Fleet Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fleet Street
Jedna z najstarszych ulic Londynu, przy której mieszczą się różnego rodzaju punkty usług. Jeśli wierzyć miejskiej legendzie, niegdyś jeden z nich prowadzony był przez seryjnego mordercę, golibrodę Sweeney Todda. Jego historia rozsławiła to miejsce na cały świat. Zamknięta dla samochodów, stanowi przejście pomiędzy City of Westminster a City of London, ozdobione przepiękną bramą. Można tutaj również podziwiać jedną z wielu rzeźb Charlesa Bella Bircha; postument uwieńczony statuą smoka.
Nienawidził tego. Nienawidził słów, które sączyły się nieustannie, żłobiąc wewnątrz wąwóz i rozbijając się po przestrzeni umysłu. Nienawidził słów, splatających się w wiadome znaczenie, prostych, lecz niezwykle wymownych, które wieńczyły powoli gasnące uczucia. Nie miał ich. Po złości nastąpiło wyczerpanie, mięśnie poddawały się bezwiednie, już nie zesztywniałe i naprężone. Nie wiedział nawet, co dokładnie czuje. Tylko te zdania, które wbijały się w jego ciało niczym gwoździe, których prostota przyprawiała go o obrzydzenie, których przekaz...
Co on sobie wyobrażał? Początkowo w szoku, wprawiony w konsternację, zamrugał kilka razy, usiłując znaleźć w jego twarzy jakąś podpowiedź. Nie znalazł. Emocje opadały jak mgła, jak tumany kurzu, powoli odsłaniając rozmazane kształty, urywając po rąbku krajobrazu, który rozpościerał się pod ulotną, eteryczną zasłoną. Chciał nim gardzić, ale nie umiał. Chciał wyśmiać za naiwność, lecz gardło odmawiało mu posłuszeństwa, czyniąc niemożliwym do wypowiedzenia nawet ułamek słowa. Po prostu patrzył się, tak jak patrzył się wcześniej, nieokreślonym, umieszczonym gdzieś w tęczówkach wyrazem. Jakby natrafił na coś nowego, nieznanego, niemożliwego do określenia. Poznania. Dlaczego? Prosty wyraz, proste pytanie, w tym przypadku nieomal retoryczne. Krążyło wciąż po głowie jak stada czarnych ptaków, mąciło zmysły, rozrywało setkami skrzydeł zaczątki czegokolwiek, skupiając wyłącznie na sobie, na zawsze, pogrążając w dziwnym wrażeniu zatrzymania czasu. Dlaczego. Proste, najzwyklejsze, c z e m u to powiedział? Czemu, do cholery, właśnie tak to ujął? Dezorientacja przechodziła w zestresowanie, stres powodował agresję, ta jednak nie miała sił być utrzymywana, przeistaczając się na nowo w bezsilność. Tak się właśnie czuł. Jak idiota. Jak ostatni, skończony głupiec. Przecież nie chodziło mu o to, patrzył na wszystko z dystansu, nie przejmował się, a jednak... Wyszło z tego coś znacznie większego. I właśnie to go przerażało najbardziej, wyrosło przed nim jak straszliwa kreatura, pojawiło się znikąd, znienacka, zakleszczając go w swoim zdecydowanym uścisku.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia... - mruknął. Miał wrażenie, że jego słowa wcale nie wydostały się z ust, że zostały pochłonięte przez niewidzialną siłę, strawione, zanim naprawdę mogły powstać. Wykonał krok w tył, jeden, spokojny choć przy tym niepewny. Wpatrywał się w jego sylwetkę, patrzył, jak powoli pożera ją ciemność, jak kształty są coraz mniej widzialne, kolory bledną, by poinformować, że znajduje się teraz całkowicie sam. Sam.
Właśnie taki został, odchodząc w swoją stronę.
| zt
Co on sobie wyobrażał? Początkowo w szoku, wprawiony w konsternację, zamrugał kilka razy, usiłując znaleźć w jego twarzy jakąś podpowiedź. Nie znalazł. Emocje opadały jak mgła, jak tumany kurzu, powoli odsłaniając rozmazane kształty, urywając po rąbku krajobrazu, który rozpościerał się pod ulotną, eteryczną zasłoną. Chciał nim gardzić, ale nie umiał. Chciał wyśmiać za naiwność, lecz gardło odmawiało mu posłuszeństwa, czyniąc niemożliwym do wypowiedzenia nawet ułamek słowa. Po prostu patrzył się, tak jak patrzył się wcześniej, nieokreślonym, umieszczonym gdzieś w tęczówkach wyrazem. Jakby natrafił na coś nowego, nieznanego, niemożliwego do określenia. Poznania. Dlaczego? Prosty wyraz, proste pytanie, w tym przypadku nieomal retoryczne. Krążyło wciąż po głowie jak stada czarnych ptaków, mąciło zmysły, rozrywało setkami skrzydeł zaczątki czegokolwiek, skupiając wyłącznie na sobie, na zawsze, pogrążając w dziwnym wrażeniu zatrzymania czasu. Dlaczego. Proste, najzwyklejsze, c z e m u to powiedział? Czemu, do cholery, właśnie tak to ujął? Dezorientacja przechodziła w zestresowanie, stres powodował agresję, ta jednak nie miała sił być utrzymywana, przeistaczając się na nowo w bezsilność. Tak się właśnie czuł. Jak idiota. Jak ostatni, skończony głupiec. Przecież nie chodziło mu o to, patrzył na wszystko z dystansu, nie przejmował się, a jednak... Wyszło z tego coś znacznie większego. I właśnie to go przerażało najbardziej, wyrosło przed nim jak straszliwa kreatura, pojawiło się znikąd, znienacka, zakleszczając go w swoim zdecydowanym uścisku.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia... - mruknął. Miał wrażenie, że jego słowa wcale nie wydostały się z ust, że zostały pochłonięte przez niewidzialną siłę, strawione, zanim naprawdę mogły powstać. Wykonał krok w tył, jeden, spokojny choć przy tym niepewny. Wpatrywał się w jego sylwetkę, patrzył, jak powoli pożera ją ciemność, jak kształty są coraz mniej widzialne, kolory bledną, by poinformować, że znajduje się teraz całkowicie sam. Sam.
Właśnie taki został, odchodząc w swoją stronę.
| zt
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
początek października 1955
Pierwszy krzyk jest oznaką zdrowia, bo każde dziecko przy przyjściu na świat robi właśnie to. Czy to nie przypadkiem dlatego, że jest przerażone ilością zła, jakie tutaj na nie czyha? Ludźmi gotowymi skrzywdzić, zranić, zabić dla osiągnięcia własnego celu? Czy może boją się właśnie życia?
Kiedyś się nie bałam. Byłam pewną siebie młodą damą, poukładaną, ale lubiącą chodzić własnymi ścieżkami. Nie przepadałam za otwieraniem się przed obcymi ludźmi, a skarbnicę moich sekretów i jedynych odzwierciedlonych na zewnątrz uczuć była mała, ciemnowłosa Thalia. Każde wspomnienie jej uroczego, niewinnego uśmieszku kosztowało mnie godziny, dni, tygodnie zbierania się do kupy. Po akcji następuje reakcja, a w moim przypadku były to kolejne ciągi zdarzeń, które nie mogły mnie doprowadzić nigdzie indziej niż na dno. Potrzebowałam ognistej. I papierosa. I czegoś, co pozwoliłoby mi znów stanąć na nogi.
Tęskniłam za tą artystką, która nie zwracała uwagi na to, co pomyślą sobie o niej inni czarodzieje. Tej, która dumnie kroczyła ulicami Londynu, w dłoni trzymając niedopałek, nie rozglądając się szła do celu.
Teraz nawet nie wiedziałam, gdzie idę. Światło księżyca odbijało się w sklepowych szyldach i ulicznych kałużach, tworząc wokół klimatyczny półcień. Byłam przemarznięta, zmęczona i zagubiona we własnej osobowości, kiedy moim oczom ukazał się tajemniczy mężczyzna. Siedział na motocyklu, o których wcześniej słyszałam tylko z opowiadań. Wyglądał na pewnego siebie, dziwnie się na mnie patrzył. Nie wiedziałam czy bać się, czy podejść, czy zlekceważyć dziwnego jegomościa, który podobnie jak ja - najwyraźniej siedział tam bez celu.
Pierwszy krzyk jest oznaką zdrowia, bo każde dziecko przy przyjściu na świat robi właśnie to. Czy to nie przypadkiem dlatego, że jest przerażone ilością zła, jakie tutaj na nie czyha? Ludźmi gotowymi skrzywdzić, zranić, zabić dla osiągnięcia własnego celu? Czy może boją się właśnie życia?
Kiedyś się nie bałam. Byłam pewną siebie młodą damą, poukładaną, ale lubiącą chodzić własnymi ścieżkami. Nie przepadałam za otwieraniem się przed obcymi ludźmi, a skarbnicę moich sekretów i jedynych odzwierciedlonych na zewnątrz uczuć była mała, ciemnowłosa Thalia. Każde wspomnienie jej uroczego, niewinnego uśmieszku kosztowało mnie godziny, dni, tygodnie zbierania się do kupy. Po akcji następuje reakcja, a w moim przypadku były to kolejne ciągi zdarzeń, które nie mogły mnie doprowadzić nigdzie indziej niż na dno. Potrzebowałam ognistej. I papierosa. I czegoś, co pozwoliłoby mi znów stanąć na nogi.
Tęskniłam za tą artystką, która nie zwracała uwagi na to, co pomyślą sobie o niej inni czarodzieje. Tej, która dumnie kroczyła ulicami Londynu, w dłoni trzymając niedopałek, nie rozglądając się szła do celu.
Teraz nawet nie wiedziałam, gdzie idę. Światło księżyca odbijało się w sklepowych szyldach i ulicznych kałużach, tworząc wokół klimatyczny półcień. Byłam przemarznięta, zmęczona i zagubiona we własnej osobowości, kiedy moim oczom ukazał się tajemniczy mężczyzna. Siedział na motocyklu, o których wcześniej słyszałam tylko z opowiadań. Wyglądał na pewnego siebie, dziwnie się na mnie patrzył. Nie wiedziałam czy bać się, czy podejść, czy zlekceważyć dziwnego jegomościa, który podobnie jak ja - najwyraźniej siedział tam bez celu.
Ostatnio zmieniony przez Calypso Lestrange dnia 09.01.16 12:04, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Odkąd jego motor wrócił do życia, Samuel często wybierał się na samotne przejażdżki. Upodobał sobie późne wieczory, bądź noce, które przeganiały większość maszyn i ludzi z ulic. Szum wiatru, przy rozpędzonym Harleyu, działał wyjątkowo kojąco, rozwiewając niespokojne myśli, które zwyczajowo - dopadały go akurat ciemniejszą porą doby. Podobnie działo się dzisiejszej nocy, gdy nagłe krzyki, gdzieś za oknem, wtrąciły i tak lekki sen Skamandera. Niewiele myśląc wstał, pewny, że nie mógłby zmrużyć już oka. Opuścił mieszkanie bez pospiechu, podążając do ulubionej maszyny, by odpalić ja z głośnym warkotem, zapewne budzącym kilka niespokojnych snów, okolicznych mieszkańców. Zanim jednak ktokolwiek wychylił się zza okna ciskając w niego gniewną pomstą, czy innym niewybrednym epitetem, Samuel zniknął w uliczce, rozwiewając jakiekolwiek słowa za sobą.
Zatrzymał się dopiero, gdy dopadła go - znajoma nikotynowa gorączka. Warkot silnika umilkł, a mężczyzna oparł się o zatrzymany pojazd, wyciągając paczkę mugolskich papierosów, częstując się jednym z nich. Odpalił zapalniczką, wciśniętą wcześniej w kieszeń spodni. Zaciągnął się, gdy tylko żarzący się płomyk rozpalił tytoniową mieszankę.
Sylwetkę na pustej przestrzeni dostrzegł z daleka. Uniósł brwi w lekkim zdziwieniu, gdy jego oczom ukazała się kobieta. Czemu o takiej późnej porze, jakakolwiek istota wędrowała ciemnymi uliczkami? Nie, żeby był hipokrytą, samemu przemierzając drogę nocna porą, ale...był w końcu mężczyzną, a kobieca natura wciąż nasuwała mu pewną kruchość, która - często okazywała się tylko jego mniemaniem.
- Nie powinna panienka samej wędrować w tak późnych godzinach - odezwał się, gdy tylko kobieta zbliżyła się wystarczająco blisko, by usłyszała jego słowa - jeszcze jakiś podejrzany jegomość zechce pannę zaczepić - zażartował luźno, widząc ciemne plamy zmęczenia w błękitnych źrenicach nieznajomej. Wargi uniosły się odrobinę w górę, szczególnie oceniając urokliwe oblicze nadchodzącej damy. Nie poruszył się z miejsca, nie chcąc gwałtownym gestem wystraszyć dziewczyny. Odsunął tylko papieros od ust i przechylił głowę na bok, licząc, że panna zwróci na niego uwagę. W końcu, nie chciał być podejrzanym typem, o którym sam przed chwilą wspomniał. Oparł wolną dłoń o kierownicę motoru, rozluźniając napięte przez chwilę mięśnie.
Zatrzymał się dopiero, gdy dopadła go - znajoma nikotynowa gorączka. Warkot silnika umilkł, a mężczyzna oparł się o zatrzymany pojazd, wyciągając paczkę mugolskich papierosów, częstując się jednym z nich. Odpalił zapalniczką, wciśniętą wcześniej w kieszeń spodni. Zaciągnął się, gdy tylko żarzący się płomyk rozpalił tytoniową mieszankę.
Sylwetkę na pustej przestrzeni dostrzegł z daleka. Uniósł brwi w lekkim zdziwieniu, gdy jego oczom ukazała się kobieta. Czemu o takiej późnej porze, jakakolwiek istota wędrowała ciemnymi uliczkami? Nie, żeby był hipokrytą, samemu przemierzając drogę nocna porą, ale...był w końcu mężczyzną, a kobieca natura wciąż nasuwała mu pewną kruchość, która - często okazywała się tylko jego mniemaniem.
- Nie powinna panienka samej wędrować w tak późnych godzinach - odezwał się, gdy tylko kobieta zbliżyła się wystarczająco blisko, by usłyszała jego słowa - jeszcze jakiś podejrzany jegomość zechce pannę zaczepić - zażartował luźno, widząc ciemne plamy zmęczenia w błękitnych źrenicach nieznajomej. Wargi uniosły się odrobinę w górę, szczególnie oceniając urokliwe oblicze nadchodzącej damy. Nie poruszył się z miejsca, nie chcąc gwałtownym gestem wystraszyć dziewczyny. Odsunął tylko papieros od ust i przechylił głowę na bok, licząc, że panna zwróci na niego uwagę. W końcu, nie chciał być podejrzanym typem, o którym sam przed chwilą wspomniał. Oparł wolną dłoń o kierownicę motoru, rozluźniając napięte przez chwilę mięśnie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie sądziłam, że się do mnie odezwie, w końcu okoliczności mogły wydawać się przynajmniej dziwne. Ciemna ulica, zepsuta latarnia, pozamykane sklepy i cisza. Tylko dźwięk odpalanej fajki, zwykłą, niemagiczną zapalniczką. Czyżby właśnie spodobał mi się mugol? Miałam cichą nadzieję, że nie. W końcu przykre byłoby marnowanie całkiem przystojnego wyglądu na brudną krew, prawda?
- Dziękuję za troskę - odparłam, niezdziwiona jego słowami. Miał rację, zachowałam się co najmniej głupio, wędrując samotnie po stolicy, zwłaszcza, że do mieszkania miałam około godziny drogi na piechotę. Nie myślałam nawet o tym, by łapać taksówkę czy użyć jakiegoś innego środka transportu, bo najzwyklej w świecie lubiłam spacery. Uśmiechnęłam się kwaśno - nie przepadam za mężczyznami, którzy uważają płeć piękną za słabą, za taką, która nie potrafi sobie poradzić sama. Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc się lepiej przyjrzeć palącemu motocykliście - Pan, jak mniemam, czyha na samotne, bezbronne niewiasty? - oczywiście posłużyłam się ironią, bo o ile nie byłam zbyt ufną osobą, ten mężczyzna w najmniejszym stopniu nie wyglądał jak następca Sweeney'a Todd'a. Zatrzymałam się na chwilę, gdy dostrzegłam papierosa w jego dłoni. Sięgnęłam więc do czarnej torby, którą niosłam w dłoni, żeby wyciągnąć swoje Czarodziejskie Papierosy. Włożyłam jeden z nich do ust, nie zwracając uwagi na to, że może być to niegrzeczne, przecież chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście nie jest czarodziejem. Potarłam delikatnie końcówkę opuszkami palców, a kiedy w końcu się odpaliła, wzięłam głęboki wdech. Stałam na środku chodnika, jakieś dwa metry oddalona od tajemniczego osobnika, z przymkniętymi oczami upajając się tytoniem i czekając z niecierpliwością, na znak jego statusu krwi.
- Dziękuję za troskę - odparłam, niezdziwiona jego słowami. Miał rację, zachowałam się co najmniej głupio, wędrując samotnie po stolicy, zwłaszcza, że do mieszkania miałam około godziny drogi na piechotę. Nie myślałam nawet o tym, by łapać taksówkę czy użyć jakiegoś innego środka transportu, bo najzwyklej w świecie lubiłam spacery. Uśmiechnęłam się kwaśno - nie przepadam za mężczyznami, którzy uważają płeć piękną za słabą, za taką, która nie potrafi sobie poradzić sama. Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc się lepiej przyjrzeć palącemu motocykliście - Pan, jak mniemam, czyha na samotne, bezbronne niewiasty? - oczywiście posłużyłam się ironią, bo o ile nie byłam zbyt ufną osobą, ten mężczyzna w najmniejszym stopniu nie wyglądał jak następca Sweeney'a Todd'a. Zatrzymałam się na chwilę, gdy dostrzegłam papierosa w jego dłoni. Sięgnęłam więc do czarnej torby, którą niosłam w dłoni, żeby wyciągnąć swoje Czarodziejskie Papierosy. Włożyłam jeden z nich do ust, nie zwracając uwagi na to, że może być to niegrzeczne, przecież chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście nie jest czarodziejem. Potarłam delikatnie końcówkę opuszkami palców, a kiedy w końcu się odpaliła, wzięłam głęboki wdech. Stałam na środku chodnika, jakieś dwa metry oddalona od tajemniczego osobnika, z przymkniętymi oczami upajając się tytoniem i czekając z niecierpliwością, na znak jego statusu krwi.
Gość
Gość
Przepraszamprzepraszamprzepraszamprzepraszam
Dla większości ludzi, nie tylko czarodziejskiej społeczności, noc stanowiła pewną niebezpieczną przestrzeń, do której wchodząc - należało uważać. W końcu, nigdy nie było wiadomo, kto akurat wyjdzie na łów, czy co mogło ukryć się w mroku. Samuel lubił noce, przynajmniej te - kiedy nie przewracał się w bezsennej próbie zmrożenia oczu. Jeśli nie pracował, tak jak teraz przemykał ulicami, zatopionymi w bladym blasku latarni, czy wychylającego się zza chmur księżyca. A jak się własnie przekonał, nie tylko on pozostawał otwarty na propozycje nocny.
Kobieta, wydawała się zaskoczona jego słowami, a może dokładniej - samym faktem odezwania. Nie wiedział czemu, ale nawet nie pomyślał (być może głupio), że miał przed sobą mugolkę. Możliwe, że przyzwyczaił się, że czarownice zawsze odznaczały się niebywałą urodą?
- Tylko kiedy nie jadę, tylko kiedy palę i tylko, kiedy bezbronne niewiasty mi na to pozwolą - odparł zaraz po tym, gdy potraktowała go uroczym sarkazmem. Zachowywała rozsądny dystans, tak słowny, jak i personalny. Jednak wiedział, że był obserwowany. Zainteresował ją tak, jak ona jego.
Wypuścił dym z płuc, by zatrzymać spojrzenie na poczynaniach nieznajomej, która zanurkowała dłonią do torebki, wyciągając - papierosy. Uniósł brwi, a usta drgnęły kącikiem ust. Kiedy on ostatnio spotkał paląca kobietę? Zanim jednak wyciągnął swoją zapalniczkę, szlachcianka odpaliła końcówkę, pocierając ja palcami.
- Wolę mugolskie - odezwał się powoli - chyba dlatego, że mogę używać zapalniczki - nie mógł nie posłać już całkiem wesołego uśmiechu - jestem Samuel - kiwnął głową, pozwalając by jego gentlemańskie nawyki odpowiednio go zaanonsowały. Nie podchodził jednak, pozwalając, by wciąż nieznajoma, sama zdecydowała, czy ma ochotę na znajomość...o tak późnej porze.
Dla większości ludzi, nie tylko czarodziejskiej społeczności, noc stanowiła pewną niebezpieczną przestrzeń, do której wchodząc - należało uważać. W końcu, nigdy nie było wiadomo, kto akurat wyjdzie na łów, czy co mogło ukryć się w mroku. Samuel lubił noce, przynajmniej te - kiedy nie przewracał się w bezsennej próbie zmrożenia oczu. Jeśli nie pracował, tak jak teraz przemykał ulicami, zatopionymi w bladym blasku latarni, czy wychylającego się zza chmur księżyca. A jak się własnie przekonał, nie tylko on pozostawał otwarty na propozycje nocny.
Kobieta, wydawała się zaskoczona jego słowami, a może dokładniej - samym faktem odezwania. Nie wiedział czemu, ale nawet nie pomyślał (być może głupio), że miał przed sobą mugolkę. Możliwe, że przyzwyczaił się, że czarownice zawsze odznaczały się niebywałą urodą?
- Tylko kiedy nie jadę, tylko kiedy palę i tylko, kiedy bezbronne niewiasty mi na to pozwolą - odparł zaraz po tym, gdy potraktowała go uroczym sarkazmem. Zachowywała rozsądny dystans, tak słowny, jak i personalny. Jednak wiedział, że był obserwowany. Zainteresował ją tak, jak ona jego.
Wypuścił dym z płuc, by zatrzymać spojrzenie na poczynaniach nieznajomej, która zanurkowała dłonią do torebki, wyciągając - papierosy. Uniósł brwi, a usta drgnęły kącikiem ust. Kiedy on ostatnio spotkał paląca kobietę? Zanim jednak wyciągnął swoją zapalniczkę, szlachcianka odpaliła końcówkę, pocierając ja palcami.
- Wolę mugolskie - odezwał się powoli - chyba dlatego, że mogę używać zapalniczki - nie mógł nie posłać już całkiem wesołego uśmiechu - jestem Samuel - kiwnął głową, pozwalając by jego gentlemańskie nawyki odpowiednio go zaanonsowały. Nie podchodził jednak, pozwalając, by wciąż nieznajoma, sama zdecydowała, czy ma ochotę na znajomość...o tak późnej porze.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wśród szlacheckich rodów drzewa genealogiczne mieszały się do tego stopnia, że we wręcz niespotykanym stopniu zdarzało się, że czarodzieje, którzy wiązali swoje życie z drugą połówką okazywali się w dalszym stopniu kuzynami. Wszystko jest spowodowane tym, że panuje zasada w myśl której szlacheckie rody nie mogą rozrzedzać swojej krwi z czarodziejami pochodzenia innego niż czystokrwistość.
Asellus bardzo poważnie podchodził do sprawy szlacheckich związków. Rodzina Blacków była bardzo kategoryczna pod tym względem. Związki ze szlamami, albo czarodziejami półkrwi zawsze kończyły się wydziedziczeniem, ale wśród Blacków panowała głęboko zakorzeniona zasada która mówiła, że tylko w mocno uargumentowanym przypadku małżonek może być pochodzenia nieszlacheckiego. I mowa tu tylko o partnerach mężczyzn. Nie w myśl było nikomu wydawanie szlachetnie urodzonej Blackówny jakiemuś nieszlachcicowi.
Młody Black często odwiedzał jedną z najstarszych dzielnic Londynu. Poza tym, że miał tutaj wiele interesów do załatwienia to bardzo mu podchodził do gustu stara, londyńska zabudowa. Jedyne co go drażniło to fakt, że mugole w większości opanowali tę dzielnicę.
Podczas wędrówki, która okazała się po prostu zimowym spacerem Asellus zaczął się zastanawiać nad szóstym grudnia, który miał się odbyć za trzy dni. Może mimo wszystko powinien obdarzyć kogoś jakimś prezentem? Nie rozumiał tego fenomenu, gdy ludzie próbowali się nawzajem uszczęśliwiać. Czy każdy człowiek nie powinien skupiać się na tym, by samorealizacja i samouszczęśliwianie były kluczowe w jego życiu zamiast pomocy innym? Wtedy nikt nie musiałby się troszczyć o drugą osobę.
Jednak zanim Asellus w ogóle zaczął się złościć w myślach na ten temat poczuł, że czyjaś dłoń powędrowała w kierunku jego ręki i poczuł jakby ciągnęła go w dół. Ledwo utrzymując równowagę odsunął się od miejsca zdarzenia na pół kroku i energicznie obejrzał się co się stało. W momencie pożałował pierwszego odruchu, którym było odsunięcie się, bo na zlodowaciałym chodniku leżała Inara Carrow, której nie miał jeszcze przyjemności osobiście poznać. Oczywiście to, że ją znał było zrozumiałe, wśród szlachty większość członków rodów wie o sobie bardzo wiele.
- Lady Carrow?! - momentalnie zareagował i wyciągnął obie ręce do Inary, która musiała mieć obolałe pośladki od takiego uderzenia. - Nic Ci nie jest? Myślałem, że to jakiś przechodzień.. Jesteśmy w takiej części miasta, gdzie kontakt z innym człowiekiem nie jest mi na rękę. - odparł chłodne wytłumaczenie, które w głębi serca było szczere. Ale skąd mógł wiedzieć że to ona. - Proszę mi wybaczyć. - powiedział pomagając jej wstać.
Asellus bardzo poważnie podchodził do sprawy szlacheckich związków. Rodzina Blacków była bardzo kategoryczna pod tym względem. Związki ze szlamami, albo czarodziejami półkrwi zawsze kończyły się wydziedziczeniem, ale wśród Blacków panowała głęboko zakorzeniona zasada która mówiła, że tylko w mocno uargumentowanym przypadku małżonek może być pochodzenia nieszlacheckiego. I mowa tu tylko o partnerach mężczyzn. Nie w myśl było nikomu wydawanie szlachetnie urodzonej Blackówny jakiemuś nieszlachcicowi.
Młody Black często odwiedzał jedną z najstarszych dzielnic Londynu. Poza tym, że miał tutaj wiele interesów do załatwienia to bardzo mu podchodził do gustu stara, londyńska zabudowa. Jedyne co go drażniło to fakt, że mugole w większości opanowali tę dzielnicę.
Podczas wędrówki, która okazała się po prostu zimowym spacerem Asellus zaczął się zastanawiać nad szóstym grudnia, który miał się odbyć za trzy dni. Może mimo wszystko powinien obdarzyć kogoś jakimś prezentem? Nie rozumiał tego fenomenu, gdy ludzie próbowali się nawzajem uszczęśliwiać. Czy każdy człowiek nie powinien skupiać się na tym, by samorealizacja i samouszczęśliwianie były kluczowe w jego życiu zamiast pomocy innym? Wtedy nikt nie musiałby się troszczyć o drugą osobę.
Jednak zanim Asellus w ogóle zaczął się złościć w myślach na ten temat poczuł, że czyjaś dłoń powędrowała w kierunku jego ręki i poczuł jakby ciągnęła go w dół. Ledwo utrzymując równowagę odsunął się od miejsca zdarzenia na pół kroku i energicznie obejrzał się co się stało. W momencie pożałował pierwszego odruchu, którym było odsunięcie się, bo na zlodowaciałym chodniku leżała Inara Carrow, której nie miał jeszcze przyjemności osobiście poznać. Oczywiście to, że ją znał było zrozumiałe, wśród szlachty większość członków rodów wie o sobie bardzo wiele.
- Lady Carrow?! - momentalnie zareagował i wyciągnął obie ręce do Inary, która musiała mieć obolałe pośladki od takiego uderzenia. - Nic Ci nie jest? Myślałem, że to jakiś przechodzień.. Jesteśmy w takiej części miasta, gdzie kontakt z innym człowiekiem nie jest mi na rękę. - odparł chłodne wytłumaczenie, które w głębi serca było szczere. Ale skąd mógł wiedzieć że to ona. - Proszę mi wybaczyć. - powiedział pomagając jej wstać.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie lubiła zimna. Zdecydowanie, a paradoksalnie - uwielbiała zimę. Tak, zapewne dużo oklepanych słów można byłoby zaserwować towarzyszącym określeniom grudniowej aury, ale...Inara i to przyjmowała garściami.
Im bardziej robiła się biało (a robiło), tym większy uśmiech pojawiał się na jej ustach. Z tej racji, szła uliczką, nawet nie zakrywając włosów pod kapturem płaszcza, którym była opatulona. Pozwalała, by tańczące kryształki śniegu, niby wirujące baletnice zatrzymywały się na czarnych kosmkach, luźno rozpuszczonych włosów. Zdarzało jej się nawet wyciągać drobną dłoń, by złapać na palce kilka, roztapiających się płatków. Oczywiście - jedną wolną ręką. W drugiej, dzielnie dzierżyła kilka, opakowanych w papier paczuszek - prezentów. Kolejna rzecz, która sprawiała jej przyjemność i nigdy nie pozwalała sobie wmówić (z wielką, nieniknącą aprobata ojca), że jest to głupi zwyczaj. Właściwie, Inara mogłaby obdarowywać bliskich i bez okazji (co tez czyniła), ale - skoro mogła poświęcić się zajęciu zakupów - to czemu miałaby nie skorzystać? Nawet jeśli wiele z arystokratycznych zasad, uznawała za nieznośne - wciąż była damą, która - zwracała uwagę na piękno...nawet to, które mogło trafić w jej ręce.
Zwróciła uwagę, że - podłoże na uliczce, stało się wyjątkowo niestabilne. Jej botki, na małym obcasie, skryte pod czerwienią długiej spódnicy, co chwilę zsuwały się z trajektorii stawianego kroku. Nim się obejrzała, rzeczywistość zachwiała się w posadach, a jej ciało wygięło się w nierównym upadku. Nim to jednak nastąpiło, dłonie rozpaczliwie próbowały uchwycić jedynej podpory, jaka akurat znalazła się w zasięgu inarowych palców. Jak się okazało, mężczyzna nie pozwolił na ten nagły (i nieświadomy) ratunek, a czarnowłosa alchemiczka znalazła się na ziemi z opitym kolanem i łokciem, na którym się ostatecznie wsparła. Skrzywiła się nieznacznie, czując, że przygarnie dwa siniaki na swoim ciele.
Odwróciła twarz, akurat gdy i - nieznajomy rozpoznał w niej szlachciankę.
- Lordzie Black - zaczęła niewyraźnie, próbując wyglądać godnie w niegodnym położeniu, jakim się znalazła. I zamiast od razu podać dłonie, by w końcu znaleźć się w mniej zawstydzającej pozycji - po prostu parsknęła śmiechem. Z siebie samej - Właściwie się pan nie mylił - byłam przechodniem, tylko jak widać niezbyt ostrożnym - w końcu pozwoliła szlachcicowi podnieść się do pionu, zerkając przy okazji na paczuszki przy jej stopach. Nachyliła się, podnosząc swoje zguby, krzywiąc delikatnie wargi, gdy poczuła ukłucie w kolanie - Wybaczam - odpowiedziała, dopiero po chwili zwracając oczy ku łowcy wilkołaków - Nie lubi pan ludzi? - wciąż przytrzymywała wolną dłoń oparta o ramię Asellusa, z zaciekawieniem przyglądając się jego twarzy i wyczekują odpowiedzi. Wiedziała kim był, ale do tej pory, nie zostali sobie przedstawieni na salonach. Oczywiście mogła wskazać kilka cech, którymi charakteryzowali się Blackowie, ale - w końcu każdy posiadał wyjątkowe, odróżniające od pozostałych umiejętności, które nie pozwalały zatopić w ogólnikowej klasyfikacji.
Im bardziej robiła się biało (a robiło), tym większy uśmiech pojawiał się na jej ustach. Z tej racji, szła uliczką, nawet nie zakrywając włosów pod kapturem płaszcza, którym była opatulona. Pozwalała, by tańczące kryształki śniegu, niby wirujące baletnice zatrzymywały się na czarnych kosmkach, luźno rozpuszczonych włosów. Zdarzało jej się nawet wyciągać drobną dłoń, by złapać na palce kilka, roztapiających się płatków. Oczywiście - jedną wolną ręką. W drugiej, dzielnie dzierżyła kilka, opakowanych w papier paczuszek - prezentów. Kolejna rzecz, która sprawiała jej przyjemność i nigdy nie pozwalała sobie wmówić (z wielką, nieniknącą aprobata ojca), że jest to głupi zwyczaj. Właściwie, Inara mogłaby obdarowywać bliskich i bez okazji (co tez czyniła), ale - skoro mogła poświęcić się zajęciu zakupów - to czemu miałaby nie skorzystać? Nawet jeśli wiele z arystokratycznych zasad, uznawała za nieznośne - wciąż była damą, która - zwracała uwagę na piękno...nawet to, które mogło trafić w jej ręce.
Zwróciła uwagę, że - podłoże na uliczce, stało się wyjątkowo niestabilne. Jej botki, na małym obcasie, skryte pod czerwienią długiej spódnicy, co chwilę zsuwały się z trajektorii stawianego kroku. Nim się obejrzała, rzeczywistość zachwiała się w posadach, a jej ciało wygięło się w nierównym upadku. Nim to jednak nastąpiło, dłonie rozpaczliwie próbowały uchwycić jedynej podpory, jaka akurat znalazła się w zasięgu inarowych palców. Jak się okazało, mężczyzna nie pozwolił na ten nagły (i nieświadomy) ratunek, a czarnowłosa alchemiczka znalazła się na ziemi z opitym kolanem i łokciem, na którym się ostatecznie wsparła. Skrzywiła się nieznacznie, czując, że przygarnie dwa siniaki na swoim ciele.
Odwróciła twarz, akurat gdy i - nieznajomy rozpoznał w niej szlachciankę.
- Lordzie Black - zaczęła niewyraźnie, próbując wyglądać godnie w niegodnym położeniu, jakim się znalazła. I zamiast od razu podać dłonie, by w końcu znaleźć się w mniej zawstydzającej pozycji - po prostu parsknęła śmiechem. Z siebie samej - Właściwie się pan nie mylił - byłam przechodniem, tylko jak widać niezbyt ostrożnym - w końcu pozwoliła szlachcicowi podnieść się do pionu, zerkając przy okazji na paczuszki przy jej stopach. Nachyliła się, podnosząc swoje zguby, krzywiąc delikatnie wargi, gdy poczuła ukłucie w kolanie - Wybaczam - odpowiedziała, dopiero po chwili zwracając oczy ku łowcy wilkołaków - Nie lubi pan ludzi? - wciąż przytrzymywała wolną dłoń oparta o ramię Asellusa, z zaciekawieniem przyglądając się jego twarzy i wyczekują odpowiedzi. Wiedziała kim był, ale do tej pory, nie zostali sobie przedstawieni na salonach. Oczywiście mogła wskazać kilka cech, którymi charakteryzowali się Blackowie, ale - w końcu każdy posiadał wyjątkowe, odróżniające od pozostałych umiejętności, które nie pozwalały zatopić w ogólnikowej klasyfikacji.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Zimę na pewno można sklasyfikować jako jedną z najbardziej ulubionych pór roku Asellusa. W końcu był do niej bardzo podobny. Chłodny, nieprzyjemny, wielu ludzi przyprawiał o niechęć. Sam jednak czuł się o tej porze roku nad wyraz dobrze. Lubił to, jak chłód w ciągu krótkiego czasu zmieniał człowieka. Jedynym problemem jaki mogła stanowić zima dla Asellusa były wydarzenia z nią związane.
Święta oznaczały mniej więcej tyle, że w ludzi wstępowały nowe wcielenia, które za wszelką cenę starały się zmienić obliczę świata i pokazać dobroć i skruchę, która miałaby towarzyszyć ich zachowaniu cały rok. Jakże paradoksalne to było, że nawet największe potwory w ludzkim wydaniu na ten okres zamieniały się w kochających członków rodziny i chociaż na chwilę pokazywali swoje ludzkie oblicze. Asellus miał dość tej obłudy i fałszu. Niespecjalnie przepadał za świętami. Dla niego to były dni jak każde inne, z tym, że jako dziecko dostawał tylko prezenty. Już wtedy martwiło go to, jak ludzie na kilka dni zmieniają swoje nastawienie, by później wracać do swojej poprzedniej, zwykle gorszej wersji.
O zakupach świątecznych nie myślał za dużo. Zazwyczaj jeśli je robił to tylko dlatego, że okres zimowy potocznie nazywany świętami wymuszał na nim robienie dobrej miny do złej gry. Nie mógł się zaszyć w swojej posiadłości i zająć się swoim życiem. Obowiązki rodowe wymuszały na nim uczestnictwo w tego rodzaju spędach. A spotkania świąteczne w rodzinie Blacków zawsze były specyficzne. Przepełnione politycznymi dysputami, mowami o wyższości. Asellus miał ich czasem nawet dość. Więcej w tym było słów niż prawdziwych zamiarów.
Fleet Street mimo, że była ulicą, która należała do świata mugoli, Asellus bardzo lubił. Przypominała mu o tym, że wszystko może się zmienić i że każdego dnia musi walczyć o swoją pozycję w czarodziejskim świecie.
Młody Black dalej czuł na ręce miejsce, którego chciała się złapać lady Carrow. Miał nadzieję, że nie zawiodła się na jego zachowaniu aż tak bardzo. W końcu naprawdę to mógł być jakiś mugol z którym Asellus raczej nie chciałbym mieć kontaktu.
- W tym wypadku muszę Cię uznać za wyjątkowo specjalnego przechodnia, który powinien zostać objęty ochroną, lady Carrow. - zaśmiał się do dziewczyny podnosząc ją z ziemi. Chwilę po tym zaczął schylać się, żeby pomóc w zebraniu prezentów, które niosła chwilę wcześniej Inara. - Przygotowania świąteczne już na początku grudnia? To nie aby za wcześnie, droga lady? - zapytał szczerze zdziwiony Asellus. Zwykł zajmować się tym drobiazgiem zaledwie kilka dni przed świętami, nie rozumiał osobiście wielkich przygotowań do tego wydarzenia.
- Pani też jest człowiekiem, lady Carrow, a musze przyznać, że określenie, że panią nie lubię byłoby mocnym nadużyciem. - na twarzy Asellusa pojawił się grymas. Nie lubił pytań o to czy nie lubi ludzi. Oczywiście, że nie lubił. Budzili w nim niechęć swoimi działaniami. Trzeba jednak podkreślić, że nie odnosiło się to do stu procent przypadków. Przecież zadawał się z ludźmi, którzy budzili w nim pozytywne emocje. Było ich po prostu mniej niż w przypadku innych.
Święta oznaczały mniej więcej tyle, że w ludzi wstępowały nowe wcielenia, które za wszelką cenę starały się zmienić obliczę świata i pokazać dobroć i skruchę, która miałaby towarzyszyć ich zachowaniu cały rok. Jakże paradoksalne to było, że nawet największe potwory w ludzkim wydaniu na ten okres zamieniały się w kochających członków rodziny i chociaż na chwilę pokazywali swoje ludzkie oblicze. Asellus miał dość tej obłudy i fałszu. Niespecjalnie przepadał za świętami. Dla niego to były dni jak każde inne, z tym, że jako dziecko dostawał tylko prezenty. Już wtedy martwiło go to, jak ludzie na kilka dni zmieniają swoje nastawienie, by później wracać do swojej poprzedniej, zwykle gorszej wersji.
O zakupach świątecznych nie myślał za dużo. Zazwyczaj jeśli je robił to tylko dlatego, że okres zimowy potocznie nazywany świętami wymuszał na nim robienie dobrej miny do złej gry. Nie mógł się zaszyć w swojej posiadłości i zająć się swoim życiem. Obowiązki rodowe wymuszały na nim uczestnictwo w tego rodzaju spędach. A spotkania świąteczne w rodzinie Blacków zawsze były specyficzne. Przepełnione politycznymi dysputami, mowami o wyższości. Asellus miał ich czasem nawet dość. Więcej w tym było słów niż prawdziwych zamiarów.
Fleet Street mimo, że była ulicą, która należała do świata mugoli, Asellus bardzo lubił. Przypominała mu o tym, że wszystko może się zmienić i że każdego dnia musi walczyć o swoją pozycję w czarodziejskim świecie.
Młody Black dalej czuł na ręce miejsce, którego chciała się złapać lady Carrow. Miał nadzieję, że nie zawiodła się na jego zachowaniu aż tak bardzo. W końcu naprawdę to mógł być jakiś mugol z którym Asellus raczej nie chciałbym mieć kontaktu.
- W tym wypadku muszę Cię uznać za wyjątkowo specjalnego przechodnia, który powinien zostać objęty ochroną, lady Carrow. - zaśmiał się do dziewczyny podnosząc ją z ziemi. Chwilę po tym zaczął schylać się, żeby pomóc w zebraniu prezentów, które niosła chwilę wcześniej Inara. - Przygotowania świąteczne już na początku grudnia? To nie aby za wcześnie, droga lady? - zapytał szczerze zdziwiony Asellus. Zwykł zajmować się tym drobiazgiem zaledwie kilka dni przed świętami, nie rozumiał osobiście wielkich przygotowań do tego wydarzenia.
- Pani też jest człowiekiem, lady Carrow, a musze przyznać, że określenie, że panią nie lubię byłoby mocnym nadużyciem. - na twarzy Asellusa pojawił się grymas. Nie lubił pytań o to czy nie lubi ludzi. Oczywiście, że nie lubił. Budzili w nim niechęć swoimi działaniami. Trzeba jednak podkreślić, że nie odnosiło się to do stu procent przypadków. Przecież zadawał się z ludźmi, którzy budzili w nim pozytywne emocje. Było ich po prostu mniej niż w przypadku innych.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Światło. To lubiła w zimie i twierdziła, że jest domeną tej pory roku. I wdałaby się nawet w słowną potyczkę, by udowodnić, że ma rację. Wcale nie było to zimno. Wcale. Nawet jeśli było jej zimno.
Inara lubiła wierzyć, może nieco dziecięcą, zachowaną w sercu wiarą, że każda pora roku niesie czarodziejom pewne przesłanie. Oczywiście - miały znaczenia wszystkie przesilenia, równonoce i wszystkie te ważne aspekty natury i magii, ale...było coś jeszcze. I to coś alchemiczka wyłapywała, niby płynące z nieba płatki śniegu (nie dziś oczywiście...w końcu została bezczelnie zaatakowana przez śliską ulicę!).
Za dużo wiary. Tak mawiają ludzie. Nie tylko w świecie czarodziejskim, bo podobne kwestie czasem docierały i ze świata mugolskiego. Wiara - w cokolwiek, zawsze miała na pieńku z "nie-wiarą". I to ciężko było jej pojąć. Czemu nie-wierzący, tak bardzo walczyli o coś, co według nich nie istniało? Walczyli więc o nieistnienie, a to - nawet jeśli czytała filozoficzne poematy - nie miały dla niej sensu. Bo jeśli coś miałoby nie istnieć, to - po co to udowadniać? Ale...no własnie. Zima. Wtedy wiele osób przypominało sobie, ze ma serca. To dobrze, chociaż..szkoda, że zapominali o nim w ciągu roku...
- Myśli pan, że potrzebuję specjalnej ochrony? - nie była pewno, czemu z taką łatwością pytała o rzeczy, które poruszać się powinno raczej w momencie, gdy znało się swego rozmówcę. Chociaż nie było to powiedziane wprost, Inara burzyła zasadę, że kobieta powinna grzecznie uśmiechać się do mężczyzny i nie zadawać zbyt wiele pytań. Uśmiechnęła się z cichą aprobatą, gdy mężczyzna pomógł jej pozbierać rozrzucone pakunki. czyli należał do gentlemanów - Czy ktoś powiedział, że to są świąteczne prezenty? - ..zdecydowanie zadawała dużo pytań, a właściwie - odpowiadała pytaniem na pytanie, jakby prowokując do głębszej refleksji. Spojrzała Blackowi w oczy. Z tego co pamiętała, był od niej niewiele starszy - Musiałbym zadać kolejne pytanie. Skąd pan wie, że mnie lubi, skoro nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni osobiście. Czy nie powinno lubić się kogoś, w miarę poznawania? - trzymała w dłoniach paczuszki, przesuwając drobnymi palcami, po ciemnej powierzchni papieru. Mogła zauważyć, tę minimalną zmianę w mimice twarzy. Coś przemknęło przez twarz mężczyzny i zniknęło, jak cień przed promieniami słońca.
- Dziękuję za pomoc lordzie Black - dodała jeszcze, wciąż nie spuszczając z uroczo, zaciekawionego tonu, jak nadał swemu głosowi. Jeśli chciała, potrafił grać damę. A jednak, nawet przez takie zachowanie, przebijała się jej naturalna, ciepło-złośliwa bezpośredniość.
Inara lubiła wierzyć, może nieco dziecięcą, zachowaną w sercu wiarą, że każda pora roku niesie czarodziejom pewne przesłanie. Oczywiście - miały znaczenia wszystkie przesilenia, równonoce i wszystkie te ważne aspekty natury i magii, ale...było coś jeszcze. I to coś alchemiczka wyłapywała, niby płynące z nieba płatki śniegu (nie dziś oczywiście...w końcu została bezczelnie zaatakowana przez śliską ulicę!).
Za dużo wiary. Tak mawiają ludzie. Nie tylko w świecie czarodziejskim, bo podobne kwestie czasem docierały i ze świata mugolskiego. Wiara - w cokolwiek, zawsze miała na pieńku z "nie-wiarą". I to ciężko było jej pojąć. Czemu nie-wierzący, tak bardzo walczyli o coś, co według nich nie istniało? Walczyli więc o nieistnienie, a to - nawet jeśli czytała filozoficzne poematy - nie miały dla niej sensu. Bo jeśli coś miałoby nie istnieć, to - po co to udowadniać? Ale...no własnie. Zima. Wtedy wiele osób przypominało sobie, ze ma serca. To dobrze, chociaż..szkoda, że zapominali o nim w ciągu roku...
- Myśli pan, że potrzebuję specjalnej ochrony? - nie była pewno, czemu z taką łatwością pytała o rzeczy, które poruszać się powinno raczej w momencie, gdy znało się swego rozmówcę. Chociaż nie było to powiedziane wprost, Inara burzyła zasadę, że kobieta powinna grzecznie uśmiechać się do mężczyzny i nie zadawać zbyt wiele pytań. Uśmiechnęła się z cichą aprobatą, gdy mężczyzna pomógł jej pozbierać rozrzucone pakunki. czyli należał do gentlemanów - Czy ktoś powiedział, że to są świąteczne prezenty? - ..zdecydowanie zadawała dużo pytań, a właściwie - odpowiadała pytaniem na pytanie, jakby prowokując do głębszej refleksji. Spojrzała Blackowi w oczy. Z tego co pamiętała, był od niej niewiele starszy - Musiałbym zadać kolejne pytanie. Skąd pan wie, że mnie lubi, skoro nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni osobiście. Czy nie powinno lubić się kogoś, w miarę poznawania? - trzymała w dłoniach paczuszki, przesuwając drobnymi palcami, po ciemnej powierzchni papieru. Mogła zauważyć, tę minimalną zmianę w mimice twarzy. Coś przemknęło przez twarz mężczyzny i zniknęło, jak cień przed promieniami słońca.
- Dziękuję za pomoc lordzie Black - dodała jeszcze, wciąż nie spuszczając z uroczo, zaciekawionego tonu, jak nadał swemu głosowi. Jeśli chciała, potrafił grać damę. A jednak, nawet przez takie zachowanie, przebijała się jej naturalna, ciepło-złośliwa bezpośredniość.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 11.04.16 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Kwestia podejścia do niewierzenia miało dwojakie pochodzenie. Asellus uważał się za człowieka, który akceptował istnienie obecnego świata ze wszelkimi konsekwencjami. Nie zastanawiał się nad tym, czy ktoś stoi za lecącym z nieba śniegiem, okresem wegetacji roślin, fazą księżyców, rozmiarem i kształtem planety. Nie wyprzedzał swojego ciała o kilka metrów w przód, żeby prawić jakieś moralizujące hasła, które zbijały ludzi z tropu. Kwestię tego w co wierzyli inni zostawiał właśnie im. Nie obchodziło go to to w ogóle. Wychodził w końcu z założenia, że nie warto tak naprawdę za mocno się przywiązywać i zbliżać. Wszystko przemija i tylko to jest pewne we wszechświecie.
- Jeżeli zdarzają się Pani częściej takie wypadki, lady Carrow, to na pewno! W końcu szkoda, żeby się Pani w końcu kiedyś uszkodziła, czego broń Merlinie nie życzę! - zaśmiał się słysząc lekką aluzję w głosie Inary Carrow. Przynajmniej jemu wydawało się, ze zasugerowała mu, że sam insynuuje jej nieporadność. Oczywiście ten komentarz dotyczył tego, ze jej ewentualna niezdarność powinna być skrupulatniej pilnowana, bo naprawdę szkoda byłoby gdyby coś jej się przez przypadek stało.
- Właściwie to zgaduję, pora roku wskazuje na to, ze to właśnie świąteczne prezenty. Chyba, że wiedziała Pani, lady Carrow, że mam jutro urodziny i to dla mnie jakaś niespodzianka! - odpowiedział tym razem z ponownym uśmiechem na twarzy Asellus. Wcale nie miał urodzin w grudniu, ale ona jeszcze o tym nie wiedziała, czemu nie miałby wprawić jej w lekkie zakłopotanie? Ciekawe jakby na to zareagowała.
- Po pierwsze: zważywszy na rodowe relacje muszę Panią lubić, lady Carrow. Po drugie: słyszałem troszkę o Pani i z tych informacji mogę stwierdzić, że darzę Panią delikatną sympatią. Jeżeli ma Pani więcej pytań to proszę bardzo, chociaż raz to ja mogę poczuć się jak przesłuchiwany! - odpowiedział na kolejne pytanie. Faktycznie, dziewczyna była bardzo... bezpośrednia. Jeżeli ją coś interesowało to faktycznie rozwiewała swoje wątpliwości. Nie często spotykał takich ludzi. Swoją śmiałość wykorzystywała w bezpośredni sposób bez urażania innych. Niecodzienność. Zwłaszcza dla Asellusa.
- Cała przyjemność po mojej stronie, po prostu dbam o dobre imię. - zaśmiał się po raz któryś z kolei Asellus mając nadzieję, że dziewczyna mimo wszystko zrozumie ironię jaką było sformułowanie o dobrym imieniu.
- Jeżeli zdarzają się Pani częściej takie wypadki, lady Carrow, to na pewno! W końcu szkoda, żeby się Pani w końcu kiedyś uszkodziła, czego broń Merlinie nie życzę! - zaśmiał się słysząc lekką aluzję w głosie Inary Carrow. Przynajmniej jemu wydawało się, ze zasugerowała mu, że sam insynuuje jej nieporadność. Oczywiście ten komentarz dotyczył tego, ze jej ewentualna niezdarność powinna być skrupulatniej pilnowana, bo naprawdę szkoda byłoby gdyby coś jej się przez przypadek stało.
- Właściwie to zgaduję, pora roku wskazuje na to, ze to właśnie świąteczne prezenty. Chyba, że wiedziała Pani, lady Carrow, że mam jutro urodziny i to dla mnie jakaś niespodzianka! - odpowiedział tym razem z ponownym uśmiechem na twarzy Asellus. Wcale nie miał urodzin w grudniu, ale ona jeszcze o tym nie wiedziała, czemu nie miałby wprawić jej w lekkie zakłopotanie? Ciekawe jakby na to zareagowała.
- Po pierwsze: zważywszy na rodowe relacje muszę Panią lubić, lady Carrow. Po drugie: słyszałem troszkę o Pani i z tych informacji mogę stwierdzić, że darzę Panią delikatną sympatią. Jeżeli ma Pani więcej pytań to proszę bardzo, chociaż raz to ja mogę poczuć się jak przesłuchiwany! - odpowiedział na kolejne pytanie. Faktycznie, dziewczyna była bardzo... bezpośrednia. Jeżeli ją coś interesowało to faktycznie rozwiewała swoje wątpliwości. Nie często spotykał takich ludzi. Swoją śmiałość wykorzystywała w bezpośredni sposób bez urażania innych. Niecodzienność. Zwłaszcza dla Asellusa.
- Cała przyjemność po mojej stronie, po prostu dbam o dobre imię. - zaśmiał się po raz któryś z kolei Asellus mając nadzieję, że dziewczyna mimo wszystko zrozumie ironię jaką było sformułowanie o dobrym imieniu.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nigdy nie potrafiła dotrzeć do źródła swojej fascynacji ludzkimi twarzami. Nawet jeśli rozmawiała z kimś obcym - wciąż przypatrywała się mimicznym gestom i - przede wszystkim oczom, które pozwalały Inarze na pełniejsze zrozumienie z kim miała akurat do czynienia. Tak było i w przypadku lorda Blacka, więc panna Carrow - mimo swego niewysokiego wzrostu, wciąż unosiła wzrok ku górze, ku licom mężczyzny, który przy niej stał.
- Och, to nie widział mnie pan chyba przy eliksirach. Ulice nie są tak niebezpieczne jak niektóre..eksperymenty - odpowiedziała śmiechem z jakaś ulgą dostrzegając, że i szlachcic nie wziął sobie jej bezpośredniości za bezczelność, czy wyniosłość. Nieczęsto bawiła się w dystyngowane grzeczności, przez które czasem ciężko było się przebić rozmówcy. Dystans i arystokratyczną woalkę chłodnej uprzejmości zachowywała na specjalne okazje - choćby, rozmowę z nestorem.
- Zdziwiłby się pan, że nawet mogłabym coś dla pana znaleźć - uniosła jedną dłoń, by w zamyśleniu przejechać palcem po czerwieni warg - ..ale przesłanki są słuszne, więc i odpowiedź jest sensowna, chociaż zmieniłby pan zdanie, gdyby wiedział, że sprawiam prezenty nie tylko na święta - przyglądała się, arystokracie, w jakiejś niedokończonej myśli, plasując Asellusa na jednym z rysunkowych płócien. Ot - artystyczny nawyk, a może Inarowa wizja? Czy powinna była się zarumienić? - Ciężko panu odmówić lekkości i słuszności wypowiedzi - wciąż nie puściła ramienia szlachcica, chociaż - nie wydawało się, by robiła tym gestem coś nietaktownego. W końcu była damą w potrzebie, czyż nie? - W takim razie, może pan chciałby zadać mi pytanie? Jeśli lord czuje się rzeczywiście tak jak powiedział, możemy odwrócić role - drobne wyzwanie, drobna słowna zachęta. Zdecyduje się pan? - I jeśli mogę liczyć na towarzystwo i odprowadzenie, będę dodatkowo, więcej niż wdzięczna - dokończyła z delikatnym dygnięciem, pozostawiając na ustach, cienką warstwę rozbawienia. Lord Black wykazywał się być zdecydowanie interesującą istotą, której nie potrafiła przykleić plakietki, typowego, nudnego arystokraty.
- Och, to nie widział mnie pan chyba przy eliksirach. Ulice nie są tak niebezpieczne jak niektóre..eksperymenty - odpowiedziała śmiechem z jakaś ulgą dostrzegając, że i szlachcic nie wziął sobie jej bezpośredniości za bezczelność, czy wyniosłość. Nieczęsto bawiła się w dystyngowane grzeczności, przez które czasem ciężko było się przebić rozmówcy. Dystans i arystokratyczną woalkę chłodnej uprzejmości zachowywała na specjalne okazje - choćby, rozmowę z nestorem.
- Zdziwiłby się pan, że nawet mogłabym coś dla pana znaleźć - uniosła jedną dłoń, by w zamyśleniu przejechać palcem po czerwieni warg - ..ale przesłanki są słuszne, więc i odpowiedź jest sensowna, chociaż zmieniłby pan zdanie, gdyby wiedział, że sprawiam prezenty nie tylko na święta - przyglądała się, arystokracie, w jakiejś niedokończonej myśli, plasując Asellusa na jednym z rysunkowych płócien. Ot - artystyczny nawyk, a może Inarowa wizja? Czy powinna była się zarumienić? - Ciężko panu odmówić lekkości i słuszności wypowiedzi - wciąż nie puściła ramienia szlachcica, chociaż - nie wydawało się, by robiła tym gestem coś nietaktownego. W końcu była damą w potrzebie, czyż nie? - W takim razie, może pan chciałby zadać mi pytanie? Jeśli lord czuje się rzeczywiście tak jak powiedział, możemy odwrócić role - drobne wyzwanie, drobna słowna zachęta. Zdecyduje się pan? - I jeśli mogę liczyć na towarzystwo i odprowadzenie, będę dodatkowo, więcej niż wdzięczna - dokończyła z delikatnym dygnięciem, pozostawiając na ustach, cienką warstwę rozbawienia. Lord Black wykazywał się być zdecydowanie interesującą istotą, której nie potrafiła przykleić plakietki, typowego, nudnego arystokraty.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Jeżeli chodzi o twarze Asellus również miał dziwną zdolność, która się do nich odnosiła. Chodzi w głównej mierze o to, ze miał bardzo dużą umiejętność zapamiętywania rysów oraz znaków szczególnych jeżeli chodziło o twarz. Bardzo często mijał się z kimś i wiedział, że gdzieś już tę osobę widział mimo tego, że nic o niej nie wie. Tym samym pracując w Ministerstwie bardzo często po samym wyglądzie potrafił kojarzyć kto na którym piętrze wysiada mimo tego, że nic o tych osobach nie wiedział.
- Czyli lubi Pani niebezpieczeństwo i adrenalinę, lady Carrow? Myślę, że pod tym względem moglibyśmy podzielać zainteresowania. - delikatnie uśmiechnął się do Inary Asellus. Nie wiedział o tym, czy lady Carrow obecnie była zaręczona. Co do związku małżeńskiego nie mogła być zamężna, gdyż po prostu by o tym wiedział. Czyżby się okazało, że tak urocza dama jeszcze nikogo nie miała? Mogło to wskazywać na kilka rzeczy, na przykład na fakt, że stara się pokazać swoją niezależność.
- Wydaje mi się jednakże, że to mężczyzna powinien obdarowywać kobietę prezentami, nie odwrotnie. Musiałbym w takim przypadku dwukrotnie wynagrodzić Pani zadany trud, lady Carrow, zwłaszcza, iż tak naprawdę urodziny mam dopiero za pół roku. - przepraszającym gestem wytłumaczył Inarze swoje zdanie na ten temat. Mianowicie: Asellus wychodził z założenia, że to mężczyzna w relacji damsko-męskiej powinien przewodzić znajomości i wszelakie prezenty od kobiet powinny być jedynie symbolem. Uważał również, że tę przyjemność powinno się zachowywać mężczyznom, którzy poprzez takie prezenty mieli w zwyczaju zwracać kobiecie uwagę, że się nimi interesują.
- Lady Carrow, mój ojciec wiele podróżował po świecie i wiele z tych podróży opowiadał mi jak byłem mały. Nie chcąc oceniać jego pobudek przemilczę kwestię pochodzenia. Otóż spotkał się kiedyś z pewnym człowiekiem, który w jego świecie był uważany za wyjątkowo inteligentnego. Podzielił się z nim złotą myślą: lepiej milczeć i wyglądać na idiotę, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Powtarzał mi te słowa tak często, że doszedłem do wniosku, że gdy coś mówię powinienem rozwiewać wątpliwości w drugą stronę i okazywać się tym mądrzejszym. - podzielił się krótką anegdotą z lady Carrow Asellus. Faktycznie, w ciągu swojego życia nabrał lekkości wypowiedzi, często ćwiczył ten aspekt, żeby prostą rozmową móc osiągać rzeczy, które nie były dla innych możliwe różdżką.
- Droga lady, nie wydaje mi się, że powinienem być wścibski, domyślam się, że jeżeli w Pani życiu jest jakiś istotny fakt to podzieli się nim Pani ze mną gdy tylko będzie gotowa. - z grzecznością skinął głową. Przypomniał sobie wszystkie godziny spędzone na nauce dobrego zachowania. W dzieciństwie nienawidził tych lekcji ale poprzez długie lata praktyk tak weszło mu to w nawyk, że mimo wszystko zachowywał się tak, jak wpajał mu to nauczyciel.
- Czuję się zobowiązany. Swoją drogą... Jeżeli jednak poruszyłaś lady kwestię pytań, lady... Zadam to właściwsze i może zapytam, czy zechciałabyś dać mi szansę je zadać w innym miejscu? Na przykład kawiarni? - zapytał zgrabnie przechodząc na Ty z Inarą. Musiał przyznać, że była całkiem interesującą kobietą.
- Czyli lubi Pani niebezpieczeństwo i adrenalinę, lady Carrow? Myślę, że pod tym względem moglibyśmy podzielać zainteresowania. - delikatnie uśmiechnął się do Inary Asellus. Nie wiedział o tym, czy lady Carrow obecnie była zaręczona. Co do związku małżeńskiego nie mogła być zamężna, gdyż po prostu by o tym wiedział. Czyżby się okazało, że tak urocza dama jeszcze nikogo nie miała? Mogło to wskazywać na kilka rzeczy, na przykład na fakt, że stara się pokazać swoją niezależność.
- Wydaje mi się jednakże, że to mężczyzna powinien obdarowywać kobietę prezentami, nie odwrotnie. Musiałbym w takim przypadku dwukrotnie wynagrodzić Pani zadany trud, lady Carrow, zwłaszcza, iż tak naprawdę urodziny mam dopiero za pół roku. - przepraszającym gestem wytłumaczył Inarze swoje zdanie na ten temat. Mianowicie: Asellus wychodził z założenia, że to mężczyzna w relacji damsko-męskiej powinien przewodzić znajomości i wszelakie prezenty od kobiet powinny być jedynie symbolem. Uważał również, że tę przyjemność powinno się zachowywać mężczyznom, którzy poprzez takie prezenty mieli w zwyczaju zwracać kobiecie uwagę, że się nimi interesują.
- Lady Carrow, mój ojciec wiele podróżował po świecie i wiele z tych podróży opowiadał mi jak byłem mały. Nie chcąc oceniać jego pobudek przemilczę kwestię pochodzenia. Otóż spotkał się kiedyś z pewnym człowiekiem, który w jego świecie był uważany za wyjątkowo inteligentnego. Podzielił się z nim złotą myślą: lepiej milczeć i wyglądać na idiotę, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Powtarzał mi te słowa tak często, że doszedłem do wniosku, że gdy coś mówię powinienem rozwiewać wątpliwości w drugą stronę i okazywać się tym mądrzejszym. - podzielił się krótką anegdotą z lady Carrow Asellus. Faktycznie, w ciągu swojego życia nabrał lekkości wypowiedzi, często ćwiczył ten aspekt, żeby prostą rozmową móc osiągać rzeczy, które nie były dla innych możliwe różdżką.
- Droga lady, nie wydaje mi się, że powinienem być wścibski, domyślam się, że jeżeli w Pani życiu jest jakiś istotny fakt to podzieli się nim Pani ze mną gdy tylko będzie gotowa. - z grzecznością skinął głową. Przypomniał sobie wszystkie godziny spędzone na nauce dobrego zachowania. W dzieciństwie nienawidził tych lekcji ale poprzez długie lata praktyk tak weszło mu to w nawyk, że mimo wszystko zachowywał się tak, jak wpajał mu to nauczyciel.
- Czuję się zobowiązany. Swoją drogą... Jeżeli jednak poruszyłaś lady kwestię pytań, lady... Zadam to właściwsze i może zapytam, czy zechciałabyś dać mi szansę je zadać w innym miejscu? Na przykład kawiarni? - zapytał zgrabnie przechodząc na Ty z Inarą. Musiał przyznać, że była całkiem interesującą kobietą.
Asellus Black
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Słońce świeci, ptaszek kwili
Może byśmy się zabili?
Może byśmy się zabili?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Prawdopodobnym było, że gdyby Inara była młodsza, gdyby spotkała lorda Blacka gdzieś za czasów szkoły, prawdopodobnie już wierciłaby się niespokojnie w poszukiwaniu kartki i pióra lub jakiegokolwiek innego materiału rysunkowego, na którym pośpiesznie mogłaby odzwierciedlić to co widziała. Jej talent, w tamtych czasach był dosyć kłopotliwą kwestią, a sięgając jeszcze dalej - potrafiła, jak dziecko, po prostu usiąść na ziemi i nosząc w kieszeni zawsze kawałek kredy, bez pardonu zacząć rysować twarz, która tak ją urzekła, nawet nie zastanawiając się, czy nieoczekiwany i nieświadomy swej pozycji model, w ogóle ją obserwował.
Dziś potrafiła panować nad natchnieniową zachcianką, chociaż wiedziała, że wieczorem przysiądzie do rysowania.
- To rzeczywiście prawda, lordzie Black, zdaje się, że w tej kwestii moglibyśmy znaleźć nic porozumienia - odwzajemniła uśmiech, wciąż z ciekawością obserwując mężczyznę. W głowie zapełgały jej wspomnienia ze smoczych wypraw, które wywołało dodatkową, ciepłą iskrę w orzechowych źrenicach - Czy mogłabym zapytać, czym się pan zajmuje? - jeśli mówił o niebezpieczeństwach, celowała, że i praca, jaką się ów szlachcic zajmował, mogła podlegać pod to miano - Chyba, że to tajemnica, nie przeznaczona dla moich uszu - przechwaliła głowę na bok, odgarniając płatki śniegu, które w coraz większej ilości gromadziły się na jej włosach.
- Dlaczego? - proste pytanie wymsknęło się z jej warg, zanim dłużej zastanowiła się nad odpowiedzią Asellusa - czyli chciał pan mnie zakłopotać? - złączyła dłonie przed sobą, unosząc brodę wyżej, lustrując intensywniej swego rozmówcę. A na kolejną wypowiedź, po prostu pozwoliła sobie na cichy śmiech - Mój ojciec nauczył mnie wielu rzeczy, w tym mówienia, szczerego dodam - stąd - Zapewne mogłam w pierwszych chwilach wydawać się panu nieco zbyt bezpośrednia - uniosła spojrzenie w górę, czując jak kilka białych płatków opadło jej na nos, momentalnie roztapiając swoją śnieżną strukturę - Ma nadzieję, że to nie jest kłopot? - dokończyła myśl, przenosząc spojrzenie na powrót, na arystokratę - Jest pan zdecydowanie interesującą osobistością, która..unika prostych odpowiedzi na moje pytania - w jakiś niecodzienny sposób, była rozbawiona sytuacją i wymianą zdań, którą się przeplatali. Zazwyczaj, spotykając kogoś z rodziny Black, uderzał ją chłód, jaki niemal każdy przedstawiciel się otaczał, niby skorupą. Lord Asellus, zdawał się przełamywać podobną tendencję, chociaż wciąż wyczuwała charakterystyczny, dystyngowany dystans, co - raczej było zrozumiałe przy pierwszym spotkaniu.
- Właściwsze? - zmarszczyła brwi, nieco zaintrygowana - ..ale nie widzę przeszkód, bym mogła zgodzić się na propozycję lorda - zacisnęła mocniej dłonie, na kilku paczuszkach, które otaczała mroźna mgiełka - Zdaję się więc na pana w kwestii wyboru kawiarni - i jak przystało na damę, odczekała chwilę nim szlachcic podał jej ramię. Może nie było to konieczne, ale - świadomość oparcia w mężczyźnie, pozwalała uniknąć dodatkowych siniaków w spotkaniu ze śliską powierzchnią ulicy.
Dziś potrafiła panować nad natchnieniową zachcianką, chociaż wiedziała, że wieczorem przysiądzie do rysowania.
- To rzeczywiście prawda, lordzie Black, zdaje się, że w tej kwestii moglibyśmy znaleźć nic porozumienia - odwzajemniła uśmiech, wciąż z ciekawością obserwując mężczyznę. W głowie zapełgały jej wspomnienia ze smoczych wypraw, które wywołało dodatkową, ciepłą iskrę w orzechowych źrenicach - Czy mogłabym zapytać, czym się pan zajmuje? - jeśli mówił o niebezpieczeństwach, celowała, że i praca, jaką się ów szlachcic zajmował, mogła podlegać pod to miano - Chyba, że to tajemnica, nie przeznaczona dla moich uszu - przechwaliła głowę na bok, odgarniając płatki śniegu, które w coraz większej ilości gromadziły się na jej włosach.
- Dlaczego? - proste pytanie wymsknęło się z jej warg, zanim dłużej zastanowiła się nad odpowiedzią Asellusa - czyli chciał pan mnie zakłopotać? - złączyła dłonie przed sobą, unosząc brodę wyżej, lustrując intensywniej swego rozmówcę. A na kolejną wypowiedź, po prostu pozwoliła sobie na cichy śmiech - Mój ojciec nauczył mnie wielu rzeczy, w tym mówienia, szczerego dodam - stąd - Zapewne mogłam w pierwszych chwilach wydawać się panu nieco zbyt bezpośrednia - uniosła spojrzenie w górę, czując jak kilka białych płatków opadło jej na nos, momentalnie roztapiając swoją śnieżną strukturę - Ma nadzieję, że to nie jest kłopot? - dokończyła myśl, przenosząc spojrzenie na powrót, na arystokratę - Jest pan zdecydowanie interesującą osobistością, która..unika prostych odpowiedzi na moje pytania - w jakiś niecodzienny sposób, była rozbawiona sytuacją i wymianą zdań, którą się przeplatali. Zazwyczaj, spotykając kogoś z rodziny Black, uderzał ją chłód, jaki niemal każdy przedstawiciel się otaczał, niby skorupą. Lord Asellus, zdawał się przełamywać podobną tendencję, chociaż wciąż wyczuwała charakterystyczny, dystyngowany dystans, co - raczej było zrozumiałe przy pierwszym spotkaniu.
- Właściwsze? - zmarszczyła brwi, nieco zaintrygowana - ..ale nie widzę przeszkód, bym mogła zgodzić się na propozycję lorda - zacisnęła mocniej dłonie, na kilku paczuszkach, które otaczała mroźna mgiełka - Zdaję się więc na pana w kwestii wyboru kawiarni - i jak przystało na damę, odczekała chwilę nim szlachcic podał jej ramię. Może nie było to konieczne, ale - świadomość oparcia w mężczyźnie, pozwalała uniknąć dodatkowych siniaków w spotkaniu ze śliską powierzchnią ulicy.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
| 22 GRUDNIA - RANO |
Twarz zapiekła ją od zimnego powietrza, gdy tylko Alexandra wypadła na ulicę. Kiedy szarpała za wewnętrzną klamkę drzwi wydawnictwa, wydawało jej się, że złość dostatecznie ją rozgrzała, ale stało się coś zupełnie odwrotnego - to chłód ogarniający błyskawicznie jej ciało pozwolił nieco opaść emocjom. Nie znaczyło to bynajmniej, że przestała złościć się na tych przeklętych idiotów, którzy przeliczając w kółko swoje pieniądze, nie byli w stanie dostrzec czegoś wartościowego. Nie chodziło nawet o to, że nie potrafiła poradzić sobie z krytyką. Krytykowano ją taką ilość razy, że zabrakłoby jej tuzina rąk, by to wszystko zliczyć, a jako początkująca pisarka każde słowo krytyki brała sobie mocno do serca. Chciała być dobra. Nie. Chciała być najlepsza. A jednak dzisiaj chodziło o coś zupełnie innego.
Była pewna siebie, gdy wstała z samego rana, by nie spóźnić się na spotkanie w sprawie nowej książki, którą zaczęła kilka miesięcy temu. W ciągu tych kilku miesięcy, przy intensywnej, acz niezwykle przyjemnej pracy, udało jej się dopiąć cały projekt na przysłowiowy ostatni guzik. Była zadowolona z tego, co wyszło spod jej palców i leżało teraz w zgrabnym stosie na wypolerowanym blacie masywnego biurka, gotowe do zabrania ze sobą. Oczywiście wstępny egzemplarz złożyła w wydawnictwie dwa tygodnie wcześniej, by dziś móc ustalić z wydawcą wszelkie warunki i ewentualne dodatkowe poprawki. Druga kopia, której wyczarowanie nie zajęło Alexandrze zbyt wiele czasu, spoczywała dumnie w jej gabinecie. Alvey zajrzała tam w drodze po filiżankę porannej kawy na dole, w kuchni. Czerwona sukienka, którą założyła zaraz po śniadaniu, porzucając szlafrok, tylko dodawała jej pewności siebie. Ciemne szpilki i jedno pociągnięcie ust czerwoną szminką później Alexandra była gotowa. Wsunęła kopię książki do szarej, papierowej koperty i, przyciskając ją do piersi, opuściła pospiesznie dom.
Jej pewność siebie nie rozmyła się ani na chwilę. Może dlatego złość była tym bardziej paląca. Dwaj wąsaci panowie nie mieli do niej pretensji o styl.
- Zachwycający jak zawsze - mówił jeden, niższy i bardziej korpulentny. Jego słowa były miłe, ale miały o wiele mniejsze znaczenie. To nie on zarządzał wydawnictwem. Drugi, wysoki i niezwykle chudy, kiwał tylko głową w zadumie.
- Pani Alvey, to dobra książka - zaczął i Alexandra uśmiechnęła się lekko, sucho. Czuła jakieś "ale" czające się tuż za rogiem. A wtedy mężczyzna kontynuował. - A jednak wydaje nam się - ciągnął, tym prostym "nam" kryjąc się za grupą swoich pracowników - że nikt nie zechce czytać o kobiecie - chrząknął, jakby lekko speszony - nawiązującej romans z inną kobietą. Mężczyźni wolą kryminał. Kobiety zaś, pani Alvey, z pewnością chętniej poczytałyby o - chrząknął znowu, jakby cała książka Alexandry dosłownie stała mu w gardle - standardowym romansie. Powieści o chorobach słabo się teraz sprzedają, droga pani. Ludzie szukają pocieszenia po trudnych chwilach.
Alexandra długo nie odpowiadała. Ściągnęła brwi w geście zupełnej dezaprobaty, choć wargi wykrzywiał sztuczny uśmiech. Aż w końcu i on zniknął, zastąpiony prostą, gniewną linią ust. Wyrwawszy książkę spod palców wydawcy i przycisnąwszy mocniej do piersi drugą kopię, Alexandra obróciła się na pięcie.
- To także ludzie, panie Hallbot - warknęła zdecydowanie nie jak dama i z całym impetem pociągnęła za klamkę drzwi wyjściowych.
Szła ulicą pewnym, mocnym krokiem. Zapomniane klapy futra falowały lekko za nią. Teraz już dwie kopie swojej książki trzymała mocno przy sobie. Merlinie, była taka głupia! Czuła już wcześniej, że tego nie pojmą! Nie zauważyli tego dotąd w łagodnych, wzajemnych spojrzeniach bohaterek. Przeoczyli wszystkie przypadkowe dotknięcia dłoni. Nie widzieli w nich tego, co ona. Dopiero teraz, gdy Elizabeth, rozgrzana nagłą złością, wyrzuciła z siebie mocny i głośny pokaz swoich uczuć do przyjaciółki... Dopiero teraz to do nich dotarło!
Nie patrząc zupełnie, dokąd idzie i ignorując zimne powietrze smagające jej ciało, w niezwykle szybkim tempie zbliżała się do rogu.
Ostatnio zmieniony przez Alexandra Alvey dnia 18.06.16 23:51, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
| 22 Grudnia |
Każdy gdzieś gonił. Spieszył się i uciekał przed szarą codziennością.
Katya zaś stała w miejscu i nie potrafiła się ruszyć w żadną stronę.
Zadziwiające, prawda?
Lawirowała na granicy bytu i nie bytu, a to dlatego, że nie potrafiła jasno określić, czego tak naprawdę chcę. Odkąd nie nosiła pierścionka od narzeczonego, to tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że musi ukrywać ten istotny fakt przed ojcem. Nie był w końcu pobłażliwy dla jej wybryków, a Ramseya cenił prawdopodobnie wyżej niż własną córkę i to przemawiało za tym, by ukryć przed nim wszystko, co się tyczyło ich związku. Nie musiał w końcu wiedzieć, że dziewczyna z trudem starała się budować na zgliszczach relację, która była dla niej nad wyraz trudna. Od niej w końcu zależała przyszłość młodej arystokratki, ale teraz? Przestała angażować się w to, co być może tylko dla niej mogło mieć sens i znaczenie, bo nie była w stanie wywrzeć presji na mężczyźnie, któremu została oddana. Tak, po prostu. Potrzebowała czasu i sposobności do przemyśleń, by nie wyjść na rozhisteryzowaną egoistkę. Poświęcała się pracy, a także sprawie, którą wzięła na swoje barki, bo to było najważniejsza i priorytetowa niemal ingerencja w przeszłość. Chciała znaleźć winowajców tamtej zbrodni, która zakrawała także o jej rodzinę. Cóż więc istotniejszego mogła w tym momencie posiadać młoda aurorka? Wsparcie człowieka, który pokazywał jej wszystko od podstaw, a także chronił ją przy każdej możliwej okazji, by nie wpadła w jeszcze większe kłopoty niż normalnie, ale musiała w końcu kiedyś dorosnąć i to była najlepsza ku temu sposobność.
W ferworze kolejnych zleceń, dokumentów i raportów zapomniała o miejscu, w którym kochała przesiadywać. Biblioteka stała się dla niej drugim domem i dzięki temu potrafiła zrozumieć, że jest coś więcej niż tylko nudna, arystokratyczna struktura wypełniona po brzegi nakazami i zakazami. W literaturze uciekała się do światów, które wykreowane przez pisarzy zdawały się jej bliższe niż obecna egzystencja. I to właśnie z tymi myślami pędziła ulicą i próbowała odnaleźć się w rzeczywistości, która przytłoczyła ją z każdej możliwej strony. Trud jaki wkładała w pokonywanie kolejnych pszecznic widoczny był na bladych policzkach, które pokryte subtelną czerwienią kontrastowały z naturalnym odcieniem skóry. Oddychała ciężej, a smukłe palce co jakiś czas rozciągała w połach płaszcza, gdy wzrok wbiła w ziemię i nie zważała na to, gdzie właściwie idzie. Miała konkretny cel, ale do niego było jeszcze daleko, toteż skupiła się jedynie na tym, by przetrwać ten nad wyraz chłodny czas, który marnowała na zewnątrz, a nie za biurkiem. Cóż jej do głowy strzeliło, że przejdzie cały Londyn pieszo? Chyba naprawdę pragnęła odetchnąć od natłoku przykrych zdarzeń.
Nie zorientowała się, kiedy stanęła niemal na skrzyżowaniu budynku, a kiedy już miała skręcić poczuła, że w coś wpadła. Wydęła z niezadowolenia wargi i jęknęła, gdy dotarło do niej, że znowu na kogoś weszła i to z impetem godnym wojownika. Speszyła się momentalnie, gdy dostrzegła starszą kobietę, a książki, które trzymała w dłoni upadły na ulicę.
-Och, na... Boga! - mruknęła z dezaprobatą dla swojego wyczynu, a że niegdyś nad wyraz dużo przesiadywała z mugolakami, to wolała reagować w ten sposób, co oni. Nie zamierzała się po raz kolejny zdradzać i doprowadzać nieszczęśnika do ewentualnego wymazania pamięci. -Niezdara ze mnie, ale spieszyłam się i nie zauważyłam pani... Naprawdę, przepraszam! - broniła się zawzięcie, aż w końcu sięgnęła po dwa tomy, które leżały u jej stóp. Zmarszczyła nos, gdy dostrzegła nazwisko, wszak kojarzyła doskonale pisarkę. Niejednokrotnie widziała jej twórczość na półkach regałów bibliotek, w których bywała, ale nie zaczytywała się w takiej lekturze. Teraz miała doskonałą sposobność, skoro kobieta posiadała aż dwie kopie. -Podobała się pani ta książka? Dużo słyszałam o tej pisarce, ale jakoś nigdy nie wzięłam się za czytanie jej twórczości... - przyznała nieco zawstydzona i uniosła tęczówki na linię oczu Alexandry. Wypuściła też powietrze ze świstem, wszak nie wiedziała, że tkwi na wprost ów autorki. Liczyła, że zasięgnie kilku szczegółowych informacji i dopiero wtedy uda jej się ocenić, czy powinna spróbować innego rodzaju tekstów niż te, które do tej pory czytała.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 14.06.16 18:24, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Fleet Street
Szybka odpowiedź