbem, owym zapewnieniem chcąc troszkę podnieść ją na duchu, choć szczerze wątpił by udało im się znaleźć cokolwiek w tej okropnej mgle. Delikatnie odchylił łeb w tył by nie dostać po twarzy tym sznurem, po czym pokręcił głową - Nie, nie widziałem tu żadnego psa. - stwierdził, a w myślach wciąż zadawał sobie pytanie czy ten pies na pewno istnieje czy to nie jakaś halucynacja tej oto panny owiniętej w koc? - Ale spoko, pomogę ci go znaleźć. Jak się wabi? I w którą stronę dokładnie pobiegł za tym kotem? Bardziej tam? - machnął rękami w bliżej nieokreślonym kierunku - Albo tam? - odwrócił się o dziewięćdziesiąt stopni dalej wymachując łapskami jakby tym razem to on oszalał - Albo do rzeki? Jesteś pewna, że nie wskoczył do rzeki? - jeśli to zrobił to problem z głowy! - Ooo i mam nadzieję, że nie jest groźny? Bo jak jest i mi odgryzie rękę jak tylko go znajdziemy to ja bardzo dziękuję i spadam stąd zanim napadnie mnie jakaś krwiożercza bestia.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Ławki nad Tamizą
Szybka odpowiedź