Zapisane w Gwiazdach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia "Zapisane w gwiazdach"
Kawiarenka znajduje się nieopodal mugolskiej części Londynu, ale jest jak najbardziej magiczna - tylko czarodzieje są w stanie ją dostrzec. W środku panuje półmrok, ściany są ciemne, a na suficie - zupełnie jak w Hogwarcie - stworzono iluzję nocnego nieba, które zawsze jest gwieździste. Znawcy astronomii mogą wypatrywać na nim prawdziwych konstelacji. W kawiarni tej często można spotkać wróżbitów i wieszczki, którzy półdarmo przepowiedzą chętnym przyszłość. W menu króluje herbata pozostawiająca na dnie filiżanek fusy - każdy gość znający się na wróżbiarstwie może bez problemu wywróżyć sobie przyszłość. Dla tych, którzy nie mają pojęcia o tej sztuce, razem z zamówieniem przygotowana zostaje krótka lista zdradzająca, co mogą oznaczać otrzymane kształty - stety lub nie, zapisana jest ona z użyciem starożytnych run.
W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Lokacja zawiera kości.W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Jasne, że się nie spodziewał. Francuski w Anglii miał dodawać mu aury tajemnicy i egzotyki, czynić z niego kogoś więcej niż Cygana - nieokreślonego, romantycznego bohatera. Aura pryskała w zetknięciu się z kimś, kto naprawdę płynnie władał tym językiem. Dlatego Clopin unikał szlachcianek albo zwracał się do nich po angielsku. Nie spodziewał się, że ta dziewczyna - śliczna i ubrana po burżujsku, acz bez zaskoczeń - właśnie go zaskoczy. Na szczęście, przeszli na angielski. I na nieszczęście, wcale nie wydawała się tak łagodna jak na pierwszy rzut oka. Uniósł lekko brew, gdy zareagowała sprzeciwem - ale tak podejrzewał, że to jej krewniak. Nie podejrzewał tylko, że są jednak blisko, że panna nie połknie haczyka.
-Ależ mademoiselle - każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. - westchnął smutno, powtarzając sentencję, którą gdzieś kiedyś usłyszał i która brzmiała mądrze. -Więzy krwi nie gwarantują zaufania. - szeptał, wiedząc, że Atticus nie powinien go usłyszeć. Najwyraźniej kłamstwa nie wystarczały, więc spróbował tchnąć w nie trochę prawdy - pomyśleć o Clydzie, o pieniądzach z którymi zwiał, o listach, które pozostały bez odpowiedzi. W głosie zadźwięczał autentyczny smutek.
-Fusy nigdy nie kłamią. - dodał ambitnie. -A ja się nie mylę. - życie nauczyło go, że w obliczu sprzeciwu, najprościej jest brnąć w zaparte. Zmrużył oczy, znów wpatrując się w filiżankę, w której nie widział nic. To babka małego Jimmy'ego wróżyła naprawdę, a przynajmniej tak myślał dopóki nie wywróżyła mu szybkiej śmierci. Spróbował przybrać podobną minę, jak znani mu jasnowidzowie - niespokojną, skupioną.
-Kobieta. Poróżni was kobieta. - zmyślał, grając na znanym sobie motywie. -Jasnowłosa. - bo rozmówczyni włosy miała ciemne. -Uważaj... uważaj na róże o ostrych kolcach, mademoiselle. - dodał, bo każda wróżba musi mieć w sobie coś nonsensownego.
Wyprostował się i dumnie zadarł podbródek do góry, bo nieznajoma była śliczna i pachniała słodko, ale jej kpina była jadowita - a on miał swój honor.
-Proszę być ostrożną, mademoiselle. - zakończył złowieszczo i wyślizgnął się z kawiarni, nie żebrając już o zapłatę. Nie było sensu - jedynym, co mu pozostało to mieć nadzieję, że zdołał przynajmniej zniszczyć jej trochę popołudnie. Miał wrażenie, że wychodząc czuł na sobie zezłoszczone spojrzenie jej brata, albo może kogoś innego, ale nie obejrzał się za siebie. Wkurzył w życiu wielu ludzi, jeden mniej czy więcej nie zrobi różnicy.
/zt
-Ależ mademoiselle - każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. - westchnął smutno, powtarzając sentencję, którą gdzieś kiedyś usłyszał i która brzmiała mądrze. -Więzy krwi nie gwarantują zaufania. - szeptał, wiedząc, że Atticus nie powinien go usłyszeć. Najwyraźniej kłamstwa nie wystarczały, więc spróbował tchnąć w nie trochę prawdy - pomyśleć o Clydzie, o pieniądzach z którymi zwiał, o listach, które pozostały bez odpowiedzi. W głosie zadźwięczał autentyczny smutek.
-Fusy nigdy nie kłamią. - dodał ambitnie. -A ja się nie mylę. - życie nauczyło go, że w obliczu sprzeciwu, najprościej jest brnąć w zaparte. Zmrużył oczy, znów wpatrując się w filiżankę, w której nie widział nic. To babka małego Jimmy'ego wróżyła naprawdę, a przynajmniej tak myślał dopóki nie wywróżyła mu szybkiej śmierci. Spróbował przybrać podobną minę, jak znani mu jasnowidzowie - niespokojną, skupioną.
-Kobieta. Poróżni was kobieta. - zmyślał, grając na znanym sobie motywie. -Jasnowłosa. - bo rozmówczyni włosy miała ciemne. -Uważaj... uważaj na róże o ostrych kolcach, mademoiselle. - dodał, bo każda wróżba musi mieć w sobie coś nonsensownego.
Wyprostował się i dumnie zadarł podbródek do góry, bo nieznajoma była śliczna i pachniała słodko, ale jej kpina była jadowita - a on miał swój honor.
-Proszę być ostrożną, mademoiselle. - zakończył złowieszczo i wyślizgnął się z kawiarni, nie żebrając już o zapłatę. Nie było sensu - jedynym, co mu pozostało to mieć nadzieję, że zdołał przynajmniej zniszczyć jej trochę popołudnie. Miał wrażenie, że wychodząc czuł na sobie zezłoszczone spojrzenie jej brata, albo może kogoś innego, ale nie obejrzał się za siebie. Wkurzył w życiu wielu ludzi, jeden mniej czy więcej nie zrobi różnicy.
/zt
I show not your face but your heart's desire
Lubiła te momenty, kiedy na twarzy rozmówcy pojawiało się zaskoczenie. Gdy jednym ruchem lub słowem, wprawiała w zdziwienie i wiedziała już, że dotąd była niedoceniona przez otoczenie. Wychowywała się w rodzinie, która miała wobec niej oczekiwania, takie, które zawiodła całkowicie. Nie mniej, nadal była przedstawicielką rodziny Blythe, znała swoją wartość jako osoba i bez zastanowienia uświadamiała w tym innych, gdy musiała lub mogła. Jednak dziś, coś całkiem innego kierowało nią. Zwykła chęć zabawy, charakterek i humor, jaki potrafiła okazać nieoczekiwanie. Chłopak sam się napatoczył i sam zachęcił, aby być ofiarą tej rozmowy. Nie do końca rozumiała, czemu tak spłoszył go francuski język, którego użył pierwszy, ale nie chciała pytać. Nie męczyła go również, decydując się całkowicie na obcy język. Chociaż nadal władała nim biegle, pielęgnując przy nadarzających się okazjach, tak sama słyszała, że akcent przestawał być tak nienaganny. Wychowanie w Beauxbatons wymagało od niej znajomości i jak najbardziej czystego akcentu, lecz czas zacierał ową charakterystyczną melodię akcentu.
Wsparła lekko brodę na zgiętej ręce, a uważne spojrzenie nadal spoczywało na chłopaku. Skąd mógł to wiedzieć? Czyżby sam tkwił w rodzinie, którą potrafił określić nieszczęśliwą.
- Masz rację, ale tak naprawdę, nic tego nie zagwarantuje. Skora jestem jednak bardziej ufać swemu bratu, niż przypadkowej osobie, która zaczepia w kawiarni.- odparła, a na jej ustach nadal tkwił przyjemny dla oka uśmiech. Patrząc na niego, próbując dostrzec wszystkie emocje, jakie mogły nim kierować, dostrzegała tylko cień smutku. Nie potrafiła ocenić na ile autentyczne było to, co prezentował sobą nieznajomy.- Przykro mi.- szepnęła mimo wątpliwości. Prywatne tragedie, te mniejsze i większe zawsze powinny budzić współczucie, gdy dręczyły kogoś.
Milczała, kiedy uparcie trzymał się swoich słów. Jeśli fusy nigdy nie kłamały, a on się nie mylił, przyszłość znów miała rozdzielić rodzeństwo. Nie chciała tego, lecz z drugiej strony przywykła do życia bez braci, bez wsparcia tych, którzy za dziecka obiecywali, że uchronią ją przed wszystkim co złe. Finalnie robiła to sama, dbała o własną skórę, wybierając dla siebie ścieżki przez życie, które pozwalały osiągać cele. Spotykała się z dezaprobatą społeczeństwa, ale niewielu rzeczy żałowała dotąd.- Ty również, monsieur.- rzuciła za nim cicho, odprowadzając wzrokiem sylwetkę wróżbity, który do dzisiejszego popołudnia wprowadził lekki powiew czegoś nowego, wyrywającego z monotonii. Wróciła do rozmowy z bratem, by godzinę później opuścić kawiarnie i powrócić do swojego mieszkania, znajomych czterech ścian.
| zt
Wsparła lekko brodę na zgiętej ręce, a uważne spojrzenie nadal spoczywało na chłopaku. Skąd mógł to wiedzieć? Czyżby sam tkwił w rodzinie, którą potrafił określić nieszczęśliwą.
- Masz rację, ale tak naprawdę, nic tego nie zagwarantuje. Skora jestem jednak bardziej ufać swemu bratu, niż przypadkowej osobie, która zaczepia w kawiarni.- odparła, a na jej ustach nadal tkwił przyjemny dla oka uśmiech. Patrząc na niego, próbując dostrzec wszystkie emocje, jakie mogły nim kierować, dostrzegała tylko cień smutku. Nie potrafiła ocenić na ile autentyczne było to, co prezentował sobą nieznajomy.- Przykro mi.- szepnęła mimo wątpliwości. Prywatne tragedie, te mniejsze i większe zawsze powinny budzić współczucie, gdy dręczyły kogoś.
Milczała, kiedy uparcie trzymał się swoich słów. Jeśli fusy nigdy nie kłamały, a on się nie mylił, przyszłość znów miała rozdzielić rodzeństwo. Nie chciała tego, lecz z drugiej strony przywykła do życia bez braci, bez wsparcia tych, którzy za dziecka obiecywali, że uchronią ją przed wszystkim co złe. Finalnie robiła to sama, dbała o własną skórę, wybierając dla siebie ścieżki przez życie, które pozwalały osiągać cele. Spotykała się z dezaprobatą społeczeństwa, ale niewielu rzeczy żałowała dotąd.- Ty również, monsieur.- rzuciła za nim cicho, odprowadzając wzrokiem sylwetkę wróżbity, który do dzisiejszego popołudnia wprowadził lekki powiew czegoś nowego, wyrywającego z monotonii. Wróciła do rozmowy z bratem, by godzinę później opuścić kawiarnie i powrócić do swojego mieszkania, znajomych czterech ścian.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
01.05
Choć mieszkała w Worcestershire dopiero od niespełna miesiąca, powroty do Londynu za każdym razem wiązała z zastanawiającą mieszanką tęsknoty i niechęci. Miasto, które przez wiele lat zdążyła poznać od podszewki ze wszystkimi jego zakamarkami i sekretami, teraz wydawało się jakby spowite mgłą odgradzającą Elvirę od swoich spraw na metafizycznym poziomie. Przynajmniej nie było cię tutaj, gdy przyznawano medale, pocieszała się w duchu, bowiem gnieżdżenie się w ciasnym mieszkaniu na piętrze ulicy Pokątnej ze świadomością uroczystości odbywających się kilka przecznic dalej byłoby dodatkowym upokorzeniem. Teraz, odwiedzając Londyn w sprawach biznesowych i zawodowych, niejednokrotnie związanych z jej nowo otwartym gabinetem, zachowywała się zupełnie inaczej niż przed rokiem, gdy ulice te stanowiły dla niej amfiteatr codzienności, pole walki o przetrwanie do tła bezustannych rozrywek. Była tu niemal gościem. Łopoczący czarny płaszcz zastąpiły wygładzone treny sukni, włosy szarpane wiatrem układały się w eleganckie upięcia. Nawet na makijaż pozwalała sobie częściej, wcześniej uznając kosmetyki za marnotrawstwo czasu i pięknej, młodej twarzy. Dziś nie chciała wyglądać młodo, lecz poważnie. Przede wszystkim jednak musiała maskować bladość skóry i szare cienie, będące śladami tak zmęczenia jak stresu.
Po skończeniu spotkania w jednym z departamentów Ministerstwa zatrzymała się w Bexley w małej kawiarni, której ciemne ściany oraz iluzoryczne nocne niebo zapewniały intymną, relaksującą atmosferę, na której jej zależało. Tutaj mogła napić się mocnej, gorzkiej herbaty bez dodatków - w końcu herbaty i kawy były teraz napojami, którymi usiłowała zastępować sobie tak ochoczo niegdyś przechylane kieliszki z winem i wieczorne drinki. Długo siedziała niedaleko okien, przyglądając się konstelacjom o nieznanych nazwach i grzejąc dłonie na filiżance, zamyślona i zupełnie nieobecna duchem, tak że z ledwością zauważała wchodzących i wychodzących gości. Dopiero gdy zbliżały się godziny wieczorne, a po herbacie zostały niemal wyłącznie fusy, przyszło jej na myśl domówić jeszcze ciastko, którym uzupełniłaby siły przed teleportacją między hrabstwami. Zrywając się z krzesła dość gwałtownie po ponad godzinie bezruchu, niefortunnie zaczepiła krawędzią granatowej sukni o zdobioną nogę krzesła i trąciła ramieniem gościa przechodzącego wąską alejką między stolikami.
Gorący napój - kawa? herbata? coś innego? - sparzył jej dłoń, przede wszystkim jednak wylał się na szaty mężczyzny, więc od razu szarpnięciem poprawiła materiał własnych szat i uniosła znużone spojrzenie, by zaoferować przeprosiny.
- Proszę wybaczyć, sir, zapłacę za... - urwała, bo głos uwiązł jej w gardle razem z oddechem, gdy w cieniach nocy ujrzała mężczyznę, którego dobrze znała. Początkiem niemal skurczyła się w sobie, zaraz jednak odzyskała rezon i wyprostowała ramiona, próbując wyglądać tak godnie jak tylko jest w stanie mimo drżącej wargi i kosmyka włosów, który opadł jej na środek czoła. Co on robił tutaj? A nie... w barze? - Poparzyłam cię? - spytała sucho. Jej własne przedramię pulsowało bólem, ale był to ból, który z łatwością zignorowała.
Co tam mam w fusach
It's only making me feel smaller
All the hidden love beneath
All the hidden love beneath
Choć mieszkała w Worcestershire dopiero od niespełna miesiąca, powroty do Londynu za każdym razem wiązała z zastanawiającą mieszanką tęsknoty i niechęci. Miasto, które przez wiele lat zdążyła poznać od podszewki ze wszystkimi jego zakamarkami i sekretami, teraz wydawało się jakby spowite mgłą odgradzającą Elvirę od swoich spraw na metafizycznym poziomie. Przynajmniej nie było cię tutaj, gdy przyznawano medale, pocieszała się w duchu, bowiem gnieżdżenie się w ciasnym mieszkaniu na piętrze ulicy Pokątnej ze świadomością uroczystości odbywających się kilka przecznic dalej byłoby dodatkowym upokorzeniem. Teraz, odwiedzając Londyn w sprawach biznesowych i zawodowych, niejednokrotnie związanych z jej nowo otwartym gabinetem, zachowywała się zupełnie inaczej niż przed rokiem, gdy ulice te stanowiły dla niej amfiteatr codzienności, pole walki o przetrwanie do tła bezustannych rozrywek. Była tu niemal gościem. Łopoczący czarny płaszcz zastąpiły wygładzone treny sukni, włosy szarpane wiatrem układały się w eleganckie upięcia. Nawet na makijaż pozwalała sobie częściej, wcześniej uznając kosmetyki za marnotrawstwo czasu i pięknej, młodej twarzy. Dziś nie chciała wyglądać młodo, lecz poważnie. Przede wszystkim jednak musiała maskować bladość skóry i szare cienie, będące śladami tak zmęczenia jak stresu.
Po skończeniu spotkania w jednym z departamentów Ministerstwa zatrzymała się w Bexley w małej kawiarni, której ciemne ściany oraz iluzoryczne nocne niebo zapewniały intymną, relaksującą atmosferę, na której jej zależało. Tutaj mogła napić się mocnej, gorzkiej herbaty bez dodatków - w końcu herbaty i kawy były teraz napojami, którymi usiłowała zastępować sobie tak ochoczo niegdyś przechylane kieliszki z winem i wieczorne drinki. Długo siedziała niedaleko okien, przyglądając się konstelacjom o nieznanych nazwach i grzejąc dłonie na filiżance, zamyślona i zupełnie nieobecna duchem, tak że z ledwością zauważała wchodzących i wychodzących gości. Dopiero gdy zbliżały się godziny wieczorne, a po herbacie zostały niemal wyłącznie fusy, przyszło jej na myśl domówić jeszcze ciastko, którym uzupełniłaby siły przed teleportacją między hrabstwami. Zrywając się z krzesła dość gwałtownie po ponad godzinie bezruchu, niefortunnie zaczepiła krawędzią granatowej sukni o zdobioną nogę krzesła i trąciła ramieniem gościa przechodzącego wąską alejką między stolikami.
Gorący napój - kawa? herbata? coś innego? - sparzył jej dłoń, przede wszystkim jednak wylał się na szaty mężczyzny, więc od razu szarpnięciem poprawiła materiał własnych szat i uniosła znużone spojrzenie, by zaoferować przeprosiny.
- Proszę wybaczyć, sir, zapłacę za... - urwała, bo głos uwiązł jej w gardle razem z oddechem, gdy w cieniach nocy ujrzała mężczyznę, którego dobrze znała. Początkiem niemal skurczyła się w sobie, zaraz jednak odzyskała rezon i wyprostowała ramiona, próbując wyglądać tak godnie jak tylko jest w stanie mimo drżącej wargi i kosmyka włosów, który opadł jej na środek czoła. Co on robił tutaj? A nie... w barze? - Poparzyłam cię? - spytała sucho. Jej własne przedramię pulsowało bólem, ale był to ból, który z łatwością zignorowała.
Co tam mam w fusach
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 5
'k10' : 5
Nie przypuszczałem, że pamiętna ceremonia równie mocno zmieni moją codzienność. Jeszcze przed wyjątkowymi zaszczytami brakowało mi czasu na połączenie wszystkich zawodowych obowiązków, a wówczas gdy pojawiły się nowe musiałem każdemu nadać inny priorytet. Niezmiennie pozostawałem w pełnej gotowości bojowej i to właśnie działanie na rzecz Rycerzy Walpurgii pozostawało najwyższe rangą, ale zaraz po nim kroczyło wgłębienie się w strukturę Suffolk. Klątwy, podobnie jak zarządzanie Mantykorą odeszły na drugi plan, albowiem postawione przede mną wyzwanie wymagało ode mnie pełnej koncentracji, a przede wszystkim nauki. Byłem laikiem, wejście w cały ten świat wymagało sporej ilości potknięć, lecz moja ambicja sprawiała, iż chciałem zaliczyć ich jak najmniej. W końcu nikt nie wróżył mi podobnej przyszłości oraz osiągnięć, splamione nazwisko miało na zawsze pozostać reprezentantem parszywego Śmiertelnego Nokturnu. Udowodniłem coś, pokazałem iż nawet największy przegrany może ponownie wspiąć się na szczyt. Byłem jednak inny niżeli moi przodkowie – nie zatrzymywałem się. Wychodziłem z założenia, iż wciąż miałem przed sobą dużo pracy, wiele celów do spełnienia. Nie chciałem zwolnić, dać ponieść się chwili i korzystać z tego, co przyniosła rzeczywistość, bowiem wciąż mogłem zrobić więcej, lepiej. Być może była to kwestia charakteru, lecz czy to właśnie nie takowy miał swe podłoże w korzeniach, płynącej w żyłach krwi? Mógłbym się nad tym rozwodzić, ale zamiast tego wolałem skupić się na tworzeniu nowej historii.
Dzisiejszego dnia nie miałem w planach znaleźć się w kawiarni, jednakże w ostatniej chwili otrzymałem sowę z prośbą o pilne spotkanie. Przekazane informacje brzmiały o tyle niepokojąco, że nie zwlekałem z odpowiedzią oraz wyruszeniem do wskazanego miejsca. Czarownicę znałem od wielu lat i choć nie utrzymywaliśmy kontaktu, to swego czasu zapracowała sobie na duże pokłady szacunku.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami sprawy nieco się skomplikowały, dlatego potrzebowała mojej pomocy. Nie widziałem przeszkód, aby takową zaoferować zważywszy na wcześniejszą płynącą z jej strony. Przejąłem od kobiety manuskrypty obiecując, że jak tylko uda mi się z nimi dokładnie zapoznać, to niezwłocznie poślę list. W między czasie skusiłem się na filiżankę czarnej herbaty, która – ku mojemu wyraźnemu niezadowoleniu – nie posiadała w swej zawartości grama rumu. Nie przypominałem sobie, kiedy ostatni raz zamówiłem w lokalu bezalkoholowy napój. Gdy tylko wypiłem ją do dna ujrzałem fusy składające się w symbol i z ciekawości zajrzałem do przyniesionej wraz z zamówieniem listy. Na wieść o swej przyszłości wywróciłem jedynie oczami i zaśmiałem się ironicznie – nigdy nie wierzyłem w podobne brednie.
Po ustaleniu wszelkich detali pożegnałem się z czarownicą, po czym następnie ruszyłem w kierunku wyjścia. W dłoni zaciskałem manuskrypty i zastanawiałem się, kiedy w ogóle uda mi się do nich zajrzeć. Zamyślony nie dostrzegłem zagrożenia w postaci kobiety, która bezceremonialnie na mnie wpadła i co gorsza wylała gorący napój wprost na szatę. -Co u licha- warknąłem wykonując krok ku tyłowi. Wzrok przeniosłem na mokre ubranie, co aż tak mnie nie irytowało, jak paskudny gorąc parzący skórę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znałem ten głos – kojarzyłem go aż za dobrze. -Oczywiście, że nie. Musnęłaś ciepłem niezdarności- wydusiłem ironicznie. Głupie pytanie, głupia odpowiedź. -Masz szczęście, że nie zalałaś tych manuskryptów- dodałem ukazując jej trzymane przeze mnie pergaminy, po czym minąłem ją i ruszyłem dalej w stronę wyjścia.
Dzisiejszego dnia nie miałem w planach znaleźć się w kawiarni, jednakże w ostatniej chwili otrzymałem sowę z prośbą o pilne spotkanie. Przekazane informacje brzmiały o tyle niepokojąco, że nie zwlekałem z odpowiedzią oraz wyruszeniem do wskazanego miejsca. Czarownicę znałem od wielu lat i choć nie utrzymywaliśmy kontaktu, to swego czasu zapracowała sobie na duże pokłady szacunku.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami sprawy nieco się skomplikowały, dlatego potrzebowała mojej pomocy. Nie widziałem przeszkód, aby takową zaoferować zważywszy na wcześniejszą płynącą z jej strony. Przejąłem od kobiety manuskrypty obiecując, że jak tylko uda mi się z nimi dokładnie zapoznać, to niezwłocznie poślę list. W między czasie skusiłem się na filiżankę czarnej herbaty, która – ku mojemu wyraźnemu niezadowoleniu – nie posiadała w swej zawartości grama rumu. Nie przypominałem sobie, kiedy ostatni raz zamówiłem w lokalu bezalkoholowy napój. Gdy tylko wypiłem ją do dna ujrzałem fusy składające się w symbol i z ciekawości zajrzałem do przyniesionej wraz z zamówieniem listy. Na wieść o swej przyszłości wywróciłem jedynie oczami i zaśmiałem się ironicznie – nigdy nie wierzyłem w podobne brednie.
Po ustaleniu wszelkich detali pożegnałem się z czarownicą, po czym następnie ruszyłem w kierunku wyjścia. W dłoni zaciskałem manuskrypty i zastanawiałem się, kiedy w ogóle uda mi się do nich zajrzeć. Zamyślony nie dostrzegłem zagrożenia w postaci kobiety, która bezceremonialnie na mnie wpadła i co gorsza wylała gorący napój wprost na szatę. -Co u licha- warknąłem wykonując krok ku tyłowi. Wzrok przeniosłem na mokre ubranie, co aż tak mnie nie irytowało, jak paskudny gorąc parzący skórę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znałem ten głos – kojarzyłem go aż za dobrze. -Oczywiście, że nie. Musnęłaś ciepłem niezdarności- wydusiłem ironicznie. Głupie pytanie, głupia odpowiedź. -Masz szczęście, że nie zalałaś tych manuskryptów- dodałem ukazując jej trzymane przeze mnie pergaminy, po czym minąłem ją i ruszyłem dalej w stronę wyjścia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Nie była zwolenniczką wróżbiarstwa mimo wielokrotnej styczności z czarownicami i znakami, które można by uznać za zapowiedź nadchodzących zdarzeń. Wszystko co kiedykolwiek wydało się Elvirze przesądzone przez los zwykle kończyło się dla niej fatalnie - nie przypominała sobie bowiem ani jednej sytuacji, w której wróżby przepowiedziałyby jej szczęście. Z ponurym westchnieniem więc przyglądała się fusom pozostałym po kawie; ostry kształt jednoznacznie przywodził na myśl sztylet, instrukcje sugerowały kłótnię. Tylko z kim? Z sową w mieszkaniu? Wywróciła oczami i gwałtownie odsunęła od siebie kartę z opisami. Czego się spodziewała? Serca? Drzewa? O nie, szczęście nie przychodziło do niej same z siebie. Wszystko co miała musiała sobie wywalczyć, zwykle z bólem i posmakiem krwi w ustach. Pogodziła się z tym, nie miała innego wyjścia, a wróżby budziły w niej chyba tym większą pogardę im częściej przynosiły rozczarowanie.
Los jednak zakpił sobie z niej, jak to miał w zwyczaju. Niefortunne zaczepienie skrajem zupełnie nieporęcznej sukni o krawędź krzesła nie byłoby jeszcze tragedią; odkupienie ofierze kawy nie mieściło się ponad zakresem jej finansowych możliwości.
Tego jednak, co ją spotkało, nie dałoby się naprawić samą tylko kawą.
- Przepraszam - powtórzyła z rozpędu, bezmyślnie, gdy spotkały się ich spojrzenia.
Był zdenerwowany, ależ oczywiście, że tak. Napój był gorący, a plama szpecąca. Przede wszystkim jednak nie spodziewał się jej tutaj. Mimo woli zaczęła zastanawiać się, czy jej makijaż był wciąż staranny, a suknia pasowała do szpilek we włosach. Nie była aż tak płytka, ale tylko te myśli pozwoliły jej w końcu wydusić z siebie kilka kolejnych słów.
- Nie musisz się unosić złośliwością, powiedziałam, że zapłacę.
Chyba nie był zainteresowany, bo szybko ruszył w stronę drzwi, ściskając w dłoniach stare pergaminy. Elvira za to tkwiła w miejscu, zesztywniała i ponura i nie będąca w stanie oderwać wzroku od jego ramion, twarzy, znanych dłoni. Jak wiele minęło czasu odkąd ostatnio rozmawiali? Tak naprawdę, a nie przelotnie w trakcie wykonywania krwawych zadań ku chwale Czarnego Pana? Nie zdawała sobie chyba w pełni sprawy z tego jak bardzo za nim tęskni, dopóki nie zatrzymał na niej spojrzenia na te kilka cholernie przelotnych sekund.
I nagle odzyskała władzę w ciele, odzyskała ją wraz z pewnością siebie, gdy ruszyła za nim, ale nie gwałtownie; lekkim krokiem, nie chwytając go co prawda za ramię, ale stając ukosem tak, by musiał zwrócić na nią uwagę - albo się brutalnie przepchnąć, ale to przecież będzie jego decyzja.
- Pozwól sobie to wynagrodzić, to była moja wina - powiedziała powoli, wyważonym tonem, niepewna, czy zależy jej na drugim dnie tych słów. - Usunę te plamę, dobrze? - dodała uprzedzająco, żeby nie zareagował gwałtownie na jej wyciągniętą różdżkę. Przecież nie chciała zrobić nic złego, tylko rzucić jedno zaklęcie. - Evanesco. Mogę ci postawić kawę? Proszę. - Nie wyglądała jakby jej specjalnie zależało, ale nie była też ironiczna; po prawdzie niewiele dało się z niej wyczytać poza rezygnacją, która zostawiała szare cienie pod oczami i wykrzywiała w dół kąciki ust.
Los jednak zakpił sobie z niej, jak to miał w zwyczaju. Niefortunne zaczepienie skrajem zupełnie nieporęcznej sukni o krawędź krzesła nie byłoby jeszcze tragedią; odkupienie ofierze kawy nie mieściło się ponad zakresem jej finansowych możliwości.
Tego jednak, co ją spotkało, nie dałoby się naprawić samą tylko kawą.
- Przepraszam - powtórzyła z rozpędu, bezmyślnie, gdy spotkały się ich spojrzenia.
Był zdenerwowany, ależ oczywiście, że tak. Napój był gorący, a plama szpecąca. Przede wszystkim jednak nie spodziewał się jej tutaj. Mimo woli zaczęła zastanawiać się, czy jej makijaż był wciąż staranny, a suknia pasowała do szpilek we włosach. Nie była aż tak płytka, ale tylko te myśli pozwoliły jej w końcu wydusić z siebie kilka kolejnych słów.
- Nie musisz się unosić złośliwością, powiedziałam, że zapłacę.
Chyba nie był zainteresowany, bo szybko ruszył w stronę drzwi, ściskając w dłoniach stare pergaminy. Elvira za to tkwiła w miejscu, zesztywniała i ponura i nie będąca w stanie oderwać wzroku od jego ramion, twarzy, znanych dłoni. Jak wiele minęło czasu odkąd ostatnio rozmawiali? Tak naprawdę, a nie przelotnie w trakcie wykonywania krwawych zadań ku chwale Czarnego Pana? Nie zdawała sobie chyba w pełni sprawy z tego jak bardzo za nim tęskni, dopóki nie zatrzymał na niej spojrzenia na te kilka cholernie przelotnych sekund.
I nagle odzyskała władzę w ciele, odzyskała ją wraz z pewnością siebie, gdy ruszyła za nim, ale nie gwałtownie; lekkim krokiem, nie chwytając go co prawda za ramię, ale stając ukosem tak, by musiał zwrócić na nią uwagę - albo się brutalnie przepchnąć, ale to przecież będzie jego decyzja.
- Pozwól sobie to wynagrodzić, to była moja wina - powiedziała powoli, wyważonym tonem, niepewna, czy zależy jej na drugim dnie tych słów. - Usunę te plamę, dobrze? - dodała uprzedzająco, żeby nie zareagował gwałtownie na jej wyciągniętą różdżkę. Przecież nie chciała zrobić nic złego, tylko rzucić jedno zaklęcie. - Evanesco. Mogę ci postawić kawę? Proszę. - Nie wyglądała jakby jej specjalnie zależało, ale nie była też ironiczna; po prawdzie niewiele dało się z niej wyczytać poza rezygnacją, która zostawiała szare cienie pod oczami i wykrzywiała w dół kąciki ust.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Puściłem mimo uszu słowo przepraszam, które w jej ustach brzmiało po prostu śmiesznie. Kogo grała? Kogo udawała? Nie wierzyłem, że ludzie potrafią się zmienić – nie od tak, nie w takim wieku. Wychowywać można było dzieci, tresować zwierzęta, a zatem cała ta kultura była niczym innym jak kolejną zagrywką, rundą gry, w jaką miała niemałe doświadczenie. Przez ten cały czas zastanawiałem się czy byłem jedynym gościem, którego urządziła w podobny sposób. Kto wie, może właśnie taki był sposób jej bycia? Wchodziła w drogę, brała co chciała paląc za sobą mosty?
-Nie musisz i tak wychodziłem- rzuciłem w odwecie, co było właściwie zgodne z prawdą. Plama wciąż dawała o sobie znać, materiał palił mnie w skórę, jednak o wiele lepszym rozwiązaniem było wyjść na zewnątrz, niżeli spierać się o to w towarzystwie innych gości. Nie wiedziałem co krążyło po jej blond głowie, patrzyła się na mnie jakoby co najmniej zobaczyła ducha. Nie spodziewała się mnie spotkać w takim miejscu? Cóż, vice versa. Szczerze to liczyłem, że w najbliższym czasie nie przyjdzie nam spotkać się na prywatnej płaszczyźnie. Zmęczony byłem kłótniami, niedopowiedzeniami, nie miałem też czasu na roztrząsanie przeszłości. Może wiedziała, może nie, ale miałem nowe obowiązki, które pochłaniały większość mojej codzienności. -Nie- odparłem na propozycję usunięcia plamy. Rzuciłem to machinalnie, być może wiedziony instynktem. -No cóż, przynajmniej wciąż jestem trzeźwy- odparłem z kąśliwym uśmiechem, który w żaden sposób nie był przyjemny. Ciężko mi było ukrywać emocje, naprawdę liczyłem, że między nami pojawiło się swego rodzaju koleżeństwo i mogliśmy sobie zaufać. Jednak wyszło jak zwykle – mogłem ufać tylko sobie. -Jeśli chcesz mi to wynagrodzić to rusz swoje cztery litery i idziemy- rzuciłem pewnym tonem, gdy stanęła mi na drodze. Miałem coś jeszcze do załatwienia, a pomoc by się przydała. Elvira zdawała wyrastać się z podziemi, byłem przekonany, że ciężko będzie się jej pozbyć. Ceniłem jej umiejętności, była wartościową czarownicą, ale od imprezy urodzinowej wolałem ją widzieć w roli towarzyszki, jak koleżanki, z którą mogłem spędzić wieczór. -Nigdy nie wierzyłem w przepowiednie, ale dzisiejsza okazała się prawdziwa- zaśmiałem się pod nosem, po czym minąłem ją i wyszedłem na zewnątrz.
-Nie musisz i tak wychodziłem- rzuciłem w odwecie, co było właściwie zgodne z prawdą. Plama wciąż dawała o sobie znać, materiał palił mnie w skórę, jednak o wiele lepszym rozwiązaniem było wyjść na zewnątrz, niżeli spierać się o to w towarzystwie innych gości. Nie wiedziałem co krążyło po jej blond głowie, patrzyła się na mnie jakoby co najmniej zobaczyła ducha. Nie spodziewała się mnie spotkać w takim miejscu? Cóż, vice versa. Szczerze to liczyłem, że w najbliższym czasie nie przyjdzie nam spotkać się na prywatnej płaszczyźnie. Zmęczony byłem kłótniami, niedopowiedzeniami, nie miałem też czasu na roztrząsanie przeszłości. Może wiedziała, może nie, ale miałem nowe obowiązki, które pochłaniały większość mojej codzienności. -Nie- odparłem na propozycję usunięcia plamy. Rzuciłem to machinalnie, być może wiedziony instynktem. -No cóż, przynajmniej wciąż jestem trzeźwy- odparłem z kąśliwym uśmiechem, który w żaden sposób nie był przyjemny. Ciężko mi było ukrywać emocje, naprawdę liczyłem, że między nami pojawiło się swego rodzaju koleżeństwo i mogliśmy sobie zaufać. Jednak wyszło jak zwykle – mogłem ufać tylko sobie. -Jeśli chcesz mi to wynagrodzić to rusz swoje cztery litery i idziemy- rzuciłem pewnym tonem, gdy stanęła mi na drodze. Miałem coś jeszcze do załatwienia, a pomoc by się przydała. Elvira zdawała wyrastać się z podziemi, byłem przekonany, że ciężko będzie się jej pozbyć. Ceniłem jej umiejętności, była wartościową czarownicą, ale od imprezy urodzinowej wolałem ją widzieć w roli towarzyszki, jak koleżanki, z którą mogłem spędzić wieczór. -Nigdy nie wierzyłem w przepowiednie, ale dzisiejsza okazała się prawdziwa- zaśmiałem się pod nosem, po czym minąłem ją i wyszedłem na zewnątrz.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W ostatnim czasie wiele znajomych twarzy przyglądało się Elvirze z ostrożnością i niedowierzaniem; przyzwyczaiła się do tego. Narzucona przemiana charakteru pomału owocowała nowymi znajomościami, śladami szacunku, który wcześniej próbowała egzekwować krwią i gniewem. Była szczupłą blondynką, a choć różdżkę trzymała pewnie, a jej zaklęcia były celne i bezlitosne, rzadko udawało jej się osiągnąć zamierzony cel. Teraz było inaczej. Niektórzy czuli zawód, inni ulgę, ale żadna z tych opinii nie wpływała na nią znacznie; zależało jej przede wszystkim na niej samej, na tym, w jaki sposób zdobędzie z powrotem pozycję i czy zdoła przy tym zachować ducha. Jak dotąd, mimo wszelkich przeciwności, zdołała.
Nie zniszczył tego nawet Drew, gdy zdeptał jej nadzieje i potępił niecny uczynek zrodzony z desperacji. Kochała go pewnie dalej, ale już nie śledziła z tą samą psią wiernością. Więcej zainteresowania w tych miesiącach budziła w niej Belvina; kobieta, która okazała się lepsza.
Dowie się dlaczego, przylgnie do niej. A potem zniszczy w niej wszystko co pokochał. Ból za ból - to jedyna sprawiedliwość, w którą nadal wierzyła.
- Przystoi tak namiestnikowi? - zapytała niejednoznacznie, lustrując go smutnym spojrzeniem, które na dłużej zatrzymało się na plamie zostawionej przez kawę. I tak nie zdążył jej powstrzymać, była zbyt szybka, ale przynajmniej miała na tyle rozsądku, by pochylić ze skruchą głowę. Bo przecież nie chciała go urazić ani rozgniewać; naprawdę znalazła się tu przypadkiem, choć najwyraźniej los tak chciał. - Nie zmuszałam cię do picia... - zaprotestowała szeptem, który stawał się coraz cichszy i mniej wyraźny z każdym słowem.
Nie patrzyła mu w oczy, gdy nawiązywał do tej przeklętej nocy, ale dołączyła do niego, gdy kazał jej iść za sobą. Jakiego wynagrodzenia mógł oczekiwać? Nie wiedziała, ale nie czuła strachu. A jeśli nawet jakieś ziarno lęku wpadło między szczeliny w jej popękanej dumie, nie dała mu zakiełkować. Jeśli pragnął zemsty, zapewne już by ją odczuła. Zapewne.
Niezależnie od wszystkiego, wiedziała, że jej decyzja jest przesądzona, jeszcze zanim na dobre zdążyła ją przemyśleć. Pójdzie za nim wszędzie, gdzie ją zaprowadzi. Jeżeli w międzyczasie straci trochę krwi, to czy byłby to pierwszy raz? Jak dotąd ciągle czegoś ją pozbawiał, począwszy na rozsądku, a skończywszy na gładkiej skórze, którą teraz pokrywały blizny po jego ostrzach. A mimo tego nie mogła przestać go podziwiać, bo - być może - miał w sobie wszystko czego niegdyś poszukiwała. Był jej charonem, który przeprowadził ją przez Styks. W jej oczach ich wspólne przeznaczenie było przypieczętowane i splątane.
- Nie przestaniesz mnie karać, co? - spytała z pozorną nonszalancją, gdy wyszli na chłostający po twarzy wiatr i zaciągnęli się wilgocią pozostałą po deszczu. I jeszcze, kierowana jakąś desperacką odwagą: - Nigdy cię nie okłamałam, Drew. Popełniłam tylko błąd. - Pokręciła głową i zamilkła, marszcząc brwi. - Moja też. Zwiastowała kłótnię - dodała cicho, pędząc przy jego boku na skostniałych z bezruchu i stresu nogach.
Nie zniszczył tego nawet Drew, gdy zdeptał jej nadzieje i potępił niecny uczynek zrodzony z desperacji. Kochała go pewnie dalej, ale już nie śledziła z tą samą psią wiernością. Więcej zainteresowania w tych miesiącach budziła w niej Belvina; kobieta, która okazała się lepsza.
Dowie się dlaczego, przylgnie do niej. A potem zniszczy w niej wszystko co pokochał. Ból za ból - to jedyna sprawiedliwość, w którą nadal wierzyła.
- Przystoi tak namiestnikowi? - zapytała niejednoznacznie, lustrując go smutnym spojrzeniem, które na dłużej zatrzymało się na plamie zostawionej przez kawę. I tak nie zdążył jej powstrzymać, była zbyt szybka, ale przynajmniej miała na tyle rozsądku, by pochylić ze skruchą głowę. Bo przecież nie chciała go urazić ani rozgniewać; naprawdę znalazła się tu przypadkiem, choć najwyraźniej los tak chciał. - Nie zmuszałam cię do picia... - zaprotestowała szeptem, który stawał się coraz cichszy i mniej wyraźny z każdym słowem.
Nie patrzyła mu w oczy, gdy nawiązywał do tej przeklętej nocy, ale dołączyła do niego, gdy kazał jej iść za sobą. Jakiego wynagrodzenia mógł oczekiwać? Nie wiedziała, ale nie czuła strachu. A jeśli nawet jakieś ziarno lęku wpadło między szczeliny w jej popękanej dumie, nie dała mu zakiełkować. Jeśli pragnął zemsty, zapewne już by ją odczuła. Zapewne.
Niezależnie od wszystkiego, wiedziała, że jej decyzja jest przesądzona, jeszcze zanim na dobre zdążyła ją przemyśleć. Pójdzie za nim wszędzie, gdzie ją zaprowadzi. Jeżeli w międzyczasie straci trochę krwi, to czy byłby to pierwszy raz? Jak dotąd ciągle czegoś ją pozbawiał, począwszy na rozsądku, a skończywszy na gładkiej skórze, którą teraz pokrywały blizny po jego ostrzach. A mimo tego nie mogła przestać go podziwiać, bo - być może - miał w sobie wszystko czego niegdyś poszukiwała. Był jej charonem, który przeprowadził ją przez Styks. W jej oczach ich wspólne przeznaczenie było przypieczętowane i splątane.
- Nie przestaniesz mnie karać, co? - spytała z pozorną nonszalancją, gdy wyszli na chłostający po twarzy wiatr i zaciągnęli się wilgocią pozostałą po deszczu. I jeszcze, kierowana jakąś desperacką odwagą: - Nigdy cię nie okłamałam, Drew. Popełniłam tylko błąd. - Pokręciła głową i zamilkła, marszcząc brwi. - Moja też. Zwiastowała kłótnię - dodała cicho, pędząc przy jego boku na skostniałych z bezruchu i stresu nogach.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie byłem bezpośrednim świadkiem jej przemiany. Dochodziły mnie jedynie słuchy, które świadomie ignorowałem, bowiem potrzebowałem złapać oddech, nabrać dystansu i nauczyć się lekceważyć czarne chmury, jakie zawisły nad tą relacją. Nie wiedziałem co przyniesie przyszłość, być może za miesiąc, kwartał tudzież rok przyjdzie nam ponownie zasiąść przy jednym stole z ognistą w dłoni? Może z żartem na ustach wspominać będziemy niechlubne wydarzenia? Unikałem wyroków, znałem się na tyle, że moja pamięć wobec krzywd nie tyle co była krótka, lecz wybiórcza, a im więcej czasu mijało, to mniejszą winą obarczałem jej występek. Było jednak zbyt wcześnie, musiała uzbroić się w cierpliwość, której zawsze jej brakowało.
-A co, chcesz mnie zdegradować?- odparłem ze słyszalnym przekąsem w głosie, po czym wygiąłem wargi w podłym wyrazie. Smutek bił z jej oczu, ale nim nie mogła mnie podejść. Jeśli liczyła na pogłaskanie po głowie, toast i rozmowy o codzienności to była w błędzie, z którego szybko chciałem ją wyprowadzić.
Na kolejne słowa zaśmiałem się pod nosem i uniosłem ręce na wysokość klatki piersiowej w geście bezradności. -Oczywiście, taka z ciebie niewinna niewiasta- rzuciłem znacznie ciszej, ponieważ wolałem uniknąć ciekawskich spojrzeń. Samo wydarzenie i tak wzbudziło zbyt dużo uwagi zebranych czarodziejów, jacy na szczęście mieli w sobie wystarczająco ogłady, aby szybko powrócić do wcześniejszych rozmów tudzież zajęć.
Wyjście na zewnątrz lokalu przyniosło oczekiwaną ulgę. Wziąłem w płuca haust świeżego powietrza, po czym sięgnąłem dłonią do wewnętrznej kieszeni płaszcza, gdzie znajdowały się papierosy. Obróciłem w palcach jednego i bez dłuższego namysłu odpaliłem go, aby już po chwili móc poczuć przyjemny zapach tytoniu. Udało mi się dostać ten dobrej jakości, właściwie najlepszej od czasów rozprzestrzenienia się wojny na całą Anglię, dlatego szanowałem każdą sztukę. Kątem oka widziałem, że wyszła zaraz za mną, ale nie skierowałem wzroku bezpośrednio na nią. Byłem ciekaw, co ma mi do powiedzenia wszak od pamiętnego wieczoru nie mieliśmy okazji rozmawiać. Miała wystarczająco dużo czasu na znalezienie dobrego wytłumaczenia, czyżby jej się to udało? Wkrótce miałem się o tym przekonać, a przynajmniej z takiego założenia wyszedłem.
-Nie- odparłem zwięźle, krótko i na temat. -Błędy bywają kosztowne- rzuciłem mając na uwadze fakt, że sam niektórych nie spłaciłem w pełni. -Liczę jedynie na to, że dasz spokój Belvinie- dodałem zachowując poważny ton, który skwitowałem wymownym spojrzeniem. Jeśli miała ochotę bawić się dalej, mieszać, spełniać własne aspiracje i zachcianki to nie mogłem jej zatrzymać, ale musiała pamiętać, że szybko spotka mnie na swej drodze. Lubiłem żartować, jednak do czasu, kiedy ktoś staje się solą w oku. Granicy nie dało się zatrzeć na dobre. -Kojarzysz gdzie jest stary cmentarz na przedmieściach? Jeśli nie masz nic lepszego do roboty to zapraszam. Kto wie, może twoja przepowiednia jeszcze się spełni, bowiem w naszej rozmowie nie wyczułem kłótni, ale górę problemów- uśmiechnąłem się kpiąco mając świadomość, że czytała opis wróżb. W innym wypadku nie wspomniałaby o awanturniczych kontrargumentach.
Dopaliwszy papierosa wyrzuciłem bibułkę przed siebie, po czym zmieniłem się w kłąb czarnego dymu i ruszyłem we wskazane miejsce. To właśnie tam miałem coś do zrobienia.
-A co, chcesz mnie zdegradować?- odparłem ze słyszalnym przekąsem w głosie, po czym wygiąłem wargi w podłym wyrazie. Smutek bił z jej oczu, ale nim nie mogła mnie podejść. Jeśli liczyła na pogłaskanie po głowie, toast i rozmowy o codzienności to była w błędzie, z którego szybko chciałem ją wyprowadzić.
Na kolejne słowa zaśmiałem się pod nosem i uniosłem ręce na wysokość klatki piersiowej w geście bezradności. -Oczywiście, taka z ciebie niewinna niewiasta- rzuciłem znacznie ciszej, ponieważ wolałem uniknąć ciekawskich spojrzeń. Samo wydarzenie i tak wzbudziło zbyt dużo uwagi zebranych czarodziejów, jacy na szczęście mieli w sobie wystarczająco ogłady, aby szybko powrócić do wcześniejszych rozmów tudzież zajęć.
Wyjście na zewnątrz lokalu przyniosło oczekiwaną ulgę. Wziąłem w płuca haust świeżego powietrza, po czym sięgnąłem dłonią do wewnętrznej kieszeni płaszcza, gdzie znajdowały się papierosy. Obróciłem w palcach jednego i bez dłuższego namysłu odpaliłem go, aby już po chwili móc poczuć przyjemny zapach tytoniu. Udało mi się dostać ten dobrej jakości, właściwie najlepszej od czasów rozprzestrzenienia się wojny na całą Anglię, dlatego szanowałem każdą sztukę. Kątem oka widziałem, że wyszła zaraz za mną, ale nie skierowałem wzroku bezpośrednio na nią. Byłem ciekaw, co ma mi do powiedzenia wszak od pamiętnego wieczoru nie mieliśmy okazji rozmawiać. Miała wystarczająco dużo czasu na znalezienie dobrego wytłumaczenia, czyżby jej się to udało? Wkrótce miałem się o tym przekonać, a przynajmniej z takiego założenia wyszedłem.
-Nie- odparłem zwięźle, krótko i na temat. -Błędy bywają kosztowne- rzuciłem mając na uwadze fakt, że sam niektórych nie spłaciłem w pełni. -Liczę jedynie na to, że dasz spokój Belvinie- dodałem zachowując poważny ton, który skwitowałem wymownym spojrzeniem. Jeśli miała ochotę bawić się dalej, mieszać, spełniać własne aspiracje i zachcianki to nie mogłem jej zatrzymać, ale musiała pamiętać, że szybko spotka mnie na swej drodze. Lubiłem żartować, jednak do czasu, kiedy ktoś staje się solą w oku. Granicy nie dało się zatrzeć na dobre. -Kojarzysz gdzie jest stary cmentarz na przedmieściach? Jeśli nie masz nic lepszego do roboty to zapraszam. Kto wie, może twoja przepowiednia jeszcze się spełni, bowiem w naszej rozmowie nie wyczułem kłótni, ale górę problemów- uśmiechnąłem się kpiąco mając świadomość, że czytała opis wróżb. W innym wypadku nie wspomniałaby o awanturniczych kontrargumentach.
Dopaliwszy papierosa wyrzuciłem bibułkę przed siebie, po czym zmieniłem się w kłąb czarnego dymu i ruszyłem we wskazane miejsce. To właśnie tam miałem coś do zrobienia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Czy żałował choć trochę? Czy myślał o niej w czasie tych rzadkich samotnych chwil, gdy nie było przy nim ani wrogów ani przyjaciół, ani jego wiernej suki? Może tęsknił do niej tak jak ona tęskniła do jego zapachu, jego pewnych dłoni i smaku ognistej na języku, która nawet po takim czasie wciąż kojarzyła jej się z nim? Nie była chyba aż tak naiwna, by nadal w to wierzyć. Gdyby zależało mu choć trochę, pierwszy szukałby jej towarzystwa, ale odkąd skończyła dwadzieścia dziewięć lat i została wzgardzona przez pobratymców, mało który mężczyzna chciał mieć z nią cokolwiek do czynienia. Tylko Cillian pozostał jej przyjacielem, którym zawsze był. Poza tym, ukojenia szukała w otoczeniu kobiet. A jedną z tych kobiet była ta, której Drew pragnął.
Wciągnęła powietrze głośniej w płuca, gdy rzucił kąśliwe pytanie. Jego sens pozostawał jasny i krzywdzący, ale przecież nawykła już do jego ciągłych złośliwości - odpowiadała na nie własnymi, niejednokrotnie przekraczając granice. Dlaczego więc tym razem jego kpina sprawiła jej tyle żalu?
- Ciebie zdegraduje tylko śmierć - odpowiedziała kwaśno, zanim zdążyłaby przygryźć język. Słowa wyrwały jej się same, bardziej instynktownym przyzwyczajeniem niż wściekłością. Nie była wściekła, tylko ponura. Własnymi rękoma nigdy nie zrobiłaby mu krzywdy, ale przez najkrótszą z chwil wyobraziła go sobie klęczącego w kałuży krwi z obrzydliwą, rozłażącą się raną wzdłuż kręgosłupa, taką, jaką sama niegdyś nosiła. I coś w tym obrazie sprawiło, że po jej lędźwiach rozlało się gorąco. - Nie jestem niewinna, ale ty też nie jesteś. Skoro chwalisz sobie sprawiedliwość, to pozwól, że ci o tym przypomnę. Jesteś równie zepsuty do szpiku kości co ja. Albo nawet gorzej. A Belvina jest... - też ściszyła głos, podświadomie idąc jego śladem w utrzymaniu ich rozmowy dyskretnej i osobistej. Na zewnątrz szumiał wiatr, ale idąc blisko niego nie miała problemów z tym, by dobrze słyszeć i widzieć jego powierzchowne emocje. - ... Belvina jest dobra. A przynajmniej lepsza od nas. I jest moją przyjaciółką, była nią już wcześniej. Nie myśl, że jesteś na tyle ważny, że skrzywdzę ją ze względu na ciebie.
Zrobiłaby to bez chwili zawahania, choćby i z Belviną miały w rzeczywistości więcej z sióstr niż sarkastycznych towarzyszek i współpracowniczek. Gdyby miała możliwość, już dziś poderżnęłaby jej gardło, ale to byłaby brudna, toporna zemsta. Zdolna uzdrowicielka na taką nie zasługiwała. Śmierć byłaby przyjemnością w porównaniu z upokorzeniem i samotnością, jakich Elvira doświadczała przez całą długą zimę.
Ale zima się już skończyła.
- Moim największym błędem było to, że cię kochałam. Szczerze kochałam, Drew. - Kochałam czy kocham? - Belvina ostrzegała mnie przed tym, gdy zerwała z poprzednim facetem. Wielu rzeczy się spodziewałam, ale nie tego, że pokochamy tego samego. Los jest złośliwy, Drew. A kobiety jeszcze złośliwsze. - Nie miała pewności, dlaczego to powiedziała, dlaczego wciąż mówi, ale zatrzymała się w pół kroku, gdy i on to zrobił i powiodła spojrzeniem za odrzuconym petem. Miała wielką ochotę zapalić, ale była zbyt dumna, by poprosić go o papierosa. - Nic lepszego do roboty? Skąd. - Wiedziała, że za nim pójdzie, ale spodziewała się, że będzie musiała towarzyszyć mu w dalszej drodze. Gdy bez słowa rozmył się w obłoku mgły, rozwarła szerzej powieki i cofnęła się lekko, z niedowierzaniem. - Sukinsyn - zaklęła pod nosem.
Potem wcisnęła skostniałe dłonie do kieszeni i z pochyloną w zamyśleniu głową ruszyła na ten cholerny cmentarz. Karcąc się w myślach za naiwność, za to, że prawdopodobnie wcale go tam nie będzie; że znowu powiódł ją za nos.
Wciągnęła powietrze głośniej w płuca, gdy rzucił kąśliwe pytanie. Jego sens pozostawał jasny i krzywdzący, ale przecież nawykła już do jego ciągłych złośliwości - odpowiadała na nie własnymi, niejednokrotnie przekraczając granice. Dlaczego więc tym razem jego kpina sprawiła jej tyle żalu?
- Ciebie zdegraduje tylko śmierć - odpowiedziała kwaśno, zanim zdążyłaby przygryźć język. Słowa wyrwały jej się same, bardziej instynktownym przyzwyczajeniem niż wściekłością. Nie była wściekła, tylko ponura. Własnymi rękoma nigdy nie zrobiłaby mu krzywdy, ale przez najkrótszą z chwil wyobraziła go sobie klęczącego w kałuży krwi z obrzydliwą, rozłażącą się raną wzdłuż kręgosłupa, taką, jaką sama niegdyś nosiła. I coś w tym obrazie sprawiło, że po jej lędźwiach rozlało się gorąco. - Nie jestem niewinna, ale ty też nie jesteś. Skoro chwalisz sobie sprawiedliwość, to pozwól, że ci o tym przypomnę. Jesteś równie zepsuty do szpiku kości co ja. Albo nawet gorzej. A Belvina jest... - też ściszyła głos, podświadomie idąc jego śladem w utrzymaniu ich rozmowy dyskretnej i osobistej. Na zewnątrz szumiał wiatr, ale idąc blisko niego nie miała problemów z tym, by dobrze słyszeć i widzieć jego powierzchowne emocje. - ... Belvina jest dobra. A przynajmniej lepsza od nas. I jest moją przyjaciółką, była nią już wcześniej. Nie myśl, że jesteś na tyle ważny, że skrzywdzę ją ze względu na ciebie.
Zrobiłaby to bez chwili zawahania, choćby i z Belviną miały w rzeczywistości więcej z sióstr niż sarkastycznych towarzyszek i współpracowniczek. Gdyby miała możliwość, już dziś poderżnęłaby jej gardło, ale to byłaby brudna, toporna zemsta. Zdolna uzdrowicielka na taką nie zasługiwała. Śmierć byłaby przyjemnością w porównaniu z upokorzeniem i samotnością, jakich Elvira doświadczała przez całą długą zimę.
Ale zima się już skończyła.
- Moim największym błędem było to, że cię kochałam. Szczerze kochałam, Drew. - Kochałam czy kocham? - Belvina ostrzegała mnie przed tym, gdy zerwała z poprzednim facetem. Wielu rzeczy się spodziewałam, ale nie tego, że pokochamy tego samego. Los jest złośliwy, Drew. A kobiety jeszcze złośliwsze. - Nie miała pewności, dlaczego to powiedziała, dlaczego wciąż mówi, ale zatrzymała się w pół kroku, gdy i on to zrobił i powiodła spojrzeniem za odrzuconym petem. Miała wielką ochotę zapalić, ale była zbyt dumna, by poprosić go o papierosa. - Nic lepszego do roboty? Skąd. - Wiedziała, że za nim pójdzie, ale spodziewała się, że będzie musiała towarzyszyć mu w dalszej drodze. Gdy bez słowa rozmył się w obłoku mgły, rozwarła szerzej powieki i cofnęła się lekko, z niedowierzaniem. - Sukinsyn - zaklęła pod nosem.
Potem wcisnęła skostniałe dłonie do kieszeni i z pochyloną w zamyśleniu głową ruszyła na ten cholerny cmentarz. Karcąc się w myślach za naiwność, za to, że prawdopodobnie wcale go tam nie będzie; że znowu powiódł ją za nos.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zapisane w Gwiazdach
Szybka odpowiedź