Zapisane w Gwiazdach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia "Zapisane w gwiazdach"
Kawiarenka znajduje się nieopodal mugolskiej części Londynu, ale jest jak najbardziej magiczna - tylko czarodzieje są w stanie ją dostrzec. W środku panuje półmrok, ściany są ciemne, a na suficie - zupełnie jak w Hogwarcie - stworzono iluzję nocnego nieba, które zawsze jest gwieździste. Znawcy astronomii mogą wypatrywać na nim prawdziwych konstelacji. W kawiarni tej często można spotkać wróżbitów i wieszczki, którzy półdarmo przepowiedzą chętnym przyszłość. W menu króluje herbata pozostawiająca na dnie filiżanek fusy - każdy gość znający się na wróżbiarstwie może bez problemu wywróżyć sobie przyszłość. Dla tych, którzy nie mają pojęcia o tej sztuce, razem z zamówieniem przygotowana zostaje krótka lista zdradzająca, co mogą oznaczać otrzymane kształty - stety lub nie, zapisana jest ona z użyciem starożytnych run.
W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Lokacja zawiera kości.W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 1 raz
4.02
Miał nadzieję, że nie łamał żadnej niepisanej zasady, umawiając się w sprawach zawodowych z Lucindą Selwyn. A może to ona nie stosowała się do szlacheckich reguł, w ogóle podejmując pracę jako łamaczka klątw?
Gdy spotkali się po raz pierwszy, za granicą, nie myślał o takich rzeczach. Był wtedy nieco zadufanym w sobie aurorem, mającym się za specjalistę, a z młodą badaczką zetknął się przypadkowo, podczas jednej z akcji. Rozmowa utwierdziła go w przekonaniu, że ma do czynienia ze zdolną łamaczką klątw i chętnie skonsultował się z nią w pewnej sprawie... a potem kontakt się urwał, zupełnie naturalnie. Lucinda podróżowała dalej, a może wróciła do Londynu - nie wnikał. Był zajęty pracą, kolejnymi akcjami, a potem - dochodzeniem do siebie po otrzymaniu wyroku w postaci likantropii. Wyroku, który nauczył go pokory i napiętnował na całe życie.
Gdy widzieli się ostatni raz, Mike nie był jeszcze wilkołakiem, a status mugolaka ciążył mu dużo mniej niż teraz. Selwynowie z kolei nie byli jeszcze pod kontrolą starej Morgany, nie mieli w pogardzie szlam. Zastanawiał się, jak polityka nowej nestorki wpływa na życie Lucindy, ale nie mieli się przecież spotkać na rodzinną pogawędkę. Tonks miał konkretną klątwę do zdiagnozowania i zdjęcia, a zaufani aurorzy podszepnęli mu, że Lucinda jest w porządku. Upewniony w przekonaniu, że pannie Selwyn nadal można ufać, chętnie napisał do niej list z prośbą o spotkanie. Zwykle udawał się z takimi sprawami do ministerialnych łamaczy klątw, ale nadal prowadził śledztwa na temat osób, których nie powinien inwigilować. Zgodnie z prośbą zmarłej Edith Bones, starał się zbierać dowody jak najdyskretniej, aby Ministerstwo nie kazało mu umorzyć żadnego śledztwa, zanim na dobre się ono rozpocznie. Tym razem, sprawa dotyczyła rodziny dziennikarza "Walczącego Maga." Mike był pewien, że to osoba, która sprzyja obecnej władzy i że śledztwo najlepiej prowadzić jak najdyskretniej.
Na miejsce spotkania zaproponował kawiarnię, która ponoć była lubiana przez badaczy i astronomów. Szybko przekonał się dlaczego. Usiadł przy stoliku, zapatrzył się w gwieździste sklepienie i cierpliwie czekał na swoją towarzyszkę. Przybył nieco wcześniej. Nie wypadało spóźniać się na spotkanie ze szlachcianką, ani zapraszać jej byle gdzie.
Gdy dziewczyna pojawiła się w kawiarni, Mike wstał i szarmanckim gestem odsunął jej krzesło.
-Dziękuję za spotkanie. Zdaję sobie sprawę, że nagła prośba aurora mogła cię... zaskoczyć... - kilka lat temu zdążyli przejść na "ty" (skutek uboczny ratowania się nawzajem przed czarną magią), choć nie był pewny czy zawirowania polityczne nie zmieniły niczego w tej kwestii . ...ale sytuacja wymaga specjalistycznej wiedzy i dyskrecji. - wyjaśnił z bladym uśmiechem. Na stoliku miał przygotowane notatki, oraz starannie zabezpieczoną szkatułkę. Lucinda mogła się domyślić, że zapewne znajduje się w niej wsopmniany w liście przeklęty przedmiot.
-Podczas zamykania nielegalnego lokalu w Londynie, w ręce wpadły nam czarnomagiczne przedmioty, którymi handlował sklepikarz. Ten był już zapakowany w kopertę, podpisaną nazwiskiem. Nie jestem tylko pewien, czy adresat miał być ofiarą klątwy, czy też czekającym na odbiór przedmiotu zleceniodawcą.
Miał nadzieję, że nie łamał żadnej niepisanej zasady, umawiając się w sprawach zawodowych z Lucindą Selwyn. A może to ona nie stosowała się do szlacheckich reguł, w ogóle podejmując pracę jako łamaczka klątw?
Gdy spotkali się po raz pierwszy, za granicą, nie myślał o takich rzeczach. Był wtedy nieco zadufanym w sobie aurorem, mającym się za specjalistę, a z młodą badaczką zetknął się przypadkowo, podczas jednej z akcji. Rozmowa utwierdziła go w przekonaniu, że ma do czynienia ze zdolną łamaczką klątw i chętnie skonsultował się z nią w pewnej sprawie... a potem kontakt się urwał, zupełnie naturalnie. Lucinda podróżowała dalej, a może wróciła do Londynu - nie wnikał. Był zajęty pracą, kolejnymi akcjami, a potem - dochodzeniem do siebie po otrzymaniu wyroku w postaci likantropii. Wyroku, który nauczył go pokory i napiętnował na całe życie.
Gdy widzieli się ostatni raz, Mike nie był jeszcze wilkołakiem, a status mugolaka ciążył mu dużo mniej niż teraz. Selwynowie z kolei nie byli jeszcze pod kontrolą starej Morgany, nie mieli w pogardzie szlam. Zastanawiał się, jak polityka nowej nestorki wpływa na życie Lucindy, ale nie mieli się przecież spotkać na rodzinną pogawędkę. Tonks miał konkretną klątwę do zdiagnozowania i zdjęcia, a zaufani aurorzy podszepnęli mu, że Lucinda jest w porządku. Upewniony w przekonaniu, że pannie Selwyn nadal można ufać, chętnie napisał do niej list z prośbą o spotkanie. Zwykle udawał się z takimi sprawami do ministerialnych łamaczy klątw, ale nadal prowadził śledztwa na temat osób, których nie powinien inwigilować. Zgodnie z prośbą zmarłej Edith Bones, starał się zbierać dowody jak najdyskretniej, aby Ministerstwo nie kazało mu umorzyć żadnego śledztwa, zanim na dobre się ono rozpocznie. Tym razem, sprawa dotyczyła rodziny dziennikarza "Walczącego Maga." Mike był pewien, że to osoba, która sprzyja obecnej władzy i że śledztwo najlepiej prowadzić jak najdyskretniej.
Na miejsce spotkania zaproponował kawiarnię, która ponoć była lubiana przez badaczy i astronomów. Szybko przekonał się dlaczego. Usiadł przy stoliku, zapatrzył się w gwieździste sklepienie i cierpliwie czekał na swoją towarzyszkę. Przybył nieco wcześniej. Nie wypadało spóźniać się na spotkanie ze szlachcianką, ani zapraszać jej byle gdzie.
Gdy dziewczyna pojawiła się w kawiarni, Mike wstał i szarmanckim gestem odsunął jej krzesło.
-Dziękuję za spotkanie. Zdaję sobie sprawę, że nagła prośba aurora mogła cię... zaskoczyć... - kilka lat temu zdążyli przejść na "ty" (skutek uboczny ratowania się nawzajem przed czarną magią), choć nie był pewny czy zawirowania polityczne nie zmieniły niczego w tej kwestii . ...ale sytuacja wymaga specjalistycznej wiedzy i dyskrecji. - wyjaśnił z bladym uśmiechem. Na stoliku miał przygotowane notatki, oraz starannie zabezpieczoną szkatułkę. Lucinda mogła się domyślić, że zapewne znajduje się w niej wsopmniany w liście przeklęty przedmiot.
-Podczas zamykania nielegalnego lokalu w Londynie, w ręce wpadły nam czarnomagiczne przedmioty, którymi handlował sklepikarz. Ten był już zapakowany w kopertę, podpisaną nazwiskiem. Nie jestem tylko pewien, czy adresat miał być ofiarą klątwy, czy też czekającym na odbiór przedmiotu zleceniodawcą.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 25.11.19 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda niejednokrotnie już współpracowała z Ministerstwem Magii. Jeszcze podczas swoich podróży aurorzy chętnie zwracali się do niej o pomoc bez względu na lokacje, w której aktualnie się znajdowała. Kiedy wróciła do Londynu zdarzało jej się to nawet częściej. Może było to spowodowane tym, że ostatnio łatwiej o nakładacza klątw niżeli o dobrego ich łamacza, a może po prostu jej nazwisko było rozpoznawalne na tyle by sięgać po nią częściej niż po innych jej fachowych kolegów. Prawdą było, że ostatnio starała się unikać Ministerstwa jak tylko mogła. Wszyscy wiedzieli, że nie działo się tam dobrze, a przecież po wielkim pożarze nadal dręczyły ją koszmary. Prawdopodobnie nie przyjęłaby tego zlecenia gdyby nie fakt, że Michaela znała już wcześniej i jego aurorska profesja budziła w blondynce spore zaufanie. Dodatkowo nie musiała w ogóle przekraczać progu miejsca, które kiedyś kojarzyło jej się z praworządnością jakiej w ich świecie im potrzeba. Teraz prawdopodobnie nie poznałaby tego miejsca. Nie mogło budzić dobrych uczuć, nie mogło kreować poczucia bezpieczeństwa. Już dawno przestała traktować Ministerstwo jako największą władzę w ich świecie choć nadal zbyt wielki wpływ miało to miejsce na życie wszystkich czarodziejów.
Choć ostatnio życie nauczyło ją by ostrożnie podchodzić nawet do ludzi, którym wcześniej mogła ufać to jednak co do Tonksa nie miała większych wątpliwości. Pomoc w zidentyfikowaniu klątwy, a nawet zdjęcie jej nie wykraczało poza jej kompetencje. Nie było też czymś czym finalnie mogłaby sobie zaszkodzić. Doskonale znała ryzyko i nie bała się z nim obcować choć patrząc na nią w sposób powierzchowny tak można było sądzić. Była w końcu szlachcianką. Selwynem z krwi i kości bez względu na zawód jaki wykonywała czy politykę, z którą obcowała.
Lucinda także nie lubiła się spóźniać na spotkania i na szczęście dzięki ponownemu pojawieniu się teleportacji już nie musiała się o to martwić. To niesamowite jak bardzo magia potrafiła ułatwić życie czarodziejów. To przerażające jak bardzo jej brak potrafi na to życie wpłynąć. Przekraczając próg kawiarni zaczęła się rozglądać za znanym jej aurorem. Zastanawiała się czy go rozpozna, czy się zmienił. W końcu trochę czasu minęło i choć żyli już oboje w Londynie to ich ścieżki do tej pory się nie skrzyżowały. Widząc twarz mężczyzny stwierdziła, że czas wcale nie wyrzuca obrazów z głowy. Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła w podziękowaniu głową gdy odsunął jej krzesło. – Bardziej byłam zaskoczona tym, że w końcu przyjdzie nam spotkać się w Londynie niż tym, że dostaje list od aurora. Ministerstwu zdarza się pukać do moich drzwi. – odparła unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Na szczęście jedynie w przypadkach takich jak ten. Nie chciałaby innych wizyt pracowników urzędów. Blondynka przeniosła spojrzenie na szkatułkę, o której w liście wspomniał Tonks. – Podejrzewam zleceniodawcę. Gdyby ktoś chciał potratować kogoś klątwą prawdopodobnie nie bawiłby się w szkatułki. – odpowiedziała wyciągając z kieszeni bawełnianą chusteczkę i dotykając przez nią szkatułki przesunęła sobie ją bliżej by zobaczyć zamieszczone na niej zdobienia. – Mam zidentyfikować klątwę czy ją ściągnąć? – zapytała wprost.
Choć ostatnio życie nauczyło ją by ostrożnie podchodzić nawet do ludzi, którym wcześniej mogła ufać to jednak co do Tonksa nie miała większych wątpliwości. Pomoc w zidentyfikowaniu klątwy, a nawet zdjęcie jej nie wykraczało poza jej kompetencje. Nie było też czymś czym finalnie mogłaby sobie zaszkodzić. Doskonale znała ryzyko i nie bała się z nim obcować choć patrząc na nią w sposób powierzchowny tak można było sądzić. Była w końcu szlachcianką. Selwynem z krwi i kości bez względu na zawód jaki wykonywała czy politykę, z którą obcowała.
Lucinda także nie lubiła się spóźniać na spotkania i na szczęście dzięki ponownemu pojawieniu się teleportacji już nie musiała się o to martwić. To niesamowite jak bardzo magia potrafiła ułatwić życie czarodziejów. To przerażające jak bardzo jej brak potrafi na to życie wpłynąć. Przekraczając próg kawiarni zaczęła się rozglądać za znanym jej aurorem. Zastanawiała się czy go rozpozna, czy się zmienił. W końcu trochę czasu minęło i choć żyli już oboje w Londynie to ich ścieżki do tej pory się nie skrzyżowały. Widząc twarz mężczyzny stwierdziła, że czas wcale nie wyrzuca obrazów z głowy. Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła w podziękowaniu głową gdy odsunął jej krzesło. – Bardziej byłam zaskoczona tym, że w końcu przyjdzie nam spotkać się w Londynie niż tym, że dostaje list od aurora. Ministerstwu zdarza się pukać do moich drzwi. – odparła unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Na szczęście jedynie w przypadkach takich jak ten. Nie chciałaby innych wizyt pracowników urzędów. Blondynka przeniosła spojrzenie na szkatułkę, o której w liście wspomniał Tonks. – Podejrzewam zleceniodawcę. Gdyby ktoś chciał potratować kogoś klątwą prawdopodobnie nie bawiłby się w szkatułki. – odpowiedziała wyciągając z kieszeni bawełnianą chusteczkę i dotykając przez nią szkatułki przesunęła sobie ją bliżej by zobaczyć zamieszczone na niej zdobienia. – Mam zidentyfikować klątwę czy ją ściągnąć? – zapytała wprost.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uśmiechnął się odruchowo na widok blondynki, konkludując, że czas obszedł się z nią łaskawie. Ostatnio widzieli się kilka lat temu, ale Lucinda wciąż promieniała - pomimo niedawnych anomalii i politycznej zawieruchy w jej własnej rodzinie. Jego samego mogła zapamiętać bez zmarszczki pomiędzy brwiami (rezultat zbyt częstego zamartwiania się) i nieco bardziej pewnego siebie. Tym niemniej, dzisiaj mógł ukryć nabytą (wraz z likantropią) nieśmiałość za maską profesjonalizmu, mając nadzieję, że rozmowa nie zejdzie na tematy prywatne. Lubili się i cenili, ale nie znali się w końcu na tyle długo, by pytać o życie osobiste... chyba.
Chociaż nadal miał słabość do pięknych kobiet, to z pewnym zażenowaniem przypomniał sobie, że poznał Lucindę gdy był flirciarskim lekkoduchem. Zmienił się na tyle, że nie pamiętał, czy odnosił się z należytym szacunkiem do urodziwej szlachcianki i mógł mieć tylko nadzieję, że tak. Zabawne, jak niektóre żenujące wspomnienia pozostają z człowiekiem na całe życie, a inne zacierają się, pozostawiając za sobą niepokojącą niepewność.
-No tak, kiedyś wiązałem przyszłość z zagranicznymi misjami. Też postanowiłaś się...hm, ustatkować? - uśmiechnął się w odpowiedzi na jej powitanie, mając na myśli oczywiście profesjonalną stabilizację i nie myśląc o tym, jak jego słowa mogą zabrzmieć w bardziej osobistym kontekście. Jego rodzina nie nagabywała go w końcu odnośnie ustatkowania się, bo nie byłnie tak starą panną ze znamienitego rodu.
-Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? - upewnił się, nie chcąc wchodzić w smutne szczegóły otaczającej ich rzeczywistości, ale mając szczerą nadzieję, że sytuacja polityczna nie skomplikowała zanadto życia Lucindy. Z tego co widział, wciąż pracowała w swoim zawodzie, co było chyba dobrym znakiem.
W zamyśleniu pokiwał głową, słysząc jej opinię o zleceniodawcy klątwy. Potrzebował kilku sekund, aby zdecydować o kierunku działania. Z jednej strony, zdjęcie klątwy będzie najbezpieczniejszą opcją, ale z drugiej... przeklęty przedmiot może być cennym dowodem w sprawie, jeśli uda się stuprocentowo udowodnić, kto był zleceniodawcą. Dobieranie się do skóry dziennikarza "Walczącego Maga" było nieco ryzykowne, ale może okazać się bardzo satysfakcjonujące.
-Na początek zidentyfikuj klątwę, a potem... pomyślę, co dalej. Bezpieczeństwo powinno być priorytetem, ale z drugiej strony, ten przedmiot może okazać się dowodem w śledztwie. - zdecydował. Umilkł, pozwalając Lucindzie pracować. Dyskretnie otworzył swój notes i przygotował pióro, do notatek.
Chociaż nadal miał słabość do pięknych kobiet, to z pewnym zażenowaniem przypomniał sobie, że poznał Lucindę gdy był flirciarskim lekkoduchem. Zmienił się na tyle, że nie pamiętał, czy odnosił się z należytym szacunkiem do urodziwej szlachcianki i mógł mieć tylko nadzieję, że tak. Zabawne, jak niektóre żenujące wspomnienia pozostają z człowiekiem na całe życie, a inne zacierają się, pozostawiając za sobą niepokojącą niepewność.
-No tak, kiedyś wiązałem przyszłość z zagranicznymi misjami. Też postanowiłaś się...hm, ustatkować? - uśmiechnął się w odpowiedzi na jej powitanie, mając na myśli oczywiście profesjonalną stabilizację i nie myśląc o tym, jak jego słowa mogą zabrzmieć w bardziej osobistym kontekście. Jego rodzina nie nagabywała go w końcu odnośnie ustatkowania się, bo nie był
-Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? - upewnił się, nie chcąc wchodzić w smutne szczegóły otaczającej ich rzeczywistości, ale mając szczerą nadzieję, że sytuacja polityczna nie skomplikowała zanadto życia Lucindy. Z tego co widział, wciąż pracowała w swoim zawodzie, co było chyba dobrym znakiem.
W zamyśleniu pokiwał głową, słysząc jej opinię o zleceniodawcy klątwy. Potrzebował kilku sekund, aby zdecydować o kierunku działania. Z jednej strony, zdjęcie klątwy będzie najbezpieczniejszą opcją, ale z drugiej... przeklęty przedmiot może być cennym dowodem w sprawie, jeśli uda się stuprocentowo udowodnić, kto był zleceniodawcą. Dobieranie się do skóry dziennikarza "Walczącego Maga" było nieco ryzykowne, ale może okazać się bardzo satysfakcjonujące.
-Na początek zidentyfikuj klątwę, a potem... pomyślę, co dalej. Bezpieczeństwo powinno być priorytetem, ale z drugiej strony, ten przedmiot może okazać się dowodem w śledztwie. - zdecydował. Umilkł, pozwalając Lucindzie pracować. Dyskretnie otworzył swój notes i przygotował pióro, do notatek.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ich ostatnie spotkanie miało miejsce kilka lat temu. Nie zdążyli się wtedy poznać zbyt dobrze, ale wiadomo, że na początku każdy kreuje sobie o kimś jakąś opinię. Lucinda już nie pamiętała o jego flirciarskim sposobie bycia nawet jeżeli ten w tamtym okresie mógł ranić w oczy. Już wtedy potrafili razem współpracować i blondynka cieszyła się, że zdecydował się na nią przy wyborze łamacza klątwy. Jeszcze bardziej cieszył ją fakt, że może chociaż na chwile oderwać myśli od tego wszystkiego co ostatnio w świecie czarodziejów się dzieje. Skłamałaby mówiąc, że z łatwością przychodzi jej nie analizowanie wszystkiego. Ciągle zastanawia się co zrobić by przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. Z drugiej strony wiedziała, że nie można całkowicie zrezygnować ze swojego życia, bo prędzej czy później po prostu przyjdzie jej zwariować. Tego nie chciała. Zachowanie pełnej świadomości nawet teraz było dla niej naprawdę trudne.
Blondynka uśmiechnęła się na słowa mężczyzny. – Więc wróciłeś na stałe? – zapytała ciekawa powodu jego powrotu do kraju choć nie miała zamiaru tej ciekawości zaspokajać. Każdy miał swoje powody, o których nie zawsze otwarcie chciał mówić. Tajemnice były teraz normalnością. Posunęłaby się nawet do stwierdzenia, że były zdrowe i konieczne. – Mam szczerą nadzieje, że uda mi się jeszcze wrócić na szlak, ale nie ukrywam, że jest kilka spraw, które na razie kurczowo mnie tutaj trzymają. – dodała jeszcze lekko wzruszając ramionami. Ona nie mijała się z prawdą, ale wiedziała, że wchodzenie w szczegóły nie były konieczne. Nawet jeśli miło było spotkać się nie przez przypadek w obcym kraju to jednak było to spotkanie o charakterze zawodowym.
- Na tyle w porządku na ile jest to możliwe – dodała unosząc kącik ust w delikatnym jakby pokrzepiającym uśmiechu. Cóż innego mogła powiedzieć? Michael jako auror doskonale wiedział jak sprawa aktualnie wyglądała. Myślę, że dotkliwie odczuwa nowe rządy i Ministerstwo nie było już takie same.
Szlachcianka skinęła jedynie głową i wzięła się do pracy. Pierwszym elementem rozpoznawania nałożonej klątwy było znalezienie run i zrozumienie ich znaczenia. Nie było to wcale proste zważając na fakt, że większość czarnoksiężników wolą ukrywać runy w przedmiotach tak by zdjęcie klątwy było o wiele trudniejsze. Pierwsza runa rzuciła się Lucindzie w oczy zaraz po obróceniu przedmiotu. Wszystko robiła bardzo ostrożnie tak by nie narazić się na działanie tej klątwy. Najpierw przez bawełnianą chustkę, a następnie delikatnie różdżką dookoła. – To Uruz – powiedziała wskazując narysowaną na przedmiocie runę. – Ale odwrócony. Mówi o chorobie, utraconym potencjale. – dodała przyglądając się dalej. – Naudiz to runa, która symbolizuje los, ale ten zły los. Mamy tu też ansuz, który no cóż… jest dość popularny przy nakładaniu klątw, bo mówi o oderwaniu się od negatywnych wpływów tylko w klątwach jest zawsze odwrócona jeśli wiesz co mam na myśli. – odparła spoglądając na Tonksa. – Myślę, że to klątwa pokrzywki. Dość trudna do nałożenia i dość trudna do zdjęcia. Już tłumaczę… przeklęty przedmiot wydziela niewyczuwalne opary, które przenikają do skóry i wywołują zatrucie organizmu. – dodała opuszczając przedmiot znowu do szkatułki.
Blondynka uśmiechnęła się na słowa mężczyzny. – Więc wróciłeś na stałe? – zapytała ciekawa powodu jego powrotu do kraju choć nie miała zamiaru tej ciekawości zaspokajać. Każdy miał swoje powody, o których nie zawsze otwarcie chciał mówić. Tajemnice były teraz normalnością. Posunęłaby się nawet do stwierdzenia, że były zdrowe i konieczne. – Mam szczerą nadzieje, że uda mi się jeszcze wrócić na szlak, ale nie ukrywam, że jest kilka spraw, które na razie kurczowo mnie tutaj trzymają. – dodała jeszcze lekko wzruszając ramionami. Ona nie mijała się z prawdą, ale wiedziała, że wchodzenie w szczegóły nie były konieczne. Nawet jeśli miło było spotkać się nie przez przypadek w obcym kraju to jednak było to spotkanie o charakterze zawodowym.
- Na tyle w porządku na ile jest to możliwe – dodała unosząc kącik ust w delikatnym jakby pokrzepiającym uśmiechu. Cóż innego mogła powiedzieć? Michael jako auror doskonale wiedział jak sprawa aktualnie wyglądała. Myślę, że dotkliwie odczuwa nowe rządy i Ministerstwo nie było już takie same.
Szlachcianka skinęła jedynie głową i wzięła się do pracy. Pierwszym elementem rozpoznawania nałożonej klątwy było znalezienie run i zrozumienie ich znaczenia. Nie było to wcale proste zważając na fakt, że większość czarnoksiężników wolą ukrywać runy w przedmiotach tak by zdjęcie klątwy było o wiele trudniejsze. Pierwsza runa rzuciła się Lucindzie w oczy zaraz po obróceniu przedmiotu. Wszystko robiła bardzo ostrożnie tak by nie narazić się na działanie tej klątwy. Najpierw przez bawełnianą chustkę, a następnie delikatnie różdżką dookoła. – To Uruz – powiedziała wskazując narysowaną na przedmiocie runę. – Ale odwrócony. Mówi o chorobie, utraconym potencjale. – dodała przyglądając się dalej. – Naudiz to runa, która symbolizuje los, ale ten zły los. Mamy tu też ansuz, który no cóż… jest dość popularny przy nakładaniu klątw, bo mówi o oderwaniu się od negatywnych wpływów tylko w klątwach jest zawsze odwrócona jeśli wiesz co mam na myśli. – odparła spoglądając na Tonksa. – Myślę, że to klątwa pokrzywki. Dość trudna do nałożenia i dość trudna do zdjęcia. Już tłumaczę… przeklęty przedmiot wydziela niewyczuwalne opary, które przenikają do skóry i wywołują zatrucie organizmu. – dodała opuszczając przedmiot znowu do szkatułki.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Na stałe. - potwierdził z uśmiechem, sam zaskoczony tym, jak łatwo przyszło mu to wyznanie, ta decyzja. Kiedyś uwielbiał przygody, gonił za nimi, chciał zwiedzać nieznane miejsca. Teraz... teraz zmienił priorytety. Miał tutaj rodzinę, którą musiał chronić. Pracę, która spadła mu z nieba tuż po tym, jak pogodził się z bezrobociem. Zakon Feniksa, w którym udzielała się również Lucinda, choć jeszcze tego nie wiedział.
-Rozumiem. - powiedział krótko, odnosząc się do nierozwiązanych spraw Lucindy oraz do jej pokrzepiającego (ale chyba nieco smutnego) uśmiechu. Czy nie pozostawało jej robienie dobrej miny do złej gry, gdy jej własna rodzinaoszalała stanęła po złej stronie? Podziwiał, że dawała jeszcze radę pracować w zawodzie, że nikt nie zamknął jej w złotej klatce. Jemu też pozostawało robienie dobrej miny do złej gry, gdy Ministerstwo przydzielało aurorom coraz bardziej błahe sprawy, odsuwając ich od tych poważnych. Liczył, że przeklęty przedmiot posłuży jako dowód w sprawie przeciw redaktorowi "Walczącego Maga", ale w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że wpływowego dziennikarza z łatwością obronią wpływowi koledzy. Pozostawało mu starać się i walczyć, wbrew przeciwnościom losu.
Z uwagą przypatrywał się Lucindzie, podziwiając wprawę, z jaką bada przeklęty przedmiot. Ostatnie szkolenie aurorów z zakresu starożytnych run uświadomiło mu, jak wiele muszą się nauczyć łamacze klątw i jak niebezpieczna jest ich praca.
-Coś słyszałem i kojarzę... - mruknął niepewnie na jej wyjaśnienia, usiłując skojarzyć runy i fakty, które omówili podczas szkolenia. Tyle, że tych run było tak dużo...
Dobrze, że ich interpretacja to sprawa Lucindy, a nie jego. Zanotował jednak wszystko w zeszycie, bo wiedza przyda się mu na przyszłość.
Zadumał się na moment, gdy usłyszał o działaniu klątwy.
-Jak wysokie jest ryzyko, że klątwa zacznie działać pomimo zabezpieczenia przedmiotu? Chętnie...użyłbym jej jako dowodu w pewnym śledztwie, ale nie mogę ryzykować, że opary zatrują kogokolwiek w Ministerstwie. - wyjaśnił w końcu powód spotkania, wyraźnie strapiony decyzją. Z jednej strony, wciąż przeklęty przedmiot był dowodem samym w sobie - silniejszym, niż słowo jego, czy Lucindy (której nie powinien mieszać zresztą w sądowy proces). Z drugiej - do jego obowiązków jako aurora należało przede wszystkim dbanie o bezpieczeństwo, a nie o własną ambicję.
-No i... jak szybko mogłabyś zdjąć klątwę, jeśli zajdzie taka potrzeba? - nie był pewien, czy to coś, co da się załatwić na poczekaniu, choćby tutaj. Łamacze łamali już przy nim różne klątwy, ale zwykle mniej skomplikowane. A może Lucinda potrzebowała kilku dni i samotności?
-Rozumiem. - powiedział krótko, odnosząc się do nierozwiązanych spraw Lucindy oraz do jej pokrzepiającego (ale chyba nieco smutnego) uśmiechu. Czy nie pozostawało jej robienie dobrej miny do złej gry, gdy jej własna rodzina
Z uwagą przypatrywał się Lucindzie, podziwiając wprawę, z jaką bada przeklęty przedmiot. Ostatnie szkolenie aurorów z zakresu starożytnych run uświadomiło mu, jak wiele muszą się nauczyć łamacze klątw i jak niebezpieczna jest ich praca.
-Coś słyszałem i kojarzę... - mruknął niepewnie na jej wyjaśnienia, usiłując skojarzyć runy i fakty, które omówili podczas szkolenia. Tyle, że tych run było tak dużo...
Dobrze, że ich interpretacja to sprawa Lucindy, a nie jego. Zanotował jednak wszystko w zeszycie, bo wiedza przyda się mu na przyszłość.
Zadumał się na moment, gdy usłyszał o działaniu klątwy.
-Jak wysokie jest ryzyko, że klątwa zacznie działać pomimo zabezpieczenia przedmiotu? Chętnie...użyłbym jej jako dowodu w pewnym śledztwie, ale nie mogę ryzykować, że opary zatrują kogokolwiek w Ministerstwie. - wyjaśnił w końcu powód spotkania, wyraźnie strapiony decyzją. Z jednej strony, wciąż przeklęty przedmiot był dowodem samym w sobie - silniejszym, niż słowo jego, czy Lucindy (której nie powinien mieszać zresztą w sądowy proces). Z drugiej - do jego obowiązków jako aurora należało przede wszystkim dbanie o bezpieczeństwo, a nie o własną ambicję.
-No i... jak szybko mogłabyś zdjąć klątwę, jeśli zajdzie taka potrzeba? - nie był pewien, czy to coś, co da się załatwić na poczekaniu, choćby tutaj. Łamacze łamali już przy nim różne klątwy, ale zwykle mniej skomplikowane. A może Lucinda potrzebowała kilku dni i samotności?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Blondynka chciałaby mieć taką pewność w sobie co Tonks. Bardzo łatwo przyszło mu powiedzieć, że chce w Londynie zostać już na stałe. Oczywiście wraz z ubiegiem czasu wszystko mogło ulec zmianie, ale to zdecydowanie, której miał w sobie już teraz był czymś czego szlachcianka mogła mu zazdrościć. Skłamałaby mówiąc, że jej myśli nie krążą wokół dawnego życia. Ta tęsknota prawdopodobnie brała się też z tego, że wtedy życie było po prostu łatwiejsze. Jedyne ryzyko, które musiała podejmować dotyczyło jej, a nie wszystkich bliskich i znanych jej osób. Teraz żyło się o wiele ciężej i prawdopodobnie każdy był w stanie to zauważyć. Ludzie dzielili się na tych, których wojna motywowała do działania i na tych, którzy z utęsknieniem patrzyli na to co już utracili. Blondynka znajdowała się gdzieś po środku. Czuła się zmotywowana, ale jednak pamiętając te wszystkie przeżyte chwile żałuje, że to już za nią. – Teraz jak nigdy potrzeba takich ludzi tu na miejscu – odparła uśmiechając się delikatnie. Miała nadzieje, że nie zrozumie jej źle. Poznali się już dawno, nie spędzili ze sobą zbyt wielu chwil, ale Lucinda od zawsze miała nosa do ludzi i jej intuicja podpowiadała jej, że mężczyzna stoi po dobrej stronie tego niekończącego się konfliktu. To był komplement choć szczerze mówiąc nigdy nie szło jej mówienie ich otwarcie. Szybciej by kogoś obraziła niż udanie powiedziała coś miłego. Taka niestety była jej pokręcona natura.
Blondynka skupiła się na przeklętym przedmiocie. Oczywiście była ciekawa czego dotyczy cała ta sprawa, ale wolała nie pytać. Michael raczej nie mógł zdradzić jej żadnych szczegółów, a nawet jeśli to ciekawość nie szła w parze z profesjonalizmem. Lucinda miała zidentyfikować klątwę i w razie potrzeby się jej pozbyć. Czasami zbyt duża wiedza nie szła też w parze z bezpieczeństwem. Przynależność do Zakonu Feniksa nauczyła ją wszelkiej roztropności. Zawsze należało oglądać się za siebie, pilnować tego o czym się mówi i przede wszystkim ostrożnie dobierać własną wiedzę. W takich czasach czasami im mniej czarodziej wiedział tym dla niego lepiej. – To tak nie działa – zaczęła. – Jeżeli każdy kto będzie chciał dotknąć przedmiotu zrobi to w taki sposób jak ja to nic złego się nie stanie. Klątwa uaktywnia się kiedy dotknie się go tak po prostu dłonią. No i zacznie infekować tylko tego kto dotknie przedmiot. Nie powinno być problemu z przedstawieniem tego jako dowodu. – odparła przesuwając szkatułkę w stronę aurora.
Nad drugim pytaniem mężczyzny zamyśliła się. – Tak jak mówiłam… jest to dość trudna klątwa. Myślę jednak, że uda mi w jeden wieczór jej pozbyć. Oczywiście ze względów bezpieczeństwa nie zrobiłabym tego tutaj. – odparła. Ściąganie klątwy w miejscach publicznych nigdy nie było zbyt dobrym pomysłem, ale teraz nie posunęłaby się do takich rzeczy mając w pamięci, że każdy patrzył sobie na ręce.
Blondynka skupiła się na przeklętym przedmiocie. Oczywiście była ciekawa czego dotyczy cała ta sprawa, ale wolała nie pytać. Michael raczej nie mógł zdradzić jej żadnych szczegółów, a nawet jeśli to ciekawość nie szła w parze z profesjonalizmem. Lucinda miała zidentyfikować klątwę i w razie potrzeby się jej pozbyć. Czasami zbyt duża wiedza nie szła też w parze z bezpieczeństwem. Przynależność do Zakonu Feniksa nauczyła ją wszelkiej roztropności. Zawsze należało oglądać się za siebie, pilnować tego o czym się mówi i przede wszystkim ostrożnie dobierać własną wiedzę. W takich czasach czasami im mniej czarodziej wiedział tym dla niego lepiej. – To tak nie działa – zaczęła. – Jeżeli każdy kto będzie chciał dotknąć przedmiotu zrobi to w taki sposób jak ja to nic złego się nie stanie. Klątwa uaktywnia się kiedy dotknie się go tak po prostu dłonią. No i zacznie infekować tylko tego kto dotknie przedmiot. Nie powinno być problemu z przedstawieniem tego jako dowodu. – odparła przesuwając szkatułkę w stronę aurora.
Nad drugim pytaniem mężczyzny zamyśliła się. – Tak jak mówiłam… jest to dość trudna klątwa. Myślę jednak, że uda mi w jeden wieczór jej pozbyć. Oczywiście ze względów bezpieczeństwa nie zrobiłabym tego tutaj. – odparła. Ściąganie klątwy w miejscach publicznych nigdy nie było zbyt dobrym pomysłem, ale teraz nie posunęłaby się do takich rzeczy mając w pamięci, że każdy patrzył sobie na ręce.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mike i Lucinda byli wolnymi ptakami, z rodzin o połamanych skrzydłach. Ale w jej rodzie wszystko skomplikowała polityka, a w jego rodzinie - niebezpieczeństwo. Gdyby przejmował się na świecie tylko sobą, to włóczyłby się po świecie do końca życia - uciekając od trosk i zmartwień, każdą pełnię spędzając w innym miejscu i każdego dnia szukając przygód. Ale otrzeźwiły go prześladowania mugolaków, śmierć matki, ciche dni z rodzeństwem - był tutaj potrzebny i zanosiło się na to, że na stałe. Nie widział szybkiego końca tej wojny, a chciał zostać przy bliskich tak długo, jak to konieczne - nie sięgał jeszcze wyobraźnią do czasów, w których mogliby być bezpieczni, a on mógłby wyjechać z Anglii bez wyrzutów sumienia.
Wbrew pozorom, doskonale zrozumiał komplement. Podniósł oczy na Lucindę, omiatając ją przenikliwym spojrzeniem. Chociaż nie mogli poruszać tematów politycznych, nie tutaj, to jej słowa tylko utwierdziły go w przekonaniu, że serce i poglądy blondynki wciąż są po właściwej stronie.
-Takich jak ty też. A gdybyś potrzebowała kiedyś pomocy aurora... wiesz, gdzie mnie znaleźć. - zaoferował cicho, uśmiechając się ciepło. Nie wiedział, z czym mogą zmierzyć się młode szlachcianki z konserwatywnych rodów. Nie odgoni zapewne różdżką adoratorów wybranych przez Morganę Selwyn, ale mógł wspomóc Lucindę w razie innej potrzeby, wdzięczny za jej pomoc z przeklętym przedmiotem.
Skupił się na słowach kobiety, zdając sobie sprawę, że szkolenie aurorów z zakresu starożytnych run było dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Ilekroć stykał się z tym tematem, dowiadywał się czegoś nowego.
-Wspaniale. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś, Lucindo. - z trudem pohamował usatysfakcjonowany uśmiech. Nie wątpił, że ten szczur z Walczącego Maga jakoś się ze wszystkiego wykaraska, ale chciał mu utrudnić trochę życie i zobaczyć jego minę na sali sądowej. Spotkał się z panną Selwyn po to, aby dowiedzieć się, czy przedmiotu można użyć jako dowodu i znalazł już swoją odpowiedź.
-Myślę, że na razie nie ma potrzeby zdejmować klątwy... - postanowił, rozważając wszystkie za i przeciw. Nie zamierzał pozwalać dotykać przedmiotu postronnym osobom, a zbieranie dowodów w śledztwie miało obecnie priorytet. -Ale zwrócę się do ciebie po rozprawie sądowej, jeśli można. Chciałbym pozbyć się klątwy, gdy przedmiot przestanie być potrzebny do śledztwa. - do jego credo należało w końcu wykorzenianie ze świata czarnej magii, w tym klątw.
-Pokaż mi jeszcze, jak obchodzić się z przedmiotem, szczególnie gdybym miał pokazać go sędziemu... i co robić w razie sytuacji, gdyby dostał się w niepowołane i nieostrożne ręce? - im dłużej żył, tym boleśniej był świadom ludzkiej głupoty. Zamierzał pilnować przeklętego artefaktu jak oka w głowie, ale chciał wiedzieć co robić, gdyby dotknął go jakiś idiota - tym bardziej, że nie znał się ani na klątwach, ani na leczeniu, ani na anatomii.
Wbrew pozorom, doskonale zrozumiał komplement. Podniósł oczy na Lucindę, omiatając ją przenikliwym spojrzeniem. Chociaż nie mogli poruszać tematów politycznych, nie tutaj, to jej słowa tylko utwierdziły go w przekonaniu, że serce i poglądy blondynki wciąż są po właściwej stronie.
-Takich jak ty też. A gdybyś potrzebowała kiedyś pomocy aurora... wiesz, gdzie mnie znaleźć. - zaoferował cicho, uśmiechając się ciepło. Nie wiedział, z czym mogą zmierzyć się młode szlachcianki z konserwatywnych rodów. Nie odgoni zapewne różdżką adoratorów wybranych przez Morganę Selwyn, ale mógł wspomóc Lucindę w razie innej potrzeby, wdzięczny za jej pomoc z przeklętym przedmiotem.
Skupił się na słowach kobiety, zdając sobie sprawę, że szkolenie aurorów z zakresu starożytnych run było dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Ilekroć stykał się z tym tematem, dowiadywał się czegoś nowego.
-Wspaniale. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś, Lucindo. - z trudem pohamował usatysfakcjonowany uśmiech. Nie wątpił, że ten szczur z Walczącego Maga jakoś się ze wszystkiego wykaraska, ale chciał mu utrudnić trochę życie i zobaczyć jego minę na sali sądowej. Spotkał się z panną Selwyn po to, aby dowiedzieć się, czy przedmiotu można użyć jako dowodu i znalazł już swoją odpowiedź.
-Myślę, że na razie nie ma potrzeby zdejmować klątwy... - postanowił, rozważając wszystkie za i przeciw. Nie zamierzał pozwalać dotykać przedmiotu postronnym osobom, a zbieranie dowodów w śledztwie miało obecnie priorytet. -Ale zwrócę się do ciebie po rozprawie sądowej, jeśli można. Chciałbym pozbyć się klątwy, gdy przedmiot przestanie być potrzebny do śledztwa. - do jego credo należało w końcu wykorzenianie ze świata czarnej magii, w tym klątw.
-Pokaż mi jeszcze, jak obchodzić się z przedmiotem, szczególnie gdybym miał pokazać go sędziemu... i co robić w razie sytuacji, gdyby dostał się w niepowołane i nieostrożne ręce? - im dłużej żył, tym boleśniej był świadom ludzkiej głupoty. Zamierzał pilnować przeklętego artefaktu jak oka w głowie, ale chciał wiedzieć co robić, gdyby dotknął go jakiś idiota - tym bardziej, że nie znał się ani na klątwach, ani na leczeniu, ani na anatomii.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Prawa walka w świecie pełnym obłudy i pozorów nie była łatwa. Posunęłaby się nawet do stwierdzenia, że to niczym walka z wiatrakami. Można było próbować, szukać dowodów i kierować oskarżenia, ale obecna władza skutecznie im to utrudniała. Może właśnie dlatego blondynka jeszcze bardziej podziwiała pracę aurorów. Zakon działał w tajemnicy. Wszystko co robili było przemyślane, zakonspirowane tak by zwiększyć prawdopodobieństwo powodzenia. W Ministerstwie wszystko wiązało się z nieszczęsną papierologią. Lucinda podejrzewała, że Tonks doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego działania niekoniecznie mogą przynieść jakieś rezultaty, ale jednak nie odpuszczał tak jak wielu czarodziejów.
Blondynka nie przejmowała się swoimi rodzinnymi perypetiami. Te nie zmiennie dawały jej w kość, ale przecież na pierwszym planie były o wiele ważniejsze sprawy. Jeżeli kiedykolwiek miałaby potrzebować pomocy Michaela to na pewno nie po to by rozganiać namolnym adoratorów. Z tym na razie potrafiła poradzić sobie sama. Czuła jednak, że jeszcze niejednokrotnie zdarzy im się razem współpracować. W końcu świat nie zmieni się nagle nawet jeśli blondynka bardzo by tego chciała. Lucinda uśmiechnęła się delikatnie słysząc słowa mężczyzny. – I vice versa oczywiście. – odparła.
Szlachcianka cieszyła się, że mogła pomóc aurorowi. W końcu nie było tak, że klątwy nie stanowiły dla niej trudności. Czasami były tak skonstruowane, że nie wystarczyło normalne rozpoznanie run. Popełniała błędy jak każdy choć w tym przypadku była swojej wiedzy pewna. – Cieszę się, że mogłam pomóc. Wiem, że w Ministerstwie może być aktualnie ciężko znaleźć obiektywną opinię. – odparła. W końcu łatwiej było zamieść wszystko pod dywan niż pozwolić by prawda wyszła na jaw.
- Masz rację. Lepiej od razu pozbyć się klątwy z przedmiotu, kiedy ten nie będzie już potrzeby do śledztwa. – dodała kiwając głową ze zrozumieniem. Teraz mógł być to dowód w śledztwie, ale później mógł spowodować wiele szkód, gdyby trafił w niepowołane ręce. W pamięci miała rozmowę z Jamie o przeklętych przedmiotach, które do domu przynosił jej ojciec. Los pisał różne scenariusze.
Lucinda skinęła głową i jeszcze raz pokazała jak należało obchodzić się z przedmiotem. – Po prostu musisz uważać, żeby nikt nie dotknął go gołą skórą. Tak jest najbezpieczniej, bo każdy dotyk może ów klątwę uaktywnić. No, a jeśli coś takiego się wydarzy to wtedy będzie potrzeba natychmiastowego pozbycia się klątwy. Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego jak niebezpieczne mogą być przeklęte przedmioty. Zdarza się, że jest już za późno. – dodała całkowicie pewna tego, że aurorowi uda się utrzymać przeklęty przedmiot w ryzach. Znała także ludzką naturę i wiedziała jakie rzeczy była w stanie zrobić ciekawość gdy było jej aż nadto.
Blondynka nie przejmowała się swoimi rodzinnymi perypetiami. Te nie zmiennie dawały jej w kość, ale przecież na pierwszym planie były o wiele ważniejsze sprawy. Jeżeli kiedykolwiek miałaby potrzebować pomocy Michaela to na pewno nie po to by rozganiać namolnym adoratorów. Z tym na razie potrafiła poradzić sobie sama. Czuła jednak, że jeszcze niejednokrotnie zdarzy im się razem współpracować. W końcu świat nie zmieni się nagle nawet jeśli blondynka bardzo by tego chciała. Lucinda uśmiechnęła się delikatnie słysząc słowa mężczyzny. – I vice versa oczywiście. – odparła.
Szlachcianka cieszyła się, że mogła pomóc aurorowi. W końcu nie było tak, że klątwy nie stanowiły dla niej trudności. Czasami były tak skonstruowane, że nie wystarczyło normalne rozpoznanie run. Popełniała błędy jak każdy choć w tym przypadku była swojej wiedzy pewna. – Cieszę się, że mogłam pomóc. Wiem, że w Ministerstwie może być aktualnie ciężko znaleźć obiektywną opinię. – odparła. W końcu łatwiej było zamieść wszystko pod dywan niż pozwolić by prawda wyszła na jaw.
- Masz rację. Lepiej od razu pozbyć się klątwy z przedmiotu, kiedy ten nie będzie już potrzeby do śledztwa. – dodała kiwając głową ze zrozumieniem. Teraz mógł być to dowód w śledztwie, ale później mógł spowodować wiele szkód, gdyby trafił w niepowołane ręce. W pamięci miała rozmowę z Jamie o przeklętych przedmiotach, które do domu przynosił jej ojciec. Los pisał różne scenariusze.
Lucinda skinęła głową i jeszcze raz pokazała jak należało obchodzić się z przedmiotem. – Po prostu musisz uważać, żeby nikt nie dotknął go gołą skórą. Tak jest najbezpieczniej, bo każdy dotyk może ów klątwę uaktywnić. No, a jeśli coś takiego się wydarzy to wtedy będzie potrzeba natychmiastowego pozbycia się klątwy. Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego jak niebezpieczne mogą być przeklęte przedmioty. Zdarza się, że jest już za późno. – dodała całkowicie pewna tego, że aurorowi uda się utrzymać przeklęty przedmiot w ryzach. Znała także ludzką naturę i wiedziała jakie rzeczy była w stanie zrobić ciekawość gdy było jej aż nadto.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uśmiechnął się ze zrozumieniem, bo choć nie chciał wprost mówić Lucindzie dlaczego wybrał właśnie ją, to trafnie domyśliła się powodu.
-Masz rację, Lucindo. Zbyt wielu dobrych pracowników zwolniono i zbyt wielu bardziej martwi się końcowymi implikacjami swojej pracy, a nie tym aby wykonać pracę porządnie i obiektywnie. - westchnął, spontanicznie dzieląc się trudami pracy w Ministerstwie. Wybór kariery dawał mi stabilność, koneksje i możliwości, ale czasem zazdrościł wolnym strzelcom, którzy nie musieli przejmować się ograniczeniami narzuconymi przez nowego Ministra, albo oszczerczymi artykułami w Walczącym Magu.
-Dziękuję, będę przechowywał go w bezpiecznym opakowaniu. Do momentu procesu pozostanie zapewne w Ministerstwie, więc w najgorszym wypadku pod ręką będzie cały dział łamaczy klątw. - zażartował gorzko. Nie ufał im w kwestii zbierania dowodów do śledztwa, ale z całą pewnością byliby w stanie zdjąć klątwę w razie kryzysu.
-Wyślę ci sowę, gdy będzie już po wszystkim. - obiecał. Chociaż ministerialni klątwołamacze poradzą sobie z klątwą po zakończeniu śledztwa, to wolał trzymać się Lucindy żeby nie tracić czasu. W końcu kobieta odcyfrowała już runy i poznała naturę klątwy, a wiedział, że jajogłowi z Ministerstwa niechętnie ufają zewnętrznym ekspertom i mogą się uprzeć, by odczytywać runy od nowa.
Ostrożnie schował przedmiot, stosując się do wskazówek Lucindy. Następnie wygrzebał z kieszeni sakiewkę z ustaloną wcześniej kwotą - pochodziła z jego budżetu na prowadzenie śledztw.
-Dziękuję za twoją pomoc, jak zawsze nieocenioną. - uśmiechnął się, wspominając jak pomogła mu z nieco bardziej ekscytującą klątwą (siedzenie za biurkiem nie równa się działaniu w terenie!) w Norwegii. Załatwił już wszystko, co miał, ale nic nie stało na przeszkodzie, by dopił herbatę.
-Czym zajmujesz się w Londynie, poza pomaganiem starym znajomym? - zapytał ze szczerą ciekawością. Wiedział, że w Norwegii Lucinda mogła działać niemal anonimowo, wielu zagranicznych klientów nie kojarzyło jej jako arystokratki. Tutaj z pewnością sytuacja wyglądała inaczej i Michael miał nadzieję, że mimo wszystko szlachcianka może liczyć na stałych klientów i ciekawe zlecenia.
-Masz rację, Lucindo. Zbyt wielu dobrych pracowników zwolniono i zbyt wielu bardziej martwi się końcowymi implikacjami swojej pracy, a nie tym aby wykonać pracę porządnie i obiektywnie. - westchnął, spontanicznie dzieląc się trudami pracy w Ministerstwie. Wybór kariery dawał mi stabilność, koneksje i możliwości, ale czasem zazdrościł wolnym strzelcom, którzy nie musieli przejmować się ograniczeniami narzuconymi przez nowego Ministra, albo oszczerczymi artykułami w Walczącym Magu.
-Dziękuję, będę przechowywał go w bezpiecznym opakowaniu. Do momentu procesu pozostanie zapewne w Ministerstwie, więc w najgorszym wypadku pod ręką będzie cały dział łamaczy klątw. - zażartował gorzko. Nie ufał im w kwestii zbierania dowodów do śledztwa, ale z całą pewnością byliby w stanie zdjąć klątwę w razie kryzysu.
-Wyślę ci sowę, gdy będzie już po wszystkim. - obiecał. Chociaż ministerialni klątwołamacze poradzą sobie z klątwą po zakończeniu śledztwa, to wolał trzymać się Lucindy żeby nie tracić czasu. W końcu kobieta odcyfrowała już runy i poznała naturę klątwy, a wiedział, że jajogłowi z Ministerstwa niechętnie ufają zewnętrznym ekspertom i mogą się uprzeć, by odczytywać runy od nowa.
Ostrożnie schował przedmiot, stosując się do wskazówek Lucindy. Następnie wygrzebał z kieszeni sakiewkę z ustaloną wcześniej kwotą - pochodziła z jego budżetu na prowadzenie śledztw.
-Dziękuję za twoją pomoc, jak zawsze nieocenioną. - uśmiechnął się, wspominając jak pomogła mu z nieco bardziej ekscytującą klątwą (siedzenie za biurkiem nie równa się działaniu w terenie!) w Norwegii. Załatwił już wszystko, co miał, ale nic nie stało na przeszkodzie, by dopił herbatę.
-Czym zajmujesz się w Londynie, poza pomaganiem starym znajomym? - zapytał ze szczerą ciekawością. Wiedział, że w Norwegii Lucinda mogła działać niemal anonimowo, wielu zagranicznych klientów nie kojarzyło jej jako arystokratki. Tutaj z pewnością sytuacja wyglądała inaczej i Michael miał nadzieję, że mimo wszystko szlachcianka może liczyć na stałych klientów i ciekawe zlecenia.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Blondynkę wcale nie zdziwił fakt, że wielu pracujących od lat w Ministerstwie czarodziejów straciło pracę. Patrząc z perspektywy tego wszystkiego co aktualnie działo się w ich świecie utracona posada powinna być najmniejszym problemem, a jednak w finalnym rozliczeniu w ich rządzie brakowało ludzi całkowicie niezależnych. Ci, którzy mogli jeszcze coś zmienić polecieli na łeb i na szyję. Ciężko było sobie wyobrazić co może stać się z Biurem Aurorów w najbliższym czasie. Naprawdę życzyłaby sobie, żeby tak samo Biuro jak i Wizengamot pozostali całkowicie neutralni. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że tu jak zwykle w grę wchodziła jej naiwna nadzieja, że nie wszystko jeszcze zostało starte w proch. – Wątpię, żeby ta nieufność do rządów kiedykolwiek minęła, wiesz? Nawet kiedy wojna się skończy. Upadają filary i upada całe zaufanie. – odparła ze smutkiem malującym się w głosie. Tak jak niektóre rody nigdy nie pozbędą się już łatki zdrajców czy zwolenników Voldemorta. Nawet gdyby udało im się doprowadzić to wszystko do końca i wygrać z wrogiem to i tak nie wymaże się tego co już zostało powiedziane. Dowiedzieli się o świecie więcej dopiero gdy ten zaczął płonąć.
- Gdyby coś się działo oczywiście możesz posłać po mnie sowę. Jeśli tylko będę na miejscu to od razu pojawię się w Ministerstwie. Nie wiem kto w dziale łamaczy aktualnie urzęduje, ale to jest tak jak z uzdrowicielami. Spartolić można wszystko. – dodała. Widziała już przecież takie rzeczy. Ona identyfikowała klątwę, a kolejny łamacz chcąc zrobić jej na przekór stwierdzał inną. Robił się chaos, szum i problem, którego rozwiązanie nie było już tak łatwe jak zdjęcie klątwy.
Blondynka uśmiechnęła się, gdy mężczyzna kolejny raz jej podziękował. Tak naprawdę cieszył ją fakt, że mogła robić coś nie tylko z ramienia Zakonu i nie tylko w tajemnicy. Może i był to wierzchołek góry lodowej, ale przecież lepszy taki początek niż żaden. Kobieta schowała monety do sakiewki i sięgnęła po herbatę, która już zdążyła jej wystygnąć. – Mówiąc szczerze… przez to wszystko jest o wiele więcej klątw niż było. Myślę, że ludzie czasami widzą w nich element własnego bezpieczeństwa. Z drugiej strony jest po prostu większe przyzwolenie, a do tego czarny rynek kwitnie. Mam trochę pracy i na to nie mogę narzekać. – odpowiedziała ze wzruszeniem ramion.
Jak widać mieli wiele tematów, które można było poruszyć. W wielu sprawach się zgadzali i to poprawiało blondynce samopoczucie. Kiedy w końcu dopiła resztę swojej herbaty pożegnała się z Tonksem i wyszła z budynku by teleportować się do swojego mieszkania na Pokątną. Miała jeszcze dzisiaj jedną sprawę do załatwienia.
/zt x2
- Gdyby coś się działo oczywiście możesz posłać po mnie sowę. Jeśli tylko będę na miejscu to od razu pojawię się w Ministerstwie. Nie wiem kto w dziale łamaczy aktualnie urzęduje, ale to jest tak jak z uzdrowicielami. Spartolić można wszystko. – dodała. Widziała już przecież takie rzeczy. Ona identyfikowała klątwę, a kolejny łamacz chcąc zrobić jej na przekór stwierdzał inną. Robił się chaos, szum i problem, którego rozwiązanie nie było już tak łatwe jak zdjęcie klątwy.
Blondynka uśmiechnęła się, gdy mężczyzna kolejny raz jej podziękował. Tak naprawdę cieszył ją fakt, że mogła robić coś nie tylko z ramienia Zakonu i nie tylko w tajemnicy. Może i był to wierzchołek góry lodowej, ale przecież lepszy taki początek niż żaden. Kobieta schowała monety do sakiewki i sięgnęła po herbatę, która już zdążyła jej wystygnąć. – Mówiąc szczerze… przez to wszystko jest o wiele więcej klątw niż było. Myślę, że ludzie czasami widzą w nich element własnego bezpieczeństwa. Z drugiej strony jest po prostu większe przyzwolenie, a do tego czarny rynek kwitnie. Mam trochę pracy i na to nie mogę narzekać. – odpowiedziała ze wzruszeniem ramion.
Jak widać mieli wiele tematów, które można było poruszyć. W wielu sprawach się zgadzali i to poprawiało blondynce samopoczucie. Kiedy w końcu dopiła resztę swojej herbaty pożegnała się z Tonksem i wyszła z budynku by teleportować się do swojego mieszkania na Pokątną. Miała jeszcze dzisiaj jedną sprawę do załatwienia.
/zt x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
12 Marca 1957 roku
O Zapisane w Gwiazdach dowiedziała się przypadkiem, podczas jednej z przerw śniadaniowych. Starsza, całkiem zabawna koleżanka z pracy, zajmująca się chyba pomocą pacjentom z pasją opowiadała o tym “cudownym miejscu, gdzie wszystko jest możliwe”, a Frances nie potrafiła tego zignorować kierowana prostą ciekawością. Kilka pytań później dowiedziała się, że kawiarnia pełna jest jasnowidzów i wróżek, a jeśli akurat ich nie ma kawiarnia świadczy usługę przeczytania przyszłości w fusach. W tym wszystkim blondynka miała wrażenie, że siwiejąca brunetka zdaje się być… Uzależniona, co nie do końca mieściło się jej w głowie. Bo jak można być uzależnionym od przepowiedni? Nie wiedziała.
Oficjalnie panna Burroughs nie czuła żadnej, nawet najmniejszej chęci poznania swojej przyszłości zwyczajnie się jej bojąc. Owszem, przyjemnie byłoby usłyszeć zapowiedź bogactwa bądź wielkiej, szczerej miłości… Frances jednak zawsze obawiała się, tej drugiej strony medalu. Nie posiadała wiele osób, a stan zdrowia jej matki był zapisany we wzlotach i bolesnych upadkach. Wrażliwa, eteryczna blondynka była niemal pewna, że złe przepowiednie mogłyby wpłynąć na nią w negatywny sposób. W końcu, panna Burroughs nie posiadała wiele bliskich osób.
Przez kilka dni była przekonana, że zapomniała o, na pozór nieistotnych, opowieściach koleżanki. Dokładnie do momentu, w którym jej wzrok napotkał niewielki, zgrabny szyld kawiarni. A może... A może jednak powinna zobaczyć to miejsce? Ot, dla zaspokojenia naturalnej ciekawości. A może gdzieś, skrycie była ciekawa również swojej przyszłości, a nie tylko nieznanego wnętrza? Na to pytanie, chyba nikomu nie przyjdzie poznać odpowiedzi.
Stała tak przez długą chwilę, wpatrując się w niewielkie okienko i rozważając wszystkie możliwe za i przeciw przekroczenia progu nowego miejsca. Zwykle panna Burroughs wybierała stałe, dobrze znane kawiarenki przy ulicy Pokątnej bądź w Magicznym Porcie. Miejsca w których wiedziała jaką herbatę zamówić, jakie ciasto jest najlepsze ale i jak szybko wrócić do bezpiecznego domu. Teraz jednak… Coś podpowiadało jej, aby wejść do środka, nie była jednak w stanie powiedzieć, co dokładnie. Czyżby jakieś przeczucie bądź siła wyższa? Nie, zapewne nie. Frances nie wierzyła w takie zjawiska… Mimo to, ostrożnie ułożyła dłoń na klamce by powoli wejść do kawiarni.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy to sufit, przypominający ten, jaki znajdował się w jednej z sal Hogwartu. Piękne, gwieździste niebo lśniło nad jej głową, wywołując uśmiech na różowych wargach. Lubiła gwiazdy i wszystko, co było z nimi związane. Bo czy nie były piękne? Nie raz dziewczyna zastanawiała się jakie skrywają tajemnice, ile obietnic i gorących wyznań padło w ich blasku, ile łamiących serca pożegnań, przyszło im oglądać…
Blondynka zajęła miejsce przy jednym z pierwszych stolików, nie czując się na tyle pewnie, by wejść w głębię półmroku, skrywającego resztę kawiarenki. Nim podeszła do niej kelnerka, uwagę Frances przykuła niewielka karteczka, głosząca o jakiejś niespodziance, za odnalezienie Gwiazdozbioru Kruka. A może by tak…? Bezwiednie, szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w górę, na sufit przyglądając się konstelacjom, zapisanym na wyczarowanym niebie.
To zajęcie pochłonęło ją do tego stopnia, że nawet nie zauważyła zbliżającej się do niej, zapomnianej z biegiem czasu znajomości, która kiedyś zdawała się być nierozrywalna.
|Astronomia III
O Zapisane w Gwiazdach dowiedziała się przypadkiem, podczas jednej z przerw śniadaniowych. Starsza, całkiem zabawna koleżanka z pracy, zajmująca się chyba pomocą pacjentom z pasją opowiadała o tym “cudownym miejscu, gdzie wszystko jest możliwe”, a Frances nie potrafiła tego zignorować kierowana prostą ciekawością. Kilka pytań później dowiedziała się, że kawiarnia pełna jest jasnowidzów i wróżek, a jeśli akurat ich nie ma kawiarnia świadczy usługę przeczytania przyszłości w fusach. W tym wszystkim blondynka miała wrażenie, że siwiejąca brunetka zdaje się być… Uzależniona, co nie do końca mieściło się jej w głowie. Bo jak można być uzależnionym od przepowiedni? Nie wiedziała.
Oficjalnie panna Burroughs nie czuła żadnej, nawet najmniejszej chęci poznania swojej przyszłości zwyczajnie się jej bojąc. Owszem, przyjemnie byłoby usłyszeć zapowiedź bogactwa bądź wielkiej, szczerej miłości… Frances jednak zawsze obawiała się, tej drugiej strony medalu. Nie posiadała wiele osób, a stan zdrowia jej matki był zapisany we wzlotach i bolesnych upadkach. Wrażliwa, eteryczna blondynka była niemal pewna, że złe przepowiednie mogłyby wpłynąć na nią w negatywny sposób. W końcu, panna Burroughs nie posiadała wiele bliskich osób.
Przez kilka dni była przekonana, że zapomniała o, na pozór nieistotnych, opowieściach koleżanki. Dokładnie do momentu, w którym jej wzrok napotkał niewielki, zgrabny szyld kawiarni. A może... A może jednak powinna zobaczyć to miejsce? Ot, dla zaspokojenia naturalnej ciekawości. A może gdzieś, skrycie była ciekawa również swojej przyszłości, a nie tylko nieznanego wnętrza? Na to pytanie, chyba nikomu nie przyjdzie poznać odpowiedzi.
Stała tak przez długą chwilę, wpatrując się w niewielkie okienko i rozważając wszystkie możliwe za i przeciw przekroczenia progu nowego miejsca. Zwykle panna Burroughs wybierała stałe, dobrze znane kawiarenki przy ulicy Pokątnej bądź w Magicznym Porcie. Miejsca w których wiedziała jaką herbatę zamówić, jakie ciasto jest najlepsze ale i jak szybko wrócić do bezpiecznego domu. Teraz jednak… Coś podpowiadało jej, aby wejść do środka, nie była jednak w stanie powiedzieć, co dokładnie. Czyżby jakieś przeczucie bądź siła wyższa? Nie, zapewne nie. Frances nie wierzyła w takie zjawiska… Mimo to, ostrożnie ułożyła dłoń na klamce by powoli wejść do kawiarni.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy to sufit, przypominający ten, jaki znajdował się w jednej z sal Hogwartu. Piękne, gwieździste niebo lśniło nad jej głową, wywołując uśmiech na różowych wargach. Lubiła gwiazdy i wszystko, co było z nimi związane. Bo czy nie były piękne? Nie raz dziewczyna zastanawiała się jakie skrywają tajemnice, ile obietnic i gorących wyznań padło w ich blasku, ile łamiących serca pożegnań, przyszło im oglądać…
Blondynka zajęła miejsce przy jednym z pierwszych stolików, nie czując się na tyle pewnie, by wejść w głębię półmroku, skrywającego resztę kawiarenki. Nim podeszła do niej kelnerka, uwagę Frances przykuła niewielka karteczka, głosząca o jakiejś niespodziance, za odnalezienie Gwiazdozbioru Kruka. A może by tak…? Bezwiednie, szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w górę, na sufit przyglądając się konstelacjom, zapisanym na wyczarowanym niebie.
To zajęcie pochłonęło ją do tego stopnia, że nawet nie zauważyła zbliżającej się do niej, zapomnianej z biegiem czasu znajomości, która kiedyś zdawała się być nierozrywalna.
|Astronomia III
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Nie bywała tu często. Kawiarenka znajdowała się spory kawałek od jej domu i choć Gwen wiedziała o jej istnieniu to rzadko miała okazję, by wejść do środka. Podobał się jednak pomysł z nią związany. Był magiczny. Siedząc wewnątrz zawsze czuła się, jakby wróciła do tych dobrych chwil w Hogwarcie i zwykle nie mogła oderwać wzroku od zaczarowanego sufitu.
Tego dnia do kawiarni przygnał ją klient. Odwiedzała pewną starszą panią w mieszkaniu nieopodal i po skończonej rozmowie po prostu natychmiast odwiedziła do miejsce. Wprawdzie mugolska babcia poczęstowała ją już herbatką i ciasteczkami, ale przecież to wcale nie powód, by znów nie napić się czegoś dobrego, prawda?
Gdy Frances weszła do środka, Gwen czekała już na swoje zamówienie przy jednym ze stolików. Płaszcz powiesiła na oparciu krzesła, a na blacie położyła książkę o podstawach ludzkiej anatomii. Czasem warto było je sobie powtórzyć. Jako malarka musiała wiedzieć mniej więcej, gdzie znajdują się konkretne mięśnie czy ścięgna i jak zmieniają się pod wpływem ruchu.
Nie zauważyła dawnej znajomej od razu. W końcu wlepiała wzrok w sufit, wodząc spojrzeniem za kształtami i po raz kolejny próbując wypatrzeć kruczy gwiazdozbiór. Kark w końcu zaczął jej jednak drętwieć, więc dziewczyna opuściła na chwilę głowę. Jej spojrzenie zawiesiło się na blondynce. Kawiarnia była niemal pusta, więc każdy nowy klient zwracał uwagę. Gwen w pierwszej chwili zmarszczyła brwi, próbując dopasować twarz do imienia, a potem…
– Frances? – spytała dziewczyna, podnosząc się powoli z miejsca. To na pewno była ona? Nie widziały się od czasu skończenia szkoły, z resztą, w ostatnich latach Hogwartu widywały się jedynie na lekcjach, ale Gwen przecież nie mogła zapomnieć tej twarzy. Przecież to ona pierwsza wyciągnęła do niej dłoń w pociągu i to ona była jej przewodnikiem w pierwszych dniach szkoły. Takie osoby się po prostu pamięta.
– Cześć – przywitała się z drobnym wahaniem. W głosie dziewczyny brzmiał lekki niepokój. Nie miała pojęcia, czego może spodziewać się po takim czasie i w ogóle nie wiedziała, czy blondynka ją rozpozna. Niby wcale się nie zmieniła, niby spędziły razem w szkole siedem lat… ale przecież w ostatnich latach szkoły Frances traktowała ją prawie jak powietrze. A przynajmniej Gwen miała wrażenie, że dziewczyna po prostu przestała ją lubić. Ot tak, bez powodu, wybierając towarzystwo lepszych, ładniejszych i bardziej uzdolnionych dziewcząt.
| astronomia II
Tego dnia do kawiarni przygnał ją klient. Odwiedzała pewną starszą panią w mieszkaniu nieopodal i po skończonej rozmowie po prostu natychmiast odwiedziła do miejsce. Wprawdzie mugolska babcia poczęstowała ją już herbatką i ciasteczkami, ale przecież to wcale nie powód, by znów nie napić się czegoś dobrego, prawda?
Gdy Frances weszła do środka, Gwen czekała już na swoje zamówienie przy jednym ze stolików. Płaszcz powiesiła na oparciu krzesła, a na blacie położyła książkę o podstawach ludzkiej anatomii. Czasem warto było je sobie powtórzyć. Jako malarka musiała wiedzieć mniej więcej, gdzie znajdują się konkretne mięśnie czy ścięgna i jak zmieniają się pod wpływem ruchu.
Nie zauważyła dawnej znajomej od razu. W końcu wlepiała wzrok w sufit, wodząc spojrzeniem za kształtami i po raz kolejny próbując wypatrzeć kruczy gwiazdozbiór. Kark w końcu zaczął jej jednak drętwieć, więc dziewczyna opuściła na chwilę głowę. Jej spojrzenie zawiesiło się na blondynce. Kawiarnia była niemal pusta, więc każdy nowy klient zwracał uwagę. Gwen w pierwszej chwili zmarszczyła brwi, próbując dopasować twarz do imienia, a potem…
– Frances? – spytała dziewczyna, podnosząc się powoli z miejsca. To na pewno była ona? Nie widziały się od czasu skończenia szkoły, z resztą, w ostatnich latach Hogwartu widywały się jedynie na lekcjach, ale Gwen przecież nie mogła zapomnieć tej twarzy. Przecież to ona pierwsza wyciągnęła do niej dłoń w pociągu i to ona była jej przewodnikiem w pierwszych dniach szkoły. Takie osoby się po prostu pamięta.
– Cześć – przywitała się z drobnym wahaniem. W głosie dziewczyny brzmiał lekki niepokój. Nie miała pojęcia, czego może spodziewać się po takim czasie i w ogóle nie wiedziała, czy blondynka ją rozpozna. Niby wcale się nie zmieniła, niby spędziły razem w szkole siedem lat… ale przecież w ostatnich latach szkoły Frances traktowała ją prawie jak powietrze. A przynajmniej Gwen miała wrażenie, że dziewczyna po prostu przestała ją lubić. Ot tak, bez powodu, wybierając towarzystwo lepszych, ładniejszych i bardziej uzdolnionych dziewcząt.
| astronomia II
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 26.01.20 0:16, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Szaroniebieskie spojrzenie błądziło po suficie, przyglądając się temu, niewielkiemu dziełu sztuki. Akuratność, z jaką odwzorowane było nocne niebo wprawiało dziewczynę w swoisty zachwyt. Panna Burroughs uwielbiała spędzać długie wieczory, siedząc na kuchennym blacie i przyglądając się gwieździstemu niebu, czasem mając na tyle szczęścia, że udawało jej się wymknąć na dach kamienicy wujka. Uważnie wodziła wzrokiem po gwiazdozbiorach a pierwszym, jaki wpadł jej w oczy była doskonale znana, Wielka Niedźwiedzica. Gdzieś w środku poczuła, że znalezienie Kruka wcale nie będzie wielkim problemem. Wystarczyło zjechać wzrokiem w dół do Lwa, następnie w prawo do Raka i w dół na głowę ciągnącej się przez niebo Hydry. Następnie wzrok alchemiczki powędrował wzdłuż ciała Węża Wodnego by przy końcu jego ogona odnaleźć Kruka. Po raz kolejny, delikatny uśmiech rozświetlił bladą twarzyczkę, a blondynka zanotowała sobie w głowie położenie gwiazdozbioru w odniesieniu do mebli w kawiarni. Była ciekawa, czekającej na nią niespodzianki, jak się okazało, nie jednej.
W pierwszej chwili nie usłyszała wypowiedzianego gdzieś w oddali jej umienia, zajęta krótką rozmową z kelnerką. Blondynka dyskretnie (aby nie popsuć poszukiwań innym, możliwym gościom) wskazała dziewczynie położenie odpowiedniego gwiazdozbioru, po czym złożyła swoje zamówienie. To właśnie odprowadzając kelnerkę wzrokiem, wyłapała w półmroku sylwetkę rudzielca. W dodatku rudzielca, którego z pewnością miała okazję poznać w swoim krótkim życiu.
Panna Burroughs zawsze posiadała dobrą pamięć, nie tylko do słów zapisanych na kartach ksiąg, ale i twarzy, zwłaszcza jeśli miała okazję widywać te twarze przez dłuższy okres czasu. Tylko jak ten rudzielec miał na imię? Uważnie, w lekkim skupieniu, przekopywała swoją pamięć w poszukiwaniu imienia przypisanego do tej buzi, a gdy w końcu wpadło jej ono do głowy, usta Frances rozciągnęły się w doskonale opanowanym, przyjaznym i uprzejmym uśmiechu.
- Witaj, Gwen. - Przywitała się, ciepło i miękko wypowiadając zaległe w pamięci imię. Nienachalnym spojrzeniem omiotła postać dawnej przyjaciółki, jakby upewniając się, że to ona. W końcu... Już nie były dwoma, zagubionymi dziewczynkami jadącymi w nieznane a dwoma, młodymi kobietami, kroczącymi przez początki dorosłości. Blondynka nigdy nie czuła się winna, za rozpad szkolnej znajomości, w zasadzie... Wydawało jej się to całkiem naturalne. Trafiły do różnych domów, posiadały różne zainteresowania i jeszcze bardziej różniące się charaktery. Frances miała wrażenie, że to wszystko rozmyło się spokojnie, powoli i naturalnej dla takich znajomości kolei rzeczy.
-Dawno się nie widziałyśmy... - Stwierdzenie niemal samo wyrwało się z jej ust, było jednak zgodne z prawdą. Szkolne lata jawiły się jako coś, co pozostało w zupełnie innym wyrazem, piękne w swojej niewinności. - Może zechcesz się do mnie przysiąść? - Zaproponowała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Bo przecież, skoro przyszło już im się spotkać, równie dobrze mogły uprzyjemnić sobie czas i wymienić kilka słów, prawda?
W pierwszej chwili nie usłyszała wypowiedzianego gdzieś w oddali jej umienia, zajęta krótką rozmową z kelnerką. Blondynka dyskretnie (aby nie popsuć poszukiwań innym, możliwym gościom) wskazała dziewczynie położenie odpowiedniego gwiazdozbioru, po czym złożyła swoje zamówienie. To właśnie odprowadzając kelnerkę wzrokiem, wyłapała w półmroku sylwetkę rudzielca. W dodatku rudzielca, którego z pewnością miała okazję poznać w swoim krótkim życiu.
Panna Burroughs zawsze posiadała dobrą pamięć, nie tylko do słów zapisanych na kartach ksiąg, ale i twarzy, zwłaszcza jeśli miała okazję widywać te twarze przez dłuższy okres czasu. Tylko jak ten rudzielec miał na imię? Uważnie, w lekkim skupieniu, przekopywała swoją pamięć w poszukiwaniu imienia przypisanego do tej buzi, a gdy w końcu wpadło jej ono do głowy, usta Frances rozciągnęły się w doskonale opanowanym, przyjaznym i uprzejmym uśmiechu.
- Witaj, Gwen. - Przywitała się, ciepło i miękko wypowiadając zaległe w pamięci imię. Nienachalnym spojrzeniem omiotła postać dawnej przyjaciółki, jakby upewniając się, że to ona. W końcu... Już nie były dwoma, zagubionymi dziewczynkami jadącymi w nieznane a dwoma, młodymi kobietami, kroczącymi przez początki dorosłości. Blondynka nigdy nie czuła się winna, za rozpad szkolnej znajomości, w zasadzie... Wydawało jej się to całkiem naturalne. Trafiły do różnych domów, posiadały różne zainteresowania i jeszcze bardziej różniące się charaktery. Frances miała wrażenie, że to wszystko rozmyło się spokojnie, powoli i naturalnej dla takich znajomości kolei rzeczy.
-Dawno się nie widziałyśmy... - Stwierdzenie niemal samo wyrwało się z jej ust, było jednak zgodne z prawdą. Szkolne lata jawiły się jako coś, co pozostało w zupełnie innym wyrazem, piękne w swojej niewinności. - Może zechcesz się do mnie przysiąść? - Zaproponowała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Bo przecież, skoro przyszło już im się spotkać, równie dobrze mogły uprzyjemnić sobie czas i wymienić kilka słów, prawda?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zapisane w Gwiazdach
Szybka odpowiedź